Pjankowa Karina - Z miłości do prawdy
Szczegóły |
Tytuł |
Pjankowa Karina - Z miłości do prawdy |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Pjankowa Karina - Z miłości do prawdy PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Pjankowa Karina - Z miłości do prawdy PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Pjankowa Karina - Z miłości do prawdy - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Strona 4
I proszę nie świdrować mnie wzrokiem, to panu w ni-
czym nie pomoże - zauważyłam z nutką ironii i uśmiechnę-
łam się. Ci, którzy mnie znali, powiedzieliby, że to niedobry
uśmiech.
Smagły, czarnowłosy mężczyzna siedzący naprzeciwko
nie przestawał spopielać mnie wzrokiem. Cóż, kajdany na
nadgarstkach zapewne nie sprzyjały optymizmowi i ser-
deczności. Jednak stan ducha mojego rozmówcy niewiele
mnie obchodził. To znaczy obchodził, ale w całkiem inny
sposób - usilnie próbowałam wyprowadzić go z równowagi,
choć na razie bez powodzenia.
- Powtarzam pytanie - podjęłam swój monolog; męż-
czyzna całkowicie ignorował moje próby nakłonienia go do
rozmowy, nie zaszczycając mnie nawet jednym słowem. -
Co robił pan trzeciego maja tego roku przed willą Jego Eks-
celencji księcia Ayrela?
Nadal milczy. Skoro nie chce po dobroci, to może ze-
chce inaczej...
- Ośmielę się przypomnieć, że w moich kompeten-
cjach leży możliwość zastosowania innych metod przesłu-
chania. - Wyszczerzyłam zęby w uśmiechu.
Strona 5
Mężczyzna przybladł - lekko, ale wystarczająco, by dać
mi nadzieję na złamanie go. Nie tacy jak on z płaczem
przyznawali się do wszystkich popełnionych przestępstw,
poczynając od kradzieży konfitur z kredensu mamy. To
tylko za pierwszym razem wydaje się, że przesłuchiwany
jest twardy jak wieko trumny swojej kariery, w rzeczywi-
stości można rozwiązać język każdemu uparciuchowi, trze-
ba tylko wiedzieć jak. A tortury wcale nie są ostatnim ar-
gumentem...
- Mówienie prawdy leży w pańskim interesie - naci-
skałam dalej, ciągle z tym samym drapieżnym uśmiechem.
- Można by pomyśleć, że mi to w czymś pomoże -
odparł mężczyzna sarkastycznie, patrząc na mnie wyzywa-
jąco.
A jednak, udało się! Skoro już raz się odezwał, wycią-
gnięcie z niego wszystkich informacji było tylko kwestią
czasu. Gdy w monolicie uporu przesłuchiwanego pojawi się
choćby najmniejsza szczelina, można z dużym prawdopo-
dobieństwem przewidzieć, kiedy przemieni się on w stertę
gruzu.
- Może pan liczyć na rozprawę sądową oraz na to, że
sąd potraktuje pana łagodnie, uwzględniając pańską współ-
pracę w czasie śledztwa - zauważyłam aksamitnym głosem,
z najbardziej życzliwym wyrazem twarzy, na jaki było mnie
stać. Zwykle właśnie ta łagodna życzliwość towarzysząca
dalekiej od serdeczności rozmowie doprowadza do spa-
zmów i wyznań, bardzo pomagając mi w mojej niełatwej
pracy.
- Można by pomyśleć, że mógłbym liczyć na jaką-
kolwiek pobłażliwość w waszym sądzie.
- Zapomina pan, że równie dobrze mógłby pan nie
dożyć rozprawy. - Uśmiechnęłam się jeszcze łagodniej,
Strona 6
z przyjemnością dostrzegając, że mój rozmówca drgnął. -
O, chyba nie pomyślał pan, że słudzy prawa byliby zdolni
do zamordowania podejrzanego?! - zapytałam z udanym
oburzeniem. - Wystarczy, że umieścimy pana w celi ogól-
nej... Biorąc pod uwagę okoliczności pańskiej sprawy i
pańską przynależność rasową... Myślę, że sam potrafi pan
ocenić, jak długo przeżyje pan w towarzystwie innych prze-
stępców. Zwłaszcza z kajdanami na rękach.
Mężczyzna zagryzł wargi i popatrzył na mnie dzikim,
zaszczutym wzrokiem, jak wilk, który wpadł w sidła. Nawet
jeśli był świetny w walce wręcz, w kajdanach nie zdoła
odeprzeć kilkunastu krwiożerczych morderców. Jednocze-
śnie przygotowałam się do rzucenia zaklęcia ogłuszającego
w razie najmniejszej oznaki niebezpieczeństwa. Nie pozwa-
lałam sobie na luksus osłabienia czujności - gdyby więzień
się na mnie rzucił, kajdany raczej nie przeszkodziłyby mu w
zabiciu mnie. Chwała bogom, sama potrafiłam zatroszczyć
się o własne bezpieczeństwo. Grunt, żeby przesłuchiwany
nie zdołał wyczuć twojego strachu, w przeciwnym razie nie
wyjdziesz z sali przesłuchań żywy, nawet jeśli jesteś kilka-
krotnie silniejszy od przestępcy. Zaszczute zwierzęta są
wyjątkowo niebezpieczne.
Nie zaatakował mnie. Spuścił głowę, z trudem uspokaja-
jąc oddech.
- Potwór - rzucił krótko.
Zabawne. A przede wszystkim - przewidywalne. Takie
banały nie wyprowadzą mnie z równowagi.
- Rozumiem, że nie chce pan współpracować? - uści-
śliłam na wszelki wypadek, chociaż bez większych nadziei.
Przesłuchiwany najwyraźniej jeszcze nie dojrzał odpowied-
nio. Twardy orzech do zgryzienia, będę musiała jeszcze
Strona 7
długo się z nim męczyć. Za to jaką satysfakcję daje pojedy-
nek z godnym przeciwnikiem!
- Nie sądzę, by chciała pani usłyszeć to, co mogę
powiedzieć - rzekł bezbarwnym tonem.
- Czyli nie powinnam liczyć na zeznania?
- Nie.
No cóż, jestem cierpliwa, mogę jeszcze poczekać...
- Wyprowadzić! - poleciłam, podnosząc głos. Straż-
nicy zjawili się natychmiast, dobrze wiedzieli, że nie znoszę
nawet chwili zwłoki.
Przesłuchiwany z lodowatą obojętnością wstał ze stołka i
bez słowa pozwolił się wyprowadzić. I znów nie udało mi
się go złamać! Ale teraz, gdy już raz przemówił, nie zdoła
dłużej milczeć jak głaz, a to dawało nadzieję.
Gdy tylko za moim klientem zamknęły się drzwi, ode-
tchnęłam z ulgą i przeciągnęłam się. To jednak męczące
zajęcie - przez pięć godzin z rzędu udawać szyderczo-
życzliwą uwagę. Krócej nie można, inaczej nie przyniesie to
efektów. Poza tym sala przesłuchań nie była zbyt komfor-
towym miejscem. Z jednej strony to dobrze, można jeszcze
i tym sposobem poszarpać nerwy zatrzymanemu, ale z dru-
giej śledczy też doświadcza wszystkich „uroków” tego
miejsca. A niewielkie, mroczne pomieszczenia z zatęchłym
powietrzem nie są szczytem moich marzeń.
Czyli co my tu mamy? Bardzo niejasna sytuacja... Ciało
średniej córki księcia Ayrela znaleziono w ogrodzie jego
willi. Obok narzędzie zbrodni i potencjalny zabójca, męż-
czyzna kahe, który nie wiadomo skąd się tam wziął. Dziew-
czyna miała wycięte serce, co jest jednym z kilku rodzajów
rytualnych zabójstw przyjętych u południowych nieludzi.
No i jeszcze ten drań, podejrzany, który uparcie nie chce
mówić. Nie chce nawet podać swojego imienia - co nie
Strona 8
tylko spowalnia śledztwo, ale wyjątkowo działa mi na ner-
wy. Oczywiście mogłabym przekazać sprawę do sądu nawet
w takiej postaci, co nieludziowi zagwarantowałoby szubie-
nicę. Mogłabym również pozwolić zabójcom wynajętym
przez pogrążonego w żalu ojca dopaść kahe w więzieniu,
ale to popsułoby mi reputację. Poszlaki są zbyt mgliste,
żeby nie powiedzieć wątpliwe. To prawda, że narzędziem
zbrodni był sztylet roboty tych przeklętych południowców
kahe; prawda, że mężczyzna stał nad ciałem, a morderstwo
popełniono zgodnie z tradycjami tychże kahe, ale na broni
nie znaleziono odcisku aury mężczyzny, chociaż eksperci
wychodzili ze skóry i niemalże odtańczyli nad tym nie-
szczęsnym sztyletem szamański taniec. Możliwe, że podej-
rzany użył magii i dlatego na broni nie zachowały się żadne
ślady, możliwe też, że jego kontakt z narzędziem zbrodni
był zbyt krótki... I każdy bystrzejszy przysięgły uczepi się
tego „możliwe” obiema rękami. Oczywiście, biorąc pod
uwagę pozycję zamordowanej i rasową przynależność po-
dejrzanego, nie należało się spodziewać wyroku uniewin-
niającego, można za to przewidywać próbę kompromitacji
mnie jako śledczego. A przecież nie chcę, żeby reputacja,
na którą pracowałam latami, wyparowała w ciągu jednego
dnia z powodu tej nieszczęsnej sprawy! A to znaczy, że
będę musiała dowiedzieć się, kim jest ów pechowy kahe,
skąd się wziął, co łączyło go z ofiarą i wreszcie jaki był
motyw zabójstwa. Kahe to wprawdzie nieludzie, ale to jesz-
cze nie powód, by dorosły mężczyzna w pełni władz umy-
słowych przeniknął do stolicy ludzkiego państwa, gdzie na
jego pobratymców patrzą spode łba, zabił córkę jednego z
najbardziej wpływowych arystokratów i na dobitkę dał się
aresztować.
Strona 9
Dobrze, do demonów z tym wszystkim, mój dzień pracy
dobiegł końca. Odmelduję się u szefa i idę do domu spać.
Ten przeklęty nieludź zupełnie mnie wykończył...
ﭏ
Szef Wydziału Śledczych Straży Królewskiej pięknego
miasta Illeny, stolicy Erolu, był znużony rozmową z kolej-
nym petentem, który raczej żądał, niż prosił. Z jednej strony
rozumiał rozpacz ojca po stracie córki, ale to było czysto
prywatne współczucie, które nie miało nic wspólnego z
piastowanym stanowiskiem. Jako szef Wydziału Śledczych
Iten Gross był wściekły, że próbowano wywierać na niego
nacisk. Nikt nie ma prawa ingerować w wymiar sprawie-
dliwości, nieważne, czy to książę, czy żebrak. Prawo istnie-
je dopóty, dopóki karze się tego, kto je łamie - jednak ksią-
żę Ayrel był innego zdania. Domagał się trywialnej krwa-
wej zemsty, która została oficjalnie zabroniona edyktem
królewskim już trzysta siedem lat temu. Próby wyjaśnienia
tego szlachcicowi jak dotąd spełzały na niczym. Zresztą
laro Gross nie spodziewał się niczego innego.
Widząc, że nie zdoła przemówić petentowi do rozumu,
szef wydziału postanowił uciec się do środków ostatecz-
nych. Użyć broni największego kalibru.
- Czcigodny laro Ayrelu - przerwał strumień oskar-
żeń i gróźb arystokraty - równie dobrze może pan nic nie
mówić, to nie ma żadnego sensu. Nie mam prawa wtrącać
się do pracy śledczego zajmującego się pańską sprawą.
Swoje uwagi powinien pan skierować nie do mnie.
- Dobrze - westchnął książę, rosły mężczyzna o si-
wych włosach okalających rasową twarz. - Kto prowadzi tę
sprawę?
Strona 10
Widząc, że nie mówią mu „nie”, poczuł się znacznie
pewniej. Zadarł podbródek jeszcze wyżej, najwyraźniej
przekonany, że z szeregowym śledczym poradzi sobie bez
większego wysiłku.
Na okrągłej twarzy naczelnika wydziału rozpłynął się
zjadliwy uśmiech. Od piętnastu lat zajmował to stanowisko
i potrafił przewidzieć ewentualny nacisk ze strony wpły-
wowych krewnych ofiary - właśnie dlatego powierzył pro-
wadzenie sprawy osobie, która umiała odeprzeć napór roz-
szalałej szlachty. Czasem Grossowi wydawało się, że ten
śledczy wytrzymałby nawet nacisk bogów.
- Myślę, że lare Rinnelis Tyen nie odmówi wysłu-
chania pana - rzekł Gross z pobłażliwym uśmiechem. Nie
miał zamiaru rozczarowywać arystokraty.
Rinnelis Tyen była wyjątkową żmiją - tak brzmiała opi-
nia każdego, kto miał okazję rozmawiać z nią choćby dzie-
sięć minut. Wręcz niewiarygodne, że taka mieszanka uporu,
niezachwianego przekonania o własnej racji, lodowatej
obojętności i sadyzmu może się pomieścić w istocie płci
żeńskiej, która niedawno skończyła dwadzieścia lat. A
wszystkie te cechy były uzupełnione idealną znajomością
prawa i potężnym darem magicznym.
Laro Gross był absolutnie pewien: jeśli ta jędza przeżyje,
zajdzie bardzo wysoko, dlatego wolał nie psuć sobie z nią
stosunków - ta świadomość bynajmniej nie budziła w nim
sympatii do Rinnelis Tyen. Czasem naczelnik miał dojmu-
jącą ochotę wysłać swoją podwładną do miejsca, z którego
powinna wrócić w zamkniętej trumnie, ale wiedział, że
próba realizacji tego zamysłu byłaby bardzo nierozsądna.
Lare Tyen miała dar wychodzenia cało z najgorszych opre-
sji, a potem zawsze rozliczała się z tymi, którzy jej te opre-
sje zgotowali. Gdyby laro Gross był aż takim idiotą, żeby
Strona 11
narazić się Rinnelis Tyen, to w zamkniętej trumnie pocho-
waliby jego, a droga Tyen wygłosiłaby wzruszającą prze-
mowę nad jego grobem. Żmija zawsze wszystko robiła bar-
dzo akuratnie i naczelnik mógł być pewien, że nikt nigdy
niczego by jej nie udowodnił.
- A oto i sama lare Tyen. - Gross uśmiechnął się
jeszcze szerzej, kiwając głową w stronę drzwi, do których
ktoś właśnie zastukał. Żmija słynęła również z tego, że
przestrzegała etykiety z przerażającą bezwzględnością.
- Proszę wejść.
Rinnelis nie zrobiła na księciu większego wrażenia, co
było do przewidzenia - na pierwszy rzut oka wcale nie wy-
glądała na groźniejszą od najgroźniejszej żmii. Była dziew-
czyną średniego wzrostu, o dużych zielono-szarych oczach,
które wydawały się naiwne i uczciwe, miała ładną owalną
twarz o delikatnych rysach, małych ustach i odrobinę za
długim nosie. Jednak od jakiegoś czasu w jej oczach Gross
począł zauważać zimny i przerażający błysk.
- To ona zajmuje się sprawą zabójstwa mojej córki? -
zapytał książę Ayrel z miażdżącą pogardą, ignorując przy-
byłą lare i demonstracyjnie patrząc na Grossa.
„Nie należało tego robić, Ekscelencjo” - uśmiechnął się
w duchu laro Gross. Mimo całej wrogości do tej żmii Tyen
naczelnik z dużą przyjemnością używał jej jako psa łańcu-
chowego, którym można poszczuć męczących petentów.
- Tak, Wasza Ekscelencjo - spokojnie odezwała się
dziewczyna. - Jestem śledczym zajmującym się zabójstwem
lare Ayrel.
- Moim zdaniem, nie jest pani odpowiednią osobą -
rzekł książę lodowatym tonem.
Strona 12
- Moim zdaniem, nie ma pan prawa rozkazywać
śledczym - sparowała Rinnelis z tą samą firmową obojętno-
ścią, poprawiając fioletowy płaszcz tak starannie, jakby od
tego zależała jej dalsza kariera.
Cała ta sytuacja podobała się naczelnikowi coraz bar-
dziej.
- Jak śmiesz, ty żałosna... - Szlachcica, i tak już wy-
prowadzonego z równowagi śmiercią córki, ogarnęła pasja.
- Pańskie zachowanie może zostać potraktowane jako
obraza funkcjonariusza na służbie - przerwała księciu lare
Tyen, podchodząc bliżej. Tak, oto, kto się nie ugnie przed
arystokracją...
Książę cofnął się odruchowo.
- Nie życzę sobie, żeby ona zajmowała się tą sprawą!
- wybuchł arystokrata, cofając się powoli.
- Nawet sam król nie ma prawa odsunąć mnie od
śledztwa. Przypuszczam, że jest pan świadomy faktu, że
próba wywarcia nacisku na organa prowadzące śledztwo
podlega karze? - Rinnelis spokojnie dobijała księcia. -
Rzecz jasna, może pan złożyć skargę na jakość mojej pracy.
Lare Tyen była równie obojętna i wyprana z emocji jak
marmurowy posąg sprawiedliwości na placu Głównym.
Skargę, akurat! Pisanie skarg na Rinnelis Tyen było zu-
pełnie beznadziejną sprawą - zawsze działała w sposób
absolutnie poprawny, nigdy nie naruszała litery prawa, nig-
dy nikomu nie pobłażała. Tam, gdzie należało dokonać
wyboru między wymogami moralności i prawa, lare Tyen
bez wahania wybierała prawo. Nawet gdy miała absolutną
pewność, że naruszenie prawa zadośćuczyni zwykłej ludz-
kiej sprawiedliwości i nikt się o niczym nie dowie, lare
Strona 13
nigdy nie łamała prawa. Czasem wydawało się, że nie jest
żywym człowiekiem, lecz jakimś potwornym mechani-
zmem, który wykonuje swoje zadania, nie odczuwając żad-
nych emocji. Ewentualna komisja kontrolna nie znajdzie
nic, do czego można by się było przyczepić, zaś brak lęku
przed możnymi tego świata to dla sługi prawa raczej zaleta
niż wada, prawda? Tak czy inaczej, Jego Ekscelencja nic tu
nie wskóra.
- Chcę, żeby ten łajdak zawisł! - Ekscelencja Ayrel
spróbował tym razem z innej beczki.
- Jeśli wina kahe zostanie udowodniona, to bez wąt-
pienia zostanie on powieszony - odparła spokojnie Rinnelis.
- Co?! - zawołał Ayrel, wymachując rękami ozdo-
bionymi ciężkimi pierścieniami. - Wina?! Dowiedziona?
Został pojmany nad ciałem mojej córki, z bronią w ręku!!!
Dziewczyna pokręciła głową.
- W jego rękach nie było broni, to wiadomo na pew-
no.
- Jest mordercą!!!
- Nie wolno nazywać nikogo winnym przed udowod-
nieniem jego winy.
Tak, rozmowa z tym ożywionym „Zbiorem praw króle-
stwa Erol” nie była łatwa.
- Uniewinnia go pani? - Szlachcic wpadł w furię,
żyłka na jego skroni wybrzuszyła się, twarz poczerwieniała.
- Uniewinnić, jak również skazać może wyłącznie
sąd królewski. Śledczy jedynie przedstawia sądowi uzyska-
ne informacje.
- Zamordował moją córkę! Uduszę go własnymi rę-
kami!!!
Strona 14
- Wówczas zostanie pan skazany za zabójstwo. Bio-
rąc pod uwagę pańską pozycję i pochodzenie, najprawdo-
podobniej nie zostanie pan stracony, lecz skazany na doży-
wotnie więzienie.
Ta informacja wyraźnie ostudziła zapał księcia. Wes-
tchnął ciężko i spuścił głowę.
- Mogę zapłacić... - wielmoża podjął ostatnią próbę
przemówienia do nieugiętej dziewczyny. Obecność świadka
przy próbie wręczenia łapówki zupełnie nie speszyła zroz-
paczonego ojca.
- Informuję pana, że proponując mi pieniądze, popeł-
nia pan przestępstwo podlegające karze więzienia do lat
pięciu - żmija nie omieszkała osadzić rozpędzonego szlach-
cica.
- Więc czego pani chce?! - nie wytrzymał książę.
- Każdy śledczy pragnie tylko jednego: żeby spra-
wiedliwość zatriumfowała. Dlatego właśnie pracujemy bez
wytchnienia.
Czyżby...? Należałoby raczej powiedzieć, że jeszcze nikt
nie zdołał odkryć, jaką kość trzeba by rzucić temu psu łań-
cuchowemu, żeby zechciał zrozumieć ludzką mowę. Cho-
ciaż, szczerze powiedziawszy, nieprzekupność Rinnelis
była im bardzo na rękę. Kahe oczywiście zostanie powie-
szony, ale zgodnie z prawem i żaden z południowych Do-
mów nie będzie mógł twierdzić, że ich pobratymca skazano
wyłącznie z powodu nienawiści do rasy kahe. To znaczy, że
nikt z wysoko postawionych nie będzie obwiniał wydziału
ani zarzucał mu niekompetencji, a co za tym idzie, nie bę-
dzie problemów z premiami - żadna ze spraw, które prowa-
dzili podwładni laro Grossa, nie mogła spowodować pro-
blemów. Jeśli nawet Tyen nie wydobędzie z nieludzia przy-
znania się do winy, to na pewno wykopie spod ziemi
Strona 15
niepodważalne jej dowody. Żmija była najlepszą z najlep-
szych w swoim fachu, co należało bezstronnie przyznać.
- Mogę obiecać panu jedno: winny śmierci pańskiej
córki zostanie znaleziony i oddany pod sąd - lare Tyen zli-
towała się nieco nad arystokratą.
Książę przygarbił się, najwyraźniej uważał, że kara wy-
mierzona przez sąd nie zdoła zaspokoić jego pragnienia
zemsty.
- To najlepszy z moich śledczych, Ekscelencjo - rzekł
laro Gross, chcąc nieco ulżyć cierpieniom nieszczęsnego
ojca. - Lare Tyen nie ma na swoim koncie ani jednej nie-
rozwiązanej sprawy.
- Wierzę - rzucił mężczyzna z cichą nienawiścią i po-
spiesznie opuścił gabinet naczelnika, ze złością trzaskając
drzwiami.
Lare śledcza z nikłym zainteresowaniem popatrzyła za
nim, pogrążona w swoich myślach.
Gdyby zabójcą był człowiek, laro Gross bez zastanowie-
nia pomógłby krewnym zamordowanej i przestępca nie
dożyłby dnia rozprawy, ale, niestety, podejrzanym był kahe,
a to groziło poważnymi komplikacjami.
- Naprawdę nie ma żadnych dowodów przeciwko
temu łajdakowi? - zapytał naczelnik.
- Żadnych bezpośrednich - pokręciła głową Rinnelis,
wzdychając.
- A narzędzie zbrodni? - stropił się Gross.
- Tak jak powiedziałam Jego Ekscelencji, na broni
nie ma śladów kahe. - Lare Tyen wzruszyła ramionami.
- Został ujęty nad ciałem ofiary!
- To można by objaśnić na tysiąc sposobów - sparo-
wała śledcza, krzywiąc się z irytacją. Jednak chwilę potem
opanowała się i jej twarz znowu przybrała obojętny wyraz.
Strona 16
- A który z nich wybrał kahe?
- Żadnego - odpowiedziała żmija, mrużąc oczy. -
Milczy. Nie chce podać nawet swojego imienia.
No, no, no... Znalazł się ktoś, kto nie zaczął gadać przy
Tyen? Na jej przesłuchaniach ludzie szlochają, skręcając się
ze strachu! Ona jest w stanie w ciągu jednej doby wydobyć
zeznania z kamienia!
- Beznadziejny przypadek? - zapytał Gross, wzdryga-
jąc się w głębi ducha.
Lare Tyen wyszczerzyła zęby w uśmiechu. Laro Gross
wzdrygnął się znowu.
- Dlaczego? Już go nadłamałam, za tydzień wszystko
wyśpiewa. Nawet to, czego nie może wiedzieć... - dodała z
tym samym uśmiechem.
Ten, kto nie znał dobrze tej suki, mógłby pomyśleć, że
wyciąga zeznania torturami, w dodatku z ludzi niewinnych.
Gdybyż tak było... Niestety, Rinnelis Tyen nie uciekała się
do tortur, wolała naciskać na psychikę. Gdy zaś zyskała
pewność, że podejrzany nie popełnił zarzucanego mu czy-
nu, bez mrugnięcia okiem wypuszczała go ze swoich łap,
grzecznie przepraszając.
- Coś się pani nie podoba w tej sprawie? - odważył
się spytać laro Gross.
- Owszem. - Tyen skinęła głową z tak nieobecną mi-
ną, że stało się jasne: nie ma zamiaru dzielić się swoimi
wątpliwościami. Jak zawsze zresztą. Rozkazywać jej się nie
dało, a grożenie było bezsensowne i niebezpieczne.
ﭏ
Tak jak przypuszczałam, krewni zamordowanej próbowali
wyjaśnić mi, jak powinnam pracować. No, no...
Strona 17
Naczelnik świetnie wiedział, komu powierzyć tę sprawę,
żeby jakakolwiek próba nacisku została skazana na niepo-
wodzenie. Gross mnie nie znosił i chyba się bał, co nie
przeszkadzało mu wykorzystywać mnie z korzyścią dla
ogółu zainteresowanych. W efekcie wszyscy, nie wyłącza-
jąc mnie, byli zadowoleni - dlatego nie miałam pretensji do
laro naczelnika. Dopóki nie robił mi świństw, jego opinia na
temat mojej skromnej osoby była mi obojętna. Znacznie
bardziej interesowało mnie rozwiązanie sprawy tego zabój-
stwa. Jeśli podejrzany nie chce się ugiąć, trzeba poszukać
świadków. Raczej nie znajdą się świadkowie zabójstwa, ale
chyba ktoś powinien wiedzieć, po co kahe pchał się do
ogrodu księcia? Ale równie dobrze mogłam zastanowić się
nad tym jutro, mój dzień pracy dobiegł końca, mogłam więc
z czystym sumieniem wrócić do domu i wreszcie się wy-
spać.
Wynajmowałam mieszkanie w centrum miasta, niedale-
ko naszego wydziału, w dość cichym miejscu. Właściwie
mogłabym mieszkać u rodziców, ale oni mieli dom pod
miastem i miałabym daleko do pracy. Poza tym od dzieciń-
stwa dążyłam do niezależności, dlatego gdy zaczęłam zara-
biać wystarczająco dużo, przeniosłam się bliżej wydziału i
rozkoszowałam absolutnym spokojem i wolnością. Miesz-
kał ze mną tylko kot - taktowny zwierzak, nienarzucający
mi się zbytnio. Zawarliśmy pakt o neutralności, którego nie
naruszała żadna ze stron. Ja kocura karmiłam, a on infor-
mował mnie o nieproszonych gościach i na miarę swoich
kocich sił pomagał mi pozbywać się owych gości.
Tym razem Kerri powitał mnie na ganku domu, w któ-
rym wynajmowałam mieszkanie. Kot ze złością łypał żół-
tymi oczami - najwyraźniej goście byli nie tylko nieprosze-
ni, ale również niebezpieczni.
Strona 18
- Dziękuję - powiedziałam samymi wargami.
„Że też ty zawsze musisz się w coś wpakować!” - wy-
czytałam w złośliwych ślepiach z wąskimi źrenicami.
Być może rozmawianie z własnym kotem to jakiś szcze-
gólny rodzaj obłędu, ale fakt pozostaje faktem: ostrzeżenia
mojego pupila nie raz ratowały mi życie. Przy moim stylu
pracy nie sposób żyć spokojnie i bezpiecznie, a Kerriego
ciężko nazwać zwykłym zwierzątkiem domowym.
Aktywowałam parę amuletów obronnych i przygotowa-
łam kilka zaklęć bojowych, które miały ewentualnie prze-
konać przybyłych o tym, że jestem zbyt niebezpieczna, by
paść ich ofiarą. Władam magią w wystarczającym stopniu,
żeby być pewną własnych sił.
Do drzwi swojego mieszkania szłam bezgłośnym kro-
kiem, którego nauczono mnie w Akademii Państwowej.
Mogłabym nawet podkraść się do elfa, oczywiście pod wa-
runkiem, że ten nie spodziewałby się ataku. Do czujnego
nieludzia nie da się podejść niezauważenie bez użycia spe-
cjalnych zaklęć...
Pchnęłam drzwi falą mocy. Proste i efektowne, ponadto
zmniejsza szanse spotkania z bełtem, gdyby ktoś ośmielił
się mierzyć do mnie z kuszy w moim własnym mieszkaniu.
Tym razem jednak nikt nie próbował mnie zastrzelić i to
wzbudziło mój niepokój. Jeśli napastnik nie ucieka się do
najprostszego sposobu usunięcia cię z tego świata, to zna-
czy, że szykuje coś bardziej wymyślnego.
Zastygłam w otwartych drzwiach. Żadnych obcych
dźwięków, a przecież Kerri nie siedziałby na progu bez
powodu. Zaklęcie szukające zerwało się z moich rąk niemal
bez udziału umysłu - odpowiedź przyszła natychmiast: gość
był jeden, nieludź i do tego mag, ale poradzę sobie. Dosko-
nale.
Strona 19
Zaraz zatańczymy.
Weszłam zdecydowanym, szybkim krokiem; korytarz
był pusty, ruszyłam dalej; na przybysza natknęłam się w
pokoju gościnnym.
Był wysoki, czarnowłosy, smagły. Miał regularne rysy
twarzy, ale kości policzkowe zbyt wysokie i osobliwy
kształt oczu.
Kahe.
Hm, dość niewygodny układ. Bronią posługiwałam się
słabo. Zresztą kobieta nie jest stworzona do używania za-
bójczego metalu - w każdym razie normalna ludzka kobieta
nie jest do tego stworzona. A mężczyzna kahe sam z siebie
jest bronią doskonałą, ukształtowaną przez samych bogów.
Żeby mnie zabić, nie potrzebuje niczego prócz własnych
rąk. Ja ze swoimi zaklęciami przeciwko magowi i wojowni-
kowi w jednej osobie. Mogę nie dać rady.
Ale to jeszcze nie powód, żeby się poddać! Zbyt wielu
zapłaciło za beztroskę, uważając mnie za bezbronną.
Ubrany był w ludzki strój, czarne włosy spiął w ogon.
Liliowe oczy o dziwnym kształcie, choć nie po elfiemu
migdałowe, można by w pierwszej chwili uznać za ludzkie,
jednak kto raz je ujrzał, ten już nigdy z niczym ich nie po-
myli.
Kahe patrzył na mnie uważnie, ale nie robił żadnych
gwałtownych ruchów. Ja też nie. Najlepiej byłoby po-
wstrzymać się od walki, a już na pewno nie powinnam ata-
kować jako pierwsza.
Milczenie, które zawisło w powietrzu, wydawało się
wręcz namacalne - dla kahe pewnie ciężkie i dławiące, dla
mnie było naturalne. Praca śledczego każdego może na-
uczyć opanowania i spokoju.
Strona 20
- Dijes Rinnelis Tyen? - nie wytrzymał gość. Głos go
zdradził: kahe był strasznie zdenerwowany i czuł się nie-
pewnie w moim towarzystwie.
- Lare Rinnelis Tyen - poprawiłam go. - Nie wiem,
czy w stosunku do mnie może mieć zastosowanie zwrot,
którego kahe używają między sobą.
- Ee, oczywiście... proszę o wybaczenie, lare... - teraz
w głosie przybysza zadźwięczało stropienie. - Czy mogę z
panią porozmawiać?
Prośba zabrzmiała dziwnie nieśmiało w ustach wojow-
nika, który mógłby mnie pokonać bez większego trudu.
- Proszę spróbować - odparłam obojętnie, nie mając
zamiaru ułatwiać mu zadania. Teraz mogłam pozwolić so-
bie na szczyptę bezczelności.
- Lare Tyen, chciałbym porozmawiać z panią na te-
mat mojego rodaka... - powiedział speszony kahe.
Udałam, że nie rozumiem, o kim mowa, ale w mojej
głowie rozległo się pstryknięcie. Być może zdołam poznać
choćby pochodzenie podejrzanego. To miłe...
- Nie wiem, o czym tu mówić. - Wzruszyłam ramio-
nami, nakładając maskę uprzejmości. Trafił mi się nie byle
kto, zapewne świadek! - Nie mam zaszczytu znać ani pana,
ani tym bardziej pańskiego pobratymca.
- Jest oskarżony o zabójstwo lare Ayrel... - sprecy-
zował gość, spuszczając wzrok i czerwieniejąc. Na jego
ciemnej skórze rumieniec nie rzucał się w oczy, ale dało się
go zauważyć.
- Jest PODEJRZANY o zabójstwo lare Ayrel - odpar-
łam.
- Dla nieczłowieka w waszym kraju oznacza to jedno
i to samo, lare - uśmiechnął się gorzko kahe. - Śmierć. Ale