Stroud Jonathan - Bartimaeus 2 - Oko Golema

Szczegóły
Tytuł Stroud Jonathan - Bartimaeus 2 - Oko Golema
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Stroud Jonathan - Bartimaeus 2 - Oko Golema PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Stroud Jonathan - Bartimaeus 2 - Oko Golema PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Stroud Jonathan - Bartimaeus 2 - Oko Golema - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 Strona 3 JONATHAN STROUD Bartimaeus #2 Oko golema Strona 4 Przekład Maciej Nowak-Kreyer Tytuł oryginału THE GOLEM 'S EYE BOOKII OF THE BARTIMAEUS TRILOGY Redaktorzy serii MAŁGORZATA CEBO-FONIOK EWA TURCZYŃSKA Redakcja stylistyczna IZABELLA SIEŃKO-HOLEWA Redakcja techniczna ANDRZEJ WITKOWSKI Korekta MAŁGORZATA LAZUREK Strona 5 BARBARA OPIŁOWSKA Ilustracja na okładce DAVIDWYATT Opracowanie graficzne okładki STUDIO GRAFICZNE WYDAWNICTWA AMBER Skład WYDAWNICTWO AMBER Wydawnictwo Amber zaprasza na stronę Internetu Copyright © 2004 by Jonathan Stroud. First published by Random House UK Limited, London, 2004 under the title The Golem 's Eye; Book II ofthe Bartimaeus Trilogy. Published by anangement with the Laura Cecil Literary Agency. AU rights reserved. For the Polish edition Copyright © 2003 by Wydawnictwo Am-ber Sp. z o.o. ISBN 83-241-2133- I Główne postaci Magowie Rupert Devereaux Strona 6 Carl Mortensen Jessica Whitwell Henry Duvall Marmeduke Fry Helen Malbindi Julius Tallow John Mandrake George Ffoukes Jane Farrar Sholto Pinn Quentin Makepeace premier Wielkiej Brytanii i Imperium Brytyjskiego sekretarz Ministerstwa Spraw Wewnętrznych szef służb bezpieczeństwa szef policji sekretarz Ministerstwa Spraw Zagranicznych minister informacji minister spraw wewnętrznych asystent ministra spraw wewnętrznych mag czwartej rangi z Ministerstwa Spraw asystentka szefa policji kupiec, właściciel Sklepu u Pinna dramaturg, autor Łabędzi Arabii i innych dzieł Plebejusze Strona 7 Kitty Jones Jakob Hyrnek T.E. Pennyfeather Anne Stephens Fred Weaver Stan Hake Nicholas Drew Clem Hopkins Demony Bartimaeus din w słubie Johna Mandrake'a Queezle din w słubie George'a Ffoukesa Shubit din w słubie Jessiki Whitwell Nemaides din w słubie Juliusa Tallowa Simpkin diablik w słubie Sholto Pinna Bartimaeus Prolog Praga, 1868 rok zmierzchu, jedno po drugim, zapaliły się ogniska w obozie wroga, a było ich więcej niż jakiejkolwiek poprzedniej nocy. Światła iskrzyły się jak płomienne klejnoty na zielonej równinie, ne, że zdawało się, iż zaczarowane miasto wyłoniło się spod ziemi. Ale w obrębie naszych murów domy miały pozamykane okiennice, a światła zaciemniono. To była dziwna zamiana ról – sama Praga stała się ciemna i martwa, a krajobraz wokół niej rozbłyskiwał światłem i tętnił życiem. Wkrótce potem wiatr zaczął przycichać. Od wielu godzin wiał mocno od zachodu, niosąc wieści o ruchach najeźdźców – grzechotanie maszyn oblężniczych, krzyki żołnierzy i głosy zwierząt, westchnienia nieszczęsnych jeńców i aurę zaklęć. Teraz nienaturalnie szybko zamarł i powietrze wypełniła cisza. Szybowałem wysoko nad klasztorem na Strahovie, przy wspaniałych murach miejskich, które zbudowałem trzysta lat temu. Moje skórzane skrzydła wykonywały powolne, silne ruchy; oczy przeczesywały siedem planów aż po horyzont*. Nie było to łatwe. Brytyjskie wojsko pokryte * Siedem dostępnych planów położonych jest jeden na drugim i każdy z nich ujawnia pewne aspekty rzeczywistości. Pierwszy przedstawia rzeczy materialne (drzewa, budynki, ludzi, zwierzęta itd.), które są widoczne dla wszystkich. Na pozostałych sześciu znajdują się duchy rozmaitych rodzajów zajmujące się w ciszy swoimi sprawami. Wyższe byty Strona 8 7 było Ukryciem, ale rozchodzące się od zaklęcia drobne fale mocy już pluskały o podnóże wzgórza zamkowego. W mroku widać było aury ogromnego kontyngentu duchów; z każdą minutą kolejne krótkie drżenia na planach sygnalizowały przybycie nowych batalionów. Oddziały żołnierzy-ludzi przemieszczały się planowo po mrocznym terenie. Pośrodku stała grupa wielkich, białych namiotów, sklepionych jak skalne jaja, a wokół nich Tarcze i inne zaklęcia wisiały gęsto jak pajęczyna*. Uniosłem wzrok ku pociemniałemu niebu. Było wściekłą, czarną plątaniną chmur przetykaną od zachodu smugami żółci. Wysoko, ledwie widoczny w gasnącym świetle, szpiegowałem sześć małych plamek krążących daleko poza zasięgiem Detonacji. Poruszały się powoli, kreśląc plany naszych murów, szacując siłę obrony. Skoro o tym mowa… Musiałem zrobić to samo. Przy Bramie Strahovskiej, najdalej wysuniętym i najbardziej narażonym na działania nieprzyjaciela fragmencie murów, wzniesiono i umocniono wieżę. Stare drzwi zabezpieczono potrójnym zaklęciem i mnóstwem mechanizmów zatrzaskowych, zaś posępne blanki i szczyt wieży najeżone były czujnymi wartownikami. To przynajmniej był jakiś pomysł. Leciałem ku wieży, miałem głowę sokoła i skórzaste skrzydła. Wylądowałem bosy, bezszelestnie na sterczącym kamiennym wierzchołku. (takie jak ja) potrafią korzystać z wewnętrznego oka, żeby obserwować wszystkie plany na raz, ale niższe stworzenia, w tym ludzie, muszą się zadowolić umiejętnością widzenia mniejszej liczby płaszczyzn. Czarodzieje wykorzystują soczewki kontaktowe, żeby zobaczyć trzy albo cztery plany, ale większość ludzi widzi tylko pierwszy, co sprawia, że są ignorantami w sprawach magii. Na przykład ty nie czujesz, że unosi się za tobą coś niewidzialnego z mnóstwem macek. Właśnie w tej chwili! * Niewątpliwie tam przyczaili się brytyjscy czarodzieje, w bezpiecznej odległości od pierwszych szeregów. Moi czescy panowie byli tacy sami. Podczas wojny magowie lubią zostawiać najniebezpieczniejsze zadania dla siebie, na przykład niestrudzone pilnowanie wielkich ilości jadła i napojów… kilka kilometrów za frontem. Strona 9 8 Czekałem na szybkie ostre wyzwanie, by dać pełen wigoru pokaz natychmiastowej gotowości. Nic się nie zdarzyło. Odrzuciłem Ukrycie i czekałem na jakiś skromny, opóźniony dowód czujności. Zakaszlałem głośno. Nadal nic. Części blanków broniła połyskliwa Tarcza. Za nią kucało pięciu wartowników*. Tarcza była wąska, zaprojektowana dla jednego człowieka albo najwyżej dla trzech dżinów. Dlatego panował za nią niezły tłok. –Przestaniesz się rozpychać? –Au! Uważaj na szpony, ty idioto! –Odczep się. Mówię ci, mój grzbiet jest teraz całkiem widoczny. Mogli go zauważyć. –To powinno wystarczyć, żebyśmy wygrali bitwę. –Trzymaj te skrzydła przy sobie! Mało mi oka nie wybiłeś. –No to się zmień w coś mniejszego. Proponuję robaka. –Jak mnie jeszcze raz trącisz łokciem… –To nie moja wina, to ten Bartimaeus wsadził nas tutaj. To taki napuszony… Był to krótki, bolesny pokaz rozluźnienia dyscypliny i niekompetencji. Nie chciałem tego dłużej słuchać. Wojownik z głową sokoła zwinął skrzydła, podszedł parę kroków i przyciągnął uwagę wartowników, zgrabnie uderzając ich głowy jedna o drugą**. –To tak trzymacie wartę? – parsknąłem. Nie miałem ochoty długo tu pozostać. Sześć miesięcy nieprzerwanej służby sprawiło, że moja esencja bardzo wychudła. – Tchórzliwie kryjecie się za Tarczą, jazgoczecie jak przekupki na rybnym targu… Kazałem wam na wszystko uważać! * Każdy z wartowników był niższego poziomu dżinem, niewiele lepszym niż pospolity diablik. W Pradze nastały ciężkie czasy, magowie odczuwali brak niewolników i wzywali kogo popadnie, nie bacząc na to, czy rzeczywiście mogą być do czegoś przydatni. Dowodziły tego postaci wybrane przez wartowników. Zamiast budzących przestrach krwiożerczych wojowników ujrzałem dwa podejrzanej jakości nietoperze-wampiry, łasicę, jaszczura z wybałuszonymi oczami oraz małą i raczej żałosną żabę. Strona 10 ** Pięć głów szybko uderzających o siebie jedna za drugą. Wyglądało to jak jakiś niezwykły gadżet do postawienia na dyrektorskim biurku. Strona 11 9 Usłyszałem głupie mamrotanie. Przestępowali z nogi na nogę i gapili się na własne stopy. Wreszcie żaba podniosła rękę. –Panie Bartimaeusie – powiedziała – jaka korzyść z tego, że się uważa? Brytyjczycy są wszędzie, na niebie i na ziemi. A jeszcze słyszeliśmy, że mają tam, u siebie, całą kohortę afrytów. Czy to prawda? Wskazałem dziobem horyzont i zmrużyłem oczy. –Możliwe. Żaba jęknęła. –A my nie mamy nawet jednego, prawda? Odkąd zabrał je Phoebus. A jeszcze słyszeliśmy, że tam są maridy, i to niejedna. A ich wódz ma Laskę, naprawdę potężną. Podążając tutaj, zniszczył Paryż i Kolonię, tak mówią. Czy to prawda? Pióra na mojej piersi poruszyły się łagodnie na wietrze. –Możliwe. Żaba zaskowyczała. –Och, to straszne, prawda? Nie ma już dla nas nadziei. Przez całe popołudnie bez przerwy mieli odprawy, a to może oznaczać tylko jedno. Wieczorem zaatakują. Do rana wszyscy będziemy martwi. Hm, nie podnosiła naszego morale takim gadaniem. Położyłem dłoń na jej pokrytym brodawkami ramieniu. –Słuchaj, synu… jak brzmi twoje imię? –Nubbin, panie. –Nubbinie. Cóż, nie wierz we wszystko, co usłyszysz. Armia brytyjska jest silna, to prawda. Przyznam, że rzadko widywałem silniejsze. Powiedzmy, że są w niej maridy, całe legiony Strona 12 afrytów i hordy pełne norii. Powiedzmy, że wszyscy oni rzucą się na nas dziś wieczór, właśnie tędy, przez Bramę Strahovską. Cóż, niech przyjdą. Znamy takie sztuczki, że wyślemy ich, gdzie pieprz rośnie. –Jakie, panie? –Czary, które wysadzą te afryty i maridy w powietrze. Opanowaliśmy je w ogniu wielu bitew. Sztuczki, które streścić można jednym słodkim słowem: przetrwanie. Żaba zamrugała wyłupiastymi oczami. –To moja pierwsza bitwa, panie. Uczyniłem gest zniecierpliwienia. Strona 13 10 –Ponadto cesarski dżin powiedział, że jego magowie pracują nad tym i owym. Ostatnia linia obrony. Bez wątpienia jakiś idiotyczny plan. – Poklepałem po męsku jego ramię. – Lepiej się teraz czujesz, synu? –Nie, panie. Czuję się gorzej. Prawda. Nigdy nie byłem dobry w tych gadkach. –W porządku – zagrzmiałem. – Radzę robić uniki i, kiedy tylko się uda, zwiewać jak najszybciej. Przy odrobinie szczęścia wasi panowie zginą przed wami. Ja sam na to właśnie liczę. Mam nadzieję, że moje słowa podniosły ich na duchu, bo właśnie w tej chwili ruszył nieprzyjaciel. Z oddali, na każdym z siedmiu planów, niósł się specyficzny dźwięk. Wszyscy go odczuliśmy, była to jedna władcza nuta rozkazu. Odwróciłem się na pięcie, żeby spojrzeć w ciemność, a głowy wartowników, jedna po drugiej, wychynęły nad blankami. Na równinach wielka armia rozpoczynała atak. Na czele, unosząc się na podmuchach nagłego, dzikiego wiatru gnały dżiny, w czerwono- białych zbrojach, niosąc smukłe piki ze srebrnymi ostrzami. Ich skrzydła szumiały, a okrzyki sprawiały, że wieża się trzęsła. Poniżej, stąpając po ziemi, podążała upiorna rzesza: horle z trójzębami wyciętymi z kości; wskakiwały do chat i domów na zewnątrz murów, w poszukiwaniu łupu*. Obok nich przemykały zamazane cienie – ghule i hapsy, zjawy zimna i nieszczęścia, niematerialne na każdej z płaszczyzn. A za nimi ze stukotem i zgrzytaniem szczękami, tysiąc impów i diablików unosiło się nad ziemią jak burza piaskowa albo monstrualny rój pszczół. Wszystkie te demony i wiele innych szły spiesznie ku Bramie Strahovskiej. Żaba poklepała mnie po łokciu. –Dobrze, że z nami porozmawiałeś, panie – powiedział. – Jestem teraz pewien siebie, dzięki tobie. * Nikogo nie znalazły, co potwierdził wkrótce ich rozczarowany okrzyk. Przedmieścia były opustoszałe. Ledwie armia brytyjska przekroczyła kanał, władze czeskie zaczęły się przygotowywać do odparcia nieuniknionego ataku na Pragę. Pierwszym środkiem ostrożności było przeniesienie mieszkańców za mury miejskie – które, przy okazji, były najsilniejsze w ówczesnej Europie i stanowiły cud magicznej inżynierii. Czy wspomniałem, że miałem swój udział w ich wznoszeniu? Strona 14 Strona 15 11 Ledwie go słyszałem. Patrzyłem dalej, poza tę straszliwą armię, na niskie wzniesienie w pobliżu kopulastych białych namiotów. Stał na nim człowiek, trzymając w górze Laskę. Był zbyt daleko ode mnie, żebym mógł dostrzec jakieś szczegóły, ale doskonale wyczuwałem bijącą od niego moc. Jego aura oświetlała wzgórze, na którym stał. Gdy patrzyłem, kilka piorunów oderwało się od kłębiących się chmur i uderzyło w koniuszek uniesionej Laski. Na krótko, wzgórze, namioty i oczekujący żołnierze, wszystko zostało oświetlone, jakby wstał dzień. Światło zgasło, a Laska wchłonęła energię. Grzmot przetoczył się nad oblężonym m – To on – mruknąłem. – Słynny Gladstone. Dżiny zbliżały się już do murów, mijały pas spustoszonej ziemi i rozebranych budynków. Wtedy wybuchł zakopany urok; strumienie niebieskozielonego ognia wystrzeliły w górę, podpalając lecące na czele dżiny. Ale płomienie szybko przygasły i reszta leciała dalej. Na ten widok obrońcy wzięli się do działania – sto impów i diablików stanęło na murach, wydając ciche okrzyki. Posłały Detonacje w stronę nadlatującej hordy. Najeźdźcy odpowiedzieli w ten sam sposób. Piekielne Ognie i Potoki spotkały się i zmieszały w półmroku. Cienie zapętlały się i kręciły wokół rozbłysków światła. Poniżej, obrzeża Pragi stały w ogniu. Pierwsze szeregi horli toczyły się pod nami, usiłując przełamać zaklęcia wiążące, których użyłem do zabezpieczenia fundamentów murów. Rozwinąłem skrzydła, gotów rzucić się w wir walki. Żaba u mego boku nadęła gardło i wydała wyzywający rechot. W następnej chwili kulisty piorun wystrzelił z laski czarodzieja stojącego daleko na wzgórzu, przemknął łukiem po niebie i uderzył w wieżę Bramy Strahovskiej tuż pod blankami. Nasza Tarcza została rozdarta jak kartka papieru, zaprawa i kamienie porozbijane, dach wieży zmieciony. Koziołkując, poleciałem w powietrze. O mało nie uderzyłem o ziemię. Upadłem na wóz wypełniony belami siana, który wciągnięto do środka, zanim zaczęło się oblężenie. Nade mną drewniana struktura wieży stała w płomieniach. Nie byłem w stanie dostrzec żadnego z wartowników. Impy i dżiny kłębiły się w zamieszaniu na niebie, rzucając w siebie czarami. Ciała spadały z góry, zapalając dachy. Kobiety i dzieci uciekały z krzykiem z pobliskich domów. Brama Strahovska drżała od drapania trójzębami horli. Długo nie wytrzyma. Strona 16 12 Obrońcy potrzebowali mojej pomocy. Wydobyłem się z siana, z charakterystycznym dla mnie pośpiechem. –Kiedy zdejmiesz ostatnie źdźbło siana z przepaski, Bartimaeusie. przybądź na zamek, gdzie cię oczekują. Sokołogłowy wojownik spojrzał w górę. –Cześć, Queezle. Elegancki leopard siedział pośrodku ulicy, gapiąc się na mnie zielonymi oczami. Od niechcenia wstał, przeszedł kilka kroków w bok i znów usiadł. Bryła płonącej smoły rąbnęła w brukowce i wybiła dymiący krater w miejscu, gdzie przed chwilą siedział. –Jesteś trochę zajęty – zauważyła Queezle. –Tak. Tutaj mamy co robić. – Zeskoczyłem z wozu. –Wygląda na to, że rwą się zaklęcia wiążące w murach – powiedziała, spoglądając na dygocącą bramę. – Co za partactwo. Ciekawe, który z dżinów to zbudował? –Nie mam pojęcia – rzekłem. – A więc nasz pan wzywa? Leopard skinął łbem. –Lepiej się pospieszmy, bo nas zruga. Chodźmy na piechotę. Niebo jest zbyt zatłoczone. –Prowadź. Przemieniłem się, stałem się panterą czarną jak noc. Pobiegliśmy wąskimi uliczkami w górę, w stronę Hradczan. Wybieraliśmy puste ulice, unikając tych, na których spanikowani ludzie tłoczyli się jak bydło. Płonęło coraz więcej budynków, dachy i Ściany zapadały się. Nad nimi tańczyły małe impy, machając żagwiami trzymanymi w dłoniach. Na placu zamkowym cesarscy służący, przy świetle latarni kładli przypadkowe meble na wozy. Obok nich, stajenni zmagali się z końmi, usiłując przywiązać je do wozów. Niebo nad miastem upstrzone było wybuchami różnokolorowego światła. Z tyłu, od Strahova i klasztoru, dochodziło głuche dudnienie eksplozji. Wślizgnęliśmy się bez problemów głównym wejściem. –Cesarz ucieka, prawda? – wydyszałem. Oszalałe impy mijały nas, balansując tobołkami niesionymi na głowach. Strona 17 –Najbardziej troszczy się o swoje ukochane ptaki – powiedziała Queezle. – Chce, żeby nasze afryty przeniosły je w bezpieczne miejsce. – Zielone oczy rozbłysły smutnym uśmiechem. Strona 18 13 –Ale wszystkie afryty nie żyją. –Właśnie. No cóż, prawie wszystkie. Dotarliśmy do północnego skrzydła pałacu, w którym mieszkali magowie. Na kamieniach widoczne były ślady czarów. Leopard i pantera zbiegały długimi schodami, potem szły obok balkonu wychodzącego na Jelenią Fosę i pod arkadami, które wiodły do dolnych warsztatów. Tak nazywano obszerny, okrągły pokój zajmujący prawie cały parter Białej Wieży. W ciągu ostatnich stuleci często mnie tu wzywano, ale teraz zwykłe magiczne utensylia – księgi, garnki z kadzidłami, kandelabry – odsunięto na bok, żeby zrobić miejsce dla dziesięciu krzeseł i stołów ustawionych rzędem. Na każdym ze stołów stała kryształowa kula rozbłyskująca światłem; na każdym krześle siedział zgarbiony mag lub czarodziejka, wpatrując się w szklaną kulę. W pomieszczeniu panowała całkowita cisza. Nasz pan stał przy oknie i patrzył przez teleskop na ciemne niebo*. Zauważył nas i gestem nakazał ciszę. Potem wskazał, żebyśmy poszli do przyległego pokoju. Ostatni trudny tydzień przyoblekł bielą jego szpakowate włosy. Haczykowaty nos zwisał, cienki i wynędzniały, a oczy były czerwone jak u impa**. Podrapał się po karku. –Nie musicie nic mówić – powiedział. – Ile czasu nam zostało? Pantera machnęła ogonem. –Daję nam godzinę, nie więcej. Queezle obejrzała się w stronę głównego pokoju, gdzie w milczeniu trudzili się magowie. –Jak widzę, tworzysz golemy, mój panie – powiedziała. Czarodziej oschle skinął głową. * W teleskopie siedział imp, którego umiejętności pozwalały człowiekowi widzieć w nocy. Było to użyteczne urządzenie, chociaż kapryśne impy czasem zakłócały obraz albo dodawały od siebie jakieś elementy: strumienie złotego pyłu, dziwne senne wizje albo obrzydliwe postaci z przeszłości użytkownika. ** Porównania dotyczące panów są jak porównywanie krost na twarzy – niektóre bywają gorsze od innych, ale nawet te najlepsze nie łechczą mile twojej próżności. Ten był dwunastym czeskim mistrzem, któremu służyłem. Nie był zanadto okrutny, ale nieco skwaśniały, jakby w żyłach płynął mu sok z cytryny. Miał też cienkie wargi i był pedantyczny, ogarnięty obsesją służby dla Cesarstwa. Strona 19 14 –Zadadzą wielkie straty nieprzyjacielowi. –Nie wystarczą – powiedziałem. – Nawet jakby ich było dziesięć. Widziałeś, panie, rozmiary tamtej armii? –Jak zwykle, Bartimaeusie, twoja opinia jest nieprzemyślana. W ten sposób jedynie odwrócimy uwagę wroga. Planujemy przenieść Jego Wysokość na wschodnie stepy. Łódź czeka na rzece. Golemy otoczą zamek i będą strzegły naszego odwrotu. Queezle nadal przypatrywała się magom. Siedzieli nachyleni nad kryształami, nieprzerwanie wypowiadając ciche instrukcje swoim stworom. Słabe, ruchome obrazy w kryształach pokazywały, co widzi każdy z golemów. –Brytyjczycy nie będą sobie zawracali głowy tymi monstrami – po wiedziała Queezle. – Znajdą ich panów i zabiją ich. Mój pan obnażył zęby w uśmiechu. –Do tego czasu cesarza już tu nie będzie. A to, przy okazji, jest nowym zadaniem, które stawiam przed wami dwojgiem. Macie strzec Jego Wysokości podczas ucieczki. Zrozumiano? Podniosłem łapę. Czarodziej westchnął ciężko. –Tak, Bartimaeusie? –Panie – powiedziałem – jeśli wolno mi coś zauważyć, Praga jest oblężona. Jeżeli spróbujemy uciec z miasta z cesarzem, wszyscy zginiemy straszną śmiercią. Więc dlaczego po prostu nie zapomnieć o starym durniu i samemu się wyślizgnąć? Na ulicy Karlovej jest mała piwiarnia z wyschniętą studnią. Nie za głęboką. Wejście jest troszeczkę przymałe, al Zmarszczył brwi. –Wydaje ci się, że ja się tam schowam? –Cóż, będzie ciasno, ale zdaje mi się, że zdołamy cię tam wepchnąć. Twój brzuch jest jak garniec, panie, i może nam to sprawiać pewne trudności, ale jak się porządnie zaprzeć, to musi się udać… Au! – Futro mi zatrzeszczało. Poderwałem się gwałtownie. Jak zwykle, rozgrzane do czerwoności Ciarki sprawiły, że straciłem wątek. –W przeciwieństwie do ciebie – parsknął mag – wiem, co to znaczy lojalność! Mnie nie trzeba zmuszać, żebym zachował się honorowo i stał u boku mojego pana. Powtarzam, oboje macie Strona 20 strzec jego życia, nawet poświęcając własne. Zrozumieliście?