Swann S. A. - Wilczy miot 02 - Wilczy amulet

Szczegóły
Tytuł Swann S. A. - Wilczy miot 02 - Wilczy amulet
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Swann S. A. - Wilczy miot 02 - Wilczy amulet PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Swann S. A. - Wilczy miot 02 - Wilczy amulet PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Swann S. A. - Wilczy miot 02 - Wilczy amulet - podejrzyj 20 pierwszych stron:

S. A. Swann WILCZY AMULET Wolf�s cross Prze�o�y� Marek Pawelec Ksi��k� dedykuj� Lynn i Lucy w podzi�ce za pchni�cie mnie do pracy. CZE�� PIERWSZA Anno Domini 1353 I Brat Josef my�la�, �e widzia� ju� piek�o. By�o w czarnych wrzodach, kt�re oblepi�y jego ojca, matk�, siostry i brata. W lekarzach, kt�rzy uciekli, widz�c, jak wychodzi z ogarni�tego zaraz� domu. Widzia� je w twarzach os�b chodz�cych po ulicach Norymbergii z �arz�cymi si� wi�zkami aromatycznych zi�, maj�cych odp�dzi� plag� lub przynajmniej zamaskowa� wszechobecny od�r �mierci. W stertach cia� porzuconych na uboczu, bo brakowa�o r�k, kt�re mog�yby je pochowa�. Zobaczy� je w poczernia�ej twarzy ukochanej kobiety, pozostawionej, by umar�a samotnie w rodzinnym domu. Jednak kiedy wst�pi� do zakonu, przekona� si�, �e piek�o mo�e przybiera� wiele form. Z woli Boga i prze�o�onych swoj� probacj�, czyli okres pr�bny przed w�a�ciwym nowicjatem w zakonie, ods�u�y� pod komend� komtura Heinricha, prowadz�cego konwent wojowniczych mnich�w przez ledwie oswojone, p�dzikie tereny Prus. Komtur Heinrich zajmowa� w zakonie wyj�tkowe miejsce, a jego ludzie okre�lani byli w zakonie mianem, kt�rego Josef nie s�ysza� nigdy wcze�niej: die Wolfj�ger. Nawet noszony przez nich herb r�ni� si� od powszechnie stosowanego w zakonie: w lewej g�rnej �wiartce, wyznaczanej przez czarny krzy� zakonu krzy�ackiego, znajdowa�a si� odci�ta g�owa wilka. Die Wolfj�ger nosili te� nietypow� dla zakonu bro�: mniejsze jej elementy, takie jak sztylety czy groty be�t�w do kusz, w ca�o�ci wykonane by�y ze srebra. Topory i miecze robiono ze zwyk�ej stali, ale ich ostrza srebrzono. Nie do niego nale�a�o kwestionowanie wyznaczonej roli i zacz�� j� rozumie� dopiero w�wczas, gdy zobaczy� pierwsze �lady tego, co tak naprawd� tropili ��owcy wilk�w". Wiedzia�, �e ich przeciwnikiem jest jaki� rodzaj demona, ale b�d�c jeszcze blisko ��wiata", spodziewa� si�, �e �demony", na kt�re polowali, b�d� przypomina� ludzi. W g��bi duszy, wci�� targany w�tpliwo�ciami, ba� si�, �e mog� przypomina� �yd�w. Wiedzia�, �e �ydzi nie byli odpowiedzialni za plag�, kt�ra spustoszy�a kraj. W najgorszych chwilach epidemii w norymberskiej synagodze panowa�a r�wnie martwa cisza jak w katedrach. Nie powstrzyma�o to jednak zamieszek na terenach wiejskich, gdy w �a�osnej pr�bie oddalenia od siebie �mierci przera�eni ch�opi palili �yd�w niczym mieszka�cy miast kadzid�a. Rzezi nie zdo�a�y zatrzyma� nawet dekrety papie�a Klemensa VI. Josef nie wierzy�, by cz�onkowie zakonu, kt�rzy po�wi�cili si� Chrystusowi i papie�owi, mogli da� si� zwie�� tak �atwo. Kiedy jednak Heinrich m�wi� o demonach krocz�cych w postaci cz�owieka, tak bardzo przypomina�o mu to retoryk�, kt�r� s�ysza� w szczycie �miertelnego �niwa, �e zastanawia� si�... i karci� za w�tpliwo�ci. Do tego miejsca doprowadzi�a go wiara i nie wierzy�, by jego s�u�ba Bogu mog�a zosta� tak bardzo poni�ona. Wkr�tce te� B�g i jego komtur uznali za stosowne przedstawi� mu dowody istnienia demon�w, na kt�re polowali wolfjegrzy, i okaza�o si� wtedy, �e nie s� to ludzie: ani chrze�cijanie, ani �ydzi. Nie by� got�w, gdy komtur Heinrich zatrzyma� ich przed bezimienn� wiosk�, w kt�rej nikt nie skosi� poros�ych chwastami p�l. W pierwszej chwili Josef pomy�la�, �e trafili na kolejne ognisko zarazy, kt�ra znalaz�a sobie nowe tereny na p�nocy. Potem jednak us�ysza� s�owa Heinricha: - Ci z was, kt�rzy s� nowi w tej s�u�bie, niech uwa�nie obserwuj� to, co tu znajdziemy. Trafili�my na �wie�y trop demona. Jechali dalej w milczeniu i - w przeciwie�stwie do ogarni�tych zaraz� wiosek, kt�re Josef widzia�, gdy w ko�cu opu�ci� rodzinne domostwo w Norymberdze pierwsze zw�oki, jakie zobaczy�, nale�a�y do zwierz�t. Na nieskoszonym polu le�a�y �cierwa owiec i wo�u, czarne od much. Pomimo rozk�adu padliny Josef nie mia� w�tpliwo�ci, �e zwierz�ta zgin�y gwa�town� �mierci�, a nie od choroby. Cz�ci cia� le�a�y porozrzucane, co uniemo�liwia�o dok�adn� ocen� liczby zew�ok�w. Zatrzymali si� przed domem z wy�amanymi drzwiami. Pr�g spryskany by� krwi�, jakby drwi� z anio�a �mierci. Wewn�trz panowa� chaos - krew, kawa�ki mebli i z�amany sierp z ostrzem splamionym krwi� i klaczkami jasnej sier�ci. Nie zobaczy� �adnych cia�. - To tu by�o - o�wiadczy� komtur Heinrich, zwracaj�c uwag� na krwawy odcisk na klepisku chaty, gdzie �lady nie zosta�y starte przez deszcze. W glinie odci�ni�ty by� �lad wilczej �apy, ale o tak wielkim wilku Josef nigdy nie s�ysza�. Do zakrycia �ladu z ledwo�ci� wystarczy�aby os�oni�ta r�kawic� d�o� ros�ego m�czyzny. - Jaki� to wilk zostawi� te �lady? - zapyta� Josef. - Wilczy miot - odpowiedzia� Heinrich. - Pomiot z g��bi piekie�. Bestia przybiera cia�o wilka, ale chodzi - i my�li - jak cz�owiek. Mo�e wedle woli ukry� si� w ludzkiej sk�rze i oboj�tna jest na wszelkie rany poza tymi, kt�re natychmiast prowadz� do �mierci, oraz zadanymi srebrn� broni�. - Heinrich podni�s� sierp i obr�ci� si� do Josefa, przybieraj�c przez chwil�, w mroku chaty, wygl�d samego anio�a �mierci. - To bezskuteczna bro�, bezu�yteczna, chyba �e pierwszym uderzeniem zdo�a si� odci�� �eb bestii. - Ale gdzie s� cia�a wie�niak�w? - zapyta� Josef, boj�c si� odpowiedzi. * * * Znalaz� j� w wioskowym ko�ciele. Z pocz�tku, gdy zbli�ali si� do tej ma�ej budowli, Josef my�la�, �e parapety okien, dach i krzy�, ustawiony z przodu, zosta�y przybrane na czarno na znak �a�oby. Dopiero gdy podeszli bli�ej, zobaczy�, �e czer� si� porusza. Wszystkie poziome i po�ogie powierzchnie ko�cio�a obsiad�y gawrony. Mroczne ptaszyska siedzia�y tak blisko siebie, �e Josef nie potrafi� rozbi� wzrokiem ich g�stwy na poszczeg�lne sztuki. Sta�y si� jedn� czarn� mas� o dziesi�ciu tysi�cach g��w i dziesi�ciu tysi�cach dziob�w. Ptaki jednocze�nie odwr�ci�y g�owy w stron� zbli�aj�cych si� rycerzy, po czym, jakby na jaki� diabelski sygna�, wystartowa�y r�wnocze�nie z og�uszaj�cym wrzaskiem i grzmotem bij�cych w niebo skrzyde�. Na chwil� s�o�ce skry�o si� za czarn� chmur�. Potem piekielne k��bowisko znik�o, ods�aniaj�c widok uczty, kt�ra przyci�gn�a tu gawrony. Wszystkie cia�a zaci�gni�to do ko�cio�a i rzucono przed o�tarz. Cho� padlino�erne ptaki nie zostawi�y z wie�niak�w wiele wi�cej ni� �ci�gna i ko�ci, panuj�cy wewn�trz smr�d by� r�wnie koszmarny jak ten, kt�rego Josef zazna� w Norymberdze. Ze wzgl�du na stan, w jakim natura pozostawi�a ko�ci, to miejsce mog�o by� pozosta�o�ci� kolejnej wioski poch�oni�tej przez zaraz� - i to wyj�tkowo zjadliw�. Gdyby nie �lady ci�gni�cia na ziemi... Ludzi zabito gdzie indziej i metodycznie przywleczono tutaj, rzucaj�c trupy przed o�tarz. Mo�e najbardziej uderzaj�cy w tym wszystkim by� widok ma�ego obrazu Madonny z Dzieci�tkiem, kt�rych twarze wyszarpano szponami. Josef zrozumia� wtedy, �e naprawd� maj� do czynienia z demonem. * * * Szli jego tropem przez trzy dni, pod��aj�c przez prusk� dzicz. Josef dzi�kowa� Bogu, �e nie natkn�li si� ju� na �adne szczeg�lne potworno�ci, cho� samo w sobie r�wnie� to by�o niepokoj�ce. Oznacza�o, �e ich przeciwnik - ten wilczy miot - nie dzia�a� przypadkowo, na o�lep czy w po�piechu. Zaplanowa� zniszczenie tamtej wioski i metodycznie wprowadzi� ten zamiar w �ycie. W miar� jak pod��ali jego tropem, Josefa zacz�a niepokoi� my�l, �e �lad potwora by� �wie�szy ni� pozosta�o�ci zbrodni w wiosce, jakby to, na co polowali, czeka�o, by my�liwi wpadli na jego trop. Mimo wszystko ich zdolno�� tropienia nie by�a doskona�a i w tej chwili w�a�nie stali po�r�d las�w, czekaj�c na podj�cie decyzji o kierunku dalszego marszu. Tutejsze lasy s� bardzo mroczne - pomy�la� Josef. Siedzia� w siodle wierzchowca, jak pozostali bracia zakonu na probacji, tworz�c rz�d dziesi�ciu ludzi z niepe�nymi krzy�ami na tabardach. Z przodu stali przy koniach trzej rycerze i komtur Heinrich, radz�c po cichu o kierunku dalszego polowania. �lady, za kt�rymi pod��ali, doprowadzi�y ich do wiod�cej przez las �cie�ki, kt�ra zmieni�a si� teraz w ledwie widoczny szlak dzikiej zwierzyny. Okoliczne lasy nie by�y g�ste i konie mog�y w�drowa� mi�dzy drzewami, jednak dotarli do miejsca, w kt�rym ich swoboda ruch�w sta�a si� wyra�nie ograniczona. Samo zawr�cenie wierzchowca mog�o by� wyzwaniem, wymaga�o bowiem omijania konar�w i opad�ych ga��zi, a szybko�� w�dr�wki spad�a do tempa piechura. Teraz ca�kiem si� zatrzymali. S�o�ce nad nimi ju� prawie opu�ci�o niebo, a drzewa pogr��y�y si� w p�mroku. Gdzie my jeste�my? - pomy�la� Josef, nie chc�c wypowiada� tego pytania w panuj�cej wok� nienaturalnej ciszy. Otaczaj�cy ich las by� cichy niczym grobowiec czekaj�cy na trupa. Jedynymi d�wi�kami by�y przyciszone g�osy ko�o komtura Heinricha oraz przyt�umione uderzenia i szuranie kopyt w pokrywaj�cych ziemi� opad�ych li�ciach. Czekaj�c na decyzj� komtura, Josef trzyma� przed sob� napi�t� i za�adowan� kusz�. Min�o ju� prawie p� godziny od chwili, gdy si� zatrzymali, i r�ce mu mdla�y od trzymania ci�kiej broni. Czy�by�my po tym wszystkim jednak stracili jego trop? Nawet jako neofita w grupie wolfjegr�w i w zakonie widzia� ju� do�� czyn�w �ciganego stwora, by w�tpi�, �e taki �lad da si� �atwo zgubi�. Bestia, na kt�r� polowali, nie dba�a o ukrywanie swoich trop�w ani o ostro�no��. Jej szlak znaczy�y �lady krwi, strz�py w�os�w i ko�ci. Znakami z�a by�y trupy ludzi i zwierz�t. Stw�r wcale nie stara� si� utrudnia� tropienia. Wcale go nie zgubili�my - pomy�la�. - I to nie my go tropimy, ale on sam nas prowadzi. Josef rozejrza� si� wok�, ale las sta� si� nieprzenikniony, okryty wieczornymi cieniami. - Bracie Heinrichu! - zawo�a�. Jego wierzchowiec po�o�y� uszy po sobie i zar�a� z przera�eniem. Nagle wszystkie konie si� sp�oszy�y, a zwierz� Josefa zacz�o si� cofa�. Poniewa� obiema d�o�mi dzier�y� kusz�, nie m�g� chwyci� wodzy ani ��ku, by utrzyma� si� w siodle. Zanim spad� z ko�skiego grzbietu, jego wierzchowiec obr�ci� g�ow� w bok, ukazuj�c spieniony pysk i szeroko otwarte, bia�e z przera�enia oko. Josef run�� na ziemi�, na chwil� og�uszony. Us�ysza� warkot, kt�ry wydawa� si� dochodzi� ze wszystkich stron r�wnocze�nie, i nagle zrozumia�: to jest tu. Kiedy niezdarnie si�gn�� w prawo, w stron� upuszczonej kuszy, us�ysza� krzyk ludzi. Otaczaj�cy go rycerze pr�bowali odzyska� kontrol� nad wierzchowcami, ze wszystkich si� staraj�c si� ustawi� w pier�cie�. Ko� Josefa zerwa� si� i pobieg� w�sk� �cie�k�, mijaj�c komtura. Zwykle kamienne oblicze Heinricha przybra�o mimowolnie wyraz zaskoczenia. Nie spodziewa� si�, �e to co� nas zaatakuje. Josef znalaz� swoj� kusz� i d�wign�� j�, kieruj�c w stron� najwi�kszego k��bowiska ludzi i zwierz�t, ale na drodze stan�� mu wierzchowiec jednego z braci. Zobaczy� przeb�ysk czego� du�ego, poruszaj�cego si� z niewiarygodn� pr�dko�ci�, po czym je�dziec zachwia� si� w siodle i spad� niemal u jego st�p. Nie mia� sporej cz�ci gard�a. Ko� cofa� si� przed tym czym�, a to co� zawy�o, wydaj�c piekielny d�wi�k, po kt�rym zabrzmia� odg�os mia�d�onego i rozrywanego cia�a. Ko� opad� na przednie nogi. Josef si� cofn��, szukaj�c celu nad zwierz�ciem padaj�cym trupem w szybko rosn�c� ka�u�� krwi. Stw�r poruszy� si� za nim. S�ysz�c warkot, Josef wykr�ci� si� w miejscu na czas, by zobaczy�, jak spada na niego cia�o kolejnego je�d�ca. Pad� pod ci�arem j�cz�cego towarzysza i krzykn�� na ca�e gard�o: - Gdzie to jest? Gdzie to jest? Wyturla� si� spod cia�a wsp�brata i znalaz� si� twarz� w twarz z odpowiedzi� na swoje pytanie. Stw�r by� o g�ow� wy�szy od ka�dego z ludzi Heinricha i mia� �eb dwukrotnie wi�kszy ni� jakikolwiek wilk. Jego mi�nie pr�y�y si� pod splamionym krwi� futrem. Sta� na nogach zakrzywionych jak u wilka, a jego demoniczne, szponiaste �apy napina�y si� i wyci�ga�y w stron� Josefa. Gdy to skoczy�o ku niemu, podni�s� kusz�, skierowa� j� w stron� zbli�aj�cego si� potwora - z kr�tkim b�aganiem do Boga. Wypu�ci� powietrze z p�uc i po�wi�ci� dodatkow� sekund� na celowanie, cho� ka�dy mi�sie� w jego ciele krzycza�, by wystrzeli� ju�! Wycelowawszy wprost w jedno z jarz�cych si�, niebieskich �lepi, poci�gn�� d�wigni� spustu, wiedz�c, �e ma tylko t� jedn� szans� na uratowanie siebie i towarzyszy. Be�t wbity w m�zg zabi�by tego stwora raz na zawsze. Jednak nic si� nie sta�o. Mia� tylko u�amek sekundy na zrozumienie, �e ci�ciwa kuszy p�k�a w chwili upadku z konia. Be�t spoczywa� na �o�u bezw�adny i bezu�yteczny. Potem potw�r wyl�dowa� na nim, rzucaj�c go o ziemi� i dr�c jego kolczug�. Bestia swoj� mas� wbi�a si� w doln� cz�� jego cia�a, przyciskaj�c mu nogi i wgniataj�c paszcz� w brzuch. Wrzasn��, jakby przeciwnik wdar� si� ju� w jego wn�trzno�ci, cho� jaka� cz�� jego m�zgu wiedzia�a, �e stw�r wci�� jeszcze zmaga si� z kolczug� i grubym sk�rzanym kaftanem pod spodem. To umo�liwi�o mu wyrwanie si� z obj�� paniki. Musia� znale�� jak�� bro� zdatn� do ataku, cokolwiek. Gwa�townie obr�ci� g�ow�, rozgl�daj�c si� po �wiecie rozmytym przez b�l i �zy. Modl�c si� do Boga o... Be�t z kuszy. Uszkodzona kusza upad�a obok niego, z niewystrzelonym be�tem o srebrnym grocie tkwi�cym wci�� na �o�u. Si�gn�� d�oni� w r�kawicy w stron� pocisku w chwili, gdy potw�r dosta� si� do cia�a pod kolczug�. Josef krzykn��, czuj�c, jak bestia wbija z�by w jego sk�r� i mi�nie. Ka�de w��kno jego cia�a pr�bowa�o si� cofn��, uciec od zniewagi, gdy stw�r d�wign�� go, unosz�c cz�ciowo nad ziemi�. Bestia zmarszczy�a pysk, czuj�c �wie�� krew. Mimo b�lu Josef czu� na sk�rze �ar oddechu stwora. Zgin��em - pomy�la� w chwili dojmuj�cej jasno�ci umys�u. Nieoczekiwany spok�j musia� przychodzi� z niebios, niczym �aska pozwalaj�ca �wi�tym na zniesienie m�cze�stwa. W tej w�a�nie chwili przytomno�ci umys�u chwyci� be�t i z ca�� si��, na jak� m�g� si� zdoby�, wbi� grot w lewe oko potwora. Bestia zawy�a, odrywaj�c si� od jego brzucha. Josef opad� z powrotem na ziemi�, czuj�c, jak �ycie wycieka z niego przez wygryzion� ran�. Zanim straci� kontakt ze �wiatem, zobaczy� jeszcze, �e potw�r ucieka z be�tem tkwi�cym w oczodole. Josef straci� przytomno��, modl�c si�, by bestia zgin�a od ciosu. II Maria �piewa�a sobie podczas trzykilometrowego marszu z rodzinnego gospodarstwa do grodu Narew. Zazwyczaj nuci�a fragmenty ko�cielnych hymn�w, teraz jednak ogarn�� j� bardziej frywolny nastr�j. �piewa�a jedn� z bardziej spro�nych ballad, jakie zas�ysza�a od rycerzy, gdy obs�ugiwa�a ich w wielkiej sali jadalnej grodu Narew. Zacz�a �piewa� do�� cicho, ale w miar� jak sz�a przez g�sty las, nie�wiadomie zwi�ksza�a si�� g�osu z ka�d� kolejn� zwrotk�. Gdy dotar�a do spalonego przez piorun d�bu, wyznaczaj�cego po�ow� drogi mi�dzy domem a twierdz�, sko�czy�a piosenk�, wy�piewuj�c na ca�e gard�o o podboju opornej dziewicy przez podst�pnego rycerza. Gdy s�owa o ich zespoleniu wr�ci�y do niej echem, stan�a na chwil� z zaczerwienionymi policzkami i u�miechem zawstydzenia. Ojcu zdecydowanie by si� to nie podoba�o. By� bardzo surowy i nieustannie strzeg� si� przed diab�em i jego pr�bami wtargni�cia w ich �ycie. Uwa�a� piosenki za jeden ze sposob�w na dopuszczenie do siebie demona. Maria odruchowo si�gn�a d�oni� mi�dzy piersi, by dotkn�� noszonego pod koszul� ma�ego, srebrnego krzy�a. Wci�� tam by�, wci�� chroni� j� przed diab�em. Zerkn�a w niebo, oceniaj�c czas pozosta�y do �witu. Niebosk�on mi�dzy drzewami prze�wieca� na r�owo. Nie widzia�a horyzontu, ale kolor najwy�szych ga��zi zdradza�, �e s�o�ce w�a�nie wzesz�o nad ziemi�. W chwili gdy pomy�la�a, �e za d�ugo sz�a przez las, us�ysza�a d�wi�k grodowego dzwonu, oznajmiaj�cego pierwsz� godzin� dnia. Westchn�a. Powinna ju� by�a opuszcza� g�ste lasy otaczaj�ce gr�d, a tymczasem ledwie dotar�a do po�owy drogi. Zmitr�y�a za wiele godzin przy swoich obowi�zkach w gospodarstwie, a teraz dotrze do grodu, dopiero gdy stajenni zaczn� porann� prac� przy koniach. Mocniej �cisn�a krzy�yk i odm�wi�a kr�tk� modlitw�, prosz�c Boga, by zapewni� jej bezpiecze�stwo nie tylko przed diab�em, ale tak�e przed jego pomniejszymi s�ugami. * * * S�o�ce zd��y�o ju� ca�kiem wznie�� si� ponad horyzont, gdy wysz�a z lasu i zacz�a si� wspina� �cie�k� w stron� pot�nych, belkowanych obwarowa� grodu. Po drodze mija�a rozleg�e, obramowane kamiennymi murkami pola, na kt�rych pas�y si� owce i kozy, cho� najlepsze pastwisko, po�o�one przy samych murach twierdzy, zarezerwowano dla rycerskich koni. Po�piesznie przesz�a obok zwierz�t, maj�c nadziej� dotrze� do bramy, zanim kto� j� zauwa�y. Kiedy jednak poczu�a wo� ko�skiego nawozu i zepsutego sera, wiedzia�a ju�, �e nie zdo�a przej�� niepostrze�enie. �ukasz, jej codzienny dr�czyciel, oderwa� si� od swoich obowi�zk�w i, przeskoczywszy kamienny mur, stan�� na �cie�ce tu� przed ni�. - Ranisz mnie, moja droga Mario. - Pos�a� jej szczerbaty u�miech i si�gn�� ku niej oblepion� brudem d�oni�. Cofn�a si�, wi�c z�apa� tylko powietrze, a nie jej koszul�. - Rani� ci�? Wygl�dasz na ca�kiem zdrowego. - Maria zesz�a na bok, by omin�� m�czyzn�. Nie chcia�a by� obiektem zainteresowania tego prostaka, ale niewiele mog�a z tym zrobi�. By� osobistym s�ug� jednego z rycerzy Boles�awa, a ona pracowa�a tu jedynie po to, by zmniejszy� d�ug jej rodziny wobec pana grodu Narew. Cho� teoretycznie jego status nie by� wcale wy�szy i przys�ugiwa�y jej takie same prawa, w praktyce niewiele r�ni�o go od szlachetnie urodzonych. A przy tym by� cz�owiekiem, kt�ry nikomu nie pozwala� o tym zapomnie�. Dzisiaj �ukasz wydawa� si� wyj�tkowo usposobiony do zalot�w. Si�gn�� ponownie, �api�c j�, gdy przechodzi�a. - Ranisz me serce, pi�kna pani. Ranisz mnie, przechodz�c bez pos�ania cho�by jednego spojrzenia w stron� biednego, samotnego �ukasza. M�wi� to samo wszystkim pannom i wdowom, kt�re mia�y nieszcz�cie znale�� si� na jego drodze, a przez ca�y czas jego spojrzenie w�drowa�o po ofierze, zostawiaj�c po sobie �lady gorsze ni� d�onie, trudniejsze do zmycia. Wyrwa�a r�k� z jego uchwytu. - Czeka na mnie praca, podobnie jak na ciebie. - �adna praca nie jest a� tak wa�na, by nie mo�na by�o na chwil� jej od�o�y�. Nie zechcia�aby� podzieli� si� ze mn� swoimi wdzi�kami? Poczu�a w gardle wzbieraj�c� z�o��, gdy wyobrazi�a sobie paskudnego �ukasza w roli rycerza ze �piewanej przez ni� wcze�niej ballady. - Zachowam je dla mojego oblubie�ca - warkn�a zd�awionym g�osem. - Szcz�ciarz z niego. Powinna� mnie kiedy� przedstawi�. - �ukasz si� roze�mia�, a Maria poczu�a, �e ogarnia j� rozpacz - by�a tak brzydka i tak niskiego pochodzenia, �e cho� mia�a dziewi�tna�cie lat, ten brutal by� jedynym m�czyzn�, kt�ry wyra�a� ni� zainteresowanie. W mrocznych zakamarkach duszy kry�a si� my�l, �e jej pragnienie samotno�ci czasami mog�o by� przyczyn� kwestionowania jej czysto�ci przez m�czyzn bardziej wybrednych od �ukasza. Nie mia�a pewno�ci, ale podejrzewa�a, �e pozosta�e kobiety w kuchni plotkowa�y na jej temat, gdy wychodzi�a us�ugiwa� rycerzom. Mruganiem powstrzyma�a cisn�ce si� do oczu �zy i zacz�a si� od niego oddala�, obiecuj�c sobie, �e si� nie odwr�ci. - Kt�rego� dnia, Mario, b�d� rycerzem. Mog�aby� zosta� po�lubiona rycerzowi �ukaszowi. Maria zacisn�a d�onie w pi�ci i odwr�ci�a si� na pi�cie. - Rycerzem? - odkrzykn�a. - Tego dnia b�d� ju� zbyt stara i pomarszczona, by� zwr�ci� na mnie uwag�, a i ty b�dziesz tak zniedo��nia�y, �e zapomnisz o moich wdzi�kach. Jej riposta wywo�a�a wybuch �miechu za kamiennym murkiem. Na pastwisku sta�o trzech stajennych, m�odszych od �ukasza, kt�rzy nie ukrywali wcale rozbawienia t� rozmow�. Z twarzy m�czyzny znik� grymas udawanego do tej pory u�miechu, a jego policzki gwa�townie si� zaczerwieni�y. - Nie b�dziesz si� na�miewa� z mojej s�u�by, kobieto! - Oboje mamy swoje obowi�zki - odpowiedzia�a. Musia�a si� powstrzyma� z ca�ej si�y, by nie doda�: �Nie musisz przypadkiem przerzuci� jakiego� gnoju?". Odwr�ci�a si� w stron� bramy. - Nie b�dziesz mnie traktowa� jak... Spi�a si�, czekaj�c, a� znowu j� z�apie, jednak zatrzyma�y go odg�osy ko�skich kopyt. Instynktownie obejrza�a si� w stron�, z kt�rej przysz�a, ale �cie�ka prowadzi�a tylko z powrotem w ciemny las, rozci�gaj�cy si� na po�udnie od grodu. - Nad rzek�! - krzykn�� jeden ze stajennych z pastwiska. Na p�noc i zach�d od twierdzy p�yn�a rzeka Narew, oddzielaj�c gr�d od le�nych granic Mazowsza. Za rzek� ros�y g�ste lasy, w kt�rych zaczyna�y si� tereny Prus, czyli Ordensland, pa�stwa zakonnego zakonu krzy�ackiego. Nawet po podpisaniu przez polskiego kr�la Kazimierza pokoju z zakonem krzy�ackim z tamtej strony rzadko nadchodzi�o co� poza okazjonalnym pos�a�cem kieruj�cym si� na po�udnie, do Polski. Samo Mazowsze wci�� stanowi�o niezale�ne ksi�stwo. Nie przyst�pi�o jeszcze do unii z Polsk�, tworz�c stref� buforow� mi�dzy ni� a zakonem. Nad dwudziestk� je�d�c�w wp�dzaj�cych konie do brodu unosi� si� sztandar z czarnym krzy�em zakonu krzy�ackiego. Ten widok wzbudzi� w sercu Marii przera�enie. Chwyci�a przez bluzk� sw�j krzy� i spojrza�a na nadci�gaj�cych rycerzy: ludzie i konie �pieszyli tak, jakby pogania�a ich r�ka samego Boga. W grodzie rozleg�y si� dzwony bij�ce na alarm. - Id� na nas - rzuci� �ukasz, kt�ry sta� jak wmurowany na �cie�ce, podczas gdy jego podw�adni rzucili si� zgania� konie z pastwiska. - Nie, wcale nie - powiedzia�a Maria, wci�� przygl�daj�c si� forsuj�cym rzek� rycerzom. Potem przeskoczy�a kamienny murek i ruszy�a biegiem przez pastwisko w stron� rzeki. Po pierwszym wstrz�sie wywo�anym widokiem rycerzy zakonu na ziemiach Mazowsza u�wiadomi�a sobie, �e ich tabardy s� poplamione krwi�, po�owa je�d�c�w zwisa przerzucona przez ko�skie grzbiety niczym worki z obrokiem, a z poranionych bok�w koni �cieka krew. Im bardziej si� zbli�a�a, tym wyra�niej widzia�a ich rany. Nawet jad�cy w siod�ach mieli rozdarte kolczugi, r�ce zwieszone bezw�adnie przy bokach, a na r�kach i nogach banda�e. Kilka koni bieg�o bez je�d�c�w, rozpryskuj�c wod� obok obci��onych wierzchowc�w. Bieg�a, nie my�l�c o tym, sk�d przychodz� ci ludzie ani czyje nosz� barwy. Zobaczy�a rannych rycerzy i ranne wierzchowce i wiedzia�a, �e wszyscy potrzebuj� natychmiastowej pomocy. Niemieccy rycerze wyjechali z brodu na rzece i ustawili si� w nier�wnym szeregu na po�udniowo-wschodnim brzegu, w cieniu mazowieckiej twierdzy. W grodzie wci�� bito na alarm i Maria us�ysza�a, jak otwiera si� g��wna brama. Obejrza�a si� przez rami� i zobaczy�a, �e wyje�d�a z niej �piesznie grupa je�d�c�w. Ledwie czterech ludzi. Mieli ze sob� sztandar z potr�jnym krzy�em rodu Bojcza, herbem wojewody Boles�awa, pana grodu Narew. Widz�c odzienie i zbroje, Maria natychmiast rozpozna�a, �e jedynie cz�owiek na czele grupy by� rycerzem, a towarzysz�ca mu tr�jka, cho� uzbrojona, to tylko �o�nierze. Stali u boku swojego pana jako poczet honorowy, a nie bojowy. Kiedy wyje�d�ali z bramy, �ukasz do��czy� do pozosta�ych stajennych, kt�rzy zganiali konie z pastwiska. Maria by�a ju� w po�owie zbocza opadaj�cego do rzeki, gdy min�li j� ludzie Boles�awa, jad�cy szerok� drog� prowadz�c� od bramy twierdzy do brzegu Narwi. Widz�c zbli�aj�cych si� ludzi, Niemcy ustawili si� w nier�wnej linii naprzeciw nich. M�czyzna w tabardzie zakonu krzy�ackiego zsiad� z konia i wyst�pi� kilka krok�w naprz�d. Wyprostowa� si� i zdj�� he�m, ods�aniaj�c pobru�d�on� twarz ozdobion� ostro �ci�t�, siw� brod�. Z�o�y� he�m w zgi�ciu r�ki i czeka� na zbli�aj�cych si� je�d�c�w. Pomimo spokojnego zachowania przystaj�cego dow�dcy wida� by�o, �e nie unikn�� losu swoich ludzi. Z rany na skroni pod siwiej�cymi w�osami sp�ywa�a stru�ka krwi, kt�ra zakrzywia�a si� na policzku i ko�czy�a ciemn� plam� skrzepu z lewej strony brody. Maria zwolni�a. Cho� by�o oczywiste, �e wielu z tych ludzi potrzebowa�o pomocy, zmusi�a si� do opanowania kieruj�cego ni� impulsu. Zanim mo�liwe b�dzie zaspokojenie zwyk�ych potrzeb ludzi, m�czy�ni z obu stron musieli najpierw spe�ni� wymogi rz�dc�w Mazowsza i pa�stwa krzy�ackiego. Zatrzyma�a si�, gdy ludzie Boles�awa podjechali do Niemc�w. Na tle nowo przyby�ych jeszcze wyra�niej rzuca�y si� w oczy obra�enia niemieckich rycerzy. Ludzie z grodu byli czy�ci i wypocz�ci, przyjechali na �wie�ych koniach. Maria rozpozna�a jad�cego na czele - by� to rycerz Telek, najstarszy bratanek wojewody Boles�awa, m�czyzna r�wnie ros�y jak dow�dca Niemc�w. Lekko zeskoczy� z konia i podszed� do Krzy�aka z u�miechem szerszym, ni� wymaga�aby tego sytuacja. Tymczasem na twarzy wysokiego Niemca rysowa�a si� ponura powaga. Ludzie za jego plecami siedzieli na wyczerpanych wierzchowcach, kt�re wygl�da�y tak, jakby w ka�dej chwili mog�y pa��. Na ko�skich pyskach wida� by�o pian�, a ich boki pokrywa�a paskudna mieszanina potu, krwi i szlamu z rzeki. - M�j stryj, wojewoda Boles�aw, przesy�a powitanie i pyta, czy przypadkiem nie pomylili�cie drogi? - Telek odezwa� si� z u�miechem. W szeregu zakonnik�w rozleg�y si� gniewne, przyt�umione g�osy, kt�re ucich�y, gdy wysoki Krzy�ak warkn�� co� do swoich ludzi. Telek zacz�� powtarza� powitanie, ale wysoki m�czyzna mu przerwa�. - Do�� dobrze rozumiem tw�j j�zyk, panie. - W takim razie - odpowiedzia� Telek - mo�e chcecie przewodnika, kt�ry pomo�e wam odnale�� drog� na wasze ziemie? - W imieniu jego �wi�tobliwo�ci papie�a i wielkiego mistrza Ludolfa K�niga von Weizau pokornie prosz� o pomoc wojewod� Boles�awa. Mam wielu rannych ludzi, kt�rzy mogliby nie przetrwa� dalszej podr�y. - Tyle sam widz�. A kto taki prosi o pomoc mojego stryja w imieniu papie�a i zakonu krzy�ackiego? - Jestem komtur Heinrich von Kerpen, a ci ludzie to bracia z mojego konwentu i rycerze s�u��cy w zakonie. - Jak trafili�cie na ziemie nale��ce do Mazowsza? - W s�u�bie Bogu i papie�owi. - Wszyscy im s�u�ymy, bracie Heinrichu. Jakiego wroga napotkali�cie, �e zostali�cie tak pobici? - Nie wolno nam tego powiedzie�. Telek zacz�� si� przechadza� przed szeregiem ludzi Heinricha. - To nie s� twoje ziemie, bracie Heinrichu, i nie jeste�my jakimi� pruskimi ch�opami podleg�ymi twojej w�adzy. M�j stryj, na mocy w�adzy nadanej mu przez ksi�cia mazowieckiego, ma prawo i obowi�zek traktowa� wszelkie naje�d�aj�ce te ziemie wojska tak, jak uzna za stosowne. Jak dot�d jest z wami w pokoju, ale wasza krew zosta�a przelana na jego ziemiach. Jak? Przez kogo? - Mog� powiedzie� tylko, �e by� to wr�g Boga i Ko�cio�a... - Nadwer�asz cierpliwo�� mojego stryja. Doskonale wiemy, �e ka�dy, przeciwko komu zakon postanowi skierowa� sw�j miecz, staje si� wrogiem Boga i Ko�cio�a. Nalegam, �eby� odpowiedzia� na moje pytanie, bo mo�e si� okaza�, �e jeste� wrogiem wojewody Boles�awa i ksi�stwa mazowieckiego. Maria czu�a napi�cie nawet z miejsca, w kt�rym sta�a, na zboczu wzg�rza. W przestrzeni dziel�cej brata Heinricha i rycerza Teleka wydawa�o si� niemal namacalne, jakby ziemia mi�dzy nimi mog�a w ka�dej chwili wybuchn�� p�omieniem. - Wi��e mnie przysi�ga - odezwa� si� po chwili brat Heinrich, opuszczaj�c g�ow�. - Jak i mnie. - Rycerz opar� d�o� na g�owicy swojego miecza, a Maria poczu�a, jak niepok�j zapiera jej dech. Min�o ju� prawie dziesi�� lat od ko�ca otwartej wojny mi�dzy Polakami i zakonem. Czy�by mia�a si� sta� �wiadkiem ponownego jej wybuchu? - Jednak... - brat Heinrich doda� tak cicho, �e Maria ledwie us�ysza�a to s�owo. - Jednak? - powt�rzy� Telek, opuszczaj�c d�o�. - Daj nam biskupa za spowiednika, a on b�dzie m�g� zwolni� nas z tajemnicy i pozwoli ujawni�, z czym walczymy. - Biskupa? - Telek uni�s� brew. - A mo�e kardyna�a? Albo samego papie�a? - Ka�dy z nich m�g�by zwolni� nas z przysi�gi milczenia o naszej misji. Jednak wystarczy do tego biskup. Telek machn�� r�k�, a jego ludzie zsiedli z koni. Dw�ch podesz�o do Niemc�w, Telek za� powiedzia�: - W takim razie, je�li zechcecie zaszczyci� nas wizyt� w grodzie Narew, oczekuj�, �e oddacie nam bro� na przechowanie. III Rycerz Telek herbu Bojcza przygl�da� si�, jak jego ludzie uwalniaj� krzy�ackich przybyszy od broni. Z ka�dym odebranym mieczem z jego serca spada� drobny ci�ar, cho� odczuwan� ulg� ukrywa� r�wnie starannie, jak wcze�niejszy niepok�j. Pomimo wymuszonej jowialno�ci powitania doskonale zdawa� sobie spraw�, �e z obecno�ci rycerzy zakonu na ziemiach Mazowsza nie mog�o wynikn�� nic dobrego. Jeden B�g wiedzia�, jakiej rzezi dopu�cili si� po drugiej stronie rzeki i z jakim skutkiem. Jednak ostatni� rzecz�, jakiej chcia� - tak jak jego stryj, a nawet ksi��� Siemowit III - by�by oddzia� martwych rycerzy krzy�ackich, daj�cy zakonowi pretekst do wznowienia dzia�a�, kt�re usta�y przed dekad�, i do z�amania pokoju z trudem zatwierdzonego traktatem mi�dzy zakonem a bratem ksi�cia, Kazimierzem. Cho�by ci rycerze po drugiej stronie rzeki siali najwi�ksz� groz�, nie m�g� nie pomy�le�, �e ludzi, kt�rych teraz ujrza�, spotka� los gorszy ni� ich przeciwnika. Smr�d �mierci otacza� ich niczym ca�un, a sam fakt, �e brat Heinrich przyby� tu i odda� si� w r�ce Mazowszan, �wiadczy� najlepiej, w jak fatalnym znajdowali si� po�o�eniu. Bez potwierdzenia ze strony brata Heinricha - a Telek podejrzewa�, �e w tym celu b�dzie musia� istotnie poczeka� na przybycie biskupa - m�g� si� tylko domy�la� pierwotnej liczebno�ci grupy. Przypuszcza�, �e pocz�tkowo sk�ada�a si� z przynajmniej dwudziestu zbrojnych. Je�li brat Heinrich dysponowa� pe�nym konwentem wojowniczych mnich�w, to stanowili oni oko�o tuzina z tej dwudziestki. Pozostali byli pewnie nowicjuszami na probacji, czyli w okresie pr�bnym przed z�o�eniem ostatecznych �lub�w, lub rycerzami �wieckimi pragn�cymi wykupi� sobie drog� do niebios za pomoc� miecza - cho� ci cz�ciej brali udzia� w organizowanych przez zakon krucjatach przeciwko poga�skim Litwinom. Ocaleli wygl�dali na rycerzy zakonu i jego probant�w. Wszyscy mieli bia�o-czarne tabardy, a je�li Telek dobrze pami�ta� niemieck� heraldyk�, ci z niepe�nym krzy�em byli w�a�nie mnichami na probacji. Nie rozpoznawa� natomiast symbolu wilczej g�owy, kt�r� umieszczono w lewym g�rnym kwadrancie na tabardzie brata Heinricha. Telek przypuszcza�, �e by� to jaki� dziwaczny symbol rangi mnicha w zakonie. Mo�e te� zakon zrezygnowa� z jednej cechy, kt�r� dzieli� z Polakami: niech�ci do cudacznych herb�w, kt�re zdawa�y si� plag� niemieckiego rycerstwa. Czarny krzy� na bia�ym polu by� wystarczaj�cym znakiem dla wszystkich cz�onk�w zakonu, tak jak potr�jny krzy� stanowi� wsp�lny znak wszystkich rodzin rodu Bojcza. Gdy jego ludzie zebrali ju� wszystkie miecze i kusze, Telek podni�s� r�k� i wykre�li� ko�o nad g�ow�. Stra� na murach twierdzy da jego stryjowi zna�, �e wszystko zako�czy�o si� pokojowo. Zwr�ci� si� do jednego ze swoich ludzi. - Jed� do grodu. Przy�lij tu stajennych, �eby zaj�li si� ko�mi, i ludzi do pomocy przy rannych, z wozem, kt�ry zawiezie ich na wzg�rze. - Zerkn�� w bok i zobaczy� stoj�c� na zboczu s�u�ebn� dziewczyn� z grodu. Wskaza� j� r�k�. - Hej, ty tam! Chod� tu i pom� opatrywa� rany. * * * Przeniesienie czternastu rycerzy znad brzegu rzeki do grodu zaj�o prawie ca�y poranek. Telek osobi�cie nadzorowa� ka�dy szczeg�, od mycia i opatrywania ran, przez odprowadzenie niemieckich wierzchowc�w na os�oni�te murem pastwisko, a� do za�adowania rannych na w�z wymoszczony sianem. Gdy stra�nicy stryja zaprowadzili do grodu ostatniego z rycerzy, Telek zosta� nad rzek� z szesnastoma mieczami, p� tuzinem kusz i stert� r�nych fragment�w zbroi - uszkodzonych, umazanych krwi� i przyci�gaj�cych ju� ca�e stada much. Zosta�y tu r�wnie� dwa cia�a ludzi, kt�rzy zgin�li w trakcie ucieczki zakonu przed... - Przed czym? - zapyta� na g�os Telek sam siebie. - Panie? - odezwa� si� z ty�u jeden z jego ludzi. Telek odwr�ci� si� i zobaczy�, �e tamten sko�czy� w�a�nie �adowanie broni zakonnik�w na kolejny w�z. - Z kim walczyli ci ludzie? - zapyta� Telek. - Nawet nie chc� wiedzie�, panie. To jakie� diabelskie sprawy. - M�czyzna splun�� i wykona� gest maj�cy przegna� z�o, sprowadzone przez cz�onk�w zakonu. - Ods�oni� swoje dusze tylko przed biskupem... - Telek rzuci� okiem na cia�a i zniszczone zbroje. - Mo�e przejechali przez samo piek�o? - Czy godzi si� z tego �artowa�, panie? Telek si� roze�mia�. - M�wisz jak jeden z tych mnich�w, synu. - Ale widzia�e� ich rany, panie. Wygl�da�y jak ugryzienia i �lady po szponach... - Najpewniej natkn�li si� na rysia... - Telekowi przypomnia� si� dziwny symbol na tabardzie brata Heinricha. - Albo na stado wilk�w... - Przygl�da�e� si� ich broni, panie? Telek potrz�sn�� g�ow� i podszed� do wozu. Obok mieczy i kusz le�a�a sterta sztylet�w. Podni�s� jeden z nich i wyci�gn�� go z pochwy. �wiat�o zal�ni�o na ostrej klindze, bogato grawerowanej szwabach�, kt�r� Telek z trudem m�g� odczyta�. Prychn��. - Co� to za paradne jak na kogo�, kto z�o�y� �luby ub�stwa... - Sp�jrz na metal, panie. Telek zmru�y� oczy i zmarszczy� czo�o. - Srebro? - I jeszcze to. - M�czyzna podni�s� be�t le��cy przy jednej z kusz. Telek schowa� sztylet do pochwy i przyjrza� si� grotowi pocisku. On r�wnie� by� srebrny. - Czy�by zakon by� a� tak bogaty, �e osadza na swoich be�tach groty z cennego kruszcu? - Od�o�y� pocisk i schowany do pochwy sztylet z powrotem na w�z, po czym podni�s� jeden z rycerskich mieczy. Mocno �cisn�� pochw� i zatrzyma� si� na chwil� przed uj�ciem r�koje�ci, czuj�c nagle, �e i jego ogarn�� niepok�j. Powoli wyci�gn�� miecz z pochwy - tylko na szeroko�� d�oni, do��, by go obejrze�. Najwyra�niej zakon nie by� a� tak bogaty, by wyku� ca�� g�owni� ze srebra: warstwa kruszcu pokrywa�a tylko jej cz��. Najdziwniejsze jednak by�o to, �e srebro nie znajdowa�o si� na p�azie, gdzie zazwyczaj umieszczano dekoracyjne grawerunki, lecz na ostrzach. Kraw�dzie miecza pokryto srebrem na szeroko�� palca z ka�dej ze stron. By� mo�e faktycznie nie powinien tak lekko rzuca� s��w o je�dzie przez piek�o. * * * Telek zazwyczaj by� najro�lejszym i najgro�niej wygl�daj�cym uczestnikiem zgromadzenia, chyba �e bra� w nim udzia� r�wnie� jego stryj. Wojewoda Boles�aw, pan grodu Narew, by� prawdziwym olbrzymem, przerasta� bratanka prawie o g�ow� i wa�y� dobre dwadzie�cia kilo wi�cej. Nosi� d�ug� brod� pe�n� siwych w�os�w, miejscami ca�kiem bia��. Stryj Teleka nie goli� si� prawie od pi�tnastu lat, od czasu gdy w potyczce z krzy�ackimi s�siadami g�owica maczugi strzaska�a mu lew� stron� szcz�ki. Broda zas�ania�a blizny i zniekszta�cony staw ��cz�cy �le zro�ni�te ko�ci. W efekcie wojewoda zawsze m�wi� powoli, jakby z namys�em, i nie darzy� mi�o�ci� zakonu krzy�ackiego. Gdy Telek wszed� do komnaty stryja, Boles�aw sta� przy w�skim oknie, zas�aniaj�c popo�udniowe s�o�ce, co sprawia�o, �e ca�e pomieszczenie ton�o w cieniu. - Nasi go�cie poddali si� bez oporu? - Tak, stryju - potwierdzi� Telek. - To dobrze. - Boles�aw odwr�ci� si� od okna i komnata nagle poja�nia�a, w r�wnym stopniu od s�o�ca, co od jego lekkiego, krzywego u�miechu. - Nigdy nie lubi�em pr�nych wrzask�w ani knowa�. - Podszed� do bogato zdobionego krzes�a, kt�re by�o prezentem od ksi�cia. Trudno by�o orzec, co zatrzeszcza�o mocniej, gdy siada�: rze�bione d�bowe siedzisko czy sam Boles�aw. Rozpar� si� na siedzeniu z westchnieniem i zapyta�: - Czemu tu przybyli? - Nie chcieli powiedzie�. - I ty si� na to zgodzi�e�? - prychn�� Boles�aw. - Zgodzili si� odda� w nasze r�ce i z�o�y� bro�. Pomy�la�em wi�c, �e mo�na ich na razie wzi�� do niewoli, a potem zastanowi� si�, co z nimi pocz��... - Tak, m�drze prawisz. Cho� bior�c pod uwag� ich stan... nie powinni nas dra�ni�... - Chyba �e prawda by�aby bardziej prowokuj�ca od milczenia. - Nie podoba mi si� to wszystko. Ksi�stwo mo�e ju� by� w stanie wojny z zakonem. - Jeste�my tu na samej granicy. Wiedzieliby�my przecie... - A je�li Kazimierz zn�w spiera si� z zakonem? Ksi��� mimo wszystko jest wasalem swojego brata. - Stryju, dopiero co podpisali traktat pokojowy. - Dobry on do chwili, a� jaki� dure� zapragnie zgarn�� wi�cej ziemi. - Nie my�l�, �eby chodzi�o tu o wojn�, stryju. Ci ludzie nie przyjechali do nas jako wrogowie. - Ledwie nogami pow��cz�... - Musisz wiedzie�, �e cho� w tej chwili milcz� o swoich zamiarach na terenie Mazowsza, podali warunek, pod kt�rym zgodz� si� je ujawni�. - Prawda to? Warunek? Wydawa�o mi si�, �e pycha to grzech. - ��daj�, by biskup udzieli� im zgody na ujawnienie misji. - Biskup? - Nie mam powod�w, by w�tpi� w ich s�owa. Boles�aw zamkn�� oczy i odchyli� si� z powrotem na oparcie krzes�a, kt�re wyda�o z�owieszczy trzask. - Powiadasz, �e nie masz powodu w�tpi�? - W powag� ich s��w - wyja�ni� Telek. Jego stryj otworzy� oczy i popatrzy� na sufit. - M�ody� jeszcze... Ale kim�e jestem, �eby stawa� mi�dzy Niemcami a Bogiem? Skoro chc� biskupa, �ci�gniemy go tutaj. Ale najpierw ostrze�esz ksi�cia o przybyciu tych nieproszonych go�ci. IV Gdy rycerz Telek wezwa� j� do Niemc�w, by�a ca�kiem zaskoczona. Gdy zbli�y�a si� do przybysz�w, kieruj�cy Mari� impuls niesienia pomocy rannym zosta� st�umiony do tego stopnia, �e u�wiadomi�a sobie bole�nie w�asn� niemoc. Na szcz�cie je�li i Telek o tym pomy�la�, zachowa� to dla siebie. Wkr�tce sta�a si� jedn� z tuzina dziewek s�u�ebnych myj�cych i opatruj�cych rany Krzy�ak�w. Prawie przypadkiem sta�a si� te� kluczow� postaci� spo�r�d nich, poniewa� dzi�ki swojej macosze by�a jedyn� osob�, kt�ra potrafi�a si� porozumiewa� po niemiecku. Zaj�wszy si� najci�ej rannymi, wraz z pozosta�ymi kobietami pomog�a rozbrojonym Niemcom wej�� na w�z, kt�ry mia� ich przewie�� na wzg�rze, do grodu. Rzek� przejecha�o szesnastu ludzi, ale tylko czternastu �ywych. Rany kolejnych trzech by�y tak ci�kie, �e Maria nie spodziewa�a si�, by doczekali nast�pnego �witu. Starszy m�czyzna, brat Heinrich, najwyra�niej nie uwa�a� za w�a�ciwe pomaga� w opatrywaniu swoich ludzi i przenoszeniu ich na w�z. Maria mia�a wra�enie, jakby ca�y czas przygl�da� si� tym wysi�kom, zachowuj�c nieprzyjemny dystans. Dla Marii sytuacja by�a przyt�aczaj�ca. Pojecha�a do grodu na wozie razem z rannymi. W ka�dym oddechu wyczuwa�a ci�ki zapach krwi. Ka�demu uderzeniu k� wozu o wyboje b�otnistej drogi towarzyszy� ch�r j�k�w. Nie mog�a nie zastanawia� si� nad tym, co tak brutalnie zaatakowa�o tych ludzi. Rany by�y nieludzkie - cia�a zosta�y rozszarpane i pogryzione. Kilku z nich straci�o d�onie lub ca�e r�ce, a po�owa mia�a na twarzach szramy wygl�daj�ce jak �lady po szponach. Nikt z nich nie m�wi� o tym, co si� im przytrafi�o, niewielu w og�le si� odzywa�o. Milczenie udzieli�o si� opatruj�cym ich Polakom, wi�c jazda do twierdzy przypomina�a pogrzeb. Dociera�y do niej szepty towarzyszy: domys�y o wycofaniu si� Niemc�w z jakiej� krwawej bitwy, a potem zaatakowaniu ich przez wilcz� watah�. To t�umaczy�oby ich straszny stan oraz niech�� do m�wienia. Mimo wszystko Maria s�dzi�a, �e cokolwiek pokiereszowa�o Niemc�w, niew�tpliwie by�o czym� piekielnym. Dzikie zwierz�ta atakuj�, �eby zabi�, a wielu z tych ludzi wygl�da�o, jakby zostali okaleczeni dla samego okaleczenia. Maria przycisn�a do piersi sw�j krzy� i pomodli�a si� cicho, by odp�dzi� od siebie diab�a. * * * Przez ca�e popo�udnie mieszka�cy grodu Narew zajmowali si� nowo przyby�ymi. Wojewoda Boles�aw rozkaza� da� Niemcom kwatery odpowiednie dla honorowych go�ci. Oznacza�o to, �e nie ulokowano ich we wsp�lnym dormitorium, jak to zwykle bywa�o z przyjezdnym wojskiem, lecz pogrupowano rannych Niemc�w po dw�ch czy trzech i zakwaterowano w izbach zajmowanych zwykle przez miejscowych. Ci�ko ranni zostali umieszczeni w izbach nad stajniami, sk�d wyrugowali mimowolnie stajennych oraz ich pomocnik�w. Maria dziwi�a si� temu rozporz�dzeniu do chwili, gdy us�ysza�a, jak jeden ze stra�nik�w opowiada�, �e wojewoda Boles�aw jest nie tylko �askawym gospodarzem, ale te� uniemo�liwia Niemcom zebranie si� w wi�kszej grupie, a tym samym planowanie wsp�lnych dzia�a�. Ich przyw�dcy, bratu Heinrichowi, przypad� zaszczyt zamieszkania w osobistych komnatach go�cinnych samego wojewody, g��boko wewn�trz twierdzy, z dala od stajni i pozosta�ych kwater, w kt�rych trzymano jego ludzi. Maria pomy�la�a, �e wojewoda powinien bardziej martwi� si� tym, co zaatakowa�o Niemc�w, ni� nimi samymi. Poniewa� by�a jedn� z nielicznych s�u��cych znaj�cych niemiecki, spoczywa�y na niej dodatkowe obowi�zki. Opr�cz dotychczasowych zaj�� w zamkowej kuchni przydzielono Marii zadanie opiekowania si� jednym z ci�ko rannych rycerzy zakonu. M�czyzna mia� na imi� Josef i by� jednym z tych, kt�rzy - zdaniem Marii - nie mieli wi�kszych szans na prze�ycie tej nocy. W kuchni panowa� wi�kszy chaos ni� zwykle, bo pojawi�y si� dodatkowe osoby do wykarmienia, a i s�u��cych - w��cznie z Mari� - z powodu go�ci by�o wi�cej ni� co dzie�. Gdy wype�ni�a swoje obowi�zki w kuchni, s�o�ce zaczyna�o ju� zachodzi�. Zabra�a do izdebki nad stajni� misk� owsianki, chc�c nakarmi� swojego podopiecznego, cho�, po prawdzie, nie spodziewa�a si� zasta� go przy �yciu. Otwar�a drzwi do ma�ego pokoiku, po czym stan�a na d�u�sz� chwil� jak sparali�owana, wpatruj�c si� w z�o�onego na cudzym �o�u m�odzie�ca. W gasn�cym wieczornym �wietle, wpadaj�cym przez otwarte okno, jego sk�ra wydawa�a si� blada, prawie przezroczysta, a na jego twarzy rysowa� si� wyraz niemal anielskiego smutku. Serce Marii �cisn�o si� i zacz�a ju� �a�owa� tego m�czyzny, poleg�ego tak przedwcze�nie... Potem u�wiadomi�a sobie, �e Josef wci�� oddycha. Nag�e odkrycie by�o dla niej niczym fizyczne uderzenie. Po�piesznie odstawi�a owsiank� i podbieg�a do jego ��ka, przestraszona, �e wyzionie ducha przy niej. Po�o�y�a mu d�o� na szyi i nachyli�a si� do jego warg. Pod palcami poczu�a silne i r�wnomierne uderzenia pulsu i cho� sk�r� mia� wilgotn� od potu, by� ciep�y, a nie zimny ani lepki. Ws�ucha�a si� w jego oddech: by� g��bszy i bardziej r�wnomierny, ni� mog�aby si� spodziewa� - dostatecznie silny, by poczu�a jego ciep�o na uchu, co wywo�a�o rumieniec na jej policzku. Rumieniec pog��bi� si� z zawstydzenia, gdy m�czyzna j�kn�� i obr�ci� g�ow� tak, �e jego wargi przesun�y si� po jej policzku. Natychmiast odsun�a si� i popatrzy�a na niego, przez chwil� przekonana, �e udawa� nieprzytomnego, by j� wykorzysta�. By�a to sztuczka godna �ukasza, ale jedno spojrzenie dowiod�o, �e nie oszukiwa�, i Maria poczu�a wstyd, �e podejrzewa�a go o takie rzeczy. Nawet �pi�c, ten m�czyzna zachowywa� si� szlachetniej, ni� �ukaszowi mog�o si� kiedykolwiek zamarzy�. Gdyby jeszcze to samo mo�na by�o powiedzie� o zapachu... Maria zmarszczy�a nos. W miar� jak pocz�tkowa panika ust�powa�a uldze, dotar�o do niej, �e Josef nie tylko �y�, ale te� zanieczy�ci� pos�anie. Popatrzy�a na nieprzytomnego rycerza i zagryz�a warg�, powoli u�wiadamiaj�c sobie, z czym b�dzie si� wi�za� opieka nad rannym. - To m�j obowi�zek - wyszepta�a do siebie. Potem wysz�a, by przynie�� wiadro z wod� i czyste r�czniki. Kiedy wr�ci�a, stan�a przed Josefem z pewnym niepokojem, boj�c si�, �e m�g�by si� obudzi� w trakcie mycia. Niepok�j znik�, gdy odsun�a na bok jego zabrudzone okrycie. Ktokolwiek po�o�y� tu Josefa, musia� dzieli� przekonanie Marii, �e m�odzieniec nie doczeka poranku. Nie zrobiono nic poza zdj�ciem zbroi. Wci�� mia� na sobie poszarpan�, poplamion� krwi�, noszon� pod kolczug� przeszywanic�, a jego nogi nadal okrywa�y nogawice �mierdz�ce krwi�, b�otem i nieczysto�ciami. Znowu zagryz�a wargi, nie odzywaj�c si� ze strachu, �e mo�e w z�o�ci zablu�ni�. Polacy i Niemcy mogli nie by� przyjaci�mi, ale dla czego� takiego nie by�o wyt�umaczenia. Nawet je�li Josef mia� nie prze�y� tej nocy, pozostawienie go, by cierpia� w takim poni�eniu, by�oby okrucie�stwem. Od�o�y�a na bok wstyd, podwin�a r�kawy koszuli i zaj�a si� usuwaniem brudu z m�odzie�ca. By�o jej �atwiej, gdy my�la�a przy tym o swoim ojcu i opiece, kt�r� sprawowa�a nad nim przez ostatnich kilka miesi�cy. Skupi�a si� na czysto manualnych aspektach troski o kogo� przykutego do ��ka i zbyt s�abego i przytomnego, by zadba� o siebie. My�lenie o m�odym cz�owieku jak o niedo��nym inwalidzie pomog�o jej si� skoncentrowa�, gdy zajmowa�a si� tym, co konieczne. Przynajmniej dop�ki nie zacz�� j�cze�, wymawiaj�c jakie� s�owa niewyra�n� niemczyzn�. Gdy pierwszy raz odezwa� si� w delirium, szmatka, kt�r� go my�a, le�a�a niestosownie wysoko po wewn�trznej stronie jego uda. Natychmiast cofn�a r�k�, u�wiadomiwszy sobie nagle, �e nie zajmuje si� zniedo��nia�ym staruszkiem. Na szcz�cie Josef nie odzyska� przytomno�ci. Kiedy dalej co� mamrota�, Maria odetchn�a g��boko. Powinna odej�� i znale�� kogo� innego, kto zaj��by si� tym m�odzie�cem, powinna poprosi� o uwolnienie od tego obowi�zku. Rycerz Telek najwidoczniej uzna� tego cz�owieka za umieraj�cego, ale nie doceni� si�y Josefa. Bo czy inaczej przydzieliliby go w�a�nie jej? I co mam zrobi�, zostawi� tego biedaka, nagiego i ledwie w po�owie umytego, przez wzgl�d na moj� skromno��? A co z jego skromno�ci�? Westchn�a i wzi�a w d�o� �wie�� szmatk�, staraj�c si� ignorowa� d�wi�ki wydawane przez Josefa. Jedyne pe�ne wypowiedziane przez niego zdanie us�ysza�a, gdy wyczy�ci�a i zmieni�a opatrunek na pot�nej ranie na brzuchu. Gdy przeciera�a wci�� krwawi�ce brzegi rany, gwa�townie wci�gn�� powietrze i powiedzia�: - To jest tutaj! Maria dos�ysza�a panik� w jego g�osie i odruchowo obejrza�a si�, by zobaczy�, co wpad�o do pokoju. Jednak niczego nie dostrzeg�a. Dotkn�a policzka Josefa wierzchem d�oni i poczu�a, jakby jego cia�o p�on�o od wn�trza. Niech�� wobec konieczno�ci opiekowania si� nim wyda�a si� jej niska i nikczemna; poczu�a wstyd. - Ty biedaku - wyszepta�a. Nie wiedzia�, gdzie si� znajduje ani kto jest z nim. Z�o�y�a w duchu obietnic�, �e go nie porzuci, i lekko poca�owa�a go w czo�o. B�d� si� za ciebie modli�, �eby� si� obudzi� i zrozumia�, �e tw�j koszmar min��. Pr�bowa�a go karmi�, ale nie reagowa� na jej starania. Musia�a si� w ko�cu zadowoli� wyci�ni�ciem do jego ust wody z wilgotnej szmatki. Zostawi�a okiennice ma�ego okienka otwarte, by wypu�ci� z pokoju zaduch choroby. Pomieszczenie znajdowa�o si� nad stajni�, ale zapach koni i obornika by� znacznie lepszy od wype�niaj�cej pok�j woni choroby. A nocne powietrze mog�o ostudzi� jego gor�czk�. S�o�ce na zewn�trz ju� dawno zgas�o i nad drzewami unosi�a si� tarcza ksi�yca. Musia�a wr�ci� do domu. * * * Trzykilometrowy marsz wydawa� si� d�u�szy ni� zwykle, las ciemniejszy, a cienie g��bsze. Rozgl�da�a si� wok� za ka�dym razem, gdy zaskrzypia�a poruszona wiatrem ga���, za ka�dym szelestem li�ci. Las otacza� j� ze wszystkich stron, mroczny i nieprzenikniony. Gdzie� tam znajdowa�o si� to co�, co zaatakowa�o rycerzy zakonu, to co�, co zrani�o Josefa. Bardzo si� ba�a spotkania z tym czym�. Jednak jeszcze bardziej obawia�a si�, �e Josef umrze. W tej chwili dziewczyna modli�a si� przede wszystkim o to, by jej podopieczny prze�y�. Powiedzia�a sobie, �e robi to z poczucia obowi�zku; dlatego �e taki m�ody m�czyzna nie powinien gin�� w tak niegodny spos�b. Widzia�a ju� wielu ludzi bior�cych do r�ki miecz w obronie domu lub w imi� Boga - i wszyscy akceptowali mo�liwo�� �mierci na wojnie, jednak spodziewali si� szybkiego odej�cia w bitwie, a nie konania w gor�czce i w�asnych nieczysto�ciach. Niewielu ludzi zas�ugiwa�o na taki koniec... i nie nale�eli do nich ani Josef, ani jej ojciec. Tak sobie m�wi�a. Wci�� jednak czu�a jego tchnienie na uchu i przypadkowe przesuni�cie warg po policzku. * * * Gdy dotar�a na skraj rodzinnego gospodarstwa, gwa�townie wci�gn�a powietrze. Hanna, jej macocha, b�dzie od niej ��da� wyt�umaczenia tak p�nego powrotu i Maria mog�a si� spodziewa�, �e nast�pi d�ugie i nieprzyjemne przes�uchanie. Ojciec i macocha zawsze wymagali od niej �cis�ego rozliczania si� ze wszystkiego, co robi�a poza domem. Zatrzyma�a si� na chwil� przy bramie i popatrzy�a na rodzinn� chat�. Mi�dzy szczelinami w okiennicach prze�wieca�o migotliwe ��te �wiat�o kaganka, kt�re o�wietla�o nieznacznie sylwetk� nieznanego konia przywi�zanego u �ciany domu. Kto tam jest? Nagle pomy�la�a o ojcu. Czy on... - Tato! - zawo�a�a. Podbieg�a do domu pe�na obaw, �e ko� nale�y do kap�ana, kt�ry przyszed� odprawi� mod�y lub pocieszy� macoch�. - Tato! - zawo�a�a ponownie, a drzwi do chaty otwar�y si� gwa�townie. Przez chwil� odczuwa�a prawie obezw�adniaj�c� ulg� na widok stoj�cego na progu ojca. Jednak uczucie to szybko pierzch�o przed niepokojem, wywo�anym rysuj�cymi si� na jego twarzy furi� i strachem. - Maria! - rykn�� i wybieg� ku niej, ubrany tylko w nocn� koszul�. Dziewczynie odebra�o g�os. By� chory. Nie powinien wychodzi� z ��ka. W �wietle ksi�yca wida� by�o jego zmierzwione w�osy, oczy l�ni�ce nienaturalnym przera�eniem i zaczerwienion�, niemal purpurow� sk�r� na twarzy. Chwyci� j� za ramiona i potrz�sn��. - Zdj�a� go! Zdj�a�! - Tato? - wydusi�a Maria. - Co zrobi�a�? - Wpatrywa� si� w jej twarz. - Czemu go zdj�a�? - Nie rozumiem! - Potrz�sana przez ojca, obj�a si� r�kami. - To boli, tato. Najbardziej przera�a�y j� �zy widoczne w oczach ojca. - Mia� ci� chroni�. Czemu go zdj�a�? Chroni� mnie? Tata najwyra�niej m�wi� w malignie. I mia� na my�li jej krzy�. Si�gn�a mi�dzy piersi i wyci�gn�a go spod koszuli. - Nie, tato, wcale go nie zdj�am. Tata uderzy� j� w twarz. Pad�a przed nim na kolana, z p�aczem chwytaj�c si� za policzek. - Nie k�am! - Ja... ja go nie zdj�am - Maria �ka�a, pochylona przed ojcem. - Je�li tak... - Z dr�eniem wci�gn�� powietrze i zatoczy� si� do ty�u. - Je�li... - Tato? Zerwa�a si� na nogi, gdy ojciec zn�w si� zatoczy�, wci�gaj�c powietrze haustami i potrz�saj�c g�ow�. Z chaty wybieg�a macocha, wo�aj�c do m�a. - Karl? Potrz�sn�� g�ow�, pr�buj�c bezg�o�nie co� powiedzie� - i pad� w jej ramiona. - Nie �ci�ga�am go - powt�rzy�a Maria, kt�ra wci�� �ciska�a wisz�cy na �a�cuszku krzy�. Jej ojciec dalej potrz�sa� g�ow�. Nagle osun�� si�, jakby nogi nie mia�y do�� si�y, by go utrzyma�. G�os macochy �ama� si�, gdy wypowiada�a jego imi�. - Karl. Nie mo�esz mnie z tym zostawi�! Nie teraz... - Odwr�ci�a si� w stron� drzwi, gdzie stali trzej bracia Marii. - Chod�cie tu, pom�cie mi wnie�� go do �rodk