12283

Szczegóły
Tytuł 12283
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

12283 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 12283 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

12283 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

JERZY PRZEŹDZIECKI MASZ OCHOTĘ NA MIŁOŚĆ? sztuka teatralna w trzech obrazach Tower Press 2000 Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000 OSOBY:ON ONA Dekoracja dowolna – niezmienna. Może nią być jedynie łóżko lub tapczan. Może nią stać się także pokój, w którym znajdują się, oprócz dużego łóżka: szafa z „zamarzniętym” lustrem na drzwiach, dwa krzesła i stół na którym stoi radio, dwoje drzwi, z których jedne – zasło-nięte storą – wiodą na balkon. Na podłodze, opodal łóżka – telefon. Pod jedną ze ścian rajs-bret kreślarski z planem mieszkania. OBRAZ PIERWSZY Muzyczna introdukcja. Ciemność. Słychać jak ktoś przez dłuższą chwilę nie potrafi uporać się z zamkiem drzwi zewnętrznych. Wreszcie niewidoczne drzwi stają otworem. Zapala się światło w przedpokoju. Otwierają się drzwi pokoju. Wchodzą ONA i ON. ON – Jeszcze nie zapalaj! Chwileczka! (ON zbliża się do drzwi balkonu i zaciąga zasłonę. ONA umieszcza na podłodze dużą tor-bę). ON – Dlaczego nic nie mówisz? Kumpel, rozumiesz? Nikt nic nie wie. Przychodzimy, odcho dzimy. ONA – Ale on wie. ON – Wie, że będę tu pracował. ONA – Naiwny jesteś. ON – (wybucha) No, to dobrze! Niech sobie myśli, co chce! A nawet podejrzewa, że przyjdę tu z dziewczyną! Czemu znowu wydziwiasz? Ustaliliśmy wszystko. Zgodziłaś się. Zawsze mo-żemy wyjść! Nikt nas nie zmusza. ONA – Otwórz okno. Tu śmierdzi. ON – Miła jesteś. ONA – Przepraszam. Chyba powinniśmy się rozwieść! ON – Nie ma sprawy. Jedno twoje słowo i cześć! Zostajemy dobrymi znajomymi. Masz mnie dość? ONA – Mam dość wszystkiego. Całego świata. Samej siebie nie znoszę! Wywietrz ten pokój! Otwórz drzwi od balkonu! ON – Trzeba będzie mówić ciszej. ONA – Przywykłam. Co wieczór ze starymi szepcę, aby nie obudzić małej.I po kim ona taka nerwowa? ON – Po mnie oczywiście. Wszystko najgorsze odziedziczyła po mnie. (Otwiera drzwi balkonowe.) ON – Jak tu cicho! Dlaczego masz mnie dosyć? ONA – Wcale tego nie powiedziałam. ON – Ale to nie znaczy, że mnie kochasz. ONA – To właśnie znaczy, że ciebie kocham. Chce mi się tylko coraz częściej uciec. ON – Uciekliśmy.... ONA – No, dobrze. Co dalej? Mamy się kochać, tak? W takim razie się rozbiorę. ON – Przestań się wygłupiać! Możesz zdjąć buty, bo zrobiłaś ślady na dywanie. ONA – To nie ja. ON – A kto? ONA – Może inna, która była tu wczoraj. ON – Masz zabłocone buty. Ślady są świeże. Żadna dziewczyna tu nie przychodzi gwarantuję. On jest... Jakby ci to powiedzieć?... No... nie interesują go te sprawy. ONA – (śmiejąc się) Chcesz powiedzieć, że... Nie mogę! Ale wymyśliłeś! ON – Poważnie. Nikt go nigdy nie widział z dziewczyną. ONA – To może on... Uważaj! AIDS ci grozi. ON – Dobra. Będę uważał. ONA – Więc jesteśmy w mieszkaniu pedała. ON – Tego nie powiedziałem, ONA – Powiedziałeś, że będziesz z nim uważał. ON – Bo chciałem skończyć tę głupią rozmowę. AIDS to nie żarty. ONA – I wiesz o nim tak dużo. ON – Wiem, że jest inny. Mądrzejszy od wszystkich, których znam. ONA – Nigdy mi o nim nie opowiadałeś. ON – Owszem. ONA – Co to znaczy „owszem”? ON – Opowiadałem. Widocznie nie dotarło do ciebie. Nigdy mnie nie słyszysz. ONA – Ile ma lat? ON – Jest w moim wieku. Skończmy tę rozmowę. ONA – Miał żonę? ON – Chyba tak. Miał. Kiedyś zrobił aluzję na ten temat. ONA – „Aluzję” ?... Niesamowity facet. Jakie ma imię? ON – Już ci mówiłem – Adam. Wykrył finansowe machlojki swego szefa. Stracił pracę. Szar pie się. Szuka nowej. Próbuje handlować na bazarze. Powiedział, że nas rozumie. ONA – W takim razie wypaplałeś mu, że przychodzisz tu ze mną. ON – Czy ty wreszcie zmienisz płytę, czy nie? Co się z tobą dzieje? Powiedziałem, że przyjdę tu pracować, bo mieszkam w jednym pokoju z rodzicami, a moja żona z dzieckiem u swojej matki. Wspomniałem, że starzy nie pozwalają mi palić światła. ONA – Więc poinformowałeś go o wszystkim. Czy także o tym, że ze sobą w ogóle nie żyjemy? ON – Kiedy się do czegoś przyczepisz, to można zwariować! ONA – Jeśli taki mądry, to i tak domyślił się wszystkiego. Zlitował się nad nami. Mamy się ko chać z jego łaski! To ja nie chcę! ON – W porządku. Wracamy do domu. (Zamyka drzwi od balkonu.) ONA – Do jakiego domu? Gdzie my mamy ten dom?! ON – Pójdziemy każde w swoją stron? Słuchaj, brak mi już sił... Zabieraj swoje rzeczy! ONA – Oczyszczę tylko ślady. (Przyklęka i zaczyna czyścić dywan chusteczką.) ON – Nie chustką, dziewczyno! ONA – Powiedziałeś jak dawniej. To nie były jednak moje ślady. Włącz radio! ON – Przecież wychodzimy. ONA – Posiedźmy jeszcze trochę. Może coś się wymyśli. (ON włącza radio. Muzyka.) ONA – Która godzina? ON – Dziewiąta. ONA – Ania już chyba śpi. Mam nadzieję, ze nie ogląda telewizji.ON–Jasne. Chrapie aż miło.ONA – Chyba mama wywietrzyła. ON – Na pewno. Więc idziemy?... ONA – Co ci się tak śpieszy? ON – Odeszło mi. Mieliśmy o wszystkim zapomnieć. ONA – Jeszcze zapomnimy. Włożę szlafrok. (ONA otwiera drzwi szafy, robiąc z nich w ten sposób coś w rodzaju parawanu. Za od-chylonymi drzwiami zdejmuje suknię.) ONA – Przebierz się! ON – Pomyrdani jesteśmy oboje! (Zdejmuje marynarkę) ONA – Bogu dzięki! Nie patrz! ON – Masz piękną pupkę! Inne szczegóły...także. ONA – Podglądasz! ON – Oczywiście. Już dawno nie widziałem gołej kobiety. I takiej ślicznej. ONA – Chyba nie chodzi ci o kobietę, tylko o mnie. ON – To skomplikowane. Dobra. Nie widziałem ciebie. ONA – Powiedz mi...słowa. Mów dużo słów! ON – Jakich?... Jesteś niesamowita? Więc... Myślę o tobie stale nocą i dniem. Marzę na przy kład, że wszyscy już śpią, cały świat zamilkł, a my leżąc tak... legalnie obok siebie, możemy robić, co tylko chcemy – brewerie, rozumiesz? Porno!... I właśnie dlatego, nie wykorzystuje-my szansy. Leżymy sobie, gadamy... Właśnie jakby na przekór... Trudno to wyrazić... Jest chyba wiele sposobów spędzania z sobą nocy. Przynajmniej tak myślę. ONA – Ile razy mnie zdradziłeś? ON – Przestań! ONA – Mów ze mną szczerze, jakbym była tym twoim przemądrym Adamem, ON – Jesteś za bardzo Ewą. Co ty tam robisz? ONA – Słucham. Mów! ON – Ale kiedyś wyjdziesz zza tej szafy? ONA – Boję się. ON – Więc ja przyjdę do ciebie. ONA – Najmilszy, kochany! Jeszcze chwila! Walczę z masą rzeczy. Jak można przewidzieć własne Pragnienia? Chciałabym cię spotykać rozradowana, oddawać ci się beztroska... ON – Gdzie ty żyjesz? Nie w tym kraju. Tu beztroskie są kurwy. ONA – Wstrętne! ON – Nie rozumiem. ONA – Rozumiesz. Dobrze rozumiesz! Zdemoralizowali cię, jak innych! Reklamy prostytutek w gazetach uznajesz za coś normalnego. Wstrętne jest to, co powiedziałeś. ON – Ale to prawda. ONA – Dzisiaj nie chcę żadnej prawdy! Chcę, żebyś mi opowiadał bajki o...miłości! O kwiatach! ON – Ile ty masz lat? ONA – Na to nie ma wieku. ON – Zmęczony jestem. Wszystkie bajki zapomniałem. Jak długo można tak żyć? ONA – Więc nie opowiesz? To nie wyjdę. ON – Kochana moja, najmilsza żono!... ONA – Opowiedz o Wigrach.Zaraz... Chwileczka. Nie tak szybko... ON – Nad Wigrami... w upalnym, letnim słońcu, poznali się...ON i ONA. ON był księciem, bo wierzył w szczęśliwą przyszłość. A ONA księżniczką, bo wszyscy dookoła oddawali jej hoł-dy i zapewniali o swej szlachetności i przyjaźni. Zjawił się też zły rycerz – niejaki Marek, przystojniak z Krakowa – który uwieść chciał niewinną księżniczkę. Lecz książę rozprawił się z rywalem, a zwyciężywszy go pojął, iż dostąpił łaski wielkiej miłości... Dość. Nie zimno ci? (ONA wychodzi zza szafy). ONA – I co dalej? ON – Ale wyglądasz! ONA – Jak? ON – Jakoś tak... Oczy sobie zrobiłaś inaczej, czy co... Sam nie wiem... ONA – Dziękuję. Mów! (ON milczy) ONA – Mów, proszę... ON – O czym? O rany! No, więc...pokochali, pokochali się oboje z księżniczką... ONA – I postanowili zostać mężem i żoną. ON – Stało się tak. Nie skończyli studiów, bo urodziła się im córeczka, którą ukochali nad ży-cie. Dla niej musieli ciężko pracować. Pracowali, tyrali od świtu do nocy lecz nic z tej ich harówki nie wynikało... I stawali się coraz biedniejsi i bardziej zgorzkniali... Mam na ciebie ochotę. ONA – Bo książę był uczciwy i nie brał łapówek... ON – ...A księżniczka się nie puszczała. ONA – Mocno powiedziane. ON – Mocne są dzisiejsze bajki. ONA – Ale czy byli ze sobą szczęśliwi? ON – Stali się dla siebie wzajem jedynym szczęściem i ucieczką od zakłamanej rzeczywistości. ONA – Dlatego zakłamanie i fałsz przetrzymywali... ON – ...Choć dręczyło ich i dołuje dalej wiele podłości i pokus, a w dodatku – wciąż nie mają własnego zamku. Okazało się bowiem, że książę jest naiwny i głupi... ONA – A nie! Oszukują go zawsze ci, co rządzą! A księżniczka kocha go za to jeszcze bardziej. ON – Jest naiwniakiem, dupkiem żołędnym żyjącym z pensji! Muszę się napić! (ON wyjmuje ze swej teczki butelkę i stawia ją na stole. Obok butelki kładzie bułkę „pary-ską”, kostkę masła i kiełbasę.) ONA – Zepsułam ci humor. ON – Ale gdzie tam. Stabilność! Przecież pensja gwarantuje nam, jak wiesz, godziwą egzy stencję... A nawet...perspektywy. ONA – Boję się kiedy tak ironizujesz... ON – Czego? Przecież świetlana przyszłość przed nami! Należy wierzyć politykom!Pijesz?ONA – Muszę? ON – Nic nie musisz. Nikt nic nie musi! Przymus w naszym krają? Wielopartyjność! Wolno-rynkowośó! Prywatyzacja! Precz z inflacją! Przepychaj się! Walcz! Zgarniaj! Niech żyje ka-sa! Afery finansowe to symbol postępu! I jeszcze... urlopy spędzaj koniecznie na Wyspach Kanaryjskich! Ewentualnie na Karaibach!... ONA – Przerysowujesz. (robi kanapki) Wszystko zrobiło się bardzo skomplikowane... ON – Przekazuję tylko obraz realności. I racja – skomplikowanej cholernie – dla wiecznych harcerzy! Podobnych do mnie! ONA – (śmiejąc się) Jesteś nieznośny! ON – Kiedyśmy tu weszli, powiedziałaś, że powinniśmy się rozwieść... ONA – Przestań! Żartowałam. ON – Myślę, że jednak nie. ONA – Co się z tobą dzieje? ON – To samo, co z tobą. Mam też po uszy wegetacji, marazmu, braków, cwaniaczków z lewej czy z prawej, chamstwa. „Dobrych, oddanych nam przyjaciół...” Przecież lata płyną, ci u góry się niby zmieniają, a nawijają o tym samym... ONA – Co ty wygadujesz? Wszystko się zmieniło! ON – Zresztą, jeśli nawet to i owo uda się przeprowadzić dla tych, którzy się właśnie uro-dzili, to mnie osobiście zupełnie nie odpowiada następne dziesięć lat braku perspektyw. A, na przykład, jak zarobić forsę na mieszkanie, wiesz? (ONA – ociera łzy) ON – Dlaczego płaczesz? ONA – Dziwisz się? ON – Kochanie... ONA – (Wybucha) Z nikąd najmniejszej nadziei? Z nikąd? ON – O, nie. Nadziei jest masa. Mało ci? Przecież może za jakieś dwadzieścia, trzydzieści lat,będziemy się mogli wprowadzić do uroczego mieszkanka w pięknym bloku...ONA – Więc...jak tu żyć?... ON – Trzeba uciekać. Dać dyla w stabilność...Choćby obcą, ale... trwałą, ugruntowaną działa-niem pokoleń ludzi chodzących po ziemi, a nie – jak u nas – wiecznych marzycieli i romanty-ków! Złota wolność, pamiętasz? Wszystko się powtarza. ONA – Ale przecież...cały świat mówi, że...właśnie dokonaliśmy czegoś wielkiego...chodząc po ziemi, myśląc perspektywicznie... ON – Na nową perspektywę nie dam się już nabrać. Czas upływa. Życie jest jedno i w do-datku piekielnie krótkie. Masz, wypij! (ONA wypija kieliszek wódki) ONA – Bardzo się boję. Ogromnie. Dokąd ty chcesz uciekać? ON – Pamiętasz Tadka Wasiaka, prawda? Też taki, jak ja... naiwniak, którego każdy może wy-rolować. Dostałam od niego list z Sydney. Już tam oboje z Zolką zapuścili korzenie. Miesz-kają w luksusowym domu. Tadek pracuje jako listonosz, Zolka jest pielęgniarką w szpitalu... Tadek uzasadnia, że to dla nas jedyna szansa. On wie, że za studenckich czasów dorabiałem jako hydraulik. Twierdzi, że z tym zawodem damy sobie radę bardzo łatwo. Trzeba tylko mieć zaświadczenie z pracy w formie odpisu, przetłumaczone przez przysięgłego tłumacza. ONA – Chcesz zostać australijskim hydraulikiem?... ON – Na początek. Potem, kiedy poduczę się innego zawodu...Co tak patrzysz?...Chcę, żebyśmy przeżyli życie jak ludzie. Mam ci wyjaśniać?ONA – Przyszedłeś tu ze mną, aby mi o tym powiedzieć? Daj wódki! ON – (Napełniając kieliszek) Przyszedłem, bo cię kocham! Cholernie kocham! Chciałem, żeby tu, w tym pokoju było wszystko – żebyśmy się kochali i postanowili wreszcie coś zrobić z własnym, zakichanym życiem. Bo jest jedno, rozumiesz? Nikt nam drugiego nie da! ONA – Już to powiedziałeś. Nie nalewaj sobie tyle! ON – To moje Volvo! Tego na czterech kółkach nawet za 300 lat nie kupię!...Ale jest Volvo...dostępne każdemu! (Wypija) To był Mercedes! Tymczasem. Volvo „wyprodukuję” później... ONA – W Australii byś się rozpił. ON – Ja? Zacząłbym uprawiać surfing, mielibyśmy dom, samochód, spokój... – Wszystko, czego tu nigdy nie osiągniemy, ONA – Tęskniłbyś jak wariat. ON – Może przez jakiś czas. Ale potem bym się przyzwyczaił. A już Ania... Z nią by nie było problemu. ONA – Zostałaby Australijką. Niesamowite. ON – Po trzech latach dostaje się obywatelstwo. ONA – Tak szybko?! To cudownie! Kiedy jedziemy? ON – Ty poważnie? Zgadzasz się? ONA – A czego się spodziewałeś? ON – Myślałem, że... Sam nie wiem... że jakoś tak sentymentalnie będziesz uzasadniała... ONA – Co ty wygadujesz?! Boże! Przyjeżdżamy, a tam piękny dom już na nas czeka! I żadnych problemów, nawet najmniejszych! No, może kwestia doboru kolorów dywanów, czy obić... To nie istotne. Dookoła radośni, uśmiechnięci ludzie, konta w banku. ON – I natura – czysta nie skażona! ONA – Właśnie. Zaczynamy wreszcie chodzić do, teatru... ON – Angielski opanowujemy w ciągu dwóch miesięcy. No, trzech. To łatwy język. ONA – Oczywiście! ON – I ty się naprawdę zgadzasz? Wciąż nie mogę uwierzyć. Myślałem, że będziesz miała ty siące zastrzeżeń. ONA – Żadnego. Nawet najmniejszego. ON – Nie zgrywasz się? ONA – Ja? Oszalałeś? Mogłabym wyemigrować natychmiast. Dzisiaj zaprowadziłam wreszcie mamę do lekarza w naszej przychodnio. Około dwudziestu czekających chorych, awantury. Co chwila ktoś podchodzi z boku. A to inwalida, a to kobieta w ciąży...Lekarka się spóźniła. Przychodzi i mówi, że jest po całonocnym dyżurze w szpitalu...Ludzie wrzeszczą... Mama o mało nie zemdlała. Mnie samej zrobiło się słabo. W dodatku, wracam do szkoły, a kierow-niczka na mnie, że miałam kogoś tam zastąpić w innej klasie. I jakie spojrzenie – „Wszyscy pani od dwunastej szukali. To niedopuszczalne. W obecnych czasach, trzeba mieć poczucie odpowiedzialności!” I, wyobraź sobie – przypomina mi o „obecnych czasach” facetka, która podobno niegdyś nachapała razem ze swoim mężem, partyjnym dygnitarzem ile się dało. Któ- ra nic, tylko chwaliła wspaniały program rozbudowy kraju i osiągnięcia ekonomiczne – efekt działań tych, którzy rządzili?! Starsi koledzy dobrze ją pamiętają. Dlaczego nic nie mówisz? ON – Najgorsze to... Co zrobić z rodzicami? ONA – Będziemy im wysyłać paczki. Zgodzą się na pewno. ON – „Paczki”... Jakieś tam paczki, nie będą miały dla nich najmniejszego znaczenia. Wiesz jaki jest ich stosunek do ludzi żebrzących o wsparcie za granicą... Nie chodzi zresztą o zgodę naszych starych. ONA – A o co? ON – Trudno to jakoś... Zostaną sami. ONA – Będą się odwiedzać, mówić o nas, wspominać... ON – Moi załamią się zupełnie. Wyjeżdżam na dwa tygodnie, a oni już nie sypiają po nocach. ONA – Przesada. Nie powinniśmy dla jakiś tam sentymentów poświęcać całego życia! ON – To się dobrze mówi, ale... Jakoś nie mogę sobie tego wszystkiego wyobrazić. Prze-cież...to będzie rozpacz. Widzisz nasz wyjazd, odlot samolotu?... A moja mama z sercem... Ta jej choroba wieńcowa i w ogóle... ONA – Moja ma cukrzycę i nie przejmuję się. ON – Widocznie jesteś twardsza ode mnie. Łatwo przechodzisz nad tym do porządku dzienne-go, ale ja... Boję się, że stale bym o nich myślał. Poza tym...u mnie w zakładzie... Rzuciłem taki plan, żeby bezpośrednio nawiązać kontakt z naszymi odbiorcami zagranicznymi. W ten sposób mielibyśmy wymiennie importowane przez nas surowce, a ponadto jakąś tam rezerwę dewizową. Jeszcze nie wiem, czy to przejdzie. Ale dyrekcja tak jakby uznała mój projekt. ONA – Więc uznała, czy nie? ON – Boję się zapeszyć. Chyba uznała. Trzeba to uzgodnić wyżej...nie masz pojęcia. – Dy-rektor mi dziękował, Lisiecki... A potem przyszedł sam Rufin. Gadka-szmatka o tym, co ro-bię, co zamierzam... Ignaciak zazdrosny, jak cholera, to znaczy, że jest nieźle. ONA – Wreszcie cię może zaczną doceniać. Ale w Australii mógłbyś zostać całkiem dobrym hydraulikiem. Weź to też pod uwagę. ON – Jasne. Biorę, oczywiście. Ale, tak jakoś czasem myślę, że... Nie uważasz, że poziom życia to nie wszystko?... Człowiek jednak przywykł do zakładu, do miasta. Poza tym coś się przecież zmienia. Trochę nawalam. Oderwanie się od tego, w czym się przez tyle lat tkwiło, może okazać się... Sam nie wiem jak to powiedzieć. Weź ten angielski. Niby można się go nauczyć. Ale żeby nim coś wyrazić – tak po naszemu... Chyba nie możliwe. A poza tym Ania. Dziadek w powstaniu, pradziadek zamordowany przez Moskali w Katyniu, a ona... Australij-ka... Rozumiesz coś z tego? ONA – Więc wypinamy się na wszystko i jedziemy, czy nie? Miałabym nowe ciuchy, kosmety ki... ON – Zupełnie jakbym cię słyszał po raz pierwszy. Czy ja cię znam, dziewczyno, czy w ogóle nie znam?! Przecież to nie wyjazd do Zakopanego. Zaczyna się życie gdzieś na końcu świata, na antypodach. W dodatku jakoś zupełnie ktoś inny. ONA – Ty jako australijski hydraulik. Ja – dajmy na to – pomoc domowa i fajnie. ON – Na prawdę tak myślisz? Zaczynasz mnie wkurzać, słowo daję! Kosmetyki!...Jak długo jesteś moją żoną? Dziesięć lat, tak? Dziesięć lat i okazuje się, że ja do sasa, a ty do lasa. ONA – Zmieniłam się. Chcę żyć na poziomie, ubierać się i nie mieć kłopotów! ON – Tam będziesz miała inne kłopoty. ONA – Żadnych. Najwyżej przepłoszę kangura z ogródka. ON – Zwariowała! Słowo daję, że zwariowała! Tu wszystko znamy ludzi, drzewa, na wet...kamienie. ONA – Tam też poznamy. Romantyk jesteś. ON – Ja się tak łatwo nie zmieniam. ONA – Dobry sobie! Sam to wymyślił, a teraz kiedy mnie zapalił ja jestem winna. ON – To odmyślam! Odmyślam rozumiesz?! ONA – Całe szczęście. ON – Co?...Co powiedziałaś? ONA – Kiedy się słucha bajek, trzeba udawać, że się w nie wierzy. ON – To znaczy, że ty przez cały czas... Przewrotna makolągwo!... ja ciebie!... Zginiesz marnie! (ON zaczyna się śmiać. Rzuca się i obejmuje ją!) ON – Znienawidzę cię! Podła jesteś! Ohydna! (Wyciemnienie) OBRAZ DRUGI ON i ONA leżą na łóżku. Są oboje w ubraniach. ONA wstaje porządkuje garderobę i wło-sy. Ogląda spódniczkę. ONA – Jesteś gwałciciel, zboczeniec i erotoman. W ogóle wariat! ON – (leżąc) Jasne. Do takich świat należy. ONA – Prymityw! I co? Dumny, zadowolony?... Rozdarłeś mi spódniczkę. W dodatku nie na szwie. (Odgina drzwi szafy i przegląda się w lustrze.) ONA – Odpowiedz coś! ON – Kupię ci nową. ONA – Trzymam cię za słowo. ON – Przestań być babusem. ONA – A kim mam być – królową angielską? Rok walczyłam, żeby zdobyć tę właśnie indyjską kieckę? ON – Pewna królowa angielska dłużej walczyła o Indie, możesz być spokojna. ONA – O czym ty w ogóle mówisz? o jakich Indiach? Co mnie Indie obchodzą? ON – Jako Indoerupejka nie możesz tak czuć. ONA – Tak to sobie wyobrażałam. Speluna i cyniczny facet w łóżku. ON – Ten cyniczny facet został twoim mężem. ONA – Widocznie jestem masochistka. ON – Pani nie jest w stanie mnie obrazić. ONA – Bo ci dobrze, tak? ON – Właśnie. ONA – Nie wiele ci potrzeba. ON – Potrzeba ci strasznie, okropnie wiele – twojej miłości! ONA – Miało być ładnie, rozumiesz? Inaczej, romantycznie. Przynajmniej czysto! Przyniosłam poszewki. Prześcieradło... ON – Kochana moja, najmilsza! (Podbiega i całuje JĄ) ONA – Chciałam, żeby było...jakoś tak...Nie będziesz się śmiał? Chciałam sobie wyobrazić, że jesteśmy we wspaniałym hotelu, że szumi morze, szczyty gór srebrzą się w blasku księżyca... że popijamy... ON – ...Cinzano z lodem, albo „Krwawą Mery”... ONA – Znowu się ze mnie nabijasz?... ON – Nie! Przysięgam, że nie! Wszystko zrobimy jeszcze raz. Będzie morze. Będą gwiaz dy!...Kocham cię! ONA – Tak nudno na co dzień. Tak beznadziejnie. ON – Nudno? U nas, w Polsce?! Przecież tu wszystko... pędzi, gna na złamanie karku! Każde-go dnia coś nowego. Istny teatr, kino, western!...W dodatku każdy obywatel gra swoją rolę. Chce czy nie chce. ONA – Mam gdzieś wielkie wydarzenia! Chcę żyć wreszcie trochę dla siebie. Daj mi papierosa! (ON podaje jej paczkę.) ONA. – O Bożej! Co ty palisz? (ONA wyjmuje ze swej torebki paczkę „Malboro”.) ONA – Chciałam, żebyśmy przynajmniej tej nocy... Przyniosłam też... Resztka winiaku. Akcep-tujesz? (ONA wydobywa ze swej torby butelkę i płaskie pudełko.) ON – Sam nie wiem, co powiedzieć. ONA – Nic nie mów. Otwórz sardynki. Zrobię jakąś kolację. (ON zaczyna otwierać puszkę. ONA smaruje bułkę z masłem.) ON – W którym miejscu rozpruła ci się ta suknia? ONA – Nie rozpruła się, tylko rozdarła.Postanowiłeś być dobry? Nie trudź się. (ON kręci gałkę radia. Znajduje inną muzykę.) ONA – Mizerny jesteś. Martwię się. ON – Cwaniak, oszust, oportunista – przetwarza się w „Pszczółkę Maję”, albo leży Krzyżem przed ołtarzem! Nie mogę na to patrzeć. Wysiadam. Doszło mi lat. Tobie też. ONA – Och, uprzejmie ci dziękuję. ON – Przepraszam, no przepraszam! Błagam o wybaczenie! Mogę przejść na rękach dookoła rynku. To będzie moja Canossa. Chodząc, wykrzykiwał będę oczywiście twoje imię. A może wolisz strajk głodowy? To teraz modne. ONA – Jesteś strasznie młody. ON – No, ulżyj sobie!... Infantylny, naiwny!... Mam tysiąc lat, ale jako dziecko wypadłem z okna. Na głowę oczywiście. ONA – Na prawdę? ON – Nie „naprawdę”. (Na prawdę upadłem później, a może prawda na mnie),...tylko na gło-wę. Opowiadała ci chyba teściowa? Głowa zrobiła mi się podobno płaska, jak naleśnik, (ONA śmieje się) ON – Upadłbym znowu, gdy byś tylko mogła częściej się tak śmiać. Sardynka...I to jest osią gnięcie! A gdzieś tam wbijają steki o rozmiarze dwóch dłoni i wcale ich to nie rozwesela. ONA – Wariacie! Gdybyśmy zdobyli mieszkanie, choćby takie, jak to!.. Zupełnie inaczej bym tu wszystko urządziła. Na przykład szafę ustawiłabym w poprzek. Powstałby pokoik dla małej, a drugi dla nas. ON – Moja kochana. ONA – Nie żałuj mnie! Nie żałuj, rozumiesz? ON – Gotowe. Siadajmy! Twoje zdrowie! Ferrari! (Wypija) Trzymaj się! Co tak patrzysz? Wszystko zrobię. Będę handlował. Albo lepiej... zamienię się w cwaniaczka, skurwiela, re-formatora, w chorągiewkę na dachu. Mieszkanie będzie! (ON wstaje, zamyka drzwi balkonowe. Siada przy stole.) ONA – Już można krzyczeć? ON – Znowu jeden z tych twoich nastrojów. ONA – (Jedząc) Nigdy nie będziesz cwaniaczkiem. Bogu dzięki. ON – Twój dawny narzeczony Mareczek obskoczył już ze cztery zagraniczne placówki. ONA – Ciągle o nim mówisz. ON – A ty myślisz. Kochał cię przecież. Samobójstwo chciał popełniać, gdyśmy się pobierali. ONA – Coś złego się z nami dzieje. ON – Ze mną nie. ONA – Właśnie, że z tobą. Wyjedź gdzieś. Odpocznij. Poderwij nawet jakąś dobrą dziewczynę. Tylko przestań się nade mną znęcać! ON – Ja się znęcam nad tobą?! Przecież jesteś całym moim życiem! Podróże po świecie, to ty! Przygody, to ty! Osiągnięcia, to ty! Wszystko muszę mieć w tobie! ONA – Ciężar twoich niepokojów coraz większy... ON – Ale jaka satysfakcja dla ciebie! Mąż... przywiązany! ONA – Jesteś okrutny! ON – Więc po co trujesz o jakimś podrywaniu?! ONA – Tobie jest potrzebna świadomość sukcesu. ON – Jakiego? Jesteś cyniczna, albo...nie doceniasz mnie! Przespanie się z kimś ma być moim sukcesem? ONA – Kiedy, zdradzałeś mnie na Wczasach, wracałeś radosny jak szczygiełek. ON – Nie zdradzałem cię. ONA – Nie mówmy o tym. Przebolałam, Nigdy nie byłeś tu z żadną dziewczyną? ON – O czym ty znowu?...Słowo daję, można dostać szmergla. ONA – Byłeś, czy nie? ON – Nigdy! Przysięgam! ONA – Powiedz – „jak Anię kocham”. ON – Nie włączaj do tego dziecka z łaski swojej!... Dobrze – „Jak Anię kocham, nigdy nie byłem tu z żadną dziewczyną. Jak ciebie kocham, także nie byłem”. ONA – Na chwilę stałeś się taki, jak dawniej. Znowu się bałam, że mógłbyś mnie zdradzić. Te raz ci wierzę. ON – To dobrze. ONA – Nie wiem. ON – Wolałabyś mi nie wierzyć? ONA – Chciałabym się znowu lękać o to samo, co przed laty. ON – Zrobiłaś się przerażająco mądra. ONA – Bo nie wiem, co lepsze. Babski niepokój i świadomość, że żyjesz jak mężczyzna, że walczysz, zdobywasz, osiągasz (a my obie z tobą)... Czy też twoja wierność wynika z niemo-cy, z goryczy i marazmu w jakich tkwisz. Precz z rozmowami o poważnych sprawach! Basta! ON – Oczywiście. Stałe roztrząsanie spraw nadrzędnych do niczego nie prowadzi. Z czego? Co w tym wesołego? ONA – (śmiejąc się) Bo powiedziałeś to gazetowe. ON – Dziwisz się?... Cena prawdy... ONA – Chcę orgii! Zapowiadałeś, pamiętasz?... Podobasz mi się. Zdumiewające, że najbardziej mnie pociągasz kiedy jesteś właśnie taki. Powiedz jeszcze raz, że jestem podła, ohydna i, że mnie nienawidzisz! Może znowu zobaczysz we mnie kobietę. (ONA ścieli łóżko.) ON – Bo cena prawdy i różnych tam... przetworzeń na lepsze – cholernie wysoka. Tacy, jak my płacą! Za słabo protestowałem kiedy się wszystko w naszej firmie rozpieprzało. Inni byli odważniejsi. Ryzykowali, nastawiali głowy, mówili o konieczności zmian profilu, naszego zakłada. Zgłaszali projekty... Grozili strajkiem. A ja... nic. Milczałem. I, jeśli chcesz wie-dzieć... czaję się teraz jak szmata. Bo czego się bałem?! Co miałem do stracenia?! ONA – Ilu było tych „nastawiających głowy”? ON – Nie ważne, że nie wielu. Ale mogłem być jednym z nich. Dzisiaj nie wstydziłbym się patrzeć kolegom prosto w oczy. ONA – Nie musisz się wstydzić. Pracowałeś uczciwie. ON – Pracować to za mało. ONA – Wystarczy! Za wiele od siebie wymagasz. (Dzwonek telefonu. ON po chwili podnosi słuchawkę.) ON – (do słuchawki) Halo...Tak. Cześć! Co ty mówisz?... Widocznie coś na linii...Nie. Z nikim. Nikt. Przynajmniej do tej pory. Jestem tu już... No, ze dwie godziny jestem... Nie, nie dzwonił...Ewa?...Dobrze. Jeśli zatelefonuje, to powiem...A jak we Wrocławiu? Co robisz?... Pada? Patrz tu piękna pogoda... No... pracuję... Bardzo dobrze. Cisza, spokój... Można się skoncentrować. Tobie też... Lodówkę włączę. Nie zapomnę... No, tak. Tak. Będę, oczywi-ście... Trzymaj się... Dobranoc. (Odkłada słuchawkę) ONA – Gdzie będziesz? ON – Jutro u niego w biurze, żeby zwrócić klucz. Miała tu dzwonić jakaś dziewczyna. Prosił, żebym powiedział jej, że nie ma się martwić, bo wszystko będzie dobrze. ONA – Twój Adam – ideał ma jednak problemy z jakąś Ewą. ON – Nie pleć. ONA – Uwierzył, że jesteś sam? ON – Oczywiście. ONA – Bo zależy mi, aby się nigdy nie dowiedział, że tu z tobą byłam. ON – Obiecałem ci przecież. ONA – Inna była by radosna, promienna... Racja. Jestem tylko żoną. We mnie widzisz upływ czasu... ON – Co ty wygadujesz? ONA – Ten telefon, to zupełnie jakby wrócił właściciel mieszkania. Siedzi o tu i patrzy na nas. ON – Wydziwiasz. ONA – Ale też tak czujesz. ON – Wisi mi jego telefon! Nie ma na mnie żadnego wpływu! ONA – Dobra. Na mnie też nie. Mógłby nawet zadzwonić sam prezydent i też by to nie miało wpływu. ON – Poprzedni, czy obecny? ONA – Obojętne. ON – A premier? ONA – Nawet bym nie mrugnęła okiem. Chociaż nie powiedziałabym. ON – Co? Zabawna jesteś. ONA – Wygarnęłabym wszystko. Tyraliśmy oboje przez lata, aby uzbierać na miejsce do życia. Inni budowali sobie wille, jeździli po świecie, mieli coraz to nowsze samochody. A ja muszę spotykać się po kryjomu z własnym mężem. To w porządku? No, powiedzcie otwarcie – w porządku?! ON – (zmienionym głosem, jakby przemawiając) Chcemy to właśnie zmienić, zreformować... Urealnić posiadanie mieszkań takim, jak wy! Spółdzielnie, kredyty, pożyczki, bonifikaty... ONA – Tylko czas... Czas płynie i nie mamy już sił. Zarabiamy też zbyt mało, aby bank udzielił nam kredytu... A wiecie, jak się czeka na coś takiego jak mieszkanie? Dzień staje się długi, jak rok. Zmieniacie... Ale ile to potrwa? Przez ile lat trzeba będzie wszystko zbierać, składać, przetwarzać?... ON – (Jakby przemawiał) Tym razem jest inaczej! ONA – A kto za gwarantuje, że znowu nie dostaniemy w tyłek? ON – Jak ty się wyrażasz?! Przepraszam panów, ale moja żona jest trochę ostatnio... nerwowa. Idę z nią przy jednym dyszlu i rozumiem ten stan. ONA – Co to znaczy „rozumiem”? Nie czujesz tak samo? Mąż się znów płaszczy, bo niegdyś nauczyli go lęku, Jezus Maria! Kochany, drogi – nie chciałam ci zrobić, przykrości! ON – Kiedy masz rację. Powiedziałaś, co czujesz. (ON wypija kieliszek wódki) ONA – Rozmowa o mieszkaniu zawsze robi ze mnie debilkę. Nie wiem, co plotę. ON – Wiesz. Dobrze wiesz. I... dziękuję. ONA – Za co? ON – Przekręciłaś klucz w drzwiach? ONA – Tu jest Yale. Zamknęliśmy się na cztery spusty. (ONA podchodzi i przytula się do NIEGO.) ONA – Uspokój się. ON – Nienawidzisz mnie już, czy też dopiero zaczynasz? ONA – Słuchaj... Nie przenośmy na siebie tego, co nas otacza. Wzmacniajmy się. Obiecaliśmy sobie, że w tym mieszkaniu... ON – Uprzytomniłem sobie jeszcze mocniej własną bezradność. ONA – Za co mi dziękowałeś? ON – Za szczerość. ONA – Plotę ostatnio masę rzeczy bez sensu. Wcale tak nie myślałam. Wybacz. ON – Mam tyle lat co Adam. On wywalał swemu szefowi prosto w oczy, co myśli. Nie bał się. ONA – I wyleciał z pracy. Poza tym, może... nie miał dziecka. ON – Nie miał. ONA – A widzisz. ON – Nie miał dziecka, bo żona go opuściła kiedy był załamany nerwowo. Wyjechała za gra nicę i dziecko zabrała. On nawet nie wie dokąd. ONA – Biedny... Ale niezależnie od wszystkiego, ma na ciebie zły wpływ. ON – Gdyby mi nie dodawał nadziei, pewno bym z sobą skończył. Słuchaj żono, ukochana, je-dyna – z jednej strony... masz rację... – jakaś tam świadomość, że odmieniło się coś podsta-wowego, że się to udało zrobić i, że nie ma odwrotu. Z drugiej lęk, stwierdzenie, że u nas dwojga wszystko się wali, rozpada. Że my dwoje jesteśmy cholernie do tyłu! Gdyby człowiek był silniejszy... Jakoś bardziej... przemyślny... Może... – kurde – mądrzej szy... Siadaj! Dlaczego stoisz? ONA – (siadając) To wszystko jest straszne. Chyba nie dam rady. Nie każdy jest przedsiębior czy! Nie wolno ci się bez przerwy obwiniać! Może jesteś wrażliwszy od innych... ON – (Jakby nie słysząc) Komuna tłumaczyła własne draństwa przedwojennym ubóstwem. Oj ciec opowiadał o powojennej nędzy... ONA – I miał rację, Zapomniałeś, że uczę historii? Jaki był nasz kraj zaraz po wojnie? Z czym zaczynali nasi rodzice? Na Ziemiach Zachodnich osiedlali się nędzarze przybyli prosto zza Buga, czyli prawie z dziewiętnastego wieku. Chłopi zaprzęgali się sami do pługów, bo w do-datku nie mieli koni. Nie mówiąc już o krowach. A jak żyły zrujnowane miasta?... Jak je od-budowywano?... ON – Ojciec mówi o Poznaniu, Gdańsku o krwi o trupach... Czy mam ci mówić jak ja przeży-łem zamordowanie księdza Popiełuszki, czy Górników? Ale przecież... ONA – ...Trzeba było jakoś żyć z tym...brzemieniem. To chciałeś powiedzieć?ON– Może... Może to, a może się przyznać do czegoś o wiele gorszego... Jak to określić?... – do próby wyłączania własnej świadomości... Że może coś strasznego się zdarzyło, ale trzeba w imię... – sam nie wiem czego – spokoju, udawać, że wszystko jest w gruncie rzecz O’key. Mówmy o czymś innym! (ON napełnia kieliszki) ONA – Nie pij tyle. Będziesz jutro do niczego. ON – A do czego jestem? Cadiliac! Nie! – Ford Ascona! (Wypija) ONA – Mówiłam – jesteś bardzo wrażliwy... ON – Pieprzenie w bambus!... Problem narkomanii... A jakie autorytety ma dziś nasza mło-dzież? Polityków? Rodziców własnych? Kto najmłodszym kształtuje światopogląd i sposób bycia? – Cham spod budki z piwem, cyniczny karierowicz, albo ktoś zbyt święty a przez to odległy i nierealny... ONA – Nie poznaję cię. ON – Ja nie jestem ważny. ONA – Dla mnie jesteś. Dla Ani także.Strasznie kaszlała ubiegłej nocy. Jeśli się odkryje może mieć znowu anginę. Zawsze śpi goła. Powinna mieć ciepłą, flanelową piżamę. ON – Nie mogę jej w nocy kupić piżamy. Zdecyduj – zostajemy tu, czy wracamy, aby okrywać kołdrą naszą córkę? ONA – Już bardzo późno. Powiedziałam mamie, że służbowo wyjeżdżam razem z tobą. ON – Mogliśmy wcześniej wrócić. Są taksówki. Podrzucę cię. To już szczyt – kombinować przed własnymi rodzicami! ONA – Proszę bardzo. Możemy wziąć taksówkę. Tylko... Wiesz, ile bo teraz kosztuje? Nie mam już sił cię pocieszać. ON – Gdybyśmy nie wydali pieniędzy na pralkę, moglibyśmy gdzieś wyjechać na prawdę. ONA – Idziemy. Mam dość wszystkiego. Zbierz te rzeczy. Ja złożę pościel. ON – Gdybyś była tu z jakimś normalnym facetem, mającym wszystko poukładane jak należy, nie tracilibyście czasu. Łóżko szerokie, muzyka, nastrój... (ONA wypija wódkę ze swego kieliszka. Zabiera talerze i zanosi do szafy. Zamyka ją. Za-wraca do stołu i wkłada do swej torby przyniesione rzeczy.) ON – Masz kogoś? (ONA nie odpowiada.) ON – Wcale bym się nie zdziwił, gdybyś sobie kogoś znalazła. I to normalnego faceta, nie szamoczącego się z samym sobą. ONA – Znalazłam. ON – No... To ciekawe. Patrz.... powiedziałem tak, ale wcale się nie spodziewałem, że ty... Dziękuję ci za szczerość. Mam nadzieję, że powiesz mi równie otwarcie... ONA – Mam ciebie...sprzed lat. Kiedy upiększałeś mi świat, dodawałeś otuchy. Dlatego znoszę cię takim, jakim jesteś dzisiaj. No... pokój temu pokojowi! (ON i ONA wychodzą do przedpokoju, gasząc światło i zamykając drzwi za sobą. Drzwi te otwierają się raptownie po chwili. Wchodzi ON wnosząc JĄ na rękach.) ONA – (Wydzierając mu się.) Puść! Zwariowałeś?! Co robisz?! ON – To byłaby klęska! Ucieczka od samych siebie! (Wyciemnienie) OBRAZ TRZECI ONA zajęta jest ponownym oblekaniem pościeli i ścieleniem łóżka. ON pomaga jej nacią-gać poszwę na kołdrę. ONA – Ale przysięgasz? ON – Pójdę dalej. Jeślibym nawet tylko dotknął smutnego tematu, to sam z własnej woli wyjdę goły na balkon i będę tam stał aż do rana. ON – (śmiejąc się) O Boże, już widzę co się dzieje. We wszystkich oknach, twarze... ON – Przeważają oczywiście piękne dziewczęta podniecone widokiem mych wdzięków. ONA – (śmiejąc się)...I dewotki! ON – A ja...Zachowuję się zupełnie naturalnie. Dajmy na to... podlewając kwiaty, pozdrawiam gapiów radosnymi gestami. ONA – Jak amen w pacierzu nałożyliby ci kaftan bezpieczeństwa. ON – I dopuściłabyś do tego? Ha, oto objawia się bezmiar twego okrucieństwa! ONA – Wytrzymałaby tylko chwilkę. Zrobiłabym wszystko, abyś nie był osamotniony, ON – Mianowicie? ONA – Rozebrałabym się i naga zaczęłabym przemawiać do tłumu. ON – Zabraniam ci! Jeden ekshibicjonista w rodzinie wystarczy. Ale teraz poważnie... ONA – (chichocząc) „Poważnie”!... Nie mogę! Jaki jesteś śmieszny! ON – Znasz oczywiście petersburską historię sztabskapitana lejbgwardii z końca ubiegłego wieku? ONA – O czym ty mówisz? ON – Ów sztabskapitan niemal nakryty w sypani pewnej damy z racji niespodziewanego po-wrotu kniazia, jej męża – mimo czterdziestostopniowego mrozu, wyszedł w ostatniej chwili przez okno i nagi, w długich białych kalesonach tylko, przywarł do rynny, stojąc na parapecie czwartego piętra aż do rana. ONA – Byli kiedyś prawdziwi dżentelmeni... ON – Przymarzł do tej rynny oczywiście i zamieniony w sopel lodu, został koło południa uro-czyście (przy dźwiękach pułkowej orkiestry grającej marsza żałobnego) oderwany od rynny i zdjęty w asyście całego regimentu, który wystąpił w paradnych mundurach. Kochanka delikwenta obserwowała całą operację, stojąc na balkonie obok swego męża. Ten zaś – w galowym mundurze i przy orderach – trwał wyprostowany jak struna i salutował. Po marsowych licach starego wojaka, cicho spływały łzy. ONA – (śmiejąc się) Biedny! ON – Kto? ONA – Obaj. Zresztą cała trójka biedna. Ale to piękne! Dlaczego nie mogłam żyć w tamtych czasach? ON – Kiedy możesz. Dla ciebie wszystko! Dajmy na to, nie zdążyłem jeszcze zamarznąć, bo wiadomość o przyjeździe twojego męża okazała się nieprawdziwa. A więc wracam! ONA – (Podniecona) Poczekaj! Przebiorę się! (ONA odgina drzwi szafy i pospiesznie zdejmuje suknię, nakładając szlafrok. ON otwiera drzwi i wychodzi na balkon. ONA siada na krześle przed lustrem i czesze się.) ONA – Już! (ON pojawia się w drzwiach balkonu.) ON – Jakie „już”? Przecież nie bawisz się w chowanego. Cierpiałaś męki, a teraz nagle się cie-szysz. Gwałtowne przejście w liryczny nastrój. Grałaś w szkolnym kółku dramatycznym, czy nie? ONA – Dobrze, Odejdź, waszmość! (ON znika za zasłoną. ONA wraca do czesania. Po chwili zbliża się do drzwi balkonu.) ONA – Kochany, nie przyjechał! (ON nie odpowiada.) ONA – Jesteśmy sami! Wracaj! Pomóż mi. Taka jestem bezradna! (ON wchodzi. Jest tylko w gatkach. Na głowie ma papachę zrobioną ze zwiniętego swetra. Akcent rosyjski.) ON – Pomogę! Ty wierzyć przestała? Ode mnie kogo bliższego masz? ONA – Nikogo! ON – Daragaja maja! Kniaź to twój wróg! Obcy element! Rozkłada cię wewnętrznie! ONA – We mnie zamęt, strach! I nadzieja! ON – (Otaczając ją ramieniem) No, uspokoimy. Ty nie bój sia. Ja czuwam. Ja mocny. ONA – Tyś moją siłą! ON – Tyś ma! ONA – Miły ty mój! Nie zimno ci? Wódki dam. ON – Daj siebia! ONA – Masz mnie i tak. Wiesz o tym.ON–Nu, nie znaju. Potwierdzenia chcę!ONA – Zaczynam nowe życie! ON – Ale ze mną. Sama nie dasz rady. Zadławią cię. Odmienią! ONA – Boję się tego! Jednak zaryzykuję!... ON – Ty szczera bądź! ONA – Jestem! Lękam się, że mnie oddalą, oderwą od ciebie! Tyś mnie wyzwolił, pamiętam. Wyrwałeś mnie z otchłani! Kochany! Mów mi o swej miłości! ON – Nu, co tu mówić Krasawica...Zbratani my na śmierć i życie. Miłość moja wielka. Wierny ci jestem. Ty w plotki nie wierz. ONA – Staram się. ON – To za mało. Dowód oddania daj! Do łożnicy zaprowadź! ONA – A jak nie? ON – Ty ze mną nie igraj, bo siłą zniewolę, (ON prowadzi ją w stronę łóżka.) ONA – Mógłbyś? Ty, taki szlachetny?! Reformator... ON – I szlachetny pragnieniu ulega. Spełnienia chcę. Powolną mi się staniesz? ONA – Równi sobie jesteśmy. ON – Równi, Słusznie. Ale ja... równiejszy. ONA – Nie zgadzam się! Dlaczego? ON – Bom większy. „Szyroka strana maja radnaja”... ONA – W miłości to bez znaczenia. Powiem ci szczerze... Można? ON – Ty szczera bądź! W otwartości nasza siła! ONA – Mąż mnie oszukiwał przez lata ON – Kniaź? A to swołocz! ONA – Już od dawna był mi odległy. Do nędzy doprowadził. Rozwiodę się z nim. ON – Wszystko jasne. Ze mną będziesz. O całe twoje życie zadbam. ONA – Chcę być niezależna. ON – Nu, tak... Tyleśmy lat razem, a ty teraz... Wstrząs to dla mnie, nie kryję. ONA – Nie gniewaj się, ukochany! Będę zawsze bliska tobie, lecz sama chcę decydować o wła snym losie. Jestem pewna, że to rozumiesz. ON – Rozumieć to jedno. A czuć – drugie. Na złą drogę nie zejdziesz? ONA – Jakim prawem mnie obrażasz?! ON – Zaraz „obrażasz”... A jak cię ktoś omota, uwiedzie, usidli? ONA – Miłość moja do ciebie będzie dla mnie tarczą! ON – Nu, ładno... Znaczy... teraz wszystko od początku? ONA – Tym świeższe będzie nasze uczucie! ON – Wątpliwości mam. ONA – Będzie jak wiosna! Jak kobierzec różnobarwnych kwiatów! Jeszcze mocniej cię poko cham! (Jeśli to możliwe) ON – Co to znaczy? ONA – Bo i tak bezgranicznie cię kocham! Nie wiem, czy potrafię więcej. ON – A kniaź? Człowieka szkoda. ONA – Jakiś ty szlachetny! Ukochany mój! Kniaź... Znajdzie sobie inną. ON – Okrutna ty. Lubiłem go. I on lubił mienia ONA – Wiedziałem o tym. Ale zbyt wiele zła mu zawdzięczam. Chociaż może...dzięki temu złu... przetworzyłam się i wzmocniłam. Czasem myślę, że... potrafiłabym żyć sama. ON – (porywczo) Wykluczone! My zbratani! ONA – Oczywiście, jasne. Ale już dużo mniej, malutko... Miałam na myśli – żyć sama z... tobą, wielkim bratem. Marzę nieraz przed zaśnięciem... (Dzwonek telefonu) ON – (Idąc w kierunku telefonu) Jesteś genialna! (Podnosi słuchawkę.) ON – Halo!...Tak... Adama nie ma. Wyjechał służbowo... Tak, rozumiem... Czy to pani Ewa?... Nie, nie znamy się... Adam telefonował... Jakieś... W każdym razie wieczorem i prosił, żebym przekazał pani, jeśli pani zadzwoni... Tak... Powiedział, że nie ma się pani martwić, bo wszystko będzie dobrze. Tak... Nie wiem, czy akurat takimi słowami, ale sens ogólny... Co to znaczy „bezsens”?... Nie, nic więcej nie powiedział...Rozumiem. Proszę nie płakać. Nie wiem o co chodzi, ale na pewno wszystko się wyjaśni... Co tu robię?... Nic. Pracuję. Proszę nie pła-kać, na prawdę... Nie, nie mówił. Przekazałem wszystko, co powiedział. Niczego nie ukry-wam... Rozumiem panią, ale doprawdy... Dobrze, zapiszę... (ON strzela palcami. ONA wyjmuje ze swej torebki notes i długopis.) ON – Tak. Słucham... (zapisuje) Że ma zadzwonić. Dobrze... Powiem. Naturalnie... Boże ko-chany! A skąd miałem wiedzieć? Który to miesiąc?... Czy ryzykowne?... Sam nie wiem... No, jeśli tak twierdzi lekarz... Jasne – trudna decyzja... Niech się pani trzyma... Obiecuję. Na pewno przekażę. Dobranoc (odkłada słuchawkę. Długie milczenie.) ONA – No, może coś wreszcie wykrztusisz! ON – Co ci się stało? Opanuj się! ONA – W ciąży jest, tak? ON – Myślała, że w drugim miesiącu, a okazało się, że to już dużo później. Jest u lekarza. Mu-siała zrobić... wiesz co. Nie wie, czy się zdecydować. Lekarz się waha. ONA – I to się właśnie wszystko teraz dzieje? Gdzie jest ten lekarz? ON – W swoim mieszkaniu. Podała telefon, że gdyby Adam zadzwonił... ONA – A on sobie beztrosko wyjechał... Twój szlachetny, wspaniały przyjaciel. ON – Nie jest moim przyjacielem. ONA – To kawał drania, rozumiesz?! Pospolity łobuz! ON – Nie wszystko jeszcze wiemy. On był przekonany, że to drugi miesiąc. ONA – I pozwolił, aby sama poszła na zabieg?! Co ty mówisz? ON – Uspokój się. ONA – Co masz zamiar zrobić? ON – Może mi powiesz, co mogę zrobić w tej sytuacji? A w ogóle, dlaczego mam coś robić? ONA – Bo jesteś człowiekiem! Dobrze – spokojnie. Jaka jest decyzja lekarza? ON – O ile dobrze zrozumiałem, to... Nie patrz tak na mnie! Zdawało mi się, że to jakiś... Czy ja wiem?... Jakiś wygłup. W dodatku prawie nie słyszałem tej dziewczyny, bo płakała... Zu-pełnie jak byśmy podrywali coś oboje po swojemu. Tu robimy teatr, tutaj niespodziewana wiadomość... Też mam nerwy! ONA – Wasze nerwy! Wy jesteście w stanie zrozumieć kobietę! Więc co zdecydowali? ON – Powiedziałem ci już – lekarz się waha. ONA – A jeśli przestanie się wahać? ON – Widocznie będzie miał podstawy, żeby przestać. Co mnie to z resztą obchodzi. (Długie milczenie.) ONA – Mówisz, że to dziewczyna? ON – A kto to może być? ONA – Może być kobieta, rozumiesz? Dojrzała kobieta i nie pierwsza ciąża? (ON nalewa sobie do kieliszka.) ONA – Nie pij! Teraz trzeba działać! Zaraz... Co jeszcze powiedziała? ON – Jest roztrzęsiona. Płacze. ONA – To już wiem. ON – (wybucha) Wiem, że wiesz! Ma zadzwonić do niej Adam! Prosiła o to! Też ci powie działem. ONA – A ten gagatek nic. Ani słowa o całej sprawie... ON – Adam? Wspomniał, że może zatelefonuje. ONA – Tu? ON – A dlaczegóżby ona podawała mu przez nas swój telefon? ONA – Nawet nie zatroszczył się o kontakt z nią w takiej chwili... ON – Zachował się niezbyt ładnie, przyznaję. ONA – „Niezbyt ładnie”?... Czy ty zdajesz sobie sprawę co mówisz? Gdybyś nie poszedł wtedy ze mną do lekarza, nie było by naszego dziecka, bo bym się sama nie odważyła uciec. Też moja ciąża nie miała sensu! Pamiętasz, coś mówił? „W naszych warunkach, to wykluczone. Nie stać nas na dziecko. Należy myśleć racjonalnie”... Komu zawdzięcza Ania, żeśmy jej nie zabili? ON – Tobie. ONA – Nie – tobie! Temu, żeś wreszcie powiedział: „Niech się urodzi. Damy sobie jakoś radę”. Aleś ty głupi. ON – Licz się ze słowami! ONA – Nie będę się liczyła ze żadnymi słowami! Ta dziewczyna jest teraz bezradna, biedna. Siedzi na zimnej ceracie i czeka na cud. Gdzie ten numer? ON – Oszalałaś?! Co chcesz zrobić? ONA – Maż mi zaraz zwrócić mój notes! ON – Zupełnie jak by cię coś opętało, słowo daję. ONA – Zwracasz mój notes, czy nie?! ON – Zastanów się. Ten lekarz ma przecież praktykę. Nie będzie ryzykował. ONA – Co jeszcze ci powiedziała? ON – Że...że się bardzo boi i nie wie, co robić. ONA – Wyznała to obcemu facetowi do słuchawki. Wiesz, co to znaczy? ON – Ten lekarz na chwilę wyszedł. ONA – Aha, wyszedł i ona wtedy wykręciła numer. I dlaczego? Przecież wiedziała, że Adama tu nie ma. ON – Może liczył