Psychoamok - LUMLEY BRIAN
Szczegóły |
Tytuł |
Psychoamok - LUMLEY BRIAN |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Psychoamok - LUMLEY BRIAN PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Psychoamok - LUMLEY BRIAN PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Psychoamok - LUMLEY BRIAN - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Brian Lumley
Psychoamok
Przelozyl Jaroslaw Witold Rybski
Krakow 2007
GTW
STRESZCZENIE
PSYCHOMECH
W wypadku kazdej sily istnieje naturalna przeciwwaga i kazda akcja pociaga za soba reakcje. Ciemnosc sciera sie ze swiatloscia, a dzien z noca. Czas wyraza sie przestrzenia, a przestrzen czasem, i jedno nie moze istniec bez drugiego. Istnieja prawa natury, ktore mozna zastosowac do wszystkich ziemskich zjawisk, do kazdej zywej istoty w kazdej biosferze i kazdej fizycznej emanacji - nawet mysli - w wielkiej Psychosferze otaczajacej wszystkie swiaty w czasie i przestrzeni, w ktorych kiedykolwiek zakwitlo zycie.Glowna zasada brzmi: nastanie rownowaga. Po smiechu nadejdzie zal, a po zyciu smierc. To znaczy, ze po kazdych urodzinach czy pojawieniu sie na powierzchni nadejdzie trwanie zakonczone nieuchronna smiercia. Z czasem szala istnienia zmiecie z powierzchni wysokie gory, ktore zamienia sie w piasek...
Tylko, ze w 1952 roku na planecie Ziemia urodzil sie czlowiek, ktory zlamal Glowna Zasade. Nazywal sie Richard Allan Garrison i jego przeznaczeniem stala sie niesmiertelnosc.
Dziecinstwo Garrisona nie bylo uslane rozami ani nie bylo szczesliwe. Znosil wieczne ciosy od zycia - uksztaltowalo go pasmo bolu. W koncu czare goryczy przepelnila smierc matki - jedynej osoby, ktora troszczyla sie o niego i darzyla go uczuciem. Pograzony w bolu wyszedl z niego zahartowany jak nikt inny. Stal sie cyniczny, nieco zbuntowany, z domieszka goryczy, to prawda. Ale nie do konca.
Cialo Garrisona bylo kruche jak kazde inne cialo ludzkie, lecz skrywalo niezlomna wole. Nauczyl sie bardzo pozytecznej sztuczki: przyjmowal wszystkie ciosy od losu, niepowodzenia i frustracje, po czym wchlanial je i topil w przepastnej, mrocznej studni swego umyslu. Sztuczka ta stanowila jego mechanizm obronny. Miala mu byc bardzo potrzebna w przyszlosci.
Ale w umysle Garrisona znajdowaly sie inne zdolnosci, o istnieniu, ktorych nie mial pojecia... az do wrzesnia 1972, kiedy przebywal w Irlandii Polnocnej. Sluzyl wtedy w Krolewskiej Zandarmerii Wojskowej w stopniu kaprala i podobnie jak wielu jego kolegow stanowil "cel" dla innych. Buty, mundur, kamizelka i pistolet maszynowy sterling oraz oczy z tylu glowy nalezaly do niezbednego wyposazenia kazdego zolnierza, ktory chcial dozyc konca sluzby.
Wrzesien 1972 - wtedy tez przesladowal Garrisona od jakiegos czasu pewien sen, czy tez raczej koszmar. Bylo to ostrzezenie, omen, pospiesznie wygaszany w umysle urywek dziwacznej przyszlosci. We snie Garrison widzial Czlowieka-Boga, psa i Maszyne... oraz siebie samego. Sen konczyl sie eksplozja. I mimo ze powtarzajacy sie majak niepokoil go z oczywistych wzgledow, zupelnie nie mial pojecia, czego naprawde dotyczyl. W Irlandii Polnocnej wielu ludzi miewalo koszmary dotyczace bomb. Ale bomba Garrisona wybuchla naprawde...
Thomas Schroeder przebywal wtedy w Belfascie, w interesach. Przemyslowiec, multimilioner, byly zolnierz SS, producent broni, miedzynarodowy finansista przebywal tam wraz ze swym adiutantem Willym Koenigiem oraz ze swa rodzina, czyli z mloda zona Schroedera, synem w kolysce i jego niania. Wynajeli pokoje w hotelu lezacym w teoretycznie bezpiecznej strefie miasta. Mieli stamtad poleciec, po zakonczeniu rozmow w interesach, do Australii, by cieszyc sie sloncem podczas krotkich wakacji. Nie dane im bylo wyjechac z Belfastu.
Kiedy nadeszlo ostrzezenie o podlozonej bombie Garrison byl na sluzbie przy hotelu Europa. Schroeder wraz z Koenigiem wrocili wlasnie z "rozmow" z czlonkami IRA (ktorych propozycje zostaly odrzucone w sposob bardzo gwaltowny) i zastali budynek otoczony kordonem wojska, ktory zabezpieczal ewakuacje hotelowych gosci. By dostac sie do uwiezionych - zony, syna i niani - Garrison zabil dwoch terrorystow, ale nie byl w stanie uniknac wybuchu bomby. Zostal oslepiony, Schroeder w wyniku wybuchu zostal powaznie ranny, a niania zginela na miejscu. Udalo sie jednak uratowac zone i dziecko Schroedera.
Jednak w chwili eksplozji Garrison wiedzial juz, co sie stanie. Przeczuwal rowniez to, ze wybuch go oslepi - tak jak to mialo miejsce we snie. Pozniej uswiadomil sobie, ze widzial w nim rowniez twarz Schroedera - twarz Czlowieka-Boga...
Na poczatku 1973 roku Garrison przyjal zaproszenie Schroedera do jego posiadlosci w gorach Harzu. Tam tez poznal zainteresowania swego gospodarza ESP - postrzeganiem pozazmyslowym - oraz innymi obrzezami nauki, rozmaitymi teoriami i wierzeniami, szczegolnie tymi dotyczacymi reinkarnacji i niesmiertelnosci.
Podobnie jak kazdy nieslychanie bogaty starszy czlowiek, Niemiec jednoczesnie pogardzal i bal sie nieuchronnosci smierci. Mial zamiar stopniowo "przelac" zawartosc swego umyslu i swiadomosci na swe dziecko. W koncu czlowiek odradza sie w swym potomstwie. Ale Schroederowi marzylo sie zupelnie inne, bardziej konkretne odrodzenie. Teraz jednak bylo to niemozliwe. Chlopak byl jeszcze niemowlakiem o nieuformowanym umysle, a Schroeder umieral powoli w wyniku obrazen odniesionych podczas wybuchu. Gdyby mial jeszcze jakies dziesiec lat przed soba... ale nie mial nawet jednego roku.
Z drugiej strony mial do dyspozycji dojrzaly umysl Richarda Garrisona...
Pod kierownictwem Schroedera Garrison zaczal odkrywac i cwiczyc swe skrywane umiejetnosci, w koncu dochodzac do przekonania, ze istotnie czlowiek moze osiagnac niesmiertelnosc! Zawarli nastepujacy pakt:
Gdyby okazalo sie, ze Schroeder moze powrocic zza grobu - gdyby istnial jakikolwiek sposob, dzieki ktoremu jego psyche moglaby sie polaczyc z umyslem Garrisona - Garrison mial go przyjac, stajac sie naczyniem dla umyslu tego drugiego. A Schroeder...
Wsrod rozlicznych przyjaciol Schroedera znajdowal sie uznany na calym swiecie jasnowidz Adam Schenk. Schenk okreslil przyszlosc Garrisona, przepowiadajac mu, ze stanie sie czlowiekiem niezwykle wplywowym i bogatym - poza ludzkimi wyobrazeniami. Ale wladza i pieniadze to nie wszystko, czekalo go o wiele wiecej. Przyszlosc nigdy nie byla jasna i przejrzysta, lecz mglista i nieodgadniona... bo oto na horyzoncie pojawila sie maszyna - Maszyna ze snu Garrisona. I dzieki Maszynie mial szanse na odzyskanie wzroku.
Pakt ze Schroederem zostal przypieczetowany...
Podczas pobytu w Harzu Garrison poznal Vicki Maler. Ona rowniez byla niewidoma, a w jej pieknym ciele rozwijal sie blyskawicznie nieuleczalny nowotwor. I chociaz ich spotkanie trwalo bardzo krotko, pokochali sie miloscia zarliwa i namietna, po czym Garrison ja utracil. Dziewczyna, wiedzac, ze umiera - i nie chcac obarczac tym ciezarem Garrisona - po prostu wyjechala.
Po pol roku zmarl Thomas Schroeder, a wkrotce po nim Vicki Maler. Cialo Schroedera zostalo skremowane, a wyczerpane choroba zwloki Vicki Maler umieszczono w kriogenicznym zawieszeniu w Schloss Zonigen w szwajcarskich Alpach. Takie bylo zyczenie Garrisona i mial ku temu swoje powody, mimo ze ich do konca sam nie rozumial.
Tymczasem wiekszosc majatku Schroedera przeszla w rece Garrisona. Z dobrodziejstwem inwentarza przeszedl rowniez do niego Willy Koenig, by opiekowac sie slepcem, tak jak zawsze opiekowal sie swym ukochanym pulkownikiem Schroederem, poniewaz Koenig wierzyl, ze w jakis cudowny sposob Schroeder juz zaczal wchodzic w umysl Garrisona. Byl jeszcze pies doberman, Suzy - czarna suka.
Lata mijaly i Garrison ozenil sie. I choc od razu pokochal Terri, to jej milosc do niego stala pod wielkim znakiem zapytania. Przed Garrisonem znala tylko jednego mezczyzne, z ktorym ponownie, lecz dopiero po kilku latach zechce odgrzac pierwsze uczucie. Byl to psychiatra, Gareth Wyatt, w rece, ktorego dostala sie pewna maszyna. Maszyna zwana Psychomech - elektroniczny psychiatra.
Wyatt desperacko poszukiwal funduszy. Jego praktyka, niegdys kwitnacy interes, bardzo podupadla i co gorsze, byl jeszcze problem duzo powazniejszej natury. Wyatt byl morderca. Jego ofiara byl przestepca wojenny Otto Krippner, ktory zaslugiwal na swoj los (nawet, jesli nie zginal za swe zbrodnie). Narzedziem smierci stal sie Psychomech zbudowany przez Krippnera.
Ironia losu - Krippner sam skonstruowal maszyne. Byl czlowiekiem, ktorego motywy, osobowosc i idealy byly tak odlegle od tych reprezentowanych przez Thomasa Schroedera, jak odlegla jest ciemna strona ksiezyca od jasnej. Krippner byl psychiatra w tak zwanym osrodku badan leczniczych SS. W skutek jego praktyk nazwisko Krippner znalazlo sie na liscie najbardziej poszukiwanych zbrodniarzy wojennych. W kilka lat po wojnie, przy pomocy organizacji o nazwie Exodus, uciekl z Niemiec do Anglii.
Wyatt w wyniku lagodnej perswazji zostal wciagniety na liste sympatykow Exodusu, kiedy studiowal psychiatrie w Niemczech. Kiedy planowano ucieczke Krippnera, skontaktowano sie z Wyattem. Polecono mu zatrudnic Krippnera. Mial mu pomoc zaaklimatyzowac sie w nowym otoczeniu z nowa tozsamoscia. Nie byl w stanie odmowic (ludzie z Exodusu bardzo zle przyjmowali tego rodzaju odmowe), ale nie bylo tak zle. Krippner byl wybitnym psychiatra. Wyatt mogl sie wielu rzeczy od niego nauczyc...
I tak, po wielu latach przepelnionych strachem, latach ucieczki i unikania kontaktu z wymiarem sprawiedliwosci, Krippner znow zajal sie swoja praca. Na pozor byl ogrodnikiem w duzej, lecz bardzo zaniedbanej posiadlosci Wyatta w Sussex. Z poczatku byl mu nieskonczenie wdzieczny. Na zewnatrz okazywal swa wdziecznosc, jednoczesnie powoli konstruujac Psychomecha w pokoju na pietrze w domu Wyatta.
Psychomech mial byc kulminacja wielu lat badan i eksperymentow i dzieki tej maszynie finanse Wyatta mialy wrocic do uprzedniego stanu. Niemiec nie powiedzial Wyattowi, ze Psychomech byl niedokonczonym hitlerowskim projektem majacym dopomoc w stworzeniu nadludzi i ze on, Otto Krippner, stanie sie pierwszym z nich!
Kiedy budowa Psychomecha zostala ukonczona w roku 1976, Amira Hannes i jej siatka polujaca na zbrodniarzy wojennych wytropila juz wiekszosc ludzi z otoczenia Krippnera. Kwestia czasu bylo, kiedy dotrze rowniez do niego samego. Exodus skontaktowal sie z Krippnerem, doradzajac mu, by zmienil miejsce pobytu. Skontaktowano sie rowniez z Wyattem i powiedziano mu, by nie zwlekal, by wyprawil Krippnera w droge i zatarl wszelkie slady.
Nie zrobil tego jednak, tylko przy pomocy Psychomecha zamordowal Krippnera i wrzucil cialo do glebokiego, mrocznego stawu w cieniu drzew na swej posiadlosci. W ten sposob nikt juz nie bedzie mogl wysledzic Krippnera, a powiazanie Wyatta z Exodusem zniknie na zawsze...
Wydarzenia te mialy miejsce na trzy lata przed drugim romansem Terri (juz wowczas Garrison) z Wyattem.
W 1980 roku Terri zaaranzowala spotkanie z kochankiem i swym mezem. ESP od razu podpowiedzialo Garrisonowi o istotnej lacznosci Wyatta z przyszloscia Garrisona. Mowiac krotko, "wiedzial", ze Wyatt jest kluczem do Maszyny, "wiedzial" rowniez, ze psychiatra jest w posiadaniu Psychomecha.
Wyatt wciaz desperacko poszukiwal gotowki. Twierdzil, ze Psychomech jest jeszcze nieskonczony i ze wymaga wielu prac i pieniedzy, chociaz w istocie jego potencjal byl olbrzymi. Wszelkie inwestycje mialy sie zwrocic wielokrotnie. Gdyby Garrison zechcial sfinansowac projekt, dostalby naturalnie spora czesc zyskow wynikla z jego wykorzystania. Garrison zrobil jeszcze wiecej: zatrudnil eksperta mikroelektroniki, ktory rozebral Psychomecha na czynniki pierwsze i wymienil przerosniete, przestarzale i stwarzajace niebezpieczenstwo czesci na nowe, zminiaturyzowane i efektywniejsze komponenty.
Kiedy w 1981 roku nowy Psychomech byl gotow do prob, Garrison zazadal, by na nim przeprowadzono wszystkie eksperymenty. Takie rozwiazanie odpowiadalo kochankom. Poczatkowo plan polegal na tym, ze kiedy Psychomech okaze sie sprawnym urzadzeniem, Terri opusci Garrisona dla Wyatta. Wystarczy im to, co przyniosa zyski z rynkowego uzytkowania Psychomecha. Ale teraz... Wyatt kiedys posluzyl sie Psychomechem, by zabic czlowieka. Dlaczego by nie sprobowac ponownie? Spadek, jaki otrzymalaby Terri, bylby bajeczny.
Co do samej Maszyny, to Psychomech mial zadzialac nastepujaco:
Po uspieniu pacjenta w jego umysle pojawilyby sie koszmary zrodzone z jego najskrytszych lekow. Maszyna miala oddzialywac na jego osrodki strachu. Psychomech mial powiekszyc do nieslychanych rozmiarow wszelkie jego neurozy i psychozy jednoczesnie, dostarczajac mu fizyczna - czy tez raczej mentalna - moc, by sobie z nimi poradzic. Dla pacjenta wszelkie te zmagania przybieraly bardzo realna postac. Po podswiadomym pokonaniu swych demonow po przebudzeniu mial stwierdzic, ze objawy neurotyczne na jawie rowniez zanikly.
I rzeczywiscie Maszyna mogla do tego sluzyc, lecz byla to jedynie jej poboczna funkcja. Natomiast glowna polegala na tym, ze umysl obiektu zostalby calkowicie wyzbyty strachu, a jego ego wraz z potencjalnymi zdolnosciami ESP - ktore u wiekszosci ludzi byly ukryte - rozroslyby sie do niebotycznych rozmiarow. Po zabiegu, wiec wstalby z Maszyny mentalny olbrzym bez strachu, nieomal superman!
Czy bylo to wariackie marzenie oszalalego Fuhrera? Byc moze tak...
Garrison zasiadl na Psychomechu w niedzielny poranek w czerwcu 1981 roku. Podjeto pewne srodki, by "eksperyment" nie zostal przedwczesnie zakonczony. O dziwo, dopilnowal tego sam Garrison. Willy Koenig zostal wyslany na krotki urlop do Hamburga, Suzy - nieodlaczna towarzyszka Garrisona - zostala zamknieta w schronisku dla zwierzat w Midhurst. Pomimo tego zarowno Koenig, jak i Suzy w tym samym momencie odebrali wolanie o pomoc Garrisona w krytycznym etapie eksperymentu, kiedy Wyatt staral sie go zabic.
Metoda dzialania Wyatta byl prosta, tak przynajmniej mu sie wydawalo. Mial zwiekszyc stymulacje lekowa do maksimum i zmniejszyc mechanizmy wspomagajace Maszyny do minimum. Garrison oszalalby ze strachu, a Maszyna nie bylaby mu w stanie pomoc i w koncu w paroksyzmie krancowej grozy umarlby podczas eksperymentu. Zapis eksperymentu mozna bylo sfalszowac, a zegary wyzerowac. Wszystko mialo wygladac na straszliwy wypadek, a Wyatt tylko z ciezkim westchnieniem i wzruszeniem ramion udowodnilby, ze Garrison znal stopien potencjalnego zagrozenia i wiedzial, ze Psychomech byl w koncu tylko prototypem...
Ale Garrison ani nie zwariowal, ani nie zginal. Podczas gdy jego zona zabawiala sie z Wyattem, siegnal do zrodel wywolanych mechanicznie koszmarow i przejal kontrole nad Maszyna - sila woli - wykorzystujac zasoby energii Psychomecha na swoja korzysc. Rozgorzala bitwa z groza nie do opisania, o nieomal nieograniczonej sile mentalnej! Trzeba bylo poniesc jej koszty, a poniewaz Psychomech byl tylko maszyna, zaplacic musial za to Garrison z krwi i kosci.
Gdyby nie...
Pakt! Pakt, jaki zawarl ze zmarlym przed osmiu laty Thomasem Schroederem. Schroeder pojawil sie teraz w koszmarach Garrisona, tak jak wczesniej pojawil sie w koszmarnym snie w rozdartym konfliktem Belfascie i zadal od Garrisona tego samego, co wtedy: by go wpuscil! Nawet Psychomech nie byl w stanie zgladzic ich obu.
Garrison dal za wygrana, pozwalajac Schroederowi przeniknac do swego umyslu, przyjac od dawna bezcielesna psyche Niemca, do swego id, swego jestestwa.
A potem...
Doradcy Hitlera roili sobie, ze mozna skonstruowac maszyne zmieniajaca czlowieka w nadczlowieka. Ale jesli obiekt byl czlowiekiem o niezwyklych zdolnosciach ESP? Co, jesli z takiej podrozy nie powroci pojedynczy umysl, lecz psychiczny konglomerat - psychiczna moc o praktycznie nieograniczonych mozliwosciach? Co powroci? Superman?
Albo bog?
Nie, nie Bog - nawet nie bog - ale czlowiek mocami nieomal rowny boskim. To Psychomech stworzyl istote Garrisona/Schroedera. I to wlasnie Garrison/Schroeder uwolnil sie spod wladzy Maszyny i zastal przerazonych kochankow spolkujacych w desperacji na lozku - dowiedzial sie o ich zdradzie.
I nastal czas... szalenstwa i cudow!
Sila woli Garrison/Schroeder przywolal Vicki Maler z zamku Zonigen do Anglii i przywrocil ja do zycia. Ale to juz Schroeder odsaczyl z jej ciala choroba, ktora ja zabila, i przeniosl ja na Garetha Wyatta i Terri Garrison! Natomiast Garrison, jak zwykle kierowany ludzkimi odruchami, sprowadzil na nich natychmiastowa smierc, by wiecej nie cierpieli.
Kiedy bylo po wszystkim, na zewnatrz domu Wyatta Garrison/Schroeder i Vicki zastali oczekujacego ich Koeniga. Byla tam tez Suzy - zabita. Wyatt zastrzelil ja z obrzyna. Juz widzacy, nieslychany zlotooki Garrison/Schroeder spojrzal na Suzy, rozkazujac jej, by powstala z martwych. I Suzy ozyla.
A Koenig rowniez - zawsze wierny Koenig - zostal nagrodzony. Wraz z Garrisonem/Schroederem objeli sie, az po Willym zostalo tylko ubranie na ziemi.
Wtedy caly dom Wyatta i wszystko, co bylo w srodku, zostalo stopione na zuzel, a Garrison/Schroeder/Koenig, Vicki i Suzy ruszyli na spotkanie przyszlosci...
STRESZCZENIE
PSYCHOSFERA
Sen Garrisona stal sie rzeczywistoscia. Wszystkie jej skladowe ulozyly sie na swoich miejscach. Ale i tak wynikly problemy. Swiat nie byl gotow na przyjecie osoby nadludzkiej, a szczegolnie nie takiej z umyslem - czy tez wieloumyslem - o takich samych wadach i skazach jak umysl kazdego czlowieka. Swiat rowniez nie byl gotow na przyjecie wskrzeszonej kobiety, ktorej cialo lezalo zamrozone przez dlugich osiem lat!Byc moze wynikalo to z istoty praw ludzkich. Podstawowe prawo przyjete na calym swiecie mowi: nie zabijaj. A jednak Terri Garrison i Gareth Wyatt byli bezsprzecznie martwi. A co z Willym Koenigiem? Zaden sad na swiecie w obliczu zaistnialych faktow nie uznalby, ze Willy Koenig zyje. Mowiac krotko, nawet przy nieslychanie rozwinietej ESP Garrison nie byl w stanie ujawnic sie swiatu.
Nie uwazal tez tego za swoj zyciowy cel (zadna miara nie chcial byc nowym mesjaszem), choc takie byly konsekwencje jego dzialan. Skoro nie mogl sie ujawnic, musial sie z tym kryc. Musial przede wszystkim skrywac najbardziej widoczny objaw swej zmiany, czyli oczy, jakich nie miala zadna ludzka istota. Podobnie Vicki musiala skrywac swoje. Nie bylo to trudne: obydwoje uznawano za osoby niewidome czy tez przynajmniej o czesciowej utracie wzroku, dlatego nosili szczelne, ciemne okulary, kiedy pokazywali sie publicznie.
O wiele wiekszym problemem Garrisona byla jego psyche. Czastka Schroedera byla zawiedziona swa "niesmiertelnoscia". Garrison zyl, to fakt, ale on sam przy nim nie czul, ze zyje pelnia zycia. To prawda, Schroeder i Koenig od czasu do czasu dochodzili do glosu, ale to Garrison nimi rzadzil. Nie bylo to "wspolistnienie", jakie wymarzyl sobie Schroeder, ale i tak byl to wielki postep w porownaniu ze smiercia. Schroeder jej doswiadczyl i w ogole mu sie nie podobalo to doznanie.
W kwestii Koeniga sprawa byla o wiele prostsza. Pragnal jedynie sluzyc Schroederowi i Garrisonowi, a nigdy dotad nie byl z nimi w takiej bliskosci. Konflikt tej dwojki, czego Koenig byl oczywiscie swiadom, nigdy nie przybierze formy otwartego starcia. Nie byli w stanie byc wobec siebie wrogo nastawieni czy tez nie mogli sie wzajem zranic, cokolwiek jeden postanowil podczas chwili przewagi, moglo zostac odwolane przez drugiego, nie dopuszczajac do wzajemnej degrengolady. Mowiac zwiezle, ich stosunki byly bardzo wywazone, tak jak ich jestestwa, ktore wiedzialy, ze jesli w wyniku jakiegos wypadku Garrison zginie, to zgina wszyscy razem. Tak, rowniez Vicki i Suzy...
Ale tymczasem...
Kiedy Schroeder bral gore, zachowywal sie jak Schroeder, tak samo Koenig. Obydwaj mieli swoje przywary i slabosci. Schroeder mial kochanke w Londynie; Koenig tak jak zawsze oplacal swoje znajomosci, gdziekolwiek sie pojawil. Vicki Maler byla nietykalna - nalezala wylacznie do Garrisona.
A jednak i ona cierpiala na swoj sposob. Wiedziala, ze to nie Garrison wyrusza od czasu do czasu w poszukiwaniu uciech w lozkach innych kobiet, ale jednak bylo to jego cialo. I to bardzo ja smucilo.
A najbardziej niepokojace jak dotad bylo to, ze odkad Psychomech przysporzyl umyslowi Garrisona nadludzkich mocy, moce te uciekaly w Psychosfere. Za kazdym razem, kiedy jego "lokatorzy" wykorzystywali swoje nadnaturalne zdolnosci, ogolny ich zasob w jego umysle zmniejszal sie odrobine. Przez prawie dwa lata Garrison podejrzewal, ze tak sie dzieje, i martwil sie tym bardzo, az w koncu zyskal pelne przekonanie, ze ma to miejsce.
Wtedy juz jego finansowe imperium przybralo olbrzymie rozmiary. Jesli nie byl jeszcze najbogatszym czlowiekiem swiata, to wkrotce sie nim stanie. A jednak, paradoksalnie - i glownie z powodu koniecznosci zachowania pozorow - byla to prawda, z ktorej swiat zewnetrzny nie zdawal sobie sprawy. Jednak wiedzieli o tym pewni ludzie, a szczegolnie jedna osoba, ktora wiedziala prawie wszystko o Garrisonie.
Ten czlowiek nazywal sie Charon Gubwa...
Gubwa byl odmiencem, dzieckiem wielu pokolen istnien o zmutowanych genach.
Ten otyly hermafrodyta-albinos (z pochodzenia afrykanski Murzyn z typowymi cechami negroidalnymi, choc znieksztalconymi przez albinizm) Gubwa byl niezwykle hojnie wyposazony przez nature w zdolnosci ESP. Przerazajaco dobrze wyposazony. Dowiedzial sie o "nadejsciu" Garrisona na podstawie pojawienia sie stworzonego przez Psychomecha jestestwa Garrisona/Schroedera/Koeniga, ktore jak meteor wdarlo sie do Psychosfery. I Gubwa lekal sie Garrisona.
Wiedzial, ze o ile jego umysl byl jedynie iskierka w Psychosferze, o tyle umysl Garrisona przypominal wybuch supernowej. Ze wszystkich ludzi na swiecie jedynie Garrison mogl kiedys stanac na drodze jego planow i przeszkodzic w zaspokojeniu chorobliwych rojen ambicji Gubwy. Poniewaz albinos rowniez pozadal niesmiertelnosci, pragnal uczynic z siebie niesmiertelnego i wszechpoteznego Cesarza Ziemi!
Ale jego ambicje byly jeszcze wieksze (i bardziej zlowieszcze) niz tylko to. Gubwa byl zarowno kobieta, jak i mezczyzna, dziwolagiem w oczach wiekszosci populacji. Ale roil sobie, ze w przyszlosci - po tym jak swiat zostanie zniszczony, a resztki rasy ludzkiej wypelzna z otchlani nuklearnej zaglady - hermafrodytyzm stanie sie norma, a biseksualnosc codziennoscia. I tylko nieswiadomy niczego Garrison stal na drodze jego planow.
Dlatego tez Gubwa skoncentrowal swe dzialania na zniszczeniu Garrisona.
Ale najgorsze mialo dopiero nadejsc. Poza tym moce Garrisona opuszczaly go, wyciekaly jak woda z dziurawego wiadra. I ze wszystkich trzech skladowych jego wieloumyslu on, bedac gora, byl jednoczesnie najbardziej bezbronny.
Bron Gubwy przeciw Garrisonowi byla dwojakiego rodzaju: pociagal za sznurki zarowno w mafii, jak i w tajnych i z urzedu podejrzliwych sluzbach specjalnych. I kiedy Garrison staral sie im wymknac, skorzystal z okazji - porwal Vicki Maler i zabral ja do swej kwatery gleboko pod Londynem.
"Zamek" Gubwy zostal zaprojektowany podczas zimnej wojny jako bunkier atomowy i stanowisko dowodzenia, o ktorym dawno zapomniano. Gubwa wyposazyl go zgodnie ze swymi potrzebami i zwerbowal personel funkcjonujacy jak prywatna armia.
Tam w zamku wraz z Vicki Maler Gubwa uwiezil rowniez Philipa Stone'a, agenta MI6. Stone, sam bedac niebezpiecznym czlowiekiem, zostal wbrew swej woli wykorzystany do porwania Vicki Maler, ale pozniej Gubwa mial pozalowac swego nierozwaznego kroku.
Wykorzystujac telepatie do penetracji umyslu Vicki, Gubwa dowiedzial sie o Psychomechu i odkryl prawde o "powstaniu" nowego Garrisona. Poniewaz smierc Garrisona zdawala sie nieuchronna, Gubwa mogl przejsc do kolejnej fazy swego planu zdominowania swiata. Zamierzal zbudowac potezniejszego, nowego Psychomecha. I tym razem to on mial ujezdzac Maszyne. Jego moce ESP rozwiniete wysoko ponad przecietna byly o wiele wieksze niz Garrisona sprzed kuracji w Psychomechu. Skoro Garrison pojawil sie na swiecie wyposazony w wielka moc, Gubwa pojawi sie jak bog! Prawdziwy bog: wszechwladny, wszechwiedzacy i przezarty zlem do cna! Zbudowanie Psychomecha potrwa nieco, ale czas dzialal na korzysc Gubwy.
Tymczasem... Garrison uciekl na polnoc, do Szkocji. Znow miewal sny, snil ten sam prekognicyjny sen nie mniej wazny niz ten, ktory snil w Belfascie w roku 1972. W nowym snie umizgiwal sie do Bogini Niesmiertelnosci, a ona pokazala mu kalejdoskop nieskonczonosci, pyszne sciezki wszechswiata. Rowniez pojawily sie w nim przeblyski swiadomosci, zapowiedz nieuchronnej zmiany. Garrison wiedzial, ze nadszedl czas na kolejny krok, krok, ktory trzeba uczynic. Poczatek drogi ku przeznaczeniu znajdowal sie w dzikiej dolinie, gdzie istnialo nowe hydroelektryczne zrodlo mocy, ale musial do niego dotrzec, zanim jego przesladowcy go dopadna i calkowicie opuszcza go jego sily.
W trakcie tych peregrynacji dopadla go mafia. Podczas konfrontacji Suzy ponownie zostala smiertelnie ranna, a Garrison pozbyl sie wiekszosci swych mocy ESP. Co do przesladowcow... nikt o nich wiecej nie slyszal.
Ale Garrison byl teraz ledwo zwyklym czlowiekiem, jego moce znajdowaly sie na wyczerpaniu, a przed nim byla jeszcze dluga droga. Przyjal esencje konajacej Suzy, dodajac czwarty element do swej psyche, i kierujac sie psim instynktem, odbyl ostatni etap swej drogi...
Z zapadnieciem nocy odnalazl doline i schronil sie w opuszczonym domu stojacym w cieniu wielkiej tamy, ponizej uspionej masy wodnej. I wlasnie tam, mimo ze resztki sil opuszczaly go, Garrison przypadkowo natrafil na swe zbawienie. Wtedy juz znow prawie nie widzial, a w starym domu bylo ciemno. Starajac sie wlozyc przewody lampy do gniazdka, zostal porazony pradem i doznal cudownego elektryzujacego objawienia!
W jednej chwili, pomimo drzenia ciala pod wplywem przeplywajacego przez nie pradu, Garrison znow poczul sile. Oczy mu zablysly, a umysl ulegl oswieceniu. Nastepnie celowo juz podlaczyl sie do zrodla pradu w kacie pomieszczenia, gdzie miotajac sie i plonac chlonal energie jak gabka wode.
Naelektryzowany czul jedynie moc. Jego palce, dlonie i ramiona byly cale spalone, ale nie czul w ogole bolu. Dwukrotnie oslepiony znow przejrzal, dostrzegajac o wiele wiecej, niz moze zauwazyc ludzki wzrok. Teraz juz wiedzial, jak naladowac wyczerpane ogniwa umyslu, i naladowal je jak nigdy dotad.
Umyslem otworzyl wielkie grodzie tamy, sciagajac miliony woltow wyzwolonej dzieki temu energii. A kiedy i ta sie skonczyla, zaczerpnal energii z elektrowni atomowej w Dourneay, az w calej Szkocji spadlo napiecie i swiatla przygasly. Na niebie pojawily sie dziwne zorze, a dolina, w ktorej lezala tama, rozswietlila sie, emanujac iskrzacymi wyladowaniami elektrycznymi.
I w pojedynczym wyladowaniu olbrzymiej energii, luku wprost z nieba, Garrison w koncu przeszedl przemiane. Wszelki slad fizycznej obecnosci Richarda Allana Garrisona zniknal z powierzchni ziemi, ale jego umysl osiagnal wyzszy poziom.
W jego snie Bogini Niesmiertelnosc ukazala Garrisonowi swa siedzibe, jej Dom w Gwiazdach, ktory byl po prostu nieskonczonym wszechswiatem. I teraz Garrison mial do niego wkroczyc, doswiadczyc granic olbrzymiej Psychosfery. Nie bedzie jednak podrozowal samotnie, poniewaz wraz z nim wyrusza Schroeder, Koenig i rowniez Suzy.
Ale najpierw czekalo go wazne zadanie.
I Garrison siegnal do Psychosfery, i zmienil ja. Dotknal i zmienil. I jesli uwazac swiat za olbrzymia ksiege, gdzie Garrison stanowil rozdzial spisany olowkiem, to przepisal niektore jego fragmenty, dodajac nowe i wymazujac niektore calkowicie. W jednej mikrosekundzie postawil ostatnia kropke przy ostatnim zdaniu. I w swiecie ludzi wszystko sie zmienilo w jednej chwili i juz nic nie bylo takie jak dawniej.
W swiecie ludzi...
W Zamku Charona Gubwy Philip Stone i Vicki wydostali sie na wolnosc. Ponownie pochwyceni przez oszalalego albinosa byli o krok od smierci, kiedy nastapila przemiana Garrisona - jego i swiata! Gubwa byl jedna z ofiar przemian Garrisona.
W przedwczesnej chwili triumfu ohydny hermafrodyta doznal porazki, czujac, jak w jego umysle pojawil sie ktos inny. Niezwykly umysl, bezlitosny w swych zamyslach. Garrison widzial juz gwiazdy i teraz mogl je rowniez pokazac Gubwie. Ale cialo Gubwy bylo slabe, a umysl smiertelny. Rzucony w gora, w niebosklon z szybkoscia meteorytu, mistrz ESP zginal okrutna smiercia i na zawsze przestal grozic swiatu.
Rowniez wiekszosc zla na swiecie zostala wykorzeniona - poszla w jego slady, tak jakby nigdy go nie bylo.
Kolejna zmiana polegala na tym, ze Vicki Maler stala sie na powrot normalna kobieta, ktorej maz, Philip Stone, zyskal bogactwo i wplywy. Byli szczesliwi i dobrze im bylo ze soba. Zachowali jedynie dobre wspomnienia, choc nieco zamglone, ale przeciez liczylo sie tylko tu i teraz, a nie zdarzenia z przeszlosci.
A takze jutro, gdyz Vicki zaszla w ciaze...
I tak Garrison wraz ze swymi towarzyszami podrozy pozostawili za soba niemal doskonaly swiat, oczyszczony i dobry. Zostawili za soba swiat pozbawiony szalenstwa. Innymi slowy: zostawili za soba swiat z nieomal niezachwiana Rownowaga.
Ale rownowaga jest prawem. I tam gdzie istnieje Dobro, jest rowniez miejsce na Zlo, tam gdzie jest Wielkie Dobro, istnieje Wielkie Zlo.
I z wolna, lecz nieublaganie Psychosfera zaczela dazyc do odzyskania Rownowagi...
CZESC PIERWSZA
ROZDZIAL PIERWSZY
Dwadziescia lat trwal okres spokoju, jak nigdy w dlugiej i krwawej historii rodzaju ludzkiego. Wojny przybraly forme zimnych wojen, wchodzac w faze nielatwych, pelnych zawilosci okresow dialogu i zawieszenia broni, w koncu przeksztalcajac sie w faze rozkwitu przyjazni. Spory dotyczace granic i konfliktow terytorialnych wygasly zastapione wzajemnym zaufaniem, zrozumieniem i tolerancja. Wielkie Narody zapoczatkowaly efektywny, dlugotrwaly proces pomocy Niezbyt Wielkim, w wyniku, czego nie byly juz postrzegane jako wielkie i zagrazajace innym. A Pomniejsze Krainy w zamian przyjely dawno odrzucane technologie, przy pomocy, ktorych byly przynajmniej w stanie pomoc sobie.Kryzys ekonomiczny zmalal; pelzajace ideologiczne terytorializmy zostaly powstrzymane; nie zanotowano eksplozji demograficznej, a nadmierny przyrost populacji zgasl jak mokra petarda. Stara wiedza rolnicza dotyczaca uprawy roli wraz z nowa nauka hodowli morskich oraz wzrostem znajomosci i poszanowania Natury, o jakim nie snilo sie poprzednim pokoleniom, po raz pierwszy zaowocowaly zapewnieniem zywnosci miliardom ludzi na calym swiecie.
Byl to wiek pokoju i dostatku.
Dwadziescia lat od czasu znamiennego roku 1984 (kiedy po Wielkim Bracie zaginal slad) odzyly stare dziedziny sztuki, odrodzila sie kultura, a na horyzoncie pojawily sie nowe dziedziny nauki majace zapewnic swiatu swietlana przyszlosc. Minely ledwo cztery lata nowego milenium i zycie nigdy nie wygladalo tak pieknie na planecie Ziemia...
A potem pojawila sie plaga, czy tez przynajmniej swiadomosc pojawienia sie jej. Nie byla to plaga szkodnikow, nie zrodzila sie z nowych galezi nauki, nie byla pochodna rozszczepiania atomu ani tez promieniowania czy skazenia substancjami chemicznymi. W zadnym razie nie miala namacalnej natury. Byla to plaga szalenstwa!
Lekarze nie znali jej przyczyn ani nie mieli na nia lekarstwa. Dla nich i dla tych, ktorzy na nia zapadli, byla znana jedynie jako Belkot...
Szpital byl polozony na pietnastu akrach ogrodu. Byl to przestronny, trzypietrowy budynek o wielu oknach, wszechobecnosc swiezego powietrza potegowalo zludne wrazenie spokoju wewnatrz budynku. Zwazywszy na okolicznosci, warunki nie mogly byc lepsze. Ale wysoki na cztery metry plot z gestego drutu kolczastego otaczajacy obiekt mowil sam za siebie. Mimo ze szpital byl skryty w gestwinie otaczajacych sosen i debow, to nie dalo sie go ukryc calkowicie.
Tak jak kilkanascie innych podobnych placowek szpital byl nowy, zbudowany niecale piec lat temu i byl calkowicie dotowany przez panstwo - i zasiedlali go pacjenci. Oszalali biedacy oddani calkowicie slyszanemu przez nich Belkotowi. Szpital nosil nazwe Lagodna Dolina, ale owa dolina byla jedyna lagodna rzecza w okolicy.
Owego slonecznego wczesnoczerwcowego popoludnia 2004 po raz jedenasty, jak co miesiac przejechal siedemdziesiat mil na polnoc z Sussex do Oxfordshire w odwiedziny do syna, Richarda Stone'a, ktory niemal rok temu zostal tu przyjety. Po raz pierwszy symptomy choroby dopadly go w goracy piatek, ostatniego dnia czerwca.
Wysoki, dobrze zbudowany mlodzieniec przed choroba cieszyl sie zdrowiem psychicznym i tezyzna fizyczna. Tego dnia wstal z lozka i zaczal krazyc po domu, uskarzajac sie na dzwiek dobiegajacy jego uszu: ciche mamrotanie przypominajace odglosy fal w muszli. Owe szepty narastaly, zmieniajac sie w tumult cienkich, chaotycznych glosikow. Czyli mowiac krotko, uslyszal Belkot.
Symptomy byly oczywiste, a rozwoj choroby nieunikniony. Na oczach przerazonych rodzicow w blyskawicznym tempie nastapila degrengolada Richarda Stone'a. W piatkowy wieczor potrzasal jeszcze glowa, jakby starajac sie zrzucic pijawke przylgnieta do mozgu, by ukoic szum w uszach. W sobote miotal sie w panice po domu, kiedy choroba, zolc, potezny wir wichrow czy tez plynow w zawrotnym tempie rozszalal sie pod czaszka. A w niedziele... w niedziele zaczal wtorowac wyimaginowanym trajkoczacym glosom oszalalych dusz w cierpieniu. Byl to Belkot.
Szarpany w te i we w te przez niewidzialne Harpie w poniedzialek Richard byl juz idealnym kandydatem do kaftana bezpieczenstwa.
Z ciezkim sercem przez pierwszy miesiac odwiedzali go, co trzy dni, az zakazano im tak czestych wizyt. Wiedziano, ze zbyt duza bliskosc rodziny u pewnych ludzi wzmagala jedynie symptomy. Philip Stone w duchu byl zadowolony z ograniczenia wizyt w zakladzie z powodow medycznych. Vicki niemal odchodzila od zmyslow od czasu przyjecia Richarda do szpitala i jej maz nie mial ochoty przygladac sie, jak ten stan sie poglebia.
Staral sie jej wytlumaczyc, ze nawet comiesieczne wizyty to za duzo, przekonujac ja, ze to wylacznie spowoduje pogorszenie sie stanu i tak juz znacznie nadszarpnietych nerwow, a w najlepszym wypadku poglebi jej zal. Ale te argumenty puszczala mimo uszu. Kochala swego syna tak jak Philip Stone i nie widziala niczego zlego w okazywaniu czy wyrazaniu tego uczucia pomimo potencjalnego zagrozenia, celowego badz nieumyslnego. Moze i byla w rozpaczy, ale nigdy nie potrafilaby opuscic swego syna. Zawsze bedzie mu wierna. Bedzie wierzyla w jego zdrowie psychiczne i pamietala o tym, jaki byl dawniej. Teraz byl inny, to prawda, ale wyzdrowieje. Ignorowala fakt, ze nikt - ani jeden cierpiacy - nie podniosl sie z Belkotu. Richard byl jednak inny. On sie podniesie. Byl przeciez jej synem.
Byla tez dziewczyna. Vicki nie umiala jej przebaczyc. Lynn byla miloscia zycia Richarda. Zyl dla niej i wydawalo sie, ze ona zyje dla niego. Ale kiedy plaga zabrala kolejna swa ofiare, odwiedzila go tylko dwa razy, dopoki jej ojciec jej tego nie zakazal. Miala wlasne zycie. Musi zapomniec o Richardzie Stonie i zostawic go belkoczacego w pokoju bez klamek...
Wielki, drogi samochod Philipa Stone'a, wydajac niskie pomruki, zatrzymal sie przed brama Lagodnej Doliny przy punkcie kontrolnym. Straznicy chodzili ubrani w szare mundury, mieli strzelby miotajace uspokajajace strzalki, nosili tez helmy odcinajace ich od dzwiekow zewnetrznych poza rozmowa twarza w twarz. Dodatkowo odbiorniki w tych kaskach byly polaczone z centralnym komputerem ochrony szpitala, przez nie straznicy mogli "rozmawiac" z komputerem i z soba. Inna funkcja helmow - niektorzy powiedzieliby, ze glowna - polegala na izolacji od swiata zewnetrznego. Nikt, nawet lekarze, nie wytrzymywali zbyt dlugo sluchania Belkotu. Z tego wlasnie powodu zarowno straznicy, jak i obsluga szpitala pracowali w systemie szesciogodzinnym i nikt nie przebywal w Lagodnej Dolinie na stale, poza pacjentami.
Malzenstwo Stone'ow mialo stale przepustki, ale pomimo tego ich odciski palcow byly sprawdzane kazdorazowo na bramie. Po podbiciu przepustek szlaban podnosil sie i pozwalano im wjechac do srodka. I kiedy jechali po zwirowej sciezce, mijajac liczne patrole chodzace posrod trawnikow, fontann i niskich skalek pokrytych mchem, w ktorych cieniu rosly krzaki roz, a winorosl piela sie po niskich drzewach - ochrona z bramy zawiadamiala szpital o ich przybyciu. Na parkingu wital ich pracownik w helmie - dziewczyna, ktora witajac ich, z usmiechem sprawdzala, czy dobrze zamkneli drzwi samochodu, dawala im sluchawki zakrywajace uszy i emitujace cicha, relaksacyjna muzyke i wprowadzala ich do kompleksu szpitalnego.
Sala Richarda znajdowala sie na drugim pietrze. Rodzice jechali tam winda i szli wykladanym linoleum korytarzem, w ktorym widac bylo, jak drobinki kurzu tancza w slonecznym swietle, wpadajacym przez wielkie okna ze zbrojonego szkla. Bylo tu bardzo duzo sal, ich lokatorzy nie potrzebowali wiele przestrzeni. Przy dzwiekach muzyki relaksacyjnej plynacej ze sluchawek stapali ciezko za swoja przewodniczka, az docierali do celi Richarda, jego pokoju, jak wolala mowic Vicki, ale byla to cela, tak jak pozostale.
Na drzwiach widnial numer 253. Przewodniczka zatrzymywala sie przy nich i z usmiechem wbijala trzy cyfry na elektronicznym zamku umieszczonym na jej nadgarstku. Drzwi otwieraly sie z sykiem, po czym wchodzili do niewielkiego pomieszczenia, nie wiekszego niz biurowe przepierzenie. W srodku staly trzy krzesla, z ktorych jedno dziewczyna w helmie wyciagnela na korytarz, zostawiajac Stone'ow samych. Zanim drzwi zamknely sie za nia z sykiem, powiedziala:
-Wiem, ze widzieli panstwo juz wczesniej, jak siedzi w kaftanie bezpieczenstwa. To dla jego dobra. - I pokiwala wspolczujaco glowa.
-Jestes gotowa? - zapytal Stone nieco roztrzesionym glosem. Jego zona, na poly slyszac go, na poly czytajac z ruchu jego warg, pokiwala glowa i zdjela sluchawki. - Vicki - powiedzial blagalnie - moze jednak nie bedziesz ich sciagac?
-Chce z nim porozmawiac - odparla. - Jesli bede mogla. A kiedy tak, jesli sie do mnie odezwie, chce slyszec, co mowi.
Maz pokiwal glowa, zdjal swoje sluchawki i objal ja.
-Niech bedzie, jak chcesz, ale...
Ale ona go nie sluchala. Kiedy tylko ja puscil, odwrocila sie w kierunku wewnetrznych drzwi, patrzyla na nie przez chwile i przeciagnela karte magnetyczna przez metalowa szczeline, po czym odczytala straszne slowa, ktore znala juz z poprzednich wizyt.
"Richard Stone - zadnej widocznej poprawy".
Nastepnie trzesacymi sie rekami siegnela do uchwytow, po nacisnieciu, ktorych drzwi mialy sie przesunac w bok na dobrze naoliwionych lozyskach. W ostatniej chwili zamarla, wstrzymujac powietrze. Policzek jej lekko zadrgal. Spojrzala na meza.
-Philip?
-Slyszalem - powiedzial blady jak sciana. - Tym razem jest glosniej. Nie tylko Richard, oni wszyscy tak. Slychac to wyraznie przez sciany, przez podloge. Wszyscy belkocza w jednym rytmie!
-Ja... bardzie to czuje, niz slysze - powiedziala.
-To slychac i czuc. - Wzruszyl zrezygnowany ramionami. - Dlatego daja tu te sluchawki.
-Mama! Mama! - za drzwiami narastal umeczony dzwiek. - Och, mamaaaaaa!
W obliczu narastajacej grozy zza zacisnietych, pozbawionych koloru ust Vicki wydobyl sie cichy syk, po czym chwycila kurczowo za uchwyty i otworzyla drzwi. W pomieszczeniu lekko przyciemniona szyba oddzielala Stone'ow od syna lezacego w pozycji embrionalnej na grubo wyscielanej podlodze. Byl ubrany w kaftan bezpieczenstwa, tak jak im powiedziano, piana ciekla mu z ust i zwracal ku nim twarz z szeroko rozwartymi oczami. Byly szeroko otwarte i dzikie. Byly to slepia zaszczutego zwierzecia, wscieklego psa, nie spoczywaly na konkretnej osobie i patrzyly gdzies w dal. Byla w nich pustka, bezimienna obcosc.
Przedpokoj byl polaczony systemem audio z wyscielana cela.
-Richard! - Vicki wyciagnela ku niemu swe dlonie w gescie beznadziejnej rozpaczy. - Och, Richard!
-Mama? - powtorzyl na poly pytajaco na poly blagalnie. - Mama?
-Tak - zalkala. - To ja, synku, tylko ja.
-Rozumiesz, synu? - zapytal Philip Stone. - Przyszlismy w odwiedziny.
-Rozumiec? W odwiedziny? - Nagle oczy Richarda ozywily sie dziwnie niespokojne. Przekrecil sie, usiadl, podsunal sie nieco na podlodze w kierunku szyby, ale pilnowal sie, by jej nie dotknac. Po jego stronie szyba byla pod napieciem. Na poczatku celowo to wykorzystywal, kiedy bylo bardzo ciezko, by pod wplywem porazenia pradem stracic przytomnosc. Od tamtej pory wiele sie nauczyl. Poczul, jak to jest byc glupim zwierzeciem w klatce.
-To my, synku, mama i tata - powiedziala matka lamiacym sie glosem. - Jak sie czujesz, Richardzie? Co... u ciebie?
-U mnie? - wyszczerzyl zeby w usmiechu, oblizujac usta oblozonym jezykiem. - Kurewsko zle, mamo - stwierdzil po prostu, wywracajac oczami.
-Synu, synu - ojciec delikatnie zaprotestowal. - Prosze cie, nie mow tak do mamy.
-Kurewsko, do dupy, przejebane, w pizdu zle - Richard zignorowal jego prosbe. - A moze mnie stad zabierzecie? Po co mnie tu w ogole wpakowaliscie? Wiecie, jak tu jest? Czy zdajecie sobie sprawe, ze slysze ich w kazdej sekundzie, minucie, godzinie, dzien i noc? Wiedzialas o tym, mamo?
-Richard! - rzucil ojciec. Po czym dodal juz lagodniej: - Synu, stary koniu, staraj sie powstrzymac...
-Synu? - Oczy Richarda skurczyly sie do wielkosci zoltych glowek szpilki, ktore gorejac wpatrywaly sie w ojca przez przyciemniane szklo. Byc moze ten kolor zawdzieczaly grze swiatel, ale Philip Stone mogl przysiac, ze dwie zrenice zmienily sie w pare zarlocznych ameb pulsujacych jak roztopione zloto. - Powiedziales do mnie "synu"? - Richard potrzasnal glowa, caly czas wpatrujac sie w Stone'a. - Tak, kazdy ma jakiegos ojca! Ale nie jestem twoim synem, "stary koniu"!
Vicki juz nie mogla powstrzymac lez.
-Richard, moj biedny chlopczyk! Moje biedne kochanie, moj chlopak!
Maz objal ja za ramie.
-Vicki, prosze. On nic nie rozumie. Nie powinnismy tu przyjezdzac. To dla ciebie zbyt ciezkie przezycie. On nie wie, co mowi. On... belkocze!
-Mamo! - Richard krzyknal ponownie. - Maaaamo! Ja rozumiem! Naprawde! Nie sluchaj go. To nie moj ojciec. Pamietasz przeciez, prawda? Nie, ale ja pamietam. Mamo, dalas mi imie po ojcu!
Slowa te wywolaly w niej cien wspomnienia. Przez krotka chwile - szalone, nierealne wspomnienia jak palacy ciern pojawily sie przed oczyma jej duszy - ale po chwili opanowala sie. W koncu ten Belkot jest zarazliwy.
-Och, synku, synku! - Opadla na kolana przy szybie, jej mokra od lez twarz znalazla sie o kilkanascie centymetrow od jego. - Ty nie wiesz, co...
-Alez wiem, wiem! - upieral sie. - Naprawde wiem! Chyba tylko ja to wiem! - Ponownie wywrocil oczami, zolte zrenice powedrowaly do gory, ukazujac bialka oczu. I bardzo powoli na jego twarzy pojawil sie opetanczy usmiech, a na rozwartych szczekach struzki i babelki sliny. W kilka sekund jego oblicze zaczelo upodabniac sie do koszmarnej maski. - Nie ma tego na calym swiecie - powiedzial, cedzac slowa przez oflegmione charkniecia, jakby na powierzchni blota pojawialy sie oleiste bable. - Zadnych wojen, bolu, strachu. Poza tym, leku przed tym! Nikt sie nie modli, bo nie ma, o co. Religia umarla, wiara zdechla. Po co komu wiara, skoro przyszlosc jest znana? Nie ma glodu, powodzi, zarazy. Poza ta zaraza! Sama natura poklonila sie nauce czlowieka... ale czy na pewno? Pokoj i dobrobyt? Kraj mlekiem i miodem plynacy? To doskonale pole bitwy! Usunieto pomniejsze zlo, robiac miejsce dla tego najwiekszego, najstraszniejszego. I to nadchodzi, nadchodzi! Belkot to tylko przednia straz, a my jestesmy ojcami Nowej Wiary!
Bialka oczu opadly nieomal z odglosem zakleszczenia sie we wlasciwym miejscu jak rolki w jednorekim bandycie. Zolte zrenice rozblysly... i nastapilo pogorszenie jego stanu.
Stone'owie widzieli juz to dwa razy, te gwaltowna, a jednoczesnie jeszcze ohydniejsza przemiane, jaka zachodzila w ich synu, ktora juz poprzednio musiala nieuchronnie przerwac kazda wizyte. Byla to transformacja szalenca w zupelnie obca forme. Bez ostrzezenia jego policzki i cala twarz zaczely sie zapadac do srodka, wciagac i marszczyc jak papierowa torebka, z ktorej ktos odessal powietrze. Zolte plomienie w jego oczach gorzaly przyczajonym blaskiem. Glowa zaczela mu sie chwiac na szyi, rzucajac sie na prawo i lewo w nieskoordynowanych szarpnieciach. Twarz stala sie snieznobiala - jasnobursztynowa przez szybe - zeby przybrac gwaltownie purpurowa barwe. Piers unosila sie i opadala pod kaftanem, z wolna uspokajajac sie. Ustalo oddychanie. Byl coraz bardziej czerwony. Pomarszczona twarz pociemniala, wywalil jezyk. I w koncu pojawily sie struzki krwi, by w sekunde trysnac wartkimi strumieniami z rozwartych nozdrzy. Vicki krzyknela:
-Och, Richardzie, nie, nie, nie! Nieeee!
W kolejnej sekundzie opuscila go swiadomosc i Richard upadl twarza na szklana tafle. Prad elektryczny poplynal przez cialo, odrzucajac go w tyl. Miotal sie przez chwile, po czym spoczal bez ruchu na wyscielanej podlodze, odwracajac ku nim lsniaca od krwi twarz.
Vicki instynktownie odskoczyla od przyciemnianej szklanej tafli i upadla na podloge na skraju omdlenia, podpierajac sie tylko rekami. Philip uklakl przy niej, objal ja ramionami, kolyszac szlochajaca w przod i w tyl. Nastepnie drzwi na korytarz otworzyly sie z sykiem, weszla dziewczyna z recepcji i dotknela jego ramienia.
-Zdaje sie, ze... - odezwala sie lagodnie.
-Juz dobrze - Philip Stone ucial jej w pol zdania, patrzac na nia niewidzacym wzrokiem. - Juz idziemy.
-Panie Stone - usmiechnela sie z troska, uniosla dlon i czystymi, swiezo pomalowanymi paznokciami zastukala w plastikowa obudowe swych sluchawek - naprawde powinni panstwo je zakladac, sam pan wie.
-Tak, naturalnie - odpowiedzial odruchowo, pomagajac wstac Vicki. Nastepnie jego wzrok powrocil do rzeczywistosci. Stal calkowicie bez ruchu, obejmujac zone ramieniem i podtrzymujac ja. Wygladal na kogos, kto wsluchuje sie intensywnie w czyjes slowa.
Dziewczyna spojrzala na niego pytajaco.
-Panie Stone?
-Sluchawki sa teraz niepotrzebne - powiedzial. - Nie czuje pani? Jest cicho jak w grobie. Wszyscy przestali belkotac, przynajmniej na razie. Przestali belkotac...
ROZDZIAL DRUGI
W polowie drogi do posiadlosci w Sussex zatrzymali sie w przydroznej samoobslugowej restauracji serwujacej przekaski i salatki. Vicki nie byla glodna, ale Philip wzial sobie salatke z szynka i jajka w majonezie. Jadl, nie zastanawiajac sie nad tym, co robi, a Vicki pila kawe drobnymi lykami i palila papierosy. Rozmowy nie bylo, obydwoje byli zatopieni we wlasnych myslach.Ale kiedy wychodzili juz i regulowal rachunek, zlapala go za lokiec, mowiac:
-Ten... ten belkot. To straszne! Kiedy raz dostanie sie do glowy, to czlowiek nie moze przestac. Jest jak melodyjka, ktora przyczepia sie do czlowieka i nie ma na nia rady, masz jej szczerze dosc, ale nie mozesz sie jej pozbyc. Jak tych kilka idiotycznych slow, ktore przyczepily sie do ciebie wieczorem, ktore powtarzasz, lezac w ciemnosciach, ktore nie pozwalaja ci zasnac. Wiesz, wciaz mi to brzmi w uszach.
Zmarszczyl brwi i spojrzal na nia pytajaco przez chwile, ale ona usmiechnela sie tylko blado i potrzasnela glowa, jakby zaprzeczajac wlasnym myslom, nastepnie pociagnela go za ramie w kierunku wyjscia.
Wnetrze samochodu bylo rozpalone od slonca. Philip klal pod nosem, wlaczajac silnik.
-Powinienem byl otworzyc okna. Zostawic przynajmniej szczeline. Tu jest, cholera, jak w piecu.
-Wtedy wlecialyby do srodka osy - odparla. - W tym roku jest ich cale mnostwo. I much tez.
-Tak - przytaknal - i zlodziei! Wyjezdzajac na droge, znow zmarszczyl czolo. - A wiesz, ze nie zauwazylem zadnych os.
-Tak? - gapila sie przez okno, wciagajac gleboko powietrze z klimatyzacji. - Alez tak, jest ich cale mnostwo.
Skierowal samochod na poludniowa, zapchana autostrade, wjezdzajac na srodkowy z trzech pasow. Klekoczace ciezarowki z wolna sunely po zewnetrznym pasie, a oplywowe, blyszczace wozy migaly na wewnetrznym. Samochod Stone'ow byl drogi i dobrze utrzymany, byl to starszy model. Philip Stone pilnowal odpowiedniej predkosci, kiedy chodzilo o bezpieczenstwo jego zony.
-Pelno jest - skomentowal. - Wszystkie te wozy jada nad morze. Jak mechaniczne mrowki. Po zapach morskiej fali, hej-ho! - Ale jego beztroska byla wymuszona.
-Wyjezdzaja na weekend - dodala. - Rok temu bylismy tacy jak oni. Ty i ja, i Lynn, i...
-Tak - przerwal jej - tak, pamietam. Ale pozostaly nam te wspomnienia.
-Wspomnienia - westchnela.
-Pamietasz, kiedy weekendy to byly tylko soboty i niedziele? - zapytal celowo lekkim tonem. - I jak wszyscy chcielismy, zeby zrobili tez wolne poniedzialki? I w koncu zrobili. Wiekszosc ma teraz czterodniowy tydzien pracy, a niektorzy trzydniowy.
-Pamietam... czasami dziwne rzeczy - powiedziala. - Rzeczy, ktore nie mialy miejsca. To chyba jakies sny. - Zatrzymala sie myslami przy czyms. - Wiedzialam, ze byla tu jakas! Mucha albo mala osa, nie jestem pewna.
Philip omiotl wzrokiem przestronne wnetrze samochodu, ale niczego nie dostrzegl. Spojrzal ostro na Vicki katem oka.
-Ktore nie mialy miejsca? - powtorzyl za nia. - Jakie rzeczy? O co ci chodzi? - Poczul dziwaczny akord, ktory za dzwieczal mu w umysle, zimny drobny akord, ktory az go zmrozil.
Odwrocila glowe i spojrzala na niego, sciagajac jego wzrok.
-Pamietam, jak bylam niewidoma - odparla. - I pamietam agonie. - Jej glos byl zimny, beznamietny i krysztalowo przejrzysty. - I czasami... czasami zdaje sie, ze pamietam mezczyzne o imieniu Richard. Richard Garrison. Ojca mojego Richarda.
Szczeka Philipa opadla ze zdziwienia, a zdziwil sie jeszcze bardziej, kiedy jego zona zamachnela sie na muche, ktorej tu nie bylo.
-Strasznie bzycza - powiedziala. - Bzycza w mojej glowie...
Stone zapragnal od razu skrecic na wolniejszy pas, znalezc zatoczke i zatrzymac samochod. Mial lodowato zimne dlonie, czul sie chory i bylo mu niedobrze. Ale po lewej stronie przesuwal sie ciag ciezarowek, a w oknach widac bylo ich wysokie kola, kiedy wiec zdjal noge z pedalu gazu, samochody za nimi zaczely blyskac swiatlami i trabic, bo ich kierowcy byli najwyrazniej zirytowani tym brakiem zdecydowania. Gdy Vicki, potrzasajac glowa, oganiala sie wsciekle od wyimaginowanego owada, przeklal, wdusil hamulec i bardziej zdecydowanie zaczal sie przedzierac na pierwszy pas, i...
Przestala sie oganiac, siegnela ku kierownicy i szarpne