Operacja Neutron - NEMERE ISTVAN
Szczegóły |
Tytuł |
Operacja Neutron - NEMERE ISTVAN |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Operacja Neutron - NEMERE ISTVAN PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Operacja Neutron - NEMERE ISTVAN PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Operacja Neutron - NEMERE ISTVAN - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Istvan Nemere
Operacja Neutron
Przelozyl: Wojciech Maziarski
Wystepuja:
Prezydent
Minister obrony narodowej
Roger Delius, pulkownik Sluzby Specjalnej, kierownik Grupy Kryzysowej
General Abber
Denis Wynner, podporucznik kosmonauta
General Menner, "stary"major Quinet, oficer Sluzby Specjalnej
spiskowcy:
Horre Sangay, "szef"
Emil Obress, spiker radiowy
Alago
Lonti
Narga
Tell Arow
czlonkowie Grupy Kryzysowej:
Edith Tarnello, epidemiolog
Hilda Emmers, kierowniczka departamentu
Leon Helmont, biolog
Merloni, ekspert radiowy
Bardey, ekspert ds. wojny kosmicznej
kapitan Maur
kapitan policji Raggar
Dr Rizzo, lekarz
porucznik Udarton, oficer dyzurny
podporucznik Fetti, oficer dyzurny
plioci kosmiczni:
Angelos
Passer
Vida
Portugo
Landa Hirt, analityk filmow
Piero, zolnierz Sluzby Specjalnej
Rzecz dzieje sie 14 wrzesnia 1997 r. miedzy godzina 05.29 a 17.30
1
Lagodne zbocze porosniete debami. Swit.Promienie nie wdzieraja sie jeszcze miedzy drzewa, tworzace ciemne zaslony, jak zapomniana w tym miejscu tylna straz nocy. Zeszloroczne maki poniewieraja sie wsrod zeschlych na braz, sztywnych lisci. Gdyby ktos sie tedy skradal, z daleka byloby slychac kazdy jego krok.
Ze wzgorza zbiega lekki wiatr, szelesci zaroslami, leniwie kolysza sie galezie. Na polach trawa po uda, nikt tu jej nie kosi. Zwierzeta wydeptaly sobie tylko znane sciezki. To nieodkryty kontynent owadow, nieprzebyte imperium korzeni i traw.
W gestwinie zasieki. Urzadzenia alarmowe wykrywajace i sygnalizujace cieplo ciala, ruch, dym. Kamery pracujace w podczerwieni. Indykatory promieniowania. Dalej betonowy mur: wysoki na cztery metry. Tu i tam w malych otworach rozne urzadzenia osloniete pancernym szklem. Prad porusza gdzies jakas mala maszyne: halas ginie w szmerach lasu. Pod ziemia krety tez napotykaja na betonowy mur, wiec tunele swe kopia w inna strone.
Za betonowa sciana szeroki row i nowe ogrodzenie. Napisy w wielu jezykach. Czarno blyszczy namalowana czaszka z pustymi, bialymi oczodolami. NIEBEZPIECZENSTWO DLA ZYCIA!
Betonowe budynki skryto pod drzewami. Pomiedzy nimi wije sie gladka jak lustro, lecz waska, betonowa droga; nie widac jej z gory, uwazano, by skryly ja drzewa. Gdzieniegdzie symbole o nieznanym przeznaczeniu, biale strzalki na jezdni, cyfry. Na tablicach: WSTEP WZBRONIONY! Kolejne zasieki, urzadzenia kontrolne skryte w malych metalowych skrzynkach. Droga rozwidla sie, wbiega pod wzgorze. Metalowe drzwi otwierajace sie w glab ziemi. SKLAD BOMB. PALENIE WZBRONIONE! Na wzgorzu urzadzenie pod zielona kopula ze sztucznego tworzywa obserwuje niebo - gdzies w glebi ziemi milion migotliwych punktow swietlnych uklada sie w obraz. Czasem jedna z drog przejezdza wyladowane auto. W zamknietych metalowych zasobnikach, pod szmatami, w niewinnie wygladajacych skrzyniach - cos. Mylace napisy. Nieufnosc. TYLKO DLA PATROLU! Waska betonowa sciezka wije sie zawsze pod drzewami.
Niekiedy w tym czy innym punkcie lasu - na polanach - niespodziewanie podnosi sie ziemia; z okraglych betonowych jam wynurzaja sie spiczaste metalowe przedmioty. Proby nigdy nie trwaja dluzej niz pare minut. Zawsze tylko proby.
Slonce podnosi sie. Minela piata. Rosa blyszczy na zdzblach trawy: pole czerwonych jak rubin, niebieskich, zielonych kulek. Ptaki zaczynaja spiewac pelnym glosem, ozywaja zarosla. Polmrok wycofuje sie. Od strony rzeki zrywa sie wietrzyk. Na jednej z drog rytmicznie tupia buty. Raz-dwa. Raz-dwa.
Okolica kapie sie w sloncu. W oddali niebieskawo szarzeja gory, z rzeki powoli unosi sie mgla. Szeleszcza liscie drzew. Blyszczy rosa.
W spokojny poranek wdziera sie ostry, skrzeczacy glos dzwonka. Z drugiego konca lasu odpowiada wysoki dzwiek syreny. Ptaki zrywaja sie z przerazliwym krzykiem. Halas jest nie do zniesienia; nagle zaczyna sie ruszac caly las.
Alarm!
2
-Dzien dobry. Na fali Radia "Anakonda" mowi Emil Obress. Jeszcze panstwo o nas nie zapomnieli, prawda? Codziennie od godziny piatej trzydziesci rano do polnocy moga panstwo sluchac Radia "Anakonda" na fali dlugosci czterystu trzydziestu pieciu, czterystu osiemdziesieciu osmiu i pieciuset szesnastu metrow. Dzien dobry, dzien dobry wszystkim, ludziom, psom, kotom, rybom - slowem, wszystkim! Przyszlo mi do glowy pytanie, czy zjedli juz panstwo swa zlota rybke? Tak? Cudownie. Slowem, tu "Anakonda", przy mikrofonie Emil Obress; w tym tygodniu do poludnia zawsze ja bede przy mikrofonie. Jest czternasty wrzesnia tysiac dziewiecset dziewiecdziesiatego siodmego roku i dzien pracy, niestety, prawda? Dokladny czas: godzina piata minut trzydziesci dwie. Juz dwie minuty ukradla panstwu najpopularniejsza rozglosnia muzyczna "Anakonda". Po krotkiej chwili burzacej krew w zylach, orzezwiajacej muzyki bedziemy kontynuowac nasz program......
-Znow jestem tutaj, dzien dobry wszystkim, ktorzy dopiero teraz sie obudzili! "Anakonda" oznajmia, ze niebo nad miastem jest czyste i bezchmurne, wieje lekki, poludniowo-zachodni wiatr, temperatura wynosi juz osiemnascie stopni i wszystko wskazuje na to, ze bedziemy dzis mieli goracy dzien... Zobaczymy, co jeszcze mamy w zanadrzu, jaka dobra wiadomoscia moge uradowac naszych porannych sluchaczy? Jedna z nich jest adresowana do kierowcow: ruch na drogach prowadzacych na poludnie jest stosunkowo maly. Wolny przejazd dla ciezarowek, dla -wszystkich... Na nadmorskiej szosie, w okolicy La Pampy zdarzyl sie noca powazny wypadek, zginely cztery osoby, wiele zostalo rannych, na autostradzie samochody utknely na wielu pasach z powodu mgly, ktora rozwiala sie nad ranem. A wiec wszystko w porzadku, powtarzam, wszystko w porzadku! Uczcijmy to chwila muzyki...
...
-Czy wszyscy pamietaja ten wierszyk: "Krem Belladonna we dnie i w nocy usuwa wlosy"? Ha ha ha, zabawny tekst, nie sadza panstwo? A wiec nie zapomnijcie: Belladonna... Belladonna... Belladonna...
...
-Dzis jeszcze tego nie sluchalismy, a wiec niech kreci sie najpopularniejsza plyta ostatnich dwoch tygodni: "Kochanie, tylko ciebie mi potrzeba...!" Naprawde? Tylko ciebie mi potrzeba? A wiec posluchajmy! Spiewa Linda Balii. Gwiazda piosenki o cudownym glosie i wspanialych ruchach...
"Tylko ciebie mi potrzeba..."
...
-Pogoda sprzyja, na drogach nie ma jeszcze ruchu, kto wyrusza w dluzsza droge, niech nie waha sie dluzej! Niech panstwo nie zapomna tylko o jednej rzeczy: wlaczcie radioodbiorniki w samochodach! Nastawcie galke strojenia na fale czterysta trzydziesci piec lub czterysta osiemdziesiat osiem lub piecset szesnascie metrow i tam ja pozostawcie; lecz przeciez jesli ktos lubi "Anakonde", to i tak nie bedzie sluchal innej stacji! Ani pierwszego, ani drugiego programu panstwowego, nie mowiac juz o europejskich. "Anakonda" jest prywatnym przedsiebiorstwem i dlatego wlasnie tu mozna uslyszec najwiecej dobrej muzyki. Jest dokladnie godzina piata minut czterdziesci dwie i w Radiu "Anakonda" mowi do panstwa Emil Obress. Teraz prosze wysluchac wiadomosci...
3
Delius budzi sie o godzinie piatej czterdziesci piec. Bez budzika. Juz od lat. Przez chwile lezy i rozmysla. Dom jest cichy. Willowa dzielnica, maly ruch, sciany sa dobrze izolowane. Stary stojacy zegar robi wrazenie czegos obcego wsrod nowoczesnych mebli i pastelowych kolorow. Rzezbione brazowe drewno, popekany lakier i glosne tykanie; to jedyny szmer tutaj. Marie juz wiele razy chciala go wyrzucic, lecz Deliusowi zawsze udawalo sie wywalczyc, by mogl zostac: "To czesc starego swiata, czy mialabys serce go wyrzucic? Pomysl tylko, kiedy go zrobiono? Ilu ludziom sluzyl? W ilu juz stal domach?..."Marie... Delius dzwonil wczoraj do kliniki, lekarz oswiadczyl, ze porod odbedzie sie dzisiaj. Powiedzial to w sposob bardzo zdecydowany. Rozmawial tez z Marie, byla spokojna, choc to bedzie ich pierwsze dziecko i zawsze istnieje niebezpieczenstwo komplikacji.
Delius wzdycha i wstaje. Szlafrok wisi obok duzego lustra. Mimowolnie patrzy na swe odbicie. Ma czterdziesci dwa lata. Skronie mu siwieja. Marie jest mlodsza o dziesiec lat. Dziwne, ze zwiazali sie tak pozno, mysli. Jak zwykle, kiedy patrzy w lustro. Musi sie jeszcze ogolic.
Wyjmuje z szafy i przygotowuje swe cywilne ubranie. Mundur niech sobie wisi. W ciagu roku tylko raz go zaklada, na uroczysty przeglad. Sluzba i tak wspolpracuje glownie z cywilami i dlatego nikt z nich nie nosi munduru. A Delius ma zbyt wysoki stopien, by ktokolwiek mogl go pociagnac do odpowiedzialnosci. Natychmiast sie wypreza, gdy o tym mysli. W kacikach ust drobny usmiech. W gruncie rzeczy cala ta zabawa w zolnierzy to glupota, i tak liczy sie tylko to, co naprawde robia. Delius wlacza radio i idzie do lazienki. Na niebieska wode basenu pada z gory rozproszone swiatlo, plastikowy dach jest jasnoniebieski. Delius lubi ten dom. Zwlaszcza basen. Kiedys, jeszcze na uniwersytecie, bral udzial w zawodach plywackich. Dwadziescia lat temu.
Muzyka wypelnia sale. Woda jest przyjemna. Zaklada czepek. Zanurza sie raz czy dwa, plynie pod woda. Kiedy wyrzuca na brzeg gumowy czepek, slyszy szybkie slowa spikera radiowego:
-..."Anakonda" pozdrawia wszystkich. Jest piata piecdziesiat trzy, niebo czyste, drogi suche. Przed chwila Linda Balii spiewala swa druga piosenke w dzisiejszym programie "Anakondy". Czy wiedza panstwo, jaki jest najlepszy zestaw narzedzi? "Selfy"! Nawet intarsja jest dziecinna zabawka dla tego, kto go uzywa. W zestawie "Selfy" znajdziecie kazde narzedzie. A teraz podamy numery dwoch losow, ktore wygraly pierwsza nagrode w reklamowym losowaniu firmy "Bergusson". A wiec BN szesnascie-osiemdziesiat cztery-trzydziesci jeden-szescdziesiat jeden i BN dziewiecdziesiat-dwadziescia dwa-zero cztery-piecdziesiat trzy. Powtarzam liczby...
Delius trzykrotnie przeplywa basen. Woda dostala mu sie do ucha i dlatego nie slyszy dzwonka przy wejsciu. Jednak cos go tknelo, na moment przerywa, nasluchuje, potem plywa dalej. W radiu bebni muzyka. Na pewno jest szosta, mysli. Obraca sie w wodzie na brzuch i spostrzega nieznajomych. Jest ich trzech, trzech mezczyzn. Stoja przy drzwiach. Delius na moment sztywnieje, obraz utrwala sie w jego swiadomosci z przerazliwa ostroscia: niebieska woda, mezczyzni ubrani na czarno, padajace z gory promieniej porannego slonca.
-Kim panowie sa i jak sie tu dostaliscie?
Jeden z nich pokazuje pek kluczy. "Klucze ma tylko Sluzba" - mysli Delius, ale wcale go to nie uspokaja.
-Przepraszamy, panie pulkowniku, ale dzwonilismy... kilka razy - odzywa sie drugi mezczyzna.
Trzeci wyjmuje fotografie. Spoglada na nia, pozniej patrzy na Deliusa. Ich spojrzenia spotykaja sie.
-To on - mowi mezczyzna i kiwa glowa do tego, ktory ma klucze.
-Niech sie pan ubierze, panie pulkowniku. Natychmiast musi pan pojsc do Centrali nr 2.
-Tak wczesnie? Co sie stalo? - Delius wychodzi z basenu, ocieka woda. - l dlaczego musze isc do dwojki?
Jeden z przybylych pokazuje legitymacje/Taka sama nosi przy sobie Delius. Od szesnastu lat. Nie ma watpliwosci. Oni rzeczywiscie sa ze Sluzby.
-Zaraz sie ubiore... Dwie minuty.
Dopiero w samochodzie mowia mu:
-Jedziemy do Centrali nr 2, bo zwolano Grupe Kryzysowa. Na ten tydzien pan jest wyznaczony na kierownika grupy.
Delius milczy. W ostatnich trzech latach tylko raz zwolano Grupe Kryzysowa. Musialo sie zdarzyc cos bardzo waznego. Delius dobrze pamieta te supertajne tabele: w kazdym tygodniu jeden z szefow Sluzby jest wyznaczony do natychmiastowego przejecia kierownictwa grupy, jesli...
-Czy dziala juz nasza centrala telefoniczna?
-Uruchomiono ja natychmiast, panie pulkowniku. Stamtad dostalismy rozkaz, by jechac po pana.
-Prosze polaczyc.
Samochod pedzi ulicami z niebezpieczna predkoscia. Spotykaja kilka wozow policyjnych - spiesza w kierunku nieznanych celow. Deliusa z wolna opanowuje niepokoj. Wlosy ma mokre, w wielkim pospiechu nie wysuszyl ich i teraz zimna kropla splywa mu za kolnierz. Nie mowiac o tym, ze nawet sie nie ogolil.
-Tu centrala, prosze pana.
Zimna sluchawka wslizguje mu sie do reki. Tamci trzej siedza w milczeniu. Samochod pedzi; teraz skrecaja przed parlamentem. Dostawcze ciezarowki parkuja przy chodnikach, mezczyzni w bialych fartuchach wyladowuja towar. Blyska jeszcze kilka neonow, ktore zapomniano wylaczyc, slonce rzuca na czarny asfalt dlugie cienie.
-Jestem pulkownik Roger Delius; moj numer identyfikacyjny D jak Dawid dwanascie-dwanascie siedemdziesiat jeden.
-Tu centrala - beznamietny kobiecy glos, zrownowazony, spokojny; skad Sluzba bierze te czterdziesto-piecdziesiecioletnie kobiety z nerwami jak postronki? - Automat przeprowadzil identyfikacje glosu, jest pan rzeczywiscie pulkownikiem Deliusem. Za ile minut dotrze pan tutaj?
-Za pietnascie.
-Teraz jest godzina szosta minut dwadziescia trzy. O szostej czterdziesci przejmie pan dowodztwo Grupy Kryzysowej.
-Prosze mnie poinformowac, co sie stalo.
-Informuje. Dzis o swicie nieznani sprawcy zrabowali z bazy wojskowej w El Puno dwie bomby neutronowe. Baze zaalarmowano o piatej trzydziesci, my dostalismy wiadomosc z Ministerstwa Obrony Narodowej o piatej czterdziesci.
Delius zagryza wargi. Tylko spokojnie. Tylko spokojnie, powtarza sobie.
-Prosze sluchac uwaznie - zaczyna - wydaje polecenia.
-Notuje.
-Prosze wszystko przygotowac w sali kryzysowej Centrali nr 2. Z szafy pancernej wyjac teczke z napisem "Neutron". Pierwszym dokumentem jest w niej lista nazwisk tych czlonkow Grupy Kryzysowej, ktorych nalezy zaalarmowac w sprawie operacji neutronowej. Kryptonim "Operacja Neutron". Natychmiast jechac po wszystkich.
-Zrozumialam, pulkowniku.
Operacja sie rozpoczela, mysli Delius i patrzy nic nie widzacymi oczami na przelatujace za oknami wozu ulice.
4
Betonowe pola stwarzaja wrazenie bezkresnych; szara pustynia rozciaga sie po horyzont. Budynki z plaskimi dachami; dominuje kolor bialy. Samoloty tkwia nieruchomo przed hangarami, uwijaja sie zielone wojskowe jeepy. Nad wszystkim goruje wieza kontrolna; obok niej na cienkim maszcie kolysze sie pasiasty rekaw. Przed hangarami zolto blyszczy pojazd zaladowczy. Na boku ma napis: BAZA LOTNICZA OVIEDO.Minela godzina szosta; niebo jest bezchmurne. Ruch widac tylko przy hangarze oznaczonym numerem 6. Podjezdza jeep. Wysiada z niego mezczyzna w mundurze oficera sil powietrznych. Nie zwraca uwagi na stojacego przy wejsciu wartownika, wchodzi do budynku. Tylna czesc kosmicznego samolotu prawie dotyka wspornikow polkolistego aluminiowego dachu, srebrne olbrzymie cielsko spoczywa na kolach. Ogromne niczym wielopietrowy, dlugi budynek. Zajmuje pol hali. W drugiej czesci pomieszczenia na tasmowych transporterach stoja aluminiowe i plastikowe kontenery. Niedlugo rozpocznie sie zaladunek, ktory ze wzgledu na rozne trudnosci zawsze odklada sie na ostatnia chwile. Duzy napis na czarnej sciennej tablicy glosi, ze odlot nastapi o wpol do szostej. W hangarze nie ma nikogo. Obcy nie maja wstepu na teren bazy lotniczej.
Oficer podchodzi do wozka zaladowczego stojacego pod sciana. Cicho rusza elektryczny silnik. Pojazd zatacza krag miedzy dwoma rzedami kontenerow, a potem podjezdza do metalowych skrzyn o wysokosci czlowieka stojacych przy burcie kosmicznego samolotu. Oficer zdejmuje jedna z tasmy transportera i odwozi pod sciane. Przejezdza wzdluz pozostalych kontenerow, podnosi jeden z nich i stawia go na miejscu poprzedniego, na tasme. Nastepnie odstawia wozek w kat, z ktorego go zabral. Chodzi cicho, nie slychac krokow. Przez okna w dachu slonce rzuca zolte prostokaty. Oficer puka w kontener ustawiony przed chwila na tasmie. Na zebrowanej aluminiowej scianie napis: SKORPION-4 CZESCI ZAMIENNE REGENERATORA TLENU: ORG-016, ORG-789, ORG-1027.
Nagle mala szczelina wentylacyjna kontenera otwiera sie i zmienia w niewielkie okienko. Wysuwa sie z niego reka. Z wewnetrznej kieszeni oficer wyjmuje biala kartke i podaje ja. Reka znika, okienko wentylacyjne zamyka sie. Widac tylko ciemna metalowa siatke.
Oficer wychodzi z hangaru, wsiada do jeepa. Przecina betonowe pole, zmierza w kierunku kwatery dowodztwa. W strone jednego z pasow holuja samolot mysliwski. Obok barakow krazy mikrobus. Oficer dodaje gazu i pojazd znika miedzy niskimi budynkami. Godzina szosta dwadziescia.
Otwieraja brame szostego hangaru; zelbetowe pomieszczenie wypelnia sie zyciem. Rusza tasma transportera, olbrzymie cielsko samolotu kosmicznego polyka kontenery. Nikt sie nie spieszy, widac, ze kazdy ma swoje zadanie, ktore rozpisano na minuty i sekundy, ludzie bez przerwy sa tam, gdzie byc powinni, praca posuwa sie wartko.
Piloci podjezdzaja samochodem; ich czerwone skafandry stanowia w tym otoczeniu rzucajaca sie w oczy, barwna plame. Zakladaja przezroczyste helmy, zajmuja miejsca w przedniej czesci pojazdu. Dwa olbrzymie traktory z ogluszajacym loskotem holuja maszyne na poczatek pasa startowego.
Z megafonu rozlega sie zdecydowany meski glos:
-Dokladny czas: godzina szosta minut dwadziescia dziewiec i czterdziesc sekund. "Slizgacz-2" wyrusza na "Skorpiona-4" z ladunkiem towarowym Mowi wieza kontrolna. Czas: szosta-dwadziescia dziewiec-piecdziesiat. Odliczam: dziewiec, osiem, siedem, szesc, piec, cztery, trzy, dwa, jeden, zero. Start!
Silniki ruszaja z potwornym loskotem, maszyna zrywa sie prawie natychmiast. Przelatuje po pasie, zolnierze stoja przed hangarami, patrza, poki niema nie zniknie na krawedzi horyzontu. Wreszcie odrywa sie od ziemi i wznos prawie pionowo, blyskawicznie znikajac z oczu.
Godzina szosta trzydziesci trzy.
5
-Tak pozno, synku?Podporucznik staje na srodku przedpokoju. Na zewnatrz swita, tu, w srodku wsrod polyskujacych mebli, panuje zwykly polmrok. Polki o zaokraglonych ksztaltach, zamglone lustra. Troche zatechly zapach pokoju.
-Mialem nocne cwiczenia, ciociu. Porzadnie sie zmachalem...
-Wyobrazam sobie, biedaku. Zrobic kawy? - Ciotka ma piecdziesiat cztery lata, stoi w nocnej koszuli w drzwiach swego pokoju, przeciag rozwiewa jej mocno siwiejace rzadkie wlosy. Zawsze nazywa Denisa swoim synem, choc jest tylko ciotka podporucznika. Na drzwiach mieszkania wisi tabliczka z nazwiskami ich obojga: na gorze ciotki, nizej PODPORUCZNIK DENIS WYNNER.
-Dziekuje za kawe. Chcialbym sie polozyc.
-Teraz ciagle jestes na sluzbie noca - zzyma sie ciotka. A ja tu siedze sama i denerwuje sie.
-Czemu nie spisz?
-Czasem spie... - Macha reka. - Wiec nie robic kawy?
-Nie, dziekuje. Umyje sie i poloze, nie budz mnie przed poludniem, jesli mozesz. Ktora godzina ? - Zrzuca ubranie, rozmawia z ciotka przez wpoluchylone drzwi. Jak to ladnie z jej strony, ze chce robic kawe, sniadanie czy w ogole cokolwiek.
-Gdyby mnie nie wziela do siebie, kiedy moim starym zdarzyl sie tamten wypadek, bylbym teraz nikim - mysli Wynner - nigdy nie dostalbym sie do szkoly oficerskiej, ciotka oplacala nauke...
-Szosta dwadziescia - mowi ciotka. Przez moment patrzy na zmiety mundur wiszacy na wieszaku, na zlota gwiazdke blyszczaca na pagonie. Dwadziescia trzy lata i juz podporucznik...
Rozczula sie. Co prawda, nigdy nie byla w stanie w pelni pojac, w jakiej jednostce sluzy Denis. Gdyby chociaz byl zwyczajnym pilotem, ktory lata tylko na samolotach... Ale nie, znowu wymyslili jakies specjalne dziwactwa, ona niewiele o tym wie, lecz z paru slow wypowiedzianych przez chlopca wynika, ze to jakies przerazajace, kosmiczne sprawy.
Wynnner odkreca kran; widzac przezroczysty strumien przypomina sobie basen. W ciagu dnia trenuje w nim grupa pletwonurkow majaca ratowac oddzialy ladujace w wodzie. O dziesiatej wieczorem poligon cichnie; wtedy przybywaja ludzie ze specjalnej formacji, dzwigiem spuszczaja do wody rozne makiety naturalnej wielkosci, a potem z glosnikow rozbrzmiewa metaliczny glos: "Porucznik Wynner, do wody...!"
6
Na skrzyzowaniu ulic policjanci w bialych kaskach zeskakuja z ciezarowki. Ostre, krotkie komendy. Rozdzielaja sie. Jest ich dosyc, by zajac wszystkie cztery rogi skrzyzowania. Zatrzymuja juz pierwszy samochod.-Dzien dobry, kontrola.
Wszyscy policjanci w miescie sa w drodze do punktow wyznaczonych zawczasu na wypadek takiej koniecznosci. Zarzadzeniem ministra odwolano urlopy, wyprowadzono na ulice takze sluchaczy szkol i kursow oficerskich i podoficerskich.
-"Powszechna, totalna kontrola drog publicznych" - mowi centralna policyjna stacja: - "W przypadku wiekszego ruchu przepuszczac samochody osobowe, kontrolowac wszystkie pojazdy ciezarowe...". Tekst ten slychac we wszystkich samochodach policyjnych. "Poszukiwany przedmiot: dwa urzadzenia eksplodujace o przeznaczeniu militarnym o dlugosci mniej wiecej dwustu piecdziesieciu - trzystu centymetrow i o srednicy maksimum osiemdziesieciu centymetrow. W przypadku ich odnalezienia, natychmiast aresztowac osoby przewozace i doprowadzic je do centralnej inspekcji. Uwaga! Prawdopodobnie nalezy sie liczyc ze zbrojnym oporem! Nie dotykac wyzej wymienionych przedmiotow. Uwaga! Nalezy zatrzymac i skontrolowac wszystkie samochody z zurawiami i urzadzeniami podnosnikowymi: gdzie jezdzily i jaka prace wykonywaly pomiedzy czwarta a szosta trzydziesci rano. Zapisac numery rejestracyjne. Nastepnie nalezy skontrolowac ich ladunek, jesli zajdzie potrzeba, wyladowac w punktach kontrolnych caly przewozony towar. Odnosi sie to takze do pojazdow z rejestracja zagraniczna i do samochodow zaplombowanych przez urzad celny. Ciezar kazdego z wyzej opisanych przedmiotow wynosi okolo osmiuset kilogramow. Powtarzam: poszukujemy dwoch..."
Mezczyzna w berecie hamuje. Przed nim stoi cala kolumna samochodow.
-Co jest? - krzyczy z tylu lysiejacy mezczyzna w bialym swetrze; przez okno wystawia tylko glowe.
-Cala kolumna stoi. Albo wypadek, albo kontrola-wzrusza ramionami ten w berecie. Wklada reke przez okno, wylacza silnik. Trzeba oszczedzac benzyne. Panuje kryzys energetyczny. Stale. - Nie widze karetki. To chyba jednak kontrola...
Po drugim pasie przelatuje samochod policyjny; gdzies w oddali wyja syreny.
Ten w bialym swetrze ze zloscia spoglada na zegarek.
-Spoznie sie do pracy. My zaczynamy o siodmej.
Drugi wzrusza ramionami; a co mnie to obchodzi? Niebieski sportowy kabriolet hamuje z piskiem, siedzi w nim mloda dziewczyna. Gestem pyta, co sie dzieje. Mezczyzna w swetrze odpowiada jej rozlozeniem ramion: nie wiem.
Wzdluz szeregu samochodow przechodzi policjant, cos krzyczy. W samochodach stojacych z przodu ruszaja silniki, unosi sie niebieskawy dym. - Samochody osobowe moga jechac! - krzyczy w ich strone policjant.
Kiedy mezczyzni wlaczaja silniki, kobieta w sportowym wozie skreca na lewy pas i wyprzedza ich.
-Spiesz sie, spiesz, zlam sobie kark - mruczy ten w berecie. Ostroznie rusza, kupil samochod na raty i jeszcze nie splacil nawet polowy.
7
Dwa nagie ciala na szerokim lozku.Mezczyzna ze zloscia gapi sie w sufit. Zapalilby papierosa, ale marynarka jest daleko, wisi na krzesle w drugim kacie pokoju. W ciele czuje olow, do lozka polozyli sie pozno, a i tam niewiele spali...
Kobieta lezy na brzuchu. Jej brazowe wlosy splywaja na dwie strony. Nie chce sie jej nawet poruszyc. W powietrzu napiecie. Klocili sie. Teraz jest cisza. Mezczyzna chcialby sie pogodzic.
-No, nie gniewaj sie...
Kobieta wzrusza jedynie ramionami i dalej patrzy w poduszke.
-Przepraszam, obrazilem cie, ale nie traktuj tego tak powaznie, nie gniewaj sie.
-Tak naprawde to nawet nie zalujesz, chcialbys tylko rozladowac napiecie - mowi kobieta. Mezczyzna, teraz juz naprawde rozzloszczony, siada.
-Czemu bez przerwy analizujesz moje slowa! Do glowy ci uderzyl uniwersytet i wszystkie uczone tytuly, ktorymi cie obsypali. Ale teraz nie jestes w instytucie, kochanie!
-Nie krzycz na mnie, nie jestes moim mezem.
-Ale bede.
-Jesli bedziesz tak krzyczec, to nigdy!
-No! - mezczyzna wstaje z lozka, wklada spodnie i wreszcie zapala papierosa. Gdy znow sie odzywa, jego glos jest juz inny. - Nie klocmy sie. To juz dawno postanowilismy, nie?
Kobieta tez sie zaczyna ubierac. Nie spieszy sie. Stoi plecami do mezczyzny. Biustonosz, kombinacja, suknia. Sepleni ze spinka w zebach:
-Zachowujesz sie tak, ze jeszcze sie tysiac razy zastanowie... Nie badz taki impulsywny.
Mezczyzna usmiecha sie. Podchodzi blizej.
-Ale czasem ci odpowiada, gdy jestem impulsywny, nieprawdaz? Na przyklad pol godziny temu, kiedy sie obudzilismy i... - Chcialby objac kobiete, ale ta go odpycha.
-Odejdz, jestes niesmaczny...
-Ej, Edith, nie zgrywaj sie. - W tym momencie mezczyzna jest bardzo antypatyczny. - Pomimo calej swojej uczonosci jakos nie pogardzasz zabawa w lozku...
Kobieta chce ostro odpowiedziec, ale odzywa sie dzwonek. Kto to moze byc tak wczesnie?
Mezczyzna czuje sie skrepowany.
-Ktora godzina?
-Za pietnascie siodma. - Zdenerwowana Edith szybko zaklada ubranie, ktore w nocy, gdy przyszli z lokalu, rzucila na toaletke. Zrzuca na podloge buteleczke perfum, nie podnosi jej, wychodzi do przedpokoju.
Meskie glosy.
-Kim panowie sa? - Edith cofajac sie wchodzi do pokoju; idzie za nia dwoch mezczyzn.
-Policja. - Wysoki pokazuje legitymacje. Drugi wyjmuje fotografie, patrzy na Edith i kiwa glowa.
-A wiec pani jest Edith Tarnello. - Chowa fotografie. - Ekspert Instytutu Epidemiologicznego?
-Musi pani pojsc z nami - mowi wyzszy i zwraca sie w strone polnagiego mezczyzny. - Pan kim jest?
-Moj narzeczony - mowi Edith i szuka torebki.
-Ejze, powoli, kolego! - Wzburzony mezczyzna wymachuje rekami. - Co to za metody? Wchodzicie tutaj i tak po prostu zabieracie moja narzeczona?...
-Panu nic do tego. - Niski policjant daje Edith zaklejona koperte. Kobieta widzi na niej swoje nazwisko, troche sie dziwi, choc juz przeczuwa, o co moze chodzic. W kopercie kawalek bialego kartonu, na nim napisane na maszynie slowa: OPERACJA NEUTRON.
-Rozumiem. - Edith czuje, ze ze zdenerwowania zaschlo jej w gardle. A wiec jednak stalo sie...
Niski policjant odbiera kartke, wklada do koperty, zakleja. Musi ja oddac w Centrali razem z fotografia.
-Chodzmy.
-Czesc. Spotkamy sie pozniej - mowi Edith do mezczyzny.
-Kiedy?
-Nie wiem. - Policjanci przepuszczaja kobiete przodem.
Mezczyzna nie moze sie pohamowac. Idzie za nimi. W drzwiach przedpokoju lapie za ramie wyzszego:
-Hej, myslicie, ze mozecie sobie tak po prostu pojsc? Zadam wyjasnien...!
-Niech pan da spokoj. - Policjant jest pokojowo usposobiony, lecz narzeczony dziala mu na nerwy. Usiluje odejsc, lecz mezczyzna sciska mu ramie, chce cos powiedziec.
Wysoki policjant blyskawicznie uderza z polobrotu, wkladajac w uderzenie impet calego ciala. Narzeczony wlatuje do pokoju, prosto na lozko.
Drzwi sie zamykaja.
8
Doktor Rizzo wychodzi na korytarz. Szary polmrok; wbudowane w sufit lampy rzucaja bladozolte kregi na kwadratowe plytki podlogi. Gdzies w oddali rozbrzmiewaja kroki. W tym domu kazdy halas slychac z daleka. Olbrzymi betonowy ul, a my jestesmy pszczolami, mysli lekarz; nie lubi swojego mieszkania, z przyjemnoscia przeprowadzilby sie gdzies indziej. Korytarz przechodzi w waskie schody; Rizzo rzuca spojrzenie na migajaca tabliczke windy, nie warto czekac, szybciej zejdzie piechota. Przeciez lubil chodzic pieszo, teraz rzadziej zajmuje sie sportem, ma czterdziesci lat, dwa lata trwalo, nim zdobyl trzecia specjalizacje. Nie byl to latwy okres, rzadko plywal czy biegal. Lubi zwlaszcza biegac, o swicie, w lesie. Od wiosny az do poznej jesieni.W reku trzyma torbe. Teraz idzie do tego pacjenta, pozniej do instytutu, nie musi sie specjalnie spieszyc. Przedtem moglby nawet pospacerowac w ktoryms z parkow, w koncu pogoda jest rzeczywiscie piekna. To niemal grzech sleczec nad mikroskopami...
Na parterze wychodzi mu na spotkanie dwoch mezczyzn, jeden z nich trzyma cos w reku, spoglada na to i na przechodzacych mieszkancow. Doktor chce przejsc kolo nich, lecz jeden z nieznajomych - otyly mezczyzna o zywym spojrzeniu i czarnych wlosach - odzywa sie:
-Doktor Rizzo...?
-Tak, to ja.
-Wlasnie pana szukamy. - Jego towarzysz staje po drugiej stronie doktora. Jak w filmach, przebiega doktorowi przez mysl; opanowuje go jakies przykre, nieprzyjemne przeczucie. - Czego sobie panowie zycza?
-Musi pan pojsc z nami. Policja. - Przed oczami miga mu legitymacja. Rzeczywiscie taka jak na filmach. Rizzo protestuje:
-Alez, prosze panow, to jakies nieporozumienie. Ja wlasnie sie spiesze do jednego z moich pacjentow, przed chwila do mnie zatelefonowal.
To zdanie tez brzmi jak w filmach. Ten z kreconymi wlosami usmiecha sie.
-Przynieslismy panu list... Ale teraz chodzmy, liczy sie kazda sekunda.
Razem z Rizzem schodza po schodach. Ozywczo chlodne powietrze nad asfaltowym chodnikiem; przed nimi przejezdza kilka samochodow. Niebieskie swiatlo wiruje na dachu policyjnego wozu. Wsiadaja, dopiero tam doktor otwiera koperte. Czyta dwa slowa, serce bije mu szybciej. Nie, to nie moze byc to...
-To tylko probny alarm, prawda? - pyta z nadzieja.
Tamci patrza na niego nie rozumiejac, ten z kreconymi wlosami - drugi przez caly czas nie odzywa sie ani slowem - wzrusza ramionami:
-My o niczym nie wiemy. Mamy zawiezc pana do jednej z naszych central.
-Ale chory, do ktorego szedlem... Niedawno otrzymal w elektrowni jadrowej niewielka dawke promieniowania, codziennie musze kontrolowac jego stan i obraz krwi. Wlasnie dzwonil, ze gorzej sie czuje.
Kedzierzawy podnosi sluchawke radiotelefonu.
-Niech pan poda nazwisko i adres chorego, panie doktorze, zaraz posle tam innego lekarza.
Zegary pokazuja godzine szosta minut piecdziesiat cztery.
9
Trzy samochody zakrecaja przed bunkrem. Wozy jeszcze nie stanely, a juz otwieraja sie drzwi...Geste korony debow pokrywaja droge cieniem. Ptaki znow spiewaja nie zwracajac uwagi na ludzi.
Z pierwszego samochodu wysiadaja ludzie w mundurach, z ostatniego kilku cywilow, jeden z nich zostaje przy samochodzie, na glowie ma sluchawki superczulej krotkofalowki. Inny dzwiga przewieszona przez ramie przenosna kamere, przed ustami ma zamocowany mikrofon.
Ze srodkowego samochodu wyskakuje dwoch ludzi - mlody, dwudziestoletni zolnierz i mezczyzna w wieku okolo trzydziestu pieciu lat. Ten ostatni w dziwnym ubraniu: zolnierskie spodnie, buty i zielona koszula, lecz bez czapki i pagonow. Na piersi mozna przeczytac wypisane na bialej tasiemce nazwisko: QUINET.
-Chodz i ty, Piero - mowi do mlodego kierowcy.
-To ten bunkier - mowi jasnowlosy porucznik, ktory wysiadl z pierwszego samochodu. - Oficjalna nazwa: Sklad bomb-I. Poza obsluga moga sie do niego zblizyc tylko wartownicy.
-Ilu bylo wartownikow? - pyta Quinet.
-Trzech. Kazdego magazynu bomb N strzeze trzech wartownikow. Wejdzmy do srodka - oficer rusza przodem. Po nacisnieciu guzika rozsuwaja sie ciezkie, metalowe skrzydla drzwi. Przed nimi otwiera sie betonowy tunel o szerokosci i wysokosci ciezarowego samochodu, z sufitu swieca silne lampy. Kroki grupy ludzi rozbrzmiewaja echem.
-Na ogol dwoch pilnuje wejscia, a trzeci co dwadziescia minut obchodzi sklad sprawdzajac, czy wszystko w porzadku. Nawiasem mowiac, w sciany wbudowane sa tez urzadzenia automatyczne wskazujace dym, wzrost temperatury czy ewentualne wejscie intruza...
-Ale tym razem nic nie pokazaly. - Glos Quineta jest ostry, bezlitosny. Jasnowlosy oficer przelyka sline.
-Nie, tym razem nie pokazaly...
Ida dalej. Tunel niespodziewanie rozszerza sie w duza podziemna sale. Wzdluz scian na solidnych rusztowaniach spoczywaja ciemne, metalowe! walce: bomby neutronowe. Po lewej stronie widac egzemplarze wmontowane w glowice rakiet, z prawej walcowate metalowe przedmioty. To sa wlasciwe bomby.
Na moment wszyscy milkna, zapada cisza. Kilkaset tysiecy smierci czai sie wsrod tych betonowych scian. Promienie neonowych lamp rzucaja na twarze blade plamy.
-Czy moglby pan powiedziec, co sie wydarzylo? - Quinet zwraca sie do mlodego oficera.
-Mam jedynie swoje przypuszczenia...
-Slucham.
-Sprawcy w jakis sposob dostali sie na teren bazy. Zeby nie zwrocic na siebie uwagi, nosili na pewno mundury naszych oddzialow, ich papiery tez musialy byc w porzadku, bo inaczej nie mogliby swobodnie poruszac sie po calym terenie. Zblizyli sie do bramy skladu...
-No i...? - Quinet niecierpliwi sie. - Niech sie pan pospieszy, liczy sie kazda minuta.
-Wiem tylko to, co odkrylismy po ogloszeniu alarmu.
-Chwileczke. Kiedy i z jakich powodow ogloszono alarm?
-O piatej trzydziesci. Dowodca stalego patrolu zameldowal wewnetrzna linia telefoniczna oficerowi dyzurnemu, ze w pierwszym skladzie zastal otwarte drzwi.
-Stalego patrolu?
-Kontrole wewnetrznego terenu bazy przeprowadza specjalna grupa. Czterech zolnierzy i jeden oficer. Teren bazy jest dosc duzy, a oni chodza pieszo, bo w ten sposob latwiej moga zauwazyc ewentualne podejrzane rzeczy. Na ogol, od godziny dwudziestej drugiej do szostej o swicie nastepnego dnia, dwukrotnie docieraja do kazdego budynku i do wazniejszych punktow ogrodzenia.
-A wiec okolo piatej dwadziescia dziewiec wewnetrzny pieszy patrol zastal w skladzie otwarte drzwi?
-Wlasciwie to bylo tak, ze sprawcy oddalajac sie niedokladnie zamkneli drzwi. Miedzy dwoma skrzydlami zostala waska szczelina i...
Slychac pospieszne kroki. Od strony wejscia nadchodzi tegi oficer. Kiedy podchodzi blizej, oficerowie orientuja sie: to dowodca bazy. Jasnowlosy salutuje:
-Melduje panu generalowi, ze przeprowadzamy kontrole...
-Milczec! Dlaczego mnie nie zawiadomiono? - Twarz generala jest czerwona od gniewu, wargi mu drza. Kurtke ma nie dopieta, widac, ze wiesc o alarmie wyciagnela go z lozka. - A co to za cywile? U jednego z nich widzialem kamere, kto dal pozwolenie filmowania? Ktos za to zdrowo beknie, poruczniku!
Quinet znudzonym wzrokiem patrzy na generala, potem zwraca sie do podporucznika:
-Niech pan kontynuuje, nie mamy czasu na glupstwa.
Podporucznik z przerazeniem spoglada w strone generala, ktorego twarz jest juz purpurpwa. Quinet odwraca sie w strone bomb:
-Wiec zabrali dwie. Czy moglby pan pokazac skad?
Oficer podnosi jedynie reke; teraz general juz ryczy:
-A pan kim jest, bezczelny cywilu? l jakim prawem wydaje pan tu rozkazy? Co to za stroj, w jakich oddzialach pan sluzy, nieszczesniku, dobrze, ze nie owinal pan sobie szyi czerwonym szalikiem! Kto was wpuscil na teren bazy?
Quinet robi polobrot, chwile czeka, po czym mowi nieoczekiwanie cichym glosem:
-Jestem major Quinet ze Sluzby Specjalnej.
General dwa razy wydmuchuje powietrze. Milczy przez chwile, ale gniew nie mija.
-Zatelefonuje do ministerstwa! Do samego ministra! Powiem mu, co sie tu dzieje za moimi plecami! Zamelduje o tej sprawie moim zwierzchnikom...!
-Wlasnie o to chcialem prosic, generale - odpowiada Quinet. Mlodzi oficerowie milcza przerazeni, staraja sie nie patrzyc na generala.
Quinet znow zwraca sie do mlodego podporucznika:
-Chodzmy, niech pan kontynuuje, nie tracmy czasu.
General wydmuchuje z pluc powietrze, odwraca sie na piecie i pospiesznie odchodzi. Dwoch oficerow o slabszych nerwach rusza jego sladem. Na twarzy Quineta kamienny spokoj:
-Panie poruczniku, czy domysla sie pan, jak oni zaladowali te bomby na swoje pojazdy?
W pokoju dowodztwa general rzuca na stol swoja czapke, ociera czolo. Krzyczac wydaje rozkazy. W sasiedniej sali lacznosciowcy uwijaja sie przy swoich aparatach. Nie mija pol minuty, gdy jeden z nich wrecza generalowi biala sluchawke telefoniczna.
-Prosze osobistego adiutanta ministra! Generala Abbera! - krzyczy i chce sie dalej wsciekac, ale, ku swemu zdumieniu, niemal natychmiast slyszy dobrze znany glos.
-Co jest, stary? - zaczyna Abber. - Slysze, ze macie duze klopoty. Czy mozesz juz cos powiedziec?
-Klopoty to mamy! Powiedz, kto tu przyslal tego... majora Quineta, jesli to w ogole major? Nawet nie wyglada na wojskowego... Wy tam u gory zupelnie potraciliscie rozum, nasylacie mi na kark jakiegos metnego typa, o ktorym w dodatku nic nie wiem, bo, prawda, mnie zawiadamiacie na koncu...
-Spokojnie, Manuel. Majora Quineta skierowano do was na osobiste polecenie ministra. Jesli chcesz wiedziec, Quinet jest najzdolniejszym, najodwazniejszym oficerem komandosow Sluzby Specjalnej. Genialny facet, nie zna slowa "niemozliwe". Jego maniery nie sa najlepsze, to prawda, ale musisz mu to wybaczyc, bo nie czas teraz na uprzejmosci. Prosze cie, zrob wszystko, zeby major mogl efektywnie prowadzic sledztwo, i to jak najpredzej. To jest takze w twoim interesie, sadze, ze sie rozumiemy. - Cichy trzask swiadczy o tym, ze nic wiecej Abbera nie interesuje i ze ze swej strony zakonczyl rozmowe. General stoi ze sluchawka w reku, chcialby krzyknac lub przynajmniej cos powiedziec, ale glos nie przechodzi mu przez gardlo.
10
Minister sie wscieka.Przed paroma minutami przybyl do swego biura i teraz stoi na piatym pietrze gmachu Ministerstwa Obrony Narodowej, na srodku malej sali. Jest z nim tylko sekretarka i general Abber, tym razem jako doradca, choc jest takze jego zastepca.
-Mialem nadzieje, ze policjanci zlapia ich jeszcze na drodze - pieni sie minister. - Jesli ta sprawa sie rozniesie, i to wlasnie przed wyborami... No to jeden zero dla socjalistow. Nawet dla calego bloku. Ze tez musialo sie to zdarzyc wlasnie teraz...!
-Trzeba zatelefonowac do prezydenta. - Biale wasy i opalona sloncem skora Abbera dziwnie kontrastuja z powaznym, galowym mundurem.
-Do prezydenta? - Minister odruchowo siega do krawata i poprawia go. Sekretarka nie czeka na rozkaz; z doswiadczenia wie, ze minister na ogol slucha generala.
-Minela juz godzina od czasu odkrycia kradziezy - denerwuje sie minister - ciagle nic! To nas moze kosztowac stanowiska, Abber!
-Teraz najwazniejsze jest trzezwe, spokojne i rozwazne postepowanie. Bez paniki. - General mysli przez chwile, jak on zareagowalby na miejscu ministra, gdyby wreszcie zajal jego miejsce, no ale do tego jeszcze daleko. Chociaz pazdziernikowe wybory moga przyniesc kilka istotnych zmian, a wtedy wszystko moze sie zdarzyc. - No i dyskrecja! Nic sie nie moze wydostac. Absolutnie nic.
-Sekretariat na linii - mowi kobieta i podaje sluchawke. Minister bierze ja do reki.
-Prosze natychmiast obudzic prezydenta! - mowi glosem nie znoszacym sprzeciwu.
Sekretarz protestuje. Prezydent zle spal, po polnocy obudzil sie nawet dwukrotnie, zazyl lekarstwo i srodek nasenny. Dyzuruje tu teraz jego osobisty lekarz. Musi spac jeszcze co najmniej godzine.
Minister rzuca na Abbera pelne konsternacji spojrzenie, pozniej sie nadyma, twarz mu czerwienieje. Sekretarka odwraca sie - zna te wybuchy gniewu, wiele razy byla ich swiadkiem. Abber zagryza wargi. Zachowanie ministra rzeczywiscie nie jest nienaganne, ale tez kilka rzeczy go usprawiedliwia. Raz: sprawa jest faktycznie nadzwyczaj powazna i jego niecierpliwosc jest zrozumiala. Dwa: pochodzi z poludnia, a ci poludniowcy zawsze byli porywczy. Trzy: chodzi o jego wlasna skore, przeciez jesli teraz wybuchnie skandal z bombami neutronowymi, to wielce prawdopodobne, ze on tez bedzie musial odejsc. A wtedy kto wie...?
Sekretarz prezydenta probuje grac na zwloke. Liczy sie kazda minuta snu: poki tu dyskutuja, prezydent spi, lecz minister jest nieugiety - w koncu ma do tego prawo: jest jednym z trzech ludzi, ktorzy maja w kazdej chwili dostep do prezydenta, nawet w nocy. Z westchnieniem kladzie sluchawke. Znow mija minuta. Dwie. Trzy.
W sali ministerstwa rozjarza sie wreszcie jeden z duzych sciennych ekranow. Na chwile rozblyskuje wielka litera A, pozniej przelaczaja aparature na transmisje z Biura Prezydenta. Najpierw widac zielone, aksamitne krzeslo, przed nim malutki stolik z przyborami do pisania.
-Wideostolik prezydenta przy jego sypialni - mowi minister. Jezykiem zwilza wargi, nerwowym ruchem przygladza wlosy. Sekretarka stoi za kamera wideotelefonu, stamtad pokazuje szefowi, by zapial marynarke.
Pozniej na ekranie pojawia sie prezydent. Mocno siwiejacy, worki pod oczami, wlosy jeszcze rozczochrane. General Abber mysli o tym, jak bardzo inny jest w kronice filmowej, w telewizji, i w ogole podczas kazdego oficjalnego wystapienia. Teraz nikt go nie widzi, palac laczy z Ministerstwem Obrony Narodowej zamknieta linia wideotelefoniczna. Cale szczescie.
-Co sie u was dzieje? - pyta prezydent; glos ma zniecierpliwiony, lekko drzacy. - Mialem kiepska noc, a teraz ta pobudka... - Nerwowo gniecie kolnierz pizamy.
Minister jest juz spokojniejszy. Precyzyjnie, jasno przedstawia stan rzeczy. Przez ten czas Abber znow obserwuje twarz prezydenta. Kamera wideotelefonu jest nadzwyczaj ostra, daje dokladne zblizenie. Otyla twarz wypelnia caly ekran.
-I dopiero teraz mi mowicie? Ponad godzine potrzebowaliscie, zeby sie zorientowac, co sie stalo? - Prezydent wyraznie jest rozgniewany. Goraczkowo sie zastanawia, co nalezy robic w takich wypadkach, przeciez od kiedy pelni urzad, nie zrabowano jeszcze broni jadrowej. - Trzeba zwolac Grupe Kryzysowa, zmobilizowac Sluzbe Specjalna, kontrolowac drogi publiczne itp., itd. ...
-Wszystko to zostalo juz zrobione - kiwa glowa zupelnie juz spokojny minister. Ciagle jeszcze stoi na bacznosc przed kamera. Abber zna go od dawna i wie - wiele osob wie - ze minister zamierza sie ubiegac o urzad prezydenta. Co prawda, nie startuje jeszcze w wyborach rozpoczynajacych sie za miesiac, ale na pierwszy plan wypchnal juz swych zausznikow. On sam stanie w szranki za cztery lata, w nastepnych wyborach. Publiczna tajemnica.
-Na razie nie mozemy zrobic nic wiecej. Starajcie sie dzialac szybko, operatywnie i efektywnie. Co trzydziesci minut prosze zdawac raport o sytuacji, gdyby sie wydarzylo cos szczegolnego, prosze natychmiast dzwonic. Chyba nie musze podkreslac, panowie, ze nie moze byc zadnych przeciekow. Wyobrazcie sobie, co by bylo, gdyby prasa to wyniuchala. Niczego nam tak nie brakuje, jak serii manifestacji... A tego na pewno mozemy sie spodziewac, jesli opinia publiczna dowie sie o sprawie, l nie tylko tego...
Ekran ciemnieje. Sekretarka podchodzi do stolika zastawionego telefonami, gotowa wypelniac polecenia ministra. Abber opiera sie o jedno z biurek. Zdaje sobie sprawe nie tylko z wagi polozenia, ale i z tego, co w tej chwili zaczelo sie toczyc na drugim planie. Strony wrogie sobie sa - jak na razie - zmuszone do wspoldzialania. Prezydent nie lubi ministra. Kazdy z nich czeka na potkniecie rywala. Ale to niebezpieczenstwo, ktore teraz sie pojawilo, zmusza ich do zawarcia sojuszu. Obecnie nie wiadomo jeszcze, ktory z nich i w jaki sposob wykorzysta te wydarzenia we wlasnym interesie. Ja w kazdym razie stoje z boku, mysli Abber. Ale czy moge pozostac z boku, a jesli tak, to do kiedy? l czy to jest dla mnie korzystne, ze stoje z boku?
Minister marszczy czolo, pozniej podejmuje decyzje. Poleca sekretarce:
-Prosze zadzwonic do Grupy Kryzysowej. Mam nadzieje, ze juz dziala. Pozniej do bazy w El Puno. Prosze w obu miejscach zapytac, jak posuwa sie sledztwo.
Przez olbrzymia szybe okienna Abber patrzy w dal. Promienie slonca czerwono splywaja po kominach, po dachach. Niebo jest bezchmurne, nad miastem blyszczy jasny, niemal oslepiajacy blekit.
Godzina szosta minut trzydziesci piec.
11
Rzeka wije sie pomiedzy pokrytymi gaszczem krzewow zboczami wzgorz. Wlasciwie nie sa to prawdziwe wzgorza, raczej rodzaj kopcow: jakby jakis olbrzym rozrzucil je na rowninie chcac dac odpoczynek oczom, a ptakom miejsce do zakladania gniazd. Bo cala okolica pelna jest ptakow. Halasuja miedzy krzewami, wielkimi stadami unosza sie w powietrzu, l buduja gniazda w sitowiu. Male niebieskopiore ptaki. Kiedy wzlatuja, wygladaja jak blyszczace szlachetne kamienie. Przemykaja nad odbijajaca niebo rzeka.Leon Helmpnt porusza sie powoli, bardzo powoli. Spomiedzy dwoch konarow swieci mu w oczy slonce - jest juz bardzo wysoko. Helmont nie widzi swojego czerwonego namiotu; daleko sie zapedzil w ciagu ostatniej pol godziny. Kroczy teraz przygarbiony, od drzewa do drzewa, z mikrofonem zamontowanym w ognisku parabolicznego reflektora. W torbie na ramieniu magnetofon: superczule urzadzenie.
Male niebieskie ptaki maja gniazda w galeziach nisko nad ziemia. Wiele z nich moze pasc ofiara lisow lub innych drapieznikow, nawet zdziczalych kotow. Trzeba sie poruszac ostroznie; ptaki sa plochliwe.
Helmont lubi sie tak skradac. Kiedy jest w lesie, budza sie w nim pierwotne zadze. Nie ma cierpliwosci do pracy badawczej. "A przeciez cierpliwosc jest glowna cnota naukowca" - och, ilez razy to slyszal! Moze wkrotce uda mu sie zmienic posade. Dosc ma juz ciezkiej ciszy podziemnych laboratoriow, pogardy aroganckich oficerow. Akceleratory czastek, doswiadczalne laboratoria, nieskonczone szeregi cyfr swiecace zielono na malych ekranach w glebi ukrytych baz. Wirowanie dyskow, wyniki na papierowych tasmach i cyfrowych wskaznikach - grozne mozliwosci, niebezpieczna rzeczywistosc. Nie, dosyc tego. Las jest wart wiecej. Wzgorza. Rzeka. Krzewy. Ptaki.
Helmont kleka na wilgotnej jeszcze trawie. Powietrze ma smak, zauwaza. Bierze gleboki oddech; od strony rzeki lekki wiatr przynosi ledwo widoczna mgle. Sitowie jest jasnozielone, mlode liscie wznosza sie ku gorze niczym palce ludzkich rak. Ptaki klebia sie cwierkajac.
Magnetofon pracuje bezdzwiecznie; Helmont zaluje troche, ze drugi, jeszcze czulszy aparat zostawil w namiocie.
W ciagu minionych czterech dni zrobil wiele wspanialych nagran.
Slychac dziwny, obcy halas. Helmont przez .sekunde nasluchuje, pozniej wylacza magnetofon. Halas dobiega zza rzeki. Zbliza sie jakas warczaca maszyna. Traktor? - zastanawia sie. Nie, to niemozliwe: na terenie ptasiego rezerwatu nie wolno uzywac pojazdow mechanicznych.
Metalicznie blyszczacy, czerwono-bialy helikopter pojawia sie miedzy dwoma wzgorzami na przeciwleglym brzegu; leci prosto w strone rzeki. Podrywa sie sploszone stado ptakow, odlatuje w przerazeniu jak mala chmurka; na wodzie widac odbicie maszyny.
Twarz Helmonta czerwienieje z gniewu. Czy niczego juz nie potrafia uszanowac? Szkoda, ze na maszynie nie ma zadnego symbolu, nazwy czy numeru. To dosc dziwne, ale Helmont nie ma teraz czasu na zastanawianie sie; ze zloscia wyskakuje spomiedzy zarosli, zaczyna machac rekami, krzyczy, choc wie, ze ze wzgledu na halas jest to bezsensowne.
Helikopter zatacza krag, a nastepnie leci prosto w strone Helmonta. Nie moze wyladowac wsrod krzakow, wiec unosi sie nad ziemia na wysokosci bioder czlowieka. Przez halas przebija sie silny krzyk:
-Profesor Helmont, do helikoptera!
-Prosze? - Helmont przelyka sline; to smieszne, ze mowie, mysli. Nieznajomy w maszynie powtarza wezwanie. Wzbija sie kolejne stado przerazonych ptakow. W maszynie zamontowano gigantofon, mysli Helmont i podchodzi blizej. Nie widzi smigla, lecz jedynie wirujaca w powietrzu srebrzysta tarcze.
Nie wolno latac nad rezerwatem, chcialby powiedziec. Drzwi maszyny sa otwarte, wewnatrz siedza mezczyzni w skorzanych czapkach, jeden z nich ma na glowie sluchawki i mikrofon przed ustami. Inny podaje profesorowi koperte. Sa bardzo powazni. Wicher bijacy od wirnikow burzy Helmontowi rzadkie wlosy, krzaki wokol niego wyginaja sie. Dziwny sposob doreczania listow, mysli profesor wyciagajac bialy kartonik. Ledwo zdazyl przeczytac dwa slowa, a juz czuje, ze silne rece ujmuja go pod pachami i wciagaja do maszyny. Porwanie, chcialby krzyknac, lecz wtedy docieraja do jego swiadomosci te dwa slowa: OPERACJA NEUTRON.
-Moj namiot, sprzet... - krzyczy. Halas sie wzmaga, juz leca. Okolica kurczy sie nagle do rozmiarow mapy, rzeka wije sie pod nimi, krzaki zamieniaja sie w male kepy traw.
-Zawiadomimy personel rezerwatu, zeby zabezpieczyl pana rzeczy! - krzyczy mu do ucha jeden z mezczyzn i pokazuje jakas legitymacje: - Jestesmy z policji, przylecielismy po pana. W dyrekcji rezerwatu ustalilismy dokladnie, gdzie pan przebywa.
-Od dawna czekalem na te pare dni odpoczynku - odpowiada krzyczac rozgoryczony Helmont. - Jestem na urlopie!
-Byl pan, panie profesorze.
Metalowy ptak leci prosto w strone miasta.
12
Ziemia zostaje daleko pod nimi. Najpierw przebijaja sie przez cienkie warstwy chmur, pozniej samolot kosmiczny wznosi sie w coraz wiekszy mrok. Przez pewien czas zalewa go blask slonca; zlota rakieta leci niemal pionowo.Krajobraz jest brunatnozielony: mozna jeszcze odroznic lasy od pol. Przez pare minut widac tez miasto; dookola ciemny pierscien dymow fabryk i samochodowych spalin.
Pierwszy pilot nazywa sie Passer, ma trzydziesci osiem lat, od trzynastu lat sluzy w silach powietrznych. Od dwoch lat prowadzi samoloty kosmiczne. Jest wysokim, czarnowlosym mezczyzna z krzaczastymi brwiami, nie lubi wiele mowic. "Gadatliwe" zadania z przyjemnoscia zostawia swym towarzyszom. Przy radiu siedzi Vida, drugi pilot. Vida jest znacznie mlodszy od swojego kolegi, po raz drugi w zyciu prowadzi samolot kosmiczny.
-"Slizgacz-dwa" wzywa Oviedo. "Slizgacz-dwa" wzywa Oviedo.
Nie szyfruja rozmowy, choc leca wojskowa maszyna wystrzelona z bazy wojskowej w strone wojskowej stacji kosmicznej. Co prawda, w pulpit sterowniczy wbudowano polaczone z pokladowym komputerem urzadzenie szyfrujace, lecz jego uzywanie jest konieczne tylko w wyjatkowych wypadkach. Przy pomocy superczulych aparatow lokacyjnych inne mocarstwa moga dokladnie ustalic tor lotu i polozenie "Slizgacza". Juz jestesmy na ekranach obcych stacji obserwacyjnych, mysli Passer. Marszczy brwi, dwoma spojrzeniami kontroluje czy wysokosc sie zgadza.
-Zglasza sie Oviedo. - Ziemska informacja jest chlodna, beznamietna. Co tydzien wiele samolotow kosmicznych startuje na ktorys ze "Skorpionow".
-"Slizgacz-dwa" podaje polozenie. Wysokosc trzydziesci cztery tysiace, za trzydziesci sekund przechodzimy na ustalona orbite.
Teraz w nasza maszyne uderzaja wiazki niewidzialnych fal radiowych, mysli Passer. Zmierza, sprawdza, odpowiedza, ze w porzadku. Wszystko to w ciagu jednej sekundy.
-Wasze polozenie sie zgadza - mowi ziemski nadawca. - Po wejsciu na orbite przejmijcie bezposredni kontakt ze "Skorpionem".
-Zrozumialem. - Vida usmiecha sie, rzuca wesole spojrzenie na pierwszego pilota. Pod nimi dudnia silniki. Naped atomowy, machinalnie stwi