Polowka zoltego slonca - Chimamanda Ngozi Adichie

Szczegóły
Tytuł Polowka zoltego slonca - Chimamanda Ngozi Adichie
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Polowka zoltego slonca - Chimamanda Ngozi Adichie PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Polowka zoltego slonca - Chimamanda Ngozi Adichie PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Polowka zoltego slonca - Chimamanda Ngozi Adichie - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 Chi​ma​man​da Ngo​zi Adi​chie Po​łów​ka żół​te​go słoń​ca Strona 3 Moi dziad​ko​wie, któ​rych ni​g​dy nie po​zna​łam, Nwoye Da​vid Adi​chie i Aro-Nwe​ke Fe​lix Od​igwe, nie prze​ży​li tej woj​ny. Moje bab​cie, Nwa​bu​odu Re​gi​na Od​igwe i Nwamg​ba​for Agnes Adi​chie, obie nie​zwy​kle ko​bie​ty, prze​trwa​ły ją. Ni​niej​sza książ​ka jest de​dy​ko​wa​na ich wspo​mnie​niu: Kafa nodu na ndo​kwa. I Mel​li​tu​so​wi, gdzie​kol​wiek jest. Strona 4 Dziś wciąż je jesz​cze wi​dzę - Cien​kie jak igła, wy​schłe w słoń​cu i pyle su​chych mie​się​cy Na​gro​bek na ma​leń​kich szcząt​kach żar​li​wej od​wa​gi. Chi​nua Ache​be, frag​ment wier​sza „Sa​dzon​ka man​go” z tomu Chri​st​mas in Biafra and Other Po​ems Strona 5 CZĘŚĆ PIERWSZA PO​CZĄ​TEK LAT SZEŚĆ​DZIE​SIĄ​TYCH Strona 6 1 Pan jest tro​chę zwa​rio​wa​ny; chy​ba zbyt wie​le lat spę​dził za gra​ni​cą na czy​- ta​niu ksią​żek, roz​ma​wia ze sobą w swo​im ga​bi​ne​cie, nie za​wsze od​po​wia​da na po​wi​ta​nia i ma za dużo wło​sów. – Cio​cia po​wie​dzia​ła to do Ugwu ci​chym gło​sem, idąc wraz z nim ścież​ką. – Ale to do​bry czło​wiek – do​da​ła. – I do​pó​ki bę​dziesz do​brze pra​co​wał, nie brak​nie ci do​bre​go je​dze​nia. A może na​wet co​- dzien​nie bę​dziesz jeść mię​so. – Przy​sta​nę​ła, żeby splu​nąć, a opusz​cza​ją​ca jej usta śli​na za​sy​cza​ła i wy​lą​do​wa​ła na tra​wie. Ugwu nie po​tra​fił uwie​rzyć, że kto​kol​wiek, na​wet ten pan, u któ​re​go miał za​miesz​kać, mógł jeść mię​so każ​de​go dnia. Jed​nak nie przed​sta​wił cio​ci swo​- ich wąt​pli​wo​ści, na​dzie​ja na przy​szłość pra​wie zu​peł​nie ode​bra​ła mu mowę, zbyt​nio ab​sor​bo​wa​ły go świe​że wy​obra​że​nia no​we​go ży​cia poza wio​ską. Szli już dość dłu​go, od​kąd wy​sie​dli z cię​ża​rów​ki na dwor​cu au​to​bu​so​wym w ża​rze po​po​łu​dnio​we​go słoń​ca pa​lą​ce​go kar​ki. Ale on nie zwa​żał na to. Na​wet w go​- ręt​szym słoń​cu mógł​by iść przez ko​lej​ne go​dzi​ny. Ni​g​dy w ży​ciu nie na​po​tkał ta​kie​go wi​do​ku, jaki otwo​rzył się przed nim po mi​nię​ciu bra​my uni​wer​sy​te​tu, te uli​ce tak gład​kie i wy​smo​ło​wa​ne, że aż kor​ci​ło go, żeby przy​ło​żyć do nich po​li​czek. Ni​g​dy nie uda mu się opi​sać swo​jej sio​strze Anu​li​ce tych po​ma​lo​wa​- nych na ko​lor nie​ba bun​ga​lo​wów, sto​ją​cych je​den obok dru​gie​go jak grzecz​ni, ele​ganc​ko ubra​ni lu​dzie, i roz​dzie​la​ją​cych je ży​wo​pło​tów, tak rów​no przy​cię​- tych u góry, że przy​po​mi​na​ły sto​ły owi​nię​te li​ść​mi. Cio​cia szła szyb​ciej, po ci​chej uli​cy roz​brzmie​wa​ło pla​ska​nie jej kla​pek. Ugwu za​sta​na​wiał się, czy ona też wy​czu​wa przez cien​kie po​de​szwy co​raz go​- ręt​szą smo​łę wę​glo​wą. Mi​ja​jąc ta​blicz​kę z na​pi​sem ODIM STRE​ET, Ugwu bez​gło​śnie wy​po​wie​dział sło​wo „Stre​et”, jak za​wsze kie​dy jego wzrok pa​dał na nie​zbyt dłu​gie an​giel​skie sło​wo. Kie​dy już we​szli na te​ren po​se​sji, po​czuł ja​kiś słod​ki cięż​ki za​pach, nie​wąt​pli​wie pły​ną​cy z bia​łych kwia​tów kę​pa​mi po​ra​sta​ją​cych krza​ki przy wej​ściu. Krze​wy two​rzy​ły kształt smu​kłych wzgórz. Traw​nik po​ły​ski​wał pod sto​pa​mi. U góry uno​si​ły się mo​ty​le. – Po​wie​dzia​łam panu, że wszyst​kie​go bar​dzo szyb​ko się uczysz, osi​so-osi​- so – rze​kła ciot​ka. Ugwu ski​nął gło​wą z uwa​gą, cho​ciaż po​wta​rza​ła mu to wie​- Strona 7 lo​krot​nie, rów​nie czę​sto opo​wia​da​ła, jak do​szło do tego, że los tak się do nie​- go uśmiech​nął: kie​dy ty​dzień temu za​mia​ta​ła ko​ry​tarz na wy​dzia​le ma​te​ma​ty​ki, usły​sza​ła pana mó​wią​ce​go, że po​trzeb​ny jest mu słu​żą​cy, któ​ry zaj​mo​wał​by się u nie​go sprzą​ta​niem, więc ona na​tych​miast za​ofe​ro​wa​ła swo​ją po​moc, za​bie​ra​- jąc głos, za​nim ma​szy​nist​ka albo go​niec zdą​żą ko​goś po​le​cić. – Cio​ciu, ja szyb​ko się na​uczę – po​twier​dził Ugwu. Wpa​try​wał się w sto​- ją​cy w ga​ra​żu sa​mo​chód, któ​re​go błę​kit​ną ka​ro​se​rię oka​lał pa​sek me​ta​lu wy​- glą​da​ją​cy jak na​szyj​nik. – Pa​mię​taj, za​wsze od​po​wia​daj: „Tak, sah”, kie​dy pan bę​dzie cię wo​łał. – Tak, sah! – po​wtó​rzył Ugwu. Sta​li przed szkla​ny​mi drzwia​mi. Ugwu z tru​dem po​wstrzy​my​wał się przed do​tknię​ciem be​to​no​wej ścia​ny, ku​si​ło go, żeby spraw​dzić, jak bar​dzo ta po​- wierzch​nia róż​ni się od zbu​do​wa​nych z bło​ta ścian w cha​cie jego mat​ki, wciąż no​szą​cych nie​wy​raź​ne śla​dy pal​ców for​mu​ją​cych je lu​dzi. Przez krót​ką chwi​lę ża​ło​wał, że nie jest te​raz tam, w cha​cie mat​ki, pod ciem​nym chło​dem strze​chy, albo w cha​cie cio​ci, je​dy​nej w ca​łej wio​sce cha​cie z da​chem z bla​chy fa​li​stej. Cio​cia za​stu​ka​ła w szy​bę. Ugwu do​strzegł bia​łe fi​ran​ki wi​szą​ce za drzwia​- mi. Usły​szał głos mó​wią​cy po an​giel​sku: – Tak? Pro​szę wejść. Przed wej​ściem zdję​li klap​ki z nóg. Ugwu ni​g​dy jesz​cze nie wi​dział tak sze​ro​kie​go po​ko​ju. Usta​wio​ne pół​ko​lem brą​zo​we sofy po​prze​dzie​la​ne były sto​li​ka​mi, pół​ki za​sta​wio​ne książ​ka​mi, na cen​tral​nie umiesz​czo​nym sto​le sta​ła waza peł​na czer​wo​nych i bia​łych sztucz​nych kwia​tów, ale i tak wy​da​wa​ło się, że w po​ko​ju jest za dużo miej​sca. Pan sie​dział w fo​te​lu ubra​ny w pod​ko​szu​lek i krót​kie spoden​ki. Nie sie​dział pro​sto, był nie​co od​chy​lo​ny, z twa​rzą na​kry​tą książ​ką, jak​by zu​peł​nie nie zwa​żał na to, że wła​śnie za​pro​sił ko​goś do środ​ka. – Dzień do​bry, sah! To jest to dziec​ko – ode​zwa​ła się cio​cia Ugwu. Pan pod​niósł wzrok. Miał bar​dzo ciem​ną kar​na​cję, przy​po​mi​na​ją​cą sta​rą korę, a po​kry​wa​ją​ce jego pier​si i nogi wło​sy lśni​ły jesz​cze ciem​niej​szym od​- cie​niem. Zdjął oku​la​ry. – Dziec​ko? – Słu​żą​cy, sah. – Ach, tak, przy​pro​wa​dzi​łaś słu​żą​ce​go. I kpo​ta​go ya. – Wy​po​wia​da​ne przez pana sło​wa w ję​zy​ku ibo do​ty​ka​ły uszu Ugwu lek​ko jak mo​tyl. To był ibo za​bar​wio​ny płyn​ną me​lo​dią dźwię​ków ję​zy​ka an​giel​skie​go, ibo oso​by, któ​ra czę​sto mówi po an​giel​sku. – Bę​dzie cięż​ko pra​co​wać – po​wie​dzia​ła cio​cia. – To bar​dzo grzecz​ny Strona 8 chło​pak. Wy​star​czy mu tyl​ko po​wie​dzieć, co ma ro​bić. Dzię​ku​ję, sah! Pan mruk​nął coś w od​po​wie​dzi, nie​co błęd​nym wzro​kiem ob​ser​wu​jąc Ugwu i jego ciot​kę, jak​by z po​wo​du ich obec​no​ści nie mógł przy​po​mnieć so​- bie cze​goś bar​dzo waż​ne​go. Cio​cia klep​nę​ła Ugwu w ra​mię, szep​nę​ła mu, żeby się sta​rał, i od​wró​ci​ła się w stro​nę drzwi. Po jej wyj​ściu pan po​now​nie na​ło​- żył oku​la​ry, wy​cią​gnął nogi i jesz​cze bar​dziej od​chy​liw​szy się w fo​te​lu, po​- wró​cił do książ​ki. Nie od​ry​wał od niej wzro​ku, na​wet kie​dy od​wra​cał kart​ki. Ugwu stal przy drzwiach i cze​kał. Przez okna wle​wa​ło się świa​tło sło​- necz​ne, lek​ki wia​te​rek od cza​su do cza​su po​ru​szał fi​ran​ka​mi. W po​ko​ju pa​no​- wa​ła ab​so​lut​na ci​sza cza​sa​mi prze​ry​wa​na sze​le​stem prze​wra​ca​nych przez pana kar​tek. Ugwu przez chwi​lę stał nie​ru​cho​mo, po​tem za​czął po​wo​li prze​su​wać się co​raz bli​żej re​ga​łu z książ​ka​mi, jak​by chciał się w nim scho​wać, i po ko​- lej​nej chwi​li przy​kuc​nął na pod​ło​dze, sta​ran​nie ukła​da​jąc mię​dzy ko​la​na​mi swo​ją tor​bę z ra​fii. Pod​niósł wzrok na su​fit, tak wy​so​ki nad gło​wą i tak olśnie​- wa​ją​co bia​ły. Za​mknąw​szy oczy, pró​bo​wał wy​obra​zić so​bie ten tak oso​bli​wie ume​blo​wa​ny prze​stron​ny po​kój, jed​nak nie uda​ło mu się to. Kie​dy po​now​nie otwo​rzył oczy, jesz​cze raz ogar​nął go ten sam za​chwyt, i Ugwu ro​zej​rzał się wo​kół, chcąc się upew​nić, że to wszyst​ko dzie​je się na​praw​dę. Po​my​śleć tyl​- ko, że bę​dzie mógł sia​dać na tych so​fach, po​le​ro​wać tę śli​ską i gład​ką pod​ło​- gę, prać te zwiew​ne fi​ran​ki. – Kedu afa gi? Jak się na​zy​wasz? – Wy​stra​szył się, sły​sząc py​ta​nie pana. Ugwu pod​niósł się. – Jak się na​zy​wasz? – Pan po​no​wił py​ta​nie i usiadł wy​pro​sto​wa​ny. Swo​ją oso​bą wy​peł​niał cały fo​tel, gę​ste wło​sy sta​ły mu wy​so​ko na gło​wie, kłę​bi​ły się na mu​sku​lar​nych ra​mio​nach i sze​ro​kich bar​kach; wcze​śniej Ugwu wy​obra​- żał so​bie ko​goś star​sze​go, sła​bo​wi​te​go, i te​raz ogar​nął go prze​strach, że może nie speł​nić ocze​ki​wań pana, któ​ry wy​glą​da na tak mło​dzień​czo spraw​ne​go, któ​ry spra​wia wra​że​nie, jak​by ni​cze​go nie po​trze​bo​wał. – Ugwu, sah. – Ugwu. I po​cho​dzisz z Obuk​py? – Z Opi, sah. – Mo​żesz mieć rów​nie do​brze dwa​na​ście lat albo trzy​dzie​ści. – Pan zmru​- żył oczy. – Pew​nie masz trzy​na​ście. – Po​wie​dział „thir​te​en”, po an​giel​sku. – Tak, sah. Pan po​wró​cił do książ​ki. Ugwu nie ru​szał się z miej​sca. Pan prze​rzu​cił kil​- ka stron i po​niósł wzrok. – Ngwa, idź do kuch​ni, w lo​dów​ce po​wi​nie​neś zna​leźć coś do​je​dze​nia. Strona 9 – Tak, sah. Po​wo​li sta​wia​jąc nogę za nogą, Ugwu ostroż​nie wszedł do kuch​ni. Kie​dy zo​ba​czył coś bia​łe​go, pra​wie tak wy​so​kie​go jak on, od razu wie​dział, że musi to być lo​dów​ka. Cio​cia opo​wia​da​ła mu o lo​dów​ce. Zim​na sto​do​ła, mó​wi​ła, w któ​rej je​dze​nie się nie psu​je. Otwo​rzył lo​dów​kę i aż wes​tchnął, czu​jąc na twa​rzy ude​rze​nie zim​ne​go po​wie​trza. Po​ma​rań​cze, pie​czy​wo, piwo, na​po​je, na róż​nych po​zio​mach po​ukła​da​nych le​ża​ło wie​le rze​czy w pacz​kach i pusz​- kach, a u sa​mej góry pie​czo​ny po​ły​sku​ją​cy kur​czak, pra​wie cały, bra​ko​wa​ło tyl​ko jed​nej nogi. Ugwu do​tknął kur​cza​ka wy​cią​gnię​tą ręką. W uszach roz​- brzmie​wa​ło mu cięż​kie sa​pa​nie lo​dów​ki. Po​now​nie do​tknął kur​cza​ka i ob​li​- zaw​szy naj​pierw pa​lec, urwał dru​gą nogę, któ​rą zjadł do sa​me​go koń​ca, aż w dło​ni po​zo​sta​ły mu po​ła​ma​ne, wy​ssa​ne ka​wał​ki ko​ści. Póź​niej ode​rwał ka​- wa​łek Chle​ba, tak wiel​ki, że gdy​by wrę​czył mu go w pre​zen​cie przy​by​ły z wi​- zy​tą krew​ny, z ra​do​ścią po​dzie​lił​by się nim ze swo​im ro​dzeń​stwem. Jadł po​- spiesz​nie, bo​jąc się, że w każ​dej chwi​li pan może przyjść i zmie​nić zda​nie. Skoń​czyw​szy je​dze​nie, sta​nął przy zle​wie i pró​bo​wał przy​po​mnieć so​bie sło​- wa cio​ci, mó​wią​cej o tym, co na​le​ży zro​bić, żeby woda try​snę​ła jak ze źró​dła, ale w tym mo​men​cie do kuch​ni wszedł pan. Wło​żył ko​szul​kę z dru​ko​wa​nej tka​- ni​ny i spodnie. Wy​zie​ra​ją​ce ze skó​rza​nych kla​pek pal​ce u nóg wy​glą​da​ły jak ko​bie​ce, praw​do​po​dob​nie dla​te​go, że były tak czy​ste – były czę​ścią stóp, któ​re za​wsze no​si​ły buty. – O co cho​dzi? – za​py​tał pan. – Sah? – Ugwu ge​stem wska​zał na zle​wo​zmy​wak. Pan pod​szedł i prze​krę​cił me​ta​lo​wy ku​rek. – Ro​zej​rzyj się po domu i za​nieś swój wo​rek do pierw​sze​go po​ko​ju w ko​- ry​ta​rzu. Idę się przejść, żeby prze​wie​trzyć gło​wę, i nugo? – Tak, sah. – Ugwu pa​trzył za pa​nem wy​cho​dzą​cym przez tyl​ne wyj​ście. Pan nie był wy​so​ki. Szedł kro​kiem dziar​skim, żwa​wym i wy​glą​dał jak Eze​agu, męż​czy​zna, któ​ry w wio​sce Ugwu dzier​żył pal​mę pierw​szeń​stwa w za​pa​sach. Ugwu za​krę​cił kran, po​now​nie go od​krę​cił, a po​tem jesz​cze raz za​krę​cił. W kół​ko go od​krę​cał i za​krę​cał i w koń​cu wy​buch​nął gło​śnym śmie​chem ocza​- ro​wa​ny ma​gią pły​ną​cej wody oraz kur​cza​ka i chle​ba ko​ją​co wy​peł​nia​ją​cych jego brzuch. Prze​szedł przez sa​lon i zna​lazł się w ko​ry​ta​rzu. Sto​sy ksią​żek pię​- trzy​ły się na pół​kach i sto​łach w trzech sy​pial​niach, na umy​wal​ce i szaf​kach w ła​zien​ce, w ga​bi​ne​cie zaj​mo​wa​ły miej​sce od pod​ło​gi do su​fi​tu, a w spi​żar​ni, obok skrzy​nek z coca-colą i kar​to​nów z pi​wem „Pre​mier”, w sto​sach le​ża​ły sta​re cza​so​pi​sma. Nie​któ​re książ​ki były otwar​te i le​ża​ły okład​ką do góry, jak​by Strona 10 pan nie zdą​żył skoń​czyć czy​tać jed​nej, a już po​spiesz​nie prze​szedł do na​stęp​- nej. Ugwu pró​bo​wał od​czy​tać ty​tu​ły, ale więk​szość była zbyt dłu​ga, zbyt trud​- na: „Non-pa​ra​me​tric Me​thods”, „An Afri​can Su​rvey”, „The Gre​at Cha​in of Be​ing”, „The Nor​man Im​pact Upon En​gland”. Prze​cho​dził z po​ko​ju do po​- ko​ju na pal​cach, bo​jąc się, że ma brud​ne sto​py, i im wię​cej wi​dział, tym bar​- dziej za​le​ża​ło mu na tym, żeby pan był z nie​go za​do​wo​lo​ny, żeby mógł zo​stać w tym domu peł​nym je​dze​nia i chłod​nych pod​łóg. Wła​śnie przy​glą​dał się to​a​- le​cie i prze​su​wał dło​nią po czar​nej pla​sti​ko​wej de​sce, kie​dy usły​szał głos pana. – Gdzie je​steś, mój do​bry czło​wie​ku? – Sło​wa „mój do​bry czło​wie​ku” po​- wie​dział po an​giel​sku. Ugwu pę​dem wpadł do sa​lo​nu. – Tak, sah! – Jesz​cze raz, jak się na​zy​wasz? – Ugwu, sah. – Tak, Ugwu. Spójrz tu, nee anya, czy wiesz, co to jest? Ugwu po​pa​trzył na wska​za​ną przez pana me​ta​lo​wą skrzyn​kę na​bi​ja​ną nie​- bez​piecz​nie wy​glą​da​ją​cy​mi gał​ka​mi. – Nie, sah – od​parł. – To ra​dio​la. Nowa i bar​dzo do​bra. Nie jak te sta​re gra​mo​fo​ny, któ​re cią​- gle trze​ba na​krę​cać. Mu​sisz z tym bar​dzo uwa​żać, bar​dzo. Mu​sisz uwa​żać, żeby ni​g​dy nie za​lać jej wodą. – Tak, sah. – Idę po​grać w te​ni​sa, a po​tem do klu​bu uczel​nia​ne​go. – Pan wziął ze sto​łu kil​ka ksią​żek. – Mogę póź​no wró​cić. Roz​gość się więc i od​pocz​nij. – Tak, sah. Ugwu pa​trzył, jak pan wy​jeż​dża z po​sia​dło​ści, po czym pod​szedł do ra​dio​- li i do​kład​nie się jej przyj​rzał, nie wa​żył się jed​nak tknąć. Na​stęp​nie prze​szedł się po domu, tam i z po​wro​tem, do​ty​ka​jąc ksią​żek, fi​ra​nek, me​bli i ta​le​rzy, a kie​dy się ściem​ni​ło, włą​czył świa​tło i za​chwy​cał się ja​sno​ścią bi​ją​cą z wi​- szą​cej pod su​fi​tem ża​rów​ki, któ​ra nie rzu​ca​ła dłu​gich cie​ni na ścia​nach, jak ro​- bi​ły w jego domu lam​py na olej pal​mo​wy. O tej po​rze mat​ka na pew​no przy​go​- to​wu​je wie​czor​ny po​si​łek z ma​nio​ku, ucie​ra akpu w moź​dzie​rzu, moc​no trzy​- ma​jąc tłu​czek w obu dło​niach. Młod​sza żona, Chio​ke, do​glą​da wod​ni​stej zupy w garn​ku ba​lan​su​ją​cym na trzech ka​mie​niach nad ogniem. Dzie​ci wró​cą znad stru​mie​nia i będą dro​czyć się i go​nić pod drze​wem chle​bo​wym. Może Anu​li​ka bę​dzie je ob​ser​wo​wać. Obec​nie jest naj​star​szym dziec​kiem w domu, to​też kie​- Strona 11 dy za​sia​da​ją wo​kół ognia do​je​dze​nia, do niej na​le​ży roz​dzie​la​nie młod​szych dzie​ci wal​czą​cych o pa​ski su​szo​nej ryby w zu​pie. Po​cze​ka, aż cały akpu zo​sta​- nie zje​dzo​ny, po​tem po​dzie​li rybę tak, że każ​de dziec​ko do​sta​nie po ka​wał​ku, a dla sie​bie zo​sta​wi naj​więk​szy, tak jak on za​wsze ro​bił. Ugwu otwo​rzył lo​dów​kę i zjadł jesz​cze tro​chę chle​ba i kur​cza​ka, po​spiesz​- nie wpy​chał je​dze​nie do ust, przez cały czas czu​jąc, że ser​ce wali mu moc​no, jak​by biegł; na​stęp​nie wy​grze​bał do​dat​ko​we ka​wał​ki mię​sa i ode​rwał skrzy​- deł​ka. Do​pie​ro kie​dy wsu​nął ka​wał​ki kur​cza​ka do kie​sze​ni krót​kich spode​nek, udał się do swo​je​go po​ko​ju. Za​mie​rzał prze​cho​wać je​dze​nie do wi​zy​ty cio​ci, po​nie​waż chciał po​pro​sić ją, żeby prze​ka​za​ła je Anu​li​ce. Mógł​by ją na​wet po​- pro​sić, żeby dała też tro​chę Nne​si​na​chi. Może dzię​ki temu Nne​si​na​chi w koń​cu za​uwa​ży go. Nie wie​dział do​kład​nie, w ja​kim stop​niu on i Nne​si​na​chi są spo​- krew​nie​ni, ale wie​dział, że to po​kre​wień​stwo ze stro​ny ojca – po​cho​dzi​li z tej sa​mej umun​na, i w związ​ku z tym nie będą mo​gli się po​brać. Mimo to iry​to​wa​- ło go, gdy jego mat​ka mó​wi​ła o Nne​si​na​chi, jak​by to była jego sio​stra, nie lu​- bił, kie​dy mó​wi​ła na przy​kład: „Za​nieś ten olej pal​mo​wy do mamy Nne​si​na​chi, a je​śli jej nie bę​dzie, zo​staw go swo​jej sio​strze”. Nne​si​na​chi za​wsze mó​wi​ła do nie​go gło​sem roz​tar​gnio​nym, nie sku​pia​ła na nim wzro​ku, jak​by nie miał dla niej żad​ne​go zna​cze​nia. Cza​sa​mi zwra​ca​ła się do nie​go, uży​wa​jąc imie​nia Chie​ji​na, ku​zy​na, któ​ry zu​peł​nie go nie przy​po​- mi​nał, a kie​dy Ugwu mó​wił: „To prze​cież ja”, od​po​wia​da​ła: „Wy​bacz, mój bra​cie Ugwu” z ja​kąś lo​do​wa​tą ofi​cjal​no​ścią, któ​ra mia​ła ozna​czać, że nie ży​- czy so​bie dal​szej roz​mo​wy. Mimo to lu​bił, kie​dy mat​ka po​sy​ła​ła go w róż​nych spra​wach do jej domu. Przy ta​kich oka​zjach mógł ją zo​ba​czyć, jak się schy​la, pod​sy​ca​jąc ogień, albo ener​gicz​nie kroi na drob​ne ka​wał​ki li​ście ty​kwi​cy ugu, któ​re mia​ły tra​fić do garn​ka zupy go​to​wa​nej przez jej mat​kę, albo po pro​stu sie​dzi przed cha​tą i pil​nu​je młod​sze​go ro​dzeń​stwa za​wi​nię​ta w chu​s​tę zsu​nię​tą tak ni​sko, że mógł do​strzec szczy​ty jej pier​si. Gdy tyl​ko te jej spi​cza​ste pier​si za​czę​ły się wy​brzu​szać, Ugwu jął roz​my​ślać, czy są gąb​cza​sto mięk​kie czy twar​de, jak nie​doj​rza​ła grusz​ka z drze​wa ube. Czę​sto ża​ło​wał, że Anu​li​ka ma ta​kie pła​skie pier​si – cie​ka​wi​ło go też, dla​cze​go u niej trwa to tak dłu​go, w koń​cu ona i Nne​si​na​chi były mniej wię​cej w tym sa​mym wie​ku – mógł​by bo​wiem do​tknąć jej pier​si. Anu​li​ka z pew​no​ścią od​trą​ci​ła​by jego dłoń, może na​wet ude​rzy​ła​by go w twarz, lecz zro​bił​by to bar​dzo szyb​ko – tyl​ko ści​snął​by i za​raz uciekł – a dzię​ki temu przy​naj​mniej miał​by ja​kieś po​ję​cie i wie​dział​by, cze​go się spo​dzie​wać, kie​dy w koń​cu do​tknie pier​si Nne​si​na​chi. Ale oba​wiał się też, że ni​g​dy nie uda mu się ich do​tknąć, zwłasz​cza te​raz, Strona 12 kie​dy wu​jek za​pro​sił ją, żeby przy​je​cha​ła do Kano i na​uczy​ła się tam fa​chu. Mia​ła wy​je​chać do Re​gio​nu Pół​noc​ne​go pod ko​niec roku, kie​dy ostat​nie dziec​- ko jej mat​ki, któ​re Nne​si​na​chi no​si​ła, za​cznie cho​dzić. Ugwu chciał się tym cie​szyć i być rów​nie wdzięcz​ny jak resz​ta ro​dzi​ny. W koń​cu na Pół​no​cy moż​na było do​ro​bić się for​tu​ny, sły​szał o lu​dziach, któ​rzy po​je​cha​li tam han​dlo​wać i po po​wro​cie zbu​rzy​li swo​je cha​ty, żeby po​- sta​wić domy kry​te da​cha​mi z bla​chy fa​li​stej. Jego oba​wy bu​dzi​ło jed​nak to, że gdy tyl​ko zo​ba​czy ją któ​ryś z tych brzu​cha​tych kup​ców z Pół​no​cy, Ugwu na​wet nie zdą​ży się obej​rzeć, a już ktoś przy​nie​sie do jej ojca wino pal​mo​we, i jemu ni​g​dy nie uda się do​tknąć tych pier​si. Ich wi​ze​ru​nek – tych jej pier​si – za​cho​- wy​wał na ko​niec, kie​dy czę​sto póź​nym wie​czo​rem do​ty​kał się, po​cząt​ko​wo wol​no, a po​tem ener​gicz​nie, aż z jego ust wy​ry​wał się stłu​mio​ny jęk. Za​wsze za​czy​nał od wy​obra​że​nia so​bie jej twa​rzy, peł​nych po​licz​ków i zę​bów w od​- cie​niu ko​ści sło​nio​wej, póź​niej wy​obra​żał so​bie opla​ta​ją​ce go ra​mio​na oraz jej cia​ło do​pa​so​wu​ją​ce się do nie​go. Na ko​niec po​zwa​lał się ufor​mo​wać jej pier​siom, cza​sa​mi były twar​de w do​ty​ku, ku​sząc, żeby się w nie wgryzł, a cza​- sa​mi bar​dzo mięk​kie i oba​wiał się, że to jego wy​ima​gi​no​wa​ne ści​ska​nie spra​- wia jej ból. Przez chwi​lę chciał my​śleć o niej dzi​siej​szej nocy, po​sta​no​wił jed​nak tego nie ro​bić. Nie te​raz, nie tej pierw​szej nocy w domu pana, na tym łóż​ku, któ​re w ni​czym nie przy​po​mi​na​ło jego maty z ręcz​nie ple​cio​nej ra​fii. Na po​czą​tek wci​snął dło​nie w sprę​ży​stą mięk​kość ma​te​ra​ca. Na​stęp​nie zba​dał le​żą​ce na nim war​stwy ma​te​ria​łu, nie bar​dzo wie​dząc, czy po​wi​nien po​ło​żyć się na nich czy przed​tem zdjąć je i odło​żyć na bok. W koń​cu wsu​nął się na łóż​ko i zwi​nąw​szy cia​ło w kłę​bek, uło​żył się na tych war​stwach ma​te​ria​łu. Śni​ło mu się, że pan woła go: „Ugwu, mój do​bry czło​wie​ku!”, a kie​dy się obu​dził, zo​ba​czył pana sto​ją​ce​go w drzwiach i na nie​go pa​trzą​ce​go. Może to jed​nak nie był sen. Wy​gra​mo​lił się z łóż​ka i zdez​o​rien​to​wa​ny spoj​rzał w okna, w któ​rych wi​sia​ły za​cią​gnię​te za​sło​ny. Czy jest już póź​no? Czy to mięk​kie łóż​ko oszu​ka​ło go i przez nie za​spał? Za​zwy​czaj bu​dził się z pierw​- szym pia​niem ko​gu​ta. – Dzień do​bry, sah! – Czu​ję tu sil​ny za​pach pie​czo​ne​go kur​cza​ka. – Prze​pra​szam, sah. – Gdzie jest ten kur​czak? Ugwu po​grze​bał w kie​sze​niach spode​nek i wy​jął ka​wał​ki kur​cza​ka. – Czy u was w ro​dzi​nie wszy​scy je​dzą przez sen? – za​py​tał pan. Miał Strona 13 na so​bie coś, co wy​glą​da​ło jak ko​bie​cy płaszcz, i w za​my​śle​niu skrę​cał za​wią​- za​ny wo​kół pasa sznur. – Sah? – Czy chcia​łeś zjeść kur​cza​ka w łóż​ku? – Nie, sah. – Miej​sce je​dze​nia jest w ja​dal​ni i w kuch​ni. – Tak, sah. – Dzi​siaj trze​ba po​sprzą​tać kuch​nię i ła​zien​kę. – Tak, sah. Pan od​wró​cił się i wy​szedł. Ugwu stał po​środ​ku po​ko​ju, trzę​sąc się i wciąż trzy​ma​jąc w wy​cią​gnię​tych dło​niach ka​wał​ki kur​cza​ka. Tra​pił się tym, że po dro​dze do kuch​ni musi przejść przez ja​dal​nię. W koń​cu wło​żył kur​cza​ka z po​wro​tem do kie​sze​ni, ode​tchnął głę​bo​ko i wy​szedł z po​ko​ju. Pan sie​dział w ja​dal​ni przy sto​le, a przed nim na sto​sie ksią​żek sta​ła fi​li​żan​ka z her​ba​tą. – Czy wiesz, kto tak na​praw​dę za​bił Lu​mum​bę? – za​py​tał pan, pod​no​sząc wzrok znad cza​so​pi​sma. – Ame​ry​ka​nie i Bel​go​wie. Nie mia​ło to żad​ne​go związ​ku z Ka​tan​gą. – Tak, sah – od​parł Ugwu. Chciał, żeby pan mó​wił da​lej, pra​gnął słu​chać tego dźwięcz​ne​go gło​su, me​lo​dyj​nej mie​szan​ki an​giel​skich słów umiesz​czo​- nych w zda​niach ję​zy​ka ibo. – Je​steś moim słu​żą​cym – po​wie​dział pan. – Je​śli każę ci wziąć kij i zbić nim ko​bie​tę idą​cą uli​cą, a ty po​ra​nisz jej nogę do krwi, kto bę​dzie od​po​wie​- dzial​ny za tę ranę: ty czy​ja? Ugwu wpa​try​wał się w nie​go, krę​cąc gło​wą i za​sta​na​wia​jąc się, czy pan w ja​kiś okręż​ny spo​sób nie od​no​si się do tych ka​wał​ków kur​cza​ka. – Lu​mum​ba był pre​mie​rem Kon​ga. Wiesz, gdzie leży Kon​go? – za​py​tał pan. – Nie, sah. Pan pod​niósł się szyb​ko i wy​szedł do ga​bi​ne​tu. Po​wie​ki Ugwu za​trze​po​ta​ły z za​kło​po​ta​nia i prze​stra​chu. Czy pan go ode​śle, bo Ugwu nie po​tra​fi do​brze mó​wić po an​giel​sku, trzy​ma w nocy kur​cza​ka w kie​sze​ni, nie zna dziw​nych miejsc wy​mie​nia​nych przez pana?… Po chwi​li pan wró​cił, nio​sąc sze​ro​ki zwój pa​pie​ru, i od​su​nąw​szy książ​ki i cza​so​pi​sma, roz​ło​żył go na sto​le w ja​dal​- ni. Wska​zał pió​rem ja​kieś miej​sce. – To jest nasz świat, tyle że lu​dzie, któ​rzy na​ry​so​wa​li tę mapę, po​sta​no​wi​li umie​ścić swój kraj nad na​szym. Ale wi​dzisz, w rze​czy​wi​sto​ści nie ma tu ani góry, ani dołu. – Pan wziął w dło​nie pa​pier i zwi​nął go tak, że jed​na kra​wędź do​ty​ka​ła dru​giej, a w środ​ku zro​bi​ła się dziu​ra. – Nasz świat jest okrą​gły, nie Strona 14 ma koń​ca. Nee anya, tu wszę​dzie jest woda, mo​rza i oce​any, tu jest Eu​ro​pa, a tu nasz kon​ty​nent, Afry​ka, i Kon​go jest w sa​mym środ​ku. Tu​taj wy​żej leży Ni​- ge​ria, na​to​miast Nsuk​ka tu​taj, na po​łu​dnio​wym wscho​dzie, i my wła​śnie tu je​- ste​śmy. – Stuk​nął pió​rem w pa​pier. – Tak, sah. – Cho​dzi​łeś do szko​ły? – Dwie kla​sy pod​sta​wów​ki, sah. Ale szyb​ko się uczę wszyst​kie​go. – Dwie kla​sy? Jak daw​no temu to było? – To już wie​le lat, sah. Ale wszyst​kie​go bar​dzo szyb​ko się uczę. – Dla​cze​go prze​rwa​łeś na​ukę? – Zie​mia ojca prze​sta​ła da​wać plo​ny, sah. Pan ski​nął po​wo​li gło​wą. – Dla​cze​go twój oj​ciec nie po​szu​kał ko​goś, kto po​ży​czył​by mu na cze​sne? – Sah? – Twój oj​ciec po​wi​nien po​ży​czyć pie​nią​dze! – rzu​cił pan ostrym to​nem i do​dał po an​giel​sku: – Edu​ka​cja to spra​wa naj​waż​niej​sza! W jaki niby spo​sób mamy się prze​ciw​sta​wić wy​zy​sko​wi, je​śli nie dys​po​nu​je​my od​po​wied​ni​mi na​- rzę​dzia​mi po​zwa​la​ją​cy​mi zro​zu​mieć, czym jest wy​zysk? – Tak, sah! – Ugwu ener​gicz​nie ski​nął gło​wą. Za wszel​ką cenę chciał spra​- wiać wra​że​nie uważ​ne​go, po​nie​waż w oczach pana do​strzegł ten sza​leń​czy błysk. – Za​pi​szę cię do pod​sta​wów​ki przy uni​wer​sy​te​cie – stwier​dził pan, na​dal stu​ka​jąc pió​rem w pa​pier. Cio​cia Ugwu po​wie​dzia​ła mu, że je​śli przez kil​ka lat bę​dzie do​brze słu​żył, pan może po​słać go do szko​ły za​wo​do​wej, gdzie Ugwu mógł​by na​uczyć się pi​- sać na ma​szy​nie i ste​no​gra​fo​wać. Wspo​mnia​ła o pod​sta​wów​ce przy uni​wer​sy​- te​cie, ale tyl​ko w celu po​in​for​mo​wa​nia go, że cho​dzą do niej dzie​ci wy​kła​- dow​ców, ubra​ne w nie​bie​skie mun​dur​ki i bia​łe skar​pet​ki tak mi​ster​nie wy​koń​- czo​ne ko​ron​ką, że aż dziw brał, dla​cze​go ko​muś chcia​ło się tra​cić tyle cza​su na zwy​kłe skar​pet​ki. – Tak, sah – po​wie​dział. – Dzię​ku​ję, sah. – Praw​do​po​dob​nie bę​dziesz naj​star​szy w gru​pie, zwa​żyw​szy na to, że w two​im wie​ku idziesz do​pie​ro do trze​ciej kla​sy – rzekł pan. – I w two​im wy​- pad​ku je​dy​ny spo​sób, żeby zdo​być sza​cu​nek uczniów, to być naj​lep​szym. Ro​- zu​miesz? – Tak, sah! – Usiądź, mój do​bry czło​wie​ku. Strona 15 Ugwu wy​brał krze​sło sto​ją​ce jak naj​da​lej od pana i nie​zgrab​nie uło​żył sto​- py jed​na obok dru​giej. Wo​lał​by ra​czej po​zo​stać w po​zy​cji sto​ją​cej. – W szko​le będą cię uczyć róż​nych rze​czy o na​szym kra​ju i mu​sisz pa​mię​- tać, że za​wsze są dwie od​po​wie​dzi na za​da​wa​ne py​ta​nia: praw​dzi​wa od​po​- wiedź i od​po​wiedź, ja​kiej mu​sisz udzie​lić, żeby zdać. Mu​sisz czy​tać książ​ki i po​znać obie od​po​wie​dzi. Książ​ki do​sta​niesz ode mnie, do​sko​na​łe książ​ki. – Pan prze​rwał i łyk​nął her​ba​ty. – Będą cię uczyć, że pe​wien bia​ły czło​wiek, któ​ry na​zy​wał się Mun​go Park, od​krył rze​kę Ni​ger. To są bzdu​ry. Nasi lu​dzie ło​wi​li ryby w Ni​grze na dłu​go przed uro​dze​niem się dziad​ka tego Mun​go Par​- ka. Ale na eg​za​mi​nie masz na​pi​sać, że to był Mun​go Park. – Tak, sah. – Ugwu zro​bi​ło się przy​kro, że czło​wiek, któ​ry na​zy​wał się Mun​go Park, naj​wy​raź​niej tak bar​dzo ob​ra​ził pana. – Nie po​tra​fisz nic in​ne​go mó​wić? – Sah? – Za​śpie​waj mi coś. – Sah? – Za​śpie​waj ja​kąś pio​sen​kę. Znasz ja​kąś pio​sen​kę? Śpie​waj! – Pan zdjął oku​la​ry. Zmarsz​czył brwi, któ​re te​raz wy​glą​da​ły bar​dzo po​waż​nie. Ugwu za​czął śpie​wać sta​rą pieśń, któ​rej na​uczył się w go​spo​dar​stwie ojca. Czuł w pier​siach bo​le​sne ude​rze​nia ser​ca. – Nzog​bo nzog​bu eny​im​ba, enyi… Po​cząt​ko​wo śpie​wał ci​cho, ale pan stuk​nął pió​rem w stół i rzekł: – Gło​- śniej! – więc stop​nio​wo pod​no​sił głos, a pan po​wta​rzał: – Gło​śniej! – do​pó​ki Ugwu nie za​czął krzy​czeć. Kie​dy już kil​ka razy po​wtó​rzył pieśń, pan ka​zał mu prze​stać. – Do​brze, już do​brze – po​wie​dział. – Po​tra​fisz zro​bić her​ba​tę? – Nie, sah. Ale szyb​ko się uczę – od​rzekł Ugwu. Śpie​wa​nie jak​by coś w nim po​luź​ni​ło, od​dy​chał z ła​two​ścią, ser​ce prze​sta​ło już wa​lić jak opę​ta​ne. Poza tym na​brał prze​ko​na​nia, że pan jest sza​lo​ny. – Za​zwy​czaj ja​dam w klu​bie uczel​nia​nym. Wy​glą​da na to, że sko​ro już tu je​steś, będę mu​siał przy​no​sić wię​cej je​dze​nia. – Sah, ja po​tra​fię go​to​wać. – Go​tu​jesz? Ugwu ski​nął gło​wą. Wie​le wie​czo​rów spę​dził na przy​glą​da​niu się, jak go​- tu​je jego mat​ka. Roz​pa​lał dla niej ogień albo pod​sy​cał żar, kie​dy za​czy​nał do​- ga​sać. Obie​rał i roz​cie​rał bul​wy jam​su i ma​nio​ku, wy​dmu​chi​wał łu​ski z ryżu, wy​bie​rał chrząsz​cze z fa​so​li, obie​rał ce​bu​le i ucie​rał pieprz. Czę​sto kie​dy mat​- Strona 16 ka cier​pia​ła na ka​szel, chciał sam zaj​mo​wać się go​to​wa​niem, a nie zo​sta​wiać tego Anu​li​ce. Ni​ko​mu o tym nie mó​wił, na​wet Anu​li​ce, któ​ra i tak zdą​ży​ła już mu po​wie​dzieć, że zbyt wie​le cza​su spę​dza w to​wa​rzy​stwie go​tu​ją​cych ko​biet i je​śli da​lej bę​dzie tak ro​bić, ni​g​dy mu nie wy​ro​śnie bro​da. – Pro​szę bar​dzo, mo​żesz sam go​to​wać je​dze​nie – po​wie​dział pan. – Spo​rządź li​stę tego, co po​trze​bu​jesz. – Tak, sah. – Sam nie tra​fisz na targ, praw​da? Po​wiem Jo​mo​wi, żeby ci po​ka​zał dro​gę. – Jo​mo​wi, sah? – Jomo opie​ku​je się na​szym go​spo​dar​stwem. Przy​cho​dzi tu trzy razy w ty​- go​dniu. Za​baw​ny czło​wiek, wi​dzia​łem, jak mó​wił do kro​to​nu… – Pan prze​- rwał na mo​ment. – W każ​dym ra​zie bę​dzie tu ju​tro. Ja​kiś czas póź​niej Ugwu spi​sał li​stę pro​duk​tów i wrę​czył ją panu. Pan przez chwi​lę przy​glą​dał się tej li​ście. – Cie​ka​wa re​cep​tu​ra – rzekł po an​giel​sku. – My​ślę, że w szko​le na​uczą cię czę​ściej ko​rzy​stać z sa​mo​gło​sek. Ugwu nie spodo​ba​ło się roz​ba​wie​nie na twa​rzy pana. – Po​trze​bu​je​my de​sek, sah – po​wie​dział. – De​sek? – Na pań​skie książ​ki, sah. Że​bym mógł je po​ukła​dać. – Ach, tak, cho​dzi o pół​ki. My​ślę, że mo​gli​by​śmy wci​snąć tu gdzieś jesz​- cze kil​ka pó​łek, może w ko​ry​ta​rzu. Po​roz​ma​wiam z kimś z na​sze​go dzia​łu bu​- dow​la​ne​go. – Tak, sah. – Ode​nig​bo. Mów do mnie Ode​nig​bo. Ugwu spoj​rzał na nie​go nie​pew​nie. – Sah?… – Nie na​zy​wam się Sah. Mów do mnie Ode​nig​bo. – Tak, sah. – Za​wsze będę na​zy​wał się Ode​nig​bo. Pan to okre​śle​nie ar​bi​tral​ne. Ju​tro ty mo​żesz być pa​nem. – Tak, sah… Ode​nig​bo. Ugwu na​praw​dę wo​lał mó​wić „sah”, w tym sło​wie czu​ło się ożyw​czą moc. Kie​dy kil​ka dni póź​niej dwaj męż​czyź​ni z dzia​łu bu​dow​la​ne​go przy​szli, by za​mon​to​wać pół​ki w ko​ry​ta​rzu, po​wie​dział im, że będą mu​sie​li po​cze​kać, aż sah wró​ci do domu; on nie mógł pod​pi​sać bia​łej kart​ki, na któ​rej wid​niał na​pi​sa​ny na ma​szy​nie tekst. Sło​wo „sah” wy​mó​wił z dumą. Strona 17 – To tyl​ko wiej​ski słu​żą​cy – stwier​dził lek​ce​wa​żą​co je​den z męż​czyzn, a Ugwu spoj​rzał mu w twarz, mru​cząc pod no​sem prze​kleń​stwo o ostrej bie​- gun​ce, któ​ra mia​ła​by już przez całe ży​cie nie od​stę​po​wać i jego, i ca​łe​go jego po​tom​stwa. Kie​dy ukła​dał książ​ki, zło​żył so​bie przy​rze​cze​nie, o mało nie mó​- wiąc tego na głos, że na​uczy się pod​pi​sy​wać for​mu​la​rze. W ko​lej​nych ty​go​dniach, kie​dy do​kład​nie ba​dał każ​dy za​ką​tek bun​ga​lo​wu, kie​dy od​krył, że ul mie​ścił się na ner​kow​cu, a mo​ty​le zla​tu​ją się na po​dwó​rzu przed do​mem, gdy słoń​ce świe​ci naj​ja​śniej, w tych wła​śnie ty​go​dniach rów​no​- cze​śnie pil​nie uczył się ryt​mu ży​cia pana. Każ​de​go ran​ka zbie​rał „Da​ily Ti​- mes” i „Re​na​is​san​ce”, rzu​ca​ne przez sprze​daw​cę przed drzwia​mi, i kładł je zło​żo​ne na sto​le obok przy​go​to​wa​nych dla pana her​ba​ty i chle​ba. Za​nim pan skoń​czył śnia​da​nie, Ugwu zdą​żył umyć opla, a kie​dy pan wra​cał z pra​cy i miał sje​stę, po​now​nie prze​cie​rał na su​cho sa​mo​chód, bo po​tem pan je​chał na kort. Ci​cho krą​żył po domu w dni, w któ​re pan za​my​kał się na całe go​dzi​ny w swo​- im ga​bi​ne​cie. Kie​dy sły​szał pana idą​ce​go ko​ry​ta​rzem i coś gło​śno mó​wią​ce​go, upew​niał się, że jest przy​go​to​wa​na go​rą​ca woda na her​ba​tę. Co​dzien​nie szo​ro​- wał pod​ło​gi. Po​le​ro​wał ża​lu​zje, do​pó​ki nie po​ły​ski​wa​ły w po​po​łu​dnio​wym słoń​cu, zwra​cał uwa​gę na mi​ni​mal​ne pęk​nię​cia w wan​nie, po​le​ro​wał spodki, na któ​rych po​da​wał orze​chy kola zna​jo​mym pana. W sa​lo​nie co​dzien​nie zja​- wia​ło się co naj​mniej dwóch go​ści, z ci​cho na​sta​wio​nej ra​dio​li są​czy​ła się dziw​na, przy​po​mi​na​ją​ca dźwięk fle​tu mu​zy​ka, na tyle ci​cha, że od​gło​sy roz​mo​- wy, śmie​chu i brzę​ku szkła wy​raź​nie do​cie​ra​ły do Ugwu, któ​ry w tym cza​sie prze​by​wał w kuch​ni albo w ko​ry​ta​rzu, gdzie pra​so​wał ubra​nia pana. Bar​dzo sta​rał się wy​ka​zać, chciał do​star​czyć panu wszel​kich moż​li​wych po​wo​dów do po​zo​sta​wie​nia go u sie​bie, dla​te​go też pew​ne​go ran​ka wy​pra​so​- wał mu skar​pet​ki. Cho​ciaż czar​ne skar​pet​ki w prąż​ki nie spra​wia​ły wra​że​nia po​mię​tych, są​dził, że będą jesz​cze le​piej wy​glą​dać, je​śli je roz​pro​stu​je. Go​rą​- ce że​laz​ko za​sy​cza​ło i kie​dy je pod​niósł, zo​ba​czył, że po​ło​wa skar​pet​ki przy​- le​pi​ła się do sto​py że​laz​ka. Ugwu za​marł. Pan sie​dział przy sto​le w ja​dal​ni, wła​śnie koń​czył śnia​da​nie i lada mo​ment mógł tu na​dejść, żeby wło​żyć skar​- pet​ki i buty, za​brać z pół​ki tecz​ki na do​ku​men​ty i wyjść do pra​cy. Ugwu chciał ukryć skar​pet​ki pod krze​słem i po​biec do szu​fla​dy po świe​żą parę, lecz nie był w sta​nie po​ru​szyć no​ga​mi. Stał tak ze spa​lo​ną skar​pet​ką, zda​jąc so​bie spra​wę, że pan za​sta​nie go w ta​kiej wła​śnie po​zy​cji. – Wy​pra​so​wa​łeś moje skar​pet​ki, praw​da? – za​py​tał pan. – Ty dur​ny igno​- ran​cie. – Sło​wa „dur​ny igno​rant” za​brzmia​ły w jego ustach jak mu​zy​ka. – Prze​pra​szam, sah! Prze​pra​szam, sah! Strona 18 – Już ci mó​wi​łem, że​byś mnie tak nie na​zy​wał. – Pan zdjął z pół​ki tecz​kę. – Spóź​nię się. – Sah?… Czy mam przy​nieść nową parę? – za​py​tał Ugwu. Ale pan zdą​żył już wło​żyć buty, bez skar​pe​tek, i po​spiesz​nie wy​szedł. Ugwu usły​szał gło​śny dźwięk za​trza​ski​wa​nych drzwi i war​kot od​jeż​dża​ją​ce​go sa​mo​cho​du. Czuł w pier​siach ja​kiś cię​żar, sam nie wie​dział, dla​cze​go wy​pra​- so​wał skar​pet​ki, dla​cze​go po pro​stu nie za​jął się sa​mym ubra​niem w sty​lu sa​- fa​ri. To przez złe du​chy, na pew​no przez nie. Złe du​chy na​kło​ni​ły go do tego. W koń​cu cza​ją się wszę​dzie. Za​wsze kie​dy le​żał cho​ry z go​rącz​ką, a tak​że raz, kie​dy spadł z drze​wa, mat​ka na​cie​ra​ła jego cia​ło okwu​mą, przez cały czas mru​cząc: „Po​ko​na​my je, nie wy​gra​ją z nami”. Wy​szedł przed dom i ru​szył wzdłuż ka​mie​ni uło​żo​nych je​den przy dru​gim wo​kół wy​pie​lę​gno​wa​ne​go traw​ni​ka. Złe du​chy nie wy​gra​ją. Nie po​zwo​li, żeby go po​ko​na​ły. Na środ​ku traw​ni​ka znaj​do​wa​ło się okrą​głe miej​sce nie​po​ro​śnię​- te tra​wą, przy​po​mi​na​ją​ce sa​mot​ną wy​spę na zie​lo​nym mo​rzu, i ro​sła tam cien​- ka pal​ma. Ugwu jesz​cze ni​g​dy nie wi​dział tak ni​skiej pal​my ani tak ide​al​nie roz​ło​ży​stych li​ści. Nie wy​glą​da​ła na do​sta​tecz​nie sil​ną, żeby ro​dzić owo​ce, w ogó​le nie spra​wia​ła wra​że​nia uży​tecz​nej, po​dob​nie jak więk​szość ro​sną​cych tu ro​ślin. Pod​niósł ka​mień i rzu​cił przed sie​bie. Tyle wol​nej prze​strze​ni tu się mar​nu​je! W jego wio​sce lu​dzie upra​wia​li przy do​mach na​wet naj​mniej​sze dział​ki i sa​dzi​li tam uży​tecz​ne wa​rzy​wa i zio​ła. Bab​cia nie mu​sia​ła upra​wiać swo​je​go ulu​bio​ne​go zio​ła, arig​be, po​nie​waż wszę​dzie dzi​ko ro​sło. Po​wia​da​ła, że arig​be zmięk​cza ser​ce męż​czy​zny. Była dru​gą z trzech żon i nie ko​rzy​sta​ła z uprzy​wi​le​jo​wa​nej po​zy​cji, jaka przy​na​le​ży pierw​szej i ostat​niej, więc jak po​wie​dzia​ła wnu​ko​wi, za​nim po​pro​si​ła męża o co​kol​wiek, naj​pierw go​to​wa​ła mu pi​kant​ną kasz​kę z jam​su z arig​be. I za​wsze dzia​ła​ło. Może więc po​dzia​ła też na pana. Ugwu prze​spa​ce​ro​wał się w po​szu​ki​wa​niu arig​be. Zaj​rzał mię​dzy ró​żo​we kwia​ty, pod drze​wo ner​kow​ca, na któ​re​go ga​łę​zi mie​ścił się gąb​cza​sty ul, pod drze​wo cy​try​no​we, po któ​re​go pniu w górę i w dół ma​sze​ro​wa​ły czar​ne mrów​- ki żoł​nie​rze, i pod me​lo​now​ce, na któ​rych doj​rze​wa​ją​ce pa​pa​je upstrzo​ne były ogrom​ny​mi dziu​ra​mi wy​drą​żo​ny​mi przez pta​ki. Jed​nak zie​mia była czy​sta, nie było na niej żad​nych ziół; Jomo pie​lił wszyst​ko do​kład​nie i sta​ran​nie i nic, co było nie​po​żą​da​ne, nie mia​ło pra​wa się tu po​ja​wić. Kie​dy spo​tka​li się po raz pierw​szy, Ugwu przy​wi​tał się z Jo​mem, któ​ry tyl​- ko ski​nął gło​wą i nie prze​ry​wał swo​jej pra​cy, sło​wem się nie od​zy​wa​jąc. Był ma​łym czło​wie​kiem, a jego moc​no zbu​do​wa​ne po​marsz​czo​ne cia​ło, zda​niem Strona 19 Ugwu, bar​dziej po​trze​bo​wa​ło pod​le​wa​nia niż te ro​śli​ny, na któ​re kie​ro​wał me​- ta​lo​wą ko​new​kę. W koń​cu Jomo pod​niósł wzrok na Ugwu. – Afa m bu Jomo – oświad​czył, jak​by Ugwu nie znał jego imie​nia. – Nie​- któ​rzy mó​wią na mnie Ke​ny​at​ta na cześć wiel​kie​go czło​wie​ka z Ke​nii. Je​stem my​śli​wym. Ugwu nie wie​dział, co ma od​po​wie​dzieć, po​nie​waż Jomo pa​trzył mu pro​- sto w oczy, jak​by spo​dzie​wał się usły​szeć o ja​kimś nie​zwy​kłym do​ko​na​niu Ugwu. – Ja​kie zwie​rzę​ta za​bi​jasz? – za​py​tał Ugwu. Jomo roz​pro​mie​nił się, jak​by tyl​ko cze​kał na ta​kie py​ta​nie, i za​czął opo​- wia​dać o swo​ich po​lo​wa​niach. Ugwu przy​siadł na schod​kach pro​wa​dzą​cych na tyły domu i słu​chał. Już od tego pierw​sze​go dnia nie wie​rzył w opo​wie​ści Joma – ani o po​ko​na​niu pan​te​ry go​ły​mi rę​ka​mi, ani o za​bi​ciu dwóch pa​wia​nów jed​nym strza​łem – ale po​nie​waż lu​bił ich słu​chać, za​czął od​kła​dać pra​nie ubrań pana na te dni, kie​dy przy​cho​dził Jomo, żeby mógł usiąść na dwo​rze, pod​czas gdy Jomo pra​co​wał. Jomo po​ru​szał się z nie​spiesz​ną roz​wa​gą. Czy gra​bił, czy też pod​le​wał albo sa​dzy, wszyst​kie wy​ko​ny​wa​ne przez nie​go czyn​- no​ści zda​wa​ły się prze​peł​nio​ne do​stoj​ną mą​dro​ścią. W trak​cie przy​ci​na​nia ży​- wo​pło​tu po​tra​fił spoj​rzeć w górę i po​wie​dzieć: „To do​bre mię​so”, a po​tem po​dejść do przy​wią​za​nej z tyłu ro​we​ru tor​by z koź​lej skó​ry i po​grze​bać w niej w po​szu​ki​wa​niu pro​cy. Pew​ne​go razu ma​łym ka​my​kiem ze​strze​lił le​śne​go go​- łę​bia z drze​wa ner​kow​ca, po czym za​wi​nął pta​ka w li​ście i wło​żył go do tor​- by. – Na​wet nie pod​chodź do tej tor​by, je​śli mnie tu nie ma – za​po​wie​dział Ugwu. – Mo​żesz zna​leźć tam ludz​ką gło​wę. Ugwu ro​ze​śmiał się, jed​nak nie był prze​ko​na​ny, czy po​wi​nien wąt​pić w sło​wa Joma. Bar​dzo chciał, żeby Jomo wła​śnie dzi​siaj przy​szedł do pra​cy. Jomo był​by naj​od​po​wied​niej​szą oso​bą, któ​rą moż​na by za​py​tać o arig​be – a w za​sa​dzie za​py​tać o radę, jak naj​le​piej udo​bru​chać pana. Wy​szedł na uli​cę i za​czął przy​glą​dać się przy​droż​nym ro​śli​nom, aż w koń​- cu, w po​bli​żu ko​rze​ni ka​zau​ry​ny, do​strzegł zna​jo​me po​mię​te li​ście. W mdłym je​dze​niu, któ​re pan przy​no​sił z klu​bu uczel​nia​ne​go, ni​g​dy nie wy​czuł ni​cze​go, co choć tro​chę przy​po​mi​na​ło​by ostrą cierp​kość arig​be; Ugwu za​mie​rzał przy​- rzą​dzić po​traw​kę z tym zio​łem i po​dać ją panu z ry​żem, a po​tem bła​gać go: „Pro​szę, pro​szę nie od​sy​łać mnie do domu, sah. Ja od​pra​cu​ję tę spa​lo​ną skar​- pe​tę. Za​ro​bię pie​nią​dze, żeby ku​pić nową”. Sam nie bar​dzo wie​dział, jak mógł​by za​ro​bić pie​nią​dze na skar​pet​kę, lecz tak wła​śnie pla​no​wał po​wie​dzieć Strona 20 panu. A gdy​by arig​be zmięk​czy​ło ser​ce pana, może po​zwo​lił​by Ugwu upra​wiać to zio​ło, a tak​że inne na ty​łach domu. Mógł​by po​wie​dzieć panu, że bę​dzie zaj​- mo​wał się ogród​kiem, póki nie za​cznie cho​dzić do szko​ły, po​nie​waż dy​rek​tor​- ka szko​ły uni​wer​sy​tec​kiej po​wie​dzia​ła panu, że nie moż​na roz​po​czy​nać na​uki w środ​ku se​me​stru. Ale być może zbyt wie​le so​bie wy​obra​żał. Bo czyż mia​ło sens roz​my​śla​nie o ogród​ku zie​lar​skim, je​śli pan każe mu odejść, je​śli pan nie wy​ba​czy mu tej spa​lo​nej skar​pe​ty? Szyb​kim kro​kiem udał się do kuch​ni, po​ło​- żył arig​be na bla​cie i od​mie​rzył por​cję ryżu. Kil​ka go​dzin póź​niej po​czuł, jak żo​łą​dek pod​cho​dzi mu do gar​dła na dźwięk nad​jeż​dża​ją​ce​go sa​mo​cho​du pana: naj​pierw usły​szał chrzęst żwi​ru i mru​cze​nie sil​ni​ka, po​tem sa​mo​chód za​trzy​mał się w ga​ra​żu. Ugwu stal przy garn​ku z po​traw​ką, mie​sza​jąc w nim cho​chlą, na któ​rej pal​- ce za​ci​ska​ły się z silą rów​ną skur​czom jego żo​łąd​ka. Czy pan każe mu odejść, za​nim Ugwu zdą​ży za​pro​po​no​wać mu je​dze​nie? I co Ugwu po​wie swo​jej ro​- dzi​nie? – Dzień do​bry, sah… Ode​nig​bo – ode​zwał się, jesz​cze za​nim pan wszedł do kuch​ni. – Tak, tak – po​wie​dział pan. Jed​ną ręką przy​ci​skał do pier​si stos ksią​żek, w dru​giej niósł tecz​kę. Ugwu rzu​cił się, żeby po​móc mu z książ​ka​mi. – Sah?… Zje pan coś? – za​py​tał po an​giel​sku. – A co mam zjeść? Brzuch Ugwu skur​czył się jesz​cze bar​dziej. Schy​la​jąc się, żeby po​ło​żyć książ​ki na sto​le w ja​dal​ni, Ugwu oba​wiał się, że za​raz coś mu w środ​ku pęk​- nie. – Po​traw​kę, sah. – Po​traw​kę? – Tak, sah. Bar​dzo do​brą po​traw​kę, sah. – W ta​kim ra​zie spró​bu​ję. – Tak, sah! – Mów do mnie Ode​nig​bo! – rzu​cił gniew​nie pan i po​szedł wziąć po​po​łu​- dnio​wą ką​piel. Po po​da​niu je​dze​nia Ugwu sta​nął przy ku​chen​nych drzwiach, ob​ser​wu​jąc, jak pan na​bie​ra na wi​de​lec pierw​szą por​cję ryżu i po​traw​ki, na​stęp​nie ko​lej​ną, a po​tem woła: – Wspa​nia​łe, mój do​bry czło​wie​ku. Ugwu wy​su​nął się zza drzwi. – Sah? Może za​sa​dził​bym zio​ła w ma​łym ogród​ku? Wte​dy mógł​bym przy​-