Moja walka. Ksiega 5 - Karl Ove Knausgard

Szczegóły
Tytuł Moja walka. Ksiega 5 - Karl Ove Knausgard
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Moja walka. Ksiega 5 - Karl Ove Knausgard PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Moja walka. Ksiega 5 - Karl Ove Knausgard PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Moja walka. Ksiega 5 - Karl Ove Knausgard - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 Strona 3 Strona 4 Spis tre​ści Kar​ta re​dak​cyj​na CZĘŚĆ 6 CZĘŚĆ 7 Przy​pi​sy Strona 5 Ty​tuł ory​gi​na​łu: MIN KAMP. FEM​TE BOK. RO​MAN Opie​ka re​dak​cyj​na: ANI​TA KA​SPE​REK Re​dak​cja i ad​iu​sta​cja: HEN​RY​KA SA​LA​WA, ANNA MI​LEW​SKA Ko​rek​ta: JA​CEK BŁACH, EWE​LI​NA KO​RO​STYŃ​SKA, Pra​cow​nia 12A Pro​jekt okład​ki i stron ty​tu​ło​wych: MA​REK PAW​ŁOW​SKI Skład i ła​ma​nie: Scrip​to​rium „TE​XTU​RA” This trans​la​tion has been pu​bli​shed with the fi​nan​cial sup​port of NOR​LA. Tłu​ma​cze​nie do​fi​nan​so​wa​ne w ra​mach pro​gra​mu do​to​wa​nia tłu​ma​czeń li​te​ra​tu​ry nor​we​skiej NOR​LA (Nor​we​gian Li​te​ra​tu​re Abro​ad). Co​py​ri​ght © For​la​get Okto​ber AS, Oslo, 2010 All ri​ghts re​se​rved Co​py​ri​ght © for the Po​lish trans​la​tion by Wy​daw​nic​two Li​te​rac​kie, 2016 Wy​da​nie pierw​sze ISBN 978-83-08-05916-6 Wy​daw​nic​two Li​te​rac​kie Sp. z o.o. ul. Dłu​ga 1, 31-147 Kra​ków tel. (+48 12) 619 27 70 fax. (+48 12) 430 00 96 bez​płat​na li​nia te​le​fo​nicz​na: 800 42 10 40 e-mail: ksie​gar​nia@wy​daw​nic​two​li​te​rac​kie.pl Księ​gar​nia in​ter​ne​to​wa: www.wy​daw​nic​two​li​te​rac​kie.pl Kon​wer​sja: eLi​te​ra s.c. Strona 6 Strona 7 Strona 8 Część 6 Strona 9 . T am​tych czter​na​ście lat, któ​re prze​miesz​ka​łem w Ber​gen od roku 1988 do 2002, już daw​no mi​nę​ło, nie po​zo​stał po nich ża​den ślad, z wy​jąt​kiem epi​zo​‐ dów za​pa​mię​ta​nych być może przez róż​nych lu​dzi, ja​kiś prze​błysk w jed​nej gło​wie tu, prze​błysk w dru​giej gło​wie tam, no i oczy​wi​ście wszyst​ko to, co z owe​go cza​su za​cho​wa​ło się w mo​jej pa​mię​ci. Jest tego jed​nak za​ska​ku​ją​co mało. Z ty​się​cy dni, któ​re spę​dzi​łem w tym nie​wiel​kim mie​ście na za​cho​dzie Nor​we​gii, wśród jego wą​skich uli​czek, lśnią​cych od desz​czu, po​zo​sta​ło je​dy​‐ nie kil​ka zda​rzeń, za to mnó​stwo na​stro​jów. Pi​sa​łem dzien​nik, ale go spa​li​łem. Ro​bi​łem ja​kieś zdję​cia, z któ​rych za​cho​wa​ło się tyl​ko dwa​na​ście, leżą w nie​‐ wiel​kim sto​si​ku na pod​ło​dze przy biur​ku, ra​zem ze wszyst​ki​mi li​sta​mi z tam​te​‐ go cza​su. Przej​rza​łem je, po​czy​ta​łem tro​chę tu, tro​chę tam, jak za​wsze mnie przy​gnę​bi​ły, to był taki strasz​ny czas. Mało wie​dzia​łem, bar​dzo dużo chcia​łem i nic mi z tego nie wy​cho​dzi​ło. Ale w ja​kim na​stro​ju je​cha​łem do Ber​gen! Tam​te​go lata wy​bra​łem się wraz z Lar​sem au​to​sto​pem do Flo​ren​cji, spę​dzi​li​‐ śmy tam kil​ka dni, po​tem do​tar​li​śmy ko​le​ją do Brin​di​si; było tak go​rą​co, że kie​dy czło​wiek wy​sta​wiał gło​wę przez otwar​te okno po​cią​gu, miał wra​że​nie, że gdzieś się pali. Noc w Brin​di​si, ciem​ne nie​bo, bia​łe domy, upał nie​mal jak ze snu, tłu​my w par​kach, wszę​dzie mło​dzież na sku​te​rach, krzy​ki i ha​łas. Wraz z mnó​stwem in​nych, nie​mal bez wy​jąt​ku mło​dych lu​dzi, z ple​ca​ka​mi, tak jak my, usta​wi​li​śmy się w ko​lej​ce do tra​pu pro​wa​dzą​ce​go na wiel​ki prom, któ​ry pły​nął do Pi​reu​su. Czter​dzie​ści dzie​więć stop​ni na Ro​dos. Dzień w Ate​nach, naj​bar​dziej cha​otycz​nym miej​scu, w ja​kim w ży​ciu by​łem, obłęd​ny skwar, po​‐ tem prom na Pa​ros i An​ti​pa​ros, gdzie każ​de​go dnia le​że​li​śmy na pla​ży i każ​de​‐ go wie​czo​ru upi​ja​li​śmy się moc​nym al​ko​ho​lem. Pew​nej nocy spo​tka​li​śmy tam ja​kieś dziew​czy​ny z Nor​we​gii, a kie​dy po​sze​dłem do to​a​le​ty, Lars po​wie​dział im, że jest pi​sa​rzem i je​sie​nią za​czy​na na​ukę w Aka​de​mii Sztu​ki Pi​sa​nia. Gdy wró​ci​łem, to​czy​ła się na ten te​mat oży​wio​na roz​mo​wa. Lars tyl​ko spoj​rzał na mnie z uśmie​chem. Co on wy​pra​wiał? Wie​dzia​łem o tym, że kła​mie w spra​‐ wach bez zna​cze​nia, ale żeby tak na mo​ich oczach? Prze​mil​cza​łem to, po​sta​no​‐ wi​łem jed​nak, że w przy​szło​ści będę trzy​mał się od nie​go z da​le​ka. Ra​zem po​‐ je​cha​li​śmy do Aten, koń​czy​ły mi się już pie​nią​dze, Lar​so​wi zo​sta​ło jesz​cze Strona 10 mnó​stwo, ale zde​cy​do​wał, że na​stęp​ne​go dnia wra​ca do domu sa​mo​lo​tem. Sie​‐ dzie​li​śmy w ulicz​nej re​stau​ra​cji, on jadł kur​cza​ka, bro​da świe​ci​ła mu się od tłusz​czu, ja pi​łem wodę. Po​pro​sze​nie go o wspar​cie było ostat​nią rze​czą, na jaką mia​łem ocho​tę, przy​jął​bym od nie​go pie​nią​dze je​dy​nie wte​dy, gdy​by mnie spy​tał, czy chciał​bym tro​chę po​ży​czyć. Usi​ło​wa​łem go do tego spro​wo​ko​wać, ale nie spy​tał, więc po​sze​dłem spać głod​ny. Na​za​jutrz po​je​chał na lot​ni​sko, a ja opu​ści​łem mia​sto au​to​bu​sem, wy​sia​dłem w po​bli​żu au​to​stra​dy i za​czą​łem ła​pać sto​pa. Już po kil​ku mi​nu​tach po​ja​wił się ra​dio​wóz, po​li​cjan​ci nie zna​li ani sło​wa po an​giel​sku, ale zro​zu​mia​łem, że au​to​stop jest tu​taj za​bro​nio​ny, więc wró​ci​łem au​to​bu​sem do cen​trum i za ostat​nie pie​nią​dze ku​pi​łem bi​let na po​ciąg do Wied​nia, buł​kę pa​ry​ską, dużą colę i kar​ton pa​pie​ro​sów. Wy​da​wa​ło mi się, że po​dróż po​trwa kil​ka go​dzin, dla​te​go prze​ży​łem szok, kie​dy zro​zu​mia​łem, że w grę wcho​dzą ra​czej dwie doby. W prze​dzia​le sie​dział chło​pak w moim wie​ku, Szwed, były też dwie An​giel​ki, parę lat star​sze, jak się oka​za​ło. Do​tar​li​śmy już w głąb Ju​go​sła​wii, kie​dy wresz​cie uświa​do​mi​li so​bie, że nie mam ani pie​nię​dzy, ani je​dze​nia, więc za​pro​po​no​wa​li, że się ze mną po​dzie​lą. Kra​jo​braz za oknem był pięk​ny aż do bólu. Do​li​ny i rze​ki, po​je​‐ dyn​cze go​spo​dar​stwa i wio​ski, lu​dzie ubra​ni w sty​lu ko​ja​rzą​cym mi się z dzie​‐ więt​na​stym wie​kiem i naj​wy​raź​niej ob​ra​bia​ją​cy zie​mię tak samo, jak w tam​‐ tych cza​sach, uży​wa​li koni i wo​zów na sia​no, kos i płu​gów. Część skła​du po​‐ cią​gu była ra​dziec​ka, wie​czo​rem prze​sze​dłem się po tych wa​go​nach, ocza​ro​‐ wa​ny ob​cy​mi li​te​ra​mi, ob​cy​mi za​pa​cha​mi, ob​cym wnę​trzem, ob​cy​mi twa​rza​mi. Po do​tar​ciu do Wied​nia jed​na z dziew​czyn, Ma​ria, chcia​ła, że​by​śmy wy​mie​ni​li się ad​re​sa​mi, była atrak​cyj​na i w nor​mal​nej sy​tu​acji po​my​ślał​bym, że może kie​dyś od​wie​dzę ją w Nor​folk, może się z nią zwią​żę i tam za​miesz​kam, ale tam​te​go dnia, kie​dy wę​dro​wa​łem uli​ca​mi na obrze​żach Wied​nia, nie mia​ło to dla mnie naj​mniej​sze​go zna​cze​nia, wciąż prze​peł​nia​ły mnie my​śli o In​gvild, któ​rą spo​tka​łem tyl​ko raz, w Wiel​ka​noc tam​tej wio​sny, lecz póź​niej z nią ko​re​‐ spon​do​wa​łem. W po​rów​na​niu z nią wszyst​ko inne bla​kło. Uda​ło mi się zła​pać sto​pa, sztyw​na trzy​dzie​sto​let​nia blon​dyn​ka pod​rzu​ci​ła mnie do sta​cji ben​zy​no​‐ wej przy au​to​stra​dzie, tam spy​ta​łem kie​row​ców cię​ża​ró​wek, czy u któ​re​goś nie zna​la​zło​by się dla mnie miej​sce. Je​den kiw​nął gło​wą, chciał tyl​ko naj​pierw coś zjeść. Mógł do​bie​gać pięć​dzie​siąt​ki, był ciem​no​wło​sy, sma​gły i chu​dy, miał błysz​czą​ce, wręcz go​re​ją​ce oczy. Sta​łem w cie​płym zmierz​chu, pa​ląc pa​pie​ro​sa, wpa​trzo​ny w świa​tła przy Strona 11 dro​dze, co​raz wy​raź​niej​sze, w mia​rę jak za​pa​dał wie​czór, i oto​czo​ny szu​mem sa​mo​cho​dów, któ​ry od cza​su do cza​su prze​ry​wa​ły krót​kie, ale ostre trza​śnię​cia drzwi​czek czy roz​le​ga​ją​ce się na​gle gło​sy lu​dzi idą​cych przez par​king w kie​‐ run​ku wiel​kiej sta​cji ben​zy​no​wej lub stam​tąd wra​ca​ją​cych. We​wnątrz lu​dzie sie​dzie​li na ogół po​je​dyn​czo i je​dli w mil​cze​niu, wi​dać było je​dy​nie kil​ka ro​‐ dzin z dzieć​mi, tło​czą​cych się przy sto​li​kach. Wy​peł​ni​ła mnie ci​cha ra​dość, wła​śnie to ko​cha​łem naj​bar​dziej ze wszyst​kie​go, to, co zwy​czaj​ne i do​brze zna​jo​me, au​to​stra​dę, sta​cję ben​zy​no​wą, ka​fe​te​rię – ta jed​nak wca​le nie była aż tak zna​jo​ma, bo w wie​lu szcze​gó​łach róż​ni​ła się od tej, do któ​rej przy​wy​kłem. Kie​row​ca wy​szedł, ski​nął na mnie gło​wą, więc ru​szy​łem za nim, wdra​pa​łem się do ogrom​ne​go po​jaz​du, rzu​ci​łem ple​cak na tył i roz​sia​dłem się wy​god​nie. Szo​fer za​pu​ścił sil​nik, wszyst​ko za​war​cza​ło i się za​trzę​sło, za​pa​li​ły się świa​‐ tła i za​czę​li​śmy się to​czyć, naj​pierw po​wo​li, po​tem co​raz szyb​ciej, ale cały czas cięż​ko, do​pó​ki nie zna​leź​li​śmy się bez​piecz​nie na pra​wym pa​sie au​to​stra​‐ dy, do​pie​ro wte​dy pierw​szy raz na mnie spoj​rzał. Swe​den? – spy​tał. Nor​we​‐ gen, od​po​wie​dzia​łem. Aha, Nor​we​gen! Je​cha​łem z nim całą noc i jesz​cze tro​chę. Prze​rzu​ci​li​śmy się kil​ko​ma na​zwi​‐ ska​mi pił​ka​rzy – w oży​wie​nie wpra​wił go zwłasz​cza Rune Brat​seth – lecz po​‐ nie​waż nie znał ani sło​wa po an​giel​sku, na tym się skoń​czy​ło. Do​tar​łem do Nie​miec okrop​nie głod​ny, ale bez gro​sza przy du​szy, po​zo​sta​‐ wa​ło mi je​dy​nie pa​lić i li​cząc na łut szczę​ścia, iść na au​to​stop. Za​trzy​mał się mło​dy fa​cet w czer​wo​nym volks​wa​ge​nie gol​fie, miał na imię Björn i je​chał da​le​ko, ła​two się z nim roz​ma​wia​ło, a wie​czo​rem, kie​dy do​tar​li​śmy do celu, za​pro​sił mnie do sie​bie do domu i po​czę​sto​wał płat​ka​mi z mle​kiem, zja​dłem trzy por​cje, po​ka​zał mi kil​ka zdjęć z wa​ka​cji w Nor​we​gii i w Szwe​cji, któ​re w dzie​ciń​stwie spę​dził tam z bra​tem; po​wie​dział, że jego oj​ciec ma bzi​ka na punk​cie Skan​dy​na​wii, stąd to imię, Björn. Krę​cąc gło​wą, do​dał, że bra​tu na imię Tor. Od​wiózł mnie na au​to​stra​dę, po​da​ro​wa​łem mu swo​ją po​trój​ną ka​se​tę Cla​shów, uści​snął mi rękę, ży​czy​li​śmy so​bie na​wza​jem po​wo​dze​nia i znów usta​wi​łem się przy jed​nym z wjaz​dów. Po trzech go​dzi​nach za​trzy​mał się za​ro​‐ śnię​ty bro​dacz w oku​la​rach w czer​wo​nym 2CV, je​chał do Da​nii i mo​głem się z nim za​brać aż tam. Za​jął się mną, za​in​te​re​so​wał się, kie​dy po​wie​dzia​łem, że pi​szę, więc po​my​śla​łem so​bie, że może to ja​kiś pro​fe​sor, w ka​fe​te​rii za​fun​do​‐ wał mi je​dze​nie, prze​spa​łem się kil​ka go​dzin, znów mi ku​pił je​dze​nie, a kie​dy się z nim roz​sta​łem, by​łem w środ​ku Da​nii, w od​le​gło​ści za​le​d​wie kil​ku go​‐ Strona 12 dzin jaz​dy od Hirt​shals, a więc pra​wie w domu. Ostat​ni od​ci​nek po​szedł jed​‐ nak go​rzej, uda​wa​ło mi się prze​je​chać nie wię​cej niż kil​ka​dzie​siąt ki​lo​me​trów na raz, o je​de​na​stej wie​czo​rem do​tar​łem za​le​d​wie do Løk​ken i po​sta​no​wi​łem prze​no​co​wać na pla​ży. Ru​szy​łem wą​ską dro​gą przez ni​ski las, tu i ów​dzie as​‐ falt był przy​sy​pa​ny pia​skiem; wkrót​ce przed mo​imi ocza​mi wy​ro​sły wy​dmy, wspią​łem się na nie i w świe​tle skan​dy​naw​skiej let​niej nocy zo​ba​czy​łem przed sobą sza​re, gład​kie mo​rze. Z po​ło​żo​ne​go kil​ka​set me​trów da​lej kem​pin​gu, czy też ko​lo​nii dom​ków kem​pin​go​wych, do​bie​ga​ły gło​sy i war​kot sil​ni​ków sa​mo​‐ cho​do​wych. Do​brze być nad mo​rzem. Czuć sła​by za​pach soli i tę ostrość w po​wie​trzu. To było moje mo​rze, do​tar​łem pra​wie do domu. Zna​la​złem za​głę​bie​nie w zie​mi, roz​wi​ną​łem śpi​wór, wpeł​złem do nie​go, za​‐ cią​gną​łem su​wak i za​mkną​łem oczy. Czu​łem się nie​przy​jem​nie, w każ​dej chwi​‐ li ktoś mógł mnie tu na​kryć, ale by​łem tak zmę​czo​ny po tych ostat​nich dniach, że zga​słem jak zdmuch​nię​ta świecz​ka. Zbu​dził mnie deszcz. Prze​mar​z​nię​ty i ze​sztyw​nia​ły, wy​la​złem ze śpi​wo​ra, wcią​gną​łem spodnie i ru​szy​łem w głąb lądu. Do​cho​dzi​ła szó​sta. Nie​bo sza​re, mżaw​ka pa​da​ła bez​sze​lest​nie, le​d​wie wy​czu​wal​na, było mi zim​no, więc usi​ło​‐ wa​łem się roz​grzać szyb​kim mar​szem. Nie da​wał mi spo​ko​ju na​strój snu, któ​ry mi się przy​śnił. Po​ja​wił się w nim brat taty, Gun​nar, a ra​czej jego gniew, cho​‐ dzi​ło o to, że tyle pi​łem i tak źle się za​cho​wy​wa​łem, zro​zu​mia​łem to do​pie​ro te​raz, kie​dy szyb​kim kro​kiem sze​dłem przez ten sam la​sek co po​przed​nie​go wie​czo​ru. Drze​wa sta​ły nie​ru​cho​mo, sza​ra​we pod gę​stą po​kry​wą chmur, bliż​‐ sze śmier​ci niż ży​cia. Mię​dzy nimi na​wia​ło pia​sku, uło​żył się w swo​je zmien​‐ ne i nie​prze​wi​dy​wal​ne, a jed​nak za​wsze ta​kie same wzo​ry, w nie​któ​rych miej​‐ scach de​li​kat​ne zia​ren​ka utwo​rzy​ły na szorst​kim as​fal​cie jak​by za​rys rze​ki. Wy​sze​dłem na więk​szą dro​gę, po​ko​na​łem nią kil​ka ki​lo​me​trów, na ja​kimś skrzy​żo​wa​niu zdją​łem ple​cak, po​sta​wi​łem go na zie​mi i za​czą​łem ma​chać na sa​mo​cho​dy. Do Hirt​shals było już nie​da​le​ko. Nie wie​dzia​łem jed​nak, co się wy​da​rzy, nie mia​łem prze​cież w ogó​le pie​nię​dzy, więc do​sta​nie się na prom do Kri​stian​sand mo​gło się oka​zać trud​ne. A może wzię​li​by mnie, a po​tem mi przy​sła​li ra​chu​nek za po​dróż? Gdy​bym tyl​ko na​tknął się na ja​kąś do​brą du​szę, któ​ra by się nade mną zli​to​wa​ła! O, nie. Deszcz pa​dał co​raz więk​szy​mi kro​pla​mi. Na szczę​ście przy​naj​mniej nie było zim​no. Strona 13 Za​pa​li​łem pa​pie​ro​sa, prze​gar​ną​łem dło​nią wło​sy. Na desz​czu wtar​ty w nie żel za​czął się le​pić. Wy​tar​łem dłoń o no​gaw​kę spodni, na​chy​li​łem się i wy​ją​‐ łem z ple​ca​ka walk​ma​na. Przej​rza​łem kil​ka ka​set, któ​re mia​łem ze sobą, wy​‐ bra​łem Sky​lar​king XTC i wło​ży​łem do od​twa​rza​cza. W tym śnie była też chy​ba am​pu​to​wa​na noga? Tak. Upi​ło​wa​na tuż pod ko​la​‐ nem. Uśmiech​ną​łem się, a kie​dy ze słu​cha​wek po​pły​nę​ła mu​zy​ka, wró​cił do mnie na​strój z cza​sów wy​da​nia tej pły​ty. To mu​sia​ła być dru​ga kla​sa li​ceum. Ale moją gło​wę wy​peł​nił przede wszyst​kim dom w Tve​it, to, jak sie​dzia​łem w wi​‐ kli​no​wym fo​te​lu, pi​łem her​ba​tę, pa​li​łem i słu​cha​łem Sky​lar​king, za​ko​cha​ny w Han​ne. Yn​gve, któ​ry był tam z Kri​stin. Wszyst​kie roz​mo​wy z mamą. Szo​są nad​je​chał sa​mo​chód. When Miss Moon lays down And Sir Sun stands up Me I’m fo​und flo​ating ro​und and ro​und Like a bug in bran​dy In this big bron​ze cup To był pick-up, na ka​ro​se​rii wid​nia​ła na​zwa fir​my, wy​pi​sa​na czer​wo​ny​mi li​te​ra​mi. Pew​nie ja​kiś rze​mieśl​nik w dro​dze do pra​cy, na​wet na mnie nie spoj​‐ rzał, kie​dy prze​mknął obok ze świ​stem, a z pierw​sze​go utwo​ru wy​rósł na​stęp​‐ ny, uwiel​bia​łem to przej​ście, bo wte​dy i we mnie coś ro​sło, kil​ka razy mach​‐ ną​łem ręką w po​wie​trzu i okrę​ci​łem się, sta​wia​jąc po​wol​ne kro​ki. Po​ja​wił się ko​lej​ny sa​mo​chód. Wy​sta​wi​łem kciuk. I tym ra​zem kie​row​cą był za​spa​ny męż​czy​zna, któ​ry nie po​świę​cił mi ani jed​ne​go spoj​rze​nia. Naj​wy​raź​‐ niej zna​la​złem się przy dro​dze, na któ​rej pa​no​wał spo​ry ruch lo​kal​ny, ale czy to sta​no​wi​ło prze​szko​dę, żeby ktoś się mógł za​trzy​mać? Wy​wieźć mnie do ja​‐ kiejś więk​szej szo​sy? Do​pie​ro po paru go​dzi​nach ktoś się zli​to​wał. Dwu​dzie​sto​pię​cio​let​ni Nie​‐ miec w okrą​głych oku​la​rach, z po​wa​gą wy​pi​sa​ną na twa​rzy, zje​chał ma​lut​kim oplem na bok, pod​bie​głem do nie​go, rzu​ci​łem ple​cak na tyl​ne sie​dze​nie, już wy​peł​nio​ne ba​ga​ża​mi, i usia​dłem obok kie​row​cy. Po​wie​dział, że wra​ca z Nor​‐ Strona 14 we​gii i je​dzie na po​łu​dnie, pod​rzu​ci mnie tyl​ko do au​to​stra​dy, nie​da​le​ko, ale może coś mi to da. Po​wie​dzia​łem: yes, yes, very good. Okna moc​no pa​ro​wa​ły, więc bez za​trzy​my​wa​nia sa​mo​cho​du na​chy​lił się i prze​tarł szmat​ką przed​nią szy​bę. May​be that’s my fault, po​wie​dzia​łem. What? – spy​tał. The mist on the win​dow, od​par​łem. Of co​ur​se it’s you, syk​nął. Okej, po​my​śla​łem, je​śli chce, żeby tak było, to niech tak bę​dzie, i od​chy​li​łem się na sie​dze​niu. Wy​pu​ścił mnie dwa​dzie​ścia mi​nut póź​niej koło du​żej sta​cji ben​zy​no​wej, cho​dzi​łem po niej raz w jed​ną, raz w dru​gą stro​nę, wy​py​tu​jąc każ​de​go, kogo zo​ba​czy​łem, czy nie je​dzie do Hirt​shals i czy nie mógł​by mnie za​brać. By​łem prze​mok​nię​ty i głod​ny, po wie​lu dniach spę​dzo​nych w dro​dze wy​glą​da​łem nie​‐ chluj​nie, więc dłu​go wszy​scy krę​ci​li gło​wa​mi, aż w koń​cu ja​kiś fa​cet w sa​mo​‐ cho​dzie do​staw​czym, wy​peł​nio​nym, jak zro​zu​mia​łem, chle​bem i in​ny​mi wy​ro​‐ ba​mi pie​kar​ni​czy​mi, uśmiech​nął się i po​wie​dział: bar​dzo pro​szę, wska​kuj, jadę do Hirt​shals. Przez całą dro​gę my​śla​łem o tym, czy nie po​pro​sić go o chleb, za​bra​kło mi jed​nak od​wa​gi. Zdo​ła​łem tyl​ko wy​krztu​sić z sie​bie, że je​‐ stem głod​ny, ale się na to nie zła​pał. Kie​dy się z nim że​gna​łem w Hirt​shals, prom aku​rat od​pły​wał. Po​bie​głem z cięż​kim ple​ca​kiem do kasy bi​le​to​wej, zdy​sza​ny wy​ja​śni​łem sy​tu​ację ka​sjer​‐ ce, po​wie​dzia​łem, że nie mam pie​nię​dzy, i spy​ta​łem, czy mogę mimo wszyst​ko do​stać bi​let i pro​sić o prze​sła​nie ra​chun​ku. Mam pasz​port, mogę się wy​le​gi​ty​‐ mo​wać, na pew​no za​pła​cę. Uśmiech​nę​ła się życz​li​wie, ale po​krę​ci​ła gło​wą. To nie​moż​li​we, mu​szę za​pła​cić go​tów​ką. Ale ja m u s z ę się prze​do​stać na dru​gą stro​nę, po​wie​dzia​łem. Prze​cież tam m i e s z k a m! A nie mam pie​nię​‐ dzy! Znów po​krę​ci​ła gło​wą. Nie​ste​ty, po​wtó​rzy​ła i od​wró​ci​ła się ode mnie. Przy​sia​dłem w por​cie na kra​węż​ni​ku, z ple​ca​kiem mię​dzy no​ga​mi, i pa​trzy​‐ łem, jak wiel​ki prom od​bi​ja od brze​gu, su​nie po mo​rzu i zni​ka. Co mia​łem ro​bić? Je​dy​nym wyj​ściem było wy​ru​szyć au​to​sto​pem z po​wro​tem na po​łu​dnie, do Szwe​cji, i je​chać tam​tę​dy. Ale czy na tam​tej tra​sie też nie na​le​ża​ło po​ko​nać ja​‐ kiejś wody? Usi​ło​wa​łem przy​po​mnieć so​bie mapę, żeby stwier​dzić, czy ist​nie​je ja​kieś po​łą​cze​nie lą​do​we mię​dzy Da​nią i Szwe​cją, ale do​sze​dłem do wnio​sku, że chy​ba nic ta​kie​go nie ma, trze​ba by pew​nie je​chać aż do Pol​ski, da​lej przez Zwią​zek Ra​dziec​ki do Fin​lan​dii i do​pie​ro stam​tąd do​stać się do Nor​we​gii. A więc jesz​cze ze dwa ty​go​dnie au​to​sto​pem. No, a w kra​jach blo​ku wschod​‐ Strona 15 nie​go wy​ma​ga​na jest chy​ba wiza czy coś ta​kie​go? Oczy​wi​ście mo​głem też po​‐ je​chać do Ko​pen​ha​gi, od któ​rej dzie​li​ło mnie za​le​d​wie kil​ka go​dzin, li​cząc, że tam zdo​bę​dę pie​nią​dze na prom do Szwe​cji. Na​wet gdy​bym mu​siał że​brać. Inną moż​li​wo​ścią było po​pro​sze​nie mamy o prze​ka​za​nie pie​nię​dzy do ja​kie​‐ goś tu​tej​sze​go ban​ku. To nie sta​no​wi​ło​by więk​sze​go pro​ble​mu, ale mo​gło po​‐ trwać kil​ka dni. A mnie nie stać było na​wet na te​le​fon. Otwo​rzy​łem na​stęp​ną pacz​kę ca​me​li i wy​pa​li​łem trzy pa​pie​ro​sy, jed​ne​go po dru​gim, ob​ser​wu​jąc sa​mo​cho​dy, któ​re cały czas pod​jeż​dża​ły i usta​wia​ły się w no​wej ko​lej​ce. Wie​le nor​we​skich ro​dzin, któ​re były w Le​go​lan​dzie albo na pla​ży w Løk​ken. Spo​ro Niem​ców wy​bie​ra​ją​cych się na pół​noc. Dużo przy​czep kem​pin​go​wych, dużo mo​to​cy​kli, a zu​peł​nie z boku ol​brzy​mie tiry. Czu​jąc su​chość w ustach, znów wy​cią​gną​łem walk​ma​na. Tym ra​zem włą​czy​‐ łem ka​se​tę z Roxy Mu​sic. Ale już po dru​gim utwo​rze mu​zy​ka za​brzmia​ła fał​‐ szy​wie, a wskaź​nik ba​te​rii za​czął mru​gać. Spa​ko​wa​łem więc od​twa​rzacz z po​‐ wro​tem, wsta​łem, za​rzu​ci​łem ple​cak na ra​mio​na i ru​szy​łem w głąb Hirt​shals jego nie​licz​ny​mi, smut​ny​mi uli​ca​mi. Chwi​la​mi głód ści​skał mi żo​łą​dek. My​śla​‐ łem o tym, żeby wejść do ja​kiejś pie​kar​ni i spy​tać, czy nie mie​li​by na zby​ciu bo​chen​ka chle​ba, ale z pew​no​ścią spo​tkał​bym się z od​mo​wą. Nie mo​głem znieść my​śli o tak upo​ka​rza​ją​cej sy​tu​acji, więc po​sta​no​wi​łem za​osz​czę​dzić tę moż​li​wość na chwi​lę, kie​dy na​praw​dę mnie przy​ci​śnie. Za​wró​ci​łem do por​tu i za​trzy​ma​łem się przy lo​ka​lu sta​no​wią​cym skrzy​żo​wa​nie ka​wiar​ni z ulicz​nym bar​kiem, do​szedł​szy do wnio​sku, że mogę przy​naj​mniej po​pro​sić o szklan​kę wody. Bar​man na​lał mi wody z kra​nu, któ​ry miał za ple​ca​mi. Usia​dłem przy oknie. W lo​ka​lu było pra​wie peł​no. Na ze​wnątrz znów za​czę​ło pa​dać. Po​pi​ja​łem wodę i pa​li​łem pa​pie​ro​sa. Po ja​kimś cza​sie do środ​ka we​szło dwóch chło​pa​‐ ków w moim wie​ku, w peł​nych stro​jach prze​ciw​desz​czo​wych, roz​sz​nu​ro​wa​li kap​tu​ry i ro​zej​rze​li się po sali. Je​den z nich pod​szedł do mnie i spy​tał, czy miej​sca przy moim sto​li​ku są wol​ne. Of co​ur​se, od​par​łem. Za​czę​li​śmy ga​dać, oka​za​ło się, że są z Ho​lan​dii i wy​bie​ra​ją się do Nor​we​gii, całą tra​sę prze​by​li na ro​we​rach. Śmia​li się z nie​do​wie​rza​niem, kie​dy im po​wie​dzia​łem, że prze​‐ je​cha​łem au​to​sto​pem z Wied​nia bez pie​nię​dzy, a te​raz usi​łu​ję się do​stać na prom. To dla​te​go pi​jesz wodę, skon​sta​to​wał je​den, a kie​dy po​twier​dzi​łem, spy​tał, czy nie na​pił​bym się kawy. That wo​uld be nice, od​po​wie​dzia​łem, on wstał i ku​pił mi kawę. Strona 16 Wy​sze​dłem ra​zem z nimi. Wy​ra​zi​li na​dzie​ję, że spo​tka​my się na po​kła​dzie, i znik​nę​li ze swo​imi ro​we​ra​mi, a ja po​wlo​kłem się tam, gdzie sta​ły tiry, i za​‐ czą​łem roz​py​ty​wać, czy któ​ryś z kie​row​ców by mnie nie za​brał, bo nie mam pie​nię​dzy na prom. Oczy​wi​ście ża​den się nie zgo​dził. Je​den po dru​gim uru​cha​‐ mia​li sil​ni​ki i wjeż​dża​li na po​kład, więc w koń​cu wró​ci​łem do tej ka​wiar​ni i da​lej sie​dzia​łem, ob​ser​wu​jąc, jak ko​lej​ny prom od​bi​ja od brze​gu i sta​je się co​raz mniej​szy, a po pół​go​dzi​nie cał​kiem zni​ka. Ostat​ni prom od​pły​wał wie​czo​rem. Wie​dzia​łem, że je​śli nie uda mi się na nie​go do​stać, będę mu​siał ła​pać sto​pa na po​łu​dnie, do Ko​pen​ha​gi. Taki był mój plan. Cze​ka​jąc, wy​cią​gną​łem z ple​ca​ka swój rę​ko​pis i za​czą​łem go czy​tać. W Gre​cji na​pi​sa​łem cały roz​dział; przez dwa ko​lej​ne po​ran​ki prze​pra​wia​łem się, bro​dząc w wo​dzie, na nie​wiel​ką wy​sep​kę, a stam​tąd na ko​lej​ną, w tłu​‐ mocz​ku na gło​wie nio​słem buty, T-shirt, blok do pi​sa​nia, dłu​go​pis, kie​szon​ko​‐ we wy​da​nie Jac​ka[1] po szwedz​ku i pa​pie​ro​sy. Usa​do​wio​ny w skal​nym za​głę​‐ bie​niu, w zu​peł​nej sa​mot​no​ści, pi​sa​łem. Ogar​nia​ło mnie uczu​cie, że do​tar​łem tam, do​kąd chcia​łem do​trzeć. Sie​dzia​łem na grec​kiej wy​spie, na środ​ku Mo​rza Śród​ziem​ne​go, i pi​sa​łem swo​ją pierw​szą po​wieść. Jed​no​cze​śnie od​czu​wa​łem nie​po​kój, bo tam w pew​nym sen​sie nic nie było, tyl​ko ja, ale ową pust​kę od​‐ kry​łem do​pie​ro wte​dy, kie​dy sta​ła się wszyst​kim. Tak to od​bie​ra​łem, pust​ka we mnie obej​mo​wa​ła na​praw​dę wszyst​ko, i na​wet kie​dy sie​dzia​łem za​to​pio​ny w lek​tu​rze Jac​ka albo na​chy​lo​ny nad no​tat​ni​kiem, pi​sa​łem o Ga​brie​lu, moim głów​nym bo​ha​te​rze, czu​łem przede wszyst​kim pust​kę. Od cza​su do cza​su wska​ki​wa​łem do wody, ciem​no​nie​bie​skiej, cu​dow​nej, ale już po paru ru​chach rę​ka​mi przy​po​mi​na​ło mi się, że mogą w niej być re​ki​‐ ny. Wie​dzia​łem, że w Mo​rzu Śród​ziem​nym nie ma re​ki​nów, ale i tak o nich my​‐ śla​łem, więc czym prę​dzej wy​cho​dzi​łem na ląd, ocie​ka​ją​cy wodą i wście​kły na sie​bie, po​wta​rza​jąc w du​chu, że to prze​cież idio​tyzm, jak moż​na bać się re​‐ ki​nów t u t a j, o co cho​dzi, czy ja mam sie​dem lat? Ale by​łem sa​miut​ki pod słoń​cem, sa​miut​ki w ob​li​czu mo​rza i zu​peł​nie pu​sty. Mia​łem wra​że​nie, jak​bym był ostat​nim czło​wie​kiem na Zie​mi. Z tego po​wo​du za​rów​no pi​sa​nie, jak i czy​‐ ta​nie tra​ci​ło sens. Ale kie​dy prze​czy​ta​łem roz​dział o ma​ry​nar​skiej knaj​pie w por​to​wej dziel​ni​‐ cy Hirt​shals, tak jak ją so​bie wy​obra​ża​łem, uzna​łem, że jest do​bry. Fakt, że do​‐ sta​łem się do Aka​de​mii Sztu​ki Pi​sa​nia, świad​czył o tym, że mam ta​lent, te​raz cho​dzi​ło je​dy​nie o to, by go wy​do​być. Pla​no​wa​łem na​pi​sa​nie po​wie​ści w nad​‐ Strona 17 cho​dzą​cym roku i wy​da​nie jej na​stęp​nej je​sie​ni, tro​chę w za​leż​no​ści od tego, ile cza​su zaj​mie przy​go​to​wa​nie i druk. Mia​ła no​sić ty​tuł Woda na gó​rze / Woda na dole. Kil​ka go​dzin póź​niej, w za​pa​da​ją​cym zmierz​chu, znów wę​dro​wa​łem wzdłuż rzę​du ti​rów. Nie​któ​rzy kie​row​cy drze​ma​li w fo​te​lach i pod​ry​wa​li się wy​stra​‐ sze​ni, kie​dy pu​ka​łem w okno, po czym albo otwie​ra​li drzwi, albo opusz​cza​li szy​bę, żeby się do​wie​dzieć, cze​go od nich chcę. Nie, nie mogę się za​brać. Nie, to nie​moż​li​we. Nie, oczy​wi​ście, że nie. A co, mie​li​by pła​cić za mój bi​let? Oświe​tlo​ny prom przy​bił do brze​gu. Do​oko​ła uru​cha​mia​no sil​ni​ki. Je​den rząd sa​mo​cho​dów za​czął się wol​no po​su​wać, pierw​sze auta już zni​ka​ły w otwar​tej gar​dzie​li ka​dłu​ba. By​łem zde​spe​ro​wa​ny, ale tłu​ma​czy​łem so​bie, że to się musi do​brze skoń​czyć. Chy​ba jesz​cze ni​g​dy nie sły​sza​no o mło​dym Nor​‐ we​gu, któ​ry umarł z gło​du na wa​ka​cjach albo nie zdo​łał do​trzeć do domu, tyl​ko zo​stał w Da​nii? Przy jed​nym z ostat​nich ti​rów roz​ma​wia​ło trzech męż​czyzn. Pod​sze​dłem do nich. – Cześć – po​wie​dzia​łem. – Czy któ​ryś z was mógł​by mnie za​brać na po​‐ kład? Wi​dzi​cie, nie mam pie​nię​dzy na bi​let. A mu​szę wró​cić do domu. Nic nie ja​dłem od dwóch dni. – Skąd je​steś? – spy​tał je​den z wy​raź​nym aren​dal​skim ak​cen​tem. – Z Aren​dal – od​par​łem, też prze​cho​dząc na dia​lekt. – To zna​czy z Tro​møi. – Na​praw​dę? Ja też je​stem stam​tąd. – A skąd? – Z Færvik. A ty? – Z Ty​bak​ken. Weź​miesz mnie? Kiw​nął gło​wą. – Wska​kuj, tyl​ko się scho​waj, kie​dy bę​dzie​my wjeż​dżać na po​kład. To ża​‐ den pro​blem. I tak się sta​ło. Pod​czas wjaz​du na prom sie​dzia​łem sku​lo​ny na pod​ło​dze, od​‐ wró​co​ny ple​ca​mi do szy​by. Kie​row​ca za​par​ko​wał, wy​łą​czył sil​nik, a ja wy​‐ sko​czy​łem z ple​ca​kiem w ręku. Mia​łem mo​kre oczy, kie​dy mu dzię​ko​wa​łem. Za​wo​łał jesz​cze za mną: hej, po​cze​kaj chwi​lę! A kie​dy się od​wró​ci​łem, wrę​‐ Strona 18 czył mi pięć​dzie​siąt ko​ron duń​skich, mó​wiąc, że jemu są nie​po​trzeb​ne, ale może mnie się przy​da​dzą. Po​sze​dłem do ka​fe​te​rii i zja​dłem wiel​ką por​cję klop​si​ków. Prom ru​szył. Po​‐ wie​trze wo​kół mnie wy​peł​ni​ły pod​nie​co​ne roz​mo​wy, za​padł wie​czór, by​li​śmy w po​dró​ży. My​śla​łem o swo​im kie​row​cy. Zwy​kle nie czu​łem sym​pa​tii dla ta​‐ kich ty​pów, mar​no​wa​li ży​cie na sie​dze​nie za kół​kiem, nie mie​li żad​ne​go wy​‐ kształ​ce​nia, byli gru​bi i peł​ni naj​prze​róż​niej​szych uprze​dzeń, a ten ni​czym się od nich nie róż​nił, wi​dzia​łem, no ale, do dia​bła, prze​cież mnie za​brał! Kie​dy na​stęp​ne​go dnia rano sa​mo​cho​dy i mo​to​cy​kle, war​cząc i pod​ska​ku​jąc, zje​cha​ły z pro​mu i wy​ru​szy​ły na dro​gi wo​kół Kri​stian​sand, zo​sta​wi​ły za sobą mia​sto po​grą​żo​ne w ci​szy. Usia​dłem na scho​dach dwor​ca au​to​bu​so​we​go. Słoń​‐ ce świe​ci​ło, nie​bo było wy​so​kie, w po​wie​trzu już czu​ło się cie​pło. Za​osz​czę​‐ dzi​łem tro​chę z tych pie​nię​dzy, któ​re do​sta​łem od kie​row​cy, aby mieć za co za​‐ dzwo​nić do taty i uprze​dzić, że się zja​wię. Tata nie cier​piał nie​za​po​wie​dzia​‐ nych wi​zyt. Ku​pi​li z Unni dom kil​ka​dzie​siąt ki​lo​me​trów od mia​sta, któ​ry na zimę ko​muś wy​naj​mo​wa​li, sami zaś za​mie​rza​li spę​dzić w nim całe lato, aż do po​wro​tu na pół​noc Nor​we​gii, gdzie pra​co​wa​li. Pla​no​wa​łem zo​stać u nich kil​‐ ka dni, a po​tem po​ży​czyć pie​nią​dze na bi​let do Ber​gen, może na po​ciąg, bo to naj​tań​sze roz​wią​za​nie. Ale na ra​zie było jesz​cze za wcze​śnie na te​le​fon. Wy​ją​łem dzien​nik po​dró​ży, któ​ry pro​wa​dzi​łem przez ostat​ni mie​siąc, i za​pi​‐ sa​łem wszyst​ko, co się wy​da​rzy​ło po dro​dze z Au​strii. Na sen, któ​ry mi się przy​śnił w Løk​ken, po​świę​ci​łem kil​ka stron, wciąż po​zo​sta​wa​łem pod wiel​‐ kim wra​że​niem, ja​kie na mnie wy​warł, utkwił mi w cie​le ni​czym za​kaz albo gra​ni​ca, uzna​łem go za waż​ne wy​da​rze​nie. Wo​kół mnie au​to​bu​sy po​ja​wia​ły się z co​raz więk​szą czę​sto​tli​wo​ścią. Wkrót​ce już co mi​nu​tę pod​jeż​dża​ły i wy​pusz​cza​ły pa​sa​że​rów. Ci lu​dzie je​cha​li do pra​cy, wi​dzia​łem to po ich oczach, mie​li pu​ste spoj​rze​nia na​jem​nych pra​‐ cow​ni​ków. Wsta​łem i ru​szy​łem do mia​sta. Głów​na uli​ca, Mar​kens​ga​te, była pra​wie pu​‐ sta, tyl​ko od cza​su do cza​su to z jed​nej, to z dru​giej stro​ny po​ja​wiał się ja​kiś prze​cho​dzień. Kil​ka mew szar​pa​ło śmie​ci przy po​jem​ni​ku, z któ​re​go od​pa​dło dno. Do​tar​łem do bi​blio​te​ki, przy​gnał mnie tu na​wyk, bo ogar​nę​ło mnie uczu​‐ Strona 19 cie po​dob​ne do pa​ni​ki, któ​ra mnie na​wie​dza​ła, gdy cho​dzi​łem tędy w cza​sach li​ce​al​nych, lęk, że nie mam do​kąd pójść i że wszy​scy to wi​dzą. Pro​blem ten roz​wią​zy​wa​łem, przy​cho​dząc wła​śnie tu​taj, w miej​sce, w któ​rym moż​na było być sa​me​mu i ni​ko​go to nie dzi​wi​ło. Przede mną roz​cią​gał się plac z sza​rym mu​ro​wa​nym ko​ścio​łem o ja​skra​wo​‐ zie​lo​nym da​chu. Wszyst​ko było nie​po​zor​ne i smut​ne. Po zwie​dze​niu Eu​ro​py wy​raź​nie wi​dzia​łem, jak ma​łym mia​stem jest Kri​stian​sand. Pod ścia​ną po dru​giej stro​nie uli​cy spał bez​dom​ny. Za​ro​śnię​ty, z dłu​gą bro​‐ dą i ta​ki​miż wło​sa​mi, w po​dar​tym ubra​niu, wy​glą​dał jak dzi​kus. Usia​dłem na ław​ce i za​pa​li​łem pa​pie​ro​sa. A je​śli to jemu żyło się naj​le​piej? Ro​bił do​kład​nie to, co chciał. Je​śli chciał się gdzieś wła​mać, to się wła​my​‐ wał. Je​śli chciał się upić do nie​przy​tom​no​ści, to się upi​jał. Je​śli chciał do​ku​‐ czać prze​chod​niom, to im do​ku​czał. Je​śli był głod​ny, kradł je​dze​nie. Ow​szem, lu​dzie trak​to​wa​li go jak śmie​cia lub jak​by w ogó​le nie ist​niał. Ale do​pó​ki nie przej​mo​wał się in​ny​mi, to i tak nie mia​ło żad​ne​go zna​cze​nia. Wła​śnie tak mu​sie​li żyć pierw​si lu​dzie, za​nim za​czę​li się łą​czyć w gro​ma​dy i upra​wiać zie​mię, kie​dy po pro​stu wę​dro​wa​li, je​dli to, co zna​leź​li, spa​li tam, gdzie im wy​pa​dło, a każ​dy dzień był pierw​szy albo ostat​ni. Ten czło​wiek tu​taj nie miał żad​ne​go domu, do któ​re​go mu​siał wra​cać, któ​ry go do sie​bie przy​wią​‐ zy​wał, nie miał żad​nej pra​cy, o któ​rą mu​siał dbać, żad​nych wy​zna​czo​nych go​‐ dzin, na któ​re mu​siał zdą​żyć; kie​dy mu się za​chcia​ło spać, po pro​stu się kładł, tam gdzie stał. Mia​sto było jego la​sem. Cały czas spę​dzał pod go​łym nie​bem. Twarz miał ogo​rza​łą, po​marsz​czo​ną, wło​sy i ubra​nie brud​ne. Wie​dzia​łem, że na​wet gdy​bym chciał, ni​g​dy nie po​tra​fił​bym się zna​leźć w miej​scu, w któ​rym on prze​by​wał. Nie mógł​bym zwa​rio​wać, nie po​tra​fił​bym być bez​dom​nym, to mi się po pro​stu nie mie​ści​ło w gło​wie. Da​lej przy pla​cu za​trzy​mał się sta​ry bu​sik; z jed​nej stro​ny wy​sko​czył tęgi, lek​ko ubra​ny męż​czy​zna, z dru​giej wy​sia​dła tęga, lek​ko ubra​na ko​bie​ta. Otwo​‐ rzy​li tyl​ne drzwi i za​czę​li wy​ła​do​wy​wać skrzyn​ki z kwia​ta​mi. Rzu​ci​łem pa​pie​‐ ro​sa na su​chy as​falt, wzią​łem ple​cak i wró​ci​łem na dwo​rzec au​to​bu​so​wy, skąd za​dzwo​ni​łem do taty. Roz​zło​ścił się, był nie​przy​jem​ny, oświad​czył, że moja wi​zy​ta w ogó​le mu nie pa​su​je, mają prze​cież ma​leń​kie dziec​ko i nie mogą przyj​mo​wać go​ści po​ja​wia​ją​cych się bez uprze​dze​nia. Po​wi​nie​nem był za​‐ dzwo​nić wcze​śniej, wte​dy by​ło​by ina​czej. Nie​dłu​go mie​li ich od​wie​dzić bab​‐ cia i ko​le​ga z pra​cy. Po​wie​dzia​łem, że ro​zu​miem, prze​pro​si​łem, że nie za​‐ Strona 20 dzwo​ni​łem wcze​śniej, i się roz​łą​czy​łem. Dłuż​szą chwi​lę sta​łem ze słu​chaw​ką w ręku i za​sta​na​wia​łem się, aż w koń​cu wy​bra​łem nu​mer Hil​de. Po​wie​dzia​ła, że mogę się u niej za​trzy​mać i że za​raz po mnie przy​je​dzie. Pół go​dzi​ny póź​niej już sie​dzia​łem obok niej w sta​rym gol​fie, wy​jeż​dża​li​‐ śmy z mia​sta, okna mie​li​śmy otwar​te, a słoń​ce świe​ci​ło nam w oczy. Hil​de się śmia​ła, mó​wi​ła, że śmier​dzę i mu​szę się wy​ką​pać, kie​dy do​je​dzie​my na miej​‐ sce, po​tem usią​dzie​my w ogro​dzie za do​mem, po​nie​waż tam jest cień, a ona zro​bi mi śnia​da​nie, bo wi​dzi, że i to mi się przy​da. Zo​sta​łem u Hil​de trzy dni, do​sta​tecz​nie dłu​go, żeby mama wpła​ci​ła mi tro​‐ chę pie​nię​dzy na kon​to, a po​tem po​je​cha​łem do Ber​gen. Po​ciąg od​cho​dził po po​łu​dniu, słoń​ce za​le​wa​ło świa​tłem za​le​sio​ny kra​jo​braz re​gio​nu In​dre Ag​der, któ​ry przyj​mo​wał je na róż​ne spo​so​by: woda w je​zio​rach i rze​kach po​ły​ski​wa​‐ ła, gę​ste drze​wa igla​ste lśni​ły, le​śne po​szy​cie się czer​wie​ni​ło, li​ście na drze​‐ wach li​ścia​stych mi​go​ta​ły, wpra​wia​ne w ruch tchnie​niem wia​tru. Wśród tej gry świa​tła i ko​lo​rów po​wo​li wy​ra​sta​ły cie​nie, co​raz więk​sze i gę​ściej​sze. Dłu​go sta​łem przy oknie w ostat​nim wa​go​nie, wpa​tru​jąc się w szcze​gó​ły pej​‐ za​żu, któ​re sta​le zni​ka​ły, jak​by usu​wa​ne na rzecz no​wych, cały czas po​ja​wia​ją​‐ cych się ni​czym rze​ka pnia​ków i ko​rze​ni, ska​łek i wy​kro​tów, stru​mie​ni i pło​‐ tów, wy​ra​sta​ją​cych na​gle wzgórz; na ich upra​wia​nych zbo​czach da​wa​ło się do​strzec domy i trak​to​ry. Przez całą dro​gę nie zmie​nia​ły się je​dy​nie tory ko​le​‐ jo​we, po któ​rych je​cha​li​śmy, i te dwa lśnią​ce punk​ty na nich, od​bi​cie słoń​ca. Nie​zwy​kłe zja​wi​sko. Przy​po​mi​na​ło dwie świetl​ne pi​łecz​ki, któ​re wy​da​wa​ły się nie​ru​cho​me – cho​ciaż po​ciąg je​chał z pręd​ko​ścią po​nad stu ki​lo​me​trów na go​dzi​nę, te świetl​ne pił​ki znaj​do​wa​ły się cały czas w ta​kiej sa​mej od​le​gło​ści. Wie​lo​krot​nie pod​czas dal​szej po​dró​ży wra​ca​łem w tam​to miej​sce, żeby jesz​cze raz spoj​rzeć na te kul​ki ze świa​tła. Po​pra​wia​ły mi hu​mor, pa​trząc na nie, czu​łem się nie​mal szczę​śli​wy, jak​by nio​sły w so​bie na​dzie​ję. Poza tym sie​dzia​łem na swo​im miej​scu, pa​li​łem, pi​łem kawę, czy​ta​łem ja​‐ kieś ga​ze​ty, ale nie się​gną​łem po żad​ną książ​kę, bo uwa​ża​łem, że cu​dzy tekst może wy​wrzeć wpływ na moją pro​zę, że stra​cę to, dzię​ki cze​mu przy​ję​to mnie do Aka​de​mii Sztu​ki Pi​sa​nia. Po pew​nym cza​sie wy​cią​gną​łem li​sty od In​gvild. Wo​zi​łem je ze sobą całe lato, za​czy​na​ły się prze​cie​rać na za​gię​ciach i umia​łem je pra​wie na pa​mięć, ale za każ​dym ra​zem, gdy je czy​ta​łem, wy​czu​wa​łem bi​ją​‐