Michelle Frances - Mój chłopak

Szczegóły
Tytuł Michelle Frances - Mój chłopak
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Michelle Frances - Mój chłopak PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Michelle Frances - Mój chłopak PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Michelle Frances - Mój chłopak - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 PO­KRĘ­CONA HI­STO­RIA (ANTY)MI­ŁO­SNA. TEN MĘŻ­CZY­ZNA SPADŁ JEJ Z NIEBA. ZNA JĄ DO­SKO­NALE I OD­GA-­ DUJE KAŻDE JEJ PRA­GNIE­NIE. TYLKO DLA­CZEGO WY­DAJE JEJ SIĘ, ŻE NI­GDY GO NIE SPO­TKAŁA? Amy wie­dzie nie­za­leżne ży­cie, robi bły­sko­tliwą ka­rierę praw­niczki, ma wła-­ sne przy­tulne miesz­ka­nie w Lon­dy­nie, grupę od­da­nych przy­ja­ció­łek i matkę, z którą jest zżyta. Ale w ob­li­czu nad­cho­dzą­cych trzy­dzie­stych uro­dzin co­raz czę­ściej musi przy­znać, że jed­nej rze­czy jej bra­kuje: praw­dzi­wego uczu­cia. Kiedy więc bu­dzi się po po­waż­nym wy­padku i nie pa­mięta ni­czego z ostat-­ nich sze­ściu mie­sięcy, jest zdzi­wiona, że ko­goś ma. I to nie po pro­stu „ko- goś”, ale chło­paka ma­rzeń – przy­stoj­nego, opie­kuń­czego, bez­gra­nicz­nie jej od­da­nego le­ka­rza, Jacka. Męż­czy­zna po­ja­wia się bez za­po­wie­dzi w ma­low­ni­czych Al­pach, na jej wy­jeź-­ dzie uro­dzi­no­wym, i od razu wszyst­kich ocza­ro­wuje. Z każ­dym dniem jed­nak Amy przy­po­mina so­bie co­raz wię­cej z mi­nio­nego pół­ro­cza. I obec­ność Jacka za­czyna ją prze­ra­żać. Czemu nie może po­zbyć się wra­że­nia, że nic ich nie łą­czy? Czyżby po wy­padku umysł pła­tał jej fi­gle? A może ten ideał jest zbyt do­sko­nały, żeby mógł być praw­dziwy? Strona 3 Strona 4 Strona 5 MI­CHELLE FRAN­CES An­gielka, ab­sol­wentka Bo­ur­ne­mo­uth Film School i  Ame­ri­can Film In­sti­tute w  Los An­ge­les. Po po­wro­cie do Lon­dynu przez pięt­na­ście lat pra­co­wała w te­le­wi­zji jako pro­du­centka i sce­na­rzystka, m.in. dla BBC. De­biu­to­wała thril­le­rem psy­cho­lo­gicz­nym Ta dziew­czyna, który zo­stał wy­dany w 19 kra­jach; sprze­dano także prawa do jego ekra­ni­za­cji. W Wiel­kiej Bry­ta­nii ta po­wieść była jed­nym z  10 naj­le­piej sprze­da­ją­cych się e-bo­oków, zo­stała też naj­więk­szym be­st­sel­le­rem wśród e-bo­oków sprze­da­wa­nych na Ama­zo- nie i przez ser­wis i-Tu­nes. Obec­nie au­torka mieszka w  East Sus­sex z  ro­dziną i  bar­dzo uro­czym field spa­nie­lem, Ri­pleyem. mi­chel­le­fran­ces­bo­oks.com Strona 6 Tej au­torki TA DZIEW­CZYNA TA DRUGA CÓRKA SIO­STRY MÓJ CHŁO­PAK Strona 7 Ty­t uł ory­gi­nału: THE BOY­FRIEND Co­py­ri­ght © Mi­chelle Fran­ces 2022 All ri­ghts re­se­rved Po­l ish edi­t ion co­py­ri­ght © Wy­daw­nic­t wo Al­ba­t ros Sp. z o.o. 2023 Po­l ish trans­l a­t ion co­py­ri­ght © Ma­ria Gę­bicka-Frąc 2023 Re­dak­cja: Anna Wa­l enko Pro­j ekt gra­ficzny okładki: Ka­sia Meszka Zdję­cie na okładce: Go­ro­den­koff/Shut­t er­stock Wy­dawca Wy­daw­nic­t wo Al­ba­t ros Sp. z o.o. Hlonda 2A/25, 02-972 War­szawa wy­daw­nic­t wo­al­ba­t ros.com Fa­ce­book.com/Wy­daw­nic­t wo­Al­ba­t ros | In­sta­gram.com/wy­daw­nic­t wo­al­ba­t ros Kon­wer­sja do for­m atu elek­t ro­nicz­nego wo­blink.com Strona 8 Spis tre­ści JE­DEN DWA TRZY CZTERY PIĘĆ SZEŚĆ SIE­DEM OSIEM DZIE­WIĘĆ DZIE­SIĘĆ JE­DE­NA­ŚCIE DWA­NA­ŚCIE TRZY­NA­ŚCIE CZTER­NA­ŚCIE PIĘT­NA­ŚCIE SZES­NA­ŚCIE SIE­DEM­NA­ŚCIE OSIEM­NA­ŚCIE DZIE­WIĘT­NA­ŚCIE DWA­DZIE­ŚCIA DWA­DZIE­ŚCIA JE­DEN DWA­DZIE­ŚCIA DWA DWA­DZIE­ŚCIA TRZY DWA­DZIE­ŚCIA CZTERY DWA­DZIE­ŚCIA PIĘĆ DWA­DZIE­ŚCIA SZEŚĆ DWA­DZIE­ŚCIA SIE­DEM DWA­DZIE­ŚCIA OSIEM Strona 9 DWA­DZIE­ŚCIA DZIE­WIĘĆ TRZY­DZIE­ŚCI TRZY­DZIE­ŚCI JE­DEN TRZY­DZIE­ŚCI DWA TRZY­DZIE­ŚCI TRZY TRZY­DZIE­ŚCI CZTERY TRZY­DZIE­ŚCI PIĘĆ TRZY­DZIE­ŚCI SZEŚĆ TRZY­DZIE­ŚCI SIE­DEM TRZY­DZIE­ŚCI OSIEM TRZY­DZIE­ŚCI DZIE­WIĘĆ CZTER­DZIE­ŚCI CZTER­DZIE­ŚCI JE­DEN CZTER­DZIE­ŚCI DWA CZTER­DZIE­ŚCI TRZY CZTER­DZIE­ŚCI CZTERY CZTER­DZIE­ŚCI PIĘĆ CZTER­DZIE­ŚCI SZEŚĆ CZTER­DZIE­ŚCI SIE­DEM CZTER­DZIE­ŚCI OSIEM CZTER­DZIE­ŚCI DZIE­WIĘĆ PIĘĆ­DZIE­SIĄT PIĘĆ­DZIE­SIĄT JE­DEN PIĘĆ­DZIE­SIĄT DWA PIĘĆ­DZIE­SIĄT TRZY PIĘĆ­DZIE­SIĄT CZTERY PIĘĆ­DZIE­SIĄT PIĘĆ PIĘĆ­DZIE­SIĄT SZEŚĆ PIĘĆ­DZIE­SIĄT SIE­DEM PIĘĆ­DZIE­SIĄT OSIEM Strona 10 PIĘĆ­DZIE­SIĄT DZIE­WIĘĆ SZEŚĆ­DZIE­SIĄT SZEŚĆ­DZIE­SIĄT JE­DEN SZEŚĆ­DZIE­SIĄT DWA SZEŚĆ­DZIE­SIĄT TRZY SZEŚĆ­DZIE­SIĄT CZTERY SZEŚĆ­DZIE­SIĄT PIĘĆ SZEŚĆ­DZIE­SIĄT SZEŚĆ SZEŚĆ­DZIE­SIĄT SIE­DEM SZEŚĆ­DZIE­SIĄT OSIEM SZEŚĆ­DZIE­SIĄT DZIE­WIĘĆ SIE­DEM­DZIE­SIĄT SIE­DEM­DZIE­SIĄT JE­DEN SIE­DEM­DZIE­SIĄT DWA SIE­DEM­DZIE­SIĄT TRZY SIE­DEM­DZIE­SIĄT CZTERY SIE­DEM­DZIE­SIĄT PIĘĆ SIE­DEM­DZIE­SIĄT SZEŚĆ SIE­DEM­DZIE­SIĄT SIE­DEM SIE­DEM­DZIE­SIĄT OSIEM SIE­DEM­DZIE­SIĄT DZIE­WIĘĆ OSIEM­DZIE­SIĄT OSIEM­DZIE­SIĄT JE­DEN EPI­LOG PO­DZIĘ­KO­WA­NIA Strona 11 Dla Tri­shy Jack­son. Dzięki za wszystko. Strona 12 JEDEN 19 lutego – Halo? Halo? Sły­szy mnie pani? Sta­now­czy ni­ski głos do­t arł w głąb ot­chłani, w któ­rej ugrzę­zła jej świa­do­m ość. – Halo? Śmiało, pro­szę otwo­rzyć oczy. Głos, do ko­go­kol­wiek na­l e­żał, był na­t rętny. Amy miała nie­przy­j emne wra­że‐ nie, że stała się ce­l em ataku. – Jest pani w szpi­t alu. Je­stem dok­t or Kunda. Miała pani wy­pa­dek i zra­niła się w głowę. Od­czu­wała ból, głę­boki, wszech­ogar­nia­j ący ból, który tłu­m ił wszyst­kie inne zmy­sły i po­zba­wiał ją siły woli. – Chcę, żeby po­sta­rała się pani otwo­rzyć oczy. Da pani radę to zro­bić? Spró­bo­wała uchy­l ić po­wieki. Udało się. Wą­ska kre­ska roz­m y­t ego świa­t ła, zbyt ja­sna. Amy zdała so­bie sprawę, że leży w łóżku. Póź­niej po­j a­wiły się kształty. Po‐ sta­cie z  in­nego świata, po­ru­sza­j ące się wo­kół niej jak wiel­kie biało-nie­bie­skie plamy. Prze­stra­szyły ją. Jedna z nich prze­m ó­wiła, choć Amy nie po­t ra­fiła wska­zać która. – O to cho­dzi. Bar­dzo do­brze. Czy może mi pani po­wie­dzieć, jak się pani na‐ zywa? To było zbyt wiele. Za­m knęła oczy. Strona 13 DWA 19 lutego – Ach! Więc moja pa­cjentka już mnie nie igno­ruje. Amy zo­ba­czyła, że do jej łóżka zbliża się wiel­ko­l ud ubrany w  nie­bie­ski far‐ tuch, a  za nim kilku in­nych le­ka­rzy. Pie­l ę­gniarka, która opie­ko­wała się nią od czasu, gdy Amy od­zy­skała przy­t om­ność, po­słała jej uspo­ka­j a­j ący uśmiech. – Igno­ro­wa­ł am pana? – za­py­t ała Amy. –  Miała pani do­brą wy­m ówkę – od­parł męż­czy­zna. – Je­stem dok­t or Kunda. Miło pa­nią po­znać, Amy. – Stał nad nią, przy­glą­da­j ąc się jej by­strymi brą­zo­wymi oczami. – Sły­sza­ł em od sio­stry Mor­gan, że nie­zu­peł­nie pani wie, z  ja­kiego po‐ wodu tra­fiła do szpi­t ala. Amy spoj­rzała na pie­go­watą ru­do­włosą pie­l ę­gniarkę, za­j ętą spraw­dza­niem urzą­dzeń, do któ­rych ona była pod­ł ą­czona. – Zga­dza się. –  Zro­bi­l i­śmy już to­m o­gra­fię i  z  ra­do­ścią in­for­m uję, że nie ma śla­dów krwa‐ wie­nia śród­czasz­ko­wego – oznaj­m ił dok­t or Kunda. – Przez kilka dni bę­dziemy pa‐ nią uważ­nie ob­ser­wo­wać, po pro­stu dla pew­no­ści, że nie ma po­wodu do zmar‐ twień. – Na przy­kład ja­kich? – spy­t ała ner­wowo. – Za­wsze mo­ni­t o­ru­j emy pa­cjen­t ów po ura­zie głowy. Naj­czę­ściej wszystko jest w  po­rządku, ale mu­simy się upew­nić, za­nim bę­dziemy mo­gli pa­nią wy­pi­sać. Ma pani bóle głowy? – Tak. Okropne. Strona 14 Uśmiech­nął się. – Tego na­l eży się spo­dzie­wać. A co z pa­m ię­cią? – Na­dal nic nie pa­m ię­t am. – Wie pani, jaki dziś dzień? –  Dzie­więt­na­sty lu­t ego. Wiem tylko dzięki temu, że po­wie­działa mi sio­stra Mor­gan. – Przy­po­m ina so­bie pani coś w związku z wy­pad­kiem? Po­krę­ciła głową. –  Wie­czo­rem zna­l e­ziono pa­nią na ob­l o­dzo­nej ulicy w  Earls­field. Nie­przy‐ tomną. – Bli­sko mo­j ego miesz­ka­nia – za­uwa­żyła Amy. Sio­stra Mor­gan po­wie­działa jej, że ja­kiś prze­cho­dzień we­zwał ka­retkę. Ona sama nie pa­m ię­t ała wy­padku. – Jak pani są­dzi, z ja­kiego okresu po­cho­dzą pani ostat­nie wspo­m nie­nia? –  Sprzed około pół roku. Z  końca ubie­głego lata. Pa­m ię­t am święto ban­kowe w sierp­niu. Było go­rąco. Wy­bra­ł am się na plażę. – A  te­raz mamy mi­nus je­den i  pada śnieg! – Le­karz ro­ze­śmiał się ha­ł a­śli­wie, jakby po­wie­dział przedni żart. Sio­stra Mor­gan pod­chwy­ciła jej spoj­rze­nie i skrzy‐ wiła się. – Pani mózg do­znał lek­kiego wstrzą­śnie­nia – cią­gnął dok­t or Kunda. – Amne­zja praw­do­po­dob­nie bę­dzie tym­cza­sowa. Wspo­m nie­nia po­wrócą, cho­ciaż naj­pew­niej nie wszyst­kie na­raz. – Kiedy? –  Trudno po­wie­dzieć. Może do­pi­sze pani szczę­ście i  za­cznie pani coś so­bie przy­po­m i­nać w ciągu kilku dni. A może miną ty­go­dnie… – Jaka jest naj­gor­sza moż­l i­wość? – za­py­t ała Amy z nie­po­ko­j em. –  Nie spo­sób tego prze­wi­dzieć. Mie­siące? Może dłu­żej. I  gdy wspo­m nie­nia po­wrócą, nie mu­szą być kom­pletne. Mogą być prze­m ie­szane z  tym, co przy­da‐ rzyło się pani w  in­nych mo­m en­t ach ży­cia, nie­które mogą być znie­kształ­cone. Strona 15 Albo – do­dał ra­do­śnie, wi­dząc jej przy­gnę­bioną minę – to może być jak włą­cze­nie te­l e­wi­zora. Pstryk i ma pani przed sobą wszystko we wspa­nia­ł ym tech­ni­ko­l o­rze. Uśmiech­nęła się blado. – A te­raz mu­simy po­roz­m a­wiać o skut­kach ubocz­nych – ode­zwał się po chwili le­karz. Zbla­dła. –  Nie ma po­wodu do obaw. Oczy­wi­ście będą bóle głowy. Może pani czuć się bar­dziej roz­draż­niona niż zwy­kle. Bar­dzo moż­l iwe, że wy­stą­pią lek­kie ob­j awy pa‐ ra­noi: naj­zwy­klej­sze sy­t u­acje mogą wy­da­wać się groźne. – Uśmiech­nął się. – Dla‐ tego pro­szę na ja­kiś czas zre­zy­gno­wać z hor­ro­rów, do­brze? – Ja­sne – mruk­nęła. Dok­t or Kunda prze­wer­t o­wał no­t atki, po czym spoj­rzał na nią ba­daw­czo. – Ma pani męża? Chło­paka? Za­wa­hała się. – Nie – od­parła, jak zwy­kle z lek­kim za­że­no­wa­niem. Do­biega trzy­dziestki i  nie ma ni­kogo, z  kim można by się skon­t ak­t o­wać w spra­wie jej na­głego po­bytu w szpi­t alu. Za­sta­na­wiała się, czy le­karz jest za­sko‐ czony, czy ją osą­dza. Zwró­cił uwagę na jej po­wścią­gli­wość. – Dziew­czynę? Amy wes­t chnęła. – Nie. Matkę. – Świet­nie! Może pa­nią od­wie­dzi? Zo­sta­nie z pa­nią ja­kiś czas po wy­pi­sie? Mruk­nęła coś nie­wy­raź­nie. Nie miała za­m iaru ścią­gać tu­t aj matki, która miesz­kała w Dor­set. To za da­l eko, a poza tym Amy była pewna, że sama da so­bie radę. –  Cóż, pora na od­po­czy­nek – po­wie­dział dok­t or Kunda. Wy­pro­sto­wał się. – Uszy do góry – rzu­cił na od­chod­nym. – Może przy­po­m ni so­bie pani, że wy­grała na lo­t e­rii. Strona 16 Amy od­pro­wa­dziła go wzro­kiem. Tak, ra­cja, po­m y­ślała. Dzięki, dok­t o­rze ko‐ me­dian­cie. Boże, ból roz­sa­dzał jej głowę. Nie mo­gąc dłu­żej tego znieść, za­m knęła oczy. Strona 17 TRZY 20 lutego W szpi­t alu dni się dłużą. Gdy Amy obu­dziła się tego po­ranka, ra­żące świa­t ła lamp szpi­t al­nych na­si­l iły jej ból głowy. Zja­dła śnia­da­nie. Za­wie­ziono ją na ko‐ lejne ba­da­nia. Pod­czas przed­po­ł u­dnio­wej pory od­wie­dzin oglą­dała te­l e­wi­zję, sta‐ ra­j ąc się nie zwra­cać uwagi na at­m os­ferę życz­l i­wo­ści, która pa­no­wała na ca­ł ym od­dziale, gdy bli­scy od­wie­dzali pa­cjen­t ów. Pie­l ę­gniarka spra­wiła jej nie­spo‐ dziankę, przy­no­sząc jej to­rebkę. Była brudna, bo Amy upu­ściła ją na zie­m ię, kiedy upa­dła, ale ja­kiś do­bry sa­m a­ry­t a­nin ją zna­l azł i do­star­czył do szpi­t ala. Od­ru­chowo spraw­dziła za­war­t ość, cho­ciaż oczy­wi­ście nie pa­m ię­t ała, co po­winno w  niej być. Były tam klu­cze, port­m o­netka i  te­l e­fon. To ją nieco uspo­ko­i ło. Po lun­chu znów za­snęła. Gdy się zbu­dziła, świa­t ła na od­dziale pło­nęły ośle­pia­j ąco jak za­wsze. Skrzy‐ wiła się i spró­bo­wała po­pa­t rzeć do­koła bez po­ru­sza­nia głową. Ko­l ejna fala ener­gii wle­wała się do sali wraz z po­po­ł u­dnio­wymi go­śćmi. Amy wo­dziła wzro­kiem, nie bę­dąc w sta­nie po­ha­m o­wać za­bar­wio­nej tę­sk­notą cie­ka­wo­ści. Na­prze­ciwko le­żała miła ko­bieta po czter­dzie­stce i  jej mąż przy­szedł do niej po raz drugi tego dnia. Zresztą przy łóżku każ­dej z  po­zo­sta­ł ych pię­ciu ko­biet w  sali sie­dział ja­kiś męż‐ czy­zna. Ci­cho mó­wiący mę­żo­wie, któ­rzy przy­nie­śli ła­ko­cie i  cza­so­pi­sma, da­wali żo­nom bu­ziaki, trzy­m ali je za ręce. Amy chciała usiąść, ale unie­m oż­l i­wił jej to kosz­m arny ból głowy. Z na­dzieją spoj­rzała na ze­ga­rek; mi­nie co naj­m niej go­dzina, za­nim do­sta­nie ko­l ejną dawkę środ­ków prze­ciw­bó­l o­wych. Za długo, zde­cy­do­wa­nie za długo. Wy­cią­gnęła rękę do Strona 18 przy­ci­sku przy­wo­ł a­nia, gdy do sali zde­cy­do­wa­nym kro­kiem we­szła zna­j oma osoba. – Aleś się urzą­dziła – po­wie­działa cał­kiem życz­l i­wym to­nem Lisa, po­chy­l iła się nad łóż­kiem i  spoj­rzała na nią wy­ćwi­czo­nym okiem le­karki pierw­szego kon‐ taktu. Amy wcze­śniej przej­rzała się w lu­sterku i wie­działa, że lewe oko i po­l i­czek są opuch­nięte i mają ko­l or ba­kła­żana, ale mimo to po­czuła się lekko ura­żona. – Co ze mną nie tak? – Głów­nie si­niaki. O rany, jest też pod­bite oko. –  Co ty tu ro­bisz? – za­py­t ała Amy, w  du­chu za­do­wo­l ona z  wi­doku przy­j a‐ ciółki. Do­brze było my­śleć, że daje so­bie radę, jed­nak w rze­czy­wi­sto­ści czuła się roz‐ pacz­l i­wie sa­m otna. – Na­gra­ł aś mi wia­do­m ość, że je­steś szpi­t alu. Po­wie­dzia­ł aś, że wszystko w po‐ rządku, ale nie mo­głam prze­pu­ścić oka­zji, żeby na cie­bie spoj­rzeć. Wiesz, jak uwiel­biam urazy. Jak się czu­j esz? –  Te­raz o  niebo le­piej, gdy moja opie­kuń­cza przy­j a­ciółka za­pre­zen­t o­wała swoje po­pi­sowe po­dej­ście do pa­cjenta. – Dla­t ego trzy­m am się z dala od pracy w szpi­t alu. Wolę dia­gno­zo­wać pa­cjen‐ tów w ga­bi­ne­cie, a po­t em kie­ro­wać ich do spe­cja­l i­stów. – Masz serce na dłoni. Na­prawdę wy­glą­dam tak tra­gicz­nie? Amy zda­wała so­bie sprawę, że szuka po­cie­chy, że jest roz­bita emo­cjo­nal­nie. Pró­bo­wała ukryć twarz za dłu­gimi ciem­nymi wło­sami, ale rów­nie do­brze mo­głaby za­sła­niać wy­bitą szybę ście­reczką, więc się pod­dała. – Jak­byś zde­rzyła się z kra­węż­ni­kiem. Wła­śnie to się stało, jak jej po­wie­dziano. Amy po­czuła po­wiew chłodu, gdy Lisa zdjęła płaszcz w  prze­grza­nej sali szpi­t al­nej. Na dwo­rze musi być bar­dzo zimno. Ścią­gnęła sza­l ik i  po­t rzą­snęła ku­cy­kiem, z  któ­rego uwol­niło się kilka ja‐ Strona 19 snych ko­smy­ków. Przy­su­nęła krze­sło, rzu­ciła płaszcz na opar­cie i  usia­dła, za­kła‐ da­j ąc nogę na nogę i spla­t a­j ąc dło­nie na ko­l a­nie. – Ból głowy? – za­py­t ała. – Po­t worny. – Nie, nic ci nie dam – oznaj­m iła sta­now­czo Lisa w od­po­wie­dzi na naj­bar­dziej ża­ł o­sne spoj­rze­nie, na ja­kie Amy mo­gła się zdo­być. – Je­steś już wy­star­cza­j ąco na‐ ćpana. – Zła­go­dziła ton. – Co z pa­m ię­cią? – Nic z ostat­nich sze­ściu mie­sięcy. – Głos Amy cichł z każ­dym sło­wem. Kiedy ock­nęła się w szpi­t alu, była prze­ra­żona i nie wie­działa, jak się tam zna‐ la­zła. Sio­stra Mor­gan za­dała jej kon­t ro­l ne py­t a­nia w taki spo­sób, by brzmiały rze‐ czowo i uspo­ka­j a­j ąco, od­no­siły się do pod­sta­wo­wych in­for­m a­cji, jak jej wiek, bie‐ żąca data, kto jest pre­m ie­rem; Amy wi­działa jej re­ak­cję na swoją od­po­wiedź, że jest ko­niec sierp­nia. Twarz pie­l ę­gniarki ce­cho­wał wy­stu­dio­wany brak wy­razu, jed‐ nak ski­nie­nie głowy wiele mó­wiło. Bra­ko­wało w nim po­t wier­dze­nia. Amy od razu zo­rien­t o­wała się, że coś jest nie w po­rządku. Za­py­t ała wprost i do­wie­działa się, że jest po­ł owa lu­t ego – pra­wie pół roku póź­niej niż w świe­cie, w któ­rym żyła. Aż za‐ krę­ciło jej się w  gło­wie, gdy uświa­do­m iła so­bie, że nie pa­m ięta kilku mie­sięcy swo­j ego ży­cia. Tam, gdzie po­winny być wspo­m nie­nia, ziała wielka dziura. Te­raz, ma­j ąc za sobą tro­chę czasu na po­go­dze­nie się ze swoim sta­nem, czuła pustkę; utra­ciła część sie­bie, a  brak wspo­m nień spra­wił, że była nie­spo­kojna i bez­bronna. Obec­ność przy­j a­ciółki pod­nio­sła ją nieco na du­chu. – Hej, nie płacz. – Lisa wy­j ęła z to­rebki chu­s­t eczkę hi­gie­niczną i po­dała jej. – Wspo­m nie­nia wrócą, wiesz o tym, prawda? – Tak mi mó­wią. – Mają ra­cję. Ja­kieś inne ob­ra­że­nia? – Nie za­uwa­ży­ł am. Wcze­śniej Amy pod­nio­sła koce, żeby spraw­dzić stan swo­j ego ciała, bo­j ąc się, że może zna­l eźć coś po­waż­nego, czego nie pa­m ię­t ała z upadku. Wszystko wy­glą‐ dało nor­m al­nie, z  wy­j ąt­kiem bli­zny na ko­l a­nie. Nie mo­gła so­bie przy­po­m nieć, Strona 20 skąd ona się wzięła, więc uznała, że do­ro­biła się jej w ciągu ostat­nich sze­ściu mie‐ sięcy. W nie­do­stęp­nej dla niej te­raz czę­ści wła­snego ży­cia. Dziw­nie się czuła, nie ma­j ąc po­j ę­cia, co się z nią działo w tym cza­sie. Lisa ob­ser­wo­wała ją, coś roz­wa­ża­j ąc. Od­chrząk­nęła. – No więc… czy wiesz, że za cztery dni wy­j eż­dżasz na urlop? Amy nie kryła za­sko­cze­nia. – Co ro­bię? –  Za­re­zer­wo­wa­ł aś ty­dzień w  Val d’Isère. Ty, ja, Jenna i  twoja mama. Po­byt w  gór­skim domku two­j ej ciotki. Żeby uczcić twoje trzy­dzie­ste uro­dziny. Mamy re­zer­wa­cję bi­l e­t ów na po­ciągi, ku­szetkę z Pa­ryża. Ze skła­da­nymi łóż­kami! Amy pró­bo­wała ja­koś to wszystko so­bie po­ukła­dać. – Moja matka bę­dzie spać w po­ciągu? – spy­t ała w końcu. – Hm… nie. Po­l eci. Stwier­dziła, że nie ob­cho­dzi jej kry­zys kli­m a­t yczny. Coś w stylu: „jaką róż­nicę zrobi je­den pa­sa­żer wię­cej, skoro sa­m o­l ot i tak leci?”. Ode­t chnęła głę­boko. Nie­po­ko­i ło ją, że mo­gła za­po­m nieć o czymś tak waż­nym jak wy­j azd w  góry. Cho­ciaż, jak przy­pusz­czała, jej mózg nie bę­dzie wy­biór­czy w  tym, co robi i  czego nie pa­m ięta. Za­sta­na­wiała się, co jesz­cze wy­l e­ciało jej z głowy. Spoj­rzała na Lisę. – Na­prawdę to zor­ga­ni­zo­wa­ł am? – W paź­dzier­niku. – Aha. Cóż, fajny po­m ysł. Dziew­czyń­ska wy­cieczka. – Nie cał­kiem… Da­vid i Le­wis też mają przy­j e­chać – po­wie­działa Lisa. – Do‐ łą­czą do nas dzień póź­niej i  zo­staną tylko na week­end. Pa­m ię­t asz Da­vida i  Le‐ wisa? – Oczy­wi­ście. Byli mę­żami jej przy­j a­ció­ł ek, a  ona była druhną na obu ślu­bach. Przy­j aź­niły się od cza­sów, gdy miesz­kały w jed­nym aka­de­m iku, od po­nad dzie­się­ciu lat. Jenna stu­dio­wała sztukę, Lisa me­dy­cynę, a  ona prawo. Po stu­diach wszyst­kie do­stały