Otto Basil - Brunatna rapsodia
Szczegóły |
Tytuł |
Otto Basil - Brunatna rapsodia |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Otto Basil - Brunatna rapsodia PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Otto Basil - Brunatna rapsodia PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Otto Basil - Brunatna rapsodia - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Brunatna rapsodia
waldi0055 Strona 1
Strona 2
Brunatna rapsodia
waldi0055 Strona 2
Strona 3
Brunatna rapsodia
waldi0055 Strona 3
Strona 4
Brunatna rapsodia
waldi0055 Strona 4
Strona 5
Brunatna rapsodia
waldi0055 Strona 5
Strona 6
Brunatna rapsodia
waldi0055 Strona 6
Strona 7
Brunatna rapsodia
9 listopada 196... roku była sobota. W uliczkach Heydrich
— Heydrich w paśmie górskim Kyffhauser — zimny wiatr
zacinał leniwie deszczem, strącając z drzew ostatnie liście. Czuć
było zapach śniegu, wilgoci i rozkładu. Słabe światło późnego
poranka tłumiło wszelkie barwy; w gęstym, przepływającym
białymi oparami półmroku przedmioty wydawały się blade
i nierzeczywiste.
9, 10 i 11 listopada były właściwie dniami surowo nakaza-
nej żałoby narodowej. Ale wspomnienie wielkiej hańby 1918 ro-
ku zatarło się stopniowo nawet w partii, tak więc nastrój, ja-
ki panował tego mglistego jesiennego poranka, nie odznaczał
się niczym szczególnym. Zaczynał się dzień, dzień jak każdy
inny.
Hóllriegl, po wzięciu zimnego prysznica, sprężystym kro-
kiem, niemal podskakując, zbiegał po schodach do swego po-
koju przyjęć. Wyglansowane oficerki skrzypiały na drewnia-
nych stopniach. Jak to już nieraz ostatnio bywało, zżymał się
na Burjaka, który zapomniał wyczyścić metalowy szyld na
drzwiach i w ogóle coraz bardziej zaniedbywał swoje obowiąz-
ki. (Zbyt dobrze traktował niewolników — jego stały błąd).
Na tabliczce można było przeczytać wygrawerowane gotyckimi
literami:
ALBIN TOTILA HOLLRIEGL
tropiciel radiacji
NS Zrzeszenie Różdżkarstwa, biuro w Heydrich
usuwanie wszelkiego rodzaju szkód popromiennych
wykrywanie wahadełkiem okoliczności życiowych
elektrody ochronne, ozdoby radowe, pasy oscylacyjne
łańcuszki odpromienne zgodne z normami VDI'
waldi0055 Strona 7
Strona 8
Brunatna rapsodia
dla instrumentów sydcryjskich
nordyckie doradztwo bytowe
przyjmuje codziennie od 9 do 11 oprócz sobót
w niedziele i święta nieczynne
WOJNA PROMIENIOM ZIEMSKIM!
Giromanta, a więc wróżący z ruchów wahadełka, przemie-
rzył surowo urządzoną poczekalnię z dwunastoma krzesłami
ustawionymi gwiaździście wokół stołu i wszedł do swego gabi-
netu, który służył mu także jako laboratorium oraz miejsce
ćwiczeń odprężających i kontemplacyjnych. Przed portretem
sędziwego Fuhrera, zajmującym prawic całą, bardzo wąską
ścianę czołową, uniósł ramię w niemieckim pozdrowieniu, wy-
suwając klatkę piersiową do przodu i dziarsko stukając obca-
sami. Portret Fuhrera, barwna reprodukcja naturalnej wiel-
kości, mocno już zrudział, tak iż jarzył się niby w promie-
niach zachodzącego słońca; rysy męża, z których biła fana-
tyczna stanowczość i niezłomna wola zwycięstwa, wydawały się
dzięki temu miększe i łagodniejsze, rzec by można, w więk-
szym stopniu znamionowały ojca narodu. Równocześnie jed-
nak, a wrażenie to potęgowało się z każdym dniem, pokrywają-
ca stopniowo portret różowa poświata miała w sobie coś z mi-
gotliwego blasku odległego pożaru. Tę przypaloną czerwień
Hollriegl wyczuwał niemal powonieniem i za każdym razem,
ilekroć mimo woli spoglądał na zdjęcie, tego rodzaju odczucia,
będące przypuszczalnie tylko urojeniami, przyprawiały go o po-
sępne myśli. Fuhrer podupadał na zdrowiu; wiedział o tym
pomimo ścisłej blokady informacyjnej cały naród, a szeptało
pół kuli ziemskiej.
Hollriegl, przygnębiony, przysunął się z krzesłem do biurka,
waldi0055 Strona 8
Strona 9
Brunatna rapsodia
dobry nastrój prysł, zniknęło także dobre samopoczucie i wra-
żenie bezpieczeństwa. Biurko zakrywały stosy listów, formu-
larzy, broszur i wycinków prasowych; pośród tej powodzi pa-
pierów rzeczony Burjak, były nauczyciel pomocniczy z Warthe
* Verein Deutscher Ingenieure — Związek Inżynierów Niemieckich.
gau, przydzielony Hollrieglowi z obozu dla podludzi w Hey-
drich (UmL2 1238), zostawił mu na blaszanej tacy śniadanie.
Hollriegl jadł bez apetytu i śpieszniej niż zazwyczaj. Podczas
posiłku przeglądał z roztargnieniem ostatni numer „Odynowej
Zagwi“, organu Niemieckiego Różdżkarstwa. Jego spojrzenie
prześlizgnęło się po otwartej książce, był to Podręcznik okru-
cieństwa Schultzego-Russinga; rozdział, który Hollriegl rozpoczął
wczoraj w nocy i znał już w połowic na pamięć, traktował o du-
chowych metodach hartowania rasy aryjskiej, zwłaszcza o właś-
ciwym obchodzeniu się z niewolnikami. Tuż przed pójściem do
łóżka kartkował bogato ilustrowane tomisko, ale nie po to, żeby
się podbudować duchowo, jak nakazywała instrukcja, lecz by
oddawać się pewnym, jak musiał przyznać przed samym sobą,
zdrożnym fantazjom.
Wkrótce powinna nadejść poczta. Hollriegl rzucił przelotne
spojrzenie na kalendarz terminowy. Była sobota, jedyny dzień
powszedni, kiedy nie musiał przyjmować pacjentów. Wstał
późno i dobrze mu to zrobiło, Wielkie Budzenie Narodu, emi-
towane w świat przez wszystkie stacje radiowe, po prostu
przespał. („Znowu się nie sprężyłem!“) W poczuciu winy Holl-
riegl wcisnął klawisz radia i z głośnika popłynął zaraz llegma-
tyczny namaszczony głos: „Wszelkie życic jest łaską. Bycie
niemieckim chrześcijaninem nie jest niczym innym, tylko prag-
nieniem uświęcenia wszystkiego, co ziemskie. Szlachectwo pra-
waldi0055 Strona 9
Strona 10
Brunatna rapsodia
cy, raj na ziemi, aktywnie i w dziecięctwie bożym, bez tęsknego
wypatrywania tamtego świata, co czyni jeno człowieka istotą
bierną. Tak rozumiemy my, niemieccy...“ Godzina umocnienia
duchowego Ogólnoniemieckicgo Ruchu Chrześcijan Rzeszy.
Myśli Hollriegla powędrowały dalej — ku pewnym prężnym
kształtom — prędko jednak wróciły do tego, o czym ględził
2
UmL — Untermenschenlager………………………………………………………………...
głos: „...A jeśli przyjdzie ktoś, jeden z tych, co wciąż jeszcze
nie chcą pojąć, że ich kapłańskie pośrednictwo się skończyło,
i zarzuci nam mesjański kult Fuhrera czy wręcz próżne samou-
bóstwienie partii i narodu, temu damy tutaj zdecydowany
odpór... “
O dziesiątej, tak miał zanotowane w kalendarzu, w lokal-
nym domu partii zaczynały się, jak w każdą sobotę, zajęcia
w ramach kursu dla funkcjonariuszy niższej kategorii zaszere-
gowania C-2. Obowiązkowe szkolenie poświęcone Nowemu Po-
rządkowi wprowadzonemu przez partię na terenach czandal-
skich, ze szczególnym uwzględnieniem rosyjskich okręgów len-
nych. Prowadzącego kurs — był to jeden z Waregów, tak nazy-
wano teraz na Wschodzie funkcjonariuszy szacownej SD3 oraz
Deutsche Selbstschutz — Hollriegl znał tylko przelotnie. Nic
przepadał za nim. No cóż, mimo to musiał być na kursie.
Godzina jedenasta: pogadanka dla saksońsko-siedmiogrodzkich
pimpfów4, którzy przebywali na obozie zimowym w Sachsen-
burgu koło Heldrungen, zorganizowanym pod hasłem „Dwa
razy Compiegne: 11 listopada 1918, 21 czerwca 1940. Zesta-
wienie porównawcze“. Miał napisać z tego relację, nudna sprawa
rutynowa, dla „Kyffhauser-Bote“, ponieważ Kummernuss za-
chorował na grypę. Potem zamierzał w redakcji podyktować lis-
waldi0055 Strona 10
Strona 11
Brunatna rapsodia
ty i przejrzeć korektę swojej coniedzielnej rubryki „Nordyckie
oglądanie wnętrza“.
Przełączył odbiornik na falc krótkie i kręcił dalej. „Tu
rozgłośnia Wehrmachtu Johannesburg z antenami kierunkowy-
mi Bloemfontein i Vereeniging. Nadajemy transmisję ze spotka-
nia koleżeńskiego Afrikaner Broederbond w Krugersdorp“. Da-
lej. Głuchy, przytłumiony głos: „Któregośmy winni czcić, ścię-
3
Sicherheitsdienst — Służba Bezpieczeństwa.
4
Pimpf — członek Deutsches Jungvolk, formacji Hitlerjugend dla
chłopców w wieku 10-14 lat.
liśmy. Nic godzi się nam obu srożyć na siebie wzorem wilków
jako szare psy Norny, co żarłoczny żywot pędzą w pustym
borze jodłowym. Hel domaga się ofiary! “ To z kolei była roz-
głośnia Asgard: lekcja niemieckiego dla Jungvolku z Nordlandu.
Dalej. stary usmolony leśny szczurze! Czyżby przetarto cię
dzisiaj z góry na dół papierem ściernym? Ty gumowa małpo,
zarobiłbyś dwa lata domu starców bez zawieszenia!“ — „Zamk-
nij dziób, bo zatkam ci go kolbą karabinu! Co sobie pomyślą
o nas koledzy, jeśli nie potrafisz choć przez chwilę trzymać
języka za zębami, ty stary lumpie z rynsztoka! U nas obowiązu-
je przyzwoity ton, zrozumiano, bo dostaniesz w dupę!“ — „Co
ci znowu odbiło...“ Ankara z programem rozrywkowym dla od-
działów stacjonujących w Protektoracie Osmańskim. (Hollriegl
znał doskonale wszystkie te audycje, słyszał je tyle razy, że nie-
mal mdliło go od nich.) Dalej. Szkliście dzwoniące dźwięki od-
ległego klawesynu — była to pewnie jedna z tych silnych stacji
niemieckich znad Wołgi — unosiły się w pokoju z półkami peł-
nymi książek i gablotami, w których połyskiwały czarodziejskie
przedmioty: wahadełko z kryształu górskiego, mieniące się zło-
waldi0055 Strona 11
Strona 12
Brunatna rapsodia
tym blaskiem gwiazdki do zawieszania (będące właściwie ogni-
wami), srebrne płytki do umieszczania przy naszyjnikach uod-
parniające przeciwko promieniom ziemskim, błyszczące anteny
i odoskopy, ozdoby chroniące przed promieniowaniem wielkiej
częstotliwości, różdżki, łańcuszki odpromienne, antyczne waha-
dełka. Ach, to Wariacje Goldbergowskie! Hóllriegl ściszył radio
i z rękami w kieszeniach spodni, pochłonięty bez reszty słucha-
niem, podszedł powoli do okna. Jak Bach zbudował kiedyś ka-
tedrę muzyki niemieckiej, tak Adolf Hitler wzniósł katedrę Im-
perium Germańskiego. Katedrę, która jest i pozostanie potężną
twierdzą, zamkiem Graala i twierdzą warowną, nie do zdobycia,
niezniszczalną po wsze czasy. Ale Fuhrer był chory, nawet
ciężko chory, jak mówiono. Czarne pogłoski! Hóllriegl zadrżał.
We mgle na dworze tu i ówdzie stali ludzie, tworzyli grupki,
a na gałęziach drzew siedziały nieruchomo wrony. O 13.30
był umówiony na badanie wahadełkiem w pewnym biurze
przy Richthofen-Strasse. A potem... potem pojedzie do Eycków.
Rozległ się dzwonek u drzwi. Listonosz.
— Heitla! — pozdrowił go Hóllriegl na swój leniwy
wschodniomarchijski sposób.
Tamten podał mu przez drzwi kilka listów oraz plik dru-
ków.
— Heil Fuhrer — powiedział uprzejmie, a przy tym do-
bitnie.
— Heil Fuhrer — odparł Hóllriegl, głos mu zadrżał. Z na-
chmurzonym czołem przyglądał się skąpej poczcie.
Hóllriegl był w miasteczku kimś nowym, ściślej mówiąc,
zaledwie przed rokiem został przeniesiony z Goringstadt nad
górnym Dunajem (byłego Linzu) do tej dziury w Kyffhauser,
przeniesiony nie z własnej woli. Krety w jego zrzeszeniu kopały
waldi0055 Strona 12
Strona 13
Brunatna rapsodia
pod nim dołki w Stadl-Paura, gdzie po uroczystym wyklęciu
Wiednia przez Fuhrera miał odtąd swą siedzibę Namiestnik
Rzeszy wszystkich okręgów Marchii Wschodniej. Czuł się mło-
dy i był ambitny. Należało pokazać zawistnikom, co potrafi!
Grono jego klientów ciągle rosło, chodziło jedynie, jak zawsze,
o przezwyciężenie ukrytych oporów. Miejscowe czynniki nie
zaniedbywały żadnej okazji, by rzucać Wschodniomarchijczy-
kowi kłody pod nogi, co było o tyle łatwiejsze, że pewne
ogniwa partyjne i przyłączone do partii organizacje, na przy-
kład Hauptamt fur Volkswohlfahrf* oraz NS Związek Lekarzy
Niemieckich, z zazdrości lub na skutek zwyczajnej ciasnoty
horyzontów, okazywały różdżkarzom, ilekroć tych zatrudniano
w służbie sanitarnej, nic skrywaną niechęć — resentyment
zrodzony jeszcze w czasach przedwojennych. Niechęć ta była
początkowo powszechna. Dopiero kiedy w partii i w SS zwy-
ciężył „kierunek metafizyczny" i Alfred Rosenberg objął patro-
nat nad Niemiecką Giromancją — miało to miejsce tuż przed
historycznym procesem zbrodniarzy wojennych w Toledo, na
którym trzydziestu czterech mężów stanu z państw alianckich
skazano na garotę — dopiero wtedy skończyły się ataki na
radiestezję. Giromantom zarzucano ni mniej, ni więcej, tylko
wschodnią proweniencję, spiskowanie, odchylenia od linii nor-
dyckiej, a nawet wrogość wobec partii, państwa i Wehrmachtu.
Rosenberg, apostoł idei rasowej, po Toledo mianowany przez
Fuhrera paladynem ogólnoświatowej Ariogermańskiej Wspól-
noty Narodów (AGWN) z tymczasową siedzibą w Reykjaviku,
Delphoi i Benares, zawsze był przyjacielem wschodniej mąd-
rości. Również ona, Hóllriegl domyślał się tego już od dawna,
sięgała ostatecznie swymi korzeniami w głąb świętej nordyckiej
ziemi. Lecz Rosenberg, do końca bezsprzecznie pierwszy filozof
waldi0055 Strona 13
Strona 14
Brunatna rapsodia
państwowy, nic żył. Młody, oficjalnie niekiedy jeszcze ganiony,
po cichu jednak tolerowany ruch (co pozwalało przypuszczać,
że nowi ideologowie partyjni zdobyli już pewne przedpola)
parł do przodu, w atakach prasowych nazywano go NARMAT,
czyli „narodowy materializm". Giromancji, na której ciążyło
odium protekcji Rosenberga, wyrastał nowy wróg.
Druki — bzdurne materiały szkoleniowe i instrukcyjne —
Hollriegl ze złością odrzucił na bok. Listy! Właściciela kantyny
z sąsiedniej miejscowości, po operacji prostaty, prześladował
lęk przed rakiem; cierpiał na zawroty głowy, spazmy, biegunkę
na tle nerwowym (drzewa owocowe w jego sadzie, jak pisał,
miały typowe węzły rakowe). Pasy zadrażnień? — Czterdzie-
stoośmioletnia wdowa po profesorze gimnazjum z Pforty, który
zginął w Folkestone podczas operacji „Lew Morski II“, wskutek
* Główny Urząd Dobrobytu Narodu — zajmujący się opieką społeczną;
w skrócie także NSV.
ciężkiego artretyzmu nie opuszczająca niemal pokoju, skarżyła
się na bezsenność, ucisk w mózgu, zaburzenia wzrokowe i krót-
kotrwałe stany utraty przytomności. Dolegliwości klimakterium
czy promienie ziemskie? — Trzeci przypadek: maszynistę, w sile
wieku, żonatego, dręczył lęk przestrzeni, kompleks niższości
oraz ciężka depresja. Autor listu napomykał o tym oczywiście
w bardzo oględnych słowach, kompleks niższości uchodził za
zbrodnię stanu. — Dwudziestotrzyletni pomocnik laboratoryj-
ny, który z wielkim zapałem, jak pisał, pracował od półtora
roku nad działem kobaltowo-cezowym w centrum badawczym
UmL Neuengamme (ze złowróżbnym oznaczeniem V) i pod-
czas seryjnych doświadczeń naświetlił setki przypadków, prze-
ważnie materiału ostyjskiego, przypuszczalnie się kończył.
waldi0055 Strona 14
Strona 15
Brunatna rapsodia
Cierpiał na nudności, halucynacje, reakcje alergiczne i całko-
witą bezsenność. Zatrucie środkami nasennymi? Syndrom po-
promienny? A może oddziaływanie ziemi? Zapewne to ostatnie.
Prosił o literaturę fachową i przesłanie jakiegoś instrumentu
syderyjskiego.
Ciągle te same skargi. Zaburzenia snu, choroby psychiczne,
manie prześladowcze, przesyt życiem. Epidemia samobójcza,
utrzymywana przez władze w ścisłej tajemnicy — karane było
nawet użycie cufemicznego określenia „śmierć z wyboru“ — na-
wiedziła nic tylko Rzeszę, lecz również cały zjednoczony przez
Fuhrera świat cywilizacji zachodniej. Dotknęła ona przede
wszystkim elity. Nieudana próba samobójstwa karana była
ciężkim więzieniem, a w niektórych wypadkach nawet przy-
musowym osadzeniem na terenach czandalskich lub w obo-
zach dla podludzi. Bezsenność? Naród niemiecki sypiał kiepsko
od dnia największego zwycięstwa w swej historii.
Na fotelu przeznaczonym zwykle dla pacjentów leżały dziś
gazety i czasopisma ilustrowane. Na samym wierzchu „Tysiąc-
letnia Rzesza“, duży magazyn ilustrowany wydawany przez
KdF6. W tym stosie można było znaleźć zarówno tytuły w raczej
starofrankońskim stylu, w rodzaju „Miotacza Płomieni“, „Czar-
nego Korpusu“ czy „Szturmowca“ (który podjął właśnie kam-
panię przeciwko żółtym małpom, a zwłaszcza przeciw Soka
Gakkai oraz rodzinie termo), jak i „Landwerzystę“, „Somatologię
Rasową“, „Naród Panów“, „Niedźwiedzia Pancernego“, „Runy
Zwycięstwa", „Zbrojną Wolę“, czasopismo ilustrowane dla ko-
biet „Krymhilda“ oraz „NS Różdżkarza“. Hollriegl pewnym
ruchem wyciągnął ze sterty numer „Minne“7, którego okładka
przedstawiała półnagą kobietę na jakiejś południowej plaży.
„Minne“ czytała z upodobaniem młodzież Rzeszy; zadaniem
waldi0055 Strona 15
Strona 16
Brunatna rapsodia
pisma było przygotowanie młodych towarzyszy i towarzyszek
narodowych krwi niemieckiej do owych wzniosłych celów, któ-
re realizowane były później w zamkach zakonnych oraz klasz-
torach rasowej matki. „Minne“ tępiła szczególnie zawzięcie
„pozapańską“ miłość oraz indywidualny dobór małżonków. By-
ła radykalnym organem propagującym wychów niebieskookiej
blond rasy, a jednocześnie, jak mówiono, tubą NARMAT-u,
jakkolwiek o zabarwieniu arystokratycznym. Redakcja tego
chwytliwie ilustrowanego czasopisma, wydawanego w Berlinie
przez byłego oficera politycznego nazwiskiem Hansjorg Fenre-
wolf Stoffregen, potrafiła znakomicie, pod popularnonaukowym
płaszczykiem artykułów rasoznawczych i eugenicznych, drażnić
zmysły i otwierać na oścież drzwi nowego rodzaju erotyce, której
korzeni należało szukać w przedwojennych obozach pracy dla
dziewcząt.
6
Kraft durch Freude (Siła przez Radość) — przybudówka Niemieckiego
Frontu Pracy (DAF), organizacji zało żonej w miejsce wolnych związków
zawodowych, zajmująca się organizacją czasu wolnego.
7
Minne — dosłownie: miłość, w ujęciu średniowiecznej poezji rycerskiej.
Przedstawiona na zdjęciu — była to barwna reprodukcja
o niemal prowokującej ostrości i wierności szczegółów — mniej
więcej czterdziestopięcioletnia, smukła, ale o pełnych kształ-
tach kobieta przybrała przepisową agresywną postawę, a jej
twarz zaskakiwała fanatycznym wyrazem. Długie, grube war-
kocze miały barwę pszenicy, ciemnoszare oczy błyszczały zwy-
cięsko, duże brutalne usta o wąskich wargach otwarła w wy-
raźnie pogardliwym uśmiechu, zęby miały w sobie coś uderza-
jąco zwierzęcego. Podniecające w tej kobiecie było to, że w jej
rysach cechy nordyckie i ostyjskie mieszały się ze sobą w nie-
mal karygodny sposób, że na to, co w niej było bohaterskie,
waldi0055 Strona 16
Strona 17
Brunatna rapsodia
nakładała się natura węża. Ubrana była w krótką tunikę kąpie-
lową, która, jako że całkowicie mokra, nic tylko uwydatniała
plastycznie wszelkie cielesne detale, ale też w połowie je od-
słaniała. Pod cienkim białym płótnem zaznaczały się różowo-
brązową barwą sutki pełnych, wysokich piersi. Rozpiętą ko-
szulę luźno tylko przytrzymywała dłońmi, które były szczupłe,
choć wcale nie szlachetne. Fotografia oddawała nawet gęsią
skórkę na opalonych na brąz, oszronionych morską solą udach,
ukazywała każdą kropelkę wody i nawet delikatny meszek,
który z wyglądu przypominał cień, nad górną wargą i na ra-
mionach. Napis nad zdjęciem, utrzymany jak zwykle w rezo-
lutnym stylu, głosił: „A to, niemieccy chłopcy i dziewczęta,
jest Ulla Frigg von Eyck, niegdyś komendantka obozu kon-
centracyjnego dla kobiet «Dora», obecnie małżonka ober-
sturmbannfuhrera i inspektora do spraw gospodarczych w obe-
rabschnitt Fulda-Werra Erika Meinolfa von Eycka, na plaży
ośrodka wypoczynkowego Leibstandarte SS «Adolf Hitler» w
Soczi nad Morzem Czarnym“. Pod spodem zaś: „Strażniczka
rasy“.
Strażniczka rasy, Hóllriegl wiedział o tym z pewnego źród-
ła, czterokrotnie poroniła. Żyły jedynie pierwsze dzieci: Man-
fred i Erda, bliźnięta. Ta tryskająca siłą Niemka pochodząca
z jednego z dawnych krajów bałtyckich była jak piękne, ale
w środku robaczywe jabłko. Od dłuższego czasu pani von Eyck
cierpiała na niewytłumaczalną neuropatię, przypominające ma-
nię prześladowczą urojenia, napady zimnej pasji, bezsenność,
a także na podrażnienie pewnych partii skóry. Lekarze do-
patrywali się związku z początkiem przekwitania, z kolei inne
symptomy przeczyły tej diagnozie. Pomimo różnych kuracji
wyleczenie z tej coraz bardziej uciążliwej choroby wydawało
waldi0055 Strona 17
Strona 18
Brunatna rapsodia
się sprawą beznadziejną. Hóllriegl zetknął się z Eyckami przy-
padkiem na konferencji NS Związku Lekarzy Wspierających
Naturę w Radebeul. Poinformowany o historii choroby Ulli,
zaproponował swoje usługi jako radiesteta i próbował prze-
konać Eycków, by pozwolili zekranować przed promieniami
ziemskimi swój dom w pobliżu Heydrich, gdzie mieszkała naj-
częściej Ulla z bliźniętami, a przede wszystkim sypialnie.
Von Eyck, olbrzym o małej, ciemnej, jakby skórzastej sępiej
głowie i jasnych złośliwych oczach w zniszczonej, poznaczonej
bliznami twarzy („Koszmarna morda!“), z początku tylko pa-
trzył przed siebie nienawistnie, ironicznym wzrokiem. Zarów-
no jemu, jak Ulli obiło się o uszy to i owo o „różdżkowaniu“
Hollriegla, słyszeli także o jego osiągnięciach — do klientów
Hollriegla, jeszcze w czasach wschodniomarchijskich, zaliczali
się czołowi funkcjonariusze partii i małżonki wpływowych na
arenie politycznej przywódców z kół przemysłowych — prze-
ważył jednak głos chorowitej siostry Eycka, Anselmy, która
przez długie lata mieszkała w tropikach, istoty w dziwny sposób
pozbawionej energii, o wielkich oczach, leniwych, jakby roślin-
nych ruchach i bladej, pokrytej plamami wątrobianymi cerze
(trudno byłoby wyobrazić sobie większe przeciwieństwo Ulli!).
Sceptycznie uśmiechając się, z rezerwą, Eyckowie zgodzili się na
jego interwencję. I właśnie dziś po południu miało się odbyć
pierwsze badanie.
Ulla wywarła na Hollrieglu ambiwalentne, lecz niewątpli-
wie magnetyczne wrażenie. To, co w tej kobiecie było raso-
wego, pańskiego, fanatycznego, podbiło go i oczarowało od
pierwszej chwili, natomiast pospolita, brutalna, wyzywająca
strona jej charakteru odpychała go. Od lat krążyła fama o jej
nieobliczalności i okrucieństwie, słyszało się również wiele o jej
waldi0055 Strona 18
Strona 19
Brunatna rapsodia
ryzykownych wyczynach jeździeckich. Pani von Eyck, wówczas
jeszcze Ulrike Mlakar, była jedną z najsurowszych komendan-
tek kacetów; jej styl kierowania obozami w Stuttholie i w Gross-
-Rosen stał się głośny w najszerszych kręgach partyjnych rów-
nie szybko, jak jej fanatyzm w stosunku do czołowych przy-
wódców hierarchii politycznej. Dzięki określonym metodom
wychowawczym (które nie zawsze wychodziły na dobre więź-
niarkom) bardzo wcześnie zyskała szacunek i rozgłos. Często
można ją było oglądać na ekranie jako uosobienie wzorowej
żony i matki, a także amazonki; jej nazwisko pojawiało się
ciągle w codziennej prasie.
Obudzone przez zdjęcie z okładki marzenia Hollriegla, któ-
re, jak przeczuwał z udręką, musiały pozostać nie spełnione,
poczęły krążyć wokół ciała tej kobiety emanującego czarem
dojrzałej żądzy. Co dziwne, odbijająca się w twarzy Ulli po-
spolitość ściągała go coraz mocniej w dół w rejony podświado-
mego pożądania; tego, co było w niej zwycięskie i bohaterskie,
nie potrafił już tak podziwiać. Może to wszystko było tylko
maską. Do wysoko osadzonych kości jarzmowych i lekko skoś-
nych oczu ze zdradzieckimi brązowymi cieniami poniżej paso-
wał zapach potu klaczy i brudnej bielizny. I nagle — Hóllriegl
odłożył śpiesznie na stos czasopismo — ogarnęło go uczucie
bezpośredniego fizycznego zagrożenia. Ta kobieta budziła nie
tylko chęć bicia, bicia do krwi, lecz także pragnienie bycia
bitym.
Zabrzęczał telefon. Hollriegl wyłączył radio i zdjął słuchaw-
kę z widełek.
— Heil! Tu Damaschke — odezwał się szorstki głos.
(SA-man Damaschke, stary bojownik z Krumme Lankę, inwa-
lida wojenny pierwszej kategorii odznaczony Orderem Krwi,
waldi0055 Strona 19
Strona 20
Brunatna rapsodia
obecnie telefonista w domu partii). — Niejaki pan von...
Schwertfejer z Wiednia chciałby z panem mówić. No, pewnie
sam już się pan domyślił, kto zacz. Co? To ten znany literacik.
Miał tutaj kiedyś odczyt. Łączę...
Hollriegl natychmiast zorientował się, z kim ma do czy-
nienia. Przed laty zbadał wahadełkiem gabinet popularnego
pisarza Arbogasta von Schwerdtfegera w jego mieszkaniu
w Dobling, po czym zarządził gruntowne przestawienie mebli,
przede wszystkim pulpitu do pisania — Schwerdtfeger prze-
ważnie pracował stojąc. Jak poinformował go później literat,
usunięte zostało w ten sposób „irytujące zahamowanie nałado-
wanej energii“; odtąd znów mógł pracować na pełnych obro-
tach.
— Przypomina pan sobie jeszcze swoją interwencję u mnie?
— usłyszał głos Schwerdtfegera, który brzmiał miękko, dźwięcz-
nie, kojarząc się poniekąd ze „staroaustriacką“ intonacją. —
Złociutki, nie zechciałby pan na chwileczkę wpaść do mnie
do Parlamentu? Mieszkam tutaj. Chętnie sam wstąpiłbym do
pana, ale czekam na ważną rozmowę międzymiastową, połą-
czą mnie pewnie lada chwila, więc nie mogę się ruszyć z miejsca.
Mam dla pana interesujące zlecenie. Coś bardzo oficjalnego.
Tajemnica Rzeszy...
Hollriegl zgodził się przyjść, skreślił naprędce na kartce
papieru parę słów do Burjaka i włożył płaszcz. Gdy wypro-
wadzał samochód z garażu, przemknęło mu przez myśl pyta-
nie, skąd Schwerdtfeger mógł się dowiedzieć, że on, Hollriegl,
pracuje w Heydrich. Tajemnica Rzeszy! Jakim sposobem ten
„literacik“ wpadł na pomysł, żeby powierzyć ją akurat jemu?
I jeszcze coś zwróciło jego uwagę i wydało mu się dziwne:
Schwerdtfeger użył słowa „Parlament", a więc jednego z owych
waldi0055 Strona 20