Peterson Hans - To ja Piotruś

Szczegóły
Tytuł Peterson Hans - To ja Piotruś
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Peterson Hans - To ja Piotruś PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Peterson Hans - To ja Piotruś PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Peterson Hans - To ja Piotruś - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Hans Peterson To ja, Piotruś Piotruś jedzie na wieś Piotruś zbiegł ze starych drewnianych schodów skacząc na jednej nodze. Szła wiosna, na dworze było ciepło. Z jednych drzwi pachniało smażonym śledziem, z innego mieszkania rozchodziła się woń kapuśniaku. W sieni przystanął na chwilę, a potem otworzył bramę wychodzącą na małe podwórko. Bawiło się tam kilka dziewczynek, grały w klasy. Były ubrane dość skromnie, gdyż działo się to po pierwszej wojnie światowej, kiedy dużo było biednych ludzi. Nieco dalej, koło śmietnika, paru chłopców bawiło się drewnianym konikiem. Konik zaprzężony był do wózka, zrobionego przez Piotrusiowego tatusia ze szpulek po niciach i z pudełka od cygar. Między beczkami na śmieci coś szeleściło, ale był to z pewnością tylko jakiś mały szczurek i ani dziewczynki, ani chłopcy nie zwracali na to uwagi. W owych czasach niemal wszędzie w Sztokholmie, podobnie jak i w całym kraju, były beczki na śmieci i szczury, i biedne dzieci. Jeden z chłopców, bawiących się drewnianym konikiem, podniósł głowę. Nazywał się Jonne. - Chodź do nas, Piotruś! - zawołał. - Dlaczego tak stoisz? Piotruś westchnął i usiadł na ziemi, opierając się plecami o bramę. - Wypędzają mnie na wieś - powiedział ponuro. - Muszę tam jechać! Jonne poderwał się żywo z ziemi. - Na wieś? Chłopaki, słyszeliście? Piotruś jedzie na wieś! Piotruś wstał i podszedł z wolna do chłopców. Kopał z gniewem kocie łby bosymi stopami. - Tatuś był bezrobotny przez całą zimę. Teraz jedzie do Uplandii, do pracy przy budowie dróg. - Nasi tatusiowie także byli bez pracy - odparł Jonne pocieszająco. - I my też zupełnie nie mamy pieniędzy. Piotruś przykucnął i podniósł drewnianego konika. - Mamusia idzie do szpitala - powiedział - no i nie ma nikogo, kto by się mną zajął. Choć naturalnie dałbym sobie doskonale radę sam. Ale mi nie pozwalają zostać. I muszę jechać na wieś. Zwolniono mnie na ostatnie trzy tygodnie ze szkoły. Jonne przysiadł obok Piotrusia. - Kiedy jedziesz? - zapytał. - Jutro rano - odparł Piotruś. - Nie rozumiem, dlaczego mnie tam wysyłają. Do tych wściekłych koni i krów. Wstał i podniósł na bosej stopie drewnianego konika. Potem ostrożnie opuścił go na ziemię, ale konik się przewrócił. - Z pewnością mnie zjedzą albo mi zrobią jaką krzywdę - ciągnął smutno. - I tyle czasu będę bez naszej paczki! Jonne kiwnął głową ze zrozumieniem. Potem też wstał i objął Piotrusia ramieniem. - Może i tam są jakieś chłopaki i dziewczyny! Piotruś wsadził ręce do kieszeni. - Dziękuję! - powiedział gniewnie. - Kupa łobuzów, którzy będą mnie tylko bić przez cały czas. Jonne znowu pokiwał głową. Nigdy nie był na wsi i nie wiedział, jak tam jest. Możliwe więc, że Piotruś miał słuszność. Piotruś stał przez chwilę w milczeniu. Potem schylił się i podniósł przewróconego konika. - Co robić! - powiedział rezolutnie. - Trzeba umieć dawać sobie radę ze wszystkim na świecie, jak mówi mój tatuś. Jonne znów kiwnął głową. Miał wrażenie, jak gdyby Piotruś wybierał się na wojnę albo na jakąś inną straszną wyprawę, jakby nigdy już nie mieli się zobaczyć. - Masz tego konika - powiedział do niego Piotruś podając mu zabawkę. - Daję ci go. - Nie weźmiesz go z sobą? - zapytał Jonne. - Nie ma sensu. Jeszcze by się zepsuł. Lepiej, jak ty go schowasz dla mnie, dopóki nie wrócę. Jonne wziął konika z rozradowaną miną. A Piotruś odwrócił się i poszedł z powrotem do bramy. Jonne patrzył za nim, inni chłopcy także. Szczury szeleściły między pojemnikami. Słońce świeciło, a dziewczynki grały w klasy. W bramie Piotruś odwrócił się. - Cześć, chłopaki, i dziewczynki też! Bądźcie zdrowi! - powiedział smutno. - Nie ma rady. Muszę iść się pakować. - Jedziesz... jedziesz na wieś statkiem, Piotrek? - spytał Jonne. Piotruś potrząsnął głową. - Nie, pojadę pociągiem - odparł niemal obojętnie. - Całkiem sam - dodał po chwili. Potem zamknął bramę, a tamci stali jeszcze chwilę, patrząc za nim z ciekawością i trochę z zazdrością. Było to następnego dnia pod wieczór. Pociąg złożony ze starych wagonów trząsł się przez pola i łąki, przez lasy, mijając od czasu do czasu jakąś wioskę. Drzewa wypuszczały pąki, bo wiosna wtargnęła z całym rozmachem. Ale w niewielkim przedziale kolejowym czuć było tylko dym z sapiącej lokomotywy. Piotruś wyglądał przez okno, choć i to już zaczynało go trochę nużyć. Wsiadł do pociągu w Sztokholmie tak wcześnie rano, że prawie wszyscy jeszcze spali. A teraz zrobiło się późne popołudnie. Tu i ówdzie stały przy torze dzieci i machały rękami do przejeżdżających. Na drogach widać było wozy zaprzężone w konie. Tylko niekiedy, bardzo rzadko, jakiś samochód. Piotruś ziewał i przyglądał się starszej pani, która siedziała naprzeciw niego w drugim rogu. W pewnej chwili pochylił się ku niej. - Czy pani jedzie daleko? - zapytał. Popatrzyła na niego trochę zdziwiona. - Jeszcze tylko parę stacji - odpowiedziała. - Uf, to nic przyjemnego jechać pociągiem - żalił się Piotruś wiercąc się niecierpliwie na siedzeniu. - Już cały dzień jadę. Od wczesnego ranka. I musiałem się przesiadać. To się tak ciągnie, jakbym nigdy nie miał dojechać. Ale teraz już wysiadam na następnej stacji. Wcale nie lubię tak długo jechać pociągiem. - Dzielny jesteś, że taki szmat drogi podróżujesz sam - powiedziała życzliwie starsza pani. Piotruś kiwnął głową. - Hm, mamusia była trochę niespokojna. Starczyło nam pieniędzy tylko na jeden bilet, no i musiałem pojechać sam. "Piotruś da sobie zawsze radę" - powiedział tatuś. Ale dziś nie czuję się nadzwyczajnie. Pani uśmiechnęła się nieznacznie. - Widzę to - powiedziała. - A co ty będziesz robił na wsi? - Będę tam mieszkał przez lato - odparł Piotruś stroskanym głosem. - Jeszcze nigdy nie byłem na wsi... Kuzyn mojej mamusi ma gospodarstwo... Nieduże, zdaje się. - Będzie ci pewnie przyjemnie - pocieszała go starsza pani wesoło. Piotruś popatrzył na nią z rozdrażnieniem. - O nieee! - wybuchnął. - Nie rozumiem, dlaczego musiałem wyjechać. Czy nie lepiej mnie było zostawić w domu, niż wysyłać tu między mnóstwo kur i krów, i innych okropności. Jak ja poradzę sobie z tym wszystkim? - Na pewno o wiele lepiej, niż myślisz - odparła pani spokojnie. Piotruś potrząsnął głową. - Oj, chyba nie! Nie wiem, czy wyjdę z tego cało. I otarł rękawem koszuli oczy, bo nagle przyszli mu na myśL mamusia i tatuś, i Jonne, i Sztokholm, i wszystkie inne miejskie wspaniałości. A on siedzi tu sam i opuszczony w pociągu zbliżającym się coraz bardziej do stacji, na której trzeba wysiadać. Opanował się trochę. Jednocześnie pociąg zaczął zwalniać biegu. Piotruś wyjrzał przez okno. Jechali przez niewielkie łączki i niewysokie wzgórza, widać było też wąskie dróżki i małe czerwone domki stojące dość daleko jeden od drugiego. W rowach kwitły kwiaty. - A tak chciałem zostać w Sztokholmie - poskarżył się znowu. - Czuję się, jakbym nigdy już nie miał wrócić do domu. Wstał z ławki i zaczął zbierać swoje rzeczy. Miał tylko dwa pakunki. Niewielkie tekturowe pudełko i paczkę w brązowym papierze pakunkowym. - "To ja, Piotruś!" - mam powiedzieć, gdy dojadę na miejsce. Trzeba umieć pokonywać trudności. Pani kiwnęła ze zrozumieniem głową, raz i drugi. Piotruś ukłonił się grzecznie i poszedł w kierunku drzwi wagonu. Szarpiąc, chrzęszcząc i sycząc parą mały pociąg zatrzymał się na stacji. Wóz toczył się po wąskiej, krętej drodze między kamienistymi brzezinkami i niewielkimi pólkami. W powietrzu pachniało przyjemnie i świeżo, inaczej niż w zadymionym przedziale kolejowym. Świergotały ptaszki. Przed wozem kłusował kasztanek z dużą białą strzałką na brązowym czole. A na wozie siedział chudy, poczciwy wujek Johan, który był kuzynem mamusi, no i Piotruś. Piotruś tkwił sztywno na siedzeniu, z zaciśniętymi pięściami, wpatrzony prosto przed siebie. Wujek Johan poruszał lejcami w kościstych dłoniach i zerkał od czasu do czasu na milczącego chłopca. W końcu lekko odchrząknął. - No co, pewnie jesteś zmęczony po podróży. Cały dzień przesiedziałeś w pociągu! - Nie - bąknął Piotruś nie podnosząc głowy. Czuł się samotny i opuszczony do tego stopnia, że tęsknił nawet do niedobrego nauczyciela w szkole, J~onssona, który czasem bił go linijką po palcach. - Zaraz zrobi się wieczór - ciągnął wujek Johan - i pójdziesz spać. Kładziemy się wcześnie. Nie dzieje się tu może tyle, co w Sztokholmie - mówił spokojnie i życzliwie - ale i tak będziesz się u nas dobrze czuł, miejmy nadzieję. Piotruś kiwnął głową, nie wyglądało jednak, aby wierzył, że będzie mu tu przyjemnie. Smutno patrzył na rosnące gęsto między głazami zawilce. Po chwili dojechali do wrót w rozległym ogrodzeniu. Za wrotami stało kilka krów. Wujek Johan ściągnął trochę lejce i koń stanął. Piotruś wystraszony patrzył na krowy. Było ich pięć i wszystkie miały długie, ostre rogi. Wujek znowu odchrząknął i spojrzał na Piotrusia. - Słuchaj - powiedział ostrożnie - słuchaj no, potrafiłbyś otworzyć te wrota? Wiem, że nie macie takich wrót na ulicach w Sztokholmie. Ale tu, na wsi, jest ich mnóstwo. Mamy jeszcze przed sobą dziesięć ogrodzonych pastwisk, zanim dojedziemy do domu. Toteż najlepiej, jak spróbujesz nauczyć się tego od razu. Piotruś poczuł, że nogi trzęsą się pod nim i serce tłucze mu mocno w piersi. Ale nie śmiał odmówić, zeskoczył z wozu i podszedł do ogrodzenia, bacznie patrząc, czy któraś krowa nie zechce go zaatakować. Potem zdjął ostrożnie pętlę z łyka i odsunął wrota. Krowy wpatrywały się w niego, ale on przez cały czas uważał, żeby wrota go zasłaniały. Wujek szarpnął lekko lejce, wjechał w ogrodzenie i zatrzymał się kawałek dalej. "O wiele za daleko - pomyślał Piotruś. - Zanim zdążę dobiec do wozu, krowy mnie zjedzą". Szybko zasunął wrota z powrotem na miejsce. Pętla zaplątała się trochę, bo ani przez chwilę nie spuszczał wzroku z krów. Ale w końcu udało mu się założyć ją na słup, wyminął krowy łukiem i wskoczył na wóz. Wujek nie odezwał się ani słowem. Cmoknął tylko leciutko na konia. Piotruś obejrzał się za siebie. Najchętniej pokazałby krowom język. Ale nie miał odwagi. Może będzie musiał tędy przejeżdżać wiele razy, a krowy mogłyby go sobie zapamiętać. Gdy minęli kilka następnych wrót, wujek nagle zatrzymał konia. - Jak masz być u nas całe lato, lepiej, żebyś się nauczył trzymać lejce - powiedział do Piotrusia. Piotruś spojrzał na niego zdumiony. Ale wujek oddał mu lejce i pokazał, jak je trzymać. A potem kiwnął głową. Piotruś cmoknął ostrożnie. Potem cmoknął jeszcze raz i szarpnął lekko lejcami. Koń ruszył. Piotruś nie śmiał niemal odetchnąć. Ściskał tylko mocno lejce. A koń biegł równym truchtem w kurzu polnej drogi. Po chwili Piotrusiowi zrobiło się odrobinę raźniej. Pogoda była piękna. I świergotały ptaszki. I koń kłusował spokojnie. Szkoda tylko, że nie było tu mamy i tatusia, i Jonnego, i innych chłopaków, żeby zobaczyli, jak Piotruś powozi koniem. - Hm! - chrząknął wujek. - Anna_Maja i Anders bardzo są ciebie ciekawi. Anders ma tyle lat, co ty, a Anna_Maja zaczęła chodzić do szkoły w jesieni. Z początku będzie pewnie nieśmiała, ale jej to przejdzie. Bardzo chcieli oboje jechać ze mną na stację, nie mogłem ich jednak zabrać, bo chodzą przecież do szkoły. Teraz już czekają w domu. Piotruś zasępiał się coraz bardziej, w miarę jak wujek opowiadał o swoich dzieciach. Nie chciał spotykać żadnych obcych osób. Nauczył się już trochę obchodzić z koniem, oswoił się z wujkiem. To dosyć. Nie trzeba było nikogo więcej. Wujek zerkał na zasmuconego Piotrusia. - No tak, właściwie miał cię przywieźć Gustaw, nasz parobek. Ale że chciałem coś załatwić w sklepiku, to... Mamy też dziewczynę. Nazywa się Krystyna. Polubisz ją, jest bardzo zacna. Piotruś coraz bardziej denerwował się na myśl o tych wszystkich ludziach, aż zapomniał, że trzyma lejce. Nagle koń zjechał z drogi i omal nie stoczyli się do rowu, ale wujek ściągnął ostrożnie lejce i wyprowadził wóz na środek drogi. Piotruś ocknął się i wyprostował na koźle. Pomyślał o słowach ojca, że trzeba zawsze umieć sobie dawać radę, i nabrał trochę otuchy. Szarpnął lekko lejcami i koń ruszył dalej. Po jakimś czasie dojechali wreszcie do zagrody. Dom stał na niewielkim wzgórzu nad jeziorem. W ogrodzie na rozpiętych między drzewami sznurach wisiała wyprana bielizna, łopocąc lekko na wiosennym wietrze. Wujek ściągnął lejce i skręcił w kierunku stodoły. Zarówno dom mieszkalny, jak i długie zabudowania stajni, obory, stodoły i wozowni były czerwone, a ogród przed domem otaczał parkan pomalowany na biało. Piotruś rozejrzał się ostrożnie dokoła, gdy wóz wolno jechał przez podwórze. Ze stodoły wybiegł jakiś chłopak, prawdopodobnie Anders. Wyglądał na rówieśnika Piotrusia, choć był nieco większy i mocniej zbudowany. Zza drzewa wysunęła ostrożnie głowę dziewczynka. Piotruś pomyślał, że to pewnie Anna_Maja. Ścieżką przez ogród, między suszącą się po praniu bielizną, szły dwie kobiety. Jedna z nich była starsza i wyglądała poważnie. Była to niewątpliwie żona wujka Johana. Piotruś nie pa miętał w tej chwili jej imienia. Druga, o wiele młodsza, miała miłą, wesołą twarz. Musiała to być służąca, Krystyna. Wóz wtoczył się wolno na placyk przed stodołą. Anders, ciotka i Krystyna niemal równocześnie podeszli do wozu. Piotruś zaciskając zęby podniósł się zdecydowanie na koźle. Zbliżała się wielka chwila. - Prrrrr! - powiedział wujek Johan. - To ja, Piotruś! - zawołał piskliwie Piotruś, mimo woli ściągając lejce. Koń zatrzymał się jak wryty i stanął dęba. A Piotruś, uczepiony kurczowo lejców, stracił nagle równowagę i spadł głową naprzód na ziemię. Wujek coś zawołał, Krystyna krzyknęła, Anna_Maja za drzewem przyłożyła dłoń do ust i zachichotała, ale też się przestraszyła. Anders chwycił konia przy pysku i uspokajał go. - No, no! - mówił. - No, no! Wujek zeskoczył szybko z wozu, żeby podnieść Piotrusia. Chłopiec jednak podniósł się powoli sam. Był umorusany, na czole miał ślady krwi. Nic nie powiedział, tylko zaciskał pięści, mocno, mocno. Przyjechał już na wieś. I zaczęło się to jeszcze gorzej, niż się obawiał. Pierwsze dni na wsi W izdebce na poddaszu mieszkała babunia. Przesiadywała przeważnie przy krosnach. Krosna stały przy oknie, aby babunia mogła od czasu do czasu wyjrzeć na dwór i zobaczyć, co robią inni. Ale w tej chwili babunia nie tkała na krosnach. Robiła opatrunek Piotrusiowi. Obmyła mu czoło i owinęła paskiem płótna oderwanym ze starego prześcieradła. - No tak - orzekła w końcu - teraz możesz już zejść na dół. Piotruś potrząsnął głową. Ale nie powiedział ani słowa. - Nic sobie z tego nie rób - mówiła babunia uspokajająco. - Nie ty jeden spadłeś z wozu. - Ale nie wtedy, kiedy wszyscy stoją i patrzą - odpowiedział Piotruś ponuro. Babunia zastanawiała się przez chwilę. - Powiem ci, Piotruś, że dobrze się stało - rzekła w końcu powoli - bo i Anders, i Anna_Maja trochę się ciebie bali. - Mnie? - zdziwił się Piotruś. - Jak to, babuniu? Mogę chyba nazywać cię babunią, choć nie jesteś moją babunią? - No pewnie, że możesz - zapewniła go babunia. - Tak, tak, dzieci trochę się niepokoiły. Przybywasz przecież z wielkiego miasta i tak dalej. Sam król tam mieszka. Anna_Maja nie mówiła o niczym innym przez cały tydzień. A teraz sami zobaczyli, że i ty nie umiesz wszystkiego. Piotruś roześmiał się mimo woli. - W każdym razie nie umiem stać na wozie. - No i będą cię jeszcze bardziej lubić - ciągnęła babunia. Piotruś skinął głową. - Masz słuszność, babuniu. Chciałem się trochę popisać i właśnie dlatego wstałem z kozła. Ale naprawdę to byłem okropnie wystraszony... Babunia uśmiechnęła się. - Dobrze to rozumiem. Ale już się nie będziesz więcej bał - powiedziała. Usiadła przy krosnach. Piotruś rozejrzał się dokoła. - Czy zawsze tu mieszkałaś, babuniu? - zapytał. - Tak, od czasu kiedy wyszłam za mąż - odparła babunia. - Wtedy gospodarstwo było mniejsze niż teraz. Naharowaliśmy się z dziadkiem niemało, żeby uprawić nowe pole. Dźwigaliśmy kamienie i układaliśmy z nich murki. Zaczęła tkać na krosnach, a Piotruś chodził po izbie i oglądał różne przedmioty. Potem stanął przy babuni i patrzył, jak tkała. - A nie smutno ci czasem, babuniu, że jesteś taka sama? Babunia przerwała tkanie. - E tam, pleciesz - powiedziała. - Ja sama? Ja, co mam dzieci i wnuki! O nie! Dwa razy w tygodniu dostaję gazetę, mam też moje krosna. A teraz mam także i ciebie. Nie, sama to ja na pewno nie jestem. Spojrzała ku drzwiom i zaczęła nasłuchiwać. Piotruś też słyszał, że ktoś nadchodzi. - Idzie Krystyna - orzekła babunia. - Poznaję po krokach, że to ona. Drzwi otworzyły się i weszła Krystyna. - Dzień dobry, babuniu! Piotruś, masz zejść na dół, na kawę. Piotruś stał bez ruchu, po chwili jednak powiedział: - To ja chyba pójdę. Ale jak mi będzie smutno, przyjdę tu do ciebie, babuniu, dobrze? - Dobrze, Piotrusiu - rzekła babunia. Odwróciła się do krosien i zaczęła tkać. A Piotruś zszedł wolno za Krystyną na dół, do kuchni. Picie kawy poszło o wiele łatwiej, niż myślał, i po chwili wybiegli obaj z Andersem do ogrodu. Anna_Maja zanadto się wstydziła, żeby pić kawę razem z Piotrusiem, stanęła za stodołą i wypatrywała. A gdy ich zobaczyła, schowała się szybko za węgłem. - Anna_Majaaa! Chodź tutaaaj! - zawołał Anders. Ale zaraz dodał: - Sama nie przyjdzie, potem jej poszukamy. Wiesz co - zaproponował - najlepiej obejdźmy całą zagrodę. Zobaczysz od razu, gdzie co się znajduje. Piotruś zgodził się. Rozejrzał się dokoła. W ogrodzie przed domem rosło kilkanaście starych drzew owocowych. A między nimi wisiała na sznurze czysta bielizna łopocąc lekko na wietrze. W jednym rogu ogrodu stał mały czerwony domek, jednopiętrowy. Anders wyjaśnił, że to domek dla służby. Gustaw, parobek, mieszkał na pięterku. Na dole mieściła się pralnia. Po drugiej stronie parkanu było podwórze, przy którym stały stodoła, obora i inne budynki. Na prawo znajdował się las i gościniec. Na lewo Piotruś zobaczył łąki spadające w dół ku maleńkiemu jeziorku. To jasne, że tęsknił do Sztokholmu. I że bał się trochę Andersa. I że roztrzęsiony był jazdą pociągiem. Ale poza tym był dosyć ciekawy wszystkiego tu na wsi. Powędrowali przez trawę w kierunku jednego z drzew. W połowie drogi Piotruś zatrzymał się. - Oj, coś mnie łaskocze w stopy - powiedział. - Co? - zapytał Anders. - Pewnie trawa - odparł Piotruś. Schylił się i pogładził murawę. Nie była ani miękka, ani ostra i pachniała dość ładnie. - Czy wy nie macie trawników w Sztokholmie? - zdziwił się Anders. Piotruś zastanowił się. - Nie mamy - powiedział w końcu. - Na naszym podwórku są kocie łby. I tak samo jest na innych podwórkach. Na ulicach też są kamienie. Tylko czasem chodzimy bawić się na jedną górę. I tam jest trawa. Ale nie taka jak tutaj. Tamta jest zmierzwiona. A ta tutaj... ta zupełnie przypomina dywan. Anders nic nie odpowiedział. Piotruś stał przez chwilę w miejscu i przebierał palcami stóp w trawie. Potem podeszli do drzewa. Anders zwierzył się Piotrusiowi, że lubi na nie włazić. Z samego szczytu był świetny widok na jezioro. Kiedyś muszą się wdrapać obaj. Ale Piotruś chciał wdrapać się od razu. I zanim Anders zdążył mrugnąć, Piotruś już wspinał się na drzewo, zręcznie jak Indianin. - Och, jakie świetne drzewo do włażenia! - wołał w dół do Andersa. - Żeby było trochę wyższe, można by wleźć na księżyc. - Musiałoby być chyba sporo wyższe - zauważył Anders. Piotruś wyszukiwał w koronie odpowiednich do wspinania gałęzi i wchodził coraz wyżej. - Dalej już nie mogę - odezwał się wreszcie spośród liści. - Niee? No to złaź! - odparł Anders. Minęła chwila, potem rozległ się znowu głos Piotrusia: - Kiedy na dół nie mogę... Anders westchnął, a potem zaczął wdrapywać się na drzewo, aby pomóc Piotrusiowi. Gdy zeszli na ziemię, Piotruś otrzepał ręce i ubranie. - Jakie pyszne drzewo, gdyby napadli nas bandyci! - zachwycał się. - Albo gdyby przyszła powódź! Anders przytaknął skinieniem głowy. Nie wiedział, co ma odpowiedzieć. Piotruś wcale nie był podobny do Anny_Mai. Był nowy, wciąż jeszcze obcy i trochę go onieśmielał. Nie pochodził z tej zagrody, przyjechał ze Sztokholmu. Anders czuł się z nim jakoś niepewnie. - Chodź, zaprowadzę cię w takie miejsce, gdzie rosną pozimki - zaproponował w końcu. Pobiegli w kierunku gościńca. Piotruś biegł podskakując. Anders pomyślał, że Piotruś przypomina cielaka wypuszczonego na zieloną trawkę. Piotruś z zapałem przeskakiwał przez kamienie - ziemia była miękka i rozgrzana od słońca. Przeleźli przez parkan i weszli do zagajnika. Anders pokazywał Piotrusiowi kępki poziomek rosnące pod gałązkami. - Poziomki dojrzewają tu wcześnie - mówił. - Jeśli będzie pogoda, za parę tygodni będziemy je już mogli zrywać. Z lasu coś krzyknęło i Piotruś aż podskoczył, łapiąc Andersa za ramię. Ten popatrzył na niego zdziwiony. - Chyba nie boisz się sójki? - powiedział. - To przecież tylko ptak. - Tfu, a to ci głosik! - zawołał Piotruś kręcąc ze zdumieniem głową. Zawrócili. Anders biegł przodem, a Piotruś gonił za nim aż do spichrza, gdzie Anders pokazał mu narty zrobione przez Gustawa. Piotruś, który widział narty tylko w gazetach, uznał, że są bardzo klawe. Położył je na ziemi i udawał, że zjeżdża ze zbocza. - Jak zostaniesz u nas do zimy, poproszę Gustawa, żeby i dla ciebie zrobił parę nart - obiecywał Anders. Piotruś otworzył szeroko oczy. Nadchodziło dopiero lato! - Nie - powiedział spokojnie, schodząc z nart. - Wrócę do mamy i tatusia najprędzej, jak tylko będzie można. Anders nie miał nic przeciwko temu, odstawił narty z powrotem do spichrza. Weszli do pustej obory i Anders objaśniał, gdzie stoją w zimie krowy, które teraz, jak jest ciepło, pasą się na pastwisku. Pokazał też Piotrusiowi przegrody dla koni. Jeden koń nazywał się Strzałka i miał pięć lat, drugi miał lat jedenaście i nazywano go Siwek. Nagle dało się słyszeć gwałtowne gdakanie i Piotruś znów podskoczył ze strachu. Anders nie mógł powstrzymać się od śmiechu. Otworzył drzwiczki od kurnika. - To pewnie i kur nie macie w Sztokholmie? - powiedział. Piotruś potrząsnął głową. - Są tacy, którzy mają, ale my nie mamy. Ojej, jak one hałasują! Myszkując dalej po obejściu zbliżyli się do niewielkiego okólnika. Anders odbił się i lekko przeskoczył przez ogrodzenie. Piotruś jeszcze tego nie umiał, musiał więc wleźć na żerdki i zeskoczyć na drugą stronę. Znalazłszy się na ziemi zamarł z przerażenia. Przed nim stała krowa. Nie była duża, lecz w każdym razie krowa! Anders nie okazywał wprawdzie najmniejszego niepokoju, ale to pewnie dlatego - pomyślał Piotruś - że widocznie krowy nie jedzą ludzi, których znają. Zaczął ostrożnie włazić znowu na ogrodzenie, gdy Anders obejrzał się na niego. - Przecież to tylko cielak - tłumaczył. - Boi się ciebie jeszcze więcej niż ty jego! Kiedy po chwili szli w kierunku szopy przybudowanej do stodoły, Piotruś cały czas uważał, żeby mieć Andersa między sobą i zagrodą z cielakiem. A gdy zbliżyli się do zabudowań, popędził co sił w nogach i skoczył za róg przybudówki. W szopie stały narzędzia rolnicze, wozy i stare sanki, leżało trochę pustych skrzynek i różnych innych gratów. Piotruś dziwił się, czego też oni mogą tu szukać. Ale Anders przyłożył palec do ust i zaczął skradać się do stojącej w rogu skrzynki. Spał tam duży kot, czarny, lśniący i bardzo gruby. - To kotka, Kaśka - powiedział. - Niedługo będzie mieć kociaki. - To dlatego taka gruba - domyślił się Piotruś. - A teraz pokażę ci jeszcze świnki i już będziesz znał prawie wszystko - dorzucił Anders wycofując się między wozami. Anna_Maja przyglądała się z ogrodu, jak chłopcy wychodzą z szopy i idą oglądać świnki. Wdrapali się na ogrodzenie okólnika przy chlewku i siedli na najwyższej żerdce. Nagle Piotruś stracił równowagę i gdyby Anders nie złapał go za koszulę, z pewnością wpadłby do świnek. Spiesznie zleźli z ogrodzenia i pobiegli za oborę, gdzie leżała kupa nawozu otoczona brunatną kałużą. Anders ominął kałużę, - ale Piotruś, nie zdając sobie sprawy, co to jest, przebiegł prosto przez gnojówkę, która obryzgała go niemal całego. Anders zatrzymał się. - Zaczynasz wyglądać dosyć przyjemnie - orzekł. - No i pachnieć także. Piotruś popatrzył na swoje ubranie i brudne nogi. - Do licha! - rzekł zgnębionym głosem. - Teraz dostanę lanie od wujka Johana. I nie dadzą mi jeść. - To nie znasz mego tatusia - pocieszał go Anders. - On nie uderzy nikogo. Tylko najgorzej dla ciebie samego, jak będziesz tak brzydko pachniał. Piotruś rozejrzał się i wtedy zobaczył jezioro o błyszczącej w słońcu powierzchni. Podskoczył z radości. - Chodź, Anders! - zawołał. - Pójdziemy się wykąpać. Pognali zboczem do jeziora. A koło ogrodu stała Anna_Maja i patrzyła za nimi. W chwilę później Anna_Maja siedziała za węgłem domku, w którym mieszkał parobek, z podręcznikiem rozłożonym na kolanach. Słyszała, jak chłopcy wracają znad jeziora, a gdy wyjrzała zza węgła, zobaczyła, że Piotruś idzie obejmując Andersa ramieniem za szyję. Chłopcy zdążyli się już widocznie zaprzyjaźnić. Anna_Maja szybko nachyliła się nad książką, udając, że czyta. - Gdzie też podziewa się Anna_Maja? - usłyszała głos Piotrusia. - Pewnie gdzieś się schowała - odparł Anders i zawołał: - Annaaaa_Majaaaa!... Anna_Maja wahała się przez chwilę. - Piiip! - pisnęła w końcu ostrożnie. - To ona! - wykrzyknął Piotruś. - Siedzi za węgłem! - potwierdził Anders. Anna_Maja szybko zaczęła głośno czytać, ale gdy Anders z Piotrusiem wyszli zza węgła, przestała i zamknęła mocno oczy. Piotruś przykucnął koło niej. - Szukaliśmy cię wszędzie - powiedział przyjaźnie. Anna_Maja kiwnęła głową nie odpowiadając. Anders nie zwracał na nich najmniejszej uwagi, bo właśnie ćwiczył chodzenie na rękach po trawie. - Dużo masz zadane? - dopytywał się Piotruś. Anna_Maja znów kiwnęła tylko głową, że tak. - A co? - pytał Piotruś. Anna_Maja pokazała nieśmiało w książce. - To i jeszcze to! - szepnęła cichutko. W tej chwili Piotruś spostrzegł szmacianą lalkę leżącą obok Anny_Mai. - To twoja lalka? Jak się nazywa? - Liza - powiedziała trochę zawstydzona. - Ale ja już się nie bawię lalkami. Pomagam mamusi. Tylko dziś nie musiałam pomagać, bo ty miałeś przyjechać. - Chodziliśmy wszędzie. Widzieliśmy świnki i krowy, i... - zaczął opowiadać Piotruś. - Poznaję po zapachu - przerwała mu Anna_Maja. Piotruś zrobił zmartwioną minę. - Myślisz, że twoja mama będzie na mnie zła? - zapytał. - Nie, mama nigdy nie jest zła - odparła Anna_Maja. Piotruś odetchnął z ulgą. Popatrzył na dziewczynkę. - Słuchaj no, Anna_Maja - odezwał się ostrożnie. - Chyba już się mnie nie boisz, co? - Nieee - odpowiedziała cichutko. - To dobrze - ucieszył się Piotruś. - Bo i ja już tak bardzo się nie boję. Anna_Maja patrzyła na niego zdziwiona, jak gdyby trudno jej było uwierzyć, że i on mógł być wystraszony i nieśmiały. Nieco później jedli wszyscy razem kolację. Na stole stało masło, ser, chleb i sól. Ale Piotruś nie miał wcale apetytu. Oczy same mu się zamykały. Próbował wpatrywać się w ciotkę Selmę, mamę Andersa i Anny_Mai. Potem patrzył na Andersa. Ale wszystko widział jak przez mgłę. W końcu głowa opadła mu na ramię i usnął. Spoglądali na niego w milczeniu. - To był dla niego bardzo wyczerpujący dzień - odezwał się po chwili wujek. - Czy on śpi? - pytała ciekawie Anna_Maja. - A mieliśmy przecież wyjechać łódką na jezioro - żałował Anders. Ciotka Selma zwróciła się do wujka: - Zanieś go do łóżka. Jest posłane. Mam nadzieję, że będzie się tu dobrze czuł. Krystyna zaczęła zbierać ze stołu. Chodziła po kuchni tam i z powrotem. - To zależy od nas, czy on będzie tęsknił do domu, czy też nie - odezwała się po chwili. Spojrzeli na nią uważnie. Potem wujek wstał od stołu. - No to chyba zaniosę go do łóżka - powiedział. Ostrożnie wziął Piotrusia na ręce i wyniósł z kuchni. W jakiś czas później Piotruś zbudził się. Leżał cichutko i rozglądał się. Nie było zupełnie ciemno i chłopak nagle uprzytomnił sobie, że wcale nie jest u rodziców, lecz gdzieś daleko na wsi. Pachniało tu całkiem inaczej. I odgłosy też były inne. Wszystko było bardzo dziwne. Usiadł. Z kuchni dochodziło głośne tykanie budzika. Wyśliznął się ostrożnie z łóżka. Coś ciemnego leżało na krześle, a gdy dotknął tego palcami, zorientował sIę, że to jego ubranie. Miał na sobie koszulę, tak że musiał włożyć tylko spodnie i bluzę. Potem zaczął się skradać do drzwi kuchennych. Podłoga zatrzeszczała i Piotruś wstrzymał oddech. W całym domu panowała cisza, ujął więc ostrożnie za klamkę. Nie słychać było żadnego dźwięku. Jedynie z lasu dolatywał krzyk ptaków. Drzwi uchyliły się powoli, ze skrzypieniem. I równie powolutku Piotruś wysunął głowę i rozejrzał się po kuchni. Stół kuchenny wysunięty był na środek. Narzuta z kanapy wisiała na krześle. Piotruś stał bez ruchu. Nagle jednak coś zaszeleściło na kanapie i nad pościelą uniosła się czyjaś głowa. Piotruś domyślił się, że to Krystyna. Rozległ się trzask zapałki, gdy zapalała świecę stojącą obok na niewielkim zydelku. Piotruś wśliznął się do kuchni. - To ja - szepnął. - Piotruś? - zdziwiła się odurzona snem Krystyna. - Dokądże ty się wybierasz w środku nocy? Piotruś wbił oczy w podłogę, zastanawiając się, co odpowiedzieć. Potem podszedł z wolna do kanapy i usiadł na brzeżku, koło Krystyny. Lubił ją. Polubił ją od razu. Była młoda i wesoła. Miała pyzate policzki, jasne włosy i niebieskie oczy. To śmiała się, to śpiewała. - Coś ci powiem, Krystyno - odezwał się po chwili. - Tęsknię do domu. Krystyna pokiwała poważnie głową. - Rozumiem cię dobrze, Piotrusiu. Twoja mama i tatuś też tęsknią za tobą. - I ja wciąż o tym myślę - podchwycił Piotruś żywo. - Ale chyba nie chcesz wybrać się w drogę o tej porze, tak od razu? Piotruś zawahał się trochę. - Do domu daleko... - wybąkał. - I chyba nie byłoby dobrze, żebyś tam teraz wrócił? - mówiła Krystyna. - Ale... - westchnął Piotruś. - Myślę, że powinieneś spróbować wytrzymać tu trochę dłużej niż jeden dzień - ciągnęła Krystyna. Piotruś wiercił się niespokojnie. - Z tym wytrzymaniem nie jest tak strasznie. Ale... Umilkł. Krystyna patrzyła na niego bacznie. - Rozumiem, co czujesz, i wszyscy cię rozumieją - powiedziała - ale musisz pomyśleć trochę i o tym, że bardzo się cieszymy, żeś tu przyjechał. - Przecież ja nic nie umiem - tłumaczył Piotruś. - Robię tylko same głupstwa. I zasypiam przy stole. Czy to wujek zaniósł mnie do łóżka? - Tak - odparła Krystyna. - Domyśliłem się od razu. Nie, ja się chyba tutaj nie nadaję. Krystyna pochyliła się ku niemu. - Tak ci się tylko zdaje - powiedziała cicho. - Poczekaj, to zobaczysz. Przecież jesteś tu zaledwie pół dnia. Zresztą coś ci powiem. Gospodarz postanowił przy kolacji, że masz się zaopiekować tym nowo urodzonym cielakiem. Wiesz, tym, coś go spotkał na okólniku i tak się zląkłeś. Musi dostawać mleko i mieć opiekę, dopóki nie podrośnie. - I to ja mam robić? - zdziwił się Piotruś. Krystyna przytaknęła. - No tak. Ty się masz nim opiekować. - Ale... ja nie potrafię. - E tam, nauczysz się - uspokajała Piotrusia Krystyna. - I musisz nauczyć się jeszcze dużo innych rzeczy. Nie sądzisz chyba, że będziesz tu tylko próżnował. Słuchaj no... a może ty się go jeszcze ciągle boisz, tego biednego cielątka? Piotruś miał wygląd trochę zakłopotany. - Trochę się go boję. Ale ja się wezmę w garść. Trzeba dawać sobie radę z wszystkim na świecie, jak mówi tatuś. Powiedz, Krystyna - dodał - a jak już ten cielak podrośnie... Wtedy chyba pojadę do domu, co? Krystyna ziewnęła szeroko. - Mmmmmmmmm. Zrobisz, jak zechcesz. A teraz możemy już chyba spokojnie spać. Piotruś kiwnął głową, wstał i powolutku poszedł do siebie. Był już niemal przy drzwiach, gdy Krystyna zawołała: - Piotruś! Jak chcesz, możesz zostawić drzwi otwarte. - Pysznie! - ucieszył się Piotruś. - Dobranoc, Krystyno. - Dobranoc - odparła Krystyna i zdmuchnęła świeczkę. Piotruś z uśmiechem na twarzy podreptał cichutko do łóżka. Znikło cielątko Kogut stał na samym szczycie kupy nawozu i piał. Słońce właśnie wychyliło się zza horyzontu. Powietrze było jeszcze trochę chłodne, a trawa mokra od rosy. Ledwie minęła czwarta. Drzwi od kuchni otworzyły się powoli i na próg wyszedł Piotruś. Miał na sobie koszulę w paski i czarne krótkie spodenki. Był boso. Zszedł ze schodków i ślizgał się po mokrej od rosy trawie. Potem przeskoczył przez płot i pobiegł do okólnika, gdzie stał gapiąc się cielak. Przelazł przez ogrodzenie i podszedł wolno do cielaka, który przyglądał mu się ze spuszczoną głową. - To ja - odezwał się Piotruś przyjaźnie. Poklepał cielaczka i pozwolił mu possać trochę swoje palce. Potem przelazł z powrotem przez ogrodzenie. Szybko pobiegł do obory i wyniósł stamtąd pół wiaderka mleka. Zamknął za sobą starannie drzwi i wrócił z mlekiem do cielątka. Tym razem otworzył wrota w ogrodzeniu, żeby nie rozlać mleka. - Masz tu trochę mleczka, Wiktorku, to nie będziesz głodny - przemawiał do cielaka. - To mleko wczorajsze, bo dziś jeszcze nie doili. Cielę wsadziło ostrożnie pysk do wiadra i zaczęło siorbać mleko. Piotruś drapał je delikatnie między uszami. - Dopiero czwarta - przemawiał dalej do cielaka. - Tylko ja nie śpię. No i ty, naturalnie. I kogut. Prawie codziennie przez ten tydzień, co tu jestem, budzę się o czwartej rano. Inni wstają dopiero o wpół do piątej. Pora wtedy na dojenie. Ciotka Selma i Krystyna idą do obory, czasem także Anders pomaga doić krowy. Za to ja opiekuję się tobą, Wiktorku. Roześmiał się na głos. - Szkoda, że nie znasz Jonnego i innych chłopaków z mego podwórka - mówił dalej. - No i mamusi, i tatusia. Gdyby oni byli tutaj, czułbym się naprawdę pysznie. Cielak nie przestawał chłeptać. Kogut zapiał znowu za oborą i Piotruś westchnął. - Dziś jest niedziela. A w przyszłym tygodniu Anders i Anna_Maja zdają egzamin w szkole. Do licha, jak te dni szybko lecą. Wcale nie wydaje mi się, że jestem tu już tydzień. Odwrócił głowę i zobaczył kotkę stąpającą ostrożnie po mokrej trawie. Od czasu do czasu kotka podnosiła to jedną, to drugą łapkę i otrząsała niechętnie z rosy. Ptaki rozświergotały się na dobre i brzmiało to jak cały koncert w promieniach słońca. - Dzień dobry, kiciu! - zawołał Piotruś przyjaźnie. - Chcesz może także odrobinę mleka? Kotka zatrzymała się na chwilę patrząc na Piotrusia zielonymi oczyma. Wyglądało, że nie interesuje jej ani Piotruś, ani mleko. Wygięła lekko ogon i podreptała dalej. Piotruś przyglądał się jej bacznie. - Czy to naprawdę ty, Kasiu? - zdziwił się nagle. - Taka jesteś chuda! Wczoraj... O mało nie wypuścił z rąk wiadra. Opanował się jednak i postawił je ostrożnie na ziemi. Nie spuszczając z oczu kotki, która znikła już za węgłem szopy, Piotruś zaczął skradać się za nią, z bijącym sercem. Cielak podniósł głowę i patrzył na chłopca. Potem wetknął pysk do pustego wiadra, ale zaraz znów podniósł głowę i utkwił oczy w otwartych wrotach okólnika. Piotruś i kotka znikli tymczasem za szopą. Cielak otrząsnął się i ruszył ku wrotom, zatrzymał się, a potem żwawo podskakując wybiegł z okólnika. Jeszcze raz przystanął na chwilkę i pobiegł w kierunku drogi. A tymczasem w szopie Piotruś skradał się cichaczem za Kaśką. Między wozami, skrzyniami i innymi gratami było niemal ciemno. Ale zanim Piotruś dotarł do skrzynki, w której mieszkała kotka, oswoił się z ciemnością. I oto zobaczył w skrzynce Kaśkę, jak leżała otoczona kilkoma małymi, malutkimi kociakami, podobnymi najbardziej do czarnych myszek. Niemal zaparło mu oddech. Ostrożnie, ostrożniutko wyciągnął rękę i podniósł jedno z kociąt. Przytulił je lekko do policzka. Było bardziej jedwabiste od aksamitu. - Biedaczki! Oczków jeszcze nie macie - szeptał. Położył kocię i wziął do ręki drugie. Równie małe i tak samo czarne. Kaśka wierciła się trochę niespokojnie, ale Piotruś pogłaskał ją łagodnie po grzbiecie. - No tak, nie mam teraz dla was więcej czasu - powiedział w końcu. - Ale niedługo tu przyjdę z powrotem. Jeszcze chwilę gładził dłonią kocięta, a potem wysunął się cichutko z szopy, rozmyślając, co też powie na to wszystko Anna_Maja. Dziewczynka nie zbudziła się chyba jeszcze. Spała zawsze trochę dłużej od innych. Wziął wiadro z okólnika i szybko wyszedł, zamykając za sobą wrota. Postawił wiadro w oborze i spojrzał w kierunku domu. Było tam nadal cicho i spokojnie, najwidoczniej Anders i Anna_Maja jeszcze spali. Piotruś poszedł więc przez ogród do domku dla służby. Stanął pod oknem i czekał, gwiżdżąc cichutko umówiony sygnał. Po chwili usiadł z westchnieniem na ziemi. Okno domku było otwarte, roleta spuszczona. Piotruś zagwizdał ponownie. Roleta podniosła się z trzaskiem i z okna wyjrzała zaspana twarz Gustawa. Piotruś kiwnął na niego niecierpliwie. - Chodź szybko! - zawołał półgłosem. Gustaw ziewnął, dał znak, że zaraz przychodzi, i znikł z okna. Piotruś wstał z ziemi i zaczął przechadzać się niecierpliwie. Stanął przy studni i popatrzył na błyszczącą w głębi wodę. Po paru minutach drzwi domku otwarły się i wyszedł z nich Gustaw, w drewnianych sabotach na nogach, z szelkami założonymi na koszulę. - Jak długo właściwie trzeba na ciebie czekać! - gorączkował się Piotruś i podskoczył ku niemu. - Zdążyłem już nakarmić Wiktorka. - Któż to jest Wiktorek? - zdziwił się Gustaw i ziewnął potężnie. - To nasz cielaczek! - odparł Piotruś. - Przecież jego mama nazywa się Wiktoria! - Dobrze, że się nim opiekujesz - powiedział Gustaw. Piotruś uśmiechnął się zadowolony. - Tak, bardzo go lubię. Poszli w kierunku jeziora. Gustaw trzymał rękę na karku Piotrusia. - Jak myślisz, złowimy dziś jakąś rybę - dopytywał się Piotruś. - Jaka szkoda, że wczoraj wieczorem nie mogłem popłynąć z tobą. Ale byłem zanadto śpiący. - Nic nie szkodzi - odparł przyjaźnie Gustaw. - Gospodarz cię zastąpił. Rozejrzał się dokoła. - Wygląda, że będzie dziś pogoda na medal - dorzucił. Piotruś przytaknął. Czuł się doskonale. Była niedziela. Wybierał się z Gustawem na ryby. Wiktorek dostał jeść. Kaśka miała młode. No, ale o tym nie ma co opowiadać Gustawowi. Zostawi to raczej dla Andersa i Anny_Mai. Zacisnął wargi, żeby się nie roześmiać na całe gardło. Był bardzo zadowolony, wszystko go cieszyło. Zeszli na brzeg i zepchnęli łódź na wodę. Z początku wiosłował Gustaw, potem zmienili się miejscami i Piotruś siadł do wioseł, a Gustaw zarzucał wędkę. Piotruś patrzył od czasu do czasu ku brzegowi. Po chwili położył jedno wiosło w poprzek łodzi i pomachał ręką w kierunku obory. Szły tam ciotka Selma i Krystyna, a za nimi Anders ciągnął wózek z konwiami na mleko. Anders machnął mu w odpowiedzi wiadrem. Piotruś znów wziął się do wiosłowania. Nawijając żyłkę, Gustaw powiedział, że woda jest za ciepła na łapanie ryb. Ale mimo to zdjęli już z haczyka sporo okoni i kilka płotek. Gustaw zwinął wrEszcie całą długą żyłkę i ruszyli z powrotem do brzegu. Właśnie wtedy z podwórza wybiegła Anna_Maja. Gdy Piotruś i Gustaw dobili łodzią do brzegu, dziewczynka stała już nad wodą. Piotruś pokazał jej z tryumfem rozwidloną gałązkę z nanizanymi rybkami, ale Anna_Maja nawet nie spojrzała na nie. - Piotruś! Piotruś! - wołała. - Cielak zginął. Piotruś wpatrzył się w nią nie rozumiejąc, o co chodzi. - Cielak? - spytał. - Wiktorek? - Daj, to zajmę się rybami - powiedział Gustaw. Piotruś niemal rzucił mu widełki i pobiegł zboczem do góry, prześcigając Annę_Maję. - Poczekaj, poczekaj! - wołała za nim dziewczynka. Zatrzymał się i złapał ją za rękę. - Chodź szybko! - zawołał dysząc. Czuł, jak serce łomoce mu w piersi ze strachu. Myśli kłębiły się w głowie. Zastanawiał się, co też powie wujek Johan, gdy się o tym dowie. A może Anna_Maja się pomyliła? Modlił się w duchu, żeby to była pomyłka, i znów poczuł nagle wielką tęsknotę za domem, za mamą i tatusiem. Co sił w nogach wpadli do okólnika, gdzie zwykle stał cielaczek. Piotruś popędził na miejsce, gdzie dawał jeść Wiktorkowi. - Ależ on tu przecież był! - wydyszał. - Tak, ale teraz go nie ma - odparła Anna_Maja. - Patrzyłam wszędzie. Piotruś podrapał się w głowę. - Przecież cielęta nie umieją latać! - powiedział ze zdziwieniem. - Cielęta nie umieją latać - potwierdziła Anna_Maja. - To tylko ptaszki umieją latać. Piotruś miał tak zrozpaczoną minę, że Annie_Mai zrobiło go się bardzo żal. - Może Wiktorek był zaczarowanym cielakiem - wykrztusił zdławionym głosem, łapiąc się oburącz za głowę. Anna_Maja chwilkę się zastanawiała. - Myślisz, że stał się niewidzialny? - zapytała. Obejrzała się ze strachem dokoła. Potem przysunęła się bliżej i wzięła Piotrusia za rękę. - Myślisz, że Wiktorka zaczarowano? - szepnęła. - Taak! Choć nie wiem na pewno. Przez chwilę oboje milczeli. Potem Piotruś powiedział zdecydowanie: - Nieeee! Nie wierzę, żeby Wiktorek został zaczarowany! To przecież zwykłe cielątko. Ale on tu był! Poszedł z powrotem do wrót okólnika. Anna_Maja patrzyła za nim. Włożyła palec wskazujący do buzi i skubała spódniczkę. Piotruś zatrzymał się przy wrotach. - Tędy wszedłem - przypominał sobie. - Przyniosłem wiadro i postawiłem je tutaj! - Nawet rozlałeś trochę mleka - dodała Anna_Maja pokazując palcem małą plamę na trawie. - Tak, to się stało wtedy, jak zobaczyłem kotkę - odparł Piotruś. - Kaśkę? - zapytała Anna_Maja z ciekawością. - Tak. Czodź, coś ci pokażę! - zawołał z nagłym ożywieniem. Złapał Annę_Maję za rękę i pociągnął za sobą do szopy. Wśliznęli się do wnętrza i podkradli do skrzynki, w której mieszkała Kaśka. - Ojej, aż się roi od kociaków! - wykrzyknęła Anna_Maja z zachwytem. - Do licha, jakie one miłe! - mówił Piotruś. - Pewnie urodziły się w nocy! - powiedziała Anna_Maja biorąc jedno kocię do ręki. - Tak myślisz? Piotruś też wziął jedno z kociąt i przyłożył je do policzka. Były niemal tak jedwabiste jak nos mamusi. - Oj, uważaj! - ostrzegła go Anna_Maja. - Ależ one maluśkie! - nie mógł się nadziwić Piotruś. Anna_Maja położyła swego kotka z powrotem do skrzynki. - Poprosimy mamę o trochę śmietanki dla nich - powiedziała. Piotruś poszedł za jej przykładem i też położył kotka do skrzynki. - Jak zostanie trochę ryby, damy Kaśce! - oświadczył. - Tak, koniecznie - ucieszyła się Anna_Maja. Wyszli na dwór. Musieli otrzepać się i oczyścić ubrania zakurzone w ciemnej szopie. - Jak obejrzałem Kaśkę i jej małe, wróciłem po wiadro - opowiadał Piotruś - i zamknąłem porządnie wrota. Anna_Maja popatrzyła na niego. - Ale były otwarte, gdy siedziałeś u Kaśki! - wykrzyknęła. Piotruś kiwnął głową. - Więc to się stało wtedy - stwierdził z rozpaczą. Siadł na ziemi, a potem położył się na brzuchu, chowając twarz w trawie. Anna_Maja patrzyła na niego ze współczuciem pomieszanym ze złością. - Tak - odezwała się. - I cielak przepadł. Jak myślisz, co powie na to tata? Może już nigdy nie znajdziemy Wiktorka? - Ojojojojoj! - jęczał Piotruś. Nagle siadł. - Naprawdę myślisz, że my już go nigdy nie znajdziemy? Anna_Maja cofnęła się o parę kroków i znowu wsadziła palec do buzi. Ale nie odpowiedziała ani słowa. - A nie mówiłem - biadał Piotruś - że nie dam sobie rady tutaj na wsi. Chyba najlepiej, żebym pojechał z powrotem do domu. Anna_Maja szybko przykucnęła przy nim. - Nie martw się - pocieszała go łagodnie. - Już wiem, co zrobimy! Poszukamy cielaczka. Piotruś podniósł na nią oczy. - Chcesz mi pomóc? - zapytał. Anna_Maja potaknęła poważnie i nieśmiało zarazem. - W takim razie... - wykrzyknął Piotruś. - Dostaniesz ode mnie... Tak, dam ci coś.... coś... Zastanowił się. Właściwie nie posiadał nic, co mógłby podarować Annie_Mai. Miał dwie pary spodenek, trzy koszule i bluzę. I parę bucików. No i drewnianego konika. Ale ten został w Sztokholmie, a poza tym Piotruś dał go już przecież Jonnemu aż do swego powrotu. - Jak znajdę kiedyś coś naprawdę ładnego, to ci dam! - oświadczył wreszcie uroczyście. Dziewczynka poderwała się na nogi. - Naprawdę? - wykrzyknęła z zachwytem. - Tak, obiecuję ci to święcie! - potwierdził Piotruś z powagą. Anna_Maja pobiegła szybko do wrót. - No to chodź! - zawołała z podnieceniem. Zawróciła do Piotrusia, złapała go za rękę i pociągnęła za sobą. Poszukiwanie cielątka Piotruś i Anna_Maja wybiegli z okólnika zamykając za sobą wrota. Rozejrzeli się dokoła, ale nigdzie nie było widać cielaczka. - Gdyby poszedł w kierunku jeziora, tobym go zobaczył - rzekł Piotruś po chwili namysłu. - W takim razie musiał pójść do drogi - powiedziała Anna_Maja. Pobiegli w kierunku drogi. Ale przy rozstaju zatrzymali się. - Ciekawam, w którą stronę powędrował - zastanawiała się Anna_Maja. Piotruś nie odpowiadał. Na czworakach zaczął szukać śladów. W końcu znalazł lekkie odciski małych kopytek. - Poszedł w tę stronę! - wykrzyknął. Ruszyli za śladami. Ale po jakimś czasie ślady znikły. Musieli się zatrzymać. Po obu stronach drogi czernił się gęsty las. - Wiktorek!... Wiktorek!... - nawoływała Anna_Maja. Piotruś szedł wpatrzony w ziemię. - O znów są ślady! - wykrzyknął. - Wiktorek musiał uciec jeszcze dalej. Anna_Maja ciągle nawoływała cielaczka, ale znikąd nie dobiegał żaden głos. Po chwili doszli do małego mostku na wartkim strumyku. Anna_Maja zatrzymała się. - Co się stało! - zapytał Piotruś. Anna_Maja westchnęła i potrząsnęła głową. - Nie wolno mi iść dalej. Piotruś spojrzał na nią zdziwiony. - A to dlaczego? - zapytał. - Dlaczego nie wolno ci iść dalej? - Mama i tata zakazali. Boją się, żebym nie zabłądziła - tłumaczyła Anna_Maja. - Przecież chodzisz tędy codziennie do szkoły - nie dawał za wygraną Piotruś. - Ale wtedy jest ze mną Anders - odpowiedziała Anna_Maja. - No, a teraz ja jestem z tobą - upierał się Piotruś. - Ale ty nie znasz drogi. Pomyśl, gdybyśmy tak oboje zabłądzili. Piotruś przeszedł na drugą stronę mostka. - W takim razie idę sam - oświadczył stanowczo. Anna_Maja podbiegła do niego i złapała go za rękę. - Nie, Piotrusiu! Proszę cię, nie idź. Nie wolno ci iść samemu - prosiła. - Wracajmy do domu. Piotruś patrzył na nią przez chwilę z wahaniem. - No dobrze, chodźmy - ustąpił w końcu. Anna_Maja odetchnęła z ulgą. Zawrócili w kierunku zagrody. Piotruś szedł z zaci�