Jonathan Franzen - Silny wstrząs
Szczegóły |
Tytuł |
Jonathan Franzen - Silny wstrząs |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Jonathan Franzen - Silny wstrząs PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Jonathan Franzen - Silny wstrząs PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Jonathan Franzen - Silny wstrząs - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Dla Valerie
Strona 4
Pragnę wyrazić wdzięczność za wsparcie Fundacji
pani Giles Whiting, społeczności artystycznej
Corporation of Yaddo, Svenowi-Erikowi i Marianne
Ekströmom oraz Dieterowi i Inge Rahtzom. Składam
również podziękowania Lorrie Fürrer i Robertowi
Franzenowi, a zwłaszcza Göranowi Ekströmowi za
porady i sejsmogramy. Fragmenty rozdziału 13. są
w dużej mierze oparte na książce Williama Cronona
Changes in the Land (wyd. Hill & Wang, 1983).
Strona 5
Z wody wystawała skała, poszarpana i ostra, pokryta
mchem – pozostałość po epoce lodowcowej i lodowcu, który
niegdyś wyżłobił w ziemi ten basen. Przetrzymała deszcze,
śniegi, mróz, upał. Nikogo się nie obawiała. Nie potrzebowała
odkupienia, już była odkupiona.
I. B. Singer
Strona 6
I
Płeć domyślna
Strona 7
1.
Czasami Eileen Holland musiała się przez moment
zastanowić, kiedy pytano ją, czy ma siostrę lub brata.
W szkole podstawowej, gdy na przerwach grała
z koleżankami w kwadraty, a na drugim krańcu
szkolnego dziedzińca dochodziło do bójek, zazwyczaj się
okazywało, że jeśli ktoś rozbijał twarz na asfaltowej
powierzchni, to tym kimś był jej młodszy brat, Louis.
W takich sytuacjach ona i jej koleżanki dalej odbijały
piłkę z jednego kwadratu do drugiego. Tamtego dnia,
kiedy Louis bił się z jakimś chłopakiem na najwyższym
szczeblu starych, rojących się od pałeczek tężca drabinek,
a potem na każdej z rurek, w które uderzał, spadając
i uszkadzając sobie kolejne części ciała – wybijając sobie
przednie zęby na poziomie trzecim, obijając żebra na
poziomie drugim, doznając wstrząśnienia mózgu oraz
urazu kręgosłupa szyjnego na poziomie pierwszym i już
na asfalcie doprowadzając do porażenia przepony –
właśnie skakały przez skakankę. Koleżanki Eileen
pobiegły przyjrzeć się najprawdopodobniej nieżywemu
chłopcu. Pozostała sama ze skakanką w ręku, czując się,
jakby to ona spadła i nikt nie zamierzał jej pomóc.
Eileen, z tymi jej pełnymi zdumienia oczami
i cienkimi jak ołówek brwiami, wysokim czołem,
wydatnymi policzkami i prostymi czarnymi włosami,
stanowiła wierną i piękną kopię matki. Jej kończyny
Strona 8
przypominały gałązki wierzby i czasami kołysała się
nawet z zamkniętymi oczami jak to drzewo, kiedy była
tak szczęśliwa w towarzystwie koleżanek, że zapominała
o ich obecności.
Louis, podobnie jak ich ojciec, wyglądał mniej
efektownie. Odkąd ukończył dziesięć lat, chodził
w okularach, jakie noszą piloci, których metalowe
oprawki z grubsza pasowały do jego włosów, kręconych,
w kolorze starych mosiężnych śrub, i jeszcze zanim
skończył liceum, zaczął chudnąć. Po ojcu odziedziczył
również wydatny tors. Zarówno w gimnazjum, jak
i w liceum nowe koleżanki Eileen na pytanie, czy Louis
Holland jest jej bratem, spodziewały się odpowiedzi:
„Nie, to żaden krewny”. Te pytania szczypały Eileen jak
szczepionka. Słowa koleżanek, że brat w n i c z y m jej
nie przypomina, były zaś dla niej jak przykładany
w miejsce ukłucia kojący gazik z alkoholem.
– Tak – zgadzała się – bardzo się różnimy.
Młodzi Hollandowie dorastali w Evanston, w stanie
Illinois, w cieniu Uniwersytetu Northwestern, gdzie ich
ojciec był zatrudniony na stanowisku profesora historii.
Od czasu do czasu Eileen widywała popołudniami Louisa
w McDonaldzie, w otoczeniu palantów, z którymi
spędzał czas: żałosne menu, papierosy, ziemiste twarze
i wojskowe ubrania. Bijąca z boksu negatywna aura
sprawiała, że Eileen czuła się tak, jakby sama nie była
w stanie odpowiednio mocno rozpychać się łokciami
Strona 9
wśród rówieśników. Wmawiała sobie, że bardzo się różni
od Louisa. Ale nigdy nie była przed nim w pełni
chroniona. Nawet kiedy siedziała na środku zapchanej
i roześmianej tylnej kanapy w samochodzie, zawsze
musiała zerknąć przez okno, by zobaczyć brata
maszerującego zaśmieconym poboczem jakiejś
sześciopasmowej podmiejskiej arterii, w szarej od potu
białej koszuli i okularach białych od oślepiających świateł
na drodze. Zawsze miała wrażenie, że był tam tylko po to,
by go spostrzegła, zjawa z tego równoległego prywatnego
świata, który opuściła, kiedy zaczęła mieć koleżanki,
a w którym Louis wciąż najwyraźniej żył – świata, gdzie
było się samemu.
Pewnego letniego dnia przed wstąpieniem do
college’u musiała nagle skorzystać z rodzinnego
samochodu, żeby udać się na spotkanie ze swoim
chłopakiem Juddem, mieszkającym kawałek dalej nad
brzegiem jeziora Michigan w Lake Forest. Kiedy Louis
zwrócił jej uwagę, że już tydzień wcześniej zarezerwował
samochód, wściekła się na niego, jak człowiek
wściekający się na martwy przedmiot, który stale
upuszcza i z którym nieostrożnie się obchodzi. W końcu
przekonała matkę, a ta poprosiła syna, żeby przynajmniej
ten jeden raz zachował się bezinteresownie, pozwalając
Eileen skorzystać z wozu i odwiedzić chłopaka. Kiedy
dojechała do domu Judda, wciąż była jeszcze tak
wściekła, że zostawiła kluczyki w stacyjce. Samochód
Strona 10
natychmiast skradziono.
Policja w Lake Forest nie była wobec niej zbyt miła.
Jeszcze mniej miła była dla niej matka w czasie rozmowy
przez telefon. Kiedy w końcu dotarła do domu, Louis
zszedł po schodach ubrany w maskę płetwonurka.
– Eileen – powiedziała matka. – Kochanie. Pozwoliłaś,
żeby auto stoczyło się do jeziora. Nikt nie ukradł
samochodu. Właśnie dzwoniła do mnie pani Wolstetter.
Nie zaciągnęłaś hamulca ręcznego i nie przestawiłaś
dźwigni biegów na pozycję postojową. Przetoczył się
przez trawnik Wolstetterów prosto do jeziora.
– Pozycja postojowa, Eileen? – Głos Louisa był
zaszklony i nosowy. – Takie małe P na końcu po lewej? N
to pozycja neutralna i oznacza luz, tak? A P to postój, tak?
– Louisie – odezwała się matka.
– Chyba że N oznacza „nie”, a P… „posuwać”? A D to
„dać sobie spokój”?
Po tym koszmarze Eileen nie była już w stanie
zapamiętać, gdzie Louis jest czy też czym się zajmuje.
Wiedziała, że poszedł do szkoły w Houston i chyba
specjalizował się w czymś związanym z elektrotechniką,
ale kiedy matka wspomniała o nim w rozmowie
telefonicznej, być może chcąc powiedzieć, że zmienił
specjalizację, w pokoju, z którego Eileen dzwoniła, nagle
zrobiło się głośno. Nie mogła sobie przypomnieć, co
matka przed chwilą powiedziała. Musiała zapytać: „No to
jaki jest teraz… jego przedmiot kierunkowy?”. A w pokoju
Strona 11
znowu zrobiło się głośno! Nie potrafiła zapamiętać słów
matki już w chwili, kiedy je wypowiadała! I dlatego też
nigdy nie potrafiła pojąć, w czym Louis się specjalizował.
Kiedy spotkała się z bratem podczas ferii świątecznych
na drugim roku studiów magisterskich – robiła MBA na
Harvardzie – musiała na chybił trafił zgadywać, co robił
po ukończeniu Uniwersytetu Rice’a.
– Mama mówiła, że zajmujesz się czymś w rodzaju
projektowania mikroukładów?
Utkwił w niej wzrok.
Pokręciła głową: nie, nie, nie, nie, cofnij to.
– Powiedz, co robisz – poprosiła pokornie.
– Patrzę na ciebie ze zdumieniem.
Dopiero później matka powiedziała jej, że Louis
pracuje w stacji radiowej w Houston.
Eileen mieszkała w Cambridge, w pobliżu Central
Square. Jej mieszkanie znajdowało się na ósmym piętrze
nowoczesnego wieżowca, betonowej wieży górującej nad
otaczającymi ją cegłami i sidingiem, jak coś, co nie uległo
zniszczeniu, z umieszczonymi w podziemiach sklepami
i restauracją rybną. Pewnego wieczoru pod koniec marca
– była właśnie w domu i robiła ciastka czekoladowe
z karmelem – Louis, którego ostatnio widziała
w Evanston czytającego jakiś kryminał pod choinką,
zadzwonił do niej i oświadczył, że przeprowadził się
z Houston do niedrogiej miejscowości Somerville, na
północ od Cambridge. Zapytała, co go tam ściągnęło.
Strona 12
– Mikroukłady – oświadczył.
Kilka dni później, w zimny i mokry wieczór kończącej
się zimy, do jej mieszkania rzeczywiście wszedł ktoś
obcy. W wieku dwudziestu trzech lat Louis wyłysiał na
czubku głowy, a z jego loków pozostało akurat tyle, by
mógł się na nich zebrać deszcz ze śniegiem. Jego toporne
czarne oksfordy piszczały na linoleum, kiedy z wolna
odbijając się od blatów, przemierzał kuchnię Eileen po
ścieżce w kształcie gwiazdy. Policzki i nos miał
czerwone, a okulary białe od mgły.
– Jest bardzo nowoczesne – stwierdził, mając na
myśli mieszkanie.
Eileen przycisnęła łokcie do boków i skrzyżowała ręce
na piersiach. Wszystkie cztery palniki w kuchence
buzowały pełnym ogniem, a na jednym z nich coś
gotowało się w garnku.
– Nie da się tu odpowiednio n a g r z a ć –
oświadczyła. Miała na sobie obszerny sweter, mechate
kapcie i minispódniczkę. – Mam wrażenie, że piec
wyłączają pierwszego kwietnia.
Odezwał się dzwonek domofonu. Nacisnęła przycisk.
– To Peter – powiedziała.
– Peter.
– Mój chłopak.
Po chwili usłyszeli pukanie do drzwi i wprowadziła
do kuchni swojego chłopaka, Petera Stoorhuysa. Miał
sine z zimna wargi, a jego opalona skóra była ziemisto
Strona 13
szara. Podskakiwał w miejscu, trzymając ręce
w kieszeniach spodni z diagonalu, podczas gdy Eileen
dokonywała prezentacji, choć Peter najwyraźniej zbyt
przemarzł, żeby zwracać na to uwagę.
– Cholera – odezwał się, kucając przy kuchence. –
Zimno.
Z jego twarzy biło zmęczenie, jakiego nie skryłaby
żadna opalenizna. Miał jedną z tych miejskich twarzy,
które były tak wiele razy stwarzane, że ukazywały już
tylko niewyraźny obraz, jak raz po raz plamione
i wycierane kartki. Zza fasady jego aktualnego wizerunku
nowego mieszkańca Los Angeles wyzierały ślady
japiszona, punka, ucznia prywatnej szkoły i przywódcy.
Wielokrotne zmiany fryzury, jak zbyt częste czesanie,
osłabiły mu włosy. Dla ochrony przed pogodą założył
marynarkę w kurzą stopkę i koszulę bez kołnierzyka.
– W zeszłym miesiącu byliśmy z Peterem w St. Kitts –
wyjaśniła Eileen Louisowi. – Wciąż jeszcze nie
dostosowaliśmy się z powrotem do tutejszych warunków.
Peter wyciągnął dłonie z pobielałymi kłykciami nad
dwoma palnikami i przypiekał je, przydając tej czynności
tak wielkiego znaczenia, że Eileen i Louis mogli jedynie
na niego patrzeć.
– W czapkach wygląda jak zupełny czubek – odezwała
się Eileen.
– Z tego względu uważam, że k u r t k i są przydatne
– odparł Louis, rzucając w kąt kurtkę z syntetycznego
Strona 14
włókna. Ubrany był w swój uniform, który nosił bez
przerwy od ośmiu lat, białą koszulę i czarne dżinsy.
– Bo widzisz, w tym właśnie rzecz – stwierdziła
Eileen. – Jego ulubiona kurtka jest w czyszczeniu. Czy to
nie głupie, że akurat teraz tam jest?
Minęło jeszcze pięć minut, zanim Peter na tyle
odtajał, żeby wszyscy mogli przejść do salonu. Eileen
zwinęła się na sofie, naciągnęła sweter na gołe kolana
i wyciągnęła rękę na oparciu sofy właśnie wtedy, gdy
Peter podawał jej szklaneczkę whisky. Louis krążył po
pokoju, zatrzymując się co chwilę i jak to krótkowidze
mają w zwyczaju, przybliżając twarz do książek i innych
przedmiotów. Całe umeblowanie było nowe
i w większości stanowiło połączenie białych płaszczyzn,
czarnych walców i wiśniowych plastikowych sprzętów
domowych.
– W takim razie, Louisie – odezwał się Peter,
dołączając z whisky do Eileen na sofie – powiedz nam coś
o sobie.
Louis przyglądał się pilotowi od magnetowidu. Na
wielkich zaparowanych oknach odległe światła Harvard
Square tworzyły aureole w perłowym kolorze.
– Pracujesz w łączności – podsunął Peter.
– Pracuję w stacji radiowej – odpowiedział Louis
bardzo powoli i bardzo spokojnie. – Słyszeliście o WSNE?
O Wiadomościach z komentarzem?
– Jasne – odrzekł Peter. – Znam tę stację. Nie żebym
Strona 15
jej kiedyś słuchał, ale kilka razy miałem z nią do
czynienia. Prawdę mówiąc, z tego, co wiem, pod
względem finansowym tkwią w niezłym bagnie. Co
prawda, nie chcę przez to powiedzieć, że to rzadkość
w przypadku stacji o małym zasięgu. Sugeruję, żebyś
starał się odbierać wypłatę na koniec każdego tygodnia,
a już na pewno nie daj im się wciągnąć w żadną
współwłasność…
– Och, nie dam się – odparł Louis tak żarliwie, że ktoś
postronny mógłby stać się podejrzliwy.
– No wiesz, możesz robić, co chcesz – ciągnął Peter. –
Ale to… taka przestroga.
– Peter sprzedaje przestrzeń reklamową dla
magazynu „Boston” – odezwała się Eileen.
– Między innymi – dodał Peter.
– Zastanawia się, czy jesienią nie starać się
o przyjęcie do szkoły handlowej. Choć wcale tego nie
potrzebuje. On tyle wie. Sto razy więcej ode mnie.
– Czy wiesz, jak słuchać? – nieoczekiwanie zapytał
Louis.
Oczy Petera zwęziły się.
– Co masz na myśli?
– Czy wiesz, jak należy słuchać, kiedy zadajesz komuś
dotyczące go pytanie?
Peter zwrócił się w stronę Eileen, jakby chciał
zasięgnąć jej rady. Wydawało się, że nie jest pewien, o co
chodzi w tej uwadze. Zerwała się na równe nogi.
Strona 16
– Chciał ci tylko coś poradzić, Louisie. Wszyscy mamy
dużo czasu, żeby się nawzajem wysłuchać. Wszyscy
jesteśmy bardzo zainteresowani… sobą nawzajem! Idę po
pałeczki chlebowe.
Gdy tylko wyszła z pokoju, Louis usiadł na sofie
i położył rękę na ramieniu Petera, po czym przysunął
rumianą twarz do jego ucha.
– Posłuchaj, kolego – odezwał się. – Ja też mam dla
ciebie pewną radę.
Peter patrzył wprost przed siebie, nieco
rozszerzonymi oczami, jakby wskutek przełykanego
uśmiechu. Louis nachylił się jeszcze mocniej.
– Nie chcesz posłuchać mojej rady?
– Masz jakieś problemy – zauważył Peter.
– Noś kurtki!
– Louis? – Eileen zawołała z kuchni. – Czyżbyś
zachowywał się wobec Petera niestosownie?
Louis klepnął Petera w kolano i obszedł sofę od tyłu.
Na podłodze na rozłożonej gazecie stała klatka
z myszoskoczkiem. Zwierzę biegło w kołowrotku jakby
z wahaniem, zatrzymywało się, żeby postukać
mikroskopijnym pazurkiem w poprzeczkę, po czym
galopowało dalej z wysoko uniesionym łebkiem i głową
zwróconą w bok. Trudno byłoby powiedzieć, żeby
sprawiało mu to frajdę.
– Ty głuptasku. – Eileen wróciła z kuchni
z wielokątnym kuflem wypełnionym pałeczkami
Strona 17
chlebowymi. Podała je Peterowi. – Opowiadam Peterowi
o wszystkich naszych rodzinnych dziwactwach. Od kiedy
spotkaliśmy się po raz pierwszy, ostrzegałam go, żeby nie
brał tego do siebie. – Nieoczekiwanie opadła na kolana
z oszałamiającym wdziękiem, po czym otworzywszy
drzwiczki klatki, wyciągnęła myszoskoczka za ogon.
Uniosła go nad głowę i badawczo przyjrzała się
drżącemu noskowi zwierzęcia. Jego przednie łapki
bezskutecznie drapały powietrze. – Prawda, Miltonie
Friedmanie? – Otworzyła usta niczym wilk, jakby
zamierzała odgryźć myszoskoczkowi łebek. Następnie
położyła go na zwróconej ku górze dłoni, a zwierzak
wbiegł jej po rękawie na ramię. Eileen ponownie go
złapała i zamknęła w złożonych dłoniach, tak że
wystawała stamtąd tylko szpiczasta mordka z wąsikami.
– Przywitasz się z moim bratem? – Gwałtownym ruchem
podsunęła Louisowi pyszczek myszoskoczka pod nos.
Mordka zwierzątka wyglądała jak puszysty penis
z oczami.
– Cześć, gryzoniu – odezwał się Louis.
– Proszę? – Przysunęła myszoskoczka do ucha
i uważnie słuchała. – Mówi: „Cześć, człowieku. Cześć,
wujku Louisie”.
Wcisnęła zwierzątko na powrót do klatki i zamknęła
drzwiczki. Nadal zantropomorfizowane, ale już wolne,
sprawiało wrażenie imbecyla lub gbura, kiedy pobiegło
do rurki poidełka i zaczęło skubać kropelkę wody. Eileen
Strona 18
jeszcze przez chwilę nie podnosiła się z kolan, z dłońmi
przyciśniętymi do ud i przekrzywioną na bok głową,
jakby miała wodę w uchu. Następnie szybkim i płynnym
ruchem, wyraźnie zdumiewając tym Louisa, dołączyła do
Petera na sofie.
– Peter i Milton Friedman – powiedziała – nie są
obecnie w najlepszych stosunkach. Milton Friedman
zrobił siusiu na popelinowe spodnie, do których Peter był
bardzo przywiązany.
– Bardzo zabawne – stwierdził Louis. –
Niesamowicie, wręcz niesamowicie zabawne.
– Chyba będę spadał – odezwał się Peter.
– Och, daj spokój, trochę cierpliwości – odparła
Eileen. – Louis po prostu zazdrośnie mnie strzeże. Jesteś
moim chłopakiem, ale on jest moim bratem. Będziecie
musieli się dogadać i tyle. Wsadzę was do jednej klatki.
Ty, Louisie, dostaniesz kołowrotek do dreptania, a dla
mojego zmoczonego małego głuptaska naleję do poidełka
trochę chivasa. Ha, ha, ha! – Eileen się roześmiała. –
A Miltonowi Friedmanowi załatwimy spodnie z popeliny!
Peter opróżnił szklankę i wstał.
– Czas na mnie.
– Dobra, może jestem trochę irytująca – powiedziała
Eileen zupełnie innym głosem. – Ale przestanę.
Wyluzujmy. Zachowujmy się jak dorośli.
– Ty zachowuj się jak dorosła – odparł Peter. – Ja
muszę zająć się pracą.
Strona 19
Nie oglądając się za siebie, wyszedł z pokoju, a potem
z mieszkania.
– No to świetnie – stwierdziła Eileen. – Dzięki. –
Odchyliła głowę na oparcie sofy i spojrzała na Louisa,
wywracając oczami. Jej wąskie brwi wyglądały jak wargi,
które nie oddychają, a ogołocone z brwi oczy nad nimi
nabrały wyrazu, na który nie ma określenia w ludzkiej
mowie, jakiejś proroczej obcości. – Co mu powiedziałeś?
– Powiedziałem, że powinien nosić kurtki.
– Naprawdę urocze, Louisie. – Wstała i założyła
pierwsze z brzegu buty. – Co się z tobą dzieje? – Rzuciła
się pędem przez przedpokój i wybiegła za drzwi.
Louis obserwował, jak wychodzi, nie wykazując
specjalnego zainteresowania. Zrobił kółko na
zaparowanej szybie i spojrzał w dół na padający na
Massachusetts Avenue śnieg z deszczem, podświetlony
na różowo przez tylne światła samochodów. Zadzwonił
telefon.
Podszedł do zajmującego osobny stoliczek aparatu
telefonicznego i przesunął po nim wzrokiem, jakby stał
przed barem, w którym nic mu się nie podoba. Kiedy
dzwonek odezwał się po raz piąty, a sekretarka się nie
włączała, w końcu podniósł słuchawkę.
– Halo?
– Peter? – usłyszał drżący głos jakiejś starszej kobiety.
– Peter, tyle razy próbowałam…
– Nie jestem Peter.
Strona 20
Usłyszał zaniepokojony szmer. Szepcząc słowa
przeprosin, kobieta zapytała o Eileen. Louis
zaproponował, że przekaże jej wiadomość.
– A kto mówi? – zapytała kobieta.
– Brat Eileen. Louis.
– L o u i s? No proszę, na miłość boską. Mówi babcia.
Przez długą chwilę wpatrywał się w okno.
– Kto? – zapytał.
– Rita Kernaghan. B a b c i a.
– Och. Cześć, babciu. Cześć.
– Chyba więcej niż raz to się nie widzieliśmy.
Poniewczasie Louisowi przyszedł do głowy jakiś
obraz, widok brzuchatej kobiety z twarzą pomalowaną
tak, by przypominała domowego kotka, która siedziała
przy stole w Berghoff, w Chicago, kiedy pewnego
śnieżnego wieczoru weszli do restauracji całą grupką, on
i rodzice oraz Eileen. Było to jakieś siedem lat temu,
chyba rok po tym, jak matka poleciała do Bostonu na
pogrzeb swojego ojca. Z tego obiadu w Berghoff
zapamiętał jedynie talerz z duszonym królikiem
i plackami ziemniaczanymi. I Ritę Kernaghan dotykającą
włosów Eileen i mówiącą do niej „laleczko”. Choć może
był to jakiś inny obiad i jakaś inna stara kobieta. A może
to mu się tylko przyśniło?
Nie do końca babcia – druga żona dziadka.
– Tak – powiedział. – Pamiętam. Mieszkasz gdzieś
niedaleko.