Nekroskop VII Ostatnie Zamczysko - LUMLEY BRIAN

Szczegóły
Tytuł Nekroskop VII Ostatnie Zamczysko - LUMLEY BRIAN
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Nekroskop VII Ostatnie Zamczysko - LUMLEY BRIAN PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Nekroskop VII Ostatnie Zamczysko - LUMLEY BRIAN PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Nekroskop VII Ostatnie Zamczysko - LUMLEY BRIAN - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Brian Lumley Nekroskop VII OstatnieZamczysko Swiat wampirow 2: ostatnie zamczysko Tytul oryginalu: The Vampire WorldII: The Last Aerie Tlumaczenie: Stefan Baranowski Pomimo wszelkich przeszkod rozsianych na calym swiecie, musiales wejsc na moj teren. Miej sie nabacznosci! CZESC PIERWSZA: Wydzial E I Odejscie Harry'ego Dla pracownikow Wydzialu E zle sny stanowily ryzyko zawodowe; powszechnie akceptowano, e ich pracy towarzyszyly koszmary. Ben Trask, obecny szef Wydzialu, miewal je zawsze. W istocie, od czasu sprawy Juliana Bodescu przed dwunastu laty, przesladowaly go nawet czesciej. I tylko polowa nawiedzala go we snie. Koszmary nocne nalealy do nieszkodliwych: napelnialy strachem, lecz nie mogly zabic. Ronily sie zasadniczo od tych, ktore pojawialy sie na jawie: te mogly niekiedy zabic, a nawet doprowadzic do czegos jeszcze gorszego ni smierc. Poniewa byly rzeczywiste. Jesli chodzi o ten ostatni sen, byl nie tyle zly, co dziwaczny. Tym bardziej, e owego deszczowego dnia przed switem Trask byl calkiem rozbudzony i przejechawszy samochodem przez centrum Londynu, zaparkowal przed Centrala Wydzialu E... wlasciwie nie wiedzac, dlaczego. Trask zwracal na takie rzeczy uwage; na ogol staral sie rozumiec swoje dzialania. Byla niedziela w polowie lutego 1990 roku; jeden z tych niewielu dni, kiedy Trask mogl zostawic prace i wylaczyc sie, czy raczej wlaczyc sie w funkcjonowanie normalnego swiata, istniejacego poza Wydzialem E. W kadym razie to powinien byc jeden z takich dni. Ale oto stal przed Centrala Wydzialu E, posrod wcia pograonego we snie miasta, a w glebi jego umyslu nieustannie tkwil ow dziwaczny sen, ktory nie chcial odejsc; sen, ktory wcia sie powtarzal, jak migocace klatki starego czarno-bialego filmu, wyswietlanego na szybie samochodu. Film o duchach; gdyby szybko zamrugal, zniknalby na chwile a potem pojawil sie znowu. Tlace sie zwloki z rozrzuconymi sczernialymi ramionami; odrzucona w tyl dymiaca glowa, jakby w ostatnim odruchu agonii; koziolkujace cialo niknace w czarnej otchlani, rozswietlanej blyskami neonow i smugami blekitnego, zielonego i czerwonego swiatla. Udreczone cialo teraz bylo ju martwe i wolne od wszelkich meczarni i cierpien; nierozpoznawalne jak caly sen, ktorego bylo czescia. A mimo to bylo w nim cos makabrycznie znajomego i kiedy Trask patrzyl, twarz trupa poszarzala, a wargi wydaly ciche warkniecie, odslaniajac lekko poolkle zeby. Gdyby tylko cialo przestalo na chwile koziolkowac i Trask mogl mu sie przyjrzec, zobaczyc pokryta pecherzami, wykrzywiona w niemym krzyku twarz... Trask wysiadl z samochodu i nagle ogarnely go fale zacinajacego deszczu, jakby ktos niewidzialny chlusnal mu w twarz. Mamroczac przeklenstwa, postawil kolnierz plaszcza i spojrzal na budynek po drugiej stronie ulicy, wyciagajac szyje i starajac sie zajrzec w wysokie okna Wydzialu E. Spodziewal sie zobaczyc zapalone swiatlo - tylko jedno swiatlo, palace sie w oknie, w samym srodku gornego pietra, gdzie miescil sie Wydzial E - w pokoju, gdzie siedzial oficer dyurny, samotnie pelniac nocna warte. Zobaczyl swiatlo w pokoju oficera dyurnego, a ponadto jeszcze kilka innych, ktorych nie oczekiwal. Ale widzial cos wiecej, ni tylko swiatla, bo nawet zacinajacy deszcz nie zdolal zetrzec z jego umyslu obrazu koziolkujacego, udreczonego ciala. Trask wiedzial, e gdyby byl kims innym ni w rzeczywistosci - czyli szefem scisle tajnej, pod wieloma wzgledami tajemniczej organizacji - takie przeycie musialoby smiertelnie go wystraszyc. O ile nie zostalby wystraszony przez ekspertow. Albo moglby dojsc do wniosku, e oszalal. Ale w koncu Wydzial E... to byl Wydzial E. Zakladal, e doswiadcza tego, poniewa tkwi to w jego umysle. Tak musialo byc, bo nie istnial fizyczny mechanizm, ktory by tlumaczyl jego doznania. A moe istnial? Halucynacja? No co, to moliwe. Ktos mogl podac mu narkotyki, zrobic pranie mozgu... ale w jakim celu? Po co go tutaj sciagnieto w srodku nocy? I wszystkich innych? (Te dodatkowe swiatla, lsniacy czarny samochod stojacy sie przy kraweniku i facet po przeciwnej stronie ulicy -chyba agent Wydzialu E - biegnacy w strugach deszczu w kierunku tylnego wejscia Wydzialu.) Dlaczego sie tutaj znalezli? -Prosze pana - dziewczyna z trudem wygramolila sie z samochodu. Byla to Anna Maria English, esperka z Wydzialu. Nosila nazwisko English, ale nie bylo w niej nic z mlodej Angielki -czy innej mlodej kobiety - chwiala sie na nogach, byla blada, zaniedbana, jak bezdomny kot moknacy w deszczu. Ale miala ow specjalny dar i Traskowi zrobilo sie jej al. Byla "swiadoma ekologicznie" albo jak sama lubila to ujmowac "skojarzona z Ziemia". Kiedy wody wyparuja i pustynie ogarna planete, jej skora wyschnie. Kiedy kwasne deszcze pochlona skandynawskie lasy, lupie posypie sie z niej jak snieg. W marzeniach slyszala wieloryby spiewajace ponura piesn swego upadku i nieuchronnej zaglady i czujac jak bola ja wszystkie kosci, wiedziala, kiedy Japonczycy morduja delfiny. Niczym magnes, wyczuwala ukryte odpady radioaktywne, sledzila zanieczyszczenie srodowiska, z powodu rosnacej dziury ozonowej cala kurczyla sie jak polip, ktorego dotknal grot wloczni nurka. Tak, wyczuwala Ziemie i doznawala wszystkich jej cierpien, ale w przeciwienstwie do wszystkich innych, wiedziala, e z ich powodu umiera. Trask popatrzyl na nia: miala dwadziescia cztery lata, ale wygladala na piecdziesiat. Pomimo odczuwanego wspolczucia, myslal o niej z dezaprobata - grube szkla okularow, plamy watrobowe, aparat sluchowy, potargane wlosy, pognieciona bluzka, plaskostopie - i zrozumial, e jej nie lubi, poniewa stanowila odzwierciedlenie upadku otaczajacego swiata. A na tym wlasnie polegal jego dar. Ben Trask byl jak wykrywacz klamstw: rozpoznawal klamstwo, kiedy ujrzal, poczul, uslyszal czy w jakikolwiek inny sposob je dostrzegl, tak jak inni odczuwaja wymierzony policzek; w ten sposob odronial falsz od prawdy. Tylko, e prawda Anny Marii English byla nie do zniesienia. Gdyby Greenpeace przyjal ja w swoje szeregi i sprawil, by swiat w nia uwierzyl, od razu odnioslby sukces... choc oczywiscie jednoczesnie by przegral. Ale Trask wiedzial take, e to nie calkiem tak. Swiat byl olbrzymi i powanie ranny, a Anna Maria English byla zbyt drobna, aby takie rany wytrzymac. Ale podczas gdy jej cierpienia byly niemal nie do zniesienia, Ziemia mogla jeszcze wytrzymac bardzo wiele. Tak przynajmniej ocenial to Trask. Przypuszczal, e dlatego jest optymista, co samo w sobie stanowilo paradoks. -Widzisz to? - zapytal. - Masz pojecie, o co tu chodzi? Popatrzyla na niego i ujrzala meczyzne pod czterdziestke, o zielonych oczach i wlosach mysiego koloru. Trask mial piec stop i dziesiec cali wzrostu, lekka nadwage, pochyle ramiona i wyraz twarzy, ktory mona by okreslic jako ponury. Moe mialo to cos wspolnego z jego darem: w swiecie, w ktorym szczera prawde coraz trudniej bylo napotkac, nie bylo latwo wykrywac klamstwa. Niewinne klamstwa, polprawdy i zupelne bajki atakowaly go ze wszystkich stron do tego stopnia, e czasami mial wraenie, i w ogole nie chce patrzec wokol. Ale Anna Maria English miala wlasne problemy. W koncu skinela glowa. -Widze, ale nie pytaj mnie, o co tu chodzi. Obudzilam sie, zobaczylam to i wiedzialam, e musze tu przybyc. To wszystko. Ale mam przeczucie, e swiat znowu przegral. - Jej glos zabrzmial jak zgrzyt. -Przeczucie? -To nie moja specjalnosc - wzruszyla ramionami. - Tym razem jestem po prostu... obserwatorem? To nie sprawia mi bolu. Owszem, wspolczuje mu, ale wydaje mi sie, e jego los nie wplynal w istotny sposob na losy swiata. Choc jednoczesnie mysle, e swiat cos utracil. -Znasz go? -Mam wraenie, e powinnam go znac - odparla, jednoczesnie potrzasajac glowa. I dodala z alem - Wiem, e patrzylam na niego, kiedy powinnam byla obserwowac droge. Przejechalam przez co najmniej dwa czerwone swiatla! Trask kiwnal glowa, wzial ja pod ramie i poprowadzil na druga strone ulicy. - Dolaczmy do nich i zobaczmy, czy ktos wie, o co chodzi. - W istocie ju cos wiedzial, ale nie chcial tego wypowiadac na glos. Jesli mial racje, podobnie jak ona nie uwaal, aby mialo to jakis wplyw na losy swiata. W istocie moglo stanowic nawet jakas ulge. Whitehall byl o niecale dziesiec minut drogi. Porwana pierwsza strona Prawdy, niesiona pradem wzdlu krawenika, w kierunku bulgoczacej studzienki, wydawala sie dziwnie nie na miejscu. Ale jak gdyby na przekor zacinajacego deszczu, widmowy hologram wcia unosil sie przed oczyma Traska i English. Tkwil w malym, opustoszalym holu, unoszac sie na tle szarych drzwi windy, jakby rzutowany przez galki ich oczu, a kiedy drzwi otworzyly sie z sykiem, aby ich wpuscic do srodka, obraz wplynal wraz z nimi do kabiny, ktora zawiozla ich na ostatnie pietro, do Centrali Wydzialu E. Reszta budynku stanowila znany hotel; jasne swiatla od frontu, odzwierny w liberii, ukryty przed deszczem pod plastikowym daszkiem albo - co bardziej prawdopodobne - popijajacy kawe z recepcjonista, kiedy wszyscy goscie byli ju w lokach. Ale na najwyszym pietrze budynku... Tam byl zupelnie inny swiat. Osobliwy swiat. Wydzial E: Ben Trask mial wcia to samo uczucie, co wtedy, czternascie lat temu, kiedy go zwerbowano, podobnie jak kadego espera Wydzialu. Alec Kyle, stary przyjaciel i eks-szef Wydzialu ju nie yl (czy rzeczywiscie? a jego cialo? czy o to tu wlasnie chodzilo?), ale byl najbliszy prawdy, kiedy mawial - Wydzial E? To cholernie zabawna firma, Ben! Nauka i czarnoksiestwo - telemetria i telepatia - wspomagane komputerowo modele prawdopodobienstwa i przeczucia - wynalazki i duchy. Teraz mamy dostep do wszystkiego. Owo "teraz" stanowilo istotne uscislenie. Bo wowczas Kyle mowil o Harrym Keoghu. A pozniej stal sie nim; umysl Keogha w ciele Kyle'a... Kabina gwaltownie zatrzymala sie, drzwi otworzyly z sykiem, po czym Trask i nienaturalnie podstarzala "dziewczyna" oraz hologram znalezli sie na zewnatrz. -Hologram czy urojenie? - zastanawial sie Trask. - Wynalazek... czy duch? - Kiedy byl dzieckiem, wierzyl w duchy. Potem, na jakis czas, przestal. A teraz, pracujac w Wy dziale E... czasami alowal, e nie jest ju dzieckiem. Bo wtedy wszystko to istnialo tylko w jego wyobrazni. Ian Goodly, ktory mial dyur, czekal na nich w korytarzu. Bardzo wysoki i chudy jak szkielet, byl prognosta. Mial zazwyczaj powana mine, rzadko sie usmiechal i tylko jego oczy -wielkie, brazowe, cieple i calkowicie rozbrajajace - zadawaly klam owemu pierwszemu wraeniu, kojarzacemu sie z przedsiebiorca pogrzebowym. - Anna - skinal glowa. - Ben? Trask odpowiedzial na niezadane pytanie - Ty take to widzisz? -Wszyscy to widzimy - odparl Goodly piskliwym glosem. I zanim Trask zdolal sie odezwac, dodal - Spodziewalem sie, e sie zjawisz. Powiedzialem im, aby czekali w pokoju operatorow. -Ilu ich tam jest? Goodly wzruszyl ramionami. - Wszyscy, ktorzy byli w promieniu trzydziestu mil. Trask kiwnal glowa. - Dzieki, Ian. Porozmawiam z nimi. A ty ju lepiej wracaj na stanowisko. Goodly znow wzruszyl ramionami. - Dobrze, ale to calkiem spokojna noc. To, co sie teraz dzieje, wkrotce sie skonczy. A wtedy zobaczymy to, co mamy zobaczyc. - Zaczal sie odwracac. Trask zlapal go za ramie i zatrzymal. - Masz jakis pomysl? Goodly westchnal. - Moglbym... postawic pewna hipoteze. Ale podejrzewam, e bedziesz wolal, aby to sie samo wyjasnilo, prawda? - Jak wszyscy prognosci, nie chcial byc zbyt konkretny. Przyszlosc nie lubila, aby ja dokladnie definiowac. Ktos wezwal winde; drzwi zamknely sie i zapalila lampka, sygnalizujaca ruch ku dolowi. Kiedy Goodly ruszyl, aby wrocic na stanowisko wartownicze, Trask w koncu odpowiedzial -Prawda - po czym poszedl w lewo korytarzem w kierunku pokoju operatorow. A Anna Maria English pokustykala za nim. W pokoju operatorow czekali na nich koledzy. Usunieto krzesla, stojace przed podium i opronione miejsce zajelo jedenastu esperow. Razem z Traskiem i dziewczyna bylo ich teraz trzynastu. - Diabelski tuzin - pomyslal cierpko. - Jak podczas sabatu czarownic. Kiedy kolo, jakie tworzyli esperzy, rozsunelo sie, aby zrobic miejsce nowo przybylym, Trask zdal sobie sprawe, e polaczona swiadomosc esperow wyostrzyla obraz, dodajac mu wiarygodnosci. Dzieki temu mglisty dotad obraz zyskal trzeci wymiar i Trask ujrzal przed soba niemal fizyczna postac! Ale tylko na pozor fizyczna, bo przecie nie byla rzeczywista. Pierscien utworzony przez esperow mial jakies pietnascie do osiemnastu stop srednicy; tlace sie cialo, ktore wcia koziolkowalo, znajdowalo sie nie wiecej ni dziesiec stop od kadego z widzow. Gdyby bylo rzeczywiste - gdyby w ogole sie tu znajdowalo - byloby to dziecko lub karzel. Ale mialo proporcje normalnego, doroslego czlowieka. Tak wiec zjawa stanowila swego rodzaju hologram, ogladany jak gdyby ze znacznie wiekszej odleglosci ni by sie moglo wydawac. Przypominalo to obraz w krysztalowej kuli: widzieli to, co sie wydarzylo czy nawet to, co sie wlasnie dzialo, ale gdzie indziej. A Trask bardziej ni kiedykolwiek wierzyl, e zna... te ofiare. I podejrzewal, e widzi scene z innego swiata, a nawet innego wszechswiata. Znalazlszy sie w pokoju, szef Wydzialu rozpoznal wszystkich jedenastu obecnych. Byla tam Millicent Cleary, ladna drobna telepatka, ktorej talent wcia sie rozwijal. Niewatpliwie pewnego dnia stanie sie kims, ale teraz byla bezbronna - telepatia mogla byc tego przyczyna - i Trask pomyslal, e moglaby byc jego mlodsza siostra, ktorej nigdy nie mial. Byl tam te David Chung, ogromnie utalentowany lokalizator. Drobny, ylasty, skosnooki i oczywiscie oltoskory. Ale byl Brytyjczykiem, mieszkancem Londynu, bezwzglednie lojalnym wobec swego Wydzialu. Zreszta wszyscy byli lojalni, w przeciwnym razie Wydzial nie moglby istniec. Chung sledzil sowieckie, niewidzialne dla radaru lodzie podwodne, naziemne jednostki IRA i przemytnikow narkotykow -zwlaszcza tych ostatnich. Uzalenienie od narkotykow zabilo jego rodzicow i tak narodzil sie jego talent, ktory wcia sie rozwijal. Na lewo od Traska stal prekognitor Guy Teale. Podobnie jak Ian Goodly, mial "dar" czytania w przyszlosci, co w najlepszym razie bylo podejrzane. Przyszlosc nie lubila, kiedy sie w nia zaglebiano i ju nieraz sie za to zemscila. Teale byl niewysoki, szczuply i pobudliwy. Latwo dawal sie wystraszyc i yl nerwami, Obok stal jego dawny partner, Frank Robinson, obserwator, ktory potrafil bezblednie rozpoznac innych esperow. W przeciwienstwie do Teale'a, Robinson byl blondynem; mial chlopieca urode, piegi i wygladal na jakies dziewietnascie lat, choc naprawde byl o siedem lat starszy. Ta dwojka pracowala razem z Traskiem nad sprawa Keogha jakies szesc czy siedem miesiecy temu; pomagali mu dopasc Nekroskopa w jego domu kolo Edynburga i spalili wszystko na popiol. Zmusili Harry'ego do ucieczki z tego swiata do swiata po drugiej stronie Bramy w Perchorsku. Od tej pory wszyscy, ktorzy znali wynik tej rozgrywki, modlili sie, aby nie powrocil. I nie powrocil... -Do dzis dnia? - zastanawial sie Trask. - Czy ten obraz to Harry? - Podejrzewal, e wszyscy zastanawiaja sie nad tym samym. I, podobnie jak on, byliby radzi, gdyby to byl jedynie obraz. Paul Garvey, wykwalifikowany telepata, stal dokladnie naprzeciw Traska, po drugiej stronie kola. Napotkal jego wzrok i nieznacznie skinal glowa. W ten sposob potwierdzil mysl Traska, ktora "uslyszal". Tak, wszyscy mysleli mniej wiecej to samo. Garvey byl wysoki, dobrze zbudowany i wygladal na swoje trzydziesci piec lat. Ale przed szesciu miesiacami stawil czolo owej morderczej bestii nazwiskiem Johnny Found i stracil wieksza czesc lewej strony twarzy. Od tej pory kilku najlepszych chirurgow plastycznych w Anglii pracowalo nad nia i teraz wygladal calkiem dobrze, ale prawdziwa twarz to cos wiecej, ni tylko cialo. Tkanke uzupelniono, ale nerwy nie funkcjonowaly naleycie. Potrafil usmiechac sie prawa polowa twarzy, ale lewa polowa nie brala w tym udzialu, staral sie wiec w ogole nie usmiechac. Mialo to miejsce, kiedy sledzili Harry'ego Keogha, ktory z kolei sledzil Founda, nekromante, ktorego specjalnoscia bylo molestowanie kobiet przed i po ich smierci. Garvey popelnil blad, znalazl bowiem sciganego przez Harry'ego przestepce jako pierwszy. Ale Nekroskop wyrownal rachunek; pozniej, na cmentarzu, policja odkryla cialo Founda tak pogryzione, e ledwo zdolano je rozpoznac. I pomimo wszystkiego, co sie wtedy wydarzylo - fakt, e Harry stanowil glowny cel - Garvey nadal uwaal, e jest jego dlunikiem. Co do Bena Traska, uwaal, e wszyscy sa Harry'emu cos winni. Nekroskop moglby przecie tak latwo uwolnic wampiry, przed ktorymi chronil ludzkosc i zostac wladca absolutnym calej planety. Ale zamiast tego pozwolil, aby to wampiry wygnaly go z tego swiata do swego swiata, gdzie stal sie jeszcze jednym potworem. Tak, Harry na to pozwolil, zanim to cos w jego wnetrzu zdolalo przejac pelna kontrole. Jednak ilekroc Trask myslal o dziwnych namietnosciach, jakie powodowaly Harrym - to, jak wygladal, kiedy Trask ostatnio widzial go w ogrodzie plonacego domu pod Edynburgiem -wowczas jego wlasne mieszane uczucia natychmiast ukladaly sie w spojny obraz i wiedzial, e tak byc powinno. Dolna polowa postaci Harry ego byla pograona we mgle i stanowila jedynie niewyrazny zarys na tle nieprzejrzystej, klebiacej sie mgly... ale reszte jego ciala bylo widac a nadto dobrze. Mial na sobie zupelnie zwyczajne, ciemne, zle dopasowane ubranie, ktore robilo wraenie, jakby bylo na niego o dwa numery za male, wskutek czego gorna czesc tulowia wystawala ze spodni, tworzac tepy klin. Marynarka zapieta na jeden, ledwo trzymajacy sie guzik, obejmowala wyjatkowo muskularna klatke piersiowa. Jego biala koszula, rozpieta pod szyja, byla rozchylona z przodu, ukazujac zarys eber i potena piers; kolnierzyk koszuli przypominal pognieciony abot, owiniety wokol masywnej szyi. Ziemistej barwy cialo, skapane w swietle ksieyca, lizaly pomaranczowe i olte plomienie. Wzrostem przewyszal o dobra stope Traska, ktory przy nim wygladal jak karzel. Ale jego twarz... Byla doskonalym ucielesnieniem koszmaru na jawie! Z plonacych niby swiatla halogenowe oczu wydawala sie wyplywac siarka. A ten... usmiech? Czy to rzeczywiscie byl usmiech? Moe w tym obcym, zamieszkalym przez wampiry swiecie, zwanym Kraina Gwiazd, po drugiej stronie Kontinuum Mobiusa. Ale tu, na Ziemi, byl to po prostu pelen wscieklosci grymas wielkiego wilka o dlugich, zakrzywionych zebach, wyrastajacych z ociekajacych krwia dziasel, skreconych szkarlatnych wargach, splaszczonym pysku i szeroko rozwartych szczekach. Ta twarz... te usta... ta szkarlatna czelusc najeona zebami niby stalaktytami czy stalagmitami, przypominajacymi potluczone szklo. Jak bramy piekiel? Bowiem Harry stal sie Wampyrem! Trask poderwal sie gwaltownie, gdy Anna Maria English, stojaca na prawo od niego, chwycila go za lokiec i niepotrzebnie wykrztusila - Prosze pana, on odchodzi. Miala racje - wszyscy to widzieli. Hologram przedstawiajacy cialo malal, spadajac coraz szybciej i niknac w wielobarwnej, mglistej otchlani, skad wysnuwaly sie blekitne, zielone i czerwone smugi swiatel neonow, wijace sie jak macki. Dymiaca, wirujaca sylwetka malala, byla ju tylko drobnym punkcikiem i po chwili znikla! A tam, gdzie jeszcze przed chwila sie znajdowala, wykwitla eksplozja; rozblysk oltego swiatla, ktory bezglosnie rozprzestrzenial sie na wszystkie strony! Trzynastu obserwatorow wstrzymalo oddech; pomimo, e wszystko to rozgrywalo sie w ich swiadomosci zbiorowej, odwrocili wzrok od oslepiajacego swiatla. Wszyscy, z wyjatkiem Traska, ktory zaslonil oczy i lekko sie skurczyl, ale nadal patrzyl - poniewa musial poznac prawde. Patrzyl take David Chung, ktory wydal okrzyk zdumienia, zatoczyl sie i omal nie upadl. Ale obaj to zobaczyli. Niezliczone olte smugi pedzace na zewnatrz ze zrodla rozblysku, wraliwe, poszukujace i niknace w oddali. Czy byly to fragmenty Nekroskopa, Harry'ego Keogha? Czy to wszystko, co z niego pozostalo? A kiedy ostatni z nich przemknal kolo Traska i znikl z pola widzenia, znikly take owe smugi blekitnego, zielonego i czerwonego swiatla i pokoj znow byl oswietlony jak przedtem. Tylko, e... ta ostatnia zlota smuka wydawala sie tak rzeczywista. Trask moglby przysiac, e zmaterializowala sie tu, w pokoju operatorow, zanim popedzila korytarzem i znikla z pola widzenia! A teraz w pokoju bylo tylko trzynastu zdumionych, oszolomionych ludzi. I najzupelniej zwyczajnych w porownaniu z tym, czego wlasnie byli swiadkami... Trask zmusil sie do dzialania, wystepujac na srodek pokoju, gdzie David Chung stal wcia oszolomiony, chwiejac sie na nogach. Chwycil go, przytrzymal i zapytal - Wszystko w porzadku? -Nie - tak - odparl tamten. Oblizal wyschniete wargi i zamknal usta, machajac dlonia w kierunku srodka pokoju, gdzie esperzy znow zaczeli sie poruszac. -Czy to byl Harry? - wyjakal Trask. Chung westchnal cieko i jakby zmalal. - Och, tak. To byl Harry, Ben. Na pewno on. -Widzielismy jego smierc? Chung przytaknal, otworzyl draca, zacisnieta dlon i pokazal, co w niej sciska: byla to szczotka do wlosow w owalnej, drewnianej oprawce. Przez chwile Trask nie mogl zrozumiec... a potem to do niego dotarlo. Na tym polegal dar, ktorym byl obdarzony Chung: byl przecie tropicielem, lokalizatorem. Po aferze Bodescu, Harry Keogh pozostawal przez miesiac w Centrali Wydzialu E, starajac sie uzupelnic puste miejsca tej sprawy. Przez jakis czas zastanawial sie nawet, czy nie objac stanowiska szefa Wydzialu. Ale po stracie ony i syna swiat Nekroskopa legl w gruzach, a on sam wyjechal i zaszyl sie gdzies w Szkocji. Szczotka do wlosow byla jego wlasnoscia; byla jedna z niewielu rzeczy, jakie po sobie pozostawil. -Trzymalem ja przez caly czas, odkad mnie zatrudniono w Wydziale - Chung wyjasnil pozostalym, ktorzy zgromadzili sie wokol. - Te szczotke i jeszcze pare przedmiotow, ktore do niego nalealy. Szesc miesiecy temu, kiedy Rosjanie doniesli o ucieczce Harry'ego przez Brame w Perchorsku, wzialem jego rzeczy i probowalem go zlokalizowac. To znaczy, oczywiscie nie bylem w stanie tego uczynic, ale sytuacja byla dokladnie taka, jak w przypadku Jazza Simmonsa: wiedzialem, e Harry'ego nie ma tutaj, to znaczy na naszym swiecie, ale nie byl take martwy. Przebywal w Krainie Gwiazd. -A teraz? - odezwala sie Anna Maria English, zaniepokojona losami jej wlasnego swiata. Chung potrzasnal glowa. - Teraz nie. -Nie ma go w Krainie Gwiazd? - parsknal jeden z mlodszych esperow. - Twierdzisz, e powrocil? se jest tutaj? Chung znow potrzasnal glowa i pokazal im trzymana w dloni szczotke. - Ten kawalek drewna, te kilka wloskow cos mi moglo powiedziec. Dowiedzialem sie, e Nekroskop yje; jesli nie tu, to gdzie indziej. Wystarczy, e wezme te szczotke czy jakis inny przedmiot naleacy do Harry'ego i ju wiem. Teraz... jest to tylko szczotka, ju nie ma w niej ycia. Podobnie jak w Harrym Keoghu. Umarl gdzies przed chwila. Wszyscy to widzielismy. -Harry nie yje. - Ben Trask nie probowal tego ukryc. - Czlowiek, ktorego wlasnie widzielismy, to byl on. Jakims cudem znalazl sposob, aby nas zawiadomic i uspokoic. Tak to przynajmniej rozumiem. Do pokoju wszedl Ian Goodly w towarzystwie dwoch spoznionych osob: kolejnego espera i ministra odpowiedzialnego za sprawy Wydzialu. Minister liczyl sobie czterdziesci pare lat, byl wiec mlody jak na sprawowana funkcje, ale posiadal umysl ostry jak brzytwa. Byl niski i elegancko ubrany, mial przenikliwe niebieskie oczy i wlosy zaczesane do tylu. Na sobie mial modny niebieski garnitur; caly jego ubior wskazywal na czlowieka z klasa. Nie posiadal adnego psychicznego daru, byl jednak odpowiedzialny za Wydzial i take cos go tutaj sciagnelo, cos, co pare chwil temu ustalo. Podczas gdy Trask opowiadal ministrowi, co zaszlo, Goodly przyniosl kawe. Potem przez godzine czy dwie cala siedzaca kolem grupa wspominala Harry'ego. Mowili niewiele, ale byli radzi, e sa tutaj razem. I pomimo e powinni sie cieszyc, nie odczuwali radosci. Wiekszosc z nich miala wraenie, e wlasnie stracila przyjaciela. David Chung wloyl szczotke Harry'ego do kieszeni; co jakis czas dotykal jej koniuszkami palcow. Ale teraz byla to tylko szczotka; drewno, klej i wloski, martwe. I tak mialo byc przez szesnascie dlugich lat... Dwa tygodnie pozniej Zek Foener zadzwonila ze swego domu na greckiej wyspie Zante. Odkladala to dopoki mogla, ale w koncu musiala porozmawiac z Traskiem. - Czy jestesmy przyjaciolmi jak dawniej, Ben? Chocia nie mogla go widziec, kiwnal glowa i usmiechnal sie. Wiedzial, e Zek to wyczuje, poniewa miala potene zdolnosci telepatyczne. - Po tamtej sprawie ze stworami Janosa Ferenczy'ego w Morzu Srodziemnym? Zawsze bedziemy przyjaciolmi, Zek. -Mimo, e ostatecznie mu pomoglam? - Jej glos byl lekko znieksztalcony, ale wyraznie mona bylo w nim odczuc niepokoj. Dar Traska pracowal na jego korzysc, dzieki czemu jej szczerosc byla rownie dotykalna, jak miarowe bicie jego serca. Wzruszyl ramionami, co take powinna wyczuc i powiedzial - Nie tylko ty jedna pomagalas Harry'emu, Zek. -Ty take? Rzeczywiscie wydawalo mi sie, e tak bylo. -Wykorzystalem okazje - powiedzial. - Gdyby cos poszlo nie tak... skonczylbym jako najwiekszy zdrajca, jakiego kiedykolwiek znal rodzaj ludzki! Teraz mielibysmy na swiecie nowy porzadek. -Wiem. Bylam w zasadzie tego samego zdania. Ale w koncu chodzilo o Harry'ego. -A przynajmniej o jego polowe - odparl Trask. -W rzeczywistosci zmarl szesc czy siedem miesiecy temu - powiedziala. -Co takiego? - spytal zaskoczony Trask. -Dla nas byl martwy od chwili, gdy przekroczyl Brame w Perchorsku - wyjasnila. - Nie bylo sposobu, abysmy kiedykolwiek mogli go znow zobaczyc. Wykorzystal obie bramy, jedna na Uralu, a druga w Rumunii. Nie mogl powrocic; szare dziury nie przepuszczaly go. Trask byl rad, e slyszy jej glos, e moe rozmawiac z Zek, ale nagle wpadl w zly nastroj. Poruszyla temat, o ktorym wolalby nie myslec. - To prawda, skoro ju o tym mowa - powiedzial -ale jego syn wybral inna droge. Harry uwaal sie za mistrza Kontinuum Mobiusa, ale w istocie byl nowicjuszem. To jego wlasne slowa. Prawdziwym mistrzem byl Harry Junior. Jesli ktokolwiek o tym wie, to wlasnie ty: tak wlasnie sprowadzil ciebie i Jazza z powrotem. Przez chwile milczala. - Mieszkaniec nadal budzi twoj niepokoj, prawda? -Mieszkaniec? - Trask zmarszczyl brwi. Ale zaraz potem powiedzial - Ach, tak, masz na mysli Harry'ego Juniora. Rzeczywiscie mnie niepokoi. Niepokoi mnie take Brama w Perchorsku i ponowna aktywnosc jednego z doplywow Dunaju, w pobliu miasta Radujevac w Rumunii. Wszystko to niepokoi mnie, poniewa sa to drogi wiodace do naszego swiata ze swiata wampirow. -Ale teraz sa chyba zabezpieczone, prawda? Trask wyczul, jak pokrecila glowa. - On ju nie powroci - powiedziala Zek. - Tak, byl Wampyrem, ale byl inny. Podobnie jak lady Karen. I jego ojciec. Walczyl o swoje terytorium w Krainie Gwiazd, utrzymal je i pozostal tam. Walczyl z Wampyrami, Ben, zniszczyl je i o ile wiem, sam nie splodzil innego. Nie mial adnych niewolnikow, porucznikow ani wampirzych kochanek. Tylko przyjaciol. A oni go kochali, tak samo jak jego ojca. Uspokoila go. -Zek, pamietam, e poprzednio mi odmowilas - powiedzial - ale naprawde uwaam, e ty i Jazz powinniscie tu kiedys przyjechac. Bedziecie moimi goscmi, moecie sie zatrzymac w Londynie na nasz koszt i dokladnie opowiecie te cala historie. Nie, nic nam nie jestescie winni, adne z was. Ale sama powiedzialas, e jestesmy przyjaciolmi. A wasza dwojka wie tyle rzeczy: o Krainie Gwiazd, o Wampyrach, a nawet o Harrym Keoghu i jego synu. Swiat sie doskonali, Zek - jeszcze nie tak szybko, jeszcze nie - ale kto wie... moe przy okazji zdolacie mu pomoc? A jesli nie pomoc, to przynajmniej obronic. I zanim zdayla mu odpowiedziec, dodal - Chodzi mi o to, e teraz ju nie bedzie tak, jak przedtem. Zostaliscie wykorzystani, ty i Jazz - och, i jeszcze wielu innych - przez rosyjski Wydzial E i nasz take. Ale dostalismy nauczke i teraz jest inaczej. Uczymy sie przez caly czas. Duo o tym myslalem i mam wraenie, e wszystko, czego Nekroskop dotknal, udoskonalono i zmieniono. Jeszcze zanim odkryl Kontinuum Mobiusa, musial wykorzystywac punkt kontrolny Charlie w Berlinie, eby sie dostac do Niemiec Wschodnich i porozmawiac z Mobiusem w jego grobie. A gdzie sie teraz podzial punkt kontrolny? A co do Rumunii... Wiesz ju, o co mi chodzi, Zek? Wyglada na to, e odkad zjawil sie Harry, ludzkosc rozpoczela nowy rozdzial swego istnienia. Ale czy naprawde powinnismy sie dziwic? Pamietam jak Harry kiedys powiedzial, "Wsrod zmarlych jest wielu obdarzonych darem i maja swoje sposoby, aby ten dar wykorzystac". To on pokazal im, jak maja sie ze soba porozumiewac. Od tej pory - tylko rozejrzyj sie wokol. -Czy ci niezliczeni zmarli sa odpowiedzialni? Kto wie, do czego doszli i jak. Komunizm robi bokami, zblia sie jego koniec i swiat stal sie bezpieczniejszy. Kiedy ju wyslemy do diabla reszte naszych falszywych ideologow, moe bedziemy mogli zaczac od nowa: wielka przemiana, ekologia Matki Ziemi i tak dalej. W tej chwili swiat jest bezpieczniejszy, ale jeszcze nie calkiem bezpieczny. Czy ty i Jazz moglibyscie pomoc uczynic go troche bardziej bezpiecznym, Zek? Chcialbym, abys to przemyslala. Jesli nie ze wzgledu na mnie, to na Harry'ego. Nie sadzisz, e warto by zakonczyc to, co on zaczal? -To zwykle oszustwo, Ben - powiedziala. -No co, w kadym razie przemysl to. I pozniej Zek i Jazz to przemysleli. Ale nie pojechali do Londynu. Ich rany nie zabliznily sie jeszcze dlugo; jeszcze dlugo nie wybaczyli Wydzialom E calego swiata... Chocia ogolnie biorac szesnascie lat to niezbyt dlugi okres, pewne zmiany zachodza. Ludzie, twarze, miejsca ulegaja zmianom; rzady i organizacje przychodza i odchodza; sprawy i ideologie bankrutuja, ustepujac miejsca innym. Ale ustalony porzadek trwa. Zimne wojny przychodzily i odchodzily, gorace take; na sluby specjalne zawsze bylo zapotrzebowanie. Nawet w okresie intensywnej pierestrojki i glasnosti (a moe zwlaszcza w tym okresie) najbardziej tajemnicza ze wszystkich slub, Wydzial E, istnial nadal, a Ben Trask nadal byl jego szefem. Podczas gdy czesc agentow odeszla, a na ich miejsce zwerbowano innych, sama organizacja funkcjonowala wyjatkowo sprawnie. Wydzial zawsze bedzie mial cos do roboty, a gdyby to sie kiedykolwiek mialo zmienic... prawda byla taka, e dany rzad prawdopodobnie nie wiedzialby, co zrobic z pracownikami Wydzialu, obdarzonymi osobliwym darem. Przynajmniej w ten sposob esperow postrzegano jako dzialajacych dla wspolnego dobra. A jesli chodzi o aktualny stan spraw na swiecie, komunistyczne Chiny, idac sladem Rosji, osuwaly sie w bagno stagnacji i gospodarczego upadku, a dawny Zwiazek Sowiecki nie byl ju tak jednolity jak dawniej. Rosja wcia dochodzila do siebie po siedemdziesieciu latach wlasnorecznie zadawanych sobie ran, ale rany te nie byly ju teraz tak dotkliwe. Nie istniala ju nawet odlegla grozba globalnego konfliktu; ostatnie supermocarstwo, Stany Zjednoczone, byly potene jak nigdy i czujne, podobnie jak ich sojusznicy. Ale co waniejsze, sojusze byly teraz korzystne dla wszystkich. Tak jak przewidzial Ben Trask, swiat byl teraz miejscem znacznie bezpieczniejszym i to do tego stopnia, e polityczni i historyczni komentatorzy przescigali sie w probach okreslenia punktu zwrotnego oraz glownych czynnikow i sil sprawczych. Mikrouklady; Lech Walesa; technologiczne produkty uboczne wyscigu kosmicznego i programu gwiezdnych wojen; satelity szpiegowskie na niebie; Czarnobyl; zalamanie sie systemu komunistycznego w Europie; prezydent Reagan, premier Thatcher i do pewnego stopnia Pierwszy Sekretarz Gorbaczow; wojna w Zatoce, ktora obserwowal caly swiat z mieszanina fascynacji, zdumienia i przeraenia, gdy bojownikow z przestarzala bronia kladla trupem nowoczesna technologia. I posrod tego wszystkiego nikt, moe poza garstka pracownikow Wydzialu E, nie pamietal Harry'ego Keogha, Nekroskopa i nie przypisywal jego dzialaniom jakiegokolwiek wplywu na aktualny ksztalt swiata. A jeszcze mniejsza garstka uznawala wklad owych niezliczonych zmarlych. Tak sie rzeczy mialy owego poniedzialkowego ranka w styczniu 2006 roku, gdy Trask przybyl do Centrali Wydzialu E w centrum Londynu i spotkal Davida Chunga, ktory chodzil tam i z powrotem wzdlu holu, czekajac na niego. Mial w reku telefon komorkowy, ale to nie jego widok osadzil Traska w miejscu po wejsciu do budynku, lecz wyraz twarzy Chunga i przedmiot, ktory trzymal w drugim reku: stara szczotke do wlosow. Stara szczotka Harry'ego Keogha... Jednak zanim Trask ja dostrzegl, zwrocil uwage na zaniepokojenie Chunga i powiedzial -Wybacz, David, moj telefon samochodowy nawala. A i tak teraz jest wszedzie tyle zaklocen, e nie da sie spokojnie myslec, a co dopiero rozmawiac. Masz jakis klopot? Probowales sie ze mna... skontaktowac? Wtedy zobaczyl szczotke do wlosow i gwaltownie stanal. Wydarzenia owej nocy przed szesnastu laty nagle stanely mu przed oczyma i nagly przyplyw adrenaliny spowodowal, e serce zaczelo bic szybciej. - David? - powiedzial pytajaco. Chung odpowiedzial ponurym skinieniem glowy i szybkim ruchem wskazal winde. A kiedy drzwi sie za nimi zamknely i byli sami, wykrztusil slowa, ktorych Trask sie obawial najbardziej -On powrocil. Trask nie chcial w to wierzyc. - On? - wyjakal, wiedzac doskonale, kim musi byc "on". - Harry? Chung przytaknal, bezradnie wzruszyl ramionami i wydawalo sie, e zabraklo mu slow. - Jakas jego czesc - powiedzial w koncu - kimkolwiek teraz jest. Ale tak, Ben, mam na mysli Harry'ego. Jakas jego czesc powrocila do nas... II Pokoj Harry'ego Z punktu widzenia kierownika hotelu, Wydzial E nawet nie istnial. Od czasu do czasu w ogole zapominal, e hotel ma jeszcze jedno pietro; nie bylo to dziwne, bo jeszcze nigdy go nie widzial. Uytkownicy owego najwyszego pietra budynku korzystali z wlasnej windy, usytuowanej w jego tylnej czesci, mieli prywatne schody, take umieszczone z tylu, a nawet wlasna drabinke poarowa. Byli wlascicielami ostatniego pietra i wskutek tego kierownictwo hotelu nie mialo z nimi nic wspolnego.Kim wlasciwie byli? Miedzynarodowi przedsiebiorcy; tak przynajmniej wmowiono kierownikowi hotelu; nie on jeden zreszta nie mial o niczym pojecia. Patrzac z zewnatrz, bardzo niewielu mogloby podejrzewac, e budynek jako calosc jest czyms innym ni po prostu hotelem. Takie wlasnie wraenie mial wywolywac. W ten sposob, nie liczac pracownikow oraz VIP-ow, ktorych mona by policzyc na palcach jednej reki - z ktorych tylko jeden, minister odpowiedzialny, znal rzeczywiste umiejscowienie Centrali Wydzialu E - Wydzial po prostu nie istnial. Jednak paradoksalnie istnienie Wydzialu E i miejsce, gdzie sie znajdowal, byly znane poza granicami kraju, przynajmniej w jednej organizacji. Sowiecki odpowiednik Wydzialu z pewnoscia dysponowal taka wiedza, a prawdopodobnie take chinskie organizacje szpiegowskie. Wiedzieli o Centrali Wydzialu E, ale jak dotad nie wychylali sie z tym. Wystarczylo, e hotel byl "oznakowany" jako ewentualny cel; w malo prawdopodobnym przypadku globalnego konfliktu stanowilby jedna z pierwszych ofiar, po prostu dlatego, e zapewnial zbyt wielka przewage. Ale nie to bylo zrodlem powanych obaw: od zakonczenia Drugiej Wojny Swiatowej samo centrum Londynu bylo celem potencjalnego ataku, podobnie jak wszystkie osrodki rzadowe, finansowe i handlowe na calym swiecie, nie wspominajac o tysiacach instalacji wojskowych. Jesli o to chodzi, takimi celami byly take rosyjskie i chinskie agencje szpiegowskie, w tym Centrala na Prospekcie Protzego w Moskwie, obok Panstwowego Laboratorium Badan Biologicznych. Podobnie sowiecka komorka "nasluchowa" w Mogoczy, niedaleko chinskiej granicy, gdzie zespol telepatow mial na oku solte Niebezpieczenstwo; podobnie chinska jednostka w alei Kwijiang w Chungking. Poczatek Trzeciej Wojny Swiatowej bylby dla esperow goracym okresem, co samo w sobie stanowilo wystarczajacy powod dzialania tego rodzaju agencji. A poza tym pierestrojka i glasnost byly nadal w modzie. Dlatego wlasnie Trask nie byl zaskoczony, gdy Chung powiedzial mu - Nasi "przyjaciele" z Prospektu Protzego potwierdzili te wiadomosc: cos przeniknelo przez Brame w Perchorsku. Uwiezili to i pilnie prosza nas o pomoc. - Uyl slowa "przyjaciele" dosyc swobodnie; brytyjski i sowiecki Wydzial E staly po przeciwnych stronach barykady i nigdy sobie nie ufaly. Rzeczywiscie Nekroskop swego czasu dwukrotnie ograniczyl "opozycje" do absolutnego minimum. Ale od czasu katastrofy w Czarnobylu Rosjanie nie mieli ju takich oporow, gdy przyszlo im prosic o pomoc z zewnatrz. Poprosili o nia nie tylko z powodu owego horroru, lecz take ze wzgledu na likwidacje i czasowe zamkniecie kilku innych przestarzalych i potencjalnie smiercionosnych reaktorow jadrowych; i teraz od dziesieciu lat Zachod pomagal im w unieszkodliwieniu reszty niezliczonych toksycznych odpadow. Dla dobra calej planety. Kiedy drzwi windy otworzyly sie i wyszli na glowny korytarz, Trask powiedzial - Mysle, e powinienes zaczac od poczatku. Chcialbym dobrze zrozumiec cala sytuacje. Poza tym niech kady, kto moe, wezmie w tym udzial. Oficer dyurny, esperzy odwalajacy papierkowa robote, pracownicy administracji: wszyscy. Chung ju to przewidzial. - Wszyscy czekaja na nas w pokoju operatorow. Ale tylko Millie Cleary wie, o co chodzi. Miala dyur zeszlej nocy i przed godzina odebrala telefon z Moskwy. A jesli o mnie chodzi, nie moglem zasnac i dlatego przyszedlem tak wczesnie. - Nastepnie, mijajac pokoj Harry'ego, kontynuowal - Ja... ja cos wyczulem. Wlasnie wtedy zadzwonil szef sowieckiego Wydzialu E, ktory chcial z toba rozmawiac. -Pokoj Harry'ego? - Trask zmarszczyl brwi. Szli korytarzem w strone pokoju operatorow. Chung chwycil Traska za lokiec i zatrzymal go, po czym obejrzal sie przez ramie na drzwi znajdujace sie za nim i potwierdzil. - Tak, pokoj Harry'ego - powiedzial. Mial dziwny wyraz twarzy. Wtedy Trask przypomnial sobie. Kiedy Harry Keogh schronil sie tutaj po aferze Bodescu, przydzielili mu wlasny pokoj. W istocie Nekroskop tu mieszkal, choc krotko, dopoki klopoty zwiazane z jego ona nie staly sie powszechne znane. Kiedy to bylo? Cwierc wieku temu? A osiem lat potem, po powrocie z Krainy Gwiazd, tu wlasnie skladal sprawozdanie. Boe, ale ten czas leci; Trask nagle poczul sie stary. Kogo probowal nabrac? Bedac ju dobrze po piecdziesiatce, naprawde sie starzal i to szybko! Odwrocil sie i popatrzyl na drzwi, na ktorych wcia wisiala wyblakla plastikowa tabliczka: POKOJ HARRY'EGO Trask znow zmarszczyl brwi i powiedzial - Wiesz, chyba nigdy tutaj nie bylem. Przynajmniej od czasu, gdy przebywal tu Harry. - Spojrzal na Chunga i zobaczyl, e ten nagle zbladl; mial zacisniete usta i szybko mrugal swymi skosnymi oczami. - David? Tamten potrzasnal glowa. - To nic. Mysle, e to wplyw tego pokoju. Nigdy tam nie byles? No co, nie tylko ty. Nekroskop wykorzystywal go, od kiedy... - wzruszyl ramionami. - Przez osiem lat w pokoju stal komputer, dopoki nie zmienilismy wyposaenia. Zreszta stara maszyna nadal tam stoi i teraz pokryta jest kurzem. Pokoj nie jest ju uywany i wydaje sie, e nikogo to nie obchodzi. Ale teraz... zastanawiam sie, czy za tym nie kryje sie cos wiecej. Wiesz, w tym pokoju zawsze jest zimno, Ben. Wszyscy esperzy to czuja; to miejsce ma swoista atmosfere. Wydaje sie, e pokoj nikogo nie akceptuje; nie chce brac w niczym udzialu. - Chung wpatrywal sie w Traska intensywnie. - Ty tego nie odczules? Trask mial twarz pozbawiona wyrazu. - Mysle, e nigdy nie zwrocilem uwagi na ten pokoj -powiedzial. - To znaczy, widzialem go - tabliczke z nazwiskiem i tak dalej - ale nie wiae sie z nim adne szczegolne wraenie. To po prostu miejsce, do ktorego przywyklem i w ogole go nie dostrzegalem. -To wlasnie mam na mysli - odparl Chung. - Wszyscy inni mowia to samo. Ktos przyczepil te tabliczke na drzwiach Bog wie jak dawno temu i odtad jest to pokoj Harry'ego. Ale odkad powrocil do Krainy Gwiazd... my moe zapomnielismy o nim, ale pokoj nie. Trask przypomnial sobie wyraenie, jakiego uywal Nekroskop. - To jego ostami slad na Ziemi? Chung wzruszyl ramionami. - Cos w tym rodzaju. Trask kiwnal glowa i powiedzial - Zajmiemy sie tym pozniej. Najpierw musze sie dowiedziec, co wydarzylo sie w Perchorsku. Czekajac na Traska i Chunga w wielkim pokoju operatorow, mala grupka esperow zajela miejsca w tylnym rzedzie, naprzeciw podium. Kiedy wszedl szef Wydzialu, przez chwile dochodzil do niego cichy szmer glosow, ktory wkrotce ucichl. Wszyscy wstali z miejsc, ale Trask gestem reki kazal im usiasc. Razem z Chungiem weszli po schodach na podium. Z boku stal stol i krzesla zwrocone w strone widowni. Usiedli obaj i Trask bez zwloki przystapil do rzeczy. -Biorac pod uwage to, kim jestescie, prawdopodobnie wiecie o tym, co sie tu dzieje, tyle co ja. Mowiac krotko: cos przeniknelo do Perchorska z Krainy Gwiazd. Wszyscy jestesmy zorientowani w sprawie Perchorska, wiec nie ma sie co dziwic, e nasi "koledzy" po tamtej stronie wpadli w panike. Wszystko, co przenika przez Brame, jest wysoce podejrzane. A tym razem szczegolnie, poniewa David twierdzi, e to Harry Keogh... ...Jakas czesc Nekroskopa - wtracil sie Chung. - Cos o potenych powiazaniach. Wiemy, e Harry musial ulec kompletnej przemianie, aby przejsc przez Brame. Szare dziury nie uznaja biletow powrotnych. Po przejsciu Bramy droga powrotna zostaje zamknieta. Chyba, e wykorzystamy inna Brame, pod podziemna rzeka, ktora stanowi jeden z doplywow Dunaju. Ale to przeniknelo przez Brame w Perchorsku. Ponadto Harry Keogh nie yje; wszyscy widzielismy jego smierc przed szesnastu laty! A moe nie byl wtedy martwy? Nie, poniewa byl w takim stanie zanim przeniknal przez Brame. Wiec... chocia moj dar mowi mi, e to Harry, moj rozum powiada, e to po prostu niemoliwe. Co oznacza, e to musi byc cos jakby on, jakas jego czesc. Trask podjal ponownie. - Za pare minut mam rozmawiac z Turkurem Tzonovem, szefem Opozycji. Wiemy, na czym polega jego dar: stojac twarza w twarz, potrafi czytac w myslach i to bardzo precyzyjnie! Chce ze mna rozmawiac za posrednictwem monitora, wiec musze mu powiedziec prawde. To wyrownuje szanse, bo Turkur zna moj dar i wie, e nie moe klamac! Dlatego te pare rozmow, jakie odbylismy w przeszlosci, zawsze byly pelne niepewnosci i niemrawe. Wedle wszelkiego prawdopodobienstwa, ta bedzie taka sama. Wyglada na to, e Opozycja bedzie nas prosic o pomoc. Zanim to nastapi, chcialbym poznac wasze zdanie; chcialbym wiedziec, co nas czeka, jeeli zaproponujemy nasza pomoc. Ostatnio nie mielismy na glowie zbyt wielu spraw. Przynajmniej nic specjalnego, moe poza Strefa Koszmarow. Wiec moe troche zardzewielismy. To moe byc okazja, jakiej potrzebujemy, aby znow uruchomic nasze zdolnosci. Popatrzyl na ich twarze: Millicent Cleary, ktora odebrala telefon z Moskwy. Sposrod wszystkich agentow Wydzialu E, Trask najbardziej ufal wlasnie jej; ufal, a take wspolczul. Telepatia byla jej darem i jej przeklenstwem. Z nikim sie nie zwiazala, podobnie jak wiekszosc esperow, ale w pewnym sensie wszyscy oni byli zwiazani z Wydzialem. Jednym z powodow jej samotnosci byla praca; drugim umiejetnosc czytania w myslach. Kiedy bowiem zdolnosci telepatyczne Millie dojrzewaly wraz z jej cialem, wszystkie oczekiwania zwiazane z miloscia, malenstwem i dziecmi musiala wyrzucic na smietnik. Jako telepatka, znalaby wszystkie mysli swego kochanka. Nawet te zle, ktore wszyscy miewamy od czasu do czasu. A gdyby pojawily sie dzieci, byc moe przekazalaby im swoj dar? Nie ma mowy, bo podobnie jak Trask, Millie zrozumiala, e kademu z gruntu czystemu umyslowi odpowiada jakis skaony i e jest ich bardzo wiele, i e sa inne tak wypelnione jadem, i poeraja sie wzajemnie. Wiedziala, e tam sa, bo czytanie w myslach stanowilo jej prace. Chocia miala ju trzydziesci osiem lat, Trask wcia o niej myslal jak o swej mlodszej siostrze. Miala w sobie jakas swieosc dziewczyny z sasiedztwa, ktora oywiala jego uczucia; niesmialosc i jake rzadka niewinnosc, ktore to cechy nie przeszkadzaly jej blyskac od czasu do czasu oczami, marszczyc nos, odrzucac do tylu miedziane wlosy i w razie potrzeby wpadac we wscieklosc. Ale to zdarzalo sie rzadko i nigdy sie nie zdarzylo, aby nie stanela w obronie swoich zasad. Millie zachowala wszystkie te cechy i jakims cudem zdolala take w pewnej mierze zachowac swoja niewinnosc. -Millie - odezwal sie Trask - Czy wychwycilas cos podczas rozmowy z Tzonovem? Pokrecila glowa. - Robil wraenie opanowanego, wynioslego, niemal lekcewaacego. Nie widzialam go na ekranie, slyszalam tylko jego glos. Gdybym mogla go widziec - moe bym cos wyczula, a moe nie. Byly silne zaklocenia. To znaczy psychiczne. Trask powiedzial - Tego sie spodziewalem. - Potarl brode i zlustrowal twarze pozostalych osob. Anna Maria English. W wieku dwudziestu czterech lat wygladala na piecdziesiat. I o dziwo teraz, kiedy miala czterdziesci lat, wcia wygladala na piecdziesiat! Mowilo to wiele o stanie Matki Ziemi. "Choroba" English pozostawala w zawieszeniu dzieki czesciowemu uzdrowieniu planety. Trask kiwnal glowa w jej strone; odpowiedziala mu niepostrzeenie tym samym, jeszcze zanim wyartykulowala odpowiedz. - Moemy skorzystac z ekranow i wykresow? Trask i Chung zeszli z podium i poszli za pozostalymi esperami do czesci pokoju, gdzie wlaczono zainstalowane na stole i na scianie ekrany. Kiedy aluzje z warkotem zaslonily okna, w pokoju zapalily sie swiatla; nagle w pomieszczeniu zapanowala chlodna, sterylna atmosfera. Na wielkim sciennym ekranie Ziemia byla przedstawiona w rzucie stereograficznym, a barwy przypominaly widziane z przestrzeni kosmicznej. Anna Maria English podeszla do ekranu, zawahala sie i popatrzyla na pozostalych esperow. Jej brzydka twarz miala niebieski odcien w swietle projektora, a oczu w ogole nie bylo widac zza okularow. Zachryplym glosem zadala pytanie, ktorego nie kierowala do adnej konkretnej osoby. - Czy nasz swiat jest zagroony? - Wzruszyla ramionami i obrocila sie do ekranu. - Moge tylko przedstawic wlasne zdanie na ten temat. Nastepny krok stanowil to, co wszyscy dobrze znali: percepcje wspolczulna. Wyciagnela draca prawa dlon w kierunku gorzystego obszaru na terenie Rosji, Uralu, jakies czterysta mil na polnoc od Swierdlowska. Zamknawszy oczy, wstrzymala oddech i pochylila sie w przod. Uplynelo pare dlugich sekund, zanim wyprostowala sie ponownie, cofnela dlon i znow odwrocila sie do kolegow. -I co? - odezwal sie Trask glosem pelnym niepokoju. Odetchnela gleboko i powiedziala -Perchorsk odbieram dokladnie tak samo, jak poprzednim razem: tam tkwi jakas grozba! Samo miejsce stanowi... powane zagroenie, to oczywiste. Ale nie wykrylam adnego dodatkowego niebezpieczenstwa. Jednak wyczulam cos nowego. Cos... cieplego? Wedlug mnie, jesli cos czy ktos przeniknal na nasza strone, to on czy ona czy cokolwiek to jest, nie stanowi zagroenia dla naszego swiata, a moe nawet jest nastawione yczliwie. Trask westchnal. Tak jak wszyscy, caly czas wstrzymywal oddech. Rozejrzal sie wokol. Kogo jeszcze mogl wykorzystac? David Chung stal obok niego, ale pokrecil glowa. - Moge ci tylko powiedziec to, co ju powiedzialem przedtem: wyczuwam cos jakby Nekroskopa, to wszystko. Prekognitor Guy Teale przejal obowiazki oficera dyurnego od Millicent Cleary. Kiedy grupka esperow znalazla sie w pokoju operatorow, Teale'a wezwano pagerem, polaczonym z wewnetrznym ukladem komunikacyjnym Wydzialu. Teraz powrocil i powiedzial - To znow Opozycja, Turkur Tzonov. Pragnie rozmawiac z panem. - Popatrzyl na Traska. -Przelaczylem go na ekran. Jest pan gotow? -Niech poczeka jeszcze minute - warknal Trask. Ale wiedzial, e jesli Tzonov jest tak niecierpliwy, sprawa byla przynajmniej tak wana, jak podejrzewal. Popatrzyl na otaczajacych go esperow. Wygladalo na to, e Ian Goodly wlasnie chce sie odezwac. Wiedzac, jak niechetnie prognosci dziela sie swoim darem, Trask zachecil go - Ian? -Czekalem a wroci Guy - powiedzial tyczkowaty esper. - Poniewa mysli podobnie, jesli tak mona powiedziec - obaj jestesmy prognostami - chetnie wyslucham zdania kogos innego. -Na poczatek przedstaw nam swoja wlasna opinie - po wiedzial Trask. Goodly poruszyl sie niespokojnie, po czym wzruszyl ramionami. - Zostaniemy w to zamieszani - powiedzial w koncu. Trask obrocil sie do Teale'a. -Mysle podobnie - odparl tamten. - Ktokolwiek czy cokolwiek tu przeniknelo - zmarszczyl brwi i zawahal sie - nie, ktokolwiek to jest, potrzebuje naszej pomocy. -On? -Tak przypuszczam - powiedzial Teale. - Jest wyksztalcony, jak zwykle. -I to wszystko? -Zostaniemy w to powanie zamieszani - potwierdzil Goodly. - Przed nami... interesujace czasy. - Podniosl reke. - Ale nie pros mnie, abym zajrzal glebiej, Ben. Jeszcze nie teraz. To nigdy nie jest bezpieczne, a w tej chwili nie jest konieczne. Trask znowu westchnal, tym razem powodowany frustracja. - No dobrze - powiedzial. - sadnych dalszych domyslow. Teraz musimy zyskac pewnosc. Za chwile bede rozmawial z Tzonovem. Wolalbym, abyscie nie byli na wizji, wiec jesli nie macie nic przeciwko temu... Kiedy odsuneli sie na bok, Trask usadowil sie w czarnym, wyscielanym fotelu obrotowym, stojacym przed wielkim, plaskim ekranem na glownej konsoli. Ale kiedy Teale zamierzal wlaczyc wizje, zawolal - Czekaj! -Chcialbym, ebyscie mnie oslaniali. Zagrajmy wedlug regul Opozycji, generujac wokol psychiczne zaklocenia. Tzonov jest swietnym, wyjatkowym mentalista. Jesli mnie nie bedziecie oslaniac, bedzie w stanie odczytac w mojej glowie rzeczy, ktorych sam nie jestem swiadom! Kiedy oslonili go polaczona energia swoich umyslow, Teale wlaczyl przekaz. Po rozszyfrowaniu, sygnal z Moskwy byl przesylany na matowy ekran; zamazane tlo zamigotalo, podczas gdy na pierwszym planie pojawila sie wypukla, calkiem lysa glowa, wpatrujaca sie przenikliwymi oczami w Traska. Trask nie przestawal patrzec, kiedy obraz wyostrzyl sie i z