Od pierwszego wejrzenia - SPARKS NICHOLAS

Szczegóły
Tytuł Od pierwszego wejrzenia - SPARKS NICHOLAS
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Od pierwszego wejrzenia - SPARKS NICHOLAS PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Od pierwszego wejrzenia - SPARKS NICHOLAS PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Od pierwszego wejrzenia - SPARKS NICHOLAS - podejrzyj 20 pierwszych stron:

NICHOLAS SPARKS Od pierwszego wejrzenia z angielskiego przelozyla ELZBIETA ZYCHOWICZ Tytul oryginalu: AT FIRST SIGHTDedykuje te powiesc Milesowi, Ryanowi, Landonowi, Lexie i Savannah PODZIEKOWANIA Za te ksiazke musze szczegolnie podziekowac mojej zonie Cathy. Nie tylko byla dla mnie inspiracja przy tworzeniu postaci Lexie, lecz wykazywala zdumiewajaca cierpliwosc podczas pisania przeze mnie powiesci. Codziennie budze sie ze swiadomoscia, ze jestem wielkim szczesciarzem, majac taka zone.Nastepnie moim dzieciom - Milesowi, Ryanowi, Landonowi, Lexie i Savannah - ktore nigdy nie pozwalaja mi zapomniec, ze chociaz jestem pisarzem, to przede wszystkim jestem ojcem. Theresa Park, moja agentka, zasluguje na szczere podziekowania za to, ze pozwala, bym suszyl jej glowe, ilekroc przyjdzie mi ochota. Ale, co najwazniejsze, zawsze swietnie wie, co powiedziec, kiedy sytuacja staje sie trudna. Praca z nia to prawdziwy usmiech losu. Jamie Raab, redaktorka, dawno juz zyskala moja dozgonna wdziecznosc. Jest nie tylko wnikliwa, lecz rowniez przemila, i bez niej nie udaloby mi sie napisac tej ksiazki. Lany Kirshbaum, ktory tak znakomicie kierowal Time Warner Hook Group, odchodzi do nowej pracy, ale na pozegnanie pragne wyrazic moje wielkie uznanie dla niego. Zdaje sobie sprawe, ze byla to trudna decyzja, lecz z pewnoscia wiesz, co jest dla ciebie najlepsze. Praca z toba byla dla mnie zaszczytem i chcialbym zyczyc ci powodzenia we wszystkim, co bedziesz robil w przyszlosci. Maureen Egan, kolejna wazna osoba w Time Warner Book Group, zawsze byla fantastyczna. Jest ogromnie inteligentna i cenie kazda wspolnie spedzona chwile. Denise Di Novi, moja swieta patronka w swiecie Hollywood, jest i zawsze byla darem niebios w moim zyciu. Howie Sanders i Dave Park, moi agenci w UTA, nieustannie o mnie dbaja i ciesze sie, ze moge z nimi wspolpracowac. Jennifer Romanello i Edna Farley, specjalistki od promocji moich ksiazek, sa rewelacyjne. To po prostu skarby i dzieki nim wciaz moge wyjezdzac i spotykac sie z moimi czytelnikami. Lynn Harris i Mark Johnson, odpowiedzialni za Pamietnik, sa i na zawsze pozostana moimi przyjaciolmi. Scott Schwimer, moj prawnik, jest nie tylko zyczliwym czlowiekiem, lecz w absolutnie wyjatkowy, profesjonalny sposob potrafi zawrzec kazda umowe. Flag (swietne okladki do moich ksiazek), Harvey - Jane Kowal (czesc pracy redaktorskiej), Shannon O'Keefe, Sharon Krassney i Julie Barer - rowniez zasluguja na moja wdziecznosc. Podziekowania naleza sie jeszcze kilku osobom. Zaczne od doktora Roba Pattersona, ktory wyjasnil mi problem zespolu tasm owodniowych. Tylko dzieki niemu udalo mi sie cokolwiek zrozumiec. Za ewentualne bledy wylacznie ja ponosze odpowiedzialnosc. Dziekuje Toddowi Edwardsowi, ktory uratowal te powiesc z twardego dysku, kiedy moj komputer ulegl awarii; moge tylko powiedziec, ze ciesze sie, iz byl w poblizu. Wreszcie pragne podziekowac Dave'owi Simpsonowi, Philemonowi Grayowi, Slade'owi Trabucco i biegaczom ze szkoly sredniej w New Bern oraz TRACK EC (programu olimpijskiego dla juniorow), ktorych mialem przyjemnosc poznac i trenowac. Dzieki za to, ze daliscie z siebie wszystko. PROLOG Luty 2005Czy milosc od pierwszego wejrzenia jest naprawde mozliwa? Siedzac na kanapie w salonie, zastanawial sie nad tym chyba juz po raz setny. Za oknem dawno zaszlo zimowe slonce, swiat tonal w szarawej mgle, panowala zupelna cisza, jesli nie liczyc cichego stukania galezi o szybe. A jednak nie byl sam. Podniosl sie i przeszedl korytarzem, by do niej zajrzec. Gdy sie jej przypatrywal, przeszlo mu przez mysl, by polozyc sie obok, chocby tylko po to, zeby miec pretekst do zamkniecia oczu. Dobrze zrobilby mu odpoczynek, ale nie chcial ryzykowac, ze zasnie. Jeszcze nie teraz. Gdy tak na nia patrzyl, lekko zmienila pozycje, a jego mysli powedrowaly w przeszlosc. Kolejny raz pomyslal o drodze, ktora ich polaczyla. Kim byl wtedy? I kim jest teraz? Pozornie pytania wydawaly sie latwe. Ma na imie Jeremy, czterdziesci dwa lata, jego ojciec jest Irlandczykiem, a matka Wloszka, utrzymuje sie z pisania artykulow do czasopism. Takich odpowiedzi udzielilby, gdyby go spytano. Jakkolwiek byly prawdziwe, czasami myslal, ze moze powinien dodac cos wiecej. Czy powinien na przyklad nadmienic, ze piec lat temu wyjechal do Karoliny Polnocnej, by zbadac tajemnicze zjawisko? Ze tamtego roku zakochal sie nie jeden, lecz dwa razy? Albo ze te piekne wspomnienia sa nierozerwalnie splecione ze smutnymi i ze nawet w tej chwili nie jest pewien, ktore z nich przetrwaja. Okrecil sie na piecie w progu sypialni i ruszyl z powrotem do salonu. Mimo ze nie rozpamietywal tamtych wydarzen z przeszlosci, nie unikal tez myslenia o nich. Nie mogl juz wymazac tego rozdzialu swego zycia ani zmienic daty urodzenia. Chociaz zdarzaly sie chwile, kiedy zalowal, ze nie moze cofnac wskazowek zegara i wyeliminowac calego smutku, mial przeczucie, ze gdyby to zrobil, radosc rowniez bylaby mniejsza. A tego nie potrafil sobie wyobrazic. Zdal sobie sprawe, ze wspomnienie tamtej nocy, ktora spedzil na cmentarzu z Lexie, nawiedza go wsrod najglebszych ciemnosci. Nocy, gdy zobaczyl niesamowite swiatla, ktore przyjechal zbadac az z Nowego Jorku. Wtedy po raz pierwszy uswiadomil sobie, ile znaczy dla niego Lexie. Kiedy czekali w mroku na pojawienie sie swiatel, Lexie opowiedziala mu swoja historie. Wyjawila mu, ze stracila matke i ojca, gdy byla malym dzieckiem. Jeremy juz o tym wiedzial, nie wiedzial natomiast, ze po uplywie kilku lat od wypadku zaczely dreczyc ja koszmary nocne. Przerazajace, powtarzajace sie sny, w ktorych byla swiadkiem smierci rodzicow. Jej babka Doris, ktorej nie przychodzil do glowy zaden inny pomysl, zabrala ja w koncu na cmentarz, by pokazac jej tajemnicze swiatla. Dla malego dziecka swiatla byly cudowne, niebianskie, i Lexie natychmiast uznala je za duchy swoich rodzicow. Bylo to cos, w co chciala uwierzyc, i od tej pory nigdy wiecej nie przesladowaly jej zmory. Jeremy'ego wzruszyla jej opowiesc, bolesna strata i potega niewinnej wiary. Ale pozniej, tej samej nocy, gdy on sam rowniez zobaczyl swiatla, spytal Lexie, co o nich mysli, czym sa naprawde. Pochylila sie do przodu i odparla szeptem: "To byli moi rodzice. Pewnie chcieli cie poznac". To wlasnie wtedy poczul, ze pragnie wziac ja w ramiona. Juz dawno okreslil ten moment jako kamien milowy, chwile, w ktorej zakochal sie w Lexie i nigdy juz nie przestal jej kochac. Na zewnatrz zerwal sie znowu lutowy wiatr. Jeremy nie mogl przebic wzrokiem nieprzeniknionych ciemnosci, polozyl sie wiec na kanapie ze znuzonym westchnieniem, czujac, jak sila wydarzen tamtego roku cofa go w czasie. Mogl odpedzic te wspomnienia, lecz utkwiwszy wzrok w suficie, pozwolil im wrocic. Zawsze pozwalal im wracac. Pamietal, co zdarzylo sie potem. ROZDZIAL PIERWSZY Piec lat wczesniej Nomy Jork, 2000-Widzisz, jakie to proste - powiedzial Alvin. - Najpierw poznajesz mila dziewczyne, a potem spotykasz sie z nia przez jakis czas, by sie przekonac, czy wazne sa dla was te same wartosci. Czy zgadzacie sie co do decyzji "to jest nasze zycie i spedzimy je razem". No wiesz, rozmawiacie o tym, ktora rodzine bedziecie odwiedzac na swieta, czy chcecie zamieszkac w domu, czy w mieszkaniu, czy kupicie sobie psa, czy kota, kto pierwszy bedzie bral rano prysznic, kiedy wciaz jeszcze jest duzo goracej wody. Jesli w dalszym ciagu jestescie zgodni, bierzecie slub. Nadazasz? -Nadazam - odparl Jeremy. W chlodne sobotnie popoludnie w lutym Jeremy Marsh i Alvin Bernstein stali w mieszkaniu Jeremy'ego na Upper West Side. Pakowali jego rzeczy od kilku godzin, wszedzie byly kartony. Niektore, juz pelne, staly przy drzwiach, gotowe do wyniesienia do wozu do przeprowadzek; inne byly zapakowane czesciowo. Ogolnie rzecz biorac, mieszkanie wygladalo, jakby przez drzwi wpadl diabel tasmanski, urzadzil sobie balange, a nastepnie wyniosl sie, gdy nie zostalo juz nic do zniszczenia. Jeremy nie mogl uwierzyc, ile rupieci nagromadzil przez lata, co zreszta wytykala mu przez caly ranek jego narzeczona Lexie Darnell. Przed dwudziestoma minutami sfrustrowana Lexie zlapala sie za glowe i wyszla na lunch z przyszla tesciowa, po raz pierwszy zostawiajac Jeremy'ego i Alvina samych. -A twoim zdaniem co ty, u licha, robisz? - naciskal Alvin. -To, co wlasnie powiedziales. -Nie, wcale nie. Przewrociles wszystko do gory nogami. Przechodzisz od razu do najwazniejszego: "Slubuje", zanim w ogole zastanowiles sie, czy do siebie pasujecie. Ledwie znasz Lexie. Jeremy wlozyl do kartonu zawartosc kolejnej szuflady z odzieza, marzac, by Alvin zmienil temat. -Znam ja. Alvin zaczal przerzucac papiery na biurku Jeremy'ego, a nastepnie wrzucil cala sterte do tego samego pudla, ktore ladowal Jeremy. Jako przyjaciel Jeremy'ego nie mial obiekcji, by wyrazic bez ogrodek swoje zdanie. -Staram sie po prostu byc szczery i powinienes wiedziec, ze rowniez cala twoja rodzina od kilku tygodni martwi sie tym, o czym teraz mowie. Chodzi o to, ze za malo wiesz o Lexie, by sie przeprowadzic do Boone Creek, nie wspominajac juz o malzenstwie. Spedziles z ta kobieta zaledwie weekend. To inna sytuacja niz kiedys z Maria - dodal, majac na mysli byla zone Jeremy'ego. - Pamietaj, ze ja znalem Marie znacznie lepiej niz ty Lexie, ale nigdy nie przyszloby mi do glowy, ze to wystarczy, by sie z nia ozenic. Jeremy wyjal papiery z pudla i polozyl je z powrotem na biurku, przypominajac sobie, ze Alvin byl w przyjacielskich stosunkach z Maria, zanim jeszcze on sam ja spotkal. Zreszta nadal sie z nia przyjazni. -I co z tego? -Co z tego? A gdybym to ja zrobil cos takiego? Gdybym to ja przyszedl do ciebie i powiedzial, ze poznalem wspaniala kobiete, rezygnuje z kariery, rzucam przyjaciol oraz rodzine i przenosze sie na Poludnie, by sie z nia ozenic? Na przyklad z tamta dziewczyna... jak ona ma na imie... Rachel? Rachel pracowala w restauracji babki Lexie. Alvin przystawial sie do niej podczas swojej krotkiej wizyty w Boone Creek, posuwajac sie nawet do zaproszenia jej do Nowego Jorku. -Ucieszylbym sie i zyczylbym ci szczescia. -Daj spokoj. Nie pamietasz, jak zareagowales, kiedy chcialem ozenic sie z Eva? -Pamietam. Ale to zupelnie cos innego. -Jasne, przyswajam. Poniewaz jestes dojrzalszy ode mnie. -Owszem, poza tym Eva nie byla raczej typem zony. To prawda, przyznal Alvin. Lexie byla malomiasteczkowa bibliotekarka na wiejskim Poludniu, kobieta, ktora miala nadzieje zalozyc rodzine, natomiast Eva pracowala w salonie tatuazu w Jersey City. Wiekszosc tatuazy na rekach Alvina byla jej dzielem, zreszta rowniez wiekszosc kolczykow w jego uszach. Wygladal przez to, jakby wypuszczono go przed chwila z wiezienia. Ale nie to mu przeszkadzalo, ich zwiazek rozpadl sie, poniewaz Eva zapomniala wspomniec o pewnym drobiazgu, a mianowicie, ze mieszka z przyjacielem. -Nawet Maria uwaza, ze to szalenstwo. -Powiedziales Marii? -Jasne, ze tak. Rozmawiamy o wszystkim. -Ciesze sie, ze jestes tak blisko z moja byla zona. Ale to nie jej sprawa. Ani twoja. -Po prostu probuje przemowic ci do rozsadku. To sie dzieje zbyt predko. Nie znasz Lexie. -Dlaczego w kolko to powtarzasz? -Bede powtarzal to dopoty, dopoki w koncu nie przyznasz, ze jestescie wlasciwie dwojgiem obcych dla siebie ludzi. Alvin, podobnie jak pieciu starszych braci Jeremy'ego, nigdy nie potrafil zmienic tematu. Ten facet przypomina psa, ktory nie chce wypuscic z pyska kosci, pomyslal Jeremy. -Lexie nie jest dla mnie obca osoba. -Nie? Wobec tego jak brzmi jej drugie imie? Jeremy zamrugal powiekami. -Co to ma do rzeczy? -Nic. Ale czy nie wydaje ci sie, ze skoro zamierzasz sie z nia ozenic, odpowiedz na to pytanie nie powinna nastreczac ci trudnosci? Jeremy otworzyl usta, by mu odpowiedziec, lecz uswiadomil sobie, ze nie zna drugiego imienia Lexie. Nigdy mu nie powiedziala, a on nie pytal. Alvin, wyczuwajac, ze wreszcie przyszpilil swojego karmiacego sie zludzeniami przyjaciela, nie dawal za wygrana. -No a jesli chodzi o istotne sprawy? Jaki byl jej przedmiot kierunkowy na studiach? Z kim sie przyjaznila w college'u? Jaki jest jej ulubiony kolor? Czy lubi pieczywo biale, czy razowe? Jaki jest jej ulubiony film lub program telewizyjny? Ktorego autora najbardziej ceni? Czy wiesz chociaz, ile ma lat? -Jest po trzydziestce - odparl Jeremy. -Po trzydziestce? Tyle to i ja moglbym ci powiedziec. -Jestem prawie pewny, ze ma trzydziesci jeden lat. -Jestes prawie pewny? Czy ty w ogole slyszysz, co mowisz? To naprawde idiotyczne. Nie mozesz zenic sie z kims, o kim nie wiesz nawet, ile ma lat. Jeremy otworzyl kolejna szuflade i oproznil ja do nastepnego pudla, wiedzac, ze Alvin trafil w sedno, lecz nie chcac sie do tego przyznac. Odetchnal gleboko. -Myslalem, ze cieszysz sie, iz nareszcie kogos znalazlem - powiedzial. -Owszem, ciesze sie. Nie przypuszczalem jednak, ze wyjedziesz z Nowego Jorku i zdecydujesz sie ja poslubic. Myslalem, ze zartujesz. Wiesz, ze uwazam ja za wspaniala osobe. I jest taka rzeczywiscie, jesli wiec za rok lub dwa bedziesz traktowal ja rownie powaznie, sam poprowadze cie z nia do oltarza. Po prostu zbytnio wszystko przyspieszasz, zupelnie bez powodu. Jeremy odwrocil sie do okna. Za szyba widzial szare, pokryte sadza cegly i prostokatne okna sasiedniego budynku. Za nimi przesuwaly sie ludzkie cienie - kobieta rozmawiajaca przez telefon, mezczyzna owiniety recznikiem, zdazajacy do lazienki, jeszcze jedna kobieta, prasujaca i jednoczesnie ogladajaca telewizje. Przez caly czas, kiedy tu mieszkal, nie zamienil z nimi slowa poza "dzien dobry". -Lexie jest w ciazy - rzekl w koncu. Przez chwile Alvin myslal, ze sie przeslyszal. Dopiero gdy dostrzegl wyraz twarzy przyjaciela, zdal sobie sprawe, ze Jeremy bynajmniej nie zartuje. -W ciazy? -To dziewczynka. Alvin opadl ciezko na lozko, jak gdyby nagle ugiely sie pod nim nogi. -Dlaczego mi nie powiedziales? Jeremy wzruszyl ramionami. -Lexie prosila mnie, bym na razie nikomu nie mowil. Totez dochowaj tajemnicy, dobrze? -Tak - odparl Alvin wyraznie oszolomiony. - Jasne. -I jeszcze jedno. Alvin podniosl glowe, spogladajac na Jeremy'ego, ktory polozyl mu dlon na ramieniu. -Chcialbym, zebys zostal moim druzba. Jak to sie stalo? Gdy nazajutrz spacerowal z Lexie, ktora zwiedzala sklep z zabawkami FAO Schwarz, ciagle mial problem z odpowiedzia na to pytanie. Nie mial na mysli ciazy. Tamta noc bedzie zapewne pamietal do konca zycia. Mimo ze wobec Alvina nadrabial mina, czasami mial wrazenie, ze gra role w jakiejs komedii romantycznej, kreconej z mysla o tym, by zadowolic widzow. Takiej, w ktorej wszystko jest mozliwe i nic nie jest pewne, dopoki nie wyswietla sie koncowe napisy. Przeciez to, co mu sie trafilo, nie zdarza sie czesto. Wlasciwie wydawalo sie kompletnie nierealne. Kto podrozuje do malego miasteczka, by napisac artykul dla "Scientific American", spotyka malomiasteczkowa bibliotekarke i po kilku dniach kompletnie traci dla niej glowe? Kto postanawia zrezygnowac z szansy telewizji sniadaniowej i z zycia w Nowym Jorku po to, by przeniesc sie do Boone Creek w Karolinie Polnocnej, miasteczka, ktore jest jedynie malenka kropka na mapie? Tak wiele pytan dzisiaj. To nie to, ze mial watpliwosci i zastanawial sie, co z tym fantem zrobic. Prawde mowiac, gdy przygladal sie, jak Lexie przerzuca sterty figurek GI Joe i lalek Barbie - chciala sprawic prezentami niespodzianke jego licznym bratankom i bratanicom, w nadziei, ze wywrze dobre wrazenie - utwierdzal sie w przekonaniu, ze podjal wlasciwa decyzje. Usmiechnal sie, wyobrazajac sobie, jakie zycie bedzie prowadzil. Spokojne kolacje, romantyczne spacery, chichoty i przytulanie sie przed telewizorem. Wspaniale rzeczy, dla ktorych warto zyc. Nie byl na tyle naiwny, by wierzyc, ze nigdy sie z Lexie nie posprzeczaja czy ostro nie pokloca, mial jednak pewnosc, iz pomyslnie przeplyna przez wzburzone wody, uswiadamiajac sobie w koncu, ze sa idealnie dobrani. Ogolnie biorac, zycie bedzie cudowne. Ale gdy Lexie krazyla po sklepie, nie zwracajac na niego uwagi, bez reszty pochlonieta swoimi poszukiwaniami, Jeremy zagapil sie na inna pare, stojaca obok sterty pluszowych zabawek. Wlasciwie trudno ich bylo nie zauwazyc. Oboje byli tuz po trzydziestce, swietnie ubrani, on na oko moglby byc bankierem inwestycyjnym, natomiast jego zona sprawiala wrazenie osoby, ktora kazde popoludnie spedza w Bloomingdale. Byli objuczeni mnostwem zakupow z mnostwa innych sklepow. Pierscionek na jej palcu mial brylant wielkosci szklanej kulki do gry - znacznie wiekszy od brylantu w zareczynowym pierscionku, ktory Jeremy wlasnie kupil dla Lexie. Obserwujac ich, Jeremy nie mial najmniejszej watpliwosci, ze zwykle podczas tego rodzaju eskapad towarzyszyla im niania, po prostu dlatego, ze wydawali sie kompletnie oszolomieni cala sytuacja i zupelnie sobie z nia nie radzili. Niemowle w spacerowce plakalo, byl to ten rodzaj przerazliwego wycia, od ktorego niemal pekaja szyby. Inni klienci sklepu zatrzymywali sie jak wryci. Dokladnie w tym samym czasie starszy braciszek dziewczynki moze czteroletni - zaczal krzyczec chyba jeszcze glosniej i nagle rzucil sie na posadzke. Rodzice mieli przestraszone miny niczym zolnierze pod ostrzalem, cierpiacy na nerwice frontowa, i trudno bylo nie zauwazyc ich podkrazonych oczu i bladosci twarzy. Mimo nienagannego wygladu najwyrazniej byli u kresu wytrzymalosci. Matka wyjela w koncu dziecko z wozka i przytulila je, tymczasem maz pochylil sie ku niej, poklepujac niemowle po pleckach. -Nie widzisz, ze probuje ja uspokoic? warknela kobieta. - Zajmij sie raczej Elliotem! Zbesztany mezczyzna pochylil sie nad synem, ktory wierzgal nogami i walil pietami w posadzke, doprowadzajac matke do wscieklosci. -Natychmiast przestan wrzeszczec! - rzekl surowo, grozac mu palcem. Ach, jasne, pomyslal Jeremy. Jak gdyby to moglo odniesc jakikolwiek skutek. Elliot spurpurowial, w dalszym ciagu wijac sie jak piskorz na podlodze. W tym momencie Lexie przerwala swoje poszukiwania i skupila uwage na tamtym malzenstwie. Jeremy'emu przeszlo przez mysl, ze takim spojrzeniem mierzy sie kobiete koszaca trawnik w bikini, rodzaj widowiska, jakiego nie sposob pominac. Wrzeszczalo niemowle, wrzeszczal Elliot, wrzeszczala zona na meza, zeby cos zrobil, na co maz odwrzaskiwal, ze probuje. Wokol szczesliwej rodzinki zebral sie spory tlum. Kobiety przygladaly sie im na poly z wdziecznoscia, na poly ze wspolczuciem. Wdzieczne, ze nie przydarza sie to im, lecz zdajac sobie dokladnie sprawe - najprawdopodobniej na podstawie wlasnego doswiadczenia - przez co przechodza mlodzi ludzie. Z kolei mezczyzni nie pragneli chyba niczego wiecej, jak tylko uciec jak najdalej od tego nieopisanego harmidru. Elliot walil glowa w podloge, krzyczac, o ile to mozliwe, coraz glosniej. -Po prostu chodzmy! - powiedziala w koncu ostrym tonem kobieta. -Nie sadzisz, ze wlasnie to usiluje zrobic? - burknal z rozdraznieniem mezczyzna. -Podnies go. -Probuje! - krzyknal zniecierpliwiony. Elliot nie chcial miec nic wspolnego z ojcem. Gdy mezczyzna w koncu go zlapal, chlopiec wil sie jak rozwscieczony waz. Rzucal glowa z boku na bok, nawet na chwile nie przestawal wierzgac nogami. Czolo ojca zrosil pot, krzywil sie z wysilku, natomiast Elliot zdawal sie rosnac w oczach, miniatura Hulka, rozdymajaca sie ze zlosci. Jakims cudem objuczonym zakupami rodzicom udawalo sie posuwac do przodu, pchajac wozek i nie wypuszczajac z objec dzieci. Gapie rozstapili sie niczym Morze Czerwone przed zblizajacym sie Mojzeszem i w koncu cala rodzina zniknela z pola widzenia, cichnacy placz byl jedynym swiadectwem, ze w ogole tutaj byli. Tlum zaczal sie rozpraszac, lecz Jeremy i Lexie w dalszym ciagu stali jak wrosnieci w ziemie. -Nieszczesnicy - rzekl Jeremy, ogarniety naglym przestrachem, czy wlasnie tak bedzie wygladalo jego zycie za pare lat. -Jakbym nie wiedziala - zgodzila sie Lexie, obawiajac sie chyba tego samego. Jeremy stal zagapiony, mimo ze krzyki calkiem ustaly - rodzina najwyrazniej wyszla ze sklepu. -Nasze dziecko nigdy nie bedzie dostawalo takich napadow zlosci - oswiadczyl. -Nigdy. - Swiadomie lub nieswiadomie Lexie polozyla dlon na brzuchu. - To zdecydowanie nie bylo normalne. -A rodzice wyraznie nie mieli pojecia, co zrobic - dodal Jeremy. - Zwrocilas uwage, jak probowal przemowic do syna? Jakby byl w sali konferencyjnej. -Idiotyczne. - Lexie pokiwala glowa. - I jakim tonem sie do siebie odzywali? Dzieci wyczuwaja napiecie. Nic dziwnego, ze rodzice nie mogli nad nimi zapanowac. -Nie wiedzieli chyba, jak sie zachowac. -Rzeczywiscie chyba nie. -Jak to mozliwe? -Moze po prostu sa zbyt pochlonieci wlasnym zyciem, by poswiecac wystarczajaco duzo czasu dzieciom. Jeremy, wciaz nie ruszajac sie z miejsca, przygladal sie, jak odchodzi ostatni z gapiow. -Tak, to zdecydowanie nie bylo normalne - powtorzyl slowa Lexie. -Jestem o tym absolutnie przekonana. Dobrze, a wiec oboje sie oszukiwali. W glebi serca Jeremy byl tego swiadom, zreszta podobnie jak Lexie, ale latwiej bylo udawac, ze im nigdy nie przydarzy sie taka sytuacja, jakiej byli przed chwila swiadkami. Poniewaz beda lepiej przygotowani. Bardziej oddani. Milsi i cierpliwsi. Bardziej kochajacy. A dziecko... coz, ich coreczka bedzie dobrze sie rozwijala w otoczeniu, jakie jej stworza razem z Lexie. Co do tego nie ma watpliwosci. Jako niemowle bedzie przesypiala cale noce; jako szkrab uczacy sie chodzic bedzie zachwycala ponadprzecietnymi zdolnosciami motorycznymi i bardzo wczesnie zacznie mowic. W pieknym stylu ominie pola minowe wieku dojrzewania, bedzie trzymala sie z daleka od narkotykow i patrzyla niechetnie na filmy dozwolone od lat osiemnastu. Zanim opusci dom, bedzie kulturalna, dobrze wychowana mloda dama z ocenami dosc wysokimi, by dostac sie na Uniwersytet Harvarda, mistrzynia Stanow Zjednoczonych w plywaniu, a mimo to znajdzie czas, aby pracowac w charakterze wolontariuszki dla organizacji Habitat for Humanity. Jeremy uczepil sie kurczowo tego marzenia, lecz po chwili przygarbil sie bezsilnie. Mimo ze mial zerowe doswiadczenie rodzicielskie, zdawal sobie sprawe, ze nie bedzie to takie latwe. Poza tym wybiegal myslami o wiele za daleko. Po uplywie godziny siedzieli na tylnym siedzeniu taksowki, utknawszy w korku w drodze do Queens. Lexie przegladala kupiony przed chwila poradnik Czego sie spodziewac, kiedy sie spodziewasz, Jeremy zas obserwowal swiat za szybami. Byl to ich ostatni wieczor w Nowym Jorku - Jeremy przywiozl tutaj Lexie, by poznala jego rodzine - i rodzice zaplanowali male spotkanie w swoim domu w Queens. Rzecz jasna "male" bylo pojeciem wzglednym, poniewaz biorac pod uwage, ze mialo przyjechac pieciu braci Jeremy'ego z zonami oraz dziewietnascioro bratankow i bratanic, dom bedzie pekal w szwach, jak zreszta czesto bywalo. Mimo ze Jeremy czekal z niecierpliwoscia na spotkanie, nie mogl calkowicie wyrzucic z mysli pary, ktora dopiero co widzieli. Wydawali sie tacy... normalni. To znaczy poza wyczerpaniem. Zastanawial sie, czy jego i Lexie rowniez to czeka, czy tez jakims sposobem zostanie im to oszczedzone. Moze Alvin mial racje. Przynajmniej czesciowo. Chociaz Jeremy uwielbial Lexie - i byl tego absolutnie pewny, w przeciwnym razie nie oswiadczylby sie - nie mogl twierdzic, ze naprawde ja zna. Po prostu zbyt malo czasu spedzili ze soba, by sie dobrze poznac, i im wiecej o tym myslal, tym wiekszego nabieral przekonania, ze nie zaszkodziloby, gdyby mieli szanse z Lexie spotykac sie regularnie przez pewien okres. Byl juz wczesniej zonaty i wie- dzial, ze wlasnie czasu trzeba, by nauczyc sie, jak zyc z druga osoba. By przyzwyczaic sie do, nazwijmy to, jej dziwactw. Kazdy je ma, lecz dopoki naprawde sie kogos nie pozna, ta druga osoba na ogol stara sie je ukrywac. Byl ciekaw, jak to jest w przypadku Lexie. A jesli na przyklad spi w jednej z tych zielonych maseczek na twarzy, ktore maja zapobiegac zmarszczkom? Czy naprawde bylby zadowolony, budzac sie codziennie rano i widzac je? -O czym myslisz? - spytala Lexie. -Slucham? -Spytalam cie, o czym myslisz. Miales zabawna mine. -O niczym. Lexie przyjrzala mu sie bacznie. -O duzym niczym czy zupelnie o niczym? Odwrocil sie twarza do niej, marszczac brwi. -Jakie jest twoje drugie imie? Przez nastepne kilka minut Jeremy zadal jej serie pytan, o ktorych wspomnial wczesniej Alvin, i dowiedzial sie, co nastepuje: miala na drugie imie Marin; jej kierunkowym przedmiotem na studiach byl angielski; jej najblizsza przyjaciolka w college'u byla dziewczyna o imieniu Susan; jej ulubionym kolorem jest fiolet; woli ciemny chleb; lubi ogladac Trading Spaces; uwaza Jane Austen za swietna pisarke; jesli chodzi o scislosc, 13 wrzesnia skonczy trzydziesci dwa lata. A nie mowilem? Odchylil sie na oparcie, zadowolony, a Lexie kartkowala poradnik. Jeremy pomyslal, ze tak naprawde go nie czyta, przeglada tylko pobieznie fragmenty, w nadziei, ze uzyska pewien rodzaj przewagi na starcie. Zastanawial sie, czy postepowala w taki sam sposob za kazdym razem, gdy musiala uczyc sie w college'u. Jak dal mu do zrozumienia Alvin, rzeczywiscie wielu rzeczy o niej nie wiedzial. Ale jednoczesnie wiedzial duzo. Byla jedynaczka dorastala w Boone Creek, w Karolinie Polnocnej. Jej rodzice zgineli w wypadku samochodowym, kiedy byla dzieckiem, wychowywali ja dziadkowie ze strony matki, Doris i... i... Stwierdzil, ze powinien ja o to spytac. W kazdym razie studiowala na Uniwersytecie Karoliny Polnocnej w Chapel Hill, zakochala sie w niejakim Averym i mieszkala przez rok w Nowym Jorku, gdzie odbywala staz w bibliotece NYU. Gdy dowiedziala sie, ze Avery ja zdradza, wrocila do domu i zostala kierowniczka biblioteki w Boone Creek, podobnie jak kiedys jej matka. Po pewnym czasie zwiazala sie z kims, kogo nazywala Panem Renesansem, on jednak wyjechal z miasteczka, nie ogladajac sie za siebie. Od tamtej pory wiodla spokojne zycie, spotykajac sie od czasu do czasu z miejscowym zastepca szeryfa, dopoki nie pojawil sie Jeremy. Ach, no i oczywiscie: Doris - ktora byla wlascicielka restauracji w Boone Creek - utrzymywala, ze ma zdolnosci parapsychologiczne, lacznie z tym, ze potrafi okreslic plec jeszcze nienarodzonego dziecka, stad Lexie wiedziala, ze beda mieli coreczke. Musial przyznac, ze te fakty znaja rowniez wszyscy mieszkancy Boone Creek. Czy jednak wiedzieli, ze Lexie odgarnia wlosy za uszy, kiedy jest zdenerwowana? Albo ze wspaniale gotuje? Albo ze gdy potrzebuje chwili wytchnienia, lubi szukac schronienia w domku nieopodal lalami morskiej na cyplu Hatteras, gdzie kiedys wzieli slub jej rodzice? Albo ze nie dosc, iz jest inteligentna i piekna, ma fiolkowe oczy, nieco egzotyczna urode i ciemne wlosy, to przejrzala jego niezreczne proby wykorzystania meskiego uroku, zeby zaciagnac ja do sypialni? Podobalo mu sie, ze Lexie nie pozwolila, by cokolwiek uszlo mu na sucho, mowila, co mysli, i stanowczo mu sie przeciwstawiala, gdy uwazala, ze Jeremy jest w bledzie. Jakims sposobem umiala robic to wszystko, nie tracac jednoczesnie kobiecosci i wdzieku, ktory dodatkowo uwypuklal zmyslowy poludniowy akcent. Jesli dorzucic do tego, ze wygladala absolutnie rewelacyjnie w obcislych dzinsach, to trudno sie dziwic, ze Jeremy stracil dla niej glowe. A jesli chodzi o niego? Co Lexie moze powiedziec, ze wie o Jeremym? Podstawowe rzeczy. Ze dorastal w Queens jako najmlodszy z szesciu synow w irlandzko - wloskiej rodzinie i ze kiedys zamierzal zostac profesorem matematyki, lecz gdy uswiadomil sobie, ze ma smykalke do pisania, ostatecznie zostal felietonista w "Scientific American", gdzie czesto demaskowal rzekomo nadprzyrodzone zjawiska. Ze kilka lat temu byl zonaty z kobieta o imieniu Maria, ktora po wielu wspolnych wizytach w klinice leczenia bezplodnosci i ostatecznej diagnozie, ze z medycznego punktu widzenia Jeremy nie moze miec dzieci, w koncu od niego odeszla. Ze potem przez cale lata za duzo wloczyl sie po barach i spotykal z rozlicznymi kobietami, starajac sie unikac powaznych zwiazkow, jak gdyby w podswiadomosci utkwilo mu przeswiadczenie, ze nie moze byc dobrym mezem. Ze w wieku trzydziestu siedmiu lat udal sie do Boone Creek, by zbadac tajemnicze swiatla regularnie pojawiajace sie na miejskim cmentarzu, w nadziei, ze zyska swietny temat i wystapi goscinnie w programie Good Morning America, lecz okazalo sie, ze przez wiekszosc pobytu myslal o Lexie. Spedzili razem cztery urocze dni, po ktorych nastapila gwaltowna klotnia, i mimo ze Jeremy polecial z powrotem do Nowego Jorku, zdal sobie sprawe, ze nie potrafi wyobrazic sobie zycia bez niej i wrocil, by jej to udowodnic. Lexie zas polozyla dlon na brzuchu i Jeremy w koncu uwierzyl, ze zdarzyl sie prawdziwy cud - a przynajmniej cud brzemiennosci -i zyskal szanse bycia ojcem, na co kiedys calkowicie stracil nadzieje. Usmiechnal sie, myslac, ze to calkiem ladna historia. Moze nadawalaby sie nawet na watek powiesci. Wazne jest to, ze choc Lexie ze wszystkich sil starala sie oprzec sie jego urokowi, rowniez zakochala sie w nim na zaboj. Spogladajac na nia, zastanawial sie dlaczego. Nie o to chodzi, by w swoim mniemaniu byl odpychajacy, ale jaka sila przyciaga dwoje ludzi do siebie? W przeszlosci napisal niezliczone felietony na temat zasady owego przyciagania i potrafil godzinami dyskutowac o roli feromonow, dopaminy oraz instynktu biologicznego, ale zaden z tych czynnikow nie tlumaczyl tego, co czul do Lexie. Ani przypuszczalnie tego, co Lexie czula do niego. Nie potrafil tego wyjasnic. Wiedzial jedynie, ze w jakis sposob do siebie pasuja i mial wrazenie, ze przez cale zycie wedrowal droga nieuchronnie prowadzaca do niej. Byla to romantyczna, nawet poetycka wizja, a Jeremy nigdy nie mial sklonnosci do poetyzowania. Moze istniala inna przyczyna jego przeswiadczenia, iz to Lexie jest wlasnie ta jedyna, a mianowicie ta, ze otworzyla jego serce oraz umysl na nowe uczucia i poglady. Ale niezaleznie od owej przyczyny, jadac taksowka ze swoja urocza przyszla zona, cieszyl sie na wszystko, co w przyszlosci przyniesie im zycie. Wzial ja za reke. Czy w koncu ma to naprawde znaczenie, ze zostawia swoj dom w Nowym Jorku i odklada na pozniej wszelkie plany zwiazane z wlasna kariera po to, by przeniesc sie na odludzie? Albo ze rozpoczyna rok, w ktorym czeka go slub, zalozenie rodziny i przygotowanie sie na narodziny dziecka? Jak trudne moze sie to okazac? ROZDZIAL DRUGI Oswiadczyl sie w dniu swietego Walentego na szczycie Empire State Building.Wiedzial, ze to banalne, ale czy wszystkie oswiadczyny nie nosza znamion banalnosci? W koncu mogl to zrobic na wiele sposobow. Siedzac, stojac, kleczac lub lezac. Podczas jedzenia lub niekoniecznie, w domu lub gdzie indziej, przy swiecach lub nie, moze przy winie, o wschodzie lub o zachodzie slonca albo w jakiejkolwiek innej, chocby troche romantycznej sytuacji. Jeremy wiedzial, ze gdzies kiedys jakis facet juz to robil, nie mialo wiec sensu martwic sie, czy Lexie bedzie rozczarowana. Oczywiscie zdawal sobie sprawe, ze niektorzy mezczyzni szli na calosc - pisanie na niebie dymem wypuszczanym z samolotu, billboardy, pierscionek znaleziony podczas romantycznej gry w fanty. Byl jednak pewien, ze Lexie nie nalezy do osob, ktore wymagaja absolutnej oryginalnosci. Poza tym panorama Manhattanu zapierala dech w piersi i Jeremy doszedl do wniosku, ze skoro pamietal, by polozyc nacisk na najwazniejszych sprawach - wyznaniu, dlaczego pragnie spedzic z nia reszte zycia, wreczeniu pierscionka oraz zadaniu sakramentalnego pytania - spisal sie calkiem niezle. W koncu nie byla to calkowita niespodzianka. Nie poruszali wczesniej tego tematu, lecz fakt, ze przenosil sie do Boone Creek, w polaczeniu z roznymi rozmowami o przyszlosci w liczbie mnogiej przez kilka ostatnich tygodni, nie pozostawial watpliwosci, co sie szykuje. Na przyklad musimy kupic kolyske, by postawic ja przy naszym lozku, albo: powinnismy odwiedzic twoich rodzicow. Poniewaz Jeremy nie zaprzeczal, wydawalo sie, ze sprawa jest raczej oczywista. Mimo ze trudno mowic o kompletnym zaskoczeniu, Lexie najwyrazniej byla zachwycona. Zarzucila mu ramiona na szyje i pocalowala go, po czym natychmiast zadzwonila do Doris, by przekazac jej radosna nowine. Rozmowa trwala dwadziescia minut. Jeremy nie mial nic przeciwko temu, raczej spodziewal sie takiej reakcji. Pomimo pozornego spokoju byl ogromnie przejety, ze Lexie naprawde zgodzila sie spedzic z nim reszte zycia. Teraz, po uplywie mniej wiecej tygodnia, gdy jechali taksowka do domu jego rodzicow, na palcu Lexie lsnil pierscionek zareczynowy. Jeremy stwierdzil, ze narzeczenstwo, w odroznieniu od chodzenia z kims, jest Kolejnym Wielkim Krokiem, okresem, ktory wiekszosc mezczyzn bardzo lubi. Na przyklad moze robic z Lexie pewne rzeczy, ktore sa raczej zakazane dla reszty swiata. Jak calowanie sie. Nawet w tej chwili mogl przechylic sie ku niej na tylnym siedzeniu i pocalowac ja. Najprawdopodobniej nie poczulaby sie urazona. Calkiem mozliwe, ze bylaby nawet zadowolona. Sprobuj zachowac sie tak wobec nieznajomej, a zobaczysz, czym sie to skonczy, pomyslal Jeremy. Swiadomosc tego wszystkiego wprawila go w doskonaly humor. Natomiast Lexie patrzyla przez okno z zatroskana mina. -Co sie stalo? - spytal. -A jesli mnie nie polubia? -Pokochaja cie. Dlaczego mieliby nie pokochac? Poza tym lunch z moja mama byl sympatyczny, prawda? Sama powiedzialas, ze wy dwie przypadlyscie sobie do gustu. -Wiem - odparla bez przekonania. -No to o co chodzi? -A jesli oni uwazaja, ze im ciebie odbieram? - spytala. - Jesli twoja mama byla wobec mnie mila, lecz w glebi duszy czuje do mnie uraze? -Nie, nie czuje do ciebie urazy - odrzekl Jeremy. - I powtarzam, nie martw sie tak bardzo. Przede wszystkim, nikomu mnie nie odbierasz. Wyjezdzam z Nowego Jorku, poniewaz wole byc z toba nawet w malym miasteczku, i oni o tym wiedza. Zaufaj mi, sa z tego powodu szczesliwi. Moja mama od lat wierci mi dziure w brzuchu, zebym ponownie sie ozenil. Lexie zacisnela usta, zastanawiajac sie nad jego slowami. -No dobrze - zgodzila sie. - Ale mimo wszystko na razie nie chce, by wiedzieli, ze jestem w ciazy. -Dlaczego? -Bo mogloby to wywrzec zle wrazenie. -Przeciez zdajesz sobie sprawe, ze i tak sie dowiedza. -Tak, ale niekoniecznie akurat dzisiaj wieczorem, prawda? Niech najpierw mnie poznaja. Pozwol im oswoic sie z mysla, ze sie pobieramy. To wystarczajacy wstrzas na jeden wieczor. Reszte zostawmy na pozniej. -Oczywiscie - rzekl Jeremy. - Jak sobie zyczysz. - Rozparl sie wygodnie na siedzeniu. - Ale wiesz, gdyby nawet sie wydalo, nie musisz sie martwic. -Jakim sposobem mialoby sie wydac? - zamrugala powiekami Lexie. - Tylko mi nie mow, ze juz im wypaplales! Jeremy pokrecil przeczaco glowa. -Nie, jasne, ze nie. Ale moglem wspomniec o tym Alvinowi. -Powiedziales Alvinowi? - spytala, blednac. -Przepraszam. Wypsnelo mi sie. Ale nie obawiaj sie, on nie pisnie nikomu slowa. Lexie zawahala sie, po czym skinela w koncu glowa. -W porzadku. -To sie nigdy juz nie powtorzy - zapewnil ja Jeremy, ujmujac jej dlon. - Nie ma powodow do zdenerwowania. -Latwo ci mowic - odparla z wymuszonym usmiechem. Lexie odwrocila sie znowu do okna. Jak gdyby nie dosc sie denerwowala, to jeszcze musi sie zmierzyc z tym. Czy naprawde tak trudno bylo dotrzymac tajemnicy? Wiedziala, ze Jeremy nie chcial zrobic nic zlego i ze Alvin zachowa dyskrecje, ale nie o to chodzilo. Chodzilo o to, ze Jeremy niezbyt sie orientowal, jak jego rodzina moze zareagowac na ten rodzaj wiadomosci. Byla pewna, ze sa ogromnie rozsadnymi ludzmi -matka wywarla na niej bardzo mile wrazenie - i nie sadzila, by uznali ja za puszczalska, mimo to jednak beda unosic brwi, dziwiac sie pospiechowi, w jakim zamierzaja sie pobrac. Co do tego nie miala watpliwosci. Mogla tylko spojrzec na cala sprawe z perspektywy rodziny Jeremy'ego. Szesc tygodni temu oboje z Jeremym nie mieli pojecia o swoim istnieniu, a teraz - jak po przejsciu traby powietrznej - sa oficjalnie zareczeni. Bylo to dosc zaskakujace. A jesli dowiedza sie, ze jest w ciazy? Coz, wtedy zrozumieja. Pomysla, ze Jeremy zeni sie z nia wlasnie z tego powodu. Zamiast uwierzyc zapewnieniom Jeremy'ego, ze ja kocha, pokiwaja po prostu glowami, mowiac: "Jak milo". Ale moze sie zalozyc, ze gdy tylko wyjdzie z Jeremym za drzwi, zaczna sie naradzac i omawiac zaistniala sytuacje. Byli rodzina, zzyta staroswiecka rodzina, ktorej czlonkowie spotykali sie kilka razy w miesiacu. Przeciez opowiadal jej o tym, prawda? Nie jest naiwna. A o czym rozmawia rodzina? O rodzinie! O radosciach, dramatach, rozczarowaniach, o sukcesach... bliscy sobie ludzie dziela sie tym wszystkim. Wiedziala tez, co staloby sie, gdyby Jeremy'emu znowu sie wypsnelo. Tematem numer jeden stalyby sie nie ich zareczyny, lecz jej ciaza, chocby tylko po to, by glosno myslec, czy Jeremy naprawde wie, co robi. Albo jeszcze gorzej - podejrzewaliby, ze zmusila go do malzenstwa. Oczywiscie mogla sie mylic. Moze wszyscy byliby zachwyceni. Moze uznaliby cala sytuacje za zupelnie logiczna. Moze uwierzyliby, ze zareczyny nie maja nic wspolnego z faktem, ze spodziewa sie dziecka, poniewaz rzeczywiscie tak jest. Rownie prawdopodobne jak to, ze gdy zaczelaby machac rekami, przefrunelaby cala droge do domu. Nie chciala problemow z tesciami. Zgoda, na ogol nic nie mozna na nie poradzic, lecz w zadnym wypadku nie chcialaby zle zaczac tej znajomosci. Poza tym, chociaz trudno bylo jej sie do tego przyznac, gdyby nalezala do rodziny Jeremy'ego, rowniez podchodzilaby sceptycznie do tej sprawy. Malzenstwo to powazny krok dla kazdej pary, a co dopiero mowic o parze, ktora prawie sie nie zna. Mimo ze na pierwszym spotkaniu z matka Jeremy'ego nie czula sie jak na cenzurowanym, zdawala sobie sprawe, ze kobieta ocenia ja, jak zrobilaby kazda dobra matka. Lexie zachowywala sie nienagannie i na koniec starsza pani Marsh usciskala ja i ucalowala na pozegnanie. Dobry znak, przyznala w duchu Lexie. A w kazdym razie dobry poczatek. Musi minac troche czasu, zanim cala rodzina przyjmie ja do klanu. W przeciwienstwie do reszty synowych Lexie nie bedzie uczestniczyla w weekendowych spedach rodzinnych i zapewne bedzie musiala przejsc cos w rodzaju okresu probnego, az do chwili gdy sie okaze, ze Jeremy nie popelnil bledu. Prawdopodobnie bedzie to trwalo rok, a moze nawet dluzej. Przypuszczala, ze uda jej sie przyspieszyc ten proces dzieki regularnemu pisaniu listow i rozmowom telefonicznym... Zapamietaj to sobie, pomyslala. Kup papeterie. Jednakze musiala szczerze przyznac sama przed soba, ze jest troche zaszokowana blyskawicznym tempem, w jakim potoczyly sie sprawy. Czy on naprawde ja kocha? A ona jego? Przez ostatnie dwa tygodnie zadawala sobie te pytania kilkanascie razy dziennie. Owszem, jest w ciazy, i owszem, to jest jego dziecko, ale nie zgodzilaby sie go poslubic, gdyby nie wierzyla, ze beda razem szczesliwi. I beda szczesliwi, prawda? Ciekawe, czy Jeremy kiedykolwiek zastanawial sie, jak szybko wszystko sie dzieje. Pewnie tak, doszla do wniosku. To niemozliwe, zeby mu sie to nie nasunelo. Ale chyba nie przejmowal sie tym tak bardzo jak ona, wlasciwie dlaczego? Moze dlatego, ze byl juz kiedys zonaty, a moze dlatego, ze to on biegal za nia podczas swojego pobytu w Boone Creek. Jakakolwiek byla tego przyczyna, zawsze wydawal sie pewniejszy przyszlosci ich zwiazku niz ona, co zreszta ja dziwilo, poniewaz to Jeremy uwazal sie za sceptyka. Popatrzyla na niego, zwracajac uwage na ciemne wlosy i dolek w policzku. Podobalo jej sie to, co widziala. Przypomniala sobie, ze juz wtedy gdy ujrzala go po raz pierwszy, stwierdzila, ze jest atrakcyjny. Co Doris powiedziala o nim po pierwszym spotkaniu? "Jest zupelnie inny, niz sobie wyobrazasz". Coz, pomyslala, niedlugo bedzie mogla przekonac sie o tym osobiscie. Zjawili sie w domu rodzicow ostatni. Gdy podchodzili do drzwi, Lexie wciaz byla zdenerwowana. Zatrzymala sie na schodkach. -Pokochaja cie - uspokoil ja Jeremy. - Zaufaj mi. -Badz przy mnie blisko, dobrze? -A gdzie indziej moglbym byc? Nie bylo wcale tak zle, jak sie obawiala. Prawde mowiac, Lexie swietnie sobie radzila, totez wbrew swojej wczesniejszej obietnicy, ze nie odstapi jej na krok, Jeremy wyszedl na werande na tylach domu. Stanal tam, przestepujac z nogi na noge i obejmujac sie ramionami, by sie troche rozgrzac. Przygladal sie ojcu pochylonemu nad ogrodowym grillem. Staruszek zawsze uwielbial to zajecie, nie przeszkadzala mu zadna pogoda. Jeremy pamietal z lat dziecinnych, jak ojciec odgarnial snieg z grilla, po czym znikal w snieznej zamieci tylko po to, by po uplywie pol godziny wynurzyc sie z niej z polmiskiem swiezo upieczonego miesa i z warstwa lodu w miejscu, gdzie powinny znajdowac sie jego brwi. Mimo ze Jeremy wolalby zostac w srodku, matka kazala mii dotrzymac towarzystwa ojcu, dajac w ten sposob do zrozumienia, ze ma sie upewnic, czy starszy pan dobrze sie czuje. Kilka lat temu przeszedl zawal i chociaz przysiegal, ze nigdy sie nie przeziebi, martwila sie o niego. Dopilnowalaby go sama, lecz nieduzy dom o fasadzie z czerwonawego piaskowca, w ktorym tloczylo sie trzydziesci piec osob, przypominal istne wariatkowo. W kuchni parowaly cztery garnki, bracia Jeremy'ego okupowali wszystkie siedzace miejsca w salonie, a bratanice i bratankowie bez przerwy byli przeganiani z salonu z powrotem do pomieszczenia w suterenie. Zagladajac przez okno, uznal, ze jego narzeczona swietnie sobie radzi. Narzeczona. Pomyslal, ze jest w tym slowie cos dziwnego. Nie chodzi o sam fakt, ze ma narzeczona, lecz o brzmienie tego slowa w ustach bratowych, ktore wymowily je juz przynajmniej ze sto razy. Ledwie zdazyli wejsc do domu, zanim jeszcze Lexie zdjela kurtke, Sophia i Anna podbiegly do nich, szpikujac tym slowem niemal kazde wypowiedziane zdanie. -Cieszymy sie, ze nareszcie mozemy poznac twoja narzeczona! -Co robiliscie dzisiaj z narzeczona? -Nie sadzisz, ze powinienes przyniesc swojej narzeczonej cos do picia? Natomiast jego bracia trzymali sie na uboczu i kompletnie unikali tego slowa. -A wiec ty i Lexie, he? -Czy Lexie jest zadowolona z tej podrozy? -Opowiedz, jak poznaliscie sie z Lexie. Widocznie to typowo kobiecy zwyczaj, doszedl do wniosku Jeremy, poniewaz on sam, podobnie jak jego bracia, jak dotad nie uzywal jeszcze tego slowa. Zastanawial sie, czy nie napisac na ten temat felietonu, zarzucajac jednak ten pomysl - jego naczelny zapewne uznalby, ze temat nie jest dosc powazny dla magazynu "Scientific American". Ten facet kocha artykuly na temat UFO i Wielkiej Stopy. I choc zgodzil sie, by Jeremy prowadzil nadal swoja rubryke w czasopismie po przeprowadzce do Boone Creek, Jeremy nie bedzie za nim tesknil. Jeremy potarl ramiona, tymczasem jego ojciec przewrocil kawalek miesa na ruszcie. Nos i uszy poczerwienialy mu od mrozu. -Podaj mi tamten talerz, dobrze? Twoja mama postawila go na balustradzie. Hot dogi sa juz prawie gotowe. Jeremy wzial talerz i wrocil do ojca. -Wiesz, ze tu jest bardzo zimno, prawda? -Zimno? Przesadzasz. Zreszta mnie jest cieplo od zaru. Jego ojciec byl przedstawicielem wymierajacego gatunku, ktory w dalszym ciagu uzywal wegla drzewnego. Ktoregos roku Jeremy kupil mu na Gwiazdke grill gazowy, ktory jednak porastal kurzem w garazu, dopoki jeden z braci Jeremy'ego, Tom, nie spytal w koncu, czy moglby go sobie wziac. Ojciec zaczal wykladac hot dogi na talerz. -Nie mialem okazji wiele rozmawiac z Lexie, ale sprawia na mnie wrazenie bardzo milej mlodej damy. -Bo taka wlasnie jest, tato. -Ciesze sie, bo zaslugujesz na to. Nigdy zbytnio nie lubilem Marii - oznajmil. - Od samego poczatku cos mnie w niej razilo. -Powinienes byl mi o tym powiedziec. -Po co? I tak bys mnie nie posluchal. Nie zapominaj, ze ty zawsze wiesz wszystko najlepiej. -A jak sie spodobala Lexie mamie? Mam na mysli wczorajszy lunch. -Polubila ja od razu. Uwaza, ze bedzie umiala utrzymac cie w karbach. -I to jest takie dobre? -Z punktu widzenia twojej matki? Chyba najlepsze, co moglo ci sie przydarzyc. Jeremy usmiechnal sie. -Jakas rada dla mnie? Ojciec odstawil talerz, po czym pokrecil przeczaco glowa. -Nie. Ty nie potrzebujesz zadnej rady. Jestes dorosly. Od dawna sam podejmujesz decyzje. Poza tym co ja moglbym ci poradzic? Ozenilem sie prawie piecdziesiat lat temu, a bywa, ze nie mam zielonego pojecia, co kieruje postepowaniem twojej matki. -To bardzo pocieszajace. -Przyzwyczaisz sie do tego. - Odchrzaknal. - Hm, moze jest jedna rada, ktorej moglbym ci udzielic. -A mianowicie? -Wlasciwie nawet dwie. Po pierwsze, nie bierz do siebie, kiedy sie zlosci. Wszyscy miewamy zly humor, wiec nie traktuj tego osobiscie. -A po drugie? -Dzwon do matki. Czesto. Placze codziennie, odkad dowiedziala sie, ze wyjezdzasz. I nie podlap tego poludniowego akcentu. Mama ci tego nie powie, ale czasami ma klopot ze zrozumieniem Lexie. Jeremy parsknal smiechem. -Obiecuje. -Nie bylo tak zle, co? - spytal Jeremy. Po uplywie kilku godzin wracali taksowka do hotelu Plaza. Z powodu kompletnego rozgardiaszu w mieszkaniu Jeremy postanowil popelnic finansowe szalenstwo i spedzic ostatnia noc w Nowym Jorku w pokoju hotelowym. -Bylo wspaniale. Masz niezwykla rodzine. Rozumiem teraz, dlaczego nie miales ochoty na przeprowadzke. -Bede sie z nimi widywal. Co pewien czas musze przeciez meldowac sie w moim czasopismie. Lexie skinela glowa. W drodze do centrum przygladala sie drapaczom chmur i sznurom samochodow, zadziwiona, jak wszystko wydaje sie ogromne i tetniace zyciem. Mimo ze mieszkala kiedys w Nowym Jorku, zapomniala juz o rojnych ulicach, halasie, wysokosci budynkow. Wszystko tak bardzo rozne od miejsca, w ktorym beda teraz mieszkali, po prostu inny swiat. Liczba mieszkancow Boone Creek jest prawdopodobnie nizsza od liczby mieszkancow jednego nowojorskiego ulicznego kwartalu. -Bedzie ci brakowalo duzego miasta? Jeremy spojrzal przez okno, zastanawiajac sie nad odpowiedzia. -Troche - przyznal. - Ale wszystko, czego kiedykolwiek pragnalem, znajduje sie na Poludniu. I po ostatniej cudownej nocy w Plaza rozpoczeli nowe zycie. ROZDZIAL TRZECI Nazajutrz rano, gdy promienie swiatla zaczely przedzierac sie przez szpare miedzy zaslonami, Jeremy otworzyl zaspane oczy. Lexie spala na wznak, z ciemnymi wlosami rozsypanymi na poduszce. Zza szyb dobiegaly stlumione odglosy ruchu ulicznego w budzacym sie do zycia Nowym Jorku - klaksony samochodow, warkot silnikow, gdy kierowcy ciezarowek toczacych sie Piata Aleja dodawali lub ujmowali gazu.Jeremy uwazal, ze za takie pieniadze nie powinien slyszec niczego. Bog swiadkiem, ze pobyt w tym apartamencie kosztowal go majatek, zalozyl wiec, iz okna sa dzwiekoszczelne. Nie narzekal jednak. Lexie wszystko sie tutaj bardzo podobalo: wysokosc pomieszczen i klasyczna boazeria, oficjalnosc kelnera, kiedy przyniosl im truskawki w czekoladzie i napoj jablkowy, ktorym zastapili szampana, gruby plaszcz kapielowy i wygodne ranne pantofle, miekkie lozko. Absolutnie wszystko. Patrzac na lezaca obok niego Lexie i muskajac delikatnie jej wlosy, pomyslal, ze jest piekna. Mimo woli odetchnal z ulga, widzac, ze nie ma na twarzy ohydnej zielonej maseczki, ktora wyobrazal sobie przez chwile wczoraj. Jeszcze lepiej - nie miala brzydkiej pizamy ani lokowek na glowie, nie guzdrala sie tez przez pol godziny w lazience, jak czesto zdarza sie wielu kobietom. Zanim wslizgnela sie do lozka, umyla tylko twarz i wyszczotkowala wlosy, po czym przytulila sie do niego, tak jak lubil. No i okazuje sie - wbrew temu, co mowil Alvin - ze ja zna. Zgoda, nie wie o niej wszystkiego, ale maja przed soba cale zycie. Bedzie sie jej uczyl, a ona bedzie uczyla sie jego, i stopniowo oswoja sie ze swoimi przyzwyczajeniami. Och, zdawal sobie sprawe, ze czekaja ich rozne niespodzianki - one zawsze sie zdarzaja - ale jest to nieodlacznie zwiazane z zyciem we dwoje. Stopniowo Lexie pozna prawdziwego Jeremy'ego, uwolnionego od ciezaru potrzeby nieustannego imponowania. Przy niej bedzie mogl byc soba, kims, kto od czasu do czasu leniuchuje, ubrany w dresy, lub opycha sie doritos przed telewizorem. Splotl dlonie za glowa, czujac nagle zadowolenie. Lexie pokocha prawdziwego Jeremy'ego. Prawda? Zmarszczyl brwi. Nagle ogarnelo go zwatpienie - czy ona wie, w co sie pakuje? Moze pomysl, by poznala prawdziwego Jeremy'ego wcale nie jest taki znowu dobry. Nie chodzi o to, by uwazal sie za zlego czy bezwartosciowego faceta, lecz podobnie jak wszyscy ma... swoje dziwactwa, do ktorych Lexie nie od razu sie przyzwyczai. Na przyklad dowie sie, ze Jeremy nigdy nie opuszcza deski sedesowej. Nigdy tego nie robil i nigdy nie bedzie robil, ale czy stanowi to dla niej problem? Pamietal, ze dla jednej z jego dawnych dziewczyn stanowilo. I co Lexie pomysli sobie o tym, ze generalnie bardziej interesuje go, jak radza sobie Knicksi niz skutki ostatniej suszy w Afryce? Lub ze czasami zdarzalo mu sie zjesc kes pokarmu, ktory upadl mu na podloge? Taki byl naprawde, ale jesli niezbyt jej sie to spodoba? Jesli uzna, ze nie sa to dziwactwa, lecz istotne wady charakteru? I co z... -O czym myslisz? - przerwala jego rozmyslania Lexie. - Wygladasz, jak gdyby rozbolal cie zoladek. Zauwazyl, ze badawczo mu sie przyglada. -No wiesz, nie jestem idealem. -O co ci chodzi? -Uprzedzam cie na wszelki wypadek, ze mam rozne wady. -Doprawdy? - rzekla z wyraznym rozbawieniem. - A ja myslalam, ze potrafisz chodzic po wodzie. -Mowie serio. Uwazam, ze powinnas wiedziec, w co sie pakujesz, zanim sie pobierzemy. -Na wypadek gdybym chciala sie wycofac? -Wlasnie. Mam swoje dziwactwa. -Na przyklad jakie? Zastanawial sie przez chwile nad odpowiedzia, po czym doszedl do wniosku, ze najlepiej bedzie zaczac od drobiazgow. -Nie zakrecam kranu, w czasie gdy myje zeby. Nie mam pojecia dlaczego, po