RUDNICKA OLGA Martwe Jezioro OLGA RUDNICKA Beata Rostowska, stojac przed drzwiami biura detektywistycznego, bila sie z myslami. Dobrze znala agencje Knap & Wspolnicy. Firma, w ktorej pracowala, czesto korzystala z jej uslug. Radoslaw Knap zajmowal sie wykrywaniem oszustw finansowych, wyszukiwaniem ukrytego majatku oraz rozwiazywaniem podobnych spraw. Beata przyszla dzis w sprawie prywatnej. Miala nadzieje, ze nawet jesli Knap nie zainteresuje sie jej przypadkiem, to moze poleci inna wiarygodna agencje, ktora nie bedzie zwodzic jej miesiacami i wyciagac pieniedzy za rzekome postepy. Problem, ktory ja nurtowal, wymagal rozwiazania, a nie uzerania sie z niekompetentnymi osobami.Knap ze wspolczuciem przygladal sie siedzacej naprzeciwko mlodej kobiecie. Sprawa byla standardowa, co wcale nie znaczy, ze prosta, zwlaszcza dla osoby bezposrednio zainteresowanej. -Jest pani pewna? -Czego? - Beata zmarszczyla brwi. - Informacji, ktore panu przekazalam? -Nie. Domyslam sie, ze co do faktow nie ma watpliwosci. Inaczej by tu pani nie bylo. Pytam, czy jest pani pewna, ze chce zaczynac te sprawe? -To nie ja ja zaczelam. Ktos zrobil to za mnie, i to jeszcze przed moim urodzeniem. Ja tylko chce znac prawde. -Rozumiem, ale powiedzenie, ze prawda wyzwala, nie zawsze sie sprawdza. -Prosze po prostu powiedziec, czy moze mi pan pomoc? - Beata nie zamierzala wdawac sie w dywagacje filozoficzne. Referujac przed chwila cala historie Knapowi, upewnila sie tylko w swoim postanowieniu. Nienawidzila klamstwa i hipokryzji, bo zbyt dlugo zyla w takim swiecie. Chciala uwolnic sie od przeszlosci, ale najpierw musiala ja naprawde poznac. -Nie moge wziac tej sprawy. To nie moja dzialka. -Rozumiem... Jestem panu wdzieczna za poswiecony czas. - Beata wstala. - Czy moglby mi pan wyswiadczyc uprzejmosc i polecic... -Jakie to mlode pokolenie niecierpliwe - usmiechnal sie Knap. - Prosze pozwolic mi skonczyc. Wspolnicy w nazwie firmy nie wzielo sie znikad. Moj wspolpracownik przyjmie te sprawe. Mamy maly podzial rodzajowy, poza tym jest mlodszy i woli prace w terenie. Ja juz, niestety, preferuje cieple kapcie i wygodny fotel. -Co pozwala panu osiagac niebywale rezultaty. - Opadla z ulga na fotel. Knap byl rzetelny i uczciwy. Podejrzewala, a raczej miala nadzieje, ze wspolnik odznacza sie tymi samymi cechami. Beata przygladala sie uwaznie mezczyznie, ktorego sekretarka wprowadzila do gabinetu. Wysoki, szczuply, krotko ostrzyzony brunet sprawial przyjemne wrazenie. Knap zapewnial, ze wspolnik jest synem jego przyjaciela, z ktorym przez lata prowadzil biuro. Przemek Macierzak odziedziczyl udzialy w spolce, ale nie to przesadzalo o jego kwalifikacjach. Pracowal dziesiec lat w policji w wydziale kryminalnym. Zrezygnowal po szczegolnie brutalnej sprawie zabojstwa dziecka. Nie potrafil juz odnalezc sie w tej pracy i zaczal pomagac ojcu, zaraz po tym jak uzyskal licencje prywatnego detektywa. Byl godny zaufania i dyskretny. Knap krotko zreferowal sprawe wspolnikowi. -W pierwszej kolejnosci w takich sytuacjach sprawdzamy mozliwosc adopcji, ale takie informacje moze pani uzyskac sama. Nie musi pani korzystac z uslug biura. - Macierzak probowal zniechecic przyszla klientke. -Wiem. Nie mam na to jednak czasu, nie mam tez ochoty na te cala biurokracje. Wolalabym, zeby pan sie tym zajal. - Beata byla zdecydowana. Nie znala wprawdzie wspolnika Knapa, ale robil dobre wrazenie, poza tym inne biuro nie wchodzilo w gre... Tutaj znala zleceniobiorce, w innej sytuacji musialaby zaufac nieznanej firmie, a zaufanie przychodzilo jej z trudem. -Dobrze. Nasz prawnik przygotuje odpowiednie dokumenty. Prosze mi tylko powiedziec, czy jesli sie okaze, ze nie jest pani dzieckiem adoptowanym, zyczy pani sobie dalszego prowadzenia sprawy? -Oczywiscie. Chce poznac prawde. -To moze nie byc takie proste. Jesli w gre wchodzi zdrada malzenska, odnalezienie po latach winowajcy moze byc niemozliwe, zwlaszcza ze urodzila sie pani, jesli dobrze zapamietalem, w Stanach. -Owszem, ale matka byla tam tylko pol roku. Do poczecia musialo dojsc w Polsce - oznajmila beznamietnym tonem, nie zwracajac uwagi na zmieszanie detektywa. Zawsze lubila nazywac sprawy po imieniu. Krazenie wokol tematu uwazala za strate czasu. -Nie chcialaby pani jeszcze tego przemyslec? Z doswiadczenia wiem, ze takie sprawy sa trudne, burza zycie rodzinne. Powinna pani zdawac sobie sprawe z konsekwencji... -Ja nie mam zycia rodzinnego - przerwala mu bezceremonialnie. - I chce wiedziec dlaczego. Jestem wdzieczna za troske, ale nie mozna zburzyc czegos, czego nie ma, i czego w zasadzie nigdy nie bylo. Macierzak przyjal uwage w milczeniu. Sprawy rodzinne zawsze byly trudne. Do biura nie przychodzili ludzie szczesliwi, lecz zdesperowani. -Co za dzien - pomyslala Beata, wjezdzajac na parking. Byl chlodny pazdziernikowy wieczor, swiatla latarni rozjasnialy mrok, kladac dlugie cienie na alejkach parku i plytach chodnikowych. Mieszkala na tym osiedlu od roku razem z przyjaciolka, z ktora znaly sie od czasow studenckich. Mialy szczescie. Trzypokojowe lokum udalo im sie wynajac od starszej pani, ktora wyjechala do Niemiec do corki. Wolala nie sprzedawac mieszkania, na wypadek gdyby "zlota jesien" u corki okryla sie patyna albo sniedzia. Beata nie byla pewna, ktory ze szlachetnych metali czym sie pokrywa. Zasadniczo chodzilo o to, ze starsza pani wolala zabezpieczyc sobie tyly, na wypadek gdyby zycie za granica jej nie odpowiadalo. Poza tym dodatkowe fundusze z wynajmu stanowily "kieszonkowe" do skromnej renty, jak zwykla mawiac. To kieszonkowe nie bylo wcale az tak male. Ale w gruncie rzeczy nie mialy powodu do narzekan. Kuchnia polaczona z pokojem jadalnym, ktory pelnil zarazem funkcje salonu, wspolna lazienka i dwie niewielkie sypialnie gwarantowaly wygode i poczucie prywatnosci, czego wprawdzie jej przyjaciolka i wspollokatorka nie mogla pojac i ustawicznie buszowala po jej szafie, a to w poszukiwaniu paska od spodni, a to torebki. Beate troche to irytowalo, ale zasadniczo nie miala tajemnic, a w szafie nie chowala rozkladajacych sie zwlok. Dopoki Ulka trzymala sie z daleka od jej komputera, dokumentow i rzeczy bardziej osobistych niz obuwie czy nowa torebka, wbudowanie sejfu w sciane nie bylo konieczne. Beata tak naprawde dziekowala losowi za przyjaciolke, ktora znosila jej humory i dzielila sie z nia wlasna rodzina. Czasem az za bardzo, pomyslala z ironia. Ciekawe, jak dlugo uda mi sie unikac tych nieudolnych prob wyswatania mnie z jej bratem... - zastanawiala sie, wyciagajac torby z zakupami z bagaznika. -Do diabla - mruknela. - Jak mam sie z tym zabrac? Nie ma sily, bede musiala obrocic dwa razy. - Patrzyla ze zniecheceniem na przeladowana dokumentami aktowke, zsuwajaca sie z ramienia torebke oraz foliowe reklamowki z zakupami spozywczymi. -Dobry wieczor, sasiadeczko! - Az podskoczyla, slyszac za soba belkotliwy pijacki glos. -Panie Zenku! - zawolala z wyrzutem. - Nie moze pan tak sie skradac i ludzi straszyc. -Prosze o... - czknal poteznie, chwiejac sie na nogach - o wybaczenie... Laskawa sasiadeczka poratuje w potrzebie? Co? - ciagnal niezrazony potepiajacym spojrzeniem dziewczyny. - Da pani piataka potrzebujacemu? - dodal, blagalnym spojrzeniem dajac do zrozumienia, ze ten potrzebujacy to wlasnie on. -Panie Zenku... - powiedziala z wyrzutem, patrzac karcaco. - Nie wstyd panu? Pije pan, zebrze i jeszcze straszy ludzi. Ladnie to tak? - Patrzyla surowo na niewysokiego mezczyzne, wiecznie majacego problemy z utrzymaniem pionowej postawy. -Ladnie to moze nie. - Pan Zenek zgodzil sie z opinia sasiadki, co wcale nie znaczylo, ze zamierzal odpuscic. - Ale swoj honor mam i wcale nie ze... ze... wolam o piataka za darmola - wyjakal po chwili z wyraznym trudem. -Ja sasiadeczce pomoge z tymi torebkami. Pod same drzwi zaniose, to bedzie... - znow czknal -...uczciwie zapracowane. Pan Zenek byl w gruncie rzeczy nieszkodliwym pijakiem, ale jego zona nie miala z nim lekko - juz od kilku lat samodzielnie utrzymywala ich oboje, dorabiajac szyciem do skromnej renty. -To jak bedzie, sasiadeczko? Bo koledzy czekaja... -Pan Zenek uznal za stosowne przypomniec o sobie zamyslonej dziewczynie. -Dobrze, dobrze - zgodzila sie z westchnieniem. - Ale tylko do klatki. Ze schodami sobie poradze. -Ale ja pod same drzwi mieszkanka moge zaniesc -zaoferowal sie rycersko. -Tak, panie Zenku. Tylko kto zaniesie pana? - Z ubolewaniem pokrecila glowa, zywiac uzasadnione podejrzenie, ze schody dla pana Zenka to aktualnie przeszkoda nie do pokonania. - Do klatki wystarczy - powiedziala stanowczo. -Bo ja zawsze mowilem - pan Zenek tylko dzieki torbom zachowywal pion - ze z pani to dobra kobieta, nie to, co moja zona, swiec Panie nad jej dusza... -Alez panie Zenku! - Beata az zatrzymala sie ze zdumienia na srodku parkingu. - Przeciez pana -Owszem - zgodzil sie pan Zenek. - Ale to zla kobieta i musze modlic sie za jej dusze juz teraz. Beata parsknela smiechem. Pijak byl uciazliwy jak rzep i trudno bylo sie go pozbyc, ale nie mozna bylo go nie lubic. Podobno rozpil sie dopiero kilka lat temu, kiedy najstarsza corka zginela w wypadku samochodowym, co wcale nie znaczy, ze wczesniej stronil od kieliszka. -Panie Zenku, nie powinien pan tyle pic - westchnela, zdajac sobie sprawe, ze zadne napomnienia nie pomoga, zwlaszcza ze sama wlasnie zgodzila sie wspomoc jego nalog. - Dziekuje za pomoc - powiedziala, otwierajac drzwi prowadzace do wnetrza budynku. - Prosze tu polozyc. Dalej sama sobie poradze albo poprosze kolezanke, to zejdzie... Juz daje tego piataka... -Dziekuje, sasiadeczko, dziekuje - zaczal sie klaniac, probujac niezdarnie pocalowac w reke Beate, ktora pospiesznie zaczela podnosic torby, chcac uniknac sliniacego sie ze szczescia sasiada. -I prosze pozdrowic kolezanke - perorowal pan Zenek. - Prosze powiedziec, ze tylko slowo... tylko slowo - zajaknal sie z wrazenia - a ja tu na kolana padne... i... -Tak, tak. Wierze panu. Na pewno powtorze. Ale prosze... - Beata probowala zakonczyc te rozmowe. - Koledzy na pana czekaja - rzucila desperacko, w nadziei ze wreszcie uda jej sie uwolnic od niechcianego towarzystwa. -Aaa... koledzy to rzecz swieta - wymamrotal, odwrocil sie gwaltownie i chwiejac sie na nogach, pomaszerowal w strone parku. -I w tym problem - mruknela Beata, wzdychajac z ulga. - Koledzy - prychnela. Wszyscy do AA powinni trafic, i to najlepiej w pasach, pomyslala. -Jestem! - krzyknela, opierajac sie ciezko o drzwi, ktore na szczescie zatrzasnely sie same. - Pomoz mi z tymi torbami, bo juz trace czucie w palcach! Ula wynurzyla sie z kuchni w kucharskim fartuchu, spogladajac z wyrzutem na spocona i zaczerwieniona przyjaciolke. -Nareszcie - powiedziala, biorac torby i maszerujac energicznie do kuchni. - Juz myslalam, ze wystawili cie w sklepie jako eksponat... Mialas ciezki dzien w pracy? - spytala z naglym przyplywem wspolczucia, widzac posrod zakupow swoje ulubione chipsy serowe. -Malo powiedziane - westchnela Beata, niosac reszte pozostawionych pod drzwiami reklamowek. Aktowke, torebke i buty porzucila w przedpokoju. - Mamy nowego klienta - kontynuowala, wchodzac do kuchni i stawiajac torby na stole. - Chce kupic spolke w likwidacji, ale w papierach jest taki balagan, ze nikt nie moze dojsc, co to wlasciwie za twor i do czego sluzy. Rzucili nam to dzisiaj, chociaz wlasciwie powinnam powiedziec, ze rzucili mnie na pozarcie. Czuje sie, jakby ktos mnie znokautowal. -Nie ma sposobu, zeby to jakos bezproblemowo zalatwic? -Oczywiscie, ze jest. Rozpalic wielkie ognisko - kasliwie rzucila Beata, patrzac na przyjaciolke z dezaprobata. - Gdyby to bylo takie proste, nie potrzebowalby firmy doradczej... -Fakt, to bylo glupie pytanie - zgodzila sie radosnie Ulka, dobrawszy sie do chipsow. Chrupiac glosno, rzucila mimochodem: - Powinnas przejrzec poczte. Przyszlo do ciebie cos z domu. Na pewno jakies dobre wiadomosci. Beata popatrzyla ze zmarszczonymi brwiami na Ulke i spytala podejrzliwie: -Skad pomysl, ze to dobre wiadomosci? -No wiesz?! - obruszyla sie przyjaciolka. - Nie otwieram przeciez twojej poczty! Nie patrz na mnie, jakbym popelnila zbrodnie stulecia! Beata wziela koperty lezace na stoliku i zaczela je powoli przegladac. W wiekszosci byly to rachunki, czyli ulubiona korespondencja wszystkich ciezko pracujacych ludzi, z wyjatkiem jednej kredowej koperty. Patrzyla na nia w milczeniu. Od dwoch lat nie miala zadnych wiadomosci z domu. Wyrzucili ja ostatecznie ze swojego zycia i niewatpliwie z ulga odnotowali fakt, ze nie starala sie do niego wrocic. W takiej sytuacji to nie mogly byc dobre wiadomosci. -Ciekawe, skad mieli adres? - mruknela cicho, nie mogac sie zdecydowac na otwarcie koperty. -Na co czekasz? - niecierpliwila sie Ulka. - Dlaczego nie otwierasz? -Dziwie sie, ze ty jeszcze tego nie zrobilas... - rzucila cierpka uwage Beata, caly czas przygladajac sie kopercie. -Tajemnice korespondencji akurat potrafie uszanowac! - oburzyla sie przyjaciolka. Beata popatrzyla na nia i usmiechnela sie lekko. -A mam ci przypomniec, jak... -To sie nie liczy. - Z poczuciem winy Ulka wrocila do kuchenki i zaczela energicznie mieszac porzucony sos, ktory mimo jej wysilkow mial co najmniej dziwna konsystencje i zapach. - To byl wypadek przy pracy... - dodala obronnym tonem. -Jasne. Powiedzmy, ze przyjelam do wiadomosci. -Beata usiadla przy stole, obracajac w dloniach koperte. Jesli ja otworzy, tresc zmusi ja do reakcji, nie bedzie mogla udawac, ze nic nie bylo w srodku. Jesli jej nie otworzy, wciaz bedzie sie zastanawiac, co mogla zawierac. Dalej, idiotko!, ponaglila sie w myslach. Nie badz tchorzem... -Co nie znaczy, ze mnie nie korcilo, rzecz jasna. - Glos Uli wyrwal ja z zamyslenia. - Ale mozesz byc pewna, ze potrafie uszanowac uczucia mojej najlepszej przyjaciolki i... Jeszcze tego nie otworzylas? - spytala zdumiona, odwracajac sie od kuchenki. -Zastanawiam sie, skad maja adres. Mieszkam tu dopiero od roku, a z nimi nie kontaktuje sie od dwoch lat. Nie wysylam kartek, nie dzwonie, nie skladam wizyt. -No wlasnie! - triumfalnie oznajmila Ulka. - Jednak zalezy im na kontakcie z toba. Po co inaczej zadawaliby sobie tyle trudu? -Wlasnie, po co? - Beata nie podzielala entuzjazmu Uli. -Jak nie otworzysz, to sie nie dowiesz. - Przyjaciolka usiadla naprzeciwko i wymierzyla w nia drewniana lycha. -No dalej... Otwieraj albo ja to zrobie! Beata przez chwile przygladala sie Ulce. Niska, okragla blondyneczka, wiecznie wesola, podskakiwala teraz na krzesle z niecierpliwosci i nieukrywanej ciekawosci. Beata rozciela koperte dlugim paznokciem. Przez chwile wpatrywala sie z niedowierzaniem w zawartosc. Po chwili niedowierzanie zaczal zastepowac narastajacy gniew. Zaproszenie na slub na sztywnym kredowym papierze z wykaligrafowanymi zlotymi literami bylo jak cios w policzek! -I co? I co? - niecierpliwila sie Ulka, widzac zmarszczone brwi i nagla bladosc twarzy Beaty. -Pieprzona suka! - warknela Beata, ze zloscia rzucajac list na stol. -Wysoki sadzie, jestem niewinna! - zawolala Ulka, unoszac dlonie do gory, nadal trzymajac drewniana lyche wycelowana teraz w sufit. - Cokolwiek sie stalo... -To nie do ciebie! - Beata zerwala sie gwaltownie i zaczela szperac po szafkach, z trzaskiem otwierajac i zamykajac drzwiczki. -Powiesz mi, o co chodzi? - Ulka przestraszyla sie naglym wzburzeniem zwykle opanowanej wspollokatorki. -Anka zaprosila mnie na slub! - Beata usilowala domknac kolanem zacinajaca sie szuflade. -Swoj? -Oczywiscie, ze swoj! - Rozdrazniona Beata spojrzala na nia jak na idiotke. Przyjaciolka czasami zadawala co najmniej dziwne pytania. -OK, skoro kwestia slubu to taka drazliwa sprawa, daje slowo, ze na swoj cie nie zaprosze. - Ulka probowala rozladowac nastroj. -Co ty...! - Beata zachnela sie. Ulka patrzyla na nia z lekkim usmiechem na ustach. - Przepraszam. - Westchnela ciezko. - Zachowuje sie, jakbys byla czemus winna, a... Zmarszczyla nos. - Chyba cos sie pali...? -Boze, sos! - Ulka rzucila sie do garnka. - Wiesz... - powiedziala po chwili - moim zdaniem to mile. Nie pomyslalas, ze moze to zaproszenie to jak wyciagniecie reki na zgode? -Zgode?! - z niedowierzaniem zapytala Beata. -Jadalne. Prawie - mruknela do garnka i odwrociwszy sie w strone kolezanki, mowila, machajac lyzka. - Sama pomysl. Przez tyle lat cisza w eterze. A teraz zaproszenie na slub... to przeciez -wazna uroczystosc rodzinna i chca, zebys byla z nimi. -Jasne, i dlatego wysylaja mi zaproszenie tydzien przed slubem. Nie dosc, ze mam potwierdzic przybycie, to jeszcze przybyc z osoba towarzyszaca. O prezencie nie wspominam... -Fakt, termin niezbyt fortunny. Ale przeciez sama przed chwila powiedzialas, ze nie mieli adresu. Ustalenie musialo troche potrwac. Moze to dlatego? Czego ty wlasciwie szukasz? - popatrzyla na Beate grzebiaca w lodowce. -Ja? - odwrocila sie. - Niczego. A cos zginelo? -Tak. Zdrowy rozsadek. Ale nie przejmuj sie. To problem globalny. Wyciagnij talerze. Zaraz bedzie kolacja. Albo nie... lepiej usiadz. Ja wyciagne talerze. - Ula krzatala sie po kuchni. Beata poslusznie usiadla i zapatrzyla sie tepo w przestrzen. Dopiero po chwili dotarl do niej bezruch przyjaciolki, ktora zastygla nad kuchenka. -Cos sie stalo? Ulka odwrocila sie z rozpacza na twarzy. -Zapomnialam o makaronie! - Co? -Zapomnialam wstawic makaron! Mamy sos, a nie mamy makaronu! Ryzu!... Niczego! Beata przygladala jej sie chwile z niedowierzaniem. Rozpacz w glosie Ulki brzmiala porazajaco, jakby przed chwila dowiedziala sie, ze zaprzestano produkcji serowych chipsow. Po chwili parsknela smiechem. -Zamiast spaghetti... przypalony sos bez makaronu? Coz za wyborne danie! -To wcale nie jest smieszne - obruszyla sie Ulka. - Po pierwsze, sos wcale nie jest przypalony, a jesli nawet, to w stopniu minimalnym. A po drugie... kazdemu moze sie zdarzyc... -Moze, ale zdarzylo sie tobie. I to nie pierwszy raz. Zreszta, jak mozna przypalic sos tylko troche?! - zasmiewala sie Beata. - Jesli zrobilas to specjalnie, zeby poprawic mi humor... -Co bedziemy jadly? - Ulka nie podzielala rozbawienia przyjaciolki. -Kupilam bagietki. Beda akurat do minimalnie przypalonego sosu. -Jest przypalony - westchnela ciezko. - I to wcale nie minimalnie... Nie ma co sciemniac. - Ulka pociagnela nosem. -Nie szkodzi. Umieram z glodu, zjem wszystko. Przez ten list zupelnie o tym zapomnialam. -Racja. Zreszta jadlysmy gorsze rzeczy. Pamietasz te koszmarne zupki chinskie? Byly super, dopoki nie nauczylysmy sie troche gotowac. Potem moglam sie tylko zastanawiac, jakim cudem dalysmy rade to wcinac?! Dobra, dobra, juz sie zamykam. Jak ty ze mna wytrzymujesz? -Z trudem - z mina cierpietnicy odparla Beata. - Ale moja babcia cierpiala na alzheimera. Jestem przyzwyczajona. -Bardzo smieszne - z ustami pelnymi chipsow wymamrotala Ulka. - Poza tym ty nie masz babci... Swoja droga to swietna kuracja odchudzajaca. Tracisz apetyt na mysl o rodzinie. Moglybysmy to opatentowac. Patrzysz na tort z bita smietana i migdalami... - rozmarzyla sie Ulka -a tu nic. Usmiechasz sie i odchodzisz z godnoscia... -Prosze cie... - zasmiala sie Beata. - Jedzmy. -Jak sobie zyczysz, choc uprzedzam, ze jeszcze nie skonczylam. Ale wazne, ze wreszcie sie smiejesz - cieszyla sie Ulka. -Musze... Smiech to moja jedyna obrona przed obledem. Musze sie zastanowic nad tym wyjazdem - wrocila do tematu. -Fakt. I to szybko. Przeciez jest jeszcze kwestia urlopu, prezentu... to znaczy jesli sie zdecydujesz - poprawila sie szybko. -Wiesz, jak wyglada sytuacja - znow nachmurzyla sie Beata, ale nie przerwala jedzenia, co bylo dobrym znakiem, ze emocje opadly. -Wiem tylko to, co mi powiedzialas, a nie bylo tego wiele - indagowala uparcie Ulka. - Nie moga byc az tak zli... -Moga - z przekonaniem odparla Beata. - A nawet jeszcze gorsi. Prosze cie, nie rozmawiajmy teraz o tym, dobrze? Ula serdecznie wspolczula kolezance, ale nie bylaby soba, gdyby nie sprobowala znowu podjac tematu. -To, co Ania zrobila, bylo podle, to fakt, ale dwa lata to chyba wystarczajaco duzo czasu na... -Na co? - przerwala jej. - Na przedawnienie? Ona nie ukradla mi szminki z torebki, tylko przespala sie z moim chlopakiem, z ktorym bylam prawie trzy lata! -Nie mowie, ze masz zapomniec. Ale moglabys jej wybaczyc... -Nie zamierzam - stanowczo oznajmila Beata. - Przykro mi, jesli czujesz sie rozczarowana, ale widocznie jestem zawzieta i pamietliwa. Bogu dzieki nie jestem msciwa! A to, co sie stalo, to byla przyslowiowa kropla...! -I tak uwazam, ze powinnas przyjac te galazke oliwna... A Robert to byl zwykly dupek! -Moze i tak, ale moj! Wlasny, prywatny, a nie publiczny. I nie mam zalu do niego, tylko do niej! -Nie rozumiem - zdziwila sie. - Jemu wybaczylas, a siostrze nie? -Jego mam gdzies, ale to moja siostra, na milosc boska! I tu nie chodzi o wybaczenie - westchnela ciezko. - My sie wtedy rozstalismy. Robert mi sie oswiadczyl, a ja sie nie zgodzilam. Wsciekl sie. Powiedzial, ze albo slub, albo nic. Wiec powiedzialam... nic. De facto nie byla to zdrada, i nie obchodza mnie jego pobudki, czy chcial mnie ukarac, czy byl zwyklym dupkiem korzystajacym z okazji, bo to nie ma dla mnie znaczenia. Ale Anka nie wiedziala o zerwaniu. Chciala mnie zranic... Wbila mi noz w plecy z usmiechem na twarzy, i to nie jest metafora. -Nie wiedzialam. - Ulka byla zbulwersowana. - Ale dlaczego odwrocilas sie od calej rodziny? -To oni odwrocili sie ode mnie. Powiedziala im, ze ja napastowal. I - podniosla reke, gdy Ulka chciala jej przerwac - zanim zapytasz, klamala. Jestem pewna, bo przylapalam ich na finiszu, ze sie tak wyraze. Nie mam, niestety, zadnych watpliwosci, ktore moglabym rozstrzygnac na jej korzysc. Tak to mowicie wy, prawnicy, zgadza sie? Jakby tego bylo malo, rodzice oznajmili, ze zawsze mialam plebejskie sklonnosci i zadawalam sie z holota. Nie pozwola, zebym plugawila - to cytat - ich dom i nie jestem tam mile widziana. -Beatko, rozumiem, ale to twoja jedyna rodzina. Minelo duzo czasu. Wiele moglo sie zmienic... -T...ak... mojej mamie wyrosly rogi, a ojcu ogon. Teraz juz nie bede miala watpliwosci co do swojego pochodzenia. -Boze, jaka ty jestes zlosliwa - westchnela Ulka. - Ale skoro juz o tym wspomnialas, to ten detektyw sie odezwal? -Nie, ale to musi potrwac, minal niecaly miesiac, od kiedy przyjeli zlecenie. Nie oczekuje cudow... -Wiesz... strata pieniedzy moim zdaniem, gdyby ktos mnie pytal o zdanie oczywiscie, ale nikt nie pyta... zaraz, zaraz... - przerwala swoja przemowe Ulka. - Chyba sie zaplatalam... co to ja chcialam... no wlasnie, nadal nie wiem, skad ten pomysl, ze nie jestes ich rodzonym dzieckiem? To, ze mieliscie konflikty, to jeszcze nic nie znaczy. -Na potrzeby dyskusji przyjmijmy, ze to moje urojenia, dobrze? -A dlaczego ich po prostu nie zapytasz? Skoro i tak jedziesz... -Swietny pomysl, doprawdy - zauwazyla z sarkazmem. -Mamo, tato, gdzie jest bocian, ktory mnie przyniosl? Mam do niego pare pytan. I nie powiedzialam, ze pojade - zastrzegla. - Nie probuj na mnie swoich sztuczek. -Dobrze, dobrze. Poddaje sie. Zrobisz, jak bedziesz chciala. Ale uwazam, ze skoro masz watpliwosci, tym bardziej powinnas jechac, przejrzec dokumenty rodzinne... - spojrzala wyczekujaco. -Jestes pewna, ze to nie ty skusilas Ewe w raju? - usmiechnela sie Beata. -Ja? Nigdy! Co najwyzej moglabym skusic Adama... A skoro mowa o mezczyznach... Moj brat z checia by ci towarzyszyl - wykrzyknela radosnie. - Chyba nie pojedziesz sama?! -Wiedzialam. - Beata wstala i wlaczyla ekspres. - Znowu to samo! Dlaczego uparlas sie, zeby wyswatac mnie ze swoim bratem? -Macie podobne poczucie humoru i w ogole. Ladna para by z was byla... -Ula, kochanie, wierze, ze Jacek jest OK, ale czy nie moglaby sie o tym przekonac jakas mila dziewczyna? Skoro jest taki wspanialy, na pewno bedzie mial wziecie. -Ty jestes mila dziewczyna. Przewaznie - poprawila sie. - No dobrze! Czasami jestes mila, ale Jacek mowi, ze dziewczyna powinna byc interesujaca, bo jak juz bedzie stara i brzydka i seks nie bedzie ich juz krecil, to byloby milo, gdyby mieli sobie cos do powiedzenia! -Skoro Jacek tak mowi. - Beata z trudem ukryla usmiech. -Wlasnie tak. A ty jestes i ladna, i interesujaca, i nie waz sie smiac z mojego brata, i moge ci pozyczyc sukienke - jednym tchem wyrzucila z siebie Ulka. - Wiesz ktora, te wisniowa, co ci sie tak podobala... -Musze przyznac, ze twoja strategia marketingowa powala mnie na kolana. Minelas sie z powolaniem. Powinnas pracowac w reklamie, a nie zajmowac sie prawem autorskim. Dorzuc do tego pantofelki, torebke i swoich rodzicow, a na pewno sie dogadamy - przekomarzala sie Beata, nalewajac kawe do filizanek. -Rodzicow nie oddam. Ale mozemy cie adoptowac, chcesz? -Juz mnie adoptowaliscie - stwierdzila. - I - dodala z powaga - to najlepsza rzecz, jaka mnie mogla spotkac... Nie mam nawet kota... -To akurat kwestia dyskusyjna - ze zlosliwym rozbawieniem skwitowala Ulka. - Jedz! Beata przygladala sie chwile kolezance. Poznaly sie na imprezie studenckiej, i od tej pory przyjaznily. Ulka studiowala prawo, kierunek - jak twierdzila - dla osob bez szczegolnych talentow i zainteresowan, a Beata ekonomie. Po ukonczeniu studiow piec lat temu wynajely wspolnie mieszkanie na obrzezach miasta. Tutaj tez przeniosly sie wspolnie, zarobki wprawdzie pozwolilyby im na samodzielne mieszkanie, ale czuly sie jak siostry. Beacie dobrze mieszkalo sie z przyjaciolka. Zastanawiala sie, czy wtajemniczac ja w szczegoly. Dziewczyna pochodzila z duzej rodziny, pelnej ciotek, wujkow. W jej domu wciaz bylo gwarno i wesolo. Czy mogla zrozumiec, co to znaczy wychowywac sie w domu, w ktorym jedyne cieplo mozna bylo otrzymac od grzejnikow elektrycznych? Zdrada siostry i stanowisko rodzicow tylko ugruntowaly przekonanie, ze oni po prostu jej nie chca. Wiec skad to zaproszenie? Beata bala sie potraktowac je jako przejaw uswiadomionej z opoznieniem milosci. Jej analityczny umysl podejrzewal ukryte motywy, ale na razie nie potrafila znalezc zadnego logicznego argumentu na potwierdzenie swoich podejrzen... -Masz pozdrowienia - przypomnialo sie nagle Beacie. -Od? - Ulka spojrzala na nia pytajaco, zadowolona, ze Beata przerwala, sadzac po minie, ponure rozmyslania. -Od swojego stalego absztyfikanta, oczywiscie. -N...ieee... - jeknela przeciagle Ulka. - Pan Zenek? Uwierzysz, ze nie dalej jak trzy dni temu mi sie oswiadczyl? -Wierze - rozesmiala sie Beata. - Dzisiaj ponowil propozycje. Musze przyznac, ze jest dosc staly w uczuciach. -Daj spokoj, kocha mnie tylko wtedy, gdy jest pijany. -On wciaz jest pijany, wiec moze to gwarancja trwalego uczucia? - ironizowala Beata. -Smiej sie, smiej. - Ulka ostrzegawczo podniosla palec. - Ale dzisiaj twoja kolej na sprzatanie. Ja gotowalam. -Skoro tak twierdzisz. - Wlozyla filizanke do zmywarki. - Przepraszam cie, ale wezme prysznic i dopiero posprzatam, OK? -OK, ale pamietaj, ze jutro ty gotujesz. -I obie powinnysmy byc za to wdzieczne losowi. - Beata uchylila sie zgrabnie przed nadlatujaca scierka. Ulka w zamysleniu zaczela sprzatac naczynia i ukladac je w zmywarce. Z odraza spojrzala na przypalony garnek, nie pierwszy w jej karierze kulinarnej. Beata byla swietna kucharka, choc nigdy nie stosowala sie do przepisow. Jej specjalnoscia bylo cos z niczego, a im wiecej niczego, tym lepiej. Przyjaciolka byla blyskotliwa, precyzyjna - tego zreszta wymagal jej zawod. Byla czlowiekiem, ktory woli sie dokladnie pomylic, niz z grubsza miec racje - jak jakis felietonista okreslil zawod ksiegowego. Beata byla osoba z duzym poczuciem humoru, lecz paradoksalnie - przerazliwie samotna. Trudno bylo sie do niej zblizyc. Miala wielu znajomych, lecz niewielu przyjaciol. Byly przyjaciolkami od kilku lat, ale nawet jej nie udalo przedrzec sie przez ten pancerz. - Jak mozna kogos znac tak dobrze, a zarazem tak malo o nim wiedziec? - zastanawiala sie Ulka. - Moze pomysl wyswatania Beaty i Jacka nie jest tak dobry, jak jej sie poczatkowo zdawalo? - Zawziecie szorowala garnek. - Moze Beata ma racje? Moze Jacek powinien sobie znalezc jakas mila dziewczyne? Bzdury! Beata jest sympatyczna i pogodna osoba, nawet jesli sama o tym nie wie. Tym bardziej powinna jechac na ten slub i zakonczyc sprawy rodzinne w taki czy inny sposob, a jesli ten detektyw pomoze - to daj mu Boze zdrowie i uchowaj od wszelkiego zlego. Ulka byla przekonana, ze Beata nie powiedziala jej wszystkiego. Widziala tesknote w oczach przyjaciolki podczas wszystkich swiat, ktore spedzala z jej rodzina. - Tak - powiedziala zdecydowanie. - Beata i Jacek to swietny pomysl. Beata zapamietale szorowala sie pod prysznicem, jakby chciala zedrzec z siebie nie tylko skore, ale i przeszlosc. Co za tupet! - myslala ze zloscia. Po tym wszystkim... Zadnego listu. Zadnego przepraszam. Tylko zwykle zaproszenie, jakie wysyla sie komus obcemu. Ta bezosobowosc i chlod byly charakterystyczne dla jej rodziny, ale tym bardziej upewniala sie w przekonaniu, ze samo zaproszenie stanowilo tylko pretekst, zeby zwabic ja do domu i uspic jej czujnosc... Jezus Maria! Oparla glowe o sciane, pozwalajac, by goraca woda splywala jej jeszcze chwile po plecach, zanim wyszla z kabiny. Przeciez nie wybieram sie na wojne! Moze to ze mna jest cos nie tak? - myslala. Zawsze doszukuje sie ukrytych motywacji, podtekstow... To moi rodzice. A przynajmniej jedno z nich. Szarpnela wlosy szczotka, kierujac na nie strumien goracego powietrza suszarki. - No tak - westchnela ciezko, patrzac w lustro. - Nie nalozylam odzywki. Siano. Trudno, na konkurs pieknosci sie nie wybieram. Narzucila na ramiona szlafrok i przeszla do pokoju. Wlaczyla komputer. - Nie - pomyslala - to nie jest galazka oliwna. Zapomnieli o mnie, gdy tylko drzwi zamknely sie za moimi plecami. Beata zaciekle uderzala palcami w klawiature, gdy Ulka weszla z lodami. -Wiem, wiem... Moglas uprawiac dziki seks z Bradem Pittem, a ja wchodze bez pukania, nie szanujac twojej prywatnosci. - Ulka upomniala sie sama i manewrujac taca, biodrem zatrzasnela za soba drzwi. - Ale mam cos, co misie lubia najbardziej... -Tygryski - poprawila ja Beata, nie odrywajac wzroku od ekranu, na ktorym jakas postac w dlugiej sukni walczyla ze zlotym smokiem. -Moze i tygryski - zgodzila sie Ulka, siadajac wygodnie na lozku, co w jej wykonaniu oznaczalo utworzenie pagorka z poduszek i koldry, ubicie piescia i szereg innych dzialan, ktorym Beata byla zdecydowanie przeciwna, gdyz wymagaly potem gruntownego scielenia lozka, nieraz poprzedzonego solidnym odkurzaniem, w zaleznosci od tego, co przyjaciolka przyniosla ze soba na tacy. Tym razem Beacie nawet nie chcialo sie komentowac stanu poscieli, o jej taktownym milczeniu przesadzil fakt, iz to ona miala sprzatac po posilku, a nie Ula, ktora ja wlasnie wyreczyla. No coz - pomyslala. Gdybym byla zlosliwa powiedzialabym, ze jaki posilek, takie sprzatanie... -Kuchnia nie musisz sie klopotac... - Zadowolona z siebie Ulka maczala chrupki w lodach czekoladowych. -Wiem. Przepraszam. Jestem okropna. Ale to miala byc tylko chwila. -Wiem, wiem. Gdy stwierdzilas, ze pora isc do lozka, bo rano trzeba wczesnie wstac, wlasnie zadzwonil budzik... Nigdy nie zapomne twojej pierwszej nocy przy komputerze i to nie przy pracy. - Ulka rozesmiala sie. Beata uwielbiala gry komputerowe. -Humor ci dopisuje - zauwazyla Beata, ograbiajac skarbiec pokonanego bagiennego smoka i rozgladajac sie uwaznie za jaszczurzymi ludzmi. -Owszem. Te lody sa wspaniale. Wiele do szczescia mi nie trzeba. A ty moglabys zmienic w koncu te gre. Widze, ze grasz wciaz w to samo. Przysieglabym, ze te scene widzialam jakis miesiac temu, tylko nie nosilas wtedy halki. -To nie halka, wariatko! Ostatnio bylam paladynem, a teraz jestem magiem ognia! -Mnichem? Swietny wybor - stwierdzila Ulka. - Zwlaszcza jesli wziac pod uwage twoje bogate zycie towarzyskie... -Dowcip ci sie wyostrzyl - zauwazyla Beata. - Ale nic z tego. Nie umowie sie na randke z twoim bratem. -A co masz mu do zarzucenia? -Poza tym, ze jest z toba spokrewniony? Zupelnie nic. -A kiedy ostatnio sie z kims umowilas? - Ostatnia uwage puscila mimo uszu, wolala nie zglebiac ukrytego sensu. -Jezu! Jestes jak rottweiler. Jak wbijesz w cos zeby, to nie puscisz - skrzywila sie Beata, nie odrywajac wzroku od monitora. Glupio byloby roztrzaskac sie o skaly. - Bylam na randce dwa tygodnie temu! - oznajmila z triumfem, ktory nie mial nic wspolnego z randka, raczej z tym, co dzialo sie na ekranie. -No dobrze, zapytam inaczej... Kiedy ostatnio umowilas sie z kims sensownym? -Nie ma sensownych facetow. Wyjechali do Irlandii. -Przestan - skrzywila sie Ulka, nie mogac jednak opanowac chichotu. -Mowie powaznie. - Beata wziela do rak miseczke z lodami i oblizujac lyzeczke, kontynuowala. - Albo sa juz zajeci, albo na emigracji. A moze po prostu mam pecha i umawiam sie z dupkami? -Umawiasz sie z facetem raz, najwyzej dwa, choc nie mam pojecia, dlaczego niektorzy dostepuja zaszczytu drugiej szansy, skoro i tak ich potem splawiasz... -Po prostu zostajemy przyjaciolmi - przerwala jej Beata. - Nawet jesli to dupki. -Hmmm... i ty juz po pierwszej randce mozesz stwierdzic, kto jest kto? -Moge. - Beata ponownie uruchomila gre. -To po co druga randka? -Bo jak facet jest niesmialy, to trzeba mu sie przyjrzec uwazniej. Ulka z oslupieniem przygladala sie kolezance. Ale coz, jesli moze istniec spiskowa teoria dziejow, to moze tez istniec teoria Beaty. - "Wlasnie, ale teoria czego?! Randek? Czy dupkow? -A Darek? - przypomniala sobie przystojniaka, ktory tez jej sie spodobal. - Darek byl niezly, nawet ty musisz to przyznac! -Jaki Darek? - probowala przypomniec sobie Beata. -No ten od reklamy... podobny do Hugh Jackma-na... -T...aaaak - rozwlekle wycedzila Beata, udajac, nieudolnie zreszta, Johna Wayne'a. - I to byl jego glowny problem. Myslal, ze mu to wystarczy... -Jestes okrutna. - Ulka z udawanym oburzeniem zaczela wcinac lody Beaty. Upewniwszy sie, ze nie protestuje, drazyla dalej. - Jacek wprawdzie nie wyglada jak Hugh Jackman... -Poddaje sie, naprawde. - Beata bezradnie rozlozyla rece. - Obiecuje, ze spotkam sie z Jackiem... -Naprawde? - Ulka podskoczyla z radosci. - Super! Zaufaj mi. Znam sie na facetach, wiec... Beata parsknela smiechem i zaklela po chwili pod nosem. -Cholera, zabili mnie! Nie mozesz mnie tak rozpraszac! - zawolala. -To moja wina? - oburzyla sie Ulka. -Dzialasz jak magnes na wszystkich nieudacznikow, oszustow i naciagaczy. - Beata wybuchnela, zmieniajac temat. - To, ze jeszcze nam nikt mebli nie wyniosl, zawdzieczamy tylko temu, ze przed wspolnym zamieszkaniem obiecalysmy sobie nie dawac nikomu kluczy! -Przesadzasz... poza tym teraz jestem grzeczna. Z nikim sie nie umawiam i nie robie zadnych innych glupot. -To dlaczego mam wrazenie, ze to cisza przed burza? -Bo ty nie wierzysz w ludzi - skwitowala Ulka. -We wszystkich na pewno nie, ale w ciebie tak. Wierze, ze znajdzie sie ktos godny zaufania, kto jest ciebie wart. -Moglabys chociaz na mnie spojrzec, kiedy to mowisz - pozalila sie. -Ula, prosze cie, tylko sie nie uzalaj nad soba. Naprawde nie masz powodu. Jestes mloda, wyksztalcona, masz dobra prace, dobre serce, jestes zabawna... -Naiwna... -To niestety tez - przyznala Beata. - Ale czasami warto sie sparzyc, niz zyc w zupelnej pustce. A jak nam sie nie uda, to zestarzejemy sie razem z gromadka kotow. Co ty na to? -Wariatka! - parsknela. - Nie mam zamiaru sie z toba zestarzec! Mam zamiar wyjsc za maz i miec gromadke dzieci, nawet gdyby ich ojciec mial byc zwyklym dupkiem. Beata, znajac humory przyjaciolki i jej impulsywnosc, smiala sie z tej tyrady. Co nie zmienialo faktu, ze Ulka naprawde dzialala jak magnes - ciagnely do niej typy wszelakiego autoramentu jak pszczoly do miodu. A ostatnio trafil sie truten, ktory zostawil ja nie tylko ze zlamanym sercem, ale i pustym kontem. Beata nalegala, zeby zglosic to na policje, ale Ulka wstydzila sie, glownie przed rodzicami. -A ty lepiej zalatw sobie urlop, bo mam zamiar jutro z samego rana powiedziec bratu, ze jedzie z toba na slub twojej marnotrawnej siostry. - Zdanie to zostalo lekko przygluszone przez zatrzaskujace sie drzwi. Ulka uciekla z pokoju, zanim przyjaciolka zdazyla zaprotestowac. W koncu zgodzila sie tylko z nim spotkac, kilkudniowy wyjazd to nie to samo. Beata wrocila do gry. Postanowila, ze jutro po prostu podziekuje Jackowi za dobre checi i bedzie po sprawie. Nie miala zamiaru nikogo ze soba zabierac. Pojedzie sama i juz. Co do jednego Ulka ma racje - pewne sprawy nalezy rozwiazac, bo inaczej beda wlokly sie za nami przez cale zycie. Rzucajac sie w wir walki z ogrami, usmiechnela sie - gdyby jej koledzy z pracy wiedzieli, czym zajmuje sie w wolnym czasie, docinkom nie byloby konca. Swoje nowe hobby zawdzieczala bratu Ulki, dwunastoletniemu Romkowi, ktory po wypadku na rolkach - wpadl do fontanny i zlamal sobie dlon w nadgarstku - wykorzystywal kogo sie dalo w charakterze zastepczej dloni, glownie do gier komputerowych. Beata nawet sie nie spodziewala, ze ten wirtualny swiat ja tak wciagnie. To byl przede wszystkim swietny relaks. Gdyby tylko zycie bylo takie proste - pomyslala, uciekajac po stromych graniach przed scigajacymi ja smoczymi zebaczami. Punktualnie o osmej rano Beata siedziala nad sterta dokumentow w pokoju, ktory dzielila z kolega rewidentem i dwojka stazystow. Tomek, jak zwykle zaspany, przecieral oczy, probujac przestawic sie na tryb dzienny. Beata podejrzewala, ze maja podobne hobby, tylko ze ona jeszcze kontroluje czas spedzany przy pulpicie. Byl swietnym specjalista finansowym, ale strasznym balaganiarzem. W najlepsze dni jego biurko wygladalo, jakby przeszedl przez nie tajfun, a ich gabinet byl jedyny, w ktorym na parapecie nie bylo nawet marnego kaktusa, gdyz zajety byl przez akta, ksiazki, czasopisma i Bog wie co jeszcze. Skoro on potrafil sie tam odnalezc, to Beata nie widziala powodu, dla ktorego mialaby ingerowac w styl pracy kolegi. Na wszelki wypadek jednak nigdy nie dotykala zadnej z jego rzeczy z obawy przed katastrofa w postaci zalewajacych ja dokumentow. Pewnie znowu ma problem z odwolaniem albo skarga - pomyslala z westchnieniem, przygladajac sie wyraznie zrozpaczonemu koledze. Swiatem Tomka byly liczby. Sformulowanie kilku zdan slowem pisanym sprawialo mu spore trudnosci. Ciekawe, jak oswiadczyl sie Monice, pewnie kodem cyfrowym - pomyslala z rozbawieniem, spogladajac na zmierzajacego do jej biurka kolege. -Widze, ze jestes zajeta... - wydusil zaklopotany. -Owszem, ale moge poswiecic ci chwile. -Doskonale. - Tomek sie rozluznil. - Ale jesli przeszkadzam... - zastrzegl - to ja moge pozniej... -W czym moge ci pomoc? -Bo jesli ci przeszkadzam, to ja moge pozniej... -Tomek! O co chodzi?! -Tak, zdenerwowalem cie. Nie chcialem. Przeszkadzam ci i tak ogolnie... - zaczal sie platac coraz bardziej czerwony, przecierajac nerwowo okulary. Beata opadla na biurko w dramatycznym gescie oslabienia. Pamietaj - myslala. To geniusz. A geniuszom nalezy wiele wybaczyc. To, ze zyje w swiecie alternatywnym, powoduje problemy z nawiazywaniem kontaktow. Pamietaj, ze go cenisz i lubisz, i masz zamiar wrobic w zastepstwo na czas wyjazdu... - Podniosla glowe, wzdychajac ciezko. -Wszystko w porzadku, naprawde. Nie jestem zla i wcale mi nie przeszkadzasz. Wiec usiadz, prosze, i powiedz, o co chodzi? -Skarga - powiedzial dramatycznym tonem, siadajac z mina meczennika na brzegu krzesla. -Nie ma sprawy. - Lubila skargi do Naczelnego Sadu Administracyjnego. Wymagaly precyzji, zwiezlosci i logicznego argumentowania. Byly znacznie bardziej interesujace niz polemiki z urzednikami skarbowymi, zwykle dosc monotematycznymi. -Przygotuj mi akta i krotkie streszczenie. Na kiedy to ma byc? -Na jutro - wydusil jeszcze bardziej nieszczesliwy i purpurowy Tomek. -Jutro jest sobota oslablym glosem zauwazyla Beata, obawiajac sie, ze wlasnie rozpoczal sie zwrotny okres w dziejach tego gabinetu, ktory zostanie zakonczony nagla smiercia kolegi. Jak zawsze czekal na ostatnia chwile, liczac, ze koniec swiata nastapi, zanim minie termin wniesienia do sadu pisma. Jak mnie zamkna, to przynajmniej rozwiaze sie problem wyjazdu - pomyslala. Wprawdzie w moim zawodzie siedzi sie na ogol z innego paragrafu, ale... -No tak, zapomnialem. To znaczy, ze trzydziesci dni mija w poniedzialek. - Tomek, pokonawszy jakanie, usilowal sie usmiechnac i pocieszajaco stwierdzil: - Ale sprawy rachunkowe zrobilem juz dawno, chodzi tylko o oprawe... -Tomasz! - powiedziala stanowczo. - To nie jest oprawa literacka! Sad ma otrzymac logicznie sformulowane wnioski i uzasadnienie. Nie mozesz po prostu wyslac bilansu w nadziei, ze ktos sam sie zorientuje, czego chcemy! Dlaczego tak pozno?! Czy kiedys odmowilam ci pomocy? A ty zawsze skradasz sie, jakbym miala weze na glowie zamiast wlosow. -To byla Meduza - powiedzial Tomek. Widzac nagle zaskoczenie kolezanki, dodal wyjasniajaco: - Ta z wezami na glowie to byla Meduza. Byla jedna z gorgon. To z mitologii... Beata przymknela oczy. -Niewazne, co to bylo, dzisiaj sie tym nie zajme. Zrob streszczenie sprawy, zebym miala jakies pojecie. Wyglada na to, ze sobote i niedziele spedzimy tutaj. - Beata nie zamierzala sama zarywac weekendu. - Chyba nie miales innych planow? - dodala, nie mogac sobie darowac drobnej zlosliwosci. -Nie, nie - pospiesznie zaprzeczyl. - Dzieki, naprawde. Wiem, ze powinienem wczesniej, ale od poniedzialku jestes wyraznie nie w sosie. Odnosze wrazenie, ze to przez twoja nowa stazystke... -Wlasnie, gdzie ona jest? Powinna byc juz od pol godziny - ze zmarszczonym czolem zauwazyla Beata. - Pani Hanno - zapytala, polaczywszy sie telefonicznie z sekretariatem. - Czy pani Kinga juz przyszla?... Tak?... Dobrze, dziekuje pani... Nie ma jej. - Odlozyla sluchawke. - Ostrzegalam ja, ze jeszcze jedno spoznienie i sie pozegnamy. -Ale to siostrzenica dyrektora dzialu! - Tomek zszokowany patrzyl na kolezanke. -I co z tego? Jest nieuwazna, nie mozna na niej polegac, nie wykonuje najprostszych polecen. - Beata kasliwie kontynuowala. - Nie ma dnia, zeby nie walnela gafy takiego kalibru, ze caly dzial sie smieje. Nikt jej nie chce. Dyrektor wcisnal mi ja, twierdzac, ze wymaga cierpliwosci, a ja mam jej pod dostatkiem. Pomylil cierpliwosc z opanowaniem. Tego pierwszego nigdy nie mialam, a drugiego zaczyna mi brakowac juz od srody. Przez te dziewczyne zaczynam odkrywac w sobie sklonnosci samobojcze i mordercze. Jeszcze sie nie zdecydowalam, ktorych jest wiecej... Poza tym rozmawialam z dyrektorem na jej temat. Twierdzil, ze to przysluga dla siostry i ze bedzie mi niewymownie wdzieczny, i takie tam glupoty. Przedstawilam mu swoja opinie, ale ona potrzebuje jeszcze dwoch tygodni praktyk, inaczej nie zaliczy roku, a juz wyleciala z kilku miejsc. Zgodzilam sie ja przechowac, ale pod warunkiem, ze to on jej wystawi opinie. Nie zamierzam firmowac wlasnym nazwiskiem... -Bardzo przepraszam za spoznienie. - Drzwi z impetem uderzyly w sciane, gdy zdyszana dziewczyna wpadla do srodka jak torpeda. - Nie uwierzy pani, co sie stalo... -Z pewnoscia. Czy pani spoznienie ma zwiazek ze stazem? - chlodno spytala Beata. - Byla pani na poczcie, w urzedzie...? -Nie, ale... -Na slubie, pogrzebie, u lekarza? -Nie, ale... -Byla pani swiadkiem przestepstwa i policja bez pani pomocy by sobie nie poradzila? -Nie, ale... -W takim razie nie interesuje mnie to. Prosze zabrac sie do pracy. Nie przygotowala pani wczoraj dokumentow, o ktore prosilam. Prosze to zrobic teraz. Za chwile mam spotkanie w dziale kadr. Jak wroce, oczekuje, ze beda lezaly na moim biurku. - Beata pospiesznie wyszla z gabinetu. Rozmowa w kadrach na temat jej nieoczekiwanego urlopu nie bedzie nalezala do przyjemnosci, podobnie jak reszta dnia spedzona w towarzystwie Kingi. Problem ze stazystka polega na tym, ze wprawdzie uczy sie na bledach, ale wciaz popelnia nowe. Beata wsiadla do windy i wykrzywila twarz do lustra. Przypomnialo sie jej, ze kolega, ktory pozbyl sie Kingi w ubieglym tygodniu, twierdzil stanowczo, ze nie powinno byc z nia juz zadnych wiekszych klopotow, bo wszystkie mozliwe bledy juz popelnila. Najwyrazniej jednak jej nie docenil. Beata, wysiadajac z windy, juz sie nie usmiechala. -Jezu! Co za zolza! - Kinga zaczela kserowac ostatni komplet dokumentow. - Jak ty mozesz z nia pracowac? Tomek podniosl wzrok z niedowierzaniem. Nie dosc, ze zwrocila sie do niego per ty, co bylo nie na miejscu, to jeszcze krytykowala jego kolezanke i to w wyjatkowo chamski sposob. Glupota tej dziewczyny byla wrecz legenda. Po kazdym dniu pracy Kingi koledzy chloneli jego opowiesci z otwartymi ustami, zasmiewajac sie do lez. -Pani Beata jest sympatyczna osoba, niezwykle zdolna i kompetentna. A pani, pani Kingo, powinna sie od niej uczyc! I ma pani szczescie, ze nie mam zwyczaju powtarzac takich rzeczy kolegom z pracy, bo mialaby pani za soba kolejny nieukonczony staz! - zakonczyl z emfaza, zadowolony, ze sie nie zajaknal i ze stanal w obronie kolezanki, ktora nieraz ratowala go przed docinkami kolegow. Dwa dni wolnego, a taka przeprawa! - Beata uderzala w klawisze z predkoscia swiatla. Musiala zakonczyc terminowe sprawy. Sprawy nagle i awaryjne zalatwi Tomek. Byle nic nie zlecal Kindze - pomyslala, przerywajac prace i obserwujac poczynania stazystki, ktora kleczala na podlodze wsrod sterty akt, ze lzami w oczach, przynajmniej od kwadransa. -Co pani robi, pani Kingo? - Beata nie mogla powstrzymac sie od pytania, gdyz wprawdzie akta niektorych klientow mogly przyprawiac o lzy rozpaczy czy zawrot glowy, ale stazystki nie podejrzewala o taka wrazliwosc. -Ja? - Dziewczyna wyraznie sie zdenerwowala. -Tak, pani... -Sprzatam! -A dokladniej? - Beata drazyla temat. -No... fiszki przyczepiam, wie pani, te wyslane... Beata przez chwile przygladala sie zdezorientowana. Tomek przerwal prace, przewidujac, ze szykuje sie jakas heca, i zastanawiajac sie jednoczesnie, jak mozna miec cos, co sie wyslalo. -Fiszki? -No... wie pani, sekretarka przyniosla. Te od listow poleconych. -Czy wpiecie dowodow nadania sprawia pani problem? - uprzejmie zainteresowala sie Beata. -Bo nie pamietam, ktore sa ktore - placzliwie przyznala sie Kinga. -Nie musi pani pamietac. Wystarczy zerknac na ostatnie pismo w sprawie. Bedzie tam znak sprawy i adres urzedu. Taki sam jak na dowodzie nadania. -Ale ja pochowalam wczoraj akta i teraz nie pamietam, ktore to byly... -Tlumaczylam pani, ze nie chowamy akt do szafy, dopoki nie dostaniemy z sekretariatu dowodow nadania. Tam jest polka, na ktorej skladamy sprawy w toku. - Beata czula ogarniajacy ja gniew. Tym razem przynajmniej nie zgubila akt, ale skoro ta dziewczyna na najprostsze czynnosci potrzebowala tyle czasu...? Beata ze spokojem, ktorego nie czula, powiedziala: - Mam nadzieje, ze bedzie pani na przyszlosc pamietac. A teraz prosze dokonczyc te prace i akta z wpietymi dowodami nadania przedlozyc mi do sprawdzenia, czy dopasowala je pani prawidlowo. Jak pani skonczy, to prosze wziac akta spolki Z., wprowadzic do programu odsetkowego wszystkie zalegle faktury i obliczyc odsetki karne. - Wrocila do pracy, nie zwracajac juz uwagi na poczynania Kingi, co jednak okazalo sie bledem. Tomek podszedl do Beaty i cicho spytal: -Nie moglas jej powiedziec, zeby sprawdzila wczorajsze zestawienie spraw? Bez tego bedzie sie meczyc z tymi fiszkami do konca dnia. -Nie - rowniez szeptem odezwala sie Beata. - Ta dziewczyna jest tu juz ponad dwa miesiace i nadal nie pamieta najprostszych rzeczy. Jesli jej to powiem, w poniedzialek zrobi ten sam numer. Jak sie pomeczy, to moze zapamieta... Swoja droga - dodala po chwili - nie uwazasz, ze powinna wiedziec, ze liste spraw przeznaczonych wczoraj do wyslania bedzie miala w zestawieniu, ktore sama wczoraj uzupelniala? Tomek parsknal smiechem i wrocil do biurka. Po godzinie zniecierpliwiona Beata zlamala sie i poinformowala stazystke, w jaki sposob moze sobie pomoc. Obawiala sie, ze zestawienia odsetek moze sie po prostu nigdy nie doczekac. -Pani Kingo, kiedy bedzie gotowe zestawienie? -Juz koncze, pani Beato. Musze tylko znalezc odsetki ustawowe za ubiegly rok, bo czytalam, ze cos sie zmienilo. -Ale po co ma ich pani szukac? - zdziwila sie Beata. - Przeciez sa wprowadzone do programu. Wystarczy tylko wpisac kwoty naleznosci, termin platnosci i termin faktycznej zaplaty, a program sam obliczy pani odsetki, z uwzglednieniem stop procentowych. -Nie powiedziala pani, ze program policzy! - oburzyla sie Kinga. -Chce pani powiedziec, ze liczy je recznie?! - Beata czula sie z lekka oszolomiona. - Przeciez powiedzialam wyraznie, ze ma pani wprowadzic zalegle faktury do programu odsetkowego! To chyba logiczne, ze program odsetkowy sluzy do obliczania odsetek, pod warunkiem oczywiscie, ze wprowadzilo sie tam odpowiednie dane - zimno stwierdzila Beata. -Nieprawda, kazala mi pani policzyc odsetki. A ja nie moglam znalezc kalkulatora i... -Pani Kingo! - przerwala Beata ten absurdalny slowotok. - Przed rozpoczeciem stazu odbyla pani u nas szkolenie dotyczace obslugi naszych programow finansowo-ksiegowych. Powinna wiec pani doskonale wiedziec, do czego sluzy program odsetkowy. Pomijam juz oczywiscie fakt, ze nie musiala pani poszukiwac kalkulatora, bo ma go pani w komputerze! O czym z pewnoscia wie kazdy... - Beata czula, ze zaraz eksploduje. - Kazdy!- dokonczyla po chwili, z trudem powstrzymujac sie przed inwektywa. -Ale on nie dzialal! - buntowniczo stwierdzila Kinga. -Stukalam w cyferki i stukalam, i nic. Nie chcialam pani mowic, bo uznalaby pani, ze popsulam klawiature! Beata oslupiala. Pierwszy raz w zyciu rozumiala, co to znaczy czuc pustke w glowie. Gorzej - miala wrazenie, ze uczucie pustki ogarnia ja cala. Bezradnie spojrzala na Tomka, ktory siedzial odwrocony do okna, obserwujac pilnie golebie na sasiednim dachu, tylko jego plecy podejrzanie drzaly, przywodzac na mysl atak epileptyczny. -Pani Kingo! - oslablym glosem poprosila Beata. - Prosze przyniesc mi kawe, dobrze? Sama sie zajme tymi fakturami. Kinga wyszla z godnoscia, trzaskajac drzwiami. Tomek juz nad soba nie panowal. Wyl ze smiechu. Lzy ciekly mu po policzkach. -Przestan - syknela. - To jest przerazajace! Cyferki jej sie nie chcialy wlaczyc! Ta idiotka nie wlaczyla klawiatury numerycznej! -A wiesz... co zrobila... - Tomek probowal zlapac oddech - co zrobila Radkowi? - Nie czekajac na odpowiedz, mowil dalej: - Wezwala informatyka, twierdzac, ze zepsul sie komputer, bo nie mogla go wlaczyc. Przyszedl Marcin i wiesz, co zrobil?! - Tomek znow zaniosl sie smiechem. - Wlozyl wtyczke do kontaktu! Beata tym razem nie wytrzymala. Rozesmiala sie glosno. -Nie wierze - wydusila, gdy tylko udalo jej sie troche opanowac. - Nikt nie moze byc az taki glupi! Skad o tym wiesz? -Wierzysz, wierzysz. Ten wyczyn doskonale pasuje do jej image'u. A od czasu, jak zaczela staz, przynajmniej dwa razy w tygodniu robimy z chlopakami zebrania w pubie, mowie ci! To najbardziej popularna dziewczyna w firmie! Ale w niepopularnym znaczeniu... -Czasem mi jej zal - mruknela. - Czy ona nie widzi, ze to nie dla niej? Niech robi cos, co potrafi i co sprawia jej przyjemnosc... -Mnie nie pytaj. Chyba nie oczekujesz rozsadnej odpowiedzi, jesli chodzi... - Tomek chrzaknal i wrocil do pracy, gdy drzwi otworzyly sie z hukiem i wmaszerowala wojowniczo pani Kinga. Beata podziekowala jej za kawe, w nadziei ze nie znajdzie tam zadnych plynow ustrojowych. -Pani Kingo! - Beata zwrocila sie do stazystki, zdecydowana zlecic prace najprostsza i niewymagajaca zbednego rozumowania. - Tu ma pani pismo do sadu. Prosze je skserowac w trzech egzemplarzach razem z zalacznikami. Zalaczniki ma pani wypisane na dole strony i znajdzie je pani w aktach. Prosze sie do tego zabrac od razu, bo troche tego bedzie. Nastepnie prosze trzy egzemplarze wyslac do sadu, ktorego adres znajduje sie w gornym lewym rogu pisma przewodniego, czwarty egzemplarz prosze wpiac do akt. To wazne, bo dzisiaj uplywa termin. Rozumie pani, co ma zrobic? -Tak, rozumiem. - Kinga, nadal wyraznie obrazona, wziela akta i pismo podane jej przez Beate i wyszla do sekretariatu, gdzie znajdowala sie kserokopiarka. -Tego chyba nie skopie... - mruknela do siebie i zaglebila sie w aktach Tomkowej sprawy. -Nie znosze tych piatkowych zebran - powiedziala Beata do Tomka, gdy wracali z sali konferencyjnej. - Przeciez szef dostaje tygodniowe raporty. Po co mamy zdawac relacje ustne? Jest na biezaco. -Chyba po to, zeby wzbudzic ducha rywalizacji, kto wiecej pracuje... - zastanawial sie Tomek. - Dzieki, ze mnie nie wsypalas z ta skarga administracyjna. -Nie ma sprawy, ale jutro o osmej rano jestes w firmie. Nie bede z tym walczyc sama. - Beata zatrzymala sie gwaltownie w sekretariacie i z niedobrym przeczuciem wziela do reki koperte lezaca na biurku sekretarki. -Pani Haniu, czy juz ktos byl na poczcie? - zapytala z napieciem w glosie. -Dzisiaj jeszcze nie, ale prosze sie nie martwic, na pewno wszystko zostanie dzisiaj wyslane. Przeciez pani wie. -Co sie stalo? - Tomek zawrocil, gdy tylko sie zorientowal, ze dyskutuje z powietrzem, kolezanka bowiem zaginela po drodze. -Czy ty tez miales dzisiaj cos do sadu we Wroclawiu? -Nie, skad - zdziwil sie Tomek. - Dlaczego tak patrzysz na te koperte? -Bo moja jedyna sprawa we Wroclawiu to sprawa o podzial majatku panstwa Boreckich i dzisiaj mialam wyslac dokumenty finansowe, ktorych zazadal sad. Beata nadal trzymala koperte w reku, bojac sie ja otworzyc. -Mialy byc zestawienia przychodow i rozchodow za ubiegly rok, listy pracownikow, place, ubezpieczenia, wyceny nieruchomosci... -Sporo - przerwal jej Tomek. -Wlasnie, wiec czemu ta koperta jest taka plaska? Tomek dopiero teraz zrozumial, do czego zmierza Beata. Koperta, ktora trzymala w dloni, wygladala, jakby byla pusta. Beata wziela noz do otwierania kopert. W srodku w trzech egzemplarzach lezalo pismo przewodnie do sadu, ktore poza naglowkiem zawieralo jedno zdanie: W odpowiedzi na wezwanie sadu z dnia... roku... i liste zalacznikow. Tomek z niedowierzaniem zajrzal do srodka, kilka razy nia pomachal i dmuchnal do srodka. -Nic wiecej nie ma. -Zauwazylam... mial byc taki plik dokumentow, ze to powinien byc karton, a nie koperta. -Moze zalaczniki wyslala osobno? - Tomek chichotal otwarcie, nie probujac sie nawet kryc. Beata rzucila mu zle spojrzenie. -Slyszales, jak jej mowilam... - zaczela, ale urwala po chwili. - A moze to moja wina? Moze zle jej wytlumaczylam? -Nie wydaje mi sie. - Tomek juz ryczal ze smiechu. -Mialem wrazenie, ze rozmawiasz z imbecylem, tak dokladnie jej mowilas. Poza tym tutaj jest wyraznie napisane - powiedzial, podnoszac pismo. - W zalaczeniu ble, ble, ble... Wystarczylo przeczytac. -Czy pani Kinga jest jeszcze w pracy? - zwrocila sie do sekretarki, wpatrujacej sie z niedowierzaniem w korespondencje. -Nie, wyszla pol godziny temu. Cos mowila o randce... -O randce? Spoznila sie czterdziesci minut i - Beata spojrzala na zegar - i wyszla godzine wczesniej. To koniec. Nie chce jej wiecej widziec. Jesli wejdzie do mojego gabinetu, zastrzele. A ty dokad sie wybierasz? - zatrzymala Tomka. - Chyba nie masz zamiaru ewakuowac sie z tonacego okretu? Musisz mi pomoc, bo w zyciu sama nic zdaze. -Pomoge - Tomek rzucil przez ramie. - Slowo honoru. Ale najpierw musze wszystko opowiedziec kolegom. -Moze ja zaczne kserowac? - Pani Hania zaofiarowala sie z pomoca. - Pietro wyzej maja ksero. Podzielimy sie. -Pani Haniu, jest pani aniolem. - Beata westchnela ciezko. - I pomyslec, ze nawet przez chwile bylo mi szczerze zal tej dziewczyny... Weszla do domu jak zombi. Bylo juz po polnocy. Ulka rzucila sie na nia: -Gdzies ty byla?! Myslalam, ze cos sie stalo?! Nie odbierasz komorki! Jacek na ciebie czekal, ale juz poszedl. Martwilam sie...! Jak ty wygladasz?! Jestes blada jak smierc! -Daj mi dojsc do slowa. Telefon mi padl... - Beata zdjela plaszcz i usilowala dostac sie do szafy, zeby go powiesic. -Nic sie nie stalo? Dzieki Bogu! Dzwonie do Jacka. -Rzucila sie do telefonu. -Chyba nie masz zamiaru go zapraszac o tej godzinie?- zdziwila sie Beata. - Ja naprawde nie mam sily. -Zwariowalas?! - Ulka popatrzyla z niesmakiem. - Musze mu powiedziec, ze dotarlas do domu cala i zdrowa. Martwil sie... -Niepotrzebnie... - Beata weszla do kuchni. - Mam nadzieje, ze nie oczekujesz kolacji? Wiem, ze moja kolej, ale nie mam sily. Wlasnie wracam z dworca PKP. -Co tam robilas? - zdziwila sie Ulka, machajac zarazem lekcewazaco dlonia na kolacje. -Bogu dzieki za poczte na PKP czynna dwadziescia cztery godziny na dobe. Inaczej od poniedzialku nie tylko bylabym bezrobotna, ale bezrobotna z wilczym biletem. - Zmeczona otworzyla salatke jarzynowa. - Chetnie wyslalabym kwiaty i czekoladki, gdybym tylko wiedziala komu. - Beata mowila niewyraznie, z pelnymi ustami. -Pani Kinga! - Ulka pisnela triumfalnie. - Opowiadaj! Co tym razem? -To az tak oczywiste? - Uniosla brwi. -To jedyny logiczny wniosek. - Ulka patrzyla wyczekujaco. - Nie pracowalas nocami, dopoki nie dostalas jej na staz. To nie ten zawod... Hej, to znaczy, ze ty caly czas bylas w biurze?! -Niestety - westchnela. - Bede tam tez jutro i pojutrze, tym razem nie dzieki Kindze, tylko dzieki mojemu ulubionemu koledze, ktory zobowiazal sie uporzadkowac dokumenty tej likwidowanej spolki i moze uda mi sie nie oszalec przed trzydziestka... i wyjechac na... -Jacek! - Ulka skoczyla jak oparzona. - Musze do niego zadzwonic! Powiem, zeby jutro do nas wpadl. To swietny pomysl, zeby go zabrac ze soba. Jest godny zaufania i... Jak to jutro i pojutrze? - Wrocila do kuchni. - Bedziesz pracowac w weekend? Moi rodzice mieli nadzieje, ze przyjdziesz. Tata nie moze odzalowac tych dwoch dych, ktore przegral z toba ostatnio w karty. -Nie tym razem. Gdybym nie musiala, tobym nie siedziala w pracy w wolny weekend. -Jestes nieuleczalna pracoholiczka. Jasne, ze bys siedziala, gdybym cie stamtad nie wyciagala. -Nawet jesli masz racje, a nie mowie, ze masz...- zastrzegla Beata -...to dzieki nieuleczalnemu pracoholizmowi, jak to nazywasz, firma we mnie inwestuje. Za dwa tygodnie zaczynam pierwsze zajecia. -Studia podyplomowe... i to jeszcze z doradztwa podatkowego. Interesujace - ironizowala Ulka. - Nie potrzebujesz firmy, zeby za nie placic. Jestes mloda, zdolna, swietnie zarabiajaca i nawet nie masz czasu wydac kasy, ktora zarabiasz... -Dzieki za uswiadomienie, ze bede bogata i samotna emerytka, pod warunkiem ze nie zejde z tego swiata przedwczesnie - przerwala jej Beata. - Poza tym teraz jest czas, ktory moge poswiecic pracy, bo mam nadzieje, ze kiedys bede miala rodzine, a wtedy nie beda tacy chetni do finansowania mojej osoby ani ja nie bede taka dyspozycyjna. Bede jak bolacy zab. W jakim swiecie ty zyjesz, Ula? -W znacznie mniej cynicznym - westchnela. Jacek zasmiewal sie do lez z opowiesci siostry. Beata juz pojechala do pracy, ale moze to i lepiej. Zdazy przepytac Ule, zanim jej wspollokatorka wroci. Wczoraj za bardzo sie denerwowala, zeby dalo sie z nia porozmawiac. -Tacy ludzie nie istnieja! Przyznaj sie, ze to podkoloryzowalas! -Ja? Nigdy w zyciu! - oburzyla sie Ulka. - Zaluj, ze nie widziales miny Beaty. Opowiadala to z taka rezygnacja w glosie, jakby juz nic i nikt nie mogly jej zaskoczyc. Gdyby Kinga przyszla do pracy nago, to z calkowitym spokojem przyjelaby to jako cos naturalnego. Co najwyzej zdziwilaby sie, ze dopiero teraz... -Powiedzmy, ze ci wierze. Ale - parsknal smiechem- naprawde odpowiedziala Beacie na pytanie, czy wie, co znaczy slowo "termin", ze to data w kalendarzu? -Wlasnie tak. - Ulka byla w swoim zywiole. - Wsciekla Beata tlumaczy Kindze, ze w terminarzu zapisuje sie terminy nie tylko spotkan, ale skarg, zazalen, odwolan. Bo na dokonanie prawnych czynnosci jest termin ustawowy, ktorego nie mozna przekroczyc, gdyz traci sie mozliwosc wnoszenia srodkow odwolawczych, naraza klienta na straty etc., etc. I po tym wykladzie pyta ja, czy zrozumiala, dlaczego przestrzeganie terminow jest takie wazne. A stazystka mowi, ze tak, oczywiscie. - Ulka usilowala nasladowac glos Kingi, ktorego wprawdzie nigdy nie slyszala, ale absolutnie jej to nie przeszkadzalo. -Doskonale - mowi Beata - w takim razie, pani Kingo, czym jest termin? -Data w kalendarzu - powiedzieli rownoczesnie, smiejac sie serdecznie. -Ale miala racje, termin to data w kalendarzu - smial sie Jacek, ocierajac oczy. -Teoretycznie tak, ale czasami nabiera szczegolnego znaczenia. Nie jest tylko data. -Wiem. - Jacek uniosl dlon. - Zartowalem. Nie jestem imbecylem, chociaz moja mala siostrzyczka sadzi inaczej- przekomarzal sie. -Sadze i jestes, ale i tak cie kocham. Rodziny sie nie wybiera. Probuje to tlumaczyc Beacie. - Spowazniala. - Ale bezskutecznie. Wiem, ze nie byla szczesliwa, ale uwazam, ze rodzine kocha sie mimo wszystko, a nie ze wzgledu na cos. -W teorii to pieknie brzmi. - Jacek popatrzyl uwaznie na siostre. - Ale w zyciu roznie sie uklada. Nie wiesz, co tam sie dzialo. Zdrada siostry i wyrzucenie jej z domu... - pokrecil glowa. - Co to za ludzie? Podejrzewam, ze wczesniej nie bylo lepiej. -Ale na pewno ja kochaja - upierala sie Ulka. Nie mozna nie kochac swojego dziecka. Nie kazdy ma serce i mysli na dloni i na jezyku, pomyslala. Jej wlasna rodzina byla bolesnie szczera, ale przynajmniej nie bylo u nich konfliktow. -Ulka, Ulka! - Brat chwycil sie za glowe. - Czasami jestes taka naiwna. Jak ty te studia skonczylas? -Z pierwsza lokata na roku - uzupelnila z duma. -Tym bardziej nie rozumiem - ironizowal Jacek. -Beata ma na ten temat teorie, ale nadal sie nie zdecydowalam, czy mi sie podoba. - Zabawnie wydela usta. -Zawsze bedziesz moja mala siostrzyczka. - Jacek usmiechnal sie w duchu, widzac komiczne miny siostry. -Uwaza, ze cale swoje zdolnosci intelektualne zaangazowalam w nauke i na nic wiecej ich nie starczylo. Jacek ryknal smiechem. Zaczal szybko scierac rozlana kawe, zanim zdazyla zaplamic podloge. -Jesli ciebie nie przekonuje, to nie szkodzi. Ale ja musze to zapamietac. - Nie przestajac sie smiac, starannie wyplukal scierke, umyl filizanke i polozyl na suszarce. - Kocham cie, malpiatko. - Pocalowal siostre w glowe. -Hm, to czemu cie nie bylo trzy lata? Mama i ja balysmy sie, ze wcale nie wrocisz. -Wiem, ale plany maja to do siebie, ze czesto sie zmieniaja. Lepiej mi wytlumacz, co z tym slubem, przez telefon brzmialo to dosc - zawiesil na chwile glos, szukajac wlasciwego slowa - chaotycznie - dokonczyl po chwili. -Beata jedzie na slub siostry, ale nie chce sama. Uznalam, ze moj kochany brat bedzie swietnym kompanem. Dobrze tanczy i jest godny zaufania, i na pewno nie przespi sie z zadna wywloka. -Wiele ode mnie zada. - Jacek z udawanym namyslem zmarszczyl brwi. - Ale moze sprostam jej oczekiwaniom. -Ty polglowku! - parsknela Ulka. - To moje wymagania. -Powinienem sie domyslic. Beata na pewno umiescilaby poprzeczke znacznie wyzej. Ale... ale... - zaniepokoil sie nagle. - Beata wie, ze mam z nia jechac? To nie sa jakies twoje... -No wiesz?! - oburzyla sie Ulka. - Beata uznala twoje towarzystwo za dobry pomysl, a ty i tak nie masz nic lepszego do roboty. -Przeciez jestem w kraju dopiero od tygodnia! - oburzyl sie. -Wlasnie, mozesz spedzic czas bardziej konstruktywnie. - Ulka nadal grala oburzona podejrzeniami brata, czujac, jak ogien piekielny powoli przypieka jej stopy za klamstwo. Jacek mial watpliwosci co do szczerosci siostry. Czul intryge szyta grubymi nicmi, ale jesli chodzilo o Beate, gotow byl przymknac na to oko. -OK, pomijam juz fakt, ze na jej miejscu bym nie jechal. Moze jestem gruboskorny, ale pewnych rzeczy sie nie wybacza. Mowilas, ze nie tylko chodzi o to, zebym jej towarzyszyl. Podobno cos z ta rodzina jest nie tak? -Tak naprawde to niewiele o nich wiem. Beata jest skryta, jesli chodzi o sprawy osobiste, a rodzina? - Machnela reka z rezygnacja. - Nie moge sie przebic przez jej mur milczenia. Ojciec jest wspolwlascicielem przychodni rodzinnej, a matka? - Urwala na chwile. - Mam wrazenie, ze po prostu jest. I juz. Nie sadze, zeby to byla rodzina patologiczna czy cos z tych rzeczy. Ale odwiedzala ich rzadko. Po powrocie byla zimna jak glaz, zamknieta w sobie, zamyslona... Nigdy nic nie mowila o tych wizytach. Kiedy przychodzi do nas do domu, cala sie rozpromienia. Jest jedyna znana mi osoba, ktora toleruje siersc bialego psa naszej mamy na swoim czarnym ubraniu. - Ulka pokrecila glowa z niedowierzaniem. - Zauwazylam natomiast jedna rzecz, ktora, tak sobie mysle, swiadczy o tym, jaki byl jej dom. Czesto obserwuje te nasza krzatanine z usmiechem i takim bolem, jakby serce jej mialo peknac. Mysle, ze jej dom byl pozbawiony ciepla, uczuc rodzinnych. Wiesz, to taka rodzina, co to mysli, ze jak dziecko ma drogie buty, to obowiazek rodzicielski zostal spelniony. - Glos zaczal jej drzec, pociagnela nosem, probujac stlumic lzy. - Najgorsze jest to, ze ona sie meczy. Mysli, ze nie zasluguje na milosc, pewnie dlatego jest tak cholernie profesjonalna we wszystkim, do czego sie bierze. Wiesz, ze nawet pomalowala sama mieszkanie? Stwierdzila, ze po co mamy placic za cos, co mozemy zrobic same? Mowie jej, ze nie potrafie, a ona patrzy na mnie takim wzrokiem, wiesz, poczulam sie jak pod tablica na trygonometrii... Jacek usmiechnal sie. Matematyka w wykonaniu Ulki byla legenda rodzinna. -...i pyta mnie: Malowalas kiedys? Mowie, ze nie, a ona: To skad wiesz, ze nie potrafisz? -Swietna anegdotka - rozesmial sie. - Ale co to...? -Nie przerywaj - burknela. - Przeciez wiesz, ze czasami zdarzaja mi sie male dygresje. Na czym to ja skonczylam? - westchnela. - No tak - cmoknela. - Nie pisali do niej, nie dzwonili, nie odwiedzali. Cale studia utrzymywala sie sama, z korepetycji, prac zleconych, porzadkowych i roznych takich, a nocami sie uczyla, zeby wyrobic srednia na stypendium naukowe. A teraz sluchaj uwaznie, polglowku... - Ulka dramatycznie zawiesila glos. - Beata wynajela detektywa! Tak, tak. Myslalam, ze zwariowala, ale wczoraj przyznala mi sie w koncu dlaczego. - Nie uznala za stosowne wyjawiania bratu, ze Beata polprzytomna ze zmeczenia wyznalaby wszystko, byle tylko kolezanka sie odczepila i pozwolila jej spac. - Czytala artykul o grupach krwi, no wiesz, grupy krwi rodzicow, fenotypy, czy cos takiego, jakie sa mozliwe kombinacje u dzieci, i okazalo sie, ze jej ojciec nie moze byc jej ojcem! Nie pamietam, kto dokladnie jaka ma grupe, ale chodzi o to, ze jedno z rodzicow ma grupe 0, a drugie B. Beata wiec zadna miara nie powinna miec grupy A! - Triumfalnie spojrzala na brata. - Na razie nic nie wiadomo - kontynuowala. - Ale sa dwie mozliwosci: albo adopcja, albo romans matki. Beata chce znac prawde. Jacek zamyslil sie. Nie chcial gasic entuzjazmu siostry, ale jesli dotychczasowi rodzice nie potrafili okazac jej uczucia, to biologiczni, jesli w gre rzeczywiscie wchodzila adopcja, pod warunkiem ze w ogole beda zainteresowani kontaktem, rowniez beda obcymi ludzmi. Nawet jesli okaze sie, ze matka miala romans, to sytuacja z ojcem biologicznym moze byc identyczna albo jeszcze gorsza - pomyslal. Facet w ogole moze nie wiedziec, ze zostal tatusiem. I nawet go to nie interesuje. Moze tez miec wlasna rodzine i blad przeszlosci w progu jego domu nie zostanie przyjety z otwartymi ramionami. -Mysle, ze czeka ja rozczarowanie - powiedzial delikatnie. - Lepiej, zeby odpuscila, skoro nie chca jej widziec, to ich strata... -To po co to zaproszenie? - Ulka uniosla brwi. - Co na to powiesz? Beata po prostu chce znac prawde. Nie wiem, czy jej to pomoze, czy zaszkodzi, ale jesli jest szansa, ze znajdzie choc czesc odpowiedzi... -Jakich odpowiedzi? Wiecej pytan i watpliwosci, co najwyzej. -Ty naprawde jestes polglowek - z niesmakiem ocenila brata. Jak zawsze w niedziele cala rodzina Nowackich zebrala sie przy stole, a niektorzy pod stolem. Jacek zajrzal pod obrus, czujac, ze ktos go traca w kolano. Pies zebral po kolei u wszystkich o co lepsze kaski, chociaz miska stojaca w kuchni byla pelna. -Beata kiedy przyjdzie? - Glowa rodu Nowackich probowala przebic sie przez harmider i rozgardiasz. Wszyscy mowili jednoczesnie, starajac sie przekrzyczec nawzajem. W rezultacie nikt nic nie slyszal i nie rozumial, ale obiad jak zwykle byl pyszny. -Utknela w pracy. - Ulka obficie polala ziemniaki sosem. -W niedziele? - Ojciec uniosl brwi. - Lepiej od razu powiedz, ze boi sie rewanzu. -Rewanzu? - Jacek skupil sie na rozmowie, slyszac, ze mowa o Beacie. -Ograla ojca w karty - poinformowal usluznie Romek. -Wyhodowalem zmije na wlasnym lonie - ze smutkiem pokiwal glowa ojciec. - Tak, tak, stworzylem potwora... -No. - Ulka przelknela szybko. - Zabraklo im czwartego do brydza, jak wyjechales, to tata nauczyl grac Beate. Swoja droga, tato... - zwrocila sie do ojca - jestes niesprawiedliwy. Jak ograliscie Boguckich, to byles gotow ja na rekach nosic! -To co innego - obruszyl sie ojciec. - Tym dwom sie nalezalo. Ale mnie? Swojego mentora? -Daj spokoj, Franiu - uciszyla zale meza Ewa Nowacka, niekoronowana glowa domu. - Trzydziesci piec lat malzenstwa i wlasnie sie dowiaduje, ze masz mentalnosc Kalego. Kali ukrasc krowe - dobrze, ukrasc krowe Kalemu - niedobrze. - Pokrecila glowa z ubolewaniem. - O tym twoim lonie juz nie wspominam, ale co ja moge wiedziec? W koncu urodzilam tylko troje dzieci... - Matka Uli nie pozwolilaby powiedziec o Beacie zlego slowa, nawet w zartach. Beata uratowala jej zycie, a jesli nawet nie zycie, to zdrowie psychiczne na pewno. Pani Ewa, zyjac z mezem karciarzem - nie hazardzista, uchowaj Boze! - nie nauczyla sie niczego. Nie odrozniala waleta od krola, jej wiedza sprowadzala sie do swiadomosci, ze maja czarne i czerwone oznaczenia. Nie potrafila ulozyc pasjansa. Ciagoty Beaty do gier karcianych i nie tylko -bo niejednokrotnie cala rodzina grali w monopol albo scrabble - oraz jej umiejetnosci zostaly szybko zaanektowane przez jej meza. Pani Ewa juz od dawna myslala o kolezance corki jak o czlonku rodziny. I pewnie by nim byla - zerknela na Jacka walczacego z Romkiem o ostatni kawalek ciasta - gdyby syna nie wywialo na drugi koniec swiata. -Wiesz, mamo - Ulka przerwala jej rozwazania - ze Jacek jedzie z Beata na ten slub? Pani Ewa spojrzala z blyskiem nadziei na syna. -Jeszcze o tym nie rozmawialismy - zastrzegl sie. - Na razie to tylko pobozne zyczenia Uli. -Co za madre dziecko. - Z rozczuleniem popatrzyla na corke. -Zaluj, ze nie dotarlas. - Ulka zdawala relacje przyjaciolce. - Mama upiekla superorzechowiec, masz kawalek w lodowce, a tata byl niepocieszony, caly tydzien czekal na rewanz, a przez twoj wyjazd, i wyklady pozniej, jeszcze zapomni... -Na ile znam twojego tate, to nie zapomni. - Beata smiala sie z monologu przyjaciolki. Przywykla do tych niedzielnych spotkan i uczestniczyla w nich z przyjemnoscia. -A Jacek chetnie z toba pojedzie - ciagnela Ulka, nie zwracajac uwagi, ze Beata juz od jakiegos czasu jej nie slucha. - Musimy tylko uzgodnic, co wlozysz na slub, bo trzeba garnitur kolorystycznie dopasowac. Pojedziemy do... -Zwolnij, kobieto... Na razie nic nie jest jeszcze postanowione... -Nie jedziesz? - zdziwila sie Ulka. - Myslalam, ze to juz postanowione? -Jade, ale z Jackiem musze najpierw porozmawiac. Nie moge po prostu kazac mu sie stawic w kosciele w wyznaczonym dniu i godzinie. Trzeba uzgodnic... -A co ty chcesz z nim uzgadniac? Jedzie i tyle. Trzeba mu tylko powiedziec, co ma zabrac. Bo to facet przeciez... Jeszcze w szortach gotow pojsc do kosciola. -Spotkam sie z nim jutro, dobrze? Zaraz po pracy. Zadzwonie... -To lepiej ja zadzwonie. - Ulka biegla do telefonu. -Czasami czuje sie ubezwlasnowolniona. - Beata nie zdazyla nawet zaprotestowac. -Nie lubie poniedzialkow. - Beata tkwila w sali konferencyjnej, gdzie ustalany byl rozklad pracy na caly tydzien, a wlasciwie przydzial nowych spraw. Od czwartku zaczynala urlop, wiec do srody musiala pozamykac wszystkie terminowe sprawy. Dawanie jej czegos nowego byloby absurdalne, dwugodzinne siedzenie w sali konferencyjnej rowniez. -Slyszalem, ze pozbylas sie Kingi - szepnal Tomek. -Dziwisz sie? - rowniez szeptem odpowiedziala Beata. - Po tym numerze, ktory wyciela w piatek, ktos powinien ja zastrzelic. -Stary tak po prostu odpuscil? -Zartujesz? Dopiero jak podalam nazwiska klientow, to ustapil. Zebranie sie skonczylo i kazdy spieszyl do swojego biurka zarzuconego tonami papieru. -Jak uslyszal nazwiska klientow, to myslalam, ze dostanie udaru! - Beata kontynuowala juz normalnym glosem, gdy zamkneli za soba drzwi biura. - To jedni z najwazniejszych i najlepiej placacych klientow. Mozesz sobie wyobrazic, co by... Drzwi z hukiem uderzyly o sciane. Do srodka wpadl Tomek 2, stazysta Tomka. Ciezko dyszac, oparl sie o drzwi. Beata najpierw z ulga odnotowala, ze to nie Kinga, ktora miala wlasnie taki styl przychodzenia do pracy, a potem ze zdziwieniem stwierdzila, ze to zdecydowanie nie jest styl pracy Tomka 2. -Co sie stalo? - spytali, jednoczesnie podchodzac do chlopaka, usilujacego zlapac oddech. -Kinga! - krzyknal. -Tutaj? - przestraszyla sie Beata. -Gorzej - jeknal. - Wlasnie slyszalem, ze reszte stazu ma odbyc w naszym sekretariacie! Tomek z Beata spojrzeli na siebie z przerazeniem. Beata miala wrazenie, ze wlasnie awansowala na kapitana statku idacego na dno. -Wiesz - zlowieszczym szeptem zapytal Tomek - ile ona moze tam zdzialac?! -Nadzieja w pani Hani - powiedzial Tomek 2. - Jesli ona nie zapanuje nad chaosem... Reszta dnia uplynela w swiecie mylnie laczonych telefonow, zagubionych faksow, rozsypanych dokumentow, zaginionych znaczkow pocztowych i szeregu innych dzialan, ktorych mozna bylo sie tylko domyslac, widzac zaczatki obledu w oczach sekretarki. Sytuacje ratowal Tomek 2 i pozostali stazysci, ktorzy osobiscie wysylali faksy i biegali na poczte z przesylkami. -Czy nie masz wrazenia, ze ta dziewczyna jest obciazona klatwa? - Tomek probowal znalezc racjonalne wyjasnienie. -Jesli nie, to niedlugo bedzie - przepowiedziala Beata. -Slyszalem, ze Radek dopytywal sie o kogos, kto umie robic laleczki wudu. Pani Hania zobowiazala sie wypozyczyc literature fachowa. -Zaczynam sie cieszyc, ze jestem tylko do srody. - Beata uzmyslowila sobie, ze woli ten cholerny wyjazd niz... -Pani Beato! - Z sekretariatu dobiegl wrzask Kingi. - Jezusie Maryjo! - Tomek az podskoczyl. - Ktos ja morduje?! Wreszcie...? - dodal z nadzieja w glosie. -Nie wiem. - Beata otworzyla drzwi. - Ale jestem gotowa zapewnic mu alibi. Slucham, pani Kingo? -Faks do pani przyszedl. -Nie mogla go pani przyniesc? -Nie, bo pani Hania nie pozwolila mi opuszczac sekretariatu. -A gdzie jest pani Hania? -Dziecko jej zachorowalo czy cos. - Wzruszyla ramionami. -To nie mogla sie pani polaczyc wewnetrznym? Musi pani tak krzyczec? - Dyskusji przygladali sie zaciekawieni koledzy i kolezanki, ktorych wrzask wywabil z pokojow. -Tak, bo centralka sie zepsula. -Rozumiem. - Beata rzeczywiscie rozumiala, mogla sie co najwyzej dziwic, ze w sekretariacie dziala jeszcze cokolwiek. - Ale niech pani przestanie wrzeszczec i bedzie uprzejma pofatygowac sie osobiscie, dobrze? -Ale pani Hania... -Pani Hani tu nie ma. A sam fakt, ze ma pani problem z ukonczeniem stazu, powinien pania sklonic do namyslu nad swoja osoba. - Beata z wysilkiem opanowala chec trzasniecia drzwiami. Upomnienie nie odnioslo skutku, Kinga bowiem, oburzona takim traktowaniem, nie zamierzala fatygowac sie gdziekolwiek. -Myslisz, ze ona ma jakiegos faceta? - spytal Tomek. -Skad mam wiedziec? -A jak myslisz? -Mysle, ze tak, pod warunkiem ze znalazla go w osrodku dla gluchych. - Beata nie miala zamiaru powstrzymywac sie przed zlosliwoscia, slyszac kolejny wrzask dobiegajacy zza drzwi. Beata wychodzila z pracy wykonczona, ale teraz dla odmiany emocjonalnie. To byl sadny dzien, a czekaly ja dwa kolejne. Mam nadzieje, ze dezercja pani Hani to tylko jednodniowy wybryk - pomyslala. Jesli ktos nie zapanuje nad tym chaosem, bede potrzebowac alibi... Boze! Zapomniala zadzwonic do rodzicow i potwierdzic przyjazd. Przystanela na chwile na chodniku. A moze lepiej najpierw porozmawiac z Jackiem? Przyspieszyla kroku. Nie byla przekonana do pomyslu, zeby jej towarzyszyl. Nie, zeby miala cos przeciwko niemu, ale po co chlopaka zaraz odstraszac? Zreszta nic prawie o nim nie wie. Zerknela na zegarek: - Pieknie, juz jestem spozniona. - Niepotrzebnie sie zgodzila, zeby przyjaciolka umowila ja na to spotkanie. Nawet nie miala numeru telefonu Jacka, zeby przesunac godzine czy po prostu uprzedzic, ze sie spozni. Jacek czekal na zewnatrz niewielkiej kawiarni. Beata spozniala sie. - Albo Ulka pomylila godziny - mruknal. - Jak zawsze zreszta. Albo dni... Zmarszczyl brwi w zamysleniu. To tez nie jest niemozliwe, brachu. Pokiwal glowa. Siostra skupila sie na instrukcji obslugi kolezanki, a termin rzucila mimochodem. Moze zle zrozumialem. -Czesc! Przepraszam, ale w pracy byl potworny mlyn. Nawet nie mam twojego numeru. - Beata baknela przepraszajaco. -Hej. - Usmiechnal sie. - Pewnie pani Kinga? - zapytal, otwierajac drzwi kawiarni. Uderzyly w nich zgielk i gwar rozmow, a przyjazne cieplo wzielo ich w objecia. -Czy legenda Kingi dotarla juz do Stanow? - Beata rzucila plaszcz na oparcie krzesla. -Skad, ale Ulka jest jej zagorzala fanka - rozesmial sie. Beata skrzywila sie. Ja tez smieszyly wyczyny stazystki, ale tylko do czasu, gdy ta dostala sie pod jej skrzydla. -Po pewnym czasie farsa zaczyna przypominac tragedie. Kawe poprosze, czarna bez dodatkow - zwrocila sie do kelnerki, ktora jak duch pojawila sie przy stoliku. -A dla pana? - Dziewczyna usmiechnela sie zalotnie, majac nadzieje, ze przystojny blondyn nie stanowi wlasnosci siedzacej naprzeciwko kobiety. -To samo. - Zwracajac sie do Beaty, spytal: - Moze masz na cos ochote? -Obawiam sie, ze tutaj tego nie podaja. - Przez mysl przemknal jej cyjanek, arszenik, cykuta. -To wszystko, dziekujemy. Kelnerka odeszla od stolika niezadowolona, ze chlopak nawet nie podniosl na nia oczu. -Ulka nakreslila mi z grubsza obraz rodziny - zaczal z usmiechem. - Nie mam wprawdzie kamizelki kuloodpornej, ale jesli wystarczy helm strazacki, to jestem caly twoj. - Z zawadiackim usmiechem usilowal poprawic grobowy nastroj. No tak, to dlatego sie wtedy z nim nie umowilam - pomyslala Beata. Blazen! To nie byl dobry pomysl. Westchnela. Jak ma jechac na kilka dni do rodziny, ktora jej nienawidzi, z chlopakiem, ktory ja wkurza, gdy tylko otworzy usta, i w dodatku bezczelnie zaglada jej w dekolt. Mimo ogarniajacej ja irytacji spokojnie zaczela: -To byl pomysl Ulki, a nie moj. Nie znaczy to oczywiscie, ze nie jestem ci wdzieczna - dodala szybko - ale... -Spokojnie, dziewczyno. To nie nasz slub. Nie bede domagal sie praw ksiecia malzonka. - Rozlozyl rece w uspokajajacym gescie. Beata zawsze mu sie podobala. Zawsze, to moze za duzo powiedziane. Widzial ja tylko kilka razy, w dodatku byl wowczas z kims zwiazany. Kiedy probowal umowic sie z nia kilka dni przed wyjazdem, dostal kosza, ale od tamtej pory w kazdej dziewczynie szukal tej iskry, zreszta bezskutecznie. Trudno bylo zapomniec refleksy swiatla odbijajace sie we wlosach koloru jesiennych kasztanow. Kasztanow... cholera! Ulka uprzedzala go, zeby sie nie gapic. Beata nie lubila tego obmacywania wzrokiem. Ale typowy facet musialby byc nietypowy, zeby nie podziwiac smuklej figury i pelnych wdzieku ruchow, i... -Mowie do ciebie! - Beata podniosla poirytowana glos, widzac, ze Jacek odlecial, blekitne oczy zatrzymaly sie na poziomie jej biustu i przybraly z lekka nieobecny wyraz. Sploszony podniosl wzrok. Beata patrzyla z niewrozacym nic dobrego blyskiem w oczach. -Przepraszam, zamyslilem sie. -T...aaak - powiedziala wolno - zauwazylam. Pytalam, co Ulka dokladnie ci mowila? -Kto by jej tam sluchal. - Machnal reka. Westchnela ciezko. -Dobra, sprobuje przedstawic ci sytuacje w skrocie... Do diabla, Jacek! Znowu mnie nie sluchasz... -Slyszalem kazde slowo! - zaprotestowal z oburzeniem. -To co powiedzialam? - Mierzyla go gniewnym wzrokiem. -A co? Juz nie pamietasz? - Niewinna mina i chlopiecym urokiem probowal ratowac sytuacje, ktora, mial wrazenie, wymykala sie spod kontroli. Na Beate jego usmiech jednak najwyrazniej nie dzialal. -Pamietam doskonale - wycedzila. - Pytanie, czy ty pamietasz? -Nie masz wrazenia, ze ta rozmowa przybiera dziwny obrot? - Jacek probowal przejsc do ataku, zastanawiajac sie, czemu kiedys tak szybko odpuscil sobie te znajomosc. -Jestes irytujacy! - Beata zimno zmierzyla go wzrokiem. - Nic dziwnego, ze Ulka chciala cie przehandlowac! O, przepraszam - poprawila sie zlosliwie. - Ona chciala nawet do ciebie doplacic! -A tak, juz pamietam - w polowie przerwal jej Jacek. -Co...? Zreszta niewazne... - Wstala od stolika. - Sluchaj, bardzo ci dziekuje za dobre checi, ale nic z tego nie bedzie. Nie pojade na uroczystosc rodzinna z kims, kogo nawet nie lubie. Przykro mi. -Nie lubisz mnie? - Jacek uniosl brwi w komicznym zdumieniu. - Nawet mnie nie znasz? -No wlasnie, a juz cie nie lubie. Wiec jesli cie poznam, moze byc tylko gorzej. - Beata zaczela sie ubierac. Czekala ja jeszcze wizyta w biurze detektywistycznym; rownie dobrze mogla pojsc tam teraz. -Daj spokoj, dziewczyno. - Jacek probowal ja zatrzymac. - Przy blizszym poznaniu zyskuje. Slowo! -Mozliwe. - Beata zgodzila sie uprzejmie. - Tylko widzisz... ja nie mam ani czasu, ani ochoty blizej cie poznawac... Dzieki za kawe - rzucila przez ramie, odchodzac. Jacek patrzyl na nia z usmiechem. Nikt nie powiedzial, ze bedzie latwo - pomyslal. Ale prawda jest taka, ze te bitwe przegrales na wlasne zyczenie. -Kolezanka juz poszla? - Kelnerka zmaterializowala sie przy stoliku. - Cos sie stalo? - Czujnie nadstawiala uszy podczas rozmowy, ale nie mogla wciaz krecic sie przy stoliku bez zwracania uwagi. -Nie, po prostu mnie nienawidzi. - Usmiechnal sie z zadowoleniem. -I to pana tak cieszy? - zdziwila sie. -Oczywiscie, przynajmniej cos do mnie czuje. Gorsza bylaby obojetnosc, nie sadzi pani? Boze, Boze, Boze... Idiotka! - goraczkowo czynila sobie wyrzuty Beata. Czy ja zawsze musze byc taka... taka... no taka! Powinnam sie przyzwyczaic do stylu bycia Nowackich, w koncu niedaleko pada jablko od jabloni. Powinnam byc raczej zdziwiona, gdyby ich pierworodny okazal sie sztywniakiem - myslala, wymachujac aktowka. Co on sobie mysli? Ze jestem wydra i fladra. Ot, co sobie mysli. I slusznie. Bo niby dlaczego mialoby byc inaczej? Sama tak o sobie mysle. Zreszta kto by sie spodziewal, ze serce bedzie jej bilo rownie gwaltownie jak wowczas, gdy sie poznali. Ja naprawde zostane stara panna karmiaca gromade bezpanskich kotow - pomyslala z niesmakiem. Nie dosc, ze wszystkich facetow porownuje z Jackiem, to jeszcze musialam go urazic... -Pokiwala glowa z ubolewaniem. -Pani do nas? Gleboki meski glos zaskoczyl ja i wystraszyl, ale na szczescie wyrwal z rozmyslan o przygnebiajacej samotnej starosci. -To pan... - stwierdzila z ulga. - Nie powinien pan sie tak skradac. -Bynajmniej, bynajmniej. To szanowna pani byla tak zaaferowana, ze mnie nie zauwazyla. -No tak, rzeczywiscie. Sadny dzien dzisiaj - mowila, wchodzac z Knapem po schodach kamienicy, gdzie na drugim pietrze miescilo sie biuro detektywistyczne Knap Wspolnicy. -Jestem troche wczesniej, ale poczekam, jesli pan Przemek jest jeszcze zajety. -Prosze, prosze, zapraszam, - Starszy pan wprowadzil Beate do gabinetu. - Przemek zaraz bedzie. Pani Ewo - zwrocil sie do sekretarki - prosze zajac sie pania. Ja mam spotkanie. - Ponownie zwrocil sie do Beaty: - Prosze wybaczyc. - Uklonil sie i zniknal w drzwiach drugiego biura. -Jak zawsze szarmancki - usmiechnela sie do sekretarki, podajac plaszcz. - To nie bedzie klopot, ze zaczekam tutaj? -Alez skad - rozesmiala sie kobieta. - Zaraz podam pani cos cieplego, moze kawy? -Lepiej nie. - Beata skrzywila sie. - Jestem tak napompowana kofeina, ze zaczynam zle reagowac na ludzi. -To herbatki z cytryna, dobrze? -Idealnie. - Beata usmiechnela sie. - Czy moge sie rozlozyc z dokumentami przy stoliku? Do spotkania zostalo jeszcze pol godziny, a mamy urwanie glowy w firmie. Spie z bilansami pod poduszka... Przemek Macierzak wpadl do biura jak burza. Pani Ewa tylko uniosla brwi i skinela glowa w strone jego gabinetu. -Dawno przyszla? - spytal szeptem. -Dwie godziny temu. -Jezu! - Rzucil kurtke na sofe w sekretariacie. - Bardzo wsciekla? -Ze spoznil sie pan poltorej godziny? Nie sadze, zeby zauwazyla - stwierdzila. -Jak to mozliwe? Ogluszyla ja pani? -Siedzi nad tona papierow i pracuje. Wie pan, panie Przemku, ja zupelnie nie rozumiem tego mlodego pokolenia. Wystarczy wam komputer i od razu zabieracie sie do pracy. Nie tylko nie macie kiedy zyc, wy nawet nie bedziecie mieli kiedy umrzec. - Pani Ewa byla juz na emeryturze, w biurze zatrudniono ja oficjalnie na pol etatu, ale Przemek podejrzewal, ze spedza tu cale dnie, bo po prostu nie chce wracac do pustego domu. Czlowiek wynalazl pracoholizm - pomyslal - w obawie przed samotnoscia. A moze odwrotnie? Samotnosc wynalazla pracoholizm? Przerazajace, ale prawdziwe. Byl czterdziestoletnim postawnym mezczyzna o lagodnych brazowych oczach, zupelnie nielicujacych z ani poprzednio wykonywanym zawodem policjanta, ani obecnym - prywatnego detektywa. -Mila osobka. - Pani Ewa z zadowoleniem odnotowala rumieniec pracodawcy. Takie buty, pomyslala. - Moze herbatki panu zrobie? Wiatr taki, ze hej! - zatroskala sie. -Chetnie, pani Ewo, ale za chwile, dobrze? Witek przeslal raport? -Wlozylam do teczki, panie Przemku. Niech pan sobie przejrzy, a ja juz wode wstawiam. Przebiegl odrecznie napisane strony. Wygladaly, jakby jego asystent pisal je na kolanie, i pewnie tak bylo. Nic nowego to nie wnosi - pomyslal zirytowany. Kiedy Beata Rostowska miesiac temu przyszla do biura, sadzil, ze bedzie to sprawa, jakich bylo juz wiele. Matka miala kochanka, a owoc tej malzenskiej zdrady poszukuje teraz biologicznego ojca. Wszystko wprawdzie komplikowal fakt, ze klientka urodzila sie w USA, ale nie byla to przeszkoda nie do przekroczenia. Nie spodziewal sie tylko, ze sytuacja tak sie skomplikuje. Wywroce jej za chwile zycie do gory nogami, a ona mi jeszcze za to zaplaci - pomyslal z gorycza. Cienie i blaski zycia prywatnego detektywa... Na blaski przy boku Beaty nie masz co liczyc, stary - powiedzial do siebie. - Zwyczaj scinania glowy poslancowi przynoszacemu zle wiesci nie zaginal, chociaz teraz zyje w metaforycznej formie. -Dzien dobry, pani Beato - powiedzial, wchodzac do biura. - Przepraszam za spoznienie, ale... -Prosze nie przepraszac, panie Przemku! To ja jestem wczesniej. - Ojej - rozesmiala sie, spojrzawszy na zegar. - Rzeczywiscie sie pan spoznil. Ale prosze sie nie przejmowac -uciszyla jego protesty. - Uprzedzal mnie pan przeciez, ze jest w trasie, poza tym to ja nalegalam na to spotkanie. -Rozumiem, ze chcialaby pani uzyskac jak najszybciej informacje, ale szczerze mowiac, dotychczasowe dochodzenie ujawnilo... - zawahal sie -...kolejne niejasnosci- dokonczyl. -Jakie? -Pani Beato, prosze mi wierzyc, ze robimy co w naszej mocy, ale ta sprawa siega tak daleko w przeszlosc, ze nie wiem, czy kiedykolwiek dojdziemy do prawdy. -Tak, tak. - Beata machnela reka. - Uprzedzal mnie pan o tym. Ale czegos sie pan dowiedzial, prawda? -No coz, na pewno nie jest pani adoptowana - oznajmil, zastanawiajac sie, jak jej przekazac pozostale informacje. -To juz wiem. W gre wchodzi zdrada malzenska i oczywiscie jestem swiadoma, ze te sprawe bedzie trudno wyjasnic, zwlaszcza ze nie zamierzam pytac o to matki. To bez sensu. I tak mi nic nie powie. -To rowniez nie zdrada. - Przemek wspolczul mlodej kobiecie. Przychodzac do niego, spodziewala sie, ze pomoze jej poskladac zycie, a nie rozbic. - To w ogole nie sa pani rodzice. Zmarszczyla brwi. -Panie Przemku, jesli adopcja nie wchodzi w gre, to ktores musi byc moim rodzicem. -Moze cos pani pokaze - powiedzial, siadajac naprzeciwko niej. - Ten dokument otrzymalem z polskiego konsulatu w USA. Beata patrzyla w oslupieniu na dokument. -To jest akt zgonu - powiedziala cicho. - To jest... -zajaknela sie - to jest moj akt zgonu... Panie Przemku...? -Mysle, ze co do jednego powinnismy byc zgodni. To nie jest pani akt zgonu. -Co pan mowi? Wszystko sie zgadza. - Beata nie otrzasnela sie z szoku. - Ta sama data urodzenia, miejsce, dane rodzicow. Co to, do diabla, jest?! -Niech sie pani uspokoi. - Przemek przemawial lagodnie. - Nerwy nic tu nie zmienia. Bylem rownie zdumiony jak pani, gdy w odpowiedzi na zapytanie naszego adwokata... udzielila pani pelnomocnictwa, pamieta pani?... dostalismy odpis aktu zgonu - kontynuowal, gdy Beata cicho potaknela. - Skontaktowalem sie ze znajomym zza oceanu. Rzeczywiscie, pani rodzice byli w Stanach, pani matka... - zawahal sie, ale widzac, ze Beata nie komentuje, mowil dalej - urodzila dziewczynke, ktora zyla tylko tydzien. Oprocz aktu zgonu mam tutaj zdjecie nagrobka... Nie wiem, czy chce pani... Beata chciala. Mimo uczucia, ze wlasnie jest jednym z bohaterow Kafki, probowala ogarnac sytuacje. -Prosze mowic dalej. Skad ja sie wzielam? -Oto jest pytanie - westchnal. - Kiedy dostalismy akt zgonu, probowalem umiejscowic w czasie pani pojawienie sie jako corki Rostowskich. Szukalismy rodziny, ktora moglaby cos wiedziec. Jedynym zyjacym krewnym jest pani dziadek ze strony ojca, ale obecnie znajduje sie w zakladzie opiekunczym po rozleglym wylewie. Nie ma z nim kontaktu... -Jak dlugo pan o tym wie? - przerwala. -Od dwoch tygodni, ale uznalem, ze bedzie lepiej, jesli uzyskam bardziej szczegolowe informacje. -Nie mam do pana pretensji, ze pan zwlekal. Rozumiem. Ale prosze mi cos powiedziec; czy byl pan w Lisinie? -Osobiscie nie, ale wyslalem asystenta, zeby dowiedzial sie, czy ktos pamieta, czy Rostowscy sprowadzili sie z dzieckiem, czy pojawilo sie pozniej, i... -Dostalam zaproszenie na slub siostry - przerwala mu. - Zastanawialam sie dlaczego. Moze panskie weszenie jest powodem? -A kiedy pani otrzymala ten list? -W ubiegly czwartek. Musze przyznac, ze bylam zaskoczona. - Beata probowala zebrac mysli i zachowac dystans. Bezskutecznie. Zaczela przechadzac sie po pokoju. - Mowilam panu, ze nigdy nie bylismy sobie bliscy, a od dwoch lat nie utrzymujemy kontaktu. To zaproszenie jest... - szukala wlasciwego slowa -...ostatnia rzecza, ktorej moglabym sie spodziewac. -Nie wiem, co moglo spowodowac zmiane. - Detektyw obserwowal Beate. Chyba jej nie docenilem, pomyslal. Spodziewal sie ataku histerii ze lzami i omdleniami. -Co jeszcze pan wie? - przerwala jego rozmyslania. -Jestem pewny, ze nie przylecieli z dzieckiem ze Stanow. Trase Warszawa-Poznan pokonali pociagiem. Na dworcu PKP czekal na nich samochod, kupiony przez ich pelnomocnika w kraju, tak samo jak dom... Juz nie zyje - dodal, widzac, ze Beata chce przerwac. - Juz wtedy mial kolo szescdziesiatki. Nic nam nie powie. Ludzie w Lisinie twierdza, ze panstwo doktorostwo przyjechali z niemowleciem. Nie odwiedzali po drodze rodziny ani znajomych. Prosto z Warszawy obrali droge do nowego domu. I gdzies na trasie pojawila sie pani. Ale gdzie? - Rozlozyl bezradnie rece. Beata stala przy oknie, zastanawiajac sie. -Sprobujmy to podsumowac, dobrze? To nie sa moi rodzice. Prawdziwa Beata Rostowska nie zyje. Ja jestem podrzutkiem, ktory nie wiadomo skad sie wzial... -Pani Beato - przerwal jej Przemek. - Czy warto w tym dalej grzebac? Po tylu latach? Jesli w gre nie wchodzi zabojstwo, to nawet agenci z archiwum X nic tu nie zdzialaja... Zreszta nawet nie wiemy, czy zostalo popelnione przestepstwo... -Ma pan watpliwosci? Sfalszowane dokumenty, skradzione lub kupione dziecko albo nielegalna adopcja... Nie wiem nawet, jak to nazwac...? - zauwazyla ironicznie. -No coz, wyjasnien moze byc wiele. Ale czy to nie swiadczy, ze rodzice pania chcieli? To chyba najwazniejsze? -Wyglada na to, ze jesli nawet bylo tak, jak pan mowi, to dawno sie rozmyslili. Boze! Jakie teraz to wszystko wydaje sie proste. - Pokrecila glowa z niedowierzaniem. -Proste? - Przemek popatrzyl zdezorientowany. -Dobrze. - Beata nie zamierzala wyjasniac ostatniej uwagi. - Co dalej? -Dalej? - Przemek pokrecil glowa. - Jest pani pewna, ze...? -Tak. Jestem pewna. Wyjezdzam w czwartek. Jesli dowiem sie czegos, co mogloby panu pomoc w dochodzeniu, zadzwonie. Ale prosze kontynuowac. Ma pan jakas teorie? Jakakolwiek? -Kilka. - Wzruszyl ramionami. - Kazda jest rownie prawdopodobna: pelnomocnik, uprowadzenie, nielegalna adopcja. Wszystko wydaje sie mozliwe. -Prosze mnie informowac na biezaco, dobrze? - Beata zaczela zgarniac dokumenty do aktowki. - Moglby mi pan skserowac te teczke? Chcialabym to zabrac ze soba. W domu przeczytam wszystko w spokoju. -Tak, oczywiscie. Pani Ewo - Przemek poszedl do sekretariatu - czy moglaby pani zrobic ksero z tych dokumentow? Pani Beato - zwrocil sie do klientki - powinna pani troche ochlonac, zanim pani pojedzie. Niedaleko jest mala wloska knajpka... Moze...? -Nie, dziekuje - pokrecila glowa. - Moze innym razem. Teraz chcialabym jak najszybciej znalezc sie w domu. W milczeniu czekali, az pani Ewa skonczy. Ty idioto! Przemek wyrzucal sobie w duchu. Jeszcze mogla pomyslec, ze chcesz rozbita emocjonalnie kobiete namowic na randke. Jezu! Co za desperat! Beata w zamysleniu krecila guzikiem od plaszcza. Uprzytomnila sobie, ze nadal nie zadzwonila do rodzicow. Boze! - westchnela. Do jakich rodzicow? Kim sa ci ludzie? Uratowali mi zycie czy zniszczyli? Tyle pytan i zadnych odpowiedzi. Ale zaraz, zaraz, czy Macierzak probowal zaprosic mnie na randke? N...iee... - pomyslala. Na pewno ma zbyt wiele wyczucia, zeby w takiej chwili... A moze? Beata siedziala na parkingu przed blokiem z glowa wsparta na kierownicy i zbierala sily, zeby dotrzec na gore. Byla glodna, zmeczona, w jej duszy szalala burza. Ulka nie odpusci raportu, ale za to w tej chwili bylaby wdzieczna. Musiala z kims porozmawiac... Zaczynala miec dosyc ciaglego duszenia w sobie emocji. Kogo ja chcialam oszukac? - myslala. Najprawdopodobniej siebie. Wysiadla z samochodu. Zimny wiatr targal jej wlosy. Na szczescie zarowno sam parking, jak i teren wokol blokow byl rzesiscie oswietlony. Mieszkaly tu glownie mlode malzenstwa, wiec pokolenie blokersow dopiero urosnie. Pewne zagrozenie mogl sprawiac mroczny park, ale tam nie zamierzala spacerowac o tej godzinie. -Oho, idzie Beata! - Ulka poderwala sie na pisk domofonu. - Masz okazje, zeby pokazac sie w dobrym swietle, polglowku, chociaz teraz nie pomoglaby ci nawet gwiazda betlejemska. - Byla wsciekla, ze Jacek zepsul jej misterny plan. Uprzedzala, ze Beata ma za duzo na glowie - praca, problemy rodzinne, a Jacek ubzdural sobie, ze ja rozweseli. Powinien sobie strzelic w leb. -Przestan, Ulka, bo zaraz cie udusze. Ile mozna? - Jacek wspolczul przyszlemu szwagrowi. Ulka miala serce na dloni i pamiec jak slon. Gdy zaszla potrzeba, potrafila przypomniec sobie rzeczy sprzed lat, ktore czlowiek juz dawno zdazyl pogrzebac. -Przyznalem sie do winy i chce to jakos poskladac... -Naprawde? Chcesz? - Ulka z nadzieja popatrzyla na brata. -A wlasciwie to dlaczego tak ci na tym zalezy? - spytal podejrzliwie. -Jeszcze sie pytasz? Ten harem, ktory sprowadzales do domu... - Otrzasnela sie z udawanym przerazeniem. - Jak pomysle, ze ktoras z tych wyfiokowanych gesi mialaby byc moja bratowa, a moje dzieci mialy mowic do niej ciociu... brrr... Pomyslalam sobie: Ulka, musisz wziac sprawy w swoje rece! - Jacek smial sie serdecznie. Nikt nie potrafil wprawic go w lepszy humor niz jego mala siostrzyczka. -A wiesz, ze to nie jest zly pomysl - stwierdzil po chwili. -Oczywiscie. Beata... -Nie o to mi chodzilo. To znaczy o to. Ty mi doradzisz w sprawie Beaty, a ja ci znajde milego kolege strazaka. Co ty na to? -Umowa stoi. - Ulka z chichotem przybila piatke. - No, nareszcie - mruknela, slyszac otwierajace sie drzwi. -Jestesmy w kuchni! - zawolala. Beata wmaszerowala ciezko do kuchni. Rzucila na Jacka pozbawione wyrazu spojrzenie i nawet nie skomentowala jego obecnosci. -Dobrze sie czujesz? - zaniepokoila sie Ulka. -Przepraszam za dzisiaj - zwrocila sie do Jacka. - W pracy byl sadny dzien i chyba po prostu wyzylam sie na tobie. -Nie, no co ty. - Jacek byl wyraznie zdziwiony przeprosinami. - Wiedzialem, ze nie jest wesolo, a robilem za blazna. Nic dziwnego, ze poczulas sie urazona. -Swietnie. Skoro nie mamy do siebie zalu, to czy moglbys mi towarzyszyc podczas wyjazdu? Ulka usiadla z wrazenia. Nie spodziewala sie takiego obrotu sprawy. -To ty, prawda, Beatko? - spytala. - Nie jestes klonem ani zla siostra blizniaczka? -Cos ty znowu czytala? - Jacek spojrzal na siostre jak na wariatke. Wlasnie stala sie swiadkiem cudu. Bog sie zlitowal. Karta przeznaczenia sie odwrocila. A ona watpi! -To nie jest takie glupie pytanie - westchnela Beata. -Ktore? - spytali jednoczesnie. -Boze... - Beata wstala i zaczela zdejmowac plaszcz. -Osobno jeszcze mozna was zniesc, ale razem?! -To ona! - stwierdzili rownoczesnie. Beata usmiechnela sie ze smutkiem. Ulka dostrzegla, ze przyjaciolka wyglada podejrzanie blado, a pod oczami ma spore cienie. Z niepokojem zerknela na brata. Jacek ze zmarszczonymi brwiami przygladal sie Beacie. Wyglada jak czlowiek, w ktorym cos peklo - pomyslal. Rusza sie, mowi, ale w srodku pustka. Beata grzebala w lodowce. -Chetnie pojade - przerwal cisze. -Swietnie. - Beata trzymala w reku wino. Bez slowa wreczyla je Jackowi wraz z korkociagiem i zaczela szukac kieliszkow. - Sama tam nie pojade. -Co sie stalo? - Ulka denerwowala sie coraz bardziej. -Bylam u pana Przemka, tego detektywa. - Beata zaczela przegladac aktowke w poszukiwaniu kserokopii. -Dowiedzialas sie czegos? - spytal Jacek, nalewajac wino. -Sami przeczytajcie. - Beata pchnela papiery przez stol. - To mi chyba przez gardlo nie przejdzie. Pila wino ze stoickim spokojem, probujac zanalizowac mysli i uczucia. Jacek siedzial wstrzasniety. Ulka czytala dokumenty po raz kolejny. Pierwszy raz w zyciu ja zatkalo. Kompletnie. -Sa jakies chipsy? - przerwala cisze Beata. Ulka bez slowa wysypala cala paczke do polmiska. -Nie ma mozliwosci pomylki? - Jacek zabral glos. Beata pokrecila przeczaco glowa. Ulka powtornie czytala akt zgonu. -Moze zbieznosc nazwisk? - Jacek probowal znalezc inne wyjasnienie. -Polglowek! - syknela Ulka. - To nie jest pan i pani Smith! Skarbie - zwrocila sie do Beaty. - Wiem, ze cie namawialam na ten wyjazd, ale w tej sytuacji... - zawiesila glos. -W tej sytuacji tym bardziej powinnam jechac. - Beata chrupala glosno. - Moze czegos sie dowiem. Moze zdobede sie na odwage i zapytam dlaczego? - Wzruszyla ramionami. - Ale powinnam jechac. Wiecie, ze kiedy Macierzak mi to pokazal, to poza tym, ze przezylam szok, wstrzas, sama nie wiem, jak nazwac to uczucie, pomyslalam sobie - jakie to proste! Calymi latami zabijali mnie swoja obojetnoscia, a ja nie wiedzialam dlaczego. Kiedy mama sadzila kwiaty, pomagalam jej; przeczytalam wszystko o pelargoniach, bratkach i diabli wiedza o czym jeszcze. W wieku dwunastu lat regularnie czytywalam prase codzienna i literature fachowa ojca w nadziei, ze jesli bede wiedziala wystarczajaco duzo, to moze ze mna porozmawia. - Pokrecila glowa z niedowierzaniem. - Calymi latami myslalam, ze nie jestem dosc dobra, zeby mnie kochali. Czulam sie winna, ze nie jestem takim dzieckiem, jakiego pragneli. Wiesz - zwrocila sie nie wiadomo do kogo -ze na zebrania chodzila sekretarka ojca? Wiec bralam udzial w konkursach, olimpiadach i mialam nadzieje, ze jesli bede wystarczajaco zdolna, ambitna, to on bedzie chcial przyjsc i posluchac. Kiedy zlamalam noge, do szpitala odwiozla mnie gosposia, bo mama nie mogla zostawic swiezo kupionych sadzonek. I wciaz mialam wrazenie, ze jestem gorsza. Moja siostra byla mniej zdolna niz ja,i w dodatku leniwa. Dostawala wszystko na tacy, nie widziala powodu, dla ktorego mialaby sie starac. Im bylam lepsza, tym bardziej ona mnie nienawidzila. Dlatego tak wam zazdroszcze domu. - Usmiechnela sie smutno. - Tego ciepla, poczucia bliskosci. Cokolwiek byscie robili, liczy sie to, ze jestescie razem. Ulka cicho plakala, Jacek zacisnal piesci. Co to za ludzie? - pomyslal. - Po jaka cholere brali dziecko, skoro go nie chcieli? Nic dziwnego, ze musi odkryc prawde. Na jej miejscu tez bym nie odpuscil. -A wiecie, co mnie boli najbardziej? - Beata wstala po kolejna butelke wina. - Ze moze mam inna rodzine, ojca, matke, brata? Moze mam dziadkow, ktorzy wyplakuja za mna oczy? Moze powinnam chodzic do innej szkoly, miec innych znajomych? -Przestan. - Ulka objela Beate. - Bez wzgledu na to, co sie stalo, spojrz na to, kim jestes teraz. Zostaw to wszystko za soba i po prostu badz szczesliwa jako Beata Rostowska, przyszly doradca podatkowy. -Dziekuje, Ula. - Beata zaczynala mowic niewyraznie. Wino i pusty zoladek zaczely robic swoje. - Ale na razie nie wiem, jak sie powinnam czuc i jak powinnam zyc. Musze to jakos poskladac. -Nie jestes sama - powiedzial Jacek. Chetnie zrobilby to co Ulka, czyli objal dziewczyne, ale dosc juz nabroil jak na jeden dzien. -Lepiej sie poloze, rano musze isc do pracy, sen dobrze mi zrobi. -Masz racje - zgodzil sie z nia Jacek. - Jutro spojrzysz na wszystko swiezym okiem. Co nie znaczy, ze to cos zmieni, dodal w duchu. -Zgadzam sie z Jackiem. - Ulka wziela ja pod ramie. - Chodz, pomoge ci. Patrzyl za nimi zamyslony. Mial nadzieje, ze juz pierwszego dnia nie ukatrupi jej popieprzonej rodzinki! Do swiadomosci Beaty wdarl sie potworny lomot. Jesli to pan Zenek morduje swietej pamieci zone, to nie teraz! Na litosc boska nie teraz! - Prosze ciszej... - jeknela, ale potworny dzwiek nie ustawal. Dopiero po dluzszej chwili uswiadomila sobie, ze to budzik. Siegnela reka na stolik znajdujacy sie przy lozku. Po dluzszej chwili bezowocnych poszukiwan otworzyla jedno oko. Budzik stal na parapecie i uparcie dzwonil. Beata zamknela oko i usilowala poduszka zagluszyc upiorne dzwieki, ale w koncu wstala... i natychmiast tego pozalowala. Podloga rozplynela sie pod stopami, a w glowie gwaltownie nasilil sie intensywnie pulsujacy bol. - Jezu! - jeknela. Z trudem dotarla do parapetu i wylaczyla swojego oprawce, ale na bol glowy niewiele to pomoglo. Pewnie Ulka postawila budzik na parapecie, zeby musiala wstac. Opierajac sie o sciane, doszla do lazienki. Prysznic wprawdzie ja orzezwil, ale bol nasilal sie przy kazdym ruchu. Owinieta w szlafrok dowlokla sie do kuchni. -Kawy? - zapytal Jacek, patrzac z rozbawieniem na ludzki wrak usilujacy wygodnie usiasc przy stole. -Csss... - Beata syknela. - Bo krasnoludki obudzisz... -Jakie krasnoludki? - zdumiony sciszyl jednak glos. -Sa w mojej glowie - szepnela. - I robia stuk-puk, stuk-puk. -Tej wersji wydarzen jeszcze nie slyszalem - zasmial sie. - Masz, wypij to, no dalej - popedzil ja, widzac, ze sie waha. - To na kaca. Zaufaj mi. Beata poslusznie wypila obrzydliwa miksture. Jesli od tego umre, to i tak bedzie lepiej - uznala. Jacek postawil przed nia kawe i sniadanie. -Co ty tu wlasciwie robisz? - spytala, zujac bulke. -Nie moglem wczoraj wracac do domu, pilem z wami wino. Spalem na kanapie. - Obserwowal Beate. Troche blada, ale do pracy powinna dotrzec, uznal. - Swoja droga co to bylo za wino? Niezle cie wzielo... -Domowej roboty - mruknela z pelnymi ustami. - Od pani Stasi, wlascicielki mieszkania. - Swietne, czlowiek zapomina, o czym tylko zechce, w zaleznosci od ilosci, a proba przypomnienia jest potem zbyt bolesna. Ktora godzina? -Spokojnie, wpol do siodmej dopiero. Odwioze cie do pracy - zaofiarowal sie. -OK, dzieki. -"Wolalem, jak nie bylas taka ugodowa - oswiadczyl Jacek, dolewajac jej kawy. -Daj mi dziesiec minut - usmiechnela sie lekko. - I wroce do formy. Musze sie ubrac. Jacek posprzatal kuchnie i czekal na Beate. Ulka spala w najlepsze. W pracy musiala byc dopiero o dziewiatej, a przyjaciolke powierzyla bratu. Beata blyskawicznie zrobila makijaz, chociaz musiala sie do niego przylozyc bardziej niz zwykle, zeby ukryc since pod oczami. Starala sie nie myslec o wydarzeniach wczorajszego dnia i nie trafic szczoteczka w oko, co nie bylo takie proste, biorac pod uwage wszystkie okolicznosci towarzyszace. Na razie musi stawic czolo kolejnemu dniu w pracy z Kinga buszujaca w sekretariacie. Co za koszmarny tydzien - pomyslala. Miejmy nadzieje, ze niedziela bedzie ostatnim dniem tej gehenny. Kinga zniknie z jej firmy, z Rostowskich wydusi prawde, chocby to miala byc ostatnia rzecz w jej zyciu, a jesli przyszly poniedzialek nadejdzie, to umowi sie z Jackiem. Czy bedzie tego chcial, czy nie! Jezu! Reka ze szczoteczka do tuszu zamarla. Wczoraj go obrazilam, upilam sie, widzial mnie na kacu... No Beatka! Spojrzala z dezaprobata w lustro. Ty to potrafisz pokazac sie z najlepszej strony, nie ma co! Trudno - ocenila sytuacje. Straty bedziemy odrabiac w przyszlym tygodniu, a w tym minimalizowac! -Mozemy jechac. - Weszla energicznie do kuchni. - Jesli twoja oferta jest wciaz aktualna. -Jasne. - Jacek zerwal sie gwaltownie i wylaczyl telewizor. - Nie sadzilem, ze tak szybko sie pozbierasz! -Im szybciej wezme sie do pracy, tym szybciej skoncze. W tym tygodniu pracuje tylko trzy dni, a nie wszystko moge zrzucic na kolegow - wyjasnila, schodzac po schodach. -Witam, sasiadeczko! - Przy wyjsciu z klatki wpadli na pana Zenka. -Panie Zenku! Nie dzisiaj, dobrze? - Beata probowala go minac. -Alez, sasiadeczko! - zaprotestowal pan Zenek, skutecznie blokujac wyjscie swoja przemieszczajaca sie w nieskoordynowany sposob osoba. -Sluchaj, facet... - zaczal Jacek. Najwyrazniej mial zamiar uzyc sposobu silowego w celu odzyskania okupowanego przejscia. -Zostaw. - Beata zlapala go za reke. - Panie Zenku! Mam potwornego kaca! Nie mam nastroju na panskie... -A...aaa to... to co innego. - Pan Zenek pospiesznie usunal sie z drogi. - Rozumiem, rozumiem. Uszanowanie... -Kto to byl? - Jacek niosl aktowke Beaty, zastanawiajac sie, czy dziewczyna przypadkiem nie pracuje w firmie budowlanej. W torbie nosila chyba cegly! -Sasiad. Jest niegrozny. Poza tym badz dla niego mily - usmiechnela sie zlosliwie - moze to twoj przyszly szwagier? Oswiadcza sie Uli za kazdym razem, jak ja widzi. -Ulka zawsze przyciagala cudakow. Nie masz pojecia, jakie typy czasami przeganialem. - Wyjechal z parkingu i wlaczyl sie do ruchu w kierunku centrum. - W koncu jako starszy brat musialem interweniowac. Wiesz, ze rodzice w zyciu by jej nie pozwolili zamieszkac samej? Uznali, ze masz na nia dobry wplyw. -No co ty? - Beata spojrzala na niego przerazona. -Oni chyba nie mysleli, ze ja bede jej pilnowac?! To dorosla kobieta. Nawet jesli popelnia bledy, to na wlasny rachunek. - Beata goraczkowo zastanawiala sie, ile Jacek wie o wybrykach siostry. -Spokojnie, pewnie, ze nie. Ale przy tobie Ulka sie stara. Nawet nie wiesz, w jakim bylem szoku, kiedy uslyszalem, ze nie tylko swietnie sie obronila, ale dostala dobra prace i nadal ja utrzymuje. -Ulka jest znakomitym specjalista od umow, mysle, ze jej nie doceniacie. - Byla gotowa bronic przyjaciolki. -Jestesmy dumni z Uli. Wszyscy. - Jacek wjechal na podziemny parking. - Zle mnie zrozumialas. Ulka jako dziecko cierpiala na ADHD. To jest... -Wiem, co to jest - przerwala mu Beata. - Ale myslalam, ze z tego sie wyrasta? -To niezupelnie prawda. - Jacek zamyslil sie. - Raczej czlowiek uczy sie z tym zyc. -Wiedzialam o ADHD, ale nie sadzilam, ze... No tak, glupia jestem i tyle. Powinnam jej bardziej pomagac. -Pomagasz jej wystarczajaco - powiedzial Jacek, odprowadzajac ja do windy. - O ktorej po ciebie przyjechac? -A po co masz przyjezdzac? - zdziwila sie. - Wroce taksowka. -Mialem nadzieje, ze pomozesz mi wybrac garnitur...- popatrzyl wyczekujaco. -Boze, Jacek, nie mialam zamiaru narazac cie na koszty. - Beata przytrzymala drzwi. Nie przyszlo jej wczesniej do glowy, ze taki wyjazd moze wiazac sie z kosztami rowniez dla osoby towarzyszacej, a zwazywszy na ceny, nie mozna tego problemu zbagatelizowac. -Nie przejmuj sie, to nie z twojego powodu kupuje garnitur. - Wepchnal ja do srodka, zanim zdazyla mu oznajmic, ze rezygnuje z jego towarzystwa i pojedzie sama. Beata miala zamiar jechac, zeby zamknac pewien rozdzial swojego zycia. On mial zamiar pomoc stworzyc jej nowy. Na razie mogl sie cieszyc z tego, ze go zaakceptowala, pewnie bardziej jako dodatek do Uli, ale - pomyslal -od czegos trzeba przeciez zaczac. Beata probowala skoncentrowac sie na pracy. Rozmyslanie o wczorajszych rewelacjach bylo ponad jej sily. Byla wdzieczna Jackowi, ze nie poruszyl tego tematu. Musiala strawic to sama. Pogodzic sie z tym, sprobowac zrozumiec. Rzecz w tym, ze tego nie da sie zrozumiec - pomyslala rozgoryczona. Ale na wiele spraw musze spojrzec w innym swietle. Przeszlosc po prostu sie stala. Nie moge niczego zmienic. Nie moge cofnac czasu ani zastapic starych wspomnien nowymi, bo ich nie bylo. Powinnam byc wdzieczna za to, co otrzymalam od losu i na co sama zapracowalam - myslala, wpatrujac sie w rzedy liczb na ekranie monitora. Uczucie pustki dreczylo ja przez cale zycie, ktore starala sie wypelnic ksiazkami, a nie ludzmi. Byla samotna. Teraz jednak, co najwazniejsze, zniknelo dreczace ja poczucie winy. Garb, ktory dzwigala, od kiedy siegala pamiecia, zniknal. Tak jakby sama swiadomosc nieistnienia - bo przeciez Beata Rostowska nie istnieje -uwolnil ja od ciezkiego brzemienia. Czula za to ogarniajacy ja gniew. Zniknelo poczucie krzywdy i odrzucenia, poczucie winy, ze nie byla dobra corka i nie potrafila sprostac oczekiwaniom. Tak naprawde - myslala - nigdy nie mialo znaczenia, kim bylam i kim jestem; nawet jesli wzieli mnie w odruchu zalu za utraconym dzieckiem, to pewnego dnia odkryli, ze ja nim nie jestem i nigdy nie bede. Ulka uwaza, ze powinnam byc wdzieczna za to, co dostalam, ale ja czuje gniew za to, co mi odebrano. Stukala palcami o blat biurka. Nawet nie mam zalu, ze mnie nie kochali. Oparla sie o zaglowek fotela. Ale mam zal, ze nie pozwolili, zeby kochal mnie ktos inny. Czula lzy wzbierajace pod powiekami. Byla wdzieczna Ulce i Jackowi, ze sa przy niej. Mieli racje - nie byla sama. A teraz miala zamiar poznac prawde, przynajmniej tyle jej sie nalezalo. -Hm, hm... - Tomek zmaterializowal sie przy Beacie. -Nie chcialbym przeszkadzac, ale wydajesz sie rozkojarzona. -Co? - ocknela sie. Tomek wpatrywal sie w nia z niepokojem. - Masz racje... chyba nie czuje sie najlepiej. -Widze, nawet nie zauwazylas, ze Kinga zniknela z sekretariatu. -Rzeczywiscie. - Nadstawila czujnie uszy. - Cicho tu dzisiaj. -Jestes chora? - zatroskal sie. -Nie, nie mow nikomu - szepnela - ale mam kaca. -A...aaa... - Tomek skinal glowa ze zrozumieniem. -Jasne. Trzeba bylo tak od razu. Mysmy wczoraj tez zabalowali. Zaluj, ze cie nie bylo. -A co stracilam? I gdzie wlasciwie podziala sie Kinga? -Beata probowala okazac zainteresowanie. Pograzanie sie w apatii i uzalanie nad soba zdecydowanie jej nie odpowiadaly. Nie miala tez zamiaru analizowac swoich emocji. -Dyrektor wzial ja do siebie. Podobno powiedzial, ze nie bedzie narazal pracownikow na dodatkowy stres, bo jeszcze ktos zazada dodatku za prace w szczegolnych warunkach. -No cos ty? - Beata wreszcie skupila uwage na sprawach firmy, a raczej krazacych po niej plotkach. -Slowo! - Tomek polozyl reke na piersi. - Pani Hania stwierdzila, ze to mobbing i jesli dyrektor chce, zeby odeszla z pracy, to niech ma odwage powiedziec jej to prosto w oczy. Zaluj, ze nie bedzie cie w piatek. Robimy impreze pozegnalna. -Pani Hani? - Beata zdziwila sie. -Nie. - Zbulwersowany Tomek popukal sie w czolo. - Kindze! -Myslalam, ze jej nie lubimy? - Beata nadal miala klopot z nadazeniem za tokiem jego rozumowania. -A kto powiedzial, ze ona jest zaproszona? Naprawde wczoraj zaszalalas. Na ogol szybciej kojarzysz. - Wrocil do biurka. - Lepiej wez sie w garsc, obiecalem, ze przejme czesc twoich spraw, ale chyba nie chcesz, zeby moja zona zapomniala, jak wygladam? Chcialbym od czasu do czasu wrocic do domu. Beata skrzywila sie. Rzeczywiscie, juz prawie poludnie, a ona praktycznie nic konstruktywnego nie zrobila. - Boze, nadal nie zadzwonilam, ze przyjade. Zrobie to po poludniu, postanowila. Nie zamierzala unikac konfrontacji, ale najpierw musiala skonczyc zestawienia finansowe. Telefon do domu zdecydowanie by jej w tym nie pomogl. -Beata. - Tomek pakowal papiery do aktowki. - Ja zartowalem. Jak czegos nie zdazysz, to ja to zrobie. Zreszta mam wobec ciebie dlug, wiec moglabys dac mi okazje do splaty. -Czekam na kogos. - Beata popatrzyla na zegar. Osiemnasta. - Jeszcze troche i tez znikam. Idz do domu. Nie przeciaze cie. - Usmiechnela sie. - Mam kilka terminow, ale na przyszly tydzien, wiec sobie poradze. -OK. - Rozlozyl rece. - Jak chcesz. Nie bede twierdzil, ze mi przykro. - Usmiechnal sie i zniknal. -A pan nie idzie do domu? - zwrocila sie do Tomka 2, stazysty Tomka, widzac, ze chlopak jeszcze wertuje dokumenty. -Nie, pani Beato, mam do napisania referat na zajecia i chcialem skorzystac z pism fachowych. -Ach tak - mruknela. Miala nadzieje, ze zostanie sama, ale trudno. Wybrala numer do domu. Uslyszala sygnal. Przez chwile miala irracjonalna nadzieje, ze nikt nie odbierze. -Dom panstwa Rostowskich. -Pani Stasiu - powiedziala cieplo, z ulga, ze to nie ktores z rodzicow. Nadal tak o nich myslala i mimo emocji pchajacych ja do wojny czula obawe. - Tu Beata. Dzwonie w sprawie zaproszenia na slub. -Nasza Beatka? - Glos pani Stasi zadrzal. - Juz myslalam, ze pani nie przyjedzie. Przyjedzie pani, prawda? Tak tu wszyscy czekamy - zawiesila glos. -Naprawde? - Beate z lekka zatkalo. Cholera - pomyslala. No coz, to milo. -Prawda? - Pani Stasia rozanielila sie. - Ale ja moze pania doktorowa poprosze, dobrze? - Beata uslyszala trzask odkladanego telefonu i stukot oddalajacych sie krokow. Po dluzszej chwili uslyszala w aparacie znajomy glos. -Beato, moja droga. - Matka mowila jak zwykle tonem, jakby za chwile miala zemdlec. -Witaj, mamo - powiedziala Beata, za wszelka cene starajac sie powstrzymac drzenie glosu. - Dzwonie w zwiazku ze slubem. -Zgadzasz sie, oczywiscie? Tak tu wszyscy czekamy... -To dosc nagle zaproszenie. - Beata nie mogla sie powstrzymac. - Sama musisz to przyznac. -Alez moja droga, wyprowadzilas sie, nie podalas adresu. Nawet nie wiesz, jak trudno bylo cie odszukac. Ale najwazniejsze, ze sie udalo, czyz nie? -Tak, mamo - odpowiedziala mechanicznie. - Chcialam tylko potwierdzic moj przyjazd. -Moja droga, tak sie ciesze. - W zimnym glosie trudno bylo znalezc choc cien ciepla. - Ania tez nie moze sie doczekac. Przyjedziesz z tym milym chlopcem, z ktorym bylas tu ostatnio? -Tak, mamo. Nie, mamo. - Beata zaczynala sie czuc, jakby znalazla sie w alternatywnej rzeczywistosci. - Przyjade z kims, ale to nie bedzie Robert. -Ach, tak. Doskonale, moja droga. Kiedy bedziecie? -W czwartek. -No to do zobaczenia w czwartek. - Matka odlozyla sluchawke. Beata siedziala ogluszona. Na pewno telefon zaraz zadzwoni i okaze sie, ze to pomylka. Zaproszenie wyslali omylkowo, tak samo jak omylkowo ona zjawila sie w ich zyciu. Drgnela nerwowo, gdy wibrujacy dzwiek telefonu komorkowego wdarl sie w jej rozmyslania. -Tak, slucham - powiedziala mechanicznie. -Czesc, tu Jacek. Jestes juz po pracy? -W zasadzie tak. -A co to znaczy w zasadzie? - zainteresowal sie. -Ze mam mase pracy, ktorej dzisiaj i tak nie skoncze. -No to zmykaj stamtad, dziewczyno. Czekam na dole - rozlaczyl sie. Zadowolony oparl sie o samochod. Nie dal jej szansy, zeby go splawila. Teraz musi sie postarac, zeby milo spedzic wieczor. Po kilku minutach Beata pojawila sie na chodniku. -Szybko - zauwazyl z podziwem. - Myslalem, ze przyjdzie mi tu czekac i marznac. - Wzial aktowke z ceglami i wrzucil do bagaznika. - Idziemy najpierw cos zjesc? A potem na zakupy? -OK. - Beata wzruszyla ramionami. - Wlasnie uswiadomilam sobie, ze nie mam prezentu. -Nie szkodzi. - Nadstawil policzek do calusa. - Mozemy zalatwic to inaczej. -Wariat. - Parsknela smiechem. - Musze kupic prezent dla siostry. -Wiem. - Pociagnal ja w dol ulicy. - Ale wyszlas z taka grobowa mina, ze postanowilem zaryzykowac i cie rozweselic. -Udalo ci sie. - Szli szybkim krokiem. - Zmierzamy konkretnie czy gdziekolwiek? -Konkretnie i juz jestesmy. - Weszli do gwarnej egipskiej restauracji. Beata lubila tu przychodzic. - Ulka mowila, ze lubisz tutejsze jedzenie, a ja, musze przyznac, nie znam polowy miasta, tak wszystko sie pozmienialo. Jak w pracy? -Interesuje cie to? - spytala, przegladajac przyniesione przez kelnera menu. -Au! - skrzywil sie bolesnie. - Za co? -Za nic. Nie mam ochoty rozmawiac o pracy. -OK. To moze... - Zamyslil sie. - Sam nie wiem, moze... -Przestan sie ze mna obchodzic jak ze smierdzacym jajkiem. Nic mi nie bedzie. Mozemy rozmawiac o mojej rodzinie. I tak bedziemy tam za dwa dni. -Jestes pewna? - Spojrzal z troska. - Nie chcialem sie narzucac. Czlowiek czasami pewne sprawy musi ulozyc sobie sam. -Owszem - przytaknela cicho. - Dzwonilam do nich. Mam kompletny metlik w glowie. -Poklociliscie sie? -Nie. Wrecz przeciwnie. Mama byla rownie obojetna i bezosobowa jak zawsze, przynajmniej w stosunku do mnie. Chodzi o to, co mowila. Jak to wszyscy sie ciesza... Trudno w to uwierzyc. Nie wiem, co o tym myslec. - Wzruszyla ramionami. - Nawet zapytala, czy przyjade z tym milym chlopcem co ostatnio... -Wiesz, czytalem o ludziach, ktorzy przezyli cos strasznego. Wypadek, tragedie w rodzinie, chorobe... - Jacek przerwal na chwile, by mogli zlozyc zamowienie, po czym kontynuowal. - I zmieniali sie... - Urwal, nie wiedzac wlasciwie, co dalej chce powiedziec. -Chodzi ci o to - Beata podchwycila mysl - ze moze matka albo ojciec zachorowali na raka i poczuli wyrzuty sumienia, i postanowili sie zmienic. -Cos w tym stylu. -Watpie. - Potrzasnela przeczaco glowa. - Oni sie nie zmienili, tylko sie zachowuja, jakby nic sie nie stalo. Jakbysmy widzieli sie wczoraj na podwieczorku... Ale -westchnela - sama nie wiem, co myslec. Zawsze byli tacy chlodni i wyniosli. Nie podnosili glosu, nie krzyczeli, zawsze taka lodowata uprzejmosc. Wczoraj przezylam szok, ale paradoksalnie myslalam, ze to wszystko juz wyjasnia. Dzisiaj nawet pomyslalam, ze czuje sie wolna. Od poczucia winy - wytlumaczyla, widzac pytajacy wyraz twarzy Jacka. - I ten telefon znow wszystko wywrocil do gory nogami. Przyszlo mi do glowy, ze moze mam jakies urojenia... -Nie sadze - przerwal jej Jacek. -Dlaczego? -Z tego, co wiem o tobie od siostry, od rodzicow, co sam zauwazylem oraz dodajac do tego fakty odkryte przez detektywa, to nie masz urojen. Ciezko pracowalas, zeby utrzymac sie na studiach, a nie masz pretensji do majetnych rodzicow, ze cie odcieli od gotowki. No i - usmiechnal sie - moi rodzice cie uwielbiaja, wiec jak dla mnie wszystko jasne. -Dzieki. - Po dluzszej chwili odezwala sie Beata. - Jednak mnie to zaczyna przerastac. - Westchnela. -Spokojnie, dziewczyno, nikt nie mowi, ze to bedzie proste. Ale nie jestes sama. - Pogladzil ja po dloni. Beata wolno cofnela reke. Wiedziala, ze Jacek chcial ja pocieszyc, ale wyobraznia podpowiadala jej co innego. Najpierw jednak musiala uporac sie ze soba, zanim zacznie myslec o innych sprawach. -To co? Idziemy? -Dokad? - Ocknela sie z zamyslenia. Jacek popatrzyl rozbawiony. -Po garnitur. Nie chcialbym ci narobic wstydu przed rodzina. A z pustymi rekami chyba tez sie nie wybierasz? -Wlasnie. - Beata wyprostowala sie gwaltownie. - Przeciez nie mozesz narazac sie na koszty z mojego powodu. Mam propozycje. -Lepiej juz nie koncz. - Jacek przywolal kelnera. - Chyba ze chcesz mnie obrazic. -Nie zamierzalam cie urazic, ale to nie jest wydatek kilkunastu zlotych, tylko kilkuset. -Wiem. - Jacek podal karte platnicza kelnerowi. - Ale te zakupy to wyzsza koniecznosc niezwiazana ze slubem. A jesli juz, to tylko w ten sposob, ze przyspieszyla decyzje. Jestem w trakcie dopelniania formalnosci zwiazanych z wlasnym biznesem. -A co zamierzasz otworzyc? Remize strazacka? -Nie, agencje matrymonialna - odparowal. - A trudnych klientow bede umawial z toba. Zmienia orientacje seksualna i poszukaja sobie innej agencji. -Touche! - parsknela smiechem, podnoszac dlonie w pojednawczym gescie. - Nalezalo mi sie. -Wole, jak jestes zlosliwa i szczesliwa niz zgodna i przybita. - Jacek pomogl jej wlozyc plaszcz. - Zamierzam wejsc na rynek ze sprzetem elektronicznym, komputery i... -To na pewno jest bardzo interesujace - przerwala - ale wystarczy mi, ze uzyles slowa komputery. Dalsze tlumaczenie mija sie z celem. Usmiechnal sie. -Brawo! Dziewczyna, ktora nie udaje, ze bardzo interesuje ja sprzet, o ktorym nie ma zielonego pojecia. Rozesmiala sie. -Wybacz, jesli cie urazilam, ale spotykalam sie z facetem, ktory byl fanem pilki noznej. Pewnego dnia odkrylam, ze kark mi sztywnieje od ciaglego potakiwania, a od wzroku pelnego uwielbienia zaczelam dostawac zeza. To byl koniec naszego zwiazku. -Nie bede klamal, ze mi przykro. Dokad idziemy? -Proponuje jakies najblizsze centrum handlowe. Zawsze jest tam do wyboru przynajmniej kilka sklepow z meska elegancka odzieza. Jacek, na pewno potrzebujesz garnituru? To nie jest wymowka? - Popatrzyla na niego badawczo. -Skad, musze wygladac jak elegancki i odpowiedzialny czlowiek biznesu. -W sklepie komputerowym? -A kto ci powiedzial, dziewczyno, ze to bedzie zwykly sklep? Kumpel w Stanach opatentowal nowy typ inteligentnego komputera: wybacz ogolniki, ale jak wdam sie w szczegoly, to uciekniesz z krzykiem, a nie ukrywam, ze liczylem na kilka dni wiejskiego powietrza i... -Przestan blaznowac. Jednak cie urazilam. -Spokojnie, dziewczyno! W kazdym razie zajme sie importem, a ze jest to sprzet specjalistyczny, to klientami beda w wiekszosci firmy. -Wyglada to na spore przedsiewziecie. - Otoczyl ich gwar, gdy weszli do centrum. - To bedzie jakas spolka? -Tak. Chcemy, zeby byla to spolka akcyjna. -A lokal? -W trakcie remontu. - Rozesmial sie. - I zanim zadasz nastepne pytanie: tak, moge jechac. W niczym mi to nie przeszkodzi. -Ulka nic nie mowila, ze zaczynasz dzialac na taka skale. -Bo nic nie wie, i dlatego bylbym wdzieczny za dyskrecje. Jak skoncze remont - zamyslil sie - powiedzmy za miesiac, zaprosze ich na uroczyste otwarcie. To ma byc niespodzianka. -OK. Nikomu nie powiem. -Wiem. Ulka wciaz sie zali, ze wszystko musi z ciebie wyciagac sila. -No coz - zazartowala - nie jest to zbyt trudne. Wystarczy mnie po prostu upic. -Rany boskie! - krzyknal z udawanym przerazeniem. - Bede musial caly miesiac cie pilnowac, zebys nie zagladala do kieliszka! -Przestan. - Pacnela go w ramie. - Ludzie sie ogladaja. -Nie dziwie sie, sam bym sie za toba obejrzal. Beata, krecac z ubolewaniem glowa, weszla do sklepu z meska odzieza. Reszta wieczoru uplynela szybko. Szybciej, nizby chciala. Nie sadzila, ze zwykle zakupy moga jej sprawic tyle przyjemnosci. Jacek kupil dwa garnitury, a ona sukienke na wesele i kostium na slub koscielny. W prezencie slubnym wybrali elegancki komplet porcelany, zdaniem Jacka zupelnie nienadajacej sie do uzytku, gdyz od samego patrzenia mogl peknac. Ale Beata uparla sie - doskonale wiedziala, ze taki niepraktyczny prezent bedzie mile widziany. -Nie wiem, czemu mi tak zalezy, zeby podobal im sie prezent. -Przez cale zycie myslalas o nich jak o rodzinie. Trudno to zmienic w ciagu jednego dnia. -Nawet nie o to chodzi - z westchnieniem ciagnela temat. - Obawiam sie, ze po prostu zalezy mi na ich aprobacie. To chyba obsesja. -Nie. - Lagodnie odebral jej paczki. - To naturalne. Dziecko chce byc kochane, bez wzgledu na wiek. I w kazdym wieku odrzucenie boli tak samo. W oczach zablysly jej lzy. -Tak naprawde to mialam nadzieje, ze to zaproszenie... - przerwala, glos zaczal jej sie rwac. - Mialam nadzieje... Ale to tylko glupie mrzonki. Fakty temu przecza. Po tym wszystkim, co sie stalo... - Pokrecila glowa z niedowierzaniem. - To dla mnie wieksza zagadka niz moje pochodzenie. Jacek milczal. Mial ochote objac Beate, ale obawial sie, ze go odepchnie albo jeszcze gorzej - zostanie zle zrozumiany. Mimo zewnetrznego chlodu i opanowania byla wrazliwa dziewczyna, ktora latwo zranic. Zaakceptowala go tylko ze wzgledu na Ule i rodzicow. To wszystko. Jacek zamierzal to zmienic, ale wiedzial, ze w tej chwili Beate pochlonely sprawy rodzinne, a on moze tylko byc przy niej i liczyc na to, ze kiedy to bagno sie skonczy, stanie sie kims wiecej. -Jedzmy. - Otworzyl drzwi samochodu, pomagajac jej wsiasc. - Ulka pewnie nie moze sie doczekac. -Miala byc u rodzicow. -Wlasnie tam jedziemy. - Wyjechal z parkingu. - Nie powinnas byc sama. Potem was odwioze. Mama miala upiec szarlotke - dodal szybko, widzac niezdecydowanie na twarzy dziewczyny. Beata zamknela usta. Jak szarlotka, to co innego. Nie bedzie protestowac. I racja, nie powinnam byc teraz sama. Nie chce byc sama - przyznala w duchu. -Moje dziecko. - Mama Uli i Jacka objela ja serdecznie. - Tak mi przykro, naprawde. -Tak. - Beata delikatnie uwolnila sie z objec. - Mnie tez. Ale nie rozmawiajmy o tym, dobrze? - Zabije Ulke, pomyslala. Ale moge winic tylko siebie. Nie powinnam sie upijac i rozgadywac, wiadomo, ze Ulka nie ma przed rodzina tajemnic. I slusznie zreszta - skonstatowala po chwili. W jej wlasnym zyciu bylo ich zbyt wiele. -Upieklam szarlotke, kochanie. - Pani Nowacka zniknela w kuchni. - Z lodami waniliowymi - dodala, wracajac. - Specjalnie dla ciebie. Beata podziekowala uprzejmie, zbyt wzruszona, zeby powiedziec cos wiecej. Nie chciala robic zamieszania. Rodzice Uli byli zawsze tacy serdeczni, nawet jej wiecznie marudzacy tata. -Twoi starzy to zgredy. - Romek przysiadl na poreczy fotela. - Zapomnij o nich. Tata mowi, ze jestes za stara, zeby cie adoptowac, ale i tak jestes czescia rodziny, wiec po co ci inna. -Romek! -No co? Sam tak mowil! - Romek bronil sie zdziwiony przed zmasowanym atakiem matki i siostry. -Kto chce zobaczyc prezent i garnitur na slub? - wyrwal sie Jacek, probujac odwrocic uwage domownikow od Beaty, ktora wygladala jak porazona pradem. - Rusz sie, Romek, trzeba to przytargac z samochodu. Romek wlasnie zaczal lapac, ze chyba znowu cos chlapnal. -Pomoge wam. - Ojciec wsuwal buty, skrepowany. - Lepiej zostawmy je same - szepnal w przedpokoju. Zza zakretu wylonil sie bialy pietrowy dom stylizowany na palacyk, z kolumnami, tarasami i spiralnymi, kamiennymi schodami otoczonymi ciezka balustrada. Zwirowany podjazd znaczyl droge od bramy do domu. Wokol rosl rowno przyciety zywoplot oraz tuje i swierki, gdzieniegdzie widac bylo klomby fioletowych zawilcow i kepy czerwonych wysokich astrow. Kilkaset metrow dalej krolowal ciemny las. Dom stal na wzgorzu, we wsi Lisin, ale jakby poza nia. I tak samo sie tu zylo. Wsrod ludzi, ale obok. Brama byla otwarta. -Zatrzymaj sie na podjezdzie. - Beata rozgladala sie w poszukiwaniu zmian. W koncu nie bylo jej tutaj od dwoch lat. - Zaraz ktos wyjdzie nas przywitac. Tak sadze - dodala po chwili. Jacek przygladal sie wszystkiemu z ciekawoscia. Wdychal swieze powietrze. Czuc bylo zapach lasu. Jego uszu dobiegalo rzenie koni. Na schodach pojawila sie kobieta, moze szescdziesiecioletnia, w fartuchu kuchennym i z wlosami spietymi w kok. -Pani Stasia! - Beata z radoscia witala sie z gosposia, ktora nie kryla lez. Na schodach pokazala sie para mlodych ludzi. Drobna niebieskooka blondynka i niezbyt postawny mezczyzna, w okularach, z wysokimi zatokami czolowymi sugerujacymi zaczatki lysiny. Pewnie siostra i przyszly szwagier - domyslal sie Jacek. -Beatko! - Dziewczyna zbiegla po schodach. - Tak sie ciesze. - Pocalowala powietrze kolo policzka Beaty. - Tak sie balismy, ze nie bedziesz chciala przyjechac. -Dlaczego mialabym nie przyjechac? - Beata podjela gre. Zbyt dobrze znala siostre, by wierzyc w to nagle ocieplenie stosunkow. - Nie moglabym opuscic takiej okazji - usmiechnela sie. - Poznaj, prosze, mojego przyjaciela. Jacek, to Anna, moja mlodsza siostra. Dziewczyna zmierzyla taksujacym spojrzeniem towarzysza siostry. Ta to ma szczescie. Z zawiscia podziwiala wysokiego muskularnego mezczyzne o jasnych wlosach i blekitnych oczach. Wyciagnela reke i przywitala sie. Jacek mial wrazenie, ze przytrzymala jego reke dluzej, nizby wypadalo, ale nie zareagowal w obawie, ze po prostu sugeruje sie wspomnieniem skandalu, z powodu ktorego Beata zostala wyrzucona z domu. Przeciez ta dziewczyna wychodzi za dwa dni za maz. Nawet jesli jej obyczaje pozostawialy wiele do zyczenia, na pewno nie bylaby tak glupia, zeby podjac flirt w obecnosci przyszlego pana mlodego. -Moj narzeczony, Artur - zaszczebiotala, wtulajac sie w stojacego za nia mezczyzne, ktory wyraznie skrepowany przecieral okulary koniuszkiem swetra. Przywital sie z Beata, starannie unikajac patrzenia jej w oczy, Jackowi skinal glowa i szybko zniknal wewnatrz domu. -Jest taki niesmialy - szczebiotala dziewczyna, nie przestajac sie usmiechac. - Ale chodzcie, mama nie moze sie juz was doczekac. Ania weszla do domu, zapewniajac, ze bardzo cieszy sie z ich przyjazdu, ze tatko bedzie dopiero wieczorem, ze przyjada tez rodzice Artura, tak by cala rodzina mogla sie poznac. -Mile powitanie - szepnal Jacek Beacie do ucha. -Az za bardzo - mruknela. - Mamo - zwrocila sie do zmierzajacej w ich strone kobiety. -Moja droga! - Matka przytulila ja lekko, calujac powietrze tuz przy policzku corki, by nie uszkodzic swojego makijazu. - A to twoj przyjaciel? -Jacek Nowacki - przedstawil sie z uklonem, calujac Rostowska w reke. - Milo mi pania poznac. Skinawszy lekko glowa, zaprosila ich do salonu, gdzie czekala juz kawa i ciastka. -Na pewno jestescie zmeczeni. Siadajcie, prosze. -To tylko godzina jazdy, mamo. - Beata rozgladala sie z ciekawoscia. Nic sie nie zmienilo. Wciaz te same biale sciany, biale marmurowe posadzki, czarne skorzane fotele i sofy, meble z czarnego drewna. Jacek poczestowal sie kawa. Artur usiadl kolo Anny na sofie i jadl ciastko podane przez narzeczona. Beata lekko uniosla brwi, widzac okruchy spadajace na posadzke. Zerknawszy na matke, nie zauwazyla zadnej reakcji. Takie buty - pomyslala. - Albo cos sie kroi, albo to takie pieniadze, ze nie przeszkadzaloby im nawet, gdyby przyszlemu zieciowi sloma nie tylko z butow, ale i z nosa wystawala. Jacek chlonal scene z ciekawoscia. Dom byl straszny. Zimny i odpychajacy. Nie wyobrazal sobie bawiacych sie tu dzieci ani psow. -Piekna posiadlosc. Zdaje sie, ze slyszalem konie, wjezdzajac na podjazd. -Tak, maz hoduje. Ja nie przepadam za zwierzetami, wole kwiaty... - zawiesila glos, oczekujac najwyrazniej pochwaly. -Zauwazylem niezwykle gustownie dobrane odmiany - wybrnal, nie majac pojecia, co wlasciwie kwitnie o tej porze roku. Chyba mi sie udalo, pomyslal, widzac krolewskie skinienie glowy. W pokoju zalegla cisza. Matka i siostra pily kawe z malych filizanek, z zainteresowaniem obserwujac wzor na talerzykach. Artur wcinal kolejne ciastko, calkowicie pochloniety wykonywana czynnoscia, nie wykazujac najmniejszego zainteresowania rozmowa, a raczej jej brakiem. Jacek czul sie nieswojo. Dom jakby wypelnil sie antarktycznym chlodem, co w niczym nie przypominalo wiecznego rozgardiaszu i balaganu w jego rodzinnych pieleszach. Jesli tak wyglada cieple powitanie dawno niewidzianego dziecka, to nie chcialbym widziec... Jego rozmyslania przerwal glos Beaty. -Kiedy ojciec wroci z pracy? - zdecydowala sie przerwac krepujaca cisze. -O dziewietnastej bedzie mala rodzinna kolacja z rodzicami Artura. Powinniscie sie poznac. W koncu jestesmy prawie rodzina. -Swietnie. - Beata usmiechnela sie uprzejmie, ale nie mogla powstrzymac mysli: Prawie rodzina, dobrze powiedziane. Czy my tez jestesmy prawie rodzina? - Mamo, chcielibysmy sie rozpakowac i rozejrzec - powiedziala glosno. -Jak to rozejrzec? - Rostowska uniosla pytajaco brwi. -Chcialam pokazac Jackowi dom i ogrod. -Doskonale, moja droga. Pani Stasiu, prosze wskazac pokoje. Zobaczymy sie na kolacji, moi drodzy. Matka Beaty przyjela wyjscie corki z gosciem z trudno skrywana ulga. Nie mialy o czym rozmawiac nawet wowczas, gdy razem tu mieszkaly, a co dopiero teraz, po tak dlugim czasie? -Jestem tu od trzydziestu minut i mam ochote wiac, gdzie pieprz rosnie - szepnal Jacek do Beaty, idac po schodach. - Nie moge uwierzyc, ze tu sie wychowalas. Jakim cudem jestes normalna dziewczyna? -Twoja siostra ma co do tego spore watpliwosci -szepnela. -Pani Rostowska przeznaczyla dla ciebie, dziecko, twoj stary pokoj, a dla pana goscinny, zaraz obok. Wiem, ze wy mlodzi. - Zatrzymala sie zaklopotana. - Pewnie wolelibyscie mieszkac razem, ale... -Wszystko w porzadku, pani Stasiu. Tak jest dobrze. Rozpakujemy sie i pokaze Jackowi dom. Mozemy pozniej przyjsc do kuchni cos zjesc? -Oczywiscie - rozpromienila sie starsza pani. - Pojde przygotowac cos dobrego. -Osobne pokoje? - Jacek nie byl zachwycony, ale moze tak bedzie lepiej. Bedzie latwiej udawac dzentelmena. Wspolny pokoj to zbyt wiele pokus. -Chcesz zobaczyc moj pokoj? - spytal, mrugajac do Beaty. -Po co? W tym domu wszystkie wygladaja tak samo. Po co w ogole pytalem? - pomyslal, rozgladajac sie po sypialni. Rzeczywiscie. Pokoj byl elegancki, ale utrzymany w tonacji czarno-bialej, lacznie z posciela: czarne roze na bialym tle. To, co zobaczyl do tej pory, podzialalo na niego przygnebiajaco. Urok posiadlosci prysl, gdy tylko weszli do srodka. Matka Beaty jest rownie zimna. Trudno sobie wyobrazic, zeby kobieta tworzaca tak wspaniale kompozycje kwiatowe byla tak bezosobowa. Z siostra i szwagierkiem tez bylo cos nie tak. Moze to niemowa. Nikt nie spytal Beaty, jak sobie radzi, co slychac. Rozmowa byla rownie chlodna jak caly dom. Jadac tutaj, liczyl przynajmniej na dobra zabawe na weselu, ale nie znal krokow do marsza pogrzebowego. Beata usiadla na lozku. Dwa lata - pomyslala. Dwa lata, a nawet nie spytala co u mnie. Po co mnie zapraszali? Po co tu wlasciwie przyjechalam? Poznac prawde, znalezc dokumenty, cokolwiek, co pozwoliloby mi odkryc, kim jestem... Nieprawda. Chcialam tu przyjechac, bo myslalam, ze cos sie zmienilo. To nie oni mnie rania, tylko ja sama, wlasna glupota. Gdy Jacek skonczyl sie rozpakowywac, ktos krotko zapukal do jego drzwi. -Gotowy? - Beata przebrala sie w dzinsy i sweter. -Tak, ale na co? -Na maly spacer. Dom mozemy sobie darowac. Na tym pietrze sa pokoje goscinne. Na gorze pralnia, suszarnia i... Na dole kuchnia, biblioteka z gabinetem ojca, salon z tarasem i pokoje rodzicow. Nie ma co ogladac. Jesli widziales jeden pokoj, widziales wszystkie. -Pokoje? To twoi rodzice mieszkaja osobno? - zdziwil sie, zbiegajac za Beata po schodach. -Yhm. - Beata zsunela sie po poreczy, prawie wpadajac na matke. -Moja droga. - Na jej twarzy pojawila sie dezaprobata. - Mloda dama tak sie nie zachowuje. Tu sie nie biega, mlody czlowieku - upomniala Jacka. Przepraszajac, pospiesznie wyszli z domu. Beata skrecila prosto do stajni. -Az mnie ciarki przechodza. Omal nie zasalutowalem - przyznal Jacek. - Tutaj tak zawsze? -Owszem, taki styl bycia. Moge sie zalozyc, ze gdyby stuknela mi piecdziesiatka, nadal mowilaby: mloda damo. -Swoja droga nikt juz dawno nie powiedzial do mnie mlody czlowieku. -Zapewniam cie, ze to nie byl komplement. Chodzmy! - Pociagnela go za reke. - Ulka mowila, ze jezdzisz konno. Wybierzemy sie na spacer i pogadamy. Tu jest za duzo gumowych uszu. Wpadli do stajni. Beata nie znala nikogo z pracujacych tu mezczyzn. -Dziekuje, poradzimy sobie - usmiechnela sie do mlodego chlopaka, ktory podszedl do nich. -Mow za siebie. Dawno nie jezdzilem - przyznal Jacek. -Nie szkodzi. Tego sie nie zapomina. Poza tym wezmiemy Morfeusza i Tanatosa. Ich imiona odpowiadaja ich charakterom. Poradzisz sobie. Jacek patrzyl z podziwem, jak Beata radzi sobie z uprzeza. Konie najwyrazniej poznaly ja, gdyz jeden wciaz tracal ja w ramie, a drugi we wlosy. -Zabierz go - rozesmiala sie, odpychajac leb Morfeusza. - Bo nie zdazymy nie tylko wrocic, ale nawet wyjechac przed kolacja. -Kochaja cie... -Skad. - Energicznie czyscila kopyta. - Po prostu rozpiescilam je slodyczami i teraz sie dopominaja. Pozniej, przystojniaku. - Poglaskala chrapy Tanatosa. Wyprowadzili konie ze stajni. Beata poszla otworzyc druga brame, nie tak okazala jak wjazdowa. Prowadzila stamtad sciezka prosto do lasu. -Chcesz kask? Nie pomyslalam, zeby wczesniej spytac- zwrocila sie do Jacka tlumaczacego wlasnie koniowi, ze jest slicznym malym pony i na pewno dojda ze soba do porozumienia: Jacek bedzie udawal, ze jest swietnym jezdzcem, a Morfeusz, ze w to wierzy. Dzieki temu Jacek nie wyjdzie na idiote, a Morfeusz zalapie sie na cos dobrego. -Nie, jesli nie zamierzasz szarzowac, to nie. -Zartujesz? Od dwoch lat nie siedzialam w siodle! Dobrze, ze jeszcze pamietam, gdzie zad, a gdzie leb. -Lekko wskoczyla na grzbiet konia. Brame zostawili otwarta. Przeszli w lekki klus. Jacek nigdy nie widzial jej tak radosnej i podekscytowanej. Zupelnie jak mala dziewczynka, dla ktorej calym swiatem jest nowa lalka. Byl swiadkiem jej smutku i lez, gniewu i smiechu, ale te uczucia zawsze byly stlumione pancerzem opanowania, z wyjatkiem incydentu alkoholowego, kiedy Beacie puscily nerwy. Teraz widzial ja prawdziwa. Mloda rozpromieniona kobiete z rozwichrzonymi przez wiatr wlosami i blaskiem szczescia w oczach. Po kilkunastu minutach przeszli do stepa i wolno przemierzali las. Beata wdychala zapach igiel i runa lesnego. Z oddali dobiegal stuk dzieciola. Las zyl wlasnym zyciem. Tu nigdy nie bylo cicho. Trzask galezi, szum lisci i odglos spadajacych szyszek. -Warto bylo tu przyjechac. - Wdychal gleboko powietrze. Usmiechnela sie z naglym smutkiem na twarzy. -Przygnebiajace, prawda? Slub siostry, pojednanie z rodzina, a szczescie i radosc znajduje wsrod szumu drzew. -Nie twoja wina. Po prostu tak jest. Nie zmienisz tego, co sie stalo. Mozesz udawac, ze pewne rzeczy sie nie wydarzyly. Nie wyrzucili cie z domu, nie zatrudnilas detektywa, nigdy nie mialas w reku tego aktu zgonu. Ale czy to ma sens? -Masz racje. Moge. Ale to nic nie zmieni. Widzialam twoje oczy, gdy matka nas przywitala. Wyrazaly niedowierzanie, jakbys pytal: to wszystko? -Hmm. - Zaklopotany poprawil sie w siodle. - Bylem zaskoczony. Wiem, ze ludzie roznie okazuja uczucia, ale tutaj - wzruszyl ramionami - nie bylo ich wcale. Szczerze mowiac, mialem nadzieje, ze nie jest tak zle, jak twierdzilas... Emocje czesto zmieniaja sposob postrzegania. Musze przyznac, ze nie rozumiem, po co w ogole zaprzatali sobie toba glowe. Traktuja cie jak zlo konieczne. Nawet jesli zaproszenie ma cos wspolnego tylko i wylacznie z ich wizerunkiem, to zawsze mogli powiedziec, ze to ty nie chcialas przyjechac, i po klopocie. Po co to cale udawanie? -Dzieki za szczerosc. - Jacek utwierdzil ja w podejrzeniach, ze slub to tylko pretekst. Prawdziwa przyczyna sciagniecia jej do domu musi poczekac na ujawnienie. -Nie mam zamiaru klamac. Mowie, co widze. -Wiem. - Usmiechnela sie. - Nie mam przeciez do ciebie zalu. Tylko to takie smutne. Bardziej czuje sie zwiazana z lasem i konmi niz z nimi. -Skoro moja szczerosc jest w cenie, to powiem jeszcze jedno. Tu sie kroi grubsza afera! -Zauwazyles? -To oczywiste. - Pokiwal glowa. -Nie jestes glupi wbrew temu, co mowi Ulka - usmiechnela sie z lekka ironia. -Ulka mowi, ze jestem glupi? - obruszyl sie. - Hm. Przy kilku okazjach nazwala cie polglowkiem. -To taki rodzinny zart - odetchnal. Obawial sie, ze siostra wyciagnela na swiatlo dzienne niechlubne incydenty z jego przeszlosci. Nie zeby byly, ale wiadomo, co taka smarkata nagada? - Domyslasz sie, co jest grane? -No coz - zaczela z wahaniem. - Trudno powiedziec. Pomijajac moja osobe... Ten pan mlody jest nie do przelkniecia ani dla mojej siostry, ani tym bardziej dla rodzicow. -Frajer - pogardliwie stwierdzil Jacek. - I mruk. Myslisz, ze on w ogole wie, co sie dzieje? Wygladal mi na uposledzonego i ma cos z oczami... -Jesli dobrze odczytalam znaki, to mialy byc maslane oczy robione do mojej siostry. - Rozesmiali sie oboje. - Wiec slubu jest raczej swiadomy. Ale to nie jest typ Anki. Nie moge uwierzyc, ze w ogole na niego spojrzala. Chyba ze to realizacja jej zyciowego planu. No wiesz - wzruszyla ramionami na znak, ze go nie pochwala - wyjsc za fajtlape z pieniedzmi i szalec za jego forse. Zreszta uwazam, ze wchodza tu w gre spore sumy, skoro rodzice go akceptuja. Nie doslyszales jego nazwiska? -Niestety. Nie jestem pewny, czy w ogole je ktos podal. - Jacek szarpnal za wodze, gdy Morfeusz gwaltownie schylil leb, probujac skubnac trawe. - On na pewno sie nie przedstawil. A w prawdziwa milosc trudno uwierzyc, twoja siostra obejrzala mnie jak byka rozplodowego. W koncu zrozumialem, czemu kobiety tak sie wkurzaja, ze facet rozbiera je wzrokiem. - Skrzywil sie z niesmakiem. -Ewentualnie w gre wchodzi jeszcze ciaza i zlapali jelenia - zastanawiala sie glosno Beata. -Ciaza? Nic nie zauwazylem. A twoj ojciec jest lekarzem, wiec we wczesnym stadium zawsze by mogl cos zalatwic, nie? -Nie. - Pokrecila z przekonaniem glowa. - Pod tym wzgledem sa nieugieci. Aborcja to grzech smiertelny i w dodatku przestepstwo. Nigdy w zyciu. -Czyli albo kasa, albo jelen - podsumowal. - Albo jedno i drugie: jelen z kasa. -Tak. A teraz wprowadzmy na plan moja osobe. - Nie rozumiem - zdziwil sie. - A co ty tu masz do rzeczy? -Rzecz w tym, ze nic, o czym byloby mi wiadomo. - Cmoknela. - Do slubu nie jestem potrzebna. Wiec musi chodzic o cos innego. To cos wydarzylo sie, gdy slub juz byl zaplanowany, dlatego wykorzystali go jako pretekst. Stad to zaproszenie na ostatnia chwile. Jak znam rodzicow, ten slub to wydarzenie kulturalne i towarzyskie przynajmniej na poziomie gminnym, nie zgodziliby sie na nic skromniejszego. Musialo wydarzyc sie cos, co nie ma zwiazku ze slubem, ale do czego jestem potrzebna. Tylko co? Zastanawialam sie nawet, czy nie wiaze sie to z wynajeciem przeze mnie biura detektywistycznego, ale nawet gdyby sie dowiedzieli, ze ktos pyta o rozne rzeczy, to po co mieliby mnie sciagac? Raczej przyjeliby polityke unikania i zaprzeczania. -Moze chca cie zabic? Spojrzala z niesmakiem. -Smieszne. Ale nawet zakladajac, ze masz racje, to jaki mieliby powod? I znow wracamy do przyczyny mojego przyjazdu, ktorej wciaz nie znamy. To znaczy wiem, dlaczego przyjechalam, ale nie wiem, dlaczego oni chcieli mnie zobaczyc... Musial przyznac, ze to rzeczywiscie byl glupi pomysl. Nie wyobrazal sobie matki Beaty mordujacej kogokolwiek, no, chyba ze przy uzyciu trucizny. Tak na wszelki wypadek powinien miec ja na oku. -Za zakretem jest lesniczowka! - krzyknela. - Scigajmy sie! Jacek zostal w tyle, na szczescie Morfeusz nie potrzebowal zachety, zeby dogonic kumpla ze stajni. Wypadli zza zakretu, konie szly leb w leb, Beata pochylila sie mocno, unoszac w strzemionach. Jacek przez chwile mial wrazenie, ze zaraz wyrzuci go w powietrze sila odsrodkowa, ale zdolal utrzymac rownowage. Niestety, przez swoje manewry znow zostal z tylu. Dogonil Beate dopiero przed sporym drewnianym domem. Ze srodka wybieglo dwoje dzieci, dziewczynka i chlopiec w wieku okolo dziesieciu lat. -Ciocia Beata! Ciocia Beata przyjechala! - krzyczaly, ploszac konie. Z domu, zwabiona krzykami, wyszla tega kobieta, wycierajac dlonie w fartuch. Beata zeskoczyla z siodla, rzucajac wodze chlopcu. Przywitala sie ze wszystkimi serdecznie. Kobieta zaprosila ich do srodka. Jacek z przyjemnoscia wszedl do domu. Jesli to nie jest rodzina Beaty, to powinna nia byc - pomyslal. Wreszcie jakies cieple przywitanie, nie liczac oczywiscie pani Stasi. W srodku panowal przyjemny polmrok, cieplo bilo od kominka, a rwetes potegowaly biegajace, przewracajace sie i piszczace szczenieta. -Dawno cie nie bylo. Juz myslelismy, ze miasto w glowie ci przewrocilo. - Zona lesniczego przyniosla herbate z miodem i buleczki z dzemem. -No co pani, pani Janko - skrzywila sie Beata. - Przeciez mnie pani zna... Pani Janka pokiwala glowa. -Ano, ja cie znam, dziecko, ale ludzie ze wsi nie maja co robic, wiec jezyki strzepia, ze jak bylas dziecko, to wsia gardzilas, a teraz i rodzina. -Przeciez to bzdura! - Jacek zaprotestowal. -Ano, mnie, chlopcze, nie trzeba tego mowic, ale ludzie zawsze wiedza swoje. -A co tam... - Beata machnela reka z lekcewazeniem. Miala wazniejsze rzeczy na glowie niz przejmowanie sie opinia ludzi, ktorych nawet nie znala. - Przyjechalam tylko na slub. -A kawaler to tak powaznie? - zainteresowala sie. -Skad! - Beata nie dopuscila Jacka do glosu. - Przyjaciel. Nie chcialam przyjezdzac sama. Pana Andrzeja nie ma? W lesie? -Nie. W gminie. Pewnie wieczorem dopiero wroci. A pieska by kawaler nie chcial? - Pani Janka zauwazyla, ze szczenieta przyplataly sie cala grupa do mlodego mezczyzny i wyraznie zafascynowane sznurowadlami, zdazyly obslinic mu cale buty. -Niestety. - Usmiechnal sie przepraszajaco. - Nie mialbym co z nim zrobic. -Ano my tez nie mamy. Ale nic, rozejda sie. Byle w dobre rece, a kawalerowi dobrze z oczu patrzy. - Badawczo przygladala sie mlodemu mezczyznie. Beata z usmiechem obserwowala zabawe Jacka z dziecmi i domowym zoo. Uwielbiala tu przyjezdzac. Zawsze bylo tu pelno zwierzat, bezpanskich psow i kotow, wiewiorek, kiedys nawet lesniczy zajmowal sie malym jelonkiem. -Dziecko, ze do domu nie przyjezdzasz, to ja nawet rozumiem. Mnie nie trzeba mowic, co u was sie dzieje. Ale do nas moglabys przeciez czasami zajrzec. -Przepraszam, pani Janko, ale jak wyjechalam z domu, to po prostu odcielam sie od wszystkiego. A teraz tez bedzie ciezko, bo zaczynam studia podyplomowe. -Ano, wy, mlodzi, teraz to wciaz musicie sie doksztalcac. Kiedys to telefonu u nas nawet nie bylo, bo i po co. A teraz znowu to i bez Internetu ani rusz. Dzieciaki nie mialyby jak sie uczyc. A ten tam - skinela glowa w strone Jacka - dzieci lubi i zwierzeta lubi, ty sie, dziecko, duzo nie zastanawiaj. U nas na wsi to by sie dlugo nie uchowal. Przyjazn przyjaznia, ale zeby ci go kto sprzed nosa nie zwinal. Beata zaczerwienila sie gwaltownie. Pani Janka z satysfakcja usmiechnela sie. Siedziala przed nia teraz sliczna pannica, a pamietala ja, gdy jako dziecko, brzdac wlasciwie, przyniosla do lesniczowki malego zajaczka i jak z tym zajaczkiem juz tu zostala. I nie dziwota - pomyslala. Ci tam, niby wielcy panstwo, zeby dzieciakiem sie nie interesowac... Wszystko byla w stanie zrozumiec, ale to w glowie jej pomiescic sie nie moglo. Wracali stepa lesna droga, kazde pograzone we wlasnych myslach. Zapadal juz zmrok. Nad lasem resztki luny zachodzacego slonca przecieraly szare niebo. -Mila kobieta - przerwal cisze Jacek. -Yhm - zgodzila sie Beata. - Lubilam do nich przyjezdzac. Pan Andrzej zabieral mnie na spacery po lesie, a pani Jance pomagalam w opiece nad zwierzetami. Zawsze bylo ich pelno. - Usmiechnela sie. - Wiesz, ze ojciec kupil konie tylko dlatego, ze uwazal to za modne? Jak arystokrata... I wlasciwie tylko ja jezdzilam, bo on nie mial czasu, a mama panicznie bala sie zwierzat. Dzieki temu znikalam w lesie na cale popoludnia. Nie wolno bylo mi bawic sie z dziecmi ze wsi, wiec jezdzilam do lesniczowki. - Usmiechnela sie do wlasnych wspomnien. -Dlaczego? -Co dlaczego? -Dlaczego nie moglas bawic sie z dziecmi ze wsi? -Bo rodzice uwazali, ze naucze sie od nich prostackich manier. Jacek czul ogarniajaca go zlosc. Samotne dziecko, samotna kobieta. Kiedy wrocili, dochodzila godzina osiemnasta. Nie pozostalo im wiele czasu na doprowadzenie sie do porzadku. Jacek byl spocony i obolaly. Oporzadzenie koni zostawili pracownikowi zatrudnionemu do prac porzadkowych w stajni, a sami pospieszyli do domu, zeby zdazyc sie wykapac i przebrac. Beata konczyla makijaz, kiedy Jacek wszedl do pokoju. -Czy nie nauczyli cie pukac? - Spojrzala z dezaprobata na chlopaka. -Sorry, ale nie moge sie zdecydowac, co wlozyc. - Usmiechnal sie przepraszajaco. -A co? Chcesz zrobic wrazenie na moich rodzicach? - Z sarkazmem odwrocila sie do lustra. -Na nich nie. Moglabys uprzejmie spojrzec? Ulka twierdzi, ze nie mam gustu, wiec potrzebuje kobiecej rady. Beata zlustrowala go uwaznie. Nie zauwazyla, zeby nie mial gustu. Nawet kiedy kupowal garnitur, dziwila sie, ze jak na mezczyzne ma niezle wyczucie kolorow. Teraz mial na sobie brazowe spodnie z drobnego sztruksu, bezowa koszule i o ton ciemniejsza marynarke. -Bardzo dobrze - ocenila. Sama wlozyla dluga spodnice i polgolf z kaszmiru, wszystko w tonacji ciemnej zieleni, harmonizujacej z brazowymi wlosami. -Powinnas czesciej nosic rozpuszczone wlosy. -Do pracy nie moge. Mamy dosc sztywny regulamin, wiesz, fason, kolory ubran, fryzura i makijaz. -Zartujesz? - Nie wiedzial, czy sie rozesmiac. Wiadomo, ze w pracy obowiazuje odpowiedni stroj, ale ingerencja do tego stopnia? Nie miescilo mu sie to w glowie. -Nie. - Wsuwala czolenka na plaskim obcasie z miekkiego zamszu. - Obowiazuje nas stroj sluzbowy majacy wzbudzac zaufanie klienta. Dopuszczane kolory to czarny, odcienie brazu, granatu, grafitu i szarosci. Mezczyzni nosza garnitury i krawaty, kobiety garnitury lub garsonki, ale spodnica nie moze byc krotsza niz za kolano. Makijaz stonowany, wlosy spiete, jesli rozpuszczone, to nie dluzsze niz do ramion. Buty pelne, nieodslaniajace palcow ani piet, rajstopy, ramiona zasloniete. O dekoltach nie wspominam. -To kpina - zasmial sie. -Nie, po prostu zalozenia firmy sa takie, ze wyglad pracownika ma tchnac elegancja, klasa i profesjonalizmem. -Odpowiada ci to? Mowia ci, jak masz sie ubierac i zachowywac. - Krecil glowa z niedowierzaniem. -To bez znaczenia. Dobrze zarabiam, lepiej niz w innych firmach z naszej branzy, a to nie jest zadne poswiecenie. Sam zreszta dokonales pewnych zakupow z mysla o pracy, prawda? A teraz zamknij buzie i idziemy. -Mamy jeszcze pol godziny - zaprotestowal, patrzac na zegarek. -Schodzimy wczesniej, wypijemy malego drinka przed kolacja i zobaczymy, kogo tu mamy. - Wypchnela go z pokoju. - Zapewniam cie, ze bedziemy ostatni. Zgodnie z przewidywaniami Beaty w salonie bylo juz kilka osob. Anka i Artur siedzieli na sofie, rozmawiajac z mezczyzna kolo trzydziestki, ubranym w sprane fabrycznie dzinsy i granatowa marynarke. Matka Beaty konwersowala z dwiema kobietami w zblizonym do niej wieku, a trzech starszych panow popijalo drinki. Ciekawe, ktory to ojciec Beaty? - przygladal sie im Jacek. -Dobry wieczor - spokojnie odezwala sie Beata, przystajac na chwile w progu salonu, zeby zlustrowac obecnych. -Beato! Moja droga! - Pani domu zerwala sie z sofy. - Jestescie nareszcie. Pani Stasia mowila, ze wyjechaliscie na wycieczke i dlugo was nie bylo. Juz sie balam, ze spoznicie sie na kolacje. Moi drodzy - zwrocila sie do pozostalych. - Moja corka Beata i jej - zawahala sie - przyjaciel. Pan Jacek Nowacki. Moj maz, Henryk - kontynuowala - rodzice naszego drogiego Artura, panstwo Wernerowie. A to nasi starzy przyjaciele, panstwo Millerowie z synem. Pamietasz Adama, prawda, moja droga? -Oczywiscie, mamo. - Beata skinela uprzejmie glowa, nie zamierzajac z nikim sie witac. Jacek ze zdziwieniem odnotowal, ze ojciec Beaty nawet sie z nia nie przywital. Moglby chociaz zachowac pozory, ale wygladalo na to, ze ta chlodna uprzejmosc jest tutaj na miejscu. Nikt jednak nie zwrocil uwagi na brak powitania. Jacek nie mial ochoty na alkohol, podobnie zreszta jak Beata, ktora uprzedzila go, ze do kolacji bedzie wino, wiec i tak moze wstac od stolu lekko wstawiony. Panowie zaprosili Jacka uprzejmie do dyskusji. Beata podeszla do pan, zeby porozmawiac o wszystkim i o niczym, jak zawsze nazywala eleganckie konwersacje matki i jej przyjaciolek. Tematem przewodnim byly plotki o wspolnych znajomych - im jadowitsze, tym lepsze. Beata dziekowala Bogu, ze nie ma takich wiernych przyjaciol, ktorzy zaraz po intymnych zwierzeniach i przysiegach zachowania wszystkiego w tajemnicy nie moga sie doczekac, zeby co smakowitszymi kaskami podzielic sie z kolejnymi pseudoprzyjaciolkami. Po kilku uprzejmych i pozbawionych glebszego sensu uwagach, ochach i achach podeszla do Jacka, ktory najwyrazniej oczekiwal ratunku, nie mogac zniesc serii plotek tym razem w wykonaniu panow. -Wiesz, kim sa rodzice Artura? - Nie czekajac na odpowiedz Jacka, mowila dalej: - Wernerowie to wlasciciele grupy hoteli... Sa na liscie 100 najbogatszych Polakow. -Fiuuu... - gwizdnal Jacek. - Takie buty! A nie wygladaja... -A niby jak mieliby wygladac? Miec osle uszy jak krol Midas i zamieniac wszystko w zloto? Zainwestowali w odpowiednim czasie i miejscu, i masz ich przepis na sukces. Nasz kopciuszek niezle sobie radzi. Jesli dobrze kojarze, to Artur jest kims w rodzaju geniusza finansowego. Mysli, ze Dzien Dziecka to swieto panstwowe, ale gielda papierow wartosciowych to jego srodowisko naturalne. Nie rozumiem tylko, co tu robia Millerowie. -To podobno przyjaciele domu? -Owszem, ale nie tacy, ktorych zaprasza sie na rodzinna kolacje. A zaproszenie Adama to kompletna niespodzianka. -Zaraz, zaraz, ale jesli Artur to taki geniusz, to co tu robi? -Geniusz w interesach, ale zyciowa ciamajda. I masz odpowiedz na pytanie., co tu robi. -Zapraszam do stolu - przerwala im matka Beaty, gestem zapraszajac do jadalni. Beata nie brala udzialu w rozmowie toczacej sie przy stole, podobnie jak Jacek, ktory byl wyraznie znudzony. Panie dyskutowaly zawziecie o modzie i slubie, a panowie o pieniadzach. Henryk Rostowski, dystyngowany szpakowaty mezczyzna, z zarysami brzuszka i lysiny, przygladal sie corce. -Czym sie teraz zajmujesz? -Pracuje w doradztwie podatkowym - odpowiedziala obojetnie. -Jestes zadowolona z tej pracy? -Owszem. - Beata byla zdziwiona tym cieniem zainteresowania. Ale wolala nie wdawac sie w dyskusje w obawie, ze nie powstrzyma sie przed pytaniem: - A dlaczego to PANA interesuje? -Z twoim wyksztalceniem moglabys sie postarac o bardziej ambitne zajecie - stwierdzil, przygladajac sie skamienialej twarzy corki. Przy stole zapadla cisza. Jacek zamknal usta kopniety przez Beate. Chyba nie chce, zebym sie wtracal - pomyslal. No coz, to gra na jej boisku. Co nie znaczylo, ze nie mial ochoty wstac i dac po prostu facetowi w morde. W ogole ostatnio zauwazyl w sobie sklonnosci do agresji, gdy w gre wchodzila Beata. Byl gotow stanac w szranki przeciw calemu swiatu, a musial siedziec cicho i przygladac sie, jak dziewczyna sama staje do walki. Beata przezuwala wolno, jej twarz nie zdradzala zadnych emocji, choc wewnatrz kipiala wzburzeniem. Nie zamierzala jednak pozwolic sie upokarzac. -Co dokladnie masz na mysli, tato? - Odstawila kieliszek z winem, obojetnie spogladajac na ojca. Nie pozwoli wyprowadzic sie z rownowagi, jesli o to mu chodzi. -Ukonczylas studia z bardzo dobra lokata. Beata nie podjela tematu. Nadal spokojnie wpatrywala sie w ojca, wiedzac doskonale, ze tego nie znosi. Zdawala sobie sprawe, ze probuje zepchnac ja do defensywy, zmusic do obrony. Nie zamierzala dawac mu tej satysfakcji, zwlaszcza teraz, gdy po pierwsze nie wiedziala, kim jest, a po drugie - czego chce. Ojciec z lekka poczerwienial. -Moglabys zatrudnic sie w firmie prywatnej, gdzie tacy specjalisci sa doceniani. Kij i marchewka - pomyslal Jacek. Atakuje ja i zarazem komplementuje. O co mu chodzi? -Pracuje w firmie prywatnej i jestem doceniana. W przyszlym tygodniu rozpoczynam studia podyplomowe. - Beata nalozyla na talerzyk ciasto. Z zadowoleniem odnotowala, iz reka jej nawet nie zadrzala. -Pani Beato - wtracil sie Miller. - Wie pani, ze moja spolka zajmuje sie elektronika i sprzetem. Potrzebny nam specjalista od miedzynarodowego prawa podatkowego. Adam z poczatkiem roku przejmie firme i ma zamiar szukac nowych rynkow. Ojciec powiedzial, ze bylaby pani swietnym dyrektorem finansowym. -Poza tym znasz Adama - wtracil Rostowski. - Jestem pewien, ze doskonale by sie wam razem pracowalo. Beata poprosila Jacka, zeby dolal jej wina. Chca mnie wepchnac do firmy tego oszusta i jeszcze skojarzyc z Adamem. Ale po co? - zastanawiala sie. Dlaczego mialoby im na tym zalezec? -Dziekuje za propozycje, ale nie jestem zainteresowana. Poza tym i tak nie moglabym jej przyjac, bo obowiazuje mnie klauzula konkurencyjnosci. Przez trzy lata nie moglabym pracowac jako doradca podatkowy lub finansowy ani swiadczyc uslug doradczych zwiazanych z tym sektorem. -Bzdura! - Ojciec Beaty z trzaskiem odstawil kieliszek. -Czemu sie zgodzilas na tak idiotyczne warunki?! -Poza tym, panie Miller - nawet nie spojrzala w strone ojca - obawiam sie, ze nie jest pan w stanie zaproponowac mi warunkow finansowych, ktore moglyby mnie skusic. -Beata! - Rostowski byl wsciekly. Corka jak zwykle byla niepokorna i nieustepliwa. Nigdy nie mial wplywu na jej poglady i decyzje, i nic sie nie zmienilo. Liczyl, ze dwa lata wygnania sprawia, ze zmieknie, ale najwyrazniej sie przeliczyl. Nie tylko byla rownie samowolna i uparta, ale jeszcze miala czelnosc go ignorowac! Jacek zaczal lapac, o co chodzi, ale nadal nie rozumial dlaczego. Po co tyle trudu i zachodu, zeby naklonic Beate do przejscia do konkurencji. I jeszcze ten mydlek Adam! Mial ochote przylozyc mu za samo istnienie, a za to, jak patrzyl na Beate, mial ochote go zabic. -Mysle, ze bedzie lepiej, jak skonczymy te rozmowe- wtracila sie matka Beaty. - Jestem pewna, ze Beatka potrzebuje czasu na przemyslenie... - Usmiechnela sie przepraszajaco, patrzac zarazem z dezaprobata na corke. -Myslalam, ze wyrazilam sie wystarczajaco jasno. - Beata chlodno odwzajemnila spojrzenie matki. - Moge panu polecic kilku specjalistow, panie Miller, ktorzy beda zainteresowani pana oferta i beda mieli wieksze doswiadczenie w handlu zagranicznym. -Ale nam zalezy, zebys to wlasnie ty... - Adam probowal interweniowac, ale Jacek przerwal mu w polowie zdania. -A dlaczego wam tak zalezy? Przeciez powiedziala wyraznie, ze to nie jej dzialka. Adam spojrzal wsciekly na Jacka. Pieprzony bawidamek! - pomyslal. Juz on go nauczy rozumu. Beata jeszcze zrozumie, co jest dla niej najlepsze. Ostatnim razem, jak sie widzieli, zlamala mu nos, ale niech ja tylko dostanie w swoje rece, odplaci jej za wszystko. Poza tym firma potrzebowala kogos zaufanego, z rodziny, kto wyciagnie ja z tarapatow i kto bedzie trzymal gebe na klodke. Ostatni ksiegowy zrezygnowal, twierdzac, ze nie chce miec nic wspolnego z prokuratura, a to byla tylko kwestia czasu. -Nie wtracaj sie! - warknal. - My swoje sprawy zalatwiamy w rodzinie. Ty do niej nie nalezysz! -Ty rowniez - spokojnie odparowala Beata. -Moja droga! - zaprotestowala jej matka. -Beata! - groznie upomnial ja ojciec. - Ty sie zapominasz! -Ja? - zdziwila sie obludnie. - Myslalam, ze jestem na kolacji rodzinnej. Jesli ktos sie zapomina, to z pewnoscia nie ja. Byla wsciekla. Nie mogla pojac, co tu sie wlasciwie dzieje? Czula sie jak przedmiot wystawiony na aukcje. Byla wdzieczna Jackowi za wsparcie, ale wolalaby, zeby sie nie wtracal. Zreszta juz raz znokautowala tego glupka, moze zrobic to znowu. Albo dla odmiany cos mu wyprostuje -pomyslala z naglym rozbawieniem, patrzac na garbaty nos Adama, pamiatke z czasow, kiedy ojcowie wyprawili ich wspolnie na licealna zabawe. Adam opacznie zrozumial sytuacje i musiala mu ja wyjasnic za pomoca drastycznych srodkow. Od tej pory minelo dziesiec lat, a jest takim samym dupkiem, jak byl. Zdaje sie, ze to u nich rodzinne - pomyslala. Rozejrzala sie po pozostalych uczestnikach kolacji. Millerowie byli wsciekli, a Wernerowie nie bardzo wiedzieli, o co chodzi. Artur oczywiscie nie zwracal uwagi na toczaca sie rozmowe, a przynajmniej sprawial takie wrazenie. Jacek czul sie lekko zdezorientowany. Rodzice Beaty najwyrazniej dogadali sie z Millerami, ale po co? Wernerowie nie mieli o tym pojecia, a Artur... no coz, przyszly pan mlody byl bardziej zainteresowany zawartoscia polmiskow niz klotnia toczaca sie przy stole. -Mysle, ze bedzie lepiej, jesli skonczymy te rozmowe - skapitulowal ojciec Beaty. - Przynajmniej dzisiaj. Beata ma racje. To kolacja rodzinna i nie powinnismy omawiac spraw biznesowych. Jacek nie sadzil, zeby czas mial tutaj znaczenie. Beata wyrazila sie jasno, a w swietle okolicznosci ujawnionych przez biuro detektywistyczne tym bardziej nie powinna angazowac sie w sprawy Rostowskich oraz osob z nimi zwiazanych. Obserwujac rodzine dziewczyny, czul coraz wiekszy dla niej podziw, ze wyszla na ludzi, i coraz wieksza niechec do tych manekinow udajacych jej rodzine. -Beatko - siostra przerwala cisze przy stole - nie mialam okazji, zeby wczesniej ci wspomniec, ale jutro urzadzamy wieczor panienski. Bedziesz, prawda? - Ania usmiechala sie milo, ale w oczach widoczna byla niechec. Cokolwiek planowali Rostowscy, Anka byla doskonale zorientowana. -Oczywiscie, a gdzie bedzie? -Tutaj oczywiscie - rozesmiala sie perliscie. - Panowie sa zaproszeni na wieczor kawalerski do hotelu Artura. Wszyscy panowie. - Spojrzala na Jacka. - Obecnosc obowiazkowa. -Czym sie pan zajmuje? - Ojciec Beaty zdecydowal sie poswiecic chwile uwagi towarzyszowi corki. -Jestem w trakcie dopelniania formalnosci zwiazanych z wlasnym biznesem. -O? - zainteresowal sie Miller senior. - A konkretnie? -Komputery - zdawkowo odpowiedzial Jacek. -To bardzo interesujace - oswiadczyla Ania. - A wczesniej czym pan sie zajmowal? -Pracowalem w strazy pozarnej. Przy stole zapadla cisza. Zofia Rostowska z dezaprobata spojrzala na corke. Ta dziewczyna zawsze miala takie plebejskie sklonnosci. Adam pomyslal z pogarda: Zwykly robotnik! Tez mi konkurencja. -Nie sadzisz, ze to zbyt duzy skok od pracy... tego rodzaju do wlasnego interesu? Nawet zwykly sklep wymaga umiejetnosci biznesowych i odpowiedniego wyksztalcenia. - Adam nie mogl darowac sobie ironii. -Co masz na mysli? - podpuszczal go Jacek. Idiota pakuje sie w pulapke i nawet o tym nie wie. - Beata zaczela sie dobrze bawic, przeczuwajac, co bedzie dalej. Adam, slyszac pytanie, usmiechnal sie. Zjem go zywcem, pomyslal. -Zarzadzanie nawet mala firma wymaga przynajmniej podstaw ekonomii - zauwazyl zjadliwie, dajac obecnym do zrozumienia, ze strazak takich umiejetnosci w pracy raczej nie nabyl. -Rzeczywiscie - przyznal Jacek. - Nie moja branza. Ale moi wspolnicy uzupelniaja braki w moim wyksztalceniu. -Tez sa strazakami? - ironizowal Adam. -Nie. Jeden z kolegow skonczyl studia prawnicze, a drugi ekonomie. Ja sie znam na elektronice, wiec... -Wzruszyl ramionami i wypil lyk kawy, obserwujac Adama przetrawiajacego uslyszane informacje. -A kapital poczatkowy? - zapytal Werner. -Wlasnie wrocilem ze Stanow. Pracowalem tam trzy lata, poza tym zawsze interesowala mnie gielda, wiec kapital sie znajdzie. Zreszta jest nas trzech, wiec mamy szanse przetrwac. -Przetrwac? A to dobre. - Adam ryknal smiechem. - Jeszcze nie dzialacie, a ty mowisz o przetrwaniu! Czlowieku, trzeba miec wizje! -Mobius - wtracil Artur. - Wy jestescie tymi facetami od Mobiusa. Jacek i Beata spojrzeli na siebie zaskoczeni. On jednak potrafi mowic, pomysleli. Przy stole zapadla cisza. -Co to jest Mobius? - spytala pani Miller. -Spolka Jacka - wyjasnila Beata. - To taka nazwa. -A skad Artur o niej wie, skoro ta spolka dopiero powstaje? -Bo to bedzie hit technologiczny - wyjasnil Artur. - Na rynku to tajemnica poliszynela... Juz sa chetni na zakup sprzetu. Inwestorzy czekaja na date otwarcia, maja nadzieje, ze przeksztalcicie sie w spolke akcyjna i wejdziecie na gielde. Kapital poczatkowy to dla was najmniejszy problem. Sam bym chetnie w was zainwestowal. Beata siegnela po dokladke szarlotki z bita smietana. Zabil cwieka Adamowi. Jesli dobrze sie orientowala, to klopoty Adama dopiero sie zaczna. Ta sama branza, ta sama klientela. Tylko ze sprzet Jacka pod wzgledem mozliwosci technologicznych wyprzedzal firme Adama o lata swietlne. Ale przeciez oni nie mogli o tym wiedziec. To kompletne zaskoczenie dla wszystkich. Rodzice zostali porazeni informacja, ze goszcza u siebie przyszlego milionera, a Millerowie wsciekli. To wlasnie firma Jacka odebrala im klientow, choc jeszcze nie weszla na rynek. Artur mial racje. To byla tajemnica poliszynela. Beata wiedziala juz troche o planach Jacka, ale wolala udawac, ze nic nie wie. Jacek obserwowal Beate. Mial nadzieje zaimponowac dziewczynie, ale wygladalo na to, ze ta informacja nie zrobila na niej wrazenia. Nic, stary, bedziesz musial sie bardziej sprezyc - westchnal. -Zalozmy, ze wam sie uda. - Adam nie poddawal sie. - Jak dlugo utrzymacie sie na rynku? Wiesz, jak szybko taki sprzet sie starzeje? Nie minie rok, a juz ktos was przebije. -Zasadniczo masz racje - zgodzil sie uprzejmie Jacek. - Tylko widzisz, my nie zamierzamy ograniczac sie do sprzedazy, ale skupic rowniez na produkcji. -No i co? Myslisz, ze twoj kolega prawnik wymysli cos nowego? Albo ten ekonomista? -Nie, tym bedzie sie zajmowal dzial technologiczny. -Chlopie! Ty myslisz, ze tacy specjalisci rosna na drzewach? I wiesz, jakie tu pieniadze wchodza w gre?! -Artur sam zauwazyl, ze inwestorzy zawsze sie znajda. A co do specjalistow... Mysle, ze niezle sobie radze. -Jak to ty? - zdziwil sie Adam. -To Jacek opatentowal razem z przyjacielem z Yale ich wspolny wynalazek - wtracil sie do dyskusji Artur. -Zalozyli dwie firmy, jedna w USA, a druga w Polsce -ta ma obslugiwac cala Europe. - Artur goraczkowo machal widelcem. - Zaloze sie, ze pracujesz juz nad czyms nowym. Mam racje? -Obawiam sie, ze nie moge wdawac sie w szczegoly. -Mrugnal do Beaty. - Tajemnica handlowa. Przy stole zapadla cisza. Dopiero teraz Adam skojarzyl, ze Jacek jest tym facetem z doktoratem, ktorego prasa informatyczna w USA okrzyknela geniuszem. Zrobil z siebie idiote. W dodatku dal szanse wykazania sie rywalowi. A ten przyglup Artur zawsze, kiedy postanowi sie odezwac, to musi cos zepsuc! Panie niewiele zrozumialy z rozmowy toczacej sie przy stole, z wyjatkiem tego, ze Beata zlapala swietna partie. -Gdzie zamieszkacie po slubie? - zmienila temat Beata. -Jeszcze sie nie zdecydowalismy. - Ania przytulila sie do Artura. - Najpierw podroz poslubna, a potem sie zobaczy, prawda, wrobelku? Beata zakrztusila sie likierem podanym do kawy. Wrobelek, tez cos. -Dokad jedziecie? - Jacek szybko odwrocil uwage od Beaty, chociaz sam mial problem z zachowaniem powagi. -Do Wenecji - rozpromienila sie Ania. - Zawsze o niej marzylam. Reszta wieczoru uplynela wzglednie spokojnie. Nie poruszano drazliwych tematow, nie wnikano w sprawy osobiste uczestnikow kolacji, Adam sie nie odzywal. Dochodzila polnoc, gdy goscie zaczeli sie zegnac. Pani domu odprowadzila ich do wyjscia, podczas gdy Ania z Arturem pozegnali sie i udali do swojego pokoju. W salonie zostali Jacek, Beata i Henryk Rostowski. -Mam nadzieje, ze pan wybaczy, ale chcialbym porozmawiac z corka. - Ton wypowiedzi nie pozostawial watpliwosci, ze starszy pan nie jest zainteresowany wybaczeniem, ale jak najszybszym zniknieciem Jacka. Chlopak zerknal na Beate. Dziewczyna nawet nie spojrzala w jego strone, nie spuszczala wzroku z ojca. Uznal, ze moze zostawic ja sama. Zyczyl wiec wszystkim dobrej nocy, w tym rowniez matce Beaty, ktora wlasnie weszla, i udal sie wprost do sypialni Beaty, gdzie zamierzal czekac na relacje z rozmowy. -Twoje zachowanie przy kolacji pozostawia wiele do zyczenia - oznajmil ojciec. - Nie bylo cie tutaj dwa lata, wyciagamy do ciebie reke, zebys mogla wrocic na lono rodziny. Nie wspominamy nawet slowem o tym godnym pozalowania incydencie sprzed dwoch lat, a ty nam sie tak odwdzieczasz? Beata wytrzymala gniewne spojrzenie ojca. Fakt, ze nie jest z nimi spokrewniona, znacznie ulatwil sprawe. Nie dreczylo ja tez to poczucie winy, ze znow zawiodla. -A co konkretnie masz mi do zarzucenia? - spytala. - Ty sie jeszcze pytasz?! - syknal. Zofia Rostowska drgnela gwaltownie. Nigdy nie widziala meza tak zdenerwowanego. -Owszem. - Beata nie miala zamiaru dac sie zastraszyc. - Nie mam sobie nic do zarzucenia. A te wyciagnieta na zgode reke trudno zauwazyc, szczerze mowiac. Nie wiem, po co mnie tu sciagneliscie i co chcecie osiagnac, namawiajac mnie na prace u Millerow, ale to sie wam nie uda. -Alez moja droga! - zaprotestowala matka. - Co ty mowisz? Wcale cie do niczego nie namawiamy. Po prostu pomyslelismy, ze to dla ciebie ogromna szansa. Poza tym znamy Adama od dziecka, wiec nie powinnas byc zdziwiona, ze naszego dlugoletniego przyjaciela, z powszechnie szanowanej rodziny, chcielibysmy widziec u twojego boku. Masz tendencje do wiklania sie w nieodpowiednie zwiazki. Tamten chlopiec, no coz, nie wspominajmy tego godnego pozalowania incydentu. Teraz to samo. Jacek moze jest milym czlowiekiem i osiagnal jakis sukces, ale juz sam fakt, ze musial pracowac fizycznie, swiadczy dobitnie o statusie jego rodziny. To nie sa ludzie na poziomie. Martwimy sie o ciebie. -Rozumiem. - Beata wstala. - Chcialabym zauwazyc, iz fakt, ze pracowal na wlasne utrzymanie, swiadczy o nim bardzo dobrze, zwlaszcza ze ja rowniez pracowalam podczas studiow, i nie widze w tym nic zlego. Nie czulam sie ponizona praca fizyczna, wrecz przeciwnie. Mam poczucie, ze to, co osiagnelam, zawdzieczam sobie. Ta malo ambitna miedzynarodowa korporacja podatkowa, o ktorej wspomniales przy kolacji - zwrocila sie z sarkazmem do ojca - nawet nie chcialaby firmy twoich przyjaciol jako ewentualnego klienta. A ty - zwrocila sie ponownie do matki - mowiac o tej rzekomej trosce, moglabys przynajmniej udawac, ze wierzysz w to, co mowisz. Mam dosc tej farsy. Jesli nie stac was na szczerosc, to pozwolcie, ze udam sie juz do siebie. Jestem zmeczona. - Odwrocila sie i wyszla, pozostawiajac wscieklego ojca i skamieniala z wrazenia matke. -Co ty tu, u diabla, robisz?! - podniosla glos, widzac Jacka lezacego na jej lozku. -Czekam na ciebie i na raport. Wszystko w porzadku? - zaniepokoil sie. Beata byla blada jak smierc. -Nie, nic nie jest w porzadku. Nadzieja wlasnie umarla na moich rekach. Nie wiem, co tutaj sie dzieje! Nie wiem nawet, czy to tragedia czy farsa! Smialabym sie, gdyby to nie bylo takie tragiczne. -Mieli pretensje? - Jacek wstal i podal jej szklanke wody. Beata podeszla do okna i wyjrzala w ciemnosc, ale zobaczyla tylko wlasne odbicie. -Zgas swiatlo - poprosila. Usiadla na parapecie. Za oknem rozciagal sie las. Galezie drzew kolysaly sie. -Oni zawsze mieli pretensje - odpowiedziala po dluzszej chwili. - Ze nie chce sie bawic z dziecmi ich znajomych, ze nie chce sie spotykac z odpowiednimi ludzmi, ze nie mam zainteresowan odpowiednich dla mlodej damy, tak jakbym zadawala sie z narkomanami i spedzala cale dnie w melinie pijackiej. Mieli pretensje, ze jestem niepokorna, ze mam wlasne zdanie i przekonania. Ze wole konie niz siedzenie przy herbatce. Ze bardziej interesuje mnie matematyka niz historia. Ze wole spodnie niz spodnice. Wiem, ze to brzmi jak bredzenie histeryczki, ale tak bylo. Ciagle zale i pretensje, a potem bylo jeszcze gorzej. Calymi tygodniami potrafili nie odezwac sie do mnie slowem. Nie mieli po co. Wiec czytalam ksiazki, jezdzilam konno, wloczylam sie po lesie. Pewnie powinnam byc im wdzieczna za prywatne szkoly i lekcje, ale oni nie zrobili tego dla mnie, tylko dla siebie. Zebym nie zadawala sie z pospolstwem. To nie moje slowa, Jacek - zastrzegla sie. - I zebym nie przyniosla wstydu rodzinie. W dniu moich osiemnastych urodzin ojciec wezwal mnie do gabinetu. Myslalam, ze... - Wzruszyla ramionami. - No coz - podjela po chwili - niewazne, co sobie myslalam. -W jej oczach pojawily sie lzy na wspomnienie tamtej rozmowy. - Po prostu oznajmil mi, ze jestem pelnoletnia, za pol roku zdaje mature i ma nadzieje, ze bede osoba samodzielna i samowystarczalna. Pozwoli mi tu zostac do poczatku roku akademickiego. Wyobrazasz to sobie? Nigdy nie zadalam od nich pieniedzy, drogich prezentow, nie mialam oczekiwan finansowych. Ale to byl cios! W samo serce! Wtedy po raz pierwszy zrozumialam, ze mnie nie chca. Przez cale lata dreczylam sie myslami, co moglam zrobic inaczej, kim moglam byc, zeby mnie zaakceptowali. Teraz wiem, ze to nie mialo znaczenia. Nie wiem, jak tu trafilam i dlaczego, ale wiem, ze zawsze bylam i pozostane znajda! -Nie waz sie tak mowic. - Jacek objal ja ramionami, wtulajac twarz w jej wlosy. Beata zesztywniala, ale po chwili rozluznila sie. - Jestes inteligentna, blyskotliwa kobieta, ktora ciezko pracuje. Masz swoje zycie i bez wzgledu na to, co myslisz o Nowackich, masz w nas swoja rodzine, nie jestes sama. Beata oparla sie o Jacka. Jak wiele zmienilo sie w jej zyciu od czasu, gdy poznala Ule. I Jacka - pomyslala, wdychajac jego zapach. Tak przyjemnie bylo czuc to cieplo i oplatajace ja meskie ramiona. -Poradzilam sobie bez nich - podjela temat. - Pracowalam i studiowalam. I wciaz tu przyjezdzalam. Za kazdym razem traktowali mnie z coraz wieksza niechecia. Chyba mam sklonnosci masochistyczne... W koncu zatrzasneli przede mna drzwi. Kiedy przeczytalam artykul o grupach krwi... No coz, myslalam, ze to moze o to chodzi. Nie jestem jego dzieckiem, wiec mnie odtracal, a matka czula sie winna z powodu zdrady, i dlatego to wszystko. To zaproszenie na slub bylo jak grom z jasnego nieba. Nawet przez chwile chcialam wierzyc Uli, ze to galazka oliwna, i wtedy BUM! Bomba wybuchla w biurze detektywistycznym. Moj akt zgonu... Nie moglam miec zludzen. Kiedy ochlonelam, no coz, znowu czulam sie winna, ze jestem wolna. Okropne, wiesz? Mialam taki metlik w glowie. Balam sie tu przyjechac. Ale teraz przynajmniej wiem, na czym stoje. W ich stosunku do mnie nic sie nie zmienilo. Co wiecej, probuja wykorzystac mnie do swoich celow. -Odnioslem wrazenie, ze to raczej Adam chce cie wykorzystac do swoich celow. -On sie nie liczy. - Machnela reka lekcewazaco. - Podejrzewam, ze maja spory balagan w dokumentach i po prostu potrzebuja kogos, kto by go posprzatal i nie doniosl. Problemem sa rodzice. Widziales, jaki ojciec byl wsciekly, kiedy odmowilam? Po to kazal mi zostac na dole, zeby zrobic awanture. A matka probowala mi wmowic, jak to sie o mnie troszcza! I to jest wlasnie zagadka. Jesli odkryjemy, dlaczego im tak na tym zalezy, dowiemy sie, po co mnie tu sciagneli. -Pewnie masz racje. Kiedy chcesz im powiedziec, ze wiesz? -Nie wiem. - Beata delikatnie uwolnila sie z objec Jacka. - Nie wiem. - Zapalila lampke nocna przy lozku i wlaczyla laptop. - Pewnie po slubie. Ale najpierw mam zamiar poszperac troche po domu. Poczekam, az wyloza karty na stol, a wtedy... -Ty wylozysz swoje - dokonczyl Jacek. -Wlasnie tak. Sprawdze, czy nie ma wiadomosci od Macierzaka. Moze znalazl cos, co rzuci troche swiatla na te sprawe. -Jesli do tej pory nic wiecej nie znalazl... Zdajesz sobie sprawe, ze jesli twoi rodzice nie wyznaja prawdy, to mozesz nigdy sie nie dowiedziec... -Wiem - przerwala mu Beata, sciagajac poczte. - Swietnie dzisiaj wybrnales. Jestes nie tylko geniuszem komputerowym, ale pod wzgledem wyksztalcenia nie siegaja ci piet. Gdyby Artur sie nie domyslil, nie wspomnialbys o tym ani slowem, prawda? -Nie jestem taki jak oni - skrzywil sie. - Masz racje. Nawet bym nie poruszyl tematu Mobiusa. Zdaje sie, ze Artur moze jest dziwny, jednak go nie docenialismy, ale, ale... - Spojrzal badawczo na Beate. - Ale ty wiedzialas o moim pomysle... prawda? -Owszem. - Puscila do niego oko. -A udawalas, ze nie masz o tym zielonego pojecia. -No coz, to tajemnica handlowa, jak sam dzisiaj zauwazyles, a my bylismy w miejscu publicznym, wiec... - zawiesila na chwile glos - sam rozumiesz. Pokrecil glowa z niedowierzaniem. -Macierzak nic nie przyslal - ziewnela, wylaczajac laptopa. - Jestem zmeczona. - Spojrzala na Jacka. - Dziekuje za wsparcie, ale moze wrocisz do siebie? -A jesli w szafie bedzie potwor? - Jacek zrobil przerazona mine. -Nie bedziesz jej otwieral. - Beata z trudem stlumila smiech. Obudzilo ja rzenie koni. Zza okna dobiegal tez szum drzew i spiew ptakow. Lezala przez chwile, wsluchujac sie w odglosy domu. W przeciwienstwie do zycia tetniacego za oknem tutaj panowala martwa cisza, jakby nikt nigdy w tym domu nie mieszkal. Wczorajsza kolacja byla katastrofa - zauwazyla z ubolewaniem. Czula sie jak agent wywiadu, ktory probuje sie zorientowac, kto jest przyjacielem, a kto wrogiem, i lawiruje w sieci intryg i klamstw, probujac znalezc ziarna prawdy. Dochodzila dopiero siodma, ale na dworze bylo juz jasno. Jeszcze nie czas na ciemne poranki. Byla dopiero polowa pazdziernika. Wstala z niechecia. Kolejny dzien w tym domu nie zapowiadal sie optymistycznie. Cokolwiek wczoraj sie wydarzylo, stanowilo tylko preludium do wlasciwego starcia. Beata zdawala sobie sprawe, ze rodzice nie odpuszcza. Adam byl wsciekly, a ojciec... no coz, przez chwile miala wrazenie, ze jest nawet gotowy uciec sie do przemocy. Nie potrafila w tej chwili znalezc przyczyn ich zachowania. Nie znala faktow, ktore moglaby przeanalizowac. Wziela szybki prysznic, spiela wlosy na karku i ubrana w wygodny stroj do jazdy konnej - bryczesy i cieply sweter z polarowa kamizela - zapukala do drzwi pokoju Jacka. -Gotowy? - spytala, gdy otworzyl. -Na co? - Byl zaspany i malo kontaktowy, ale nie przypominal sobie, zeby umowil sie z Beata. - Ktora godzina? -Juz po siodmej. Jade na spacer. Dolaczysz sie? -Tak, daj mi tylko piec minut. -OK, spotkamy sie w kuchni. - Beata juz zbiegala po schodach. Jacek oparl sie o okno. wczoraj dlugo nie mogl zasnac, ale nie z powodu potwora czajacego sie w szafie. Mial ochote zabrac Beate i wyjechac, nie czekajac na rozwoj wydarzen. Trapily go zle przeczucia. Nigdy nie slyszal, zeby w jego rodzinie ktos mial predyspozycje do jasnowidzenia, ale tym razem czul ciarki na plecach. Zdawal sobie jednak sprawe, ze Beata postanowila rozstrzygnac swoje zycie tu i teraz, a on mogl tylko przy niej trwac. Zreszta nie wyobrazal sobie, jakim sposobem mialby ja stad wywlec. -Stary, musialbys ja najpierw zakneblowac i zwiazac, a przedtem ogluszyc - mruknal. - Swoja droga moglaby miec na uwadze, ze rozmawialismy do pozna. Zamiast wyciagac mnie z lozka, moglaby obrac kurs odwrotny -westchnal, wchodzac do lazienki, by zimnym prysznicem pobudzic szare komorki. Kiedy zszedl na dol, pani Stasia krecila sie po kuchni, ale Beaty nie bylo widac. -Dzien dobry - chrzaknal. - Beata miala czekac tutaj na mnie. Nie ma w tym domu innej kuchni? - spytal podejrzliwie. -Nie. - Pani Stasia postawila talerzyk z ciepla jeszcze bulka na stole. - Niech pan cos zje. Beata jest juz w stajni. Kazala powiedziec, zeby pan sie za bardzo nie objadal, bo zle sie jezdzi z pelnym brzuchem. -To wiem. - Jacek zatopil zeby w bulce z rozplywajacym sie w ustach maslem i popil kawa. - Beata zawsze tyle czasu spedza w stajni? Wczoraj, jak przyjechalismy, zaraz mnie tam zaciagnela. Dzisiaj to samo, nie wspominam juz o pobudce - dodal. -Zawsze. - Pani Stasia ugniatala ciasto. - Jak tu jeszcze mieszkala, to codziennie o szostej rano byla na nogach. Przed szkola przejazdzka, po szkole przejazdzka. Tak naprawde - sciszyla glos - to byla jej jedyna radosc w tym domu. Nie zebym plotkowala czy co, bo ja nie z tych, ale jak pan pyta, to mowie. Jak Beatka byla mala, to myslalam, ze to wyrodna matka z pani Zofii. Wtedy nikt nawet nie slyszal o depresji poporodowej, ale tak sobie mysle, ze to bylo to. Jak inaczej matka moglaby nie kochac takiej kruszynki? - rozczulila sie. - Beatka zawsze chowala sie sama, ile w tej kuchni ze mna przesiedziala... - Pani Stasia kiwala glowa do siebie. - Nigdy jej nic nie brakowalo, oprocz rodzicow oczywiscie, ale powiem panu w zaufaniu - obejrzala sie na drzwi - ze kara boska powinna spasc na takich ludzi. Jak szla do szkoly, to czy podreczniki, czy zeszyty, buty, to - wskazala glowa w strone notesu lezacego przy lodowce - tam wpisywala. Wyobraza kawaler sobie? Nie do mamy czy taty, tylko do zwyklej listy zakupow mi wpisywala. Pomyslalby kto, ze to nic takiego, ze w koncu wszystko miala, to o co chodzi. Ano, powiem panu, ze o to chodzi, ze nigdy o nic rodzicow nie prosila, a oni tez nie pytali, czy dziecku czego nie trzeba. Nie wykorzystywala sytuacji, o co to to nie! Najpotrzebniejsze rzeczy i nic wiecej. Mowie kawalerowi, jakie to spokojne i skromne dziecko bylo. Kiedy Ania sie urodzila, myslalam, ze cos sie zmieni. Pani Zofia byla taka szczesliwa, ale chyba znowu tego szczescia zabraklo dla naszej Beatki. - Zaczela energicznie walkowac ciasto. - Do dziecka nie wolno jej sie bylo zblizac, a jak Ania miala kilka lat, to juz byla taka rozpuszczona... - Pokiwala glowa z ubolewaniem. - Jakie krzyki, jakie histerie tu sie wyprawialy...! Ale ja nie o tym... Rzecz w tym, panie Jacku, ze ona sie zorientowala, jak panstwo Rostowscy traktuja Beatke, i zaczela tak samo, a nawet gorzej - taka zawistna byla, ze hej! Co Beatka miala, to ona tez chciala. A ze glowki takiej do nauki nie miala, to jak jej w szkole nie poszlo, a nasza Beatka piatke przyniosla, to ze zlosci nawet cos zniszczyc potrafila. I nawet narzeczonego ukradla pani Beatce. Tak, tak. - Kiwala glowa, patrzac na Jacka. - Ja duzo nie mowie, ale swoje wiem. I cos mi sie widzi, ze pan to z lepszej gliny niz tamten... Jacek sluchal w milczeniu. Pani Stasia tylko potwierdzala jego obserwacje. Beata miala racje, ze kroi sie tu jakas intryga. Niepokoj, ktory towarzyszyl mu od chwili przyjazdu, zaczal sie nasilac. Pomysl zostawienia dzisiaj Beaty z tymi harpiami nie podobal mu sie, ale nie mogl sie wykrecic od wieczoru kawalerskiego. Wroce wczesniej. Chlopaki sie upija i znikam - postanowil. -A jeszcze panu powiem - pani Stasia milczenie Jacka przyjela jako wzburzenie na krzywde i niesprawiedliwosc- ze bylam zdziwiona, ze nasza panienke tu zaprosili. Przez dwa lata ani slowa do niej czy o niej, jakby nie istniala. - Zmarszczyla brwi, usilnie sie nad czyms zastanawiajac. - Zreszta powiem kawalerowi, ze w tym domu to to biedne dziecko nigdy nie istnialo. Widzial pan zdjecia panienek, jak byly male? Nie? I nie dziwota, bo sa zdjecia tylko jednego dziecka, Ani. Na zadnym rodzinnym zdjeciu nie ma naszej Beatki. Ze tez wczesniej nie zwrocilam na to uwagi. - Gosposia az usiadla zdumiona przy stole. - Tyle lat w tym domu i ze tez nigdy o tym nie pomyslalam. Wie pan - zwrocila sie do wstrzasnietego Jacka - ja juz nic z tego nie rozumiem. Nic a nic. -No coz, pani Stasiu. - Jacek poklepal kobiete pocieszajaco po rece. Mogl sobie tylko wyobrazic, jak czuje sie dziecko stojace z boku, gdy pozostali czlonkowie rodziny ustawiaja sie do rodzinnej fotografii. Poczucie odrzucenia towarzyszy pozniej juz przez cale zycie. Nic dziwnego, ze Beata z taka trudnoscia otwiera sie przed ludzmi. Na szczescie spotkala na swojej drodze ludzi, ktorzy pokazali jej, ze jest wspaniala osoba. - Najwazniejsze, ze dzieki pani Beata nie byla sama - dodal, usmiechajac sie z sympatia. -Niech pan juz lepiej idzie, bo Beatka tu zaraz po pana przyjdzie. - Pani Stasia byla wyraznie wzruszona. - Dalej, dalej, ja tu jeszcze mam pelno roboty, a skoro kawaler sniadanie juz zjadl, to kawaler niech sobie idzie. - Przegonila go z kuchni, a sama jeszcze przez chwile ocierala zalzawione oczy. Nie ma co, dobry chlopak z niego -pomyslala. Podobnie jak poprzedniego dnia, od razu skierowali sie na sciezke do lasu. -Jedziemy do lesniczowki? -Nie. - Beata skierowala konia w przeciwna niz poprzedniego dnia strone. - Co powiesz na wyprawe nad jezioro? -Nie widzialem zadnego jeziora, jak jechalismy wczoraj samochodem - zdziwil sie Jacek. - To jakies lesne jezioro? -Cos w tym stylu, chociaz powiedzialabym, ze przypomina bardziej staw. Kiedys posadzili mlodniak wokol tego stawu przy drodze w ramach akcji zalesiania, a teraz to juz mlody las. Zawsze lubilam tam jezdzic. Wczesnie rano jezioro otulala mgla. Kiedy zaczynala sie rozchodzic, to bylo tak, jakby cofala sie w nicosc, a na jej miejscu ukazywala sie lsniaca tafla. - Beata rozmarzyla sie. Jacek obserwowal ja w milczeniu. Teraz zaczynal rozumiec dowcip, ze mezczyzna nigdy nie zyje w monogamii. Zeni sie z jedna kobieta, a dostaje dziesiec. Z drugiej strony, czy tak naprawde mozna poznac drugiego czlowieka? Moze caly urok w tym, zeby kazdego dnia odkrywac cos nowego? -Sluchasz mnie? -Zamyslilem sie. Rozmawialem z pania Stasia i... -Domyslilam sie - przerwala mu. - Dlugo cie nie bylo. Ale nie mam teraz ochoty na odgrzebywanie szkieletow. Jedzmy juz. Przeszla ze stepa w galop, zostawiajac Jacka w tyle, co zdecydowanie mu nie przeszkadzalo. Widok byl tego wart. Wiecej uwagi poswiecal Beacie niz okolicy. Mialby spory problem z odnalezieniem drogi powrotnej, ale liczyl na instynkt zwierzecia, ktore powinno znac droge do pelnego zlobu, gdyby sie zgubil. W tym momencie Morfeusz instynktownie przeszedl w cwal, probujac dogonic kumpla. Samcze wspolzawodnictwo nie zna ras - pomyslal Jacek. Zwolnili dopiero na polanie, gdzie wsrod drzew polyskiwalo szklane oko. Spocone konie byly niespokojne. Morfeusz wyraznie mial ochote na dalszy galop. Jacek musial mocniej sciagnac wodze. -Zrobmy rundke dookola laki, niech troche ochlona. Klus, a potem step. - Beata rowniez miala problem z opanowaniem Tanatosa. - Nikt ich nie objezdza. - Beata zataczala kola po lace. - Moglyby na nich jezdzic dzieciaki ze wsi, ale nie sa godne dosiadania rumakow ojca - skwitowala z ironia. - Skutek jest taki, ze jedyny ruch maja na padoku, ktory nie jest zbyt przestronny. Sa po prostu niewybiegane. -Zauwazylem, dzisiaj ucieszyly sie nawet na moj widok, chociaz jestem dla nich obcy. -Jestes dla nich bardziej swoj niz ich wlasciciel -mruknela z pogarda. - Pani Stasia mowila cos ciekawego? - spytala nagle, choc zaledwie kilka minut wczesniej odmowila rozmowy na ten temat. -W zasadzie nie. - Jacek nie chcial, zeby Beata myslala, ze sie nad nia lituje. Wolal na razie nie poruszac tematu samotnego dziecinstwa. Podejrzewal, ze to nadal bolacy i drazliwy temat. - Zasadniczo przyznala, ze jest zdziwiona tym naglym zaproszeniem - wybrnal dyplomatycznie, gdy Beata skierowala na niego niedowierzajace spojrzenie. Znala pania Stasie i wiedziala doskonale, ze buzia jej sie nie zamyka, gdy jest czyms poruszona. -Nie dziwie sie. Traktuja ja jak wsioka. Rodzice -dodala wyjasniajaco, gdyby Jacek nie zalapal, o kim mowa. - To spostrzegawcza kobieta. Ma tez szczegolny dar, klamstwo wyczuwa na kilometr. -Wiec jak moze pracowac w waszym domu? - mruknal cicho. -Praca to praca. - Beata uslyszala uwage Jacka. - Nie musi lubic swoich pracodawcow. Zreszta badzmy szczerzy, ilu pracownikow lubi swoich szefow? - usmiechnela sie ironicznie. - Pani Stasia ma trudna sytuacje i potrzebuje tej pracy. Taka prawda. Mysle, ze juz jest OK. Mozemy je zostawic. Troche ochlonely - rzucila, zeskakujac z konskiego grzbietu. -A potem? -Przejdziemy sie nad jezioro, jesli masz ochote. Nie wjedziemy konno miedzy drzewa. Za mocno sie rozrosly. A naprawde warto zobaczyc Martwe Jezioro. -Martwe? - zdziwil sie Jacek. -Ja je tak nazwalam. To zwykly staw, ale jako dziecko lubilam tu przyjezdzac. Jest tu taka cisza, ale przyjemna dla ucha. Jak na cmentarzu. - Parsknela smiechem, widzac oslupiala mine Jacka. -Nigdy nie byles na cmentarzu? To znaczy na spacerze? -Nigdy nie przyszlo mi to do glowy, szczerze mowiac. Czuje sie raczej... - zawiesil na chwile glos, szukajac wlasciwego slowa -...zwawo - dokonczyl. -Ja rowniez - usmiechnela sie lekko. - Nie chodzilam tam sprawdzic, czy na ktoryms z nagrobkow nie ma mojego nazwiska. - Urwala na chwile, zdajac sobie sprawe, ze jest cmentarz, na ktorym jest nagrobek z jej nazwiskiem. - No coz - kontynuowala po chwili. - Lubie spacery. W parkach jest na ogol tloczno, panuje halas, gwar. Jesli masz ochote na przechadzke w ciszy i spokoju, gdzie nikt nie bedzie przeszkadzal ani ci sie narzucal, to cmentarz jest idealny. Alejki otoczone sa szpalerami drzew, wszedzie sa lawki, ludzie sa cisi i pelni zadumy. Wchodzac na cmentarz, nie czuje, ze to miejsce smierci. Szukam tam tylko spokoju. - Wyszli z zagajnika. Miala racje - pomyslal. Zagajnik byl gesty i ciemny, a samo jezioro wygladalo jak czarne lsniace oko otoczone ze wszystkich stron lasem. Przy samym brzegu rosla trawa, pewnie pozostalosc po lace. Jezioro nie bylo duze. Spacer wokol nie powinien zajac wiecej niz kilkanascie minut. I panowala tu dziwna cisza, nieprzerywana nawet tchnieniem wiatru. Mimo to nie bylo to miejsce niepokojace martwota. Wrecz przeciwnie. W jakis paradoksalny sposob cisza ta wybrzmiewala zyciem, dajac zarazem ukojenie. Jacek nie potrafil opisac uczucia ogarniajacego go na brzegu wodnego oka, ktorego tafli nie marszczyla najdrobniejsza fala. -Rozumiem, skad ta nazwa. W porownaniu z lasem tetniacym zyciem i halasem to miejsce wydaje sie wrecz martwe. Ale w taki dziwny sposob, jakby... sam nie wiem. Masz racje, tu jest jak na cmentarzu. Czesto tu przyjezdzalas? -Kilka razy w tygodniu. Wczesnie rano albo wieczorem. Kiedy slonce zachodzi, tu w dole jest juz ciemno, gdy w gorze niebo lsni zorza. A rano... Czesto jest tutaj mgla. Kiedy padaja pierwsze promienie slonca i zanurzaja sie w mlecznej mgle, ona zaczyna sie jarzyc, wyglada jak pajeczyna po deszczu. I nagle zaczyna sie cofac. Rozplywa sie, a spod niej wylania sie mroczna ton jeziora. Powinienes to zobaczyc. Trudno to tak po prostu opisac. - Wzruszyla ramionami. -Swietnie ci idzie. Czuje sie, jakbym to widzial. Nie minelas sie z powolaniem? Moze powinnas pisac. -Nie. Zajmuje sie tym, co lubie i w czym czuje sie dobrze. -Co tu robilas? -Uczylam sie albo... - Urwala gwaltownie, a na jej twarzy pojawil sie rumieniec. -Albo co? - Jacek poczul zazdrosc, gdy pomyslal, jakie tajemnice moze skrywac ten zdradliwy rumieniec. -Pisalam rozne historie - wyznala niechetnie. - Takie wymyslone historyjki. Nic takiego. Stare dzieje... -Aha. - Odetchnal z ulga. Juz sie obawial, ze przywozila tu swoje zdobycze, chociaz zwazywszy na skrytosc dziewczyny, nie wydawalo sie to prawdopodobne. To z pewnoscia jej azyl, a nie miejsce schadzek. - A teraz juz ich nie wymyslasz? -Teraz juz nie. - Zapatrzyla sie na spokojna ton wody. Drzewa i swierki skutecznie tlumily podmuchy wiatru. -Dlaczego? -Po prostu nie. Z pewnych rzeczy sie wyrasta. -Powiedzmy, ze ci wierze. - Jacek odniosl sie sceptycznie do wyjasnien. Nie wydawaly sie prawdopodobne. - Skad ta nazwa jeziora? -Mowilam ci. Wymyslilam ja. -Wiem, ale chcialem wiedziec, dlaczego akurat taka? -Alez ty jestes meczacy - mruknela. - Wymyslilam taka jedna historie i samo tak wyszlo. Potem uznalam, ze pasuje do tego miejsca jak ulal, i juz. Zreszta to jezioro wyglada tak nieruchomo, jakby bylo martwe. -Opowiesz mi? -Daj spokoj, to bylo tak dawno. Juz nie pamietam. -Na pewno pamietasz. - Jacek nie poddawal sie latwo. - A nawet jesli nie, to wymysl. -Jakis ty uparty - westchnela. - Dobra. Opowiem. Ale obiecaj, ze nie bedziesz sie smial. -Slowo harcerza, skauta czy co sobie zyczysz. - Chlopak uroczyscie uniosl prawa dlon do gory. -Wariat - rozesmiala sie. - Nie pamietam, jak sie zaczynalo. Moze... -Za gorami, za lasami, za siedmioma rzekami... -podpowiadal Jacek. -Dobra, niech bedzie. - Dziewczyna usiadla na trawie porastajacej brzeg stawu i zapatrzyla sie w lsniaca tafle. - Za gorami, za lasami, za siedmioma rzekami, w czasach, gdy w jednosci z czlowiekiem na ziemi zyly elfy i skrzaty, a magia wirowala w powietrzu, zyl sobie pewien zly czlowiek. Jego dusza byla czarna jak wegiel, a uczynki tak podle, ze mieszkal wsrod lasow, odrzucony przez wszystkich. Ludzie bali sie go i unikali. - Zerknela na Jacka, ale widzac rysujacy sie na jego twarzy wyraz powagi, ciagnela dalej. - Zyl samotnie do czasu, gdy do znajdujacego sie nieopodal miasteczka wprowadzila sie wdowa z piekna mloda dziewczyna. Byla to jej corka, zlote wlosy lsnily w promieniach slonca, a blekit oczu mogl konkurowac z lazurem bezchmurnego nieba. Pewnego dnia zobaczyl ja zly czlowiek i zakochal sie. Jednak nie byla to dobra milosc, ale pelna egoizmu i zachlannosci. Dziewczyna bala sie go. Zlo wyrylo swoj znak na jego twarzy, rysy jego byly bowiem wiecznie sciagniete w gniewie, a oczy chmurne i zlowrogie. Zly czlowiek chodzil do matki dziewczyny, prosil i blagal, tez grozil, i zloto oferowal. Bezskutecznie. Ani matka, ani corka nie ugiely sie. Wtedy zly czlowiek rzucil klatwe. Dziewczyna odtad bedzie sprowadzac nieszczescie na kazdego, kogo pokocha, skazujac go na bol i smierc, a siebie na wieczna samotnosc i cierpienie. I tak tez sie stalo. Kazdego, kogo dziewczyna obdarzyla uczuciem, spotykalo nieszczescie, kalectwo albo smierc. Matka dziewczyny blagala o pomoc magow i kaplanow, ale nikt nie potrafil przelamac zaklecia. Klatwa zostala bowiem rzucona przez poteznego czarnoksieznika. I tak uplywal im czas, w samotnosci i w bolu, gdyz zdawaly sobie sprawe z nieszczescia, jakie za ich sprawa spotykalo innych. Jedynym wybawieniem wydawala sie smierc. Ale i ona omijala ten dom. Z uplywem lat zaczely zauwazac, ze na ich twarzach nie pojawiaja sie zmarszczki, a ich glow nie szpeci chocby jeden siwy wlos. Czas dla nich zatrzymal sie. Tak jak przepowiedzial im czarnoksieznik, czekala je wieczna samotnosc i cierpienie. Ludzie umierali i rodzili sie, miasteczko zamienilo sie w miasto, a one przygladaly sie swiatu zza niewidzialnych krat wlasnego wiezienia. Pewnego dnia do miasta przybyl na czarnym rumaku mlody rycerz. Od razu zakochal sie w dziewczynie, ktora unikala go, bojac sie, by nie stala mu sie krzywda. Stawal pod jej oknami, zagladal do ogrodu, by choc przez chwile widziec ukochana. W koncu usluzni sasiedzi doniesli rycerzowi o klatwie. Ten jednak nie przestraszyl sie zlych czarow. Udal sie po porade do sedziwego kaplana. Bezskutecznie. Udal sie wiec rycerz do magow. Zaden z nich nie dysponowal jednak moca zdolna przeciwstawic sie potedze czarnoksieznika. Tylko smierc mogla zdjac klatwe. Postanowil wiec pojsc do niego, ukorzyc sie i blagac o laske. Czarnoksieznik nie zamierzal jednak pomoc mlodemu czlowiekowi. Z uplywem lat jego milosc zmienila sie w nienawisc i chec zemsty. Rycerz uniosl sie gniewem i zaatakowal mieczem potwora. Ale miecz rozprysl sie w jego reku, a odlamki ugodzily go w twarz, szpecac i oslepiajac. Do kleczacego i zakrwawionego rycerza podszedl smiejacy sie kpiaco czarnoksieznik. - Za to, zes podniosl na mnie reke, bedziesz cierpial z milosci po wsze czasy. - Mlody rycerz czolgal sie okaleczony przez las, nie wiedzac, czy to dzien, czy noc. W koncu znalazl sie na trakcie, gdzie podrozni kupcy zaopiekowali sie nim, dajac schronienie i opieke. Minely miesiace, nim znow znalazl sie w miescie. Jego ukochana nie przestraszyla sie jego brzydoty i kalectwa. Przyjela go pod swoj dach i opiekowala sie nim. Ale to juz nie byla dobra milosc. Niszczyly ja wyrzuty sumienia i strach przed przeznaczeniem. Czarnoksieznik cieszyl sie ich nieszczesciem. Mieli swoja milosc, ale nie przyniosla im ona szczescia. Nadszedl jednak dzien, w ktorym wszystko sie zmienilo. Dziewczyna powila dwoch slicznych chlopcow. Szczescie znow zawitalo do ich domu. Zapomnieli przy dzieciach o klatwie do dnia, w ktorym jeden z chlopcow zachorowal. Nie pomogli znachorzy, kaplani ani magowie. Dziecko niklo w oczach, az pewnego dnia nie otworzylo oczu. Mloda matka szalala z bolu. Bala sie o los drugiego dziecka. Pewnego dnia znikla. Wrocila po kilku dniach, ale sama. Nie odpowiadala na zadne pytania, ani gdzie byla, ani co zrobila z dzieckiem. Okrzyknieto ja morderczynia. Matka odwrocila sie od niej. Rycerz cierpial w milczeniu, stracil juz wszystko, a jedyne, co mu zostalo, to milosc, od ktorej nie mogl sie uwolnic. Dziewczyne zawleczono nad jezioro, gdzie obciazona kamieniami wrzucono w czarna ton. Rycerz udal sie do zakonu, gdzie zlozyl sluby milczenia. Matka dziewczyny odeszla z miasta i nikt jej juz nigdy nie widzial. Mijaly lata. Miasto rozrastalo sie i kwitlo. Nikt juz nie pamietal o tej historii. Mijaly kolejne lata, gdy pewnego dnia na miasto padl blady strach. W okolicach jeziora zaczely ginac kilkuletnie dzieci. Znikaly bez wiesci. Ludzie zaczeli unikac jeziora, obawiajac sie, ze jest obciazone klatwa. Starzy ludzie zaczeli wspominac bajania swoich babek o zlym czarnoksiezniku i jego ofiarach. Wiesci te dotarly i do rycerza zyjacego wsrod kamiennych murow. Udal sie nad jezioro. Wokol panowala cisza i pustka. Mlody nowicjusz towarzyszacy slepcowi upadl nagle na kolana i zaczal modlic sie drzacym glosem. Z toni jeziora wylonila sie mloda kobieta w dlugiej sukni i zaczela isc do brzegu po tafli jeziora. Zatrzymala sie przy nich i patrzyla w milczeniu. Jej rysy wykrzywione byly cierpieniem, a w oczach czailo sie szalenstwo. - Szukam mojego synka - odezwala sie Topielica lagodnym glosem. Slyszac glos ukochanej, rycerz zalal sie lzami. Wyciagnal dlon, ale Topielica zdawala sie jej nie zauwazac. Odeszla, a ciemna ton jeziora pochlonela ja. Nowicjusz nadal kleczal, bojac sie podniesc glowe. Slyszal o morderczyni, ktora spotkala tu smierc. Ale ona powinna byc martwa. Nie byla jednak ani duchem, ani zywym cialem. Nie byla zywa ani martwa. Klatwa czarnoksieznika nie przeminela. Cierpienie po wieczne czasy, cierpienie, ktorego nie przerwie nawet smierc. Rycerz wrocil do zakonu. Plakal gorzko nad swoim losem, nad utraconymi dziecmi. Wsrod ludzi rozniosly sie wiesci o Topielicy. Zaczeto unikac jeziora. Rodzice pilnowali, by dzieci nawet przypadkiem nigdy tam nie trafily. Postanowili posadzic gesty las, ktory zaslonilby jezioro. Dzieci przestaly znikac, a wydarzenia tych dni zaczely zacierac sie w ich pamieci. Zyl tylko wciaz rycerz, slepy swiadek wydarzen sprzed lat. Pewnego dnia do klasztoru zawital mlodzieniec o blekitnych oczach i jasnych wlosach. Slepiec oczami duszy zobaczyl mlodzienca. Wiedzial, ze w murach zakonu stanal jego potomek. Bal sie jednak podejsc do niego i zdradzic swoja obecnosc. Wiedzial juz, ze dziewczyna nie zabila swojego synka, lecz ukryla go, by ochronic przed zlym czarnoksieznikiem. Pozwolila utopic sie w jeziorze zwiazana jak zwierze, lecz nie wypowiedziala slowa na swa obrone. Kiedy mlodzieniec odszedl, rycerz udal sie po porade do opata. W obawie przed czarnoksieznikiem nie przyznal sie jednak, ze mlodzieniec, ktory odjechal, byl jego potomkiem. Opat nie mogl nic poradzic. Tragedia juz sie stala. Niewinna kobieta zostala stracona. Zyla w mrokach jeziora spetana linami przeszlosci. Lata, ktore spedzila na dnie, wpedzily ja w szalenstwo. Nie bylo dla niej ratunku. Udal sie rycerz ponownie do czarnoksieznika, ale ten sie nie ugial. W jego sercu nie bylo litosci, tylko radosc zemsty. Rycerz postanowil wiec dolaczyc do swej ukochanej. Gdy dotarl nad jezioro, rzucil sie w jego ton, ale woda go nie przyjela. Probowal raz po raz, az w koncu wyczerpany legl na brzegu. Topielica przygladala sie w milczeniu. Lezal tak wyczerpany, zrozpaczony, a wokol szumial las. I zaczal sie modlic, by pozwolono mu byc ze swa ukochana. Wtem na niebie zaczely burzyc sie chmury, slonce ukrylo sie za gorami, a nad jeziorem zapadl mrok. Poczul, jak jego cialo zaczyna sztywniec, jak jego nogi zaglebiaja sie w ziemie, jego palce rozrastaja sie, a cialo pokrywa kora. Jego prosby zostaly wysluchane - przemienil sie w drzewo, ktorego korzenie siegaly jeziora. Byli razem, ale osobno. Klatwa czarnoksieznika nadal miala swa moc. Topielica do dzis spoczywa na dnie jeziora i czeka na swe dziecko, a rycerz jako Duch Lasu strzeze jej spokoju i zaslania ton jeziora przed niepowolanymi oczami. Po czarnoksiezniku slad zaginal. Pewien sedziwy medrzec przepowiedzial, ze znajda oni spokoj w smierci, gdy potomek z ich krwi znajdzie to jezioro i nad nim zaplacze. Jego lzy zmyja klatwe i polacza kochankow. I tak czekaja po dzis dzien. Zapadla cisza. Wokol szumial las, a nieruchoma tafla jeziora trwala w oczekiwaniu. Jacek ocknal sie. Podczas opowiesci Beaty przeniosl sie w inny czas. -Jestes niesamowita - powiedzial. - Az mialem ciarki. Mam wrazenie, ze za chwile cos sie tu wydarzy. Dlaczego juz nie piszesz? -To byly takie dzieciece zabawy. - Wzruszyla ramionami. - Wymyslalam rozne bajki, historie, ktore nigdy sie nie wydarzyly... Mowilam ci juz, z pewnych rzeczy po prostu sie wyrasta. Jedzmy. Obiecalam pani Jance, ze dzisiaj przyjade. W lesniczowce panowal taki sam rozgardiasz jak poprzedniego dnia. Pani Janka rozwieszala na sznurach pranie, dzieci biegaly i krzyczaly, szczenieta krecily sie pod nogami. -Czy one nie chodza do szkoly? - szeptem spytal Beate, wskazujac dzieci. -Chodza, chodza - pani Janka uslyszala pytanie. -Zlapaly przeziebienie i do konca tygodnia zostawilam je w domu. Probowal pan kiedys takie lobuzy w lozku utrzymac? Jak tylko poczuly sie lepiej, to hulaj dusza, piekla nie ma! Bogu dzieki za szkole! Zwariowalby czlowiek, gdyby caly czas mial miec je na oku. Dobrze, ze jestes, dziecko - zwrocila sie do Beaty. - Andrzej wrocil wczoraj z gminy ze sterta papierzysk. Nie pomoglabys? Ty to zrobisz w dwie minuty, a on... -Machnela reka lekcewazaco, dajac do zrozumienia, ze wypelnianie dokumentow przez meza mogloby trwac po wsze czasy. Beata chetnie sie zgodzila. Juz po chwili siedziala zagrzebana w dokumentach po uszy. -A klauzula konkurencyjnosci? - szepnal do dziewczyny. -Jesli nikomu nie powiesz, to nikt sie nie dowie. - Mrugnela do niego, ale po chwili skupila sie na dokumentach, nie przejawiajac cienia zainteresowania towarzyszem. Jackowi przypadly w udziale dzieci. Oprocz Alicji i Rafala, ktorych Jacek poznal poprzedniego dnia, w pokoju siedziala jeszcze dwojka maluchow, tak na oko piecioletnich. Dzieci zazadaly bajki. -O Kopciuszku - wyseplenila mala blondyneczka. -Nie znam bajki o Kopciuszku - wystraszyl sie Jacek. - Macie jakies ksiazeczki? -E tam. - Rafal skrzywil sie. - Te ksiazkowe bajki sa glupie. Musisz wymyslic! -A ty nie jestes za duzy na bajki? - podchwytliwie spytal Jacek. -Ciocia Beata umiala opowiadac bajki - w obronie zaczerwienionego brata stanela Alicja. - I wcale nie opowiadala takich dziewczecych, tylko straaaaasne! -Dajcie spokoj - interweniowala Beata. Rafal, wez ksiazke i przeczytaj dzieciom to, co chca. Zadnych strasznych bajek. Mama nie pozwala! Dzieci z niechecia poszly do swojego pokoju. -Dzieki - wymamrotal Jacek, jednoczesnie opedzajac sie od szczeniat, ktore radosnie go powitaly. - Cos ty im za bajki opowiadala, ze dostalas zakaz?! -Kopciuszek wyszedl za maz za ksiecia Drakule i zyli dlugo i szczesliwie, zywiac sie krwia zlej macochy i siostr. -Pani Janka weszla do pokoju, niosac herbate z miodem. -I zaznaczam, ze jak Beata je opowiadala, to zadne nie chcialo isc spac. -Nie wierze! - Jacek parsknal smiechem. - Skad ci to przyszlo do glowy? Kopciuszek wampirem! -No co? - usilowala zaprotestowac Beata. - Ile razy mozna klepac te same bajki? -Lepiej niech ci opowie o Martwym Jeziorze, Topielicy i Duchu Lasu. Do tej pory Alicja i Rafal tam nie chodza. -To chyba dobrze - bronila sie Beata. - Straszenie, ze sie utopia, nic nie dalo. Jacek i pani Janka smiali sie serdecznie, podczas gdy Beata, udajac oburzenie, ponownie poswiecila uwage dokumentom. -Dobrze sie bawilem. - Jacek wyciagnal nogi ze strzemion, pozwalajac, by zwisaly luzno po bokach. - Ty tez bylas rozluzniona. -Lubie ich - przytaknela. - Przypominaja twoich rodzicow. Przygarniaja wszystkie znajdy. -Ale moi rodzice nie sa tacy bezinteresowni... - zazartowal. -Naprawde? - Spojrzala z ukosa na Jacka. - Yhm. Ojciec liczy na partyjke, a matka cieszy sie, ze nie musi sie z nim meczyc. Marudny jest nie do zniesienia. -Ale i tak go lubie. -Ja tez. - Jacek zastanawial sie, czy poruszyc dreczacy go od wczoraj temat Adama. - Moge cie spytac o cos osobistego? -Spytac mozesz, ale nie obiecuje, ze odpowiem. -Czy ciebie i Adama... Czy cos bylo miedzy wami? Spojrzala na niego zaskoczona. Nie takiego pytania sie spodziewala, ale coz... -Nie, nigdy. Chodzilismy razem do liceum. Nawet sie z nim nie przyjaznilam. Nalezal do tych dzieciakow, co szaleja samochodem ojca za pieniadze ojca. Mysla, ze wszystko im sie nalezy i sa oburzeni, kiedy stawia sie im wymagania. -To akurat sie nie zmienilo... takie mam wrazenie -dokonczyl, widzac pytajace spojrzenie Beaty. - Ale nie przerywaj sobie. -Kiedy byla zabawa szkolna w trzeciej klasie liceum, nasi ojcowie wymyslili sobie, ze pojdziemy razem. Mnie nikt nie pytal, a ojciec Adama myslal, ze to swietny pomysl. -I co sie stalo? -Adam nie rozumie slowa NIE. -Zrobil ci cos?! - Jacek poczul ogarniajaca go wscieklosc. Juz sama mysl, ze cos moglo laczyc Beate z tym pajacem, byla nie do zniesienia, ale fakt, ze mogl ja skrzywdzic... Przed oczyma stanela mu wizja rak zaciskajacych sie na szyi padalca. -Raczej ja jemu - usmiechnela sie, nie zauwazajac zmiany nastroju Jacka. - Zlamalam mu nos. -I dobrze! Zanim stad wyjedziemy, niewykluczone, ze spotka go to po raz drugi! -Tylko ze potem wracalam do domu w nocy pieszo. Probowales kiedys przejsc piec kilometrow w szpilkach? -Nie wiem, co ci Ulka opowiadala, ale do damskich ciuszkow nigdy mnie nie ciagnelo - skrzywil sie pociesznie. -Rzeczywiscie - parsknela smiechem - to bylo glupie pytanie. Ale wyobrazic sobie mozesz, ze to nic przyjemnego. -Wiec za to tez powinien dostac! -Nie wyglupiaj sie. Chyba nie masz zadatkow na blednego rycerza? -Pieknie! - Jacek teatralnym gestem zlapal sie za serce. - Wlasnie zostalem wysmiany. Nic nie szkodzi. Ale ten garbaty nosek i tak sie pajacowi wyprostuje. Kiedy wrocili, bylo pozne popoludnie. Tym razem jednak Beata nie podarowala ani sobie, ani Jackowi prac stajennych. Tonem nieznoszacym sprzeciwu oznajmila, ze koniom sie to po prostu nalezy, i Jacek najblizsze pol godziny spedzil na czyszczeniu kopyt i wyczesywaniu konia. Mimo iz kilka razy zgrzeblo wysliznelo mu sie z reki, Morfeusz znosil ze stoickim spokojem jego zabiegi pielegnacyjne. Na szczescie nie kazala mi czyscic boksu - myslal, idac do domu. Sklamalby jednak, gdyby powiedzial, ze ta praca nie sprawila mu przyjemnosci. Rozgladal sie po ogrodzie, gdzie zauwazyl dywany niewielkich niebieskich kwiatkow. Byl zdziwiony, widzac o tej porze roku takie bogactwo kolorow. Okolica i sama posiadlosc byly piekne. Gust zawiodl dopiero przy dekoracji wnetrz. -Sredniowieczne koscioly tchnely wiekszym cieplem niz ten dom - skwitowal ironicznie. Na podjezdzie zauwazyl kilka samochodow. -Goscie sie zjezdzaja? - spytal zdziwiony. - To mial podobno byc wieczor panienski w waskim gronie... -Skad mam wiedziec? - Wzruszyla ramionami. - Waskie grono to dla jednych kilka osob, a dla innych kilkanascie. Nikt mi tutaj nic nie mowi. -A pytalas? Spojrzala na niego z ukosa. -Nie, bo jesli mam byc szczera, to przyjechalam tu tylko w jednym celu. Slub i cala reszta tego zgielku mnie nie interesuje. Zmienmy temat, prosze. - Weszli do domu. Nie mieli jednak okazji przebrac sie i odpoczac. Pani Stasia czekala na nich w progu. -Ojciec chce rozmawiac z toba, dziecko. Sa tez Millerowie - szepnela. Byla zaniepokojona i robila wrazenie wystraszonej. Atmosfera musiala byc, delikatnie mowiac, nieciekawa. Jacek z niepokojem spojrzal na Beate. -Pojde z toba. -Nie trzeba. Prawdopodobnie nie czeka mnie nic przyjemnego, ale poradze sobie. Nie mam zreszta zamiaru wdawac sie w dyskusje. Zobacze tylko, czego chca. No idz juz - dodala, widzac wahanie Jacka. - Przeciez mnie nie zamorduja w bialy dzien, i to przy swiadkach. -Dobra. - Jacek poddal sie. - Ale jakby co, to krzycz. Weszla do salonu. Ojciec zmierzyl ja krytycznym wzrokiem. Matka z odraza zmarszczyla nos. No coz, stykajac sie z konmi, trudno nie przesiaknac ich zapachem, chociaz Beata w przeciwienstwie do matki nigdy nie uwazala go za nieprzyjemny. Przywitala sie uprzejmie z obecnymi. Nie usiadla, mogla przeciez sprofanowac stajennymi nieczystosciami ulubione sofy matki. Czekala w milczeniu. Jesli czegos chca, to niech zabiora glos. Nie miala zamiaru dac im satysfakcji i pozwolic zepchnac sie do defensywy. -Jestem z ciebie niezadowolony - zaczal ojciec mentorskim tonem. Beata lekko uniosla brwi i w milczeniu spogladala na ojca. Czula wyraznie jego dezaprobate, ale teraz niewiele ja to obchodzilo. Inaczej niz w dziecinstwie raczej irytowalo, niz martwilo. Widzac, ze corka nie zamierza sie tlumaczyc, chrzaknal: -Hmmm, tak... Wczorajsza rozmowa przy kolacji nie przebiegla dobrze. Mialas sie zastanowic nad oferta Adama. A ty znikasz na caly dzien, nikogo nie informujac, gdzie sie wybierasz i kiedy wrocisz, podczas gdy my tu na ciebie czekamy. -Niepotrzebnie. - Beata przerwala ojcu. - Po pierwsze, nie bylam z nikim umowiona, po drugie, od wczoraj nic sie nie zmienilo. Mysle, ze wyrazilam sie jasno. Jesli to wszystko - odwrocila sie do wyjscia - to chcialabym sie przebrac. Wyszla z pokoju, nie ogladajac sie za siebie. Wpadla wprost na Jacka siedzacego na schodach. Spojrzala na niego oburzona. -Podsluchiwales! - syknela. -Nie - szepnal - chcialem tylko wiedziec, czy wszystko jest OK. -Co nie zmienia faktu, ze podsluchiwales... - westchnela. To milo, ze tak sie troszczyl, ale czasami przypominal swoja siostre. Jak Ulka cos sobie wziela do serca, to czy miala racje, czy nie, nie odpuscila. -Ulka zawsze mowi, ze fakty to tylko polowa. Druga polowa to ich interpretacja. - Jacek nie poddawal sie. -Od kiedy to przejmujesz sie tym, co mowi twoja siostra? - zapytala, wchodzac po schodach na gore. -Dokad idziesz? - spytal zdumiony, nie odpowiadajac na jej zaczepke. -Jak to dokad? - popatrzyla na niego jak na imbecyla. - Do siebie. Jestem spocona, zakurzona i brudna. Musze sie wykapac i przebrac, i tobie tez radze. Jacek wbiegl szybko po schodach, zanim Beata zdazyla zatrzasnac mu drzwi przed nosem. -Nie interesuje cie, co tam sie dzieje? -Wiem, co tam sie dzieje. Ojciec jest wsciekly i zdumiony moim zachowaniem, matka zgorszona, Millerowie maja pretensje. To oczywiste. Nie musze podsluchiwac, zeby to wiedziec. -Ale moze powiedza cos istotnego. -Na przyklad co? Ze pewnego pieknego dnia podczas spaceru po lesie uslyszeli w gorze kwilenie, a gdy podniesli wzrok, wprost w ich rece spadlo zawiniatko, w ktorym znajdowala sie mala sliczna dziewczynka. A bocian... -Dobra, dobra. Nie musisz szydzic. Ale nigdy nie wiadomo. -Jacek, nie beda rozmawiac w domu pelnym ludzi. To po pierwsze. A po drugie i ostatnie, jestem pewna, ze rozgrywaja wlasna gre, w ktorej Millerowie sa tylko pionkami. Nie znasz ich. Nigdy nie powierzyliby zadnych tajemnic obcym osobom. Ojciec cale zycie wychodzi z zalozenia, ze ludzie powinni wiedziec tylko to co konieczne, w mysl zasady: nie wie lewica, co czyni prawica. Predzej dowiesz sie czegos, podsluchujac Anke; ona moze cos palnac z glupoty i zlosliwosci. -Moge jeszcze o cos zapytac? - Popatrzyl na nia z namyslem. -Slucham - zgodzila sie zniecierpliwiona. -Skoro tak dobrze ich znasz, to dlaczego tak ci na nich zalezalo? Nie sa ciebie warci. -Bo myslalam, ze to moja rodzina. Mimo ze nigdy ich nie lubilam, to jednak... kochalam. Cos jeszcze? -Tak. Opowiesz mi historie Martwego Jeziora? Beata przewrocila oczami na znak ubolewania, po czym zamknela Jackowi przed nosem drzwi pokoju, pozostawiajac go zaskoczonego na korytarzu. -Ale charakterek - pomyslal, po czym pogwizdujac cicho, postanowil skorzystac z rady Beaty, dotyczacej kapieli i czystych rzeczy. W salonie po wyjsciu Beaty przez chwile panowala cisza. Zofia Rostowska oniemiala. Rostowski byl bliski apopleksji. Millerowie siedzieli zmieszani, a Adam wpadl w furie. -Nie wierze! - wycedzil przez zeby. - Obiecal pan, ze Beata sie zgodzi! -Nie masz kontroli nad wlasna corka. - Miller senior spojrzal na przyjaciela z pogarda. -Sami widzicie, jaka jest uparta! I co mam niby zrobic?! Wyciagnalem reke i co? Zmija! -Moj drogi! - Rostowska podeszla do meza. - Moze to blad, ze ja zmuszamy. Wiesz, jaka zawsze byla krnabrna. Nigdy nie udalo sie wpoic jej zadnych zasad. I ci jej znajomi... - westchnela zgorszona. - Moglibysmy to zalatwic na spokojnie? Moze po slubie? -Sluchaj, Henryku! - Zbigniew Miller z trudem tlumil wscieklosc. - Jestesmy przyjaciolmi od lat. Mielismy sobie pomoc. Jak chcesz ja naklonic do podpisania dokumentow, skoro nie potrafisz jej namowic nawet do korzystnej oferty zawodowej! A Adama stac na lepsza partie niz twoja corka! Robi to tylko dlatego, ze go poprosilem! Moj syn zna swoje miejsce w rodzinie! Nie wiedzial, ze Adam zgodzil sie na wziecie udzialu w zmowie, bo wyprowadzil za duzo pieniedzy z firmy i mial nadzieje, ze Beata pomoze mu to ukryc. Nie wiedzial tez, ze firma stoi na skraju bankructwa. Jego syn liczyl na kolejne kontrakty, ale kiedy zrobilo sie glosno o nowej technologii, stali klienci wstrzymali sie z zamowieniami. Jesli Beata nie zalatwi papierow tak, zeby dobrze wygladaly, i nie dostanie kredytu inwestycyjnego, najpozniej za dwa tygodnie beda niewyplacalni. Nie znal nikogo innego, kto moglby to zrobic, a nie moze przeciez biegac po ulicy z transparentem, ze potrzebuje zdolnego i dyskretnego falszerza. Jak ojciec sie dowie, to bedzie po nim. Beata przebrala sie i zaczela sciagac poczte elektroniczna. Jednoczesnie odsluchiwala poczte glosowa. Dzwonila Ulka, domagajac sie wiesci z Mordom. Rozesmiala sie. Przyjaciolka zawsze potrafila ja rozbawic. Jacek tez. Musiala przyznac, ze dawno sie tak szczerze nie smiala, co zwazywszy na okolicznosci towarzyszace, bylo fenomenem na skale miedzygalaktyczna. Przejrzala poczte, nic ciekawego nie przyszlo. Troche reklam, kilku znajomych pytalo, co slychac. - Odpisze im pozniej - mruknela. E-mail od Tomka, ze ma sie nie martwic, wszystko zrobione, wiec moze sie dobrze bawic. - Biedaku, przyjme te zyczenia za dobra monete, bo w koncu skad mialbys wiedziec, co tu sie wyprawia - dodala, ale postanowila nie odpisywac. Skoro wszystko OK, to OK. Jesli odpisze, to skonczy sie na tym, ze reszte dnia bedzie pracowac. Z biura detektywistycznego rowniez nie bylo zadnej informacji. Zniecierpliwiona wyslala e-maila z ponagleniem, czy wiadomo cokolwiek. - Chociaz gdyby bylo wiadomo cokolwiek, to Macierzak przeciez by sie ze mna skontaktowal. Doskonale wie, gdzie jestem i w jakim celu. Idiotka! - wymyslala sobie, ale poczta elektroniczna w przeciwienstwie do Poczty Polskiej nie strajkuje, wiec wiadomosc zostala juz doreczona. I to by bylo na tyle. Nie miala nic wiecej do roboty, wiec postanowila oddzwonic do Ulki. -Nareszcie! - przywitala ja z wymowka w glosie przyjaciolka. - Nie odbierasz telefonu, a ten moj brat imbecyl zostawil swoj w domu. Mozesz mi powiedziec, jakim cudem taki cwiercglowek moze byc spokrewniony z taka blyskotliwa kobieta jak ja?! Chociaz nie, lepiej nie mow. To pytanie do moich rodzicow. - Ulka umilkla na moment. Chwila nie byla jednak na tyle dluga, by Beata zdazyla wtracic chociaz slowo. - O czym to ja mowilam? Aha! Wlasnie! Juz sie zaczelam martwic! Was gdzies puscic, to...! - Ulce najwyrazniej przypomnialo sie, ze zglaszala pretensje, ze nie jest informowana o postepach badz o ich braku. -Zyjemy. Jestesmy cali i zdrowi. - Beata z przyjemnoscia sluchala paplaniny przyjaciolki. -Jacek zachowuje sie, jak nalezy? -Oczywiscie, ze tak. - Az za bardzo, pomyslala Beata. - Dzentelmen w kazdym calu, a ostatnio odkryl w sobie zadatki na rycerza. -No, no, no... - cmoknela Ulka, myslac jednoczesnie, ze brat moglby sie bardziej sprezyc i zablysnac. To naprawde polglowek! Chociaz nie, moze dobrze robi. Beata nie lubi nachalnych, a w takiej sytuacji seks i amory to ostatnia rzecz... - Pilnuj tylko wiatrakow w okolicy - powiedziala glosno. - Niszczenie zabytkow jest prawnie karalne. -Mozesz mi powiedziec, dlaczego na mysl o swoim rycerskim bracie przyszedl ci do glowy Don Kichot, a nic chocby Lancelot? - Beata parsknela smiechem. -Przeciez juz ci mowilam - zdziwila sie Ulka. - To imbecyl. Lepiej mi powiedz, jak rodzice? -No coz, ciesze sie, ze przynajmniej ty przestalas wpychac mi swojego brata w ramiona. Antyreklama na mnie raczej nie podziala. A co do rodzicow... Hmmm... Gorzej, niz myslalam. - Dobry humor zniknal bez sladu. - Probuja mnie wyswatac z takim przyglupem i wcisnac do jego firmy. Nie wiem dlaczego. I nie, zanim zapytasz, nie robia tego dla mojego dobra. Cud, ze jeszcze nie przystawili mi pistoletu do glowy. -No co ty? Nie moze byc az tak zle! - Ulka probowala pocieszyc przyjaciolke. -Jest dokladnie tak, a nawet gorzej. Traktuja mnie jak zlo konieczne. Nie mam pojecia, po jaka cholere mnie tu sciagali! - Beata dala upust zlosci. Z telefonem przy uchu zaczela przemierzac pokoj duzymi krokami. - Ojciec zieje nienawiscia, matka arktycznym chlodem, a Anka swietnie sie bawi i robi miny w stylu - wiem, o co tu chodzi, a ty nie! Czuje sie, jakbym sie znalazla po drugiej stronie lustra! -Moja nadzieja, ze sie pogodzicie, sie nie spelni? - niesmialo przerwala Ulka. -Pogodzimy! - prychnela Beata. - Ty chyba kpisz! Jesli to mial byc zart, to chyba w wyjatkowo kiepskim guscie. Tu sie kroi grubsza afera! Nawet nie potrafie wyrazic, jaka jestem wsciekla! Wsciekla i jednoczesnie rozzalona! Dzieki Bogu, ze namowilas mnie na wspolny wyjazd z Jackiem, bo sama bym sie chyba utopila! I to w lyzce wody, gdyby nie bylo innego wyjscia! A co cie tak bawi? - spytala podejrzliwie Ulke, ktora chichotala w najlepsze. -Przepraszam, ale nie moglam sie powstrzymac. Kiedy sie wsciekasz, to czasami rzucasz takie teksty... Sikam! - oznajmila. Beata miala nadzieje, ze to tylko metafora stanu duchowego przyjaciolki, a nie fakt fizjologiczny, ktorym nie byla zainteresowana. -Sorry, juz sie nie smieje. Wiem, ze ci przykro - powiedziala Ulka, nie przestajac wbrew zapewnieniu chichotac. - Ale moze dzieki temu latwiej ci bedzie pogodzic sie z sytuacja? -Wcale nie bedzie latwiej. Tylko gniew tak naprawde trzyma mnie w calosci, inaczej juz dawno rozlozylabym sie na czynniki pierwsze. Zaczekaj, ktos puka... Beata otworzyla drzwi. Jacek wlasnie wychodzil na wieczor kawalerski. Upewniwszy sie, ze wszystko w porzadku, przynajmniej na tyle, na ile to mozliwe, zostawil Beate sama, z zapewnieniem, ze wroci najszybciej, jak sie da. -Twoj brat jest bardzo opiekunczy - zwrocila sie do Uli. -Slyszalam - westchnela. - Czasem czulam sie osaczona. Nie przejmuj sie, jak bedzie przesadzal, to z nim pogadam i przywroce do pionu. Lepiej powiedz, o co chodzi z tym amantem... -Nawet mi nie przypominaj... Adam to syn takich niby przyjaciol rodziny. Maja firme komputerowa. Za bardzo sie na tym nie znam. Mnie wystarczy, ze komputer dziala. W kazdym razie probuja mnie zmusic, zebym rzucila prace i przeszla do nich. Moze nie powinnam o tym mowic, ale sprawa nie dotyczy klientow firmy, tylko ich dluznikow, wiec chyba moge... Jezu, zaczynam sie platac. Chodzi o to, ze znam ich firme z rozmow z klientami, ktorzy maja problem z odzyskaniem naleznosci. Ta firma stoi na skraju bankructwa, w dodatku podobno "pierze pieniadze". Nie wiem, ile w tym prawdy, ale wiem, ze prokuratura zaczyna sie nimi interesowac. Jakby tego bylo malo, na zachete probuja wcisnac mi faceta, ktory kiedys chcial mnie zgwalcic! Wyobrazasz sobie? Nawet jesli przyjmiemy, ze o tym nie wiedza, to dlaczego tak im na tym zalezy? To nie jest normalna sytuacja. Na ile znam rodzicow, nikomu nie pomoga bezinteresownie, wiec kolejne pytanie - co z tego maja? Bo co z tego moglabym miec ja, specjalnie ich nie interesuje. Tak wyglada krotkie podsumowanie sytuacji. I jakby bylo tego malo, zdaje sobie sprawe, ze to obcy ludzie - westchnela ciezko, probujac sie uspokoic. - A u ciebie nic sie nie dzieje? -O co chodzi z ta antyreklama mojego brata? - szybko spytala Ulka, jakby nie uslyszala pytania. -Jak to o co? Jeszcze nie wrocil ze Stanow, a juz probowalas mnie umowic. Kiedy przylecial, chcialas mnie wkolowac w komitet powitalny na lotnisku. Potem nie bylo dnia, zebym nie musiala wysluchiwac peanow pochwalnych na jego czesc. Wcisnelas mi go na slub, chociaz za to akurat jestem ci wdzieczna. A teraz slysze inwektywy w stylu imbecyl, polglowek, cwiercglowek. Podejrzewam, ze twoja kiepska znajomosc matematyki nie pozwala ci na bardziej skomplikowane formuly. To nie najlepsza strategia marketingowa. Ale nie odpowiedzialas mi na pytanie. - Beata nie dala sie zbyc. -No coz, doszlam do wniosku, ze jestes moja przyjaciolka, wiec nie moge ci mydlic oczu. Zreszta jako osoba inteligentna sama sie w koncu polapiesz, jaki to idiota, wiec uznalam, ze powinnam cie uprzedzic. Ale poza rozumem, a raczej jego brakiem, moj brat ma szereg wspanialych zalet... - Ulka paplala jak najeta. -Z pewnoscia. - Beata przerwala jej bezceremonialnie. - Ale ja nadal czekam na odpowiedz. -Odpowiedz? - Ulka udala zdziwienie. -Tak. Na pytanie, ktore ci zadalam. A jesli nie wiesz, na ktore, to przypominam, ze to, na ktore unikasz odpowiedzi. Wiec? -Pytasz, czy nie rozrabiam? Nie. - Ulka stwierdzila stanowczo. - No moze troche. Pozyczylam sobie torebke z twojej szafy, te do teatru, wiesz ktora? -Tak, te kopertowa. Nie ma sprawy, ale milo, ze spytalas. To wszystko? -Przeciez nie byla ci potrzebna... Ale jest maly problem z twoimi perfumami... -Jaki? Nie pasuja do torebki? - ironizowala. -Stlukly sie - zbolalym tonem poinformowala Ulka. - Ale nic sie nie martw. Juz odkupilam. -Gdzie? - Beata miala wrazenie, ze to sa wlasnie te gorsze wiadomosci, ktorych przekazania Ulka probowala uniknac. -W tym centrum handlowym, gdzie maja... -Ja sie pytam, gdzie je stluklas. - Beata miala zle przeczucie. -No, w twoim pokoju. Ale nic sie nie martw - powiedziala szybko. - Juz prawie sie wywietrzylo, jeszcze kilka dni i bedziesz mogla wrocic. Beata zamknela oczy. Rozpuszczalnik szybciej by wywietrzal niz perfumy. W mieszkaniu prawdopodobnie panuje smrod i zaduch, a w jej pokoju? Skazenie chemiczne! -Ula, skarbie, nie wiem, jak to zrobisz, ale ja wracam w niedziele. Jesli do tej pory nie zrobisz czegos z moim pokojem, to oddasz mi swoj! Jeszcze jakies rewelacje? -W zasadzie to nie. - Ulka byla szczesliwa, ze przyjaciolka tak dobrze przyjela katastrofe. Perfumy rzeczywiscie okropnie cuchnely. Zadziwiajace, odrobina tu i tam to taki elegancki i zmyslowy zapach, a w wiekszej ilosci? Na klatce schodowej nawet czuc, ale o tym nie bedzie juz jej informowac. Do niedzieli moze wywietrzeje? - zastanawiala sie. -Czy to juz wszystkie rewelacje? -W zasadzie tak - powiedziala z wahaniem, zastanawiajac sie, czy informowac Beate, ze spalila zelazkiem posciel, czy nie. Moze lepiej poczekac, az wroci. Po co ja denerwowac takimi glupotami. -Nie podoba mi sie to w zasadzie, ale chyba wole nie wiedziec, co tam sie dzieje - westchnela. - Powiedz mi tylko jedno: mamy jeszcze gdzie mieszkac? -Mamy. - Tym razem w glosie Uli nie bylo wahania. -Dobre i to. Jak cos sie bedzie dzialo, to zadzwonie. Pa - pozegnala sie z przyjaciolka. Pozostawienie Uli samej w domu to nigdy nie byl dobry pomysl. Tak bardzo sie starala, zeby pokazac, ze jest swietnie zorganizowana i wszystko potrafi, ze Beate zawsze czekala niespodzianka - zalane mieszkanie, zwarcie instalacji elektrycznej podczas proby wymiany kontaktu, rozowe firanki (bo zaplatala sie skarpetka w pralce) i szereg innych drobniejszego kalibru incydentow. Czas zejsc na dol. Beata zerknela na zegarek. Nie miala ochoty spedzic wieczoru z pustoglowymi pannicami, ktorym sie wydaje, ze sa blyskotliwe i wyjatkowe. Chyba wyjatkowo puste - nie mogla darowac sobie zlosliwosci. Jestem zla kobieta. Moze i za mnie pan Zenek powinien zawczasu modlitwy odprawiac! Jacek powoli skradal sie po schodach, chociaz w tym halasie nikt by nie uslyszal nawet wybuchu trzeciej wojny swiatowej. Zewszad dobywaly sie smiechy, piski, krzyki i glosna muzyka. -Juz jestes? - Z gory schodow dobiegl go glos. -Ale mnie wystraszylas! - szepnal. - Ja sie tu skradam w ciemnosciach... Skad wiedzialas, ze to ja? I co ty tutaj robisz? Dlaczego nie jestes na dole z reszta gosci? -No coz, odpowiadajac kolejno - dobieglo go ciche westchnienie. - Poczulam twoja wode kolonska, a co do mojej obecnosci tutaj... - Wypila lyk bialego wina. - Czekam na ciebie. Siadaj. - Poklepala miejsce na schodach. - Chcesz wina? Niestety, nie pomyslalam, zeby wziac drugi kieliszek, ale za to mam druga butelke. - Usmiechnela sie, czego Jacek w ciemnosciach nie mogl zauwazyc. Jacek usiadl przy Beacie. Stykali sie ramionami. Czul delikatny zapach perfum. -Ale butelka jest pusta - stwierdzil ze zdziwieniem. -No - zgodzila sie Beata. - Troche tu siedze. Wiesz, Jacek, tak sobie wlasnie mysle, ze znamy sie niecaly tydzien, a ja juz drugi raz jestem wstawiona. Chcialam ci tylko powiedziec, ze nie mam problemow z alkoholem. To ten dom tak na mnie dziala. Musze zapomniec, gdzie jestem. Dzieki, ze przyszedles. - Oparla mu glowe na ramieniu. Poglaskal ja po wlosach. Sam mial ochote sie napic, ale lepiej, zeby byl ktos trzezwy na wszelki wypadek. -Nie ma za co - powiedzial. - I nie mysle, ze masz problemy z alkoholem. -Naprawde? -Naprawde. Lepiej daj mi to wino, sam sie napije. - Zabral Beacie butelke i kieliszek. - Czemu nie jestes na dole? -Chyba zartujesz? Lubie muzyke, z Ula nieraz wloczylysmy sie po roznych klubach, z meskim striptizem wlacznie, ale to, co one wyprawiaja? Pomijajac fakt, ze trudno je strawic, to sa kompletnie zalane, nacpane i nie wiem co jeszcze. A jak twoj wieczor? Byly jakies dziewczyny? -Nie, nie bylo. Ale ich obecnosc nic by nie zmienila. Totalna porazka. Artur jest pijany, Adam nacpany... to samo co tutaj. Dobrze, ze wszyscy seniorzy pojechali do Wernerow. Przynajmniej nie musza tego ogladac. -No - zgodzila sie. Jeszcze by sie okazalo, ze to moje towarzystwo tak wplynelo na ich mala coreczke. Przyjemnie sie tak siedzi na tych schodach - pomyslala. Jacek obejmuje ja ramieniem, przyjemnie pachnie i w ogole, i wcale nie mysli, ze jestem alkoholiczka. -Beatka? - Wyprostowal sie, zrzucajac glowe dziewczyny z ramienia. -Tak? - mruknela niezadowolona, ze sie odsunal. -Moze zrobimy maly rekonesans w gabinecie twojego ojca? Co ty na to? Nie chcialbym grzebac w dokumentach bez ciebie. -Nie ma sensu. - Machnela lekcewazaco reka. -Nikt nas nie zobaczy - zachecal. - Moze to jedyna okazja? -Mowie ci, ze to bez sensu. Wszystko zamkniete. -Sprawdzalas...? - Powinien byl sie domyslic. Beata nie przepuscilaby okazji. - No tak, niepotrzebnie pytam. -Niepotrzebnie. - Zabrala mu kieliszek i pociagnela dlugi lyk. -Chodz. - Postawil ja na nogi. -Dokad? - spytala zdezorientowana. -Do gabinetu. Moze uda sie otworzyc. -Nie ma nigdzie kluczy. - Skrzywila sie, gdy Jacek sciagal ja po schodach. - Szukalam. -Zobaczymy. - Wepchnal ja do gabinetu. - Gdzie twoj ojciec trzyma dokumenty? -W biurku. - Usiadla w obrotowym fotelu ojca i zaczela sie krecic raz w lewo, raz w prawo. -Przestan. - Jacek przytrzymal fotel. - Jeszcze sobie zaszkodzisz. Lepiej sluchaj czy nikt nie idzie. - Wyciagnal z kieszeni pek kluczy, miedzy nimi byla malutka latarka i wielofunkcyjny scyzoryk. -Trzymaj latarke i swiec tutaj. - Sciagnal Beate z fotela na podloge. - I zabierz wlosy, laskocza mnie. - Stlumil kichniecie, gdy pachnacy wanilia kosmyk laskotal go po twarzy. -Kazales mi sluchac, czy nikt nie idzie. - Beata kleczala obok niego na podlodze. -Masz sluchac i swiecic - zirytowal sie Jacek, manewrujac przy zamku, co nie bylo proste, bo Beata praktycznie lezala mu na plecach, usilujac zajrzec przez ramie, a swiatlo latarki, ktora trzymala, migalo tu i tam, i tam, i tu. Jacek chwycil mocno dlon Beaty i skierowal swiatlo na zamek szuflady. -Tak trzymaj i nie ruszaj sie. Nawet nie oddychaj. - Zaczal ponownie manewrowac przy szufladzie. -Ktos idzie - szepnela nagle Beata. -Pod biurko. - Jacek wepchnal dziewczyne i sam wcisnal sie za nia w ostatniej chwili. Nim zablyslo swiatlo, zdazyl przysunac fotel do biurka. Siedzieli upchani jak sardynki w puszce. Jacek z trudem stlumil kichniecie, kiedy wlosy Beaty wcisnely mu sie do nosa. Uslyszeli odglosy klotni. -Zwariowales?! Po jaka cholere tu przylazles? -Zamknij sie, dziwko! Mieliscie to zalatwic, a ta suka przywiozla tu tego gogusia! -Facet to moja sprawa. Zalatwie to. - Dziewczyna uspokajala wscieklego mezczyzne. -Nawet wiem jak! - prychnal. - Rob, co chcesz, ale do jutra ma go nie byc. Nie mam szans dotrzec do Beaty, jak on sie tu kreci! Tobie tez powinno na tym zalezec! -Myslisz, ze nie wiem?! Jak nie podpisze dokumentow, to bede musiala dzielic sie z nia forsa! Niedoczekanie! A ty tez zachowujesz sie jak skonczony idiota! Po cholere ja wkurzasz? Kup kwiaty, zapros ja gdzies, a ty pstrykasz w palce i liczysz, ze przyleci! -Taka madra jestes? Nawet nie wiesz, kto jest ojcem dziecka! -A co za roznica? Byle nie bylo czarne, to temu idiocie kazdy kit wcisne! Juz raz sie przespalam z facetem Beaty, to moge zrobic to znowu. W koncu to moj wieczor panienski - zachichotala. - Beata bedzie jutro miala male zalamanie nerwowe, wiec bedziesz mial szanse sie wykazac. -Dobra. Zalatw to, bo jak nie, to Artur zostanie uswiadomiony, rozumiemy sie? - W glosie mezczyzny slychac bylo grozbe. -Nie strasz mnie, gnojku! -Spadam stad, zanim ktos sie zorientuje. - Mezczyzna wyszedl z pokoju. Po chwili zgaslo swiatlo. Uslyszeli trzask zamykanych drzwi. Byli sami. -Czy to byla Anka i Adam? - z niedowierzaniem spytal Jacek. -Obawiam sie, ze tak - stwierdzila otrzezwiala nagle Beata. Lekki rausz, ktory do tej pory wprawial ja w dobry humor, zniknal bez sladu. -Moze wyjdziemy? - Jackowi wprawdzie nie przeszkadzala bliskosc Beaty, ale jego cialo zaczelo ogarniac odretwienie, a zgiety kregoslup zaczal odczuwac bolesnie nienaturalnosc pozycji. - Ciasno tu, a oni juz chyba nie wroca. Wygramolili sie spod biurka. Beata usiadla na podlodze. Zapalila latarke i skierowala swiatlo na usilujacego sie rozprostowac chlopaka. -Wiesz, o czym mowili? - Jacek, juz w lepszym stanie, usiadl obok dziewczyny. Wzruszyla ramionami. -Trudno powiedziec. Moge sie tylko domyslac. W zasadzie wiesz tyle co i ja. Jesli poskladamy zachowanie rodzicow i te rozmowe, to nadal mamy ten sam wynik koncowy. Chca, zebym podpisala jakies dokumenty, i dlatego machaja mi przed nosem marchewka w postaci Adama i dyrektorskiego stanowiska. Nadal nic wiecej nie wiemy. -Ale co to za dokumenty? Dlaczego im tak zalezy? -Nie wiem. Pewnie chodzi o pieniadze. Jesli zadali sobie tyle trudu, to musi chodzic o spore pieniadze, bo przeciez sami nie sa biedni. Moze chca Ance przekazac darowizne w prezencie slubnym, ale co mi do tego? To ich dom i kasa. -Moze chca, zebys zrzekla sie praw majatkowych? -Ale do czego? Nie mam czego sie zrzekac, bo nic nie mam. -A sprawy spadkowe? -Przeciez oni zyja!!! -No teraz tak, ale moze to jakies zabezpieczenie na przyszlosc? Moglabys sie domagac rekompensaty za te darowizne, o ktora spadek bedzie mniejszy... -Byc moze masz racje. Ulka powinna wiedziec dokladniej, jak wygladaja takie sprawy. Jutro do niej zadzwonie, moze cos przyjdzie jej do glowy. -Racja. Caly czas zapominam, ze Ulka jednak ma cos w glowie. Beata dala mu lekkiego kuksanca w bok. -Lepiej zabierz sie do szuflady. W koncu po to tu jestesmy. Rozmowe mozemy dokonczyc na gorze. -To bedzie wlamanie - zauwazyl Jacek, ustawiajac promien swiatla tak, by padal na zamek, i podal latarke Beacie. -Wczesniej ci to nie przeszkadzalo. - Dziewczyna tym razem trzymala kieszonkowa lampke nieruchomo, zagladajac Jackowi przez ramie. - Zreszta mowiles o otwarciu zamka, a nie o jego wylamaniu. Przeciez jesli potrafisz go otworzyc, to mozesz tez zamknac. Jak sie nie damy zlapac, to... -Fakt. - Jacek zaczal manewrowac przy zamku. Beata przygladala sie poczynaniom Jacka w milczeniu, nie chcac zaklocac pracy specjaliscie. Po chwili uslyszala cichy trzask. Szuflada byla otwarta. -Gotowe. - Chlopak byl wyraznie z siebie zadowolony. Zaczeli wspolnie przegladac dokumenty. Rachunki, faktury, pisma urzedowe, ale nic, co mogloby rzucic swiatlo na sprawe pochodzenia Beaty i tajemniczych dokumentow. Jacek byl rozczarowany. Sam nie wiedzial, czego sie spodziewac, ale zeby nic nie znalezli... -Nic tu nie ma. - Beata rowniez byla rozczarowana. - Ale z drugiej strony, chyba nie spodziewalismy sie, ze znajdziemy teczke przewiazana czerwona wstazeczka z napisem: dokumenty obciazajace. -Ja tak myslalem. - Jacek przegladal pozostale szuflady biurka. -Daj spokoj, juz je przejrzalam. Nie sadzisz, ze skoro zwykle dokumenty finansowe trzyma w zamknietej szufladzie, to szukanie tajemnic przeszlosci w otwartych mija sie z celem? -Masz racje, ale moze jest tu jakas skrytka? Beata pokrecila przeczaco glowa. -Sejf? -Nic mi o tym nie wiadomo - zaprzeczyla. - Ojciec wszystko zawsze trzymal w swoim gabinecie w biurku. Nawet jesli nie ma tu dokumentow dotyczacych mojego pochodzenia, dziwi mnie, ze nie ma nic, co by wskazywalo na dokumenty, przez ktore sciagnieto mnie tutaj. Nie mam pomyslu, gdzie jeszcze moglibysmy szukac. -Moze nie ma czego? - zasugerowal Jacek. - Moze chca cie namowic, a dokumenty dopiero beda sporzadzone? -Moze - mruknela z powatpiewaniem. - Chodzmy stad, zanim ktos nas zauwazy. - Podniosla sie z posadzki. - Zamknales szuflade? -Tak, zamek sam sie zatrzasnal. Tylko do otwarcia potrzebny jest klucz. Spadamy stad. - Uchylil ostroznie drzwi gabinetu i wyjrzal na zewnatrz. Korytarz byl pusty. Przemkneli cicho po schodach. Z dolu nadal dobiegala glosna muzyka i smiech. Weszli do pokoju Beaty. -Gdzie sie nauczyles takich sztuczek? - Zadala pytanie, ktore dreczylo ja od jakiegos czasu. -W strazy pozarnej. - Jacek usiadl na lozku, opierajac sie o zaglowek. -Tak? Mieliscie kurs malego wlamywacza? - Spojrzala z powatpiewaniem. -Cos w tym rodzaju. - Rozlozyl sie na lozku, zakladajac rece za glowe. - Umiem tez wlamac sie do samochodu i odpalic na styk, ale nikomu o tym nie mow. -Jasne. - Beata nie byla pewna, czy mowi powaznie. - Gdzie sie tego nauczyles? -Czesto pracowali z nami wiezniowie albo skazani na zwolnieniu warunkowym. Ja ich nauczylem gasic pozary, a oni mnie paru sztuczek. -Nie opowiadales, jak sobie radziles na stypendium. -Bo nie pytalas. -To prawda - przyznala zawstydzona. - Tak bylam zaaferowana wlasnymi sprawami, ze... - Rozlozyla rece w przepraszajacym gescie. - Wybacz, nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. -Skoro nalegasz - usmiechnal sie ujmujaco. - Mysle, ze radzilem sobie calkiem niezle, naprawde. Wprawdzie stypendium pokrywalo tylko koszty nauki, ale dalem rade. -Trudno pogodzic prace i nauke. -Zwlaszcza jak sie nie chce stracic stypendium - zgodzil sie Jacek. - Ty tez pracowalas i studiowalas - zauwazyl. -Owszem. Czlowiek bardziej sie stara, kiedy wie, ze moze liczyc tylko na siebie. Na pewno uczy to samodyscypliny i dobrej organizacji czasu. Ty osiagnales wyzszy stopien wtajemniczenia. - Usmiechnela sie lekko na mysl o jego zaskakujacych umiejetnosciach. -Tak sie zastanawiam... -Nad czym? -Jak ty sobie radzisz w tej sytuacji? Ja mam niezla hustawke nastrojow, a jestem tylko biernym obserwatorem. - Pokrecil glowa z podziwem. - A ty jeszcze masz sile sie smiac. -Nic innego mi nie zostalo. - Poza tym, pomyslala Beata, to twoja obecnosc podtrzymuje mnie na duchu. -I potrafie - dodala glosno - kiedy jest taka potrzeba, wyrzucic z mysli zle rzeczy i skupic na czyms innym, jak Scarlett O'Hara z "Przeminelo z wiatrem". W koncu jutro tez bedzie dzien. Szkopul w tym, ze te problemy nie odchodza razem z noca, tylko wracaja wraz ze sloncem.- westchnela ciezko. - Nie powinienes juz isc do siebie? -Nie wiedzac czemu, poczula sie skrepowana. -Nie jestem tam bezpieczny - oznajmil z powaga. -Znowu potwor w szafie? -Gorzej. W poscieli. - Jacek znaczaco popatrzyl na Beate. -No tak. Plan mojej siostry. Zapomnialam o tym. - Usmiechnela sie smutno. -To troche dziwne, zwazywszy na twojego eks - zauwazyl. -Nie, chyba po prostu ci ufam. - Beata odnotowala to ze zdziwieniem. - Nawet nie przyszlo mi do glowy, zebys mogl wykrecic taki numer, chociaz nic nas nie wiaze. Twoja lojalnosc potraktowalam jako ceche dziedziczna w waszej rodzinie. Ale przypomniales mi o czyms innym... Myslisz, ze Artur w ogole wie, ze zostanie ojcem? -Nic dzisiaj nie wspominal. Trudno powiedziec. - Jacek zastanawial sie, rozwazajac rozne mozliwosci. - Pytanie, czy zlapala go na dziecko, czy upolowala wczesniej, a tymczasem trafila sie wpadka. -Jest kilka mozliwosci. - Beata usiadla na brzegu lozka. - Mogla zajsc w ciaze i postanowila wrobic w to Artura, bo ma spore pieniadze i sprawia wrazenie osoby, ktora mozna kierowac. Mogla rowniez zaliczyc wpadke celowo. Wybor Artura z tych samych powodow. -Czyli w drugim wypadku Artur jest ojcem, a w pierwszym niekoniecznie. -Powiedzialabym, ze niekoniecznie w obu wypadkach. Nawet jesli postanowila zapolowac na Artura, to nie znaczy, ze sypiala tylko z nim. W ciaze mogla zajsc z kimkolwiek. -Myslisz, ze tak by ryzykowala? -Anka we wszystkim, co robila, nie znala umiaru. Pewnie mysli, ze okrecila Artura wokol palca, i nie wziela pod uwage sytuacji, ze moze sie kiedys wydac, ze to nie jego dziecko. A jesli postanowila zarzucic przynete na gruba rybe, to bylo jej bez roznicy z kim... Nie mysl, ze kieruja mna jakies ciemne pobudki i ja oczerniam. Ona po prostu taka jest. Nawet nie musze sie starac widziec ja w zlym swietle, bo w innym sie po prostu nie da. Zreszta sam slyszales... Jest w ciazy, nie wie, kto jest ojcem, pije i cpa, i poluje na ciebie. To chore! - stwierdzila ze wstretem. -Slyszalem te rozmowe na wlasne uszy, ale trudno mi w to uwierzyc. To jest naprawde niewiarygodne. -Niewiarygodne jest to, ze o trzeciej nad ranem prowadzimy debate na temat tego, kto jest ojcem dziecka mojej siostry. Szczerze mowiac, nie obchodzi mnie to. Ta sprawa to produkt uboczny tego cyrku i nie ma nic wspolnego ani z powodem mojego przyjazdu, ani z tymi dokumentami-duchami - zauwazyla Beata. -Fakt. Ale jestem tak zbulwersowany, ze odbieglem od tematu. - Usmiechnal sie przepraszajaco. A mowi sie, ze to kobiety plotkuja... - Wiesz co? - stwierdzil z powaga. - Czuje sie jak naiwniak. Naprawde... Do tej pory myslalem, ze takie rzeczy dzieja sie tylko w operach mydlanych. Twoja siostra... -To nie jest moja siostra - przerwala mu w pol slowa. - Ja tez uzywam wyrazen mama, tata, ale tak naprawde nic mnie z nimi nie laczy. Nie sa nawet zwiazani ze mna emocjonalnie. -A ty? - cicho spytal, obserwujac bacznie reakcje. Pytanie wyraznie ja zaskoczylo. Zastanawiala sie przez chwile. -Nie potrafie jednoznacznie stwierdzic - powiedziala po dluzszej chwili. - Nie sa mi obojetni, ale nie wiem, czy bardziej mnie ta sytuacja boli czy wkurza. Chyba wszystko po trochu... -Pewnie tak. To co? Po ktorej stronie lozka mam spac? - zmienil temat. -Wariat! - rzucila w niego poduszka. - Nie bedziesz tu spal. Po prostu zamknij drzwi na klucz i juz. Jacek niechetnie wyszedl z pokoju. Inny czas, inne okolicznosci - pomyslal - a nie pozbylaby sie mnie tak latwo. Beata zdazyla wziac szybki prysznic i przebrac sie w pidzame, gdy rozleglo sie pukanie do drzwi. -Jezu - szepnela - czy on sie nigdy nie poddaje? - Jej podejrzenia byly sluszne. Za drzwiami stal Jacek. -Poszedlem tylko do kuchni po cos do picia, a gdy wrocilem, moj pokoj byl juz zajety. - Z rozbrajajaca mina wepchnal sie do pokoju. -Mowilam, zebys zamknal drzwi na klucz - stwierdzila z dezaprobata. -Za pozno. Nie mam gdzie sie wykapac, nie mam gdzie spac, a jestem tu gosciem. Moglabys mnie przygarnac. - Usmiechnal sie zawadiacko. -Yhm... - Beata przygladala sie podejrzliwie. - Rozumiem, ze idac do kuchni, przewidujaco zabrales przybory kosmetyczne i pidzame? Zadziwiajace. - Nie kryla ironii. Jacek popatrzyl na pidzame i saszetke. No tak, to rzeczywiscie moglo wygladac podejrzanie. -Moge to wyjasnic - powiedzial, wskazujac na przedmioty trzymane w rekach. -Nie watpie. - Beata patrzyla wyczekujaco. -Tylko musisz dac mi troche czasu. Tak od razu nie dam rady. Jestem zbyt zmeczony na wiarygodna historie. Zaraz padne tu, gdzie stoje, i bedziesz miala klopot. -Nie sadze. Lozko stoi na srodku. Moge do niego wejsc z drugiej strony. - Uniosla lekko brwi, z trudem hamujac rozbawienie. -No dobra. Wole cie pilnowac. Skoro Anka ma takie chore pomysly, to az sie boje pomyslec, na co moglby wpasc ten gagatek. Moge spac na podlodze - zaproponowal. - Ale w koncu jestem bratem twojej najlepszej przyjaciolki, wiec to prawie tak, jakbysmy byli spokrewnieni. Byla zbyt zmeczona, zeby sie klocic. Ostatecznie mogla Jackowi zaufac. Odwrocila sie, by stlumic smiech. Takiej definicji pokrewienstwa jeszcze nie slyszala. -No dobra, mozesz spac ze mna, ale trzymaj rece przy sobie - ostrzegla. -No wiesz! - oburzyl sie. - Za kogo ty mnie uwazasz? To byloby jak kazirodztwo. Pogwizdujac cicho przez zeby, udal sie do lazienki. Dobre pytanie - zastanawial sie. - Za kogo ona mnie uwaza? Za fajtlape, fajnego faceta czy nie daj Boze starszego brata? Przynajmniej moze sie pokazac z dobrej strony, wrazliwego, odpowiedzialnego mezczyzny roztaczajacego aure bezpieczenstwa. Niestety, twarz w lustrze wyrazala skrajna frustracje. -Jak to spieprze, to rodzice mnie wyklna, a siostra wykastruje. - Zrobil zbolala mine. Beata sluchala szumu plynacej wody. Trudno bylo wyobrazic sobie przyjazn z facetem, ktoremu ciagle gapila sie na tylek. Dzieki Bogu, ze tego nie zauwazyl. Nie miala zamiaru ryzykowac relacji z rodzina Jacka z powodu pociagu seksualnego do starszego brata przyjaciolki. Jak to spieprze - pomyslala - a pewnie tak bedzie, jak zawsze zreszta, to zostanie mi tylko kupno wylinialego kota, ktory wieczorami bedzie dotrzymywal mi towarzystwa. Gdy Jacek wyszedl z lazienki, swiatlo bylo juz zgaszone. Po lewej stronie lozka dostrzegl skulony ksztalt pod koldra. Zauwazyl, ze przyniosla druga poduszke i koc. Wyraznie dala mu do zrozumienia, ze ma byc grzeczny. W koncu obiecal. Niestety. Beata byla tak zmeczona, ze niemal od razu zapadla w sen. Czula, jak ugina sie materac po drugiej stronie lozka, ale jej swiadomosc juz odplywala w senny niebyt. Niestety... - nie dokonczyla juz tej mysli. Obudzil ja uporczywy dzwiek dzwonka, wibrujacy glosno i nieustepliwie. Otworzyla oczy i wylaczyla budzik, siodma rano. Spala niecale cztery godziny. Stanowczo za malo jak na zapowiadajacy sie dzien pelen wrazen. Na szczescie tym razem, mimo uczucia suchosci w ustach, krasnoludkow nie bylo. Jacka tez nie - zauwazyla. Moze i lepiej. Nigdy nie wiadomo, jak sie zachowac rano. Zwlaszcza jesli nic sie nie wydarzylo - pomyslala, zastanawiajac sie, czy czuje zawod, czy ulge, ze sprawy nie skomplikowaly sie jeszcze bardziej. Byla tzw. singlem, z nikim obecnie niezwiazana. Jacek byl przystojny i pociagajacy, jedyne co ja tak naprawde powstrzymywalo, gdyz nigdy nie uwazala sie za osobe niesmiala, to obawa przed utrata przyjazni Nowackich. Od lat byli jej bliscy, mimo ze nie laczyly ich wiezy pokrewienstwa, co jak widac na przykladzie tej jej tzw. rodziny, o niczym nie przesadza. Nie chciala zepsuc relacji nieudanym romansem. Druga strona medalu wygladala tak, ze Beata miala nadzieje na cos wiecej niz przelotny romans, wiec tym bardziej nie nalezalo podejmowac pochopnych decyzji. Do slubu bylo sporo czasu. Uroczystosc w kosciele miala sie rozpoczac o trzynastej. Co ja mam robic do tej pory? - skrzywila sie. Pomagac pannie mlodej? Hipokryzja nigdy nie byla mocna strona Beaty. Nie miala zamiaru kiwnac palcem. Z pewnoscia nie oczekiwano tez od niej pomocy, a przynajmniej nie w tradycyjnym znaczeniu. Wystarczy, ze kupila prezent. - Zupelnie niepotrzebnie - mruknela, patrzac w sufit. Zdaje sie, ze oni oczekuja calkiem innego prezentu slubnego. Wstala z westchnieniem i pomaszerowala do lazienki sprawdzic skutki kilku godzin snu i nadmiaru wina. Po rozebraniu twarzy na czynniki pierwsze i ponownym jej zlozeniu, gdy doszla do wniosku, ze jest, zwazywszy na okolicznosci, calkiem niezle, wlozyla dzinsy i luzny sweter, wlosy spiela niedbale klamra i udala sie na sniadanie. W kuchni zastala tylko pania Stasie i Jacka. Ten to sie umie urzadzic - pomyslala z zazdroscia, widzac, jak wcina jajecznice z pieczarkami, pomidorem i zoltym serem. Beacie slinka naplynela do ust i spojrzala blagalnie na pania Stasie. -Siadaj, dziecko, i jedz. - Nalozyla Beacie pelen talerz. -Masz szczescie. - Jacek przysunal w jej strone talerzyk z bulkami posmarowanymi maslem. - Piec minut pozniej i juz nic by nie zostalo. -Moge prosic kawe, pani Stasiu? - i zwracajac sie do Jacka, spytala: - Nikt jeszcze nie wstal? Wzruszyl ramionami. -Nie biegalem po pokojach i nie sprawdzalem. Trudno powiedziec. -Panienki rodzice jeszcze nie wrocili, a Ania spi u siebie - poinformowala pani Stasia, stawiajac przed Beata kubek. Beata spojrzala oskarzycielsko na Jacka. -Klamczuch! - powiedziala bezglosnie. - Nieprawda! - w ten sam sposob odpowiedzial Jacek. -Spi z jakims mezczyzna! - Pani Stasia byla wyraznie wzburzona. - Ktory nie wyglada mi na narzeczonego! Ktos powinien mu o tym powiedziec! Ale to nie moja sprawa... Zreszta tutaj nikt nie bedzie chcial nawet sluchac, tak jak wtedy, kiedy tamten narzeczony panienki... - Pani Stasia umilkla gwaltownie, zdajac sobie sprawe, ze moze Beatka nie chcialaby, zeby przy nowym narzeczonym mowic o poprzednim. - Ja tam sie nie wtracam. Jak Beatka uwaza, ze trzeba, to bedzie wiedziala, co robic. -Adam? - wyszeptala Beata, nie zwracajac juz uwagi na gadanie pani Stasi. -Skad mam wiedziec? Wydawalo mi sie, ze wyszedl, ale mogl wrocic. Tylko... Dziwne to jakies. Bym chyba slyszal, gdyby samochod podjechal? -Pani Stasiu - Beata zwrocila sie do mruczacej do siebie kobiety - ten mezczyzna... To ktos znajomy? -Myslisz, dziecko, ze to moglby byc ktos obcy? - Podekscytowana i oburzona zarazem pani Stasia usiadla przy stole, porzucajac swoje stanowisko przy zlewie kuchennym, gdzie szorowala patelnie. Z wrazenia nie zakrecila nawet wody, ktora szerokim strumieniem rozpryskiwala sie po szafce stojacej obok. Jacek zerwal sie gwaltownie i zakrecil kran. - Cos takiego?! - kiwala glowa z niedowierzaniem. - To, ze nie narzeczony, to skandal! A tu jeszcze ktos obcy?... To znaczy, nawet gdyby to byl ktos znajomy - zreflektowala sie, ze jej stwierdzenie zabrzmialo, jakby zdrada narzeczonego z przyjacielem czy kolega byla do przyjecia - to tez skandal! Takie to niewiniatko, a tu prosze... Diabel pod skora! -Beacie nie chodzilo o to, czy to jakis przyjaciel Ani, tylko pytala, czy pani zna tego mezczyzne? - Jacek z trudem stlumil smiech na widok zdezorientowanej miny dziewczyny, ktora pogubila sie kompletnie w rozbudowanej wypowiedzi pani Stasi. -A skad ja mam znac takich mezczyzn?! Tez cos! - fuknela oburzona i ponownie zaczela szorowac patelnie. - Ze tez panu do glowy takie brewerie przychodza. Ja panu powiem jedno! Ja trzydziesci lat jestem mezatka, i niecnota ten moj maz, oj niecnota, ale ja nigdy... A w zasadzie to czego kawaler o moje malzenstwo pyta? Co? Nie lepiej o wlasnym pomyslec? Beata szybko upila lyk kawy, tlumiac smiech na widok oslupialej miny Jacka. Pani Stasia byla kochana. -Mysle, ze na potrzeby dyskusji mozemy przyjac, ze to ktos obcy. - Odstawila talerz do zmywarki, calujac po drodze pania Stasie w policzek. - A moze to ten tancerz? - kontynuowala Beata. -Jaki tancerz? - zmarszczyl brwi zaskoczony Jacek. - A...aa ten striptizer? - zalapal w koncu. - Myslisz? - spytal z niedowierzaniem. Siostra Beaty to bylo niezle ziolko, ale zeby az tak? -Tak mi sie wydaje. Nikogo wiecej tu nie bylo. -Co powiesz na maly spacer? Do ogrodu? - Jacek chcial koniecznie porozmawiac na osobnosci. Mial dosc szeptania. -Czemu nie - zgodzila sie. Przez chwile spacerowali w milczeniu. Powietrze bylo rzeskie, a ogrod naprawde piekny, mimo jesieni tonal w powodzi jaskrawych barw. Bogactwo kolorow wrecz razilo w oczy. Jacek nie przypuszczal, ze jesienny ogrod moze byc tak kolorowy i pelen zycia. Wiosna i latem musial wygladac jak Eden. -O czym chciales porozmawiac? - Beata zaczela kolysac sie na drewnianej ogrodowej hustawce. -To nie moja sprawa - zastrzegl od razu - ale nie uwazasz, ze byloby w porzadku uprzedzic Artura? Ona go wykorzysta. -Zastanawialam sie juz nad tym... i uwazam, ze nie. Jacek stracil glos z wrazenia. Beata byla bezkompromisowa i uczciwa, dlaczego wiec chce zataic wybryki siostry? -Jestes zaskoczony - stwierdzila. - Nie dziwie ci sie. Ale nie robie tego dla Ani czy rodzicow. Chodzi o to,ze Artur i tak nie uwierzy, a my nie mamy dowodow. Jestem pewna, ze zdazyla wyrobic mi taka reputacje, ze nie bede wiarygodna. -To moze ja mu powiem? -A dlaczego mialby ci uwierzyc? -Nie jest takim gamoniem, na jakiego wyglada. Blyskawicznie kojarzy fakty. To rozsadny facet. -I wlasnie dlatego mu nie powiemy. -Nie rozumiem - westchnal, opierajac sie o hustawke. -Jest inteligentny. Podejrzewam, ze dobrze zdaje sobie sprawe z charakteru Ani, wiec nie pakuje sie w ten zwiazek z zamknietymi oczami. Nawet jesli to uwielbienie jest tylko chwilowym zaslepieniem, to i tak nie pozwoli sobie wyperswadowac tego malzenstwa. A kiedy przejrzy na oczy, skroci jej smycz albo zostawi. W obu wypadkach Anka dostanie dokladnie to, na co sobie zasluzy. -Chyba nie chcesz sie odegrac na siostrze rekoma Artura? No jasne, ze nie - odpowiedzial sobie szybko. - To bylo glupie pytanie. Zreszta, masz racje. Wczoraj prawnik Artura wspominal cos o intercyzie... Nie - zmarszczyl brwi- to nie bylo tak. To Artur upewnial sie, czy dokumenty sa gotowe, a ten prawnik odpowiedzial, ze intercyza jest przygotowana. Zdecydowanie masz racje, a jesli nawet nie, to Artur ma dosc rozumu, zeby sie zabezpieczyc. -Sam widzisz. Jesli nie bedzie chciala stracic kury znoszacej zlote jajka, bedzie musiala o nia dbac. Nie wierze, ze Artur nie wie o jej wybrykach. Jesli nadal sie decyduje...- wzruszyla ramionami. - A nawet zakladajac, ze nie wie, mysle, ze jego ojciec jest niezle zorientowany. Zauwazyles, ze na kolacji zadne z rodzicow Artura nie zamienilo z nia ani slowa? Niewatpliwie nie jest to wymarzona synowa. Jesli slusznie zakladam, nie udalo im sie przekonac syna. Dlaczego nam mialoby sie udac? Dlatego nie zrobimy nic w tym kierunku. Bardziej zaprzata mi mysli moja sytuacja. -Nadal jestesmy w slepym zaulku - stwierdzil. Mial na mysli zarowno sytuacje rodzinna Beaty, jak i swoje plany wobec niej. Nic sie nie wyjasnilo, a w dodatku Beata nie wydawala sie zainteresowana glebsza znajomoscia z jego skromna osoba. - Co za koszmar. Moglbym dzialac bardziej zdecydowanie, ale wtedy wyszedlbym na zimnego drania bez serca. Rozmyslania Jacka przerwal glos Anki. -Beatko! Mozesz przyjsc do domu? Ktos do ciebie. Spojrzeli ze zdziwieniem na siebie. Nie mieli pojecia, kto to mogl byc. Pewnie Adam - pomyslala z niechecia Beata. Inaczej Anka nie ruszylaby tylka, zeby ja zawolac. Z ociaganiem poszla do domu, Jacek podazal tuz za nia. -Twoj narzeczony - z satysfakcja oznajmila Anka, wprowadzajac Beate i Jacka do salonu. Siedzieli tam zbulwersowani rodzice i Przemek Macierzak. -Przemek? - Beata miala dosc przytomnosci umyslu, by zwrocic sie do detektywa po imieniu. Nie miala pojecia, czemu przedstawil sie jako jej narzeczony, ale wyjasnienie, kim jest, naprawde nie wchodzilo w rachube. Skoro przyjechal, musial znalezc cos waznego - pomyslala. Jacek z niechecia przygladal sie przybyszowi. -Kochanie? - zwrocil sie pytajaco do Beaty, zaborczo obejmujac ja ramieniem. - Moglabys to wyjasnic? -A co tu wyjasniac? Byles w Stanach! - Nic madrzejszego nie przyszlo jej do glowy. -Rozumiem - z powaga przyjal to Jacek. - Ale on jest lysy! -Jezu! Jacek! A co za roznica?! Przepraszam cie bardzo, Przemku, ale nie spodziewalam sie ciebie. -To widac - zachichotala Anka. -To pilna sprawa i dosc nagla. Nie moglem czekac. Przepraszam, ze przeszkadzam... - Byl zmieszany i zaczerwieniony. Nie mogl sie dodzwonic do Beaty. Starszej pani, ktora otworzyla drzwi, przedstawil sie jako przyjaciel Beaty, a ona przeinaczyla to na narzeczonego. Nie dosc, ze nie mial szansy wytlumaczyc omylki, to w dodatku, sadzac po morderczym spojrzeniu towarzysza Beaty, nie bedzie mial szansy. -To moze porozmawiamy u mnie - zaproponowala. -Nie zaprosisz narzeczonego na slub? Bedzie nam bardzo milo, jesli pan przyjdzie. Wysylajac zaproszenie, nie mielismy pojecia, ze Beatka bedzie musiala wybierac. - Anka zwrocila sie do Przemka z blyskiem zlosliwosci w oku. Za nic nie przepusci takiej okazji. Poza checia dopieczenia siostrze miala nadzieje, ze obaj niewiedzacy o sobie mezczyzni porzuca Beate, a wtedy Adam bedzie mial wolne pole. -Tak, zapraszamy - poparli ja rodzice, widzac, ze Ani bardzo na tym zalezy, choc nie ukrywali zdziwienia tym naglym zaproszeniem. -Niestety, obawiam sie, ze nie bede mogl zostac -wymawial sie Przemek, slac przepraszajace spojrzenie Beacie. -Zapraszam na gore - stanowczo przerwala rozmowe Beata. - Obu panow! - dodala z naciskiem, szczypiac Jacka w reke, miazdzaca w silnym uscisku jej zebra. Nie ogladajac sie za siebie, wyszla z salonu i zaczela wchodzic po schodach. Z dolu dobiegal smiech Anki i szmer glosow rodzicow. Pani Stasia mnie znienawidzi - myslala, wchodzac do pokoju. Przystanela z reka na klamce i czekala, az obaj wejda do srodka. -Pani Beato - zaczal detektyw, gdy tylko zamknela drzwi - nic moglem przeciez dac wizytowki biura. Powiedzialem, ze jestem pani znajomym, ale ta starsza pani... -Niewazne, i prosze mi mowic po imieniu, skoro juz zaczelismy - usmiechnela sie lekko. - Co sie stalo? -Nie przedstawisz nas sobie? - spytal zly Jacek. Beata spojrzala na niego bacznie, slyszac chlodna nute w glosie. Wkurzony i... zazdrosny - pomyslala ze zdziwieniem. No, no, no, cos takiego. -To Przemek Macierzak, prywatny detektyw, a to brat mojej przyjaciolki, Jacek Nowacki. Zgodzil sie towarzyszyc mi na slubie. Nie musiala podkreslac, ze jestem tylko znajomym -pomyslal Jacek, udobruchany faktem, iz nieznajomy jest tylko znajomym, i zirytowany zarazem, iz on rowniez jest tylko znajomym. Tylko znajomy - pomyslal Przemek - wiec moze jest szansa, pod warunkiem ze Beata bedzie zainteresowana kontynuowaniem znajomosci, gdy zakonczy sprawe. -Co pana... cie - poprawila sie - tu sprowadza? Jacek zna sytuacje - dodala, widzac pytajace spojrzenie Przemka. -Nie moglem sie dodzwonic, mialas wciaz wylaczony telefon. Mam cos waznego, choc niekoniecznie musi to miec bezposredni zwiazek ze sprawa - zastrzegl Przemek. - Kiedy ostatnio sie widzielismy, mowilem o twoim dziadku. -Tak, pamietam. I co z nim? -Zmarl. - Przemek nie owijal w bawelne. Beata nie znala dziadka, wiec nie musial sie cackac, przekazujac wiesci, a w zasadzie to nie byl nawet jej dziadek. -I? - Informacja nie byla blaha, ale doniosla tez nie. A przynajmniej sama w sobie nie uzasadniala przyjazdu detektywa. -Juz wyjasniam. Zostawil testament, w ktorym wszystko zapisal wnukom, czyli pani i pani siostrze, wydziedziczajac swojego syna. Nie ma prawa do zachowku. To spora kwota. Kilka milionow zlotych i kamienica w centrum miasta tez sporo warta, bo nie ma lokali czynszowych, tylko biurowe. -Przeciez mowiles, ze on w ogole nie ma kontaktu ze swiatem? Wiec skad testament? I skad wiedzial o wnukach? -Testament sporzadzil notarialnie dwadziescia lat temu i od tej pory nie ulegl zmianie. Zapisal wszystko wnukom prawdopodobnie po to, zeby majatek pozostal w rodzinie. Syn zostal wydziedziczony i byly ku temu wszelkie podstawy. -Kiedy zmarl? - Beata z napieciem czekala na odpowiedz. -Trzy tygodnie temu. -Czyli zapraszajac mnie na slub, wiedzieli o testamencie? -Na to wyglada - stwierdzil Przemek. Jacek nie wtracal sie do rozmowy, ale byl juz pewien, o jakich dokumentach mowila Anka. Spojrzeli na siebie porozumiewawczo. -To ma jakies znaczenie? - spytal Przemek, niezorientowany w ostatnich wydarzeniach. Beata zreferowala mu szybko przebieg rodzinnej kolacji oraz podsluchana rozmowe w gabinecie. -Prawdopodobnie chca, zebym zrzekla sie praw do spadku. Wtedy wszystko dostanie Ania. A poniewaz stosunki w naszej rodzinie nie ukladaly sie najlepiej, nie mogli liczyc, ze zrezygnuje z majatku kierowana miloscia do mlodszej siostry. Poza tym mierzyli mnie swoja miara. -I dlatego chcieli cie przekonac lapowka w postaci firmy i Adama - dokonczyl Jacek. -Tak. - Beata usiadla na parapecie. - To przerazajace. Ta intryga i w ogole. Zadali sobie tyle trudu, zeby mnie przekonac... i sadze, ze to nie koniec. Nie wierze, ze tak po prostu odpuszcza... -Co zamierzasz zrobic? - Przemek przygladal sie dziewczynie. -Jak to co? Dobrze sie bawic. W koncu to wesele -odparla. -Przemek nie o to pytal - zauwazyl Jacek. -Wiem, ze nie o to. Ale to wlasnie mam zamiar zrobic. Dobrze sie bawic. A jutro z nimi porozmawiamy. Najwyzszy czas poznac prawde. Obawiam sie, ze nic wiecej nie znajdziesz - zwrocila sie do Przemka. -Masz racje - przyznal. - Jesli nie wydusisz z nich prawdy, nigdy sie nie dowiesz. Sprawdzilismy zaginiecia dzieci z tamtego okresu w calym kraju... Nic nie pasuje. - Pokrecil glowa ze znuzeniem. - Nie mam juz pomyslu, gdzie szukac. - Bezradnie rozlozyl rece. -Przejrzelismy z Beata dokumenty prywatne Rostowskich, ale klapa. Nic nie znalezlismy. - Jacek usiadl markotny na skraju lozka. - Beata ma racje. Mozemy uzyskac odpowiedz tylko w drodze bezposredniej konfrontacji. Nie ma wyjscia. -Nie ma - zgodzila sie Beata. - Ale wlasnie przyszlo mi do glowy, ze moglibysmy dodac maly element zaskoczenia. Moze sie z czyms wygadaja ze zlosci... Obaj spojrzeli pytajaco na dziewczyne. Jaki element? -Ciebie. - Beata usmiechnela sie do Przemka. - Przywiozlam ze soba teczke, ktora mi dales, ale jesli w odpowiednim momencie przedstawie cie jako detektywa, to z pewnoscia pomoze. -Niby jak? - zdziwil sie Jacek. -Znam ich. Beda sie wypierac do samego konca. Wprowadzenie osoby trzeciej, profesjonalisty, z pewnoscia skruszy mur. -To znaczy, ze mam tu zostac? - Przemek poczul sie z lekka zdezorientowany. -Tak. Skoro i tak sa przekonani, ze mam dwoch narzeczonych, to rownie dobrze obaj mozecie towarzyszyc mi na weselu. Poza tym Anka niewatpliwie liczy, ze zaraz sie tu pozabijacie, a ja zostane rzucona lwom na pozarcie. A takie plebejskie zachowanie moze sprowokuje ich do nieprzemyslanego ruchu - stwierdzila z przekasem. -Nierealne. - Przemek nie byl przekonany. - Nawet nie mam garnituru. -Ja mam - wtracil Jacek. - Pozycze ci. Jestesmy rownego wzrostu i podobnej postury. Bedzie OK. Potraktuj to jako mistyfikacje. - Mrugnal do Beaty. -Super. James Bond to ja. - Detektyw nadal nie pozbyl sie watpliwosci. - Dobra, i tak nie mam pomyslu na zakonczenie tej sprawy - podjal decyzje. -Swietnie. - Jacek klepnal Przemka w plecy. Jesli nie mozesz pokonac rywala, zaprzyjaznij sie z nim. W koncu kumpel kumplowi nie bedzie rwal dziewczyny, uznal. - Chodzmy do mnie. Cos znajdziemy. Beata padla na lozko, gdy tylko wyszli z pokoju. - Chyba oszalalam, dwoch narzeczonych... - pokrecila glowa z niedowierzaniem. Jeszcze kilka tygodni temu podobny pomysl nie przyszedlby jej do glowy. Wiele jednak zmienilo sie od czasu, gdy dowiedziala sie, ze Rostowscy nie sa jej rodzina. - Czyzbym w koncu zaczela byc po prostu soba? - Zastanowila sie - Albo juz oszalalam! Zaczela sie przebierac, miala dwie godziny na przygotowanie sie do slubu siostry. Beata konczyla makijaz, gdy ktos krotko zapukal do drzwi i od razu nacisnal klamke. Wlasciwie powinnam sie przyzwyczaic - pomyslala. W koncu to Nowacki. Dobrze, ze chociaz puka... Jacek przyszedl w towarzystwie Przemka. Obaj mieli podobne garnitury w odcieniach grafitu. Wygladali elegancko i przystojnie. Beata wlozyla czarna garsonke, z zakietem zwezanym w talii i olowkowa spodnica za kolano. Do tego wysokie szpilki i biala bluzka na cienkich ramiaczkach. Wlosy miala zwiazane na karku w pozornie luzny wezel, w rzeczywistosci mogla go zniszczyc tylko wichura. Oczy podkreslila czarnym eilinerem i grafitowym cieniem, no i tusz oczywiscie. Obrazu dopelnial komplet bizuterii z bialego zlota: kolczyki, lancuszek i bransoletka. -Zle wygladam? - zaniepokoila sie, widzac miny chlopakow. -Nie - pospiesznie zaprzeczyli. -Bardzo elegancko - wybrnal Przemek. -Pierwsza klasa, ale myslalem, ze wlozysz cos mniej oficjalnego. - Jacek byl pod wrazeniem, choc wolalby, zeby Beata preferowala mniej biurowy styl. -Idziemy do kosciola. Potem sie przebiore. - Beata wziela lakierowana torebke na srebrnym lancuszku. - Jestem gotowa. Zaniesliscie kwiaty i prezent do samochodu? -Tak - odpowiedzieli. Przy drzwiach powstalo male zamieszanie. Beata wprawdzie wyszla pierwsza, ale zaden z panow nie zamierzal byc ostatni. Zderzenie bylo nieuniknione. Beata obejrzala sie i spojrzala karcaco. -Udawajcie, ze jestescie dorosli, dojrzali i odpowiedzialni. - Nie ogladajac sie wiecej za siebie, zaczela schodzic po schodach. -I kto to mowi - mruknal Jacek. - Zabiera nas obu i jeszcze uwaza, ze to dorosle. -Ma racje - odburknal Przemek. - Przynajmniej co do mojej obecnosci przy rozmowie z Rostowskimi, a co do slubu... - Skrzywil sie. - Czuje sie jak pajac. -Dobrze wygladasz. - Jacek zmierzyl rywala wzrokiem. -Nie mowie o garniturze, tylko o nas. -O nas? - Jacek lekko uniosl brwi, zastanawiajac sie szybko nad orientacja seksualna detektywa, ktora wprawdzie rozwiazalaby problem Beaty, ale stworzylaby kolejny. -Nie w tym sensie - zachnal sie Przemek, widzac komiczne zdumienie Jacka. - Jest nas dwoch, a ona jedna. -A...aaa - zalapal Jacek. - W tym sensie... Nie licz, ze odpuszcze... -Nie licze, ale to ona wybiera. -Zreszta skad wiesz, ze nie jestesmy razem? -Nie jestem slepy. A co? Myle sie? -Nie - przyznal Jacek. - Ale to nie znaczy, ze nic nas nie laczy. Lepiej chodzmy, zanim sie wkurzy. Wtedy zaden z nas nie bedzie mial szans. Pospiesznie wyszli przed dom. Beata czekala przy samochodzie. -Mozemy jechac? - spytala zniecierpliwiona. -Jasne. Przepraszam. - Jacek otworzyl drzwi samochodu i przytrzymal, czekajac, az Beata wsiadzie. Przemek wsiadl do swojego i wyjechal wolno za Beata i Jackiem. Kosciol znajdowal sie kilka kilometrow dalej. Byl sliczny - zabytkowy, drewniany. Z jednej strony rozciagal sie park, a z drugiej niewielki cmentarz. Wewnatrz bylo pelno kwiatow i ludzi. Usiedli po stronie gosci panny mlodej razem z rodzicami. Ojciec byl purpurowy, a matka bliska omdlenia. Nie spodziewali sie, ze Beata przyprowadzi obu mezczyzn. Jedyne, co mogli w tej chwili zrobic, to po prostu nie reagowac. Slub byl piekny. Organy graly, chor spiewal, panna mloda w bialej sukni z welonem wygladala zjawiskowo. -Ladnie wyglada - szepnal Jacek. -Wiem. -Nie jestes zawiedziona? Spojrzala na niego ze zdziwieniem. -Dlaczego mialabym byc? Pomijajac jej cechy charakteru, to Ania jest sliczna dziewczyna. - Patrzyla na niego jak na idiote. -Myslalem, ze kobiety tak lubia. No wiesz... - zaczal sie platac. Beata chyba nie rozumiala, o co mu chodzi. - Gdyby byla brzydka albo wygladala grubo, czy gdyby makijaz jej sie rozmazal, nie czulabys malej satysfakcji? -Ulka miala racje. - Beata za nic by sie nie przyznala, ze satysfakcji by nie odczula, ale zlosliwe rozbawienie na pewno. -Co do czego? - zapytal wybity z toku myslowego. -Jestes polglowek! - syknela. -Uspokojcie sie - szepnal Przemek, widzac jadowite spojrzenie rzucane przez matke Beaty, choc w duchu rozbawilo go sponiewieranie rywala. Zamilkli oboje. Jacek rzucil Beacie zle spojrzenie, ale ona go zignorowala. Przez kilkanascie minut siedzieli w ciszy, uwaznie wsluchujac sie w kazanie, ktore zdaniem Jacka zdecydowanie zaczelo sie przeciagac. -Myslisz, ze jak ksiadz spyta, czy ktokolwiek zna przyczyny, dla ktorych to malzenstwo nie powinno byc zawarte, powinienem wstac i cos powiedziec? - nachylil sie do ucha Beaty. -Niby co? Ze Anka jest miloscia twojego zycia i umrzesz tu i teraz, jesli powie tak?! -Wariatka! Nie o to mi chodzilo! - wysyczal. -Zamknij sie! - wycedzila przez zeby i usmiechnela sie do swiadka, ktory przygladal sie zamieszaniu w pierwszej lawce, gdzie siedziala rodzina panny mlodej. -Jak chcieliscie sie klocic podczas slubu, to trzeba bylo usiasc z tylu - szepnal Przemek, ktory naprawde zaczynal sie dobrze bawic. Wytrzymali w ciszy do chwili, gdy panstwo mlodzi podpisywali dokumenty. -Ciekawe, czy jest tam intercyza? - Jacek zerknal na oltarz. Beata popatrzyla na niego z ubolewaniem. -Jesli to slub konkordatowy, to intercyza byla pewnie wczesniej, gdyby to byl cywilny, to mozna albo wczesniej, albo w trakcie czy jakos tak. Nie bylem zonaty - wyjasnial Przemek. - Tak mi sie tylko wydaje. Zreszta to chyba powinno byc jakos wczesniej, nie? Po fakcie trudno byloby zmusic kogokolwiek do podpisania intercyzy. -Racja. W kosciele byloby glupio, gdyby ksiadz sie o to pytal. - Jacek wychylil sie do Przemka, zeby nie krzyczec. -Cicho! - syknela Beata. - I przestancie sie na mnie klasc. - Odepchnela glowy szepczacych mezczyzn. -Musialem sie pochylic, zeby uslyszec, co Przemek mowi. - Urazony Jacek odsunal sie od Beaty. -Mozecie omowic to pozniej. -Pozniej bedziemy omawiac wesele. - Przemek wzial strone Jacka. -Jezus Maria! - sapnela. - I to kobiety sa oskarzane o plotkarstwo! Ale przez kogo? Oczywiscie... -Cicho! - sykneli obaj. Tym razem nawet ksiadz zwrocil uwage na niepoprawnie zachowujaca sie trojke. Do konca mszy dotrwali w spokoju, co nie bylo trudne, uroczystosc bowiem zmierzala juz ku koncowi. Rostowska wygladala, jakby miala zamiar rozplakac sie ze szczescia, ze juz sie skonczylo, i to bez komplikacji. Rostowski purpurowy ze wstydu unikal zaciekawionych spojrzen rzucanych na starsza corke i jej dwoch partnerow. Ich zachowanie w kosciele nie pozostalo niezauwazone, i to nie tyle ze wzgledu na uwagi, ktore raczej do uszu osob trzecich nie dotarly, ile na pojawienie sie Beaty w ogole. Rostowscy bowiem podczas dwuletniej nieobecnosci corki zdazyli wyrobic jej opinie wyrodnej i wyuzdanej. Byc moze opinia ta nie wzbudzilaby takiej sensacji, gdyby nie fakt, ze mlodsza coreczka miala dokladnie taka sama. Miejscowi doszli do jedynie logicznego wniosku: skoro mlodsza latorosl jest doskonale znana wiekszosci miejscowych chlopcow w biblijnym znaczeniu tego slowa i rodzice to toleruja czy tez udaja, ze nie widza, choc niewykluczone, ze w swoim zaslepieniu nic nie wiedza, albo po prostu nie przyjmuja do wiadomosci, to co takiego musiala wyprawiac starsza corka, ze ja wykleli?! Nic dziwnego zatem, ze pojawienie sie dziewczyny w kosciele, i to jeszcze w towarzystwie dwoch przystojniakow, wzbudzilo taka sensacje. Beata wydawala sie nieswiadoma zainteresowania, jakie budzila, w przeciwienstwie do ojca, ktory, niestety, nie potrafil przyjac do wiadomosci, ze sam wraz z malzonka i corka jest przyczyna tego zamieszania. Nic dziwnego zatem, ze winil starsza corke za szepty w kosciele, nieustanne zerkanie, zbiegowisko tarasujace wyjscie z kosciola i zaklocajace nieudolne proby fotografa ustawienia gosci do wspolnego zdjecia. Ostatecznie rytualowi poslubnemu stalo sie zadosc. Przed kosciolem ustawila sie dluga kolejka skladajacych zyczenia parze nowozencow. Anka nie byla zachwycona, widzac, ze proba sklocenia sie nie powiodla. -Masz zamiar sypiac z oboma naraz? - szepnela drwiaco do ucha Beaty, przytulajac sie do niej, podczas skladania zyczen. -No coz, ciebie zaden z nich najwyrazniej nie chcial. - Beata pocalowala siostre w policzek raz. - Towar zuzyty nie zawsze jest w cenie. - Usmiechnela sie do siostry, calujac ja w drugi policzek. - Slyszalam wczorajsza rozmowe w gabinecie ojca. - Dopelniajac tradycji, ucalowala siostre serdecznie trzeci raz. - Jak cos mi sie wymknie, nie bedziesz miala mi za zle, prawda? - Wreczyla kwiaty Ani i podeszla do Artura, usmiechajac sie i skladajac mu serdeczne gratulacje. Ania stala z glupia mina, wyjakala z trudem podziekowania kolejnej parce gosci. Zerkala niespokojnie w strone meza, gdy Beata skladala zyczenia. Odetchnela z ulga, gdy odeszla, najwyrazniej nie mowiac nic na temat podsluchanej rozmowy. Beata mrugnela do bacznie obserwujacej ja siostry. Po zakonczonym rytuale zbierania monet panstwo mlodzi wsiedli do bialej limuzyny i odjechali w strone hotelu pelniacego funkcje domu weselnego, a za nimi wszyscy zaproszeni. Ciekawscy zaczeli sie rozchodzic. -Prosze was - dziewczyna zwrocila sie do Jacka i Przemka - na weselu nie sprzeczajmy sie, dobrze? Obaj panowie zgodnie obiecali, ze beda zachowywac sie, jak nalezy. -Co jej powiedzialas? - spytal Jacek, gdy wsiedli do samochodu i przylaczyli sie do orszaku slubnego. -Komu? - Beata z niewinna mina udawala, ze nie wie, o co chodzi. -Ance. Widzialem, ze az ja zatkalo. -Taki maly zarcik. - Beata uwaznie obserwowala krajobraz. -Jaki? -Takie tam siostrzane zarciki... Nie lubie wscibskich facetow - mruknela Beata, widzac, ze Jacek nie ma zamiaru odpuscic. -Jasne. Bo wy macie siostrzane zarciki. Dobra. - Poddal sie, widzac, ze Beata ma zamiar zareagowac, i to dosc ostro, sadzac po jej minie. - Nic nie mowilem. Przez chwile jechali w milczeniu. -To co jej powiedzialas? Tradycyjny obiad w tradycyjnym gronie. Mozna by jeszcze pomyslec, ze to rodzina z tradycjami - kasliwie odnotowala w duchu Beata. Ze strony panny mlodej wiecej bylo znajomych niz rodziny. W zasadzie nie bylo nikogo poza rodzicami. Przemek wprawdzie mowil, ze oprocz dziadka nie ma innych krewnych, ale bylo to dosc zaskakujace w porownaniu z liczebnoscia rodziny pana mlodego. Wygladalo na to, ze zaprosili wszystkich krewnych i powinowatych. Ze strony Anki bylo natomiast sporo mlodych ludzi niespokrewnionych i niespowinowaconych. Beata zauwazyla kilka osob ze srodowiska lekarskiego ojca, ktorzy zostali zaproszeni bardziej ze wzgledu na koneksje niz faktyczne wiezi laczace ich z rodzina Rostowskich. Wszyscy rozmawiali z ozywieniem. Obiad uplynal w milej atmosferze. Wesele powinno byc udane - pomyslala. Jutro wszystko sie zmieni, ale dzis jest bal. Po obowiazkowych zyczeniach i przemowach rodzicow panstwa mlodych rzeczywiscie zaczal sie bal. Jacek z zaskoczeniem odnotowal, iz mimo wszystko bawi sie dobrze. Rodzina Artura byla niezwykle sympatyczna i nastawiona przyjacielsko do znanych i nieznanych sobie osob, w przeciwienstwie do gosci zaproszonych przez panne mloda, ktorzy w zasadzie bawili sie we wlasnym gronie. Podobne wrazenie mial Przemek, ktory przestal sie przejmowac, ze jest gosciem na doczepke i w dodatku nikogo nie zna. Kuzynki Artura chetnie tanczyly z kazdym, kto je poprosil, nie traktujac nikogo z gory i nie krzywiac sie nawet w sytuacjach miazdzenia stop przez niektorych panow nieporadnie nasladujacych Johna Travolte. Orkiestra grala praktycznie bez przerwy. Nie lubil tych wiejskich wesel, gdy czeste przerwy alkoholowe rozstrajaly orkiestre, a tanczacy nie odrozniali walca od rocka. Brak koordynacji ruchowej i symfonicznej dzisiaj nie wchodzil w gre. Beata dzielili sie z Jackiem po rowno. Po dwa tance dla kazdego, chyba ze akurat tanczyla z kims innym. Jacek tez nie byl zachwycony, widzac, jak Beata szaleje z wujem Artura, starszym lysym panem z pokaznym brzuszkiem. Co wiecej, Beacie nie mozna juz bylo zarzucic oficjalnego stylu ubioru, co zauwazylo wiecej osobnikow plci meskiej. Przebrala sie w krotka - do polowy uda - szara sukienke na ramiaczkach, z glebokim dekoltem i odslonietymi plecami. Dobrze, ze nie jest obcisla - pomyslal Jacek, zazdrosny i wsciekly na siebie, ze zachowuje sie jak jeden z tych glupcow, z ktorych zawsze sie nabijal. Sytuacje pogarszaly sandalki Beaty. Byly to w zasadzie dwa cienkie srebrne paseczki podtrzymujace palce i piete na szpilce, co nie tylko nie przeszkadzalo dziewczynie w utrzymaniu rownowagi, lecz w dodatku wysmuklalo jej zgrabne nogi. Przemknela mu mysl, ze gdyby byl szczesliwym posiadaczem wdziekow Beaty, pozadliwe spojrzenia obcych mezczyzn nie tylko by mu nie przeszkadzaly, ale wrecz napawaly duma, ze skarb nalezy do niego. Na razie byl po prostu zazdrosnym facetem probujacym nie zrobic z siebie idioty. Rostowscy nie poswiecali Beacie ani gosciom uwagi. Przemek zauwazyl katem oka, jak wychodzili z sali wraz z mlodym mezczyzna. Odstawil kieliszek i powoli, starajac sie nie budzic zainteresowania, poszedl za nimi. Weszli do pomieszczenia na tylach hotelu. Zakradl sie i stanal przy niedomknietych drzwiach. Usilowal wychwycic sens z docierajacych do niego pojedynczych slow. Przyciszony ton rozmowy nie ulatwial zadania. Skupiony na rozgrywajacej sie wewnatrz scenie, nie zauwazyl skradajacego sie tuz za nim cienia. -Kto tam jest? - uslyszal za soba szept Jacka, ktory pojawil sie obok niego. -Rostowscy i jeszcze ktos. Widzialem, jak sie wymykali... - syknal, czujnie nasluchujac. -To Adam Miller - szepnal Jacek, ktoremu udalo sie zerknac do srodka przez szpare. -Aha, to ten... - skojarzyl Przemek. -Slyszysz cos? -Nie. Czekaj, ten chlopak daje im teczke i... ida tu! Spadamy stad! - Pchnal Jacka do wyjscia. Blyskawicznie przemkneli przez hotelowy korytarz, by znalezc sie w sali przed tamtymi. Byl taki tlok i halas, ze nikt nie zwrocil uwagi na brak dwoch gosci ani ich pospieszny powrot. No, prawie nikt. -Gdzie byliscie? - Beata wyrosla przed nimi jak spod ziemi. -Chodz. - Jacek pociagnal ja za reke. Usiedli w trojke przy stoliku stojacym nieco na uboczu, z dala od halasu i sali tanecznej. -Adam cos dal twoim rodzicom. - Przemek jak zwykle byl bezposredni. - Wygladalo to na dokumenty, niestety, nic nie udalo sie nam podsluchac. Zmarszczyla czolo w zamysleniu. -Myslicie, ze to dotyczy mnie? -Trudno powiedziec. - Jacek tez sie nad tym zastanawial. - Gdyby to bylo cos legalnego, skorzystaliby z biura albo mogloby to poczekac do jutra. Najwyrazniej zalezalo im, zeby nikt tego nie widzial. Po co inaczej by sie ukrywali? -Dobre pytanie. - Przemek mial podobne podejrzenia. - Gdyby chodzilo o interesy, to mogliby poczekac do poniedzialku. Widocznie jest to cos, co nalezy zalatwic w ten weekend, a to prowadzi tylko do ciebie. -Uzgodnilismy, ze najbardziej prawdopodobne jest naklonienie mnie do zrzeczenia sie spadku. Czy to nie powinno byc zrobione przed sadem albo notariuszem? -Chyba tak - zastanawial sie Przemek. Byl bylym policjantem, a nie prawnikiem. Jesli w jego pracy wchodzily w gre sprawy spadkowe, to tylko jako motyw zabojstwa. - Ale moze w teczce byly dokumenty notarialne. Wystarczy podpisac. -A tak mozna? - zdziwila sie Beata. - Przeciez kazdy moglby podpisac te papiery. Skoro notariusz nie widzial mnie ani mojego podpisu, to skad moze wiedziec, ze nie dojdzie do falszerstwa? Moze chodzi o cos innego. -Rostowscy juz raz prawdopodobnie dopuscili sie falszerstwa - spekulowal Przemek. -Racja - podchwycil Jacek. - Co mialoby ich powstrzymac tym razem? Zwlaszcza ze teraz chodzi o gruba kase. -Niby macie racje, ale po co mnie tu sciagali, jesli zamierzali dopuscic sie falszerstwa? Gdyby sie ze mna nie skontaktowali, nigdy bym sie o tym nie dowiedziala... -Moze poczatkowo nie chcieli - myslal glosno Przemek. -Przemek moze miec racje - zgodzil sie Jacek. - Mogli liczyc na to, ze cie zmiekcza albo przekonaja. W koncu ta szyta grubymi nicmi intryga nie wziela sie z powietrza. -Doszli do wniosku, ze jestes twardsza, niz mysleli, i zdecydowali sie na inne rozwiazanie. A moze dowiedzieli sie, ze wynajelas detektywa, i uznali, ze i tak sie dowiesz o spadku, wiec trzeba dzialac, zanim odkryjesz zbyt wiele. -Moze - zgodzila sie Beata z powatpiewaniem - ale czy w akcie notarialnym nie powinny sie znalezc poza moimi danymi osobowymi PESEL, seria i numer dowodu osobistego? Albo cos w tym stylu...? -Powinny - stwierdzil Przemek. - Kiedys robilem zwykle poswiadczenie podpisu, i nawet NIP byl potrzebny. Do takiego aktu tym bardziej. -Zwabili mnie, zeby ukrasc moje dane osobowe? - Beata wsparla glowe na dloni. - Najpierw musieliby znalezc notariusza, ktory by sie zgodzil na taki numer. -Mowilem, ze to moze ostatecznosc. Uwazam, ze beda probowali cie przekonac do podpisu, a gotowe dokumenty maja tylko ulatwic sprawe. - Przemek wystukiwal palcami rytm na blacie stolika. - Do falszerstwa sie nie posuna, bo to za duze ryzyko. -Kiedys ich to nie powstrzymalo. - Jacek nie byl przekonany. -Nie wiadomo, w jakich okolicznosciach pojawilam sie na tym swiecie jako Beata Rostowska. -Nie widzieliscie Ani? - Nagle pojawienie sie Artura zakonczylo dyskusje. -Nie, a cos sie stalo? - Beata z niepokojem przygladala sie szwagrowi. Byl, delikatnie mowiac, poruszony. -Wlasnie nie wiem. Znikla. - Bezradnie rozlozyl rece. - Nikt jej nie widzial, nic nikomu nie powiedziala. -To jedna z dluzszych kwestii, jakie od niego uslyszalem - szepnal Jacek do Przemka. -A przysiega malzenska? Byla dluzsza. -To sie nie liczy - uznal po chwili zastanowienia Jacek. - Powtarzal za ksiedzem. Beata kopnela Jacka w kostke. Nie zeby nie mial racji, ale czasami trzeba sie przymknac i zachowac komentarze dla siebie, zwlaszcza jesli nie sa na temat. -Nie widzielismy jej. - Jacek i Przemek rowniez pokiwali przeczaco glowami. - Moze poszla do lazienki albo sie przebrac? -Moze... - Artur nie wydawal sie przekonany. - Pojde jej poszukac. -Po co? - Jacek klepnal Artura w ramie. - Teraz juz za pozno na ucieczke sprzed oltarza. Znajdzie sie. Artur poprawil okulary, chrzaknal i odszedl. -Chyba nie zrozumial dowcipu - pozalil sie Jacek. -Zrozumial. - Beata karcaco popatrzyla na chlopaka. - Ale to dowcip w wyjatkowo zlym guscie, wiec byl na tyle uprzejmy, ze go nie skomentowal. -Racja. - Jacek zrobil przepraszajaca mine. - Nie chcialem zrobic mu przykrosci. Wystarczy, ze sie z nia ozenil. Po co mu dokladac. -Ja chyba oszaleje! - prawie krzyknela z udawana irytacja, w rzeczywistosci powstrzymujac sie od wybuchu smiechu. Przemek rowniez z trudem tlumil rozbawienie. Trudno bylo oprzec sie wesolosci, sluchajac slownych utarczek Jacka i Beaty. Tych dwoje swietnie sie rozumie, jestem na straconej pozycji, pomyslal z zalem Macierzak. -Swoja droga to ciekawe, dokad poszla? - Beata sama zaczela sie zastanawiac. - Chyba nie jest az tak glupia, zeby... - zawiesila glos. -Przyprawic mezowi rogi jeszcze przed noca poslubna? - dokonczyl Jacek. - Powiem tak. Moze i to brzmi niewiarygodnie, ale nie bede zdziwiony, jesli wlasnie tym sie teraz zajmuje. -Musze sie wam do czegos przyznac - oglosil nagle Przemek. -No nie! - jeknal Jacek. - Ty i Anka? - chwycil sie teatralnym gestem za serce. -Nie sluchaj go. - Beata rzucila Jackowi miazdzace spojrzenie. - Co chciales powiedziec? Przemek westchnal ciezko: -Mamy mase spraw w biurze, ktos cos podejrzewa, cos sie komus wydaje, czasem zdarzaja sie cuda! - Ton glosu nie pozostawial watpliwosci, ze owe cuda to kompletne bzdury. - Wiekszosc jednak okazuje sie praniem rodzinnych brudow. Nie macie pojecia, jakie trupy w szafie sie znajduja po latach. Kiedy sie zglosilas, myslalem, ze to jedna z tych spraw. Potem odkrylem, ze rzecz jest powazna, ten trup w szafie nadal smierdzi, co wiecej, mamy do czynienia z przestepstwem. Ale nadal sadzilem, ze to jednak sprawa rodzinna, ze moze nie warto grzebac dalej. Cokolwiek sie wydarzylo w przeszlosci, to ci ludzie dali ci dom. Prawda jest jednak taka, ze to potworne bagno, i trzeba sie od niego uwolnic, zeby normalnie zyc. Niewazne, skad pochodzisz ani jak sie naprawde nazywasz. Wazne, zebys mogla odciac sie od przeszlosci. Beata nie odpowiedziala. Czula dlawienie w gardle, nawet Jacek przestal blaznowac. Usmiechnela sie z wysilkiem. -Zdajecie sobie sprawe, ze powinienem zawiadomic policje, jak tylko zdobylem dowody, ze mamy do czynienia z przestepstwem? - Przemek byl wyraznie zmieszany. - Postanowilem zaczekac, az znajde cos wiecej. Cos bardziej konkretnego. Ale w tej sytuacji... w tej sytuacji... -Rozumiem. - Beata patrzyla ze smutkiem. Nigdy nie myslala, ze jej wlasna rodzinna sprawa moze znalezc zakonczenie na posterunku policji. - Ale najpierw dokonczmy to, co zaczelismy. Przez chwile siedzieli w milczeniu, kazde zatopione w swoich myslach. Beata myslala o tym, ze powinna czuc wyrzuty sumienia. Ludzie, o ktorych cale dotychczasowe zycie myslala, ze sa jej rodzina, okazali sie obcy. Mimo ze nigdy nic ich nie laczylo, trudno zapomniec o uczuciach, jakie zywila przez cale lata. Byla to pelna goryczy i zawodu milosc, poczucie, ze nie zasluguje na ich uczucie i przywiazanie, a zarazem gniew i swiadomosc, ze nie mozna stac sie kims obcym sobie tylko po to, by ktos inny cie zaakceptowal. Teraz pozostal tylko cien tamtych emocji, z wyjatkiem gniewu i niecheci. Jacek pomyslal o tym, ze najblizsze kilka, kilkanascie godzin przyniesie rozwiazanie zagadki. Oby prawda nie byla straszniejsza niz klamstwa, w ktorych zyla. Przemek nie myslal o sprawie. Myslal, ze traci cudowna dziewczyne, chociaz trudno stracic cos, czego nigdy sie nie mialo. Utrata nadziei tez boli. Wrocili do pozostalych gosci. Panna mloda jeszcze sie nie odnalazla, ale poza Arturem nikt jej nie szukal. Rostowski wzial go w koncu na strone. Beata nie uslyszala, co mu powiedzial, ale musialo to byc cos na tyle skutecznego, choc niekoniecznie prawdziwego, ze Artur uspokoil sie. Wprawdzie nadal byl markotny i podenerwowany, ale przynajmniej nie wywolywal juz zamieszania. Anka pojawila sie godzine pozniej. -Ciekawe, gdzie byla - zagadnal Beate Jacek. -Pewnie poszla sie przebrac - wtracil Przemek. - Zmienila sukienke. Przed oczepinami? -Nie bylo jej ze trzy godziny? Czy nie? - zdziwil sie Jacek. - Zadna kobieta nie potrzebuje tyle czasu na przebranie! Kto w to uwierzy? -Przestancie, chlopcy, lepiej zobaczcie, kto sie jeszcze znalazl... - Beata skinela w strone grupki, gdzie Adam zywo gestykulowal, opowiadajac cos kolegom. -Nie wierze - mruknal Jacek. - Z nim? -Zniknal zaraz po rozmowie z Rostowskimi. W tym samym czasie Artur zaczal szukac zony. I pojawili sie w tym samym momencie. Zbieg okolicznosci? W to z kolei ja nie wierze... - Upila lyk wina. Zblizala sie polnoc, czesc gosci byla juz niezle wstawiona, czesc zniknela w hotelowych pokojach zbyt zmeczona lub zbyt pijana, zeby sie bawic. Powody znikniecia mogly byc tez innej natury. Byc moze niektorzy przeniesli impreze w bardziej dyskretne miejsca. -Zaraz wracam. - Beata odstawila kieliszek i wstala od stolika. -Gdzie idziesz? - Jacek zlapal ja za lokiec. -Do lazienki - zbolalym tonem poinformowala Jacka. - Pozwolicie, ze pojde sama? - Uwolnila reke. -Lepiej za nia idz - mruknal Przemek. - Nie masz wrazenia, ze w odroznieniu od pozostalych gosci mlody Miller jest bardzo ozywiony? -Nacpal sie? - Jacek dopiero teraz zwrocil uwage na Adama szalejacego na parkiecie. Jak na spokojnego walca jego ruchy byly dosc gwaltowne i nieskoordynowane. - Pijany - stwierdzil po chwili z niesmakiem. -Nie wydaje mi sie. - Przemek podczas pracy w policji zbyt czesto mial do czynienia z ludzmi bedacymi pod wplywem takiej czy innej uzywki. Rozpoznawal ich na kilometr. -Nawet jesli masz racje - Jacek nie spuszczal wzroku z Adama - to on jest tutaj, a ona tam. -A Rostowscy? - Przemek wyczuwal zblizajace sie klopoty. -Myslisz, ze beda ja napastowac w toalecie? -Racja. To byloby glupie. - Usmiechnal sie. -Nie, to byloby niestosowne - poprawil go Jacek. Parskneli smiechem. -Zaraz oczepiny. - Z trudem uspokoil sie Jacek. - Spadajmy stad. Nie znosze tych idiotycznych zabaw. -Nie ty jeden, ale moze Beata bedzie chciala... -Nie, nie bedzie chciala. - Zmaterializowala sie u ich boku. - Jesli Anka rzuci welon w moim kierunku, to na pewno bedzie w nim cegla. Jacek ma racje. Praktycznie juz po imprezie. Mozemy sie zbierac. -OK. Nie powinnismy sie z kims pozegnac? -Po co? I tak przyjada do domu. - Beata zmierzala do szatni, gdzie zostawili plaszcze. - Ale w zasadzie masz racje. Wypadaloby chociaz powiedziec, ze wychodzimy. - Zatrzymala sie i zaczela rozgladac za rodzicami. -To ja skocze w tym czasie do szatni - zaofiarowal sie Przemek. -Swietnie - ucieszyla sie Beata. Dali mu swoje numerki. Jacek postanowil jeszcze skorzystac z lazienki, a Beata udala sie na poszukiwanie rodzicow, ktorzy do tej pory omijali ja szerokim lukiem. Na sali ich nie bylo, tesciow Ani tez nie zauwazyla. Cmoknela lekko z niezadowoleniem. Postanowila sprawdzic w pokoju konferencyjnym hotelu, pelniacym dzisiejszego wieczoru funkcje garderoby. Bezskutecznie. -Gdzie oni wszyscy sie, do diabla, podziali? - Zgasila swiatlo, zamierzajac wyjsc z pokoju, gdy poczula silne pchniecie w plecy. -Znalazlas to, czego szukalas? - O futryne drzwi opieral sie Adam. Zmierzyla go zimnym wzrokiem. Przeklinala wlasna glupote, ze poszla sama w odosobnione miejsce, ale nie spodziewala sie zastac pustego pokoju. Poczula gwaltowny dreszcz niepokoju. Czula zblizajace sie klopoty. Zblizajace! Dobre sobie! - pomyslala. Klopoty juz tu byly! -Nie - odpowiedziala spokojnie. - Przepusc mnie! Adam nie drgnal. Przygladal sie Beacie spod lekko zmruzonych powiek. Obserwowal ja caly wieczor, czekajac na chwile, gdy zostanie sama. Prawie caly wieczor- poprawil sie. Jesli policzyc te pare chwil z Anka, ktore skonczylyby sie szybciej, gdyby nie zmieszala alkoholu z prochami. Musial zaczekac, az oprzytomnieje, albo zostawic ja w lesie. Cholera! - Beata zastanawiala sie, co zrobic. Adam zawsze byl agresywny, w szkole ciagle mial klopoty, poniewaz czesto prowokowal kolegow do bojek. A teraz w dodatku byl chyba nacpany! Zachowaj spokoj - nakazala sobie stanowczo. Chlopaki zaraz beda cie szukac! -Wychodze - oznajmila stanowczo. - Przepusc mnie! -Probowala przejsc obok Adama, ale zastawil jej drzwi reka. - Zwariowales! - syknela ze zloscia i szarpnela reke tarasujaca drzwi. Adam chyba nie spodziewal sie tego, bo stracil na chwile rownowage. Na chwile, ale wystarczajaco dluga, zeby zdazyla przemknac obok niego. Prawie wybiegla na korytarz, gdy poczula silne szarpniecie za wlosy. Adam zdazyl ja zlapac. Probowala sie uwolnic, ale napastnik uderzyl ja na odlew reka w twarz. Gdyby nie trzymal jej za wlosy, upadlaby. Oszolomiona nawet nie czula bolu. Uderzyl ja powtornie. Osunela sie na sciane. Na chwile ja zamroczylo. Oprzytomniala, gdy bol dotarl do jej swiadomosci. Adam przygladal sie jej z pyszalkowatym usmiechem na twarzy. -Prosze, prosze - szydzil. - Nie jestes juz taka madra. Wy wszystkie jestescie takie same, tylko trzeba z was te szmatki zerwac - powiedzial, szarpiac za suknie na piersiach Beaty. Nie zastanawiajac sie ani chwili, uderzyla go piescia w twarz i zaczela krzyczec. Wbila mu silnym kopnieciem szpilke buta w lydke, ale Adam zachowywal sie, jakby nie czul bolu. Chwycil ja za gardlo i zacisnal reke, chcac uciszyc. Druga probowal schwytac rece Beaty, gdy w daremnej walce o oddech podrapala mu twarz. Ucisk nagle zelzal, a Adam zniknal z jej pola widzenia. Jacek, wychodzac z lazienki, uslyszal krzyk i odglosy szamotaniny. Wybiegl na korytarz, skad dobiegaly glosy, i zobaczyl Adama, kleczacego na dziewczynie i sciskajacego ja za gardlo. Nigdy nie doznal takiego ataku furii jak wowczas. W kilku krokach znalazl sie przy walczacej parze. Jednym ruchem oderwal Adama, rzucajac nim o sciane. Kolejne dwa ciosy dosiegly brzucha i twarzy chlopaka. Nastepne nie byly potrzebne. Lezal skulony na podlodze, jeczac cicho. Na dywan saczyla sie krew z rozbitego nosa i wargi. Odwrocil sie do Beaty. Siedziala oparta o sciane, dyszac ciezko. Zwichrzone wlosy w nieladzie opadaly na ramiona i plecy, na policzku zaczynal kwitnac ogromny siniec, a sukienka byla w oplakanym stanie. -Jezu, dziewczyno! - Wsciekly i przerazony uklakl przy Beacie. - Co tu sie stalo? - Delikatnie odgarnal jej wlosy z twarzy. -A jak myslisz?! - wybuchnela. - Drobna wymiana zdan?! W korytarzu zaczeli gromadzic sie pracownicy hotelu i goscie, ktorzy uslyszeli zamieszanie. Przemek przepchnal sie do przodu. Uklakl przy nich, rzucajac plaszcze na podloge. -To jego sprawka? - skinal w strone Adama. -Tak. - Beata wyciagnela reke. - Niech mi ktos pomoze wstac. W glowie mi sie kreci... -Czekaj. - Przemek zdjal jej buty. - Bez tych szpilek bedzie ci latwiej isc. Pomogli Beacie wstac, unoszac ja delikatnie za ramiona. Rozdarta suknia odslaniala praktycznie bielizne. Jacek okryl ja marynarka... Weszli do sali konferencyjnej, gdzie opadla na kanape. Przemek przycisnal jej do twarzy zmoczony w zimnej wodzie szalik. Nic innego nie mial pod reka. -Troche pomoze - usmiechnal sie wspolczujaco. - Na pewno zmniejszy opuchlizne. Cos jeszcze cie boli? -Glowa. I gardlo. - Beata przymknela oczy. Pod wplywem zimna twarz zaczela jej dretwiec. To bylo nawet przyjemne w porownaniu z rwacym bolem kosci policzkowej. -Od uderzenia o sciane. Az mnie zamroczylo... -Zabije go! - Jacek zerwal sie z miejsca, gotow nawet skopac lezacego, gdyby Adam jeszcze sie nie pozbieral. -Dzwonie po policje. - Przemek zdazyl juz wybrac numer. - Trzeba zglosic napasc! -Jak to na policje? - W drzwiach stanal Rostowski, podtrzymujacy ramieniem Adama. Chlopak zwinieta marynarka probowal zatrzymac krwotok z nosa. - Co tu sie wlasciwie stalo? Ktos napadl na Adama? -Nie. - Beata zmierzyla Adama nienawistnym wzrokiem. - To Adam napadl na kogos. A konkretnie to na mnie. W sali zrobilo sie zamieszanie, gdy do srodka wpadla blada Rostowska z rodzicami Adama, Anka z Arturem i Wernerami. -Adas! - Dorota Miller uklekla przy synu. - Synku... Kto ci to zrobil? Trzeba wezwac policje! - zwrocila sie do meza. -Moze lepiej... - zaczela Anka, zdajac sobie sprawe, ze wezwanie policji moze okazac sie nie najlepszym pomyslem. -Juz wezwalem - rzucil Przemek. -Pani syn pobil Beate - wyjasnil Jacek, patrzac z pogarda na przedstawienie, jakie wszyscy robili wokol cpuna, bandyty i damskiego boksera. -Bzdura! - zareagowal ojciec chlopaka. - Adam nigdy by tego nie zrobil! -Chce pan powiedziec, ze sama to sobie zrobilam? - Beata odslonila twarz, na ktorej zaczynal kwitnac siniec, i resztki sukni. Byla autentycznie ciekawa odpowiedzi. -Jak sie dziewczyna prowadza z dwoma chlopakami naraz...! - Dorota Miller patrzyla z nienawiscia na Beate. - Pewnie to jeden z tych... tych... a ty mojego... mojego...! -Paciorka! - dokonczyl Jacek, zastanawiajac sie nad wysokoscia ilorazu inteligencji tej kobiety. Wernerowie z niesmakiem spogladali na rozgrywajace sie sceny. Artur podszedl do Beaty. -Bardzo cie pobil? - spytal z troska. -Nie, Jacek zdazyl w sama pore. Zreszta... - z wdziecznoscia przyjela swiezy kompres od Jacka - zapytaj mnie jutro. Dzisiaj jestem zbyt oszolomiona. - Pokrecila glowa, ale zaraz z cichym jekiem oparla sie o sofe. -Przynajmniej jeden sprawiedliwy - mruknal Jacek, obejmujac Beate opiekunczo ramieniem. - Reszta uwaza, ze Beata okaleczyla sie sama, a ja pobilem ja dla niepoznaki... -Bez przesady - wtracil Jan Werner. - Wernerowie nie sa glupcami. A o mlodym Millerze niejedno slyszalem i nie byly to dobre rzeczy. Powinnas to zglosic na policje! Nawet nie wiesz, jak mi przykro, ze spotkalo cie to wlasnie u nas... -Juz sa. - Przemek podszedl przywitac sie z dwoma umundurowanymi funkcjonariuszami. Dopiero teraz wybuchla piekielna wrzawa. Millerowie oskarzali Jacka i Beate, nie zalujac przy okazji Przemka. Rostowscy uparcie twierdzili, ze to nieporozumienie i na pewno wszystko sie wyjasni. Wernerowie ostatecznie uciszyli cale zgromadzenie, dzieki czemu udalo sie spisac zeznania. Sluchajac zeznan Beaty, Jacek wymyslal sobie od glupcow, ze ja zostawil i ze nie posluchal Przemka, ktory ostrzegal go przed problemami. Adam zostal zabrany na izbe wytrzezwien, z ktorej ku rozpaczy rodzicow mial trafic do tymczasowego aresztu. -Co za wstyd, co za wstyd - powtarzala Zofia Rostowska. - Na slubie wlasnej siostry! -Nie chcesz chyba powiedziec, ze to moja wina? - zdziwila sie Beata. -A czyja?! - Dorota Miller wpadla rozjuszona. - I moj Adam chcial cie wprowadzic do rodziny! -Uspokoj sie, Dorotko. - Rostowska podala jej szklanke wody. - Jestem pewna, ze Beatka wycofa skarge, prawda, moja droga? -Nie, nie wycofam. - Beata zaczynala czuc sie coraz lepiej. Glowa wprawdzie nadal pulsowala nieznosnie, ale odzyskala juz jasnosc widzenia. Bol gardla zaczal sie nasilac. -Nie masz zadnych dowodow! - Zbigniew Miller stanal po stronie zony. - Kto uwierzy takiej...? - Z pogarda machnal reka, nie konczac zdania. -Takiej?! Pomylil pan siostry... -Zaskakujace... - Beata uciszyla Jacka wyrywajacego sie do dysputy. - Jeszcze dwa dni temu zalezalo wam, zebym kierowala dzialem finansowym, i wtedy bylam wybitnym specjalista, a dzisiaj jestem... - Wykonala nieokreslony gest, nasladujac Millera. -To bylo nieporozumienie. Po prostu Adam chcial ci dac szanse. - Dorota Miller z niepokojem zerknela na meza, probujacego poskladac ostatnie wydarzenia w logiczna calosc. -Tak jakby jej potrzebowala - ironicznie wtracil Jacek. -Na pana miejscu - odezwal sie Artur - sprawdzilbym finanse firmy. Z dobrych zrodel wiem, ze przestaliscie placic zobowiazania. -To nie ma nic do rzeczy. - Matka Adama nie dawala za wygrana. - Jesli powiemy, jakiego pokroju to jest dziewczyna, to na pewno umorza sprawe. -Moja droga - wtracila matka Beaty. - Powinnas sie nad tym zastanowic. Dwoch narzeczonych nie stawia cie w dobrym swietle. -Nie mam dwoch narzeczonych - ze spokojem poinformowala Beata. - W zasadzie to nie mam nawet jednego. Jacek po prostu postanowil towarzyszyc mi jako przyjaciel, nie przewidujac niewatpliwie roli ochroniarza, a Przemek to prywatny detektyw. Pomaga mi wyjasnic kilka kwestii. A narzeczonego zrobila z niego pani Stasia. Po niespodziewanym oswiadczeniu Beaty zapadla pelna konsternacji cisza, ktora przerwal dopiero jej ojciec. -Moglas powiedziec. - Zaszokowany Rostowski jednym haustem wypil drinka. - Po co ci detektyw?! -To moja sprawa, wlasciwie to nasza, ale chyba nie chcesz tego omawiac tutaj? Ja nie mam nic przeciwko, ale... - Beata byla pewna, ze rodzice nie beda chcieli rozmawiac w konferencyjnej sali hotelowej wsrod osob postronnych. -W kazdym razie nie jestem osoba podejrzanej reputacji, wiec nie musicie sie martwic - dokonczyla zlosliwie. -I co z tego? Nie macie dowodow! - triumfalnie zauwazyl Miller. - Slowo Adama przeciwko waszemu. Nikt nic nie widzial. -Po pierwsze, jest ofiara, ktora doskonale widziala sprawce, po drugie, jest Jacek, ktory widzial znaczna czesc zajscia - wtracil Przemek. -Niby co widzial? Pobil Adasia i... - Nie poddawala sie matka Adama. -Ta sprawa moze byc przedstawiona przez dobrego prokuratora jako usilowanie zabojstwa - przerwal jej obcesowo Przemek. -To prawda. Nie widzialem samego pobicia, ale widzialem, jak probowal udusic Beate - uzmyslowil sobie Jacek. -To klamstwo! Nic nie mozecie udowodnic! - zachlystywal sie ojciec Adama. -Blad. - Przemek skinal glowa w strone Artura. - Na korytarzach sa kamery. Pewnie nie ma dzwieku, ale obraz jest doskonaly. -Cyfrowki - usluznie poinformowal obecnych Artur. -Nie wierze - jeknela Ania. - Dlaczego jestes przeciwko nam?! -Nie jestem przeciwko nikomu. - Artur zdumiony patrzyl na zone. - Przeciez taka jest prawda. - Zaczal przecierac w zdenerwowaniu okulary, nie rozumiejac pretensji Ani. -Ty glupcze! - syknela do meza, zaciskajac dlonie w piesci. - Zawsze musisz byc lepsza, co??!!! - wrzasnela do Beaty, nie panujac nad soba. - Ladniejsza, madrzejsza, inteligentniejsza! A moj glupi maz jeszcze ci pomaga! -Artur postapil jak trzeba. - Werner zmierzyl synowa zdziwionym wzrokiem. - Teraz to sprawa policji i tym bardziej nalezy ujawnic tasmy. -Aniu... - zwrocila sie do niej tesciowa. - Nie zalezy ci na siostrze? -Siostrze! Dobre sobie! - prychnela z furia. -Dosc! - ostro zareagowal Rostowski. - Ania jest zdenerwowana. Kilka lat temu mial miejsce nieprzyjemny incydent, i ma zal do siostry, to wszystko. -Jaki incydent? - chcial wiedziec Artur. -Och, poszlo o mojego bylego narzeczonego, ale Ania lepiej ci to wyjasni - usmiechnela sie cierpko do siostry. - Ten temat przemyslala... - udala, ze sie zastanawia - doglebnie. -Niewazne. - Ania zbagatelizowala sprawe, rzucajac nienawistne spojrzenie na Beate. - Nie ma o czym mowic. Niepotrzebnie sie unioslam... -Wrecz przeciwnie - wycedzil Artur. Beata nie widziala go jak dotad w takim stanie, a zdaje sie, ze byl wsciekly. -I chcialbym wiedziec, gdzie zniknelas na tyle czasu?! -A na ten temat informacji moglby udzielic Adam -usluznie pospieszyl z pomoca Jacek. -Niestety, nie w tej chwili - przypomnial wszystkim Przemek sledzacy rozmowe z narastajacym zdumieniem i niedowierzaniem. -Dlaczego Adam? - Ania usilowala ukryc zmieszanie. -Co on ma do rzeczy? -Ty mi powiedz. - Artur nie spuszczal z niej wzroku. - I nie waz sie zemdlec! - ostrzegl ja. - Tym razem to nic nie da! -Musze przyznac, ze nie spodziewalam sie takich wrazen. - Beata z ulga polozyla sie na sofie w salonie rodzicow. Nie miala ochoty zostac w szpitalu mimo nalegan towarzyszacych jej mezczyzn i lekarzy. Spedzila tam reszte nocy i przedpoludnie, fotografowana, opukiwana i badana. Nalezala jej sie chwila wytchnienia. Nam wszystkim sie nalezy - pomyslala, patrzac na Jacka i Przemka. -Nie ty jedna. - Jacek rzucil marynarke na fotel. - Ale musicie przyznac, ze Artur zachowal sie, jak nalezy. -Fakt. Nie docenialismy go - przyznala Beata z lekkim poczuciem winy. - Moze powinnam mu cos wczesniej powiedziec, ale czy by mi uwierzyl? -Nie sadze - odezwal sie Przemek. - W zyciu nie widzial cie na oczy, rodzina opinie ci wystawila nie najlepsza... Niby dlaczego mialby ci uwierzyc? -Pomyslalby, ze kieruje toba zawisc i tyle. - Jacek przyznal racje Przemkowi. -Czuje sie, jakbym otworzyla puszke Pandory... Ciekawe, co teraz zrobi? - zastanawiala sie. -Kto? - spytali jednoczesnie. -Artur oczywiscie. Ania sama ukrecila sobie powroz na szyje. -Gdybym sam nie uczestniczyl w tym cyrku, w zyciu bym nie uwierzyl. - Jacek zmeczony przymknal oczy. - Pomijam juz podchody, intrygi i tajemnice. Ale glupota twojej siostry to fenomen na skale swiatowa. -Jej problem - westchnela. -Niekoniecznie - zabral glos Przemek. - Myslicie, ze kogo Anka bedzie obwiniac? Podejrzewam, ze wini ciebie, ze sie wydalo, a nie siebie, ze... Wiecie co... -machnal reka. -Wiemy. - Jacek parsknal smiechem. - Ale jak sobie przypomne ich miny... - Krecil glowa z niedowierzaniem. -My sie smiejemy, a Beata cierpi - przypomnial powage sytuacji Przemek. -Jezu, dziewczyno! Rzeczywiscie. - Jacek z troska spojrzal na nia. - Bardzo cie boli? -Przezyje. Pewnie bedzie gorzej, gdy mocniej odczuje stluczenia. Glowa mnie juz nie boli, nadal mam troche opuchnieta krtan, ale jak widzicie, w mowieniu mi to nie przeszkadza. Myslicie, ze naprawde chcial mnie zabic? -Trudno powiedziec. Ale tasmy i to, co widzial Jacek, nie wskazuja na przyjacielska pogawedke. Nie wiadomo, do czego by sie posunal, zwlaszcza pod wplywem alkoholu i narkotykow. Nie wykpi sie, twierdzac, ze nie wiedzial, co robi. Narkotyki nie dzialaja na jego korzysc. To dodatkowa okolicznosc obciazajaca. Do skazania powinno wystarczyc, a tak naprawde to Beata powaznych obrazen nie odniosla. - Przemek podczas pracy w policji widzial tyle ofiar gwaltu, pobicia, przemocy, ze mimo wspolczucia dla dziewczyny uwazal, ze miala szczescie. W gruncie rzeczy nic jej sie nie stalo. Najdalej za dwa, trzy tygodnie nie bedzie sladu sinca. -Nie zalezy mi, zeby ciagnac to miesiacami. - Potarla dlonia oczy. Czula, ze dopada ja zmeczenie. Do tej pory adrenalina trzymala ja w pionie, ale najwyzsza pora isc do lozka. - Dostanie taka kare, jaka sad zasadzi, i tyle. Lepiej niech go wysla na przymusowy odwyk... Sluchajcie, panowie - wstala z sofy - mam dosc na dzisiaj. Jestem wykonczona. Ide do lozka i wam tez radze odpoczac. Bylo juz po pietnastej, gdy otworzyla oczy. Czula nieznosne pulsowanie twarzy i krtani. Dotknela ostroznie policzka. Nie wydawal sie mocno spuchniety, choc lekki obrzek mozna bylo wyczuc. Pewnie jest tam piekny siniak - pomyslala. A jutro do pracy. Nie spodziewala sie takiego obrotu sprawy. Na szczescie bol w przelyku przypominal zwykla grype. Ile w tym domu zlosci - myslala. Musialo sie to gromadzic latami, ale dlaczego? Piekny dom, rodzina, przyjaciele, a jedyne co potrafia, to niszczyc. Paradoksalnie zaczela sie cieszyc, ze nie wie, skad pochodzi. Jacek ma racje. Wiem, kim jestem teraz. Imie i nazwisko nie ma tu nic do rzeczy. Nawet jesli poznam prawde, nie stane sie przez to kims innym. Ale jaka jest ta prawda? - Probowala wstac z lozka. Dopiero teraz poczula, jak bardzo zesztywniala. Z cichym jekiem zaczela sie rozciagac, probujac rozruszac obolale miesnie. -Nie jest tak zle - mruknela, z trudem przelykajac sline i ogladajac twarz w lustrze. Siniak byl ciemnogranatowy z zolta obwodka, ale na szczescie niezbyt rozlegly. Korektor i ciemniejszy podklad wprawdzie go do konca nie zaslonia, ale nie bedzie rzucal sie w oczy. Wziela goracy prysznic, ubrala sie i pospiesznie zeszla do kuchni. Paradoksalnie wydarzenia ostatniej nocy nie odebraly jej apetytu. Pani Stasia jak zwykle byla na posterunku, a Jacek z Przemkiem pograzeni byli w cichej rozmowie. -Dostane kawy, pani Stasiu? -Dziecko... - Pani Stasia ze lzami w oczach przytulila Beate. - Moja dziewczynka... - Beata delikatnie wyzwolila sie z objec starszej pani. - Na jakies ogledziny trzeba, dziecko, isc - zatroskala sie, patrzac na obrazenia dziewczyny. -Ogledziny? - zdziwil sie Przemek. - Ale to policja juz... -A co ma do tego policja? - zdziwila sie pani Stasia. - No jak to co? Przeciez ogledziny miejsca zbrodni... -Co kawaler mowi? - Pani Stasia spojrzala z niesmakiem na detektywa. - Ja tam nie wiem, co policja oglada. Ja sie pytam, czy lekarz panienke obejrzal? -Pani Stasiu, naprawde nic mi nie jest. - Beata z trudem powstrzymala usmiech na widok zdezorientowanej miny detektywa. Jacek ukryl twarz w dloniach i chichotal zlosliwie. -Jak to nic?! Przeciez widze. - Dotknela delikatnie policzka. - Trzeba to czyms posmarowac. -Moze ta mascia na stluczenie? - Beata przypomniala sobie masc, ktora w dziecinstwie smarowala wszystkie siniaki. -Jaka mascia? - Pani Stasia zaczela przetrzasac domowa apteczke. -No... ta dla koni - wyjasnila. - Swietnie dziala. -Uzywasz jakiegos mazidla dla zwierzat? - Jacek z niedowierzaniem upewnial sie, czy dobrze uslyszal. -Tak na co dzien to nie. Ale kilka razy, jak spadlam z konia, to jej uzywalam. Pomagala wtedy, to i teraz pomoze. - Wzruszyla ramionami. -Ano - przypomniala sobie pani Stasia. - Ta rozgrzewajaca taka, pamietam, pamietam. Na bole kregoslupa doskonala. - Nalala Beacie kawy i postawila swieze buleczki. - Obiadu nie ma, bo nikt nie mowil, ze ma byc!- rzucila obronnym tonem. - Biedne dziecko - ciagnela. -Takie rzeczy, takie rzeczy! A niby tacy porzadni, tacy swiatowi, a tu prosze... Gorszy ten mlody Miller od Orlikow. Wiesz, dziecko, tych, co to policja u nich co tydzien byla. Tamten tez jak popil, to ja tlukl, ile wlezie, ale ona nie lepsza, sama zaczac potrafila. Przez plot kiedys widzialam, jak... -Pani Stasiu! - przerwal Jacek. - To na pewno bardzo interesujace, ale z ta sytuacja naprawde nic ma nic wspolnego. Jak sie czujesz? - zwrocil sie do dziewczyny. -Zwazywszy na okolicznosci? Zupelnie niezle. Tylko jestem strasznie zesztywniala. -To normalne - zabral glos Przemek. - Dwa pierwsze dni zawsze sa najgorsze, potem czlowiek wraca do normy. -Dziekuje wam za wszystko, co dla mnie robicie. - Usmiechnela sie, ale glos jej lekko zadrzal. -No co ty? - Jacek ujal delikatnie jej dlon. - Nie masz za co dziekowac. To moja wina. Powinienem ciebie lepiej pilnowac. -Tez czuje sie winny - wyznal ze skrucha Przemek. - Ostrzegalem Jacka, zeby uwazal na Adama, bo przeczuwalem klopoty, a sam jak ostatni idiota poszedlem na drugi koniec hotelu. -Czy wyscie powariowali? - spytala zdziwiona. - Przeciez nikt nie mogl tego przewidziec. Po prostu sie stalo i tyle. - Starala sie zbagatelizowac problem, choc w rzeczywistosci czula sie rozbita psychicznie, fizycznie i emocjonalnie, ale uzalanie sie nad soba nie bylo w jej stylu. Poza tym nie chciala, zeby obaj czuli sie winni sytuacji. W koncu nikt nie mogl tego przewidziec. -Beatka ma racje - wtracila sie pani Stasia. - Nie ma co plakac nad rozlanym mlekiem. Wazne, ze kawaler w pore obronil i nic gorszego sie nie stalo. - Przezegnala sie szybko. - A co do pana... - zwrocila sie do Przemka -to trzeba bylo od razu mowic, ze detektyw. A ja tu, wybacz, dziecko, takie zle rzeczy o tobie myslalam. Ze niedaleko pada jablko od jabloni, i takie tam. -Przeciez nie moglem - usprawiedliwial sie Przemek. -Co racja, to racja. Ale po co ci, dziecko, detektyw? -Pani Stasiu, nie teraz, dobrze? Najpierw musze z rodzicami porozmawiac. -A...aaa... - Pani Stasia pokiwala glowa. - Pewnie o ten spadek chodzi. Cala trojka spojrzala na siebie ze zdziwieniem. -Skad pani wie o spadku? - zaciekawil sie Jacek. -Jak to skad? Sciany maja uszy! To kawaler nie wie? Nie zebym podsluchiwala, przeciez Beatka wie, ze ja nie z tych. Ale niedawno taka klotnia tu wybuchla...! - Usiadla przy stole i podparta rekami mowila dalej. - Oj, bardzo sie klocili. I w koncu pan Rostowski stwierdzil, ze trzeba to inaczej zalatwic i ze on juz cos wymysli. Ale co? -Bezradnie rozlozyla rece. - To juz nie wiem, bo zaraz tak cicho sie zrobilo, ze chociaz nasluchiwalam, to nic... -Pani Stasia zreflektowala sie, ze wlasnie przyznala sie, ze to nie sciany maja uszy, tylko ona. - I tak sobie mysle, ze Beatka o spadku sie dowiedziala, ze ja chcieli oszukac, i dlatego detektywa wziela. -Cos w tym jest, pani Stasiu - zgodzila sie dziewczyna. - Ale dlaczego mi pani nie powiedziala? -A co ja mialam mowic? Plotek nie powtarzam, a stosunkow psuc nie chcialam, bo i tak nie najlepsze byly. Bo jak co zle uslyszalam? Ale jak Beatka detektywa wziela, to ja pewnie dobrze uslyszalam. Rodzone dziecko chcieli oszukac! Co za ludzie! I jeszcze jedno Beatce powiem, zeby gdzie indziej praca byla, to ja juz dawno bym stad poszla. Ot co! Stara juz jestem i niech Beatka powie? Na co mi to? Ale ziec na czarno robi, duzo nie zarobi, corka na pol etatu w szkole sprzata, a ma dwoje dzieci. Dom utrzymac trzeba, zima na opal musi byc, dzieci do szkoly okupic, a i samochod byc musi, bo ani do pracy, ani do lekarza,jak potrzeba, to sie nie dojedzie. A ja tutaj wiecej zarobie niz te nasze renty z mezem razem wziete... -Pani Stasiu. - Beata miala wrazenie, ze rozmowa z lekka wymknela sie spod kontroli i wyplynela na nieznane wody. - Ja wiem, ze pani ciezko. -A co ty, dziecko, mozesz wiedziec? Wyksztalcona jestes i prace masz dobra, ten twoj kawaler tez po szkolach i firme zaklada... A jak co pojdzie nie tak, to wyjechac mozecie. Oho... Panstwo przyjechali... Beata tez uslyszala trzask drzwi i wzburzone glosy w korytarzu. Nadeszla godzina prawdy - pomyslala. Dopila szybko kawe i wstala. Jacek juz odnosil naczynia do zlewu. -Ide z wami. - Przemek rowniez sie podniosl. -Nie zamierzam protestowac. - Beata usmiechnela sie lekko, ale widac bylo, ze nadrabia mina. Rece jej drzaly. -Spokojnie, dziewczyno. - Jacek poglaskal ja delikatnie po policzku. - Najgorsza prawde juz znasz. -Jestes pewien? Wiem, ze nic nie powinno mnie juz zaskoczyc, ale... - Westchnela ciezko. - Sama nie wiem. Po prostu sie boje. -Ale chcesz znac prawde? - spytal Przemek. -Tak. Chce. - Przynajmniej tego byla pewna. Weszli do gabinetu we trojke. Ojciec Beaty wsciekly chodzil po pokoju, a matka tulila placzaca Anie na skorzanej sofie pod oknem. -No, wreszcie! - rzucil wsciekly. - Zadowolona jestes? Zniszczylas zycie siostrze! -Ja? - zdziwila sie Beata. -Wszystko przez ciebie! - wrzasnela rozhisteryzowana Anka. - Artur chce uniewaznic malzenstwo! -Naprawde go nie docenialam. - Beata usiadla na jednym z krzesel stojacych przy stoliku do kawy. -To wszystko, co masz do powiedzenia? - chlodno spytala Rostowska. - Twoja siostra stracila meza, przez ciebie zostanie samotna matka... -Pani chyba kpi... - wtracil sie Jacek. Beata uciszyla go spojrzeniem. Byla wdzieczna za wsparcie, ale te sprawe musiala zalatwic sama. -Jesli dobrze zrozumialam... - zaczela z namyslem - to nie masz pretensji, ze twoja corka jest dziwka, ktora nie wie nawet, kto jest ojcem dziecka, tylko pretensje, ze to sie wydalo?! -Jak smiesz! - uniosl sie Rostowski, patrzac groznie na corke. -Smiem. - Spokojnie wytrzymala jego spojrzenie. - Jesli to dziecko Artura, to na pewno nie bedzie sie uchylal od zobowiazan. Na jego miejscu staralabym sie nawet odebrac dziecko. Moze geny nie dadza o sobie znac i wyrosnie na porzadnego czlowieka. -Ty suko! - Anka zaniosla sie szlochem. - Tato, zrob cos... -Co sie stalo, to sie nie odstanie. - Rostowski zajal miejsce za biurkiem, splotl dlonie i z uwaga spojrzal na Beate. - Musimy porozmawiac. Twoi przyjaciele moga zaczekac w salonie. -Masz mi do powiedzenia cos, czego nie powinni slyszec? - spytala ironicznie. -To sprawy rodzinne. Ich nie dotycza... -Czyli mnie rowniez nie dotycza - wyjasnila Beata. -Co masz na mysli? - sploszona Zofia Rostowska popatrzyla na meza. -Dokladnie to, co powiedzialam. Ania sama zgotowala sobie ten los. Nikogo nie moze winic z wyjatkiem siebie. Za glupote trzeba placic. Mnie ta sprawa nie dotyczy. - Beata odnotowala wymiane pelnych ulgi spojrzen. Zaraz sie zacznie - pomyslala. -To twoja siostra - zaoponowala matka. Beata tylko oparla sie o zaglowek. Nic nie odpowiedziala. Jacek z Przemkiem usiedli przy biurku naprzeciwko ojca Beaty, odwracajac krzesla w sposob umozliwiajacy obserwacje wszystkich obecnych. -Coz. - Rostowski wyjal teczke z aktowki lezacej na biurku. - Fakty sa takie, ze twoja siostra zostanie samotna matka i bedzie potrzebowala pomocy. Beata milczala. Nie zamierzala ulatwiac im zadania. -Nie wiedzialyscie o tym - kontynuowal po chwili. - Ale mialyscie dziadka. Umarl i zostawil testament, w ktorym wszystko zapisal swoim wnukom, czyli Ani i tobie. Nie jest to jakis horrendalny majatek - zastrzegl od razu - ale dla twojej siostry, w tej sytuacji, stanowilby istotne wsparcie. -Ciesze sie - obludnie stwierdzila Beata. -Tak... - Rostowski spojrzal na zone i corke. Obie patrzyly na niego z oczekiwaniem. - Chodzi o to, ze skoro twoja obecnosc na slubie siostry doprowadzila do takiej tragedii, to Ani nalezalaby sie rekompensata. -Za co? - przerwala ojcu Beata. - Utracone korzysci? -Beatko! Doprawdy! - wtracila matka. - Czy ty zawsze musisz byc taka uszczypliwa? -Nie, mamo. To byla obluda, ale nie najlepiej okazana, niestety. - Beata usmiechnela sie przepraszajaco. - Zaluje, ze nie uwazalam bardziej na lekcjach hipokryzji udzielanych pod tym dachem... -Chodzi o to - Rostowski przerwal utarczke slowna- zebys zrzekla sie swojej czesci spadku na rzecz siostry. Tobie te pieniadze nie sa tak potrzebne jak jej. -Rozumiem. - Beata udala, ze sie zastanawia. - A ile tego jest? -Doprawdy, moja droga - skrzywila sie z niesmakiem Rostowska. - W takiej chwili mowic o wysokosci spadku? Nie zalezy ci na rodzinie? Jacek z Przemkiem spojrzeli na siebie oszolomieni. Gdyby nie znali prawdy, byliby sklonni uwierzyc w szczerosc intencji. -A dlaczego ja mam pomoc? Nie stac was na przygarniecie corki i wnuka? Domyslam sie, ze nie macie zamiaru wyrzucic Ani z domu? -Na Boga! Co ty mowisz?! - obruszyl sie ojciec Beaty. -Mielibysmy wyrzucic nasze dziecko? -Juz raz to zrobiliscie - zimno zauwazyla Beata. Rostowski zaczerwienil sie mocno. -To byla inna sytuacja - bronila go Rostowska. - Poza tym wyciagnelismy reke... -Po pieniadze - przerwala Beata. - Prawda jest taka, ze nawet bym nie wiedziala o tym slubie, gdyby nie spadek. -To nieprawda! - zaprotestowala Anka. - Rodzicom bylo bardzo przykro. -Na pewno - zgodzila sie z siostra Beata. - Ale niewatpliwie z innego powodu. -O co ci chodzi?! - uniosl sie Rostowski. -Jak mialabym sie zrzec tego spadku? - zmienila temat. -Mam tu przygotowane dokumenty. - Rostowski odetchnal z ulga. - Prosze, wszystko gotowe. Wystarczy tylko zlozyc podpis. To wszystko. - Otarl biala chustka pot z czola i usmiechnal sie z wysilkiem. Beata wziela teczke z rak ojca i zaczela czytac dokument. -Tu jest napisane, ze zrzekam sie przed notariuszem - zauwazyla. -To nasz przyjaciel. Ma do nas zaufanie, a nie chcielismy cie fatygowac bardziej, niz to konieczne - pospieszyl z wyjasnieniem Rostowski. -Ale to chyba bedzie sprzeczne z prawem, prawda? - Podniosla glowe. - I nie ma tu slowa, czego sie wlasciwie zrzekam... -To nie jest konieczne. - Ania zagryzla wargi. -Ach, tak. Nie wiedzialam. - Beata odwrocila strone i czytala dalej. Wszyscy trwali w oczekiwaniu, z wyjatkiem Jacka i Przemka. Byli pewni, ze Beata nie zamierza niczego podpisywac. -No coz. - Spojrzala ojcu prosto w oczy. - Nie podpisze tego. -Beata! - Uniosl sie. Rece zaczely mu drzec. - Przynajmniej tyle sie twojej siostrze nalezy! -Pomijajac fakt, iz jest tu data wczesniejsza, od wczorajszego incydentu moge sie tylko dziwic, jacy jestescie przewidujacy. Zreszta nie mowie, ze sie nie nalezy. - Odlozyla dokumenty. - Caly spadek jest jej. -Beatko, ale bez twojego podpisu... -Moj podpis nie jest tu potrzebny, bo nie mam prawa do tego spadku. - Beata postanowila wylozyc karty na stol. Wziela akta, ktore do tej pory Przemek trzymal na kolanach. - Wystarczy, ze przedlozysz w sadzie ten dokument. - Rzucila na biurko skrocony odpis aktu zgonu Beaty Rostowskiej. Rostowski pobladl gwaltownie. Mial problem z zaczerpnieciem tchu. Nie mogl oderwac wzroku od lezacego przed nim dokumentu. Rozluznil kolnierzyk. -Co to jest? - Zaniepokojona Rostowska podeszla do meza. Na widok dokumentu lezacego na biurku zbladla rownie gwaltownie jak przed chwila maz. Zachwiala sie. Ania podbiegla i przytrzymala ja. Szeroko otwartymi oczami spogladala na przemian na rodzicow i na biurko. -To pomylka - wyjakal w koncu Rostowski. - Nie rozumiem... -Moze to pomoze ci zrozumiec. - Beata rzucila na biurko zdjecia nagrobka. - To tez pomylka? Na widok zdjecia matka wybuchnela placzem. Rostowski pomogl zonie dojsc do sofy i polozyc sie. Ania usiadla przy matce. -Od jak dawna wiesz? - Rostowski nie mogl dluzej wypierac sie faktow. -Od kilku tygodni - odpowiedziala spokojnie. Nie wspolczula im. Ludzie, ktorych cale zycie uwazala za rodzine, okazali jej mniej serca niz obcy. Teraz chciala tylko poznac prawde. -Skad... - Nie mogl dokonczyc zdania. -Skad sie dowiedzialam? Badania okresowe w pracy i przypadkowy artykul. Nie mogles byc moim ojcem. Grupy krwi sie nie zgadzaly. Myslalam, ze jestem owocem romansu i dlatego bylam dla was balastem. Mozesz sobie wyobrazic moje zdumienie, kiedy dowiedzialam sie, ze nie tylko nie znam ojca, ale nie znam tez matki? Co wiecej, wygladalo na to, ze jestem duchem. Widok wlasnego nagrobka sprzed dwudziestu siedmiu lat byl... Sama nie wiem. Tego nie da sie opisac. -To pan...? - Rostowski popatrzyl na Przemka. Nie bylo juz w nim buty, zniknela arogancja. Byl po prostu starym czlowiekiem. -Tak - przyznal Przemek. - Nasze biuro zajelo sie ta sprawa, ale utknelismy w martwym punkcie. Nie udalo nam sie odkryc, skad wzieliscie dziecko. -I tylko dlatego tu przyjechalam - zabrala glos Beata. - Najwyzszy czas wyznac prawde. Przynajmniej tyle mi sie nalezy. Kim byli moi rodzice? -Nie wiemy. - Rozlozyl bezradnie rece. -Pora klamstw juz sie skonczyla. - Jacek uznal, ze czas sie wtracic. - Nie sadza panstwo, ze wlasnie przez klamstwa znalezlismy sie w tej sytuacji? Rostowska plakala cicho. Rostowski wstal i podszedl do okna. Jeszcze nie zapadl wieczor, ale na zewnatrz panowal mrok. -To nie jest takie proste - powiedzial powoli. - Nie wiem, co chcecie wiedziec. Beata milczala. Patrzyla tylko z oczekiwaniem na mezczyzne, ktorego do niedawna uwazala za ojca. Nie chciala go popedzac w obawie, ze zamknie sie w sobie i prawda nigdy nie wyjdzie na jaw. -Nasza Beatka byla wczesniakiem... - zaczal cicho Rostowski. - W dodatku urodzila sie z wada serca. - Umilkl na moment, zbierajac mysli. - Nic nie mozna bylo zrobic. Wrocilismy do kraju zaraz po pogrzebie. Zosia byla w strasznym stanie. Brala srodki nasenne, uspokajajace. Praktycznie nie bylo z nia kontaktu. - Westchnal ciezko i kontynuowal po chwili. - W Poznaniu czekal nasz prawnik z dokumentami domu i samochodem. Byla noc. W dodatku zima i straszna zawieja. Nic nie bylo widac. Chcialem jak najszybciej dojechac do domu. Bylem zmeczony ostatnimi przezyciami, brakiem snu, roznica czasu... Kiedy na droge wybiegla kobieta... nie zdazylem zahamowac... W pokoju panowala cisza przerywana tylko cichym lkaniem Rostowskiej. -Zginela na miejscu. - Zatopiony w myslach odwrocil sie i spojrzal na Beate. - Do konca zycia beda mnie przesladowac te ogromne szare oczy, martwe, wpatrzone we mnie... -Nic nie mozna bylo zrobic. - Odezwala sie, lkajac, Zofia Rostowska. -Co bylo dalej? - Beata bezskutecznie czekala, az ktores z nich zabierze glos. - Co bylo dalej? - powtorzyla. - Co ja mam wspolnego z tym wypadkiem? -Nie moglismy nic zrobic. Ona nie zyla. Chcielismy po prostu odjechac, kiedy twoja matka... - zajaknal sie. - Zosia uslyszala placz dziecka. Na poboczu stal samochod, uderzyl w drzewo. Przod byl caly zgnieciony. Lezalas z tylu na siedzeniu zawinieta w kocyk. Mezczyzna za kierownica byl martwy. Ta kobieta pewnie siedziala z toba z tylu, dlatego tobie nic sie nie stalo. To byl wypadek. -Dlaczego nie wezwaliscie policji? - spytal Przemek. -Myslalam, ze jestes moim dzieckiem, moja mala dziewczynka - odezwala sie Rostowska. - Bylam w szoku. Myslalam, ze Bog mi cie oddal. Beata czula litosc i gniew zarazem. Ta zimna kobieta naprawde cierpiala po stracie dziecka. To nie zmienialo faktu, ze z ich winy zginela inna kobieta, prawdopodobnie jej matka, i ze ukradli dziecko. -Dlaczego nie wezwales policji? - powtorzyla pytanie. -Bo zabilem kobiete! Bo jechalem w tym sniegu i ciemnosci prawie sto kilometrow na godzine. Bo bylem pod wplywem alkoholu. Bo nawet nie probowalem hamowac- z wsciekloscia rzucil Rostowski. - Bo to bylby skandal! A ja bylem szanowanym obywatelem. Z pozycja. Na stanowisku. Nie moglem tego stracic! -Rozumiem, ze matka mnie wziela, bo myslala, ze jestem jej dzieckiem, a ty, bo chciales uniknac skandalu. - Beata byla wstrzasnieta takim wyrachowaniem. - A gdyby mnie nie chciala? Co bys zrobil? Zostawil mnie tam, zebym umarla wraz z nimi? - Patrzyla oskarzycielsko na ojca. Wzruszyl ramionami, unikajac jej wzroku. -Nie znalazlem w dokumentach z tamtego okresu zgloszenia o wypadku w tych okolicach ani o zaginieciu- poinformowal wszystkich Przemek. - Jak pan to wytlumaczy? -Nie wiem, czemu nie ma nic o zaginieciu. Moze nie byli stad. -W calym kraju nie bylo informacji o zaginieciu pary z dzieckiem - upieral sie Przemek. -Zarzuca mi pan klamstwo?! - uniosl sie. -To nie byloby pierwsze w panskiej karierze. - Jacek serdecznie wspolczul Beacie. -Nie twierdze, ze pan klamie - ugodowo stwierdzil Przemek. - Tylko nie mowi pan wszystkiego. -Zona wziela dziecko do samochodu. To byl noworodek. Moze wracali ze szpitala, nie wiem. Ich samochod zepchnalem do jeziora... -Jakiego jeziora? - Przemek nie widzial w okolicy zadnego zbiornika wodnego. -Przy lesie byl staw, nawet nie jezioro. Prowadzila tam polna droga. Teraz jest tam zagajnik, ale wtedy byly puste pola. -Bylismy tam.-Z niedowierzaniem zareagowal Jacek. Przemek spojrzal pytajaco na kolege. - Bylismy z Beata na spacerze w lesie i pokazywala mi ten staw. Beata siedziala ogluszona. Kilkanascie lat temu odnalazla miejsce spoczynku rodzicow. Czy powinnam to czuc? - zastanawiala sie. Bzdura. Niby co? Obecnosc duchow? -Co zrobiliscie z cialami? - indagowal Przemek. Beata nie wydawala sie zdolna do kontynuowania rozmowy. Siedziala ogluszona. Wiedziala, co sie stalo z cialami. Spoczywaly na dnie wraz z samochodem. Jacek podszedl do niej i objal delikatnie, ale dziewczyna, pograzona w myslach, zdawala sie tego nie zauwazac. -Wrzucilem je do samochodu. Zamknalem okna. Wzialem ich samochod na hol i... - Nie musial konczyc wypowiedzi. -Oni tam nadal sa - raczej stwierdzila, niz spytala Beata. -Tak. Kiedy powstaly plany zalesienia, wystraszylem sie, ale potem pomyslalem, ze ten las najlepiej skryje tajemnice... -Kim byli? -Nie wiem. - Wzruszyl ramionami. -Nie mieli dokumentow? -Nie interesowalo mnie to. -No tak. Chcial pan jak najszybciej zatrzec slady zbrodni. Nie przyszlo wam do glowy, ze ktos moze ich szukac? Ze mieli matki, ktore do dzis czekaja na swoje dzieci? Ojcow szukajacych... -Wtedy o tym nie myslalem - przerwal Jackowi Henryk Rostowski. - Bylo mi zal tych ludzi, ale coz... - Rozlozyl rece. - Zycie toczy sie dalej. A ty nie masz prawa miec pretensji - zwrocil sie do Beaty. - Bylas tylko zwykla znajda, a my dalismy ci wszystko. -Wszystko - prychnela z pogarda. - Wszystko to, co mozna kupic i tylko dlatego, zebym nie przyniosla wam wstydu, chodzac w podartych spodniach i zniszczonych butach. Nigdy tego nie naduzywalam - rzucila z gniewem. - Co z tego, ze mialam dom, skoro to byl tylko budynek. Co z tego, ze mialam rodzicow, skoro byli rownie martwi jak ci w jeziorze! -Spokojnie, dziewczyno - probowal interweniowac Jacek. -A dlaczego mialabym byc spokojna?! - Beata cala drzala z emocji. - Mowia, ze dali mi wszystko, a nienawidzili mnie cale zycie, bo nie bylam kims, kogo chcieli we mnie widziec! -To prawda. - Zofia Rostowska po raz pierwszy spojrzala jej w oczy. - Znienawidzilam cie juz po trzech dniach. Nie bylas moim aniolkiem. Wciaz plakalas, nie chcialas jesc, i te okropne oczy... Patrzac na ciebie, widzialam wciaz tego trupa na drodze! -I to mnie za to winisz?! -Nie bylas moim aniolkiem - powtorzyla. - Ale bylo za pozno. Ludzie widzieli, ze mamy dziecko. Nie moglismy sie ciebie pozbyc. -Jezu! - sapnal Jacek. To bylo niewiarygodne. Ci ludzie byliby gotowi wrzucic niemowle do tego jeziora, gdyby nie wstyd przed skandalem! -Musialam na ciebie patrzec - syknela - wiedzac, ze nie jestes moja Beatka. Bylas potworem, ktory udawal moje dziecko! -To byla wasza decyzja. - Beata dygotala na calym ciele. Zacisnela dlonie w piesci, probujac powstrzymac ich drzenie. -Zrobilismy blad - przyznal Rostowski. - Nie powinnismy byli cie zabierac. -Chyba nie mowi pan tego powaznie? - Jacek myslal, ze juz nic nie jest w stanie nim wstrzasnac. Mylil sie. - Uwaza pan, ze lepiej bylo ja zostawic? Na smierc?! -Na pewno rano ktos by ja znalazl - rzucil obronnym tonem. -Wie pan doskonale, ze dziecko by nie przezylo. Zmarloby z wyziebienia. - Odezwal sie Przemek. -Wiec o co te pretensje? - Po raz pierwszy odezwala sie Ania. - Przeciez mama i papa uratowali ci zycie. Mozesz podpisac te dokumenty. W koncu sama powiedzialas, ze nic ci sie nie nalezy! -Jestescie pewni, ze jej tez nie znalezliscie? - przerwala pelna oslupienia cisze Beata. - Bo jesli to wasze dziecko, to geny glupoty musiala odziedziczyc lacznie po wszystkich waszych przodkach. Beata wraz z Jackiem siedzieli w kuchni. Daremnie jednak szukali tu chwili wytchnienia. W domu az wrzalo. Policja przesluchiwala Rostowskich. Pani Stasia chlipala przy zlewie. Ulka na wiesc o wydarzeniach chciala natychmiast przyjechac. Jacek z trudem odwiodl siostre od tego pomyslu. W tej sytuacji nie mogla pomoc, a zyczliwych ludzi Beata wokol siebie miala, wiec jego siostra robiaca ciagle zamieszanie nie byla tu potrzebna. Przemek pojechal z technikami oraz nurkami policyjnymi nad jezioro zbadac mozliwosc wydobycia wraku. Beata nie chciala tam jechac ani teraz, ani w przyszlosci. Bylo to ponad jej sily. Nie probowala nawet wyobrazic sobie, co moglo po tak dlugim czasie lezenia w wodzie zostac z ludzi, ktorzy prawdopodobnie byli jej rodzicami. Nie mogla uwierzyc, ze zostala wychowana przez tych, ktorzy przez wszystkie lata byli w stanie zyc ze swiadomoscia smierci, w poblizu pochowanych przez siebie zwlok, z cudzym dzieckiem, ktorego obecnosc byla zywym wyrzutem sumienia. Miala kompletny metlik w glowie. Wspolczula im z powodu straty dziecka, ale nie miala zamiaru wybaczac tego, co zrobili z jej zyciem. Dali jej dach nad glowa, ale odebrali rodzine. Przez cale zycie czula sie niechciana i nieakceptowana. Zyla w poczuciu odrzucenia i cierpiala z powodu niepopelnionych win. Teraz mogla rozpoczac nowe zycie, ale jako kto? Beata Rostowska? Dziewczyna, ktora nie istniala? Z drugiej strony to tylko imie i nazwisko. Jakies musi nosic, wiec rownie dobrze moze byc to. Nawet jesli pozna prawde, to zmiana nazwiska nie zmieni osoby, ktora sie stala. Oparla glowe na rekach. Jakie to wszystko poplatane. Nigdy jeszcze nie czulam sie tak samotna, pomyslala. Zawsze mialam swiadomosc przynaleznosci, mimo ze zostalam przez nich odepchnieta. Ale teraz? Czy w ogole mozliwe jest odnalezienie rodziny po tylu latach? I czy to cos zmieni w moim zyciu? Czy szukanie ich ma sens? Przeciez to obcy ludzie, a je bede dla nich obca osoba. Moze nawet ich nie polubie. Teraz mam czysta karte, moge zostawic przeszlosc za soba, przynajmniej na jakis czas, kiedy sprawa sie zakonczy. -Dziecko - pani Stasia przerwala milczenie panujace w kuchni - co teraz bedzie? -Z czym, pani Stasiu? - spytala dziewczyna. -No ze wszystkim. - Starsza pani w gruncie rzeczy nie wiedziala, o co spytac. Nie miescilo jej sie to wszystko w glowie. - Z panstwem Rostowskimi, z toba, z tymi tam... - Zajaknela sie, nie wiedzac, co powiedziec, zeby nie urazic dziewczyny. -A co ma byc? - wybuchnal Jacek. - Bedzie po prostu zyc! Jest twarda, da rade. I nie jest sama. -Dzieki. - Spojrzala cieplo na chlopaka. - Ale przed pania Stasia nie musisz mnie bronic. Nie miala nic zlego na mysli. -No przeciez wiem - mruknal zawstydzony swoim wybuchem. - Przepraszam, pani Stasiu. Jestem zdenerwowany i wsciekly. Nigdy bym nie uwierzyl w to, co tu sie dzialo i dzieje, gdybym sam tego nie widzial i nie slyszal. Nawet przepraszam nie powiedzieli. Za wszystko obwiniaja Beate! -To przerazajace, ale oni naprawde nie poczuwaja sie do winy - zgodzila sie z nim Beata. -Ale co teraz bedzie? - ponowila pytanie pani Stasia. -No coz. - Beata zmarszczyla czolo w zamysleniu. - Wroce do mojego zycia, do pracy i do przyjaciol. Pewnie bede musiala zalatwiac jakies formalnosci, bo w koncu nie jestem z nimi spokrewniona. Trzeba bedzie to jakos odkrecic. Ale to adwokat sie tym zajmie. Nawet nie wiem, co i gdzie trzeba zalatwiac. -Zmienisz nazwisko? - spytal Jacek. -Na jakie? Jakies propozycje? - spytala z ironia. - Nie wiadomo, czy uda sie ustalic, jak brzmi moje prawdziwe nazwisko. Nie, nie mam zamiaru dokonywac takich zmian, jesli nie bede musiala. Wyobrazasz sobie te formalnosci w urzedach? Dyplom na uczelni, praca, dokumenty? Wole nawet o tym nie myslec... -No racja. - Jacek wprawdzie mialby propozycje zmiany nazwiska, ale to nie byl czas ani miejsce na informowanie o tym dziewczyny. - Tak sobie mysle, ze na zdrowy rozum to tylko dane rodzicow sie zmienia, a reszta to chyba bez zmian zostanie, prawda? -Nie wiem i szczerze mowiac, nie mam sily o tym teraz myslec. -A co z panstwem? - dopytywala sie gospodyni. - Pojda do wiezienia? W koncu zabili czlowieka i dziecko porwali? Kto by pomyslal? Niby tacy porzadni, a tu prosze... -Chyba nie, pani Stasiu. Sadze, ze to byl wypadek, przynajmniej tutaj mowia prawde. To juz przedawnione bedzie. Ale to sad o tym chyba decyduje. Nie mam pojecia. Pani Stasiu, spyta sie pani o podatki, to sluze pomoca, ale w tej sprawie? Naprawde nie wiem. I szczerze mowiac, nic mnie to nie obchodzi. Nie jestem im nic winna. -Racja - odezwal sie Przemek, wchodzac do kuchni. Usiadl zmeczony przy stole. Pani Stasia postawila przed nim kubek goracej kawy. - Nie jestes nic nikomu winna. Wszystko, co osiagnelas, zawdzieczasz sobie. Pamietaj o tym i nie daj sobie wmowic nic innego. -Juz po wszystkim? - spytala pobladla dziewczyna. -Zalezy, o co pytasz - westchnal ciezko. - Nurkowie ustalili, ze ciala sa wciaz w samochodzie, ale nic z nich juz praktycznie nie zostalo. Ustalenie, kim byli, moze zajac sporo czasu, jesli w ogole sie uda. -A dokumenty? - drazyl Jacek. -Jakie dokumenty? - Spojrzal na niego z politowaniem. - To bylo prawie trzydziesci lat temu. Nie bylo wtedy plastikowych, tylko stare papierowe dowody osobiste, tak samo prawo jazdy i dowod rejestracyjny. Woda wszystko zniszczyla. Na dowod, ze to w ogole twoi rodzice, mamy tylko zeznania Rostowskich. Wybacz obcesowosc, ale w tej sytuacji lepiej nazywac rzeczy po imieniu. Nie chce, zebys myslala, ze juz po wszystkim. Nie kazda historia dobrze sie konczy. Przykro mi. -Niepotrzebnie - usmiechnela sie z wdziecznoscia. Nie znosila tego pocieszania, ze wszystko bedzie dobrze i wszystko sie ulozy, i takie tam nic nieznaczace w gruncie rzeczy banaly. - Zrobiliscie dla mnie wiecej, niz oczekiwalam. I odkrylam wiecej, nizbym chciala. Minie troche czasu, zanim jakos poukladam sobie to wszystko. Czy jest szansa na ustalenie, kim oni byli? -Bardzo mala. Zaznaczam, gdybys chciala skorzystac z uslug naszego biura, ze w tej sytuacji nie mozemy zrobic nic wiecej niz policja. Trzeba czekac. Skontaktowalem sie ze znajomym, ktory pomagal przy zaginieciu dzieci. Poprosilem, zeby sprawdzil kobiety w ciazy, albo zaginiecia par, ale nic takiego z tamtego okresu nie ma. Nie musieli byc malzenstwem. Mogli nawet byc obcymi ludzmi. Moze ja tylko podwozil? Jest tyle mozliwosci, ze musialabys poswiecic reszte zycia na sprawdzanie kazdej z nich. Na twoim miejscu zostawilbym to. Jesli policji uda sie ustalic, kim byli, to dobrze, a jesli nie... No coz, trzeba jakos zyc. - Przemek nie zamierzal dyktowac Beacie, co ma robic, ale uwazal, ze jasne i konkretne postawienie sprawy jest konieczne. Nie ma sensu, zeby sie ludzila, choc nie wydawalo sie, by nalezala do kobiet zyjacych wieczna nadzieja i zludzeniami. W zasadzie byl pewien, ze gdy emocje nieco opadna, dziewczyna dojdzie dokladnie do tego samego wniosku. -Ja ci powiem jedno, dziecko - oznajmila pani Stasia stanowczo. - Znajda sie, nie znajda, bez roznicy. Detektyw ma racje. Trzeba zyc. Ale jedno ci powiem! Ty sie ciesz, ze nie jestes Rostowska. W zyciu wazne byc porzadnym czlowiekiem, a ci tam i ta ich coreczka pozal sie Boze...! Ty sie, dziecko, ciesz! - dokonczyla zdecydowanie. Jechali w milczeniu. Przemek postanowil wracac dopiero nastepnego dnia. Beata jednak nie chciala zostac na noc w tym miejscu. Pragnela wyjechac jak najszybciej. Od wspomnien i wlasnych mysli nie mozna uciec, ale od ludzi i miejsc na szczescie tak. Jacek rowniez zatopiony byl w myslach. Zadne slowa pocieszenia nie pomoga, choc Beata nie wygladala na osobe, ktora by tego potrzebowala czy oczekiwala. Przyjela do wiadomosci sytuacje i teraz probowala sie w niej po prostu odnalezc. -Rozmawialem z Ula przed wyjazdem - przerwal milczenie. - Rodzice chca, zebysmy przyjechali najpierw do nich. -Nie wiem, czy to dobry pomysl - powiedziala z westchnieniem. - Nie mam ochoty na towarzystwo. Poza tym jest prawie polnoc. -I tak nikt nie spi. I nie musisz byc dusza towarzystwa. Nie przyszlo ci do glowy, ze my po prostu chcemy, zebys z nami byla? -Przepraszam, nie chcialam nikogo urazic. Po prostu... Co powiedzieli? -A coz mieli powiedziec? - odpowiedzial pytaniem na pytanie. - Mama placze, ale nie przejmuj sie. Ona tak czesto reaguje. Jak nie wie, co powiedziec, to placze. Ulka uznala, ze oni zawsze wydawali jej sie dziwni. Nie skomentuje tego nawet. Ojciec tylko zapytal, czy solidnie dalem po mordzie Adamowi, a Romek twierdzi, ze po co ci oni, skoro masz nas. Wiec mozesz spokojnie do nas wpasc i wcale nie musisz byc towarzyska. -Ach, tak. - Odwrocila glowe, zeby nie widzial naplywajacych jej do oczu lez. Obiecala sobie, ze nie bedzie sie mazac, zwlaszcza ze musi do jutra sie pozbierac i isc do pracy. Na szczescie z powodu napasci dostala wolny poniedzialek, ale nie chciala naduzywac zrozumienia szefa, a w swoja sytuacje nie zamierzala nikogo szczegolowo wtajemniczac. -Wiesz - udal, ze nie widzi zmieszania dziewczyny- tak sie zastanawiam nad ta historia... No wiesz, ta, ktora mi opowiedzialas nad jeziorem... To niesamowite. Tak jakbys... -Jakbym co? Miala przeczucie? To zwykly zbieg okolicznosci. -Nie mowie przeciez, ze nie, ale to i tak niesamowite. Sama musisz przyznac. -Niby co? Ze jestem obciazona klatwa? - spytala sarkastycznie. -Jaka klatwa? - skrzywil sie. -Nie rozumiem, co ty w ogole mowisz - westchnela. -To zwykle opowiadanie. Nie ma sensu zaprzatac sobie nim glowy. Poza tym to ty doszukujesz sie tutaj jakiegos paranormalnego wyjasnienia. -Wcale tego nie powiedzialem - bronil sie. - Ale ta atmosfera? Sama mowilas, ze tam jest jak na cmentarzu. -Jacek! Taka sama atmosfera bylaby nad kazdym gesto zalesionym stawem, otoczonym zagajnikiem! Ta sama cisza i spokoj, i ten sam polmrok. Prosze cie, nie doszukuj sie czegos wiecej, bo zaczne myslec, ze Ulka ma racje, mierzac twoj iloraz inteligencji w ulamkach! -Prosze, prosze, ile jadu! - zauwazyl z usmiechem. - Wole, jak jestes soba. -To znaczy kim? - Z trudem powstrzymala usmiech, gdy zorientowala sie, ze Jacek drazni sie z nia specjalnie, zeby odwrocic uwage od zlych mysli. Nawet nie zauwazyla, kiedy zajechali pod blok, w ktorym mieszkali Nowaccy. - Wstretna wiedzma, ktorej powinni obciac jezyk, zanim otworzy usta? -Tego tez nie powiedzialem. - Smial sie serdecznie, parkujac samochod. Zgasil silnik i odwrocil sie do Beaty. - Zanim wejdziemy, chce cos wiedziec - powiedzial z nagla powaga. - Nie chce byc twoim przyjacielem, a przynajmniej nie tylko. Chce, zeby laczylo nas cos wiecej, i zrobie wszystko, zeby tak sie stalo. -Nie wydaje ci sie, ze to nie jest odpowiednia pora na takie rozmowy? - Beata byla zaskoczona takim konkretnym postawieniem sprawy. -Jest rownie dobra jak kazda inna - odpowiedzial, patrzac jej w oczy. - A ja nie zamierzam dluzej czekac i bawic sie w podchody. Chce wiedziec, na czym stoje. -Czego ty oczekujesz, Jacek? Najpierw musze jakos poskladac moje zycie... -Mozesz je skladac ze mna. To nie jest argument. Na poczatek moglabys sie ze mna umowic. Na randke. Prawdziwa. - Patrzyl z oczekiwaniem. -Jestem zbyt zmeczona, zeby myslec... - Nie zeby o tym nie myslala, ale Jacek kompletnie ja zaskoczyl. -To znaczy, ze sie zgadzasz? -Tego nie powiedzialam. - Usmiechnela sie lekko. Wlasnie zaczela zdawac sobie sprawe, ze zaczyna sie nowy rozdzial w jej zyciu. -To znaczy, ze sie ze mna nie umowisz? Ostrzegam, ze nie poddaje sie latwo. -Tego tez nie powiedzialam. - Beata spojrzala mu cieplo w oczy. Ten nowy rozdzial zaczynal sie jej podobac. -To co powiedzialas? - Jacek poczul sie z lekka zdezorientowany. -Ze na poczatek moglbys mnie po prostu pocalowac. This file was created with BookDesigner program bookdesigner@the-ebook.org 2011-02-17 LRS to LRF parser v.0.9; Mikhail Sharonov, 2006; msh-tools.com/ebook/