Reay Tannahill - Historia seksu
Szczegóły |
Tytuł |
Reay Tannahill - Historia seksu |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Reay Tannahill - Historia seksu PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Reay Tannahill - Historia seksu PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Reay Tannahill - Historia seksu - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Tytuł oryginału angielskiego
Sex in History
Zdjęcie na okładce
fragment obrazu Constantina Hansena “Akt”
Zdjęcia według wydania Alethei
Tekst - wydanie Książka i Wiedza. Dodano brakujący rozdział ósmy - Indie
Strona 4
Spis treści
Przedmowa
CZĘŚĆ PIERWSZA: PREHISTORIA
1. NA POCZĄTKU
Uroda a pozycja w czasie kopulacji
Monogamia czy poligamia
Seks a role społeczne
Pierwsze tabu
Problemy demograficzne
Symbole seksualne epoki paleolitu
2. MĘŻCZYZNA PANEM
Rewolucja neolitu
Skąd się biorą dzieci
Drugie tabu
Mężczyzna – ojciec
Eksplozja demograficzna
Bogini, ale taka sobie
CZĘŚĆ DRUGA: BLISKI WSCHÓD, EGIPT I EUROPA 3000 P.n.e–1100 n.e.
3. PIERWSZE CYWILIZACJE
Stan zamężny
Maladies d’amour
Znak przymierza
Kwestia potomstwa
Antykoncepcja
Kompleks edypa
Druga najstarsza profesja
4. GRECJA
Mężczyzna i chłopiec
Wcale nie gorsze
Samozaspokojenie
Służebnice afrodyty
5. RZYM
Pierwsze sufrażystki?
Ciężka praca nad urodą
Sprawy ducha
Podstawy rozwodu
Problemy demograficzne
6. CHRZEŚCIJAŃSTWO
Seks a celibat
Święte małżeństwo
Małżeństwo świeckie
Kobieta we wczesnym okresie historii kościoła
Grzeszne ciało
Strona 5
Grzech sodomii
Osiągnięcia chrześcijańskie
CZĘŚĆ TRZECIA: AZJA i ŚWIAT ARABSKI DO OKRESU ŚREDNIOWIECZA
7. CHINY
Chmury i deszcz
Tajemnice jadeitowej komnaty
„Łyse kury” i „Dźwięczne kulki”
Tajemnicza alkowa
Dziewczęta z zielonej altany
Pokuta po chińsku
8. INDIE
Problem miłości
Praktyka seksu
Życie rodzinne
Wokół kamasutry
Klejnot w kwiecie lotosu
9. ISLAM
Rozwój haremu
Arabskie pieśni miłosne
W wielkim seraju
Eunuchowie
CZĘŚĆ CZWARTA: ROZSZERZAJĄCY SIĘ ŚWIAT 1100-1800
10. EUROPA, 1100–1550
Kobieta damą
Dama alegorią
Maria
Marta
Maria magdalena
Renesans
11. PRZEDSIĘWZIĘCIA IMPERIALNE
„Rozwiązłość odpychająca, nienaturalna”
Jako te gady
Grzesznicy i święty
Problemy demograficzne
Róże meksyku
Narodziny metysa
Indie właściwe
Dom na obczyźnie
Naturalna moralność
12. EUROPA I AMERYKA 1550-1800
Małżeństwo protestanckie
Patriarchowie pielgrzymów
Rodzina w europie
Europejska wersja naturalnej moralności
Boski markiz
Strona 6
Teorie nasienia
CZĘŚĆ PIĄTA: KU WSPÓŁCZESNOŚCI 1800-1989
13. WIEK XIX
Miejsce kobiety
Kobiety upadłe
Damy z półświatka i inne
Cena grzechu
Apetyt na dziewice
Powrót do aten
Angielski wystepek
14. WIELKA DEBATA
Prawdziwych przyjaciół…
Moralność na ścieżce wojennej
Pokłosie
Okres przejściowy
Antykoncepcja
Rewolucja biologiczna
Rewolucja feministek
EPILOG
Aids
Czynniki ryzyka
Deja vu
Ostatnia krucjata
Envoi
PODZIĘKOWANIA
ILUSTRACJE I ŹRÓDŁA
PRZYPISY I ŹRÓDŁA
BIBLIOGRAFIA
Strona 7
PRZEDMOWA
Zamierzam w tej książce przedstawić właściwy człowiekowi popęd płciowy oraz
jego społeczne i moralne konsekwencje w szerokim ujęciu historycznym, obejmującym
rozmaitość postaw, obyczajów i praktyk seksualnych w wielkich systemach
cywilizacyjno-kulturowych od zarania dziejów po dzień dzisiejszy. Jest to więc
historia seksu jako takiego, a zarazem historia stosunków obu płci i wpływu seksu i
seksualizmu na rozwój naszego gatunku. Krótko mówiąc, cel nakreśliłam sobie
ambitny.
Może nawet zbyt ambitny. Na kilkuset zaledwie stronach nie sposób bowiem
przedstawić zagadnienia w całej jego złożoności, trzeba się trzymać głównego nurtu.
Mam jednak nadzieję, że wzmianki o taoistowskich podręcznikach seksu, o tureckich
eunuchach, wymyślnych przedmiotach używanych przez starożytnych Greków w
miłosnych uściskach przynajmniej częściowo zrekompensują ewentualne braki i luki.
Chciałabym także na wstępie podzielić się z Czytelnikami dwiema uwagami.
Pierwsza dotyczy języka. Otóż mimo prób i wysiłków reformatorów nasz język
pozostaje językiem mężczyzn. Nie da się ukryć, że choćby takie określenie jak
„braterstwo” ma wyraźnie męską konotację. Mówiąc „człowiek”, też w istocie
mówimy o osobniku płci męskiej. Stanowi to nie lada utrudnienie, gdy idzie o
przejrzystość wywodu. Inna, także spora trudność, wiąże się ze słownictwem
seksualnym. W tej dziedzinie wybór ogranicza się de facto do terminologii medycznej
lub… wulgaryzmów, a te mają czasami dziwne losy. Są słowa do niedawna uważane
za wielce nieprzyzwoite, które znalazły swe miejsce na salonach. Ale są i takie, które
dawniej nie miały żadnego ładunku emocjonalnego, a dziś stoczyły się do rynsztoka. Z
dwojga złego tam, gdzie musiałam dokonywać wyboru, decydowałam się na
terminologię medyczną, zakładając, że będzie budzić mniej emocji.
Druga uwaga dotyczy moich przekonań. Skoro piszę o seksie i ujmuję rzecz na
historycznym tle ścierania się płci, powinnam Czytelnikom ujawnić własny pogląd na
te sprawy. Nie wierzę bowiem w absolutny obiektywizm ani w tej, ani w żadnej innej
sprawie. Jeśli więc o mnie chodzi, zgadzam się z nieżyjącym już francuskim
psychoanalitykiem Jacquesem Lacanem i jego tezą, że „nie ma kobiety przez duże K”.
A kobieta pisana małą literą to istota różniąca się od mężczyzny pod względem
fizycznym i psychicznym, ale tylko o tyle, o ile tenże różni się od niej – w sumie więc
niewiele. Książka, którą oddaję Państwu do rąk, nie jest ani dziełem feministki, ani
manifestem antyfeministki. Pod tym względem jest to praca neutralna.
Pisząc te słowa, jestem w takim samym kłopocie jak wtedy, gdy oddawałam do rąk
Czytelników moją poprzednią książkę Food in History (Historia jedzenia); nie mam
możliwości wymienienia wszystkich wybitnych specjalistów z dziedziny antropologii,
archeologii, biochemii, genetyki, fizjologii, psychoanalizy, nie mówiąc już o
Strona 8
seksuologii, z których rady i wiedzy korzystałam. Jestem im głęboko wdzięczna za trud
i cierpliwość. Chciałabym jednak wspomnieć o kilku osobach, bez których
życzliwości i zachęty nie zdołałabym skończyć tej książki. Są to (w porządku
alfabetycznym): Patricia Day, John Parker, Christopher Sinclair - Steveasori, Soi Stein
oraz zawsze niezwykle uprzejmi i służący pomocą pracownicy wspaniałej,
nieocenionej Biblioteki Londyńskiej. Dziękuję im z całego serca.
Strona 9
C ZĘ Ś Ć P I E R WS ZA
PREHISTORIA
Udokumentowana historia ludzkiego gatunku, zaczyna się około trzeciego
tysiąclecia przed naszą erą. O tym, co było wcześniej, zwłaszcza jak się układały
stosunki obu płci, wiemy niewiele, bo niewiele jest źródeł. Wydaje się, że na
początku człowiek prowadził życie – delikatnie mówiąc – rozwiązłe. Ustatkował się
nieco, gdy wprowadził się do jaskini i stworzył „rodzinę”, co nastąpiło jakieś ćwierć
miliona lat temu. Nadal jednak nasz protoplasta w linii męskiej żył w
nieświadomości swojej roli w prokreacji. Wiedzę na ten temat posiadł chyba nie
wcześniej niż w dziesiątym tysiącleciu przed naszą erą, kiedy to z łowcy-zbieracza
przemienił się w rolnika-hodowcę. Ale gdy już ta wiedza mu się objawiła, męskie ego
jęło puchnąć jak balon, a wraz z nim poczucie własności wobec otoczenia. Reszty
dopełniła rewolucja, jaka dokonała się w neolicie. Na skutek korzystnego zbiegu
okoliczności mężczyzna stał się odkrywcą, myślicielem i wynalazcą, motorem
postępu, podczas gdy kobieta zajmowała się bardziej przyziemnymi sprawami. W
efekcie między nim a kobietą wytworzyła się luka intelektualna, co zaważyło na
równoprawnych do tej pory stosunkach obu płci. Rewolucja spowodowała, że
mężczyzna stał się pewny siebie, a jeszcze bardziej pewny swej przewagi nad
kobietą.
Gdy zaczyna się udokumentowana historia naszego gatunku, mężczyzna jest już
bez wątpienia panem.
Strona 10
1. NA POCZĄTKU
23 października 4004 roku p.n.e., rankiem, dokładnie o godzinie dziewiątej,
„stworzył Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył: stworzył
mężczyznę i niewiastę”.
Ani roku, ani dnia, ani tym bardziej godziny Stworzenia w Biblii nie ma. Informacje
te podali dwaj siedemnastowieczni mędrcy na podstawie drobiazgowej analizy
chronologicznej Starego Testamentu[1]. Współcześni byli im za to wdzięczni, bo
biblijne treści traktowano wtedy niesłychanie dosłownie. Dokładna data i godzina
Stworzenia dawały poczucie komfortu i pewności pochodzenia.
Ale dwieście lat później, w erze wiktoriańskiej, nowa nauka jęła kruszyć biblijne
aksjomaty. W roku 1859 ukazało się dzieło Charlesa Darwina O powstawaniu
gatunków drogą doboru naturalnego, stanowiące syntezę poglądów od dawna
dyskutowanych w kręgach uczonych, lecz prawie nie znanych społeczeństwu. Praca
Darwina odnosiła się co prawda do świata zwierząt i roślin, a nie ludzi, ale logika
wywodu wskazywała, że nie było czegoś takiego jak jednostkowy akt Stworzenia, że
człowiek, podobnie jak pozostałe gatunki, powstał na drodze ewolucji – rozwoju od
niższych do wyższych form życia. Ową niższą formę według Pochodzenia człowieka –
drugiego fundamentalnego dzieła Darwina, ogłoszonego w roku 1871 – stanowiły
włochate bestie o czterech chwytnych kończynach, należące do rzędu
człekokształtnych, krótko mówiąc – małpy.
Na wieść o tym małżonka biskupa Worcesteru miała zakrzyknąć: „Miejmy nadzieję,
że to nieprawda, a jeśli prawda, módlmy się, żeby się nie wydała”. Historia nie
notuje, czy damie tej przyszło do głowy zapytać: „A jakie właściwie małpy?” Czy to
Strona 11
takie ważne? Z punktu widzenia historii dwóch płci – ważne, czy gatunek ludzki
wywodzi się od gibona, od szympansa czy goryla, Darwin tej kwestii nie rozstrzygał,
bo nie mógł. W czasach, gdy zgłębiał problemy „natury i otoczenia”, a więc wpływu z
jednej strony cech dziedzicznych, z drugiej – środowiska na ewolucję gatunków, nie
zdawano sobie jeszcze sprawy z roli genów i hormonów – zbadano je dopiero na
początku XX wieku, dwadzieścia lat po jego śmierci – nie wykopano jeszcze żadnych
szczątków praczłowieka i nie istniały żadne prace o zachowaniu się zwierząt.
W ciągu stulecia po publikacji Pochodzenia człowieka pokolenia biologów,
zoologów, antropologów wypełniły luki, których Darwin nie był nawet świadom, ale
mimo to pradzieje człowieka są niejasne, a to, co „wiadomo”, opiera się bardziej na
spekulacji niż faktach.
Generalnie przyjmuje się, że rodzaj ludzki jął się wyodrębniać z człekokształtnych
najwcześniej dwadzieścia, najpóźniej czternaście milionów lat temu, gdy antropoidy
zaczęły się dzielić na trzy gatunki. Pierwszy dał początek gorylom, szympansom i
orangutanom, drugi – wielkim małpom naziemnym podobnym do dzisiejszego pawiana,
które zamieszkiwały kiedyś głównie tereny współczesnej nam Azji, ale nie przetrwały,
trzeci zapoczątkował rodzinę człowiekowatych, a więc naszych bezpośrednich, choć
dalekich (nadal jeszcze wiodących nadrzewny tryb życia) przodków[2].
Kilka milionów lat później, gdy za sprawą przemieszczeń w płaszczu Ziemi zmienił
się jej klimat, nasz protoplasta musiał zejść z drzewa i puścić się w wędrówki po
sawannie w poszukiwaniu jedzenia.
Nauczył się chwytać drobną zwierzynę oraz insekty i zasmakował w nich,
wzbogacił więc swoją dietę o proteiny, co zapewne przyspieszyło ewolucję.
Późniejsze dzieje dowodzą, że mięsożerni są sprawniejsi fizycznie niż
wegetarianie[3].
A praprzodek musiał zadbać o swoją sprawność, bo w walce o byt konkurował z
bestiami znacznie od niego silniejszymi, szybszymi i bardziej krwiożerczymi. Niejako
z musu poczynił interesujące odkrycie, że lepiej mieć dwie ręce i dwie nogi niż cztery
łapy. Górnymi kończynami można miotać pociski we wrogów, a na dolnych biegać.
Nazywa się to naukowo dwunożnym chodem w postawie spionizowanej.
Z punktu widzenia ewolucji odkrycie to było raczej katalizatorem niż zwieńczeniem
rozwoju, ale wśród jego bezpośrednich, choć odległych skutków można wymienić
Wenus z Milo, Kamasutrę, Miss Świata i Radość seksu, ponieważ spionizowana
Strona 12
postawa dała człowiekowatym inne spojrzenie na tradycyjne sposoby parzenia się, a
później skłoniła do innej, bo dokonywanej z innej perspektywy, oceny urody[4].
URODA A POZYCJA W CZASIE KOPULACJI
Parzenie się naczelnych zwykle przebiega tak, że samica wypina zad, umożliwiając
samcowi penetrację. Sam akt kopulacji trwa krótko, jest dość brutalny, jednoznaczny,
jeśli idzie o cel, bo taka jest jego fizjologia. Przestaje ona jednak odgrywać wyłączną
rolę, gdy partnerzy zwracają się ku sobie, przyjmując pozycję frontalną – twarzą w
twarz. W takim układzie wszystko – mięśnie, zakończenia nerwowe, uwrażliwienie
tkanek, a także kąt penetracji – przyczynia się do szczególnych wrażeń zmysłowych,
przynajmniej u osobników płci żeńskiej, jakich nie doznają żadne poza
człowiekowatymi gatunki naczelnych. Istnieje nawet hipoteza, że uczucie orgazmu,
którego nie doświadczają samice antropoidów, wykształciło się właśnie na skutek
nowej pozycji podczas kopulacji[5], Wykluczyć tego nie można, istotniejsze jest
jednak, że seks uprawiany w nowy sposób przestał służyć wyłącznie zaspokojeniu
instynktu zachowania gatunku, że stał się czynnością samą w sobie przyjemną. Oba te
czynniki wpływały na późniejszy rozwój gatunku ludzkiego czasami w sposób
oczywisty, czasami zakamuflowany.
Towarzyszyło temu wiele innych zmian. Można założyć, że z chwilą
upowszechnienia się pozycji frontalnej praczłowiek pozbył się już odziedziczonej po
przodkach sierści pokrywającej jego ciało. Z czasem uznał, że tu i ówdzie warto
jednak mieć trochę włosów, aby zmniejszyć tarcie w czasie stosunku. Nowy sposób
kopulacji spowodował także – wedle brytyjskiego genetyka C. D. Darlingtona –
„występujące dziś ogromne zróżnicowanie w budowie organów płciowych w
zależności od rasy i osobnika”. Klasycznym przykładem przywoływanym na poparcie
tej tezy są Buszmeni z Kalahari. Mons pubis (wzgórek łonowy) buszmeńskich kobiet
jest wyjątkowo duży. Ta anatomiczna cecha sprawia, że penisy mężczyzn w stanie
erekcji układają się niemal horyzontalnie, bo tylko w takim układzie mogą ominąć
przeszkodę, co z kolei jest przedmiotem drwin ze strony sąsiadujących z Buszmenami
plemion i oczywiście negatywnie wpływa na wzajemne stosunki.
Inna sprawa, że – jak twierdzą niektórzy – pozycja frontalna dała samcom
Strona 13
możliwość gwałtu na samicach, czego nie spotyka się u innych gatunków rzędu
naczelnych, bo nie pozwala na to fizjologia. W świecie istot żywych poza ludźmi tylko
jeden gatunek pająków zdolny jest do krycia samic wbrew ich woli[6].
Darwin nie absolutyzował doboru naturalnego, przeciwnie, uważał, że może
dokonywać się na różnych płaszczyznach i w różny sposób. Zakładał na przykład
istnienie swego rodzaju doboru seksualnego, działającego na korzyść najbardziej
pożądanych przez ludzki gatunek cech płciowych. Jednostki postrzegane jako bardziej
atrakcyjne mają więcej szans na kopulację, wcześniej osiągają dojrzałość i płodzą
liczniejsze potomstwo, co w procesie dziedziczenia przechyla, a raczej powinno
przechylać, szalę na rzecz osobników uznawanych za urodziwych i pociągających.
Chociaż to, co widzimy w dzisiejszym świecie, zdaje się nie potwierdzać tej tezy,
można z dużą dozą prawdopodobieństwa przyjąć, że takie cechy jak choćby brody u
mężczyzn i brak uwłosienia u kobiet, wyższy wzrost tych pierwszych i kształtna
sylwetka tych ostatnich to wynik doboru płciowego.
Jak długo praczłowiek uprawiał seks na sposób swoich starszych braci w ewolucji,
tak długo przed oczami miał wyłącznie zad partnerki. Wynikały z tego określone
predylekcje estetyczne – ceniło się krągłe pośladki. Prakobieta nie oglądała partnera
w czasie kopulacji i być może w tym właśnie fakcie tkwi praźródło porzekadła, że
„nieważne, czy piękny, byle był jurny”. Kiedy jednak pozycja uległa zmianie,
mężczyźni, przynajmniej znakomita ich większość, bo jest parę wyjątków, jak choćby
Hotentoci, przenieśli sympatie z pośladków na piersi i brzuch. Rysy twarzy zaczęły
nabierać znaczenia nie tylko w oczach mężczyzn, ale także kobiet. Studiując dziś
galerię ludzkich portretów obrazujących pięć tysięcy lat naszej cywilizacji, można
dostrzec określone typy urody wiążące się z określonymi epokami historycznymi.
Każdy z tych typów odpowiada ideałom piękna nie swojej, ale poprzedniej generacji.
Nie wiadomo, kiedy tak naprawdę gatunek człowiekowatych powszechnie przyjął
nową pozycję. Wielu rzeczy nie wiemy, i to nie tylko dotyczących tamtej ery, ale także
epok znacznie nam bliższych, a przeto bardziej podatnych na analizę naukową. Nie
wiemy na przykład, ile czasu zajęło człowiekowatym wyzwolenie kończyn górnych i
przysposobienie ich do wytwarzania narzędzi. Nie wiemy nic o rozwoju inteligencji.
Nie wiemy, kiedy zmienił się kształt ich zębów, a musiał, gdy przestały pełnić funkcje
obronne i rosły w sposób umożliwiający wydawanie artykułowanych dźwięków, czyli
mowy. I nie tylko o mowę chodzi, bo z nowym kształtem uzębienia praczłowiek nabrał
Strona 14
umiejętności całowania, takiego dogłębnego – z językiem.
Wiemy tylko jedno, że mniej więcej dwieście tysięcy lat temu z człowiekowatych
wyewoluował homo erectus – istota bardziej zbliżona do człowieka niźli małpy – a z
niego wkrótce miał powstać rodzaj określany nader wątpliwą nazwą homo sapiens.
MONOGAMIA CZY POLIGAMIA
O początkach homo sapiens wiemy niewiele więcej niż o jego poprzednikach i ich
świecie. Większość naszej wiedzy o protoplastach sprzed roku 3000 p.n.e., kiedy
pojawiają się pierwsze źródła pisane, bazuje na dość ograniczonej liczbie znalezisk
archeologicznych i na analizie wzorców myślowych prymitywnych ludów, które
przetrwały do naszych czasów.
Znaleziska można różnie interpretować, a na przykładzie ludów prymitywnych, jak
za pomocą statystyki, można udowodnić każdą tezę. Tak więc wiedza o pierwszych
150 tysiącach lat istnienia gatunku homo sapiens to w gruncie rzeczy miałkie
akademickie spekulacje na podstawie jakichś tam narzędzi, kości i innych śmieci
znajdywanych na miejscach ludzkich siedzib. Co się tyczy życia osobistego naszych
protoplastów, wiemy jedynie, że musieli stworzyć jakiś system wierzeń religijnych
bądź humanitarnych, za których sprawą dbali o chorych czy starców i grzebali
zmarłych. Ich życie płciowe pozostaje tajemnicą.
Ale historia stanowi logiczny ciąg zdarzeń, z których każde w jakiś sposób łączy
się z tym, co było wcześniej. Tak więc życie płciowe i rodzinne homini sapientis
musiało się kształtować wedle tego, jak żyli jego poprzednicy sprzed pięciuset tysięcy,
pięciu milionów czy wręcz piętnastu milionów lat. Warto więc, bo to ciekawe i
pouczające, zastanowić się, który gatunek małp najbardziej przypomina naszego
przodka, nawet jeśli nie uda nam się rozstrzygnąć tej kwestii w sposób absolutnie
przekonujący. Powiadam – warto, bo wiele zagadnień o charakterze emocjonalnym,
które i dziś frapują ludzkie umysły, jak choćby pytanie, kto – kobieta czy mężczyzna –
odgrywał u zarania dziejów dominującą rolę w ludzkiej gromadzie, czy pochodzenie
określano w linii męskiej czy żeńskiej, kogo bardziej czczono – boginie płodności czy
bogów symbolizujących męskich szowinistów – można by (przypuszczalnie)
rozstrzygnąć, gdybyśmy wiedzieli, czy nasi protoplasci bardziej przypominali
Strona 15
monogamiczny gatunek gibonów, czy znacznie bardziej rozwiązłe szympansy. W tym
pierwszym wypadku praludzka społeczność hołdowałaby zasadzie patriarchatu, w
drugim mielibyśmy do czynienia z matriarchatem.
Nasz przodek nie miał wyjścia – musiał nauczyć się mówić.
Łowy czy wytwarzanie narzędzi to czynności zespołowe, ich uczestnicy musieli
więc posiąść umiejętność komunikowania się na wyższym poziomie aniżeli małpy.
Nawet gibony, najbardziej elokwentne z małp, posługują się ograniczoną liczbą
dźwięków i sekwencji dźwiękowych. Wszelako każdy znak dźwiękowy ma konkretne
znaczenie, a jeden z nich jest nader ciekawy i może dać wgląd w sytuację naszych
protoplastów. Otóż gibon potrafi wydać dźwięk niosący ostrzeżenie: odczep się od
mojej partnerki!7 Ze wszystkich małp tylko gibony mają coś takiego w słowniku, bo
tylko wśród nich występuje instytucja małżonki. Nie spotyka się tego typu stałych
związków wśród innych antropoidów. Żyją w grupach, w niektórych przeważają
samce, w innych samice. Szympansice na przykład parzą się z kilkoma samcami po
kolei, nie okazując względów żadnemu z nich, Monogamię gibonów tłumaczy się na
ogół faktem, że u ich samic nie występuje esterus – ruja, faza cyklu płciowego, w
której możliwe jest zapłodnienie i w której samica objawia popęd płciowy i
dopuszcza samca do kopulacji. Ta cecha odróżnia samice gibona od innych małp, a
jednocześnie upodobnia do kobiet. Twierdzi się, że skoro gibonowa może za sprawą
swoich cech fizjologicznych stale dopuszczać samca do kopulacji i skoro może on
zaspokajać swój popęd, kiedy sobie życzy, wystarcza mu tylko jedna partnerka. Ale
nie można odrzucić innego poglądu, bardziej chyba prawdopodobnego, że gibon nie
tyle nie musi, ile zwyczajnie nie pragnie mieć innych partnerek. Monogamia zdaje się
rozwiązaniem komfortowym.
Inaczej niż szympans, goryl czy pawian gibon nie musi być na zawołanie każdej
samicy w stadzie, akurat mającej ruję.
Na pomysł, że gibon jest naszym najbliższym krewnym, jako pierwszy wpadł Ernest
Haeckel, współczesny Darwinowi popularyzator nauk. Koncepcja ta przypadła do
gustu zachodnim historykom, bo była nader wygodna. Skoro życie rodzinne gibona tak
bardzo przypomina model współczesnej rodziny na Zachodzie, to jakże łatwo
zrekonstruować, jak to wyglądało u zarania dziejów. Był więc mąż, była żona, były
dzieci, żyli sobie razem, a gdy dzieci dorastały, opuszczały rodzinne gniazdo (bądź
zwyczajnie były z niego wyrzucane) i szły na swoje. Jeśli tak się zaczynało – jak się
Strona 16
kończy, wiemy – łatwo sobie wyobrazić, co się działo w tysiącleciach spinających
początek i koniec. A więc mężczyzna wyprawiał się na łowy, kobieta dbała o dom
(albo jaskinię), od czasu do czasu spotykali się z sąsiadami zza najbliższej górki.
Niestety, rzeczywisty obraz wcale nie jest taki sielski. Przez większą część liczącej
pięć tysięcy lat udokumentowanej historii naszego gatunku częściej żyliśmy w
poligamii niż w związkach monogamicznych.
Rozwiązły szympans tylko na pierwszy rzut oka nie wydaje się stosownym
kandydatem na naszego najbliższego kuzyna. Gdy jednak policzyć mu chromosomy,
zbadać łańcuchy hemoglobiny – a to tylko dwa z wielu stosunkowo niedawnych
odkryć, okaże się, że to wręcz krewniak. Na jego rzecz świadczy też poziom
inteligencji.
Podczas gdy gibon pod tym względem otrzymał od natury najskromniejsze
wyposażenie ze wszystkich małp, szympans w toku trwającej pięć, sześć (lub siedem)
milionów lat ewolucji własnego gatunku nauczył się wiele. Potrafi posługiwać się
prostymi narzędziami, jak choćby garścią liści czy gąbką, aby wybrać wodę ze
szczelin, wie, jak dobrać się do mrówek, rozgrzebując kijem mrowisko, umie z patyka
zmajstrować dźwignię, potrafi bronić się, miotając w napastnika gałęzie, kamienie i co
tam jeszcze znajdzie pod łapą. Umie zapolować na antylopę i małpę – raczy się
czasami młodymi sztukami. Potrafi stanąć, a nawet przemieszczać się w pozycji
pionowej, no i porozumiewa się z otoczeniem językiem gestów i pomruków, i to dość
bogatym. W rzeczy samej dzisiejszy szympans zachowuje się tak, jak zapewne
zachowywał się nasz protoplasta z gatunku człowiekowatych, gdy stawiał pierwszy
krok na drodze ewolucji[8].
Jeśli wtedy, na samym początku, nasz praprzodek rzeczywiście podobny był
szympansom, to u jego progenitury musiała nastąpić co najmniej jedna, ale za to ważna
zmiana. Zachodziła, rzecz jasna, stopniowo. Kiedy się zaczęła i kiedy proces zmian
dobiegł końca, nie wiemy i nie będziemy wiedzieć. Wiemy natomiast, czego dotyczył:
cykl płciowy, charakterystyczny dla zwierząt, przekształcił się w kobiecy cykl
menstruacyjny, co wywołało daleko idące konsekwencje. Kobieta odkryła swój
seksualizm, a to odbiło się generalnie na stosunkach obu płci. Wątpliwe jednak, aby ta
zmiana miała sprzyjać upowszechnieniu się monogamii. Antropologowie chętnie
kojarzą monogamię z zanikiem rui (ignorując pięć tysięcy lat związków
poligamicznych w udokumentowanej historii naszego gatunku), ale genetycy mają
Strona 17
całkiem inne zdanie, Darwin twierdził, że treścią życia jest walka o byt i zachowanie
gatunku. Ale jego duchowi spadkobiercy, socjobiologowie, wyszli z tezą, że nie
ludzie, lecz geny są pierwszorzędnymi uczestnikami tej 19 walki. Właśnie one,
mikroskopijne cząstki chromosomów, co jak ongiś poeci sprawują rząd dusz na
naszym świecie, walczą o przetrwanie zacieklej i brutalniej niż naj ambitniejsi
karierowicze. Mają jeden cel: mnożyć się, mnożyć i trwać. Jeśli to przyjąć za
podstawę – uważają socjobiologowie – automatycznie wyjaśnia się wiele po zornie
niezrozumiałych ludzkich postaw i czynów. Tak więc wedle ich teorii, gdy w
paleolicie warunki klimatyczne i wszystko, co się z tym łączy, ulegało okresowo
pogorszeniu (a takich okresów było wiele), wtedy za sprawą dbających o swój interes
genów oboje rodzice zajmowali się potomstwem. Każdy z nich dbał o własną
genetyczną lokatę. W efekcie powstawał związek typu monogamicznego, nawet wbrew
tradycji czy obyczajom plemiennym. Gdy warunki zewnętrzne ulegały poprawie, do
opieki nad dzieckiem – czyli wspólną inwestycją genetyczną – wystarczała matka.
Uwolniony od obowiązków rodzicielskich ojciec zaczynał nurzać się w rozpuście,
rozsiewając geny na prawo i lewo, bo na tym polegał ich – genów – interes. Inaczej
mówiąc, Casanovą epoki kamiennej wcale nie powodowały chucie, ale DNA zawarte
w jego chromosomach. Paniom nie dana była tego typu biologiczna carte blanche.
Damskie geny lokowały się tylko w jeden sposób i w jednym miejscu – w łonie matki
i w organizmie płodu, co znakomicie tłumaczy cechę zwaną uczuciami
macierzyńskimi[9].
Nie ma podstaw, aby twierdzić, że w paleolicie przeważały związki typu
monogamicznego albo przeciwnie – poligamia. Owszem, zanik cyklu płciowego, rui,
sprzyjał monogamii, co nie znaczy, że monogamia stanowiła zasadę. Geny zależnie od
okoliczności sprzyjały albo związkom monogamicznym, albo poligamicznym, ale też
nie stanowiły wyłącznego czynnika. Można więc chyba wysunąć hipotezę, że nasz
rodzaj u zarania swych dziejów przypominał w sferze zachowania szympanse, ale w
miarę wykształcania się cech właściwych ludziom i objawiania „natury człowieka”,
będącej wspólnym owocem cech dziedzicznych oraz działania czynników
środowiskowych, zmieniał się tryb i styl życia naszych protoplastów. Przez większość
udokumentowanej historii rodzaju ludzkiego „natura człowieka” sprawiała, że w
okresach zagrożenia jednostki lgnęły ku sobie, gdy zaś warunki zewnętrzne stawały się
bardziej sprzyjające, stosunki wewnątrzplemienne rozluźniały się. Przez miliony lat.
Strona 18
warunki zewnętrzne ulegały ciągłym zmianom – lodowiec raz napierał, raz cofał się –
w konsekwencji zmieniał się model życia naszych praprzodków. Wahadło stale
przesuwało się od stanów bliskich monogamii ku związkom bliskim rozwiązłości, i na
odwrót. Nie można wykluczyć, że palma pierwszeństwa, jeśli idzie o rozwiązłość,
należy się kobietom, a nie mężczyznom. Kobiety bowiem stanowiły w pierwotnych
społeczeństwach znakomitą mniejszość.
SEKS A ROLE SPOŁECZNE
Mimo trudnych warunków homo erectus nie tylko trwał, ale wręcz rozwinął się, i to w
zdumiewający sposób. Jedno zdaje się pewne – bez względu na upodobania do
monogamii, czy przeciwnie, warunki, w jakich przyszło mu funkcjonować, sprzyjały
życiu w gromadzie.
Homo erectus prowadził ruchliwy tryb życia tyleż z wyboru, co z konieczności.
Owszem, odziedziczył poczucie przynależności do określonego obszaru, ale w miarę
jak rozwijał się jego mózg, instynkt miejsca tracił na znaczeniu. Gdy w okresie zmian
klimatycznych ziemia jałowiała, roślinność ubożała, a zwierzyny ubywało,
praprzodkowi świtało, że swoje miejsce wyeksploatował do końca i czas
powędrować gdzie indziej. Bywało, że teren, na który przybył, już do kogoś należał.
Wtedy rozpętywała się wojna. Pokonanych przepędzano, a jeśli było ich niewielu,
włączano do plemienia zwycięzców.
Jakieś 350 tysięcy lat temu nasz praprzodek odkrył zalety życia osiadłego. Stało się
to za sprawą zmian klimatycznych, zmian zdecydowanie na gorsze. Przez większą
część plejstocenu – wedle stratygrafii oznacza to ostatnie dwa miliony lat – klimat
ulegał cyklicznym zmianom. A to grzało słońce i było przyjemnie, a to ściskał mróz, i
tak bez przerwy. Gdy wiało chłodem, lodowce zamknięte w wysokich pasmach
górskich zaczynały schodzić w doliny, łączyć się i przeć na południe, skuwając
wielometrową warstwą zmarzliny tereny po dzisiejszy Nowy Jork, Londyn i Kijów. W
takich okresach półmilionowa ludzka społeczność – na tyle ocenia się liczbę
ówczesnych mieszkańców naszej planety[10] – skupiała się w wąskiej strefie klimatu
w miarę umiarkowanego wokół Morza Śródziemnego.
Tylko tam jeszcze występowała pora roku podobna do naszego lata.
Strona 19
Na Saharze, co dziś wydaje się nieprawdopodobne, kwitło życie, padały obfite
deszcze, żywiąc wiele gatunków roślin i zwierząt. Ale ten i ów z naszych
protoplastów, jak choćby homo erectus, którego szczątki odkryto w Zhoukoutian
(Czoukoutien) w północnych Chinach [tzw, człowiek pekiński – przyp. tłum.], znalazł
inny sposób na przetrwanie w okresie lodowcowym: odkrył zalety jaskiń, a nade
wszystko wynalazł coś, czego nikt przed nim nie dokonał – ogień.
Trzeba było dziesiątków tysięcy lat, nim to samo odkryto w Europie, ale tak czy
owak ciepło bijące od ogniska, światło rozpraszające groźną ciemność wywarły
rewolucyjny wpływ na rozwój naszego gatunku, na jego uczłowieczenie.
Człowiek, który uganiał się za zwierzyną, skory był do wędrówek. Jaskiniowiec
cenił zalety pieczar. Gdy już znalazł sposobną grotę i gdy wokół nie brakowało
zwierza, osiadał na stałe.
Życie w jaskini rządziło się własną logiką. Do wyjątków jednak należały wielkie
groty, jak słynna z malowideł trzystumetrowa Altamira w północnej Hiszpanii.
Częściej znajdowano skromniejsze pomieszczenia, jak Lascaux we Francji. Jej główna
komora liczy niecałe trzydzieści metrów długości i dziesięć szerokości. Lokatorzy
sprzed piętnastu tysięcy lat, którzy zostawili na ścianach Lascaux bogactwo
malowideł, głównie zwierząt, i tak byli szczęśliwcami. Większość im współczesnych
mieszkała skromniej, a na pewno ciaśniej.
Przejście od życia w otwartej przestrzeni do życia wśród kamiennych ścian w
sensie fizycznym i psychologicznym musiało prowadzić do perturbacji społecznych.
Każdy mieszkaniec miał co prawda wyznaczone miejsce bliżej lub dalej od ogniska,
zależnie od hierarchii w gromadzie, ale przetasowania, koniunkturalne sojusze i
wrogość stawały się nieuchronne. Niewykluczone, że właśnie w tym okresie pojęcie
„rodzina” jęło nabierać rzeczywistego znaczenia.
Prehistoryczna rodzina skupiała się wokół kobiety, jak cytoplazma wokół jądra w
komórce. Była to konsekwencja szczególnej roli matki i stosunków opartych na
macierzyństwie, wyraźnie i zdecydowanie różnych od innych stosunków
wewnątrzgrupowych. Trzeba pamiętać, że rola mężczyzny w prokreacji została odkryta
nader późno, jeśli za miarę czasu przyjąć etapy ewolucji naszego gatunku.
Jeszcze w ubiegłym stuleciu antropologowie ze zdumieniem znajdowali
prymitywne szczepy nieświadome związku między kopulacją a poczęciem. Wydaje się,
że wszyscy nasi przodkowie żyli w niewiedzy na ten temat mniej więcej do roku 9000
Strona 20
p.n.e.
Przez większą część paleolitu człowiek traktował otaczający go świat na zasadzie
ja – ty. Podczas gdy dzisiejszy mieszczuch postrzega świat w kategoriach przedmiotu,
to człowiek prymitywny widział w morzu, drzewach, ziemi, zwierzętach, ptakach i
rybach takie same jak on, choć różne odeń wyglądem, podmioty. Nawet gdy nauczył
się wytwarzać narzędzia, gdy zmieniał tryb życia i rozwijał umiejętność myślenia,
niewiele różnił się od bestii, z którymi dzielił swój świat. Nadal ledwie odbijał od
swych kuzynów z rzędu naczelnych. Dopiero pod koniec paleolitu jął ewoluować w
kierunku gatunku, który w XX stuleciu naszej ery zacznie podbijać kosmos. Zapewne
nie zastanawiał się nad otoczeniem. Wszystko wokół jawiło mu się jako naturalne,
oczywiste i niezmienne, a więc nie budzące szczególnej ciekawości. Naturalne było
dlań i to, że kobieta, podobnie jak łania, kobyła czy klępa i w ogóle każda samica,
albo nosi w sobie płód, albo zajmuje się miotem, i tak w kółko przez całe dorosłe
życie. Nie zastanawiał się, dlaczego ogier wspina się na kobyłę, a tryk na owcę. Robił
to samo, dobierał się do kobiety, bo tak podpowiada instynkt i tak się zaspokaja żądze.
Seks i moralność jęły się pojawiać znacznie później, na jednym z ostatnich etapów
ewolucji ludzkiego gatunku.
Poczucie ojcostwa objawia się w dwóch dziedzinach – społecznej i biologicznej,
Ta pierwsza może funkcjonować niezależnie od drugiej, ale w rozwiązłym
społeczeństwie o ojcostwie w ogóle nie mamowy. Odpowiedzialność za potomstwo
spoczywa wyłącznie na kobiecie i w stosunku do niej określa się związki krwi. Inaczej
jest w społecznościach, w których związek mężczyzny z kobietą lub kilkoma bądź
kilkunastoma kobietami jednocześnie ma charakter ciągły.
W takich warunkach poczucie ojcostwa objawia się niejako automatycznie. Jeśli
posłużyć się przykładem współczesnych ludów prymitywnych, można stwierdzić, że
mężczyzna epoki paleolitu rzeczywiście gotów był brać na siebie obowiązki
wynikające z ojcostwa. Pełnił więc funkcje przewodnika stada, doradcy i opiekuna tak
dzieci, jak i kobiety (kobiet), z którą pozostawał w związkach o charakterze
seksualnym. Niemniej jego rola – jeśli to właściwe słowo w odniesieniu do epoki
kamiennej – z psychologicznego punktu widzenia była drugorzędna. W darwinowskiej
walce o zachowanie gatunku mężczyzna wykonywał czynności pomocnicze.
Co innego w walce o byt. Bez jadła, które mężczyzna zdobywał, kobieta –
kreatorka życia – niewiele by zdziałała. W szczytowych okresach naporu lodowców