2834
Szczegóły |
Tytuł |
2834 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2834 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2834 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2834 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
DAVID BRIN
Listonosz
WST�P
Trzynastoletnie roztopy
Lodowate wichry nie przestawa�y d��. Pada� brudny �nieg. Prastare morze nie
zna�o jednak po�piechu.
Ziemia sze�� tysi�cy razy obr�ci�a si� wok� osi od chwili, kiedy rozb�ys�y
p�omienie i zgin�y miasta. Teraz, gdy szesna�cie razy pokona�a sw� tras� wok�
S�o�ca, znikn�y ju� ob�oki sadzy, kt�re wzbija�y si� z p�on�cych las�w,
zmieniaj�c dzie� w noc.
Min�o sze�� tysi�cy zachod�w s�o�ca - jaskrawych, pomara�czowych, przepi�knych
dzi�ki zawieszonemu w powietrzu py�owi - od chwili, gdy bij�ce w g�r�,
przegrzane leje przebi�y si� do stratosfery, wype�niaj�c j� male�kimi,
zawieszonymi w powietrzu okruchami ska�y i gleby. Zaciemniona nimi atmosfera
przepuszcza�a mniej �wiat�a s�onecznego i och�odzi�a si�.
Nie by�o ju� zbyt wa�ne, jaka by�a przyczyna - wielki meteoryt, pot�ny wybuch
wulkanu czy wojna atomowa. R�wnowaga temperatury i ci�nienia za�ama�a si�.
Rozszala�y si� pot�ne wichry.
Na ca�ej p�nocy zacz�� pada� brudny �nieg. Gdzieniegdzie nie usuwa�o go nawet
lato.
Prawdziwie wa�ny byt jednak tylko ocean, ponadczasowy, wytrwa�y i oporny na
zmiany. Niebo pociemnia�o i poja�nia�o ponownie. Wiatry przynosi�y ze sob�
brunatno��te, pe�ne grzmot�w zachody s�o�ca. Miejscami rozrasta�y si� lodowce,
a p�ytsze morza zaczyna�y opada�.
Lecz werdykt oceanu mia� by� rozstrzygaj�cy i jeszcze nie zapad�.
Ziemia wirowa�a. Ludzie bronili si� jeszcze tu i �wdzie.
A ocean wydawa� z siebie tchnienie zimy.
G�RY KASKADOWE
l
W�r�d py�u i krwi - gdy nozdrza wype�nia ostra wo� strachu - cz�owieka cz�sto
nawiedzaj� dziwne skojarzenia. Cho� Gordon sp�dzi� po�ow� �ycia w g�uszy - z
czego wi�kszo�� zaj�a mu walka o przetrwanie - wci�� dziwi�o go to, jak
zapomniane dawno prze�ycia budzi�y si� na nowo w jego umy�le w samym �rodku
walki na �mier� i �ycie.
Dysz�c w suchym jak pieprz g�szczu - czo�gaj�c si� desperacko, by znale��
schronienie - do�wiadczy� nagle wspomnienia tak wyrazistego, jak pokryte py�em
kamienie przed jego nosem. Wizja kontrastowa�a ostro z otaczaj�c� go
rzeczywisto�ci�: deszczowe popo�udnie w ciep�ej, bezpiecznej bibliotece
uniwersyteckiej dawno temu, zaginiony �wiat pe�en ksi��ek, muzyki i beztroskich,
filozoficznych dywagacji.
"S�owa na stronicy".
Pe�zn�c przez mocne, nieust�pliwe paprocie, niemal widzia� litery, czarne na
bia�ym tle. Cho� nie przypomina� sobie nazwiska ma�o znanego autora, s�owa
powr�ci�y do niego z absolutn� jasno�ci�.
"Pomijaj�c �mier�, nie istnieje nic takiego jak �ca�kowita� kl�ska... �adna
katastrofa nie jest tak niszczycielska, by zdeterminowana osoba nie mog�a ocali�
czego� z popio��w - ryzykuj�c wszystko, co jej pozosta�o...
Na �wiecie nie ma nic gro�niejszego ni� zdesperowany cz�owiek".
Gordon �a�owa�, �e dawno nie�yj�cy pisarz nie znajduje si� obok niego, nara�ony
na to samo niebezpiecze�stwo. Zastanowi� si�, jakich pokrzepiaj�cych frazes�w
doszuka�by si� w tej katastrofie.
Podrapany i pokaleczony wskutek desperackiej ucieczki w g�szcz, czo�ga� si� tak
cicho, jak tylko m�g�. Zastyga� w bezruchu i zaciska� powieki, gdy tylko
wydawa�o si�, �e unosz�cy si� w powietrzu py� mo�e go sprowokowa� do kichni�cia.
By�a to powolna, bolesna w�dr�wka. Nie by� nawet pewien, dok�d zmierza.
Kilka minut temu by� tak bezpieczny i dobrze zaopatrzony, jak rzadko kt�ry
samotny w�drowiec. Teraz pozosta�o mu niewiele wi�cej ni� rozdarta koszula,
wyp�owia�e d�insy i mokasyny, kt�re zwyk� wk�ada�, gdy rozbija� ob�z. Ponadto
ciernie szarpa�y to wszystko na strz�py.
Po ka�dym nowym dra�ni�ciu jego ramiona i plecy ogarnia� gobelin pal�cego b�lu.
W tej okropnej, suchej jak pieprz d�ungli nie mo�na jednak by�o zrobi� nic
innego, jak czo�ga� si� naprz�d i modli� si�, by ta kr�ta trasa nie zaprowadzi�a
go z powrotem w r�ce wrog�w - ludzi, kt�rzy w�a�ciwie ju� go zabili.
Gdy my�la�, �e piekielne zielsko nigdy si� nie sko�czy, pojawi�a si� przed nim
otwarta przestrze�. G�szcz przecina�a w�ska rozpadlina. W dole widnia�o skalne
rumowisko. Gordon wygramoli� si� wreszcie z ciernistych zaro�li, przetoczy� na
plecy i wbi� wzrok w zamglone niebo, zadowolony cho�by i z tego, �e powietrza
nie paskudzi ju� kompostowa wo� suchego rozk�adu.
"Witajcie w Oregonie - pomy�la� z gorycz�. A my�la�em, �e w Idaho by�o kiepsko".
Uni�s� r�k� i spr�bowa� otrze� sobie py� z oczu.
"A mo�e po prostu robi� si� ju� za stary na takie rzeczy?"
Ostatecznie przekroczy� ju� trzydziestk�, �redni� d�ugo�� �ycia w�drowca w
postkatastroficznej epoce.
"O Bo�e, chcia�bym wr�ci� do domu".
Nie mia� na my�li Minneapolis. Preria by�a w dzisiejszych czasach piek�em. Przez
ponad dziesi�� lat usi�owa� stamt�d uciec. Nie, dom by� dla Gordona czym� wi�cej
ni� jakim� konkretnym miejscem.
"Hamburger, gor�ca k�piel, muzyka, merbromina... - zimne piwo..."
Gdy jego ci�ki oddech uspokoi� si�, na pierwszy plan wysun�y si� inne d�wi�ki
- a� nazbyt wyra�ne odg�osy radosnego pl�drowania. Dobiega�y z odleg�o�ci
jakich� stu st�p w d� zbocza. �miech rozlega� si�, gdy zachwyceni rabusie
grzebali w jego ekwipunku.
"...kilku �yczliwych gliniarzy w s�siedztwie" - doda� Gordon, nie przestaj�c
wylicza� powab�w dawno minionego �wiata.
Bandyci zaskoczyli go, kiedy p�nym popo�udniem popija� herbat� z czarnego bzu
przy ognisku. Od pierwszej chwili, gdy zobaczy�, jak gnaj� wzd�u� szlaku wprost
na niego, zrozumia�, �e tym m�czyznom o zawzi�tych twarzach r�wnie �atwo b�dzie
go zabi�, jak na niego spojrze�.
Nie czeka�, a� zdecyduj�, kt�r� z tych rzeczy zrobi�. Lun�� wrz�tkiem w twarz
pierwszego z brodatych rozb�jnik�w, po czym skoczy� prosto w pobliskie cierniste
krzewy. W �lad za nim hukn�y dwa strza�y i na tym si� sko�czy�o. Zapewne jego
zw�oki nie by�y dla z�odziei warte niemo�liwej do zast�pienia kuli. I tak ju�
zdobyli jego zapasy.
"A przynajmniej tak s�dz�".
Gordon u�miechn�� si� gorzko. Nim usiad� ostro�nie, opieraj�c si� o skaln�
grz�d�, upewni� si�, �e nie mo�na go dostrzec z le��cego w dole zbocza. Oczy�ci�
podr�ny pas z ga��zek i poci�gn�� z wype�nionej do po�owy manierki d�ugi,
rozpaczliwie mu potrzebny �yk.
"Dzi�ki ci, paranojo" - pomy�la�. Od czasu wojny zag�ady ani razu nie pozwoli�,
by pas znalaz� si� dalej ni� trzy stopy od jego boku. By�a to jedyna rzecz,
kt�r� zd��y� z�apa�, nim da� nura w chaszcze.
Gdy wyci�ga� z kabury rewolwer kalibru trzydzie�ci osiem, l�nienie ciemnoszarego
metalu by�o widoczne nawet przez cienk� warstw� kurzu. Dmuchn�� na t�po
zako�czon� bro� i dok�adnie sprawdzi� jej dzia�anie. Cichy trzask za�wiadczy�
delikatnie, lecz dobitnie o mistrzowskim wykonaniu i �mierciono�nej precyzji
wywodz�cych si� z innej epoki. Stary �wiat by� bieg�y nawet w sztuce zabijania.
"Zw�aszcza w sztuce zabijania" - poprawi� si� w my�lach Gordon.
Z le��cego poni�ej zbocza dobiega� ochryp�y �miech.
Z regu�y podczas w�dr�wki �adowa� bro� tylko czterema pociskami. Teraz wyci�gn��
z torby u pasa jeszcze dwa bezcenne naboje i wsadzi� je do pustych kom�r
le��cych poni�ej iglicy i za ni�. "Bezpieczne obchodzenie si� z broni�" nie by�o
ju� istotn� kwesti�, zw�aszcza �e i tak spodziewa� si�, i� umrze dzi� wieczorem.
"Szesna�cie lat pogoni za snem - pomy�la�. Najpierw d�uga, bezowocna walka z
upadkiem... potem wysi�ki maj�ce na celu przetrwanie trzyletniej zimy... a
wreszcie ponad dziesi�� lat w�dr�wek z miejsca na miejsce, wymykania si� zarazie
i g�odowi, walk z przekl�tymi holnistami i sforami dzikich ps�w... p� �ycia
sp�dzone na odgrywaniu roli w�drownego minstrela z ciemnego wieku, wyst�p�w w
zamian za posi�ek, by prze�y� jeszcze jeden dzie�, podczas gdy szuka�em...
jakiego� miejsca..."
Gordon potrz�sn�� g�ow�. Zna� swe marzenia bardzo dobrze. By�y to g�upie
fantazje, na kt�re nie by�o miejsca we wsp�czesnym �wiecie.
"...jakiego� miejsca, gdzie kto� wzi�� na siebie odpowiedzialno��..."
Odp�dzi� od siebie t� my�l. Bez wzgl�du na to, czego szuka�, jego d�uga
pielgrzymka najwyra�niej dobieg�a kresu tutaj, w suchych, zimnych g�rach kraju,
kt�ry ongi� by� wschodnim Oregonem.
S�dz�c po dobiegaj�cych z do�u d�wi�kach, bandyci ju� si� pakowali, gotowi
oddali� si� ze swymi �upami. G�ste po�acie wysuszonych pn�czy zas�ania�y
Gordonowi widok na to, co dzia�o si� poni�ej, za sosnami ponderosa. Wkr�tce
jednak pojawi� si� krzepki m�czyzna w wyp�owia�ym, my�liwskim p�aszczu w
szkock� krat�, oddalaj�cy si� od jego obozu w kierunku p�nocno-wschodnim,
szlakiem opadaj�cym w d� zbocza.
Jego str�j potwierdzi� to, co Gordon niejasno zapami�ta� z pierwszych chwil
ataku. Na szcz�cie napastnicy nie nosili maskuj�cych ubior�w z demobilu...
znaku holnistowskich surwiwalist�w.
"To na pewno tylko zwykli, przeci�tni bandyci, niech ich piek�o poch�onie".
W takim przypadku istnia� cie� szansy, �e plan przeb�yskuj�cy w jego umy�le mo�e
co� da�.
By� mo�e.
Pierwszy z bandyt�w owi�za� sobie wok� pasa zdatn� na ka�d� pogod� kurtk�
Gordona. W prawej r�ce trzyma� powtarzaln� strzelb�, kt�r� w�drowiec przyni�s�
ze sob� a� z Montany.
- Chod�cie! - krzykn�� brodaty rabu�. - Do�� ju� �wi�towania. Zgarnijcie to
wszystko i w drog�!
"Herszt" - uzna� Gordon.
Nast�pny m�czyzna, ni�szy i odziany w bardziej wy�wiechtane �achy, pojawi� si�
szybkim krokiem w polu widzenia. Ni�s� p��cienny plecak i sponiewieran�
strzelb�.
- Ch�opie, co za �up! Trzeba by to uczci�. Jak ju� zataszczymy wszystko na
miejsce, to dasz nam tyle bimbru, ile zechcemy, co, Jas? - Ni�szy z rozb�jnik�w
podskoczy� niczym podekscytowany ptak. - Ch�opie, Sheba i dziewczyny chyba
p�kn�, kiedy us�ysz� o tym ma�ym kr�liku, kt�rego zagonili�my w k�p� g�ogu.
Nigdy nie widzia�em, �eby co� tak szybko zwiewa�o!
Zachichota�.
Gordon zmarszczy� brwi, us�yszawszy obelg� dodan� do poniesionych szk�d. -
Niemal wsz�dzie, gdzie dotar�, wygl�da�o to tak samo - postkatastroficzna
nieczu�o��, do kt�rej nigdy si� nie przyzwyczai�, nawet po tych wszystkich
latach. Spogl�daj�c jednym okiem zza k�py traw porastaj�cych brzeg rozpadliny,
zaczerpn�� g��boko tchu i krzykn��:
- Nie liczy�bym jeszcze na popijaw�, bracie nied�wiedziu!
Adrenalina sprawi�a, �e jego g�os zabrzmia� bardziej piskliwie ni� tego chcia�.
Nie m�g� jednak nic na to poradzi�.
Ros�y m�czyzna pad� niezgrabnie na ziemi�, usi�uj�c skry� si� za najbli�szym
drzewem. Chudy rabu� gapi� si� jednak na zbocze.
- Co... Kto tam jest?
Gordon poczu� niewielk� ulg�. Zachowanie tych sukinsyn�w potwierdza�o, �e nie
byli prawdziwymi surwiwalistami. Z pewno�ci� nie holnistami. W przeciwnym razie
ju� by nie �y�.
Pozostali bandyci - Gordon naliczy� w sumie pi�ciu - pognali wzd�u� szlaku,
d�wigaj�c �upy.
- Padnij! - wrzasn�� do nich w�dz ze swej kryj�wki.
Chudzielec najwyra�niej zda� sobie spraw�, �e jest ca�kiem ods�oni�ty i
po�piesznie do��czy� do swych kompan�w skrytych w podszyciu. Byli tam wszyscy
opr�cz jednego bandyty - faceta o po��k�ej twarzy i upstrzonych siwizn�
czarnych bokobrodach, w tyrolskim kapeluszu na g�owie. Zamiast si� ukry�,
przesun�� si� nieco do przodu, prze�uwaj�c sosnow� ig�� i wpatruj�c si� z uwag�
w g�szcz.
- A po co? - zapyta� ze spokojem. - Ten biedaczyna mia� na sobie niewiele wi�cej
ni� bielizn�, kiedy na niego skoczyli�my. Mamy jego strzelb�. Sprawd�my, czego
chce.
Gordon trzyma� g�ow� nisko, nie m�g� jednak nie zwr�ci� uwagi na leniwy,
afektowany, przeci�g�y ton, jakim m�czyzna przemawia�. Jako jedyny z bandyt�w
by� g�adko ogolony. Nawet z tej odleg�o�ci Gordon dostrzega�, �e jego ubranie
by�o czystsze i staranniej utrzymane.
Gdy herszt warkn�� co� pod nosem, zblazowany bandyta wzruszy� ramionami i bez
po�piechu skry� si� za rozwidlon� sosn�. Schowany zaledwie odrobin�, zawo�a� w
kierunku wzg�rza:
- Jest pan tam, panie kr�liku? Bardzo �a�uj�, �e nie zaczeka� pan, �eby zaprosi�
nas na herbat�. Pami�taj�c jednak o tym, jak Jas i Ma�y Wally zwykli traktowa�
go�ci, nie mog� chyba mie� do pana pretensji, �e da� pan drapaka.
Gordon nie m�g� uwierzy�, �e ma ochot� odpowiedzie� temu g��bowi �artem na �art.
- Tak w�a�nie wtedy sobie pomy�la�em! - zawo�a�. - Dzi�kuj�, �e rozumie pan m�j
brak go�cinno�ci. Swoj� drog�, z kim mam przyjemno��?
Wysoki osobnik u�miechn�� si� szeroko.
- Z kim mam... Ach, kszta�cony! C� za rado��. Up�yn�o tak wiele czasu, odk�d
rozmawia�em z inteligentnym cz�owiekiem - zdj�� tyrolski kapelusz i uk�oni� si�.
- Jestem Roger Everett Septien, w swoim czasie makler Gie�dy Pacyficznej, a
teraz bandyta, kt�ry pana obrabowa�. A co do moich koleg�w...
Zaro�la zaszele�ci�y. Septien nastawi� uszu. Wreszcie wzruszy� ramionami.
- Niestety! - zawo�a� do Gordona. - W normalnej sytuacji skusi�aby mnie okazja
do porz�dnej konwersacji. Jestem pewien, �e brakuje jej panu tak samo jak mnie.
Tak si� jednak niefortunnie sk�ada, �e przyw�dca naszego ma�ego bractwa
rzezimieszk�w nalega, bym si� dowiedzia�, czego pan chce, i zako�czy� spraw�.
Prosz� wi�c wyg�osi� sw�j tekst, panie kr�liku. Zamieniamy si� w s�uch.
Gordon potrz�sn�� g�ow�. Ten go�� najwyra�niej uwa�a� si� za dowcipnego, cho�
jego humor by� czwartego gatunku, nawet wed�ug powojennych standard�w.
- Zauwa�y�em, �e pa�scy koledzy nie zabrali ca�ego mojego ekwipunku. Czy
przypadkowo nie postanowili�cie wzi�� sobie tylko tyle, ile potrzebujecie, a mi
zostawi� chocia� tyle, bym m�g� prze�y�?
Z ni�ej po�o�onych chaszczy dobieg� cienki chichot. Potem do��czy�y do niego
inne ko�skie r�enia. Roger Septien popatrzy� w lewo i w prawo, po czym uni�s�
r�ce. Jego przesadne westchnienie zdawa�o si� sugerowa�, �e przynajmniej on
docenia ironi� zawart� w pytaniu Gordona.
- Niestety - powt�rzy�. - Przypominam sobie, �e wspomnia�em o podobnej
mo�liwo�ci mym wsp�braciom. Na przyk�ad naszym kobietom mog�yby si� na co�
przyda� pa�skie aluminiowe tyczki do namiotu i stela� plecaka, sugerowa�em
jednak, by�my zostawili nylonowy �piw�r i sam namiot, kt�re s� dla nas
bezu�yteczne. Hmm, w pewnym sensie to w�a�nie zrobili�my. Niemniej nie s�dz�, by
poczynione przez Wally'ego... hm, zmiany spotka�y si� z pa�sk� aprobat�.
W krzakach zn�w rozleg� si� piskliwy chichot. Gordon podupad� nieco na duchu.
- A co z moimi butami? Wszyscy wygl�dacie na porz�dnie obutych. Czy zreszt�
pasowa�yby na kt�rego� z was? Nie mogliby�cie ich zostawi�? I kurtki z
r�kawicami?
Septien kaszln��.
- Hmm, tak. To podstawowe pozycje, prawda? Pomijaj�c oczywi�cie strzelb�, kt�ra
nie podlega negocjacjom.
Gordon splun��. "No jasne, ty idioto. Tylko niepoprawny gadu�a powtarza
oczywiste rzeczy".
Ponownie da� si� s�ysze� st�umiony przez listowie g�os herszta bandyt�w. Raz
jeszcze rozleg�y si� chichoty. Z grymasem b�lu na twarzy by�y makler,
westchn�wszy, powiedzia�:
- M�j przyw�dca pyta, co oferuje pan w zamian. Wiem oczywi�cie, �e nie ma pan
nic, musz� jednak zapyta�.
Szczerze m�wi�c, Gordon mia� kilka rzeczy, kt�rych mogliby pragn��: na przyk�ad
wbudowany w pas kompas oraz scyzoryk o wielu ostrzach. Jakie jednak mia� szans�
na zorganizowanie wymiany tak, by wyj�� z niej z �yciem? Nie trzeba by�o
telepatii, by odgadn��, �e te sukinsyny bawi� si� ze sw� ofiar�.
Przepe�ni� go okrutny gniew, zw�aszcza z powodu fa�szywego wsp�czucia
okazywanego przez Septiena. W ci�gu lat, kt�re nast�pi�y po upadku, spotyka� si�
ju� z tym po��czeniem okrutnej pogardy i uprzejmego zachowania u ludzi ongi�
wykszta�conych. Jego zdaniem takie typki by�y o wiele gorsze od tych, kt�rzy po
prostu przystosowali si� do barbarzy�skich czas�w.
- Niech pan pos�ucha! - krzykn��. - Na nic wam te cholerne buty! Nie
potrzebujecie te� w�a�ciwie mojej kurtki, szczoteczki do z�b�w czy notesu. Ta
okolica jest czysta, wi�c po co wam m�j licznik Geigera? Nie jestem a� tak
g�upi, by wierzy�, �e odzyskam strzelb�, ale bez niekt�rych z tamtych rzeczy
zgin�, niech was cholera!
Jego przekle�stwo ponios�o si� echem wzd�u� d�ugiego, g�rskiego zbocza,
pozostawiaj�c za sob� pe�n� napi�cia cisz�. Nagle krzaki zaszele�ci�y i
wyprostowa� si� ros�y herszt bandyt�w. Splun�� pogardliwie w stron� ukrytej
ofiary i strzeli� palcami na pozosta�ych.
- Teraz wiem, �e nie ma broni - oznajmi�. Jego g�ste brwi zw�zi�y si�. Wskaza�
r�k� mniej wi�cej w kierunku Gordona. - Uciekaj, ma�y kr�liku. Uciekaj, bo
obedrzemy ci� ze sk�ry i zjemy na kolacj�!
D�wign�� powtarzaln� strzelb� Gordona, odwr�ci� si� plecami i oddali� �cie�k�,
powoli i oboj�tnie. Pozostali pod��yli za nim ze �miechem.
Roger Septien po�egna� g�rski stok ironicznym wzruszeniem ramion, po czym
zgarn�� swoj� cz�� �up�w i ruszy� za kompanami. Znikn�li za zakr�tem w�skiej
g�rskiej �cie�ki, lecz jeszcze przez wiele minut Gordon s�ysza� cichn�cy w
oddali d�wi�k czyjego� radosnego pogwizdywania.
"Ty imbecylu!" Cho� jego szans� by�y kiepskie, zmarnowa� je ca�kowicie, apeluj�c
do ich rozs�dku i mi�osierdzia. W epoce k��w i pazur�w nikt tego nie robi�,
chyba �e by� bezsilny. Wahanie bandyt�w znikn�o natychmiast, gdy jak g�upiec
poprosi� ich o uczciwe traktowanie.
Oczywi�cie m�g�by wystrzeli� ze swej trzydziestki�semki i zmarnowa� cenn� kul�,
by dowie��, �e nie jest ca�kowicie niegro�ny. W ten spos�b zmusi�by ich, by
ponownie zacz�li traktowa� go powa�nie...
"Dlaczego wi�c tego nie zrobi�em? Czy za bardzo si� ba�em? Zapewne - przyzna�.
Najprawdopodobniej umr� dzi� w nocy z zimna, ale nast�pi to za wiele godzin,
wystarczaj�co du�o, by w tej chwili by�o to tylko abstrakcyjne zagro�enie, mniej
przera�aj�ce i bezpo�rednie ni� pi�ciu bezlitosnych, uzbrojonych facet�w".
Waln�� pi�ci� w otwart� d�o�.
"Och, przesta�, Gordon. Mo�esz zrobi� sobie psychoanaliz� wieczorem, kiedy
b�dziesz zamarza� na �mier�. Wszystko sprowadza si� do tego, �e okaza�e� si�
konkursowym durniem i to zapewne oznacza tw�j koniec".
Podni�s� si� sztywno i zacz�� skrada� si� ostro�nie w d� zbocza. Cho� nie by�
jeszcze w pe�ni got�w przyzna� si� do tego przed sob� samym, czu� narastaj�c�
pewno��, �e istnieje tylko jedno rozwi�zanie, tylko jedno ma�o prawdopodobne,
lecz jedynie mo�liwe wyj�cie z tej katastrofy.
Gdy tylko wydosta� si� spo�r�d chaszczy, poku�tyka� do s�cz�cego si� strumyka,
by obmy� twarz i najgorsze skaleczenia. Odgarn�� z oczu przepocone kosmyki
br�zowych w�os�w. Zadrapania bola�y go jak diabli, lecz �adne z nich nie
wygl�da�o na tyle gro�nie, by sk�oni� go do wydobycia cienkiej tubki cennej
jodyny, kt�r� mia� w torbie u pasa.
Nape�ni� na nowo manierk� i zamy�li� si�.
Opr�cz rewolweru i postrz�pionych �ach�w, scyzoryka i kompasu, w torbie kry� si�
miniaturowy zestaw w�dkarski, kt�ry m�g� si� przyda�, je�li Gordon zdo�a pokona�
g�ry i dotrze� do zlewiska jakiej� porz�dnej rzeki.
A tak�e, oczywi�cie, dziesi�� zapasowych naboi do jego trzydziestki�semki,
ma�ego b�ogos�awionego reliktu cywilizacji przemys�owej.
Na pocz�tku, w czasie zamieszek i wielkiego g�odu, wydawa�o si�, �e jedyn�
rzecz�, kt�rej zapasy s� nieograniczone, jest amunicja. Gdyby tylko Ameryka z
prze�omu stuleci magazynowa�a i rozprowadza�a �ywno�� cho� w po�owie tak
sprawnie, jak jej obywatele gromadzili stosy naboj�w...
Ostre kamienie wbija�y si� w obola��, lew� stop� Gordona, gdy pobieg� ostro�nie
w kierunku swego niedawnego obozowiska. By�o oczywiste, �e w tych na wp�
podartych mokasynach daleko nie zajdzie. Porozdzierane ubranie nie pomo�e mu w
mro�ne, jesienne noce w g�rach, podobnie jak jego pro�by nie wzruszy�y twardych
serc bandyt�w.
Na ma�ej polance, na kt�rej rozbi� ob�z nie dalej ni� jak�� godzin� temu, nie
by�o nikogo, lecz spustoszenia, jakie tam zasta�, przeros�y jego najgorsze
obawy.
Namiot zamieni� si� w stos nylonowych strz�p�w. �piw�r sta� si� ma�� zasp�
rozsypanego g�siego puchu. Jedyn� rzecz�, jak� Gordon znalaz� nie uszkodzon�,
by� smuk�y �uk, kt�ry wystruga� ze �ci�tego, m�odego drzewka, oraz szereg
eksperymentalnych ci�ciw z wn�trzno�ci dzikich zwierz�t.
"Pewnie my�leli, �e to laska". W szesna�cie lat po tym, jak sp�on�a ostatnia
fabryka, bandyci, kt�rzy na niego napadli, w og�le nie dostrzegli potencjalnej
warto�ci, jakiej mog�y nabra� �uk i ci�ciwy w chwili, gdy wreszcie sko�czy si�
amunicja.
Pos�u�y� si� �ukiem, by pogrzeba� w stosie resztek w poszukiwaniu czego� wi�cej,
co da�oby si� uratowa�.
"Nie mog� w to uwierzy�. Zabrali m�j dziennik! Ten m�drala Septien pewnie nie
mo�e si� doczeka� chwili, gdy zasi�dzie, by nad nim �l�cze� podczas �nie�ycy,
chichocz�c nad opisami moich przyg�d i moj� naiwno�ci�, podczas gdy pumy i
myszo�owy b�d� obgryza� do czysta moje ko�ci".
Ca�e jedzenie oczywi�cie znikn�o. Suszone mi�so, torba �upanych ziaren, kt�re
dano mu w ma�ej wiosce w Idaho w zamian za kilka piosenek i opowie�ci, oraz ma�y
zapas cukru lodowatego, kt�ry znalaz� w mechanicznych wn�trzno�ciach ograbionego
automatu sprzedaj�cego.
"Mo�e to i lepiej z tym cukrem" - pomy�la� Gordon, wygrzebawszy z piasku
podeptan�, zniszczon� szczoteczk� do z�b�w.
Dlaczego, u diab�a, musieli to zrobi�?
W p�nym okresie trzyletniej zimy - gdy niedobitki jego plutonu milicji
usi�owa�y w imieniu rz�du, od kt�rego od miesi�cy nikt nie otrzyma� �adnych
wiadomo�ci, strzec jeszcze silos�w z soj� w Wayne w stanie Minnesota - pi�ciu
jego towarzyszy zmar�o z powodu ostrych zaka�e� jamy ustnej. By�y to straszliwe,
pozbawione chwa�y zgony. Nikt nie mia� pewno�ci, czy odpowiedzialny by� jeden z
u�ytych podczas wojny drobnoustroj�w czy te� zimno, g��d i niemal ca�kowity brak
nowoczesnej higieny. Gordon wiedzia� tylko, �e widmo z�b�w gnij�cych w czaszce
by�o jego osobist� fobi�.
"Sukinsyny" - pomy�la�, odrzucaj�c szczoteczk� na bok.
Kopn�� resztki po raz ostatni. Nie znalaz� nic, co kaza�oby mu zmieni� zdanie.
"Grasz na zw�ok�. Jazda. Zr�b to".
Ruszy� naprz�d odrobin� sztywnym krokiem. Wkr�tce jednak pod��a� ju� �cie�k� tak
szybko i cicho, jak tylko potrafi�, �cigaj�c bandyt�w przez suchy jak pieprz
las.
Ich krzepki herszt zapowiedzia�, �e go zjedz�, je�li natkn� si� na niego raz
jeszcze. Kanibalizm by� tu� po wojnie pospolity i ci g�rale mogli zasmakowa� w
"d�ugiej �wini". Mimo to musia� ich przekona�, �e trzeba si� liczy� z
cz�owiekiem, kt�ry nie ma nic do stracenia.
Po przej�ciu oko�o p� mili pozna� dobrze ich �lady: dwa tropy o mi�kkich
zarysach charakterystycznych dla jeleniej sk�ry oraz trzy pozostawione przez
przedwojenne, wibramowe podeszwy. Posuwali si� naprz�d bez po�piechu. M�g�by bez
k�opotu po prostu dogoni� swych wrog�w.
Jego plan nie polega� jednak na tym. Gordon usi�owa� sobie przypomnie� sw�
porann� w�dr�wk� t� sam� tras� w przeciwnym kierunku.
"Ta �cie�ka schodzi w d�, wij�c si� na p�noc po wschodnim zboczu g�ry, a potem
zawraca z powrotem na po�udniowy wsch�d, ku le��cej w dole pustynnej dolinie.
Co si� jednak zdarzy, je�li p�jd� skr�tem nad g��wnym szlakiem i pow�druj�
zboczem? Mo�e mi si� uda ich z�apa�, gdy b�dzie jeszcze jasno... kiedy b�d�
nadal triumfowa�, nie spodziewaj�c si� niczego.
Je�li faktycznie jest tam skr�t..."
Dr�ka wi�a si� spokojnie w d�, na p�nocny wsch�d, ku wyd�u�aj�cym si�
cieniom, w kierunku pusty� wschodniego Oregonu oraz Idaho. Musia� przej��
poni�ej wystawionych przez bandyt�w posterunk�w wczoraj albo dzi� rano. �ledzili
go bez po�piechu, czekaj�c, a� rozbije ob�z. Ich kryj�wka z pewno�ci� znajdowa�a
si� gdzie� w bok od szlaku.
Nawet utykaj�c, Gordon potrafi� porusza� si� bezg�o�nie i szybko. By�a to jedyna
przewaga mokasyn�w nad butami. Wkr�tce us�ysza� gdzie� w przedzie i w dole
niewyra�ne odg�osy.
Grupa �upie�c�w. M�czy�ni �miali si�, sypali �artami. Ich g�osy sprawia�y mu
b�l.
Nie w tym nawet rzecz, �e �miali si� z niego. Nieczu�e okrucie�stwo by�o cz�ci�
obecnego �ycia, a je�li Gordon nie potrafi� si� z tym pogodzi�, to przynajmniej
rozumia�, �e jest dwudziestowiecznym reliktem w dzisiejszym bestialskim �wiecie.
Te d�wi�ki przypomnia�y mu jednak inny �miech i �arty ludzi, kt�rzy kiedy�
dzielili z nim niebezpiecze�stwo.
"Drew Simms - piegowaty s�uchacz kursu wst�pnego medycyny, wiecznie gamoniowato
u�miechni�ty, morderczo skuteczny gracz w szachy i pokera. Holni�ci za�atwili
go, gdy zdobyli Wayne i spalili silosy...
Tiny Kielre - dwukrotnie uratowa� mi �ycie. Gdy le�a� na �o�u �mierci, trawiony
wojenn� �wink�, chcia� tylko, bym czyta� mu bajki..."
By� te� porucznik Van, p�-Wietnamczyk, dow�dca ich plutonu. Dopiero gdy by�o
ju� za p�no, Gordon dowiedzia� si�, �e obcina� w�asne racje �ywno�ciowe, by
odda� je swym ludziom. Na koniec poprosi�, aby pochowano go spowitego w
ameryka�sk� flag�.
Tak d�ugo ju� by� samotny. T�skni� za towarzystwem takich m�czyzn niemal r�wnie
mocno, jak za przyja�ni� kobiet.
Obserwuj�c chaszcze po lewej stronie szlaku, dotar� do polany, kt�ra zdawa�a si�
zapowiada� pochy�� skarp� - by� mo�e skr�t - wiod�c� na p�noc po stromym stoku
g�ry. Suche jak pieprz krzewy trzaska�y, gdy zboczy� ze �cie�ki i zacz�� sam
sobie torowa� drog�. Mia� wra�enie, �e pami�ta znakomite miejsce na zasadzk�:
serpentyn� biegn�c� pod wysok�, kamienn� bram� w kszta�cie podkowy. Snajper
m�g�by ukry� si� tu� nad t� skaln� wynios�o�ci� i grza� z bliska do ka�dego, kto
w�drowa� �cie�k�.
"Je�li tylko zdo�am dotrze� tam przed nimi..."
M�g� przyszpili� ich z zaskoczenia i zmusi� do negocjacji. Fakt, �e nie mia� nic
do stracenia, stwarza� mu pewne mo�liwo�ci. Ka�dy zdrowy na umy�le bandyta
wola�by ocali� �ycie, by nast�pnego dnia obrabowa� kogo� innego. Musia� wierzy�,
�e zechc� si� rozsta� z butami, kurtk� i cz�ci� �ywno�ci, by nie ryzykowa�
utraty jednego czy dw�ch spo�r�d siebie.
Mia� nadziej�, �e nie b�dzie zmuszony nikogo zabi�.
"Och, doro�nij wreszcie!" Jego najgorszym wrogiem w ci�gu najbli�szych kilku
godzin b�d� archaiczne skrupu�y. "Cho� ten jeden raz b�d� bezlitosny".
G�osy dobiegaj�ce ze szlaku ucich�y, gdy szed� na prze�aj stokiem g�ry.
Kilkakrotnie musia� omija� wyszczerbione �leby b�d� po�acie szorstkich,
brzydkich, kolczastych krzew�w. Skupi� si� na jak najszybszym dotarciu do swej
skalnej zasadzki.
"Czy zaszed�em ju� wystarczaj�co daleko?"
Maszerowa� nieust�pliwie naprz�d. Wed�ug jego niedoskona�ej pami�ci zakr�t, o
kt�ry mu chodzi�o, znajdowa� si� za d�ugim �ukiem szlaku wiod�cym na p�noc po
wschodnim stoku g�ry.
W�ska �cie�yna, wydeptana przez zwierz�ta, pozwoli�a mu przemkn�� przez sosnowy
g�szcz. Gordon zatrzymywa� si� cz�sto, by spojrze� na kompas. Stan�� przed
dylematem. By mie� szans� na do�cigni�cie swych wrog�w, musia� trzyma� si� wy�ej
od nich. Je�li jednak b�dzie bieg� zbyt wysoko, mo�e nie�wiadomie min�� sw�j
cel.
A zmierzch by� ju� niedaleko.
Stadko dzikich indyk�w rozpierzch�o si�, gdy wpad� na ma�� polank�. Rzecz jasna,
zmniejszona g�sto�� zaludnienia mia�a zapewne co� wsp�lnego z powrotem dzikich
zwierz�t, by� to jednak tylko jeszcze jeden znak �wiadcz�cy o tym, �e dotar� do
krainy bogatszej w wod� ni� wysuszone tereny Idaho. �uk m�g� kt�rego� dnia
okaza� si� u�yteczny, o ile Gordon po�yje wystarczaj�co d�ugo, by nauczy� si� z
niego strzela�.
Skr�ci� w d� zbocza. Zaczyna� si� niepokoi�. Z pewno�ci� g��wny szlak by� ju�
daleko pod nim, o ile do tego czasu nie zmieni� kilkakrotnie kierunku. Mo�liwe,
�e zap�dzi� si� zbytnio na p�noc.
Wreszcie zda� sobie spraw�, �e wydeptana przez zwierzyn� �cie�ka skr�ca
nieub�aganie na zach�d. Wydawa�o si� te�, �e znowu zaczyna prowadzi� w g�r�, ku
czemu�, co wygl�da�o na nast�pn� g�rsk� prze��cz, spowit� w p�nopopo�udniow�
mg��.
Zatrzyma� si� na chwil�, by odzyska� dech w piersiach oraz okre�li� swe
po�o�enie. By� mo�e by� to kolejny w�w�z wiod�cy przez zimne, na wp� wysch�e
G�ry Kaskadowe a� do doliny Willamette, a potem do Oceanu Spokojnego. Nie mia�
ju� mapy, wiedzia� jednak, �e co najwy�ej par� tygodni marszu w tamtym kierunku
powinno doprowadzi� go do wody, schronienia, strumieni pe�nych ryb, zwierzyny, a
mo�e nawet...
Mo�e nawet jakich� ludzi staraj�cych si� przywr�ci� w �wiecie troch� porz�dku.
Blask s�o�ca pod�wietlaj�cy skraj wysokich chmur przypomina� �wietlist� aureol�.
Przywodzi� na my�l niemal zapomnian� �un� miejskich �wiate�, obietnic�, kt�ra
gna�a go wci�� naprz�d ze �rodkowego zachodu, ka��c mu szuka�. Marzenie, kt�re -
cho� wiedzia�, �e jest czcze - po prostu nie chcia�o go opu�ci�.
Gordon potrz�sn�� g�ow�. W g�rach na pewno czeka� go �nieg, pumy i g��d. Nie
m�g� zrezygnowa� ze swego planu, je�li chcia� �y�.
Cho� z determinacj� pr�bowa� skr�ci� w d�, w�skie, wydeptane przez zwierzyn�
�cie�ki wci�� wiod�y go na p�nocny zach�d. Zakr�t z pewno�ci� by� ju� za nim.
G�ste, suche podszycie zmusi�o go jednak do zag��bienia si� w nowy w�w�z.
Ma�o brakowa�o, by sfrustrowany Gordon nie us�ysza� d�wi�ku. Nagle jednak
zatrzyma� si� i zacz�� nas�uchiwa�.
Czy to by�y g�osy?
Tu� przed nim, w�r�d lasu, otwiera� si� wiod�cy w g�r� stromy par�w. Gordon
p�dzi� w jego stron�, dop�ki nie dostrzeg� zarys�w g�ry, a tak�e innych szczyt�w
�a�cucha, spowitych g�st� mg��. Wysoko na zachodnich zboczach nabiera�a ona
koloru bursztynu, tam za�, gdzie nie dociera�y ju� promienie s�o�ca,
ciemniej�cego fioletu.
Wydawa�o si�, �e d�wi�ki dobiegaj� z do�u, z kierunku wschodniego. Rzeczywi�cie,
by�y to g�osy. Gordon przeszuka� wzrokiem stok g�rski i wypatrzy� wij�c� si� jak
w�� lini� szlaku. W oddali b�ysn�o przelotnie co� kolorowego, co posuwa�o si�
powoli do g�ry przez las.
Bandyci! Dlaczego jednak ponownie ruszyli pod g�r�? To niemo�liwe, chyba �e...
Chyba �e Gordon by� ju� daleko na p�noc od trasy, kt�r� w�drowa� wczoraj.
Musia� min�� miejsce zasadzki i znale�� si� nad �cie�k�. Rozb�jnicy posuwali si�
jej odga��zieniem, kt�rego wczoraj nie zauwa�y�. Wiod�o ono do w�wozu, w kt�rym
si� znajdowa�, a nie do tego, w kt�rym wpad� w pu�apk�.
T�dy z pewno�ci� wiod�a droga do ich bazy!
Spojrza� na g�r�. Tak jest, na zach�d, na wyst�pie nieopodal rzadziej
ucz�szczanej prze��czy dostrzega� miejsce, gdzie mog�a si� kry� ma�a kotlinka.
�atwo by�oby jej broni�. a bardzo trudno odkry� przypadkowo.
Gordon u�miechn�� si� z zawzi�to�ci�. On r�wnie� zawr�ci� na zach�d. Szansa na
zasadzk� umkn�a, je�li jednak si� po�pieszy, mo�e dotrze� do kryj�wki bandyt�w
przed nimi. Niewykluczone, �e b�dzie mia� kilka minut, by ukra�� to, czego
potrzebowa�: �ywno��, ubranie i co�, w czym m�g�by nie�� �upy.
A je�li schronienie nie b�dzie opuszczone?
C�, mo�e mu si� uda wzi�� ich kobiety jako zak�adniczki, by spr�bowa� dobi�
targu.
"To bez por�wnania lepszy pomys�. Tak jak trzymanie w r�kach bomby zegarowej
jest lepsze od biegania z nitrogliceryn�".
Szczerze m�wi�c, wszystkie mo�liwe rozwi�zania wydawa�y mu si� nie do przyj�cia.
Zacz�� biec. Gnaj�c w�sk� �cie�k� wydeptan� przez zwierzyn�, uchyla� si� przed
konarami i omija� wyschni�te pniaki. Wkr�tce ogarn�� go dziwny entuzjazm. Nie
mia� wyj�cia. Jego zwyk�e w�tpliwo�ci nie mog�y mu ju� stan�� na przeszkodzie.
By� niemal na haju od wydzielanej przed walk� adrenaliny. Jego kroki wyd�u�y�y
si�. Ma�e krzewy przemyka�y mu przed oczyma, tworz�c zamazan� plam�. Wyci�gn��
nogi, by przeskoczy� nad zwalonym, zbutwia�ym pniem, dokona� tego z �atwo�ci�...
Przy l�dowaniu jego lew� nog� przeszy� ostry b�l. Co� wbi�o si� w stop� przez
cienk� podeszw� mokasyna. Run�� twarz� w �wir koryta wyschni�tego strumienia.
Przetoczy� si� na plecy, �ciskaj�c kurczowo zranione miejsce. Za�zawionymi,
przymglonymi z b�lu oczyma dostrzeg�, �e potkn�� si� o grub�, tworz�c� p�tl�
stalow� lin�, niew�tpliwie pozosta�o�� po jakim� starodawnym, przedwojennym
wyr�bie lasu. I znowu, cho� w nodze czu� dotkliwy, pulsuj�cy b�l, jego
nask�rkowe my�li by�y niedorzecznie racjonalne.
"Osiemna�cie lat od ostatniego szczepienia przeciw t�cowi. Cudownie".
Ale nie, nie skaleczy� si�, ale tylko potkn��. By�o to jednak wystarczaj�co
nieprzyjemne. Z�apa� si� za udo i zacisn�� usta, staraj�c si� przetrzyma�
straszliwe kurcze.
Wreszcie usta�y. Gordon doczo�ga� si� do zwalonego drzewa, po czym z wielk�
ostro�no�ci� d�wign�� si� i usiad�. Posykiwa� przez zaci�ni�te z�by, gdy fale
b�lu ust�powa�y powoli.
S�ysza�, jak grupa bandyt�w przechodzi zboczem niedaleko pod nim, pozbawiaj�c go
zdobytej przewagi, kt�ra by�a jego jedyn� szans�.
"I tyle zosta�o ze wspania�ych plan�w dotarcia do kryj�wki przed nimi".
Ws�uchiwa� si� w g�osy, dop�ki nie umilk�y w oddali.
Wreszcie spr�bowa� si� podnie��, u�ywaj�c �uku jako laski. Powoli wspar� si�
ca�ym ci�arem na lewej nodze i przekona� si�, �e mo�e na niej stan��, cho�
nadal dr�a�a z b�lu.
"Dziesi�� lat temu po takim upadku zerwa�bym si� na nogi i pobieg�bym dalej bez
chwili zastanowienia. Pog�d� si� z tym. Jeste� prze�ytkiem, Gordon. Zu�y�e� si�.
W dzisiejszych czasach mie� trzydzie�ci cztery lata i by� samotnym znaczy tyle,
co by� gotowym na �mier�".
Nie m�g� ju� zastawi� zasadzki ani nawet �ciga� bandyt�w. Nie tak wysoko w g�r�,
ku widocznej na stoku prze��czy. Pr�by wytropienia ich w bezksi�ycow� noc nie
mia�yby sensu.
Przeszed� kilka krok�w. Pulsuj�cy b�l uspokaja� si� powoli. Wkr�tce m�g� ju�
i��, nie wspieraj�c si� zbyt mocno na prowizorycznej lasce.
�wietnie, ale dok�d? Mo�e powinien wykorzysta� resztk� dnia, by znale�� jak��
jaskini� albo stos sosnowych igie�, cokolwiek, co da�oby mu szans� na prze�ycie
nocy.
Ch��d wzmaga� si�. Gordon obserwowa� cienie wspinaj�ce si� coraz wy�ej nad
pustynne dno doliny. ��czy�y si� ze sob�, pogr��aj�c w mroku stoki niedalekich
g�r. Coraz czerwie�sze s�o�ce opuszcza�o ostro�nie promienie przez szczeliny w
�a�cuchu �nie�nych turni wznosz�cych si� po lewej stronie.
Spojrza� na p�noc. Nie potrafi� jeszcze znale�� w sobie energii potrzebnej, by
si� ruszy�. Wtem dostrzeg� nag�y rozb�ysk �wiat�a, ostry refleks na tle
falistego, zielonego lasu, porastaj�cego przeciwleg�y stok tego w�skiego w�wozu.
Wci�� oszcz�dzaj�c obola�� stop�, Gordon post�pi� kilka krok�w naprz�d.
Zmarszczy� czo�o.
Po�ary las�w, kt�re spustoszy�y tak wielkie po�acie suchych G�r Kaskadowych,
oszcz�dzi�y g�sty b�r pokrywaj�cy tamt� cz�� stoku. Niemniej znajdowa�o si� tam
co�, co odbija�o �wiat�o s�oneczne niczym lustro. Ukszta�towanie pobliskich
wzg�rz sugerowa�o, �e mo�na to dostrzec jedynie z miejsca, w kt�rym sta�, i to
tylko p�nym popo�udniem.
A wi�c jego domys�y by�y b��dne. Schronienie bandyt�w nie znajdowa�o si� w
odleg�ej kotlinie w g�rze w�wozu, lecz znacznie bli�ej. Zdradzi� mu to jedynie
szcz�liwy traf.
"A wi�c dajesz mi teraz znaki? Teraz? - oskar�y� �wiat. Ca�kiem jakbym nie mia�
pod dostatkiem k�opot�w, rzucasz mi brzytwy, kt�rych mog� si� chwyci�?"
Nadzieja by�a jak na��g. Gna�a go na zach�d przez p� �ycia. W par� chwil po
tym, jak omal si� podda�, zacz�� tworzy� zarysy nowego planu.
Czy m�g� podj�� pr�b� obrabowania chaty pe�nej uzbrojonych m�czyzn? Wyobrazi�
sobie, jak otwiera kopniakiem drzwi, bandyci wyba�uszaj� oczy ze zdumienia, a on
wszystkich terroryzuje trzymanym w jednej r�ce rewolwerem, drug� za� ich wi��e!
Dlaczego by nie? Niewykluczone, �e si� spili, a on by� wystarczaj�co
zdesperowany, by tego spr�bowa�. Czy m�g�by wzi�� zak�adnik�w? Do diab�a, nawet
mleczna koza by�aby dla nich cenniejsza ni� jego buty! Za schwytan� kobiet�
powinien otrzyma� w zamian wi�cej.
Ten pomys� wywo�a� cierpki smak w jego ustach. Po pierwsze, powodzenie planu
zale�a�o od tego, czy herszt bandyt�w zachowa si� rozs�dnie. Czy ten sukinsyn
dostrze�e sekretn� moc ukryt� w zdesperowanym cz�owieku i pozwoli odej�� z tym,
czego mu potrzeba?
Gordon widywa� ju�, jak ludzie powodowani dum� robili g�upie rzeczy. Zdarza�o
si� tak w wi�kszo�ci przypadk�w.
"Je�li dojdzie do po�cigu, jestem ugotowany. W tej chwili nie zdo�a�bym
prze�cign�� nawet borsuka".
Popatrzy� na widoczne po drugiej stronie w�wozu odbicie i doszed� do wniosku, �e
w ostatecznym rozrachunku ma bardzo ograniczony wyb�r.
Pocz�tkowo posuwa� si� powoli. Noga nadal go bola�a. Mniej wi�cej co sto st�p
musia� si� zatrzymywa�, by sprawdzi�, czy na krzy�uj�cych si� i rozwidlaj�cych
�cie�kach nie wida� �lad�w nieprzyjaciela. Z�apa� si� te� na tym, �e przygl�da
si� cieniom w poszukiwaniu ewentualnych zasadzek. Zabroni� tego sobie. Ci faceci
nie byli holnistami. W gruncie rzeczy sprawiali wra�enie leniwych. Przypuszcza�,
�e ich warty b�d� blisko domu, je�li w og�le jakie� wystawiali.
Gdy �wiat�o os�ab�o, przesta� dostrzega� �lady odci�ni�te w �wirowatej glebie.
Wiedzia� jednak, dok�d idzie. Nie widzia� ju� po�yskuj�cego odbicia, ale par�w
rysuj�cy si� na przeciwleg�ej skarpie g�rskiego siod�a tworzy� ciemn�,
poro�ni�t� na brzegach drzewami liter� ,,V". Gordon wybra� najwygodniejsz�
�cie�k� i pop�dzi� naprz�d.
Ciemno�� zapada�a szybko. Od zamglonych g�rskich zboczy wia� silny wiatr, zimny
i wilgotny. Gordon poku�tyka� wzd�u� koryta wyschni�tego strumienia. Wspinaj�c
si� serpentynami, wspiera� si� na swej lasce. Nagle, gdy s�dzi�, �e jest ju� nie
dalej jak �wier� mili od celu, �cie�ka znikn�a.
Uni�s� r�ce, by os�oni� twarz, i spr�bowa� ruszy� bezg�o�nie przez suche
podszycie. Zwalczy� gro�ne, uporczywe pragnienie kichni�cia, wywo�ane unosz�cym
si� w powietrzu py�em.
Zimna, nocna mg�a sp�ywa�a w d� g�rskich stok�w. Wkr�tce grunt l�ni� ju� od
s�abo po�yskuj�cego szronu. Mimo to Gordon dygota� nie tyle z zimna, co z
podenerwowania. Wiedzia�, �e jest coraz bli�ej. Tak czy owak, czeka�o go
spotkanie ze �mierci�.
W m�odo�ci czyta� o bohaterach, historycznych i literackich. Niemal ka�dy z
nich, gdy nadchodzi� moment dzia�ania, potrafi� jako� odsun�� na bok swe
osobiste problemy - niepok�j, dezorientacj� czy trwog� - przynajmniej na czas
trwania zagro�enia. Umys� Gordona nie funkcjonowa� jednak w ten spos�b.
Wype�nia� si� tylko wizjami coraz to nowych komplikacji, wirem �al�w.
Nie w tym rzecz, �e mia� w�tpliwo�ci, co nale�y zrobi�. Wed�ug wszelkich
przyj�tych przez niego norm by� to s�uszny uczynek. Konieczny dla ocalenia
�ycia. Poza tym, je�li i tak mia� umrze�, m�g� przynajmniej uczyni� g�ry nieco
bezpieczniejszym miejscem dla nast�pnego w�drowca, zabieraj�c ze sob� kilku z
tych sukinsyn�w.
Mimo to im bli�ej by�a chwila konfrontacji, tym wyrazi�ciej zdawa� sobie spraw�,
�e nie pragnie, by jego dharma osi�gn�a podobny stan. W�a�ciwie nie chcia�
zabi� �adnego z tych facet�w.
Zawsze tak by�o, nawet wtedy, gdy wraz z ma�ym plutonem porucznika Vana usi�owa�
pom�c w utrzymaniu pokoju w resztce pa�stwa, kt�re ju� umar�o.
Potem za� wybra� �ycie minstrela, w�drownego aktora i robotnika - cz�ciowo po
to, by ci�gle pozostawa� w ruchu, poszukuj�c istniej�cego gdzie� �wiat�a.
Niekt�re z ocala�ych powojennych spo�eczno�ci by�y otwarte dla obcych. Kobiety
oczywi�cie zawsze by�y mile widziane, ale niekiedy przyjmowano te� m�czyzn.
Cz�sto jednak kry� si� w tym jaki� haczyk. Nierzadko nowy m�czyzna musia� zabi�
kogo� w pojedynku, by mie� prawo zasiada� za wsp�lnym sto�em, b�d� te� przynie��
skalp cz�onka wrogiego klanu, aby dowie�� swej dzielno�ci. Na r�wninach i w
G�rach Skalistych zosta�a ju� tylko garstka prawdziwych holnist�w. Jednak�e
wiele ocala�ych plac�wek, kt�re napotka�, wymaga�o rytua��w, w kt�rych nie
zamierza� bra� udzia�u.
Mimo to sta� teraz tutaj, licz�c kule, a jaka� cz�� jego ja�ni rozwa�a�a
ch�odno, czy je�li b�dzie strzela� celnie, wystarczy ich na wszystkich bandyt�w.
Drog� zagrodzi�y mu znowu rzadkie zaro�la je�ynowe. Niedostatek owoc�w
nadrabia�y obfito�ci� cierni. Tym razem Gordon ruszy� brzegiem g�szczu,
ostro�nie toruj�c sobie drog� w coraz g��bszej ciemno�ci. Jego poczucie kierunku
- udoskonalone przez czterna�cie lat w�dr�wki - funkcjonowa�o automatycznie.
Porusza� si� bezg�o�nie i uwa�nie, nie porzucaj�c toku w�asnych my�li.
Og�lnie rzecz bior�c, by�o zdumiewaj�ce, �e cz�owiek taki jak on prze�y� a� tak
d�ugo. Wszyscy, kt�rych zna� lub podziwia� jako ch�opiec, byli martwi, podobnie
jak �ywione przez nich nadzieje. Wygodny �wiat, stworzony dla takich jak on
marzycieli, rozpad� si�, gdy Gordon mia� zaledwie osiemna�cie lat. Ju� dawno
zda� sobie spraw�, �e jego uporczywy optymizm musi by� form� histerycznego
ob��du.
"Do diab�a, w dzisiejszych czasach wszyscy maj� �wira. Tak - odpowiedzia� sam
sobie. Ale paranoja i depresja maj� teraz warto�� przystosowawcz�. Idealizm jest
po prostu g�upi".
Zatrzyma� si� obok ma�ej, barwnej plamki. Rozgarn�� ciernie i ujrza� w
odleg�o�ci oko�o jarda pojedyncz� k�p� czarnych jag�d, najwyra�niej przeoczon�
przez miejscowego baribala. Mg�a wzmocni�a zmys� w�chu Gordona. Wyczuwa� w
powietrzu s�ab� wo� jesiennej st�chlizny.
Nie zwa�aj�c na ostre kolce, wyci�gn�� r�k� i zerwa� gar�� kleistych owoc�w. Ich
cierpka s�odycz mia�a w jego ustach dziko�� samego �ycia.
Mrok zapad� ju� niemal zupe�ny. Przez ciemne chmury prze�wieca�y nieliczne,
blade gwiazdy. Zimny wiatr szarpa� rozdart� koszul� Gordona, przypominaj�c mu,
�e czas ju�, by wykona� swoj� robot�, nim d�onie zgrabiej� mu tak, �e nie b�dzie
w stanie nacisn�� spustu.
Omijaj�c ostatni odcinek g�szczu, otar� lepkie d�onie o spodnie. Nagle, w
odleg�o�ci oko�o stu st�p, dostrzeg� b�ysk du�ej, szklanej szyby, l�ni�cej w
s�abej po�wiacie nieba.
Zanurkowa� z powrotem za cierniste krzewy. Wyci�gn�� rewolwer i przytrzyma�
prawy nadgarstek lew� d�oni�, czekaj�c, a� oddech mu si� uspokoi. Nast�pnie
sprawdzi� dzia�anie broni. Trzasn�a cicho, jakby z delikatnym, mechanicznym
samozadowoleniem. Czu� w kieszeni na piersi ci�ar zapasowej amunicji.
W g�szczu niebezpiecznie by�o porusza� si� szybko lub gwa�townie. Gordon napar�
na krzaki, kt�re ust�pi�y lekko. Nie przej�� si� kilkoma nast�pnymi
zadrapaniami. Zamkn�� oczy i zacz�� medytowa� w poszukiwaniu spokoju i - tak
jest - przebaczenia.
Owia� go powiew ch�odnej mg�y. "Nie - westchn��. Nie ma innego wyj�cia". Uni�s�
bro� i odwr�ci� si�.
Budynek wygl�da� do�� osobliwie. Cho�by dlatego, �e odleg�a tafla szk�a by�a
ciemna.
By�o to dziwne, lecz jeszcze bardziej niezwyk�a by�a cisza. Gordon oczekiwa�, �e
bandyci rozpal� ogie� i b�d� g�o�no �wi�towa�.
Zrobi�o si� ju� niemal tak ciemno, �e nie m�g� dostrzec w�asnej d�oni. Ze
wszystkich stron otacza�y go drzewa, majacz�ce w mroku niczym pot�ne trolle.
S�abo widoczna szyba rysowa�a si� na tle jakiej� czarnej konstrukcji. K��bi�ce
si� chmury odbija�y si� w niej srebrzystym blaskiem. Pomi�dzy Gordonem a jego
celem unosi�y si� cienkie strz�py mg�y, kt�re zamazywa�y obraz i sprawia�y, �e
wszystko migota�o.
Ruszy� powoli naprz�d. Prawie ca�� uwag� skupia� na tym, po czym szed�. To nie
by� odpowiedni moment, by nadepn�� na such� ga��zk� albo przebi� sobie stop�
ostrym kamieniem, teraz, gdy pow��czy� nogami w ciemno�ci.
Podni�s� wzrok i raz jeszcze nawiedzi�o go niesamowite wra�enie. Z budynkiem,
kt�ry widzia� przed sob�, co� by�o nie w porz�dku. Gordon dostrzega� niemal
wy��cznie jego zarys za po�yskuj�cym s�abo szk�em. Z jakiego� powodu budowla
wygl�da�a dziwnie. Przypomina�a pude�ko. Wydawa�o si�, �e wi�kszo�� jej g�rnej
cz�ci zajmuje okno. To, co znajdowa�o si� poni�ej, przywodzi�o na my�l raczej
metal ni� pomalowane drewno. Na rogach...
Mg�a zg�stnia�a. Gordon zda� sobie spraw�, �e jego ocena odleg�o�ci by�a b��dna.
S�dzi�, �e patrzy na dom b�d� wielk� chat�. Gdy si� zbli�y�, zrozumia�, �e
konstrukcja jest w rzeczywisto�ci znacznie mniej oddalona ni� mu si� zdawa�o.
Jej kszta�t by� znajomy, ca�kiem jakby...
Nadepn�� stop� na ga��zk�. Rozleg� si� g�o�ny trzask! Przykucn��, wpatruj�c si�
w mrok z rozpaczliwym nat�eniem, przekraczaj�cym mo�liwo�ci wzroku. Wyda�o mu
si�, �e gor�czkowa moc, nap�dzana przera�eniem, trysn�a mu z oczu i za��da�a,
by opary rozst�pi�y si�, ods�aniaj�c widok.
Sucha mg�a nagle przed nim opad�a, ca�kiem jakby go us�ucha�a. Gdy �renice
Gordona si� rozszerzy�y, zobaczy�, �e znajduje si� w odleg�o�ci niespe�na dw�ch
metr�w od okna... odbicia w�asnej twarzy o wyba�uszonych oczach i potarganych
w�osach, i ujrza�, na�o�on� na swe oblicze, pustook�, ko�ciotrupi�, �mierteln�
mask� - skryt� pod kapturem czaszk�, u�miechaj�c� si� na znak powitania.
Skuli� si�, zahipnotyzowany. Wzd�u� kr�gos�upa przemkn�� dreszcz zgrozy. Nie by�
w stanie u�y� broni, ani wydoby� z krtani �adnych d�wi�k�w. Mg�a zawirowa�a
wok� niego. Wyt�a� s�uch, by us�ysze� co�, co by dowiod�o, �e naprawd� ogarn��
go ob��d. Ze wszystkich si� pragn��, by trupia g�owa okaza�a si� omamem.
Biedny Gordon!
Grobowa wizja nak�ada�a si� na jego odbicie. Wydawa�o si�, �e l�ni, pozdrawiaj�c
go. Przez wszystkie te straszliwe lata �mier� - w�a�cicielka �wiata - ani razu
nie ukaza�a si� mu jako widmo. Ot�pia�y Gordon nie potrafi� zrobi� nic innego,
jak us�ucha� polecenia wywodz�cej si� z Elsynoru postaci. Czeka�, niezdolny
oderwa� wzroku ani nawet si� poruszy�. Czaszka i jego twarz... jego twarz i
czaszka... Schwyta�a go ona bez walki, a teraz wydawa�o si�, �e wystarczy jej
u�miech.
Na koniec przysz�o mu z pomoc� co� tak prozaicznego, jak ma�pi odruch.
Bez wzgl�du na to jak hipnotyzuj�cy czy przera�aj�cy, �aden niezmienny obraz nie
mo�e bez ko�ca przykuwa� ludzkiej uwagi. Nie wtedy, kiedy nic si� najwyra�niej
nie dzieje, nic nie zmienia. W chwili gdy zawiod�y go odwaga i wykszta�cenie,
gdy jego system nerwowy odm�wi� pos�usze�stwa - w�adz� wreszcie przej�a nuda.
Wypu�ci� z p�uc powietrze. Us�ysza�, jak gwi�d�e mu mi�dzy z�bami. Poczu�, �e
jego oczy bez rozkazu �wiadomo�ci odwracaj� si� od oblicza �mierci.
Do cz�ci jego ja�ni dotar�o, �e okno jest wprawione w drzwi. Tu� przed nim by�a
klamka. Po lewej stronie drugie okno. Po prawej... po prawej by�a maska.
Maska...
Maska d�ipa.
Maska porzuconego, zardzewia�ego d�ipa spoczywaj�cego w p�ytkiej koleinie
le�nego parowu...
Zamruga� powiekami i spojrza� na prz�d skorodowanego wehiku�u z dawnymi znakami
rz�du Stan�w Zjednoczonych oraz szkielet nieszcz�snego, martwego urz�dnika
pa�stwowego, kt�ry le�a� wewn�trz z czaszk� przyci�ni�t� do szyby po stronie
pasa�era, zwr�con� przodem w stron� Gordona.
Jego ulga i zawstydzenie by�y tak wielkie, �e zd�awione westchnienie, jakie z
siebie wyda�, wydawa�o si� niemal ektoplazmatyczne. Gordon stan�� na nogi. By�o
to tak, jakby wyprostowa� si� z pozycji p�odowej. Narodzi� si�.
- Oj. O jejku - powiedzia� po to tylko, by us�ysze� w�asny g�os. Zatoczy�
szeroki kr�g wok� pojazdu, poruszaj�c r�kami i nogami. Wpatrywa� si� obsesyjnie
w martwego pasa�era. Wraca� do rzeczywisto�ci. Oddycha� g��boko. Jego puls
uspokoi� si�, a szum w uszach stopniowo cich�.
Wreszcie usiad� na le�nej �ci�ce, opieraj�c si� plecami o ch�odne drzwi po
lewej stronie d�ipa. Dr�a�. Musia� u�y� obu r�k, by zabezpieczy� rewolwer i
schowa� go do kabury. Nast�pnie wydoby� manierk� i poci�gn�� powoli kilka
pot�nych �yk�w. �a�owa�, �e nie ma czego� mocniejszego, lecz w tej chwili woda
mia�a smak tak s�odki, jak samo �ycie.
Zapad�a ju� g��boka noc. Ch��d przeszywa� do szpiku ko�ci. Mimo to Gordon przez
kilka chwil odwleka� oczywist� decyzj�. Nie mia� ju� szans na odnalezienie
kryj�wki bandyt�w. Zbyt d�ugo pod��a� fa�szywym tropem przez pogr��on� w
atramentowym mroku g�usz�. Samoch�d zapewnia� przynajmniej jakie� schronienie,
lepsze ni� cokolwiek innego w okolicy.
Podni�s� si� i dotkn�� d�oni� klamki, przypominaj�c sobie ruch, kt�ry ongi� by�
drug� natur� dla dwustu milion�w jego rodak�w. Ruch ten po chwili oporu zmusi�
klamk� do ust�pienia. Drzwi skrzypn�y g�o�no, gdy poci�gn�� ze wszystkich si� i
otworzy� je. W�lizn�� si� na pokryte sp�kanym winylem siedzenie i zbada� wn�trze
pojazdu.
By� to jeden z tych d�ip�w, w kt�rych kierowca siedzia� po prawej stronie. W
zamierzch�ych czasach, przed wojn� zag�ady, u�ywa�a ich poczta. Martwy listonosz
- to co z niego zosta�o - le�a� skulony na drugim siedzeniu. Gordon stara� si�
na razie nie patrze� na szkielet.
Skrzynia pojazdu by�a niemal ca�kowicie wype�niona brezentowymi workami. Zapach
starego papieru wype�nia� ma�� kabin� przynajmniej r�wnie intensywnie, jak s�aby
ju� od�r zmumifikowanych szcz�tk�w.
Z pe�nym nadziei okrzykiem Gordon z�apa� za metalow� manierk� le��c� obok
d�wigni zmiany bieg�w. Plusn�o! By utrzyma� w sobie p�yn przez szesna�cie lub
wi�cej lat, musia�a by� szczelnie zamkni�ta. Z przekle�stwem na ustach kr�ci� i
podwa�a� zakr�tk�. Uderzy� ni� o drzwi, po czym zaatakowa� ponownie.
Frustracja sprawi�a, �e oczy zasz�y mu �zami, wreszcie jednak poczu�, �e
zakr�tka ust�puje. Wkr�tce ucieszy�y go powolne, oporne obroty, a potem
uderzaj�cy do g�owy, zapami�tany z dawnych czas�w aromat whisky.
"Mo�e jednak by�em grzecznym ch�opcem. Mo�e B�g rzeczywi�cie istnieje".
Poci�gn�� �yk. Kaszln��, gdy rozgrzewaj�cy ogie� sp�yn�� mu w d� prze�yku.
Jeszcze dwa ma�e hausty i opad� na fotel. Jego oddech brzmia� niemal jak
westchnienie.
Nie by� jeszcze gotowy do zdj�cia kurtki zwisaj�cej z w�skich ramion szkieletu.
Z�apa� za worki - oznaczone napisami POCZTA STAN�W ZJEDNOCZONYCH i okry� si�
nimi ze wszystkich stron. Pozostawi� drzwi lekko uchylone, by wpu�ci� do �rodka
�wie�e, g�rskie powietrze, po czym zakopa� si� z manierk� w d�oni pod workami
jak pod kocami.
Wreszcie spojrza� na swego gospodarza, kontempluj�c ozdobione ameryka�sk� flag�
naramienniki kurtki martwego urz�dnika pa�stwowego. Odkr�ci� manierk�. Tym razem
wzni�s� j� ku strojowi z kapturem.
- Mo�e pan wierzy� lub nie, panie listonoszu, ale zawsze uwa�a�em, �e
wykonujecie dobr� i uczciw� robot�. Och, dla wielu byli�cie ch�opcami do bicia,
ja jednak wiem, jak ci�ka to by�a praca. By�em z was dumny, nawet jeszcze przed
wojn�. Ale to, panie pocztowcu... - uni�s� manierk� - ...to wi�cej ni� m�g�bym
si� kiedykolwiek spodziewa�! Uwa�am, �e moje podatki zosta�y dobrze
wykorzystane.
Wypi� �yk na cze�� listonosza. Kaszln�� lekko, lecz poczucie ciep�a sprawi�o mu
rado��.
Usadowi� si� g��biej mi�