Silverberg Robert - Program wahadło
Szczegóły |
Tytuł |
Silverberg Robert - Program wahadło |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Silverberg Robert - Program wahadło PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Silverberg Robert - Program wahadło PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Silverberg Robert - Program wahadło - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ROBERT SILVERBERG
Program “Wahadło”
(Przełożyła: Danuta Niklas)
Dla Jima i Georga Benfordów
1
Erik
- 5 minut
Siła przemieszczenia wstrząsnęła nim jak nagły cios w brzuch. Walczył ze sobą,
by
nie zgiąć się wpół, żeby opanować kaszel i wzbierające wymioty. Był oszołomiony,
a jego
nogi usilnie próbowały umknąć gdzieś pod sufit. Doznania te trwały tylko ułamek
sekundy.
Potem poczuł się znacznie lepiej.
Nadal znajdował się w laboratorium, stał dokładnie naprzeciw swego brata
bliźniaka -
Seana oraz siebie samego. Sean i ta druga, bliźniacza wersja jego samego,
siedzieli obok
siebie, na platformie manewrowej na dziwacznych, trzynożnych krzesełkach. I
czekali, aż to
wszystko się wreszcie zacznie.
Dokładnie za pięć minut dojdzie do sprzężenia punktu osobliwego i siła
przemieszczenia weźmie ich w swoje objęcia. Zanim zostaną wyrzuceni poza bramę
czasu,
przemkną z nieskończoną prędkością pomiędzy czarną a białą dziurą. Tymczasem
siedzieli
ogarnięci zdumieniem i wpatrywali się w niego - jeszcze jednego Erika - Erika2,
który
wyłonił się z tajemniczej, bezdennej studni czasu. Tego, który wyszarpnął pięć
minut z
przyszłości, aby stanąć tu przed nimi.
Erik pomyślał, że to niesamowite obserwować tak samego siebie. Widzieć się z
zewnątrz...
Oczywiście w pewnym sensie przez całe swoje życie miał ku temu mnóstwo
sposobności. Wystarczyło po prostu popatrzeć na brata. Spoglądanie w oczy Seana
było
prawie jak spoglądanie w lustro. Ten sam kolor oczu, w nich ten sam błysk
czujności, te same
szybkie i sprawne ruchy.
Teraz jednak było inaczej. Sean był jak jego lustrzane odbicie, lecz przecież
nie był
nim samym. Odbicie w lustrze pozostaje zawsze tylko wierną kopią. A poza tym
Erik czuł, że
wcale nie jest aż tak podobny do swego brata, jakby się wydawało. Teraz zaś
patrzył na siebie
samego, nie na Seana czy też swoje odbicie w lustrze. Widział siebie takim,
jakim oglądali go
przez cały czas inni ludzie.
Dziwne. Jego nos - nos tego drugiego Erika - był jakiś nie ten, uśmiech zaś
wykrzywiał w niewłaściwe strony kąciki ust. Lewa brew znalazła się po prawej
stronie, a
prawa po lewej, przy czym prawa była uniesiona w górę. Cała twarz została
zniekształcona...
Erik wędrował po laboratorium, zaglądając tu i tam jak bezcielesna zjawa. Ktoś
zaczął
go filmować, a on złapał się za uszy i machając dłońmi, zaczął stroić miny do
kamery.
- Dokładnie pięć minut - odezwał się doktor Ludwig. -Perfekcyjne
przemieszczenie.
Perfekcyjna widoczność.
- Paradoks numer jeden - oświadczyła doktor White. -Duplikacja. Podwojenie
tożsamości.
- I paradoks numer dwa-dodał Ludwig.-Kumulatywne i samomodyfikujące się
parametry korekcji strumienia czasu.
- Co proszę? Mógłbyś to powtórzyć? - wtrącił Erik.
Doktor Ludwig zignorował pytanie, zachmurzył się i pogrążył w gąszczu
pochłaniających go, zawiłych rozważań. Zdawało się, że dręczy go fakt, iż Erik w
ogóle coś
powiedział. Zupełnie jakby był dla niego irytującą muchą w tym wymagającym
skupienia
momencie.
Technicy rozciągali po całym pomieszczeniu przewody i przekazywali polecenia na
terminale. Wszystkie twarze były pełne napięcia. Dla tych ludzi Czas Zero,
moment
pierwszego przesunięcia, był wciąż odległą o cztery i pół minuty przyszłością.
Dokonywano
ostatecznych wyskalowań i końcowych precyzyjnych wyrównań.
Paru ludzi z obsługi stało, wytrzeszczając na niego oczy. Wprawiło go to w
zakłopotanie. Z pewnością właśnie tak patrzyliby na ducha. Dziwne. Asystowali
już przecież
przy wędrowcach pojawiających się na wstecznym czasie. Sean dopiero co przebył
przesunięcie minus-pięćdziesiąt-minut, a sam Erik kilka godzin temu pojawił się
na poziomie
minus-pięćset-minut. Chociaż wiec on jeszcze tego nie doświadczył, to oni
musieli mieć to za
sobą. Lub przynajmniej powinni.
I wtedy przypomniał sobie o paradoksach modyfikujących czas przeszły. Każdy ruch
wahadła koryguje wstecz ludzkie wrażenia i wspomnienia. Tak działo się przy
wcześniejszych eksperymentach ze zwierzętami i robotami. Naukowcy spodziewali
się, że i
tym razem wystąpią podobne efekty. Nikt nie pamiętał pojawienia się Seana ani
żadnego
innego wcześniejszego przesunięcia, ponieważ one jeszcze się nie wydarzyły. Ale
w
momencie, kiedy wahadło zacznie się poruszać, one wydarzą się - w przeszłości.
Zaczną
działać modyfikujące korekty i wszyscy przypomną sobie tę przeszłość, która
jeszcze nie
zaistniała... Czy coś w tym rodzaju. Dawny sposób myślenia nie wystarczał, by
odnaleźć w
tym wszystkim sens. Teraz, kiedy podróż w czasie stała się faktem, należało
odrzucić stare
schematy myślowe.
Światła ostrzegawcze zapaliły się na wszystkich tablicach kontrolnych. Krytyczny
pęd
przemieszczenia był prawie osiągnięty. Za parę chwil Sean i ten drugi Erik
wyruszą każdy w
swoją drogę. I on również nie pozostanie tutaj długo. Nie mógłby. Następny Erik2
w każdej
chwili może rozpocząć swoją wędrówkę z Czasu Zero do poziomu minus-pięć-minut,
wędrówkę, którą on sam właśnie kończy. Matematyka czasu nie pozwoli mu tu
zostać.
Kolejny cykl został wznowiony. Erik i Erik2 mogli zaistnieć razem w tym samym
miejscu i
czasie, lecz nie dwóch Erików2. On musiał zniknąć im z oczu i zgodnie z ruchem
wahadła
podążyć w kierunku swojego przystanku na poziomie plus-pięć-dziesiąt-minut.
Poczuł wyrywającą go w górę siłę.
Beztrosko pomachał ręką Erikowi i Seanowi siedzącym na platformie. Kiedy się
znów
spotkamy we trójkę? - zapytał siebie samego. Prawdopodobnie nigdy. Oczywiście
zobaczy
się z Seanem po eksperymencie. Jeżeli wvszystko pójdzie dobrze. Nie było jednak
żadnych
logicznych przesłanek ku temu, by miał ponownie stanąć twarzą w twarz z samym
sobą.
I dobrze, że tak było. Jest w tym patrzeniu we własne oczy coś, od czego
cierpnie
skóra.
- Szerokiej drogi, przyjaciele! - krzyknął.
I potężna siła wessała go w strumień czasu.
2
Sean
+ 5 minut
Uruchomiono nareszcie ostatni przełącznik - ten, który miał wysłać go ruchem
wahadłowym ku granicom czasu. Lecz nie zdarzyło się nic. Tak przynajmniej
zdawało mu się
z początku. Nie było oślepiających błysków światła, jarzących się aureoli,
niepokojącego
buczenia ani nawet najmniejszego wstrząsu. Nic. Zdumiewający spokój. Tylko
drętwota,
która zdawała się go przepełniać. Nie spostrzegł żadnej zmiany. Wciąż siedział
dokładnie na
tym samym miejscu, po lewej stronie ogniska sprzężenia punktu osobliwego.
Może jeszcze za wcześnie na zmiany? Bądź co bądź upłynęła zaledwie chwila. Być
może stożek przemieszczenia dopiero nabierał energii, rósł pęd niezbędny do
wyrzucenia go
w strumień czasu?
Nagle Sean zorientował się, w jak wielkim był błędzie. Pierwszy moment spokoju
rozwiał się pod naporem docierających do jego umysłu informacji. Początkowo były
one
rozproszone i błahe, lecz stale sumowały się w coś wręcz przygniatającego. Ledwo
uchwytne,
niewielkie zmiany stawały się oczywiste, widoczne i znaczące. Rozpoznawał jedną
po
drugiej:
Doktor Ludwig, który był gdzieś przy Eriku w czasie uruchamiania ostatniego
przełącznika, znalazł się teraz po lewej stronie sprzężenia punktu osobliwego,
trochę poza
polem widoczności z platformy manewrowej.
Doktor White, której twarz okalała burza zmierzwionych, czarnych loków, biegała
wtedy przed ścianą ekranów monitorów. Teraz stała spokojnie z założonymi rękami,
oparta o
framugę drzwi do laboratorium.
Drukarki komputerowe zbudzone nagle z letargu pracowały bez wytchnienia.
Najbliższa miała w swoim koszu na cal grubą stertę zadrukowanych kartek.
Sześciu techników, wcześniej rozproszonych po całym pokoju, teraz stało zbitych
w grupkę pod błyszczącą, niklowaną czapą osłony. Patrzyli szeroko otwartymi
oczami na Seana,
jakby właśnie mu wyrosła druga głowa lub zgubił tę, którą zazwyczaj miał.
Było jeszcze parę innych zmian. Światła na tablicy instrumentów kontrolnych
zmieniły konfigurację. Na tylnej ścianie zwisała ta sama plątanina szarych
kabli, lecz tym
razem podłączonych w inny sposób. Kamera telewizyjna, stojąca przedtem przed
Erikiem,
teraz przesunięta była ku niemu. I kilka pomniejszych drobiazgów w tym rodzaju.
Wszystko to przypominało testy na iloraz inteligencji. Najpierw pokazują ci
obrazek
pokoju, a potem robi się ciemno i chwilę później widzisz ten sam obrazek, tylko
że wszystko
jest na nim poprzemieszczane. Trzeba wyliczyć wszelkie zmiany, jakie zdołało się
dostrzec w
przeciągu trzydziestu sekund... Dokładnie to samo stało się tutaj. W mgnieniu
oka obrazek
zmienił się. Przed zmieniło się w p o. W pięciominutowe p o.
Więc naprawdę zrobił skok w czasie!
Ostatecznie po męczących miesiącach przygotowań, treningów, zwątpień i nadziei,
wyprawiono go w tę fantastyczną podróż w odległą przeszłość i daleką, nie znaną
przyszłość.
Podróż, która odbywać się będzie w serii skoków. Najpierw mniejszych, później
coraz
większych, w końcu zaś niewyobrażalnie ogromnych.
Skok numer jeden. Był w swojej własnej przyszłości o pięć minut do przodu.
Wszystkie te małe zmiany w pokoju o tym właśnie mówiły.
I w końcu zauważył zmianę ważniejszą od całej reszty. Tę, której do tej pory
udawało
mu się nie dopuścić do świadomości.
Erika już tu nie było. Jego trzynożne, aluminiowe krzesełko stało nadal na swoim
miejscu, po prawej stronie sprzężenia punktu osobliwego. Ale sam Erik był
nieobecny.
Poczuł się zdezorientowany. Wstrząśnięty oczywistością tego faktu. Oszołomiony.
Został wyrwany z czasu i przestrzeni, by znaleźć się w zupełnie innym miejscu. I
bez Erika.
Walczył z przygniatającą go burzą myśli.
- Sean, jak się czujesz? - zapytał doktor Ludwig. Słowa dudniły w uszach.
Niewyraźne, zgrzytliwe dźwięki,
w których należałoby znaleźć jakiś sens.
- Nieźle - odparł odruchowo. - Nawet całkiem nieźle. Wpatrywał się uparcie w
puste
miejsce po swojej prawej
stronie za stożkiem przemieszczenia. Erika tam nie było. Nie było go tam. Nie
było.
Ta jedyna, dręcząca myśl zatarła nawet świadomość podróży w czasie.
Przez całe jego dwudziestotrzyletnie życie Erik był przy nim. Nie zawsze blisko
pod
ręką, ale w jakiś sposób był. Nawet kiedy znajdowali się na przeciwległych
krańcach
kontynentu, nadal mieli świadomość swej wzajemnej obecności. Byli zawsze blisko
siebie w
jakiś tajemniczy, niepojęty sposób, którego żaden z nich nie próbował zrozumieć
ani
/analizować, l było tak od samego początku. Nawet wówczas, gdy dzielili to samo
matczyne
łono i kiedy Erik ciągle przepychał się i zawzięcie wiercił, bo wciąż było mu
mało miejsca...
Sean jeszcze nigdy nie był tak samotny jak teraz. Wiedział, że eksperyment
rozdzieli
ich w czasie, wysyłając w różne drogi. Ale co innego zrozumieć coś, a co innego
poczuć to
całym sobą. Teraz, kiedy kontakt został zerwany, Sean pojął, co znaczy być
rozdzielonym ze
swoim bratem bliźniakiem tą ogromną i nieprzekraczalną barierą czasu. Nie znał
tego
odczucia wcześniej, a było ono przerażające.
- Sean - doktor Ludwig odezwał się ponownie tym samym grzmiącym głosem. -
Pytałem cię, jak się czujesz.
- Mówiłem już, że nieźle.
Odwrócił się i spróbował skupić wzrok. Przed oczami zawirowały mu smugi
kolorowych świateł: czerwonych, niebieskich, zielonych. Wszystko wydawało się
zbyt długie
i wąskie. I do tego to dziwne wrażenie, że doktor Ludwig wciąż do niego mówi.
Doktor
White również. Ich słowa brzmiały tak, jakby docierały z odległości miliona mil.
Jak się
czujesz. Jak się czujesz. Co to właściwie znaczy? Aha, to znaczy, jak się
czujesz, pomyślał.
Czy oni w ogóle powinni się do tego wtrącać, jak on się czuje? Był przeraźliwie
zakłopotany.
- Sean?
- No, wszystko w porządku! - odburknął.
Nie chciał, by pomyśleli sobie, że nie jest w stanie sprostać postawionemu przed
nim
zadaniu. Widział ich zdesperowane miny i pusto wpatrujące się w niego oczy.
Próbował
wytłumaczyć im, co się dzieje, ale odnosił wrażenie, że jego słowa odbijały się
od nich
rykoszetem. Spoglądali po sobie zaskoczeni i zdezorientowani.
- Co on powiedział?
- Co on powiedział?
- Co on powiedział?
- Sean, mów trochę wolniej. Jesteś już w hiperyzacji.
- Naprawdę? Przecież wasze słowa spowolniły się...
Robiło się coraz gorzej. Poczuł, jak jego krzesło topnieje i gdzieś odpływa. A
on
zaczynał topnieć wraz z krzesłem. Wrażenie lodowatego chłodu i zarazem palącego
żaru. Coś
dziwnego działo się w żołądku. W piersi coś falowało wznosząc się, to znów
opadając.
Tamten pierwszy, spokojny moment wydawał się teraz odległy o miliony lat.
Wszystko się
zmieniało. Dokładnie wszystko. Zastanawiał się, czy Erik też przeżywa podobne
stany.
Gdziekolwiek by się znajdował i w jakimkolwiek byłby czasie.
- Sean, może mój głos będzie ci łatwiej zrozumieć.
To była doktor White. Mówiła spokojnie, kojąco, troskliwie. Brzmienie jej głosu
stało
się głębsze, lecz nie zmieniło się tak bardzo jak głos doktora Ludwiga.
Sean walczył ze sobą, aby się choć trochę rozluźnić.
- Doktor White, jaki był zasięg skoku? - odezwał się, dokładając starań, by
mówić
zrozumiale.
- Dokładnie pięć minut. Zgodnie z odczytem komputerowym.
- A jak długo już jestem tutaj?
- Piętnaście, dwadzieścia sekund.
Tylko tyle? Sądził, że pół godziny. Jego umysł podawał mu zniekształcone
informacje. Czy będzie tak przez cały czas? Czy będzie siedzieć w tym
pomieszaniu i czuć się
jak w nocnym koszmarze? I w otumaniającej mgle błądzić przez otchłanie czasu,
nic nie
rozumiejąc?
- Co mówił mój brat? - zapytał.
- Z twoim bratem wszystko w porządku - oświadczył doktor Ludwig.
- Mieliście jakieś wiadomości od niego?
- Widzieliśmy go pięć minut przed Czasem Zero. Sean zmarszczył brwi. Nie mógł
się
w tym wszystkim
połapać. Pokręcił głową.
- Pięć minut przed pierwszym skokiem? No tak, ale chodziło mi o to, że... -
zamilkł.
Nie wiedział, o co mu chodziło. - Wiem, że wtedy widzieliście mojego brata.
Obydwu nas
widzieliście, tu w tym miejscu. Ale...
- Widzieliśmy ciebie i jego - ciepły głos doktor White tłumaczył cierpliwie. -
Ale
widzieliśmy też dodatkowego Erika, Erika2, podróżującego wstecz od Czasu Zero.
Nic nie
pamiętasz?
- Dodatkowy Erik... - Sean poczuł się strasznie głupio.
- Uśmiechał się do nas, mrugał. Był zadowolony i pewny siebie.
- Dodatkowy Erik - mamrotał Sean, szamocząc się i przedzierając przez mgłę,
która
wypełniała jego umysł. -Podróżuje wstecz...
Umysł... Sean czuł się zupełnie zagubiony. Jego bystry, wybitny umysł...
Zastanawiał
się, czy jeszcze kiedykolwiek będzie w stanie zajmować się fizyką. Lub
przynajmniej myśleć
jasno. Jeszcze raz potrząsnął głową. Zrobił to powoli i ociężale jak ranny
niedźwiedź.
Ricky podróżuje w czasie do tyłu. Oni widzieli go, kiedy pojawił się pięć minut
przed
Czasem Zero, a więc przed rozpoczęciem samego eksperymentu. Dokładnie w tym
samym
pokoju. Dlaczego ja nie mogę sobie tego przypomnieć? A może mogę? Tak, myślę, że
mogę.
Sean zamknął na chwilę oczy. Próbował wyobrazić sobie tę scenę.
Przypominająca ducha postać, unosząca się przed nimi i uśmiechnięta pogodnie.
Ricky zawsze był wesoły, nawet w najokropniejszych chwilach. Więc był jeden Erik
Gabrielson siedzący na krzesełku po prawej stronie na platformie manewrowej i
drugi Erik2,
latający gdzieś pośrodku pokoju. I to było pięć minut przed Czasem Zero. Tamten
skok /ostał
zrównoważony przez przemieszczenie, które jego samego wyniosło pięć minut do
przodu
poza Czas Zero. Pierwszy ruch olbrzymiego wahadła, które przemierzy miliony lat,
niosąc ich
to w przód, to w tył. Do przodu i w tył. Do przodu i w tył...
Nie był przekonany, czy może przypomnieć sobie widok l f go drugiego Erika.
Wytężał mózg, by zacząć rozumieć. Jego umysł wciąż jednak był odurzony.
Znajdował się w chwilowym szoku na skutek przemieszczenia i zmiany, która
łączyła się z
pojawieniem się Ricky'ego w niedawnej przeszłości. Przeszłość będzie się dalej
zmieniać w
sposób ciągły, wraz z każdym następnym ruchem wahadła. Wykazały to już wcześniej
poprzednie eksperymenty. Kolejny ruch i nagle przypomni im się nowa seria
wspomnień
sięgających wstecz coraz dalej, pięć minut, pięćdziesiąt minut, pięćset minut,
pięć tysięcy
minut...
Gdzieś daleko na ścianie coś zaczęło się jarzyć.
Energia musi zostać ponownie wzmocniona, żeby wytworzyć dostateczny pęd
przemieszczenia, konieczny dla wykonania następnego skoku. Powiedziano mu, że we
wczesnych stadiach podróży skoki będą szybkie. Zarówno w kierunku przyszłości i
przeszłości pierwsze przemieszczenia będą tylko parominutowe. Raz i raz. I
dalej.
- Nic się nie martw, Sean. Zobaczysz, wszystko będzie przebiegać sprawnie -
powiedziała doktor White.
Sean skinął głową i uśmiechnął się. Jego umysł zdawał się powoli rozjaśniać.
Znów
poczuł się sobą.
- Na pewno - odparł. - Nigdy w to nie wątpiłem. -Naraz zaczęło go ogarniać coś
dziwnego. Coś, co potrafił już rozpoznać. - Pozdrówcie ode mnie Ricky'ego -
rzucił i
pomachał im na pożegnanie. - Zobaczymy się trochę później...
3
Erik
+ 50 minut
Leciał w dół zupełnie jak Alicja po skoku w króliczą norę. Z tą różnicą, że ona
spadała
wolno i miała mnóstwo czasu, by się dookoła rozglądać. On leciał w szaleńczym
pędzie przy
akompaniamencie huku i warkotu, zupełnie jakby siedział w rozklekotanej
ciężarówce
przedzierającej się przez wnętrze Ziemi. W dół, poprzez warstwy geologiczne.
Mijał kredę i
jurę, perm, sylur i kambr. Dławiąc się i z trudem chwytając powietrze,
koziołkując, obijając
ręce i nogi. Jego włosy fruwały w gorącym podmuchu buchającym z dołu. Pomyślał,
że
chyba będzie tak leciał w nieskończoność. Nigdy nie przyszło mu do głowy, że
można czuć
aż takie mdłości i być tak oszołomionym od zawrotów głowy.
Sean powiedział, że to, co najgorsze zdarzy się na samym początku. A potem już
wszystko pójdzie gładko.
Czy Sean naprawdę to powiedział? Erik wytężył pamięć. Tak, to było na poziomie
minus-pięćdziesięciu-minut, dokładnie wtedy, gdy obaj z Seanem zaczynali wpadać
w panikę
na myśl o tym szalonym projekcie, w który się wpakowali. I wtedy pojawił się
Sean2
przybywający z przyszłości. Uśmiech na twarzy, pewna mina. Popatrzył na nich
zarozumiale,
a potem wdał się w jakąś niezrozumiałą paplaninę z doktorem Ludwigiem o tym, jak
to czas
przeszły i przyszły tracą sens, gdy podróżuje się w czasie. Na koniec beztrosko
i jakby od
niechcenia zbliżył się do Erika i Seana, by im zakomunikować, że nie ma się o co
martwić.
“Wszystko będzie dobrze. Tylko zaakceptujcie odczucia, które się pojawią, i nie
próbujcie z nimi walczyć”.
Jasne, Sean.
W dół, w dół, wciąż w dół. Czy ty, Sean, też tak spadałeś podczas swojego
pierwszego
skoku w przyszłość? W dół, w samo jądro planety, w kipiącą wulkaniczną lawę?
Zastanawiał się, kiedy to się skończy. I co się stanie, gdy uderzy o dno. I
wówczas
spostrzegł, że raczej unosi się niż spada. A nawet się nie unosi. Że znajduje
się wciąż w
laboratorium, a nie w szybie wiodącym przez wnętrze Ziemi. Wrażenie spadania
było tylko
wytworem jego wyobraźni, efektem ubocznym przemieszczania się w czasie. W
rzeczywistości jego stopy stały twardo na podłodze platformy.
Był na miejscu. Pięćdziesiąt minut w przyszłości.
Przed oczami miał wirujące, barwne plamy, a w głowie zamęt. Wydawało mu się, że
za chwilę jego głowa zacznie się obracać i oderwie od ramion. To, co czuł, nie
były to zwykłe
nudności; przepełniały go mdłości prawdziwie astronomiczne. Uczucie było tak
intensywne,
że przyszło mu do głowy, iż coś takiego należałoby nagrodzić oklaskami.
Oczywiście, gdy
tylko poczuje się trochę lepiej.
- Albo ktoś mnie przytrzyma, albo zaraz upadnę - wymamrotał z wysiłkiem.
Złapali go w momencie, gdy zaczął się osuwać.
- Spokojnie - powiedział ktoś. - Dezorientacja trwa tylko kilka sekund.
Wchodzenie w
przyszłość powoduje większy szok niż wchodzenie w przeszłość.
- Zdążyłem zauważyć - jęknął Erik.
Jednak mieli rację: z całej tej opresji wychodził szybko. Niebawem znów widział
ostro. Cyfrowy licznik czasu rzeczywistego wskazywał dokładnie
pięćdziesięciominutowy
upływ czasu od rozpoczęcia eksperymentu. Zgodnie z harmonogramem.
Sean z pewnością zmaterializował się tutaj już przed nim, będąc na poziomie
plus-
pięciu-minut. Być może przeżył to samo uczucie spadania w piekielną króliczą
norę. Być
może Sean...
Sean...
Nagle dotarła do niego wstrząsająca świadomość osamotnienia. Owładnęło nim obce
mu wrażenie separacji, samotności, rozłąki. Jak szalejący wicher ogarnęła go
myśl, że to
właśnie czas stał się bolesną, rozdzielającą przepaścią. Nie odczuł tego
wcześniej, ponieważ
jego pierwszy skok był przemieszczeniem wstecznym. Kiedy przybył do
laboratorium,
widział Seana przygotowującego się do eksperymentu. Ale teraz Sean był o sto
minut stąd na
poziomie minus-pięćdziesięciu-minut. Zgodnie z ruchami wahadła na równoważnym,
lecz
przeciwnym przesunięciu.
Stąd do Czasu Ostatecznego będącego końcem eksperymentu, a znajdującego się
dziewięćdziesiąt pięć milionów lat od punktu wyjściowego, Sean i Erik nie będą
już
przebywać na tej samej linii czasu. Jeden z nich będzie zawsze na poziomie
minus-czasowym,
podczas gdy drugi będzie w równoważnej odległości na plus-czasie.
Erik zszedł z platformy manewrowej. Zrobił kilka niepewnych kroków.
- Jak się teraz czujesz? - spytała doktor Wbite. Wykrzywił usta, próbując zdobyć
się
na uśmiech.
- Już lepiej - skłamał. - Tylko trochę galaretowato. Ale tylko troszeczkę.
- Wstrząs, prawda?
Skinął głową. Chciał zapytać Seana, jak się czuje po swoim pierwszym skoku do
przodu. Lecz Seana, rzecz jasna, nie było tutaj. Idiotyczne uczucie, nie mieć go
blisko siebie.
Nie czuć tego niesamowitego, telepatycznego wręcz porozumienia. Nie mieć
wrażenia, że
mówi mu: “Jestem tutaj. To ja, Sean. Jestem przy tobie bardziej niż ktokolwiek
inny na tej
planecie. I będę zawsze”. Prawie tak jakby byli bliźniakami syjamskimi, nie
zwykłymi. Erik
nigdy nie rozmawiał o tym z Seanem. Byłoby to krępujące; mówić mu co czuje i
pytać go,
czy myśli tak samo. Ale był najzupełniej pewien, że Sean czuł to samo.
I brak owego porozumienia dotkliwie dawał mu się teraz we znaki.
- Pięćdziesiąt minut od Czasu Zero - powiedział. - Nie sądzę, żeby w świecie
wiele się
zmieniło.
- Nie przez pięćdziesiąt minut - zaśmiała się doktor White. - Wszystko, co
naprawdę
interesujące, jest wciąż przed tobą.
- Przede mną? - Erik potrząsnął przecząco głową. -Nie, chyba coś ci się
pomieszało.
Według mnie najbardziej interesujące rzeczy są za mną.
Wyglądała na zbitą z tropu.
- Nie wiesz, o co mi chodzi? - zapytał.
- No cóż...
- Widzę, że nie wiesz. A pamiętasz, że nazywam się Erik?
- Oczywiście, że tak. Tylko... -Jej głos ucichł.
- Erik to ten bliźniak, który jest paleontologiem. Ten, który o wiele bardziej
interesuje
się przeszłością niż przyszłością - zrobił szeroki gest. - Nie mam nic przeciwko
temu, by
rzucić sobie okiem na przyszłość, ale to, na co naprawdę czekam, jest po drugiej
stronie
wahadła. Na samym jego końcu jest era mezozoiczna. Dinozaury! - poczuł palące
ciepło na
policzkach. Jego podniecenie rosło, a serce zaczęło mu łomotać. -I właśnie
dlatego zgłosiłem
się na ochotnika na ten zwariowany rajd. Nie wiedziałaś o tym? Żeby spotkać się
z
dinozaurami twarzą w twarz! To proste. Zwyczajnie podejść sobie do żywego
dinozaura i
powiedzieć mu: “cześć”.
4
Sean
- 50 minut
Ten drugi skok był zupełnie inny. Sean nie czuł już oszołomienia i chaosu w
głowie
ani późniejszego przerażenia. Nie było początkowego odczucia martwoty, które
kazało mu
podejrzewać, iż nie nastąpiło żadne przemieszczenie. Tym razem nastąpił tylko
jeden czy dwa
łagodne wstrząsy. I nadal wydawało się, że wszystko jest w najlepszym porządku.
Pomyślał, że może tylko pierwszy skok powoduje taki wstrząs, lub może teraz jest
łatwiej, ponieważ podróżuje wstecz zamiast do przodu.
Rozejrzał się po laboratorium.
Wszyscy biegali tam i z powrotem jak gromada lunatyków, po raz setny sprawdzając
każdy element aparatury. Eksperyment rozpocznie się za niecałą godzinę. Więc tak
to właśnie
wyglądało. Sprawdzanie kodów, ostatni przegląd sprawności obwodów,
porządkowanie.
Dostrzegł błyszczącą od potu twarz doktora Ludwiga wrzeszczącego coś do
kieszonkowego
telefonu, l była też doktor White ogarnięta niezwykłym dla niej nerwowym
podnieceniem.
Harrell, matematyk, pracował na dwóch komputerach jednocześnie. Inni naukowcy
wystukiwali coś na maszynach w szaleńczym pośpiechu końcowych przygotowań.
Technicy
biegali dookoła, a ich sposób poruszania się przypominał stare, nieme filmy:
ruchy były zbyt
szybkie, gwałtowne i urywane. Wyglądało to dość głupawo.
Jedynymi ludźmi, którzy zachowywali spokój, byli Ricky i Sean. Nieustraszeni
bracia
Gabrielsonowie. Stali z boku ze zdrętwiałymi, przeraźliwie zmęczonymi twarzami,
czekając
na pozwolenie zajęcia miejsc na platformie manewrowej, by w końcu zasiąść po
którejś ze
stron torusu przemieszczenia.
Niesamowite, jak bardzo to wszystko wydało mu się znajome. Bądź co bądź, niecałą
godzinę temu przeżył już raz tę scenę. Teraz był tu ponownie, lecz tym razem nie
czekał na
wejście na platformę. Czekali na to tamci dwaj. On był kimś innym - Seanem2,
wędrowcem
w czasie, człowiekiem z pięćdziesiątej minuty przyszłości.
- Cześć - powiedział. - Jestem tutaj. Może by ktoś się ze mną przywitał?
W pokoju zapanowała nagle pełna konsternacji cisza. Do tej pory wszyscy byli tak
zajęci procedurą przygotowawczą, że zupełnie nikt go nie dostrzegł. Ale teraz go
zauważono.
- Drugi wsteczny ruch wahadła! - krzyknął ktoś. - Zjawił się!
- Oczywiście - odparł Sean. - Wielka niespodzianka. Paradoks Jasia Wędrowniczka,
który na dodatek gada. Jeszcze czegoś podobnego nie widzieliście, co? Nie
pamiętacie, że
widzieliście któregoś z nas idącego wstecz. Zgadłem?
- Na razie nie pamiętamy - odrzekł doktor Ludwig. -Sprawiał wrażenie lekko
oszołomionego. Tak, jakby nie był w pełni przygotowany na to, co się właśnie
stało. Nawet
on, który spędził lata, ślęcząc nad teorią i przygotowaniem eksperymentu, był
zaskoczony. -
Jesteś pierwszy - dodał -ale oczywiście, nie ostatni. Inni pojawią się przed
tobą, tyle że my
ich także nie pamiętamy. Ty jesteś Sean, prawda? Jesteś po drugim
przemieszczeniu, minus-
pięćdziesiąt-minut. A wkrótce zmaterializuje się tu Erik na poziomie minus-
pięciuset-minut.
To będzie wczorajszego wieczora.
- Będzie tu Erik, bo zmaterializuje się wczorajszego wieczora? - roześmiał się
Sean. -
Nieźle to brzmi. Podoba mi się.
- Tak, przypomnimy sobie jego wizytę dopiero po fakcie. Trzeba by zmienić
gramatykę, żeby mówić o takich sprawach. Czas przeszły i przyszły straciły sens.
Przyczyna i
skutek stały się wolne od wszelkich uwarunkowań. Rozumiesz, o co mi chodzi?
- W zupełności - odparł Sean.
Tym razem wszystkie te zawiłości były dla niego klarowne i zrozumiałe. Było
całkiem inaczej niż na poziomie plus-pięciu-minut, gdy umysł zdawał się
kompletnie
zamroczony. Teraz, dzięki Bogu, znów pracował sprawnie! Przeżył chwilę paniki na
myśl, że
mógłby tę podróż w czasie przypłacić głupotą do końca życia.
Rzecz jasna fakt, iż wsteczna zmiana zdarzeń przyszłych będzie się dokonywać
stopniowo w kilku fazach, nie był /godny z logiką. Wraz ze wspomnieniami godzin
i dni
sprzed Czasu Zero, które zmieniać się będą w sposób fazowy, każde przesunięcie
wahadła
przynosiło ze sobą nowego Erika i nowego Seana. I każda z tych postaci będzie
materializować się w coraz odleglejszej przeszłości.
Logicznie rzecz biorąc, wszystkie te zmiany powinny pojawić się równocześnie.
Lecz
od momentu włączenia ostatniego przełącznika, zawsze będą Erikowie i Seanowie
rozproszeni po całym strumieniu czasu o rozpiętości stu dziewięćdziesięciu
milionów lat,
jakie obejmował eksperyment.
Ale w tym, co zdarzyło się podczas pierwszego skoku w czasie, nie było
absolutnie
nic logicznego. O tym Sean był przekonany. To, co przeżył, przeczyło wszelkim
prawom
przyczyny i skutku. Wyglądało na to, że każdy ruch wahadła tworzył nową wersję
przeszłości. Od momentu rozpoczęcia eksperymentu rzeczywistość stała się płynna.
Żaden
człowiek żyjący w tej zmieniającej kierunek rzeczywistości nie będzie świadom
jej przemian.
Przeszłość ulegnie przeobrażeniu pod wpływem zachodzącej zmiany, a ludzie nie
będą w
stanie zapamiętać przeszłości takiej, jaką była wcześniej.
Tylko on i Erik, młodzi śmiałkowie na trapezie, będą mogli pojąć rozmiary
spustoszeń
i wpływu, jaki wywrą, mknąc tam i z powrotem przez strukturę czasu i budując ją
na nowo. I
jeśli liczba paradoksów będzie rosła, to nawet oni mogą stracić z oczu trakt, po
którym
przebiegają zmiany.
Podszedł do Erika i Seanal. Boże, jacy bladzi i spoceni! Wyglądają na potwornie
zdenerwowanych!, pomyślał. A przecież nie przypominał sobie tego zdenerwowania,
kiedy to
on był Seaneml pięćdziesiąt minut temu. Był wówczas przekonany, że wyczekuje
momentu
startu spokojnie, bez napięcia i lęku.
Zdał sobie sprawę, że prawdopodobnie wtedy oszukiwał samego siebie. Przyglądał
się
minie Seanal i wiedział, że pięćdziesiąt minut temu tak właśnie musiał wyglądać.
Nie było
ucieczki od tej prawdy. W tamtym momencie po prostu drętwiał z przerażenia.
Pięćdziesiąt minut temu siedział, wyczekując, aż zmienią go w wiązkę tachionów,
cząsteczek poruszających się szybciej od światła i wędrujących w antyczasowym
uniwersum
w kierunku wstecznym. Sprzężenie punktu osobliwego spowodowało transformację
jego
osoby w tachionową replikę w postaci chmury antyczasowej energii, która była
ściśle
równoważona przez czasową siłę uwalnianą w przeciwnym kierunku. Były to jednak
bardziej
naukowe przypuszczenia niźli pewniki. A on siedział tam, zastanawiając się, czy
cały proces
rzeczywiście przebiegnie w ten sposób.
Cóż, przypuszczenia sprawdziły się. I oto znalazł się tutaj cały i zdrowy.
Wpatrywano
się w niego okrągłymi ze zdumienia oczami, jak gdyby nie miał prawa tu się
znajdować.
Jakby był jakimś złowieszczym duchem, który nawiedził laboratorium.
Sean uśmiechnął się.
- Nie ma się co denerwować - powiedział. - Wszystko będzie w porządku. Tylko
zaakceptujcie odczucia, które się pojawią, i nie próbujcie z nimi walczyć. Z
początku nie
będzie to przyjemne, ale właśnie na początku zdarzy się to, co najgorsze. A
potem wszystko
pójdzie gładko.
Odrobina pocieszenia, przyjacielskiej otuchy. Pomyślał, że przynajmniej tyle
może dla
nich zrobić. Dla Ricky'ego i dla Seanal, który miał tak przygnębiony i mizerny
wyraz twarzy.
Jego brat i jego drugie ja. Jeżeli jest na tym świecie ktoś, kto jest ci droższy
i bliższy niż twój
brat bliźniak, to jest to twoje drugie ja.
5
Erik
- 5 x 10^2 minut
Była to noc poprzedzająca dzień rozpoczęcia eksperymentu. W dużym pokoju
panował dziwny spokój. Górne oświetlenie zostało wyłączone, jedyne światło
dochodziło z
zielonych lamp awaryjnych i skupiało się dokładnie w miejscu, w którym siedział.
Przybył tu około drugiej nad ranem. Odniósł wrażenie, że dookoła nie było
nikogo.
Przeczekał znacznie krótszy od poprzedniego zawrót głowy spowodowany
materializacją, po
czym uważnie rozejrzał się po pokoju. Czyżby naprawdę nikogo nie było? Przecież
wiedzieli,
kiedy ma się pojawić. Nawet jeżeli większość obsługi wypoczywała przed wielkim
dniem,
który mieli przed sobą, to jednak ktoś powinien pozostać, by odebrać relację z
dotychczasowego przebiegu eksperymentu.
Wtem spostrzegł jednego z młodszych naukowców, człowieka od światłowodów o
nazwisku John Terzunian, pogrążonego w drzemce w ciemnym kącie pokoju.
Erik podszedł do niego i potrząsnął lekko za ramię.
- Johnny? Johnny, zbudź się! To ja, Erik, na przemieszczeniu minus-pięciuset-
minut.
- Co? Kto? - wraz z przebudzeniem w jego oczach pojawiła się panika. - O Boże,
ale
mnie ścięło...
- Zdarza się - odparł Erik.
Naukowiec wyglądał znacznie starzej niż wskazywał na to jego wiek. Mógł mieć
dwadzieścia pięć, dwadzieścia sześć lat i niedawno ukończył doktorat. Jego włosy
przerzedziły się, a nabiegłe krwią oczy pałały jak węgielki.
- Nie przejmuj się. Nic nie powiem. Reszta śpi, co? Terzunian skinął głową
potakująco.
- Ostatni wyszedł stąd godzinę temu. Ciągnęliśmy losy o to, kto zaczeka tu na
ciebie.
- I przegrałeś.
Na twarzy Terzuniana pojawił się głupawy uśmiech zmieszany z zakłopotaniem.
- Przez ostatnie trzy czy cztery noce pod rząd nikt tu oka nie zmrużył. Nawet
gdyby
mieli mnie teraz wylać z roboty, nie miałbym nic przeciwko temu. No, ale ktoś
musiał tu
zostać i spotkać się z tobą.
- Jasne - powiedział Erik. - Rozumiem.
Myślał o Seaniel i o Erikul chrapiących teraz w sektorze wypoczynkowym kilkaset
metrów stąd. Wiedział, że kres odporności na stres walczył w nich z krańcowym
wyczerpaniem i to drugie wreszcie zwyciężyło.
Dobrze, że spali. Być może była to ich ostatnia szansa wyspania się w roku dwa
tysiące szesnastym. Za osiem godzin rozpoczną podróż, która doprowadzi obu do
punktów
plus-minus dziewięćdziesiąt pięć milionów lat po obu stronach Czasu Zero. Zdani
na łaskę
niosącego ich strumienia czasu przemierzą skokami eony.
Zastanawiające. Myślał o Seaniel i o Erikul jako o n i c h zamiast jako o n a s.
Lecz
nie mógł myśleć inaczej. Ci dwaj nie byli wcale Erikiem i Seanem Gabrielsonami.
Dla niego
byli dwójką zupełnie innych ludzi: Seanem l i Erikiem l. Wczorajszymi jaźniami,
które
jeszcze nie doświadczyły bycia w strumieniu czasu. I nie mają zielonego pojęcia,
jak to jest.
Dla nich, jeżeli w ogóle o nim pomyślą, będzie Erikiem2, Krikiem przyszłości,
Erikiem jutrzejszym i nierzeczywistym. Nie ma w tym nic dziwnego i trudno
wymagać, żeby
było inaczej. On sam nie czuł się nierealny. Nie żył w jutrze. Żył teraz, w
teraźniejszości. Co
prawda było to “teraz”, które oscylowało pomiędzy przeszłością a przyszłością,
ale było to
jedyne “teraz”, jakie posiadał. Sam sobie w zupełności wystarczał: był
prawdziwym i
autentycznym lirikiem. A prawdziwy i autentyczny Sean był teraz dokładnie
siedemnaście
godzin stąd, na poziomie plus-pięciuset-minut po przeciwnej stronie huśtawki,
jaką tworzyły
ruchy wahadła.
Wszystko w równowadze. Wszystko w absolutnej symetrii.
Klarowny, emocjonujący i ogromnie pociągający sen. Tyle tylko, że dział się on
naprawdę i będzie się dziać przez dziewięćdziesiąt pięć milionów lat.
- Może masz ochotę na szklankę wody lub coś do /jedzenia? Przynieść ci coś? -
zapytał Terzunian.
- Nie, dziękuję - odrzekł Erik. - Dla mnie, z perspektywy czasu subiektywnego,
jest to
ciągle początek eksperymentu. Od jego rozpoczęcia upłynęło zaledwie parę minut.
- Dobra - ciągnął Terzunian - więc zabierajmy się do pracy. Mam cię wypytać o
stan
psychiczny i fizyczny po przybyciu. Tutaj - wskazał - kamera już działa. Testy.
Wydawał się niespokojny, skrępowany, jakby zalękniony, że mógłby coś przegapić.
Cóż, pomyślał Erik, ten naukowiec był związany z projektem przez wiele lat. I
oto teraz jego
plany i nadzieje stawały się rzeczywistością.
Tak, rzeczywistością.
Wiele razy głęboko wątpił w to, czy on i Sean naprawdę /.godzą się uczestniczyć
w
eksperymencie. Oczywiście obaj wiedzieli o nim od lat. Program “Wahadło” był w
trakcie
przygotowań, kiedy oni jeszcze studiowali. Przygotowania rozpoczęto już wówczas,
gdy
rozwój techniki wytwarzania sztucznych miniosobliwości dostarczył bazy
technologicznej do
poważnych badań nad podróżowaniem w czasie.
Sean przyniósł kiedyś do domu cały plik rozpraw teoretycznych na ten temat.
Wyjaśniały one, jak sprzężenie połączenia fazowego małej “czarnej dziury”,
identycznej z
tymi, które znaleźć można w przestrzeni międzygwiezdnej, z jej matematycznym
przeciwieństwem, czyli “białą dziurą”, tworzy niewyobrażalnie wielką siłę
łamiącą strukturę
czasoprzestrzenną, i jak ta siła może zostać ujarzmiona i kontrolowana tak, by
mogła być
użyteczna jako kanał tranzytowy dla dwukierunkowego przemieszczania się w
czasie.
Przeczytał to wszystko i naraz stanęła mu przed oczami fantastyczna wizja.
Zobaczył
siebie wędrującego przez całą geologiczną historię Ziemi, jakby oglądał film
puszczany od
tyłu. Minął czasy historyczne, potem plejstocen i pliocen, aż dotarł do świata
dinozaurów,
dalej pierwotnych zwierząt ziemnowodnych, trylobitów. A później ukazał mu się
świat
pierwszych dni, kiedy na powierzchni Ziemi nie było nic poza nagą skorupą
granitu oblewaną
przez parujące morze. Przerażające! Aż ciarki przeszły go na myśl, że mógłby to
wszystko
obejrzeć. Nie rekonstrukcje tworzone na bazie nielicznych skamielin, lecz
prawdziwy świat w
czasach, kiedy istniał.
l nagle pomyślał, że ta wizja jest zupełnym szaleństwem, marzeniem, wytworem
wybujałej wyobraźni.
“Mylisz się”, powiedział mu wtedy Sean. “To naprawdę może się sprawdzić. Pozwól,
że pokażę ci tylko te równania...”
Zaczął gryzmolić ciągi wzorów, aż w pewnym momencie Erik poprosił go o litość.
Matematyka, którą operował Sean, była dla niego tak tajemnicza, odległa i
niedostępna, jak
język mówiącego przez sen starożytnego Egipcjanina. Im dłużej Sean wyjaśniał mu
te
zawiłości, tym Erik mniej z tego rozumiał, czy może raczej mniej go to
obchodziło. Lecz
Sean był przekonany, że teoria wędrówki w czasie jest poprawna i zazwyczaj miał
rację w
sprawach, którym oddawał się z taką pasją. Na pewno w dziedzinie fizyki.
Niesłychane, pomyślał wówczas Erik, obliczywszy, że w najlepszym razie
upłynęłoby
co najmniej pięćdziesiąt lub sześćdziesiąt lat badań, zanim wyprawa w czasie
stałaby się
czymś więcej niż tylko układem fascynujących równań matematycznych. I zaniechał
myślenia o całej tej sprawie. Miał ważniejsze rzeczy na głowie: najpierw
dostanie się do
college'u, potem napisanie pracy dyplomowej z paleontologii...
I wtedy ogłoszono, że została skonstruowana i przetestowana pierwsza aparatura
do
przemieszczania w czasie. Erik nie zwrócił na to większej uwagi. Podobno roboty
wyposażone w kamery i układ zapisywania danych wyruszyły na safari w
czasoprzestrzeni.
Zadanie wykonały i wróciły do tego samego momentu, z którego zostały wysłane.
Dla
obserwujących to naukowców czas eksperymentu równał się zeru. Nie było więc
sposobu,
żeby udowodnić, że cokolwiek się wydarzyło, z wyjątkiem ubytku mocy
zarejestrowanego
przez instrumenty pomiarowe - i tego, że wystąpiły paradoksy.
Paradoksy! Mimo że roboty zdawały się w ogóle nie wyruszyć, to zjawiały się w
laboratorium na godziny, dni, tygodnie przed eksperymentem. Te fakty
przyprawiały
wszystkich o ból głowy. Przeszłość wciąż się zmieniała i niczyja pamięć nie była
już
bezpiecznym miejscem: rzeczy miały się zawsze inaczej niż się o nich myślało i
pamiętało.
Roboty zgłaszały się także w jednakowych odstępach czasu po eksperymencie.
Pojawiały się nagle w laboratorium, przebywały tam parę minut, a czasem dłużej,
i ponownie
znikały.
Nie zauważono, aby w wyniku wędrówki w czasie odniosły jakiekolwiek
uszkodzenia. Wyglądało na to, że pozostawały wciąż w doskonałym stanie
technicznym. Ale
kamery okazały się bezwartościowe - filmy były zamazane. Sean tłumaczył, że
widocznie
emulsja filmowa nie była w stanie wytrzymać sztormu tachionów, na który była
narażona
podczas przemieszczeń. Układy zapisywania danych podały jedynie jakieś
zagmatwane
odczyty, o których można było powiedzieć tylko tyle, iż były statystycznie
prawdopodobne.
- Burza tachionów... - odparł na to Erik. - Myślisz, że naprawdę tylko to?
Nie miał najmniejszego zamiaru zaprzątać sobie głowy dokładniejszymi
wyjaśnieniami. Jeszcze nie wtedy.
Po robotach wysłano również istoty żywe - żółwie morskie, żaby i króliki.
Organizacje ochrony zwierząt wnosiły skargi, choć wszystkie zwierzęta wróciły
całe i
zdrowe. Skąd wróciły, tego nikt nie umiał powiedzieć. Bez wątpienia gdzieś
zawędrowały.
Zaobserwowano typowe paradoksy przemieszczenia w czasie: króliki wskakiwały
znikąd do
laboratorium na trzy dni przed i trzy dni po eksperymencie.
Było to doniosłe i interesujące osiągnięcie. Jeśli króliki mogą przebyć trzy dni
czasu
wstecz lub trzy dni w przód, to równie dobrze mogłyby przewędrować milion lat
lub
pięćdziesiąt milionów. Co jednak może żółw czy królik powiedzieć ludziom o
oglądanej erze
mezozoicznej albo świecie w roku milionowym? Można wprawdzie wysłać żółwia na
sam
koniec czasu i z powrotem, ale nie jest on w stanie przekazać ani jednej
użytecznej informacji
o tym, co widział.
Tak więc ogłoszono, że poszukiwani są ochotnicy. Tylko wysłanie człowieka mogło
dać znaczące rezultaty. Tylko obłąkaniec, pomyślał Erik, poszedłby na to.
Dotarła do nich wzmianka o tym, że naukowcy chcą zaangażować absolutnie
identycznych bliźniaków, ponieważ pęd musi być zgodny co do miligrama. Bliźniacy
mają tę
samą strukturę kości oraz dokładnie ten sam rozkład masy ciała, co sprawi, że
znacznie
łatwiej będzie uzyskać ową zgodność.
To miłe, pomyślał Erik, a następnie powrócił do swoich arktycznych zwierząt
ziemnowodnych żyjących w okresie mezozoiku.
Któregoś dnia ktoś im powiedział, że naukowcy poszukują bliźniaków posiadających
wykształcenie naukowe. Erik po prostu wzruszył ramionami. Ktoś inny nadmienił,
iż idealnie
byłoby, gdyby jeden z bliźniaków był fizykiem, a drugi paleontologiem. Dla
zmaksymalizowania wartości obserwacji. Zgoda, był paleontologiem. A jego brat
bliźniak był
rzeczywiście fizykiem.
To naprawdę ciekawe, stwierdził Erik, wciąż nie wykazując zainteresowania.
- Nie sądzę, żebyśmy byli jedyną parą spełniającą wymogi. Wcześniej czy później
znajdą takich, którzy zechcą zaryzykować tę przejażdżkę.
Aż pewnego dnia Sean zapytał z głupia frant:
- A nie sądzisz, że to pomogłoby ci w badaniach? Gdybyś rzucił okiem na żywe,
mezozoiczne crittersy? Co, Ricky?
I oto był teraz tutaj, pięćset minut w swojej własnej przeszłości, we władzy
niemożliwego do zatrzymania wahadła o wychyleniach rozszerzających się do tyłu i
w przód,
minuty i godziny, miesiące i lata, wieki i eony. Bardzo dziwny, intensywny sen.
Sen
jaskrawszy i ostrzejszy niż jakakolwiek rzeczywistość doświadczana do tej pory.
- No to jazda - odezwał się Terzunian. - Mówi John Terzunian. Jest poziom minus-
pięćset-minut. Erik Gabrielson przybył właśnie zgodnie z planem: trzeci ruch
wsteczny -
spojrzał na Erika, dając mu znak. - W porządku. Złóż sprawozdanie.
- Nie mam wiele do powiedzenia. Samo przybycie nie sprawiło trudności. Żadnych
sensacji podobnych do tych, jakie czułem przy skoku na poziomie minus-pieciu-
minut. Lekki
wstrząs, a później wszystko wróciło do normy. Było parę pomniejszych
przestrzennych
przemieszczeń: wyszedłem o krok na lewo od punktu startu. Jak dotąd nie czuję
zmęczenia.
Raczej pewne utrudnienia... nie, to za mocno powiedziane, lekkie zawahania,
może...
Terzunian wpatrywał się w niego natarczywie. Miał osobliwy wyraz twarzy, który
wydawał się mieszaniną fascynacji i zazdrości, lecz mógł być też czymś w rodzaju
współczucia.
- Słuchajcie - ciągnął Erik - naprawdę nie ma na razie z czego robić
sprawozdania.
Dopiero za parę skoków będę miał mnóstwo do powiedzenia. Mnóstwo.
Ale komu ja to powiem, zastanowił się. Kiedy będę dziewięć i pół roku w
przeszłości?
Lub dziewięćset pięćdziesiąt tysięcy lat w przyszłości?
6
Sean
+ 5 x 10^2 minut
Następne lądowanie okazało się nietypowe. Coś, jakby ręka olbrzyma, porwało go w
górę, skręciło, zrobiło z niego kulkę i wystrzeliło jak z procy. Potem ściany
laboratorium
zawirowały wokoło jak wnętrze wielkiej wirówki, a podłoga zatrzęsła się dziko i
zakołysała
to w jedną, to w drugą stronę. Może trafił na zabawę karnawałową, a nie do
pracowni
naukowej? Opierał się jeszcze chwilę, po czym upadł jak długi, dając za wygraną.
Ale wszystko to trwało jedynie chwilę. Zawroty głowy wkrótce ustały. Poklepał
podłogę, upewniając się, czy aby na pewno przestała się trząść. Najwyraźniej
przestała.
Ostrożnie wstał i rozpostarłszy ramiona, próbował złapać równowagę. Zrobił dwa
lub trzy
nieśmiałe kroki. Nie jest źle, wszystko trzyma się kupy. Świetnie.
- Trochę potrwa, zanim się przyzwyczaję - rzucił w przestrzeń.
Rozejrzał się wokoło. W laboratorium nastąpiły kolejne zmiany. Był pięćset minut
w
przyszłości: osiem godzin i dwadzieścia minut od rozpoczęcia eksperymentu.
Zapadła noc.
Światła jarzeniówek stały się ostrzejsze, niemal oślepiały. Duży pokój był
niemożliwie,
prawie złowieszczo spokojny.
- Opowiedz teraz o wszystkim, co ci się przydarzyło -zabrzmiał głos doktora
Ludwiga.
Doktor Ludwig i doktor White byli jedynymi ludźmi w laboratorium. Technicy
najwidoczniej zostali zwolnieni z asystowania przy kolejnym spotkaniu. Platforma
manewrowa sprawiała wrażenie zaniedbanej. Dwa metalowe siedzenia stojące przy
stożku
przemieszczenia mogły być równie dobrze parą szkolnych krzeseł. Sam stożek też
stracił
swoją rangę - zwykły kloc bezczynnej maszynerii. Przyglądając się temu, aż
trudno było
uwierzyć, że pod tą lśniącą bryłą osłony kryje się para laboratoryjnie
wygenerowanych,
skolapsowanych gwiazd: miniaturowa czarna dziura i jej lustrzane odbicie - biała
dziura.
Razem stworzyły one parę perfekcyjnie zrównoważonych sfer osobliwości, gdzie nic
nie
zachowuje się według reguł zwykłego Wszechświata. Utrzymywano je w niemożliwym
do
odwrócenia sprzężeniu. Gigantyczna energia na zawsze miała krążyć w pętli
pomiędzy
połączonymi horyzontami zdarzeń owych osobliwości. Energia ta otworzyła wrota
czasu,
przez które przeszli Erik i Sean, by teraz przemierzać bezmiary czasu i
antyczasu.
Doktor Ludwig miał zmęczone oczy i ciemne od zarostu, obwisłe policzki. Wyglądał
na człowieka, który zbyt wiele czasu spędził w pracy. Kiedy Sean odwiedził to
miejsce na
poziomie plus-pięciu-minut - dla niego było to prawie przed chwilą, dla nich
obojga osiem
godzin i dwadzieścia minut temu - doktor Ludwig był wypoczęty i świeżo ogolony.
- W pierwszej chwili - powiedział Sean - myślałem, że tracę rozum. Pierwszy ruch
do
przodu, plus-pięć-minut. Powiem wam, że to było naprawdę okropne doświadczenie.
- Skoki do przodu są gorsze niż skoki wstecz? - spytała doktor White.
- Na to wygląda. Całe to poczucie dezorientacji i zamroczenie psychiczne...
Czułem
się kompletnie ogłupiały.
Pierwszy skok w tył, ten p