Martwe Jezioro - RUDNICKA OLGA
Szczegóły |
Tytuł |
Martwe Jezioro - RUDNICKA OLGA |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Martwe Jezioro - RUDNICKA OLGA PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Martwe Jezioro - RUDNICKA OLGA PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Martwe Jezioro - RUDNICKA OLGA - podejrzyj 20 pierwszych stron:
RUDNICKA OLGA
Martwe Jezioro
OLGA RUDNICKA
Beata Rostowska, stojac przed drzwiami biura detektywistycznego, bila sie z myslami. Dobrze znala agencje Knap & Wspolnicy. Firma, w ktorej pracowala, czesto korzystala z jej uslug. Radoslaw Knap zajmowal sie wykrywaniem oszustw finansowych, wyszukiwaniem ukrytego majatku oraz rozwiazywaniem podobnych spraw. Beata przyszla dzis w sprawie prywatnej. Miala nadzieje, ze nawet jesli Knap nie zainteresuje sie jej przypadkiem, to moze poleci inna wiarygodna agencje, ktora nie bedzie zwodzic jej miesiacami i wyciagac pieniedzy za rzekome postepy. Problem, ktory ja nurtowal, wymagal rozwiazania, a nie uzerania sie z niekompetentnymi osobami.Knap ze wspolczuciem przygladal sie siedzacej naprzeciwko mlodej kobiecie. Sprawa byla standardowa, co wcale nie znaczy, ze prosta, zwlaszcza dla osoby bezposrednio zainteresowanej.
-Jest pani pewna?
-Czego? - Beata zmarszczyla brwi. - Informacji, ktore panu przekazalam?
-Nie. Domyslam sie, ze co do faktow nie ma watpliwosci. Inaczej by tu pani nie bylo. Pytam, czy jest pani pewna, ze chce zaczynac te sprawe?
-To nie ja ja zaczelam. Ktos zrobil to za mnie, i to jeszcze przed moim urodzeniem. Ja tylko chce znac prawde.
-Rozumiem, ale powiedzenie, ze prawda wyzwala, nie zawsze sie sprawdza.
-Prosze po prostu powiedziec, czy moze mi pan pomoc? - Beata nie zamierzala wdawac sie w dywagacje filozoficzne. Referujac przed chwila cala historie Knapowi, upewnila sie tylko w swoim postanowieniu. Nienawidzila klamstwa i hipokryzji, bo zbyt dlugo zyla w takim swiecie. Chciala uwolnic sie od przeszlosci, ale najpierw musiala ja naprawde poznac.
-Nie moge wziac tej sprawy. To nie moja dzialka.
-Rozumiem... Jestem panu wdzieczna za poswiecony czas. - Beata wstala. - Czy moglby mi pan wyswiadczyc uprzejmosc i polecic...
-Jakie to mlode pokolenie niecierpliwe - usmiechnal sie Knap. - Prosze pozwolic mi skonczyc. Wspolnicy w nazwie firmy nie wzielo sie znikad. Moj wspolpracownik przyjmie te sprawe. Mamy maly podzial rodzajowy, poza tym jest mlodszy i woli prace w terenie. Ja juz, niestety, preferuje cieple kapcie i wygodny fotel.
-Co pozwala panu osiagac niebywale rezultaty. - Opadla z ulga na fotel. Knap byl rzetelny i uczciwy. Podejrzewala, a raczej miala nadzieje, ze wspolnik odznacza sie tymi samymi cechami.
Beata przygladala sie uwaznie mezczyznie, ktorego sekretarka wprowadzila do gabinetu. Wysoki, szczuply, krotko ostrzyzony brunet sprawial przyjemne wrazenie.
Knap zapewnial, ze wspolnik jest synem jego przyjaciela, z ktorym przez lata prowadzil biuro. Przemek Macierzak odziedziczyl udzialy w spolce, ale nie to przesadzalo o jego kwalifikacjach. Pracowal dziesiec lat w policji w wydziale kryminalnym. Zrezygnowal po szczegolnie brutalnej sprawie zabojstwa dziecka. Nie potrafil juz odnalezc sie w tej pracy i zaczal pomagac ojcu, zaraz po tym jak uzyskal licencje prywatnego detektywa. Byl godny zaufania i dyskretny. Knap krotko zreferowal sprawe wspolnikowi.
-W pierwszej kolejnosci w takich sytuacjach sprawdzamy mozliwosc adopcji, ale takie informacje moze pani uzyskac sama. Nie musi pani korzystac z uslug biura. - Macierzak probowal zniechecic przyszla klientke.
-Wiem. Nie mam na to jednak czasu, nie mam tez ochoty na te cala biurokracje. Wolalabym, zeby pan sie tym zajal. - Beata byla zdecydowana. Nie znala wprawdzie wspolnika Knapa, ale robil dobre wrazenie, poza tym inne biuro nie wchodzilo w gre... Tutaj znala zleceniobiorce, w innej sytuacji musialaby zaufac nieznanej firmie, a zaufanie przychodzilo jej z trudem.
-Dobrze. Nasz prawnik przygotuje odpowiednie dokumenty. Prosze mi tylko powiedziec, czy jesli sie okaze, ze nie jest pani dzieckiem adoptowanym, zyczy pani sobie dalszego prowadzenia sprawy?
-Oczywiscie. Chce poznac prawde.
-To moze nie byc takie proste. Jesli w gre wchodzi zdrada malzenska, odnalezienie po latach winowajcy moze byc niemozliwe, zwlaszcza ze urodzila sie pani, jesli dobrze zapamietalem, w Stanach.
-Owszem, ale matka byla tam tylko pol roku. Do poczecia musialo dojsc w Polsce - oznajmila beznamietnym tonem, nie zwracajac uwagi na zmieszanie detektywa.
Zawsze lubila nazywac sprawy po imieniu. Krazenie wokol tematu uwazala za strate czasu.
-Nie chcialaby pani jeszcze tego przemyslec? Z doswiadczenia wiem, ze takie sprawy sa trudne, burza zycie rodzinne. Powinna pani zdawac sobie sprawe z konsekwencji...
-Ja nie mam zycia rodzinnego - przerwala mu bezceremonialnie. - I chce wiedziec dlaczego. Jestem wdzieczna za troske, ale nie mozna zburzyc czegos, czego nie ma, i czego w zasadzie nigdy nie bylo.
Macierzak przyjal uwage w milczeniu. Sprawy rodzinne zawsze byly trudne. Do biura nie przychodzili ludzie szczesliwi, lecz zdesperowani.
-Co za dzien - pomyslala Beata, wjezdzajac na parking. Byl chlodny pazdziernikowy wieczor, swiatla latarni rozjasnialy mrok, kladac dlugie cienie na alejkach parku i plytach chodnikowych. Mieszkala na tym osiedlu od roku razem z przyjaciolka, z ktora znaly sie od czasow studenckich. Mialy szczescie. Trzypokojowe lokum udalo im sie wynajac od starszej pani, ktora wyjechala do Niemiec do corki. Wolala nie sprzedawac mieszkania, na wypadek gdyby "zlota jesien" u corki okryla sie patyna albo sniedzia. Beata nie byla pewna, ktory ze szlachetnych metali czym sie pokrywa. Zasadniczo chodzilo o to, ze starsza pani wolala zabezpieczyc sobie tyly, na wypadek gdyby zycie za granica jej nie odpowiadalo. Poza tym dodatkowe fundusze z wynajmu stanowily "kieszonkowe" do skromnej renty, jak zwykla mawiac. To kieszonkowe nie bylo wcale az tak male. Ale w gruncie rzeczy nie mialy powodu do narzekan. Kuchnia polaczona z pokojem
jadalnym, ktory pelnil zarazem funkcje salonu, wspolna lazienka i dwie niewielkie sypialnie gwarantowaly wygode i poczucie prywatnosci, czego wprawdzie jej przyjaciolka i wspollokatorka nie mogla pojac i ustawicznie buszowala po jej szafie, a to w poszukiwaniu paska od spodni, a to torebki. Beate troche to irytowalo, ale zasadniczo nie miala tajemnic, a w szafie nie chowala rozkladajacych sie zwlok. Dopoki Ulka trzymala sie z daleka od jej komputera, dokumentow i rzeczy bardziej osobistych niz obuwie czy nowa torebka, wbudowanie sejfu w sciane nie bylo konieczne. Beata tak naprawde dziekowala losowi za przyjaciolke, ktora znosila jej humory i dzielila sie z nia wlasna rodzina. Czasem az za bardzo, pomyslala z ironia. Ciekawe, jak dlugo uda mi sie unikac tych nieudolnych prob wyswatania mnie z jej bratem... - zastanawiala sie, wyciagajac torby z zakupami z bagaznika.
-Do diabla - mruknela. - Jak mam sie z tym zabrac? Nie ma sily, bede musiala obrocic dwa razy. - Patrzyla ze zniecheceniem na przeladowana dokumentami aktowke, zsuwajaca sie z ramienia torebke oraz foliowe reklamowki z zakupami spozywczymi.
-Dobry wieczor, sasiadeczko! - Az podskoczyla, slyszac za soba belkotliwy pijacki glos.
-Panie Zenku! - zawolala z wyrzutem. - Nie moze pan tak sie skradac i ludzi straszyc.
-Prosze o... - czknal poteznie, chwiejac sie na nogach - o wybaczenie... Laskawa sasiadeczka poratuje w potrzebie? Co? - ciagnal niezrazony potepiajacym spojrzeniem dziewczyny. - Da pani piataka potrzebujacemu? - dodal, blagalnym spojrzeniem dajac do zrozumienia, ze ten potrzebujacy to wlasnie on.
-Panie Zenku... - powiedziala z wyrzutem, patrzac karcaco. - Nie wstyd panu? Pije pan, zebrze i jeszcze straszy ludzi. Ladnie to tak? - Patrzyla surowo na niewysokiego mezczyzne, wiecznie majacego problemy z utrzymaniem pionowej postawy.
-Ladnie to moze nie. - Pan Zenek zgodzil sie z opinia sasiadki, co wcale nie znaczylo, ze zamierzal odpuscic. - Ale swoj honor mam i wcale nie ze... ze... wolam o piataka za darmola - wyjakal po chwili z wyraznym trudem.
-Ja sasiadeczce pomoge z tymi torebkami. Pod same drzwi zaniose, to bedzie... - znow czknal -...uczciwie zapracowane.
Pan Zenek byl w gruncie rzeczy nieszkodliwym pijakiem, ale jego zona nie miala z nim lekko - juz od kilku lat samodzielnie utrzymywala ich oboje, dorabiajac szyciem do skromnej renty.
-To jak bedzie, sasiadeczko? Bo koledzy czekaja...
-Pan Zenek uznal za stosowne przypomniec o sobie zamyslonej dziewczynie.
-Dobrze, dobrze - zgodzila sie z westchnieniem. - Ale tylko do klatki. Ze schodami sobie poradze.
-Ale ja pod same drzwi mieszkanka moge zaniesc -zaoferowal sie rycersko.
-Tak, panie Zenku. Tylko kto zaniesie pana? - Z ubolewaniem pokrecila glowa, zywiac uzasadnione podejrzenie, ze schody dla pana Zenka to aktualnie przeszkoda nie do pokonania. - Do klatki wystarczy - powiedziala stanowczo.
-Bo ja zawsze mowilem - pan Zenek tylko dzieki torbom zachowywal pion - ze z pani to dobra kobieta, nie to, co moja zona, swiec Panie nad jej dusza...
-Alez panie Zenku! - Beata az zatrzymala sie ze zdumienia na srodku parkingu. - Przeciez pana
-Owszem - zgodzil sie pan Zenek. - Ale to zla kobieta i musze modlic sie za jej dusze juz teraz.
Beata parsknela smiechem. Pijak byl uciazliwy jak rzep i trudno bylo sie go pozbyc, ale nie mozna bylo go nie lubic. Podobno rozpil sie dopiero kilka lat temu, kiedy najstarsza corka zginela w wypadku samochodowym, co wcale nie znaczy, ze wczesniej stronil od kieliszka.
-Panie Zenku, nie powinien pan tyle pic - westchnela, zdajac sobie sprawe, ze zadne napomnienia nie pomoga, zwlaszcza ze sama wlasnie zgodzila sie wspomoc jego nalog. - Dziekuje za pomoc - powiedziala, otwierajac drzwi prowadzace do wnetrza budynku. - Prosze tu polozyc. Dalej sama sobie poradze albo poprosze kolezanke, to zejdzie... Juz daje tego piataka...
-Dziekuje, sasiadeczko, dziekuje - zaczal sie klaniac, probujac niezdarnie pocalowac w reke Beate, ktora pospiesznie zaczela podnosic torby, chcac uniknac sliniacego sie ze szczescia sasiada.
-I prosze pozdrowic kolezanke - perorowal pan Zenek. - Prosze powiedziec, ze tylko slowo... tylko slowo - zajaknal sie z wrazenia - a ja tu na kolana padne... i...
-Tak, tak. Wierze panu. Na pewno powtorze. Ale prosze... - Beata probowala zakonczyc te rozmowe. - Koledzy na pana czekaja - rzucila desperacko, w nadziei ze wreszcie uda jej sie uwolnic od niechcianego towarzystwa.
-Aaa... koledzy to rzecz swieta - wymamrotal, odwrocil sie gwaltownie i chwiejac sie na nogach, pomaszerowal w strone parku.
-I w tym problem - mruknela Beata, wzdychajac z ulga. - Koledzy - prychnela. Wszyscy do AA powinni trafic, i to najlepiej w pasach, pomyslala.
-Jestem! - krzyknela, opierajac sie ciezko o drzwi, ktore na szczescie zatrzasnely sie same. - Pomoz mi z tymi torbami, bo juz trace czucie w palcach!
Ula wynurzyla sie z kuchni w kucharskim fartuchu, spogladajac z wyrzutem na spocona i zaczerwieniona przyjaciolke.
-Nareszcie - powiedziala, biorac torby i maszerujac energicznie do kuchni. - Juz myslalam, ze wystawili cie w sklepie jako eksponat... Mialas ciezki dzien w pracy? - spytala z naglym przyplywem wspolczucia, widzac posrod zakupow swoje ulubione chipsy serowe.
-Malo powiedziane - westchnela Beata, niosac reszte pozostawionych pod drzwiami reklamowek. Aktowke, torebke i buty porzucila w przedpokoju. - Mamy nowego klienta - kontynuowala, wchodzac do kuchni i stawiajac torby na stole. - Chce kupic spolke w likwidacji, ale w papierach jest taki balagan, ze nikt nie moze dojsc, co to wlasciwie za twor i do czego sluzy. Rzucili nam to dzisiaj, chociaz wlasciwie powinnam powiedziec, ze rzucili mnie na pozarcie. Czuje sie, jakby ktos mnie znokautowal.
-Nie ma sposobu, zeby to jakos bezproblemowo zalatwic?
-Oczywiscie, ze jest. Rozpalic wielkie ognisko - kasliwie rzucila Beata, patrzac na przyjaciolke z dezaprobata. - Gdyby to bylo takie proste, nie potrzebowalby firmy doradczej...
-Fakt, to bylo glupie pytanie - zgodzila sie radosnie Ulka, dobrawszy sie do chipsow. Chrupiac glosno, rzucila mimochodem: - Powinnas przejrzec poczte. Przyszlo do ciebie cos z domu. Na pewno jakies dobre wiadomosci.
Beata popatrzyla ze zmarszczonymi brwiami na Ulke i spytala podejrzliwie:
-Skad pomysl, ze to dobre wiadomosci?
-No wiesz?! - obruszyla sie przyjaciolka. - Nie otwieram przeciez twojej poczty! Nie patrz na mnie, jakbym popelnila zbrodnie stulecia!
Beata wziela koperty lezace na stoliku i zaczela je powoli przegladac. W wiekszosci byly to rachunki, czyli ulubiona korespondencja wszystkich ciezko pracujacych ludzi, z wyjatkiem jednej kredowej koperty. Patrzyla na nia w milczeniu. Od dwoch lat nie miala zadnych wiadomosci z domu. Wyrzucili ja ostatecznie ze swojego zycia i niewatpliwie z ulga odnotowali fakt, ze nie starala sie do niego wrocic. W takiej sytuacji to nie mogly byc dobre wiadomosci.
-Ciekawe, skad mieli adres? - mruknela cicho, nie mogac sie zdecydowac na otwarcie koperty.
-Na co czekasz? - niecierpliwila sie Ulka. - Dlaczego nie otwierasz?
-Dziwie sie, ze ty jeszcze tego nie zrobilas... - rzucila cierpka uwage Beata, caly czas przygladajac sie kopercie.
-Tajemnice korespondencji akurat potrafie uszanowac! - oburzyla sie przyjaciolka.
Beata popatrzyla na nia i usmiechnela sie lekko.
-A mam ci przypomniec, jak...
-To sie nie liczy. - Z poczuciem winy Ulka wrocila do kuchenki i zaczela energicznie mieszac porzucony sos, ktory mimo jej wysilkow mial co najmniej dziwna konsystencje i zapach. - To byl wypadek przy pracy... - dodala obronnym tonem.
-Jasne. Powiedzmy, ze przyjelam do wiadomosci.
-Beata usiadla przy stole, obracajac w dloniach koperte. Jesli ja otworzy, tresc zmusi ja do reakcji, nie bedzie mogla udawac, ze nic nie bylo w srodku. Jesli jej nie otworzy, wciaz bedzie sie zastanawiac, co mogla zawierac. Dalej, idiotko!, ponaglila sie w myslach. Nie badz tchorzem...
-Co nie znaczy, ze mnie nie korcilo, rzecz jasna. - Glos Uli wyrwal ja z zamyslenia. - Ale mozesz byc pewna, ze potrafie uszanowac uczucia mojej najlepszej przyjaciolki i... Jeszcze tego nie otworzylas? - spytala zdumiona, odwracajac sie od kuchenki.
-Zastanawiam sie, skad maja adres. Mieszkam tu dopiero od roku, a z nimi nie kontaktuje sie od dwoch lat. Nie wysylam kartek, nie dzwonie, nie skladam wizyt.
-No wlasnie! - triumfalnie oznajmila Ulka. - Jednak zalezy im na kontakcie z toba. Po co inaczej zadawaliby sobie tyle trudu?
-Wlasnie, po co? - Beata nie podzielala entuzjazmu Uli.
-Jak nie otworzysz, to sie nie dowiesz. - Przyjaciolka usiadla naprzeciwko i wymierzyla w nia drewniana lycha.
-No dalej... Otwieraj albo ja to zrobie!
Beata przez chwile przygladala sie Ulce. Niska, okragla blondyneczka, wiecznie wesola, podskakiwala teraz na krzesle z niecierpliwosci i nieukrywanej ciekawosci. Beata rozciela koperte dlugim paznokciem. Przez chwile wpatrywala sie z niedowierzaniem w zawartosc. Po chwili niedowierzanie zaczal zastepowac narastajacy gniew. Zaproszenie na slub na sztywnym kredowym papierze z wykaligrafowanymi zlotymi literami bylo jak cios w policzek!
-I co? I co? - niecierpliwila sie Ulka, widzac zmarszczone brwi i nagla bladosc twarzy Beaty.
-Pieprzona suka! - warknela Beata, ze zloscia rzucajac list na stol.
-Wysoki sadzie, jestem niewinna! - zawolala Ulka, unoszac dlonie do gory, nadal trzymajac drewniana lyche wycelowana teraz w sufit. - Cokolwiek sie stalo...
-To nie do ciebie! - Beata zerwala sie gwaltownie i zaczela szperac po szafkach, z trzaskiem otwierajac i zamykajac drzwiczki.
-Powiesz mi, o co chodzi? - Ulka przestraszyla sie naglym wzburzeniem zwykle opanowanej wspollokatorki.
-Anka zaprosila mnie na slub! - Beata usilowala domknac kolanem zacinajaca sie szuflade.
-Swoj?
-Oczywiscie, ze swoj! - Rozdrazniona Beata spojrzala na nia jak na idiotke. Przyjaciolka czasami zadawala co najmniej dziwne pytania.
-OK, skoro kwestia slubu to taka drazliwa sprawa, daje slowo, ze na swoj cie nie zaprosze. - Ulka probowala rozladowac nastroj.
-Co ty...! - Beata zachnela sie. Ulka patrzyla na nia z lekkim usmiechem na ustach. - Przepraszam. - Westchnela ciezko. - Zachowuje sie, jakbys byla czemus winna, a... Zmarszczyla nos. - Chyba cos sie pali...?
-Boze, sos! - Ulka rzucila sie do garnka. - Wiesz... - powiedziala po chwili - moim zdaniem to mile. Nie pomyslalas, ze moze to zaproszenie to jak wyciagniecie reki na zgode?
-Zgode?! - z niedowierzaniem zapytala Beata.
-Jadalne. Prawie - mruknela do garnka i odwrociwszy sie w strone kolezanki, mowila, machajac lyzka. - Sama pomysl. Przez tyle lat cisza w eterze. A teraz zaproszenie na slub... to przeciez -wazna uroczystosc rodzinna i chca, zebys byla z nimi.
-Jasne, i dlatego wysylaja mi zaproszenie tydzien przed slubem. Nie dosc, ze mam potwierdzic przybycie, to jeszcze przybyc z osoba towarzyszaca. O prezencie nie wspominam...
-Fakt, termin niezbyt fortunny. Ale przeciez sama przed chwila powiedzialas, ze nie mieli adresu. Ustalenie musialo troche potrwac. Moze to dlatego? Czego ty wlasciwie szukasz? - popatrzyla na Beate grzebiaca w lodowce.
-Ja? - odwrocila sie. - Niczego. A cos zginelo?
-Tak. Zdrowy rozsadek. Ale nie przejmuj sie. To problem globalny. Wyciagnij talerze. Zaraz bedzie kolacja. Albo nie... lepiej usiadz. Ja wyciagne talerze. - Ula krzatala sie po kuchni. Beata poslusznie usiadla i zapatrzyla sie tepo w przestrzen. Dopiero po chwili dotarl do niej bezruch przyjaciolki, ktora zastygla nad kuchenka.
-Cos sie stalo?
Ulka odwrocila sie z rozpacza na twarzy.
-Zapomnialam o makaronie! - Co?
-Zapomnialam wstawic makaron! Mamy sos, a nie mamy makaronu! Ryzu!... Niczego!
Beata przygladala jej sie chwile z niedowierzaniem. Rozpacz w glosie Ulki brzmiala porazajaco, jakby przed chwila dowiedziala sie, ze zaprzestano produkcji serowych chipsow. Po chwili parsknela smiechem.
-Zamiast spaghetti... przypalony sos bez makaronu? Coz za wyborne danie!
-To wcale nie jest smieszne - obruszyla sie Ulka. - Po pierwsze, sos wcale nie jest przypalony, a jesli nawet, to w stopniu minimalnym. A po drugie... kazdemu moze sie zdarzyc...
-Moze, ale zdarzylo sie tobie. I to nie pierwszy raz. Zreszta, jak mozna przypalic sos tylko troche?! - zasmiewala sie Beata. - Jesli zrobilas to specjalnie, zeby poprawic mi humor...
-Co bedziemy jadly? - Ulka nie podzielala rozbawienia przyjaciolki.
-Kupilam bagietki. Beda akurat do minimalnie przypalonego sosu.
-Jest przypalony - westchnela ciezko. - I to wcale nie minimalnie... Nie ma co sciemniac. - Ulka pociagnela nosem.
-Nie szkodzi. Umieram z glodu, zjem wszystko. Przez ten list zupelnie o tym zapomnialam.
-Racja. Zreszta jadlysmy gorsze rzeczy. Pamietasz te koszmarne zupki chinskie? Byly super, dopoki nie nauczylysmy sie troche gotowac. Potem moglam sie tylko zastanawiac, jakim cudem dalysmy rade to wcinac?! Dobra, dobra, juz sie zamykam. Jak ty ze mna wytrzymujesz?
-Z trudem - z mina cierpietnicy odparla Beata. - Ale moja babcia cierpiala na alzheimera. Jestem przyzwyczajona.
-Bardzo smieszne - z ustami pelnymi chipsow wymamrotala Ulka. - Poza tym ty nie masz babci... Swoja droga to swietna kuracja odchudzajaca. Tracisz apetyt na mysl o rodzinie. Moglybysmy to opatentowac. Patrzysz na tort z bita smietana i migdalami... - rozmarzyla sie Ulka -a tu nic. Usmiechasz sie i odchodzisz z godnoscia...
-Prosze cie... - zasmiala sie Beata. - Jedzmy.
-Jak sobie zyczysz, choc uprzedzam, ze jeszcze nie skonczylam. Ale wazne, ze wreszcie sie smiejesz - cieszyla sie Ulka.
-Musze... Smiech to moja jedyna obrona przed obledem. Musze sie zastanowic nad tym wyjazdem - wrocila do tematu.
-Fakt. I to szybko. Przeciez jest jeszcze kwestia urlopu, prezentu... to znaczy jesli sie zdecydujesz - poprawila sie szybko.
-Wiesz, jak wyglada sytuacja - znow nachmurzyla sie Beata, ale nie przerwala jedzenia, co bylo dobrym znakiem, ze emocje opadly.
-Wiem tylko to, co mi powiedzialas, a nie bylo tego wiele - indagowala uparcie Ulka. - Nie moga byc az tak zli...
-Moga - z przekonaniem odparla Beata. - A nawet jeszcze gorsi. Prosze cie, nie rozmawiajmy teraz o tym, dobrze?
Ula serdecznie wspolczula kolezance, ale nie bylaby soba, gdyby nie sprobowala znowu podjac tematu.
-To, co Ania zrobila, bylo podle, to fakt, ale dwa lata to chyba wystarczajaco duzo czasu na...
-Na co? - przerwala jej. - Na przedawnienie? Ona nie ukradla mi szminki z torebki, tylko przespala sie z moim chlopakiem, z ktorym bylam prawie trzy lata!
-Nie mowie, ze masz zapomniec. Ale moglabys jej wybaczyc...
-Nie zamierzam - stanowczo oznajmila Beata. - Przykro mi, jesli czujesz sie rozczarowana, ale widocznie jestem zawzieta i pamietliwa. Bogu dzieki nie jestem msciwa! A to, co sie stalo, to byla przyslowiowa kropla...!
-I tak uwazam, ze powinnas przyjac te galazke oliwna... A Robert to byl zwykly dupek!
-Moze i tak, ale moj! Wlasny, prywatny, a nie publiczny. I nie mam zalu do niego, tylko do niej!
-Nie rozumiem - zdziwila sie. - Jemu wybaczylas, a siostrze nie?
-Jego mam gdzies, ale to moja siostra, na milosc boska! I tu nie chodzi o wybaczenie - westchnela ciezko. - My sie wtedy rozstalismy. Robert mi sie oswiadczyl, a ja sie nie zgodzilam. Wsciekl sie. Powiedzial, ze albo slub, albo nic. Wiec powiedzialam... nic. De facto nie byla to zdrada, i nie obchodza mnie jego pobudki, czy chcial mnie ukarac, czy byl zwyklym dupkiem korzystajacym z okazji, bo to nie ma dla mnie znaczenia. Ale Anka nie wiedziala o zerwaniu. Chciala mnie zranic... Wbila mi noz w plecy z usmiechem na twarzy, i to nie jest metafora.
-Nie wiedzialam. - Ulka byla zbulwersowana. - Ale dlaczego odwrocilas sie od calej rodziny?
-To oni odwrocili sie ode mnie. Powiedziala im, ze ja napastowal. I - podniosla reke, gdy Ulka chciala jej przerwac - zanim zapytasz, klamala. Jestem pewna, bo przylapalam ich na finiszu, ze sie tak wyraze. Nie mam, niestety, zadnych watpliwosci, ktore moglabym rozstrzygnac na jej korzysc. Tak to mowicie wy, prawnicy, zgadza sie? Jakby tego bylo malo, rodzice oznajmili, ze zawsze mialam plebejskie sklonnosci i zadawalam sie z holota. Nie pozwola, zebym plugawila - to cytat - ich dom i nie jestem tam mile widziana.
-Beatko, rozumiem, ale to twoja jedyna rodzina. Minelo duzo czasu. Wiele moglo sie zmienic...
-T...ak... mojej mamie wyrosly rogi, a ojcu ogon. Teraz juz nie bede miala watpliwosci co do swojego pochodzenia.
-Boze, jaka ty jestes zlosliwa - westchnela Ulka. - Ale skoro juz o tym wspomnialas, to ten detektyw sie odezwal?
-Nie, ale to musi potrwac, minal niecaly miesiac, od kiedy przyjeli zlecenie. Nie oczekuje cudow...
-Wiesz... strata pieniedzy moim zdaniem, gdyby ktos mnie pytal o zdanie oczywiscie, ale nikt nie pyta... zaraz, zaraz... - przerwala swoja przemowe Ulka. - Chyba sie zaplatalam... co to ja chcialam... no wlasnie, nadal nie wiem, skad ten pomysl, ze nie jestes ich rodzonym dzieckiem? To, ze mieliscie konflikty, to jeszcze nic nie znaczy.
-Na potrzeby dyskusji przyjmijmy, ze to moje urojenia, dobrze?
-A dlaczego ich po prostu nie zapytasz? Skoro i tak jedziesz...
-Swietny pomysl, doprawdy - zauwazyla z sarkazmem.
-Mamo, tato, gdzie jest bocian, ktory mnie przyniosl? Mam do niego pare pytan. I nie powiedzialam, ze pojade - zastrzegla. - Nie probuj na mnie swoich sztuczek.
-Dobrze, dobrze. Poddaje sie. Zrobisz, jak bedziesz chciala. Ale uwazam, ze skoro masz watpliwosci, tym bardziej powinnas jechac, przejrzec dokumenty rodzinne... - spojrzala wyczekujaco.
-Jestes pewna, ze to nie ty skusilas Ewe w raju? - usmiechnela sie Beata.
-Ja? Nigdy! Co najwyzej moglabym skusic Adama... A skoro mowa o mezczyznach... Moj brat z checia by ci towarzyszyl - wykrzyknela radosnie. - Chyba nie pojedziesz sama?!
-Wiedzialam. - Beata wstala i wlaczyla ekspres. - Znowu to samo! Dlaczego uparlas sie, zeby wyswatac mnie ze swoim bratem?
-Macie podobne poczucie humoru i w ogole. Ladna para by z was byla...
-Ula, kochanie, wierze, ze Jacek jest OK, ale czy nie moglaby sie o tym przekonac jakas mila dziewczyna? Skoro jest taki wspanialy, na pewno bedzie mial wziecie.
-Ty jestes mila dziewczyna. Przewaznie - poprawila sie. - No dobrze! Czasami jestes mila, ale Jacek mowi, ze dziewczyna powinna byc interesujaca, bo jak juz bedzie stara i brzydka i seks nie bedzie ich juz krecil, to byloby milo, gdyby mieli sobie cos do powiedzenia!
-Skoro Jacek tak mowi. - Beata z trudem ukryla usmiech.
-Wlasnie tak. A ty jestes i ladna, i interesujaca, i nie waz sie smiac z mojego brata, i moge ci pozyczyc sukienke - jednym tchem wyrzucila z siebie Ulka. - Wiesz ktora, te wisniowa, co ci sie tak podobala...
-Musze przyznac, ze twoja strategia marketingowa powala mnie na kolana. Minelas sie z powolaniem. Powinnas pracowac w reklamie, a nie zajmowac sie prawem autorskim. Dorzuc do tego pantofelki, torebke i swoich rodzicow, a na pewno sie dogadamy - przekomarzala sie Beata, nalewajac kawe do filizanek.
-Rodzicow nie oddam. Ale mozemy cie adoptowac, chcesz?
-Juz mnie adoptowaliscie - stwierdzila. - I - dodala z powaga - to najlepsza rzecz, jaka mnie mogla spotkac... Nie mam nawet kota...
-To akurat kwestia dyskusyjna - ze zlosliwym rozbawieniem skwitowala Ulka. - Jedz!
Beata przygladala sie chwile kolezance. Poznaly sie na imprezie studenckiej, i od tej pory przyjaznily. Ulka studiowala prawo, kierunek - jak twierdzila - dla osob bez szczegolnych talentow i zainteresowan, a Beata ekonomie. Po ukonczeniu studiow piec lat temu wynajely wspolnie mieszkanie na obrzezach miasta. Tutaj tez przeniosly sie wspolnie, zarobki wprawdzie pozwolilyby im na samodzielne mieszkanie, ale czuly sie jak siostry. Beacie dobrze mieszkalo sie z przyjaciolka. Zastanawiala sie, czy wtajemniczac ja w szczegoly. Dziewczyna pochodzila z duzej rodziny, pelnej ciotek, wujkow. W jej domu wciaz bylo gwarno i wesolo. Czy mogla zrozumiec, co to znaczy wychowywac sie w domu, w ktorym jedyne cieplo mozna bylo otrzymac od grzejnikow elektrycznych? Zdrada siostry i stanowisko rodzicow tylko ugruntowaly przekonanie, ze oni po prostu jej nie chca. Wiec skad to zaproszenie? Beata bala sie potraktowac je jako przejaw uswiadomionej z opoznieniem milosci. Jej analityczny umysl podejrzewal ukryte motywy, ale na razie nie potrafila znalezc zadnego logicznego argumentu na potwierdzenie swoich podejrzen...
-Masz pozdrowienia - przypomnialo sie nagle Beacie.
-Od? - Ulka spojrzala na nia pytajaco, zadowolona, ze Beata przerwala, sadzac po minie, ponure rozmyslania.
-Od swojego stalego absztyfikanta, oczywiscie.
-N...ieee... - jeknela przeciagle Ulka. - Pan Zenek? Uwierzysz, ze nie dalej jak trzy dni temu mi sie oswiadczyl?
-Wierze - rozesmiala sie Beata. - Dzisiaj ponowil propozycje. Musze przyznac, ze jest dosc staly w uczuciach.
-Daj spokoj, kocha mnie tylko wtedy, gdy jest pijany.
-On wciaz jest pijany, wiec moze to gwarancja trwalego uczucia? - ironizowala Beata.
-Smiej sie, smiej. - Ulka ostrzegawczo podniosla palec. - Ale dzisiaj twoja kolej na sprzatanie. Ja gotowalam.
-Skoro tak twierdzisz. - Wlozyla filizanke do zmywarki. - Przepraszam cie, ale wezme prysznic i dopiero posprzatam, OK?
-OK, ale pamietaj, ze jutro ty gotujesz.
-I obie powinnysmy byc za to wdzieczne losowi. - Beata uchylila sie zgrabnie przed nadlatujaca scierka.
Ulka w zamysleniu zaczela sprzatac naczynia i ukladac je w zmywarce. Z odraza spojrzala na przypalony garnek, nie pierwszy w jej karierze kulinarnej. Beata byla swietna kucharka, choc nigdy nie stosowala sie do przepisow. Jej specjalnoscia bylo cos z niczego, a im wiecej niczego, tym lepiej. Przyjaciolka byla blyskotliwa, precyzyjna - tego zreszta wymagal jej zawod. Byla czlowiekiem, ktory woli sie dokladnie pomylic, niz z grubsza miec racje - jak jakis felietonista okreslil zawod ksiegowego. Beata byla osoba z duzym poczuciem humoru, lecz paradoksalnie - przerazliwie samotna. Trudno bylo sie do niej zblizyc. Miala wielu znajomych, lecz niewielu przyjaciol. Byly przyjaciolkami od kilku lat, ale nawet jej nie udalo przedrzec sie przez ten pancerz. - Jak mozna kogos znac tak dobrze, a zarazem tak malo o nim wiedziec? - zastanawiala sie Ulka. - Moze pomysl wyswatania Beaty i Jacka nie jest tak dobry, jak jej sie poczatkowo zdawalo? - Zawziecie szorowala garnek. - Moze Beata ma racje? Moze Jacek powinien sobie znalezc jakas mila dziewczyne? Bzdury! Beata jest sympatyczna i pogodna osoba, nawet jesli sama o tym nie wie. Tym bardziej powinna jechac na ten slub i zakonczyc sprawy rodzinne w taki czy inny sposob, a jesli ten detektyw pomoze - to daj mu Boze zdrowie i uchowaj od wszelkiego zlego. Ulka byla przekonana, ze Beata nie powiedziala jej wszystkiego. Widziala tesknote w oczach przyjaciolki podczas wszystkich swiat, ktore spedzala z jej rodzina. - Tak - powiedziala zdecydowanie. - Beata i Jacek to swietny pomysl.
Beata zapamietale szorowala sie pod prysznicem, jakby chciala zedrzec z siebie nie tylko skore, ale i przeszlosc. Co za tupet! - myslala ze zloscia. Po tym wszystkim... Zadnego listu. Zadnego przepraszam. Tylko zwykle zaproszenie, jakie wysyla sie komus obcemu. Ta bezosobowosc i chlod byly charakterystyczne dla jej rodziny, ale tym bardziej upewniala sie w przekonaniu, ze samo zaproszenie stanowilo tylko pretekst, zeby zwabic ja do domu i uspic jej czujnosc... Jezus Maria! Oparla glowe o sciane, pozwalajac, by goraca woda splywala jej jeszcze chwile po plecach, zanim wyszla z kabiny. Przeciez nie wybieram sie na wojne! Moze to ze mna jest cos nie tak? - myslala. Zawsze doszukuje sie ukrytych motywacji, podtekstow... To moi rodzice. A przynajmniej jedno z nich. Szarpnela wlosy szczotka, kierujac na nie strumien goracego powietrza suszarki. - No tak - westchnela ciezko, patrzac w lustro. - Nie nalozylam odzywki. Siano. Trudno, na konkurs pieknosci sie nie wybieram. Narzucila na ramiona szlafrok i przeszla do pokoju. Wlaczyla komputer. - Nie - pomyslala - to nie jest galazka oliwna. Zapomnieli o mnie, gdy tylko drzwi zamknely sie za moimi plecami.
Beata zaciekle uderzala palcami w klawiature, gdy Ulka weszla z lodami.
-Wiem, wiem... Moglas uprawiac dziki seks z Bradem Pittem, a ja wchodze bez pukania, nie szanujac twojej prywatnosci. - Ulka upomniala sie sama i manewrujac taca, biodrem zatrzasnela za soba drzwi. - Ale mam cos, co misie lubia najbardziej...
-Tygryski - poprawila ja Beata, nie odrywajac wzroku od ekranu, na ktorym jakas postac w dlugiej sukni walczyla ze zlotym smokiem.
-Moze i tygryski - zgodzila sie Ulka, siadajac wygodnie na lozku, co w jej wykonaniu oznaczalo utworzenie pagorka z poduszek i koldry, ubicie piescia i szereg innych dzialan, ktorym Beata byla zdecydowanie przeciwna, gdyz wymagaly potem gruntownego scielenia lozka, nieraz poprzedzonego solidnym odkurzaniem, w zaleznosci od tego, co przyjaciolka przyniosla ze soba na tacy. Tym razem Beacie nawet nie chcialo sie komentowac stanu poscieli, o jej taktownym milczeniu przesadzil fakt, iz to ona miala sprzatac po posilku, a nie Ula, ktora ja wlasnie wyreczyla. No coz - pomyslala. Gdybym byla zlosliwa powiedzialabym, ze jaki posilek, takie sprzatanie...
-Kuchnia nie musisz sie klopotac... - Zadowolona z siebie Ulka maczala chrupki w lodach czekoladowych.
-Wiem. Przepraszam. Jestem okropna. Ale to miala byc tylko chwila.
-Wiem, wiem. Gdy stwierdzilas, ze pora isc do lozka, bo rano trzeba wczesnie wstac, wlasnie zadzwonil budzik... Nigdy nie zapomne twojej pierwszej nocy przy komputerze i to nie przy pracy. - Ulka rozesmiala sie. Beata uwielbiala gry komputerowe.
-Humor ci dopisuje - zauwazyla Beata, ograbiajac skarbiec pokonanego bagiennego smoka i rozgladajac sie uwaznie za jaszczurzymi ludzmi.
-Owszem. Te lody sa wspaniale. Wiele do szczescia mi nie trzeba. A ty moglabys zmienic w koncu te gre. Widze, ze grasz wciaz w to samo. Przysieglabym, ze te scene widzialam jakis miesiac temu, tylko nie nosilas wtedy halki.
-To nie halka, wariatko! Ostatnio bylam paladynem, a teraz jestem magiem ognia!
-Mnichem? Swietny wybor - stwierdzila Ulka. - Zwlaszcza jesli wziac pod uwage twoje bogate zycie towarzyskie...
-Dowcip ci sie wyostrzyl - zauwazyla Beata. - Ale nic z tego. Nie umowie sie na randke z twoim bratem.
-A co masz mu do zarzucenia?
-Poza tym, ze jest z toba spokrewniony? Zupelnie nic.
-A kiedy ostatnio sie z kims umowilas? - Ostatnia uwage puscila mimo uszu, wolala nie zglebiac ukrytego sensu.
-Jezu! Jestes jak rottweiler. Jak wbijesz w cos zeby, to nie puscisz - skrzywila sie Beata, nie odrywajac wzroku od monitora. Glupio byloby roztrzaskac sie o skaly. - Bylam na randce dwa tygodnie temu! - oznajmila z triumfem, ktory nie mial nic wspolnego z randka, raczej z tym, co dzialo sie na ekranie.
-No dobrze, zapytam inaczej... Kiedy ostatnio umowilas sie z kims sensownym?
-Nie ma sensownych facetow. Wyjechali do Irlandii.
-Przestan - skrzywila sie Ulka, nie mogac jednak opanowac chichotu.
-Mowie powaznie. - Beata wziela do rak miseczke z lodami i oblizujac lyzeczke, kontynuowala. - Albo sa juz zajeci, albo na emigracji. A moze po prostu mam pecha i umawiam sie z dupkami?
-Umawiasz sie z facetem raz, najwyzej dwa, choc nie mam pojecia, dlaczego niektorzy dostepuja zaszczytu drugiej szansy, skoro i tak ich potem splawiasz...
-Po prostu zostajemy przyjaciolmi - przerwala jej Beata. - Nawet jesli to dupki.
-Hmmm... i ty juz po pierwszej randce mozesz stwierdzic, kto jest kto?
-Moge. - Beata ponownie uruchomila gre.
-To po co druga randka?
-Bo jak facet jest niesmialy, to trzeba mu sie przyjrzec uwazniej.
Ulka z oslupieniem przygladala sie kolezance. Ale coz, jesli moze istniec spiskowa teoria dziejow, to moze tez istniec teoria Beaty. - "Wlasnie, ale teoria czego?! Randek? Czy dupkow?
-A Darek? - przypomniala sobie przystojniaka, ktory tez jej sie spodobal. - Darek byl niezly, nawet ty musisz to przyznac!
-Jaki Darek? - probowala przypomniec sobie Beata.
-No ten od reklamy... podobny do Hugh Jackma-na...
-T...aaaak - rozwlekle wycedzila Beata, udajac, nieudolnie zreszta, Johna Wayne'a. - I to byl jego glowny problem. Myslal, ze mu to wystarczy...
-Jestes okrutna. - Ulka z udawanym oburzeniem zaczela wcinac lody Beaty. Upewniwszy sie, ze nie protestuje, drazyla dalej. - Jacek wprawdzie nie wyglada jak Hugh Jackman...
-Poddaje sie, naprawde. - Beata bezradnie rozlozyla rece. - Obiecuje, ze spotkam sie z Jackiem...
-Naprawde? - Ulka podskoczyla z radosci. - Super! Zaufaj mi. Znam sie na facetach, wiec...
Beata parsknela smiechem i zaklela po chwili pod nosem.
-Cholera, zabili mnie! Nie mozesz mnie tak rozpraszac! - zawolala.
-To moja wina? - oburzyla sie Ulka.
-Dzialasz jak magnes na wszystkich nieudacznikow, oszustow i naciagaczy. - Beata wybuchnela, zmieniajac temat. - To, ze jeszcze nam nikt mebli nie wyniosl, zawdzieczamy tylko temu, ze przed wspolnym zamieszkaniem obiecalysmy sobie nie dawac nikomu kluczy!
-Przesadzasz... poza tym teraz jestem grzeczna. Z nikim sie nie umawiam i nie robie zadnych innych glupot.
-To dlaczego mam wrazenie, ze to cisza przed burza?
-Bo ty nie wierzysz w ludzi - skwitowala Ulka.
-We wszystkich na pewno nie, ale w ciebie tak. Wierze, ze znajdzie sie ktos godny zaufania, kto jest ciebie wart.
-Moglabys chociaz na mnie spojrzec, kiedy to mowisz - pozalila sie.
-Ula, prosze cie, tylko sie nie uzalaj nad soba. Naprawde nie masz powodu. Jestes mloda, wyksztalcona, masz dobra prace, dobre serce, jestes zabawna...
-Naiwna...
-To niestety tez - przyznala Beata. - Ale czasami warto sie sparzyc, niz zyc w zupelnej pustce. A jak nam sie nie uda, to zestarzejemy sie razem z gromadka kotow. Co ty na to?
-Wariatka! - parsknela. - Nie mam zamiaru sie z toba zestarzec! Mam zamiar wyjsc za maz i miec gromadke dzieci, nawet gdyby ich ojciec mial byc zwyklym dupkiem.
Beata, znajac humory przyjaciolki i jej impulsywnosc, smiala sie z tej tyrady. Co nie zmienialo faktu, ze Ulka naprawde dzialala jak magnes - ciagnely do niej typy wszelakiego autoramentu jak pszczoly do miodu. A ostatnio trafil sie truten, ktory zostawil ja nie tylko ze zlamanym sercem, ale i pustym kontem. Beata nalegala, zeby zglosic to na policje, ale Ulka wstydzila sie, glownie przed rodzicami.
-A ty lepiej zalatw sobie urlop, bo mam zamiar jutro z samego rana powiedziec bratu, ze jedzie z toba na slub twojej marnotrawnej siostry. - Zdanie to zostalo lekko przygluszone przez zatrzaskujace sie drzwi. Ulka uciekla z pokoju, zanim przyjaciolka zdazyla zaprotestowac. W koncu zgodzila sie tylko z nim spotkac, kilkudniowy wyjazd to nie to samo.
Beata wrocila do gry. Postanowila, ze jutro po prostu podziekuje Jackowi za dobre checi i bedzie po sprawie. Nie miala zamiaru nikogo ze soba zabierac. Pojedzie sama i juz. Co do jednego Ulka ma racje - pewne sprawy nalezy rozwiazac, bo inaczej beda wlokly sie za nami przez cale zycie. Rzucajac sie w wir walki z ogrami, usmiechnela sie - gdyby jej koledzy z pracy wiedzieli, czym zajmuje sie w wolnym czasie, docinkom nie byloby konca. Swoje nowe hobby zawdzieczala bratu Ulki, dwunastoletniemu Romkowi, ktory po wypadku na rolkach - wpadl do fontanny i zlamal sobie dlon w nadgarstku - wykorzystywal kogo sie dalo w charakterze zastepczej dloni, glownie do gier komputerowych. Beata nawet sie nie spodziewala, ze ten wirtualny swiat ja tak wciagnie. To byl przede wszystkim swietny relaks. Gdyby tylko zycie bylo takie proste - pomyslala, uciekajac po stromych graniach przed scigajacymi ja smoczymi zebaczami.
Punktualnie o osmej rano Beata siedziala nad sterta dokumentow w pokoju, ktory dzielila z kolega rewidentem i dwojka stazystow. Tomek, jak zwykle zaspany, przecieral oczy, probujac przestawic sie na tryb dzienny. Beata podejrzewala, ze maja podobne hobby, tylko ze ona jeszcze kontroluje czas spedzany przy pulpicie. Byl swietnym specjalista finansowym, ale strasznym balaganiarzem. W najlepsze dni jego biurko wygladalo, jakby przeszedl przez nie tajfun, a ich gabinet byl jedyny, w ktorym na parapecie nie bylo nawet marnego kaktusa, gdyz zajety byl przez akta, ksiazki, czasopisma i Bog wie co jeszcze. Skoro on potrafil sie tam odnalezc, to Beata nie widziala powodu, dla ktorego mialaby ingerowac w styl pracy kolegi. Na wszelki wypadek jednak nigdy nie dotykala zadnej z jego rzeczy z obawy przed katastrofa w postaci zalewajacych ja dokumentow.
Pewnie znowu ma problem z odwolaniem albo skarga - pomyslala z westchnieniem, przygladajac sie wyraznie zrozpaczonemu koledze. Swiatem Tomka byly liczby. Sformulowanie kilku zdan slowem pisanym sprawialo mu spore trudnosci. Ciekawe, jak oswiadczyl sie Monice, pewnie kodem cyfrowym - pomyslala z rozbawieniem, spogladajac na zmierzajacego do jej biurka kolege.
-Widze, ze jestes zajeta... - wydusil zaklopotany.
-Owszem, ale moge poswiecic ci chwile.
-Doskonale. - Tomek sie rozluznil. - Ale jesli przeszkadzam... - zastrzegl - to ja moge pozniej...
-W czym moge ci pomoc?
-Bo jesli ci przeszkadzam, to ja moge pozniej...
-Tomek! O co chodzi?!
-Tak, zdenerwowalem cie. Nie chcialem. Przeszkadzam ci i tak ogolnie... - zaczal sie platac coraz bardziej czerwony, przecierajac nerwowo okulary.
Beata opadla na biurko w dramatycznym gescie oslabienia. Pamietaj - myslala. To geniusz. A geniuszom nalezy wiele wybaczyc. To, ze zyje w swiecie alternatywnym, powoduje problemy z nawiazywaniem kontaktow. Pamietaj, ze go cenisz i lubisz, i masz zamiar wrobic w zastepstwo na czas wyjazdu... - Podniosla glowe, wzdychajac ciezko.
-Wszystko w porzadku, naprawde. Nie jestem zla i wcale mi nie przeszkadzasz. Wiec usiadz, prosze, i powiedz, o co chodzi?
-Skarga - powiedzial dramatycznym tonem, siadajac z mina meczennika na brzegu krzesla.
-Nie ma sprawy. - Lubila skargi do Naczelnego Sadu Administracyjnego. Wymagaly precyzji, zwiezlosci i logicznego argumentowania. Byly znacznie bardziej interesujace niz polemiki z urzednikami skarbowymi, zwykle dosc monotematycznymi.
-Przygotuj mi akta i krotkie streszczenie. Na kiedy to ma byc?
-Na jutro - wydusil jeszcze bardziej nieszczesliwy i purpurowy Tomek.
-Jutro jest sobota oslablym glosem zauwazyla Beata, obawiajac sie, ze wlasnie rozpoczal sie zwrotny okres w dziejach tego gabinetu, ktory zostanie zakonczony nagla smiercia kolegi. Jak zawsze czekal na ostatnia chwile, liczac, ze koniec swiata nastapi, zanim minie termin wniesienia do sadu pisma. Jak mnie zamkna, to przynajmniej rozwiaze sie problem wyjazdu - pomyslala. Wprawdzie w moim zawodzie siedzi sie na ogol z innego paragrafu, ale...
-No tak, zapomnialem. To znaczy, ze trzydziesci dni mija w poniedzialek. - Tomek, pokonawszy jakanie, usilowal sie usmiechnac i pocieszajaco stwierdzil: - Ale sprawy rachunkowe zrobilem juz dawno, chodzi tylko o oprawe...
-Tomasz! - powiedziala stanowczo. - To nie jest oprawa literacka! Sad ma otrzymac logicznie sformulowane wnioski i uzasadnienie. Nie mozesz po prostu wyslac bilansu w nadziei, ze ktos sam sie zorientuje, czego chcemy! Dlaczego tak pozno?! Czy kiedys odmowilam ci pomocy? A ty zawsze skradasz sie, jakbym miala weze na glowie zamiast wlosow.
-To byla Meduza - powiedzial Tomek. Widzac nagle zaskoczenie kolezanki, dodal wyjasniajaco: - Ta z wezami na glowie to byla Meduza. Byla jedna z gorgon. To z mitologii...
Beata przymknela oczy.
-Niewazne, co to bylo, dzisiaj sie tym nie zajme. Zrob streszczenie sprawy, zebym miala jakies pojecie. Wyglada na to, ze sobote i niedziele spedzimy tutaj. - Beata nie zamierzala sama zarywac weekendu. - Chyba nie miales innych planow? - dodala, nie mogac sobie darowac drobnej zlosliwosci.
-Nie, nie - pospiesznie zaprzeczyl. - Dzieki, naprawde. Wiem, ze powinienem wczesniej, ale od poniedzialku jestes wyraznie nie w sosie. Odnosze wrazenie, ze to przez twoja nowa stazystke...
-Wlasnie, gdzie ona jest? Powinna byc juz od pol godziny - ze zmarszczonym czolem zauwazyla Beata. - Pani Hanno - zapytala, polaczywszy sie telefonicznie z sekretariatem. - Czy pani Kinga juz przyszla?... Tak?... Dobrze, dziekuje pani... Nie ma jej. - Odlozyla sluchawke. - Ostrzegalam ja, ze jeszcze jedno spoznienie i sie pozegnamy.
-Ale to siostrzenica dyrektora dzialu! - Tomek zszokowany patrzyl na kolezanke.
-I co z tego? Jest nieuwazna, nie mozna na niej polegac, nie wykonuje najprostszych polecen. - Beata kasliwie kontynuowala. - Nie ma dnia, zeby nie walnela gafy takiego kalibru, ze caly dzial sie smieje. Nikt jej nie chce. Dyrektor wcisnal mi ja, twierdzac, ze wymaga cierpliwosci, a ja mam jej pod dostatkiem. Pomylil cierpliwosc z opanowaniem. Tego pierwszego nigdy nie mialam, a drugiego zaczyna mi brakowac juz od srody. Przez te dziewczyne zaczynam odkrywac w sobie sklonnosci samobojcze i mordercze. Jeszcze sie nie zdecydowalam, ktorych jest wiecej... Poza tym rozmawialam z dyrektorem na jej temat. Twierdzil, ze to przysluga dla siostry i ze bedzie mi niewymownie wdzieczny, i takie tam glupoty. Przedstawilam mu swoja opinie, ale ona potrzebuje jeszcze dwoch tygodni praktyk, inaczej nie zaliczy roku, a juz wyleciala z kilku miejsc. Zgodzilam sie ja przechowac, ale pod warunkiem, ze to on jej wystawi opinie. Nie zamierzam firmowac wlasnym nazwiskiem...
-Bardzo przepraszam za spoznienie. - Drzwi z impetem uderzyly w sciane, gdy zdyszana dziewczyna wpadla do srodka jak torpeda. - Nie uwierzy pani, co sie stalo...
-Z pewnoscia. Czy pani spoznienie ma zwiazek ze stazem? - chlodno spytala Beata. - Byla pani na poczcie, w urzedzie...?
-Nie, ale...
-Na slubie, pogrzebie, u lekarza?
-Nie, ale...
-Byla pani swiadkiem przestepstwa i policja bez pani pomocy by sobie nie poradzila?
-Nie, ale...
-W takim razie nie interesuje mnie to. Prosze zabrac sie do pracy. Nie przygotowala pani wczoraj dokumentow, o ktore prosilam. Prosze to zrobic teraz. Za chwile mam spotkanie w dziale kadr. Jak wroce, oczekuje, ze beda lezaly na moim biurku. - Beata pospiesznie wyszla z gabinetu. Rozmowa w kadrach na temat jej nieoczekiwanego urlopu nie bedzie nalezala do przyjemnosci, podobnie jak reszta dnia spedzona w towarzystwie Kingi. Problem ze stazystka polega na tym, ze wprawdzie uczy sie na bledach, ale wciaz popelnia nowe. Beata wsiadla do windy i wykrzywila twarz do lustra. Przypomnialo sie jej, ze kolega, ktory pozbyl sie Kingi w ubieglym tygodniu, twierdzil stanowczo, ze nie powinno byc z nia juz zadnych wiekszych klopotow, bo wszystkie mozliwe bledy juz popelnila. Najwyrazniej jednak jej nie docenil. Beata, wysiadajac z windy, juz sie nie usmiechala.
-Jezu! Co za zolza! - Kinga zaczela kserowac ostatni komplet dokumentow. - Jak ty mozesz z nia pracowac?
Tomek podniosl wzrok z niedowierzaniem. Nie dosc, ze zwrocila sie do niego per ty, co bylo nie na miejscu, to jeszcze krytykowala jego kolezanke i to w wyjatkowo chamski sposob. Glupota tej dziewczyny byla wrecz legenda. Po kazdym dniu pracy Kingi koledzy chloneli jego opowiesci z otwartymi ustami, zasmiewajac sie do lez.
-Pani Beata jest sympatyczna osoba, niezwykle zdolna i kompetentna. A pani, pani Kingo, powinna sie od niej uczyc! I ma pani szczescie, ze nie mam zwyczaju powtarzac takich rzeczy kolegom z pracy, bo mialaby pani za soba kolejny nieukonczony staz! - zakonczyl z emfaza, zadowolony, ze sie nie zajaknal i ze stanal w obronie kolezanki, ktora nieraz ratowala go przed docinkami kolegow.
Dwa dni wolnego, a taka przeprawa! - Beata uderzala w klawisze z predkoscia swiatla. Musiala zakonczyc terminowe sprawy. Sprawy nagle i awaryjne zalatwi Tomek. Byle nic nie zlecal Kindze - pomyslala, przerywajac prace i obserwujac poczynania stazystki, ktora kleczala na podlodze wsrod sterty akt, ze lzami w oczach, przynajmniej od kwadransa.
-Co pani robi, pani Kingo? - Beata nie mogla powstrzymac sie od pytania, gdyz wprawdzie akta niektorych klientow mogly przyprawiac o lzy rozpaczy czy zawrot glowy, ale stazystki nie podejrzewala o taka wrazliwosc.
-Ja? - Dziewczyna wyraznie sie zdenerwowala.
-Tak, pani...
-Sprzatam!
-A dokladniej? - Beata drazyla temat.
-No... fiszki przyczepiam, wie pani, te wyslane... Beata przez chwile przygladala sie zdezorientowana.
Tomek przerwal prace, przewidujac, ze szykuje sie jakas heca, i zastanawiajac sie jednoczesnie, jak mozna miec cos, co sie wyslalo.
-Fiszki?
-No... wie pani, sekretarka przyniosla. Te od listow poleconych.
-Czy wpiecie dowodow nadania sprawia pani problem? - uprzejmie zainteresowala sie Beata.
-Bo nie pamietam, ktore sa ktore - placzliwie przyznala sie Kinga.
-Nie musi pani pamietac. Wystarczy zerknac na ostatnie pismo w sprawie. Bedzie tam znak sprawy i adres urzedu. Taki sam jak na dowodzie nadania.
-Ale ja pochowalam wczoraj akta i teraz nie pamietam, ktore to byly...
-Tlumaczylam pani, ze nie chowamy akt do szafy, dopoki nie dostaniemy z sekretariatu dowodow nadania. Tam jest polka, na ktorej skladamy sprawy w toku. - Beata czula ogarniajacy ja gniew. Tym razem przynajmniej nie zgubila akt, ale skoro ta dziewczyna na najprostsze czynnosci potrzebowala tyle czasu...? Beata ze spokojem, ktorego nie czula, powiedziala: - Mam nadzieje, ze bedzie pani na przyszlosc pamietac. A teraz prosze dokonczyc te prace i akta z wpietymi dowodami nadania przedlozyc mi do sprawdzenia, czy dopasowala je pani prawidlowo. Jak pani skonczy, to prosze wziac akta spolki Z., wprowadzic do programu odsetkowego wszystkie zalegle faktury i obliczyc odsetki karne. - Wrocila do pracy, nie zwracajac juz uwagi na poczynania Kingi, co jednak okazalo sie bledem.
Tomek podszedl do Beaty i cicho spytal:
-Nie moglas jej powiedziec, zeby sprawdzila wczorajsze zestawienie spraw? Bez tego bedzie sie meczyc z tymi fiszkami do konca dnia.
-Nie - rowniez szeptem odezwala sie Beata. - Ta dziewczyna jest tu juz ponad dwa miesiace i nadal nie pamieta najprostszych rzeczy. Jesli jej to powiem, w poniedzialek zrobi ten sam numer. Jak sie pomeczy, to moze zapamieta... Swoja droga - dodala po chwili - nie uwazasz, ze powinna wiedziec, ze liste spraw przeznaczonych wczoraj do wyslania bedzie miala w zestawieniu, ktore sama wczoraj uzupelniala?
Tomek parsknal smiechem i wrocil do biurka. Po godzinie zniecierpliwiona Beata zlamala sie i poinformowala stazystke, w jaki sposob moze sobie pomoc. Obawiala sie, ze zestawienia odsetek moze sie po prostu nigdy nie doczekac.
-Pani Kingo, kiedy bedzie gotowe zestawienie?
-Juz koncze, pani Beato. Musze tylko znalezc odsetki ustawowe za ubiegly rok, bo czytalam, ze cos sie zmienilo.
-Ale po co ma ich pani szukac? - zdziwila sie Beata. - Przeciez sa wprowadzone do programu. Wystarczy tylko wpisac kwoty naleznosci, termin platnosci i termin faktycznej zaplaty, a program sam obliczy pani odsetki, z uwzglednieniem stop procentowych.
-Nie powiedziala pani, ze program policzy! - oburzyla sie Kinga.
-Chce pani powiedziec, ze liczy je recznie?! - Beata czula sie z lekka oszolomiona. - Przeciez powiedzialam wyraznie, ze ma pani wprowadzic zalegle faktury do programu odsetkowego! To chyba logiczne, ze program odsetkowy sluzy do obliczania odsetek, pod warunkiem oczywiscie, ze wprowadzilo sie tam odpowiednie dane - zimno stwierdzila Beata.
-Nieprawda, kazala mi pani policzyc odsetki. A ja nie moglam znalezc kalkulatora i...
-Pani Kingo! - przerwala Beata ten absurdalny slowotok. - Przed rozpoczeciem stazu odbyla pani u nas szkolenie dotyczace obslugi naszych programow finansowo-ksiegowych. Powinna wiec pani doskonale wiedziec, do czego sluzy program odsetkowy. Pomijam juz oczywiscie fakt, ze nie musiala pani poszukiwac kalkulatora, bo ma go pani w komputerze! O czym z pewnoscia wie kazdy... - Beata czula, ze zaraz eksploduje. - Kazdy!- dokonczyla po chwili, z trudem powstrzymujac sie przed inwektywa.
-Ale on nie dzialal! - buntowniczo stwierdzila Kinga.
-Stukalam w cyferki i stukalam, i nic. Nie chcialam pani mowic, bo uznalaby pani, ze popsulam klawiature!
Beata oslupiala. Pierwszy raz w zyciu rozumiala, co to znaczy czuc pustke w glowie. Gorzej - miala wrazenie, ze uczucie pustki ogarnia