Tajemnica zaklecia - McNISH CLIFF

Szczegóły
Tytuł Tajemnica zaklecia - McNISH CLIFF
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Tajemnica zaklecia - McNISH CLIFF PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Tajemnica zaklecia - McNISH CLIFF PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Tajemnica zaklecia - McNISH CLIFF - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Cliff McNish Tajemnica zaklecia (The Doomspell) Przeklad Maciejka Mazan Oczywiscie dla Rachel 1 Wiedzma Wiedzma zeszla po ciemnych schodach Palacu. Noc byla mrozna, wokol szalala zadymka, a wicher wyl jak glodny wilk.-Jaki sliczny wieczor - westchnela wiedzma z radoscia. Choc na dworze panowal trzaskajacy mroz, byla tylko w cienkiej czarnej sukni. Stopy miala bose. Do jej szyi przywarla czule zmija, od czasu do czasu blyskajaca czerwonym okiem przez zaslone sniegu. Wiedzma szla lekko, rozkoszujac sie trzeszczeniem sniegu pod bosymi palcami; jej sluga Morpeth ze wszystkich sil staral sie za nia nadazyc. Mierzyl niespelna metr piecdziesiat i mial ponad piecset lat. Jego oczy otaczaly okragle zmarszczki, jakby ktos je wielokrotnie wyjmowal i wkladal na powrot w oczodoly. Rozczochrana broda kryla sie pod trzema szalikami. -I coz, jak wygladam? - spytala wiedzma. Przybrala twarz ladnej kobiety. -Dzieci dadza sie zwiesc - wymamrotal Morpeth. - Dlaczego zadajesz sobie tyle trudu, Dragweno? Zwykle nie obchodzi cie, co mysla. Wiedzma znowu wygladala jak zwykle: czerwona jak krew skora, wytatuowane powieki, cztery szczeki, dwie w srodku i dwie na zewnatrz wijacych sie gadzich warg. Rzedy zebow szczekaly o siebie, walczyly o najlepsze miejsce do gryzienia. Pomiedzy nimi roily sie opancerzone purpurowookie pajaki, ktore usuwaly resztki ostatniego posilku. -Ach, dzis ma przybyc wyjatkowe dziecko - odparla wiedzma. - Nie chce go tak od razu przerazic. Morpeth zszedl ostroznie po ostatnich oblodzonych stopniach wiezy-oka. Byl to najwyzszy punkt Palacu, cienka iglica przekluwajaca niebo. Nizej, w sniegu, kulily sie inne, najezone blankami zabudowania Palacu, o czarnych kamieniach sterczacych w gore niczym nozki zuczka. Morpeth ostroznie stawial kroki. Nie chcial sie posliznac; kiedy spadal, wiedzma zawsze lapala go dopiero w ostatniej chwili. Dzis byla wyjatkowo ozywiona. Delikatnie przetaczala pajaki na jezyku i smiala sie do siebie - byl to brzydki smiech, przerazliwy, nieludzki jak sama Dragwena. Wciagnela powietrze w nozdrza rozciete jak platki tulipana. -Wspanialy wieczor - powtorzyla. - Zimno, ciemno i wilki wyszly na polowanie. Czujesz? Morpeth steknal i zaczal przeskakiwac z nogi na noge, zeby nie zamarznac. Nie czul ani nie widzial wilkow, ale wierzyl Dragwenie. Jej trojkatne kosciane powieki otworzyly sie i rozciagnely ponizej kosci policzkowych. Zaden szczegol nocy nie mogl ujsc jej uwagi. -A najlepsze dopiero przed nami - westchnela. - Wkrotce zjawia sie dzieci. Oczywiscie beda sie zachowywac tak, jak wszystkie inne - beda troche zdziwione, ale wdzieczne za nasza opieke. Co zrobimy tym razem? - Usmiechnela sie, a wszystkie jej szczeki wysunely sie zlowrogo do przodu. - Przestraszymy je na smierc? Jak sadzisz? -Moze na nic sie nam nie przydadza - szepnal. - Minelo wiele czasu, odkad pojawilo sie cudowne dziecko. -Dzisiaj bedzie inaczej - powiedziala wiedzma. - To dziecko czuje juz od jakiegos czasu. Jest na Ziemi i rosnie w sile. Ma dar. Morpeth nie odpowiedzial. Chociaz towarzystwo wiedzmy zawsze bylo przykre, dzis pragnal byc u jej boku. Jesli cudowne dziecko naprawde przybedzie, zamierzal wiedziec o nim tyle samo, co Dragwena, choc z zupelnie innych powodow. U stop schodow czekal powoz zaprzezony w dwa plochliwe czarne konie. Wiedzma zwykle frunela na powitanie nowych dzieci, ale dzis miala inny kaprys. Czekala niecierpliwie, az Morpeth zejdzie po ostatnich stopniach. Jaki on powolny, pomyslala. Jaki stary. Milo bedzie go wkrotce zabic, kiedy przestanie byc potrzebny. Wepchnela go do powozu i wyszeptala zaklecie trwogi dla kazdego konia z osobna. Przerazone, ruszyly z kopyta i pogalopowaly w strone Bramy. 2 Piwnica -Co sie dzieje? - spytal Eryk, chrupiac platki kukurydziane. Rachel wzruszyla ramionami.-No, wiesz. -Znowu ten sen? -Aha. - Rachel zakolysala dlugimi ciemnymi wlosami nad jego mlekiem i prysnela nim na brata. -Spadaj! - Eryk zblizyl twarz blisko do Rachel, szeroko otworzyl usta, az mleko i platki pociekly mu po brodzie. -Smarkacz - obrazila sie Rachel. Eryk rozesmial sie. -Na pewno nie bede taki jak ty, dzieki. Rachel spojrzala na swoje nietkniete sniadanie. -Ten sen sie zmienil - powiedziala. - Tym razem widzialam... -Dzieci - dokonczyl Eryk. - Wiem. Tez je widzialem. Na sniegu, za ta kobieta. Mama siedziala obok nich. Mieszala kawe. -No nie, znowu? - westchnela. - Rachel, to ty zaczelas opowiadac te banialuki o snach. Zarazilas Eryka. Moze przestaniecie juz zartowac? To wcale nie jest smieszne. -Dlaczego nam nie wierzysz? - spytal Eryk. - Snia nam sie te same sny. Takie same! -Wczoraj - dodala Rachel - za ta kobieta staly drzace dzieci. Mialy wielkie zmarszczki wokol oczu. I cale byly oszronione. -Wygladaly, jakby prawie nie zyly. -Och, przestancie! - ostrzegla ich mama. - Mam juz dosc tych bzdur. -Naprawde, mamo - powiedzial Eryk z przekonaniem. - Ta kobieta ze snu jest dziwna. Wokol niej pada ciemny snieg. Ma naszyjnik w ksztalcie zmii i ten naszyjnik patrzyl prosto na mnie. -To byla zywa zmija - poprawila go Rachel. -Chyba sie umowiliscie - rzucila mama niecierpliwie. - Dobrze was znam. Myslicie, ze dam sie nabrac? Konczcie sniadanie. Rachel i Eryk umilkli i zajeli sie jedzeniem. Byla sobota, wiec pozniej mogli robic to, na co tylko mieli ochote. Eryk zbiegl do piwnicy, zeby pobawic sie modelami samolotow. Rachel, gleboko zamyslona, poszla do pokoju poczytac. Miala nadzieje, ze to jej pomoze zapomniec o snie. Jak miala przekonac mame, ze nie klamie? Po chwili uniosla glowe i zobaczyla mame, stojaca w drzwiach. Mozliwe, ze przygladala sie jej od pewnego czasu. -O tych snach to bylo na powaznie? - spytala mama. -Tak. Mama zmierzyla ja surowym wzrokiem. -Naprawde? Rachel odpowiedziala takim samym spojrzeniem. -Mamo, przeciez nie zmyslilabym czegos takiego. To nie sa zwykle sny. -Jesli mnie nabierasz... -Nie nabieram. Mowie prawde. -Mmm... No, dobrze. - Mama zakolysala torba. - Ide na zakupy. Pozniej powaznie o tym porozmawiamy. Gdzie tata? -Zgadnij. -W garazu, naprawia samochod. -Znowu? Obie parsknely smiechem. -Przypilnuj Eryka, dobrze? Rachel skinela glowa. -Dobrze. Za chwile do niego zajrze. Mama wyszla, a Rachel wrocila do ksiazki. Zrobilo sie jej lzej na sercu, poniewaz ktos poza Erykiem zaczal przynajmniej odrobine wierzyc w jej sny. Kolo domu przejezdzaly z warkotem samochody. Po ulicy przebiegly rozesmiane dzieci, na ktore zaszczekal pies sasiada. Tata zaklal pare razy w garazu - typowe odglosy sobotniego poranka. Wreszcie Rachel ziewnela i poszla po Eryka. Wyszla na korytarz... i stanela. To, co uslyszala, nie bylo typowym sobotnioporankowym odglosem. To byl krzyk. Skad dochodzil? Z dolu. Na pewno. Ale nie z kuchni czy salonu... -Eryk? - zawolala i nastawila ucha. Tak, ktos krzyczal. Dzwiek dochodzil gdzies z glebin domu. Kiedy zblizyla sie do piwnicy, na sciane padl pomaranczowy cien. Czyzby sie palilo? -Precz! - ryknal Eryk. - Ratunku! Cos mnie... Puszczaj! Rachel stanela w otwartych na osciez drzwiach piwnicy. Z obawa wciagnela powietrze, spojrzala w dol stromych schodow. W piwnicy nie bylo ognia, ale cale jej wnetrze pulsowalo szkarlatnym swiatlem. Tak, jakby sloncu znudzilo sie zachodzic na niebie i postanowilo przeniesc sie do ich domu. Rachel oslonila oczy. Na scianie piwnicy poruszal sie jakis cien. Krzyknela cicho i osunela sie na kolana. Gdzie Eryk? Slyszala jego zdyszany oddech. Poszla za dzwiekiem i zrozumiala, ze ten cien to wlasnie jej brat. Wierzgal nogami, a jego cialo bylo jakby przyszpilone do sciany. -Rachel! - wrzasnal na jej widok. - Cos mnie zlapalo! Nie moge sie wyrwac! Zbiegla po schodach. -Co to? -Nie wiem! Trzyma mnie! Nie moge odwrocic glowy! - Walnal piescia sciane. - No, puszczaj! Chwycila go za nadgarstki, mocno pociagajac do siebie. Dopiero teraz zobaczyla palec. Byl ogromny i czarny. Na jej oczach przebil sie przez ceglany mur i siegnal do nogi Eryka. Objal ja i szarpnal. -Co sie dzieje? - zalkal Eryk, widzac przerazona mine Rachel. - Widzisz go? Nie stoj tak! Przez cegly przebil sie drugi palec. Trzema wyszczerbionymi zielonymi pazurami objal szyje chlopca i przeciagnal jego glowe na druga strone sciany. Rachel skoczyla, chwycila Eryka za reke i pociagnela ze wszystkich sil. Powoli, centymetr po centymetrze, jego glowa znowu wrocila do piwnicy. -Mocniej! - krzyknal Eryk stlumionym glosem. - Znajdz jakas bron! Rozejrzala sie goraczkowo za czyms ostrym. Ale to cos, co wdarlo sie do piwnicy, nie zamierzalo wypuscic Eryka. Przez sciane przebila sie druga czarna reka. Tym razem siegnela po Rachel. Cofnela sie; kosciste palce zatrzymaly sie tuz przed jej twarza i wymierzyly jej mocny policzek. Upadla... i puscila brata. W ulamku sekundy obie rece chwycily chlopca wpol i wciagnely w sciane. Jedna jego reka pojawila sie jeszcze na chwile w piwnicy, skrobnela paznokciami o podloge, szukajac czegokolwiek, czego moglaby sie chwycic... i zniknela na dobre. Rachel podniosla sie, dygocac jak w febrze. Do stop upadla jej obluzowana cegla, ale poza tym nigdzie nie zostal slad po czarnych rekach. Otarla rekawem krwawiaca warge. Idz po... tate! Cofala sie tylem do schodow, nie spuszczajac oczu ze sciany. Na ich szczycie obrocila sie i skoczyla do drzwi. Zamknely sie jej tuz przed nosem. Chwycila za klamke i krzyknela - byla tak goraca, ze nie mozna bylo jej dotknac. Raptem za jej plecami rozlegl sie okropny zgrzyt. Sciana wybrzuszyla sie i rozstapila na boki. Cegly posypaly sie na podloge jak wybite zeby. Rachel owinela reke swetrem i szarpnela za klamke. -Zaciela sie! - krzyknela. Uderzyla piesciami w drzwi. - Nie moge otworzyc. Tato! Tato! W plecy uderzyl ja wicher. Odwrocila sie. W scianie piwnicy powstawaly nowe drzwi. Nie byly to zwyczajne drzwi; jarzyly sie zielonym blaskiem, mialy ksztalt oka i powoli rosly. Wielka czarna lapa, ta sama, ktora uderzyla ja w twarz, rozchylila powieki. Nad glowa Rachel rozleglo sie gluche dudnienie. -Tato! -Kto tam jest? - zawolal. - Co to za halas? -To my, ja i Eryk! Cos... cos sie tu wdarlo! -Nie slysze! - odkrzyknal. - Co sie dzieje? Jesli to znowu jakas zabawa... -Zatrzasnelismy sie! Pomocy! Tata zaczal sie dobijac do drzwi piwnicy. Natychmiast, jakby wyczuwajac jego obecnosc, wiatr wpadajacy przez drzwi-oko stal sie porywistym wichrem. Uderzyl w Rachel, wzbil kurz z podlogi, dmuchnal nim w jej oczy. Drewniany stolek przejechal po podlodze. Modele Eryka zawirowaly szalenczo w powietrzu, rozbijajac sie o sufit. Rachel nie mogla zlapac tchu. Wiatr bil ja jak piescia, zatykal kurzem usta i nos. Nie slyszala juz taty. -Gdzie jestes? - krzyknela. Nagle rozlegl sie trzask - to siekiera rozbijala drewno. -Trzymaj sie! - zagrzmial tata. - Juz ide! Poczula, ze cos ja ciagnie w glab piwnicy. Zaparla sie nogami, chwycila za framuge drzwi. Tato rabal drzwi, ale byly zbyt grube, by ustapic. Rzucil siekiere i wsunal reke przez odlupana szpare w drzwiach. -Trzymaj sie mnie! Nie puszczaj, chocby nie wiem co! Chwycila go za przegub, zamrugala powiekami, zeby oczyscic oczy z piasku, i zmusila sie, by sie obejrzec. Oko zajmowalo juz prawie cala sciane. Dwie lapy rozchylily jego powieki. Lapy zas nalezaly do ogromnego czarnego stwora o trojkatnych zielonych oczach. Siersc na jego ciele jezyla sie na wietrze, kazdy wlos zakonczony byl malenka glowka zmii. Glowki siegaly do wnetrza piwnicy, wyciagaly sie do nog Rachel, zeby zatopic w nich kly. Dziewczynka cofnela sie najbardziej, jak mogla, wciaz czepiajac sie reki ojca. Czarny stwor chcial wepchnac sie do piwnicy, ale byl zbyt wielki. Kiedy sie mu nie udalo, na srodku jego glowy otworzyla sie paszcza. Zza czterech szczek wypelzly pajaki o purpurowych oczach. Pobiegly ku Rachel. Z paszczy wysaczylo sie jedno slowo: -Rachel... Krzyknela i na sekunde puscila reke taty. To wystarczylo. Wicher porwal ja i cisnal w oko-drzwi. Potwor usunal sie z jej drogi. Po raz ostatni rozejrzal sie po piwnicy i wessal pajaki do paszczy. Ostatnim widokiem, jaki zostal w oczach Rachel, zanim opuscila ten swiat, byl przesuwajacy sie pod nia ogromny cien i tata, ktory wreszcie rozbil drzwi i wpadl do srodka. Za pozno. Ceglana sciana zamknela sie z przerazliwym zgrzytem, a stworzenie zamknelo oko-drzwi. Tata Rachel wbiegl do piwnicy, dopadl sciany i zaczal walic w nia piesciami. Na jego glowe posypaly sie kawalki polamanych mebli. Nie czul bolu. Zaczal uderzac w sciane siekiera; uderzal i uderzal, az wreszcie zupelnie oslabl. Siekiera wysunela sie mu z rak; wyszczerbil tylko pare cegiel. Spojrzal z wsciekloscia na swoja reke, ktora wypuscila (Rachel, kopnal siekiere, az poleciala pod przeciwlegla sciane, i zaplakal. 3 Miedzy swiatami Tuz za drzwiami-okiem Rachel wpadla jak kamien w niezmierzona czarna studnie pustki. Zakryla twarz rekami, spodziewajac sie, ze lada chwila o cos sie rozbije - ale ciagle spadala i spadala, koziolkujac w ciemnosciach, ledwie mogac oddychac na lodowatym wichrze.Nagle zatrzymala sie gwaltownie, zupelnie jakby ktos podlozyl pod nia poduszke. Zawisla w powietrzu, lagodnie sie kolyszac. Wokol nadal panowaly ciemnosci, ale dostrzegla, ze cos, jakby bardziej skoncentrowana czern, trzymaja za reke. To stworzenie z piwnicy! Przez chwile patrzyly na nia zle trojkatne oczy, kazde wielkosci jej twarzy. Potem znikly, a czarny bezksztaltny stwor ja odepchnal. Znowu runela glowa w dol. Zanim zdolala przestac krzyczec, minelo kilka strasznych sekund. Odruchowo rozlozyla ramiona; jej cialo powoli odzyskalo rownowage i przestalo krecic mlynki w powietrzu. Spadala nogami do dolu. Mocno zaryla sie pietami w powietrze. Wolniej, pomyslala, zsuwajac sie jak narciarz po zboczu gory. Myslala tylko o tym, az porywisty lodowaty wicher zmienil sie w zwykly wiatr, a ten - w lekki wietrzyk, zaledwie muskajacy jej glowe i ramiona. Skupila sie jeszcze bardziej i powiedziala: -A teraz stop. I jakby powietrze od samego poczatku tylko czekalo na ten rozkaz, Rachel zatrzymala sie. Czy to ja tego dokonalam? - zdziwila sie Rachel. Jak to mozliwe? Odwrocila sie powoli, zatoczyla pelne kolo, dzieki czemu mogla sie rozejrzec. Krzyknela cicho, zdumiona. Uniosla reke. Przysunela ja do twarzy tak blisko, ze czula na niej swoj oddech, ale mrok byl tak nieprzenikniony, ze nie mogla jej dojrzec. Chce ja zobaczyc, pomyslala. Jej dlon natychmiast rozjarzyla sie slabym swiatlem. Rachel poruszyla palcami. -Wszystko - powiedziala na glos i w tej samej chwili jej cialo zablyslo mglistym blaskiem. Jasniej, pomyslala, i jej cialo stalo sie wiazka swiatla w mroku. -Oswietlic wszystko! - krzyknela. Myslala, ze przestrzen wokol niej zablysnie jaskrawymi kolorami. Mrok sie jednak nie rozproszyl, tylko wokol jej ciala zawirowaly miliony swietlistych pylkow, ulatujacych do gory w podmuchach wiatru. Zadrzala. Jak to mozliwe, ze doszlo do tych niewiarygodnych rzeczy? Czula, ze rozpieraja moc, jakas dziwna, nieznana jej sila, ktora az prosi, zeby ja wykorzystac. Co to znaczy? Rozejrzala sie. Wisiala w mroku i ciszy. Nigdzie nie bylo scian ani sufitu, nie mogla sie zorientowac, jak daleko znajduje sie ziemia. Z dolu dolatywal wilgotny podmuch, lagodnie gladzacy jej wlosy. Nigdzie nie widziala Eryka. Chciala go zawolac, ale wiatr porywal jej slaby glos i unosil gdzies daleko. Poza tym nie slyszala zadnych dzwiekow. Po uderzeniu czarnej lapy spuchla jej warga. Po brodzie potoczyla sie kropelka krwi. Spadla w dol. Rachel widziala ja tylko przez pare sekund, szybko znikajaca w mroku. Musi byc jakis sposob, zeby znalezc Eryka. -Gdzie on jest? - spytala ciemnosci i natychmiast ujrzala w dole miotajaca sie niebieska kropeczke. Znala ten kolor - to sweter jej brata. -Zanies mnie do niego! - rozkazala, ale tym razem polecenie nie zostalo wykonane. Niebieska kropeczka oddalala sie z kazda sekunda. Ten stwor musi tu gdzies byc, pomyslala Rachel. Moze wpatruje sie tymi trojkatnymi slepiami w Eryka. Czy on tez potrafi robic to, co ona, czy tez spada w dol jak kamien, ledwie zywy ze strachu? Przezwyciezyla strach przed zejsciem w dol, gdzie pewnie czekal juz na nia stwor z piwnicy, zebrala cala odwage i zanurkowala w strone odleglego niebieskiego punkcika. Jej zoladek fiknal koziolka. Zaraz potem wokol niej swisnal wicher, a ona popedzila w dol. Szybciej, powiedziala, a jej cialo posluchalo. Cieply wietrzyk zmienil sie w lodowaty podmuch, smagajacy jej twarz. Niebieski ksztalt byl coraz blizej. Rachel zanurkowala ku niemu, zrownala sie z bratem, chwycila jego koziolkujace cialo i zatrzymala sie razem z nim. Eryk mial zamkniete oczy. Widac upadek, strach albo wiatr, nie pozwalajacy zaczerpnac oddechu, pozbawily go przytomnosci. Dlugo tulila go w ramionach, dopoki sie nie ocknal, a potem pozwolila mu sie wyplakac, szepczac slowa pociechy. Wreszcie Eryk spojrzal na nia zawstydzony. Na policzku i szyi mial zaschniete wymiociny. -Rachel... ty swiecisz! Jak to? - otworzyl szeroko oczy. Rachel uniosla brwi. -Nie wiem, ale kiedy ty sobie zemdlales, ja sie zajelam eksperymentami. Patrz. - Skupila sie i sprawila, ze jej wlosy zrobily sie czerwone, zolte, a potem znowu czarne. -Jak to zrobilas? - wyjakal Eryk. -Nie wiem - odpowiedziala, troche nerwowo. - Ale umiem duzo roznych rzeczy. - Sprawila, ze jej wargi zalsnily zlotem. Chlopiec zamrugal powiekami. -Ja tez tak moge? -Sprobuj. Musisz kazac jakiejs czesci swojego ciala, zeby zaczela swiecic. Eryk zmruzyl oczy w skupieniu, ale jego usta nie zalsnily. Probowal kilka razy, bez skutku. W koncu sie poddal. -Co sie dzieje? - spytal powaznie. - Ciagnie nas do tego czegos, co nas porwalo? -Nie. Po prostu wisimy sobie w powietrzu. - Ostroznie dotknela jezykiem opuchnietej wargi. - Ale chyba mozemy wyladowac na ziemi? Nie mozemy tu wisiec do konca swiata. -Nie laduj, glupia. Zabierz nas do piwnicy. Oczywiscie! Dlaczego o tym nie pomyslala? Mocno chwycila Eryka i wyobrazila sobie, ze oboje wracaja w ramiona taty. Ale nic sie nie stalo. Sprobowala poleciec w gore tylko na pare centymetrow. Tez nic. -Swietnie - jeknal Eryk. - Ten stwor chce chyba, zebysmy tu zostali. - Spojrzal w dol. - Widzialas go? Byl wielki. Rachel opowiedziala mu, co sie zdarzylo w piwnicy, pomijajac tylko zmije i pajaki. Eryk dlugo milczal. -Jesli poszedl za toba - powiedzial w koncu - to pewnie czeka na nas na dole. -Byc moze. -Na pewno. -Mmm. Skoro powrot na gore byl niemozliwy, powoli opuscila sie w dol. Przez pare minut oboje wpatrywali sie z obawa w mrok, w kazdej chwili spodziewajac sie zobaczyc czarne lapska. -Czekaj! - rzucil Eryk. Wskazal na plamke mdlego swiatla na dole. - Tam cos jest. Zbliza sie do nas. Patrz! Rachel spojrzala w kierunku, ktory wskazywal. Pod nimi pojawila sie mala szara plamka, ktora z kazda chwila rosla. -Tamto cos bylo czarne, nie? - upewnil sie Eryk. Rachel przytaknela. -I mialo zielone oczy? -Moze teraz nie jest czarne. -A moze to ktos, kto tez zostal porwany. Na to jest za duzy - odparl Eryk rzeczowo. Rachel uznala, ze ma racje. Szary ksztalt zblizyl sie, zaslaniajac wszystko pod nimi. To nie bylo dziecko. To cos mialo ogromne rozmiary. -Chyba jest miekkie - odezwala sie Rachel. - Nie sadzisz? Eryk zaczal wierzgac. -Zaraz na to wpadniemy. Pod spodem jest to cos! Zatrzymaj nas! Rachel sprobowala to zrobic, ale dalej spadali ku szarosci. Poruszali sie jednak tak wolno, ze przescigneloby ich nawet dryfujace w powietrzu piorko. Otoczyl ich podmuch zimna, a potem porywisty wicher. Wokol nich zrobilo sie zimno, lecz w dali pojawily sie mrugajace swiatelka. -Wygladaja jak gwiazdy - szepnal Eryk, rozgladajac sie. - Na pewno. Chyba jest noc. A my... my jestesmy na dworze. I w tej samej chwili wyladowali miekko na pierzynce sniegu. Ogromny ksiezyc w pelni, piec razy wiekszy od ziemskiego, jarzyl sie zimnym blaskiem na srodku nieba. Rachel rozejrzala sie czujnie. Otaczaly ich dziwne drzewa o powykrecanych konarach. Wszystkie byly przygniecione grubymi poduchami sniegu; pod tym ciezarem galezie uginaly sie, jakby machaly do nich na powitanie. Snieg nie byl bialy, lecz szary. Rachel chwycila w dlon delikatne platki; rozpuscily sie, brudzac jej palce ciemna wilgocia. Dookola widac bylo tylko szary snieg. -Rany - szepnal Eryk. - Calkiem inaczej niz w domu. -Bo nie jestescie w domu - rozlegl sie glos za ich plecami. Dzieci podskoczyly ze strachu. Za nimi kleczala na sniegu usmiechnieta kobieta ze snu. Miala swietliste zielone oczy o fioletowych i szafirowych smugach. Proste czarne wlosy spadaly jej kaskadami na plecy, a na jej zgrabnej szyi wisial misterny brylantowy naszyjnik w ksztalcie zmii. Zmija miala dwoje duzych oczu w kolorze rubinow, ktore zamigotaly do Rachel. Obok przysiadlo zgarbione przysadziste stworzenie, wygladajace jak bardzo stary krasnolud. -Kim... Kim jestes? - spytala Rachel kobiety. -Mam na imie Dragwena - odparla wiedzma. Wskazala krasnoluda. - A to Morpeth, moj sluga. Witaj w swiecie Ithrei, Rachel. Dziewczynka otworzyla szeroko oczy. -Skad wiesz, jak mam na imie? -Och, wiem wiele rzeczy. Na przyklad to, ze Eryk sie mnie boi. Jak myslisz, dlaczego? Rachel poczula, ze Eryk chowa sie za nia. -To mi sie nie podoba - szepnal. - Cos sie nie zgadza. Nie ufaj jej. Rachel uciszyla go, ale takze byla nieufna. Czy to naprawde ta sama kobieta, ktora widywala w snach? Zauwazyla, ze krasnolud dygotal z zimna, choc mial na nogach cieple buty, a bosa Dragwena stala spokojnie, jakby nie czula mrozu. -Wpadlismy w ciemny tunel - powiedziala Rachel. - Jakies stworzenie z czarnymi lapami... -Juz go nie ma - wtracila Dragwena. - Sploszylam je. -Jak to mozliwe? Bylo takie wielkie i... -Zapomnij o czarnych lapach - przerwala Dragwena. - Wlozcie to. Morpeth podal obojgu cieple plaszcze, rekawiczki i szale. Rachel przyjrzala sie im uwaznie, pamietajac, ze jeszcze przed chwila krasnolud ich nie mial. Ubrania pasowaly doskonale. Rachel zarzucila na szyje podbity futrem szal. Ledwie dotknal jej skory, natychmiast sam udrapowal sie na jej ramionach. Zadrzala i zastanowila sie, co bedzie dalej. Czy to magiczny swiat? Czy moze tu korzystac z mocy, ktora odkryla w sobie pomiedzy swiatami? Kim byla ta kobieta? Zerknela na przytulonego do niej Etyka i zobaczyla strach w jego oczach. -Musimy wracac do domu - powiedziala twardo. I - Niewazne - odparla Dragwena. Zerknela na Eryka. - Jakie slodycze lubisz najbardziej? - W ogole nie lubie slodyczy - wymamrotal. Dragwena usmiechnela sie do niego. - Naprawde? -No... - Nagle na jego twarzy odmalowalo sie zdziwienie. - Wlasciwie lubie zelki. Serce Rachel zabilo mocniej. Eryk nigdy nie jadal Zelkow. -Tak myslalam - oznajmila Dragwena. - Zajrzyj do kieszeni. -Chwileczke! - zawolala Rachel. - Chcemy do domu. Nie jestesmy glodni. Och! Z kieszeni Eryka wypelzl zielony zelek, pobiegl po jego rekawie i zeskoczyl na ziemie. Za nim ukazal sie niebieski. Wyroily sie z kieszeni obojga dzieci, poturlaly sie przez snieg, usilujac uciec. Oczy Dragweny roziskrzyly sie blaskiem. -Lap je! Eryk, nie rozumiejac, dlaczego to robi, natychmiast rzucil sie w pogon za Zelkami. Zaczal je wpychac do ust. Morpeth jeknal w duchu. Wiedzial, ze tak naprawde zelki to pajaki, ktore pedza przez snieg, by znowu wpelznac do ust Dragweny. Wiedzma zrobila to, czego sie spodziewal - rzucila na dzieci zaklecie ot tak, dla rozrywki - i po to, by wyprobowac Rachel. Eryk z coraz wiekszym zapamietaniem staral sie zlapac i zjesc wszystkie zelki. Do jego ust wpadl pajak o czterech zakrzywionych klach. Eryk zmiazdzyl go zebami i przezul, rozgladajac sie za innymi, ktore staraly sie uciec. Rachel byla tak samo zafascynowana Zelkami jak jej brat. Podniosla jednego do ust. Cukierek dygotal jej w palcach, jakby chcial, zeby rozgryzla jego soczyste cialko; ale wyraz obrzydzenia na twarzy Morpetha sprawil, ze Rachel sie zawahala. Czula jednak meczacy apetyt. Spojrzala na niezadowolonego Morpetha, na trzesaca sie ze smiechu kobiete, na cukierek, ktory blagal, zeby go zjadla. Wreszcie z ogromnym wysilkiem odrzucila od siebie zelka. Wyladowal na sukience kobiety i popedzil do jej ust. Dragwena zdjela go ze swojej brody i podala Rachel. -Nie masz ochoty? - spytala. - Sa pyszne. -Nie - wymamrotala Rachel niepewnie. - To znaczy tak, chcialabym... To znaczy nie, nie lubie zelkow... To znaczy... - Zerknela na Eryka, goniacego za Zelkami. - To znaczy... - Sprobowala pomyslec o czymkolwiek, byle nie o slodyczach. - Chcemy wracac do domu! - Eryk nie zareagowal. - Prawda? Chcemy wracac do domu. -Och, cicho badz - powiedzial Eryk, ktoremu po brodzie splywal niebieski sok. - Nie sluchaj jej, Dragweno. Rachel gada bzdury, jak zwykle. Rachel spojrzala na niego z niedowierzaniem. Jeszcze przed chwila bal sie Dragweny. Dlaczego zmienil zdanie? Zerknela na nia nerwowo. Czula, ze znalazla sie w ogromnym niebezpieczenstwie. Czy ma uciekac? Ale to by znaczylo, ze zostawi Eryka... Wiedzma wyprostowala sie powoli, przeciagnela jak kot, az osiagnela wysokosc co najmniej trzech metrow. Wspiela sie na palce i uniosla w powietrze. Podplynela do Rachel. -Niech ci sie dobrze przyjrze - syknela. Przesunela palcami po jej nosie i powiekach. - Mmm... Ciekawe z ciebie dziecko. Teraz widze, ze spelniasz moje oczekiwania. Nawet je przewyzszasz. Odpowiedz mi: to Eryk przeszedl pierwszy przez sciane? Jak to sie stalo, ze wyladowaliscie jednoczesnie? Rachel czula, ze nie powinna jej ufac, ale cos kazalo jej powiedziec prawde: -Przyfrunelam do niego. To bylo latwe. Dragwena parsknela smiechem. -Co jeszcze bylo takie latwe? Rachel opowiedziala o wszystkim, co sie zdarzylo pomiedzy swiatami. Nie mogla sie powstrzymac. Slowa same wyrywaly jej sie z ust. W koncu Dragwena pozwolila jej odpoczac. -To, co tobie przyszlo bez trudu, bylo nieosiagalne dla wszystkich innych dzieci. Absolutnie wszystkich. A przed toba przybyly ich tu tysiace. Tysiace dzieci, z ktorych nie mialam zadnego pozytku. Chodz ze mna. I znowu Rachel nie mogla sie powstrzymac. Wyciagnela reke, ujela nieruchoma dlon Dragweny. Instynkt, gleboko ukryty na dnie jej umyslu, mowil jej, ze powinna sie bronic, trzymac blisko Eryka i uciec razem z nim. Ale ona poczula, ze bierze Dragwene pod reke. Morpeth ujal mala raczke Eryka i wszyscy czworo ruszyli przez snieg tak, jakby robili to juz setki razy. Czekal na nich powoz, zaprzezony w czarne konie. Eryk usiadl obok Morpetha, z rekami ladnie ulozonymi na kolanach. Morpeth patrzyl nieruchomo przed siebie. Rachel prawie nie zwracala na nich uwagi. Starala sie byc jak najblizej Dragweny, zafascynowana jej wygladem, glosem i gestami. Zapomniala, ze chce wracac do domu. Prawie zapomniala, ze ma dom. Nie mogla oderwac oczu od wiedzmy. Dragwena chwycila pare platkow sniegu, ktore wpadly do powozu przez otwarte okno. -To co, lecimy? Rachel skinela glowa z entuzjazmem. Wiedzma szepnela cos do wielkich czarnych rumakow. Natychmiast uniosly sie w powietrze i ruszyly do Palacu. 4 Palac Rachel nie potrafila sobie przypomniec, co sie dzialo podczas podrozy do Palacu. Wiedzma trzymala ja mocno i zadawala pytanie za pytaniem. Rachel opowiedziala jej o sobie wszystko, nawet rzeczy, o ktorych nie wiedzialy jej najblizsze przyjaciolki. Mowila o szkole, rodzicach, ulubionych kolorach. Opowiedziala jej o wszystkim, co lubila i czego nie lubila. Dragwena interesowala sie zwlaszcza tym drugim.Kiedy wiedzma skonczyla zadawac pytania, kazala naszyjnikowi zesliznac sie ze swojej szyi. Zmija owinela sie wokol gardla Rachel i zaczela nia delikatnie kolysac - tak dlugo, az dziewczynka zapadla w gleboki trans, z ktorego mogla ja obudzic tylko wiedzma. Dragwena patrzyla na nia ze skrywana radoscia. Ta dziewczynka byla duzo silniejsza, niz mozna sie bylo spodziewac. Nauczyla sie fruwac juz miedzy dwoma swiatami. Oparla sie pokusie slodyczy nawet wtedy, gdy wiedzma ja zachecila. Ciekawe, pomyslala Dragwena, czy to na ciebie czekalam tak dlugo? Westchnela. Ilez innych dziewczynek robilo tak wielkie nadzieje! A potem okazywalo sie, ze sa zbyt slabowite, by doskonalic trudna sztuke czarnoksiestwa. Byc moze Rachel jest tylko kolejnym slabym dzieckiem... Wiedzma sprowadzila powoz na ziemie, otworzyla okna i wezwala cicho wilki. Nie minela chwila, a podkradly sie ku niej, obwachaly nogi koni, rownie uradowane jak ona. Dragwena uspokoila sie, odrzucila twarz ladnej kobiety. Uszy schowaly sie jej we wnetrzu czaszki, twarz zabarwila czerwienia, a powieki rozciagnely na boki, by spotkac sie z tylu glowy, dzieki czemu widziala wszystko wyjatkowo dokladnie. Idac za swoim kaprysem, zrzucila z kozla woznice, przejela lejce i przez kilka kilometrow bezlitosnie siekla konie batem, blyskajac czterema rzedami zebow w lodowatym swietle ogromnego ksiezyca Armath. Wreszcie kazala przerazonym koniom zatrzymac sie u stop schodow Palacu. Na jej przyjazd czekalo pare drobnych postaci, bardzo przypominajacych Morpetha. -Szybko, glupcy! - rzucila niecierpliwie. - Zabrac ich! -A... a... ale, krolowo - wyjakal jeden - komnata nie jest gotowa. Spojrzal surowo na dwoje pozostalych. Jego pomocnicy otulili Rachel i Eryka w cieple koce i poczlapali z nimi po schodach. -Niegotowa! - syknela Dragwena. - Czyja to wina, Leifrimie? Twoja? Spuscil wzrok. -Nie, moja - odezwal sie inny glos. Naprzod wystapila rudowlosa istotka z twarza dziewczynki i oczami starej kobiety. - Ukarz mnie! -Cicho, Fenagel! - szepnal Leifrim. Wiedzma parsknela smiechem. -Moze powinnam ukarac was oboje. Ojca i corke. Ojca za glupote, corke za to, ze odezwala sie niepytana. - Spojrzala w ksiezyc. W tej samej chwili Leifrim pofrunal ku czarnemu niebu i zawisl kilkanascie metrow nad ziemia. -Co mam zrobic z twoim ojcem? - zwrocila sie wiedzma do Fenagel. - Zasluguje na surowa kare czy tylko na kare symboliczna? -Prosze, nie rob mu krzywdy - odezwala sie Fenagel blagalnie. - On tylko mnie bronil. To ja dopuscilam sie niedbalstwa. Dam ci wszystko, czego chcesz. -Dziecko - powiedziala Dragwena - nie masz niczego, na co mialabym ochote. W moim krolestwie tylko mnie wolno zapominac, a ja nie zapominam niczego. Potezna sila cisnela Leifrima o drzewo; upadajac, uderzyl kolanami o ziemie. Rozlegl sie trzask pekajacej kosci. Przez pare minut Dragwena z ukontentowaniem przygladala sie, jak Leifrim usiluje podniesc sie z ziemi. Potem rozlozyla rece, uniosla sie nad zlodowaciala ziemia i poszybowala ku swiatlom wiezy-oka. Kiedy tylko wiedzma zniknela im z oczu, Fenagel podbiegla do ojca. Lezal u stop drzewa i jeczal glosno. -Csss... - szepnela. - Juz dobrze. Poszla sobie. Inny mezczyzna ze spiczasta broda natychmiast objal dowodzenie. Zbadal nogi Leifrima i rozkazal trzem innym, by zaniesli go do drewnianej chatki, gdzie opatrzyli jego skaleczenia i ujeli jego polamane nogi w lupki. Fenagel spojrzala na niego ze zloscia. -Nie mogles mu pomoc? Podobno jestes naszym przywodca! W kolko mowisz tylko o tym, jak powinnismy sobie pomagac. A teraz madry Trimak stal w milczeniu jak wszyscy inni. Jak mogles? Trimak spuscil glowe. -Nie mozemy zaatakowac Dragweny wprost. Twoj ojciec to rozumie. Gdybym zrobil cokolwiek, zeby go ratowac, wiedzma by mnie zabila. Leifrim przytaknal. Fenagel ujela jego dlon; w jej oczach blyszczaly lzy. -Nie mozemy jej zrobic krzywdy - wyszeptal Leifrim, walczac z bolem - ale moze zdola tego dokonac ktos inny. Morpeth zdazyl wyslac orla Ronnocodena z wiadomoscia, zanim opuscili Brame. Mowi, ze to nowe dziecko, Rachel, oparlo sie mocy Dragweny. Nie zjadla cukierkow. Rozumiecie? Bylem tak oszolomiony, ze zapomnialem o przygotowaniach. Stary glupiec... Dragwena nigdy nie wybacza pomylek. Fenagel patrzyla na jego polamane nogi. -To moja wina... -Nie rob sobie wyrzutow - poprosil ojciec. - Nikt nie uchowa sie dlugo przed kara Dragweny. Trimak zrobil krok naprzod. -Chcesz powiedziec, ze ta dziewczynka, Rachel, oparla sie Dragwenie i przezyla? -Tak! - zawolal Leifrim z ozywieniem. - Najwyrazniej zrobila wrazenie na samej wiedzmie. Rachel musi byc jedyna na swiecie. - Odwrocil sie od Fenagel. - Pamietasz dziecko-nadzieje, o ktorym ci opowiadalem? -To, ktore ma nadejsc z drugiego swiata? To ciemne dziecko, ktore nas zabierz z powrotem na Ziemie? - usmiechnela sie blado. - Wiec to nie byla bajka? -Cicho! - syknal Trimak. - Masz racje, to tylko stara bajka. Uwazaj na swojego ojca. Kazal przygotowac nosze i wyszedl z chaty. Na zewnatrz, jak zwykle, byl srogi mroz. Na polnocy szalala burza. Na zachodzie mrugalo pare samotnych gwiazdek. Trimak westchnal. Byloby dobrze, gdyby ich mruganie powstrzymalo zawieruche. Na poludniu swiecil ogromny lodowaty ksiezyc Armath; jego zryta bruzdami powierzchnia nie niosla zadnego pocieszenia. Ciekawe, pomyslal Trimak, od ilu wiekow ten ksiezyc spoglada na nasza planete? Czy kiedykolwiek widzial, zeby ktos zaatakowal wiedzme i przezyl? Nigdy. Na pewno. Ruszyl sciezka kolo schodow Palacu. Kiedy wszedl do domu, jego zona, Muranta, podgrzala na ogniu zupe. Opowiedzial jej o wypadkach tego dnia. Zadrzala. -Myslisz, ze ta Rachel to dziecko-nadzieja? Watpie - westchnal. - Widzielismy juz tak wiele dziewczynek, ktore pojawialy sie i znikaly. Zawsze budza nadzieje, ale Dragwena niszczy je albo przeciaga na swoja strone. - Zauwazyl spojrzenie Muranty i dodal zlowieszczo: - Czuje, ze wiedzma od dawna czekala na przybycie tej dziewczynki. Moze Rachel stanie sie druga wiedzma? Tylko pomysl! Tak czy tak, nie odwaze sie myslec, ze ta Rachel moglaby nam pomoc. Ale w glebi ducha mial taka nadzieje. 5 Czary Rachel obudzila sie dopiero nastepnego ranka. Ziewnela glosno i przeciagnela sie na wygodnym poslaniu.-Dzien dobry - rozlegl sie zachrypniety glos. Podskoczyla. -Kto tu jest? -Morpeth. Morpeth! Przed oczami mignely jej dziesiatki obrazow: czarne lapy w piwnicy, kobieta ze zmija na szyi, krasnolud. Co stalo sie potem? -Gdzie jestem? - spytala, usilujac oprzytomniec. - Gdzie jest Eryk? Co z nim zrobiliscie? -Twojemu bratu nic nie grozi - uspokoil ja Morpeth. - Zjadl sniadanie, a teraz sie bawi. - Uszczypnal ja w palec u nogi. - Natomiast ty zaspalas, spioszku. -Z kim bawi sie Eryk? Z innymi dziecmi? -Oczywiscie! Nie jestescie tu jedyni. Nasz swiat pelen jest dzieci. Eryk bawi sie chyba w chowanego. -Na sniegu? -A jest lepsze miejsce? - spytal Morpeth ze smiechem. - Wszystko wyglada tak samo. Fantastyczna kryjowka. Rachel patrzyla na niego szeroko otwartymi oczami. -Swiat pelen dzieci? Dlaczego? Skad sie wziely? Nie ma tu... doroslych? -To wyjasnie ci pozniej. Najpierw pozwol, ze znowu powitam cie we wspanialym swiecie Ithrei. - Usmiechnal sie radosnie. - Jestes naszym gosciem honorowym i znajdujesz sie w Palacu Dragweny. Tylko wyjatkowi goscie moga tu mieszkac. Rachel przyjrzala sie lozku, na ktorym spala. Bylo ogromne, jak ocean szkarlatnej poscieli ozdobionej lsniacymi czarnymi wezami. Ich rubinowe oczy wodzily za nia przez caly czas. -Nie jestem wyjatkowa - powiedziala. - Jestem zupelnie zwyczajna. - Dotknela doskonale dopasowanej pizamy. - To nie moje. Kto... -Wczoraj rozebrala cie pokojowka - wyjasnil Morpeth. -Pokojowka? -Dopoki bedziesz z nami, bedziesz miala wlasna pokojowke. Ma na imie Fenagel. Wskazal wzrokiem dziewczyne, przestepujaca z nogi na noge. Miala wokol oczu takie same dziwne zmarszczki jak Morpeth, przez co trudno bylo odgadnac jej wiek. Rozumna twarz otaczaly splecione w warkocz rude wlosy. Fenagel dygnela. -Do uslug, panienko. -Sama sie ubiore - powiedziala Rachel z zazenowaniem. -Dragwena rozkazala nam uslugiwac ci - wyjasnil Morpeth. - Fenagel zrobi wszystko, co jej kazesz. -Wszystko! - potwierdzila Fenagel. - Nie jestem wazna, panienko. Jestem tylko sluzaca. Powiedz, czego chcesz. Rachel nie miala pojecia, co powiedziec. -Ale... ja nie chce niczego. Nie nazywaj mnie panienka. Mam na imie Rachel. -Oczywiscie, panienko... Rachel. -Pora sie ubierac - zarzadzil Morpeth. - Czekam na ciebie w Sali Sniadaniowej. -Nie wiesz, gdzie sie podzialo moje ubranie? - spytala Rachel, kiedy zostala sama z Fenagel. -Och, panienko Rachel, panienka ma mnostwo ubran. Prosze za mna. Fenagel zaprowadzila Rachel do pokoju tuz przy sypialni. Byla to garderoba, lecz tak wielka, ze kiedy sie stalo na jej srodku, nie widzialo sie scian. Wszedzie, jak okiem siegnac, wisialy setki, tysiace ubran. A kiedy Rachel stala i z zachwytem chlonela ich widok, ubrania zaczely sie do niej odwracac! Sliczne sukienki falowaly, by zwrocic na siebie jej uwage. Jedna ze spodnic rozpostarla sie jak wachlarz, prezentujac mieniaca sie barwe, i az zmarszczyla sie z rozkoszy, kiedy Fenagel lekko pogladzila ja po rabku. Kilka swetrow odepchnelo na bok bluzki, a na srodek podlogi wymaszerowal, tupiac, rzad bucikow. Fenagel rzucila im surowe spojrzenie, wiec zatrzymaly sie w stosownej odleglosci i wypuscily przed siebie zgrabne skarpetki, rajstopy i legginsy, ktore zaczely tanczyc. Wreszcie wszystkie ubrania otoczyly Rachel scislym kregiem i w milczeniu czekaly na jej decyzje. Dziewczynka cofnela sie o krok, bardzo zdziwiona. Nagle jedna odwazna sukienka, biala z lsniacymi kamykami, skoczyla i przywarta jej do piersi. -Uciekaj! - krzyknela Rachel, zrzucajac ja z siebie. -Nie, nie. Prosze ja przymierzyc - zasmiala sie Fenagel, grozac palcem bluzce, starajacej sie wpelznac na noge Rachel. - Ta sukienka nie skrzywdzi panienki! -Ale jak to mozliwe, ze ubrania... -Och, nie wiem! To wszystko zrobila Dragwena. Wiec wlozy panienka te sukienke czy nie? -Czy moge... ubrac sie tak, jak chce? -Oczywiscie. To wszystko dla panienki. Rachel opanowala zdenerwowanie i szybko przymierzyla kilka strojow. Biegala od wieszakow do licznych ogromnych luster. Kazde ubranie lezalo na niej jak ulal. Biala sukienka z kamykami wpelzla na wieszak i zawisla na nim ze smutno opuszczonymi rekawami. -Mam cie wlozyc? - spytala Rachel, spodziewajac sie, ze sukienka odpowie "tak!" -Ona nie potrafi mowic, ale chce, zeby panienka do niej mowila! - zawolala Fenagel. - Czy to nie piekne? Rachel spojrzala z wahaniem na sukienke. Pomyslala, ze pewnie bedzie musiala wyjsc na dwor, na snieg, wybrala wiec gruby bialy sweter, czarne spodnie i mocne szare buty na plaskim obcasie. Wyszla z garderoby, zastanawiajac sie, czy buty zaprowadzaja do Sali Sniadaniowej. Ale to Fenagel wskazala jej droge. Zatrzymala sie pod drzwiami. -Nie wejdziesz? - spytala Rachel. -Nie moge. To znaczy, juz jadlam... To znaczy... Do zobaczenia, panienko! - I pobiegla korytarzem, jakby chciala jak najszybciej uciec od tego, co czekalo za drzwiami. Rachel zebrala sie na odwage i delikatnie zapukala do drzwi. -Wejdz, Rachel - uslyszala glos Morpetha. Sala Sniadaniowa ja zawiodla. Byla mala, nie wieksza od kuchni w jej domu, a stal w niej tylko zwykly okragly stol z dwoma krzeslami. Nie bylo tanczacych lyzek ani pudelek z platkami, dopraszajacymi sie jej uwagi. Rachel usiadla naprzeciwko Morpetha i usmiechnela sie niesmialo. -Jestem glodny - powiedzial. - A ty? -Mhm. - Zdala sobie sprawe, ze nie jadla od bardzo dawna. A to natychmiast przypomnialo jej o Eryku. - Czy Eryk zjadl sniadanie? Gdzie jest? Przestraszy sie, jesli nie bedzie wiedzial, gdzie jestem. Morpeth tylko sie rozesmial. -Przed chwila do niego zajrzalem. Jest na dworze, swietnie sie bawi. Wlasnie lepi balwana. Ani razu o tobie nie wspomnial! Mozesz do niego isc, kiedy tylko zechcesz. Ale najpierw cos zjedzmy. Na co masz ochote? -Macie tu jakies platki? Mamy. Kazde, o jakich tylko zamarzysz. Plus tosty, jajka, wszystkie te rzeczy, a takze to, czego pewnie na ogol nie jadasz na sniadanie - na przyklad ogromne pyszne kanapki z czekolada. -Wiec poprosze o kanapki z czekolada! -Widzisz - wyjasnil Morpeth, wygodnie sadowiac sie na krzesle - na razie ich tu nie ma. W naszym swiecie trzeba sobie wyobrazic to, co chcesz zjesc. Rachel zerknela na niego podejrzliwie, ale przypomniala sobie o tanczacych ubraniach. -Na przyklad - ciagnal Morpeth - dzis mam ochote na jajka, a do nich kielbaski w ksztalcie... powiedzmy, w ksztalcie czajniczkow. W nastepnej chwili na stole pojawil sie talerz goracej jajecznicy z kielbaskami. Kazda kielbaska wygladala jak prawdziwy czajniczek, z dziobkiem, raczka i pekatym brzuszkiem. Rachel otworzyla szeroko oczy. Morpeth podniosl jedna kielbaske. Miala prawdziwa pokrywke. Wlozyl ja do ust. -Pysznosci - oswiadczyl. - Teraz ty. -Ja... ja tak nie potrafie - wyjakala. - Jak to zrobiles? -Zapomnialas, jak korzystalas z magicznej mocy miedzy swiatami? Dla takiej madrej dziewczynki to nic trudnego. - W jego dloni pojawil sie widelec, ktorym zaczal palaszowac jajecznice. - Widzisz, ten swiat nie jest taki jak twoj. Tu magia jest wszedzie. -Wszedzie? Absolutnie. I tylko czeka na twoje rozkazy. Magiczna moc uwielbia, kiedy sie z niej korzysta! Wystarczy tylko troche pocwiczyc. Teraz musisz tylko wiedziec, czego chcesz, no i musisz to przywolac. - Pochylil sie ku niej. - Zamknij oczy i zobacz te pyszne czekoladowe kanapki, jak leza na talerzu przed toba. To wystarczy, obiecuje. Rachel zamknela oczy i wyobrazila sobie kanapki. Byly pokrojone w male trojkaty, a spomiedzy kromek chleba saczyla sie ciemnobrazowa lsniaca czekolada. Ale kiedy otworzyla oczy, talerz byl pusty. -Na pewno pomyslalas o kanapkach - powiedzial Morpeth - ale nie wyobrazilas sobie, ze leza na stole przed toba. Tak? Skinela glowa. -Sprobuj jeszcze raz. Zrobila to i omal nie krzyknela ze zdziwienia, kiedy na talerzu przed soba ujrzala dwie czekoladowe kanapki. Wygladaly calkiem jak prawdziwe. Morpeth przyjrzal sie im uwaznie. -Obiecujace, ale o czyms zapomnialas. Poszla za jego spojrzeniem i stwierdzila, ze chleb wyglada jak szara wata. -Fuj! Ale brzydkie! -Nie sa zle - zaprotestowal Morpeth i zjadl kawalek ciastka z bita smietana. - Zapomnialas wybrac kolor chleba. Ma byc bialy czy brazowy, a moze srebrny? Widzisz, magiczna moc nie wie, jakiego koloru ma byc chleb. Tylko ty to wiesz. Sprobuj jeszcze raz. Tym razem zrobila bialy, puszysty chleb. Bez masla, pomyslala, tylko mnostwo czekolady. Kanapka prezentowala sie calkiem niezle. -Tylko bez nerwow - powiedzial Morpeth, zujac kawalek jablka-ciagutki. - Teraz skosztuj. Rachel ostroznie wziela kanapke i ugryzla maly kes. -Ble! - Rzucila ja na stol. - Wstretna! Morpeth rozesmial sie glosno, a wokol jego ust i na policzkach pojawily sie mu glebokie zmarszczki. -To wcale nie jest smieszne - obrazila sie Rachel. -Ale znowu o czyms zapomnialas! -Tak? Nie, na pewno... -Zapomnialas sobie wyobrazic, jak maja smakowac! -Och... - Zdala sobie sprawe, ze Morpeth ma racje. Szybko wyobrazila sobie smak chleba przesiaknietego czekolada i skubnela rozek kanapki. Tym razem wszystko bylo jak nalezy. Morpeth wzial druga kanapke. -Moge sprobowac? Skinela glowa, dziwiac sie, ze Morpeth moze tyle zjesc. Ugryzl wielki kawal i przezul go powoli. -Paluszki lizac - westchnal. - Sam bym tego lepiej nie zrobil. Sprobuj jeszcze raz. Moze tym razem owoc? Sprawila, ze na srodku stolu pojawila sie pomarancza. Zmarszczyla brwi i przyjrzala sie jej uwaznie, nie wiedzac, co jest z nia nie tak. -Patrz uwaznie - powiedzial Morpeth. - Sama wiesz, co sie nie zgadza. Nie musze ci podpowiadac. Rachel wbila wzrok w pomarancze. Byla okragla. Miala odpowiedni kolor. Kazala jej sie powoli obrocic. Morpeth odchylil sie na krzesle i spojrzal na nia z fascynacja. Nagle zrozumiala: na skorce pomaranczy nie bylo tych malych otworkow. Byla gladka jak skorka jablka. Wiec Rachel kazala sie jej zmienic. Morpeth chwycil pomarancze i chcial ja obrac, ale mu sie nie udalo. -Och, zapomnialam, ze to ma byc prawdziwa skorka - powiedziala Rachel, zla na siebie. -To niewazne. Powiedz, co sadzisz o tej sztuczce. Na pomaranczy pojawilo sie jablko. Rachel postawila na nim banana. Morpeth dodal brzoskwinie, na ktora Rachel dorzucila ananasa. Bawili sie tak, az piramida owocow siegnela sufitu. Rachel pokrecila glowa. -Czemu sie nie przewracaja? -Bo nie chcemy! Morpeth dorzucil jeszcze cztery banany. Razem zaczeli budowac nieprawdopodobne piramidy, rosnace w gore i na boki. Rachel nagle zburzyla je i kazala owocom latac wokol ich glow. Morpeth ukryl banany za ananasami, a Rachel zaczela rozbijac melony o sciane, bryzgajac sokiem na wszystkie strony. Wreszcie uspokoila sie i spojrzala na okropny balagan, jakiego narobili. -Chyba musimy to posprzatac. -Chyba tak - odparl Morpeth. - A moze musimy sobie wyobrazic, ze posprzatalismy! Rachel poszla za jego rada. W ulamku sekundy pokoj stal sie tak samo czysty jak w chwili, gdy do niego weszla. -Czy moge zmienic takze sale? - spytala, bo zabawa bardzo jej sie podobala. -Zmien, co ci sie podoba! - zawolal wesolo Morpeth. - Zmien wszystko! Rachel zastanowila sie. Wyobrazila sobie, ze ten pusty pokoj jest ogromna palacowa jadalnia. Stworzyla piekne sztucce i kandelabry, a takze krysztalowe zyrandole. Na stole wyczarowala setki talerzy, pelnych pieczonych kurczat, ziemniakow, kukurydzy i puddingow. Co jeszcze? - pomyslala, usilujac pomiescic w glowie wszystkie te przedmioty. Wyobrazila sobie, ze caly pokoj jest szklany i ze plywaja w nim ryby. Wlasciwie jak powinna wygladac taka rybka? Ma miec dlugi ogon czy krotki jak u szczeniaczka? Pyszczek brzydki czy ladny? Postanowila stworzyc smukle ryby o karminowych pyszczkach, z zielonymi kolczykami w pletwach. Kiedy otworzyla oczy, pokoj wygladal zupelnie inaczej. Sciany byly ze szkla, a w powietrzu unosily sie ryby. Ale i tak nie wygladalo to dobrze. Kolczyki w ich pletwach zrobily sie zolte. Rachel przywrocila im zielen. W chwile pozniej znowu pozolkly - jakby cos na nie dzialalo. Rachel westchnela i zauwazyla, ze kandelabry i talerze znikly. Tak bardzo skupila sie na rybach, ze zapomniala zachowac je w pamieci. -Och, jestem do niczego, prawda? - spytala. Morpeth byl bardzo blady. Zachwial sie i omal nie spadl z krzesla. -Co ci jest? - spytala Rachel niespokojnie. -Nic - wymamrotal. - Zmeczylem sie tylko, dziecko-nadziejo. Patrzyl na nia z zaskoczeniem i... strachem? -Co to znaczy? - spytala. - Dziecko-nadzieja? -Nic - odparl szybko. - Zupelnie nic. Rachel spojrzala ze smutkiem na Sale Sniadaniowa. Teraz widziala wszystkie usterki swoich czarow. Nic nie bylo takie, jak sobie wyobrazila. Nawet ryby zaczely sie rozplywac i tracic ksztalt, kiedy nie skupiala sie wylacznie na nich. -Jestem kiepska - westchnela. Morpeth przyjrzal sie rybie, ktora przeplynela kolo jego kolan. -Nie. Ten pokoj jest... zadziwiajacy. Nie doskonaly, ale z czasem nabierzesz wprawy. Jestes niewiarygodnie utalentowana. Zarumienila sie. -Naprawde? -O, tak. Pora skonczyc sniadanie. Potem chce ci pokazac palacowe ogrody, a pozniej zlozymy wizyte Dragwenie. -Tej kobiecie-zmii? -Mhm, nie jest to nazwa, ktora by sie jej spodobala. -Przepraszam. - Rachel usmiechnela sie z nadzieja. - A mozemy sie najpierw pobawic? -Pozniej. Najpierw chce rozprostowac stare kosci. Zobaczmy, jak szybko poradzisz sobie ze sniadaniem. - Na stole pojawil sie talerz tostow z kilkoma roznymi rodzajami marmolady. - Mam nadzieje, ze lubisz marmolade. -Och, z tego wszystkiego stracilam apetyt. Wiem! Wyobraze sobie, ze juz zjadlam! Poczula w zoladku tosty z marmolada. Oboje spojrzeli na pusty talerz i wybuchneli smiechem. 6 Podniebna podroz Morpeth zszedl wraz z Rachel po kamiennych schodach. Zatrzymal sie przy wielkich okraglych drzwiach z polerowanej stali. Na gladkiej powierzchni nie bylo zadnego znaku, nawet klamki czy zamka.-Czy to wejscie do ogrodu? - spytala Rachel. -Tak. - Morpeth wyciagnal dlon w strone bramy, ktora otworzyla sie bezglosnie. Rachel przygladala sie mu uwaznie. -Uzyles magicznej mocy, prawda? Skinal glowa. -Dlaczego do ogrodu prowadzi taka wielka brama z magicznym zamkiem? Bo na zewnatrz czyha niebezpieczenstwo. Pamietasz te czarne lapy? Sa tez wielkie wilki z zoltymi oczami i klami wiekszymi od twojej glowy. - Usmiechnal sie. - Chybabys nie chciala, zeby zakradly sie do ciebie w nocy i przegryzly cie na pol? Cofnela sie o krok, przerazona. -Nie chce wychodzic. -Nie trzeba sie bac. Wilki podchodza pod ogrod tylko w nocy. Rachel zerknela ostroznie za brame. Na ziemi lezala lsniaca pokrywa szarego sniegu. W oddali, ujete w ramy drzew o trojkatnych lisciach, polyskiwalo skute lodem jezioro. Nigdzie nie bylo widac zoltookich wilkow. Czy kryja sie za drzewami? A jesli, pomyslala, sama mysl o wilku moze go powolac do zycia? -Pokaze ci, ze nic nam nie grozi - odezwal sie Morpeth. Wbiegl do ogrodu, zatoczyl wielkie kolo i krzyknal ochryple: - Wilki, wilki, jesli chcecie, zaraz pozrec mnie mozecie! Rachel niesmialo weszla do ogrodu i od razu popedzila co sil w nogach do Morpetha i mocno sie do niego przytulila. -Chodz - powiedzial. - Scigamy sie do jeziora! Rachel biegla szybko, ale krotkie, krepe nozki Morpetha migaly jak blyskawice. -Nigdy mnie nie zlapiesz! - zawolal. - Jestem szybki jak wiatr, jestem zwinny jak ptak, moge biegac tak jeszcze sto lat! Zygzakiem pedzil przez ogrod, szeroko rozkladajac ramiona. Rachel nie mogla go dogonic, ale wpadla na inny pomysl. Przypomniala sobie, jak to zrobila pomiedzy swiatami, i po prostu wyobrazila sobie, ze laduje kolo jeziora. Ze swistem powietrza wygodnie osiadla na jego brzegu. Morpeth potknal sie i omal na nia nie wpadl. -Jak... jak to zrobilas? - szepnal, padajac na pien w ksztalcie grzyba. -To nic trudnego. Tylko o tym pomyslalam, tak jak mi kazales. Morpeth potrzasnal glowa. -Ni