Cliff McNish Tajemnica zaklecia (The Doomspell) Przeklad Maciejka Mazan Oczywiscie dla Rachel 1 Wiedzma Wiedzma zeszla po ciemnych schodach Palacu. Noc byla mrozna, wokol szalala zadymka, a wicher wyl jak glodny wilk.-Jaki sliczny wieczor - westchnela wiedzma z radoscia. Choc na dworze panowal trzaskajacy mroz, byla tylko w cienkiej czarnej sukni. Stopy miala bose. Do jej szyi przywarla czule zmija, od czasu do czasu blyskajaca czerwonym okiem przez zaslone sniegu. Wiedzma szla lekko, rozkoszujac sie trzeszczeniem sniegu pod bosymi palcami; jej sluga Morpeth ze wszystkich sil staral sie za nia nadazyc. Mierzyl niespelna metr piecdziesiat i mial ponad piecset lat. Jego oczy otaczaly okragle zmarszczki, jakby ktos je wielokrotnie wyjmowal i wkladal na powrot w oczodoly. Rozczochrana broda kryla sie pod trzema szalikami. -I coz, jak wygladam? - spytala wiedzma. Przybrala twarz ladnej kobiety. -Dzieci dadza sie zwiesc - wymamrotal Morpeth. - Dlaczego zadajesz sobie tyle trudu, Dragweno? Zwykle nie obchodzi cie, co mysla. Wiedzma znowu wygladala jak zwykle: czerwona jak krew skora, wytatuowane powieki, cztery szczeki, dwie w srodku i dwie na zewnatrz wijacych sie gadzich warg. Rzedy zebow szczekaly o siebie, walczyly o najlepsze miejsce do gryzienia. Pomiedzy nimi roily sie opancerzone purpurowookie pajaki, ktore usuwaly resztki ostatniego posilku. -Ach, dzis ma przybyc wyjatkowe dziecko - odparla wiedzma. - Nie chce go tak od razu przerazic. Morpeth zszedl ostroznie po ostatnich oblodzonych stopniach wiezy-oka. Byl to najwyzszy punkt Palacu, cienka iglica przekluwajaca niebo. Nizej, w sniegu, kulily sie inne, najezone blankami zabudowania Palacu, o czarnych kamieniach sterczacych w gore niczym nozki zuczka. Morpeth ostroznie stawial kroki. Nie chcial sie posliznac; kiedy spadal, wiedzma zawsze lapala go dopiero w ostatniej chwili. Dzis byla wyjatkowo ozywiona. Delikatnie przetaczala pajaki na jezyku i smiala sie do siebie - byl to brzydki smiech, przerazliwy, nieludzki jak sama Dragwena. Wciagnela powietrze w nozdrza rozciete jak platki tulipana. -Wspanialy wieczor - powtorzyla. - Zimno, ciemno i wilki wyszly na polowanie. Czujesz? Morpeth steknal i zaczal przeskakiwac z nogi na noge, zeby nie zamarznac. Nie czul ani nie widzial wilkow, ale wierzyl Dragwenie. Jej trojkatne kosciane powieki otworzyly sie i rozciagnely ponizej kosci policzkowych. Zaden szczegol nocy nie mogl ujsc jej uwagi. -A najlepsze dopiero przed nami - westchnela. - Wkrotce zjawia sie dzieci. Oczywiscie beda sie zachowywac tak, jak wszystkie inne - beda troche zdziwione, ale wdzieczne za nasza opieke. Co zrobimy tym razem? - Usmiechnela sie, a wszystkie jej szczeki wysunely sie zlowrogo do przodu. - Przestraszymy je na smierc? Jak sadzisz? -Moze na nic sie nam nie przydadza - szepnal. - Minelo wiele czasu, odkad pojawilo sie cudowne dziecko. -Dzisiaj bedzie inaczej - powiedziala wiedzma. - To dziecko czuje juz od jakiegos czasu. Jest na Ziemi i rosnie w sile. Ma dar. Morpeth nie odpowiedzial. Chociaz towarzystwo wiedzmy zawsze bylo przykre, dzis pragnal byc u jej boku. Jesli cudowne dziecko naprawde przybedzie, zamierzal wiedziec o nim tyle samo, co Dragwena, choc z zupelnie innych powodow. U stop schodow czekal powoz zaprzezony w dwa plochliwe czarne konie. Wiedzma zwykle frunela na powitanie nowych dzieci, ale dzis miala inny kaprys. Czekala niecierpliwie, az Morpeth zejdzie po ostatnich stopniach. Jaki on powolny, pomyslala. Jaki stary. Milo bedzie go wkrotce zabic, kiedy przestanie byc potrzebny. Wepchnela go do powozu i wyszeptala zaklecie trwogi dla kazdego konia z osobna. Przerazone, ruszyly z kopyta i pogalopowaly w strone Bramy. 2 Piwnica -Co sie dzieje? - spytal Eryk, chrupiac platki kukurydziane. Rachel wzruszyla ramionami.-No, wiesz. -Znowu ten sen? -Aha. - Rachel zakolysala dlugimi ciemnymi wlosami nad jego mlekiem i prysnela nim na brata. -Spadaj! - Eryk zblizyl twarz blisko do Rachel, szeroko otworzyl usta, az mleko i platki pociekly mu po brodzie. -Smarkacz - obrazila sie Rachel. Eryk rozesmial sie. -Na pewno nie bede taki jak ty, dzieki. Rachel spojrzala na swoje nietkniete sniadanie. -Ten sen sie zmienil - powiedziala. - Tym razem widzialam... -Dzieci - dokonczyl Eryk. - Wiem. Tez je widzialem. Na sniegu, za ta kobieta. Mama siedziala obok nich. Mieszala kawe. -No nie, znowu? - westchnela. - Rachel, to ty zaczelas opowiadac te banialuki o snach. Zarazilas Eryka. Moze przestaniecie juz zartowac? To wcale nie jest smieszne. -Dlaczego nam nie wierzysz? - spytal Eryk. - Snia nam sie te same sny. Takie same! -Wczoraj - dodala Rachel - za ta kobieta staly drzace dzieci. Mialy wielkie zmarszczki wokol oczu. I cale byly oszronione. -Wygladaly, jakby prawie nie zyly. -Och, przestancie! - ostrzegla ich mama. - Mam juz dosc tych bzdur. -Naprawde, mamo - powiedzial Eryk z przekonaniem. - Ta kobieta ze snu jest dziwna. Wokol niej pada ciemny snieg. Ma naszyjnik w ksztalcie zmii i ten naszyjnik patrzyl prosto na mnie. -To byla zywa zmija - poprawila go Rachel. -Chyba sie umowiliscie - rzucila mama niecierpliwie. - Dobrze was znam. Myslicie, ze dam sie nabrac? Konczcie sniadanie. Rachel i Eryk umilkli i zajeli sie jedzeniem. Byla sobota, wiec pozniej mogli robic to, na co tylko mieli ochote. Eryk zbiegl do piwnicy, zeby pobawic sie modelami samolotow. Rachel, gleboko zamyslona, poszla do pokoju poczytac. Miala nadzieje, ze to jej pomoze zapomniec o snie. Jak miala przekonac mame, ze nie klamie? Po chwili uniosla glowe i zobaczyla mame, stojaca w drzwiach. Mozliwe, ze przygladala sie jej od pewnego czasu. -O tych snach to bylo na powaznie? - spytala mama. -Tak. Mama zmierzyla ja surowym wzrokiem. -Naprawde? Rachel odpowiedziala takim samym spojrzeniem. -Mamo, przeciez nie zmyslilabym czegos takiego. To nie sa zwykle sny. -Jesli mnie nabierasz... -Nie nabieram. Mowie prawde. -Mmm... No, dobrze. - Mama zakolysala torba. - Ide na zakupy. Pozniej powaznie o tym porozmawiamy. Gdzie tata? -Zgadnij. -W garazu, naprawia samochod. -Znowu? Obie parsknely smiechem. -Przypilnuj Eryka, dobrze? Rachel skinela glowa. -Dobrze. Za chwile do niego zajrze. Mama wyszla, a Rachel wrocila do ksiazki. Zrobilo sie jej lzej na sercu, poniewaz ktos poza Erykiem zaczal przynajmniej odrobine wierzyc w jej sny. Kolo domu przejezdzaly z warkotem samochody. Po ulicy przebiegly rozesmiane dzieci, na ktore zaszczekal pies sasiada. Tata zaklal pare razy w garazu - typowe odglosy sobotniego poranka. Wreszcie Rachel ziewnela i poszla po Eryka. Wyszla na korytarz... i stanela. To, co uslyszala, nie bylo typowym sobotnioporankowym odglosem. To byl krzyk. Skad dochodzil? Z dolu. Na pewno. Ale nie z kuchni czy salonu... -Eryk? - zawolala i nastawila ucha. Tak, ktos krzyczal. Dzwiek dochodzil gdzies z glebin domu. Kiedy zblizyla sie do piwnicy, na sciane padl pomaranczowy cien. Czyzby sie palilo? -Precz! - ryknal Eryk. - Ratunku! Cos mnie... Puszczaj! Rachel stanela w otwartych na osciez drzwiach piwnicy. Z obawa wciagnela powietrze, spojrzala w dol stromych schodow. W piwnicy nie bylo ognia, ale cale jej wnetrze pulsowalo szkarlatnym swiatlem. Tak, jakby sloncu znudzilo sie zachodzic na niebie i postanowilo przeniesc sie do ich domu. Rachel oslonila oczy. Na scianie piwnicy poruszal sie jakis cien. Krzyknela cicho i osunela sie na kolana. Gdzie Eryk? Slyszala jego zdyszany oddech. Poszla za dzwiekiem i zrozumiala, ze ten cien to wlasnie jej brat. Wierzgal nogami, a jego cialo bylo jakby przyszpilone do sciany. -Rachel! - wrzasnal na jej widok. - Cos mnie zlapalo! Nie moge sie wyrwac! Zbiegla po schodach. -Co to? -Nie wiem! Trzyma mnie! Nie moge odwrocic glowy! - Walnal piescia sciane. - No, puszczaj! Chwycila go za nadgarstki, mocno pociagajac do siebie. Dopiero teraz zobaczyla palec. Byl ogromny i czarny. Na jej oczach przebil sie przez ceglany mur i siegnal do nogi Eryka. Objal ja i szarpnal. -Co sie dzieje? - zalkal Eryk, widzac przerazona mine Rachel. - Widzisz go? Nie stoj tak! Przez cegly przebil sie drugi palec. Trzema wyszczerbionymi zielonymi pazurami objal szyje chlopca i przeciagnal jego glowe na druga strone sciany. Rachel skoczyla, chwycila Eryka za reke i pociagnela ze wszystkich sil. Powoli, centymetr po centymetrze, jego glowa znowu wrocila do piwnicy. -Mocniej! - krzyknal Eryk stlumionym glosem. - Znajdz jakas bron! Rozejrzala sie goraczkowo za czyms ostrym. Ale to cos, co wdarlo sie do piwnicy, nie zamierzalo wypuscic Eryka. Przez sciane przebila sie druga czarna reka. Tym razem siegnela po Rachel. Cofnela sie; kosciste palce zatrzymaly sie tuz przed jej twarza i wymierzyly jej mocny policzek. Upadla... i puscila brata. W ulamku sekundy obie rece chwycily chlopca wpol i wciagnely w sciane. Jedna jego reka pojawila sie jeszcze na chwile w piwnicy, skrobnela paznokciami o podloge, szukajac czegokolwiek, czego moglaby sie chwycic... i zniknela na dobre. Rachel podniosla sie, dygocac jak w febrze. Do stop upadla jej obluzowana cegla, ale poza tym nigdzie nie zostal slad po czarnych rekach. Otarla rekawem krwawiaca warge. Idz po... tate! Cofala sie tylem do schodow, nie spuszczajac oczu ze sciany. Na ich szczycie obrocila sie i skoczyla do drzwi. Zamknely sie jej tuz przed nosem. Chwycila za klamke i krzyknela - byla tak goraca, ze nie mozna bylo jej dotknac. Raptem za jej plecami rozlegl sie okropny zgrzyt. Sciana wybrzuszyla sie i rozstapila na boki. Cegly posypaly sie na podloge jak wybite zeby. Rachel owinela reke swetrem i szarpnela za klamke. -Zaciela sie! - krzyknela. Uderzyla piesciami w drzwi. - Nie moge otworzyc. Tato! Tato! W plecy uderzyl ja wicher. Odwrocila sie. W scianie piwnicy powstawaly nowe drzwi. Nie byly to zwyczajne drzwi; jarzyly sie zielonym blaskiem, mialy ksztalt oka i powoli rosly. Wielka czarna lapa, ta sama, ktora uderzyla ja w twarz, rozchylila powieki. Nad glowa Rachel rozleglo sie gluche dudnienie. -Tato! -Kto tam jest? - zawolal. - Co to za halas? -To my, ja i Eryk! Cos... cos sie tu wdarlo! -Nie slysze! - odkrzyknal. - Co sie dzieje? Jesli to znowu jakas zabawa... -Zatrzasnelismy sie! Pomocy! Tata zaczal sie dobijac do drzwi piwnicy. Natychmiast, jakby wyczuwajac jego obecnosc, wiatr wpadajacy przez drzwi-oko stal sie porywistym wichrem. Uderzyl w Rachel, wzbil kurz z podlogi, dmuchnal nim w jej oczy. Drewniany stolek przejechal po podlodze. Modele Eryka zawirowaly szalenczo w powietrzu, rozbijajac sie o sufit. Rachel nie mogla zlapac tchu. Wiatr bil ja jak piescia, zatykal kurzem usta i nos. Nie slyszala juz taty. -Gdzie jestes? - krzyknela. Nagle rozlegl sie trzask - to siekiera rozbijala drewno. -Trzymaj sie! - zagrzmial tata. - Juz ide! Poczula, ze cos ja ciagnie w glab piwnicy. Zaparla sie nogami, chwycila za framuge drzwi. Tato rabal drzwi, ale byly zbyt grube, by ustapic. Rzucil siekiere i wsunal reke przez odlupana szpare w drzwiach. -Trzymaj sie mnie! Nie puszczaj, chocby nie wiem co! Chwycila go za przegub, zamrugala powiekami, zeby oczyscic oczy z piasku, i zmusila sie, by sie obejrzec. Oko zajmowalo juz prawie cala sciane. Dwie lapy rozchylily jego powieki. Lapy zas nalezaly do ogromnego czarnego stwora o trojkatnych zielonych oczach. Siersc na jego ciele jezyla sie na wietrze, kazdy wlos zakonczony byl malenka glowka zmii. Glowki siegaly do wnetrza piwnicy, wyciagaly sie do nog Rachel, zeby zatopic w nich kly. Dziewczynka cofnela sie najbardziej, jak mogla, wciaz czepiajac sie reki ojca. Czarny stwor chcial wepchnac sie do piwnicy, ale byl zbyt wielki. Kiedy sie mu nie udalo, na srodku jego glowy otworzyla sie paszcza. Zza czterech szczek wypelzly pajaki o purpurowych oczach. Pobiegly ku Rachel. Z paszczy wysaczylo sie jedno slowo: -Rachel... Krzyknela i na sekunde puscila reke taty. To wystarczylo. Wicher porwal ja i cisnal w oko-drzwi. Potwor usunal sie z jej drogi. Po raz ostatni rozejrzal sie po piwnicy i wessal pajaki do paszczy. Ostatnim widokiem, jaki zostal w oczach Rachel, zanim opuscila ten swiat, byl przesuwajacy sie pod nia ogromny cien i tata, ktory wreszcie rozbil drzwi i wpadl do srodka. Za pozno. Ceglana sciana zamknela sie z przerazliwym zgrzytem, a stworzenie zamknelo oko-drzwi. Tata Rachel wbiegl do piwnicy, dopadl sciany i zaczal walic w nia piesciami. Na jego glowe posypaly sie kawalki polamanych mebli. Nie czul bolu. Zaczal uderzac w sciane siekiera; uderzal i uderzal, az wreszcie zupelnie oslabl. Siekiera wysunela sie mu z rak; wyszczerbil tylko pare cegiel. Spojrzal z wsciekloscia na swoja reke, ktora wypuscila (Rachel, kopnal siekiere, az poleciala pod przeciwlegla sciane, i zaplakal. 3 Miedzy swiatami Tuz za drzwiami-okiem Rachel wpadla jak kamien w niezmierzona czarna studnie pustki. Zakryla twarz rekami, spodziewajac sie, ze lada chwila o cos sie rozbije - ale ciagle spadala i spadala, koziolkujac w ciemnosciach, ledwie mogac oddychac na lodowatym wichrze.Nagle zatrzymala sie gwaltownie, zupelnie jakby ktos podlozyl pod nia poduszke. Zawisla w powietrzu, lagodnie sie kolyszac. Wokol nadal panowaly ciemnosci, ale dostrzegla, ze cos, jakby bardziej skoncentrowana czern, trzymaja za reke. To stworzenie z piwnicy! Przez chwile patrzyly na nia zle trojkatne oczy, kazde wielkosci jej twarzy. Potem znikly, a czarny bezksztaltny stwor ja odepchnal. Znowu runela glowa w dol. Zanim zdolala przestac krzyczec, minelo kilka strasznych sekund. Odruchowo rozlozyla ramiona; jej cialo powoli odzyskalo rownowage i przestalo krecic mlynki w powietrzu. Spadala nogami do dolu. Mocno zaryla sie pietami w powietrze. Wolniej, pomyslala, zsuwajac sie jak narciarz po zboczu gory. Myslala tylko o tym, az porywisty lodowaty wicher zmienil sie w zwykly wiatr, a ten - w lekki wietrzyk, zaledwie muskajacy jej glowe i ramiona. Skupila sie jeszcze bardziej i powiedziala: -A teraz stop. I jakby powietrze od samego poczatku tylko czekalo na ten rozkaz, Rachel zatrzymala sie. Czy to ja tego dokonalam? - zdziwila sie Rachel. Jak to mozliwe? Odwrocila sie powoli, zatoczyla pelne kolo, dzieki czemu mogla sie rozejrzec. Krzyknela cicho, zdumiona. Uniosla reke. Przysunela ja do twarzy tak blisko, ze czula na niej swoj oddech, ale mrok byl tak nieprzenikniony, ze nie mogla jej dojrzec. Chce ja zobaczyc, pomyslala. Jej dlon natychmiast rozjarzyla sie slabym swiatlem. Rachel poruszyla palcami. -Wszystko - powiedziala na glos i w tej samej chwili jej cialo zablyslo mglistym blaskiem. Jasniej, pomyslala, i jej cialo stalo sie wiazka swiatla w mroku. -Oswietlic wszystko! - krzyknela. Myslala, ze przestrzen wokol niej zablysnie jaskrawymi kolorami. Mrok sie jednak nie rozproszyl, tylko wokol jej ciala zawirowaly miliony swietlistych pylkow, ulatujacych do gory w podmuchach wiatru. Zadrzala. Jak to mozliwe, ze doszlo do tych niewiarygodnych rzeczy? Czula, ze rozpieraja moc, jakas dziwna, nieznana jej sila, ktora az prosi, zeby ja wykorzystac. Co to znaczy? Rozejrzala sie. Wisiala w mroku i ciszy. Nigdzie nie bylo scian ani sufitu, nie mogla sie zorientowac, jak daleko znajduje sie ziemia. Z dolu dolatywal wilgotny podmuch, lagodnie gladzacy jej wlosy. Nigdzie nie widziala Eryka. Chciala go zawolac, ale wiatr porywal jej slaby glos i unosil gdzies daleko. Poza tym nie slyszala zadnych dzwiekow. Po uderzeniu czarnej lapy spuchla jej warga. Po brodzie potoczyla sie kropelka krwi. Spadla w dol. Rachel widziala ja tylko przez pare sekund, szybko znikajaca w mroku. Musi byc jakis sposob, zeby znalezc Eryka. -Gdzie on jest? - spytala ciemnosci i natychmiast ujrzala w dole miotajaca sie niebieska kropeczke. Znala ten kolor - to sweter jej brata. -Zanies mnie do niego! - rozkazala, ale tym razem polecenie nie zostalo wykonane. Niebieska kropeczka oddalala sie z kazda sekunda. Ten stwor musi tu gdzies byc, pomyslala Rachel. Moze wpatruje sie tymi trojkatnymi slepiami w Eryka. Czy on tez potrafi robic to, co ona, czy tez spada w dol jak kamien, ledwie zywy ze strachu? Przezwyciezyla strach przed zejsciem w dol, gdzie pewnie czekal juz na nia stwor z piwnicy, zebrala cala odwage i zanurkowala w strone odleglego niebieskiego punkcika. Jej zoladek fiknal koziolka. Zaraz potem wokol niej swisnal wicher, a ona popedzila w dol. Szybciej, powiedziala, a jej cialo posluchalo. Cieply wietrzyk zmienil sie w lodowaty podmuch, smagajacy jej twarz. Niebieski ksztalt byl coraz blizej. Rachel zanurkowala ku niemu, zrownala sie z bratem, chwycila jego koziolkujace cialo i zatrzymala sie razem z nim. Eryk mial zamkniete oczy. Widac upadek, strach albo wiatr, nie pozwalajacy zaczerpnac oddechu, pozbawily go przytomnosci. Dlugo tulila go w ramionach, dopoki sie nie ocknal, a potem pozwolila mu sie wyplakac, szepczac slowa pociechy. Wreszcie Eryk spojrzal na nia zawstydzony. Na policzku i szyi mial zaschniete wymiociny. -Rachel... ty swiecisz! Jak to? - otworzyl szeroko oczy. Rachel uniosla brwi. -Nie wiem, ale kiedy ty sobie zemdlales, ja sie zajelam eksperymentami. Patrz. - Skupila sie i sprawila, ze jej wlosy zrobily sie czerwone, zolte, a potem znowu czarne. -Jak to zrobilas? - wyjakal Eryk. -Nie wiem - odpowiedziala, troche nerwowo. - Ale umiem duzo roznych rzeczy. - Sprawila, ze jej wargi zalsnily zlotem. Chlopiec zamrugal powiekami. -Ja tez tak moge? -Sprobuj. Musisz kazac jakiejs czesci swojego ciala, zeby zaczela swiecic. Eryk zmruzyl oczy w skupieniu, ale jego usta nie zalsnily. Probowal kilka razy, bez skutku. W koncu sie poddal. -Co sie dzieje? - spytal powaznie. - Ciagnie nas do tego czegos, co nas porwalo? -Nie. Po prostu wisimy sobie w powietrzu. - Ostroznie dotknela jezykiem opuchnietej wargi. - Ale chyba mozemy wyladowac na ziemi? Nie mozemy tu wisiec do konca swiata. -Nie laduj, glupia. Zabierz nas do piwnicy. Oczywiscie! Dlaczego o tym nie pomyslala? Mocno chwycila Eryka i wyobrazila sobie, ze oboje wracaja w ramiona taty. Ale nic sie nie stalo. Sprobowala poleciec w gore tylko na pare centymetrow. Tez nic. -Swietnie - jeknal Eryk. - Ten stwor chce chyba, zebysmy tu zostali. - Spojrzal w dol. - Widzialas go? Byl wielki. Rachel opowiedziala mu, co sie zdarzylo w piwnicy, pomijajac tylko zmije i pajaki. Eryk dlugo milczal. -Jesli poszedl za toba - powiedzial w koncu - to pewnie czeka na nas na dole. -Byc moze. -Na pewno. -Mmm. Skoro powrot na gore byl niemozliwy, powoli opuscila sie w dol. Przez pare minut oboje wpatrywali sie z obawa w mrok, w kazdej chwili spodziewajac sie zobaczyc czarne lapska. -Czekaj! - rzucil Eryk. Wskazal na plamke mdlego swiatla na dole. - Tam cos jest. Zbliza sie do nas. Patrz! Rachel spojrzala w kierunku, ktory wskazywal. Pod nimi pojawila sie mala szara plamka, ktora z kazda chwila rosla. -Tamto cos bylo czarne, nie? - upewnil sie Eryk. Rachel przytaknela. -I mialo zielone oczy? -Moze teraz nie jest czarne. -A moze to ktos, kto tez zostal porwany. Na to jest za duzy - odparl Eryk rzeczowo. Rachel uznala, ze ma racje. Szary ksztalt zblizyl sie, zaslaniajac wszystko pod nimi. To nie bylo dziecko. To cos mialo ogromne rozmiary. -Chyba jest miekkie - odezwala sie Rachel. - Nie sadzisz? Eryk zaczal wierzgac. -Zaraz na to wpadniemy. Pod spodem jest to cos! Zatrzymaj nas! Rachel sprobowala to zrobic, ale dalej spadali ku szarosci. Poruszali sie jednak tak wolno, ze przescigneloby ich nawet dryfujace w powietrzu piorko. Otoczyl ich podmuch zimna, a potem porywisty wicher. Wokol nich zrobilo sie zimno, lecz w dali pojawily sie mrugajace swiatelka. -Wygladaja jak gwiazdy - szepnal Eryk, rozgladajac sie. - Na pewno. Chyba jest noc. A my... my jestesmy na dworze. I w tej samej chwili wyladowali miekko na pierzynce sniegu. Ogromny ksiezyc w pelni, piec razy wiekszy od ziemskiego, jarzyl sie zimnym blaskiem na srodku nieba. Rachel rozejrzala sie czujnie. Otaczaly ich dziwne drzewa o powykrecanych konarach. Wszystkie byly przygniecione grubymi poduchami sniegu; pod tym ciezarem galezie uginaly sie, jakby machaly do nich na powitanie. Snieg nie byl bialy, lecz szary. Rachel chwycila w dlon delikatne platki; rozpuscily sie, brudzac jej palce ciemna wilgocia. Dookola widac bylo tylko szary snieg. -Rany - szepnal Eryk. - Calkiem inaczej niz w domu. -Bo nie jestescie w domu - rozlegl sie glos za ich plecami. Dzieci podskoczyly ze strachu. Za nimi kleczala na sniegu usmiechnieta kobieta ze snu. Miala swietliste zielone oczy o fioletowych i szafirowych smugach. Proste czarne wlosy spadaly jej kaskadami na plecy, a na jej zgrabnej szyi wisial misterny brylantowy naszyjnik w ksztalcie zmii. Zmija miala dwoje duzych oczu w kolorze rubinow, ktore zamigotaly do Rachel. Obok przysiadlo zgarbione przysadziste stworzenie, wygladajace jak bardzo stary krasnolud. -Kim... Kim jestes? - spytala Rachel kobiety. -Mam na imie Dragwena - odparla wiedzma. Wskazala krasnoluda. - A to Morpeth, moj sluga. Witaj w swiecie Ithrei, Rachel. Dziewczynka otworzyla szeroko oczy. -Skad wiesz, jak mam na imie? -Och, wiem wiele rzeczy. Na przyklad to, ze Eryk sie mnie boi. Jak myslisz, dlaczego? Rachel poczula, ze Eryk chowa sie za nia. -To mi sie nie podoba - szepnal. - Cos sie nie zgadza. Nie ufaj jej. Rachel uciszyla go, ale takze byla nieufna. Czy to naprawde ta sama kobieta, ktora widywala w snach? Zauwazyla, ze krasnolud dygotal z zimna, choc mial na nogach cieple buty, a bosa Dragwena stala spokojnie, jakby nie czula mrozu. -Wpadlismy w ciemny tunel - powiedziala Rachel. - Jakies stworzenie z czarnymi lapami... -Juz go nie ma - wtracila Dragwena. - Sploszylam je. -Jak to mozliwe? Bylo takie wielkie i... -Zapomnij o czarnych lapach - przerwala Dragwena. - Wlozcie to. Morpeth podal obojgu cieple plaszcze, rekawiczki i szale. Rachel przyjrzala sie im uwaznie, pamietajac, ze jeszcze przed chwila krasnolud ich nie mial. Ubrania pasowaly doskonale. Rachel zarzucila na szyje podbity futrem szal. Ledwie dotknal jej skory, natychmiast sam udrapowal sie na jej ramionach. Zadrzala i zastanowila sie, co bedzie dalej. Czy to magiczny swiat? Czy moze tu korzystac z mocy, ktora odkryla w sobie pomiedzy swiatami? Kim byla ta kobieta? Zerknela na przytulonego do niej Etyka i zobaczyla strach w jego oczach. -Musimy wracac do domu - powiedziala twardo. I - Niewazne - odparla Dragwena. Zerknela na Eryka. - Jakie slodycze lubisz najbardziej? - W ogole nie lubie slodyczy - wymamrotal. Dragwena usmiechnela sie do niego. - Naprawde? -No... - Nagle na jego twarzy odmalowalo sie zdziwienie. - Wlasciwie lubie zelki. Serce Rachel zabilo mocniej. Eryk nigdy nie jadal Zelkow. -Tak myslalam - oznajmila Dragwena. - Zajrzyj do kieszeni. -Chwileczke! - zawolala Rachel. - Chcemy do domu. Nie jestesmy glodni. Och! Z kieszeni Eryka wypelzl zielony zelek, pobiegl po jego rekawie i zeskoczyl na ziemie. Za nim ukazal sie niebieski. Wyroily sie z kieszeni obojga dzieci, poturlaly sie przez snieg, usilujac uciec. Oczy Dragweny roziskrzyly sie blaskiem. -Lap je! Eryk, nie rozumiejac, dlaczego to robi, natychmiast rzucil sie w pogon za Zelkami. Zaczal je wpychac do ust. Morpeth jeknal w duchu. Wiedzial, ze tak naprawde zelki to pajaki, ktore pedza przez snieg, by znowu wpelznac do ust Dragweny. Wiedzma zrobila to, czego sie spodziewal - rzucila na dzieci zaklecie ot tak, dla rozrywki - i po to, by wyprobowac Rachel. Eryk z coraz wiekszym zapamietaniem staral sie zlapac i zjesc wszystkie zelki. Do jego ust wpadl pajak o czterech zakrzywionych klach. Eryk zmiazdzyl go zebami i przezul, rozgladajac sie za innymi, ktore staraly sie uciec. Rachel byla tak samo zafascynowana Zelkami jak jej brat. Podniosla jednego do ust. Cukierek dygotal jej w palcach, jakby chcial, zeby rozgryzla jego soczyste cialko; ale wyraz obrzydzenia na twarzy Morpetha sprawil, ze Rachel sie zawahala. Czula jednak meczacy apetyt. Spojrzala na niezadowolonego Morpetha, na trzesaca sie ze smiechu kobiete, na cukierek, ktory blagal, zeby go zjadla. Wreszcie z ogromnym wysilkiem odrzucila od siebie zelka. Wyladowal na sukience kobiety i popedzil do jej ust. Dragwena zdjela go ze swojej brody i podala Rachel. -Nie masz ochoty? - spytala. - Sa pyszne. -Nie - wymamrotala Rachel niepewnie. - To znaczy tak, chcialabym... To znaczy nie, nie lubie zelkow... To znaczy... - Zerknela na Eryka, goniacego za Zelkami. - To znaczy... - Sprobowala pomyslec o czymkolwiek, byle nie o slodyczach. - Chcemy wracac do domu! - Eryk nie zareagowal. - Prawda? Chcemy wracac do domu. -Och, cicho badz - powiedzial Eryk, ktoremu po brodzie splywal niebieski sok. - Nie sluchaj jej, Dragweno. Rachel gada bzdury, jak zwykle. Rachel spojrzala na niego z niedowierzaniem. Jeszcze przed chwila bal sie Dragweny. Dlaczego zmienil zdanie? Zerknela na nia nerwowo. Czula, ze znalazla sie w ogromnym niebezpieczenstwie. Czy ma uciekac? Ale to by znaczylo, ze zostawi Eryka... Wiedzma wyprostowala sie powoli, przeciagnela jak kot, az osiagnela wysokosc co najmniej trzech metrow. Wspiela sie na palce i uniosla w powietrze. Podplynela do Rachel. -Niech ci sie dobrze przyjrze - syknela. Przesunela palcami po jej nosie i powiekach. - Mmm... Ciekawe z ciebie dziecko. Teraz widze, ze spelniasz moje oczekiwania. Nawet je przewyzszasz. Odpowiedz mi: to Eryk przeszedl pierwszy przez sciane? Jak to sie stalo, ze wyladowaliscie jednoczesnie? Rachel czula, ze nie powinna jej ufac, ale cos kazalo jej powiedziec prawde: -Przyfrunelam do niego. To bylo latwe. Dragwena parsknela smiechem. -Co jeszcze bylo takie latwe? Rachel opowiedziala o wszystkim, co sie zdarzylo pomiedzy swiatami. Nie mogla sie powstrzymac. Slowa same wyrywaly jej sie z ust. W koncu Dragwena pozwolila jej odpoczac. -To, co tobie przyszlo bez trudu, bylo nieosiagalne dla wszystkich innych dzieci. Absolutnie wszystkich. A przed toba przybyly ich tu tysiace. Tysiace dzieci, z ktorych nie mialam zadnego pozytku. Chodz ze mna. I znowu Rachel nie mogla sie powstrzymac. Wyciagnela reke, ujela nieruchoma dlon Dragweny. Instynkt, gleboko ukryty na dnie jej umyslu, mowil jej, ze powinna sie bronic, trzymac blisko Eryka i uciec razem z nim. Ale ona poczula, ze bierze Dragwene pod reke. Morpeth ujal mala raczke Eryka i wszyscy czworo ruszyli przez snieg tak, jakby robili to juz setki razy. Czekal na nich powoz, zaprzezony w czarne konie. Eryk usiadl obok Morpetha, z rekami ladnie ulozonymi na kolanach. Morpeth patrzyl nieruchomo przed siebie. Rachel prawie nie zwracala na nich uwagi. Starala sie byc jak najblizej Dragweny, zafascynowana jej wygladem, glosem i gestami. Zapomniala, ze chce wracac do domu. Prawie zapomniala, ze ma dom. Nie mogla oderwac oczu od wiedzmy. Dragwena chwycila pare platkow sniegu, ktore wpadly do powozu przez otwarte okno. -To co, lecimy? Rachel skinela glowa z entuzjazmem. Wiedzma szepnela cos do wielkich czarnych rumakow. Natychmiast uniosly sie w powietrze i ruszyly do Palacu. 4 Palac Rachel nie potrafila sobie przypomniec, co sie dzialo podczas podrozy do Palacu. Wiedzma trzymala ja mocno i zadawala pytanie za pytaniem. Rachel opowiedziala jej o sobie wszystko, nawet rzeczy, o ktorych nie wiedzialy jej najblizsze przyjaciolki. Mowila o szkole, rodzicach, ulubionych kolorach. Opowiedziala jej o wszystkim, co lubila i czego nie lubila. Dragwena interesowala sie zwlaszcza tym drugim.Kiedy wiedzma skonczyla zadawac pytania, kazala naszyjnikowi zesliznac sie ze swojej szyi. Zmija owinela sie wokol gardla Rachel i zaczela nia delikatnie kolysac - tak dlugo, az dziewczynka zapadla w gleboki trans, z ktorego mogla ja obudzic tylko wiedzma. Dragwena patrzyla na nia ze skrywana radoscia. Ta dziewczynka byla duzo silniejsza, niz mozna sie bylo spodziewac. Nauczyla sie fruwac juz miedzy dwoma swiatami. Oparla sie pokusie slodyczy nawet wtedy, gdy wiedzma ja zachecila. Ciekawe, pomyslala Dragwena, czy to na ciebie czekalam tak dlugo? Westchnela. Ilez innych dziewczynek robilo tak wielkie nadzieje! A potem okazywalo sie, ze sa zbyt slabowite, by doskonalic trudna sztuke czarnoksiestwa. Byc moze Rachel jest tylko kolejnym slabym dzieckiem... Wiedzma sprowadzila powoz na ziemie, otworzyla okna i wezwala cicho wilki. Nie minela chwila, a podkradly sie ku niej, obwachaly nogi koni, rownie uradowane jak ona. Dragwena uspokoila sie, odrzucila twarz ladnej kobiety. Uszy schowaly sie jej we wnetrzu czaszki, twarz zabarwila czerwienia, a powieki rozciagnely na boki, by spotkac sie z tylu glowy, dzieki czemu widziala wszystko wyjatkowo dokladnie. Idac za swoim kaprysem, zrzucila z kozla woznice, przejela lejce i przez kilka kilometrow bezlitosnie siekla konie batem, blyskajac czterema rzedami zebow w lodowatym swietle ogromnego ksiezyca Armath. Wreszcie kazala przerazonym koniom zatrzymac sie u stop schodow Palacu. Na jej przyjazd czekalo pare drobnych postaci, bardzo przypominajacych Morpetha. -Szybko, glupcy! - rzucila niecierpliwie. - Zabrac ich! -A... a... ale, krolowo - wyjakal jeden - komnata nie jest gotowa. Spojrzal surowo na dwoje pozostalych. Jego pomocnicy otulili Rachel i Eryka w cieple koce i poczlapali z nimi po schodach. -Niegotowa! - syknela Dragwena. - Czyja to wina, Leifrimie? Twoja? Spuscil wzrok. -Nie, moja - odezwal sie inny glos. Naprzod wystapila rudowlosa istotka z twarza dziewczynki i oczami starej kobiety. - Ukarz mnie! -Cicho, Fenagel! - szepnal Leifrim. Wiedzma parsknela smiechem. -Moze powinnam ukarac was oboje. Ojca i corke. Ojca za glupote, corke za to, ze odezwala sie niepytana. - Spojrzala w ksiezyc. W tej samej chwili Leifrim pofrunal ku czarnemu niebu i zawisl kilkanascie metrow nad ziemia. -Co mam zrobic z twoim ojcem? - zwrocila sie wiedzma do Fenagel. - Zasluguje na surowa kare czy tylko na kare symboliczna? -Prosze, nie rob mu krzywdy - odezwala sie Fenagel blagalnie. - On tylko mnie bronil. To ja dopuscilam sie niedbalstwa. Dam ci wszystko, czego chcesz. -Dziecko - powiedziala Dragwena - nie masz niczego, na co mialabym ochote. W moim krolestwie tylko mnie wolno zapominac, a ja nie zapominam niczego. Potezna sila cisnela Leifrima o drzewo; upadajac, uderzyl kolanami o ziemie. Rozlegl sie trzask pekajacej kosci. Przez pare minut Dragwena z ukontentowaniem przygladala sie, jak Leifrim usiluje podniesc sie z ziemi. Potem rozlozyla rece, uniosla sie nad zlodowaciala ziemia i poszybowala ku swiatlom wiezy-oka. Kiedy tylko wiedzma zniknela im z oczu, Fenagel podbiegla do ojca. Lezal u stop drzewa i jeczal glosno. -Csss... - szepnela. - Juz dobrze. Poszla sobie. Inny mezczyzna ze spiczasta broda natychmiast objal dowodzenie. Zbadal nogi Leifrima i rozkazal trzem innym, by zaniesli go do drewnianej chatki, gdzie opatrzyli jego skaleczenia i ujeli jego polamane nogi w lupki. Fenagel spojrzala na niego ze zloscia. -Nie mogles mu pomoc? Podobno jestes naszym przywodca! W kolko mowisz tylko o tym, jak powinnismy sobie pomagac. A teraz madry Trimak stal w milczeniu jak wszyscy inni. Jak mogles? Trimak spuscil glowe. -Nie mozemy zaatakowac Dragweny wprost. Twoj ojciec to rozumie. Gdybym zrobil cokolwiek, zeby go ratowac, wiedzma by mnie zabila. Leifrim przytaknal. Fenagel ujela jego dlon; w jej oczach blyszczaly lzy. -Nie mozemy jej zrobic krzywdy - wyszeptal Leifrim, walczac z bolem - ale moze zdola tego dokonac ktos inny. Morpeth zdazyl wyslac orla Ronnocodena z wiadomoscia, zanim opuscili Brame. Mowi, ze to nowe dziecko, Rachel, oparlo sie mocy Dragweny. Nie zjadla cukierkow. Rozumiecie? Bylem tak oszolomiony, ze zapomnialem o przygotowaniach. Stary glupiec... Dragwena nigdy nie wybacza pomylek. Fenagel patrzyla na jego polamane nogi. -To moja wina... -Nie rob sobie wyrzutow - poprosil ojciec. - Nikt nie uchowa sie dlugo przed kara Dragweny. Trimak zrobil krok naprzod. -Chcesz powiedziec, ze ta dziewczynka, Rachel, oparla sie Dragwenie i przezyla? -Tak! - zawolal Leifrim z ozywieniem. - Najwyrazniej zrobila wrazenie na samej wiedzmie. Rachel musi byc jedyna na swiecie. - Odwrocil sie od Fenagel. - Pamietasz dziecko-nadzieje, o ktorym ci opowiadalem? -To, ktore ma nadejsc z drugiego swiata? To ciemne dziecko, ktore nas zabierz z powrotem na Ziemie? - usmiechnela sie blado. - Wiec to nie byla bajka? -Cicho! - syknal Trimak. - Masz racje, to tylko stara bajka. Uwazaj na swojego ojca. Kazal przygotowac nosze i wyszedl z chaty. Na zewnatrz, jak zwykle, byl srogi mroz. Na polnocy szalala burza. Na zachodzie mrugalo pare samotnych gwiazdek. Trimak westchnal. Byloby dobrze, gdyby ich mruganie powstrzymalo zawieruche. Na poludniu swiecil ogromny lodowaty ksiezyc Armath; jego zryta bruzdami powierzchnia nie niosla zadnego pocieszenia. Ciekawe, pomyslal Trimak, od ilu wiekow ten ksiezyc spoglada na nasza planete? Czy kiedykolwiek widzial, zeby ktos zaatakowal wiedzme i przezyl? Nigdy. Na pewno. Ruszyl sciezka kolo schodow Palacu. Kiedy wszedl do domu, jego zona, Muranta, podgrzala na ogniu zupe. Opowiedzial jej o wypadkach tego dnia. Zadrzala. -Myslisz, ze ta Rachel to dziecko-nadzieja? Watpie - westchnal. - Widzielismy juz tak wiele dziewczynek, ktore pojawialy sie i znikaly. Zawsze budza nadzieje, ale Dragwena niszczy je albo przeciaga na swoja strone. - Zauwazyl spojrzenie Muranty i dodal zlowieszczo: - Czuje, ze wiedzma od dawna czekala na przybycie tej dziewczynki. Moze Rachel stanie sie druga wiedzma? Tylko pomysl! Tak czy tak, nie odwaze sie myslec, ze ta Rachel moglaby nam pomoc. Ale w glebi ducha mial taka nadzieje. 5 Czary Rachel obudzila sie dopiero nastepnego ranka. Ziewnela glosno i przeciagnela sie na wygodnym poslaniu.-Dzien dobry - rozlegl sie zachrypniety glos. Podskoczyla. -Kto tu jest? -Morpeth. Morpeth! Przed oczami mignely jej dziesiatki obrazow: czarne lapy w piwnicy, kobieta ze zmija na szyi, krasnolud. Co stalo sie potem? -Gdzie jestem? - spytala, usilujac oprzytomniec. - Gdzie jest Eryk? Co z nim zrobiliscie? -Twojemu bratu nic nie grozi - uspokoil ja Morpeth. - Zjadl sniadanie, a teraz sie bawi. - Uszczypnal ja w palec u nogi. - Natomiast ty zaspalas, spioszku. -Z kim bawi sie Eryk? Z innymi dziecmi? -Oczywiscie! Nie jestescie tu jedyni. Nasz swiat pelen jest dzieci. Eryk bawi sie chyba w chowanego. -Na sniegu? -A jest lepsze miejsce? - spytal Morpeth ze smiechem. - Wszystko wyglada tak samo. Fantastyczna kryjowka. Rachel patrzyla na niego szeroko otwartymi oczami. -Swiat pelen dzieci? Dlaczego? Skad sie wziely? Nie ma tu... doroslych? -To wyjasnie ci pozniej. Najpierw pozwol, ze znowu powitam cie we wspanialym swiecie Ithrei. - Usmiechnal sie radosnie. - Jestes naszym gosciem honorowym i znajdujesz sie w Palacu Dragweny. Tylko wyjatkowi goscie moga tu mieszkac. Rachel przyjrzala sie lozku, na ktorym spala. Bylo ogromne, jak ocean szkarlatnej poscieli ozdobionej lsniacymi czarnymi wezami. Ich rubinowe oczy wodzily za nia przez caly czas. -Nie jestem wyjatkowa - powiedziala. - Jestem zupelnie zwyczajna. - Dotknela doskonale dopasowanej pizamy. - To nie moje. Kto... -Wczoraj rozebrala cie pokojowka - wyjasnil Morpeth. -Pokojowka? -Dopoki bedziesz z nami, bedziesz miala wlasna pokojowke. Ma na imie Fenagel. Wskazal wzrokiem dziewczyne, przestepujaca z nogi na noge. Miala wokol oczu takie same dziwne zmarszczki jak Morpeth, przez co trudno bylo odgadnac jej wiek. Rozumna twarz otaczaly splecione w warkocz rude wlosy. Fenagel dygnela. -Do uslug, panienko. -Sama sie ubiore - powiedziala Rachel z zazenowaniem. -Dragwena rozkazala nam uslugiwac ci - wyjasnil Morpeth. - Fenagel zrobi wszystko, co jej kazesz. -Wszystko! - potwierdzila Fenagel. - Nie jestem wazna, panienko. Jestem tylko sluzaca. Powiedz, czego chcesz. Rachel nie miala pojecia, co powiedziec. -Ale... ja nie chce niczego. Nie nazywaj mnie panienka. Mam na imie Rachel. -Oczywiscie, panienko... Rachel. -Pora sie ubierac - zarzadzil Morpeth. - Czekam na ciebie w Sali Sniadaniowej. -Nie wiesz, gdzie sie podzialo moje ubranie? - spytala Rachel, kiedy zostala sama z Fenagel. -Och, panienko Rachel, panienka ma mnostwo ubran. Prosze za mna. Fenagel zaprowadzila Rachel do pokoju tuz przy sypialni. Byla to garderoba, lecz tak wielka, ze kiedy sie stalo na jej srodku, nie widzialo sie scian. Wszedzie, jak okiem siegnac, wisialy setki, tysiace ubran. A kiedy Rachel stala i z zachwytem chlonela ich widok, ubrania zaczely sie do niej odwracac! Sliczne sukienki falowaly, by zwrocic na siebie jej uwage. Jedna ze spodnic rozpostarla sie jak wachlarz, prezentujac mieniaca sie barwe, i az zmarszczyla sie z rozkoszy, kiedy Fenagel lekko pogladzila ja po rabku. Kilka swetrow odepchnelo na bok bluzki, a na srodek podlogi wymaszerowal, tupiac, rzad bucikow. Fenagel rzucila im surowe spojrzenie, wiec zatrzymaly sie w stosownej odleglosci i wypuscily przed siebie zgrabne skarpetki, rajstopy i legginsy, ktore zaczely tanczyc. Wreszcie wszystkie ubrania otoczyly Rachel scislym kregiem i w milczeniu czekaly na jej decyzje. Dziewczynka cofnela sie o krok, bardzo zdziwiona. Nagle jedna odwazna sukienka, biala z lsniacymi kamykami, skoczyla i przywarta jej do piersi. -Uciekaj! - krzyknela Rachel, zrzucajac ja z siebie. -Nie, nie. Prosze ja przymierzyc - zasmiala sie Fenagel, grozac palcem bluzce, starajacej sie wpelznac na noge Rachel. - Ta sukienka nie skrzywdzi panienki! -Ale jak to mozliwe, ze ubrania... -Och, nie wiem! To wszystko zrobila Dragwena. Wiec wlozy panienka te sukienke czy nie? -Czy moge... ubrac sie tak, jak chce? -Oczywiscie. To wszystko dla panienki. Rachel opanowala zdenerwowanie i szybko przymierzyla kilka strojow. Biegala od wieszakow do licznych ogromnych luster. Kazde ubranie lezalo na niej jak ulal. Biala sukienka z kamykami wpelzla na wieszak i zawisla na nim ze smutno opuszczonymi rekawami. -Mam cie wlozyc? - spytala Rachel, spodziewajac sie, ze sukienka odpowie "tak!" -Ona nie potrafi mowic, ale chce, zeby panienka do niej mowila! - zawolala Fenagel. - Czy to nie piekne? Rachel spojrzala z wahaniem na sukienke. Pomyslala, ze pewnie bedzie musiala wyjsc na dwor, na snieg, wybrala wiec gruby bialy sweter, czarne spodnie i mocne szare buty na plaskim obcasie. Wyszla z garderoby, zastanawiajac sie, czy buty zaprowadzaja do Sali Sniadaniowej. Ale to Fenagel wskazala jej droge. Zatrzymala sie pod drzwiami. -Nie wejdziesz? - spytala Rachel. -Nie moge. To znaczy, juz jadlam... To znaczy... Do zobaczenia, panienko! - I pobiegla korytarzem, jakby chciala jak najszybciej uciec od tego, co czekalo za drzwiami. Rachel zebrala sie na odwage i delikatnie zapukala do drzwi. -Wejdz, Rachel - uslyszala glos Morpetha. Sala Sniadaniowa ja zawiodla. Byla mala, nie wieksza od kuchni w jej domu, a stal w niej tylko zwykly okragly stol z dwoma krzeslami. Nie bylo tanczacych lyzek ani pudelek z platkami, dopraszajacymi sie jej uwagi. Rachel usiadla naprzeciwko Morpetha i usmiechnela sie niesmialo. -Jestem glodny - powiedzial. - A ty? -Mhm. - Zdala sobie sprawe, ze nie jadla od bardzo dawna. A to natychmiast przypomnialo jej o Eryku. - Czy Eryk zjadl sniadanie? Gdzie jest? Przestraszy sie, jesli nie bedzie wiedzial, gdzie jestem. Morpeth tylko sie rozesmial. -Przed chwila do niego zajrzalem. Jest na dworze, swietnie sie bawi. Wlasnie lepi balwana. Ani razu o tobie nie wspomnial! Mozesz do niego isc, kiedy tylko zechcesz. Ale najpierw cos zjedzmy. Na co masz ochote? -Macie tu jakies platki? Mamy. Kazde, o jakich tylko zamarzysz. Plus tosty, jajka, wszystkie te rzeczy, a takze to, czego pewnie na ogol nie jadasz na sniadanie - na przyklad ogromne pyszne kanapki z czekolada. -Wiec poprosze o kanapki z czekolada! -Widzisz - wyjasnil Morpeth, wygodnie sadowiac sie na krzesle - na razie ich tu nie ma. W naszym swiecie trzeba sobie wyobrazic to, co chcesz zjesc. Rachel zerknela na niego podejrzliwie, ale przypomniala sobie o tanczacych ubraniach. -Na przyklad - ciagnal Morpeth - dzis mam ochote na jajka, a do nich kielbaski w ksztalcie... powiedzmy, w ksztalcie czajniczkow. W nastepnej chwili na stole pojawil sie talerz goracej jajecznicy z kielbaskami. Kazda kielbaska wygladala jak prawdziwy czajniczek, z dziobkiem, raczka i pekatym brzuszkiem. Rachel otworzyla szeroko oczy. Morpeth podniosl jedna kielbaske. Miala prawdziwa pokrywke. Wlozyl ja do ust. -Pysznosci - oswiadczyl. - Teraz ty. -Ja... ja tak nie potrafie - wyjakala. - Jak to zrobiles? -Zapomnialas, jak korzystalas z magicznej mocy miedzy swiatami? Dla takiej madrej dziewczynki to nic trudnego. - W jego dloni pojawil sie widelec, ktorym zaczal palaszowac jajecznice. - Widzisz, ten swiat nie jest taki jak twoj. Tu magia jest wszedzie. -Wszedzie? Absolutnie. I tylko czeka na twoje rozkazy. Magiczna moc uwielbia, kiedy sie z niej korzysta! Wystarczy tylko troche pocwiczyc. Teraz musisz tylko wiedziec, czego chcesz, no i musisz to przywolac. - Pochylil sie ku niej. - Zamknij oczy i zobacz te pyszne czekoladowe kanapki, jak leza na talerzu przed toba. To wystarczy, obiecuje. Rachel zamknela oczy i wyobrazila sobie kanapki. Byly pokrojone w male trojkaty, a spomiedzy kromek chleba saczyla sie ciemnobrazowa lsniaca czekolada. Ale kiedy otworzyla oczy, talerz byl pusty. -Na pewno pomyslalas o kanapkach - powiedzial Morpeth - ale nie wyobrazilas sobie, ze leza na stole przed toba. Tak? Skinela glowa. -Sprobuj jeszcze raz. Zrobila to i omal nie krzyknela ze zdziwienia, kiedy na talerzu przed soba ujrzala dwie czekoladowe kanapki. Wygladaly calkiem jak prawdziwe. Morpeth przyjrzal sie im uwaznie. -Obiecujace, ale o czyms zapomnialas. Poszla za jego spojrzeniem i stwierdzila, ze chleb wyglada jak szara wata. -Fuj! Ale brzydkie! -Nie sa zle - zaprotestowal Morpeth i zjadl kawalek ciastka z bita smietana. - Zapomnialas wybrac kolor chleba. Ma byc bialy czy brazowy, a moze srebrny? Widzisz, magiczna moc nie wie, jakiego koloru ma byc chleb. Tylko ty to wiesz. Sprobuj jeszcze raz. Tym razem zrobila bialy, puszysty chleb. Bez masla, pomyslala, tylko mnostwo czekolady. Kanapka prezentowala sie calkiem niezle. -Tylko bez nerwow - powiedzial Morpeth, zujac kawalek jablka-ciagutki. - Teraz skosztuj. Rachel ostroznie wziela kanapke i ugryzla maly kes. -Ble! - Rzucila ja na stol. - Wstretna! Morpeth rozesmial sie glosno, a wokol jego ust i na policzkach pojawily sie mu glebokie zmarszczki. -To wcale nie jest smieszne - obrazila sie Rachel. -Ale znowu o czyms zapomnialas! -Tak? Nie, na pewno... -Zapomnialas sobie wyobrazic, jak maja smakowac! -Och... - Zdala sobie sprawe, ze Morpeth ma racje. Szybko wyobrazila sobie smak chleba przesiaknietego czekolada i skubnela rozek kanapki. Tym razem wszystko bylo jak nalezy. Morpeth wzial druga kanapke. -Moge sprobowac? Skinela glowa, dziwiac sie, ze Morpeth moze tyle zjesc. Ugryzl wielki kawal i przezul go powoli. -Paluszki lizac - westchnal. - Sam bym tego lepiej nie zrobil. Sprobuj jeszcze raz. Moze tym razem owoc? Sprawila, ze na srodku stolu pojawila sie pomarancza. Zmarszczyla brwi i przyjrzala sie jej uwaznie, nie wiedzac, co jest z nia nie tak. -Patrz uwaznie - powiedzial Morpeth. - Sama wiesz, co sie nie zgadza. Nie musze ci podpowiadac. Rachel wbila wzrok w pomarancze. Byla okragla. Miala odpowiedni kolor. Kazala jej sie powoli obrocic. Morpeth odchylil sie na krzesle i spojrzal na nia z fascynacja. Nagle zrozumiala: na skorce pomaranczy nie bylo tych malych otworkow. Byla gladka jak skorka jablka. Wiec Rachel kazala sie jej zmienic. Morpeth chwycil pomarancze i chcial ja obrac, ale mu sie nie udalo. -Och, zapomnialam, ze to ma byc prawdziwa skorka - powiedziala Rachel, zla na siebie. -To niewazne. Powiedz, co sadzisz o tej sztuczce. Na pomaranczy pojawilo sie jablko. Rachel postawila na nim banana. Morpeth dodal brzoskwinie, na ktora Rachel dorzucila ananasa. Bawili sie tak, az piramida owocow siegnela sufitu. Rachel pokrecila glowa. -Czemu sie nie przewracaja? -Bo nie chcemy! Morpeth dorzucil jeszcze cztery banany. Razem zaczeli budowac nieprawdopodobne piramidy, rosnace w gore i na boki. Rachel nagle zburzyla je i kazala owocom latac wokol ich glow. Morpeth ukryl banany za ananasami, a Rachel zaczela rozbijac melony o sciane, bryzgajac sokiem na wszystkie strony. Wreszcie uspokoila sie i spojrzala na okropny balagan, jakiego narobili. -Chyba musimy to posprzatac. -Chyba tak - odparl Morpeth. - A moze musimy sobie wyobrazic, ze posprzatalismy! Rachel poszla za jego rada. W ulamku sekundy pokoj stal sie tak samo czysty jak w chwili, gdy do niego weszla. -Czy moge zmienic takze sale? - spytala, bo zabawa bardzo jej sie podobala. -Zmien, co ci sie podoba! - zawolal wesolo Morpeth. - Zmien wszystko! Rachel zastanowila sie. Wyobrazila sobie, ze ten pusty pokoj jest ogromna palacowa jadalnia. Stworzyla piekne sztucce i kandelabry, a takze krysztalowe zyrandole. Na stole wyczarowala setki talerzy, pelnych pieczonych kurczat, ziemniakow, kukurydzy i puddingow. Co jeszcze? - pomyslala, usilujac pomiescic w glowie wszystkie te przedmioty. Wyobrazila sobie, ze caly pokoj jest szklany i ze plywaja w nim ryby. Wlasciwie jak powinna wygladac taka rybka? Ma miec dlugi ogon czy krotki jak u szczeniaczka? Pyszczek brzydki czy ladny? Postanowila stworzyc smukle ryby o karminowych pyszczkach, z zielonymi kolczykami w pletwach. Kiedy otworzyla oczy, pokoj wygladal zupelnie inaczej. Sciany byly ze szkla, a w powietrzu unosily sie ryby. Ale i tak nie wygladalo to dobrze. Kolczyki w ich pletwach zrobily sie zolte. Rachel przywrocila im zielen. W chwile pozniej znowu pozolkly - jakby cos na nie dzialalo. Rachel westchnela i zauwazyla, ze kandelabry i talerze znikly. Tak bardzo skupila sie na rybach, ze zapomniala zachowac je w pamieci. -Och, jestem do niczego, prawda? - spytala. Morpeth byl bardzo blady. Zachwial sie i omal nie spadl z krzesla. -Co ci jest? - spytala Rachel niespokojnie. -Nic - wymamrotal. - Zmeczylem sie tylko, dziecko-nadziejo. Patrzyl na nia z zaskoczeniem i... strachem? -Co to znaczy? - spytala. - Dziecko-nadzieja? -Nic - odparl szybko. - Zupelnie nic. Rachel spojrzala ze smutkiem na Sale Sniadaniowa. Teraz widziala wszystkie usterki swoich czarow. Nic nie bylo takie, jak sobie wyobrazila. Nawet ryby zaczely sie rozplywac i tracic ksztalt, kiedy nie skupiala sie wylacznie na nich. -Jestem kiepska - westchnela. Morpeth przyjrzal sie rybie, ktora przeplynela kolo jego kolan. -Nie. Ten pokoj jest... zadziwiajacy. Nie doskonaly, ale z czasem nabierzesz wprawy. Jestes niewiarygodnie utalentowana. Zarumienila sie. -Naprawde? -O, tak. Pora skonczyc sniadanie. Potem chce ci pokazac palacowe ogrody, a pozniej zlozymy wizyte Dragwenie. -Tej kobiecie-zmii? -Mhm, nie jest to nazwa, ktora by sie jej spodobala. -Przepraszam. - Rachel usmiechnela sie z nadzieja. - A mozemy sie najpierw pobawic? -Pozniej. Najpierw chce rozprostowac stare kosci. Zobaczmy, jak szybko poradzisz sobie ze sniadaniem. - Na stole pojawil sie talerz tostow z kilkoma roznymi rodzajami marmolady. - Mam nadzieje, ze lubisz marmolade. -Och, z tego wszystkiego stracilam apetyt. Wiem! Wyobraze sobie, ze juz zjadlam! Poczula w zoladku tosty z marmolada. Oboje spojrzeli na pusty talerz i wybuchneli smiechem. 6 Podniebna podroz Morpeth zszedl wraz z Rachel po kamiennych schodach. Zatrzymal sie przy wielkich okraglych drzwiach z polerowanej stali. Na gladkiej powierzchni nie bylo zadnego znaku, nawet klamki czy zamka.-Czy to wejscie do ogrodu? - spytala Rachel. -Tak. - Morpeth wyciagnal dlon w strone bramy, ktora otworzyla sie bezglosnie. Rachel przygladala sie mu uwaznie. -Uzyles magicznej mocy, prawda? Skinal glowa. -Dlaczego do ogrodu prowadzi taka wielka brama z magicznym zamkiem? Bo na zewnatrz czyha niebezpieczenstwo. Pamietasz te czarne lapy? Sa tez wielkie wilki z zoltymi oczami i klami wiekszymi od twojej glowy. - Usmiechnal sie. - Chybabys nie chciala, zeby zakradly sie do ciebie w nocy i przegryzly cie na pol? Cofnela sie o krok, przerazona. -Nie chce wychodzic. -Nie trzeba sie bac. Wilki podchodza pod ogrod tylko w nocy. Rachel zerknela ostroznie za brame. Na ziemi lezala lsniaca pokrywa szarego sniegu. W oddali, ujete w ramy drzew o trojkatnych lisciach, polyskiwalo skute lodem jezioro. Nigdzie nie bylo widac zoltookich wilkow. Czy kryja sie za drzewami? A jesli, pomyslala, sama mysl o wilku moze go powolac do zycia? -Pokaze ci, ze nic nam nie grozi - odezwal sie Morpeth. Wbiegl do ogrodu, zatoczyl wielkie kolo i krzyknal ochryple: - Wilki, wilki, jesli chcecie, zaraz pozrec mnie mozecie! Rachel niesmialo weszla do ogrodu i od razu popedzila co sil w nogach do Morpetha i mocno sie do niego przytulila. -Chodz - powiedzial. - Scigamy sie do jeziora! Rachel biegla szybko, ale krotkie, krepe nozki Morpetha migaly jak blyskawice. -Nigdy mnie nie zlapiesz! - zawolal. - Jestem szybki jak wiatr, jestem zwinny jak ptak, moge biegac tak jeszcze sto lat! Zygzakiem pedzil przez ogrod, szeroko rozkladajac ramiona. Rachel nie mogla go dogonic, ale wpadla na inny pomysl. Przypomniala sobie, jak to zrobila pomiedzy swiatami, i po prostu wyobrazila sobie, ze laduje kolo jeziora. Ze swistem powietrza wygodnie osiadla na jego brzegu. Morpeth potknal sie i omal na nia nie wpadl. -Jak... jak to zrobilas? - szepnal, padajac na pien w ksztalcie grzyba. -To nic trudnego. Tylko o tym pomyslalam, tak jak mi kazales. Morpeth potrzasnal glowa. -Nie! Tego cie nie uczylem. Nie pokazalem ci, jak sie przenosic z jednego miejsca na drugie. Nawet ja nie moge... To potrafi tylko Dragwena! -I ja tez! -Ale to bylo miedzy swiatami! Dragwena umiescila tam specjalny czar, zeby dzieci mogly trafic do Ithrei. A ty zrobilas to sama! - Spojrzal na Rachel z podziwem. - Wiec jednak jestes dzieckiem-nadzieja. -Czym? Juz to raz powiedziales. Co to znaczy? Co to za dziecko-nadzieja? -Chcialem powiedziec... - Morpeth opanowal sie i zrobil mine, jakby nic sie nie stalo. - Chcialem powiedziec, ze jestes strasznie podstepna! Cos takiego, tak mnie wykiwac! Chodz, poslizgamy sie na jeziorze Ker. Skoczyl na lod; na jego nogach pojawily sie jaskrawoczerwone lyzwy. -Juhuuuu! - wrzasnal, kreslac idealnie rowne kolka na jednej nodze. - Chodz, Rachel! To jest fantastyczne! Szybko wyobrazila sobie, ze ma na nogach migoczace rozowe lyzwy, i razem zaczeli tanczyc na lodzie, jakby robili to przez cale zycie. W koncu wrocili na brzeg, zeby odpoczac. Nad ich glowami wznosil sie Palac, godzacy w niebo setkami cienkich czarnych kolumn i wiez o dziwnych malenkich okienkach. Wszystkie byly spiczaste i grozne; kamien chlonal swiatlo, jakby go nienawidzil. Jedna smukla wieza w samym srodku Palacu byla wyzsza od pozostalych. Wygladala jak bardzo dluga igla, klujaca niebo. Na czubku miala wielkie zielone okno w ksztalcie... Rachel wytezyla wzrok. Wygladalo jak oko. Gdzie ona widziala ten ksztalt? -Kto zbudowal Palac? - spytala. - Jest stary i bardzo mroczny. Morpeth wzdrygnal sie. -Powstal bardzo dawno temu. To wszystko, co wiem. Wiedzial jednak duzo wiecej. Palac zbudowala Dragwena, kiedy to tysiac lat temu pojawila sie w Ithrei. Nie wiedzial, dlaczego tu przybyla. Nikomu nie powierzyla tego sekretu. Ale wiedzial, ze Dragwena nienawidzi tego swiata i wszystkich dzieci, ktore porwala z Ziemi i uczynila swoimi niewolnikami. Sciagala je tu nieustannie, szukajac czegos, o czym nigdy nie wspominala. Pewnej nocy, przed wielu laty, Dragwena zaprowadzila Morpetha do wiezy-oka. Z wielka satysfakcja opowiedziala mu, ze kazdy kamien, kazda drobina tych grubych murow zostala przyniesiona z gor przez tysiace dzieci. Prace trwaly setki lat. Wiekszosc dzieci umarla z glodu lub zimna, niosac kamienie przez snieg lub spadajac z wiezy. Ta historia ciagnela sie przez wiele dni i nocy. Dragwena pamietala wszystko, smierc kazdego dziecka z osobna. Zmusila Morpetha, by takze cierpial, zrozumiawszy, co zrobila, i gdy wypelnial jej rozkazy. Morpeth westchnal i pomyslal o Eryku. Prawdopodobnie wlasnie teraz wiedzma poddaje go probie. Ten chlopiec ma w sobie cos wyjatkowego. Jakas moc, dar, chociaz inne niz Rachel. Dragwena natychmiast to wyczula. Jesli talent Eryka jej nie zainteresuje, wkrotce go zabije. Byc moze nawet juz to zrobila. Co bedzie z Rachel? Jak mozna ukryc przez wiedzma jej wyjatkowy dar? Dragwena pewnie obserwuje ich teraz przez wieze-oko. Rachel patrzyla na pokryte sniegiem ogrody. Jedynymi zabudowaniami bylo tu pare prostych chat wokol murow Palacu. Kolo chat krecilo sie kilka zgarbionych drobnych postaci, podobnych do Morpetha. W oddali widac bylo wysokie gory o ostrych szczytach. -Czy te gory sa daleko stad? - spytala z ozywieniem. -Ach, Dzikie Gory! - Morpeth podniosl sie z ziemi. - Moze to sprawdzimy? Polecmy tam. Rachel zachichotala. -A mozemy? Nie mamy skrzydel. -Nie? Wiec musimy je sobie wyobrazic! Rachel spodziewala sie, ze rece Morpetha zmienia sie w skrzydla. Tymczasem on tylko spojrzal w dal. -Dzis - powiedzial - wyobraze sobie, ze frune na skrzydlach wielkiej orlicy. Patrz - juz nadlatuje! Rachel spojrzala na kremowe zimowe niebo. W oddali, tuz nad horyzontem, pojawila sie malutka kropeczka. Na oczach Rachel stawala sie coraz wieksza, az wreszcie mozna bylo rozroznic skrzydla, biala glowe i zakrzywione szpony. Ptak miekko wyladowal na sniegu. Morpeth skoczyl mu na grzbiet. -Za mna, Rachel, lecimy! I Orzel wystartowal w blade niebo. -Nie zostawiaj mnie! - krzyknela Rachel. -Wiesz, co robic! Spiesz sie, bo bede pierwszy! Rachel skupila mysli. Jaki ptak jest najwspanialszy? Orzel? Golab? Uksztaltowala w myslach obraz powstajacej ze sniegu wielkiej bialej sowy o zoltym dziobie. Zanim ptak przybral ostateczny ksztalt, Rachel skoczyla na jego grzbiet i chwycila sie mocno pior. Nie minela chwila, a szybowala setki metrow nad Palacem, wokol zas swistal lodowaty wicher. -Dogonie cie! Dogonie! Biala sowa, posluszna rozkazowi, szybko dogonila orlice Morpetha. Usmiechneli sie do siebie, siedzac na grzbietach magicznych ptakow. -Przelecmy nad Palacem! - zawolala Rachel. -Nie! Prosto w gory! Scigajmy sie! Orlica wzbila sie wysoko w niebo. -Nie mozesz leciec szybciej ode mnie! - krzyknela Rachel. -Sprobuj mnie dogonic! Posluz sie moca! Wkrotce znalezli sie nad gorskimi szczytami, patrzac z wysoka na doliny i skaly. Rachel chciala byc pierwsza. Powiedziala sowie, ze jest szybsza od wszystkich orlow, jest najszybszym stworzeniem, jakie kiedykolwiek wzbilo sie w powietrze, jest nieuchwytna - i kazala jej pofrunac. Morpeth dogonil ja bez wysilku. Rachel nieustanne usilowala mu uciec, ale zawsze znajdowal sie obok niej. -Dlaczego nie moge ci uciec? - spytala, przekrzykujac wiatr. -Bo zawsze potrafie sobie wyobrazic, ze cie doganiam! -Wiec wyobraze sobie, ze nie mozesz mnie dogonic - szepnela Rachel do sowy, ktora smignela przed siebie jak blyskawica. -Wlasnie sobie wyobrazilem - rozesmial sie Morpeth, znowu ja doganiajac - ze chocbys leciala nie wiadomo jak szybko, zawsze cie doscigne. Potrafisz sobie wyobrazic cos, co mnie nie przyjdzie do glowy? Potrafisz? Zastanowila sie nad tym, a Morpeth szerokim gestem reki objal lsniacy w dole krag ziemi. -Spojrz na to! Spojrz na Ithree! Serce Rachel zabilo szybciej. Na zachod i polnoc od Dzikich Gor rozciagaly sie inne lancuchy gorskie, a za nimi - bezkresne morze. -Ocean Endellion! - zawolal Morpeth. - Lodowy ocean! Ziemie na wschodzie wygladaly jak szara sniezna pustynia, ktorej monotonie zaklocaly tylko wieze Palacu. Na poludniu widac bylo kilka czarnych smug, byc moze lasow przysypanych sniegiem. Gdzie sa dzieci, ktorych podobno jest tu tak duzo? Czy gdzies pod sniegiem kryja sie miasta? Czy moga tam poleciec? Czy... nagle krzyknela i zapomniala o dzieciach. Zobaczyla traby powietrzne. Bylo ich osiem; ogromne, wirujace po dwie w kazdej ze stron swiata. Wzbila sie jeszcze wyzej, tam gdzie powietrze bylo juz bardzo rozrzedzone, by zajrzec do ich srodka. Nigdy w zyciu nie widziala tak ogromnych wirow szalejacego wichru. Z ich czubkow spadaly czarne chmury, rozposcierajace sie nad calym swiatem Ithrei, sypiac sniegiem na wszystkie strony. A wewnatrz kazdej traby powietrznej kryly sie blyskawice, nieskonczone lancuchy blyskawic, rozjasniajace niebo niczym gigantyczne flesze. Rachel oddychala gleboko, usilujac zapamietac to wszystko. Coz to za swiat? Nagle zapragnela zobaczyc jakis kolor, jakikolwiek. Tu nie bylo kolorow. Brudnobiale niebo i szary snieg. Nawet slonce mialo blady blask, nie dawalo ciepla i mozna bylo w nie patrzec, nie mruzac oczu. Jednobarwny swiat, pomyslala. Zimowy swiat. Jak czarno-biala fotografia. Spojrzala na Morpetha, a jego niebieskie oczy zalsnily na tle bialego nieba. -Czy tu zawsze pada snieg? - spytala i nagle zaczela dygotac. -Oczywiscie. - Z woli Dragweny, pomyslal gorzko, choc Rachel nie powinna jeszcze tego uslyszec. - Pora wracac nad jezioro Ker. Nie mozemy tak latac przez caly dzien. -Poscigamy sie jeszcze? -Czemu nie? Na razie mnie nie przegonilas! Polaskotal kark orlicy, a ta pomknela w strone jeziora. Rachel nie probowala jej przescignac. Po prostu wyobrazila sobie, ze juz laduje na brzegu. Tymczasem okazalo sie, ze zawisla naprzeciwko zielonego oka - okna najwyzszej wiezy Palacu. W oknie, o pare metrow od niej, stala Dragwena. Wiedzma patrzyla na Rachel, gladzac naszyjnik-zmije. Rachel spojrzala na nia niepewnie. Czula, ze dzieje sie cos zlego. -Odfrun! - rozkazala sowie, pociagajac ja za szyje. Ale ptak jej nie usluchal. Zblizyl sie do okna tak bardzo, ze prawie dotknal szyby. Wiedzma usmiechnela sie i poslala Rachel pocalunek. W tej samej chwili poryw naglego wiatru uderzyl w sowe. Rachel chwycila ja mocno za piora, zeby nie spasc. -Zabierz mnie stad! - rozkazala. Sowa powoli odwrocila potezna glowe i otworzyla dziob. - Nie, nie! - krzyknela Rachel, poniewaz zrozumiala, co sie za chwile stanie. Sowa pochylila sie, dziobnela jej dlonie i stracila ja ze swojego grzbietu. Rachel krzyknela, wyciagnela rece, by przytrzymac sie sowich pior... I spadla. Lodowaty wiatr szarpnal ja za wlosy. Spojrzala w dol i ujrzala zblizajaca sie ku niej wieze, z iglica wymierzona prosto w jej cialo. Zacisnela mocno powieki. Przypomniala sobie, jak spowolnila swoj upadek, kiedy byla pomiedzy swiatami. Ale wtedy spadala w nieskonczonej czerni. Tutaj na podjecie decyzji miala tylko pare sekund. Juz miala wpasc w panike, lecz w ostatniej chwili przed oczami stanal jej obraz piorka, malego, bialego piorka, powoli splywajacego w dol. Skupila sie na nim goraczkowo i wyobrazila sobie, jakie jest male i lekkie, i jak spokojnie opada, kolyszac sie na wietrze. W koncu osmielila sie otworzyc oczy. Wokol niej wirowaly na wietrze ogromne platki sniegu, a ona wirowala razem z nimi. Cale niebo rozkwitlo sniezna szaroscia, krysztalowe krawedzie ocieraly sie o nia jak ciemna zamarznieta woda. Nagle zrozumiala, dlaczego platki wydaja sie takie wielkie - to dlatego, ze ona zmalala. Stala sie piorkiem! Jej nowe cialo szybowalo na wietrze razem ze sniezynkami. Po chwili wyladowala bezpiecznie na parapecie okna. Wiatr porwal ja jednak i poniosl dalej, a ona mu sie poddala. Czula sie dziwnie w nowym, nic niewazacym ciele. Szybowala przez chwile i w koncu wraz z wielkimi platkami opadla na ziemie. Potem, przez mgle zadymki, ujrzala zblizajaca sie do niej ogromna postac. -Morpeth! - krzyknela. Podniosl ja ze sniegu, ogromne palce zamknely ja w ciemnym swiecie. Czekala w cieplej ciszy jego dloni i czula sie zupelnie bezpieczna. Po chwili Morpeth polozyl ja na brzegu jeziora i wypowiedzial trzy slowa. Poczula, ze znowu ma rece. Na twarzy pojawily sie wargi... i, zziebnieta, upadla na snieg. -Och, co sie stalo! - zalkala. - Ta kobieta-zmija tam byla. Poslala mi pocalunek i... -Wiem, wiem. - Odgarnal mokre pasma wlosow z jej policzkow. - Teraz juz nic ci nie grozi. Obiecuje. Zaprowadzil ja do Palacu przez wielkie stalowe drzwi. Znow otworzyl je za pomoca czarow. Rachel byla zbyt wstrzasnieta, by zwrocic na to uwage. Jak to w ogole mozliwe? Ta dziwna kobieta, Morpeth, Sala Sniadaniowa, sowa, przemiana w piorko. Jak moglo do tego dojsc? -Czy to mi sie sni? - spytala. - Czy zaraz sie obudze i bede musiala isc do szkoly? -Chcialbym, zeby to byl twoj sen - odparl Morpeth. - Albo moj. -Chce znalezc Eryka i wrocic do domu! Morpeth milczal. Odprowadzil ja do Sali Sniadaniowej, gdzie czekaly juz suche ubrania. Pokoj wygladal dokladnie tak samo, jak rankiem. Smukle ryby z kolczykami w pletwach zniknely. Morpeth kazal jej usiasc. -Rachel - powiedzial lekko drzacym glosem. - Wiem, ze sie boisz, ale musisz byc dzielna. Skinela glowa. Nie wiedziala, o czym mowi, ale czula, ze mu ufa. -Zmienilas swoja postac. Stalas sie czyms innym. -Piorkiem. -Tak, ale to nie powinno byc mozliwe. W tym swiecie tylko jedna osoba ma taka moc. -Dragwena - mruknela Rachel. - Zakladam sie o wszystko, ze to ona. -Tak. - Pochylil sie ku niej i scisnal jej rece. - Za chwile musze cie zaprowadzic do wiezy-oka. Dragwena podda cie surowej probie. Nie moge cie ostrzec, bo to by mnie zdradzilo. Nie bedziesz wiedziala, ze to proba. Nadejdzie niespodziewanie, a ja nie bede mogl ci pomagac. Zrob wszystko, co mozesz. Jesli tylko zdolam, bede cie bronic. -Nie rozumiem. Uratowales mnie. Wiem, ze mi pomozesz. Po zapadnietych policzkach Morpetha potoczyly sie lzy. I tak powiedzial jej wiecej, niz powinien. Kiedy zaprowadzi dziecko do wiedzmy, musi wygladac okrutnie - Dragwena przyjrzy sie mu uwaznie, a w drodze do jej komnaty beda go sledzic inni. -Co sie dzieje? - spytala Rachel. - Nie placz, czuje sie juz o wiele lepiej. Dlaczego jestes taki zmartwiony? Co to za proba? - Poczula, ze Morpeth gwaltownie cofa rece. - Nie chce juz zadnych prob, boje sie! Morpeth zaslonil twarz dlonmi o powykrzywianych, pomarszczonych palcach. Odetchnal gleboko, przez pare chwil jego cialo wydawalo sie niemal nienaturalnie nieruchome. Kiedy znowu spojrzal na Rachel, z jego oczu zniknely przyjazne iskierki. Przemowil innym glosem, o wiele bardziej chrapliwym. -Dragwena wzywa. Musimy sie spieszyc. -Nie chce sie z nia spotykac. To przez nia dziobnela mnie sowa. Gdzie jest Eryk? Chce wiedziec, co... -Milcz! - krzyknal Morpeth. Rachel drgnela. -Co sie stalo? -Chodz - warknal i szarpnal ja za ramie. - Zabawy i gry sie skonczyly, dziewczynko. Pora sie przekonac, co naprawde jestes warta! 7 Proba Rachel Morpeth ciagnal Rachel kretymi ciemnymi korytarzami. Szedl tak szybko, ze musiala za nim biec.-Puszczaj! - krzyknela, opierajac sie. - Myslalam, ze jestes moim przyjacielem. Parsknal ironicznym smiechem i powlokl ja po biegnacych w nieskonczonosc kamiennych schodach wiezy-oka. Rachel usilowala zrozumiec, w czym zawinila. Dlaczego Morpeth tak sie zachowywal, skoro obiecal jej pomoc? W koncu zatrzymal sie przed wielkimi lukowatymi drzwiami, strzezonymi przez dwoch straznikow z krotkimi mieczami. Na srodku drzwi znajdowala sie klamka w ksztalcie glowy zmii z otwartym pyszczkiem, jakby w kazdej chwili mogla ukasic gosci. -Nie spotkam sie z Dragwena! - oswiadczyla Rachel. - Najpierw musze sie przekonac, ze Erykowi nic nie grozi. -Cicho! -Nie mow mi... - Cofnela sie o krok. - Dluzej nie bede cie sluchac! Dlaczego tak mnie traktujesz? Wyszczerzyl zeby. -Wkrotce sie dowiesz. Drzwi otworzyly sie same. Rachel zajrzala z obawa do wielkiej mrocznej komnaty. -Teraz wszystko zalezy od ciebie - powiedzial Morpeth. - Wysil mozg, bo nie wyjdziesz stad zywa. Wepchnal dziewczynke do srodka i zatrzasnal za nia drzwi. Rachel zatrzymala sie w polmroku i zamrugala, by przyzwyczaic wzrok do ciemnosci. Cos ja ciagnelo w glab komnaty, do zielonego okna w ksztalcie oka, spogladajacego na palacowe budynki. Przy oknie stala Dragwena. -Chodz - odezwala sie, nie odwracajac do niej. Miala cieply, zachecajacy glos. Rachel zrobila pare krokow w jej strone... i cicho krzyknela. Na malym lozku, okutany kocami spal Eryk. -Co mu zrobilas?! - zawolala, usilujac go obudzic. Nie reagowal. - Jesli go skrzywdzilas... Dragwena rozesmiala sie cicho. -Chce wracac do domu! - wrzasnela Rachel. - Obudz mojego brata! Wypusc nas! Dragwena odwrocila sie do niej; w dloniach trzymala pudelko. Bylo waskie, czarne, a w srodku cos w nim grzechotalo. -Mam dla ciebie prezent - oswiadczyla wiedzma. -Nie chce zadnego prezentu - wycedzila Rachel przez zacisniete zeby. - Co zrobilas Erykowi? Z pudelka dobiegl syk. W ulamku sekundy naszlo ja ogromne, niemal bolesne pragnienie, by je otworzyc. -Co tam masz? - spytala, zapominajac o Eryku. - Och, prosze, daj mi to! Wiedzma usmiechnela sie i niedbale rzucila pudelko w jej strone. Rachel zlapala je, niecierpliwie obrocila w dloniach; miala straszna ochote zobaczyc, co jest w srodku. -Jak to sie otwiera? Nie moge otworzyc! -Czyzby nie starczalo ci magicznej mocy, moje dziecko? Rachel chwycila pudelko i mocno szarpnela za wieczko, wyobrazajac sobie, jak zamek sie otwiera. W srodku bylo na pewno cos cudownego. Wiedziala, ze to cos zniknie, jesli sie nie pospieszy. Nagle wieczko odskoczylo. Dziewczynka szarpnela je tak mocno, ze zawartosc pudelka rozsypala sie po calej podlodze. Spojrzala: u jej stop lezala plansza do latwej gry, ktora dobrze znala: "Weze i drabiny". Co? - pomyslala, bardzo rozczarowana. Potem stalo sie cos, co sprawilo, ze zmienila zdanie: jeden z wezy przepelzl na nowa pozycje. Zygzakiem dotarl na srodek planszy. Drugi, znacznie wiekszy, wyciagnal sie tak, ze glowa dotknal gornego rzedu. Pozostale - bylo ich siedem - takze ruszyly na poszukiwanie nowego miejsca. W koncu znieruchomialy, leniwie poruszajac jezyczkami. Pomiedzy nimi znajdowaly sie cztery drabiny. Trzy byly bardzo malenkie. Jedna duza ciagnela sie po przekatnej od trzeciego pola na dole do samej gory, o dwa pola od konca. -Podoba ci sie prezent? - spytala Dragwena. Rachel usmiechnela sie niepewnie. Wiedzma uklekla przy planszy. -Zagrajmy! Bardzo lubie w to grac. Zza krzesla wymaszerowaly dumnie dwa pionki. Zielony poszybowal ku Dragwenie, niebieski wskoczyl w dlon Rachel. -Zaczynasz - powiedziala Dragwena. Rachel skinela bezwiednie glowa, nie mogac oderwac oczu od wezy. Wyrzucila trojke. Dzieki temu mogla od razu znalezc sie na dlugiej drabinie. Postawila pionek na polu dziewiecdziesiatym osmym. -Co za szczesliwy zbieg okolicznosci - syknela Dragwena. - Trudno bedzie cie zwyciezyc, skoro grasz tak dobrze. Rzucila kostka; wypadla jedynka. -Och, jestem do niczego - westchnela, do zludzenia nasladujac glos Rachel. Rachel spojrzala na nia nieufnie. Czula, ze to nie jest zwykla gra. Czyzby to ta proba, przed ktora ostrzegal ja Morpeth? -Co bedzie, jesli wygram? - spytala z wahaniem. -A co bys chciala? -Wrocic do domu. Razem z Erykiem. Tego chce. -Wyrzuc dwojke lub wiecej. Tylko tego ci trzeba. Potem mozesz sobie wracac do mamusi i tatusia. -Przyrzekasz? Tym razem Dragwena przemowila innym glosem - glosem Morpetha. -Oczywiscie! Nie ufasz mi, dziecko? Rachel nie odpowiedziala. Wziela kostke i potarla ja o opuszke kciuka. -Co bedzie, jesli przegram? -Zalezy od tego, czy weze sa dzis glodne. Graj dalej. Jesli odmowisz, ukarze Eryka. Serce Rachel zabilo mocno. -Boisz sie? - spytala Dragwena lagodnie, jakby nic sie nie stalo. -No pewnie, ze tak! Dlaczego mnie do tego zmuszasz? -Mam swoje powody. Marnujesz czas. - Jej twarz nagle sie zmienila, stala sie buzia Eryka. - Nie pozwol, zeby mnie skrzywdzila! - rozlegl sie jego przerazony glos. Rachel zastanowila sie, czy nie pobiec do drzwi, ale przypomniala sobie, ze na zewnatrz stoja straznicy. -Nie potrzebuje straznikow, zeby cie zabic - szepnela Dragwena. Rece Rachel zaczely drzec. Odwrocila sie od wiedzmy, nie mogac zniesc jej spojrzenia. Mocno scisnela kostke. Musze wyrzucic dwojke! Skoncentrowala sie, tak jak nauczyl ja Morpeth, i kostka zaturkotala po planszy. Wypadla dwojka. -Wygralam! Wygralam! - krzyknela Rachel. -Nic latwiejszego - odparla Dragwena. Dotknela czola Rachel. Dziewczynka w ulamku sekundy skurczyla sie do rozmiarow paznokcia. Dragwena podniosla ja i postawila na srodku planszy. -Teraz sie przekonamy, jaka jestes silna - powiedziala. - Uwazaj! Weze juz na ciebie poluja! Jeden z wezy natychmiast skoczyl ku Rachel; jego glowa byla dwa razy wieksza od calego jej ciala. Rachel rzucila sie biegiem przed siebie. W jej strone odwrocil sie drugi waz. Krzyknela, przeskoczyla nad nim, rzucila sie ku krawedzi planszy. Zmija Dragweny rozprostowala swe zwoje i otoczyla pierscieniem cala plansze, zagradzajac Rachel droge ucieczki. -Co mam zrobic? - zawolala Rachel. - To nie fair! -Wygrasz, jesli dotrzesz do ostatniego pola. Ale moze ci sie nie spodobac to, co na ciebie czeka. Rachel wiedziala, o czym mowa: na ostatnim polu czekal najwiekszy waz. Musialaby wejsc mu do paszczy. -Pomoz mi! - wrzasnela, uciekajac przed kolejnym wezem. -Masz jedna szanse - odpowiedziala Dragwena. - Musisz skorzystac z drabin. Szybko, weze sa tuz za toba! Rachel puscila sie biegiem na pole trzecie w nadziei, ze drabina poszybuje do gory. Tak sie nie stalo, a weze sunely za nia. Potknela sie, przeskoczyla przez ich wygiete ciala, ale weze nie rezygnowaly. Wreszcie zabraklo jej sil, by przed nimi uciekac. Weze zapedzily ja w kat planszy. Otworzyly paszcze. Dragwena, ktora wygladala, jakby sie nudzila, ziewnela z rozdraznieniem. Rachel stala przed wezami. Nadal usilowala zrozumiec, dlaczego Dragwena wspomniala o drabinach. Wreszcie przyszedl jej do glowy rozpaczliwy pomysl. Spojrzala na weze i szepnela: -Stojcie. Zatrzymaly sie, dotykajac jej rozwidlonymi jezykami. -Zjedzcie weza z ostatniego pola. Usluchaly jej bez wahania. Po zazartej walce najwiekszy waz zostal pozarty przez pozostale. Na planszy byly juz tylko dwa zywe weze. Rachel zwrocila sie do jednego z nich: -Przesun drabine do pola setnego. Waz popelzl ku drabinie, wzial ja w kly i ustawil na ostatnim kwadracie. Rachel spokojnie przeszla po niej do ostatniego pola, wziela sie pod boki i spojrzala wyzywajaco na wiedzme. A wiedzma spojrzala na nia. Ale jak! Oddychala gwaltownie i - wodzila wzrokiem od Rachel do martwego weza. Rachel nie czekala, az Dragwena odzyska panowanie. -Na nia! - rozkazala wezom. Skoczyly ku szyi Dragweny, ale zmija z jej naszyjnika otworzyla paszcze i je pozarla. -Jak... jak to zrobilas? - spytala oszolomiona wiedzma. -Nie moglas ich pokonac! Zadne dziecko tego nie dokonalo! -Skoczyla w powietrze. - To ty! - krzyknela. - Po tylu latach... - Wyciagnela reke, dotknela czola Rachel, przywracajac jej normalny wzrost. - O, Rachel, Rachel! - zalkala i przytulila ja do siebie. - Wybacz mi! Musialam cie wyprobowac. Nie masz pojecia, jak dlugo czekalam na twoje przybycie. Rachel odepchnela ja od siebie. -Odejdz! Nie zblizaj sie do mnie! Dragwena usmiechnela sie tryumfalnie. -Teraz mnie nienawidzisz, ale wkrotce nauczysz sie uwielbiac to, czym jestem. Bedziemy wspolnie rzadzic Ithrea i twoim swiatem. -Obiecalas, ze nas wypuscisz, jesli wygram. Przyrzeklas! -Sklamalam. Nigdy nie dotrzymalam slowa danego dziecku i nigdy tego nie zrobie. Rachel kopnela ja z calej sily. Dragwena podskoczyla zaskoczona. W mgnieniu oka na jej twarzy pojawily sie cztery rzedy zebow, ktore klapnely w strone Rachel. Dragwena zorientowala sie, ze dziewczynka zobaczyla jej kly, wiec zupelnie porzucila przebranie ladnej pani. Wytatuowane oczy spojrzaly na nia bez wyrazu. -Nie powinnas mnie gniewac - ostrzegla Dragwena. - Moge cie unicestwic w ulamku chwili. Rachel cofnela sie, przerazona prawdziwa postacia wiedzmy. -Czego chcesz ode mnie i Eryka? Kim jestes? -Wiedzma - szepnela Dragwena. - A ty wkrotce takze taka bedziesz. Zostaniesz potezna wiedzma. -Co? Nigdy! Jak... Jak smiesz nas tu zatrzymywac? Nie obchodzi mnie, o co ci chodzi, nie pomoge ci! -Dziecko - tchnela Dragwena - czy naprawde myslisz, ze masz jakis wybor? Od tej pory zawsze bedziesz po mojej stronie. Rachel poczula, ze od nienawisci robi sie jej slabo. -Wypusc mnie! -Za chwile. Jestes zmeczona. Najpierw musisz odpoczac. A potem... potem zobaczymy. Rachel ziewnela. Rzeczywiscie poczula sie bardzo zmeczona. Zaczela walczyc z sennoscia; wiedziala, ze to czar wiedzmy. -Twoje powieki sa bardzo ciezkie - powiedziala wiedzma. - Same opadaja. I powieki Rachel opadly. Zebrala wszystkie sily i zdolala je uniesc, choc byly jak z kamienia. -Wcale nie jestem zmeczona - zaprotestowala i znowu ziewnela. - Wcale mi sie nie chce spac. Nie chce spac. I nie bede. -Poloz sie kolo Eryka - rozkazala wiedzma. - Wiem, ze masz ochote. Rachel poczula, ze przykrywa sie koldra. -Wcale nie jestem zmeczona - szepnela. - Nie bede ci posluszna. -Wypocznij. - Dragwena otulila ja do snu i pocalowala w policzek. - Przyrzekam, ze bedziesz miala sliczne sny. Twarz Rachel sama wtulila sie w poduszke. -Nie jestem zmeczona... nie... jestem... Po chwili zasnela gleboko. Dragwena zajrzala do jej umyslu i stworzyla sen-mare, zaklecie, ktore mialo zmienic Rachel w wiedzme. Dragwena nigdy przedtem nie rzucila w tym swiecie tak poteznego czaru. Czy zadziala w przypadku Rachel? Widziala juz setki dzieci, niektore tak utalentowane jak Morpeth, lecz zadne nie mialo mocy tak poteznej jak moc Rachel. Czy moze nad nia zapanowac? Juz teraz czula, ze moc dziewczynki rosnie. Jesli zadziala szybko, zdola zmienic Rachel we wszystko, w co zechce. Drzac z podniecenia, zaczela skladac warstwy; powoli, ostroznie wybrala wspomnienia z przeszlosci, nienawisc, strach i pragnienie, wydarzenia i uczucia, ktore powinny ogarnac umysl Rachel i przygotowac ja do nowego przeznaczenia. Kiedy sen-mara byl juz gotowy, Dragwena zajela sie Erykiem. Wyczula tkwiaca w nim ogromna moc, lecz podczas proby nie znalazla w chlopcu zadnych sil magicznych. Bylo to dziwne, zwazywszy niezwykle talenty Rachel. Ale Eryk byl jeszcze maly, nie mial uporu siostry. Latwo bedzie go zlamac i nagiac. Dotknela jego skroni, zapuscila sonde w jego mozg, szukajac miejsca, w ktorym znajduje sie centrum oporu. I nagle cos rzucilo nia przez cala komnate, az pod przeciwlegla sciane. Krzyknela, kazdy miesien jej reki drgal spazmatycznie. Atak? Lezala na podlodze, czekajac na powrot sil. Co to znaczy? Po paru chwilach uruchomila wlasne mechanizmy ochronne, wrocila na dawne miejsce i delikatnie zajrzala w mysli Eryka. Wyczula w jego umysle kilka warstw ochronnych. Zdumiewajace - zadna ludzka istota nie miala takiego daru. To nie jest zwykle dziecko. Powinna sie tego domyslic, powinna byc ostrozniej sza. Przez godzine siedziala przy lozku, przygladajac sie chlopcu. Wiedziala, ze to nie on ja odepchnal. Kiedy wreszcie poczula, ze moze znowu zajrzec do jego umyslu, zaczela szukac w nim jakiejs wskazowki. Niczego nie znalazla - tylko proste dziecinne radosci i smutki. Eryk nie wiedzial, ze ma wyjatkowe zdolnosci. Czy ktos mu je podarowal? Kto? Siedziala, niezadowolona. Miala ochote zbadac to do konca. Coz, kuszacy dar Eryka musi poczekac. Obedre jego mozg z tej tajemniczej warstwy, obiecala sobie. Na razie potrzebuje tylko mocy Rachel. Ostroznie, omijajac jego mechanizmy obronne, umiescila w zewnetrznej warstwie mozgu zaklecie. Minelo sporo czasu, odkad uzyla go po raz ostatni. Bylo tak slabe, ze prawie niewykrywalne, tak proste, ze trudno bylo je zablokowac, nawet jesli sie je wykrylo. Idealnie nadawalo sie do jej celow. 8 Rada Sarrenow Wiedzma wyszla z wiezy-oka i znalazla Morpetha. - Dobrze wyszkoliles Rachel - powiedziala. - Jej zdolnosci sa ogromne.Morpeth sklonil sie jej nisko. -Nie zrobilem nic wielkiego. Dziecko od poczatku przejelo inicjatywe. -To oczywiste. Jej moc przewyzsza kazdego z wyjatkiem mnie. Przenies dzis Rachel do wschodniego skrzydla i przygotuj pokoj z garderoba w poblizu mojej komnaty. Rano przyprowadz ja do mnie. Od tej pory nie bedziesz mial do niej dostepu. Morpeth skinal glowa. -Czy doszlo do proby? -Tak! A ona zwyciezyla! -Jak nikt przed nia. -W rzeczy samej. Dokona tego, do czego nie bylo zdolne zadne inne dziecko. - Dragwena rozejrzala sie niespokojnie po korytarzu. - Rzucilam na Rachel czar, ktory rozpocznie jej przemiane w wiedzme. Dzis masz przy niej zostac. Strzez jej. Nie pozwol, by sie przebudzila, dopoki nie bedzie gotowa. Ponadto dopilnuj, by Eryk byl dzis w jej pokoju. Nie ma zadnej mocy, ale moze sie okazac pomocny. -Jak sobie zyczysz. Czy Rachel bedzie cos pamietac po przebudzeniu? -Nic waznego. Kiedy sen-mara sie skonczy, jej przeszlosc zniknie. Nie bedzie pamietac swojej rodziny, nie pozna nawet Eryka. Jej umysl bedzie gotowy do ostatecznego szkolenia. Tym zajme sie sarna. -Co zrobimy z chlopcem? -Zabijemy go. Ale jeszcze nie teraz. Moze nam sie przydac. Powiem ci, kiedy nadejdzie czas. Morpeth znowu sie sklonil. Wiedzma wrocila do wiezy. Dwie pokojowki zaniosly uspione dzieci do wschodniego skrzydla, a Morpeth zajal sie wykonywaniem rozkazow Dragweny. Kiedy znalazl sie sam na sam z Rachel i Erykiem, pochylil sie nisko i ukryl twarz w dloniach. Siedzial tak przez dlugi czas, rozmyslajac, co nalezy zrobic. Musze juz dzis uratowac Rachel, pomyslal. Jutro bedzie za pozno. Zamaskowany, wykradl sie z Palacu i ostroznie ruszyl przez snieg do domu Trimaka. Muranta obudzila sie pierwsza. -Wstawaj, ty stary spiochu - szepnela, tracajac Trimaka w zebra. - Ktos sie dobija do drzwi. -Tak? - wymamrotal przez sen. - To na pewno nie wrog, skoro robi taki halas. Wsunal stopy w stare kapcie i poczlapal korytarzem. Muranta zapalila swiece. -Kto moze pukac o tej porze? Trimak stanal i zaczal liczyc uderzenia w drzwi. Cztery szybkie, jedno wolne, znowu trzy szybkie... To Morpeth, i jest w niebezpieczenstwie! -Co sie dzieje? - spytal, wpuszczajac go do srodka. -Chodzi o te dziewczynke, Rachel - szepnal Morpeth. - Przezyla probe. -Co? Widziales to? -Oczywiscie, ze nie! Dragwena nie wpuscilaby mnie w takiej chwili do swojej komnaty. Ale nie potrafila ukryc ozywienia. Chce zmienic dziecko w wiedzme. -Zachowajmy spokoj - powiedzial Trimak, starajac sie nie okazywac zdenerwowania. - Moze to podstep? Nie pierwszy juz raz wiedzma wyprobowalaby twoja wiernosc. -Nie, jestem pewien, ze to nie zadna sztuczka. Sprawdzilem Rachel. Zmienila sie w piorko i przeniosla sie z Palacu na brzeg jeziora Ker. Obie rzeczy nie sprawily jej klopotu. -Wiec naprawde jest dzieckiem-nadzieja - odezwala sie cicho Muranta. -Czy Dragwena widzi to samo co ty? Na pewno - jeknal Morpeth. - Wiesz, jak uwaznie obserwuje dzieci podczas okresu proby, zwlaszcza te obdarzone talentem. Usilowalem wyprowadzic Rachel w gory, ale Dragwena sciagnela ja do wiezy-oka. -Pozwoliles jej przyfrunac do wiezy! - krzyknal Trimak. - Jak mogles dopuscic wiedzme tak blisko? Morpeth opuscil glowe. -Niewazne - westchnal Trimak. - Skoro Rachel przezyla probe, Dragwena i tak wie o wszystkim. Gdzie jest dziewczynka? -We wschodnim skrzydle. Jutro rano wiedzma chce ja przeniesc do wiezy-oka. -Wiec musimy zadzialac dzis w nocy, zanim bedzie za pozno. Morpeth przytaknal. -Zwolam Rade Sarrenow. Razem zdecydujemy, co trzeba zrobic. W krolestwie Ithrei nastala noc. Snieg padal gesto i cicho. Niewolnicy wiedzmy - Neutrani - spali niespokojnie, opanowani zlymi snami swej pani, i czekali na jej rozkazy. Pomiedzy nimi zyla garstka tych, ktorzy zdolali sie uwolnic spod wplywu wiedzmy. Nazywali sie Sarrenami na czesc dawno juz zmarlego czlowieka, ktory jako pierwszy wymowil posluszenstwo wiedzmie. Jednym z Sarrenow byl Morpeth, podobnie jak Trimak, jego zona Muranta, Fenagel jej ojciec Leifrim i kilku innych. Spotykali sie rzadko, a porozumiewali za pomoca specjalnych znakow. Na co dzien wypelniali niekonczace sie rozkazy Dragweny, lecz ciagle wypatrywali nowych dzieci, ktore przybywaly z innego swiata. A jesli mogli, starali sie im pomagac. Trimak rozeslal wici poprzez specjalnego poslanca - bylo to wyjatkowo niebezpieczne, ale okolicznosci na to zezwalaly. Ciche, umowione stukanie w szyby i drzwi budzilo Sarrenow mieszkajacych pod Palacem. Znali sygnal niebezpieczenstwa, wiec cicho wykradali sie z lozek i po kryjomu sciagali do Worraftu, strzezonej tajnej groty, znajdujacej sie gleboko pod fundamentami Palacu. W ciagu godziny zebralo sie ponad trzydziestu Sarrenow. Trimak rozejrzal sie po zebranych, liczac ich mroczne sylwetki, skulone na kamiennych lawach, wykutych w scianach wielkiej jaskini. Zauwazyl Fenagel, ciagnaca na wozku Leifrima. -Pora zamknac drzwi - odezwal sie. - Nie mozemy dluzej czekac. Morpeth zakreslil kolo na czole i kamienna sciana opuscila sie w dol spod sufitu, zaslaniajac wejscie do groty. Teraz nikt nie mogl z niej wyjsc ani do niej wejsc. Spotkanie moglo sie rozpoczac. Zgromadzeni Sarreni szeptali miedzy soba. Byli zmartwieni. Nie bez powodu; rade zwolano po raz pierwszy od wielu lat. Trimak zaklaskal w dlonie i w sali zapadla cisza. -Dlaczego wezwales nas tak nieostroznie, bez uprzedzenia? - padlo z mroku pytanie. -Pospiech niesie zagrozenie - zgodzil sie Trimak - ale przyczyny wkrotce stana sie jasne. Niechaj przemowi Morpeth. Morpeth wstal i zwrocil sie do zgromadzonych: -Mam wazne wiesci. Sadze, ze znalezlismy dziecko-nadzieje! W jaskini zerwal sie pomruk. Morpeth opowiedzial wszystko, co wiedzial o planach Dragweny wobec Rachel. -Nawet jesli to rzeczywiscie dziecko-nadzieja - zawolal ktos - co mozemy zrobic? Dragwena juz teraz nad nia panuje. Nie mamy szans. -Mamy, choc bardzo niewielkie - odparl Morpeth. - Rachel jest w komnacie, do ktorej mam dostep. Mozemy sie zakrasc do Palacu i porwac ja. -To zbyt niebezpieczne - warknal ten sam glos. - Jej szpiedzy nas dostrzega. -Tak by bylo, gdyby wyruszylo nas wielu. Ale Dragwena mi ufa. Moge bezpiecznie wrocic do Palacu i nikt nie zwroci na mnie uwagi. Jesli kogos spotkam, powiem, ze wypelniam rozkaz wiedzmy. Kazdy wie, kim jestem. Nikt sie nie osmieli zaprotestowac. -A jesli dziewczyna nie zgodzi sie nam pomoc? - spytal ktos inny. Trimak zrobil krok naprzod. -Wzialem te mozliwosc pod uwage. - Spojrzal smialo na Sarrenow. - Jesli Rachel nam nie pomoze, bedziemy musieli ja zabic. W grocie zapadlo pelne grozy milczenie. -Pamietaj o naszej przysiedze! - krzyknal ktos. - Rozlew dzieciecej krwi to mroczne dzielo wiedzmy i jej niewolnikow. Nie przyloze do tego reki! Jak mogles o tym choc wspomniec? Kilka innych glosow poparlo go. Trimak westchnal i uniosl reke. -Rozumiem twoj lek. Czy sadzisz, ze latwo mi bylo podjac taka decyzje? Pomysl tylko: jesli Rachel nie zgodzi sie nam pomoc, nie mozemy jej darowac zycia, to zbyt niebezpieczne. Mozemy ja tu ukrywac przez jakis czas, ale Dragwena w koncu ja znajdzie i zmieni. Wtedy nie bedzie dla nas ratunku. Polaczywszy sily, szybko znajda i zamorduja wszystkich Sarrenow. -Czy jestes gotow sam ja zabic? - spytal ktos inny. - Zdolasz to zrobic? -Tak, jesli to bedzie konieczne. -Moze do tego nie dojdzie - odezwal sie Morpeth. - Skoro dziewczynka przezyla probe, ma wrodzona moc, ktorej Dragwena tak latwo nie zlamie. A pamietajcie, ze wiedzma nie miala czasu, by zajac sie umyslem Rachel. Jesli zaczniemy dzialac od razu, na pewno zdolamy ja przekonac. Glos zabrala Fenagel: -Dragwena ma ogromna moc. Czy Rachel jest dosc silna, by z nia walczyc? Wydala mi sie zwykla mila dziewczynka. Nawet prosty czar sukienek byl dla niej wielka niespodzianka. Wyobrazcie sobie, czym Dragwena moze ja zaskoczyc! Mysle, ze zbyt wiele sie po niej spodziewamy. -Trudno jest z tym dyskutowac - odparl Trimak - ale zwaz, ze od setek lat powtarzamy sobie legende o dziecku-nadziei, dziewczynce, ktora pokona wiedzme i uwolni nas wszystkich. Wiem, ze czasem watpilismy w te historie. Wiekszosc zebranych przytaknela. -Ale jesli mamy sie przeciwstawic wiedzmie, pomoc musi przyjsc z zewnetrznego swiata. Wszyscy o tym wiemy. Morpeth jest nasza najlepsza bronia, lecz nawet wspomagany przez nasza polaczona magiczna moc jest zbyt slaby, by walczyc z Dragwena. Nie moge wam zagwarantowac, ze legenda o dziecku-nadziei jest prawdziwa, jednak Morpeth twierdzi, ze Rachel posiada potezny dar, przewyzszajacy wszystko, co widzielismy do tej pory. Naprawde moze byc dzieckiem-nadzieja. Nikt sposrod nas nie opanowal tylu umiejetnosci, co ona w ciagu jednego poranka. Zrobil pauze, by sie upewnic, ze to, co powie, zostanie dobrze zrozumiane. -Chce was ostrzec: jesli nie wykorzystamy mocy tej dziewczynki, Dragwena na pewno zmieni ja w naszego wroga, ktorego okrucienstwa nawet nie potrafimy sobie wyobrazic. Spojrzal na majaczace w ciemnosciach twarze. -Pamietajcie, ze dzialamy w imieniu wszystkich Sarrenow, ktorzy nie mogli tu przybyc. Jesli sie zawahamy, wydamy ich wszystkich na pastwe Dragweny. Mysle, ze nie mamy wyboru. Musimy porwac dziewczynke dzis w nocy, dopoki jeszcze mozemy cos zrobic. Za pare godzin bedzie za pozno. Jakies pytania? Czy ktos sie ze mna nie zgadza? W jaskini zapanowala cisza. Trimak odczekal jeszcze pare sekund i zamknal dyskusje. W sprawie tak powaznej kazdy powinien miec szanse wypowiedzi. -W takim razie - podjal po pewnym czasie - uwazam, ze wszyscy sa za. Jeszcze tej nocy Morpeth porwie Rachel z Palacu i przyprowadzi ja do Worraftu. Teraz prosze, zebyscie szybko i cicho powrocili do domow. Jesli nie bedzie was zbyt dlugo, zostanie to zauwazone. Morpeth znowu otworzyl drzwi groty i Sarrenowie wyszli szybko, szepczac miedzy soba. Morpeth zamyslil sie gleboko. -O co chodzi, przyjacielu? - spytal Trimak. - Czeka cie ciezka proba. Niepokoisz sie, ze Dragwena moze czuwac? Morpeth pokrecil glowa. -Nie o siebie sie martwie. Dreczy mnie cos, o czym wspomniales wczesniej. Zastanawiam sie, czy Dragwena podejrzewa, ze jestem buntownikiem. Na pewno juz sie jej znudzilem. Chce miec nowego, mlodszego niewolnika. - Potarl brode. - Byc moze ta Rachel jednak nie jest dziewczynka, ktora sie wydaje, lecz szpiegiem wiedzmy. Dragwena moze nadac kazdemu stworzeniu taki wyglad, jaki sie jej podoba. Byc moze przemienila swoja niewolnice w dziewczynke i nadala jej magiczna moc po to, bym sie zdradzil. -Czy nie widziales, jak Rachel przybywa z Ziemi? -To, co widzialem, nic nie znaczy. Dragwena mogla mnie oszukac. Moje serce kaze mi ufac Rachel, lecz Dragwena mogla mnie zwiesc. Trimak zwiesil glowe w zamysleniu. -To nie wszystko - dodal Morpeth. - Rachel ma brata, ktory przybyl wraz z nia przez Brame. Musze uratowac takze jego. Jesli Rachel ucieknie, Dragwena go zabije. -To zbyt niebezpieczne. Mysl tylko o sobie i Rachel. Morpeth pokrecil glowa. -Juz i tak wymagamy od niej zbyt wiele. Jak sadzisz, czy nam wybaczy, jesli przez nas straci brata? Trimak zaczal niespokojnie krazyc po grocie. -Bezpieczenstwo twoje i Rachel to sprawa zbyt wazna, by ryzykowac. Nie pomysl, ze nie mam serca, lecz musisz zapomniec o chlopcu. Czekalismy na te chwile setki lat. Jesli musimy, oklamiemy Rachel. -To sie nam moze nie udac. Czulem, ze moc Rachel szybko sie rozwija. Jesli sklamiemy, a ona to odkryje, nigdy nam nie zaufa. Nigdy. -Wiec... dobrze - zgodzil sie niechetnie Trimak. - Ale Eryka uratuje ktos inny? -Wykluczone. Tylko ja znam hasla, dzieki ktorym bezpiecznie opuscimy Palac. -Jak ich tu przyniesiesz? Morpeth usmiechnal sie gorzko. -Na moich mocarnych ramionach, oczywiscie. Nie osmiele sie skorzystac z magicznej mocy tak blisko Dragweny. Zbyt dobrze zna moje sposoby. - Spojrzal w powazne oczy Trimaka. - Pora ruszac. Jesli Dragwena gotuje mi juz powitanie, byloby niegrzecznie kazac jej czekac! Uscisnal Trimaka i szybkim krokiem opuscil grote. Trimak zostal sam w gluchej ciszy Worraftu. Myslal o tym, co czekalo Morpetha, i drzal ze strachu. Czy wyslalem mojego najlepszego przyjaciela na smierc? - pomyslal. Czy Rachel jest szpiegiem, czy juz znalazla sie pod wplywem Dragweny? Uklakl na zimnej kamiennej podlodze i dotknal malego noza przypasanego do biodra. Wyjal go z pochwy, uniosl ku swiatlu, spojrzal na jego ostrze - i pomyslal o tym, co byc moze bedzie musial zrobic. 9 Armia Dzieci Podczas gdy Rada Sarrenow debatowala, Rachel spala, pograzona w glebokim snie. Lezala bezwladnie we wschodnim skrzydle Palacu, gdzie zostawil ja Morpeth. Poczatkowo oddychala powoli i spokojnie. Potem jej tetno przyspieszylo, a sen-mara stopniowo wzial ja w swoje wladanie. Niosl jej wszystko, co najgorsze - tylko czujac pragnienia i nienawisc Dragweny, mogla sie zmienic w wiedzme.Przed uspionymi oczami Rachel przesunelo sie dawne zycie Dragweny. Przysnily sie jej rzeczy, ktorych nie chciala ogladac. Zobaczyla jeziora i rzeki. Pod dotykiem Dragweny skuwaly sie lodem. Zobaczyla zmije zeslizgujaca sie z szyi wiedzmy, by zaatakowac. Zobaczyla chlopczyka w wieku Eryka, ktorego scigalo stado wilkow. Widziala zabite przez wiedzme dzieci. Dragwena kazala jej patrzec w ich twarze i poznawac ich imiona. Przez chwile mignal jej nawet Morpeth, ktory dopiero przybyl na Ithree - chlopczyk z jasnymi wlosami i duzymi niebieskimi oczami. -Gotowa? - spytal. Otworzyl zacisniete piastki, z ktorych wyfrunal malenki kolorowy ptaszek, nie wiekszy od pieniazka. - Sam go zrobilem! Dragwena stala obok niego i usmiechala sie cieplo. -Jestes moim ulubionym dzieckiem - powiedziala. To wspomnienie, tak jak inne, trwalo tylko chwile. Rachel nie mogla zatrzymac ich biegu, nie mogla na nie nie patrzec. Przesuwaly sie przed jej oczami tak, jak je wybrala Dragwena, coraz szybciej i szybciej, az zamazaly sie i zlaly ze soba w porazajacym korowodzie obrazow. W koncu zniknely, a Rachel, nadal pograzona we snie-marze, stanela obok samej Dragweny w wiezy-oku. Od wiedzmy bil krwawy blask, a miedzy jej zebami uwijaly sie pajaki. -Przestraszylam cie? - spytala Dragwena lagodnie. -Tak - odparla Rachel. - Chcialas, zebym sie przestraszyla. Dlaczego? Przez to, co zrobilas, nienawidze cie jeszcze bardziej. Jesli zdolam, bede z toba walczyc. -Ciagle nie rozumiesz - szepnela Dragwena. - Nie chce z toba walczyc. Juz wiem, ze jesli zagroze Erykowi, zrobisz wszystko, o co cie poprosze. -Tak. Widzialam, co zrobilas tym dzieciom. -Te dzieci nie maja znaczenia. Kiedy twoja moc bedzie rowna mojej, ich zycie straci wartosc. Wkrotce tez to zrozumiesz. -Nigdy tego nie zrozumiem! Nie chce twojej mocy, wiedzmo! -Chcialabym ci pokazac jeszcze jedno - syknela Dragwena. - To moje najstraszniejsze wspomnienie, to, ktore okrywa mnie wstydem. Chcesz je zobaczyc? Jesli zdolasz mu sie oprzec, zrozumiem, ze na nic mi sie nie przydasz. Wtedy bedziesz wolna. -Nie. Wtedy zabijesz mnie i Eryka. Znam cie. -To wspomnienie zawiera sekret, ktorego nie zdradzilam nikomu innemu. Ukazuje takze moja najwieksza slabosc. Moze ci sie to przydac, jesli zechcesz ze mna walczyc. Moze jednak ocalisz siebie i Eryka. Na pewno chcesz dostac taka szanse. -Wiec pokaz mi to wspomnienie! - krzyknela Rachel. W ulamku sekundy jakas moc cofnela ja w czasie. Zdala sobie sprawe, ze nie jest juz na Ithrei. Stala przed ogromna jaskinia, w otoczeniu zastepow groznych dzieci uzbrojonych w miecze i noze. Ich twarze byly spocone i ponure. -Gdzie jestem? - spytala Rachel. - Co to za dzieci? Co im zrobilas? -Jestesmy na Ziemi, tysiace lat przed twoim narodzeniem - odpowiedzial odlegly glos Dragweny. - Zobacz, jak mnie wtedy kochaly. Ziemia! Armia Dzieci stala z dobytymi mieczami, skandujac imie wiedzmy. -Dragwena! Dragwena! Dragwena! - krzyczaly z uwielbieniem, ze wszystkich sil. Z chmury wynurzyla sie Dragwena. Przemknela jak jaskolka nad mieczami, czule muskajac ich ostre konce. -Po co ci ta armia? - spytala Rachel, silac sie na spokoj. -Prowadzilam wojne z trzema czarodziejami na twojej planecie - odparla Dragwena. - Walczylismy ze soba od zawsze, czarodzieje i wiedzmy, we wszystkich swiatach i czasach. Wtedy dzieci mnie nie interesowaly, ale wiedzialam, ze czarodzieje beda chronic najbardziej bezbronne stworzenia twojego swiata. Zawsze tak robia. Zanim przybyli, przygotowywalam dzieci przez wiele lat, wiec kiedy sie w koncu pojawili, otoczylam ich wraz z wierna Armia Dzieci. Czarodzieje nie osmielili sie zaatakowac mnie bezposrednio - bali sie, ze zrobia krzywde dzieciom. To jest wlasnie ich slabosc, a ja ja wykorzystalam. Czarodzieje ukryli sie pod ziemia. Moje dzieci poszly za nimi. Zebralam ich liczne szeregi, nauczylam walczyc i wyslalam gleboko pod ziemie z zaczarowanymi tarczami i mieczami, by znalezli czarodziejow i ich zabili. Rachel spojrzala na zachwycona twarz dziecka, wznoszacego miecz do gory. -Uwielbialy mnie - wyjasnila Dragwena. - Gdybym im wydala taki rozkaz, zabijalyby dla mnie golymi rekami. Ich serca byly przepelnione nienawiscia. Nienawidzily czarodziejow tak samo jak ja. Zabijaly, tak jak i ja zabijalam: bez wahania, bez wyrzutow sumienia. Rachel zadrzala, ale nie chciala sie poddac. -Myslisz, ze teraz bede ci posluszna, bo to zobaczylam? - zaszydzila. - Te dzieci sa chore. Wszystko, co robisz, jest odrazajace! -Spojrz moimi oczami na ostateczne starcie z czarodziejami. Uwiezilam ich w najglebszej jaskini swiata, a teraz wyruszam, zeby ich zabic. Rachel poczula, ze znalazla sie w ciele Dragweny. Weszla w mrok jaskini. W srodku kulili sie trzej czarodzieje w podartych lachmanach. Jeden z nich na jej widok podniosl sie chwiejnie. -Ach, Larpskendya, przywodca calej trojki! - zakrzyknela Dragwena. - Na kolana! Blagaj o laske albo sprawie, by twoja bolesna agonia trwala dluzej niz cala ta wojna. Larpskendya spojrzal na nia spokojnie. -Nie mozesz nam zrobic krzywdy - powiedzial. - Odloz bron. Juz przegralas. -Przegralam? - powtorzyla Dragwena drwiaco. - Jestes zalosny! Wiec do tego doprowadzila cie ta twoja wielka magia? Kulisz sie w lachmanach! Jak mnie powstrzymasz? Odbierzesz mi miecz i mnie nim przebijesz? -Nie ja, glupia! Odwrocil sie do swoich towarzyszy i wszyscy wybuchneli smiechem. Wypowiedziala wiec nad mieczem zaklecie zla i wbila go w serce Larpskendyi. Z rany bluznal potok blekitnego swiatla. Blask wylal sie z groty i wypelnil serca wszystkich dzieci na zewnatrz. Kazde z nich poczulo, ze miecz Dragweny przebija jego serce i zawylo z bolu. Dragwena patrzyla na to zdumiona. Larpskendya wyjal od niechcenia miecz z piersi. Rana zniknela. Spojrzal na nia oczami iskrzacymi sie wieloma kolorami. Potem dotknal podartej szaty. Dragwena padla na kolana, nagle tak oslabiona, ze z trudem utrzymywala opadajace powieki. -Nadal nie rozumiesz, prawda? - odezwal sie Larpskendya. - Nawet teraz nie rozumiesz. - Pokrecil glowa ze smutkiem. - Tak bardzo pragniesz nas zabic, ze zapomnialas o regulach magii. Dragwena patrzyla na niego, nie rozumiejac ani slowa. -Na kazde zaklecie zla jest zaklecie-antidotum. Jak moglas zapomniec o tej prostej regule? Wpadlas w pulapke, Dragweno. Kiedy przebilas mnie mieczem, sprawilem, ze kazde dziecko z twojej armii poczulo bol i zrozumialo, ze jest niewolnikiem zla. Teraz do ciebie ida. Pragna twojej krwi, nie naszej. Jak sama powiedzialas, nienawidza cala moca twojej nienawisci. Nie okaza ci litosci. Dragwena nastawila ucha i uslyszala tupot tysiecy dzieciecych stop, zblizajacych sie do jaskini. Po drodze dzieci przeciagaly nozami po kamiennych scianach, ostrzyly je. Ten zgrzyt byl nieznosny. Dragwena chciala zbudowac ochronny szaniec w wejsciu do groty, ale zaklecie zatlilo sie w jej mozgu i zgaslo. Jej moc sie ulotnila. Dzieci zblizaly sie z groznymi okrzykami. -Magia cie opuscila - odezwal sie Larpskendya. - Nigdy wiecej nie bedziesz mogla panowac nad ludzmi. - Spojrzal na nia zimno. - Jak sie czujesz, gdy jestes rownie bezbronna jak ci, ktorych zniewolilas? Nie odpowiedziala. -Jest wiele sposobow, w jakie mozemy zadac ci smierc - ciagnal Larpskendya. - Moze powinnismy cie zabic, bo wiem, ze nigdy sie nie zmienisz. Ale zycie kazdej istoty, nawet twoje, ma jakies znaczenie. Dlatego dajemy ci inna mozliwosc. Stworzylem specjalnie dla ciebie mloda planetke, Ithree. Bedziesz na niej zyc do konca swoich dni. Spora czesc twojej mocy powroci, bys mogla dostosowac nowy dom do swoich potrzeb, ale nie ma tam zadnych istot, ktore tak jak dzieci moglabys podporzadkowac swojej woli. Tylko rosliny i kilka malo rozwinietych zwierzat. Dragwena pomyslala o Swiecie Ool, odleglej planecie wiedzm, z ktorej przybyla. Z pewnoscia Stowarzyszenie Siostr z czasem znajdzie ja na tym wygnaniu. Zawsze beda jej szukac, dokadkolwiek by ja zeslano. A jesli zginie, pomszcza jej smierc. -Wiedzmy z Ool nigdy cie nie znajda - odparl Larpskendya. - Swiat Ithrei jest niewidzialny dla ich niegodziwych oczu. Bedziesz sama. Juz zawsze. Dragwena splunela mu pod stopy. -Lepiej od razu mnie zabij. Znajde droge powrotna do tego swiata. -Myslisz, ze zostawie te planete bez ochrony? Dam dzieciom Ziemi nowy dar, by mogly sie bronic, jesli zaistnieje taka potrzeba. Dragwena parsknela smiechem. -Nawet ty nie potrafisz stworzyc dziecka obdarzonego moca, ktora moglaby mi zagrozic! Nad moimi pracowalam od wielu pokolen. Sa slabe. Mozna je zmusic do posluszenstwa, ale nie maja talentu do prawdziwej magii. Nawet za milion pokolen nie wychowacie dziecka, ktorego moc moglaby zagrozic wiedzmie. -To sie okaze - oswiadczyl Larpskendya. - W kazdym razie zapamietaj jedno: moja piesn zawsze bedzie na Ithrei. Jesli zostane wezwany - powroce. Wiedzma rzucila mu przeklenstwo. -Czyn, co masz czynic, zanim wydre serca pierwszym dzieciom, ktore do nas dotra. Czarodzieje uniesli rece do gory. W chwile potem znalazla sie sama w nowym swiecie. Rozejrzala sie. Niebo bylo niebieskie, slonce swiecilo mocno. Migotliwe jeziora iskrzyly sie w jego promieniach, ptaki cwierkaly w galeziach drzew, ktorych liscie az promieniowaly zdrowiem. Dragwena zakryla twarz rekami. Uroda tego swiata budzila jej wscieklosc. Tak dlugo dazyla do pognebienia czarodziejow, tak dlugo o tym marzyla i wszystko to zostalo jej odebrane! Znow powrocila nienawisc do nich oraz dzieci, ktore obrocily sie przeciwko niej. Z jej gardla wyrwal sie wrzask bolu. Jeszcze powroce, przysiegla. Powroce i wszystkich was zabije. Rachel zagubila sie w niezmierzonej nienawisci wiedzmy. Usilowala sie jej oprzec, przypomniec sobie, kim jest, ale Dragwena zaglebiala sie coraz bardziej w jej umysl, az wreszcie dziewczynka nie mogla sie dluzej opierac. Pograzona we snie-marze Rachel takze przysiegla, ze powroci i zabije czarodziejow i dzieci. I zaczela nienawidzic ich tak bardzo jak sama Dragwena. Lezac na miekkim poslaniu w Palacu, zacisnela piesci w bezsilnym protescie. 10 Przebudzenie Morpeth wpadl do Worraftu ze spiacym dzieckiem pod kazda pacha.-Za latwo poszlo - wysapal, kladac je na podlodze. - To podejrzane. -Uratowales oboje! - zdumial sie Trimak. -Tak, ale zbyt latwo przyszlo mi uciec z Palacu. Spotkalem niewielu Neutranow, a wschodnie wyjscie nie bylo strzezone. Wiesz, ze Dragwena zawsze stawia tam straznikow. -Czy ktos cie sledzil? -Nie widzialem nikogo, ale Dragwena ma tysiace oczu. -Nasi zwiadowcy sa blisko Palacu i jaskini. Ostrzegliby nas, gdybysmy byli w niebezpieczenstwie. - Trimak spojrzal z troska na Rachel. - Widze, ze dziecko-nadzieja nadal spi. -To sen-mara, ktory rzucila na nia wiedzma. Moze tak spac jeszcze przez wiele godzin. -A Eryk? Czy wiedzma zabrala sie takze do niego? -To mozliwe. W tym chlopcu jest cos dziwnego. - Morpeth odwrocil sie powoli do Trimaca. - A ja wiem, co to takiego. Nie wyczuwam w nim magicznej mocy. Ani odrobiny. Zawsze, nawet w najmniej uzdolnionych dzieciach jest jej chocby iskra. -Tak... - zadumal sie Trimak. - Eryk jest inny. Byc moze to dlatego zainteresowal Dragwene. - Spojrzal na Rachel. - Jakie sny zeslala na nia wiedzma? Morpeth westchnal. -Bez watpienia koszmary. -Obudzmy ich. -Nie mozemy! Nie mam pojecia, co sie stanie, jesli Rachel obudzi sie zbyt szybko. Musimy czekac, az sama sie ocknie. -Nie - ucial Trimak. - Rozumiem twoja troske, ale sam powiedziales, ze zaklecie Dragweny ma zmienic Rachel w wiedzme. Juz w tej chwili sen-mara maja przygotowac do tej przemiany. Nie mozemy dawac wiedzmie przewagi. -Rachel moze umrzec - zaprotestowal Morpeth. - Nie wiem, jak silny jest ten czar. Czynie moglibysmy... -Obudz ja! Morpeth z ociaganiem polozyl na czole dziewczynki dwa zgiete palce; poruszyla sie, ale nie otworzyla oczu. -Skorzystaj z calej swej mocy - rozkazal Trimak gniewnie. -Nie odwaze sie! Jesli Rachel jest dzieckiem-nadzieja, nie mozemy narazac jej zycia. -A ja nie chce narazac zycia Sarrenow. Najpierw sprobuj obudzic Eryka. Moze wiedzma rzucila sen-mare takze na niego. Tym razem Morpeth polozyl obie rece na skroniach Eryka. Chlopiec zerwal sie z podlogi, przerazony. Zamrugal oczami. Morpeth i Trimak przygladali mu sie uwaznie, gdy zaczal szarpac Rachel. -Chlopiec chyba sie nie zmienil - odezwal sie Trimak nieufnie. Morpeth przystapil do budzenia Rachel, lecz trwalo to o wiele dluzej. Wreszcie poruszyla sie i otworzyla oczy. Ledwie to zrobila, rzucila sie na Eryka, krzyczac dziko i szarpiac go za ramiona. Zdumiony Eryk zdolal sie jej wyrwac. Morpeth skoczyl na nia i przytrzymal. -Zabije cie! Zabije cie, dziecko! - wrzasnela Rachel. -Powstrzymaj ja! - zawolal Trimak. - Co jej sie stalo? Morpeth przycisnal rece Rachel do podlogi. -Przeciez mowilem. Mowilem, ze nie powinnismy jej budzic, zanim sama sie nie ocknie! To zbyt niebezpieczne! Eryk zblizyl sie do Rachel. -Cofnij sie! - zawolal Morpeth. Chlopiec dotknal jednej z jej wierzgajacych stop. W tej samej chwili Rachel przestala sie miotac. Przez moment wygladala tak, jakby sama nie rozumiala, co sie stalo. Spojrzala na swoje dlonie, ktore znowu byly posluszne jej woli. -Co sie stalo? - spytala. - Eryk... nie skrzywdzilam cie? Morpeth wpatrywal sie w chlopca. -Wyrwales Rachel spod wladzy wiedzmy. Jak to zrobiles? Eryk wzruszyl ramionami. -Nic nie zrobilem. Chwycilem ja tylko za noge i tyle. -Ale zmienila sie w chwili, kiedy ja dotknales. Rachel zerwala sie z podlogi, chwycila Eryka w objecia i razem z nim cofnela sie przed Morpethem. -Nie odpowiadaj mu! On sprzyja wiedzmie. -To nieprawda! - zaprotestowal Morpeth. - Wiem, jak to wyglada... -Dlaczego zostawiles mnie w wiezy-oku z Dragwena? Wiedziales, co sie stanie, prawda? Zatrzasnales mi drzwi przed nosem! -Nie mialem wyboru. Prosze, sprobuj mnie zrozumiec. Dragwena obserwuje uwaznie wszystkich swoich sluzacych. Gdybym cie nie zawlokl do wiezy-oka, ktos by o tym doniosl. Musialem cie tak potraktowac. -Dlaczego mam ci uwierzyc? Skad mam wiedziec, ze nie klamiesz? Morpeth powiodl wokol gestem reki. -Spojrz na to mroczne miejsce. Czy zanioslbym cie tu, gdybym sprzyjal wiedzmie? Zaryzykowalem zycie. Tak jak Trimak. - I opowiedzial jej o Sarrenach oraz ich walce z Dragwena. Rachel uspokoila sie odrobine. Opowiedziala o grze w "Weze i drabiny", a takze o snie, w ktorym widziala Armie Dzieci oraz czarodziejow. Morpeth i Trimak sluchali jej zafascynowani. Slyszeli te historie pierwszy raz w zyciu. -Wiesz, co to znaczy? - zwrocil sie Morpeth szeptem do Trimaka. Ten skinal glowa. -To znaczy, ze wiedzma bezgranicznie wierzy w Rachel. Nie cofnie sie przed niczym, by ja odzyskac. -W rzeczy samej, nie ma dla niej bezpiecznej kryjowki - zgodzil sie Morpeth. - Musimy ochronic Rachel w inny sposob. Musimy uksztaltowac jej moc. Rachel musi sie nauczyc, jak sie bronic. Rachel zastanawiala sie nad swoim snem. -Przynajmniej juz rozumiem, dlaczego Dragwena nienawidzi wszystkich dzieci. Ale ciagle nie wiem, czego chce ode mnie. -Magiczna moc dzieci! - zawolal Morpeth. - Teraz wszystko jest jasne! Dragwena od setek lat sciaga dzieci na Ithree i ciagle poddaje je probom i badaniom. Ze snu Rachel wiemy, ze uwiezili ja tu czarodzieje. Wiec pewnie ciagle ma nadzieje, ze jakies dziecko pomoze jej wrocic. Tym dzieckiem jest Rachel! -Ale w moim snie - odezwala sie Rachel - czarodziej Larpskendya powiedzial, ze Dragwena zawsze bedzie sama, uwieziona na Ithrei na wieki. Jak sie tu dostaly te wszystkie dzieci? -Jesli twoj sen pokazal to, co sie wydarzylo naprawde - powiedzial Morpeth - to czarodzieje sie pomylili albo nie docenili Dragweny. Juz dawno znalazla sposob, by porywac dzieci z Ziemi. -Czarodziej wspomnial tez, ze da dzieciom moc, ktora bedzie je bronic - dodal Trimak. - Dotad nie mielismy na to zbyt wielu dowodow. Byc moze chodzilo mu o ciebie. Moze to ty masz byc nasza ochrona. Ty i Eryk. -Ja nic nie potrafie - odezwal sie Eryk. - To Rachel ma moc. -Ale to ty zerwales wiez wiedzmy z twoja siostra - odparl Morpeth. - Jak to zrobiles? -Nie wiem. Chcialem tylko, zeby Rachel byla taka jak zawsze. Nic nie poczulem. -Mram... - zastanowil sie Morpeth, gladzac brode. - Czego jeszcze sie dowiedzielismy? Czarodziej powiedzial o jakiejs piesni. Jak myslisz, o co mu chodzilo? -Moja piesn zawsze bedzie na Ithrei - szepnela Rachel. - Tak powiedzial Larpskendya. - Jesli zostane wezwany - powroce. -Wezwany? Przez kogo? Przez jakis czas siedzieli zamysleni w mroku groty. -Zastanawiamy sie, co moze znaczyc ten sen - odezwala sie w koncu Rachel - ale jednego jestem pewna: Dragwena bedzie mnie szukac. Teraz, gdy juz wie, co potrafie, nigdy ze mnie nie zrezygnuje. Morpeth ja zdradzil. Wiedzma zabije jego i Trimaka. Potem zbada Eryka, zeby zrozumiec, jak uzywac jego daru. - Wyprostowala sie i zadrzala lekko. - Wiem na pewno, co zrobi ze mna. Zamieni mnie w swoja mala wiedzme. Na pewno jej sie uda. W wiezy chcialam sie jej oprzec, ale bylam bezsilna. -Nie jestes bezsilna - zapewnil ja Morpeth. - Musisz sie uczyc, doskonalic zaklecia i rozwijac swoja moc. Wtedy bedziesz gotowa, by stawic czolo Dragwenie. -Moze nigdy nie stane sie tak potezna. Znam ja. Jesli nie bedzie mogla mnie uzyc do swoich celow, zabije mnie! Jestem zbyt niebezpieczna, zeby darowac mi zycie. - Spojrzala Morpethowi prosto w oczy. - Mam racje? -Byc moze. Sadze jednak, ze nie zdajesz sobie sprawy z wlasnej sily. Wierze takze, ze Dragwene mozna pokonac, poniewaz i ona popelnia bledy. -Jakie bledy? -Wypuscila cie. To bylo nierozwazne. Zbyt szybko powierzyla ci swoje najwieksze tajemnice. Zrobila to w chwili, gdy jeszcze moglismy siegnac do twojego umyslu i sprowadzic cie z powrotem. I nie podejrzewala, ze jestem zdrajca. Od wielu lat ukrywam przed nia moje prawdziwe mysli. -Ciekawe, czy rzeczywiscie ja znasz - odparla Rachel z brutalna szczeroscia. - Watpie, zebys potrafil dlugo ukrywac swoja zdrade. Nie sadze, zeby Dragwena popelniala bledy. Moze specjalnie pozwolila nam uciec. Nie przyszlo ci to do glowy? -Przyszlo - zgodzil sie Morpeth. - Myslelismy o tym, ale nie potrafimy znalezc powodu, dla ktorego wiedzma mialaby cie wypuscic. Rachel nadala swoim paznokciom blask brazu. -Spojrzcie! Ta moja moc. Jest taka dziwna. Jesli posiadam ja tutaj, dlaczego nie zauwazylam jej w domu? Dlaczego tam nie moglam z niej korzystac? To wszystko nie ma sensu. -Na Ithrei wszystkie dzieci maja magiczna moc - wyjasnil Morpeth. - Dragwena potrafi ja wyczuwac, kiedy porywa dzieci z Ziemi, wiec na pewno musi w nich tkwic. Nie mam pojecia, dlaczego na Ziemi sie nie ujawnia. -Moze nie chcieli na to pozwolic czarodzieje? - odezwal sie Eryk. - Moze mysla, ze to zbyt niebezpieczne? Morpeth pokiwal glowa w zamysleniu. -Widziales kiedys jakiegos czarodzieja? -Nie. A ty? -Nie, ani nikt inny na Ithrei. Ale na pewno chcialbym poznac tego, ktory nosi imie Larpskendya. Mam do niego pare pytan. Eryk pogladzil Trimaka po brodzie. -Hej, ile ty wlasciwie masz lat? -Calkiem sporo - westchnal Trimak. - Zgadnij. -Osiemdziesiat szesc! Trimak parsknal smiechem. -Sprobuj jeszcze raz. -Wiecej czy mniej? -Duzo wiecej. -Sto osiemdziesiat szesc! -Mam dokladnie piecset trzydziesci szesc lat - powiedzial Trimak. Eryk otworzyl buzie. -Nie mozesz byc az tak stary. Dawno bys juz umarl. -To zasluga wiedzmy. Mamy tu takie powiedzenie: zeby zyc, trzeba sluzyc. Dzieki temu jej najblizsi sludzy sa wobec niej lojalni. Morpeth ma prawie tyle samo lat co ja. -Obu was porwala z Ziemi? - spytala Rachel. - Dorosliscie tutaj? -Tak - przyznal Morpeth. - Wszyscy mieszkancy Ithrei zostali porwani tak samo jak ty i Eryk. Dragwena nie pozwala nam ladnie dorosnac. Chyba podoba jej sie, ze stajemy sie coraz starsi i brzydsi, az wreszcie przestajemy przypominac samych siebie. Wiedzma zahamowala takze nasz wzrost. Tak, jakby chciala nam przypomniec, ze w jej krolestwie na zawsze pozostaniemy dziecmi. -Ile dzieci mieszka na Ithrei? - chciala wiedziec Rachel. - Jak przezyly? -Mieszkaja pod ziemia. Kopia tunele. I staraja sie przezyc najlepiej, jak potrafia. Eryk pokrecil glowa. -Ale co jedza? Jak uprawiaja rosliny? Morpeth jeknal. -Na Ithrei prawie nic nie rosnie. Poluja, jesli znajda jakies zwierzeta. Przewaznie jedza dzdzownice. Nie ma ich wiele. Uprawiaja ziola. Jakos udaje sie im przezyc... a czasami nie. - Zerknal z zazenowaniem na Trimaka. - Co roku sciagaja do Palacu z calej Ithrei, przez wichry i sniezyce. Dragwena kazala im przynosic dla nas jedzenie. -Dla was? - zdziwil sie Eryk. Morpeth potarl okragly brzuszek. -Tak. Dragwena moze nam zapewnic wszystko, czego potrzeba, ale lubi patrzec, jak inni brna tu przez sniegi, by przyniesc danine. Zmusza swoich sluzacych, by jedli, wiedzac, ze inni przez nich gloduja. To jej sie podoba. Rachel dotknela delikatnie jego ramienia. -Czy pozwolila ktoremus z was... umrzec? -Wszystkie dzieci, ktore pojawily sie tu jako pierwsze, juz nie zyja. Kazdy, kto sprzeciwi sie wiedzmie, natychmiast zostaje zabity, chyba ze tak jak ty budzi jej nadzieje. Czasami Dragwena rzuca dzieci na pozarcie wilkom albo po prostu zostawia na mrozie, by zamarzly. Moze to wlasnie one maja szczescie? Wiedzma w koncu zabije nas wszystkich, bo staniemy sie zbyt starzy, by sie jej przydac, albo po prostu sie nami znudzi. Na Ithrei nikt nie umiera ze starosci. U kresu naszego zycia czeka Dragwena, by zadac nam ostatni cios i rozkoszowac sie naszym bolem. Rachel i Eryk milczeli. -Kiedy dotknelam umyslu Dragweny - odezwala sie Rachel po kilku minutach - wyczulam, ze kiedys byli tu inni, jak Sarrenowie. Ci, ktorzy starali sie jej sprzeciwiac. Mysle, ze wiedzma chce, zebyscie sie buntowali. Lubi walke, dlatego najpierw pozwoli wam sie rozzuchwalic, a potem was zgniecie. Dla niej to zabawa. -Moze masz racje - szepnal Trimak. - Ale jestem pewien, ze nigdy dotad nie spotkala takiego dziecka jak ty. Nigdy nie spotkala dziecka-nadziei. -Znowu to samo! Co to za dziecko-nadzieja, o ktorym ciagle slysze? Wyjasnijcie mi to wreszcie. Morpeth zerknal z obawa na Trimaka, ktory skinal glowa. -Dziecko-nadzieja to legenda - odezwal sie Morpeth. - To wszystko. Nikt nie wie, skad sie wziela ani co wlasciwie znaczy ale przekazujemy ja z pokolenia na pokolenie, nawet Neutrani. Opowiada o ciemnej dziewczynce - dziecku, ktore przybedzie, by nas wszystkich uwolnic. Legenda z czasem sie rozrosla, ale jej pierwotna wersja jest bardzo krotka: Ciemna dziewczynka sie zjawi, Nieprzyjaciol wybawi, Spiew w harmonii uslyszycie, Powstane ze snu i morza o swicie... -A wy jak dzieci sie ucieszycie - dokonczyl Eryk. Wszyscy odwrocili sie i spojrzeli na niego. -Skad znasz ostatni wers? - szepnal zdumiony Morpeth. -Nie wiem - mruknal Eryk, sam bardzo zdziwiony. -Ktos pewnie ci powiedzial - podsunal Trimak. Chlopiec wzruszyl ramionami. -W ogole go nie znam. Po prostu nagle przyszedl mi do glowy. Morpeth spojrzal pytajaco na Rachel. -Ja tego nie znam - odparla. - Te slowa sa takie... dziwne. Co znacza? -Ktoz to wie? - powiedzial Morpeth. - Byc moze nic. Byc moze wszystko. Ty masz ciemne wlosy, a twoja moc wykracza poza wszystko, co do tej pory widzielismy. Mielismy nadzieje, ze to ty nam wyjasnisz te slowa. -Ja wiem, co znacza. Ale tylko niektore - odezwal sie Eryk. -Powiedz! - poprosil Trimak. Eryk zawahal sie, jakby wstydzil sie odezwac. -Nieprzyjaciol wybawi - powiedziala cicho Rachel. - Czy to my jestesmy tymi nieprzyjaciolmi? -Nie - odparl natychmiast Eryk. - Neutrani. Morpeth zadrzal. -A ostatni wers? Kto lub co powstanie ze snu i morza o swicie? Wiesz? Eryk usmiechnal sie promiennie i zamachal rekami, calkiem jak wtedy, gdy byl zupelnie maly. -Szszszu! - zawolal, biegajac w kolko po grocie. - Szszszu! Szszszu! Wszyscy przygladali mu sie zafascynowani. Wreszcie chlopiec uspokoil sie i wrocil do nich, troche zawstydzony. -Co to mialo byc? - spytala Rachel. - Fruwales czy co? -Nie. Albo... tak, moze i tak. Och, nie wiem! -Co znaczy "spiew w harmonii"? - spytal Morpeth. -Nie mam pojecia - mruknal Eryk, wyraznie speszony ich przenikliwymi spojrzeniami. -Nie masz pojecia? - zdenerwowala sie Rachel. - Przestan sie wyglupiac. -Wcale sie nie wyglupiam! -Mow prawde. Czy ktos ci powiedzial ten wiersz? Lepiej przyznaj sie od razu, ze udajesz. -Nie udaje! Rachel pochylila sie, by spojrzec mu w oczy. -No, dobrze. Wierze ci. Zastanow sie przez chwile. W moim snie czarodziej Larpskendya powiedzial Dragwenie, ze jego piesn zawsze bedzie na Ithrei. Wiesz, co to znaczy? -Nie wiem - warknal Eryk rozdrazniony. - Przestan sie mnie czepiac! Rachel odwrocila sie do Morpetha, nie wiedzac, co ma zrobic. -Pewnie myslisz, ze to ja mam wszystkich uwolnic. Myslisz, ze to ja jestem tym cudownym dzieckiem-nadzieja. Czy wszystkie wasze nadzieje wziely sie z tego jednego wierszyka? Z paru slow o ciemnej dziewczynce? -Tak - odparl Morpeth. - Dokladnie. -Ale przeciez te slowa... moga znaczyc wszystko! Morpeth usmiechnal sie od ucha do ucha. Skora na policzkach i pod oczami pofaldowala mu sie tak, ze w jej faldach moglby schowac duza monete. -Nie rozumiesz?! - zawolal. - Az do teraz mogly znaczyc cokolwiek. Ale Eryk je zna! Oprocz mnie na Ithrei spotkal sie tylko z Dragwena, a jestem pewien, ze to nie wiedzma wlozyla mu te slowa do glowy. -Boje sie - szepnal Eryk. -Wiersza? - spytala Rachel. -Nie, Dragweny - wyszeptal. Rachel wiedziala, ze trudno mu bylo sie do tego przyznac, zwlaszcza w obecnosci Morpetha i Trimaka. -Ja tez - pocieszyla go. - Ale mam juz dosc tego strachu. A ty? Eryk gwaltownie skinal glowa. Rachel spojrzala na Morpetha i Trimaka. -Nie wiem, czy ten wiersz cokolwiek znaczy, ale na pewno Dragwena juz wie, ze nas porwaliscie. Nie zostalo nam zbyt wiele czasu. Powiedzieliscie, ze bede mogla z nia walczyc, jesli naucze sie nowych zaklec. -Zaczniemy szkolenie od razu - zdecydowal Morpeth. - Eryk zostanie z Trimakiem. -Nie - zaprotestowala. - Nie zostawie go. -To zbyt niebezpieczne - ostrzegl Trimak. - Dragwena wykorzysta go jako bron przeciwko tobie. -Bez Eryka nie zgadzam sie na nic - zapowiedziala Rachel chlodno. -To zbyt ryzykowne! - zawola! Morpeth. - Eryk bedzie bezpieczniejszy, jesli sie rozdzielicie. -Przeciez tak naprawde nie macie pojecia, jak go bronic! Przestancie udawac. Prawdopodobnie zajme sie nim lepiej, niz wszyscy Sarrenowie razem wzieci. Do tej pory powinniscie to juz wiedziec. -Coz, dobrze - mruknal Morpeth markotnie. - Chodzcie za mna. 11 Magia Morpeth wyprowadzil Rachel i Eryka z Worraftu. Przez jakis czas szli w milczeniu pod niskim stropem zimnych korytarzy. Morpeth czlapal ociezale, a czerwone drzwi, ktore mijal po drodze, rozswietlaly sie, zanim do nich dotarl, i gasly, gdy znalazl sie pare krokow za nimi. Czasami wchodzil przez jedne z nich. Za czerwonymi drzwiami nieodmiennie znajdowaly sie kolejne drzwi i niemal identyczny korytarz, ostrymi skretami wiodacy ku gorze. Rachel czula, ze kreci jej sie w glowie.-Skad znasz droge? -Wskazuje mija magiczna moc. Te korytarze zostaly zbudowane potajemnie wiele lat temu, dzieki wysilkowi garstki Sarrenow. Dragwena o nich nie wie. Jestescie pierwszymi dziecmi, ktore tu trafily. -Dokad idziemy? - spytal Eryk, rozgladajac sie ciekawie. -Do mojego gabinetu. - Morpeth zatrzymal sie przed drzwiami identycznymi jak wszystkie poprzednie. - Czy pamietacie, jak tu trafic z Worraftu? Rachel spojrzala na brata i oboje pokrecili glowami. -To dobrze. Tylko wyjatkowa magiczna moc moze was tu doprowadzic po raz drugi. -Czy wiedzma wpadnie na nasz trop? -Z czasem na pewno. Ale najpierw musialaby znalezc sam Worraft. Nie ma stad innej drogi, a Dragwena nie wie nawet o istnieniu jaskini. Przynajmniej mam taka nadzieje. Dmuchnal trzy razy na drzwi, ktore natychmiast sie otworzyly, i zaprosil dzieci do srodka. Gabinet Morpetha okazal sie zwyczajnym pokojem, ciasnym i podluznym. Stalo w nim lozko, stol i jedno krzeslo. -Jak pomozesz mi walczyc z wiedzma? - spytala Rachel. - Znasz tyle zaklec, a... -Ja? - przerwal jej ze smiechem. - Wtedy, przy sniadaniu, omal nie zemdlalem, usilujac dotrzymac ci kroku! -Jak to? -Pamietasz te kolczyki w rybich pletwach? Trzeba bylo calej mojej mocy, by zmienic ich kolor! Rachel otworzyla buzie. -A ja nie rozumialam, dlaczego sie ciagle zmienia! -Zagralas takze z Dragwena w "Weze i drabiny" i wygralas! Tej proby nie przezylo jeszcze zadne dziecko. -Polozyl jej rece na ramionach. - To ty jestes dzieckiem-nadzieja. Jestem tego pewien. -Ale jak moge pokonac wiedzme? Co mam zrobic? -Musisz sie nauczyc nowych zaklec. Musisz takze cwiczyc. Dragwena robi to od wielu setek lat. Kiedy wydaje rozkaz, zostaje on natychmiast spelniony. Potrafi zmienic ksztalt w ulamku chwili. -To takie trudne - powiedziala Rachel zniechecona. -Wtedy zmienilam postac tylko dlatego, ze strasznie sie balam. Czym mam sie stac, zeby pokonac Dragwene? -Nie wiem - przyznal Morpeth. Rachel spojrzala na niego szeroko otwartymi oczami. -Nie do wiary! Spodziewasz sie, ze to ja sie domysle! -Hm... Na razie nie zawracajmy sobie glowy Dragwena. Wszystko w swoim czasie. Zabawisz sie ze mna w magiczna gre? Westchnela, myslac o radosci, z jaka bawila sie z nim w Sali Sniadaniowej, kiedy rozbijali melony o sciany. Teraz magia nie wydawala sie juz tak zabawna. Eryk umoscil sie wygodnie na lozku i zaczal sie im przygladac. -Chcialbym, zebys znowu zmienila ksztalt - powiedzial Morpeth. - Jakie to przebranie znalazlas sobie na Ithrei? -Platka sniegu - odparla bez namyslu. Szybko wyobrazila sobie siebie jako unoszacy sie w powietrzu platek sniegu. - I co? -Te same chude nogi, co zwykle - powiadomil ja Eryk. Nie przejmuj sie. To znacznie trudniejsze, niz ci sie wydaje. W Sali Sniadaniowej i w gorach Dragwena otoczyla nas specjalna warstwa magicznej mocy. Ale wkrotce nauczylas sie korzystac z wlasnego daru. Pofrunelas nad jezioro i zmienilas sie w piorko bez pomocy wiedzmy, calkowicie samodzielnie. Mozesz to zrobic takze teraz, w tej chwili, ale musisz sie skoncentrowac. Korzystanie z prawdziwej magii jest wyjatkowo niebezpieczne i wymaga najwyzszej uwagi. Rachel rozejrzala sie po pokoju. -Czy moge sprobowac byc czyms innym? Nie mam ochoty znowu stac sie platkiem sniegu. Wolalabym przybrac postac konia albo jakiegos innego zywego stworzenia. -Kon, choc piekny, nie zmiesci sie do gabinetu - odparl Morpeth sucho. - Musisz sie nauczyc dyscypliny. -Nie rozumiem. -Zmienilas sie w piorko i to ci uratowalo zycie. Widzisz, stalas sie tym, czym powinnas byc, czym musialas sie stac wlasnie w tamtej chwili. Dragwena nie da ci czasu na zastanowienie. Byc moze zycie nas wszystkich zalezy od tego, czy w chwili zagrozenia bedziesz umiala przybrac wlasciwa postac, jakakolwiek by ona byla. A teraz sprobuj sie skupic. Rachel zebrala wszystkie sily, nakazala sobie spokoj i skupila sie na obrazie platka sniegu. Przesunela po swoim ciele palcami mrozu, zimniej, coraz zimniej, az kruche powieki przymarzly jej do zrenic. Teraz ksztalt. Skora i kosci zaczely sie kurczyc, zmniejszyla sie do rozmiarow dloni, potem palca, wreszcie paznokcia... Kurczyla sie coraz bardziej, az stala sie tak malenka, ze prawie niezauwazalna. Sprawila, ze jej konczyny i glowa zniknely, a cialo stalo sie puszyste i biale, o ostrych krystalicznych krawedziach. To zadanie wymagalo ogromnego wysilku, ale po raz pierwszy dokonala go swiadomie, z poczuciem, ze panuje nad przemiana. Uniosla powieki i spojrzala lodowymi oczami. Morpeth i Eryk znikli - przynajmniej tak jej sie wydawalo, dopoki nie zdala sobie sprawy, ze z wolna opada wzdluz nogi Morpetha. Osiadla lekko na podlodze. Twarda powierzchnia i kurz nieprzyjemnie zadrasnely krawedzie jej nowego ciala. Nieopodal zauwazyla gigantyczny but Eryka, ktory sie od niej odsunal. Zanim zdolala sie przyzwyczaic do swojej snieznoplatkowosci, zauwazyla wokol siebie rosnaca kaluze. Czyja krwawie? - przestraszyla sie. Nagle zrozumiala: to nie krew, to woda. Rozplywam sie! W nastepnej chwili znowu zmienila postac: stala sie kropla wody. W jej nowym ciele przelewala sie wilgoc i chlupotala cicho. Hm, pomyslala Rachel, juz nie przestraszona, a tylko zaciekawiona. Taka kropla wody bylaby duzo ciekawsza, gdyby umiala... fruwac! Jak samolot! Wystartowala z podlogi, najpierw powoli, stopniowo nabierajac rozpedu. Po chwili nauczyla sie operowac nowymi skrzydlami. Zawisla w powietrzu i rozejrzala sie. Nieopodal znajdowal sie ogromny nos Morpetha, wielki jak autobus. Okrazyla go trzy razy, wsliznela sie do ucha Eryka, wyprysnela z niego, musnela jego policzki, jasne loki, wreszcie zjechala mu po nosie. Iiiiii! Zawisla na jego koncu, kolyszac sie w przod i w tyl. Spojrzala w gore, prosto w wielkie oczy brata, i zesliznela sie w dol. Moge spasc, pomyslala. Nie zrobie sobie krzywdy. Jestem tylko kropla wody... Jej male cialko uderzylo o kamien i rozprysnelo sie na tysiace malutkich kropelek. Przerazila sie, chciala sobie wyobrazic, ze znowu jest dziewczynka... -Nie! - zagrzmial grzmot... glos Morpetha. - Zostan taka, jaka jestes! Zamarla, przejeta lekiem. W chwile potem w powietrzu pojawil sie jej jezyk. W slad za nim wystrzelily nogi i wyklul sie nos... az na powrot stala sie dziewczynka. -Fantastyczne! - krzyknela. - Mozemy to zrobic jeszcze raz? Morpeth spiorunowal ja wzrokiem. -Glupie dziecko! - ryknal. - Wiesz, co by sie stalo, gdybys przeszla przemiane w chwili, gdy bylas rozprysnieta? -Myslalam... Chwycil ja mocno za ramie. -Powiem ci, co by sie stalo: zmienilabys sie w dziewczynke rozerwana na kawalki! W pokoju lezalyby twoje rece, nogi i glowa. Bylabys martwa! -Myslalam... Przepraszam - wyjakala Rachel. - Nie wiedzialam... Nie powiedziales mi... Morpeth westchnal ciezko. -Zrozum, kiedy zmieniasz postac, naprawde sie nia stajesz. -Jak to? -Wyobraz sobie jaszczurke; jesli zmieniasz sie w jaszczurke, ktos moglby ci odciac ogon, a ty i tak bys zyla, prawda? Przytaknela. -Ale gdybys znowu przybrala ludzka postac, mogloby sie okazac, ze brakuje ci jednej nogi. - Usmiechnal sie do niej. - Ja wole dziewczynki z dwoma nogami, a ty? Spuscila glowe. -Sprobuje zapamietac. -Swietnie. - Zatrzepotal rekami. - Doskonale ci poszlo! Az mi sie zakrecilo w glowie, gdy sie przygladalem twojej przemianie. -Ale miales wielki nos! Zartobliwie chwycil sie za niego. -Boje sie myslec, jaki sie wydawal wielki kropelce wody! Zabawmy sie jeszcze raz. -Najpierw mi powiedz, dlaczego nie moglam zmienic sie sama? -Powrot do wlasnej postaci jest o wiele trudniejszy. Nie wiem, dlaczego. To potrafi zrobic tylko Dragwena. Ale kiedy zobaczylem, jak sie rozbryzgujesz po calej podlodze, wyczulem, ze zechcesz sprobowac. -Ale ty potrafisz przywracac dawna postac! Zrobiles to juz dwa razy. -To dar wiedzmy. Dragwena nieustannie martwi sie, ze w jej otoczeniu kryja sie wrogowie, ktorzy przybrali ksztalt drzewa, ptaka czy wilka. Setki lat temu podarowala mi moc odczyniania zaklec - przywracania stworzeniom ich pierwotnej postaci. Dopoki cie nie odczarowalem, gdy bylas piorkiem, nie wiedzialem, ze potrafie to zrobic. -Dlaczego sam nie mozesz zmienic sie w piorko albo platek sniegu? -To dar, ktory posiadasz tylko ty i Dragwena. Jestes pierwszym dzieckiem, ktore potrafi zmieniac postac. - Spojrzal na nia ze smutkiem. - I pierwszym, ktore dokonalo wielu innych rzeczy. -Moze naprawde jestem wiedzma? - spytala Rachel z niepokojem. -Nie sadze. - Usmiechnal sie pod nosem.- A jesli jestes, to bardzo mila. Eryk polozyl sie na lozku i wtulil buzie w poduszke. -Moge sie przespac? - spytal, ziewajac. - Jestem zmeczony. -Jak mozesz spac po tym, co zobaczylismy? - zdziwil sie Morpeth. - Ach, przepraszam, zapomnialem, co sie dzialo w nocy. Oczywiscie, ze mozesz. Obudze cie, kiedy... Ale chlopiec juz spal. Kiedy sie juz upewnili, ze Eryk spi gleboko, Rachel szepnela do Morpetha: -Co teraz? -Moze sprobujesz przybrac bardziej solidny ksztalt? - Morpeth rozejrzal sie po pokoju. - Troche tu pusto, nie sadzisz? Moze zmienisz sie w jakis mebel? Rachel usmiechnela sie lobuzersko i w mgnieniu oka zamienila sie w krzeslo z wysokim oparciem i bogato rzezbionymi nogami. -Slyszysz mnie? - spytal Morpeth. Chciala potwierdzic, ale okazalo sie, ze jej usta uwiezly w drewnianej ramie. Wydobyla je na powierzchnie w poduszce siedzenia, a nad nimi umiescila oczy. -Slysze cie doskonale! -Interesujace. Gadajace krzeslo. Co dalej? -Stol! Wydluzyla nogi, usunela tapicerke i zmienila siedzenie w wielki plaski blat. -Czesc - rzucila bez tchu. -Bardzo zmyslne. Teraz poddamy cie prawdziwej probie. Mozesz sobie wyobrazic, ze jestes mna? -Co? Mam sie zmienic w ciebie? Skinal glowa. -Sprobuje - powiedzialy male wargi w blacie stolu. Przyjrzala mu sie uwaznie, kazdemu szczegolowi z osobna: dlugim rekom, plaskiemu i bulwiastemu nosowi, pomarszczonym zapadnietym policzkom. Obejrzala jego skorzana odziez, zastanawiajac sie, jaka musi byc w dotyku. -I co? - spytala po chwili. -Sama zobacz - odparl Morpeth, wskazujac male lusterko na scianie. Podbiegla do niego niecierpliwie. Postac, ktora na nia spojrzala, wygladala jak nieboskie stworzenie. Ubranie przypominalo odziez Morpetha, ale jego broda byla gotowa tylko w polowie, a Rachel zapomniala zmienic jego wlosy i kanciasta szczeke. To, co zobaczyla w lustrze, wygladalo jak ogolny szkic Morpetha, z jej dlugimi ciemnymi wlosami i spiczastym podbrodkiem. Rozesmiala sie... i zobaczyla, ze Morpeth ma takze jej male, rowne zeby. -Och, jej! Zmienilam sie w Rachelo-Morpetha. Glos takze nalezal do niej. -Mmm... - mruknal Morpeth. - Znacznie trudniej jest sobie wyobrazic, ze jest sie kims innym, prawda? Stoly i krzesla nie maja glosow ani zebow. Musisz sie zastanowic i pamietac o wszystkim, nawet o tym, czego nie widzisz. -Przynajmniej nos mi dobrze wyszedl - westchnela i przycisnela go palcem. -Nieprawda! - obrazil sie Morpeth. - Jest o wiele za duzy. Rachel przyjrzala sie sobie. -Nie - oznajmila, poruszajac nim. - Jest w sam raz. Dokladnie taki jak twoj. Morpeth zmarszczyl brwi. -No, moze... -Mam go pomniejszyc? Wolalbys? -A nie jest idealny? A, zreszta... czemu nie! Zrobila maly perkaty nosek. Oboje spojrzeli w lustro. -Niezle - przyznal Morpeth. - A moze zrobilabys tak, zebym byl przystojny? To dopiero bedzie prawdziwy egzamin! Wyprobowala kilka mozliwosci, zanim trafila na te wlasciwa. Obok Morpetha stanal wysoki przystojny mezczyzna o jasnych wlosach i przenikliwych blekitnych oczach. Morpeth przyjrzal sie jej z podziwem. -Na pewno nie bylbym az tak przystojny. Ale czy wyglada jak ja? -Nie wiem - odparla niepewnie. - Widzialam cie jako chlopca we snie, ktory zeslala na mnie Dragwena. Wygladales troche tak, jak ja teraz. -Moze masz racje - szepnal, niezrecznie dotykajac jej twarzy. - Tak wiele lat minelo, odkad bylem chlopcem. Zapomnialem... jak to jest. I Posmutnial i opuscil glowe. - Nie chcialam cie zdenerwowac. Moze... Moze naprawde moge sprawic, zebys tak wygladal. Chcesz? -Jestem tak stary, ze wszystko mi jedno, jak wygladam. Zreszta, to niemozliwe... - Zamilkl i przez chwile sie jej przygladal. - Dobrze! Zmien mnie, jesli potrafisz! Zastanowila sie, jak ma to zrobic. Czy mam w niego wniknac? - pomyslala. Bez namyslu zmienila sie w pylek kurzu, tak malenki, ze mogla wniknac w pory jego skory. Prad powietrza obrocil nia wokol wlasnej osi. Nakazala sobie znieruchomiec, wyladowala na jego wlosach, zbadala ich strukture i to, jakie sa w dotyku. Przesunela sie pomiedzy nimi, rzezbiac je, nadajac im lekkosc i jedwabisty polysk. Nastepnie sprawila, ze jego skora stala sie miekka i gladka, zmienila kolor oczu na glebszy odcien blekitu. Potem przemienila sie w male nozyczki i przystrzygla mu brode. Po paru minutach ciezkiej pracy dzielo zostalo skonczone... albo prawie skonczone. Rachel wniknela w jego cialo, wyprostowala je, rozciagnela. Wyfrunela z niego, bardzo zmeczona, i znowu zmienila sie w stol. Przed nia stal Morpeth, ale nie byl to pomarszczony stary krasnolud, ktorego znala. Stal sie wysokim mlodziencem o kedzierzawych gestych wlosach i promiennych blekitnych oczach. Morpeth wpatrywal sie w oslupieniu w swoje odbicie w lustrze. Uszczypnal sie w policzek, jakby sadzil, ze ma na twarzy maske. Zamrugal, a odbicie odmrugnelo. -Jestes teraz bardzo przystojny - powiedzial stol. -Jak to zrobilas? - zdumial sie. - Nie powinnas moc zmieniac innych. To potrafi tylko Dragwena. -No, nie wiem... - mruknela. -Wyobraz sobie, ze znowu jestes Rachel. Przybierz wlasna postac - rozkazal jej. -Powiedziales, ze taka moc ma tylko Dragwena. -Tak sadzilem. Teraz jestem pewien, ze ty tez to potrafisz. Od razu zrozumiala, co powinna zrobic. Zobaczyla siebie jako dziewczynke w miekkim skorzanym odzieniu Sarrenow. Tym razem poszlo jej latwiej. Nie musiala sie nawet skupiac. Podeszla pewnym krokiem do lustra. Zobaczyla w nim dziewczynke o duzych zielonych oczach, spiczastym nosie i malym pieprzyku na policzku. -Udalo sie! Morpeth otworzyl usta ze zdziwienia. Potem spojrzal na odbicie swojej przystojnej twarzy i wyprobowal pare min. Rachel nie miala jeszcze dosc zabawy. Nagle przyszedl jej do glowy pomysl, na ktory nie wpadl nawet Morpeth. Stworzyla druga Rachel i umiescila ja za jego plecami. Dziewczynka stala w miejscu, sztywna jak plastikowa lalka. Rachel kazala jej zrobic krok naprzod. Poruszala sie sztywno jak robot. Rachel skupila sie i dala jej kosci, miesnie i sciegna, jak u prawdziwego czlowieka. Kazala drugiej Rachel wyciagnac rece i polaskotac Morpetha za uszami. Krzyknal i podskoczyl ze strachu. -Gdzie jestem? - spytaly obie dziewczynki jednoczesnie. Rachel usmiechnela sie, a jednoczesnie usmiechnela sie tez nieprawdziwa dziewczynka. Morpeth przyjrzal sie im obu. Z poczatku wydawaly sie identyczne. Pozniej odkryl, ze jedna z nich ma martwe puste spojrzenie. Usmiechnal sie do prawdziwej Rachel. -Ty jestes Rachel. Ona takze dostrzegla swoj blad. Sprawila, ze spojrzenie drugiej dziewczynki nabralo wyrazu. -Ktora z nas jest Rachel? - spytaly obie. Morpeth przyjrzal sie im z bliska. Dotknal ich policzkow i wlosow. Podniosl je do gory. Mialy te sama wage - Rachel nie zapomniala nawet o tym. W koncu wzruszyl ramionami. -Nie wiem - przyznal. - Nie potrafie was rozroznic. Obie wygladacie jak prawdziwe. Rachel zachichotala i kazala drugiej Rachel zniknac. Kopia usluchala w mgnieniu oka. Rachel usiadla na krzesle, bardzo zmeczona, i oboje spojrzeli na siebie w milczeniu. -Nie wiem... nie wiem, co powiedziec - odezwal sie Morpeth. - To, co zrobilas, to... nieprawdopodobne. Nie mam pojecia, jak ci sie udalo. -Moge cie nauczyc - odparla. - To nie takie trudne. Morpeth potarl swoj nowy ksztaltny podbrodek. -To ja mialem uczyc ciebie. A tymczasem widze, ze sam musze nadrobic braki. Chyba... Przerwal i nastawil ucha, slyszac nowy dzwiek. To Eryk mowil przez sen. -Pewnie cos mu sie sni - powiedziala Rachel. -Csss! Posluchaj, co mowi! Chlopiec rzucal sie na poslaniu. -Pietnascie - wymamrotal. - W lewo. Osiem. W prawo. Cztery. W lewo. Szesc. W lewo. Dwa. -O co mu chodzi? Co to za sen? - zdziwila sie Rachel. -To nie sen! - Morpeth zerwal sie z krzesla. - To droga do tego pokoju. Dragwena nadchodzi! -Jak to? - krzyknela Rachel. - Powiedziales, ze nas nie znajdzie! -Nie rozumiesz? Wiedzma wywiodla nas w pole. Przez pare godzin byla sam na sam z twoim bratem. Na pewno wszczepila mu zaklecie odnajdywania! Rachel zaslonila bratu usta. Chwycil jej dlon, nadal uspiony, i odsunal ja z niezwykla sila. -W prawo. Cztery. W lewo. Szesc. W prawo. Dwa. Z oczu Rachel poplynely lzy. -Nie mozemy go powstrzymac? -Nie ma czasu! Morpeth przycisnal podloge w rogu pokoju i na scianie pojawil sie maly otwor. -Szybko - rzucil. - Musimy natychmiast uciekac! -Nie zostawimy tu Eryka - oznajmila Rachel. - Musimy go ze soba zabrac. -Nie! - Morpeth skoczyl do wyjscia. - Jest calkowicie pod kontrola Dragweny. Teraz nie mozemy mu pomoc. Chodz za mna! Zniknal w scianie i wyciagnal reke. -Bez Eryka sie nie rusze! - krzyknela Rachel. - Nie zostawie go! Chciala podniesc brata, ktory zaczal dziko wierzgac nogami. -No, chodz - warknela. - Zabiore cie, czy chcesz, czy nie. Zawlokla Eryka do tajnego wejscia, prosto w objecia niezadowolonego Morpetha. -Nie mozemy go ze soba zabrac - powiedzial Morpeth. - Zrozum to, Eryk jest juz niewolnikiem Dragweny! Uciekajmy, zanim bedzie za pozno! -Tylko razem z Erykiem! Morpeth zrozumial, ze nie ma czasu na dalsze dyskusje. Wzial chlopca pod pache, druga reke wyciagnal do Rachel. -Mam go! Teraz ty! Szybko! Rachel zrobila krok naprzod, ale w tej samej chwili uderzyl w nia poryw wichru. Drzwi do pokoju otworzyly sie z hukiem. Na progu stanela Dragwena. Wiedzma spojrzala na tajne wyjscie i zatrzasnela je. Rachel uslyszala oddalajacy sie tupot stop Morpetha i wolanie: -Do zobaczenia na Piku! Na Piku! I po chwili tupot ucichl. W slad za wiedzma do gabinetu wpadlo dwoch straznikow. -Otworz drzwi! - poprosil jeden. - Pozwol nam zabic Morpetha. -Nie - warknela. - I tak nie ucieknie. Rozprawimy sie z nim pozniej. Rachel nie marnowala czasu. Zmienila sie w miecz i poszybowala ku glowie wiedzmy, ale zanim zdolala dokonczyc mysl, Dragwena stracila ja na ziemie. -No, no - powiedziala kpiaco - to takich bzdur nauczyl cie Morpeth? Moja moc jest silniejsza od wszystkiego, co widzial. Myslisz, ze mozesz mi rzucic wyzwanie? Dziecko, czyzbys naprawde uwierzyla, ze pozwole ci uciec? -Nie posluzysz sie mna! - krzyknela Rachel. - Najpierw bedziesz mnie musiala zabic. -Moja moc rosnie. Moge to juz zrobic. Dragwena podniosla ja z podlogi dwoma palcami, jakby Rachel wazyla tyle co piorko. -Wkrotce bedziesz pragnela byc ze mna na wieki - zapewnila ja. - Nie bedziesz chciala walczyc. Zapomnisz o wszystkich. Wymaze ich z twojej pamieci. -Nienawidze cie! - Rachel szarpnela sie gwaltownie. - To ty nas tu sciagnelas, moze nie? Te czarne lapy w piwnicy to ty! Wiedzma usmiechnela sie z aprobata. -Rzeczywiscie, bylam tymi lapami, a takze wieloma innymi rzeczami, o ktorych w tym swiecie sie nie wspomina. Teraz to juz niewazne. Bedziesz moja. Zabijesz wiele dzieci i - obiecuje - sprawi ci to radosc! Wziela ja pod pache i wyfrunela z pokoju. Wszystkie drzwi otwieraly sie przed nia poslusznie. Rachel usilowala wyobrazic sobie, ze jest nad jeziorem Ker, ale za kazdym razem jej mozg przeszywal spazm bolu, ktory rozpraszal mysli. Wiedzma nie pozwalala jej skoncentrowac sie ani na sekunde. (W pare chwil znalazly sie w Worrafcie, opuscily grote i pofrunely w gore. W twarz Rachel uderzyl zimny wiatr; zdala sobie sprawe, ze znalazly sie na dworze. Nad jej glowa przesuwaly sie gwiazdy. Wygiela sie w luk i spojrzala w gore. Lsniace zielenia okno wiezy-oka bylo coraz blizej. 12 Pocalunek Morpeth biegl waskim tunelem co sil w nogach, niosac nieprzytomnego Eryka. Po pewnym czasie zatrzymal sie i zaczal nasluchiwac z zapartym tchem. Spodziewal sie, ze Dragwena i Neutrani juz ich scigaja. Nie uslyszal jednak ich krokow. Osunal sie na ziemie. Przynajmniej przez chwile jest bezpieczny.Ty glupcze, pomyslal i uderzyl piescia w sciane. Miales jej bronic! Teraz Dragwena ma Rachel, a ty nigdy jej nie odnajdziesz. Eryk obudzil sie i spojrzal na niego ze lzami w oczach. -Co sie stalo? Gdzie jest Rachel? Morpeth przycisnal kciuk do jego skroni, ale nie wyczul ani sladu mocy Dragweny. Zaklecie, ktora wszczepila chlopcu wiedzma, musialo lezec plytko i prysnelo w chwili, gdy sie przebudzil. Dlaczego nie przyszlo mu do glowy, zeby sprawdzic go wczesniej? Eryk byl doskonalym szpiegiem, idealna pulapka, w ktora musiala wpasc Rachel i Sarrenowie. A wiec Dragwena juz od dawna, pewnie na dlugo przed przybyciem Rachel, wiedziala o jego zdradzie. Wykorzystala Rachel i Eryka, by odnalezc tajna kryjowke Sarrenow i urzadzic na nich zasadzke w miejscu, w ktorym z latwoscia mogla ich zabic. Bylem zbyt pewny siebie, pomyslal. Sadzilem, ze potrafie ukryc przed wiedzma moje mysli. Rachel wiedziala, ze sie myle! Ze wszystkich sil staral sie uspokoic. Wiedzial, ze jesli maja odbic, musi dzialac szybko. Wzial Eryka na rece i ruszyl szybko do glebokich grot, w ktorych ukrywal sie Trimak. Im bardziej sie do nich zblizal, tym wyrazniej slyszal halas - krzyki i szczek metalu. W jaskiniach toczyla sie walka. Ruszyl biegiem, dobywajac po drodze mieczyka. Nigdy przedtem nie uzyl go w prawdziwej walce. Od lat go nie ostrzyl. Za ostatnimi drzwiami rozbrzmiewal gwar. Gleboki glos - glos Trimaka - wydawal rozpaczliwe rozkazy. -Musimy wejsc do srodka - powiedzial Morpeth do Eryka. - Mozliwe, ze nie bede mogl cie bronic, jesli przyjdzie mi walczyc. Trzymaj sie blisko mnie. Jesli zostane ranny, musisz poszukac innego Sarrena, ktory bedzie cie ochranial. Rozumiesz? Chlopiec skinal glowa, bardzo przestraszony. Morpeth pomyslal gorzko: teraz - przez moja glupote - nie ma dla ciebie bezpiecznego schronienia, moj maly. Ustawil Eryka za soba i oparl sie ramieniem o drzwi. Mocno scisnal rekojesc miecza. I skoczyl w sam srodek bitwy. Rachel zwisala w czarnej lapie wiedzmy, frunac w strone wiezy-oka. Lodowaty wicher szarpal ja za wlosy, a ona wznosila sie w gore, coraz dalej od znikajacych wiez Palacu. Twarz Dragweny promieniala. Wiedzma trzymala Rachel pod pacha; druga reka, wyprostowana jak lufa strzelby, celowala przed siebie. Rachel czula, ze powinna dzialac. Usilowala wysunac sie z uscisku wiedzmy za pomoca magicznego zaklecia, ale za kazdym razem, gdy zaczynala je ukladac, z glowy Dragweny unosily sie weze-wlosy i opadaly jej na twarz, nie pozwalajac sie skupic. -Naprawde ludzisz sie, ze ta dziecieca magia moze zaszkodzic prawdziwej wiedzmie? - odezwala sie Dragwena. - Magiczna moc calej tej planety jest na moje wezwanie. Nie potrafisz mi zrobic krzywdy. Rachel kopnela ja i szarpnela sie bezsilnie. Dragwena szybowala do gory, ku zielonemu oknu wiezy. Mknely prosto na szybe. Rachel byla pewna, ze za chwile poczuje bol, ale szklo nie peklo, kiedy sie z nim zderzyly. Na ulamek sekundy zmienilo sie w plyn, przez ktory z latwoscia przeniknely. Dragwena rzucila dziewczynke na podloge. Na plecach Rachel, w miejscu, gdzie wiedzma wbila szpony, pojawily sie krwawiace ranki. Dziewczynka nie zwrocila na nie uwagi; obejrzala sie na okno w nadziei, ze zdola przez nie wyskoczyc, ale grube zielone szklo znowu przybralo dawna postac. Ktos zapukal niesmialo do drzwi. -Wejsc - syknela Dragwena. Do komnaty weszlo trwoznie trzech zolnierzy i zlozylo gleboki uklon. -Co porabia Morpeth? - spytala wiedzma. -Na razie nic o nim nie wiadomo. Ale nie moze sie dlugo ukrywac. Nasi ludzie walcza z pozostalymi Sarrenami. Jest nas dziesiec razy wiecej. Przy wszystkich wejsciach do grot stoja nasi straznicy. Wylapiemy ich, co do jednego. Dragwena zatarla rece. -Zabic wszystkich - rozkazala. - Kazdy buntownik ma byc schwytany i usmiercony. Ciala spalic. Aresztowac ich rodziny, a takze kazdego, kto mogl im sprzyjac. Nie bedzie wiecej Sarrenow. - Zmierzyla zolnierza nienawistnym spojrzeniem. - To da twoim zolnierzom nauczke, ktorej nigdy nie zapomna! Skinal glowa z niepokojem i odwrocil sie do wyjscia. -Stoj! - rzucila Dragwena. - Powiedz swoim ludziom, ze jesli przed koncem dnia przyniosa glowe Morpetha, dostana nagrode. Zycze sobie, zeby znaleziono tego zdrajce. Jesli wlasciwie odebralam przekaz, jest teraz wyzszy od wszystkich istot, jakie znacie, przystojny ima... ach! Blekitne oczy. Macie mu je wylupic, kiedy bedzie jeszcze zywy. Wiedzma odetchnela, podparla sie pod boki i wskazala na Rachel. -Sluchajcie teraz uwaznie - rzucila. - Przez pare nastepnych godzin macie nam nie przeszkadzac. Poinformujcie o tym straznikow i sluzbe. Pod zadnym pozorem nie mozecie tu wchodzic. Ledwie za zolnierzami zamknely sie drzwi, wiedzma skoczyla przez pokoj i mocno uderzyla Rachel w twarz. -A zatem, dziecko - wycedzila przez zeby - koniec figli z Morpethem i jego przyjaciolmi. Zreszta wszyscy wkrotce beda martwi, jesli juz nie sa. Czekalam zbyt dlugo, pora cie zmienic w cos bardziej uzytecznego. Rachel zaczela sie cofac. Dragwena ruszyla za nia od niechcenia. -Zacznijmy od twojego wygladu. Do czego zabierzemy sie najpierw? Moze do tych twoich malych zabkow? Cztery rzedy jej zebow klapnely w strone dziewczynki. Morpeth wpadl do jaskini pelnej uzbrojonych, wyszkolonych zolnierzy wiedzmy. Na podlodze lezalo pare ich trupow, lecz liczba zabitych lub rannych Sarrenow byla o wiele wieksza - ci nie mieli broni i nie spodziewali sie ataku. Neutranie bezlitosnie roznosili ich na mieczach. Trimak stal w szeregu z garstka Sarrenow, ktorzy nosili miecze u pasa. Morpeth zauwazyl, ze do groty wbiegaja z obu stron nowi zolnierze wiedzmy. -Tutaj! - krzyknal. - Tu jest droga ucieczki! -Co? - odkrzyknal Trimak, usilujac przebic wzrokiem polmrok groty. - Kto to? -Morpeth! Zaufaj swojemu instynktowi! Trimak przyjrzal sie mu uwaznie - nie rozpoznal w tym mezczyznie swego starego przyjaciela, choc slyszal jego chrapliwy glos. -To ja! - zawolal Morpeth. - Rachel mnie zmienila! Trimak rozkazal Sarrenom isc za obcym. Ci nieliczni, ktorzy nie znalezli sie miedzy wrogami, natychmiast popedzili przez jaskinie. Zolnierze rykneli i rzucili sie ich sladem. Czterej uzbrojeni po zeby Sarrenowic walczyli wsciekle, starajac sie ich odeprzec. -Idzcie! - krzyknal jeden z nich do Trimaka. - Powstrzymamy ich tak dlugo, jak sie da! -Nie, Grimwoldzie! - odkrzyknal Trimak. - Musimy uciec wszyscy! Nie pora oddawac zycie w ofierze! -Jesli nie teraz, to kiedy? - ryknal Grimwold. Jakis zolnierz zadal mu cios w policzek, ale on nie zwrocil na to najmniejszej uwagi. - No, dalej, walczcie ze mna! Pokonam was! -Masz sluchac moich rozkazow! - wrzasnal Trimak. Ostatni Sarrenowie wslizneli sie w drzwi, ktore otworzyl Morpeth. Dopiero wtedy Grimwold uniosl wolna reke i machnal nia nad glowa. W tej samej chwili jego ludzie skoczyli do wyjscia. I Trimak zatrzasnal drzwi. W waskim tunelu znalazlo sie osmiu Sarrenow, a takze Morpeth, Eryk i Trimak. Wszyscy pozostali juz nie zyli lub zbiegli z jaskini. Usiedli zmeczeni i zdyszani. Ci, ktorzy odniesli rany, zauwazyli je dopiero teraz. Zolnierze wiedzmy zaczeli wywazac drzwi. -Zaraz je wylamia - mruknal ktorys Sarren. Trimak odwrocil sie do Morpetha. -Jesli naprawde jestes Morpethem, bedziesz umial zapieczetowac wyjscie. (Morpeth zwrocil otwarta prawa dlon; pod jego dotykiem glazy zaczely topniec, az zalaly cale drzwi i zastygly w twarda kamienna plyte. Nawet Grimwold, ktory niejedno juz widzial, spojrzal z podziwem na jasnowlosego mlodzienca. -Morpeth, ktorego znam, byl brzydki jak stary diabel - powiedzial. - Musisz mi powiedziec, kto ci dal taka urode. Chcialbym mu zlozyc wizyte! -Gdzie Rachel? - spytal Trimak. -Znalazla ja Dragwena. Bylem bezsilny. -Musimy ja odbic! - zagrzmial Grimwold. - Dokad prowadzi ten tunel? -W wiele miejsc - odparl Morpeth. - Wejsc pilnuja juz straznicy, jednak jest jeden korytarz, o ktorym wiem tylko ja i Dragwena. Prowadzi prosto do wiezy-oka. Jesli ruszymy natychmiast, byc moze zdolamy sie tam przebic. -Straznicy na pewno pilnuja wiezy - zaprotestowal Trimak. - Zwlaszcza w takiej chwili. -Watpie, zeby bylo ich tak wielu. Dragwena nie spodziewa sie, ze zaatakujemy. A zwlaszcza, ze osmielimy sie zaatakowac ja. Jej zolnierze sa jeszcze w grotach. W Palacu zostalo ich niewielu. -Wiec na co czekamy? - zniecierpliwil sie Grimwold. - Od dawna mam ochote zabic te czarownice. -Naszym celem jest uwolnienie Rachel - odezwal sie Morpeth. - Dragwena z radoscia bedzie z nami walczyc. Musimy jakos odwrocic jej uwage. -Byc moze zechce dowodzic walka w jaskiniach - odezwal sie jakis glos. -Nie - zaprzeczyl Morpeth spokojnie. - Dragwena wie, ze te walke juz wygrala. Bedzie chciala natychmiast zajac sie Rachel. Sen-mara juz prawie przygotowal dziewczynke. Nie miala czasu, zeby zorganizowac obrone. Wiedzma wkrotce ja zlamie. Sarrenowie ujeli miecze i w srogim milczeniu ruszyli przed siebie. Tymczasem w wiezy Dragwena usmiechnela sie do Rachel. Wyrwala ze swojej sukienki cienki kolec i uklula nim dlon dziewczynki. Rachel odskoczyla. -Co mi zrobilas? Dragwena wyszczerzyla cztery rzedy zebow. -Rozpoczelam zaklecie przemiany. Wkrotce zaczniesz wygladac tak samo jak ja. Przefrunela przez komnate i zapalila dluga swiece. W wosku widnial wyryty wzor: okrag, a w nim piecioramienna gwiazda. Plomien rozjarzyl sie lodowata zielenia. Wiedzma usiadla na krzesle. Rachel stala samotnie na srodku komnaty. Przez pare minut patrzyly na siebie w milczeniu. Wiedzma calowala lekko glowke zmii, a Rachel rozcierala reke i zastanawiala sie, co robic. Slyszala za drzwiami kroki i szeptane rozkazy. Za zielona szyba wiezy-oka rysowaly sie wieze Palacu, ale wiedziala, ze tedy nie moze uciekac. Nagle, nie wiadomo dlaczego, splynal na nia spokoj. Rana przestala ja bolec. Odetchnela gleboko. Swieca zaczela roztaczac rozkoszny zapach. Rachel pociagnela nosem, ledwie zauwazajac, ze dym plynie prosto ku niej. Ziewnela... i wzdrygnela sie. Skad to zmeczenie? Zamrugala ciezkimi jak olow powiekami, z wysilkiem odsunela od siebie sen. Znala to uczucie z ostatniej wizyty w wiezy, ale nie potrafila z nim walczyc. Dokladnie tak jak wtedy. Zmija powoli zesliznela sie z szyi Dragweny i uniosla glowke. Rachel na prozno starala sie odsunac glowe. Zmija dotknela jezyczkiem jej powiek. Wreszcie dziewczynka poczula, ze nie moze sie dluzej opierac. Z ogromnym wysilkiem rozchylila wargi. Wydawalo jej sie, ze glos wydobyl sie z nich dopiero po bardzo dlugim czasie. -Co... sie... ze mna... dzieje? -Co sie dzieje? - powtorzyla Dragwena od niechcenia. - Nic wielkiego. Po prostu sobie siedzimy, ty i ja. Rachel rozpaczliwie walczyla o panowanie nad wlasnym mozgiem. Nie wolno mi oddychac tym dymem, pomyslala. Musze zgasic swiece. Rozkazala zastyglym miesniom, by sie poruszyly. Wreszcie zdala sobie sprawe, ze nie chce sie ruszac. Wszelkie mysli o sprzeciwianiu sie wiedzmie zupelnie ja opuscily. Przyjemne cieplo rozeszlo sie po jej karku i ramionach. W gardle i wargach czula pulsowanie krwi. Rozluznila sie, zapomniala o Eryku, Sarrenach i wiedzmie. Polozyla sie na podlodze i zapadla w sen. Kiedy sie obudzila, komnata wygladala tak samo. Dragwena spogladala na nia cieplo, zmija znowu otaczala jej szyje. -No i juz - odezwala sie wiedzma. - Czujesz sie lepiej? Rachel sprobowala poruszyc glowa. -Widzisz? - dodala Dragwena lagodnie. - Nie jestem taka straszna. Straszna? - pomyslala Rachel ospale, nie wiedzac, co to ma znaczyc. -Teraz mozemy porozmawiac, oczywiscie jesli sie zgodzisz - ciagnela Dragwena. - Zupelnie szczerze. -Mmm... Usta Dragweny wcale sie nie poruszaly. -Slyszysz mnie? -Tak. -Pamietasz swoich przyjaciol? W glowie Rachel pojawily sie twarze dzieci. Nie znala ich. -Pamietasz Sarrenow, ktorzy cie porwali? Sarrenow? Ta nazwa nic jej nie mowila i nie miala dla: niej zadnego znaczenia. Liczyl sie tylko spiewny glos kobiety. -Sarrenowie opowiadali ci o mnie same klamstwa -; powiedziala wiedzma. - Chcieli cie tez zabic. Uratowalam cie przed morderca Morpethem. Pamietasz? Pamietasz, jak chcial cie zabic? W umysle Rachel wyswietlil sie obraz niskiego czlowieczka, trzymajacego noz przy jej gardle. Dragwena podbiegla i wytracila mu go z reki. Rachel usmiechnela sie w duchu. -Dziekuje. -Bardzo prosze - odpowiedziala Dragwena i zamilkla, wiedzac, ze Rachel jest juz pod jej wplywem. Teraz trzeba bylo tylko wskazac dziewczynce nowy cel dla jej i niezwyklego daru. -Jestes wyjatkowym dzieckiem - wyjasnila Dragwena. - Chce, zebys pozostala ze mna na zawsze. Bedziemy razem rzadzic moim krolestwem, ty i ja. Jest bardzo wielkie. Twoja pomoc bardzo mi sie przyda. Zreszta zobacz sama... Nagle Rachel zdala sobie sprawe, ze unosi sie w powietrzu. Ogromne slonce swiecilo jej w plecy, wokol glowy i ramion zebrala sie korona gwiazd. Miala na sobie czarna sukienke, a kiedy podniosla glowe, czerwonooka zmija musnela jej podbrodek. Rachel spojrzala w dol. Tonaca w bialych chmurach mala planetka obracala sie powoli, polyskujac wodami oceanow. Rachel bez wysilku pofrunela w jej kierunku, nie czujac zimna ani wiatru, smigajac nad powierzchnia morz i strumieni, szybujac z rozlozonymi ramionami nad gorami i dolinami. A wszedzie, gdzie sie pojawiala, podazaly za nia szeregi dzieci, walczacych ze soba, by ja lepiej widziec, i skandujacych jej imie. -Rachel! Rachel! - krzyczaly, unoszac ostre miecze. Poczula delikatne dotkniecie. Obok niej unosila sie Dragwena, ramie w ramie. -Zechcesz rzadzic ta planeta wraz ze mna? - spytala wiedzma. Rachel poczula, ze pragnie tego z calego serca. Usmiechnela sie, a jej zmija splotla sie ze zmija Dragweny w oficjalnym powitaniu wiedzm... Jakies zamieszanie za drzwiami wiezy rozproszylo uwage Dragweny. Straznicy, zaskoczeni znienacka, rzucili sie, by bronic komnaty. Rozgorzala krotka zazarta walka, po ktorej Sarrenowie przystapili do wywazania masywnych drzwi. Rachel, nadal odurzona, nie zwracala na to uwagi. Deski zatrzesly sie pod silnymi uderzeniami. Wreszcie nawet ich potezne zawiasy nie mogly dluzej opierac sie ciosom i cale drzwi wraz z framuga runely na ziemie. Do komnaty wdarl sie zimny prad powietrza, ktory zgasil swiece. Rachel stopniowo ocknela sie z oszolomienia i spojrzala na wejscie. Na progu, w otoczeniu swoich ludzi, stal Grimwold. W jednej rece dzierzyl wielki miecz, w drugiej - noz. Jego dlonie ociekaly krwia. Za jego plecami lezeli martwi straznicy. -Przybylem, by cie zabic, Dragweno! - zagrzmial. Wiedzma spojrzala z rozbawieniem na jego bron. -I chcesz to zrobic czyms takim? - spytala. - Zeby zabic wielka wiedzme, musisz miec magiczny miecz, poblogoslawiony przez wielu magow. Nie wiedziales? -Gwizdze na to! Zabije cie albo zgine! Trzej Sarrenowie rzucili sie na wiedzme. Dragwena od niechcenia podniosla palce; pomiedzy nimi pojawila sie przezroczysta zielona sciana. Grimwold skoczyl na nia. Ledwie jego miecz dotknal czubkiem szmaragdowej powierzchni, natychmiast znalazl sie w dloni wiedzmy. Dzielny wojak ze zdumieniem spojrzal na Dragwene, ktora niedbale upuscila jego orez na ziemie. -Dosc juz broni na dzis - oswiadczyla. - Teraz chcialabym was powitac na swoj sposob. Wydela waskie wargi, za ktorymi kryla cztery rzedy zebow, i poslala im pocalunek. Jakby w zwolnionym tempie z jej ust wyszlo tchnienie powietrza i poszybowalo leniwie ku Sarrenom. Dotarlo do przezroczystej sciany, rozprzestrzenilo sie wzdluz niej, falujac i wirujac. Sarrenowie spojrzeli na siebie niepewnie. Rachel rozpaczliwie usilowala wydobyc z siebie glos. -U... ciekajcie - wydukala. - Natych... miast! Grimwold dopiero teraz dostrzegl dziewczynke. -Dziecko-nadzieja... - westchnal w zadziwieniu. Tchnienie wirowalo nerwowo, przygotowujac sie do ataku. -Uciekajcie! - wrzasnela Rachel. - Juz! -Za pozno - westchnela wiedzma i rozesmiala sie w glos. Dopiero teraz Grimwold pojal, co sie dzieje. Pociagnal swoich ludzi ku drzwiom, ale ledwie sie odwrocili, tchnienie przesaczylo sie przez szmaragdowa sciane i uderzylo, powalajac ich na kamienna posadzke komnaty. Sarrenowie znieruchomieli, rzuceni jeden na drugiego, z polamanymi mieczami. -Nie! - zalkala Rachel. Dragwena podeszla do cial, by sie im przyjrzec. Rachel powstrzymala lzy. Zdala sobie sprawe, ze wlasnie teraz nadarza sie jedyna szansa ucieczki. Musi szybko zmienic ksztalt, dopoki Dragwena nie zwraca na nia uwagi. Ale w co ma sie zmienic? W cos malego, tak malego, ze nie mozna go dostrzec golym okiem. Przez glowe przebiegly jej dziesiatki pomyslow. Pylek kurzu! Tak, to sie moze udac... Blyskawicznie zmienila postac, a jednoczesnie stworzyla druga Rachel. Dragwena ciagle przygladala sie Sarrenom. Dobrze. Niczego nie zauwazyla. Rachel stala sie pylkiem tak malenkim, ze prawie nieistniejacym, niewiarygodnie lekkim, tak lekkim, ze kazde poruszenie powietrza podrywalo ja w gore. Uniosla sie i poplynela ku otwartym drzwiom komnaty. Wiedzma przestala sie interesowac Sarrenami. Spojrzala podejrzliwie na nieprawdziwa Rachel. -Powiedz cos! - rozkazala. Rachel usilowala zmusic nieprawdziwa siebie do powiedzenia paru slow, ale nie potrafila tego zrobic, zachowujac jednoczesnie postac pylka kurzu. Powoli wyplynela poza drzwi. W oczach Dragweny blysnelo nagle zrozumienie. Siegnela za sukienke, wyjela zakrzywiony noz i zatopila go w sercu falszywej Rachel. Prawdziwa Rachel krzyknela glosno i bolesnie, zdradzajac, gdzie jest. Niemal mdlejac z bolu, sprawila, ze wyrosly jej male skrzydla, i pofrunela stromo spadajacym w dol korytarzem, rozpaczliwie szukajac jakiegokolwiek okna. Gdzies tu musi byc jakas szpara... Nad jej glowa rozlegl sie swist - to Dragwena leciala w slad za nia. Z ust wiedzmy wylonil sie wielki jezyk i posmakowal powietrze, szukajac sladow obecnosci Rachel. W tej samej chwili Rachel poczula, ze musi natychmiast zmienic sie w dziewczynke. Jej malenkie cialo przygotowalo sie do transformacji. Nie! - krzyknela w myslach, z wysilkiem zachowujac postac pylka. Okno! Zamkniete, ale we framudze znalazlo sie pekniecie, przez ktore mogla sie przecisnac. Na chwile otoczyly ja ciemnosci, potem znalazla sie w wiekszej czarnej pustce, nabijanej cwiekami gwiazd. Platek sniegu spadl na nia jak lawina. Rachel zapadla sie w jego wnetrze, dygoczac z wysilku, by nie zmienic sie w dziewczynke. Obejrzala sie. Okno bylo otwarte. Stala w nim Dragwena; wyciagala ku niej reke. Rachel usilowala sie odsunac, ale ogromna lapa zamknela sie wokol niej. W ulamku chwili Rachel zrozumiala, ze wszystko, na co zdobyl sie Morpeth, wszystko, za co Sarrenowie walczyli i umierali, okazalo sie nic niewarte. Nie! Nie, pomyslala. Uciekne. Musze uciec!!! Przypomniala sobie, jak scigala sie z Morpethem do jeziora. Ujrzala sama siebie, spogladajaca w jego zamarzniete wody, z dala od wiezy-oka. Jej zoladek fiknal kozla, a kiedy znowu odwazyla sie otworzyc oczy, nie zobaczyla juz Dragweny, lecz lsnienie lodu na jeziorze Ker. Za jej plecami rozlegl sie wrzask wscieklosci. Dragwena na prozno zaciskala palce w ciemnosciach. Rachel zadygotala z zimna. Platki sniegu przygniataly jej glowe jak wielkie poduchy. Nie miala sily, zeby powrocic do dawnej postaci. Snieg padal jednostajnie, zasypywal ja miekkimi, przejmujaco zimnymi platami... Poleze tak sobie przez chwilke, pomyslala. Pozniej sie zastanowie, co mam zrobic. Pozniej... Wyczerpanie zamknelo jej malenkie oczy. 13 Wedrowka przez sniegi Nad Ithrea zaswital jasny, mrozny poranek. Lekki wietrzyk ledwie poruszal piorami wielkiego bialego orla Ronnocodena. Nieopodal wiezy-oka orzel opadl ku ziemi, zataczajac szerokie kregi i przygladajac sie swiatu ponizej.Ogromne wrota Palacu staly otworem. Z ich podwojow wysnuwaly sie szeregi zolnierzy Dragweny, ubranych jak na dluga podroz. Kierowali sie na polnoc, ku Dzikim Gorom. Wielu niedawno walczylo zaciekle z Sarrenami w tunelach pod Palacem. Wiedzma nie pozwolila na odpoczynek ani im, ani sobie. Przez cala noc pracowala nad niezbednym zakleciem. Zolnierze, ktorzy dzis opuszczali progi Palacu, byli wyposazeni we wrazliwe psie nosy. Trzymali je nisko przy ziemi. Odbierali tylko jeden bodziec: zapach magicznej mocy Rachel. Ruszyli w teren tyraliera; co jakis czas przystawali, weszyli podnieceni, po czym ruszali dalej. Orzel uniosl glowe i pofrunal za weszacymi zolnierzami az za granice wzroku, na daleka polnoc. Tam, pomiedzy szczytami i dolinami Dzikich Gor ujrzal kolejnych odmienionych niewolnikow wiedzmy, a takze inne stworzenia: wilki. Kazdy dorownywal rozmiarami niedzwiedziowi i mial plonace zolte slepia. Sunely przed siebie jak gigantyczne psy, z pyskami zanurzonymi w sniegu. A pomiedzy wilkami stala Dragwena, rzucajac im slowa zachety, glaszczac je i wskazujac kierunek. Ronnocoden bezglosnie opadl nizej. Jego przenikliwe, szare jak kamien zrenice odnalazly biala postac na bialym sniegu, brnaca powoli w strone jeziora Ker. Postac zatrzymala sie, poprawila okrycie i spojrzala na orla niebieskimi oczami. Ronnocoden uniosl skrzydlo na znak, ze ogrody sa bezpieczne. Potem zawrocil gwaltownie na poludnie i po paru chwilach zniknal w chmurach. Postac w bialym okryciu dotarla do brzegu jeziora. Pochylila sie nisko nad ziemia w poblizu pniaka podobnego do grzyba, wyszeptala dwa slowa i cofnela sie. Na brzegu jeziora nie wiadomo skad pojawila sie dziewczynka. Biala postac natychmiast okryla ja biala oponcza. -Morpeth! - krzyknela slabo Rachel. -Zyjesz! - Morpeth roztarl jej zlodowaciale policzki. - Balem sie, ze... Myslalem... Ach, jak sie ciesze, ze cie widze! -Och! - jeknela Rachel, szczekajac zebami. - Umieram z zimna! Leze tu chyba ze sto lat. Nie potrafilam przybrac dawnej postaci. - Rozejrzala sie z lekiem. - Gdzie Eryk? Morpeth siegnal do glebokich kieszeni swojej oponczy. Wyjal z nich mala futrzana kamizelke, grube rekawice, ocieplane spodnie i sniegowce z rakietami, takie same, jakie mial on sam. Do oponczy Rachel wlozyl tez maly noz. -Eryk jest bezpieczny. Dotarl wraz z Trimakiem do labiryntu jaskin na poludniu. Nazywamy je Glebia Latnap. Mam cie tam zaprowadzic. -Chcialam pomoc Sarrenom - wyszeptala. - Nie wiedzialam, co knuje wiedzma. Potem poslala im ten pocalunek i... - Podniosla na niego pytajace spojrzenie. - Wykorzystala Eryka, zeby mnie znalezc, prawda? Prosze cie, nie miej do niego pretensji. To nie jego wina, ze... -Wiem - przerwal jej Morpeth. - Twoj brat jest znowu soba. - Omiotl palacowe ogrody pospiesznym spojrzeniem. - Wczesniej czy pozniej ktorys z weszacych zolnierzy wpadnie na twoj trop. Ale kiedy to sie stanic, musimy byc juz daleko. -No tak... - zastanowila sie Rachel, zagladajac pod swoja oponcze - ale jak mamy sie dostac do tych jaskin? Dzieki magii? -Bardzo bym chcial. Ale moja moc nie jest dosc silna. Tylko ty moglabys nas przeniesc z miejsca na miejsce, jak Dragwena. Bede musial podreptac na swoich starych krotkich nogach. -Zaniose cie tam. Na pewno mi sie uda. Razem pofruniemy do Glebi. -Postaraj sie wyobrazic sobie, ze jestes tylko pare krokow dalej. I nie rozchylaj plaszcza. Nikt nie moze nas zobaczyc - poradzil Morpeth. -Stracilam moc! - szepnela Rachel po paru probach. -Nie, jestes tylko bardzo zmeczona. Ucieczka przed Dragwena kosztowala cie wiele sil. Musisz odpoczac. Ale to potrwa pare godzin. Bedziemy szli pieszo. - Pomogl jej wlozyc sniegowce. - Wiedzma zaczela sie bac. Nie moze uwierzyc, ze ja przechytrzylas! -Ona nigdy nie wyglada na przestraszona - powiedziala Rachel, przypominajac sobie, jak Dragwena powitala Grimwolda i jego ludzi. - Na pewno sie mnie nie boi. -Alez tak! Szuka cie jak szalona juz od switu. Na szczescie mysli, ze jestes w Dzikich Gorach. Nigdy nie widzialem, zeby osobiscie zaangazowala sie w poszukiwania. - Morpeth blysnal usmiechem. - Musi sie bardzo, bardzo martwic. -Dlaczego mysli, ze mnie tam znajdzie? -Pamietasz, jak zawolalem: "Do zobaczenia na Piku"? Skinela glowa. -To jeden ze szczytow w tych gorach. Nie sadzilem, ze Dragwena da sie zwiesc. Powiedzialem to tylko po to, zeby ja zmylic, na wypadek, gdybys zdolala jej uciec. - Rozesmial sie cicho. - I chyba sie udalo, przynajmniej na tyle, zeby rozproszyc jej uwage. -Skad wiedziales, gdzie jestem? Myslalam, ze nie znajdzie mnie nikt oprocz niej. Domyslilem sie, ze w chwili zagrozenia skierujesz sie w to miejsce. To tutaj pofrunelas po raz pierwszy, gdy bylismy razem. Oczywiscie - dodal - moglas sie znalezc w Sali Sniadaniowej albo we wlasnej sypialni w Palacu, ale postawilem na to, ze nie zapuscisz sie tam, gdzie Dragwena moglaby cie od razu znalezc. -Tamte miejsca nie przyszly mi do glowy - odparla szczerze. - Nie mialam na to czasu. -Wiec musimy byc wdzieczni Dragwenie chocby i za to! Troskliwie otulil szyje Rachel szalikiem i zmierzyl ja bacznym wzrokiem. -Ruszajmy Do Glebi Latnap daleka droga jesli mamy isc pieszo. Myslalem, ze orly zaniosa nas na grzbietach, ale niebo jest tak czyste, ze szpiedzy Dragweny na pewno by nas zobaczyli. Nie mozemy ryzykowac. -Skad masz pewnosc, ze Dragwena nie wie o tych grotach? -Pewnosci nie mam, ale za moich czasow do Glebi nie zagladal zaden Sarren. I na tym polega nasz plan. Wskazal odlegly, zamglony las po drugiej stronie jeziora Ker. -Idziemy w tamta strone. Trzymaj sie blisko mnie. Miejscami tafla jest cienka, ale na lodzie wilki nie znajda tak latwo naszych sladow. -Wilki? -Opowiem ci o nich po drodze. Chwycil ja za reke, chcac ruszyc. -Au! - krzyknela. Spojrzala na swoja dlon. Na jej srodku pulsowal bolesnie czarny punkt. -Dragwena uklula mnie w wiezy - wyjasnila. Morpeth przyjrzal sie rance. -To nic. To tylko drasniecie. -To nie jest zwykle drasniecie - odparla twardo. - Dragwena powiedziala, ze zmieni mnie w wiedzme. Bede wygladac tak samo jak ona. -Ile rzedow zebow ma Dragwena? -Cztery. -A jak wyglada jej skora? Ma na nosie jakies piegi? Rachel usmiechnela sie blado. -Nie, oczywiscie, ze nie. -W takim razie przestan sie zamartwiac. Widze zupelnie zwyczajne zeby, a piegi na twoim nosku sa tak samo wyrazne, jak zawsze. Nic sie w tobie nie zmienilo. Chodzmy. Wzial ja za druga reke i ruszyli przez skute lodem jezioro Ker. Przemierzali ostroznie tafle lodu. Slonce jak zwykle swiecilo bladym blaskiem, ledwie przebijajacym sie przez szare chmury. -Opowiedz mi o wilkach - odezwala sie Rachel, usilujac dotrzymac kroku Morpethowi. -To ulubiency Dragweny. Kiedys byly zwyklymi psami, ale z czasem wiedzma odmienila je zgodnie ze swym gustem: dodala im wzrostu i obdarzyla nosami wrazliwymi na najslabsze nawet zapachy. I, w przeciwienstwie do wiekszosci zwierzat w tym swiecie, wilki potrafia mowic. Niegdys to ja zajmowalem sie ich szkoleniem. Sa inteligentne i bezwzgledne, a kazdy z nich odda zycie za Dragwene. -Czy sa gdzies blisko? -Wilki zawsze sa blisko. Rachel rozejrzala sie nerwowo, spodziewajac sie zobaczyc na sniegu gmatwanine sladow ogromnych lap. Ale nigdzie nie zauwazyla ani sladu wilkow. Plaszczyzna sniegu ciagnela sie w nieskonczonosc, jakby wyzywala smialka, ktory odwazy sie skalac jej gladka szarosc. Cala okolica trwala w bezruchu. Nawet blade niebo bylo zupelnie puste. Jak cicho, pomyslala Rachel. To dobrze czy zle? Odgarnela stopa snieg z zamarznietej tafli jeziora Ker. Czy pod lodem zobaczy kolorowe ryby? Ale ujrzala tylko czern wiecznego lodu. -Co jest tam, w dole? -Nic. Chyba ze cos potrafiloby przezyc bez powietrza. Byc moze Dragwena stworzyla taka istote tylko po to, zeby cierpiala. To do niej podobne. Chodz, nie mozemy sie zatrzymywac. -Jakie jeszcze stworzenia zyja na Ithrei? - spytala Rachel, starajac sie dotrzymac mu kroku. - Widzialam bardzo niewiele. W gorach mieszkaja orly, ktore pomagaja Sarrenom, jesli tylko moga. Utrzymaly sie przy zyciu, bo Dragwena lubi na nie polowac dla rozrywki. Wilki pozeraja wszystko, co spotkaja na swojej drodze. Jedyne zwierzeta zyja I pod ziemia... jesli mozna je nazwac zwierzetami. Kto wie, jak kiedys wygladaly. Teraz sa slabe i slepe, podobne do i robakow, a zywia sie tym, co znajda w glebi ziemi. Nawet Dragwenie nie chce sie ich dreczyc. Rachel uslyszala cichy trzepot. Przez niebo przelecialy dwa ptaki. Sunely obok siebie, a ich ruchy byly niewiarygodnie precyzyjne. Morpeth pociagnal Rachel na ziemie. -Nie ruszaj sie - syknal. -Co to? -Prapsieta. Szpiedzy Dragweny Polptaki, poldzieci, o wiele szybsze od orlow. -Poldzieci? - szepnela. -Sa dziwne. Dziwne i pokrecone. Wiedzma stworzyla je dla zartu. Nie pros, bym je opisal. I tak bys mi nie uwierzyla. Prapsieta zygzakiem przemknely po niebie, od czasu do czasu zatrzymujac sie gwaltownie w powietrzu. W pewnym momencie przelecialy nad Rachel i Morpethem; wtedy dobiegl ich glosny szczebiot - paplanina dzieciecych glosikow. Morpeth odczekal pare minut, po czym ruszyli dalej, juz bardziej ostroznie. Po godzinnym marszu dotarli na drugi brzeg jeziora Ker i ruszyli ku Niskim Wzgorzom. Rachel pomyslala, ze wzgorza znajduja sie o wiele kilometrow od nich, a mroczne lasy - jeszcze dalej. Poczula, ze jej reka bolesnie pulsuje, wiec spojrzala na nia. I krzyknela. Tam, gdzie niegdys widnial slad po ukluciu, powstal czarny okrag z wpisana w niego piecioramienna gwiazda. Rachel przypomniala sobie, ze juz widziala ten znak - na swiecy w wiezy-oku. -Co to jest? - spytala, patrzac Morpethowi w oczy. - To jakis znak wiedzmy, prawda? -Tak - przyznal. -Czy to znaczy, ze zmieniam sie w wiedzme? -Nadal nie wygladasz jak Dragwena, jesli o to pytasz. Czujesz jakas roznice? -Nie... chyba nie... Ale ten znak pojawil sie w ciagu paru godzin. Jesli to jakies pietno, Dragwena musiala rzucic na mnie czar. Boje sie! -To na pewno nic wielkiego - mruknal i pociagnal ja za soba. Zaparla sie w miejscu. -Nie wiesz, co to znaczy, tak? A jesli stane sie wiedzma, zanim dotrzemy do Glebi? Tam jest Eryk. Nie chce zrobic krzywdy ani jemu, ani nikomu innemu. Morpeth spojrzal na nia powaznie. -Rzeczywiscie, nie wiem, co to za znak. Zaden z Sarrenow nigdy go nie widzial. Moze znaczyc cokolwiek. W pierwszym odruchu pomyslalas o bezpieczenstwie Eryka. Swiadczy to o tym, ze nadal jestes Rachel, jaka znam. Musimy w to wierzyc. Ruszyli dalej, brnac przez zaspy. Morpeth szedl szybko, a Rachel, pograzona w rozmyslaniach o Dragwenie, nie protestowala. Ale po paru godzinach marszu na bezlitosnym mrozie zapadla w stan otepienia. Cale jej cialo zdretwialo z bolu i wyczerpania. Morpeth mowil nieustannie, nie dajac jej zapasc w letarg. Wreszcie pojawily sie przed nimi Niskie Wzgorza. Rachel byla zbyt zmeczona, by to zauwazyc. Bylo jej wszystko jedno. Morpeth posadzil ja w zaspie, by odpoczela, a sam wspial sie na male wzniesienie. Na poludniu lezala bezpieczna Glebia Latnap. Wydawala sie juz tak bliska! Dzielil ich od niej tylko Smoczy Las. Ktora droga pojsc? Smoczy Las byl niebezpieczny, pelen czarow Dragweny, latwo bylo wpasc w nim w pulapke. Mogli go obejsc, ale to by potrwalo godzine, a Morpeth czul, ze Rachel nie zdobedzie sie na dodatkowy wysilek. Nie skarzyla sie, nie mowila, ze jest zmeczona, ale kazdy jej krok swiadczyl o wyczerpaniu, a on sam takze byl zbyt zmeczony, by zaniesc ja do Glebi. Spojrzal na niebo. Blade slonce chylilo sie ku zachodowi, na las kladl sie gleboki cien. Wkrotce zapadnie mrok i nieznosny mroz. Rachel nie przezyje nocy na dworze, nawet otulona futrami. Morpeth podjal decyzje, zbiegl ze wzgorza i odnalazl dziewczynke lezaca na sniegu, na pol w nim zakopana. -Wstawaj, spioszku - szepnal, podnoszac ja. - Jeszcze nie pora do lozeczka. Pojdziemy na skroty przez las. Za godzine bedziemy w Glebi. Ostatnie promienie slonca zniknely za horyzontem. Na niebie rozblyslo pare samotnych gwiazd i wielki ksiezyc Armath. Morpeth mial nadzieje, ze Armath bedzie dzis swiecil jasno - tylko przy jego lodowatym blasku mogli szybko przejsc przez gestwine. W Smoczym Lesie nie bylo sciezek. -Trzymaj sie blisko mnie - nakazal Rachel, wzial ja za reke i wszedl pomiedzy drzewa tak odwaznie, jakby wcale sie nie bal. 14 Prapsiela Ledwie znalezli sie pod konarami niebosieznych drzew, otoczyly ich zupelne ciemnosci. Przez galezie przesiewaly sie tylko promienie ksiezyca, padajace na ziemie niczym lodowate strzaly. Rachel nasluchiwala z lekiem poszumu slabego wietrzyku. Poruszal lekko koronami drzew; galezie skrzypialy jak otwierane drzwi.Poczatkowo posuwali sie bardzo szybko. Potem las stal sie gestszy, a wezlaste korzenie drzew wystawaly tak wysoko ponad ziemie, ze utrudnialy marsz. Szli, potykajac sie w ciemnosciach. Rachel mocno trzymala sie dloni Morpetha. Nagle Morpeth scisnal jej reke. -Co sie stalo? - spytala. Skrzywil sie, bo w gluchej ciszy lasu jej glos zabrzmial zbyt glosno. -Slyszysz? - szepnal. Rachel wstrzymala oddech. -Nie - tchnela po chwili. -Wlasnie. Jest wiatr, ale liscie juz nie szeleszcza. Nic sie nie rusza. Patrz! Wskazal reka w gore. Liscie wszystkich drzew sterczaly sztywno jak wyciagniete palce. Galezie takze przestaly sie kolysac, jakby nasluchiwaly. Morpeth i Rachel ociezale poczlapali dalej. I nagle, bez ostrzezenia, w powietrzu swisnela galaz, ktora uderzyla Rachel w glowe. Inne drzewa zaczely sie trzasc i bic galeziami, ostrzegajac caly las przed obcymi. -Co sie dzieje? - pisnela Rachel. -Las sie przebudzil! - krzyknal Morpeth. Rzucili sie przed siebie na zlamanie karku. Pelzali pod najnizszymi galeziami, przedzierali sie przez zarosla, potykali i padali, podnosili sie nawzajem z ziemi i pedzili dalej. Rachel zauwazyla, ze daleko przed nimi drzewa staja sie nieco rzadsze - widac koniec lasu! Pobiegli w tamtym kierunku. Ale zanim zdolali tam dotrzec, dwa wielkie konary pochylily sie nad nimi i zerwaly z nich biale oponcze. Wszystkie liscie gwaltownie zalopotaly, jakby otworzylo sie milion oczu. Kilka najblizszych drzew zakolysalo sie groznie. Powoli, z trzaskiem wyciagnely korzenie z ziemi. -Chyba nie zaczna nas scigac? - zawolala Rachel. -Nie musza. Wykorzenione drzewa runely na ziemie; wkrotce szesc pni leglo kregiem wokol Morpetha i Rachel, zamykajac ich jak w ogrodzeniu. Nie mogli uciec. Przebudzony Smoczy Las nie zamierzal ich wypuscic. Przez chwile Rachel i Morpeth stali w milczeniu pomiedzy pniami, a nad ich glowami szumialy liscie, jakby drzewa naradzaly sie, co dalej. Wreszcie dwa najwieksze przypelzly ku nim na wyrwanych z ziemi korzeniach i siegnely galeziami do gardla Morpetha. -Stac! - rozlegl sie syczacy glos za jego plecami. Drzewa znieruchomialy w ulamku chwili. Nawet Morpeth zamarl bez tchu, bo natychmiast rozpoznal ten glos: to mowila Dragwena. Odwrocil sie i ujrzal Rachel, ktora stala podparta pod boki z dumnie uniesiona glowa. -Nie poznajecie mnie? - warknela tonem tak doskonale nasladujacym glos wiedzmy, ze chyba nikt z wyjatkiem Dragweny nie zauwazylby roznicy. Siegnela do kieszeni, wyjela z niej noz i przytknela go do gardla Morpetha. - Macie natychmiast przepuscic mnie i to stworzenie - rozkazala. Nie czekala na reakcje drzew. Pewnym krokiem ruszyla przed siebie, wlokac za soba Morpetha. Powoli, niepewnie, drzewa rozstapily sie i pozwolily im przejsc, szeleszczac do siebie liscmi. Rachel wymierzyla wladczo palec w strone ostatniego drzewa na swojej drodze. Pospiesznie usunelo sie na bok. Szybkim krokiem wyszli ze Smoczego Lasu. Rachel przez caly czas trzymala noz przy gardle Morpetha. -Idz dalej... Ale nie biegnij - ostrzegl ja cicho. Dwadziescia krokow dalej uznali, ze sa juz poza zasiegiem lasu. Rachel wypuscila towarzysza i schowala noz do kieszeni. Dopiero teraz drzewa zrozumialy, ze daly sie oszukac. Staly bezradnie, wygrazajac im galeziami. Rachel obejrzala sie z lekiem, w kazdej chwili gotowa do ucieczki. -Dlaczego nas nie gonia? -Zdaje sie, ze nie moga opuscic Smoczego Lasu. Pewnie maja moc tylko w jego granicach - wyjasnil Morpeth z usmiechem i... nagle zesztywnial. -Co sie stalo? - spytala. -Csss! - syknal. - Nie ruszaj sie! Zza drzew Smoczego Lasu wygladaly dwie skrzydlate istoty o ludzkich twarzach. Obie mialy czarne cialo wrony, ale na ptasiej szyi tkwila mala ludzka glowka: rozowa buzia, perkaty nosek, malutkie okragle uszka i miekki puszek wlosow - glowka dziecka. Wygladaly tak dziwacznie, ze Rachel wybuchnelaby smiechem, gdyby nie dostrzegla strachu w oczach Morpetha. -Moje! - odezwalo sie jedno ze stworzen cienkim i dziecinnym glosem. -A nie, bo moje! - sprzeciwilo sie drugie. - Ja zobaczylo pierwsze! -Ja zobaczylo, jak sie drzewa kiwaja! -Anie, boja! -Ty bys nie zobaczylo, jakbym ja nie zobaczylo! Jedno stworzenie pokazalo jezyk, drugie w rewanzu na nie naplulo. -Nie trafilo! -Bo nie chcialo! Razem spojrzaly na Rachel i Morpetha. -Co to za jedne? - spytalo jedno. -Mezczyzna i dziewczynka. -Ale sie nie ruszaja. Mezczyzni i dziewczynki sie ruszaja. A oni nie! Wiec to cos innego. -Zagadka! Trzeba sie przyjrzec! -Ty najpierw! -Nie, ty najpierw! - cwierknelo stworzenie, klaniajac sie, i oba sfrunely w dol. Jedno przysiadlo na glowie Rachel, drugie wyladowalo na ramieniu Morpetha. Rachel stala bez ruchu. Stworzenie pochylilo sie i polizalo jej policzek malenkim rozowym jezyczkiem. -Miekkie! - zaswiergotalo. - Pewnie dziewczynka. Smaczna! Drugie dziecko-ptak ugryzlo Morpetha w ucho. Zesztywnial, dlawiac krzyk. -Zamarzniete. Posag. Nieprawdziwe. -Ale sie ruszalo! -Ale sie nie rusza! -Ruszalo sie! Widzialo! -Klamiesz! -Ty klamiesz! -A nie, bo ty! Dzieci-ptaki klocily sie jeszcze przez jakis czas, a Morpeth i Rachel starali sie trwac w zupelnym bezruchu. -Pofrunmy i spojrzmy na nich z gory - zaproponowalo wreszcie jedno z dzieci. Drugie podrapalo sie pazurkiem w ucho. -Zgoda. Ty najpierw! -Nie, ty najpierw - zaprotestowal jego towarzysz i sklonil sie nisko, po czym oba wzbily sie w powietrze. Usiadly na drzewie i zaczely sie im przygladac, cicho cwierkajac. -Prapsieta? - spytala Rachel szeptem, starajac sie nie poruszac wargami. -Tak. Prawdopodobnie te same, co poprzednio. Nie zrobia nam krzywdy, ale zadne stworzenie nie porusza sie szybciej od nich. Moga powiadomic Dragwene, gdzie jestesmy. Nie ruszaj sie. To bardzo glupie stworzenia, szybko sie znudza. Jesli bedziemy stac nieruchomo, odleca. Prapsieta kilka razy sfruwaly z drzewa i ladowaly na nich lub obok nich, po czym znow wzlatywaly, klocac sie nieustannie. -Posagi. Bez watpienia posagi. -Tak. Cieple posagi. -Powiemy Dragwenie? -Nie. Glupi blad. Zbije nas, jesli jej powiemy. Oba stworzenia zachichotaly. -To lecimy. -Ty najpierw - powiedzialo pierwsze. -Nie, ty najpierw - zaprotestowalo drugie, klaniajac sie nisko - i oba ulecialy z trzepotem z galezi. Ale dokladnie w tej samej chwili Rachel poczula, ze w prawej nodze lapie ja skurcz, i musiala nia poruszyc. Prapsieta zawisly w powietrzu i rozswiergotaly sie glosno. -Prawdziwe dziecko i mezczyzna. Zywe! Zywe! -Udaja posagi! Mezczyzna i dziewczynka! -Rachel i Morpeth! -Morpeth i Rachel! -Natychmiast powiedziec Dragwenie! -Natychmiast. - Choc nieustannie zataczaly kregi w powietrzu, jakos zdolaly uklonic sie sobie nawzajem. -Ty najpierw! - powiedzialy jednoczesnie i odfrunely. Morpeth rzucil za nimi patykiem, ale bez trudu go uniknely. -Powiedziec Dragwenie! - zaszczebiotalo dziecko-ptak. -I wilkom! -I wilkom! -Zeby je zjadly... -Na kolacje! Prapsieta smignely na polnoc, radosnie powtarzajac "wilki, wilki, wilki!", az zupelnie zniknely im z oczu. 15 Wilki Morpeth odprowadzil wzrokiem znikajace dziwadla.-Leca w Dzikie Gory, do Dragweny. Wkrotce u niej beda. Teraz musimy biec, by zdazyc do Glebi przed wiedzma. Rachel zadrzala. Z nastaniem nocy zaczal padac gesty snieg i wiac przerazliwie zimny wiatr. Smoczy Las szelescil wsciekle za ich plecami. -Dalej nie dam rady - jeknela. - Nie mozemy sie ukryc? -Na powierzchni ziemi nikt sie nie ukryje przed wiedzma - odparl i mocno chwycil jej dlon. - Zdazymy! To juz niedaleko. Prosze! Wiem, ze jestes bardzo zmeczona, ale zdobadz sie na ten ostatni wysilek. Rachel skinela slabo glowa, zbyt wyczerpana, zeby protestowac. Choc niebezpieczenstwo bylo tuz, ruszyli rozpaczliwie powolnym krokiem. Rachel nie mogla sie zdobyc na nic wiecej, a w Smoczym Lesie zgubili sniezne rakiety, wiec przy kazdym kroku po kolana zapadali sie w sniegu. Omineli Smoczy Las i ruszyli na zachod przez glebokie i mokre zaspy Po pewnym czasie znowu skrecili na poludnie. Przed nimi rozciagal sie rozlegly, lagodnie pofalowany teren. W zwyklych warunkach Rachel pokonalaby ten dystans, nawet nie czujac wysilku. Teraz marsz przez zaspy wyczerpal ostatnie zapasy jej sil. Tylko strach przed wiedzma popychal ja naprzod. Szla przed siebie jak automat, odretwiala ze zmeczenia. Morpeth pozwolil Rachel wesprzec sie na swoim ramieniu. Jak mogl najlepiej, ochranial jej twarz przed uderzeniami wichru. Wydawalo im sie, ze ida tak co najmniej sto lat; lodowate podmuchy wiatru przenikaly ich ubrania na wylot, a Armath swiecil tak jasno, ze - pozbawieni oponczy - byli doskonale widoczni nawet z daleka. Wreszcie Morpeth pozwolil Rachel na odpoczynek. Wiedzial, ze Dragwena wkrotce sie pojawi - bez trudu zobaczy ich slady na sniegu. Rachel zasnela jak kamien. Morpeth wzial ja na plecy. Pochylil sie i ruszyl miarowym krokiem pod wiatr. Sil dodawala mu rozpacz. Wtedy zobaczyl wilka. Od lap do barkow mierzyl dwa i pol metra. Wraz z nim podkradlo sie bezszelestnie trzydziesci lub wiecej bestii, ktore otoczyly ich kregiem. Z pyskow buchala im para, a lsniace zolte oczy od niechcenia wodzily od Morpetha do Rachel. Przewodnik stada wysunal sie naprzod. Byla to wilczyca Scorpa, drapiezna, smukla i smiertelnie niebezpieczna. Morpeth znal ja dobrze, bo szkolil ja, gdy byla jeszcze szczenieciem. -Witaj, stary - przemowila. - Widze, ze Rachel dala ci urode. Szkoda, ze nie zmienila twojego zapachu. To duzy blad. Wilki wyszczerzyly zeby. Morpeth obudzil Rachel. Musial nia kilka razy mocno potrzasnac. -Witaj, dziecko - odezwala sie Scorpa, skladajac jej dworny uklon. - Rzadki to honor poznac te, ktora uciekla samej Dragwenie. -Odejdz! - powiedziala Rachel ze zmeczeniem, przybrawszy glos wiedzmy. Wilki poruszyly sie niespokojnie. Scorpa tylko przysiadla na szarych lapach i zawyla pogardliwie. -Sprytna sztuczka. Ale nie damy sie oszukac tak latwo jak drzewa Smoczego Lasu. Morpeth przylozyl ostrze noza do gardla Rachel. -Odejdzcie, boja zabije! - zagrozil. Jeden z wilkow skoczyl i wytracil mu noz z reki. -Jakis ty powolny - zadrwila Scorpa. - Rachel dala ci mlode szczuple cialo, ale ruszasz sie jak starzec. Kolejny blad. Jednak Dragwena oszlifuje ten surowy diament. - Oblizala pysk, przesunela pazurami po ziemi. - Dam ci mozliwosc wyboru. Moge cie rozszarpac od razu albo mozesz mi wyswiadczyc zaszczyt i stoczyc ze mna walke. Tylko ty i ja, obiecuje. Przynajmniej bedziesz mial okazje utoczyc mi krwi, nim umrzesz. I co ty na to? Inne wilki odsunely sie o pare krokow, dajac im pole do walki. Morpeth poderwal w gore obie rece. Wystrzelila z nich blekitna blyskawica, ktora rozswietlila niebo jak raca. -Myslisz, ze jeszcze sie uratujesz? - zaszydzila Scorpa. - Daj spokoj. Zaczynasz mnie meczyc. Wybieraj! Morpeth splunal jej w pysk. -Wybieram walke! Wilk, ktory wyszarpnal mu noz z reki, teraz odrzucil mu go. Morpeth chwycil bron prawa reka, nisko przy biodrze, tak jak robia to wojownicy. Lewa reka przywolal ku sobie Scorpe. -Wiec chodz! - ryknal.-A moze sie boisz, wilczyco? Scorpa obnazyla kly i zaczeli krazyc wokol siebie powoli, szukajac swych slabych stron. Wilczyca stawiala lapy pewnie i bezglosnie, a potem, bez uprzedzenia, skoczyla - ruch byl tak blyskawiczny, ze Rachel go nie dostrzegla. Scorpa zatopila zeby w udzie Morpetha i odskoczyla. Morpeth zdlawil krzyk, jednak zdolal sie utrzymac na nogach - upadek oznaczalby natychmiastowa smierc. Scorpa znowu zaatakowala. Z pozoru kierowala sie ku tej samej nodze, lecz w ostatniej chwili zmienila kierunek i przylapala Morpetha w chwili, gdy sie odwracal. Zdal sobie sprawe z wlasnego bledu dopiero, gdy klami rozorala mu brzuch. Podniosla pysk ociekajacy jego krwia i natychmiast odskoczyla, uniknawszy ciosu w podbrzusze. -Oslables, staruchu - zadrwila. - A ja nabralam sil. Nie jestem juz szczeniakiem, ktorego zawsze potrafiles pokonac. Mialam nadzieje na znacznie lepsza walke. Morpeth zatoczyl krag i znowu stanal naprzeciw niej. -Wrog jest zawsze najgrozniejszy, gdy nie ma nic do stracenia - ostrzegl. - Pamietasz? Tego cie uczylem. Twoja sila nigdy nie dorownywala mojej przebieglosci. Ale w jego glosie nie bylo przekonania, a Scorpa to slyszala. -Pora z toba skonczyc - warknela i rzucila mu sie do gardla. Nie dosiegla celu. Kiedy byla w powietrzu, ogromny bialy orzel, tak wielki jak ona, spadl z gory i wbil szpony w jej kark. W tej samej chwili z ciemnego nieba opuscily sie dwa inne orly, chwycily Rachel i Morpetha i uniosly do gory. Wilki klapnely zebami, lecz ptaki zdolaly sie im wymknac i poniosly Morpetha i Rachel pod chmury. Po paru sekundach ujadanie i wycie ucichlo, a oni skierowali sie na poludnie. -Do Glebi Latnap! - zawolal Morpeth, krzywiac sie z bolu. - Zabierz nas do Glebi, Ronnocodenie! Ogromny bialy orzel pochylil ku niemu glowe, a Morpeth wytlumaczyl mu, ktoredy ma leciec. Po zapadnieciu nocy wraz ze swoimi towarzyszami krazyl pod oslona niskich sniegowych chmur i czekal na sygnal. Do ostatniej chwili kryly sie w chmurach, by jak najdluzej pozostac w ukryciu. Teraz wielkie ptaki mknely przed siebie, silne i bezszelestne. Rachel zamrugala gwaltownie, oslepiona swiatlem tunelu, ktory nagle sie przed nimi pojawil. Przed wejsciem do niego stali trzej Sarrenowie. Trimak krzyknal przerazony, widzac, ze z przemoczonej kurtki Morpetha leje sie krew. Trimak rozpaczliwie staral sie zatamowac krwotok. Scorpa doskonale sie spisala: rozerwala brzuch Morpetha na strzepy. Krew bluzgala z niego strumieniami. Trimak znal sie na zlamanych kosciach, mniej powaznych oparzeniach czy lekkich ranach, tu jednak jego umiejetnosci okazaly sie zbyt skromne. Morpeth lezal z poszarzala twarza i walczyl, by nie stracic przytomnosci. Umrze za pare minut, pomyslal Trimak. Morpeth tez o tym wiedzial. Spojrzal na swoj rozszarpany brzuch i z wysilkiem podniosl glowe. -Coz - powiedzial ze slabym usmiechem - tej rany nie ulecza nawet twoje wprawne rece, przyjacielu. Powinienem poprosic Ronnocodena, by zaniosl nas tu z Palacu, ale balem sie, ze wiedzma nas odnajdzie. Popelnilem blad, decydujac sie przyjsc tu pieszo. Popelnilem wiele bledow... bardzo wiele. -Ulecz sie! - krzyknal Trimak. - Zbyt daleko zaszedles, zeby nas teraz zostawic! Morpeth skrzywil sie z bolu. -Mam sie uleczyc? Nawet gdybym posiadal pelna moc, nie potrafilbym zabliznic takiej rany. A nie zostalo mi juz ani odrobiny sil. Ani odrobiny. Trimak spuscil glowe, by nie zdradzic tego, co czuje. -Odnalazles dziecko-nadzieje. Dwa razy ja uratowales, choc bylo to niemal niemozliwe. Dzieki tobie nadal istnieje dla nas szansa. -Strzez jej dobrze - szepnal Morpeth. - Jest bardzo zmeczona. Pozwol jej odpoczac. -Zawsze myslisz o innych - powiedzial Trimak cicho. Odwrocil wzrok; po policzkach plynely mu lzy. -Przynajmniej Dragwena nie bedzie juz miala nade mna wladzy - wymamrotal Morpeth. Osunal sie na sciane tunelu i zamknal jasne niebieskie oczy. Trimak ukryl twarz na jego ramieniu i zaplakal glosno. Rachel przywlokla sie do nich z wysilkiem. -Nie poddawaj sie! - krzyknela na Trimaka. - Co z toba? Ozyw go! Zrob cos! Trimak wbil bezradne spojrzenie w ziemie. Rachel polozyla dlonie na zakrwawionym brzuchu Morpetha, by zatamowac krew. Morpeth nie umarl. Jeszcze nie. Z wysilkiem rozchylil powieki. -Rachel... Nie ma nic, czego bys nie umiala naprawic. - Spojrzal na nia surowo. - Teraz wszystko zalezy od ciebie. -Nie umieraj! - zalkala. - Nie umieraj, prosze! Nie zniose tego. -Musisz - szepnal. Jego glowa opadla ciezko na rece Trimaka. Wszyscy Sarrenowie przyklekli i uniesli miecze. -Nie! Nie! Nie! - krzyknela Rachel. - Nie pozwole ci umrzec. Nie pozwole! Odepchnela Trimaka i ujela w obie dlonie twarz Morpetha. Nadal oddychal - lekko i plytko. Otworzyla mu oczy i spojrzala w nie. Co mogla zrobic? Na pewno jest jakis sposob! Cos nagle rozblyslo jej w glowie; spojrzala na jego okaleczone cialo. Tam, gdzie do tej pory widziala tylko miazge kosci i krwi, niespodziewanie ujrzala sposob, w jaki ma go uleczyc, rozrysowany jak w komiksie. Nie tracila czasu na dociekanie, co sie dzieje. Precyzyjnie, jak skalpelem, przebiegla mysla jego rane, krew, kazdy rozerwany miesien, zyle, warstwe skory. Nie bylo chwili do stracenia. Morpeth drgnal konwulsyjnie i uniosl glowe. Jego brzuch sie poruszal. Warstwy nowej skory wyrastaly spod strzepow starej, zakrywaly rane. Na miejscu starego pepka z glosnym pyknieciem pojawil sie nowy. Sarrenowie wpatrywali sie w Rachel w oslupieniu. -Jak to zrobilas? - szepnal Morpeth. -Ja... nie wiem - odparla szczerze. Sprawdzila, czy w jej umysle nie pojawila sie nowa umiejetnosc, i wyczula narastajaca w nim kolejna warstwe magicznej mocy, jeszcze potezniejszej i az sie proszacej, by ja wykorzystac. Ale kiedy zaczela sie zastanawiac, ogarnela ja fala zmeczenia. Teraz, gdy juz wiedziala, ze Morpeth jest bezpieczny, z trudem walczyla z opadajacymi powiekami. -Jestem bardzo zmeczona... - wymamrotala. - Zbyt... zmeczona... zeby myslec... -Wiec spij - powiedzial Morpeth. - Nikt nie zasluguje na odpoczynek bardziej od ciebie. - Rozesmial sie, a w jego glosie znowu zadzwieczalo zycie. - Spij, a gdy sie obudzisz, znowu zjemy razem sniadanie. -Chce zobaczyc Eryka - wymamrotala. -Jest pod dobra opieka. -Boje sie snow, ktore moga do mnie przyjsc. Prosze, nie chce zasypiac. -Zasnij, dziecko, kolorowych snow. Dragwena jest daleko. Nie moze cie skrzywdzic. Nie pozwole jej sie zblizyc. Przysiegam. Rachel usiadla Morpethowi na kolanach, oparla glowe na jego ramieniu i natychmiast zapadla w gleboki sen, zbyt zmeczona, by zbadac swoj nowy dar i zrozumiec, do czego sluzy. 16 Glebia Lalnap Rachel przespala cala noc i prawie caly dzien. Obudzila sie, gdy blade slonce Ithrei zaczelo sie chylic ku zachodowi. Lezala na miekkim poslaniu, ktore przygotowal dla niej Morpeth. On sam spal na krzesle i cicho pochrapywal.Rachel wysliznela sie z lozka, bardzo cicho, zeby go nie obudzic, i umyla sie w miednicy, ktora na nia czekala. Przy lozku lezalo nowe ubranie: spodnie z szorstkiej welny i koszula z grubego brazowego lnu, a choc bylo bardzo proste, podobalo jej sie o wiele bardziej niz to, ktore wybrala sobie w Palacu. Usiadla na brzezku lozka i glosno odkaszlnela. Morpeth mruknal cos przez sen i otworzyl jasnoniebieskie oczy. -Witaj, piekny - powiedziala z usmiechem. - Spoznilam sie na sniadanie? Morpeth przeciagnal sie i spojrzal na nia z ukosa. -Skad! Ale tutaj nie bedziemy miec takiego wyboru jak w Sali Sniadaniowej. -Nie szkodzi. Zadowole sie czymkolwiek. Poklepal sie po brzuchu. -Sliczny pepek. Stary nie byl taki ladny. -Nie wiem, jak to zrobilam - powiedziala, powazniejac. - Co to znaczy? Wiem, ze moja moc rosnie szybko, ale nie az tak! -Nie mam pojecia - przyznal. - Lecz jestem ci bardzo wdzieczny. Spojrz na mnie - jestem przystojny, bardzo silny, moge stawic czolo kazdemu zolnierzowi wiedzmy! - Zerwal sie z miejsca, podskoczyl wysoko, zrobil wspaniale salto w powietrzu i wyladowal na czubkach palcow. - Nie wiem, co zrobilas, ale czuje sie fantastycznie! -Co z Erykiem? -Ach! Dobrze, ze pytasz. Chodz ze mna, sama zobacz, co porabia nasz zadziwiajacy Eryk. Nie uwierzysz. No, chodz. Wzial ja pod ramie i zaprowadzil do pomieszczenia, w ktorym na malym krzeselku siedzial jej brat. Rachel wybuchnela placzem i chwycila go w objecia. Tulila go do siebie tak mocno, jakby nie chciala go juz nigdy wypuscic. -Hej, wszystko dobrze? - spytala w koncu, glaszczac go po glowie. -W porzadku - odparl ze smiechem. - Patrz! Nauczylem sie smiesznych rzeczy. Powiedz jej. Morpeth usmiechnal sie od ucha do ucha. -Pamietasz, jak bawilismy sie w Sali Sniadaniowej? -Oczywiscie. -Co mam stworzyc? Wybierz cokolwiek. Wzruszyla ramionami. -Kwiatek. -Doskonale. Patrz uwaznie. Po chwili nad glowa Morpetha pojawil sie zonkil. Eryk wycelowal w niego palec i kwiat zniknal. Morpeth wyczarowal szesc bukietow i puscil je w ruch pod sufitem. Eryk usunal je jeden po drugim, palcem wyciagnietym niczym magiczna rozdzka. -On ma moc! - krzyknela Rachel. - Potrafi robic to co my! -Mylisz sie - odparl Morpeth. Odwrocil sie do Eryka. - Stworz bukiet kwiatow. -Nie moge - burknal chlopczyk. - Przeciez wiesz. -Sprobuj - ponaglil go Morpeth. - No, prosze! Eryk zacisnal mocno usta i zmarszczyl czolo. Wreszcie poddal sie z jekiem rozdraznienia. -Nie moge! I co z tego, wcale mi nie zalezy. Tutaj wszyscy czaruja. Zadna rewelacja. -Nie rozumiem - szepnela Rachel. - Jaka moc ma Eryk? -Nie jestem pewien. Bardzo niezwykla, to pewne. Nigdy nie spotkalem sie z czyms takim u zadnego dziecka na Ithrei. Mozna to nazwac antyczarami. Eryk sprawia, ze czary przestaja dzialac. Rachel zmarszczyla brwi. -Ja tez tak potrafie. W Sali Sniadaniowej oboje sprawialismy, ze rzeczy znikaly. -Ale nie tak jak Eryk. Sama sie przekonaj. Wyczaruj cos. Rachel stworzyla stol, ktory jej dziadek zrobil zeszlej zimy, na krotko przed smiercia. Znala ten mebel bardzo dobrze, bo dziadek pokazal jej kazdy jego szczegol - spojenia, tajna szufladke, wiele cierpliwie nakladanych warstw lakieru. Nie spieszyla sie, starannie go uksztaltowala i ustawila na srodku pokoju. Eryk wycelowal w niego palec, nawet nie patrzac. Stol zniknal. Rachel usilowala go odbudowac, ale przekonala sie, ze nie pamieta, jak wygladal. Skupila sie ze wszystkich sil, ale zdolala wyczarowac jedynie blada kopie prawdziwego stolu. Spojrzala na brata z podziwem. -Sprobuj jeszcze raz - odezwal sie Morpeth. Bardzo starajac sie skoncentrowac, zrobila lampe. Eryk usunal takze ja, a Rachel znowu nie zdolala jej odtworzyc. -Teraz rozumiesz? - zawolal Morpeth. - Eryk usuwa czar na stale! To, co ty potrafisz stworzyc, on moze zniszczyc, i to tak, ze nie bedziesz mogla znowu uzyc tego samego zaklecia. On je zabiera na zawsze. Rachel pomyslala o Dragwenie. -Czy mozesz zniszczyc tez czary wiedzmy? -Moze... Nie wiem - powiedzial Eryk z wahaniem. - Niektore. Nie te najlepsze. Wiedzma potrafi je ukrywac. A niektore jej zaklecia skladaja sie z wielu mniejszych, ktore bez przerwy sie zmieniaja. Chybabym sie w nich pogubil. -Dlaczego wczesniej tego nie robiles? -Nie wiedzialem, ze potrafie. Udalo mi sie przypadkiem. Morpeth cwiczyl rzucanie zaklec. Wkurzal mnie, chcialem, zeby przestal i... ciach! Rachel dotknela w zamysleniu swojego nosa. -Jestes... ja tak nie potrafie! Eryk rozpromienil sie, dumny i szczesliwy. Po raz pierwszy od przybycia na Ithree zaczal przypominac dawnego siebie. Rachel wyobrazila sobie, ze walczy z Dragwena, a Eryk macha palcem i udaremnia wszystkie zaklecia wiedzmy. Usiadla przy wielkim stole z ociosanego kamienia i zajela sie Erykiem. Morpeth przyniosl jej czarke zupy i kawalek razowego chleba. -Tym razem nie bedzie kanapek z czekolada - powiedzial przepraszajaco. Rachel zaczela jesc. Eryk przysunal sie do niej i spojrzal na jej wlosy. -Ble! - zawolal. - Posiwialas! Masz siwe wlosy! Rachel uniosla grzywke. Skore na glowie miala bardzo wysuszona; przy kazdym ruchu sypaly sie z niej platki naskorka. Podbiegla do lustra i rozgarnela wlosy w paru miejscach. Tuz przy skorze staly sie siwe i cienkie. Szarpnela; w dloni zostala jej pelna garsc wlosow. -Co sie ze mna dzieje? - jeknela. - Czy... czy sie starzeje, bo zuzylam za wiele magicznej mocy? Morpeth dotknal jej glowy. -Prawdopodobnie nic sie nie stalo - powiedzial lekko. - To przez to, ze ostatnio bardzo sie denerwowalas. Magia nie zmienia cie az tak szybko. Rachel nadal stala przed lustrem, "wypatrywala zmarszczek wokol oczu, znaku rozpoznawczego Sarrenow. Nie znalazla ich, ale poczula inne zmiany - jej szczeki staly sie opuchniete, a oczy zaczely bolec. W drzwiach stanal Trimak. Byl blady ze zmeczenia. - Chcesz sie rozejrzec po Glebi? Niestety, nie ma tu ladnych widokow. Rachel wziela Eryka za reke, potarla piekace oczy i weszla do glownej jaskini. Byla pelna rannych Sarrenow. Cala jej przestrzen zajmowaly prowizoryczne poslania, bardziej przypominajace sterty lachmanow niz lozka. Lezaly na nich dziesiatki jeczacych z bolu mezczyzn i kobiet. Dogladalo ich kilku lzej rannych. Podawali im proste leki i pocieszali najlepiej, jak umieli. Rachel patrzyla na nich ze zgroza. I - Co sie stalo? - Walczyli z zolnierzami wiedzmy w podziemiach Palacu - wyjasnil Trimak. - Wiekszosc nie miala broni. Zostala nas ledwie setka. Reszta zginela w tunelach lub w drodze do Glebi. (- Szliscie piechota? - zdumiala sie. - Brneliscie w sniegu taki kawal drogi, a Dragwena was nie znalazla? - To byla straszna podroz. Strach przed wiedzma gnal nas przez zawieje. Ocalelismy chyba tylko dlatego, ze szpiedzy Dragweny ostrzyli sobie zeby na znacznie smaczniejszy kasek - na was. Rachel powiodla po nich oslupialym wzrokiem. Nagle wszystko, przez co przeszla, przez co wszyscy musieli przejsc od czasu, gdy wraz z Erykiem znalazla sie na Ithrei, wydalo jej sie koszmarnym snem. -Wszystko przez nas! - krzyknela. - Dragwena pozwolila mi uciec tylko po to, zeby zwabic Sarrenow do lochow. Potem wykorzystala Eryka, zeby doprowadzil ja do mnie. Moze nadal jestesmy narzedziami w jej reku. Moze zdola was tu odnalezc poprzez nas! Nie przyszlo wam to do glowy? -Alez przyszlo. Naturalnie - odpowiedzial Trimak. - To ryzyko, na ktore musimy byc przygotowani. -Naprawde? Wiem, wszyscy uwazacie, ze jestem dzieckiem-nadzieja. Chcecie, zebym pokonala Dragwene. I wiem, ze musze z nia walczyc. Ale... - Chwycila Eryka w objecia i zamrugala powiekami, zeby powstrzymac palace lzy. - Ale... -Ale sie jej boisz - dokonczyl Trimak. - Wiem. Tak jak my wszyscy. - Oczy mu zwilgotnialy, zwiesil glowe ze smutkiem. - Zbyt wiele od ciebie wymagamy. Rachel ujela w obie dlonie swoje dlugie wlosy, ktore nie byly juz calkiem ciemne. -Nie szkodzi - powiedziala - ale widziales, co sie stalo? Patrz, nie jestem juz ciemnowlosym dzieckiem. Widzisz? - Spojrzala na Morpetha. - Zrobie wszystko, zeby ochronic ciebie i Eryka, lecz co takiego udalo mi sie osiagnac? Nie zdolalam nawet przeploszyc wilkow! Wystarczy, ze Eryk wyciagnie palec, i moje zaklecia znikaja, tak po prostu. Jak mozecie myslec, ze pokonam wiedzme? Nie macie pojecia, jaka jest potezna. Wydaje mi sie, ze sie nami bawi. Fruwa wokol nas i dla zabawy zabija Sarrenow. Co mam zrobic, zeby ja przestraszyc? Przez pare minut w grocie panowalo pelne napiecia milczenie. Potem Rachel zauwazyla kleczacego nieopodal mezczyzne. Rozpoznala go: byl to Grimwold. -Pamietam cie - powiedziala. - To dzieki tobie ucieklam z wiezy. Grimwold mial na twarzy wielka rane. Stracil jedno ucho. -Dziecko-nadzieja... - jeknal. - A wiec wszyscy ci ludzie... nie umarli na prozno. - Chwycil ja za reke. - Naprawde jestes dzieckiem-nadzieja? Naprawde? Ilu z nas musi jeszcze umrzec? Rachel spojrzala mu w twarz. W jego oczach malowala sie rozpacz i nadzieja. -Och, ten glupi wiersz - mruknela. - Nawet nie wiem, co znaczy. Jaki z niego pozytek? Nawet go nie pamietam. Grimwold scisnal jej reke i zaczal recytowac: Ciemna dziewczynka sie zjawi, Nieprzyjaciol wybawi, Spiew w harmonii uslyszycie, Powstane ze snu i morza o swicie, A wy jak dzieci sie ucieszycie. -Nadal nic mi to nie mowi - powiedziala Rachel. -Znam jeszcze inny wiersz - szepnal Eryk. Wszyscy znieruchomieli. -Czarny wiersz - dodal. Rachel zerknela na Trimaka. -Rozumiesz cos? Sarrenowie pokrecili glowami z lekiem. Eryk odkaszlnal. Ciemna dziewczynka sie zjawi, Nadziei was pozbawi. Zacne serca stracone, Dzieci nienarodzone, Czarodziejow pogrzebie, Wieczna ciemnosc na niebie. Sarrenowie zakryli uszy rekami i krzykneli z bolu. -Co to znaczy? - spytala Rachel z przerazeniem. -To znaczy - syknal Eryk - zacne serca stracone, dzieci nienarodzone, czarodziejow pogrzebie, wieczna ciemnosc na niebie. Dragwena zabije wszystkie dzieci i czarodziejow, tak jak to zapowiedziala. -Dlaczego nie powiedziales nam tego wiersza wczesniej? Cos tak waznego... -Poznalem go dopiero przed chwila - zaprotestowal Eryk slabym glosem. - Sam tego nie rozumiem! -Wiec to o to chodzi - szepnela Rachel. - Dragwena chce, zebym spelnila czarna przepowiednie. Potrzebuje mojej mocy. A jesli zmieni mnie w wiedzme, dokonam wszystkich tych okropnych rzeczy, o ktorych mowi wiersz. Jestem dzieckiem-nadzieja albo... koncem wszelkiej nadziei. Morpeth i Trimak spuscili glowy. Nie mogli spojrzec jej w oczy. -A wy nic nie wiecie, tak? - rzucila, z trudem panujac nad rozdraznieniem. - Chcecie, zebym to ja byla od was madrzejsza! Bedziemy tu czekac, az Dragwena po nas przyjdzie? Mam juz dosc tego uciekania i krycia sie przed nia. Na pewno mozemy cos zrobic. Ile czasu minie, zanim Dragwena nas znajdzie? -Moze pare tygodni - odezwal sie Trimak. - A raczej pare dni. Wiedzma moze juz wiedziec, gdzie jestesmy. Rachel przytulila Eryka. -Co teraz zrobimy? Eryk rozplakal sie glosno. -Nie wiem! Wymysl cos! Wiedzma jeszcze cie nie zlapala. Wtedy Rachel uslyszala czyjs smiech. Nieludzki smiech. Natychmiast go poznala. Dragwena. 17 Zeby Rachel rozejrzala sie rozpaczliwie po grocie. - Nie ma mnie w tej paskudnej dziurze - zaszydzil glos Dragweny.-Wiec gdzie? - spytala w myslach Rachel. -W tobie, dziecko. Serce Rachel zalomotalo z przerazenia. -Jak... jak to mozliwe? -Spojrz na swoja dlon! Rachel rozchylila palce. We wnetrzu jej dloni widniala piecioramienna gwiazda, pietno wiedzmy, teraz czarne jak wegiel. -Koncze to, co Sarrenowie przerwali mi w wiezy - wyjasnila Dragwena. - Ta rana siega gleboko. Przemiana w wiedzme bedzie bezbolesna i szybka. Juz teraz twoja krew rzednie i zmienia kolor. Stanie sie szmaragdowa, tak swietlista, ze twoje ludzkie oczy nie beda mogly zniesc jej blasku. Ale wtedy nie bedziesz miec juz ludzkich oczu... Rachel wbila paznokcie w pietno wiedzmy. Krew, ktora wystapila z ranek na jej skore, byla zolta. -Cos ty mi zrobila? - krzyknela w myslach. - To niemozliwe! -Twoi przyjaciele na pewno sie bardzo zdziwia - rozesmiala sie Dragwena. - Mysla, ze jestes dzieckiem-nadzieja i ze zaprowadzisz ich do domu. Coz to bedzie za niespodzianka, kiedy z twoich ust wylonia sie zeby wiedzmy, rojace sie od pajakow. Rachel dotknela policzkow. Pod skora poczula nabrzmiewajaca kostna mase. -Za pare godzin przemiana sie dokona - powiedziala Dragwena. - Nie bedziesz juz potrzebowac snu. Twoje powieki sie rozpuszcza. Nozdrza pekna i zmienia sie we wrazliwe platki skory. Odkryjesz nowe cudowne zapachy. Wszystko to bedzie bardzo przyjemne. Daje ci slowo. Rachel zacisnela powieki, rozpaczliwie sprobowala wyrzucic z glowy glos wiedzmy. -To na nic - syknela Dragwena. - Juz teraz moge swobodnie czytac w twoich myslach. Znam wszystkie twoje leki i nadzieje. Nie uciekniesz przede mna. Nie sprzeciwiaj sie. Oddaj mi sie z wlasnej woli. Rachel zadrzala. Rozejrzala sie rozpaczliwie, szukajac pomocy, zachwiala sie i upadla na ziemie. -Rachel, co sie stalo? - zawolal Morpeth, podbiegajac do niej. Eryk przypadl do Rachel i zrobil cos, co mu sie nie zdarzylo od czasow, gdy byl zupelnie maly - objal ja za szyje. Mocno sie przytulil, a Rachel zaczela plakac, rozszlochala sie z calego serca. -Wiem - szepnal. - Dragwena jest w tobie, tak? Rachel ukryla twarz na jego ramieniu, zbyt roztrzesiona, zeby odpowiedziec. Morpeth spojrzal zdumiony na chlopca. -Skad wiesz, co sie stalo? Jak mozesz to wiedziec? -Po prostu wiem. Rachel chce zostac sama. Morpeth podniosl dziewczynke i zaniosl do malej komnatki, gdzie bylo cicho i spokojnie. Przez cala droge Eryk trzymal ja mocno za reke i usmiechal sie do niej pocieszajaco, wcale niezawstydzony. Nigdy sie tak nie zachowywal. Czy to znaczylo, ze Rachel nie poradzi sobie bez jego pomocy? Morpeth postawil ja ostroznie na podlodze, otarl lzy z jej policzkow. -No, juz... - szepnal, unoszac jej brode. - Jestesmy sami. Tyja i Eryk. -Nie sami. Dragwena jest we mnie. Wie wszystko to co ja. -Co mamy zrobic? - spytal Morpeth. Zadal to pytanie Rachel, ale spojrzal takze na Eryka i to Eryk odpowiedzial. -Nie jestem pewien - powiedzial - ale skoro wiedzma mogla wejsc do glowy Rachel, to Rachel moze wejsc do jej glowy. - Chwycil siostre za ramiona. - Sprobuj. Smialo. Dowiedz sie czegos o wiedzmie. Rachel skinela machinalnie glowa. Scisnela dlon brata i postarala sie uspokoic. Zamknela oczy, oczyscila umysl. I powoli, z wahaniem, jak najostrozniej, zapuscila sonde. Siegnela gleboko w siebie, az dotknela innej istoty - istoty plonacej starymi, prastarymi uczuciami. Dragwena. -Patrz, dobrze sie przypatrz - szepnela Dragwena. - Od dawna tesknilam za ta chwila, dziecko. Wolalabym cie zlapac, zanim dotarlas do Glebi, ale to juz nie ma znaczenia. Tak wiele czasu minelo, odkad moglam otwarcie czytac cudze mysli. Tylko wiedzmy maja ten dar. Zaczelysmy tak rozmawiac juz w wiezy-oku. Teraz sama rozumiesz, ze wkrotce staniesz sie wiedzma. Nie musze miec przed toba tajemnic. Wiec patrz... Umysl Dragweny otworzyl sie zachecajaco. Rachel wniknela w ciemne zakamarki jej wspomnien. Poznala uczucia, ktore niosly Dragwenie ulge: pieszczota jej duszy-zmii, radosc szybowania w trabie powietrznej na krancu swiata, pajaki kryjace sie w bezpiecznej czelusci jej gardla. I wilki. Rachel zrozumiala, jak to jest, kiedy sie poluje z wilczym stadem: zapach wilkow uganiajacych sie za zwierzyna, biegnacych bez wytchnienia przez lesne ostepy i bezkresne sniezne polacie. -Wejdz glebiej - zachecila Dragwena. Rachel usluchala. Ujrzala wiedzme podczas dlugich poszukiwan. Dragwena unosila sie jako ptak nad Dzikimi Gorami, zapuscila sie tak wysoko, ze na jej skrzydlach osiadl szron. -Czego szukasz? - spytala w myslach. -Larpskendyi. Czarodziej powiedzial, ze zostawi swoja piesn w tym malutkim swiatku. Szukalam zapachu jego mocy, by ja unicestwic, gdziekolwiek ja znajde. Rachel patrzyla, jak Dragwena zmienia sie w dziesiatki stworzen. W postaci rekina przemierzyla ocean Endellion, zanurzywszy sie gleboko i siegnawszy kamienistego dna, gdzie jej pysk napelnil sie morskimi stworzeniami o jasniejacych pletwach. Szukala przez wiele setek lat. Przeczesala kazdy kraniec tego swiata, zagladala pod ziemie i wysoko na niebo, dniem i noca, az wreszcie nieustannie pojawiajace sie obce konstelacje staly sie dla Rachel znajome, tak jakby widywala je od urodzenia. W koncu Dragwena przestala szukac. -Nigdy go nie znalazlas - pomyslala Rachel. - Nawet nie wiesz, czym jest ta jego piesn. Ale ciagle tu gdzies sie kryje, prawda? Chroni Ithree. Chroni nas. Serce zabilo jej nadzieja. -Pamietam sen-mare - szepnela w myslach. - Larpskendya obiecal, ze bedzie bronil dzieci na Ziemi. Da im moc, ktora beda mogly wykorzystac, jesli bedzie im potrzebna. -Jeszcze zadne dziecko nie mialo takiej mocy, ktora moglaby mi zagrozic - odparla Dragwena. - Ale Larpskendya dotrzymal slowa. Od dawna porywam dzieci z Ziemi, a ich moc ciagle rosnie. Ty jestes najsilniejsza ze wszystkich. Ale nie az tak, zeby mnie pokonac. Rachel zamyslila sie. Czyzby naprawde byla dzieckiem-nadzieja? A Eryk? Co z jego talentem? Czy takze zagrazal wiedzmie? Wyczula strach Dragweny, szybko zamaskowany, lecz nieomylny, i ciezar spadl jej z serca. -Wiec jednak nie odnalazlas Larpskendyi. To dobrze. Co jeszcze zrobilas, wiedzmo? -To byla jego planeta. Swiat Larpskendyi. Nienawidzilam tu wszystkiego. Wszystko wiec zmienilam. Wiedzma przemknela nad bujnymi lasami Ithrei. Pod jej dotykiem drzewa czernialy i schly. Przeorala szponami zyzne ziemie i kolorowe kwiaty zwiedly. Przefrunela przez lazurowe niebo, nadala mu martwa szara barwe, sniegowi odcien ciemnej szarosci, a slonce pozbawila ciepla i koloru, az wreszcie swiat wyblakl i ochlodl. Ale i to jej nie wystarczylo. Siegnela na krance swiata i stworzyla traby powietrzne, wieczne burze z piorunami i chmury. Potem zajela sie zwierzetami: wronom dala twarze dzieci, a psy zmienila w wilki wielkie jak niedzwiedzie, by z nia rozmawialy i dotrzymywaly jej towarzystwa. A pewnego dnia odebrala orlom - ot tak, dla kaprysu - spiewne glosy, ktore dal im Larpskendya. -Z twojej strony nic mnie juz nie zdziwi - szepnela Rachel. - Widzialam, jak zabijasz i okaleczasz bez powodu. Nigdy nie bede taka jak ty! Dragwena parsknela smiechem. -Zobaczymy. Orly, dzieci, wszystko, co teraz wiesz i czujesz, wkrotce przestanie miec dla ciebie znaczenie. Wazna jest tylko walka z czarodziejami, niekonczaca sie wojna. Ale jest jeszcze cos poza nia. Stowarzyszenie Siostr. Chcialabys je zobaczyc? Czy chcesz zobaczyc moja ojczyzne, planete Ool - swiat wiedzm? Rachel czula, ze Dragwena chce ja zwiesc. Ale tym razem, inaczej niz we snie-marze czy w wiezy, zdala sobie sprawe, ze ma dosc sil, by sie jej przeciwstawic. -Pokaz mi swoja planete - powiedziala bez wahania. - Musi byc brzydka, skoro wydala cie na swiat. Poczula, ze szybuje ku gigantycznej planecie. Niebo bylo tu sine, niemal czarne, a martwe slonce nie dawalo ciepla. Tak, jak sie spodziewala, ujrzala traby powietrzne - ale w przeciwienstwie do Ithrei na Ool szalaly one na calej planecie. A na nich wirowaly wiedzmy, miliony wiedzm. Fruwaly na porywistych podmuchach, cwiczyly rzucanie zaklec. Rachel spojrzala na nie i poczula palaca tesknote, by do nich dolaczyc, razem z nimi unosic sie w powietrznych wirach. Kim byly? Jak sie nazywaly? Czy byly matkami? Siostrami? Machaly do niej rekami, zapraszaly do siebie. Zapragnela pofrunac do nich, ale zrozumiala, ze to uczucie ciagnie ja w glab zadz Dragweny, i stawila mu opor. Wyrzucila planete Ool z umyslu. Poczula, ze Dragwena sie tego nie spodziewala. -Jak zdolalas porywac dzieci z Ziemi? - spytala Rachel. Ujrzala Dragwene siedzaca na niekonczacych sie sniegach Ithrei. -Larpskendya zrobil wszystko, bym nie mogla opuscic planety. Znalazlam sie w pulapce, lecz zaczelam snuc zaklecie, proste zaklecie odnajdywania. Och, Rachel, jego rozpoczecie zajelo mi dziesiec lat, a udoskonalenie go - sto. Omal nie przyplacilam tego zyciem. Przed oczami Rachel przewijaly sie kolejne lata tkania zaklecia. Wiedzma prawie nie zmieniala swojej pozycji na sniegu. Czasem poruszala tylko glowa. Od wysilku, ktorego wymagalo zakonczenie zaklecia, zaczela chorowac: na jej czerwonych jak krew policzkach wyroilo sie robactwo, a zeby wygnily, gdyz pajaki-czysciciele zdechly. -Larpskendya popelnil jeden blad. Nie powinien mi zdradzac, ze zaszczepi magiczna moc na Ziemi. Tym samym dal mi cien nadziei. Zrobilam wszystko, by stworzyc to jedno zaklecie. I wreszcie je dokonczylam. Rachel ujrzala, jak wynedzniala Dragwena wlecze sie na szczyt najwyzszej gory na Ithrei, jak wysyla tchnienie ku lsniacym gwiazdom. Zaklecie przeszylo niebo i rozproszylo sie w kilku kierunkach. Ruszylo na lowy. -Czekalam tysiac lat i jeszcze dluzej - powiedziala Dragwena - az stalam sie tak slaba, ze malo brakowalo, a pozarlyby mnie wilki. Ale w koncu zaklecie odnalazlo twoja Ziemie. A wtedy moglam juz bez przeszkod przyciagnac do siebie dzieci, sprowadzic je tutaj i nakarmic sie ich moca. Rachel przypomniala sobie czarodziejow i Armie Dzieci. -Dlaczego nie wrocilas? Przysieglas, ze zabijesz dzieci, ktore obrocily sie przeciwko tobie. Wiem, ze ich nienawidzilas. Nadal ich nienawidzisz. -Moc tych pierwszych dzieci nie byla duza. Ale ja potrafie czekac, wiec czekalam. Wiedzialam, ze pewnego dnia pojawi sie dziecko tak silne, ze bede mogla wrocic - i w koncu sie pojawilas, Rachel. -Moge czytac w twoich myslach tak samo, jak ty w moich - ostrzegla Rachel. - Nie powinnas mnie wpuszczac do swojej glowy, wiedzmo. Znajde sposob, by ci zrobic krzywde. -Nie, dziecko - szepnela Dragwena. - Ciagle nie rozumiesz. Chce cie tu przytrzymac, przykuta do mego umyslu, dopoki przemiana sie nie dopelni. Kiedy wreszcie staniesz sie prawdziwa wiedzma, odesle cie do jaskin. Mysle, ze najpierw powinnas zabic zdrajcow, Morpetha i Trimaka. Potem trzeba zdecydowac, jak wykorzystamy malego Eryka. Twoj brat posiada moc, ktorej na razie nie rozumiem. Jesli nie znajdziemy dla niej zastosowania, usuniemy go. Moze pozwole ci go zabic...jesli wczesniej nie zrobia tego zolnierze, ktorych juz wyslalam do Glebi. Dragwena otworzyla umysl i przed oczami Rachel pojawila sie maszerujaca armia. Piec tysiecy niewolnikow wiedzmy, uzbrojonych po zeby i otoczonych przez wilki, kroczylo miarowo ku jaskiniom Glebi. Byli juz blisko. Dragwena rozkazala zabic wszystkich, ktorych tam znajda. Wszystkich z wyjatkiem Rachel. -Ostrzege ich! - krzyknela Rachel. -Sprobuj sie uwolnic. Zobaczymy, czy ci sie uda. Rachel cofnela mysli, spodziewajac sie, ze znowu znajdzie sie w grocie z Morpethem i Erykiem. Tymczasem nadal tkwila w myslach Dragweny. Zaczela szukac wyjscia. Nie znalazla go. To, ktorym sie tu dostala, zostalo zamkniete, a moze zapomniala do niego drogi? Kazda sciezka, na ktora wstepowala, prowadzila ja glebiej w umysl wiedzmy. -Wypusc mnie! Dragwena rozesmiala sie przerazliwie. -Przemiana jest coraz szybsza. Czujesz to? Czujesz zmiany? Juz teraz posiadasz moc tak wielka, ze Morpeth nie potrafi jej sobie wyobrazic. Stajesz sie wiedzma. Dolacz do mnie. Nie walcz, to nic nie da. Wkrotce... Nagle wybuch! Rachel poczula uderzenie, jakby w poblizu eksplodowala bomba. Potem rozlegl sie grzmot, a w slad za nim przenikliwy cienki wrzask: to krzyczala Dragwena. Kolejna eksplozja, i tym razem cos trzasnelo jak rozdzierany material. Rachel podniosla glowe i ujrzala swiatlo wpadajace przez rozdarcie, a ponad swiatlem - fragment Glebi. W rozdarciu stal Eryk z twarza skrzywiona z wysilku. -Uciekaj! - uslyszala krzyk Morpetha. - Biegnij do nas! -Nie! - zawolal Eryk. - Najpierw szukaj zaklec. Szybko, Rachel, znajdz zaklecia. Otworzylem Dragwene, zebys mogla uciec. Wybuchy trwaly nadal, wstrzasaly umyslem Dragweny, darly go na strzepy. Rachel nie wahala sie ani chwili. Rozproszyla mysli, przeszukala nimi najtajniejsze zakamarki jej umyslu, az znalazla to, czego szukala: zaklecia, delikatne i potezne, zaklecia zmieniajace sie i tak zlozone, ze trzeba bylo niewyobrazalnej wiedzy, zeby je rzucic. A najglebiej ze wszystkich spoczywaly zaklecia smierci - zadajace ja na niezliczone sposoby. Rachel dotknela ich wszystkich, wypelnila nimi swoja glowe. Raptem wrzaski Dragweny umilkly. Rachel otworzyla oczy i ujrzala grote Glebi, a w niej Eryka i Morpetha. Chlopiec kopnal bezsilnie sciane. -Co znalazlas? Rachel zdala sobie sprawe, ze lezy na ziemi. Krecilo sie jej w glowie. -Ja... nie... gdzie wiedzma? -Uciekla! Wykopalem ja z twojej glowy. Rozbilem jej moc. Uciekla. Musiala uciec do wiezy-oka! -Jak... ci sie... udalo? Eryk potrzasnal glowa. -Nie wiem. Po prostu na nia napadlem. Wiedzialem, ze Dragwena cie w sobie zatrzymala. Czulem, ze chcesz wyjsc, wiec siegnalem jej do glowy i zniszczylem zaklecia, ktore cie tam trzymaly. - Usmiechnal sie. - Dragwena nie potrafila ich znowu przywolac. Tak jak ty! Rachel zastanawiala sie przez pare minut nad tym, co znalazla. Wszystkie zaklecia, w tym takze zaklecia smierci, spoczywaly bezpiecznie w jej glowie. Czy mogla z nich skorzystac, by zaatakowac wiedzme? Poczula bol w lewym policzku. Odruchowo podniosla do niego reke... i natychmiast ja cofnela. Pod skora pietrzyly sie nowe zeby. Spojrzala przerazona na Morpetha. -Jak wygladam? Jego twarz drgnela. -Powiedz! Szybko wyszedl z komnaty i wrocil z lustrem. Rachel ujela je mocno i spojrzala: jej skora byla czerwona, czerwona jak krew, nos zmienil sie w bezksztaltna gabczasta mase, w oczach brakowalo powiek. Rozwarla usta i ujrzala, tkwiace jeszcze w dziaslach, nowe rzedy zebow, po dwa u gory i dolu. Byly niemal calkowicie uformowane, biale i zakrzywione do tylu. Napieraly na policzki, gotowe sie wyrznac. Odlozyla lustro. Wstala, zbyt przerazona, by krzyczec. Morpeth chwycil ja za ramiona. -Tak, zmieniasz sie, ale nadal jestes Rachel, ktora znam! Chcesz nas zabic? Chcesz? Potrzasnela glowa w otepieniu. -Wiec ciagle jest nadzieja. -Nadzieja? - warknela ze zloscia. - Spojrz na mnie. Ciagle jeszcze sie zmieniam. Dragwena powiedziala, ze tak sie stanie. - Odwrocila sie do Eryka. - Kiedy przemiana sie dopelni? -Nie wiem. -Sprobuj to usunac - jeknela. - To przeciez musi byc zaklecie. Nie mozesz go powstrzymac? Eryk zmarszczyl brwi. -Nie. To zaklecie stalo sie czescia ciebie. Nie rozumiem, co sie dzieje. Nie wiem, jak je zatrzymac. Rachel zacisnela szczeki. Nowe zeby zwarly sie ze soba. -Zaprowadz mnie do Trimaka i innych - rozkazala Morpethowi. Sarrenowie spojrzeli na nia i z trudem powstrzymali okrzyk przerazenia. Niektorzy odruchowo chwycili za miecze. Rachel pospiesznie opowiedziala im o wszystkim, takze o zblizajacej sie ku nim armii wiedzmy. Jej spojrzenie padlo na jednego z mezczyzn, tak przerazonego, ze ledwie odwazal sie na nia patrzec. Klapnela w jego strone zebami. -Powinniscie sie mnie bac! Dragwena powiedziala, ze kiedy stane sie wiedzma, zabijanie was sprawi mi radosc. - W tej samej chwili poczula, ze zaklecia smierci wyplywaja na powierzchnie jej umyslu. Szepnely, ze juz teraz moze ich uzyc, jesli tylko zechce. -Przygotuj wszystkich do wymarszu - zwrocila sie do Trimaka. -Rachel, posluchaj... - odezwal sie Morpeth - wiem, ze sie zmieniasz w... w jakas istote, ale to jeszcze nie znaczy, ze bedziesz taka jak Dragwena. Nadal chcesz nas bronic. Zawahala sie. -To znaczy, ze moge z nia walczyc? Dobra wiedzma przeciwko zlej? -Tak. Dlaczego nie? Moze wcale nie zmieniasz sie w potwora. Moze zdolasz obronic jaskinie, jesli to bedzie potrzebne. Musimy sie zastanowic. Pomysl! Wszystko, co ci pokazala Dragwena, moglo byc iluzja. Moze do Glebi wcale nie zbliza sie zadna armia. Grimwold przykleknal obok nich. -Nie. Wyslalem zwiadowce. Armia nadchodzi, tak jak powiedziala Rachel. Rachel powiodla spojrzeniem po zatroskanych twarzach Sarrenow. -Nie zostalo nam wiele czasu - powiedziala. - Nie sadze, zebym mogla pokonac wiedzme. Zaklecia, ktorych sie nauczylam, nie pozwalaja mi na to. Ale wydaje mi sie, ze moge was doprowadzic w jakies bezpieczne miejsce, a potem... potem pojde sama, daleko od was. Niewazne, dokad. Zaczekam, az przemiana sie dokona, i zobacze, co sie ze mna stanie. Nie odwaze sie przebywac blisko was. Nie moge podjac tego ryzyka. Przyszedl mi do glowy pewien pomysl... jesli uda mi sie odciagnac od was Dragwene, zaatakowac ja, jakos ja oslabic, moze bedziecie miec szanse. -Nigdy cie nie opuscimy - oswiadczyl twardo Morpeth. - Zostaniemy z toba, bez wzgledu na to, co sie bedzie dzialo. Trimak dobyl noza. -Morpeth ma racje. Niegdys przysiaglem, ze uzyje go przeciwko tobie. - Rzucil noz na ziemie. - To byla niegodziwa mysl. Czuje, ze Dragwena umyslnie chce nas rozdzielic. Zostan z nami. Zrobimy wszystko, zeby cie ochronic. Grimwold skinal glowa, a wszyscy Sarrenowie zdolni utrzymac miecz w dloni uniesli swoj orez i uklekli przed nia. -Nie - powiedziala Rachel drzacymi wargami. - Opiekujcie sie Erykiem. Nie pozwolcie, zebym go skrzywdzila! Ja albo wiedzma. I... - urwala, zdajac sobie sprawe, ze ani Morpeth, ani Sarrenowie nie zdolaja uchronic jej braciszka przed Dragwena. Sama mysl o tym, ze ona takze moze go skrzywdzic, byla nie do zniesienia. Czy Eryk bedzie bezpieczniejszy z Sarrenami, czy z nia? A moze... przez chwile ujrzala przerazajaca wizje chlopczyka bladzacego samotnie w sniegach Ithrei, uciekajacego przed nia i Dragwena. Eryk dotknal jej ramienia. -Sluchaj... Odwrocila sie, a wraz z nia odwrocily sie cztery nowe szczeki. -Ufam ci - powiedzial. - Nigdzie beze mnie nie idz. Nie zostawiaj mnie, Rachel. Przytulila go do siebie. -Nie boisz sie mnie? Usmiechnal sie z zazenowaniem. -No, troche sie boje. Straszne sa te twoje zeby. Rozesmiala sie, a jej nowe kly zgrzytnely o siebie. -Ale mam to. - Eryk podniosl palec. - Dragwena mnie nie przestraszy. Nigdy! Sprobowala sie usmiechnac. Czy powinna zabrac go ze soba? A moze tego wlasnie chciala Dragwena? Grimwold krazyl nerwowo po jaskini. -Nie wiem, jak zamierzasz nas wyprowadzic z groty. Myslisz, ze Sarrenowie zdolaja uciec przed armia? Spojrz na nas! - zatoczyl reka. - Z trudem wleczemy sie o wlasnych silach. Dokad pojdziemy? Gdzie sie ukryjemy? -Jak jest na dworze? - spytala. -Jak? -Czy jest ciemno? -No tak, jest noc - rzucil niecierpliwie. - Slonce zaszlo dobra godzine temu. I co z tego? To nam nic nie da. Armath swieci jak wszyscy diabli. Szpiedzy Dragweny natychmiast nas odnajda. - Spojrzal na Trimaka. - Niech Rachel i Eryk odejda, jesli musza, ale wedlug mnie Sarrenowie powinni pozostac w Glebi i walczyc, dopoki zdolaja. Jesli wyjdziemy na powierzchnie, bedziemy bezbronni. Tu przynajmniej mamy jakas szanse. Kilku Sarrenow mruknelo z aprobata. -Nie bedziecie musieli uciekac ani walczyc - odparla Rachel, wodzac po nich wzrokiem. - Teraz mam nowa moc. Ci, ktorzy odniesli powazne rany, natychmiast wstali i otrzasneli sie, nie wierzac wlasnym oczom. Ich rany zniknely. Rachel poczula, ze potrzebne zaklecia same wylewaja sie z jej glowy. To zaklecia Dragweny, pomyslala. Ktore przyda sie najlepiej? Ktore z nich zaskoczy wiedzme i pomoze im uciec? -Niech wszyscy przejda do najwyzszych korytarzy Glebi - rozkazala. -Dokad nas zabierasz? - spytal Trimak. -Nigdzie nie jest bezpiecznie. Zabiore was jak najdalej stad. Kiedy mowila te slowa, jej policzek pekl i odslonil nowy kiel... a w slad za nim cala wielka szczeke. Wszystkie zeby wyciagnely sie lakomie do przodu, jakby usilowaly dosiegnac Sarrenow. Poczula, ze cos laskocze ja w dziasla, i domyslila sie, ze to pajak zrodzony z jej sliny. Nie starala sie go wypluc, wiedziala, ze za chwile wykluja sie inne, ktore go zastapia. -I lepiej sie pospieszcie - dodala z gorycza. 18 Kopiec Rachel zostala na chwile sama. Snula zaklecie, ktore bylo im potrzebne do opuszczenia grot.Kiedy bylo juz gotowe, swiat wygladal inaczej. Wysoko na nocnym niebie pojawilo sie siedem chmur, ktore ruszyly w strone Glebi. Przybyly z zachodu i plynely szybko, choc nie az tak, by sie wyrozniac spomiedzy innych chmur. Przez pare kilometrow sunely nad horyzontem, tuz nad niskimi pagorkami, po czym zbily sie w jedna nieprzenikniona mase, ktora zaslonila ksiezyc. -Teraz - rzucila Rachel straznikowi. Uchylil lekko drzwi i rozejrzal sie ostroznie. Wojska Dragweny nadciagaly ze wszystkich stron. Sarrenowie stloczyli sie w korytarzu za drzwiami, nie wiedzac, czego sie spodziewac. Przez szpare w drzwiach wsaczyla sie zimna mgla, ktora otulila wszystkich mleczna wilgotna biela. -Nie bojcie sie - uslyszeli glos Rachel. - Niech mgla was otoczy. Wezwalam ja, by was chronila. Pofruniemy ukryci w chmurze. Przeniose was w powietrzu. Nie spadniecie, a podroz bedzie krotka. W nastepnej chwili wszyscy uniesli sie powoli, jakby ktos podlozyl pod nich miekka poduche. Zawisli w korytarzu z nogami dyndajacymi pare centymetrow nad ziemia. -Jestem gotowa - oznajmila Rachel. Sarrenowie poszybowali powoli w nocne niebo - jeden po drugim, gdyz drzwi byly zbyt waskie, by pomiescic wszystkich naraz. Lagodnie, jak para ulatujaca z dziobka imbryka, opuscili Glebie Latnap. Zanim ostatni Sorren zniknal z korytarza, Rachel byla juz bardzo wysoko na niebie. W powietrzu pojawil sie dlugi, cienki walec szarosci; obracal sie przez chwile wokol wlasnej osi, potem ustawil sie rownolegle do horyzontu i znieruchomial. Z daleka wygladal jak dluga szara chmura. Doskonale kryl tych, ktorzy sie w nim znalezli. Lekko poszybowal na zachod wraz z innymi chmurami zaslaniajacymi swiatlo Armatha i gwiazd. -Przygotujcie sie! - szepnela Rachel. Chmura stanela, choc inne dalej sunely na zachod. Po chwili bezglosnie ruszyla na poludniowy zachod, nisko przy ziemi. Wielu Sarrenow wpadlo w panike, gdyz przy zmianie kierunku chmura mocno nimi szarpnela. Stopniowo nabrali szybkosci i pomkneli przez noc. Rachel otoczyla wszystkich zakleciem ciepla, by ich ochronic przed lodowatym wiatrem. Samotne prapsie, smigajace wysoko po niebie, zobaczylo mijajaca je chmure i pare razy mrugnelo oczkami. -Co to? - cwierknelo, ale chmura juz zniknela, a parpsie po chwili o niej zapomnialo. Dalej przygladalo sie maszerujacym zolnierzom wiedzmy i wilkom - od Glebi dzielila ich juz tylko godzina marszu. Chmura zatrzymala sie nad Kopcem, niskim pagorkiem w poblizu poludniowego bieguna Ithrei. Podczas podrozy przez umysl Dragweny Rachel dobrze poznala planete. Wiedziala, ze tutaj szpiedzy sie nie zapuszczaja. Na Kopcu nie bylo niczego z wyjatkiem paru mizernych drzewek, ktore jakims cudem oparly sie wichrom. Chmura lagodnie zstapila w dol i rozplynela sie; Sarrenowie wysypali sie z niej jak z worka. Kilku od razu zerwalo sie na rowne nogi, z mieczem gotowym do ciosu. Grimwold i Morpeth trzymali sie blisko Rachel i uwaznie obserwowali okolice. Morpeth ujal Rachel za rece. -Jestes pewna, ze powinnas odejsc? Czulibysmy sie bezpieczniej, gdybys zostala. Rachel szczeknela nowymi zebami. -A to? -Moglbym sie do nich przyzwyczaic - powiedzial Morpeth i spuscil wzrok. - Nie wiem, czy sie przyzwyczaje do zycia bez ciebie. Rachel pogladzila jego gladki policzek. -Wiesz co, chyba wolalam, kiedy miales brode. Dawny Morpeth bardziej mi sie podobal. -Zapuszcze ja dla ciebie - odparl powaznie. - Po twoim powrocie. -Moge cie zmienic juz teraz, jesli chcesz. Morpeth usmiechnal sie lobuzersko. -Och, no wiesz... chyba nie. Po raz pierwszy od pieciuset lat jestem wyzszy od Trimaka. To mile nie musiec ciagle podnosic glowy, kiedy sie patrzy na innych! -Nigdy tego nie zauwazylam - szepnela, walczac ze lzami. - Kiedy na ciebie patrzylam, zawsze mi sie zdawalo, ze to ja musze podnosic wzrok. Przytulila sie do niego. -Dokad idzie Eryk? - spytal Morpeth. Rachel odwrocila sie i ujrzala brata maszerujacego w strone odleglego pagorka sniegu. -Eryk! - krzyknela. - Wracaj! Nie zwrocil na nia uwagi. -Dragwena tu jest albo byla - rzucil. - Magia ma zapach... - Polozyl sie na brzuchu i rozlozyl rece. Zaczal weszyc, jednoczesnie zataczajac kolka dlonmi. - Znajde ja! -Nie! - krzyknela Rachel. Nagle, bez ostrzezenia, snieg przed Erykiem rozstapil sie i z ziemi zaczela powstawac z wolna jakas postac. Dragwena. Zanim chlopiec zdolal oprzytomniec, wiedzma uderzyla go w twarz tak mocno, ze przelecial w powietrzu pare metrow i upadl, zakrwawiony i nieprzytomny. -Z toba rozprawie sie pozniej - oswiadczyla. Pierwszy zareagowal Grimwold. Wraz z kilkoma Sarrenami rzucil sie na wiedzme. Dragwena uderzyla kazdego spojrzeniem, odrzucajac ich wysoko pod niebo. Ale zanim zdazyli spasc, Rachel podniosla glowe i unieruchomila ich w powietrzu, rozpietych jak motyle na tle gwiazd. -Bardzo dobrze - odezwala sie Dragwena - ale nie doskonale. Przeszyla jej umysl bolem ostrym jak noz. Rachel wzdrygnela sie i na chwile stracila panowanie nad swoimi myslami. To wystarczylo, by Grimwold i pozostali runeli w dol. Prosto na spotkanie smierci. -Cudownie - tchnela Dragwena. - Dzis czeka mnie jeszcze wiele takich przyjemnosci. Myslalas, ze mi uciekniesz? Ty glupia, przeciez smierdzisz! Nie zdajesz sobie sprawy? Smierdzisz magia. Rozpoznam twoj zapach wszedzie. Ta chmura! Coz za niezdarne przebranie. Latwo cie bylo rozpoznac. A co do Eryka, wiedzialam, ze nie zdola sie oprzec pokusie i wykorzysta swoj niezwykly dar, by mnie odnalezc. Wszystko to bylo dziecinnie latwe - bo jestescie tylko dziecmi. Zawsze bede umiala was przechytrzyc. Rachel wpatrywala sie ze zgroza w martwych Sarrenow. Przygotowala sie na atak, sadzac, ze wiedzma natychmiast sie na nia rzuci. Tymczasem Dragwena powiedziala: -Musisz wiedziec, ze mnie nie pokonasz. Dlaczego w ogole mi sie sprzeciwiasz? Przyjdz do mnie z wlasnej woli, a ja oszczedze tych, ktorzy jeszcze zyja. Nawet malego Eryka. Daje ci slowo. Rachel siegnela blyskawicznie do umyslu wiedzmy. Dragwena nie spodziewala sie tego i nie oslonila swych mysli. W chwile potem zablokowala je, ale bylo juz za A pozno: Rachel przekonala sie, ze Dragwena chce zadac wszystkim Sarrenom okrutna smierc. -Ty sie boisz! - zrozumiala Rachel. - W przeciwnym razie bys tego nie powiedziala. Klamiesz. Boisz sie Eryka i boisz sie mnie! Dragwena przestala udawac. -Czego sie tak boisz, wiedzmo? Nie odpowiedziala. Rachel zamilkla. Po raz pierwszy poczula, co ich dzieli. -Juz wiem! Nie staje sie taka jak ty! - Dotknela swoich czterech szczek. - Prawde mowiac... wcale nie zmieniam sie w wiedzme. -Nie mozesz sie dluzej opierac - syknela Dragwena. - Przestan walczyc. Rachel przebiegla myslami wszystko, co sie wydarzylo: Dragwena zadala jej rane w wiezy-oku i bez konca powtarzala, ze to moze oznaczac tylko jedno. Rachel zastanowila sie gleboko... i zrozumiala prawde. Odwrocila sie do Dragweny. -To ty chcialas mnie przekonac, ze stane sie wiedzma - szepnela. - Wmawialas mi, ze bede taka jak ty, ze zaczne myslec jak ty, wygladac jak ty. A ja w to uwierzylam. - Dotknela swoich wlosow, rak, czterech warg i usmiechnela sie. - Moja magiczna moc sie rozwija. Ale magia nie wie, czego chce. Morpeth nauczyl mnie tego w Sali Sniadaniowej, kiedy musialam wybrac kolor chleba. Calkiem zapomnialam o tej prostej prawdzie. Magia chce, zeby ja wykorzystac, ale trzeba nad nia panowac. Moja moc pragnela, by ja wykorzystac. A ja ja wykorzystalam, nie zdajac sobie z tego sprawy. Bylam tak pewna, ze staje sie wiedzma! Dlatego moc mnie w nia przemienila. Gdybym dalej w to wierzyla, moze rzeczywiscie stalabym sie taka jak ty. Tak to sobie zaplanowalas. W ulamku chwili Rachel znowu przybrala dawna postac. Przerazajace zeby zniknely, wlosy znow staly sie ciemne. -Ty glupia, glupia wiedzmo - rzucila - wiem, czego chcesz: wrocic na Ziemie, zeby zabic czarodziejow i dzieci. Ale nie zrobisz tego beze mnie, prawda? Nie masz dosc sil. A ja ci nie oddam mojej mocy! Lagodny glos juz na mnie nie dziala, tak samo jak inne sztuczki. - Spojrzala na nia bez leku. - Wiele sie nauczylam. Moge zniszczyc sama siebie, jesli zechce. Cokolwiek sie stanie, nie zmienisz mnie w swoja wiedzme. Nigdy, przenigdy nie dopuszcze do spelnienia tego, o czym mowi czarny wiersz. Dragwena siegnela do jej umyslu. Rachel pochwycila jej mysl i odrzucila. Dragwena wrzasnela z wscieklosci tak glosno, az echo jej krzyku wstrzasnelo Kopcem. -Wiec gotuj sie do walki! - zawyla. - Juz mi sie na nic nie przydasz. Nie pozwole ci dluzej zyc. - Jej wytatuowane oczy plonely jak wegle. - Walka! Prawdziwa walka! Od wielu lat nie zaznalam tej rozkoszy. -Walka na smierc i zycie - szepnela Rachel. -Oczywiscie. Dziewczynka usilowala zachowac spokoj. Tego sie nie spodziewala. -Znam kilka interesujacych zaklec - powiedziala slabym glosem. -Rzeczywiscie. Pozyczylas je sobie ode mnie. Ale potrafie sie przed nimi bronic. Obys miala nowa bron, bo nasze starcie nie potrwa dlugo. -Obys miala racje. -Ach, mowisz jak prawdziwa wiedzma - rozesmiala sie Dragwena. - Dzielna dziewczynko, czy wiesz, na ile sposobow moge ci zadac smierc? Rachel skinela glowa. -Znam wszystkie twoje zaklecia. -Nie - odparla lagodnie Dragwena. - Znasz tylko te, ktore pozwolilam ci zobaczyc. Eryk pomogl ci znalezc zaklecia smierci, lecz ucieklam, zanim trafilas na najstraszniejsze. To zaklecia o najwiekszej mocy: zaklecia zaglady. Nie mozesz sie przed nimi bronic, dziecko. Czy teraz sie nie boisz? -Boje sie wszystkiego, co ciebie dotyczy. Ale nie marnowalabys czasu, gdybys ty takze sie mnie nie bala. Wiedzma przyjrzala sie jej uwaznie, nawet z podziwem. -Coz za szkoda, ze musze cie zgladzic. Jednak jesli bedziesz tu zyc, za toba przyjda inni. Larpskendya dobrze spelnil swoja zapowiedz. Musze mu za to podziekowac. Z nowymi dziecmi nie popelnie juz tych bledow co z toba. - Cofnela sie o krok. Dusza-zmija przesunela ukosnie jezyczkiem po jej twarzy na znak rozpoczecia walki. - Poniewaz starczylo ci odwagi, by mi sie przeciwstawic, czy chcesz rzucic zaklecie jako pierwsza? Uwazam, ze zaslugujesz na ten zaszczyt. Rachel obejrzala sie na Eryka, ktory nadal lezal z twarza w sniegu. Musiala odciagnac od niego Dragwene najdalej, jak mozna - jak najdalej od Kopca. Zmienila sie w kruka i wzbila sie pod niebo. Dragwena nie ruszyla za nia od razu. Zwrocila sie do Sarrenow. -Patrzcie na te scene! - krzyknela. - To bedzie ostatnie, co ujrza wasze oczy. Kiedy wroce, zamienie was w popiol. Po chwili drugi kruk zaskrzeczal i rzucil sie w pogon za Rachel. Wszyscy zebrani na Kopcu wpatrywali sie z przerazeniem w dwa czarne ptaki, bijace skrzydlami czern nieba. 19 Zaklecie zaglady Rachel nie byla gotowa do walki. Leciala przed siebie, ogarnieta panika, nie wiedzac, dokad uciec. Gdzie znajdzie bezpieczne schronienie? Przeniosla sie mysla w Dzikie Gory, daleko od Kopca. Bez wysilku przemknela nad gorami i dolinami, zastanawiajac sie, jak wykorzystac nowe zaklecia, skoro Dragwena zna je od tysiecy lat. Najpierw bezpieczenstwo, pomyslala. Trzeba stac sie niezauwazalnym. Tak wyciszyla lopot skrzydel, ze zaczely poruszac sie zupelnie bezszelestnie. W oczy sypal jej snieg, wiec frunela na oslep, lecz i tak widziala swiat z doskonala wyrazistoscia. Armath swiecil jasno, wiec zmienila kolor ciala, by odbijac jego blask. W oddali widac bylo najezone wieze Palacu, czarne jak wegiel na tle niemal czarnego nieba.Czy Dragwena szybko ja znajdzie? Tak. Czy maja zaatakowac, czy sie bronic? Zwrocila sie z tym pytaniem do zaklec; daly jej rozne odpowiedzi. Czy potrafi zrobic cos, czego nie umie zrobic Dragwena? Czy ma bron, ktorej wiedzma nigdy dotad nie spotkala? Zaklecia nie mialy na to odpowiedzi. Raptem Rachel zdala sobie sprawe, ze nie zagluszyla swoich mysli. Wsciekla na siebie, zarzucila na nie ochronny czar. Dragwena znalazla sie tuz obok niej, lecialy skrzydlo w skrzydlo. -Za pozno - rzucila. - Trzeba bylo o tym pomyslec wczesniej. Slyszalam wrzask twoich mysli az na Kopcu. Teraz wiem, ze nie masz zadnej tajnej broni. Nie powinnas sie tak obnazac. Musisz mnie zainteresowac, bo inaczej wydre ci serce. Rachel zaczela skakac z miejsca w miejsce, na oslep, byle gdzie: z Dzikich Gor do Smoczego Lasu, z jeziora Ker do Palacu, byle szybciej, nie zatrzymujac sie nigdzie dluzej niz na pare sekund. Po drodze zmieniala takze postac, usilujac zmylic wiedzme. W koncu wtopila sie w czarny kamien Palacu, stala sie sciana i zamarla w trwodze. -To wszystko? - spytala sciana obok niej. - Za dobrze znam twoja moc, zeby zwykla zmiana ksztaltu miala mnie zwiesc. W wiezy zaskoczylas mnie, zmieniajac sie w pylek kurzu, ale drugi raz ci sie to nie uda. Szybko, zaczynam sie niecierpliwic. Olsnij mnie swoja magia! Rachel przedzierzgnela sie w wilka przemierzajacego palacowe ogrody. Przybrala jego zapach. Zmienila sie w zabe, poczula jej sluz, zmieszala go z zapachem wilka i innych stworzen. Po raz pierwszy pochwycila zapach swojej magii i usunela go. Przemierzyla wiele kilometrow, zdusila wszystkie zapachy, stala sie podmuchem bezwonnego powietrza, bez celu unoszacego sie tu i tam. Tym razem Dragwena nie mogla jej znalezc przez pare minut. Wreszcie czarna lapa stracila ja z nieba. -Interesujace - powiedziala wiedzma. - Co dalej? Rachel stworzyla druga wiedzme i chwycila ja w wielka czarna lape. Dragwena zrobila to samo, az ogromne szpony zaslonily Armath i cale niebo. Wreszcie Dragwena zeszla z Rachel na ziemie. -Wiec potrafisz tylko nasladowac? - spytala ze znudzeniem. - Mialam nadzieje na cos bardziej interesujacego niz... Rachel rzucila sie na dusze-zmije wiedzmy. Pochwycila jej umysl, pokierowala klami i wbila je w szyje Dragweny. Wiedzma krzyknela i zaraz sie opanowala, ale to wystarczylo - zmija miala sluzyc tylko do odwrocenia uwagi. Rachel rozswietlila swoje cialo i wyczarowala tysiac innych Rachel, rownie swietlistych jak ona. Uniosla je w powietrze. Przez chwile cale niebo rozjarzylo sie blaskiem tak olsniewajacym, ze dotarl nawet do zdumionych Sarrenow na Kopcu. Rachel rozproszyla swoje sobowtory na wszystkie strony - na ziemie, drzewa, skaly, wode i powietrze. Nieustannie skupiala na nich uwage, by wygladaly rownie realnie jak ona. Dala im ten sam zapach, wage, rytm oddechu, puls - i umiescila je w kazdym zakatku Ithrei. Kilka Rachel spogladalo w dol na Palac. Unoszaca sie miedzy nimi prawdziwa Rachel obserwowala wiedzme, ktora przez chwile stala naprawde oszolomiona. Nagle Dragwena wyrosla tuz przed nia i parsknela glosnym smiechem. Rachel krzyknela ze strachu - i tylko to, nic wiecej, zdradzilo jej tozsamosc. Zbyt pozno zauwazyla, ze Dragwena przed kazda Rachel postawila swoja smiejaca sie replike. -Ach, to bylo bardzo dobre - wycedzila wiedzma. - Doskonale! Gdybys jeszcze kazala krzyknac wszystkim Rachel, moze bys mnie nabrala. Ale chyba wymagam od ciebie zbyt wiele. Trzeba wielu lat praktyki, zeby stac sie prawdziwa wiedzma, a tobie nie zostalo az tyle czasu, prawda? - Wyszczerzyla zeby. - Staraj sie dalej. Nie mam ochoty zabijac cie juz teraz. Rachel rzucila sie do ucieczki przez cala Ithree, usilujac zyskac troche czasu na zastanowienie. Co jeszcze moze wymyslic? No, wysil sie, rozkazala sobie. Mysl! Cos zupelnie innego... Dragwena od niechcenia podazala za nia. Nie spieszyla sie; ta zabawa zaczela sie jej podobac. Byc moze czekaja I ja jeszcze jakies niespodzianki? Zdala sobie sprawe, ze Rachel zatrzymala sie w Smoczym Lesie, jakby nie bylo juz innych miejsc na planecie. Wiedzma poszybowala w dol. Doskonale wiedziala, gdzie szukac dziewczynki. Ale zamiast pomiedzy mrocznymi drzewami, znalazla sie w tropikalnej dzungli. Na miejscu czarnej martwej ziemi ujrzala tryskajaca zyciem soczysta trawe. A na trawie, pomiedzy pioropuszami paproci, siedzial po turecku czarodziej o wielobarwnych oczach. -Larpskendya! - krzyknela Dragwena. -Mowilem, ze zawsze bede bronic tego swiata - powiedzial. - Myslalas, ze ci pozwole dogonic Rachel? Dragwena upadla na kolana i ukryla twarz w dloniach. -To niemozliwe! W chwili, gdy odwrocila od niego spojrzenie, Larpskendya zniknal, a na jego miejscu pojawilo sie zawieszone w powietrzu ostrze. Rachel stworzyla je ze wszystkich dostepnych jej zaklec smierci. Rzucila je w chwili, gdy Dragwena byla wytracona z rownowagi, nieprzygotowana. Ostrze wbilo sie gleboko w cialo wiedzmy i rozdarlo je na strzepy. Wiatr rozwial szczatki Dragweny, rozrzucil je na szarym sniegu. Rachel znowu stala sie dziewczynka. Przez jakis czas przygladala sie odlamkom kosci i ochlapom miesa, ostroznie dotykala ich czubkiem buta, nie mogac uwierzyc, ze jej podstep rzeczywiscie zadzialal. Nagle za jej plecami rozleglo sie powolne klaskanie. Dragwena bila jej brawo, cala i zdrowa. -Ach, doskonale - przyznala. - Cudownie! Jakaz fantastyczna wiedzma moglabys sie stac! Co za odwaga! Odnalezc to, czego boje sie najbardziej, i wykorzystac przeciwko mnie. W ostatniej chwili zdolalam przybrac postac drzewa. - Zlozyla jej uroczysty uklon. - Walka z toba jest dla mnie zaszczytem. Bedziemy kontynuowac? Rachel przyjrzala sie jej. W oczach wiedzmy nie bylo strachu, tylko satysfakcja i ozywienie. Dragwena nawet nie zaczela walczyc naprawde. W kazdej chwili mogla rozpoczac atak. Rachel uciszyla halasujace w jej mozgu zaklecia i sprobowala przywolac wspomnienia Dragweny. Musialo byc w nich cos, co jej sie przyda! Co jest slaboscia Dragweny? Dokad wiedzma nigdy sie za nia nie zapusci? Ach, oczywiscie! Zmienila sie w rakiete i wystartowala w niebo. Chmury muskaly jej twarz, powietrze stawalo sie coraz rzadsze. -Co znowu wymyslilas? - spytala Dragwena, podazajaca za nia takze jako rakieta. Rachel zamknela umysl, ale Dragwena wyczula jej zamiar na chwile przed nia i zdazyla odczytac jej intencje. Cisnela nia o ziemie. -Ty glupia - warknela. - Gdybys nie zamknela mysli, nie chcialoby mi sie do nich zajrzec, a potem byloby za pozno. Moglas mi uciec! Zmarnowana szansa. Wiesz, ze nie moge opuscic Ithrei, ale dlaczego nie wyobrazilas sobie, ze jestes juz poza nia? Nigdy bym za toba nie poszla. A ty zrobilas to, co oczywiste: zaczelas leciec. Ciagle myslisz jak dziecko. Rachel natychmiast sprobowala wyobrazic sobie, ze jest juz w przestrzeni kosmicznej, ponad Ithrea. Jej cialo poderwalo sie do gory i uderzylo o ziemie, zatrzymane przez niewidzialna tarcze Dragweny. Dziewczynka odczekala chwile, by dojsc do siebie, i pofrunela przed siebie, rozpaczliwie szukajac pekniecia w tarczy. Nie znalazla go. Ponad nia lsnily gwiazdy. Wydawaly sie bardzo bliskie. Rachel wyciagnela do nich rece, szukajac drogi ucieczki. Wiedzma pojawila sie obok niej. -Nasza mala utarczka chyba dobiega konca - powiedziala. - Pomylilam sie, sadzac, ze zdolam sie toba posluzyc. Prawdopodobnie od samego poczatku powinnam skoncentrowac sie na twoim bracie. - Usmiechnela sie i przyciagnela Rachel do siebie. - Eryk ma mi wiele do ofiarowania. Po pewnym przeszkoleniu zdola usunac magiczne wiezy Larpskendyi wokol tego swiata. Byc moze to wlasnie on pomoze mi ziscic mroczna prze... Rachel rzucila w nia zakleciem oslepiajacym. Ich twarze znajdowaly sie tak blisko siebie, ze Dragwena nie zdazyla nawet zamknac oczu. Szmaragdowe ostrza zaatakowaly jej twarz i zniknely, nie czyniac wiedzmie szkody. -Znam sposoby obrony przed twoimi zakleciami - szepnela wiedzma. - Eryk nie bedzie tak walczyl. Jest taki maly... Na pewno latwiej bedzie go przekonac. Rachel krzyknela i znowu zmienila postac, ale tym razem Dragwena nie rzucila sie w poscig. Stracila Rachel z nieba i zawlokla ja na Kopiec. Rachel ujrzala Morpetha, Trimaka i reszte Sarrenow, ktorzy odwrocili sie ku nim z nadzieja w oczach. Eryk lezal w ramionach Morpetha, ciagle nieprzytomny. -Widzisz te ich przestraszone twarzyczki? - spytala Dragwena. - Chce, zeby wszyscy zobaczyli twoja kleske, koniec ich dziecka-nadziei. Potem zabije Morpetha i Trimaka - powoli, bardzo powoli. Ich agonia moze trwac nawet i sto lat. Eryk mi pomoze. Pozostali sie nie licza. - Parsknela smiechem. - Gdzie teraz jest twoj wspanialy Larpskendya? Gdzie jest czarodziej, ktory obiecal cie obronic? Rachel wpadla na ostatni, rozpaczliwy pomysl. Uniosla glowe i spojrzala w Armath. Zaczerpnela oddechu i wykrzyczala wiersz nadziei. Powietrze zafalowalo lekko. Wszyscy obecni na Kopcu poczuli te zmiane, nawet wiedzma. Rachel i Sarrenowie zamarli w oczekiwaniu, ale czegos zabraklo. Slowa rozplynely sie w nocnym powietrzu, a Armath swiecil rownie zimno jak zwykle. Rachel opuscila glowe. Nie miala juz sily. Upor, odwaga, cala jej magiczna moc - wszystko to na nic jej sie nie przydalo. Gdzie Larpskendya? Dlaczego nie nadchodzi? Spojrzala na kulacych sie Sarrenow i na buzie Eryka, ktorego tulil w ramionach Morpeth. I nie znalazla zadnego nowego pomyslu. -Przygotuj sie na smierc, dziewczynko - odezwala sie Dragwena. - Przyzywam zaklecie zaglady. Powoli wyszla na srodek Kopca i uniosla ramiona. Zaintonowala zaklecie w jezyku Ool, swego rodzinnego swiata. Rachel rozpoznala pare slow, ktore zawieraly w sobie zaklecia smierci, ale wiekszosc byla dla niej zupelnie nowa. Oto, zdala sobie sprawe, najpotezniejsze, najstraszniejsze zaklecie, ktorego Dragwena do tej pory nigdy nie zdradzila - zaklecie o niewyobrazalnej mocy. Zaczela szukac czegos - czegokolwiek - na swoja obrone. Zaklecie zaglady pojawialo sie z wolna, leniwie. Dragwena nie zamierzala sie spieszyc. Z zamarznietych czelusci polnocy nadciagnela gigantyczna traba powietrzna. Ukazala sie wiele kilometrow od nich, jak pieklo szalejacych wichrow. Jej ogromny cien padl na ziemie, snieg i blask gwiazd. Przeszedl nad Dzikimi Gorami, zaslonil Armath. Gory i strumienie zniknely, a dziki wiatr uderzyl w Kopiec. Sarrenowie patrzyli na to przerazeni, lecz nie rzucili sie do ucieczki. Trimak ruszyl wraz z innymi ku Rachel; brneli ku niej w milczeniu, zgieci pod uderzeniami wichru. Morpeth zawahal sie, powiodl spojrzeniem od Eryka do Rachel. W koncu odszedl z nim pare krokow, otulil go kurtka, polozyl delikatnie na sniegu i wymamrotal trzy slowa. Nie bylo to zaklecie ochrony. Morpeth wiedzial, ze jego moc jest zbyt slaba, by bronic chlopca. Byly to slowa przeprosin, ktorych Eryk prawdopodobnie nie uslyszal. Morpeth pocalowal go w czolo i szybko dolaczyl do pozostalych. Sarrenowie otoczyli Rachel. Ci, ktorzy mieli miecze, skierowali je ku Dragwenie. Wiedzma parsknela smiechem. -Miecze? Rozczulajace. Ogromna traba powietrzna dotarla do Kopca. Zatrzymala sie nad glowa Dragweny, wir klebiacych sie sinych i czarnych chmur. Dragwena zakreslila w powietrzu jakis ksztalt. W ulamku chwili chmura utworzyla cienka spirale, nie grubsza od sznura. Wiedzma wyjela swoja szczeke z zawiasow; opadla jej na brode, a spirala natychmiast wskoczyla jej do ust. Dragwena zadygotala z rozkoszy. Wir zniknal w jej gardle. Wiedzma zatrzasnela usta i usmiechnela sie do Rachel. -Gotowa? Tak! - ryknal stojacy najblizej Sarren. Dragwena odwrocila sie do niego i wyzwolila zaklecie zaglady. Spomiedzy jej warg wytrysnal gruby slup czarnego dymu. W jego klebach wirowaly tysiace szczek. Rachel otoczyla Sarrenow kilkoma pierscieniami ochronnymi, ale na nic sie one nie zdaly. Pierwszy Sarren, ktory znalazl sie na drodze dymu, padl, rozdarty na strzepy. Rachel przeniosla pozostalych do bezpiecznego miejsca u stop Kopca, a sama stawila opor zakleciu. Oslonila swe cialo kilkoma zakleciami, ale zeby kryjace sie w klebach dymu byly niepokonane. Rachel usilowala je odeprzec wszystkimi znanymi sobie sposobami: zakleciami obronnymi, zabijajacymi, paralizujacymi i w koncu, gdy zeby przegryzly wszystkie bariery, nawet paznokciami. Ale wszystko to na nic sie nie zdalo. Dragwena wybuchnela skrzeczacym smiechem, gdyz zeby zaczely pozerac wargi i oczy Rachel. 20 Manag Rachel czula, ze zeby odrywaja z jej twarzy kawaly miesni i skory, masakruja jej rece i nogi, wgryzaja sie w szyje, szukajac najszybszego sposobu zadania jej smierci. Wzeraly sie w jej cialo i szeptaly slowa zaklecia zaglady.Rachel wytrzymala wszystko. Cala swa sile skupila na jednym zakleciu, zobojetniajacym cialo na bol. Czekala w nieskonczonosc, az wszystkie zeby wczepily sie w jej cialo. Wreszcie, gdy uslyszala szept ostatnich szczek, poznala pelne znaczenie zaklecia. Zacisnela piesci i wyrwala swoja zuchwe z zawiasow. Szczeka zawisla nisko, na miejscu ust pojawil sie wielki otwor. Przez bulgot krwi i powietrza wykrztusila niezbedne slowa. W tej samej chwili zeby przestaly kasac. Czarna kolumna dymu i szczek wlala sie do jej ust i wypelnila ja. Zmasakrowana, zakrwawiona Rachel spojrzala spokojnie na Dragwene. -Przygotuj sie - wymamrotala. - We snie-marze Larpskendya nauczyl mnie, ze na kazde zaklecie zla istnieje zaklecie dobra, wiedzmo. Lepiej uciekaj, zanim cie dopadnie! Odkaszlnela. Z jej ust wyplynal blekitny dym i powoli podryfowal ku Dragwenie. -Co to? - spytala wiedzma, cofajac sie nerwowo. - Nie mozesz uzyc zaklecia zaglady. Jest tylko moje! Rachel przycisnela piers obiema rekami i dalej kaszlala. Blekitny dym wydobywal sie z niej coraz gestszymi oblokami. Rachel zaintonowala zaklecie w jezyku wiedzmy, lecz wypowiadala je od tylu. Splynelo z jej ust i pofrunelo w slad za dymem. Nagle w oczach Dragweny blysnelo zrozumienie. -Odwrocilas je - szepnela. - Odwrocilas zaklecie zaglady. Zlo w dobro... Nie, to sie nie uda. Ale ciagle sie cofala. Pierwsza macka dymu dotknela jej nogi. Wiedzma krzyknela z bolu i rzucila sie do ucieczki. Z ust Rachel poplynely slowa. Dragwena uniosla rece i wzbila sie w powietrze. Macka dymu chwycila ja i sciagnela na ziemie. Blekitna kolumna pochlonela ja gwaltownie, wlala sie do nosa, gardla i oczu. W jej klebach nie bylo zebow, ale wiedzma zawyla i zaczela sie miotac, jakby wdychala zywy ogien. Potem slowa umilkly tak nagle, jak sie pojawily. Odwrocone zaklecie dobieglo do konca. A kiedy sie to stalo, rany Rachel znikly. Dziewczynka zamknela usta i ostatnie blekitne smuzki rozplynely sie w powietrzu. Wszyscy spojrzeli na Dragwene. Lezala na ziemi, a jej cialo spowijal blekitny ogien. Ale nadal zyla. Z ogromnym wysilkiem podniosla glowe i wykrztusila: -Manag... Manag... Z jej ust wyplynal dym gesty jak klej. Zawisl na koncu jezyka, skapnal na ziemie. W powietrzu zmienil sie w potwora o zielonych oczach i paszczy, ktora moglaby polknac caly Kopiec. Sarrenowie spojrzeli rozpaczliwie na Rachel, ale byla rownie bezradna jak oni. Dragwena podniosla sie z ziemi. Po jej ciele przemknelo jadowicie zielone swiatlo, ktore zdusilo blekitne plomienie. -Myslalas, ze zaklecie zaglady to tylko pare blyszczacych zebow? - zadrwila. - To niezliczone zaklecia, wszedzie, gdzie tylko zechce. Tym razem odwrocenie nie zadziala. Pocalowala powietrze. Rachel zesztywniala, otoczona nagle pierscieniem migotliwego zielonego ognia. Manag zrozumial rozkaz, rozczapierzyl ogromne pazury i zanurkowal ku Rachel, by rozedrzec ja na strzepy... Morpeth podbiegl do Eryka i szarpnal nim mocno. -Wstawaj! Obudz sie! - blagal. W koncu chlopiec otworzyl oczy i chwiejnie podniosl sie z ziemi. Powlokl sie, potykajac, ku Rachel i stanal przed nia, malenki w porownaniu z gigantycznym Managiem. Wyciagnal rece, bez zadnego wysilku przebil cialo potwora i zatrzymal go. Ale czar, ktory powolal Managa do zycia, ciagle sie zmienial, walczyl. W koncu jego tchnienie powalilo Eryka na ziemie. Upadl na Rachel, nadal dziko machajac rekami. -Nie moge go zatrzymac! - krzyknal. - Nie moge! Jest zrobiony z milionow zaklec. Jest ich za duzo, nie moge ich zatrzymac! -Zaspiewaj zaklecie nadziei - rzucila Rachel. - Spiewaj! Spiewaj! Eryk przycisnal obie rece do pyska Managa. Odwrocil sie w strone oceanu Endellion i zaspiewal cienkim glosikiem: Ciemna dziewczynka sie zjawi, Nieprzyjaciol wybawi, Spiew w harmonii uslyszycie, Powstane ze snu i morza o swicie, A wy jak dzieci sie ucieszycie. Manag otworzyl oczy. -Jeszcze raz! - krzyknela Rachel. -Ciemna dziewczynka... - zaczal Eryk i tym razem Rachel do niego dolaczyla. Dwa czyste glosy stopily sie w harmonii. Spiewali raz za razem, bez ustanku, coraz glosniej, az uslyszeli jakis prastary dzwiek, ktory obudzil sie z uspienia - bicie ogromnego serca. Manag zatrzymal sie. Stanal nad Rachel i spojrzal niepewnie na Dragwene. -Dalej! - wrzasnela wiedzma. - Zabij ja! Zabij! Manag rozczapierzyl szpony, nadal ociagajac sie z wypelnieniem rozkazu. -Zgladz ja! - rozkazala wiedzma. - To ja cie stworzylam! Nakazuje ci to zrobic! Manag pochylil sie nad Rachel i rozdziawil paszcze, ale ciagle nie spieszyl sie z atakiem. Dragwena obsypala go zakleciami, pod ktorymi zaczal jeczec z bolu, lecz cos najwyrazniej go powstrzymywalo. Stal nieruchomo, spogladajac na Dragwene i Rachel. Wreszcie porzucil je obie i odwrocil sie z lekiem na zachod. A gdy wszyscy inni poszli za jego przykladem, przekonali sie, ze wokol nich zaszly ogromne zmiany. W srodku nocy, gdy Armath stal w pelni na srodku nieba, nad horyzontem rozpoczal sie swit. Poczatkowo byl to tylko slaby pomaranczowy blask nad Zachodnimi Gorami, ale wkrotce slonce powstalo w calej swej chwale i z nieprawdopodobna predkoscia wydzwignelo sie na niebo. I nie bylo to owo slabowite blade slonce, ktore od tak dawna wisialo nad Ithrea. To slonce bylo wspaniale i zlociste, niemal bolesnie jasne. Zawislo na niebie, a pod jego promieniami geste chmury rozstapily sie i zniknely po raz pierwszy od tysiecy lat. Sarrenowie otworzyli usta ze zdumienia, gdy na ich policzki padlo cieple swiatlo. Dragwena zachwiala sie i krzyknela bolesnie, nie mogac zniesc dotyku promieni. Wezwala Managa i ukryla sie pod nim, chowajac twarz w dloniach. Sarrenowie czekali na dalszy rozwoj wypadkow. Wysoko na niebie, poza wstajacym sloncem, gdzie niebo bylo jeszcze czarne, wydarzylo sie cos rownie nieprawdopodobnego: Armath, wielki ksiezyc zawieszony nisko nad Dzikimi Gorami, spadl z ogluszajacym chlupotem do oceanu. -Co sie dzieje? - krzyknal Trimak. -Nie wiem - szepnal Morpeth, wpatrujac sie we wzbudzona przez ksiezyc fantastyczna fontanne wody. Zielony pierscien ognia wokol Rachel zniknal. Podbiegla do innych; Morpeth spojrzal na nia i dostrzegl w jej oczach ogniki swiatla. -Patrz! - zawolal Trimak. - Patrz na gwiazdy! Na niebie nad Ithrea, najpierw po jednej, potem setkami, gwiazdy zaczely spadac i w slad za Armathem pograzaly sie w oceanie. Tymczasem slonce nadal mknelo w gore, az zatrzymalo sie wysoko nad ich glowami. Kopiec zalal olsniewajacy blask. Dragwena zakryla twarz suknia; z jej oczu pociekly struzki krwi. Morpeth byl tak zdumiony, ze nawet nie patrzyl na wiedzme. Wskazal na wode, w ktorej zatonely ostatnie gwiazdy. -Jak to mozliwe, ze widzimy ocean? - szepnal. - Powinien byc zamarzniety. Odpowiedz nadeszla wkrotce. Ocean Endellion uniosl sie w gore, z poczatku niemal niedostrzegalnie, by wkrotce wylonic sie zza Zachodnich Gor. Na ich oczach spienione fale wylaly sie zza najwyzszych szczytow i z przerazajaca szybkoscia runely ku nim, pochlaniajac ziemie na swojej drodze. Morpeth wskazal na wschod. Stamtad, z dalekich rubiezy swiata, gdzie nie zapuscil sie nigdy zaden Sarren, nadpelzal jeszcze potezniejszy ocean. -Dlaczego sie nie boimy? - spytal Trimak. - To powinno byc straszne. Sarrenowie zdali sobie sprawe, ze przepelnia ich zdumienie, lecz nie strach. Zrozpaczona Dragwena wezwala slabym glosem Managa. Ledwie miala sile podniesc glowe. Manag skurczyl sie i przypelzl do niej, by ja oslonic przez palacym sloncem. Rachel szepnela cos Erykowi do ucha. Chlopiec zasmial sie i oboje zwrocili sie twarza w strone nadciagajacych wod. -Przybadz, czarodzieju! - zaspiewali razem. - Przybadz ze snu i morza o swicie! I wreszcie go ujrzeli: Larpskendya wylonil sie ze spienionych, bijacych o siebie fal, przybrawszy postac srebrzystego ptaka. Byl tak wielki, ze wody oceanu niemal nie mogly pomiescic jego lopoczacych skrzydel. Powoli, dostojnie uniosl sie nad wode i skierowal ku Kopcowi. Wykrzyknal grzmiacym glosem slowa zaklecia nadziei, ktore wypelnily swiat dzwiekiem tak pieknym, ze nie mozna go opisac slowami. Oczy czarodzieja lsnily wszystkimi kolorami teczy. Dragwena spojrzala na niego. W tej samej chwili Larpskendya zakul ja w zaklecie strachu: w jego oczach ujrzala milion ponurych dzieci, ostrzacych noze o kamienne sciany. Wrzasnela na cale gardlo. -Zabij go! - rozkazala Managowi. - Zabij czarodzieja! Wielki cien porzucil ja bez wahania. Larpskendya odwrocil sie ku niemu. Manag skurczyl sie tak bardzo, ze stal sie malutka kropka mknacej w powietrzu czerni. Spotkali sie kilometr nad oceanem. Larpskendya polknal Managa, nawet nie otwierajac dzioba. Dragwena szarpnela sie w spazmie bolu, gdy jej twor zostal unicestwiony. -Jeszcze cie zabije! - wrzasnela i popedzila ku Sarrenom z twarza wykrzywiona strachem i wsciekloscia. - Nawet w tym ponizeniu zdolam cie zniszczyc! -Formowac szyk! - krzyknal Trimak i Sarrenowie ustawili sie miedzy dziecmi i wiedzma. Dragwena roztracila ich niecierpliwie, nie zwazajac na ciosy mieczow, ktore nie czynily jej szkody. Wyrwala Eryka z uscisku Rachel i poszybowala z nim na niskie wzgorze. Rachel poslala za nia kaleczace zaklecia, lecz Dragwena przedarla sie przez nie i pociagnela chlopca przez snieg. Larpskendya smignal nad oceanem. Z ogromna predkoscia lecial ku Dragwenie, lecz ona przyciagnela Eryka do siebie, jakby zamierzala skrecic mu kark. -Patrz! - zawyla. - Nie mozesz go uratowac! Jeszcze jedno dziecko zginie z mojej reki! Ale gdy zacisnela chwyt, Eryk wyszeptal tylko jedno slowo. Dragwena skrzywila sie z bolu. Puscila Eryka i zatoczyla sie do tylu. Z ucha pociekla jej krew. -Co to? - wydyszala. - Zaklecie rozwiazujace? Nie... nie moge poniesc kleski... z reki dziecka! Powlokla sie ku Erykowi, ale on bez trudu umknal jej wyciagnietym lapom i schronil sie w ramionach Rachel. Wiedzma nie mogla go scigac. Padla na ziemie, wijac sie w drgawkach, a potem, zaciskajac piesci, by odzyskac nad soba panowanie, wydala straszny wrzask i zaczela sie zmieniac: czerwona jak krew skora zeszla z niej platami i Dragwena zamienila sie w weza. Potem skora znowu sie zluszczyla, a spod niej wylonil sie malz, kruk i wilk, potem czarny potwor pelen wijacych sie wezy i ohydne stworzenie, a spomiedzy jego polamanych zebow uciekaly pajaki. Wiedzma stala sie wszystkim, w co sie kiedykolwiek zmienila, transformacja zachodzila coraz szybciej i szybciej, az wreszcie wizje zlaly sie w jeden ciag, a wrzaski zmienily sie w przerazajace wycie. Ale to jeszcze nie byl koniec. Dragwena zdolala pokonac gigantyczna nienawisc i rozczapierzajac czarne szpony, skoczyla na dzieci. Rachel krzyknela i w tej samej chwili z nieba spadl Larpskendya. Smignal tuz nad ziemia, pochwycil wiedzme i uniosl sie w gore razem z nia. Wszyscy patrzyli z zapartym tchem, jak Dragwena, malenka w ogromnym dziobie niczym pylek, rozwiera go z wysilkiem. Dyszala i dygotala; usilowala zebrac wszystkie znane sobie zaklecia i zmienic je w jedno smiercionosne zadlo. Ale Larpskendya nie obawial sie jej mocy Stopniowo zwieral dziob, miazdzac wiedzme. Wreszcie Dragwena nie mogla sie dluzej opierac, kolana ugiely sie pod nia, wbily sie w jej scisnieta klatke piersiowa, a kregoslup pekl z glosnym trzaskiem, slyszalnym nawet na ziemi. Wiedzma wydala ostatni wrzask rozpaczy. -Siostry! - zawyla. - Pomscijcie mnie! Larpskendya zatrzasnal dziob i wiedzma zginela. W tej samej chwili w powietrzu, gdzie znajdowalo sie jej cialo, zablyslo malutkie zielone swiatelko. Niezauwazone przez nikogo, unioslo sie wysoko w gore, przebilo atmosfere i poszybowalo w przestrzen kosmiczna. Kierowalo sie w strone odleglej planety wiedzm... 21 Wybor Wszyscy zebrani na Kopcu patrzyli z szacunkiem na Larpskendye, ktory nadal unosil sie w powietrzu, bijac wielkimi skrzydlami. Eryk podbiegl do niego i podskoczyl, zeby musnac jego piora, ale czarodziej zwrocil wielobarwne oczy tylko i wylacznie na Rachel.I w tej krotkiej chwili jego spojrzenie mowilo o wielu roznych sprawach: przepraszal za to, ze dopuscil do takiego zla, powiadomil o wyborze, ktory ich czekal, i wyrazil ogromne, rozpierajace serce szczescie z powodu tego, co sie mialo wydarzyc. W koncu pochylil sie nad Rachel i dotknal jej twarzy. Calym jej cialem wstrzasnal niezwykly dreszcz. -Dar - przemowil Larpskendya - dar, ktorego nie powierzono zadnej ludzkiej istocie. Rachel zadrzala, poniewaz zrozumiala jego slowa. Sprobowala wyrazic swoja wdziecznosc, lecz Larpskendya natychmiast dodal do daru rowniez zadanie i ostrzezenie. W koncu odwrocil glowe, wzbil sie w niebo i zniknal na zachodzie. -Do widzenia, czarodzieju - powiedziala Rachel ze spuszczonymi oczami, poniewaz nie mogla patrzec na tak olsniewajaca wspanialosc, tak jak nie mozna patrzec prosto w slonce. Na Kopcu zapanowalo milczenie. Wszyscy wpatrywali sie w jego powoli znikajaca w oddali sylwetke o ogonie ozloconym promieniami. Nagle padly na nich dwa wielkie cienie. -Uwaga! - krzyknal Trimak. Kiedy dzieci i Sarrenowie spogladali za oddalajacym sie czarodziejem, oceany nadal sunely w ich strone. Nagle na Kopiec spadly potezne fale, jakby wlasnie rozpetal sie potop, po ktorym nastapi koniec swiata. Nikt nie mial czasu uciekac ani szukac kryjowki. Jednak oceany, zamiast zmiazdzyc ich impetem swoich fal, zatrzymaly sie na skraju wzgorza i cos z siebie zrzucily. Morpeth patrzyl z otwartymi ustami, jak z fal zeslizguje sie - cos takiego! - straznik Dragweny. Zeskoczyl na ziemie i usmiechnal sie szeroko. -Jestem wolny! - zawolal, pocierajac glowe. Sklonil sie na wszystkie strony i wykrzyknal swoje imie. -Wolny? - rozesmial sie jeden z Sarrenow. - Troche sie spozniles, jesli chcesz dolaczyc do walki, to pewne! - Wyciagnal przybysza z wody. - Skad sie tu wziales? Ale zanim mezczyzna zdolal odpowiedziec, fale wyrzucily bezceremonialnie nastepna postac. -Muranta! - zdumial sie Trimak i pomogl wstac zonie. - Jak tu trafilas? -Skad mam wiedziec? - warknela z rozdraznieniem. - Bylam w domu i martwilam sie o ciebie, az raptem cos mnie porwalo i rzucilo na... na... Nie wiem gdzie, ale strasznie tu zimno! - Otrzepala sukienke z kropel wody. Ale nie bylo czasu na dalsze rozmowy, bo z fal spadl Leifrim, a zaraz po nim Fenagel, ktora do niego podbiegla i chwycila w ramiona. -To niemozliwe! - powiedzial Morpeth. - To sie nie moglo wydarzyc. To... -To prawda! - krzyknela Rachel ze lzami radosci. - Patrzcie! Wszystko zaczelo sie dziac jednoczesnie. Wszelkie gatunki stworzen, ludzie i zwierzeta, spadaly z fal tak szybko, ze nie mozna bylo nadazyc za nimi wzrokiem. Przybywali Sarrenowie, dorosli i dzieci z calej Ithrei; w slad za nimi z nieba sypali sie Neutrani, cale tlumy bezgranicznie zdumionych niewolnikow wiedzmy. Przybywali fala za fala, zewszad, gdzie mieszkali teraz lub niegdys, a fale wynosily ich na Kopiec. Przybyly stada wilkow ze Scorpa na czele, o szarych futrach przemoczonych morska woda. Znalazly sie tez prapsieta, jak zwykle wycwierkujace niewiarygodne nonsensy. Przybywali i przybywali, az na Kopcu zaroilo sie od wszystkich stworzen, zyjacych i zmarlych, ktore kiedykolwiek uginaly kark przed Dragwena. Pojawil sie Ronnocoden ze swymi dumnymi towarzyszami, bijac mokrymi skrzydlami i spiewajac na cale gardlo po stuleciach milczenia. Przybyly tez nadzwyczajne stworzenia, nieznane nikomu z obecnych - stworzenia, ktore zyly i rozmnazaly sie pod sniegami Ithrei, zapomniane od tysiecy lat. Pelzly, czolgaly sie i wily, blyskajac zebami i zaslaniajac wrazliwe oczy przed sloncem, ktore widzialy po raz pierwszy w zyciu. Wreszcie wody cofnely sie nieco, dajac im wiecej miejsca. A oni je wykorzystali. Ach, jak wykorzystali! Wilki zaszczekaly i skoczyly na swieza wilgotna trawe, ktora nagle pojawila sie pod ich lapami. Dzieci zaczely sie z nimi bawic, biegaly za nimi, by je poglaskac, ale nie mogly ich dogonic. W koncu orly pozwolily im sie dosiasc i fruwaly z nimi nisko nad ziemia, droczac sie po drodze z prapsietami. Sarrenowie i Neutrani, owladnieci jakas sila, ktorej nie potrafili sie oprzec, zaczeli razem tanczyc i spiewac. Ich glosy zlewaly sie ze spiewem ptakow, az w koncu zgielk, smiech, spiew i szczebioty staly sie tak glosne, ze zatrzesly ziemia, ktora takze zaczela mruczec ze szczescia. Morpeth stanal przy Rachel i Eryku. Ciemna dziewczynka sie zjawi, Nieprzyjaciol wybawi, Spiew w harmonii uslyszycie, Powstane ze snu i morza o swicie - wyrecytowal tesknic. Rachel spojrzala mu w oczy z miloscia. -A uj jak dzieci sie ucieszycie. I miala racje, bo gdy Sarrenowie, orly, wilki i inni tanczyli, biegali i fruwali, stopniowo zaczeli sie zmieniac, az stali sie dziecmi, szczeniakami i piskletami. Prapsieta zrzucily dziecinne buzie i znowu zmienily sie w male wronki o szeroko rozdziawionych dziobach. Morpeth stal sie jasnowlosym chlopcem o niebieskich oczach, a Trimak usmiechnal sie, az w pucolowatych policzkach pojawily mu sie doleczki. -Nooo... - Eryk pokrecil glowa z podziwem. - Ho, ho! - Wlasnie! - rozesmial sie Trimak. -Ale co dalej? - spytal Morpeth. - Znowu jestesmy dziecmi. Co teraz zrobimy? I tak, jakby tymi slowami zainicjowal zaklecie, wcale o tym nie wiedzac, wszystkie stworzenia zamilkly i odwrocily sie do Rachel. Zakreslila dlonia ksztalt w powietrzu. Nie wiadomo skad pojawily sie drzwi, prowadzace do piwnicy o grubych kamiennych scianach. -Gdzie chcecie mieszkac? - spytala. - Na Ithrei czy Ziemi? Larpskendya dal wam wybor. Wybor? Stworzenia spojrzaly na siebie pytajaco. Od tak dawna zyly pod rozkazami wiedzmy, ze nie wiedzialy, jak zareagowac. I co wybrac? Dla wszystkich dzieci Ziemia stala sie mglistym wspomnieniem. Zwierzeta wcale jej nie znaly. Dla nich domem byla Ithrea. Szczeniaki przysiadly i zapiszczaly w rozterce, piskleta zbily sie w stadko i cwierknely niepewnie, a najosobliwsze zwierzeta Ithrei zamlaskaly w swoich jezykach, zastanawiajac sie, co robic. Wreszcie wszystkie zwrocily sie do dzieci, lecz niegdysiejsi Sarrenowie i Neutrani byli rownie zdumieni jak one. Tysiace chlopcow i dziewczynek zaczelo zadawac sobie pytania o zycie na Ziemi, rodziny i przyjaciol, z ktorymi niegdys spedzali czas. I powoli, bolesnie, wrocily do nich wspomnienia. -Och, Rachel... - szepnal Eryk. - Patrz, wszyscy placza! Zaczelo sie od kilku stlumionych chlipniec, lecz wkrotce wszyscy rozszlochali sie w glos. Chodzili po Kopcu lub padali na kolana, kazdy pograzony we wlasnym swiecie rozpaczy, gdy znow powrocily do nich obrazy, slowa i uczucia, wizje od dawna niezyjacych rodzicow, braci i siostr, a takze ukochanych przyjaciol, ktorych nigdy wiecej nie beda mogli zobaczyc ani dotknac. Maly Leifrim o rozczochranych, czarnych jak wegiel wlosach skrzywil placzliwie buzie. -Moja mama... Pamietam, jak mnie obejmowala, ale... - rozejrzal sie wstydliwie - jak miala na imie? Nie pamietam... Fenagel objela ojca ramieniem. Ona urodzila sie juz na Ithrei. Znala tylko jej ciemne sniegi. Ale wielu innych nie mialo dzieci, ktore moglyby ich pocieszyc, gdyz wiedzma pozwolila na ten zaszczyt tylko nielicznym. Po chwili wszystkie dzieci tonely we lzach lub sciskaly kurczowo swoich bliskich, ogarniete bezbrzezna rozpacza. -Nie... - jeknal Eryk. - Rachel, niech oni juz przestana. Rzuc jakis czar. To sie nie moze tak skonczyc. Larpskendya na pewno tego nie chcial! Poczekaj - powiedziala, takze z oczami pelnymi lez. - Larpskendya uprzedzil, ze tak sie stanie. Oni nie oplakuja tylko zmarlych rodzin, lecz takze to, co zrobila z nimi wiedzma, wszystkie te setki lat cierpienia. - Usmiechnela sie przez lzy. - Ale to, co stanie sie potem, bedzie zadziwiajace. Placz dzieci trwal jeszcze dlugo. Dluzej, niz mozna sie bylo spodziewac. Ucichl dopiero, gdy ostatnie dziecko wyplakalo ostatnia lze. Wreszcie na Kopcu zapadla cisza tak gleboka, ze nawet prapsieta zdaly sobie sprawe, ze nie powinny paplac. Schowaly glowy pod nieopierzone skrzydla i zamarly w oczekiwaniu. Nad Kopcem powial lekki wiatr. Trimak jako pierwszy poczul jego dotyk na policzku. Wiatr osuszyl jego lzy i rozgrzal go. -Patrzcie! - zawolal, rozgladajac sie dookola. Az do tej pory nikt nie zwrocil uwagi na to, co dzialo sie poza Kopcem. Teraz zobaczyli, ze oceany cofnely sie i roztopily sniegi. Swiat pokryla czarna ziemia, zryta bruzdami i martwa. Ithrea byla naga. Zniknela nawet trawa. Nie zostalo na niej ani jedno zdzblo. Jakies dziecko westchnelo i jego glos poniosl sie echem w pustej przestrzeni. -Nie... - szepnal Trimak. - Wiec to na to czekalismy przez tyle lat? Nawet snieg byl lepszy! Rachel parsknela smiechem. -Wiec zazyczcie sobie czegos innego! -Moze kwiatow? - mruknal. - To by juz bylo cos. Z ziemi wokol niego wystrzelily stulone paki. Trimak odskoczyl jak oparzony; paczki wykielkowaly w sladach jego stop. -Jaki maja miec kolor? - spytala Rachel. - I jaki ksztalt? Jak maja pachniec? Ile ma ich byc? -Skad mam wiedziec? - parsknal Trimak, starajac sie nie podeptac zadnej roslinki. - Nie znam sie na kwiatach! Rachel usmiechnela sie przekornie. -Tak szybko sie poddajesz? -Ladne - powiedzial slabo. - Kolorowe. Jak sie one nazywaja? Och... nie wiem! Paczki wychylaly sie gesto spomiedzy grud ziemi, lecz nadal byly mocno zacisniete jak piastki. Czekaly. -Biale roze! - zawolala Fenagel. - Fioletowe zonkile! Zielone stokrotki! Czerwone... Oooo! Paczki pekly i rozkwitly kwiatami, ktore wlasnie wymienila. Pojawily sie na calym Kopcu i poza nim. -Stac! - krzyknal Morpeth i kwiaty poslusznie przestaly rozkwitac. -Spiewajace roze! - rzucil Trimak. Biale roze natychmiast zaczely zawodzic falszywie, lopoczac do taktu platkami. - Nie spiewajcie jak ja! Spiewajcie pieknie, gluptasy! Wiec roze zaczely spiewac inaczej. Nie pieknie, raczej glupio. -Magiczna moc nie wie, co jest piekne - wyjasnila Rachel. - Wytlumacz jej to! Trimak parsknal smiechem, a pozostali przylaczyli sie do zabawy. -Jak szczescie! -Jak papugi! -Jak gaworzace dzieci! Kwiaty zaczely nasladowac te dzwieki. -Jak to mozliwe? - zdumial sie Morpeth. Tuz kolo niego jakas dziewczynka przylozyla ucho do nucacego kaczenca. Rachel puscila do niego oko. -To magia. Larpskendya dal ci wszystko, czego potrzebujesz. -Do czego? -Zebys mogl zrobic to, na co masz ochote! Nie wstydz sie, wymysl cos! Morpeth nie mogl wydobyc z siebie glosu. Nerwowo wyczarowal w dloni malutkie sloneczko i dmuchnal na nie, by unioslo sie pod niebo. -Oj, odwaz sie na wiecej - zachecila go. - Patrz, co robia inni! Morpeth podniosl wzrok i przekonal sie, ze wszedzie jak okiem siegnac dzieci daja upust swojej fantazji i tworza nowa Ithree. Ruchome lasy maszerowaly po zboczach Dzikich Gor, Fenagel biegala w kolko po wzgorzu, a za nia jak posluszne zwierzaki podskakiwaly drogocenne klejnoty. Dzieci pisaly swoje imiona na niebie. W oddali pojawily sie gory w ksztalcie melonow, plujace dymem niczym wulkany. Do jednego z chlopcow przytoczyl sie wielki glaz i zaproponowal mu bogaty wybor slodyczy. Co do kwiatow, pierwszych stworzen Ithrei, wkrotce zostaly zapomniane, lecz wcale sie tym nie przejela. Spiewaly w najlepsze, dopoki Muranta nie kazala im zamilknac. Potem tylko szeptaly do siebie. Eryk dostrzegl, ze z fal odleglego jeziora Ker powstaje ziejacy ogniem smok. Zginalby niezauwazony pomiedzy wieloma innymi stworzeniami, ale chlopiec zorientowal sie, ze smok zamierza rzucic sie na male orlatka. -Hej, przestan - zganil chichoczaca wronke, ale orlatka juz zmienily smoka w ostry dziob, ktory rzucil sie w pogon za prapsietami, a potem, dla odmiany, za orlami. -Czy to sie w koncu nie zrobi troche niebezpieczne? - spytal Eryk. -Nie moga zrobic sobie krzywdy - wyjasnila Rachel. -Larpskendya by na to nie pozwolil. Niech sie bawia, tak dlugo nie mogli tego robic. - Tuz przed jej ustami zawisla grzanka z marmolada. -Mam nadzieje, ze lubisz marmolade - powiedziala. Rachel odwrocila sie i spojrzala na usmiechnietego Morpetha. Szalenstwa fantazji ciagnely sie bez konca i kazdy mial okazje stworzyc kawalek Ithrei. Wreszcie Trimak zarzadzil koniec czarowania i psot. -Wiem, czego chce! - zawolal. - Chce zostac! Teraz moim domem jest Ithrea. Juz sie zdecydowalem. -Doskonaly wybor! - zagrzmial jakis glos. Dochodzil od strony Pika w Dzikich Gorach. Stary szczyt zdjal sniezna czape i pomachal nia entuzjastycznie. Za plecami Trimaka zachichotal jakis chlopiec. -Przepraszam - powiedzial, zazenowany. - Nie moglem sie powstrzymac. Po tym wszystkim, gdy Ithrea zalsnila cala swoja absurdalna i bujna uroda, wiekszosc jej mieszkancow takze dokonala wyboru. Niektorzy pytali jeszcze o Ziemie, ale kiedy dowiedzieli sie, ze nie ma na niej magii, przestali sie nia interesowac. Ku zaskoczeniu Rachel i Eryka znalazla sie takze garstka takich, ktorzy zapragneli z nimi wrocic. Kilka dzdzownic owinelo sie wokol nog chlopca i nie chcialo ich puscic. Scorpa odlaczyla od stadka szczeniakow i zaczela lizac kolana Rachel tak gwaltownie, ze dziewczynka ciagle sie przewracala. Pare prapsiat dolaczylo do nich wlasciwie bez powodu, a przynajmniej z powodow niezrozumialych dla innych, wskoczylo na stopy Rachel i zacwierkalo cos o nowym niebie. -Myslalem, ze teraz beda normalnymi piskletami - zdziwil sie Eryk. - Jak to mozliwe, ze potrafia mowic? -Larpskendya nie odebral im tego daru - powiedziala Rachel. - Szczeniaki tez moga mowic. Ale wola szczekac. -Zgadza sie - odezwala sie Scorpa. - Tylko mnie nie glaszcz. Okropnie tego nie lubie. -Wcale nie zamierzalem - burknal Eryk, ktory wlasnie przed chwila pomyslal, ze chcialby ja poglaskac. Niespodziewanie na ramieniu Rachel przysiadl Ronnocoden. Spojrzal wyniosle ponad lebkami prapsiat, jakby nie byly godne jego uwagi. Pierwszy ranek na nowej Ithrei zamienil sie w poludnie, gdy rozpoczela sie prosta ceremonia. Ciala Grimwolda i innych zabitych przez Dragwene wojownikow zabraly cofajace sie fale, lecz nie zapomniano o nich. Trimak oznaczyl miejsce, w ktorym spadli, kilkoma mieczami - po jednym na kazdego wojownika. Wbil ostrza w zyzna ziemie i pochylil je rekojesciami ku sobie. -Chyba zaden Sarren nie zechce z nami wrocic - odezwal sie Eryk. - I wcale sie nie dziwie. Ale nie mial racji. Jedno dziecko postanowilo wrocic na Ziemie. Przez wiele godzin Morpeth zegnal sie z przyjaciolmi, placzac, smiejac sie, biorac ich w objecia i znowu placzac. Jest ich tak wielu, pomyslala Rachel. Przyjaciele od pieciuset lat. Jak mozna sie pozegnac, i to na zawsze, z tymi, ktorych sie kochalo i z ktorymi dzielilo sie zycie i smierc przez tak dlugi czas? Wreszcie chwycil Trimaka w uscisk, ktory trwal chyba godzine. Rozstali sie niemal bez slow. I wtedy uznal, ze jest gotowy. Po twarzy plynely mu strumienie lez. Rachel nie miala odwagi na niego spojrzec. -Na pewno chcesz z nami isc? - spytala. - Wszyscy twoi przyjaciele zostaja. -Nie wszyscy - odparl powaznie. Dotknal powiek jej roznobarwnych oczu i zerknal na nia chytrze. - To nie jest twoj czar. Widzialem, co sie stalo, kiedy Larpskendya cie dotknal. Teraz masz oczy czarodzieja. Myslalas, ze nie zauwaze? Larpskendya dal ci prezent, prawda? -Csss... Na razie nie moge powiedziec jaki. To dar... i zadanie, ktore musze wykonac. Morpeth klasnal z radoscia w dlonie i odwrocil sie, by jeszcze raz spojrzec na cuda, jakie zjawily sie na Ithrei w ciagu ostatnich sekund. -Niewiarygodne! - krzyknal. -I idiotyczne! - dodal Eryk. - Co to ma byc? Wskazal na szybujacego po niebie tlustego prosiaka. Lezal wygodnie na chmurce, na ryjku mial ciemne okulary i popijal lemoniade. Na ziemi stala mala dziewczynka z czolem zmarszczonym w zamysleniu. Najwyrazniej zastanawiala sie, co jeszcze moze wyczarowac. -Kompletna glupota - mruknal Eryk. -Och, a mnie sie nawet podoba - powiedzial Morpeth z usmiechem. - Ale spojrz tam! To dopiero glupio wyglada! I stali tak, pokazujac sobie coraz to nowe rzeczy: bulgoczace strumienie pelne zab, skaczacych smokow i galopujacych teczowych koni, a takze stworzen, ktorych nie znali, rosnacych i rozplywajacych sie na tle kremowego nieba. Ryba najezona kolcami wylonila sie z jeziora Ker niby wiedzma, a swinka miala juz towarzyszke - dziewczynka trzymala ja za zakrecony ogonek i fruwala wokol Kopca. Kilkoro dzieci natychmiast poszlo w jej slady. Po chwili byly w kazdym zakatku planety, zmieniajac ja, wypelniajac swoimi dzielami i zacierajac wszelkie slady po dawnym zimowym swiecie wiedzmy. Wreszcie slonce zaczelo zachodzic, a jeden z chlopcow stworzyl nowy ksiezyc. Podniosl rece i ksiezyc uniosl sie powoli na niebo, z milym usmiechem na tarczy. Chlopiec wskazal w gore; wokol ksiezyca pojawily sie nowe konstelacje gwiazd, swiecacych cieplo jak plomyki swiec. Morpeth usilowal objac caly ten fantastyczny swiat jednym spojrzeniem, ale to okazalo sie niemozliwe. Zbyt wiele sie dzialo. -Tu jest... no, chyba wszystko - odezwal sie Eryk. -Nieprawda - zaoponowala Rachel. - Czegos brakuje. Czegos zimnego i ciemnego. -Wlasnie! - krzyknal Morpeth. - Nie ma sniegu! Wszyscy sie rozesmieli, bo ciemne sniegi Ithrei zniknely na zawsze. -Nie musimy chyba odchodzic od razu, prawda? - spytal Morpeth z nadzieja. - Jeszcze tyle mozemy zobaczyc! Tyle zrobic! -Niestety - powiedziala Rachel - Larpskendya powiedzial, ze brama nie powinna pozostawac otwarta zbyt dlugo. Musimy odejsc juz teraz. -Dlaczego? -Nie moge powiedziec. -Czy to ma cos wspolnego z wiedzmami? Rachel skinela glowa. -Nie pytaj o nic wiecej. Nie moge nic powiedziec, dopoki nie wrocimy. -A jesli pojde, czy bede mogl kiedys wrocic? -Nie jestem pewna - odparla powaznie. - Tego Larpskendya mi nie powiedzial. Byc moze nigdy nie zobaczymy juz Ithrei. Morpeth skinal glowa ze smutkiem i obejrzal sie na Trimaka. Prawie wszystkie dzieci rozeszly sie juz w roznych kierunkach, ale Trimak zostal. Tkwil nieruchomo na srodku Kopca, obejmujac swoja zone Murante. Rachel wiedziala, ze bedzie patrzyl na Morpetha, dopoki nie straci go z oczu. Morpeth zrobil z wahaniem pare krokow w strone drzwi piwnicy, ciagle ogladajac sie przez ramie, by sprawdzic, co jeszcze wyczarowaly dzieci. Jedna dzdzownica wykorzystala te okazje, zesliznela sie z nogi Eryka i owinela wokol jego kostki. -Wiec chodzmy - rzucil Morpeth, sciskajac Rachel za reke. - Zanim dzdzownica i ja zmienimy zdanie. Rachel zrobila krok w strone drzwi. Morpeth nadal wahal sie na granicy olsniewajacej Ithrei. -Jestes pewien? - spytala. - Czy na pewno chcesz odejsc? -Tak - westchnal. - Nie. Tak... To znaczy... och! - Wepchnal ja w drzwi. Zamrugala. W powietrzu klebil sie kurz. Na podlodze siedzial jej ojciec z glowa oparta na rekach. Obok lezala siekiera. Ojciec powoli podniosl glowe; zobaczyl Rachel, a w jego oczach pojawily sie lzy ulgi. -Myslalem... - zawahal sie, usilujac znalezc brakujace slowa - przeszlas przez sciane. Myslalem... Objela go mocno. Potem spojrzala na niego, a jej roznobarwne oczy zalsnily. -Jestes inna - powiedzial tato - Zmienilas sie. Pocalowala go. -Wszystko sie zmienilo. -Gdzie Eryk? -Juz idzie. I wiesz... nie tylko on. -Rachel, co to znaczy? -To znaczy, ze... Ale nie mogla ich dluzej powstrzymywac. Scorpa wskoczyla do srodka, machajac ogonem, prapsieta smignely w powietrzu, Ronnocoden zalopotal skrzydlami... a potem Morpeth i Eryk w towarzystwie dzdzownic przekroczyli smialo prog piwnicy. This file was created with BookDesigner program bookdesigner@the-ebook.org 2010-01-04 LRS to LRF parser v.0.9; Mikhail Sharonov, 2006; msh-tools.com/ebook/