Piers Anthony - Tarot
Szczegóły |
Tytuł |
Piers Anthony - Tarot |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Piers Anthony - Tarot PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Piers Anthony - Tarot PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Piers Anthony - Tarot - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Piers Anthony
Tarot
Tytuł oryginału Tarot
Przełożył Konrad Majchrzak
Strona 3
Dedykuję
Świętemu Zakonowi Wizyjnemu
Strona 4
Wprowadzenie
Historia powstania tej książki jest niezwykle zawiła. Wstęp, który macie przed sobą, nie jest
integralną częścią książki i ci z was, którzy nie są dość cierpliwi, aby wczytywać się w długie
wyjaśnienia autora, ze spokojnym sumieniem mogą go opuścić. W podobne wyjaśnienia i komentarze
zaopatrywałem także poprzednie powieści, a więc część moich czytelników na pewno już się zdążyła
do nich przyzwyczaić.
W kwietniu 1975 roku pracowałem nad niewielką powieścią But What of Earth? zamówioną
przez wydawnictwo Laser Books. Mam nadzieję, że wielbiciele moich powieści science fiction nie
będą mi mieli za złe, iż odwołuję się do ziemskich kategorii czasowych, ale nawiązuję teraz do
czasów niemalże prahistorycznych, kiedy nie powstały jeszcze serie Xanth i Adept. Wydawnictwo
początkowo obiecało mi dać na napisanie książki trzy miesiące, ostatecznie jednak ograniczyło
termin do dwóch, nie pozostawiając mi zbyt wiele czasu na pisanie. Dzisiaj mam już własny
komputer i napisanie powieści w przeciągu dwóch miesięcy nie stanowi dla mnie problemu. Wtedy
jednak sytuacja wyglądała zgoła inaczej. Najpierw powstawała wersja robocza pisana ręcznie
ołówkiem, następnie dopiero maszynopis w dwóch kopiach. Ponieważ posługiwałem się zwykłą
maszyną do pisania, przepisywanie zabierało mi zwykle mnóstwo czasu.
Tak więc, 23 kwietnia 1975 roku miałem już napisaną pierwszą wersję powieści, a 24 kwietnia
zasiadłem w fotelu, aby posłuchać taśmy z wykładem Johna White’a. Taśmę tę przysłał mi ojciec.
Słuchałem wykładu i jednocześnie przeglądałem stos broszurek, które nadesłała mi pewna sekta
religijna. Jednego z członków tej sekty miałem okazję poznać osobiście podczas zawodów judo. Sam
jestem agnostykiem, więc nie opowiadam się ani za, ani przeciwko żadnej z religii. Staram się być
obiektywny i gdy tylko nadarza się okazja — próbuję nauczyć się czegoś nowego. Ale wracając do
zawodów — mylicie się, jeśli sądzicie, że ja i nowo poznany brat zakonny byliśmy przeciwnikami.
Wprost przeciwnie — razem układaliśmy ciężkie maty, na których zmagali się znacznie młodsi od nas
zawodnicy. Chęć do wykonywania tego rodzaju prostych posług charakteryzuje przeważnie tych,
którzy są już na tyle dobrzy w danej dziedzinie, że czują się odpowiedzialni za innych. Po skończonej
pracy zajęliśmy nasze miejsca w rzędzie krzeseł i przedstawiliśmy się sobie — on przybliżył mi
nieco swój zakon, natomiast ja wyjawiłem mu, że jestem pisarzem.
— Piers Anthony? — krzyknął. — Naprawdę?
Ku mojemu zdumieniu moje nazwisko nie było mu obce, znał nawet kilka moich książek. Byłem
zaskoczony, bowiem z góry założyłem, że ktoś, kto nosi zakonny habit, nie może się interesować
powieściami science fiction. Jak się okazało, zakon, do którego należał, był na tyle liberalny, że
pozwalał swoim członkom na czytanie dowolnie wybranych książek i zajmowanie się
najrozmaitszymi rzeczami, chociażby uprawianiem judo — nie ograniczał bynajmniej służby Bogu do
przebywania w zamkniętym klasztorze. Brat, którego miałem okazję poznać, uprawiał w przeszłości
zapasy i stąd wzięło się jego zamiłowanie do judo.
Zawody się skończyły, ale znajomość pozostała. Razem z jedną z moich córek, która podówczas
liczyła sobie cztery lata, odwiedziłem zgromadzenie, którego członkiem był ów brat poznany na
Strona 5
zawodach, i wdałem się w dyskusję z kilkoma innymi braćmi i siostrami. Nie byłem kandydatem na
konwertytę i moi rozmówcy doskonale to rozumieli. Moja chęć bliższego zapoznania się z tym
zakonem miała charakter czysto zawodowy. Jako pisarz interesowałem się wieloma rzeczami i
miałem nadzieję, że także w tym wypadku uda mi się znaleźć jakiś ciekawy materiał do moich
powieści. Tak się rzeczywiście stało. Nowo poznane prawdy wywarły na mnie ogromne wrażenie,
zwłaszcza że bracia i siostry, którzy je głosili, nie podejmowali żadnych prób nawracania mnie na
„właściwą drogę”. Wizyta w zgromadzeniu zaowocowała postacią brata Pawła ze Świętego Zakonu
Wizyjnego, która to postać odgrywa jedną z bardziej znaczących ról na kartach mojej książki But
What of Earth? Oczywiście zarówno imię Paweł, jak i nazwa zakonu zostały przeze mnie
wymyślone, bowiem ani poznany brat, ani zakon nie byli zainteresowani tego rodzaju rozgłosem.
Nawiasem mówiąc, nazwisko brata Pawła — Cenji — to było imię mojego psa — Cenji Basenji.
Nasze wszystkie zwierzaki, podobnie jak dzieci, miały imiona zaczynające się na P lub C, chyba że
zostały nazwane już wcześniej, zanim trafiły do nas. Temu właśnie bratu, który był pierwowzorem
jednego z moich powieściowych bohaterów, przedstawiłem rękopis książki i poprosiłem o opinię na
jej temat. W końcu nie zawsze ma się do czynienia z takim zakonem i z takim bratem zakonnym,
któremu nieobce są wschodnie techniki walki, a który jednocześnie występuje jako orędownik
pokoju. Pewnie myślicie, że te dwie rzeczy wzajemnie się wykluczają. Nic podobnego — mistrzowie
wschodnich technik walki bardzo często głoszą pokój i zachęcają do samodoskonalenia się. Po
przeczytaniu książki brat uznał, że jest wiarygodna i dobrze oddaje naturę jego zakonu.
Przy wydaniu nastąpiły jednak pewne komplikacje. Doszło nawet do tego, że zwolniono redaktora,
który dokonywał adiustacji tekstu, i zaniechano dalszego wydawania moich książek, co równało się
zerwaniu kontraktu. Możliwe, że obydwa te wydarzenia nie miały ze sobą nic wspólnego, ostatecznie
jednak książka została odprzedana innemu wydawcy, który zdecydował się ją opublikować w jej
oryginalnej postaci, to znaczy bez naniesionych przez redaktora poprawek, które w moim przekonaniu
niewiele miały wspólnego z fachową redakcją tekstu i świadczyły wyjątkowo źle o ich autorze.
Wracając jednak do sedna sprawy — książka, o której piszę, jest o tyle ważna, że w niej po raz
pierwszy wystąpił brat Paweł, który jest także jednym z głównych bohaterów Tarota. Tak się
złożyło, że akurat 24 kwietnia 1975 roku — kiedy to moja starsza córka była chora, a mnie czekało
przepisywanie na maszynie rękopisu But What of Earth? — postanowiłem przejrzeć nadesłane mi
religijne broszurki i posłuchać taśmy ojca. Ku mojemu zdumieniu okazało się, że teksty broszurek i
nauki Johna White’a nagrane na taśmę idealnie się dopełniają. Książeczki były o tyk interesujące, że
oprócz obszernego omówienia podstawowych prawd wiary, w oparciu o które funkcjonował zakon,
zawierały także ilustracje — były nimi zupełnie mi nie znane karty Tarota. Wizerunki przedstawione
na kartach zafascynowały mnie, a szczególnie karta trzynasta, która przedstawiała Śmierć. Taśma
okazała się równie atrakcyjna — White w pasjonujący sposób tłumaczył pewne nadnaturalne
zjawiska będące ośrodkiem zainteresowania parapsychologii. To, czego się wtedy dowiedziałem o
zakonie, plus informacje uzyskane z taśmy zainspirowały mnie do napisania kolejnej powieści, której
głównym bohaterem stał się brat Paweł z książki But What of Earth? Jego to poglądy religijne i
nadnaturalne zjawiska, którym musiał stawić czoło, złożyły się na powieść, o której od początku
wiedziałem, że będzie jedną z bardziej znaczących książek w moim literackim dorobku.
Tego dnia napisałem jeszcze 1400 słów nowego tekstu, odpisałem na kilka listów, zebrałem w
ogrodzie 27 ślimaków i powróciłem do pracy nad But What of Earth? Nawiasem mówiąc, te ślimaki
ogromnie dawały nam się we znaki; całymi tuzinami wpełzały nocą do naszego ogrodu i bezlitośnie
Strona 6
obgryzały wszystko, co napotkały na swej drodze. Co parę dni powracałem do pracy nad Tarotem,
np. robiłem notatki i czasami, jak na przykład 27 maja, na nich tylko poprzestawałem, zaniedbując
wszelkie inne terminowe prace. Tego dnia udało mi się napisać aż 2600 słów tekstu, z reguły jednak
nie miałem na zajmowanie się Tarotem zbyt wiele czasu. Musiałem ukończyć pracę nad But What of
Earth? oraz nad dwoma innymi powieściami wchodzącymi w skład jednej serii — Cluster i
Chaining the Lady; obydwie poświęcone były wschodnim sztukom walki. Tarot również został
włączony do tego cyklu i w ten właśnie sposób postać brata Pawła przewinęła się aż przez trzy
powieści, które w całości liczyły sobie siedem tomów.
Ażeby pogłębić wiedzę na temat Tarota, kupiłem sobie specjalną talię kart. Do zestawu kart
dołączona była instrukcja wyjaśniająca, jak należy odczytywać poszczególne symbole. Posłużyłem
się Tarotem dla własnych celów, próbując uzyskać odpowiedzi na niektóre nurtujące mnie pytania
natury osobistej. Możecie mi wierzyć, że podszedłem do Tarota bardzo sceptycznie, nie wierzę
bowiem w żadne nadnaturalne zjawiska. Zrobiłem to wszystko równie nieświadomie jak dziecko
przytykające zapaloną zapałkę do beczki z prochem. I cóż się okazało — otóż nie tylko uzyskałem
odpowiedzi na wszystkie pytania, ale w dodatku odpowiedzi te okazały się na tyle trafne i
satysfakcjonujące, że poczułem się jak motyl, którego nieoczekiwanie przebito szpileczką i zamknięto
w muzealnej gablotce.
Nie mogłem zrozumieć, w jaki sposób talia kart, a więc coś z pogranicza czarnej magii, mogła
wywrzeć aż tak ogromne wrażenie na człowieku bądź co bądź niewierzącym i powątpiewającym w
całą sprawę. Długo się nad tym zastanawiałem, aż w końcu doszedłem do wniosku, że to nie magii
zawdzięczam, iż doznałem swoistego rodzaju iluminacji. Symbolika Tarota jest po prostu na tyle
zagęszczona, że za jej pomocą można wytłumaczyć praktycznie wszystko. Karta, na której
namalowana jest Śmierć, ma mnóstwo znaczeń. Może sięgać w przeszłość i wtedy oznacza śmierć w
rodzinie, może wybiegać również w przyszłość i wtedy jest zwiastunem czyjejś śmierci. Wystarczy,
że ktoś w naszej rodzinie faktycznie umarł w ostatnim czasie i już jesteśmy skłonni uwierzyć w
potęgę Tarota. Gdyby ani jedno, ani drugie wytłumaczenie do nas nie trafiało — Tarot ma w zapasie
jeszcze kilka innych. Karta przedstawiająca Śmierć może również oznaczać jakiś kres, niekoniecznie
życia. Dzięki niej możemy się na przykład dowiedzieć, że w najbliższym czasie stracimy pracę.
Śmierć w Tarocie oznacza również Transformację, Zmianę — co również można interpretować na
wiele sposobów. Także inne symbole Tarota są naszpikowane znaczeniami. Karta przedstawiająca
Kochanków również oznacza Zmianę — a więc albo jakiś romans, albo trudną decyzję. Konia z
rzędem temu, kto nie przypomni sobie, że faktycznie musiał podejmować w ostatnim czasie jakąś
ważką decyzję. W końcu codziennie stoimy przed jakimś wyborem i żaden z nich nie jest prosty. Tak
więc symbole Tarota są na tyle płynne, że pozwalają na wyciąganie właściwie zupełnie dowolnych
wniosków, a jeśli dołączyć do tego przypisaną umysłowi ludzkiemu skłonność do interpretowania
zdarzeń, kojarzenia odległych czasem faktów — efekt murowany. W ten oto sposób udało mi się
wyjaśnić tajemnicę Tarota; chcę jednak zaznaczyć, że uzyskane wyjaśnienie w żaden sposób nie
zmniejszyło mego szacunku dla Tarota. Z tego też względu Tarot przez długi czas stał się ośrodkiem
mojego zainteresowania, co zaowocowało powieścią. Napisałem krótkie streszczenie powieści i
wysłałem je do wydawnictwa, którego współwłaścicielem był John White. Niestety, tak się złożyło,
że jeden z jego współpracowników zgubił mój rękopis i ze współpracy nic nie wyszło. Był to
pierwszy, ale bynajmniej nie ostatni sygnał, że z wydaniem tej powieści będą ogromne trudności. W
lutym 1976 roku napisałem na maszynie pięćdziesięciostronicowe streszczenie powieści i wysłałem
Strona 7
je swojemu agentowi, aby spróbował zainteresować nim jakieś inne wydawnictwo.
Kupiło książkę wydawnictwo Avon, wypłacając mi zaliczkę wysokości 5000 dolarów. Nareszcie
więc coś ruszyło z miejsca! Wkrótce potem Del Rey podpisał ze mną umowę na pierwszą powieść z
cyklu Xanth. Jakby tego było mało, również w tym samym czasie rozpoczęliśmy przygotowania do
budowy domu w pewnym oddalonym od ludzi leśnym zakątku na Florydzie. Ponieważ termin
wyznaczony na napisanie powieści z serii Xanth był najbardziej naglący — od tej właśnie książki
zacząłem pisanie i ją pierwszą ukończyłem. Jak się okazało, był to przełomowy moment w mojej
karierze zawodowej. Wtedy to po raz pierwszy moje dochody wzrosły z czterocyfrowych na
sześciocyfrowe. O ile jednak Xanth miał charakter czysto rozrywkowy, to Tarot miał być książką
poważną, a więc nieco trudniejszą, w której nie wszystko pozostawało do końca wyjaśnione.
W połowie listopada 1976 roku zabrałem się już poważnie do pracy nad Tarotem. Napisanie tej
powieści zajęło mi dziesięć i pół miesiąca, a więc trwało dłużej niż zwykle. Opóźnienie
spowodowane było tym, że w owym czasie miałem na głowie także budowę nowego domu i
przeprowadzkę. Obie te rzeczy bez przerwy odrywały mnie od pracy nad książką. W dodatku
wydawca okazał się nieuczciwy i musieliśmy wszcząć przeciwko niemu proces. W rezultacie
zostaliśmy zupełnie bez pieniędzy, a budowa domu utknęła w połowie. Niektóre z naszych
ówczesnych przeżyć uwieczniłem w mojej późniejszej powieści Shade of the Tree, która, podobnie
jak Tarot, długo musiała czekać na wydanie. Jak widać, życie pisarza nie należy do najłatwiejszych!
Kiedy przystąpiłem do przepisywania na maszynie ostatecznej wersji Tarota, właśnie byliśmy w
trakcie przeprowadzki do naszego nowego domu, czyli do P’s ‘n’ C’s Trees, która to nazwa była
skrótem od naszych imion — Piers & Penny, Carol & Cheryl. Był już 28 sierpnia i nie mogliśmy
dłużej zwlekać z przeprowadzką, głównie ze względu na dzieci, które następnego dnia zaczynały już
lekcje szkolne w Citrus County. Ponieważ budowa domu nie została jeszcze zakończona, tymczasowo
rozlokowaliśmy się w budynku, który miał nam służyć za magazyn, a przez dwa tygodnie pełnił rolę
mojego gabinetu. Prąd nie był jeszcze doprowadzony i posiłki gotowaliśmy na dworze, nad
ogniskiem. Nie było również wody — codziennie trzeba ją było pompować i dźwigać w wiadrach do
domu. Spaliśmy w śpiworach na poddaszu, upchani jeden przy drugim jak śledzie. Wysoka
temperatura powietrza sięgająca 90 stopni w skali Fahrenheita utrzymywała się do późnych godzin
nocnych — leżeliśmy dosłownie zlani potem. Mimo tych niesprzyjających warunków moja praca nad
maszynopisem posuwała się szybko. Nie przeszkadzał mi nawet brak światła. Chociaż mogłem
pracować tylko w ciągu dnia, udało mi się ustanowić swoisty rekord — brakujące 349 stron tekstu
przepisałem w ciągu ostatnich dziesięciu dni września. Udało mi się to osiągnąć tylko dzięki temu, że
skoncentrowałem się wyłącznie na pisaniu. W październiku musiałem się już zająć zupełnie czymś
innym, mianowicie meblowaniem mieszkania. Zastanawiacie się zapewne, jak zniosła to moja żona?
— otóż całkiem spokojnie. Była wszak żoną pisarza nie pierwszy już rok.
Rękopis Tarot a dałem do przeczytania ojcu, który od dawna interesował się podobnymi
sprawami, i pewnemu profesorowi, który opracowywał właśnie książkę na mój temat. Obaj odnieśli
się do Tarot a entuzjastycznie. Całkowicie mogłem zaufać inteligencji i dobremu smakowi
literackiemu. Takie rzeczy wyczuwa natychmiast każdy autor. Niestety, książka owego profesora
nigdy się nie ukazała; zamiast niej wydano publikację innego profesora, który ocenił Tarota niżej niż
serię Xanth. Jeden egzemplarz wysłałem również do brata z zakonu, który to zakon zainspirował mnie
do napisania książki. Ów brat został już w tym czasie przeniesiony do innego miasta, ale wciąż
Strona 8
utrzymywałem z nim kontakt listowny i wiedziałem, że pragnął zobaczyć rękopis Tarota. Nigdy
więcej się do mnie nie odezwał i od tego czasu straciłem wszelki kontakt z zakonem. Dopiero kilka
lat później dowiedziałem się od jednego z byłych członków zakonu, że moja powieść znalazła się na
indeksie ksiąg zakazanych. Bardzo żałuję, że tak się stało, bowiem w moim przekonaniu Tarot wyrósł
właśnie z fascynacji zakonem i obowiązującą w nim regułą. Wytłumaczenia mogą być dwa — albo ja
nie zrozumiałem, na czym polega działalność i charakter zakonu, albo oni nie zrozumieli, czym jest
Tarot. Z całą pewnością nie spodziewałem się, że sprawy przybiorą taki obrót. Być może omyliłem
się i błędnie zinterpretowałem ich intencje — jeśli tak, to Święty Zakon Wizyjny w Tarocie nie ma
nic wspólnego z rzeczywistością i jest tylko iluzją, projekcją mojego umysłu. Odkrycie tej prawdy
nie napawa mnie radością.
Tak czy inaczej, byłem niewątpliwie dumny, że udało mi się napisać powieść, o której mogłem
powiedzieć, że jest jedną z najlepszych moich książek. Tego samego zdania był mój agent. Nadal
podtrzymuję tę opinię sprzed dziesięciu lat. Jak się może domyślacie, znowu jestem w trakcie
przeprowadzki i znowu czekam na zawarcie umowy z „uczciwym i rzetelnym” wydawcą. I jeszcze
coś — piszę kolejną „powieść mojego życia”. Nazwałem ją Tatham Mound. Pisarze są niepoprawni.
Nigdy się niczego nie nauczą. Prędzej czy później — w moim przypadku co dziesięć lat — rzucają
wszystko, nie trzymają się żadnych terminów, i postanawiają stworzyć coś naprawdę ambitnego.
Pierwszą taką powieścią w mojej karierze był Macroscope, a drugą Tarot. W takich wypadkach
zawsze są jakieś komplikacje. Sprawa z Tatham Mound też już się ciągnie ze dwa lata, ale o tym
napiszę już gdzie indziej, kiedy przyjdzie na to czas. Jeśli chodzi o Tarota, to nie myślcie, że
skończyło się tylko na tym nieprzyjemnym incydencie z zakonem. Nowe trudności pojawiły się, kiedy
wydawca zadecydował, że książki nie można opublikować bez dokonania koniecznych, jego zdaniem,
skrótów i cięć. Zmieniono również redaktora, który wstępnie zaaprobował mój tekst. Zwykle jest to
niepomyślna wiadomość dla pisarza — tak było i tym razem. Nigdy nie zdarzyło mi się zmienić
wydawcy ze względu na zbyt niskie stawki, kością niezgody zawsze byli redaktorzy. Tak samo jest
zresztą i dzisiaj. Postawiony w sytuacji podbramkowej zdecydowałem się zmienić wydawcę raczej,
niż pozwolić na okaleczenie tekstu. Było to oczywiście przedsięwzięcie nader ryzykowne, między
wydawcami obowiązuje bowiem coś w rodzaju niepisanej ugody, w myśl której nie chcą oni
publikować książek, które ktoś inny odrzucił. Aby się utwierdzić w przekonaniu, że moja decyzja jest
słuszna, poprosiłem o przeczytanie książki żonę. Chciałem, aby wyraziła swoją opinię, czy Tarot
wydaje jej się tak samo dobrą książką jak mnie i czy zgadza się ze mną, iż proponowane poprawki są
w większości nieuzasadnione. Moja żona, podobnie jak mój agent, rzadko czyta moje powieści.
Oboje wierzą mi na słowo i jeśli twierdzę, że dana powieść jest dobra, nie próbują tego
kwestionować. Nie jestem też wcale pewien, czy moi redaktorzy faktycznie czytają książki, które im
daję — jestem natomiast przeświadczony, że robią to moi czytelnicy i ostatecznie tylko to się liczy.
Zarówno żona, jak i agent umocnili mnie w przekonaniu, że Tarot jest dobrą książką. Nie
potrzebowałem dłużej się zastanawiać — natychmiast zacząłem się rozglądać za nowym wydawcą.
Odebrałem Tarota z wydawnictwa Avon i w zamian obiecałem napisać kolejną książkę z cyklu
Cluster. W ten właśnie sposób powstał Thousandstar. Myślicie pewnie, że napisałem jakiegoś
gniotą byle mieć kłopot z głowy? — nic podobnego. Bardzo się starałem, aby uczłowieczyć mojego
bezokiego i niesłyszącego bohatera — przybysza z obcej planety. Jakoś przebrnąłem przez tę
powieść i dzisiaj należy ona do moich ulubionych. Zawsze staram się przykładać do tego, co robię;
tak było i tym razem. Podczas gdy ja pracowałem nad Thousandstar, mój agent próbował
zainteresować Tarotem jakieś wydawnictwo. Del Rey z miejsca książkę odrzucił, podobnie zresztą
Strona 9
Berkley. Żaden z moich dotychczasowych wydawców nie chciał przyjąć jednej z moich najlepszych
powieści!
Ponieważ z podobnymi trudnościami spotkałem się już wcześniej, kiedy próbowałem znaleźć
wydawcę dla powieści Macroscope, wiedziałem, co należy robić. Zwróciliśmy się do wydawnictwa
Jove, w którym nigdy wcześniej nie publikowałem, gdzie zaproponowano mi 15 000 dolarów
zaliczki w zamian za możliwość wydania książki, z tym jednak zastrzeżeniem, że zgodzę się, aby
została wydana w trzech tomach. Przedyskutowałem sprawę z moim agentem, który zgodził się ze
mną, że książka stanowi niepodzielną całość i w związku z tym nie może być pocięta na części.
Zdecydowaliśmy się wziąć mniejszą zaliczkę w wysokości 11 500 dolarów w zamian za to, że
książka pozostanie nietknięta. Myślicie, że to już był wreszcie koniec problemów? O nie! Problemy
Piersa Anthony’ego nigdy nie kończą się tak łatwo — zawsze jest jakaś kolejna góra do pokonania.
Po jakimś czasie wydawnictwo Jove doszło jednak do wniosku, że nie może sobie pozwolić na
opublikowanie w jednym tomie książki liczącej aż ćwierć miliona słów. Koszt wyposażenia książki
w okładkę sztywną byłby za wysoki, podobnie zresztą jak koszt papieru. Redaktorka, która
dokonywała adiustacji tekstu, użyła całego swego czaru, ażeby mnie przekonać do podzielenia
książki na trzy części. Rozmawiałem z nią co prawda tylko telefonicznie, ale, jak sami wiecie, młode
kobiety potrafią być czasami niezwykle przekonujące. Wyprosiłem tylko tyle, żeby nie nadawać
mojej powieści miana trylogii. Uważam, że przy pisaniu trylogii lub nawet większej serii bardzo
ważne jest przestrzeganie pewnych zasad — czytelnik, który nie zna poprzednich tomów, nie może
czuć się zagubiony zaczynając czytanie od dowolnie wybranego tomu. Zawsze trzymałem się tej
reguły i dzięki temu moje książki dawały się czytać w zupełnie dowolnej kolejności. W przypadku
Tarota ten warunek na pewno nie mógłby zostać spełniony i moja reputacja pisarza narażona byłaby
na szwank. Tarot stanowi nierozerwalną całość i może być właściwie zrozumiany jedynie wtedy, gdy
czytelnik zapoznaje się z wszystkimi trzema częściami i to we właściwej kolejności. Redaktorka
przyznała mi w końcu rację i w umowie umieściliśmy specjalną klauzulę, w myśl której powieść nie
mogła być określana jako trylogia. W praktyce mój wymóg nigdy nie został spełniony i ilekroć
książka była publikowana, zawsze klasyfikowano ją jako trylogię.
Wydawnictwo Jove wypuściło pierwszy tom w 1979 roku i… przestało publikować książki
science fiction. Cały dział, który do tej pory zajmował się literaturą SF, został przejęty przez
wydawnictwo Berkley, które poprzednio odrzuciło moją powieść. W 1980 roku opublikowało
kolejne dwa tomy Tarota. W ten właśnie sposób zniszczono jedną z najlepszych powieści, jakie dane
mi było napisać. Podzielona na części wydane w dużym odstępie czasu, nazwana niesłusznie trylogią
— poniosła całkowitą klapę finansową. Nie została także dostrzeżona przez krytyków. To, że w
końcu odniosła sukces, zawdzięczam, o ironio, moim pomniejszym powieściom fantastyczno–
naukowym, które okazały się bardzo poczytne i ustawiły mnie finansowo.
W końcu Tarot mógł zostać opublikowany w takiej formie, jaką dla niego przewidziałem, a więc
w jednym tomie. Wprowadziłem jedynie drobne zmiany. Tekst oryginalny poszerzyłem o wstęp, który
właśnie czytacie, a każdy z rozdziałów poprzedziłem krótkim omówieniem poszczególnych kart
Tarota Animacji. Poprzednio zamiast omówień każdy z rozdziałów poprzedzały cytaty, ale z pewnych
względów, o których poniżej, musiałem z nich zrezygnować. Na końcu książki zamieściłem też pięć
krótkich eseików, które poprzednio funkcjonowały jako wprowadzenia do pięciu głównych części
powieści. Po namyśle uznałem, że mogą być one traktowane zarówno jako część powieści, jak i jako
Strona 10
niezależne komentarze do Tarota Animacji i dlatego zamieściłem je wszystkie razem w dodatku
zamieszczonym na końcu książki. Jak widzicie, cała powieść była pomyślana jako zamknięta całość,
nie poddająca się żadnym przeróbkom nie tylko ze względu na treść, ale także i formę. Struktura
powieści została podporządkowana pięciu kolorom z talii Tarota. Wracając do cytatów — musiałem
z nich zrezygnować nie dlatego, że przestały mi się podobać, ale ze względu na trudności, z jakimi się
spotkałem przy każdej niemal próbie uzyskania formalnego zezwolenia na ich przedruk. Musiałem
pisać do każdego z wydawców i efekty tego pisania były bardzo różne. Niektórzy byli życzliwi i
zezwalali na przedruk nie żądając w zamian zapłaty, większość jednak wyceniała każdy z cytatów na
50 dolarów, a jeden z wydawców zażądał aż 100 dolarów. Byłem doprawdy wstrząśnięty. Na
szczęście dał się jakoś ubłagać i uiściłem opłatę tylko jeden raz. Niektórzy z wydawców w ogóle nie
odpowiedzieli na moje listy, a jeden z nich nie zgodził się, aby cytat z wydanej przez niego książki
znalazł się w powieści fantastyczno–naukowej. Dowiedziałem się o tym w ostatniej chwili i
gorączkowo zacząłem szukać czegoś innego. Udało mi się znaleźć coś naprawdę interesującego —
fragment z powieści Stephena Kinga Salem’s Lot. Tak się złożyło, że znałem akurat agenta, z którym
współpracował pan King. Był nim Kirby McCauley, który był także moim agentem. Poprosiłem go i
uzyskałem zezwolenie na zamieszczenie cytatu. W ogóle nie zażądał zapłaty. Również Stephen King
nie domagał się ode mnie pieniędzy, chociaż miał do tego pełne prawo. Od tej pory zadzierzgnęło się
między nami coś na kształt przyjaźni. Dowiedziałem się, że córka Stephena Kinga uwielbia czytać
moje książki i przesłałem jej moją trylogię zatytułowaną Adept. W zamian otrzymałem od Stephena
Kinga egzemplarz jego książki Pet Sematary z olbrzymią, zajmującą całą stronę dedykacją. Mogę
mieć tylko nadzieję, że na nasze stosunki nie wpłynie fakt, iż zaczęliśmy być dla siebie konkurencją
— w ostatnim czasie Stephen King napisał powieść fantastyczno — naukową, ja zaś zamierzam
napisać horror. Dwa cytaty do Tarota zaczerpnąłem z książki G. Legmana The Rationale of Dirty
Joke. W książce tej Legman przedstawił i omówił tysiące tzw. świńskich dowcipów. Gdy starałem
się uzyskać od niego zezwolenie na przedruk fragmentu jego książki, opowiedziałem mu swój
ulubiony kawał i co się okazało — mimo że w swojej książce opisał ich tysiące, tego jednego nie
znał.
Jednym z cytatów, które bardzo mi się podobały, był fragment książki Arthura Koestlera The Ghost
in the Machine. Książka omawia stany świadomości. Zapłaciłem za możliwość użycia cytatu i
dopiero później zorientowałem się, że w mojej książce nie zamieszczono adnotacji, komu go
zawdzięczam. W styczniu 1983 roku napisałem do jego agencji list z przeprosinami, mimo iż
przeoczenie to nie było moją winą. Odpowiedź dostałem w lutym. Brzmiała ona mniej więcej tak:
„Jesteśmy pewni, że Pan Koestler przejdzie nad tą sprawą do porządku dziennego”. W marcu Arthur
Koestler i jego żona popełnili samobójstwo.
Przed kolejnym wydaniem Tarota zacząłem się zastanawiać, czy warto znowu rozpoczynać batalię
o cytaty i doszedłem do wniosku, że nie mam na to ochoty. Cytaty oczywiście nadal mi się podobały,
ale uzyskanie zgody na ich ponowny przedruk przerastało moje siły.
W przeciągu kilku lat, które minęły od pierwszego wydania książki, otrzymałem wiele listów
dotyczących kart Tarota. Bardzo się tych listów bałem, jako że większość z nich pisali ludzie bardzo
dobrze obznajomieni z Tarotem. Odpowiedź na niektóre pytania wymagała naprawdę dogłębnej
wiedzy na temat Tarota, a ja takowej nie posiadałem. Nie byłem przecież żadnym znawcą tych kart
ani nawet okultystą; jestem tylko pisarzem i z Tarotem zapoznałem się niejako rutynowo. W ten
Strona 11
sposób uzyskałem kolejny interesujący materiał do napisania ciekawej powieści. Przypuszczam, że
niektóre wyjaśnienia, których wtedy udzieliłem moim korespondentom, mogły ich nieco rozczarować.
Pragnę jednak zaznaczyć, że w zapoznanie się z Tarotem włożyłem wiele trudu i na każde z pytań
odpowiedziałem najlepiej jak umiałem. Chciałbym się teraz z wami podzielić choćby częścią moich
spostrzeżeń na temat Tarota.
Otóż istnieje wiele odmian kart Tarota. Poszczególne talie różnią się miedzy sobą wielkością i
kolorami. Na temat tego, jak należy interpretować poszczególne talie, napisano wiele książek, przy
czym każdy z wróżących uważa, że tylko jego interpretacja jest trafna i właściwa. Na rynek
wypuszczono setki różnych talii i właściwie każda z nich doczekała się omówienia w postaci książki.
Jedną z takich książek jest The Book of Tarot Freda Gettinga, która w prosty i przystępny sposób
objaśnia, na czym polega Tarot. Tym, którzy chcieliby dokładnie zapoznać się z Tarotem, polecam
dwutomowe, prawie tysiącstronicowe wydanie Encyklopedii Tarota Stuarta R. Kapłana, wybitnego
znawcy tych kart. Tak się złożyło, że wpadła mi w ręce talia Tarota, której pan Kapłan w swojej
książce nie uwzględnił. Na jego prośbę pożyczyłem mu tę talię i… nigdy już nie otrzymałem od niego
żadnej odpowiedzi. Mimo to nadal jestem skłonny polecać wam książkę Kapłana, zwłaszcza tym,
którzy chcą gruntownie zapoznać się z Tarotem. Z książki tej można się dowiedzieć na temat Tarota
prawie wszystkiego, więcej niż można sobie wyobrazić. Pan Kapłan wydał także katalog Best of
Cards zawierający spis najrzadziej spotykanych talii Tarota. Każdą z tych talii można sobie
zamówić. Inną ciekawą książką poświęconą Tarotowi jest Tarots autorstwa Italo Calvino. W 1976
roku zapłaciłem za egzemplarz aż 104 dolary. Tekst liczy sobie około trzydzieści tysięcy słów i jest
ilustrowany odbitkami z najstarszych, a więc najbardziej autentycznych kart Tarota, znanych jako
Tarot Visconti–Sforza i pochodzących mniej więcej z połowy XV wieku.
Właśnie oglądając tę talię doszedłem do wniosku, że karta znana obecnie jako Pustelnik
początkowo przedstawiała Czas. W wyniku ikonograficznego przekłamania, nie zamierzonego
zresztą, pierwotne znaczenie uległo zatarciu i zostało zastąpione przez inne. Jak mi się wydaje, fakt
ten umknął uwagi współczesnych badaczy Tarota. Ale zdaje się, że miałem napisać o książce, a nie
tylko o talii. Książka Italo Calvino jest historią, której fabuła została wymyślona w oparciu o pewien
układ kart Tarota. Z tego punktu widzenia jest nawet dosyć interesująca, ale mimo wszystko uważam,
że cena sto dolarów za egzemplarz była przesadzona.
Karty Tarota są o tyle ciekawe, że mogą służyć najrozmaitszym celom, i to niezależnie od tego,
jakim rodzajem talii będziemy się posługiwać. Tarot może być traktowany jako gra, nawet jako gra
hazardowa, albo też jako materiał do budowy karcianych domków. Za pomocą tych kart można
przewidywać przyszłość, badać czyjąś osobowość, a nawet przeprowadzić coś w rodzaju testu
Rorschacha. Karty Tarota są także wykorzystywane jako materiał do badań naukowych. W ten sposób
ustalono na przykład, ile jest rodzajów talii Tarota, jaka jest jego historia i znaczenie. Tarot może
być również traktowany jako sposób na zrobienie pieniędzy. Na Tarocie zarabiają przecież
handlowcy, kolekcjonerzy i prawdopodobnie także wróżbici. Tarot może być stosowany jako
narzędzie medytacji — można zastanawiać się nad znaczeniem poszczególnych kart, ich symboliką i
podobnymi rzeczami z pogranicza psychologii. Wymieniłem aż pięć zastosowań kart Tarota, czyli
dokładnie tyle, ile mamy w Tarocie kolorów: Pałki, Kielichy, Miecze, Monety i Aura.
No tak, zapomniałem, że winien wam jestem wyjaśnienie. Otóż do tej pory nie ustalono, jaka jest
Strona 12
właściwa liczba kart i kolorów w Tarocie. Standardowa talia Tarota składa się z 78 kart — 22 kart
tzw. Wielkich Arkanów i 56 kart Małych Arkanów. Karty Wielkich Arkanów są kartami atutowymi i
oznaczone są numerami od 0 do 22. Karty Małych Arkanów składają się z czterech kolorów:
Kielichów (Kiery), Monet (Kara), Mieczy (Piki) i Pałek (Trefle). Każdy kolor składa się z 14 kart —
licząc od 1 (As) do 10, i z czterech kart dworskich — Króla, Królowej, Rycerza i Giermka. Już przy
pierwszym kontakcie z Tarotem przyszło mi do głowy, że coś w tym systemie nie gra. Wiedziałem, że
każdy z kolorów odnosi się do żywiołów, z których — w myśl wierzeń starożytnych — składa się
świat. Może nie wszyscy o tym wiedzą, ale w przeciwieństwie do tego, co się powszechnie sądzi,
starożytni wyróżniali nie cztery, a pięć elementów budowy wszechświata: Ogień, Wodę, Powietrze,
Ziemię i Ducha. Na tej podstawie wywnioskowałem, że w Tarocie funkcjonował niegdyś jeszcze
piąty kolor, z jakiegoś powodu nie uwzględniany we współczesnych taliach Tarota. W dodatku
przekonałem się, że między znawcami standardowego Tarota nie ma zgody co do właściwej
interpretacji poszczególnych kart i ich układów. Nie mogłem zacząć pisać powieści, której struktura
opierałaby się na tak mglistych przesłankach. Postanowiłem wprowadzić pewien ład w całe to
zamieszanie i dlatego zdecydowałem się przywrócić piąty, brakujący kolor. W ten sposób moja talia
Tarota, którą nazwałem Tarotem Animacji, rozrosła się z 78 do 100 kart. Szczegółowy opis tej talii
zamieściłem w dodatku na końcu książki. Moja powieść wyjaśnia, jak to się stało, że talia Tarota
została okaleczona, i dlaczego do czasów obecnych przetrwała tylko jej ułomna wersja.
Od razu chciałbym zaznaczyć, że talii Tarota Animacji nie można nigdzie kupić. Tak naprawdę
istnieją jego dwie wersje — Klasyczna (tzw. Tarot Classic), pochodząca z XIV wieku i odnosząca
się tematycznie do czasów swojego powstania — od razu chciałbym zaznaczyć, że wszelkie
twierdzenia o starożytnym, egipskim pochodzeniu Tarota uważam za bezpodstawne, co zresztą
dokumentuje moja powieść — oraz Kosmiczna (tzw. Cluster), odnosząca się do czasów, które
dopiero mają nadejść. Wersja ta zostanie wówczas opublikowana. Obydwie wersje operują takimi
samymi symbolami, z tą tylko różnicą, że Tarot Kosmiczny ma jedną kartę więcej i nieco inne
wizerunki. Dodatkowa karta jest pusta, nie przedstawia żadnego wyobrażenia i symbolizuje Ducha.
Duch ten ma piętnaście różnych wcieleń, z których każde odnosi się do innego gatunku istot żyjących
w naszej galaktyce. Tym samym liczba kart atutowych w Tarocie Animacji zwiększa się do 44.
Ponieważ my, ziemianie, nie jesteśmy w stanie w pełni zrozumieć, na czym polegają poszczególne
wcielenia Ducha, określiłem je umownie mianem Nieznanego. Próbowałem na własną rękę
opublikować talię Tarota Animacji, ale okazało się to znacznie trudniejsze niż myślałem. Napotkałem
tak wielkie przeszkody, że nie mam ochoty nawet o nich pisać. Ponieważ koszta wydania talii byłyby
niewspółmiernie wysokie w stosunku do zysku, nigdy nie zdecydowałem się na druk. Jeśli tylko w
przyszłości pojawią się jakieś nowe szansę, wtedy na pewno nie omieszkam powrócić do sprawy.
Istnieje kilka talii Tarota Animacji zrobionych niejako własnym sumptem. Jedną z nich jest
wspaniała, ręcznie wykonana talia owinięta w piękną, koronkową tkaninę. Talia ta została wykonana
przez członków pewnego zgromadzenia religijnego wyznającego zasady pokrewne tym, które
ustanowił Święty Zakon Wizyjny. Członkowie zakonu podarowali mi ją w dowód uznania za książkę.
Również inni moi czytelnicy wykonali kilka egzemplarzy talii. Co innego jednak jest narysować
jedną talię, a co innego podjąć się druku na wielką skalę. W zastępstwie, każdy z was może wykonać
swoją własną wersję Tarota Animacji. Pomogą wam wskazówki, które zamieściłem w aneksie.
Możecie także wykorzystać zwykłą talię używaną do gry i uzupełnić ją o brakujące karty. Nie
martwcie się, jeśli wasze ilustracje nie będą perfekcyjne. Wykonanie ma naprawdę drugorzędne
znaczenie, o wiele ważniejsze są przekazywane treści. Są one tak samo inherentne w stosunku do
Strona 13
formy zewnętrznej, jak nasza osobowość w stosunku do wyglądu zewnętrznego. Ja sam nie
wykonałem nawet pełnego zestawu kart atutowych, chociaż mam pewne wyobrażenie na temat tego,
jak powinny wyglądać poszczególne wizerunki. Ujmując rzecz najbardziej skrótowo — wersja
Kosmiczna odnosiłaby się do przyszłości, natomiast wersja Klasyczna — do przeszłości. Na karcie
oznaczonej symbolem 0 i znanej jako Głupiec albo Ignorancja zamieściłbym wyobrażenie Ziemi
zbroczonej krwią. Jej kształt przypominałby jednak bardziej zero niż kulę. Mag, czyli karta
oznaczająca Umiejętność i oznaczona symbolem 1, mogłaby przedstawiać brata Pawła na tle
wiatraka. Jedną ręką wskazywałby w górę, a drugą w dół, co byłoby wyraźnym nawiązaniem do
podstawowych żywiołów. Pamięć, albo inaczej Arcykapłanka lub Papieżyca, czyli karta oznaczona
symbolem 2, mogłaby przedstawiać matkę Mary w jej własnym biurze. Działanie, albo Cesarzowa,
albo też karta atutowa numer 3, mogłaby przedstawiać śliczną dziewczynę na tle amarantowego pola.
Myślę, że po tych kilku przykładach macie już pewne wyobrażenie na temat ikonografii Tarota
Animacji. Zaznaczam, że celowo nie zachowałem typowej dla zwykłego Tarota numeracji, uważam
bowiem, że samo uporządkowanie kart i poszczególne znaczenia są znacznie ważniejsze od
numerków jako takich. Dlatego też w mojej talii Tarota karta przedstawiająca Śmierć i
symbolizująca Zmianę jest przyporządkowana numerowi 17, a nie 13, jak w zwykłym Tarocie. Karta
ta przedstawiałaby bawiące się dziecko. Dopiero w trakcie czytania powieści przekonalibyście się,
jaki horror kryje się za tym zupełnie niewinnym z pozoru obrazkiem. Na zakończenie chciałbym was
jeszcze zapewnić, że żadne z proponowanych przeze mnie wyobrażeń nie musi być traktowane
obligatoryjnie i każdy z was, kto zdecyduje się na wykonanie własnej wersji Tarota Animacji, może
zbudować ją tylko w oparciu o własną wyobraźnię.
Wszystkie moje powieści, a już szczególnie Kirlian Quest, zawierają pewne dodatkowe
wyjaśnienia i informacje pomagające czytelnikowi lepiej zorientować się w zawiłościach danej
książki. Podobnie postąpiłem przy pisaniu Tarota. Ponieważ powieść ta jest nierozerwalnie
związana z Tarotem Animacji, chciałbym wam pokrótce przedstawić, w jaki sposób można się tą
talią posługiwać przy wróżeniu. Rozkład kart, który za chwilę poznacie, nazwałem Satelitarnym. Po
to, żeby rozłożyć karty i zrozumieć, co mają nam do przekazania, nie potrzeba żadnych specjalnych
umiejętności. Nie musicie się w tym celu udawać do żadnego uznanego wróżbity czy też medium.
Sami możecie być jednocześnie i Pytającym, i Interpretatorem. Na podstawie własnych doświadczeń
mogę was zapewnić, że taki indywidualny kontakt z kartami jest znacznie przyjemniejszy. Z góry was
jednak muszę ostrzec, że jeśli naprawdę chcecie nauczyć się wróżenia — musicie koniecznie wziąć
do ręki karty i nie ograniczać się do przeczytania samego opisu, który jest dosyć skomplikowany i
łatwo moglibyście się w nim pogubić. Jeżeli faktycznie zginiecie w nadmiarze szczegółów, radzę
wam pobieżnie przejrzeć resztę wstępu i przejść do dalszych części książki, które być może wydadzą
się wam bardziej interesujące. Jak już pisałem — sam jestem sceptycznie nastawiony do wszelkich
nadnaturalnych zjawisk, wy jednak możecie być wolni od tego rodzaju uprzedzeń i dlatego wierzę, że
Tarot Animacji rzeczywiście do was przemówi. Nie martwcie się, jeśli nie będziecie umieli
wykonać własnej wersji Tarota Animacji. Przy rozkładzie, który za chwilę wam przedstawię, każda
talia Tarota, a nawet zwykłe karty, jakich używa się do gry, zdadzą egzamin. Oczywiście nie
dowiecie się z nich tyle, ile moglibyście wyczytać z oryginalnej talii Tarota Animacji, ale w końcu
karty, podobnie zresztą jak i sam rozkład, są tu tylko środkiem, a nie celem.
Przystępując do wróżenia musicie najpierw wybrać sobie kartę, którą uznacie za waszego
reprezentanta. Zwykle wybiera się w tym celu jedną z kart dworskich, ale nie jest to absolutnie
Strona 14
konieczne. Kobieta uwielbiająca ruch, zapalona turystyka — może wybrać dla siebie kartę
przedstawiającą Królową Pałek, a więc kartę należącą do Koloru Natury.
Nastolatek marzący o zrobieniu wielkiej fortuny i to jeszcze przed trzydziestką — powinien
wybrać dla siebie Rycerza Monet z Koloru Finansów. Ja sam, sfrustrowany artysta, posługujący się
słowami jako środkiem wyrazu, zwykle wybieram dla siebie Króla Aury z Koloru Sztuki. Każdy z
kolorów odpowiada innej dziedzinie życia i dlatego każdy wróżący powinien sobie wybrać kartę
najbardziej zbieżną z własnym charakterem i zainteresowaniami. Ta karta, którą uznacie za
personifikację własnej osoby, będzie od tej pory najważniejszą dla was kartą w całej talii.
Powinniście ją sobie wybrać jeszcze przed przystąpieniem do wróżenia.
Zaraz potem możecie zacząć tasować karty, dołączając do talii również kartę, którą uznaliście za
swojego reprezentanta. Karty będą układać się w określonym porządku, którego nigdy nie
powinniście próbować odtwarzać. Bez względu na to, czy talia jest tasowana przed ponownym
użyciem, czy też nie — karty zaczynają żyć własnym życie i są w stanie przekazać coraz więcej
informacji. Pod żadnym pozorem nie wolno zaburzać ich naturalnego uporządkowania przez
stosowanie jakichś sztywnych, mechanicznych układów. Inne talie Tarota nie są aż tak wrażliwe, wy
jednak macie do czynienia z zupełnie niezwykłym Tarotem Animacji, który jest żywy i przemawia do
was naprawdę. Wszystkie karty należy kłaść rewersem ku górze w zupełnie dowolnym porządku, z
zachowaniem podziału na pięć części. W każdym z pięciu plików powinno się znaleźć po
dwadzieścia kart.
Gdy podzielicie karty, możecie przystąpić do odkrywania. Zacznijcie od dowolnie wybranego
zestawu i odkrywajcie karty tak długo, aż natraficie na kartę reprezentującą waszą osobę. Gdy
wreszcie ją znajdziecie, weźcie kartę do ręki i spróbujcie przeanalizować sytuację. W którym z
zestawów natrafiliście na swoją kartę? Każdy z pięciu plików kart ma przypisane następujące
znaczenia: 1. CZYNIĆ, 2. MYŚLEĆ, 3. CZUĆ, 4. MIEĆ, 5. BYĆ. Podział ten odpowiada kolorom
Tarota Animacji, których jest również pięć: 1. Natura (Pałki), 2. Nauka (Miecze), 3. Wiara
(Kielichy), 4. Interesy (Monety) i 5. Sztuka (Aura). Jak widzicie, nic tu nie jest przypadkowe.
Wszystkie znaczenia dopełniają się i układają w jednolity wzór budowany w oparciu o podział na
pięć części. Cyfra pięć ma w ogóle fundamentalne znaczenie dla Tarota Animacji — odpowiada
liczbie palców u jednej ręki. Idąc dalej tym tropem — dwie ręce to dziesięć palców, a więc
dokładnie tyle, ile wynosi liczba blotek w każdym kolorze. Jeśli teraz podniesiecie dziesięć do
kwadratu, otrzymacie dokładną liczbę kart w talii Tarota Animacji, a więc sto. Starożytni, w
przeciwieństwie do współczesnych, przykładali bardzo dużą wagę do liczb i przypisywali im
znaczenie magiczne. Sami widzicie, że współczesna talia Tarota składająca się z 78 kart jest
okaleczona, a jej magiczne własności w dużym stopniu zatracone. Gdybyście z komputera usunęli
22% części, również przestałby pracować jak należy. Wracając do rzeczy — zawsze powinniście
sprawdzić, czy pytanie, na które szukacie odpowiedzi, jest adekwatne do tego, co reprezentuje sobą
dany zestaw kart. Tylko wy sami jesteście władni to osądzić. Jeśli uznacie, że karta znalazła się w
nieodpowiednim zestawie, nie próbujcie pytać więcej — najwyraźniej talia daje wam w ten sposób
do zrozumienia, że nie należy o daną rzecz pytać.
Jeżeli treść pytania jest adekwatna do zestawu, możecie przystąpić do rozkładania kart. Kartę,
którą uznaliście za personifikację waszej osoby, należy położyć dokładnie na środku stołu i obrócić
Strona 15
ją obrazkiem ku górze w linii wyznaczającej kierunek wschód — zachód, tzn. w pozycji
horyzontalnej. Pozostałe karty z zestawu należy brać pojedynczo i kłaść również obrazkami ku górze.
Kartę oznaczoną numerem 1 krzyżujecie z wybraną przez was kartą (oznaczoną numerem 0, a więc
symbolizującą Głupca czyli was) i kładziecie ją w linii wyznaczającej kierunek północ — południe,
czyli w pozycji wertykalnej. Kartę numer 2 kładziecie poniżej, numer 3 na lewo, numer 4 powyżej i
numer 5 na prawo od skrzyżowanych kart. Wszystkie karty układacie w pozycji wertykalnej. W ten
sposób otrzymacie układ sześciu kart, z dwoma kartami skrzyżowanymi pośrodku. Numer 1 będzie
definiować Problem, który chcecie rozwiązać, numer 2 mówić o Przeszłości, numer 3 — o
Teraźniejszości, numer 4 — o Przyszłości i numer 5 ujawni wam wasze Przeznaczenie. Każdą z tych
kart należy interpretować zgodnie z pozycją, w jakiej się znajduje. Karty dworskie będą
reprezentować ważnych dla was ludzi, natomiast pozostałe karty będą niosły takie znaczenia, jakie im
wyznacza talia. Taki rozkład kart powinien optymalnie odzwierciedlić sytuację, w jakiej się
znajdujecie i odkryć wam na koniec wasze Przeznaczenie. Sami będziecie musieli jednak spróbować
zinterpretować dany układ. Nikt inny nie będzie was mógł w tym wyręczyć, bowiem karty będą
mówiły tylko do tej osoby, która zadaje pytania, i tylko ona będzie w stanie właściwie zrozumieć
udzielone jej przez talię odpowiedzi. Inni będą oczywiście mogli dzielić się z wami własnymi
spostrzeżeniami, ich uwagi będą miały jednak charakter wyłącznie doradczy. Nie mogą przecież
wiedzieć o was wszystkiego.
Jeśli jednak nie będziecie sobie umieli sami poradzić z odczytaniem danego układu kart, pomoże
wam Kosmiczna wersja Tarota Animacji czyli Cluster. Aby sobie pomóc, będziecie musieli
wystrzelić satelitę, czyli na kartę, która sprawia wam trudność, położyć kartę zastępczą wyciągniętą z
wersji Kosmicznej i oznaczoną numerem 1. Satelita przejmie funkcje karty sprawiającej trudności,
nie będzie się jednak odnosić do całego układu, a tylko do jednego z jego aspektów. Jeżeli, na
przykład, położycie satelitę na karcie oznaczonej numerem 2, a więc na karcie reprezentującej
Przeszłość, wówczas satelita przejmie jej funkcje i również będzie się odnosił tylko do Przeszłości.
Satelita powinien wam pomóc w interpretacji. Jeśli nadal jednak będziecie mieć wątpliwości,
proponuję jeszcze inne rozwiązanie. Należy wybrać z talii dalsze trzy karty i umieścić je poniżej
karty sprawiającej trudności, w kolejności przeciwnej do ruchu wskazówek zegara. Można też
umieścić je na lewo lub na prawo, lub też powyżej — zależnie od tego, ile będziecie mieć miejsca.
W ten sposób otrzymacie podzbiór złożony z pięciu kart — pięć, przypominam, jest cyfrą znaczącą
— albo inaczej dużego Satelitę. Trzy nowe karty dodane do układu będą oznaczać kolejno
Przeszłość, Teraźniejszość i Przyszłość, ale znowu będą się odnosić nie do całego układu, lecz tylko
do karty sprawiającej trudności. Jeżeli w dalszym ciągu nie będziecie sobie umieli poradzić z
interpretacją, możecie położyć na jednej z dodanych trzech kart kolejną kartę i w ten sposób
wybudować nowego satelitę. Tą techniką możecie się posługiwać aż do skutku. No, chyba że
zabraknie wam kart.
Wówczas będziecie musieli zaprzestać wróżenia. Wolno wam bowiem korzystać tylko z tych kart,
które znalazły się w waszym zestawie. Brak kart sygnalizuje, że należy zakończyć wróżenie. Jeśli
karta reprezentująca was znalazła się w niewłaściwym zestawie, a mimo to zdecydowaliście się
kontynuować wróżbę, w krótkim czasie zabraknie wam kart. Karty skończą się również bardzo
szybko, jeśli okaże się, że wasza karta leży na samym spodzie zestawu. Także i w tym wypadku radzę
wam zaprzestać wróżenia. Jeśli wszystko układa się w jak najlepszym porządku, ale liczba kart,
którymi możecie się posłużyć, jest niewielka — nie próbujcie pytać więcej. Najwidoczniej talia
Strona 16
powiedziała wam już wszystko i należy się tym zadowolić. Radziłbym zaniechać w ten dzień
wróżenia i odłożyć je na inny termin. Jeśli jednak usilnie będziecie chcieli się czegoś jeszcze o sobie
dowiedzieć — zmieńcie pytania. Każda wróżba jest ważna tylko wtedy, jeśli postępujecie uczciwie i
nie kontynuujecie wróżenia na siłę. W tym wypadku wszystko to, co odczytacie z kart, będzie
nieważne, a odpowiedzi, które otrzymacie, będą błędne lub absurdalne. Nie wińcie wtedy Tarota
Animacji, lecz samych siebie.
Jest jeszcze coś, o czym muszę wam powiedzieć, a czego nie dostrzegają inni badacze Tarota.
Poza wszystkimi swoimi tradycyjnymi zastosowaniami, karty Tarota są także obrazem życia Jezusa
Chrystusa lub też, ujmując rzecz bardziej ogólnie, historią mówiącą o człowieku i jego wędrówce,
której celem jest osiągnięcie duchowej doskonałości i jedności ze światem. Poszczególne karty
symbolizują kolejne etapy wędrówki. Karta przedstawiająca Głupca wyznacza początek podróży i
symbolizuje pierwotną niewinność. Kolejne cztery karty kształtują osobowość Głupca i są
personifikacjami archetypów Ojca i Matki. W dalszym etapie wędrówki dochodzi do przebudowy
osobowości Głupca, jego mistycznej śmierci, w wyniku której pierwiastki duchowe zaczynają
triumfować nad materialnymi. W kartach ten etap symbolizowany jest przez wodę przelewaną z
jednego naczynia do drugiego. Mistyczna śmierć uwalnia także złe moce uosabiane przez Diabła.
Moce te zostają ujarzmione i w ostatnim etapie drogi reprezentowanym przez Sąd Ostateczny
dochodzi do zespolenia się wszystkich przeciwnych pierwiastków i do osiągnięcia stanu pełnej
integracji ze Światem. Ujmując rzecz skrótowo — Tarot jest swoistego rodzaju zakazaną lekcją
religii, obrazkową Biblią dla analfabetów, którymi były masy w średniowieczu. Na tym właśnie
polega wielkie znaczenie Tarota i powód, dla którego ortodoksyjny kościół umieścił Tarota na
indeksie. W miarę jak coraz bardziej zagłębiałem się w symbolikę Tarota, narastał mój szacunek dla
tych kart, czemu dałem wyraz pisząc swoją powieść. Mam nadzieję, że ci z was, którzy przeczytają
moją książkę, także zrozumieją na czym polega wyjątkowość Tarota i będą umieli docenić jego
wartość bez względu na własny światopogląd.
I to już chyba wszystko. Napisałem bardzo długi wstęp, o wiele dłuższy niż zamierzałem. Na
zakończenie chciałbym tylko jeszcze ostrzec tych, którzy z moją książką zetkną się po raz pierwszy —
Tarot jest powieścią kontrowersyjną, uderzającą w pewne konwencje religijne i obyczajowe. Z tego
względu niektórym czytelnikom może się wydać obrazoburczy, a nawet wzbudzić awersję. Jedna z
moich młodych czytelniczek, która znała moją wcześniejszą książkę z serii Xanth, sięgnęła po Tarota
sądząc, że to kolejna łatwa powieść z gatunku fantastyczno — naukowych. Gdy jej matka przeczytała
fragment Tarota, natychmiast zarekwirowała wszystkie moje książki i kategorycznie zabroniła ich
czytania. Jeśli przebrniecie przez Tarota i książka was w żaden sposób nie poruszy, nie wzbudzi w
was niechęci ani odrazy — znaczy, że jej nie zrozumieliście.
Piers Anthony marzec 1987
Strona 17
0
Szaleństwo
(Głupiec)
W roku Pańskim 1170 Pierre Valdo, zamożny kupiec z Lyonu w południowej Francji, doznał
religijnego olśnienia, wyrzekł się dóbr doczesnych i wędrował po kraju w dobrowolnym ubóstwie.
To jawne szaleństwo przyciągnęło zarówno prześladowców, jak i zwolenników; tych drugich
nazywano „biedotą z Lyonu”. W roku 1183 Papież Lucjusz III obłożył klątwą rosnącą w liczbę
sektę waldensów, którzy odwoływali się do Biblii, miast do autorytetu papieskiego, odrzucali
składanie przysiąg i potępiali karę śmierci. Nigdy nie czynili znaku krzyża, nigdy też nie czcili
narzędzia męki, na którym zawisł Chrystus, ani bolesnej i szyderczej korony cierniowej. Mimo tej
klątwy waldensi prosperowali w krajach chrześcijańskich; tysiące osiedliło się w Alpach
Kotyjskich, na granicy francusko–włoskiej. Ich nieustraszeni misjonarze przemierzali południową
Francję, południowe Niemcy i północne Włochy. Ich śladem szła Inkwizycja, prześladując
brutalnie przez kilka wieków. Dlatego pastorzy wędrowali w przebraniu, świadomi, że posiadanie
przy sobie literatury dotyczącej ich wiary grozi torturami i śmiercią. Niełatwo jednak było
nauczać bez pomocy naukowych, skoro wielu z nawróconych było ciemnymi analfabetami. Ta
sytuacja, pozornie bez wyjścia, dała w rezultacie jedno z najważniejszych narzędzi edukacyjnych
tego tysiąclecia.
Tłem wydarzeń jest Ziemia w niedalekiej przyszłości. Presja spowodowana wzrostem ludności i
kurczeniem się zasobów naturalnych doprowadza ludzkość na krawędź katastrofy. Nie ma dość
żywności i energii dla wszystkich. W tym samym czasie następuje jednak fenomenalny przełom w
technologii podróżowania: teleportacja. Pozwala ona na wysyłanie ludzi, w jednej chwili, na
nadające się do zamieszkania, dziewicze planety krążące wokół odległych gwiazd. Wydaje się, że
wreszcie dylemat stojący przed ludzkością został rozwiązany: ci wszyscy ludzie mają gdzie się
podziać.
Prowadzi to do największego exodusu w historii gatunku; tyle ludzi opuszcza Ziemię, że w ciągu
dekady wyludni się ona całkowicie. Niestety, teleportacja wymaga ogromnych ilości energii. Jej
źródła są eksploatowane w sposób rabunkowy. Przynosi to ze sobą szczególny efekt uboczny w
postaci obniżenia poziomu technologicznego ludzkiej cywilizacji; ludzie zmuszeni są wrócić do
prymitywniej szych urządzeń mechanicznych. Lampy naftowe zastępują światło elektryczne; drewno
zastępuje ropę naftową; konie zastępują samochody; narzędzia kamienne zastępują metalowe Baza
przemysłowa kurczy się wraz z emigrującym do swoich światów marzeń wysoko kwalifikowanym i
inteligentnym personelem. Program kolonizacyjny przebiega jednak bezładnie i chaotycznie, tak jak
przebiegały podobne programy i ruchy w przeszłości, mimo znaków ostrzegających przed nagłym
załamaniem.
To czyste szaleństwo. Ludzkość przypomina pięknego marzyciela z oznaczonej numerem 0 karty
Strona 18
Taro ta — Głupca — idącego na północny zachód, ze wzrokiem wzniesionym w poszukiwaniu
wielkich przeżyć, a stopami niosącymi go wprost ku przepaści. Czeka go wielkie przeżycie, o tak!
Jakież nadzieje wiążą się z tymi nowymi światami! Cóż za wspaniały cel — bez — bolesne
zredukowanie ziemskiej populacji do właściwego poziomu! Jakiej jednak katastrofy należy się
spodziewać, skoro cała ta przygoda nie podlega żadnej sensownej kontroli.
Są też aspekty pozytywne. Głupiec ma przynajmniej marzenia i szlachetne aspiracje, a być może
także zdolność rozpoznawania i wybierania pomiędzy dobrem i złem. Krok w kierunku przepaści,
uczyniony na własny rachunek, jest może lepszy niż pozbawione ambicji pozostanie w domu.
Szaleństwo przyszłej Ziemi jest sprawą złożoną, pełną bardzo szlachetnych i frustrujących
pierwiastków, które mimo wszystko mogą ocalić to, co dla tej Ziemi jest najważniejsze.
Tutaj mamy historię jednego z tych elementów, historię jednego wątku z olbrzymiego gobelinu:
poszukiwanie Boga Tarota przez brata Pawła.
Strona 19
1
Umiejętność
(Mag)
Rok Pański 252. Cesarz Decjusz dopiero od roku sprawuje władzę, ale już dał się poznać jako
okrutny prześladowca kłopotliwych chrześcijan. Kazał pochwycił pewnego pobożnego młodzieńca,
nasmarować jego ciało miodem i wystawić go na palące słońce oraz ukłucia much i szerszeni.
Innego chrześcijańskiego młodzieniaszka potraktowano w sposób zgoła odmienny: związano mu
ręce i nogi sznurami, okryto kwiatami i ułożono nagiego na łożu w zakątku przepełnionym
śpiewem ptaków, szemraniem wody, orzeźwiającym zefirem i aromatem kwiatów. Po czym
przystąpiła do niego dziewczyna o pięknym ciele, a obnażywszy się przed nim całowała i pieściła
jego ciało, by wzbudzić jego męskość i połączyć się z nim w najwyższym z ziemskich uniesień.
Młodzieniec ofiarował był swą miłość Bogu: przeżycie miłosnych uniesień z kobietą śmiertelną
splugawiłoby go tylko. Nie posiadał żadnej broni, jednak jego zręczność i odwaga sprostały
sytuacji. Odgryzłszy własny język, plunął nim w twarz nierządnicy. Bólem zadanym sobie pokonał
pokusę pożądliwości i zdobył dla siebie koronę zwycięstwa duchowego. Paweł, sam szczery
chrześcijanin, był świadkiem tych cierpień. Przerażony, uciekł na pustynię, gdzie mieszkał
samotnie w jaskini po kres swoich dni. Stał się tym samym pierwszym chrześcijańskim
pustelnikiem i znany był pod imieniem Świętego Pawia Eremity.
Olbrzymie skrzydła wiatraka obracały się na wietrze, jednak woda nie płynęła. Jedynie wątły
strumyczek wydobywał się z rury, a zbiornik był prawie pusty. Groziło to klęską, jako że było to
główne źródło czystej wody dla tej okolicy.
— Brat Paweł rozważał sytuację:
— Albo to spadek poziomu wód gruntowych, albo awaria pompy — powiedział.
— Poziomu wód! — wykrzyknął przerażony brat Jakub. — Nie pompowaliśmy aż tyle!
Jego niepokój był autentyczny i bardzo głęboki: bracia ze Świętego Zakonu Wizyjnego wierzyli w
celowość konserwacji urządzeń i ściśle jej przestrzegali. Wszyscy oni złożyli byli śluby ubóstwa i
gorszyło ich marnotrawstwo czegoś tak cennego jak woda.
— Ale mieliśmy suszę — powiedział brat Paweł. Zaiste, słońce aż paliło, nie czyniąc jednak
żadnej szkody jego brązowej skórze. — Być może nieświadomie przekroczyliśmy miarę w tych
szczególnych okolicznościach.
Brat Jakub był szczupłym, nerwowym mężczyzną traktującym wszystko bardzo poważnie.
— Jeśli taka wola naszego Pana…
Strona 20
Brat Paweł zauważył widoczne zatroskanie swojego towarzysza i złagodniał.
— Niemniej, sprawdzimy najpierw pompę.
Pompa była ruchomą krzywką, która przetwarzała obrotowy ruch wałka młyńskiego w pionowy
ruch tłoka przymocowanego do pręta. Pręt ten zanurzony był w studni i napędzał cylinder
wypompowujący wodę. Brat Paweł wyciągnął narzędzia i ostrożnie rozmontował mechanizm,
odłączając wałek od łopatek i wydobywając cylinder na powierzchnię. Mały, srebrny krzyżyk
przeszkadzał mu w pracy, kiedy się pochylał, schował go więc z szacunkiem do kieszonki koszuli.
Pociągnął nosem.
— Mam nadzieję, że to nie zapach ognia piekielnego — zauważył.
— Co takiego? — Brat Jakub nie grzeszył nadmiarem poczucia humoru. Brat Paweł otworzył
mechanizm, z którego wydobyły się kłęby dymu.
— No i mamy winowajcę! Nasze drewniane łożysko się nadpaliło i wykrzywiło, zmniejszając
wydajność pompy.
— Nadpaliło? — zapytał zdziwiony brat Jakub. Wyraźnie mu ulżyło, kiedy usłyszał, że problem
jest czysto mechaniczny, a nie spowodowany obniżeniem poziomu wody czy też bliskością ogni
piekielnych. — Przecież to pompa wodna!
Brat Paweł uśmiechnął się z wyrozumiałością. Pogłębiające się bruzdy wokół ust wskazywały, że
był to wyraz twarzy, z którego często korzystał — być może zbyt często, jak na człowieka jego
powołania. Tę sieć zmarszczek uzupełniały jednak inne — zdradzające poważną stronę jego
charakteru, a może nawet wskazujące na kryjący się w głębi ból.
— Nie wszystko tutaj jest mokre, bracie. Ten cylinder jest szczelnie zamknięty. Przy silnym
wietrze, kiedy obroty wałka są bardzo szybkie — siła wiatru, jak wiesz, jest zmienną zależną od
sześcianu jego prędkości — łożyska tak się rozgrzewają poprzez tarcie, że mogą się zacząć tlić.
— Rzeczywiście, wczoraj mieliśmy dobry wiatr — zgodził się brat Jakub. — Brat Piotr
postanowił zemleć mąkę na całotygodniowy wypiek. Nie przyszło nam do głowy, że młyn mógłby…
— Nie ma w tym waszej winy — powiedział szybko brat Paweł. — Używanie młyna wtedy, kiedy
przynosi to najlepsze efekty, jest rzeczą rozumiała i rozsądną, a przecież silny wiatr ułatwia
wszystkie prace. Ten tutaj to tylko jeden z problemów naszej upadającej technologii. Wymienię
łożysko, ale dobrze byłoby, gdybyśmy trochę nasz młyn oszczędzali przy bardzo silnej wichurze.
Czasami lepiej zmarnować trochę dobrego, sprzyjającego wiatru niż stracić łożysko.
Uśmiechnął się do siebie nie przerywając pracy i zastanawiając się jednocześnie, czy odkrył jakąś
nową życiową maksymę i czy taka maksyma warta jest tego, aby ją włączyć do własnej filozofii
życiowej.
Sięgnął po zapasowe łożysko i zaczął je montować. Jego ciemne dłonie były silne i pewne.