Mann Klaus - Mefisto

Szczegóły
Tytuł Mann Klaus - Mefisto
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Mann Klaus - Mefisto PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Mann Klaus - Mefisto PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Mann Klaus - Mefisto - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 KLAUS MANN Strona 2 KLAUS MANN Przełożyła z niemieckiego Jadwiga Dmochowska Posłowiem opatrzył Marek Wydmuch Wydawnictwo „Książnica" Strona 3 Artystce dramatycznej Teresie Giehse poświęcam Przebaczam aktorowi wszystkie błędy człowieka. N i e przebaczam człowiekowi żadnego błędu aktora. Goethe, Wilhelm Meister Strona 4 PRELUDIUM ¡936 — W jednym z ośrodków przemysłowych Niemiec za chodnich skazano podobno ponad ośmiuset robotników, wszystkich na długoletnie więzienie — i to w wyniku jednego tylko procesu. — Zgodnie z moimi informacjami robotników tych było nie więcej niż pięciuset; natomiast stu innych wcale nawet nie sądzono, tylko zgładzono potajemnie ze względu na ich przekonania. — Czy płace są naprawdę tak strasznie niskie? — Nędzne. W dodatku stale je obniżają, a ceny rosną. — Dekoracja gmachu Opery na dzisiejszy wieczór kosz­ towała jakoby sześćdziesiąt tysięcy marek. Do tego dochodzi jeszcze co najmniej czterdzieści tysięcy marek innych kosztów, nie licząc strat pośrednich, jakie poniósł skarb państwa, w związku bowiem z przygotowaniami do balu gmach Opery był przez pięć dni zamknięty. — Mała uroczystość urodzinowa. — Aż wstręt bierze, że trzeba brać udział w tej komedii. Dwaj młodzi dyplomaci cudzoziemscy skłonili się z najuprzejmiejszym uśmiechem przed oficerem w galo­ wym mundurze, który rzucił im nieufne spojrzenie zza monokla. — Cała generalicja się tu zebrała — podjęli rozmowę po chwili, kiedy już byli pewni, że galowy mundur oddalił się dostatecznie. — Ale wszyscy są entuzjastami sprawy pokoju — dodał złośliwie drugi. 7 Strona 5 KLAUS MANN MEFISTO — J a k długo to jeszcze potrwa? — zapytał pierwszy źliwy smutek. T a k nie śmieje się nikt, kto się dobrze czuje we z wesołym uśmiechem kłaniając się maleńkiej i uroczej damie własnej skórze. T a k się nie śmieją mężczyźni i kobiety, którzy z poselstwa japońskiego, która wkraczała na salę wsparta wiodą uczciwe, stateczne życie..." ramieniem olbrzymiego oficera marynarki. Wielki bal z okazji czterdziestych trzecich urodzin prezesa — Musimy b y ć na wszystko przygotowani. R a d y Ministrów odbywał się we wszystkich salach i pomiesz­ Urzędnik Ministerstwa Spraw Zagranicznych przyłączył czeniach gmachu Opery. Strojny tłum poruszał się po obszer­ się do dwóch młodych attaches poselstw cudzoziemskich. nych foyers, korytarzach i przedsionkach. K o r k i szampana Obaj zaczęli od razu chwalić wystawną i piękną dekorację sal. strzelały w lożach, których wyściełane poręcze ozdobione były — T a k , pan prezes ministrów lubuje się w tych rzeczach kosztownymi draperiami; tańczono na widowni, skąd usunięto ~ odrzekł z pewnym zakłopotaniem urzędnik Ministerstwa rzędy krzeseł. Orkiestra umieszczona na uprzątniętej scenie Spraw Zagranicznych. była tak liczna, jak gdyby miała wykonać co najmniej symfonię — Ale wszystko jest w najlepszym guście — zapewnili go Ryszarda Straussa. Grała jednakże w zuchwałym bezładzie na obaj młodzi dyplomaci niemal równocześnie. przemian marsze wojskowe i utwory jazzowe. Wprawdzie jazz — Oczywiście — potwierdził z przymusem przedstawiciel ze względu na swoją murzyńską nieprzystojność był na terenie Wilhelmstrasse. Rzeszy zakazany, jednak wysoki dygnitarz nie mógł się bez — T a k wspaniałej imprezy towarzyskiej nie można sobie niego obejść w dniu swego święta. wyobrazić nigdzie poza Berlinem — dodał jeden z cudzoziem­ Zgromadzili się tu wszyscy, kto tylko odgrywał jakąś rolę ców. w kraju, nie brakowało nikogo, z wyjątkiem samego dyktatora Urzędnik Ministerstwa Spraw Zagranicznych zawahał się (kazał się usprawiedliwić silnym bólem gardła i wyczerpaniem sekundę, zanim zdecydował się na uprzejmy uśmiech. nerwowym), a także kilku wybitnych członków partii gmin­ Nastąpiła krótka przerwa w rozmowie. Trzej panowie nego pochodzenia — tych nie zaproszono. rozglądali się dokoła i przysłuchiwali balowej wrzawie. Natomiast zauważono wśród obecnych kilku członków — Imponujące—szepnął w końcu jeden z cudzoziemców, rodziny cesarskiej, wielu książąt panujących i prawie całą tym razem bez przymieszki sarkazmu, niemal zalękniony, pod arystokrację, generalicję Wehrmachtu w komplecie, wielu wrażeniem przytłaczającego przepychu, jaki go otaczał. P o ­ wpływowych przedstawicieli finansjery i ciężkiego przemysłu, wietrze przesycone światłem i zapachem perfum mieniło się różnych członków korpusu dyplomatycznego, przeważnie tak silnie, że raziło w oczy. Mrużył je przed tym migotliwym reprezentujących mniejsze lub też bardzo odległe kraje, kilku blaskiem z szacunkiem, ale zarazem nieufnie. ministrów, kilku wybitnych aktorów — wyraźna słabość „ G d z i e ja się właściwie znalazłem? — myślał ów młodzian jubilata do teatru była powszechnie znana — a nawet jednego rodem z jednego z państw skandynawskich. — Miejsce to jest literata o wyglądzie wielce dekoracyjnym, cieszącego się niewątpliwie bardzo piękne i efektownie urządzone, ale rów­ ponadto osobistą przyjaźnią dyktatora. Rozesłano ponad dwa nocześnie przejmuje grozą. Ci wystrojeni ludzie okazują tysiące zaproszeń, w tym około tysiąca honorowych kart wesołość, która nie wzbudza zbyt wielkiego zaufania. Porusza­ wstępu, upoważniających do bezpłatnego uczestnictwa w za­ ją się jak marionetki, tak dziwnie podrygują, tacy są sztywni. bawie. Odbiorcy pozostałego tysiąca zaproszeń musieli za­ W źrenicach ich coś się czai, nie patrzy im dobrze z oczu, jest płacić po pięćdziesiąt marek od osoby: w ten sposób zwróci się w nich równie dużo okrucieństwa jak lęku. U nas w kraju część olbrzymich wydatków. Reszta spadnie na tych podat­ ludzie spoglądają inaczej, z większą życzliwością i swobodą. ników, którzy nie należą do najbliższego otoczenia premiera, Śmieją się też inaczej tam u nas, na Północy. Tutaj w śmiechu a więc do elity nowego towarzystwa niemieckiego. brzmi zarazem szyderstwo i rozpacz; jest w nim coś bezczel­ — Czy to nie piękna uroczystość? — mówiła korpulentna nego, wyzywającego, a przy tym jakaś beznadziejność, przera- małżonka jednego z fabrykantów broni z Nadrenii do żony S 9 Strona 6 KLAUS MANN MEFISTO południowoamerykańskiego dyplomaty. — Bawię się po pros­ w miękkich fałdach spływającej jedwabnej toalecie jaśniała tu znakomicie! Jestem w świetnym humorze i pragnęłabym, biała orchidea. Siwe, gładko zaczesane włosy tworzyły cieka­ żeby wszyscy ludzie w Niemczech i na całym świecie cieszyli wy kontrast z dość jeszcze młodą, starannie, lecz dyskretnie się równie świetnym humorem! uszminkowaną twarzą. Duże, zielonkawobłękime oczy pat­ Żona południowoamerykańskiego dyplomaty, która mało rzyły z powściągliwą, uważną życzliwością na rozszczebiotaną rozumiała po niemiecku i którą ta zabawa nudziła, uśmiech­ panią, która cudowną kolię, długie kolczyki, paryską toaletę nęła się dość kwaśno. i cały olśniewający blask swej postaci zawdzięczała gorącz­ Wesoła małżonka fabrykanta, zawiedziona takim brakiem kowym przygotowaniom Niemiec do wojny. entuzjazmu, postanowiła ruszyć w dalszą drogę. — Dziękuję, miewamy się wszyscy doskonale — odrzekła — Przepraszam drogą panią — powiedziała z dystynkcją, pani Hófgen z nie pozbawioną dumy skromnością. — Josy zgarniając połyskujący tren. — Muszę przywitać moją starą zaręczyła się z młodym hrabią Donnersbergiem. Hendrik jest przyjaciółkę z Kolonii, matkę naszego intendenta Teatru trochę przepracowany, ma szalenie dużo roboty... Państwowego, wie pani, wielkiego Hendrika Hófgena. — Ł a t w o to sobie wyobrazić — odrzekła żona przemys­ Tu Amerykanka otworzyła po raz pierwszy usta i zapytała; łowca z szacunkiem. — Who is Henrik Hopfgen? — Pozwoli pani, że jej przedstawię naszego przyjaciela Na co żona fabrykanta wykrzyknęła półgłosem: Cezara von Mucka? — rzekła pani Bella. — Jak to?! Pani nie zna Hofgena? Hófgen, droga pani, nie Literat skłonił się nisko nad strojną w pierścienie ręką Hopfgen! I H e n d r i k , nie Henrik — on przy wiązuje wielką bogatej pani, która od razu zaczęła dalej paplać; wagę do tej literki. — Jakież to interesujące spotkanie! Doprawdy, cieszę się, To mówiąc pośpieszyła powitać dostojną matronę, która zaraz pana poznałam z fotografii. Podziwiałam w Kolonii wsparta na ramieniu znanego literata i przyjaciela fuhrera pański dramat Tannenberg, bardzo dobrze wystawiony. N i e są z godnością kroczyła przez salę. to, oczywiście, te niedościgłe kreacje jak u was w Berlinie, ale — Kochana pani Bello! N i e widziałyśmy się od wieków! naprawdę całkiem przyzwoity spektakl, niewątpliwie zasługu­ Jakże się pani miewa, najmilsza? Czy tęskni pani czasem za je na uznanie. A pan odbył tymczasem tak wspaniały wojaż, naszą Kolonią? Chociaż zajmuje pani tutaj tak świetną pozy­ cały świat mówi o pańskich dziennikach z podróży, muszę się cję! A jak się miewa panna J o s y , to kochane dziecko? Ale o nie jak najprędzej postarać. przede wszystkim: co porabia Hendrik — pani sławny syn! — Widziałem na obczyźnie dużo rzeczy pięknych i dużo Mój Boże, jakże on wysoko zaszedł! Przecież on prawie tyle rzeczy brzydkich — odrzekł literat z prostotą. — Zjeździłem znaczy co minister! T a k , tak, najdroższa pani Bello, wszyscy jednakże wszystkie te kraje nie tylko jako obserwator, nie tylko w Kolonii tęsknimy za panią i jej czarującymi dziećmi! jako konsument, ale jako działacz, jako propagator i mam Prawdę powiedziawszy, żona milionera nie troszczyła się wrażenie, że udało mi się zdobyć tam, za granicą, nowych ani trochę o panią Betlę Hófgen wówczas, kiedy ta mieszkała przyjaciół dla naszych nowych Niemiec. jeszcze w Kolonii i zanim syn jej zrobił wielką karierę. D a m y Stalowo błękitnymi oczyma, których przenikliwą i pło­ znały się tylko przelotnie i pani Bella nigdy nie bywała mienną czystość sławiono w licznych felietonach, taksował zapraszana do willi fabrykanta. T e r a z wszakże wesoła i pełna fenomenalną biżuterię córy Nadrenii. „ M ó g ł b y m zamieszkać humoru milionerka po prostu nie chciała wypuścić ze swej u niej podczas następnej bytności w Kolonii, kiedy będę tam dłoni ręki tej kobiety, której syna zaliczono do najbliższych miał odczyt albo premierę" — myślał, głośno zaś powiedział: przyjaciół prezesa Rady Ministrów. — Nasza prostolinijna mentalność nie jest w stanie pojąć, Pani Bella uśmiechnęła się łaskawie. Ubrana była skrom­ ile kłamstw krąży o naszym państwie tam, po świecie, jak nas nie, ale nie bez pewnej subtelnej kokieterii: na jej czarnej, źle rozumieją, jak złośliwie fałszują prawdę. 10 Strona 7 KLAUS MANN MEFISTO Natura tak ukształtowała jego twarz, że każdy reporter postawa słynnego dramatopisarza, że była bliska płaczu. porównywał ją do „rzeźby w drzewie": czoło poorane bruz­ Opanowała się jednak dzielnie, połknęła łzy, otarła ukradkiem dami, stalowe oczy pod płowymi brwiami, zacięte usta. Mówił oczy jedwabną chusteczką i z widocznym wysiłkiem przemog­ z lekka saksońskim akcentem. Żona fabrykanta broni była pod ła uroczysty nastrój. Zwyciężyła w niej właściwa mieszkańcom silnym wrażeniem zarówno jego powierzchowności, jak szla­ Nadrenii pogoda; rozpromieniła się znów i zapytała radośnie: chetnej mowy. Spojrzała na niego z uwielbieniem: — Jakie wspaniałe przyjęcie, prawda? — Ach, jeżeli pan kiedy przyjedzie do Kolonii, musi nas Przyjęcie było istotnie wspaniałe, nie mogło być co do tego pan koniecznie odwiedzić! żadnych wątpliwości. J a k wszystko lśniło, pachniało, szumia­ Radca stanu Cezar von Muck, prezes Akademii Literatury ł o ! T r u d n o było stwierdzić, co rozsiewa silniejszy blask: i autor granego na wszystkich scenach dramatu Tamienberg, klejnoty czy gwiazdy orderów. Rozrzutne światło żyrandoli skłonił się z rycerską godnością. igrało i tańczyło na obnażonych białych plecach i pięknym — Będzie to dla mnie prawdziwym szczęściem, łaskawa makijażu pań, na tłustych karkach, wykrochmalonych gorsach pani. — To mówiąc przyłożył nawet rękę do serca. > albo wygalowanych mundurach otyłych panów; na spoconych Żona przemysłowca była nim zachwycona. twarzach łokai kręcących się dokoła z chłodzącymi napojami. — Jakaż to będzie uczta duchowa móc słuchać pana przez Pachniały kwiaty pięknie dekorujące cały gmach; pachniały cały wieczór, panie radco! — powiedziała głośno. — Ileż pan paryskie perfumy używane przez niemieckie kobiety; pach­ musiał przeżyć! Czy się nie mylę, że był pan kiedyś intenden­ niały cygara przemysłowców i wypomadowane włosy smuk­ tem Teatru Państwowego? łych młodzieńców w obcisłych, podkreślających urodę mun­ Pytanie to wydało się nietaktowne zarówno dystyngowanej durach esesmanów; pachnieli książęta i księżniczki, szefowie pani Belli, jak autorowi tragedii Tannenberg. Von Muck gestapo, mistrzowie fełietonu, gwiazdy filmowe, profesorowie odpowiedział dość szorstko: uniwersytetu wykładający naukę o rasach albo wiedzę wojs­ — T a k jest. kową, a także nieliczni bankierzy żydowscy, których fortuna Milionerka z Kolonii nie wyczuła tego. Co gorsza, peroro­ i stosunki międzynarodowe były tak potężne, że dopuszczono wała z całkowicie niewłaściwym szelmowskim uśmiechem. ich nawet na tę elitarną zabawę. Rozsiewano opary sztucznych — A czy nie jest pan odrobinę zazdrosny o naszego pachnideł, jakby chcąc zatuszować inną woń — mdło i słod- Hendrika, swego następcę, panie radco? kawo cuchnącej krwi; była to wprawdzie miła woń, cały kraj Do tego jeszcze pogroziła mu palcem. Pani Bella nie był nią przepojony, ale w tak wytwornym otoczeniu i w obec­ wiedziała, gdzie oczy podziać. ności dyplomatów cudzoziemskich wstydzono się jej trochę. Cezar von Muck wszakże dowiódł, że jest człowiekiem — Niesłychane! — powiedział pewien wyższy oficer światowym, o umyśle wyższym, zdolnym do wspaniałomyśl­ Reichswehry do drugiego. — Na co sobie ten grubas pozwała! ności. Przez jego rzeźbione rysy przemknął uśmiech, który — Póki to wszystko tolerujemy — odrzekł ów drugi. zrazu wydawał się nieco gorzki, stopniowo jednak łagodniał, Obaj zrobili przyjemny wyraz twarzy, gdyż właśnie ich nabierał dobroci i wyrażał głęboką mądrość. fotografowano. — Z chęcią, ze szczerą chęcią odstąpiłem to ciężkie — Suknia Lotty kosztowała podobno trzy tysiące ma­ br2emię memu przyjacielowi; nikt nie jest bardziej powołany rek — opowiadała artystka filmowa księciu Hohenzollern, do dźwigania go niż Höfgen. — M ó w i ł drżącym głosem, do z którym tańczyła. Lotta była to ślubna małżonka wszech­ głębi wzruszony własną wielkodusznością i wzniosłością potężnego, wielokrotnie utytułowanego, który kazał obcho­ uczuć. dzić swoje czterdzieste trzecie urodziny niczym królewicz Pani Bella, matka intendenta, słuchała z przejęciem, a to­ z bajki. Lotta była prowincjonalną aktorką i uchodziła za warzyszkę życia króla armat tak poruszyła szlachetna i godna prawdziwie niemiecką kobietę, skromną, o złotym sercu. 12 '3 Strona 8 KLAUS MANN MEFISTO W dniu swego ślubu królewicz z bajki kazał stracić dwóch — Zdaje się, że to jednak rak — poinformował paryskiego proletariuszy. kolegę pewien angielski dziennikarz zza osłaniającej usta Potomek Hohenzollernów odrzekł: chusteczki. Źle trafił. Francuz, do którego się zwrócił, nazwis­ — Moja rodzina nigdy nie pochwalała takich zbytków. kiem Pierre Larue, o wyglądzie ułomnego, złośliwego karła, Mówiąc nawiasem, kiedy dostojna para wreszcie się pojawi? wielbił bohaterstwo i pięknie umundurowanych chłopców Widocznie chodzi o to, żeby niecierpliwość, z jaką ich nowych Niemiec. Zresztą nie był to dziennikarz, tylko czło­ oczekujemy, doprowadzić do zenitu! wiek bogaty, autor plotkarskich książek o życiu towarzyskim, — Lotta to potrafi — zauważyła rzeczowo dawna koleżan­ literackim i politycznym stolic europejskich; treścią jego życia ka nowego wzoru dla niemieckich kobiet. było kolekcjonowanie znajomości z wybitnymi i sławnymi Niewątpliwie, wspaniała uroczystość: wszyscy obecni zda­ osobistościami. T e n zarówno groteskowy, jak podejrzany wali się nią w najwyższym stopniu rozkoszować, zarówno ci, koboldzik o spiczastej twarzyczce i jękliwym falsecie, przypo­ którzy otrzymali honorowe karty wstępu, jak i ci, którzy minającym głos chorowitej starszej pani, pogardzał demokra­ musieli zapłacić pięćdziesiąt marek za prawo uczestnictwa. cją swojej ojczyzny i oświadczał każdemu, kto go chciał Ludzie tańczyli, paplali, flirtowali; podziwiali samych siebie, słuchać, że uważa Clemenceau za łajdaka, a Brianda za idiotę, pozostałych gości, ale najbardziej potęgę mogącą sobie po­ natomiast każdy wyższy urzędnik gestapo był dla niego zwolić na tak wspaniałe imprezy. W lożach i korytarzach półbogiem, „ g ó r a " zaś rządu nowych Niemiec kompletem Opery, przy kuszących bufetach toczyły się ożywione roz­ nieskazitelnych bóstw. mowy. Wymieniano uwagi o toaletach pań, dyskutowano — Cóż to za niegodziwe plotki pan szerzy! — Pierre L a r u e nad sumą majątku panów, nad fantami, którymi mogła spojrzał na Anglika z groźbą w oku; głos jego szeleścił jak obdarzyć przeznaczona na dobroczynny cel tombola: jako opadłe, zeschłe liście. — Führer cieszy się najlepszym zdro­ najbardziej wartościowy obiekt wymieniano brylantową wiem. Jest tylko trochę zaziębiony. swastykę. Klejnot bardzo ładny i kosztowny, można go T e n mały potworek zdolny był pójść i zadenuncjować. nosić jako broszkę albo jako wisiorek przy naszyjniku. Korespondent angielski, zaniepokojony, nerwowo usiłował się Wtajemniczeni twierdzili, że będą także bardzo zabawne usprawiedliwić: nagrody pocieszenia, na przykład: wierne naśladownictwo — Napomknął mi coś o tym w zaufaniu jeden z kolegów, czołgów i karabinów maszynowych z marcepanu, owej Włoch... specjalności L u b e k i . Niektóre rozbawione panie twierdziły, L e c z wątły wielbiciel pełnych tężyzny mundurów prze­ że wolałyby wygrać narzędzie śmiercionośne sporządzone rwał mu surowo w pól słowa: z tak słodkiego surowca niż ową kosztowną swastykę. Ś m i a ­ — D o ś ć tego, mój panie! N i e chcę więcej o tym słyszeć! To no się głośno i serdecznie. Przytłumionym głosem wymienia­ nieodpowiedzialna gadanina! Przepraszam — dodał już trochę no komentarze o politycznych kulisach dzisiejszej uroczysto­ łagodniej. — Muszę złożyć uszanowanie eks-królowi Bułgarii. ści. Zwracało uwagę, że dyktator odmówił udziału, a wiele Rozmawia z nim księżna heska. Miałem zaszczyt poznać jej ważnych osobistości N S D A P nie zostało zaproszonych, nato­ wysokość na dworze jej ojca w Rzymie. miast nader licznie stawili się przedstawiciele arystokracji. I oddali! się z pośpiechem, złożywszy na piersiach blade W związku z tym chodziły pełne niedomówień słuchy, które spiczaste rączki, w postawie i z wyrazem twarzy labu- podawano dalej szeptem. Powtarzano sobie także pogłoski sia-intryganta. Anglik mruknął za nim: 0 złym stanie zdrowia dyktatora; komentowano je cicho —- Przeklęty snob! 1 namiętnie zarówno w kolach przedstawicieli prasy zagranicz­ Na sali nastąpiło poruszenie, rozległ się wyraźny szmer: nej i dyplomatów, jak wśród panów z Reichswehry i ciężkiego wszedł minister propagandy. Nie spodziewano się go dziś przemysłu. wieczór, powszechnie były znane napięte stosunki panujące 14 15 Strona 9 MEFISTO KLAUS MANN międ2y nim a tłustym solenizantem, który wciąż jeszcze kazał nistrem propagandy jak z szefem lotnictw na siebie czekać; jego przybycie miało być cłou wieczoru. Czyżby wygrywając jednego potentata prz osiągnął to, że go obaj wielcy rywale pr Minister propagandy, władający myciem intelektualnym legendarna zręczność pozwalała na wysnuw wielomilionowego narodu, kuśtykał wśród świetnego tłumu, wniosków... który chylił przed nim głowy. Lodowaty powiew zdawał się ciągnąć za nim. Rzekłbyś, że jakieś złośliwe, niebezpieczne, Wszystko to było niesłychanie ciekaw samotne i okrutne bóstwo zstąpiło w ten pospolity tłum pozostawił eks-króla Bułgarii swojemu lo żądnych uciech, tchórzliwych i nędznych śmiertelników. przez salę — ciekawość gnała go jak piórko u Przez parę sekund cale towarzystwo było jakby sparaliżowane — by się temu sensacyjnemu spotkaniu p strachem. Tańczące pary zastygły we wdzięcznych pozach, z bliska. Stalowe oczy Cezara von Muc utkwiwszy nieśmiały wzrok zarazem z pokorą i nienawiścią podejrzliwie, milionerka z Kolonii aż jęknę w budzącym lęk karle. On zaś usiłował szarmanckim uśmie­ jest świadkiem tak wyśmienitej sceny; zaś pa chem, rozszerzającym od ucha do ucha wąskie, zaciśnięte usta, matka wielkiego człowieka, uśmiechała si złagodzić wrażenie grozy, które od niego promieniowało; chęcająco do wszystkich, którzy stali blisk starał się oczarować ludzi, zjednać ich sobie, a głęboko chciała im powiedzieć: Mój Hendrik jest w osadzonym, przebiegłym oczom nadać przyjazny wyraz. Ru­ jego dystyngowaną matką. Mimo to nie na chem pełnym gracji ciągnąc za sobą wykrzywioną nogę. nami na kolana. Zarówno on, jak ja jeste spieszyj zwinnie przez salę i pokazywał temu Towarzystwu z krwi i kości, chociaż zostaliśmy tak wyró złożonemu z dwóch tysięcy niewolników, popleczników, oszu­ — Jak się pan miewa, mój drogi Ho stów, oszukanych i głupich swój profil drapieżnika. Z obłud­ minister propagandy uśmiechając się mile nym uśmiechem mijał grupy milionerów, posłów, dowódców Intendent uśmiechnął się także, ale pow dywizji i gwiazd filmowych. Zatrzymał się dopiero przed nością niemal bolesną: intendentem teatru HendrikLem Hofgenem, radcą stanu i se­ — Dziękuję, panie ministrze! natorem. Mówił cicho, nieco śpiewnie, silnie prz Jeszcze jedna sensacja! Intendent Höfgen należał do zde­ słowa. Minister wciąż jeszcze nie wypuszcz cydowanych faworytów premiera i szefa lotnictwa, który — Czy wolno zapytać, jak zdrowie ma przeforsował jego nominację na naczelnego kierownika Teatru stra? — powiedział intendent. Państwowego wbrew woli ministra propagandy. Po długiej Jego dostojny rozmówca zrobił wreszci i gwałtownej walce minister był zmuszony poświęcić swego — Jest dziś trochę niedysponowana. protegowanego, dramatopisarza Cezara von Mucka, i wy­ To mówiąc uwolni! dłoń senatora i radc prawić go w daleką podróż. Teraz wszakże demonstracyjnie Hendrik wyraził ubolewanie: zaszczycił ulubieńca swego wroga uprzejmym powitaniem — Jakże mi przykro. Strona 10 KLAUS MANN MEFISTO w przepychu grubasa, by ją poślubił. Żona ministra propagan­ prawy, prosty i uczciwy! Znałam go przecież, kiedy był jeszcze dy cierpiała nie do opisania męki. Zaprzeczano jej praw do tyci! rangi pierwszej damy! Inna przepychała się naprzód! Ta I wyciągniętą ręką wskazywała, jaki był Hendrik, kiedy to komediantka stała się przedmiotem takich hołdów, jak gdyby ona, milionerka, konsekwentnie ignorowała jego matkę na zmartwychwstała królowa L u i z a ! Ilekroć urządzano jakąś imprezach dobroczynnych w Kolonii. imprezę ku czci L o t t y , pani ministrowa irytowała się tak — Prześliczny chłopiec! — dodała jeszcze i oczy jej strasznie, że dostawała migreny. T e g o wieczora również nie przybrały wyraz tak zmysłowy, że Larue uciekł zdjęty panicz­ wstała z łóżka. nym strachem. — N i e wątpię, że małżonka pana ministra zabawiłaby się Hendrik Hofgen mógł uchodzić za mężczyznę około tu znakomicie. — Hofgen zachowywał wciąż minę uroczystą. pięćdziesiątki, skończył jednak zaledwie trzydzieści dziewięć W słowach jego nie można było się dopatrzyć ani cienia ironii. lat — był niebywale młody na tak wysokie stanowisko. Na jego — Jestem niepocieszony, że fuhrer nie mógł przyjąć zaprosze­ wyblakłej twarzy malował się ów kamienny spokój, do jakiego nia. Ambasadorom angielskiemu i francuskiemu także coś potrafią się zmusić bardzo nerwowi i bardzo próżni ludzie, stanęło na przeszkodzie. kiedy wiedzą, że obserwuje ich wiele oczu. Wygolona czaszka Przez samo stwierdzenie tych faktów, choć to uczynił w jak miała kształt szlachetny. W nalanej szarobiałej twarzy zwracał najłagodniejszym tonie, dopuścił się zdrady wobec swego uwagę bolesny grymas przebiegający od wysoko podniesio­ prawdziwego przyjaciela i dobroczyńcy, premiera, ku uciesze nych płowych brwi aż do zapadniętych skroni. Uderzała poza zazdrosnego ministra propagandy. Chciał sobie jednak na tym charakterystyczna budowa mocno zarysowanej dolnej wszelki wypadek zachować w rezerwie tego potworka. szczęki; że zaś głowę nosił dumnie wzniesioną, więc wytworna Przebiegły kuternoga zapytał tonem poufnym, z pewną i piękna linia łącząca ucho z podbródkiem zaznaczała się ironią: śmiało i władczo. Do szerokich, bladych warg przylgnął — A jaki dziś nastrój? zastygły, enigmatyczny uśmiech, zarazem szyderczy i jakby Intendent Teatru Państwowego odrzekł powściągliwie: proszący o litość. Za dużymi, lśniącymi jak lustra szklarni — Sądzę, że się dobrze bawią. okularów oczy były tylko chwilami widoczne i tylko chwilami Obaj dostojnicy prowadzili rozmowę półgłosem; dokoła działały na patrzącego: wówczas dostrzegało się z pewnym nieb bowiem tłoczyli się ciekawi, zbliżyło się kilku fotografów. lękiem, że pomimo całej pozornej miękkości są zimne jak Żona fabrykanta armat szepnęła właśnie do monsieur L a r u e , lód, a pomimo spojrzenia pełnego melancholii — bardzo który w zachwycie zacierał na piersiach kościste rączki: okrutne. Te szarozielone, mieniące się oczy przypominały — Nasz intendent i nasz minister, czy to nie zachwycająca drogie kamienie, kosztowne, ale przynoszące nieszczęście para? Obaj tacy wspaniali! Obaj tacy piękni! — a równocześnie chciwe oczy złej i niebezpiecznej ryby. Przycisnęła swą strojną postać o bujnych kształtach do Wszystkie panie i większość panów byli zdania, że Hendrik ułomnej cielesnej powłoki złośliwego karła. Subtelny galijski Hofgen jest nie tylko wybitnym i niezmiernie zręcznym, ale wielbiciel germańskiego heroizmu, dziarskich chłopców również wyjątkowo pięknym mężczyzną. B y ł świadom swego i świetnych arystokratycznych nazwisk czul obawę przed czaru, a obliczona na efekt, z chęci wywarcia jak najlepszego dyszącą bliskością takie; masy kobiecego ciała. Usiłował się wrażenia aż sztywna postawa oraz kosztowny frak tuszowały nieco odsunąć, ćwierkając przy tym: zbytnią otyłość, widoczną zwłaszcza w okolicach bioder i po­ — Cudowne! Czarujące! Nieporównane! śladka. — N a s z Hofgen to mężczyzna w całym znaczeniu tego — Muszę panu pogratulować pańskiego Hamleta, mój słowa, powiadam panu! Geniusz, nie znajdzie się takiego ani drogi — ciągnął dalej minister propagandy. — Niezwykła w Paryżu, ani w Hollywood! I taki prawdziwie niemiecki, taki kreacja. Scena niemiecka może być z pana dumna. 18 19 Strona 11 KLAUS MANK MEFISTO Hófgen skłonił lekko głowę, opuszczając piękny pod­ moc krwi popłynie jeszcze na jego cześć. Masywna głowa na bródek; ponad wysokim, olśniewająco białym kołnierzem krótkiej, rozdętej szyi była jakby napęczniała czerwoną posoką utworzyły się liczne fałdy. — głowa Cezara, z której zdarto skórę. T w a r z ta nie miała — K t o zawiedzie w roli Hamleta, nie zasługuje na miano w sobie nic ludzkiego: bezkształtna bryła surowego mięsa. aktora. Poprzez świetne grono zebranych premier majestatycznie G ł o s jego był tak pełen skromności, że aż brzmiała w nim przepychał brzuch tworzący z piersiami jedno olbrzymie skarga. Minister zdążył jeszcze tylko skonstatować: — Odczuł sklepienie. Szczerzył zęby w zdawkowym uśmiechu. pan całą tragedię — kiedy na sali zrobił się nagle ruch. J e g o żona Lotta darzyła obecnych uśmiechem promien­ Generał lotnictwa i jego małżonka, dawna aktorka Lotta nym — k r ó l o w a Luiza w każdym calu. Nawet jej toaleta, której Lindenthal, weszli przez wielkie drzwi środkowe: powitały ich cena stanowiła temat rozmów wszystkich pań, była skromna huraganowe oklaski i głośne okrzyki. Dostojna para kroczyła pomimo swej wspaniałości: lśniąca srebrna tkanina, zakończo­ wśród radosnego szpaleru ludzi. Żaden cesarz nie mógłby się na długim, królewskim trenem, spływała w gładkich fałdach. poszczycić tak tryumfalnym wejściem. Zapanował, zda się, Jednakże diadem z brylantów nad jasnymi jak żytnie kłosy niebywały entuzjazm; wszyscy ci wybrani, przedstawiciele splotami oraz perły i szmaragdy na szyi przewyższały zarówno wielkiego świata, a było ich dwa tysiące, chcieli dowieść sobie pod względem wartości, jak blasku wszystko, co podziwiano nawzajem, a także premierowi, możliwie najgłośniejszym dotąd w tym świetnym gronie. Fenomenalna biżuteria pro­ krzykiem i klaskaniem w dłonie, z jakim zapałem biorą udział wincjonalnej aktorki warta była miliony; zawdzięczała ją w uroczystościach czterdziestych trzecich urodzin wysokiego galanterii małżonka — który w oficjalnych mowach chętnie dygnitarza i jak gorąco popierają narodowosocjalistyczne piętnował żądzę zbytku i przekupstwo republikańskich mę­ państwo. Wołano: „ N i e c h żyją!", „ C z e ś ć ! " i „Winszujemy!" żów stanu — oraz wierności kilku dobrze sytuowanych Rzucano kwiaty, które pani Lotta przyjmowała z gracją pełną poddanych, cieszących się laskami grubasa. Pani Lotta przy­ godności. Orkiestra grała tusz. T w a r z ministra propagandy jmowała dary nawet tak wielkiej wartości z pogodą i prostotą, skurczyła się z nienawiści, ale na to nie zwracał uwagi nikt, które wyrobiły jej opinię naiwnej, macierzyńskiej, godnej może poza Hendrikiem Hófgenem. Intendent stal bez ruchu: uwielbienia kobiety. Uchodziła za bezinteresowną, niepo­ czekał na swego dobroczyńcę w wyprężonej, wdzięcznej, szlakowaną. Stała się ideałem kobiet niemieckich. Miała duże, a zarazem sztywnej pozie. okrągłe, nieco wyłupiaste krowie oczy, wilgotne i promieniście Robiono zakłady, w jakim fantazyjnym mundurze pojawi błękitne, piękne jasne włosy i śnieżnobiały biust. I ona zresztą się tego wieczoru grubas. T y m razem, przez jakąś ascetyczną była już trochę za tęga — w pałacu prezesa ministrów jadało się kokieterię, chciał oszołomić towarzystwo jak najskromniej­ smacznie i obficie. Opowiadano o niej z podziwem, że stawała szym przebraniem. Ciemnozielona kurtka mundurowa, którą czasem wobec męża w obronie Ż y d ó w należących do dobrego miał na sobie, robiła wrażenie niemal świernie skrojonej towarzystwa — Żydzi szli mimo to do obozów koncentracyj­ bonżurki. Na piersiach połyskiwała tylko jedna mata srebrna nych. Nazywano ją dobrym duchem premiera; tymczasem gwiazdka orderowa. Szare spodnie podkreślały grubość nóg, groźny nie złagodniał, odkąd ona stała się jego doradcą. Jedną zazwyczaj ukrywanych pod polami długich płaszczy; były to z jej najsłynniejszych ról była rola L a d y Milford w Intrydze dwa słupy, na których się powoli poruszał. Kolosalne rozmiary i miłości Schillera: owej kochanki władcy, która nie może i tusza postaci wydawały się stworzone na to, by siać dokoła znieść blasku klejnotów ani bliskości swego pana, odkąd się strach i zmuszać do pokory — trudno było natomiast doszukać dowiedziała, czym zapłacono za drogie kamienie. K i e d y po raz się w niej śmieszności; najodważniejszemu śmiech zamierał na ostatni występowała na scenie Teatru Państwowego, grała wargach, gdy zważył w myśli, ile krwi już popłynęło na M i n n ę von Barnhelm; zanim więc przeniosła się do pałacu skinienie tej olbrzymiej góry sadła i mięsa i jak niezmierzona szefa lotnictwa, zadeklamowała raz jeszcze strofy poety, 20 Strona 12 KLAUS MANN MEFISTO którego jej mąż i jego towarzysze broni szczuliby i prze­ Z punktu widzenia estetyki Hófgen znajdował się w ko­ śladował^ gdyby żyl w dzisiejszych czasach. W jej obecności rzystnej dla siebie sytuacji: obok zażywnej pary małżeńskiej omawiano przeraźliwe tajemnice totalitarnego państwa: wydawał się smukły, w zestawieniu zaś ze zwinnym, lecz uśmiechała się macierzyńsko. Rano, kiedy przekomarzając się ułomnym karłem reklamy robił wrażenie rosłego i postawnego z mężem zaglądała mu przez ramię, widziała, jak podpisuje mężczyzny. Zresztą nawet jego twarz o nerwowo pulsujących wyroki śmierci na renesansowym biurku; wieczorem ukazy­ skroniach i silnie zarysowanej dolnej szczęce, choć tak blada wała swój śnieżnobiały biust i jasne jak kłosy, kunsztownie i złowieszcza, tworzyła przyjemny kontrast z otaczającymi go ufryzowane pukle na premierach w Operze albo przy pięknie trzema twarzami; było to jednak oblicze człowieka, który żył udekorowanych stolach wybrańców, których uznano za god­ i cierpiał; natomiast twarz jego korpulentnego protektora była nych obcowania z nią. Była nietykalna, wyższa ponad brutalną nalana tłuszczem maską, twarz sentymentalnej oblubienicy prawdę życia — nie domyślała się bowiem niczego i zachowała głupią larwą, zaś twarz szefa propagandy kiepską karykaturą. wrodzoną sentymentalność. Wyobrażała sobie, że otacza ją Sentymentalna oblubienica obrzuciła wymownym spoj­ „miłość l u d u " , dlatego że dwa tysiące ambitnych, przekup­ rzeniem intendenta, dla którego żywiła w sercu skrytą, nie nych chciwców i snobów wznosiło okrzyki na jej cześć. Szla nazbyt jednak skrytą słabość: otoczona blaskiem i rozdawała uśmiechy, nic poza tym. — Jeszcze panu nie powiedziałam, Hendriku, jak za­ Wierzyła z całą powagą, że Pan B ó g jest jej życzliwy, ponieważ chwyciło mnie pańskie ujęcie Hamleta. zezwolił na to, by obsypano ją takim mnóstwem klejnotów. Uścisnął jej dłoń w milczeniu, zbliżając się o krok i usiłując Brak fantazji i inteligencji chroniły ją przed myślą o przyszło­ naśladować to głębokie spojrzenie, jakim tylko ona umiała ści, która może niewiele będzie miała wspólnego z piękną darzyć. Próba wszakże nie mogła się udać: jego błyszczące jak teraźniejszością. K i e d y tak kroczyła z podniesioną głową, klejnoty, rybie oczy nie potrafiły promieniować odpowiednio skąpana w świetle i powszechnym podziwie, serce jej nie łagodnym ciepłem. Nadał więc twarzy wyraz poważny, niemal wątpiło ani na chwilę, że czar ten będzie trwały. Nigdy gniewny i oficjalny, i szepnął: — sądziła z ufnością — ten blask nie opuści jej nigdy; -— Muszę powiedzieć kilka słów. męczennicy nie zemszczą się nigdy, nigdy nie dosięgną jej Podniósł glos. G ł o s ten był jasny, dobrze wyszkolony, czarne skrzydła ciemności. metaliczny; dotarł do najodleglejszych zakątków wielkiej sali Wciąż jeszcze brzmiały takty tuszu, głośne i przeciągłe, nie i podziałał magicznie na słuchaczy. milkły hołdownicze okrzyki. Lotta i jej grubas dotarli tym­ — Panie premierze — zaczął — ekscelencje, panie i pano­ czasem do ministra propagandy i Hófgena. Wszyscy trzej wie! Jesteśmy dumni — tak, dumni i szczęśliwi, że wolno nam panowie podnieśli lekko ręce, markując od niechcenia ceremo­ święcić dzisiejszą uroczystość w tym gmachu, z panem, panie nię powitalną. Po czym Hendrik pochylił się z poważnym, premierze, i jego piękną małżonką... tkliwym uśmiechem nad dłonią wielkiej damy, którą tak często Od pierwszego słowa Hófgena zamilkły ożywione roz­ wolno mu było brać w objęcia na scenie. Oto stali wystawieni mowy zgromadzonych tu dwóch tysięcy osób. W zupełnej na płonące ciekawością spojrzenia doborowej publiczności ciszy i nabożnym bezruchu słuchano długiej, patetycznej — cztery potęgi w tym kraju, czterej władcy, czterej kome­ i płaskiej mowy gratulacyjnej, którą intendent, senator i radca dianci; szef propagandy, specjalista od wyroków śmierci stanu wygłaszał na cześć premiera. Wszystkie oczy były i bombowców, sentymentalna oblubienica i płowowłosy in­ zwrócone na Hendrika Hófgena. Wszyscy go podziwiali. trygant. Doborowa publiczność zauważyła, jak grubas trzep- Stanowił cząstkę potęgi. Dzielił z nią blask, póki blask ten nąl pana intendenta po ramieniu i zapytał z rechoczącym trwał. B y ł jednym z najsubtelniejszych i najzręczniejszych jej śmiechem: przedstawicieli. Z racji czterdziestych trzecich urodzin swego — J a k się masz, Mefisto? pana nadawał głosowi zdumiewająco radosne tony. Podniósł 22 23 Strona 13 KLAUS MANN głowę. Wysunął silnie zarysowaną szczękę, oczy mu lśniły, ruchy były śmiałe, oszczędne i płynne. Unikał starannie wypowiedzenia choćby jednego słowa prawdy. Oskalpowany Cezar, szef reklamy i krowiooka oblubienica zdawali się czuwać nad tym, aby same kłamstwa, nic, tylko kłamstwa wypływały z jego ust; wymagała tego konwencja — obowiązu­ jąca zarówno w tej sali, jak w całym kraju. A kiedy Hendrik w brawurowo wzrastającym tempie I dobiegł końca swego przemówienia, ładna kobietka o wyglą­ dzie dziecka, żona znanego reżysera filmowego, zajmująca skromne miejsce w samym końcu sali, szepnęła do swojej HAMB URS KI T E A T R A R T Y S T Y C Z N Y sąsiadki: — J a k skończy, muszę podejść i uścisnąć mu rękę. Czy to nie kapitalne? Z n a m go od tak dawna — występowaliśmy Ku końcowi wojny światowej i w pierwszych latach po razem w Hamburgu. Śmieszne! Jakąż ten człowiek zrobił rewolucji listopadowej teatr literacki w Niemczech przeżywał karierę! okres wielkiej koniunktury. Dyrektorowi Oskarowi Krogemu powodziło się wówczas świetnie, na przekór trudnym warun­ kom gospodarczym. B y ł kierownikiem sceny kameralnej we Frankfurcie nad M e n e m . G d y wystawiano w nowej insceniza­ cji sztukę Wedekinda albo Strindberga, prapremierę Georga Kaisera, Stemheima, Fritza von Unruha, Hasenclevera czy też Tollera — w ciasnej, nastrojowej, zacisznej piwnicy gromadziło się intelektualne towarzystwo miejscowe, ale prze­ de wszystkim podniecona, wzburzona toczącymi się wypad­ kami, gotowa do dyskusji i zachwytu młodzież. Oskar K r o g e , który sam pisywał eseje i wiersze w formie hymnów, traktował teatr jako „instytucję moralną"; scena miała wychowywać nowe pokolenie, przygotować je do przyjęcia nowych ideałów, dla których, jak wówczas sądzono, wybiła godzina, ideałów wolności, sprawiedliwości, pokoju. Oskar K r o g e był patetycz­ ny, ufny i naiwny. W niedzielę przed południem, poprzedzając wystawienie sztuki Tołstoja albo Rabindranatha Tagore, miewał przemówienie do swojej gminy. Słowo „ l u d z k o ś ć " powtarzało się często; młodzież tłoczącą się na miejscach stojących nawoływał wielkim głosem: „ M i e j c i e odwagę być sobą, bracia!", i zbierał huczne oklaski, kiedy kończył słowami Schillera: „ N i e c h ten uścisk świat obleci!" Oskar K r o g e cieszył się sympatią i szacunkiem we Frank­ furcie nad Menem i wszędzie tam, gdzie brano żywy udział w śmiałych eksperymentach teatru intelektualnego. Jego wy- 25 Strona 14 KLAUS MANN MEFISTO razistą twarz o wysokim, przeoranym głębokimi bruzdami — Jednakże, z biedą wprawdzie, ale wychodzimy jakoś na czole, rzadkiej, siwej czuprynie i dobrodusznych, rozumnych swoje. oczach za szkłami okularów w cienkiej złotej oprawie widywa­ Dyrektor Schmitz starał się pocieszyć przyjaciela; bruzdy ło się często w małych awangardowych przeglądach litera­ na poczciwej, nieco dziecinnej, nieco starczej, o kocim wyrazie ckich, czasem nawet w pismach ilustrowanych. Należał do twarzy Krogego sprawiały mu ból, chociaż sam miał wszelkie najaktywniejszych i odnoszących największe sukcesy pionie­ powody do zmartwień i niejedna zmarszczka znaczyła jego rów dramatycznego ekspresjonizmu. pulchne, różowe oblicze. Popełnił niewątpliwie wielki błąd porzucając swój mały, — G d z i e tam! — K r o g e był niepocieszony. — Gdzie my nastrojowy teatrzyk we F r a n k f u r c i e — m i a ł się o tym aż nazbyt tam wychodzimy na swoje! Musimy zapraszać wielkie sławy prędko przekonać. Hamburski Teatr Artystyczny był co z Berlina na gościnne występy, tak jak dzisiaj, żeby hambur- prawda większy, dlatego też, gdy w roku 1 9 2 3 zaproponowano czycy przyszli do teatru. mu tam stanowisko dyrektora, przyjął propozycję. Okazało się Hedda von Herzfeld, stara współpracowniczka i przyja­ jednak, że publiczność hamburska stanowi znacznie mniej ciółka Krogego, która już we Frankfurcie reżyserowała i wy­ podatny grunt dla śmiałego, stawiającego wielkie wymagania stępowała w jego teatrze, zauważyła: eksperymentu niż owo wyrobione, ale skłonne do entuzjazmu — Z n o w u widzisz wszystko w czarnych barwach, Os­ grono, które dochowało wierności przedstawieniom kameral­ karze! Ostatecznie to nie wstyd zaprosić na gościnny występ nym we Frankfurcie. W Hamburskim Teatrze Artystycznym D o r ę Martin — jest cudowna. Zresztą nasi hamburczycy musiał K r o g c , poza programowymi, literackimi sztukami, przychodzą także, kiedy gra Hófgen. wystawiać nadal Porwanie Sabinek i Pensjonat pani Schóller. Wymawiając nazwisko Höfgena pani von Herzfeld uśmie­ Cierpiał z tego powodu. Co piątek, kiedy układano plan chała się mądrze i tkliwie. J e j szeroką, mocno upudrowaną przedstawień na następny tydzień, staczał małą bitwę z panem twarz o mięsistym nosie i dużych złotobrazowych oczach, Schmitzem, kierownikiem finansowym teatru. Schmitz chciał rozumnych i pełnych szacunku, rozświetlił delikatny płomień. wstawiać do repertuaru operetki i farsy, one to bowiem „robiły K r o g e burknął: kasę"; K r o g e wszakże upierał się przy repertuarze literackim. ~— Przepłacamy tego Höfgena. Schmitz, który żywił zresztą dla Krogego serdeczną przyjaźń — D o r ę Martin także — dodał Schmitz. — Pomimo i podziw, przeważnie w końcu ustępował. Teatr Artystyczny całego jej czaru i atrakcyjności; ale tysiąc marek za wieczór to zachował charakter literacki, co było ze szkodą dla jego chyba jakieś szaleństwo. dochodów. — Wymagania berlińskich gwiazd — odparła Hedda K r o g e skarżył się na obojętność młodzieży hamburskiej, drwiąco. zwłaszcza jednak na brak polotu szerokiej publiczności, obcej N i e występowała w Berlinie i twierdziła, że gardzi obycza­ wszystkiemu, co wzniosłe. jami stolicy. — J a k to prędko poszło — stwierdzał z goryczą. — W roku — Tysiąc marek miesięcznie dla Höfgena to także przesa­ tysiąc dziewięćset dziewiętnastym ludzie biegali jeszcze na da -— oświadczył K r o g e , nagle zirytowany. — Odkąd to Strindberga i Wedekinda; w roku tysiąc dziewięćset dwudzie­ właściwie Hendrik dostaje tysiąc? — zagadnął Schmitza stym szóstym chcą już tylko operetek. wyzywającym tonem. — Dotychczas płaciliśmy mu osiemset, Oskar K r o g e był wymagający, a poza tym nie obdarzony i to było aż nadto. duchem proroczym. Czyż byłby się żalił na rok 1926, gdyby — Co miałem robić? — usprawiedliwiał się Schmitz. przewidział, jak będzie wyglądał rok 1936? — Wpadł do mnie do gabinetu i usiadł mi na kolanach. -— Pani — Żadna lepsza sztuka nie przyciąga już publiczności von Herzfeld stwierdziła ubawiona, że Schmitz, opowiadając — zżymał się. — N a w e t na Tkaczach polowa sali była pusta. o tym, lekko się zaczerwienił. — Łechtał mnie pod brodą 26 27 Strona 15 KLAUS MANN MEFISTO i powtarzał w kółko: „ M u s z ę dostać tysiąc marek! Tysiąc, Siedzieli we troje w knajpce teatralnej Hamburskiego dyrektorku! To taka ładna, okrągła suma!" No i co miałem Teatru Artystycznego; stoły nakryte wyplamionymi obru­ zrobić, Kroge? Niech pan sam powie! sami, a nad nimi galeria zakurzonych portretów — fotografie B y ł to zwykły podstęp Höfgena: kiedy chciał dostać tych wszystkich, którzy w ciągu kilkudziesięciu lat się tu zaliczkę aibo podwyżkę gaży, wpadał jak burza do gabinetu produkowali. W trakcie rozmowy pani von Herzfeld uśmie­ Schmitza. W takich wypadkach grał rolę kapryśnego lekko- chała się nieraz, patrząc w górę na podobizny aktorek w rolach ducha, wiedział bowiem, że niezgrabny, gruby Schmitz cał­ „ n a i w n y c h " , „sentymentalnych" albo charakterystyczno-ko- kiem głowę traci, kiedy mu zwichrzy włosy albo da prztyczka micznych czy też lwic salonowych oraz na „szlachetnych w brzuch. Że zaś chodziło tym razem o gażę tysiącmarkową, ojców", młodocianych amantów, „czarnych charakterów". siadł mu nawet na kolanach. Schmitz przyznał się do tego cały Schmitz i K r o g e nawet nie rzucili na nie okiem. w pąsach. Tymczasem w teatrze D o r a Martin, której schrypnięty — Co za niedorzeczne wybryki! — K r o g e gniewnie kręcił głos, uwodzicielsko szczupłe ciało efeba i tragiczne, szeroko zatroskaną głową. — W ogóle ten Höfgen to z gruntu głupi otwarte, dziecięce, niezgłębione oczy urzekały publiczność człowiek. Wszystko jest w nim nieszczere — od jego gustów wielkich miast niemieckich, kończyła grać jedną z kasowych literackich aż do tak zwanego komunizmu. To nie artysta, to sztuk. Obaj dyrektorzy i pani von Herzfeld opuścili lożę po komediant! drugim akcie. Pozostali członkowie zespołu Teatru Artystycz­ — Cóż ty masz przeciwko naszemu Hendrikowi? — pani nego zostali na widowni, by przyjrzeć się do końca podziwia­ von Hcrzfeld siliła się na ton ironiczny; w rzeczywistości nej i znienawidzonej zarazem koleżance z Berlina. jednak nie przychodziło jej łatwo mówić z ironią o Höfgenie, — Ale zespół, który z sobą przywiozła, jest naprawdę niżej na którego wystudiowany wdzięk była aż nazbyt wrażliwa. wszelkiej krytyki — skonstatował Kroge z pogardą. — To nasz najsilniejszy atut. Będziemy mogli sobie powin­ — Czego pan chce? — odrzekł Schmitz. — Jakżeby mogła szować, jeżeli nam go Berlin sprzątnie. zarobić co wieczór swoje tysiąc marek, gdyby zabierała z sobą — Ja tam nie jestem tak szczególnie z niego dumny w podróż drogo opłacanych aktorów? — powiedział K r o g e . — To nic więcej, tylko rutynowany — Ale ona sama gra coraz lepiej — powiedziała mądra aktor prowincjonalny, on sam zresztą dobrze o tym wie. pani Herzfeld. — Może sobie pozwolić na każdą manierę. Schmitz zapytał: Może mówić jak niedorozwinięte dziecko, mirno wszystko — Gdzież on się dziś podziewa? zniewala. Na co Hedda von Herzfeld parsknęła cichutkim śmie­ — Niedorozwinięte dziecko, to się pani udało — śmiał się chem: K r o g e . — Zdaje się, że tam na dole już skończyli — dodał — Schował się w swojej garderobie za parawanem, powie­ spojrzawszy w okno. Ludzie szli koło knajpki brukowanym dział mi to ten mały Böck. Hendrik jest zawsze strasznie chodnikiem wiodącym do bramy, a stamtąd na ulicę. podniecony i zazdrosny, kiedy przyjeżdżają goście z Berlina. Knajpka zapełniała się stopniowo. Aktorzy kłaniali się Powiada w takich razach, że nigdy w życiu nie osiągnie tego co z demonstracyjną serdecznością w stronę dyrektorskiego oni, i chowa się za parawan, po prostu histeria! Zwłaszcza stolika i rzucali żarciki gospodarzowi. B y ł to przysadzisty, D o r a Martin wyprowadza go z równowagi, to u niego coś niby krzepki starzec z białą, rozłożystą brodą i sinoczerwonym miłość, niby nienawiść. Dziś wieczór dostał już podobno nosem. Dziadzię Hansemanna, właściciela knajpki, uważano spazmów. w zespole za osobistość niemal równie znaczną jak Schmitz, — Widzicie, ma kompleks niższości! — wykrzyknął K r o ­ dyrektor finansowy. Schmitz dawał czasem zaliczkę, jeżeli się ge i rozejrzał się z triumfem dokoła. — A raczej odzywa się trafiło na dobry humor, Hansemanna natomiast trzeba było w nim podświadomie słuszna ocena samego siebie. prosić, żeby zapisał „ n a kreskę", kiedy w drugiej połowie 28 29 Strona 16 KLAUS MANN MEFISTO miesiąca gażę się już przejadło, a zaliczki nie udzielono. tworzyły się jej głębokie bruzdy dokoła ust, w których Wszystkim dawał na kredyt; twierdzono, że Hófgen winien połyskiwało złoto. W tej chwili wszakże robiła minę pełną mu jest ponad sto marek. Hansemann nie czuł się więc godności, niemal gniewną. bynajmniej w obowiązku odpowiadania na dowcipy niesolid­ Rachela Mohrenwitz powiedziała bawiąc się wyniośle nych klientów; z twarzą niewzruszoną i groźną powagą na długą cygarniczką: czole podawał koniak, piwo i zimne mięsa, za które nikt nie — Ostatecznie nikt nie może zaprzeczyć, że D o r a Martin płacił. jest fenomenalnie silną indywidualnością. Cokolwiek robi na Wszyscy mówili o Dorze Martin, każdy miał swój pogląd scenie, zawsze nad wyraz intensywnie manifestuje: „ O t o na klasę jej kreacji; wszyscy zgadzali się tylko w jednym jestem!" Rozumiecie, co chcę powiedzieć... punkcie: że za dużo zarabia. Wszyscy zrozumieli, Hilda Motz jednakże kręciła głową Hilda M o t z oświadczyła: z dezaprobatą, podczas gdy mała Angelika Siebert oznajmiła — To gwiazdy doprowadzą teatr niemiecki do ruiny. swym wysokim, zalęknionym głosikiem: Jej przyjaciel Petersen ponuro kiwnął głową. Petersen grał — Podziwiam D o r ę Martin. Uważam, że bije od niej jakaś role szlachetnych ojców z pretensjami do bohaterskiego gestu; czarodziejska moc... upodobał sobie zwłaszcza role królów albo starych zabijaków Zaczerwieniła się przerażona długim i śmiałym zdaniem, w sztukach historycznych. Niestety byl trochę za niski i za jakie wypowiedziała. Wszyscy patrzyli na nią z pewnym gruby do takich ról, co starał się nadrobić prężną i bojową wzruszeniem. Była urocza. Jej główka o krótko obciętych, postawą. Do jego twarzy, na której malował się wyraz fał­ jasnych włosach z przedziałkiem z lewej strony przypominała szywej dobroduszności, pasowałaby siwa broda wilka mor­ głowę trzynastoletniego chłopca. Niewinne, jasne oczy za­ skiego; wobec jej braku oblicze jego było jakby wyleniałe, chowały cały swój urok pomimo krótkiego wzroku; niektórzy z długą, wygoloną górną wargą i mocno błękitnymi, błysz­ twierdzili, że sposób, w jaki Angelika mruży oczy, gdy się czącymi wyraziście, zbyt małymi oczkami. Hilda Motz kocha­ czemuś przygląda, dodaje jej szczególnego wdzięku. ła go bardziej niż on ją; wszyscy o tym wiedzieli. Ponieważ — Nasza mała znów znalazła przedmiot uwielbienia kiwnął głową potakująco, zwróciła się wprost do niego mówiąc — rzekł piękny Rolf Bonetti i roześmiał się trochę za głośno. poufałym i znaczącym tonem: On to ze wszystkich członków zespołu dostawał najwięcej — Prawda, Petersen, o tej fatalnej gospodarce mówiliśmy listów miłosnych od publiczności: stąd jego dumny, zmę­ już nieraz między sobą. czony wyraz twarzy, tak zblazowany, że aż pełen obrzy­ Potwierdził lojalnie: dzenia. Wobec małej Angeliki występował jednak w roli — Oczywiście, moja droga! — i mrugnął do Racheli starającego i od dość dawna zabiegał o jej względy. Na scenie Mohrenwitz, ucharakteryzowanej na perwersyjną i demonicz­ często brał ją w objęcia, to wypływało z roli. Poza tym ną dziewczynę z czarną grzywką aż do wygolonych, cienkich jednak była nieprzystępna. Ze szczególnym upodobaniem brwi i dużym monoklem w czarnej oprawie; twarz miała ofiarowywała swoją miłość tam, gdzie nie było najmniejszej zresztą dziecinną, pyzatą, rysy całkiem jeszcze nie ukształ­ nadziei na wzajemność; gdzie sobie tej miłości nawet nie towane. życzono. Chwytająca za serce i ponętna, zdawała się stworzona — Na berlińczyków działają widać sztuczki tej D o r y na to, aby ją bardzo kochano i psuto. Dziwny upór jej serca Martin — ciągnęła dalej Hilda M o t z rezolutnie — ale nas nie sprawiał, że przyjmowała chłodno burzliwe hołdy Rolfa nabierze, ostatecznie wszyscyśmy stare teatralne wygi. — R o ­ Bonettiego, nawet trochę z nich drwiła, przelewała zaś gorzkie zejrzała się dokoła szukając uznania. Z w y k l e grywała role łzy nad lodowatym lekceważeniem, jakie jej okazywał Hendrik charakterystyczne, czasem powierzano jej rolę wytrawnej Hófgen. salonowej lwicy. Śmiała się chętnie, często i głośno, przy czym R o l f Bonetti wyrokował z miną znawcy: 30 31 Strona 17 KLAUS MANN MEFl STO — D o r a Martin, jaka tam z niej kobieta; to jakiś niesamo­ — Niech no pan, proszę, przyjdzie tu na chwilę! wity obojnak — z pewnością ma rybią krew w żyłach. Ulrichs usiadł przy dyrektorze i pani von Herzfeld. — Ja uważam, że jest piękna — powiedziała Angelika — N i e chcę się wtrącać do pańskich spraw osobistych, cicho, ale stanowczo. — Najpiękniejsza ze wszystkich kobiet, doprawdy — K r o g e dał poznać po sobie, że cała ta kwestia jest moim zdaniem. — Miała przy tym oczy pełne łez. Angelika mu bardzo przykra. — Ale zdarza się ostatnio coraz częściej, że płakała często, nawet bez specjalnego powodu. Dodała jeszcze pan zabiera głos na zebraniach komunistycznych. Wczoraj marząco: — Dziwna rzecz, wyczuwam jakieś tajemnicze wziął pan znowu udział w takim zebraniu. To panu szkodzi, podobieństwo między Dorą Martin a Hendrikiem... Ulrichs, i nam także szkodzi. — Króge zniżył głos. — Pan wie, Ta uwaga wzbudziła powszechne zdumienie. jakie są te mieszczańskie pisma — mówił z naciskiem. — I tak — D o r a Martin jest Żydówką — odezwał się nagle młody wydajemy się tym ludziom podejrzani. Jeżeli jeden z członków Hans Miklas. naszego zespołu zacznie się teraz angażować pod względem Wszyscy spojrzeli na niego zaskoczeni i z pewną niechęcią. politycznym, może to mieć dla nas fatalne skutki, niech mi pan — Miklas jest nieoceniony! — przerwała Hilda M o t z wierzy. — Kroge wychylił duszkiem kieliszek koniaku, po­ kłopotliwe milczenie i spróbowała się roześmiać. czerwieniał nawet trochę. K r o g e zmarszczył brwi, zdziwiony i zgorszony, zaś pani Ulrichs odpowiedział spokojnie: von Herzfeld kręciła tylko głową, ale zbladła przy tym — Bardzo jestem rad, panie dyrektorze, że pan zaczął wyraźnie. mówić ze mną o tych sprawach. Naturalnie, i ja już nad nimi M ł o d y Miklas, blady i przekorny, stał oparty o ladę; rozmyślałem. Może będzie lepiej, jeżeli się rozstaniemy, panie milczenie przeciągało się, ciążyło wszystkim; przerwał je dyrektorze. Proszę mi wierzyć, że niełatwo mi wystąpić w końcu dyrektor K r o g e , pytając dość ostrym tonem: z podobną propozycją. Jednakże nie mogę zrezygnować — Co to ma znaczyć? — Zrobił przy tym minę tak groźną, z mojej działalności politycznej. Gotów jestem poświęcić na jaką go tylko było stać. nawet engagement, a to byłaby ofiara, gdyż chętnie tu Inny młody aktor, który rozmawiał dotychczas po cichu ze przebywam. starym Hansemannem, rzekł dobrodusznie i pojednawczo: M ó w i ł przyjemnym, głębokim, ciepłym głosem. K r o g e — Trafiłeś kulą w płot! N i e szkodzi, Miklas, takie rzeczy słuchając go przyglądał się 2 ojcowską sympatią jego in­ się zdarzają, poza tym dobry z ciebie chłopak! teligentnej, energicznej twarzy. Otto Ulrichs miał miłą powie­ To mówiąc poklepał złoczyńcę po ramieniu i śmiał się tak rzchowność. Wysokie, jasne czoło, z którego czarne włosy serdecznie, że wszyscy mu zawtórowali; nawet K r o g e zdobył zdawały się cofać coraz dalej, wąskie, ciemnobrązowe, mądre się na wesołość, trochę wprawdzie nerwową; klepał się dłońmi i wesołe oczy budziły zaufanie. K r o g e bardzo go lubił. Dlatego po udach i pochylał tułów ku przodowi, jakby nagle czymś teraz niemal się rozzłościł. ubawiony. Miklas wszakże zachował powagę, odwrócił bladą, — Ależ o tym nie może być nawet mowy, Ulrichs! kamienną twarz o gniewnie zaciśniętych ustach. — wykrzyknął. — Przecież pan wie doskonale, że nigdy b y m — A jednak to Żydówka. pana nie puścił! Mówił tak cicho, że prawie nikt nie mógł go usłyszeć; tyłko — N i e możemy się obejść bez pana! •— dodał Schmitz; ten Otto Ulrichs, który przed chwilą dzięki swej prostoduszności otyły człowiek zdumiewał chwilami niezwykle wibrującym, uratował sytuację, usłyszał go i skarcił poważnym spojrze­ czystym, ładnym głosem. Pani von Herzfeld potwierdziła jego niem. słowa poważnym skinieniem głowy. Dyrektor Kroge rozgłosiwszy szeroko swoim niepohamo­ — Proszę pana tylko o trochę powściągliwości — zapew­ wanym śmiechem, że bierze lapsus młodego Miklasa z humo­ niał Kroge. rystycznej strony, kiwnął na Ulrichsa. Ulrichs odrzekł serdecznie: 32 i Mefisto 33 Strona 18 KLAUS MANN MEFISTO — Jesteście wszyscy bardzo dla mnie mili, naprawdę, — Ale jeszcze nie nastąpiło. — K r o g e uśmiechnął się bardzo mili, i będę się starał nie zanadto was kompromitować. złośliwie. — Na razie jest tylko papier listowy z pięknym Pani von Herzfeld uśmiechnęła się do niego i szepnęła nagłówkiem: „ T e a t r Rewolucyjny". Przypuśćmy nawet, że poufnie: dojdzie do otwarcia: czy myśli pan, że Höfgen zaryzykuje — Chyba zdaje pan sobie sprawę, że w sprawach polityki wystawienie sztuki naprawdę rewolucyjnej? w znacznej mierze z panem sympatyzujemy. Ulrichs odpowiedział dość porywczo: Człowiek, którego poślubiła we Frankfurcie i którego — Jestem o tym najmocniej przekonany! Zresztą sztuka nazwisko nosiła, był komunistą. B y ! o wiele od niej młodszy została już wybrana, można śmiało powiedzieć, że jest rewolu­ i porzucił ją. Pracował swego czasu w Moskwie jako reżyser cyjna. filmowy. K r o g e zrobił minę i gest wyrażający lekceważące powąt­ — W znacznej mierze! — podkreślił K r o g e i pouczająco piewanie: podniósł w górę wskazujący palec. — Chociaż niecałkowicie, — Zobaczymy. nie w stu procentach. N i e wszystkie nasze marzenia spełniły Hedda von Herzfeld widząc, że Ulrichs zaczerwienił się ze się w Moskwie. Czyż marzenia, żądania, nadzieje intelektuali­ złości, uważała za właściwe zmienić temat rozmowy. stów mogą się spełnić pod rządami dyktatury? — Co miała znaczyć właściwie ta fantastyczna wypowiedź Ulrichs odpowiedział z powagą, przy czym jego wąskie Miklasa? Czyżby to była prawda, że ten chłopiec jest anty­ oczy jeszcze bardziej się zwęziły, a spojrzenie stało się niemal semitą i ma coś wspólnego z narodowymi socjalistami? groźne: Wymawiając słowa „narodowi socjaliści" wykrzywiła się — N i e tylko intelektualiści czy też ci, którzy się tak zwą, z obrzydzeniem, jakby dotknęła zdechłego szczura. Schmitz mają nadzieje i żądania. Jeszcze pilniejsze są żądania proleta­ roześmiał się pogardliwie. K r o g e zaś powiedział: riatu. A w takim świecie, jaki jest obecnie, może je zaspokoić — T e g o nam tylko brakowało! tylko dyktatura. Ulrichs spojrzał z ukosa, chcąc sprawdzić, czy Miklas nie Dyrektor Schmitz zrobił zdumioną minę. słucha, zanim wyjaśni! przytłumionym głosem: Ulrichs, chcąc nadać trochę lżejszy ton rozmowie, powie­ — Hans to w gruncie rzeczy dobry chłopak — wiem o tym, dział z uśmiechem: bo często z nim rozmawiałem. T a k i m chłopcem trzeba się — Zresztą niewiele brakowało, a na wczorajszym zebraniu zająć serdecznie, traktować go wyrozumiale — może udałoby Teatr Artystyczny byłby reprezentowany przez swego naj­ się jeszcze pozyskać go dla dobrej sprawy. N i e sądzę, żeby by! wybitniejszego członka. Hendrik chciał zabrać głos, ale całkiem dla nas stracony. On po prostu tylko obrał niewłaś­ w ostatniej chwili coś mu niestety stanęło na przeszkodzie. ciwy kierunek — z całym swoim niezadowoleniem, całą swoją — Höfgenowi zawsze coś w ostatniej chwili staje na buntowniczą postawą — rozumieją państwo, co mam na przeszkodzie, jeśli zachodzą okoliczności, które mogłyby myśli? zachwiać jego karierą. — Mówiąc to K r o g e pogardliwie Pani Hedda kiwnęła głową. Ulrichs szepnął skwapliwie: wykrzywił usta. — W tych młodych mózgach wszystko się pogmatwało, Hedda von Herzfeld popatrzyła na niego błagalnie, z wyra­ istny mętlik. Miliony takich jak Miklas lata po świecie; przede zem troski w oczach. K i e d y jednak Otto Ulrichs oświadczył wszystkim rozsadza ich nienawiść, i to zdrowa nienawiść, bo z przekonaniem: — Hendrik należy do nas — uśmiechnęła się skierowana przeciwko istniejącemu stanowi rzeczy. No i miał z ulgą. chłopiec pecha, wpadł w ręce kusicieli i ci paczą jego zdrową — Hendrik należy do nas — powtórzył Ulrichs. — I do­ nienawiść. Opowiadają mu, że wszystkiemu winni są Żydzi wiedzie tego czynem. Czynem zaś jego będzie Teatr R e w o l u ­ i traktat wersalski, a on wierzy w te bzdury i zapomina, kto jest cyjny. W tym miesiącu nastąpi otwarcie. winien wszystkiemu tu i wszędzie. Na tym właśnie polega ów 34 35 Strona 19 KLAUS MANN MEFISTO słynny manewr dywersyjny i udaje się zawsze z tymi, co mają Miklasa. — Dziewięćdziesiąt pięć marek miesięcznie — po­ mętlik w głowie, nic nie wiedzą i nie potrafią logicznie wiedział nagle i spojrzał groźnie na dyrektora Schmitza, który rozumować. A potem siedzi takie półtora nieszczęścia i po­ od razu począł niespokojnie kręcić się na krześle. — Trudno zwala sobie wymyślać od narodowych socjalistów. w tych warunkach być uczciwym człowiekiem. Wszyscy czworo spojrzeli na Hansa Miklasa, który usiadł T e r a z z kolei zaczęła się uważnie przyglądać Miklasowi przy stoliczku w najodleglejszym kącie sali koło grubej, starej pani von Herzfeld. suflerki, panny Efeu; siedział tam także Willy Bock, chłopiec Hans Miklas przysiadał się zawsze do Willi Bocka, do obsługujący garderobę aktorów, i portier teatralny, pan suflerki, panny Efeu, i do pana K n u r r a , kiedy się czuł K n u r r . Powiadano, że pan K n u r r nosi swastykę pod klapą pokrzywdzony przez dyrekcję Teatru Artystycznego, którą marynarki i że w jego mieszkaniu pełno jest fotografii narodo- wobec swoich przyjaciół politycznych określał jako „zażydzo- wosocjalistycznego fuhrera; nie śmie ich jeszcze zawiesić n ą " i „marksistowską". N a d e wszystko nienawidził Höfgena, w portierni. Pan K n u r r miewał gwałtowne dyskusje i utarczki tego „obrzydliwego salonowego komunisty". Jeżeli wierzyć słowne z mechanikami-komunistami, którzy nie bywali Miklasowi, Hófgen był zazdrosny i próżny, miał manię w knajpce teatralnej, tylko mieli własny stół w piwiarni wielkości i chciał grać wszystko, a zwłaszcza Miklasowi naprzeciwko, gdzie ich czasem odwiedzał Ulrichs. Hófgen nie sprzątał sprzed nosa każdą rolę. odważał się niemal nigdy zbliżyć do stołu mechaników w oba­ — To nikczemność, że mi nie dał grać Moritza Stiefla wie, że wyśmieją jego monokl. A równocześnie narzekał, że — zwierzał się rozgoryczony. — Jeżeli już reżyseruje Przebu­ knajpka teatralna jest wręcz nieznośna wskutek obecności tego dzenie wiosny, dlaczego bierze sobie jeszcze najlepszą rolę?! narodowego socjalisty K n u r r a . A dla takich jak ja nic nie zostaje. To nikczemność — i tyle! — Przeklęty drobnoraieszczanin — mówił o nim Hófgen W ogóle jest za gruby i za stary na Moritza. Będzie śmiesznie — czeka na swego fuhrera i zbawcę jak dziewica na chłopca, wyglądał w krótkich portkach. który ma jej zrobić dziecko. Zimny dreszcz mnie przeszywa, Miklas popatrzył ze złością na swoje chude i żylaste nogi. kiedy przechodzę koło portierni i pomyślę o swastyce pod Böck, głupi chłopak o wodnistych oczach i bardzo jasnych, klapą jego marynarki... bardzo sztywnych włosach ostrzyżonych na jeża, parsknął — Oczywiście, miał trudne dzieciństwo — powiedział śmiechem nad szklanką piwa. N i k t nie wiedział, czy z Hendri- Otto Ulrichs, wciąż jeszcze myśląc o Hansie Miklasie. — Opo­ ka Höfgena, który będzie śmiesznie wyglądał w stroju gim­ wiadał mi kiedyś o tym. Wychował się w jakiejś zapadłej nazisty, czy z bezsilnej złości młodego Hansa Miklasa. Nato­ dziurze w Dolnej Bawarii. Ojciec zginął na wojnie, matka, miast panna Efeu głośno objawiała oburzenie, przyznając zdaje się, to osoba niezrównoważona i nierozsądna. Robiła Miklasowi, że to nikczemność. T e n chłopiec budził w tęgiej, straszne awantury, kiedy chłopiec powiedział, że chce pójść na starej kobiecie macierzyńskie zainteresowanie, wyrażające się scenę; można to sobie łatwo wyobrazić. Hans jest ambitny, dla niego wkorzyściach praktycznych. Zresztą sympatyzowała pracowity i zdolny; wkuwał więcej niż każdy z nas. Z początku z nim także pod względem politycznym. Cerowała mu skar­ chciał być muzykiem, uczył się kontrapunktu, umie grać na petki, zapraszała na kolację, obdarzała kiełbasą, szynką i kon­ fortepianie, robić sztuki akrobatyczne, stepować i grać na fiturami. harmonii, i w ogóle wszystko. Pracuje cały dzień, a przy tym — Żebyś trochę utył, chłopcze — mawiała patrząc na pewnie jest chory, paskudnie kaszle. Uważa naturalnie, że go niego tkliwie. Tymczasem podobała jej się właśnie chudość odsuwają od wszystkiego, że nie ma dość powodzenia, że mu jego wysokiej, giętkiej, smukłej postaci. Jeśli gęste ciemno- dają złe role. Wyobraża sobie, że wszyscy się przeciw niemu blond włosy chłopca zbyt krnąbrnie sterczały na czubku sprzysięgli z powodu jego tak zwanych przekonań politycz­ głowy, panna Efeu mówiła: — Wyglądasz jak u l i c z n i k — i wyj­ nych. — Ulrichs patrzył wciąż bacznie i z powagą na młodego mowała grzebień z torebki. 36 37 Strona 20 KLAUS MANN MEFISTO Hans Miklas wyglądał rzeczywiście jak uticznik, i to taki, frazesy po tysiąc marek za wieczór. C ó ż to za banda. Ale się któremu niezbyt dobrze się powodzi, ale który z uporem z nimi zrobi porządek, Hofgen się o tym przekona. walczy z przeciwnościami losu. Prowadził wyczerpujący tryb Hans nie rzucał zazwyczaj tak niebezpiecznych słów życia: trenował przez cały dzień, wiele wymagał od swego w knajpce, zwłaszcza jeśli K r o g e był w pobliżu. Dziś jednak wątłego ciała; w tym leżała prawdopodobnie przyczyna jego puścił sobie wodze — nie do tego stopnia wprawdzie, żeby drażłiwości i ponurego, gniewnego wyrazu młodej twarzy. mówić zbyt głośno. Ograniczył się do namiętnego szeptu. Koloryt tej twarzy był niepokojący: pod wydatnymi żuchwami Panna Efeu i K n u r r kiwali głową z uznaniem; Bock patrzył zapadnięte policzki tworzyły dwa czarne doły. Cienie dokoła wodnistymi oczami. jasnych oczu miały także prawie czarną barwę. Natomiast — T e n dzień nadejdzie — powiedział Miklas cicho, ale czyste, dziecięce czoło promieniało jakąś bladą, subtelną bardzo namiętnie, a jego jasne oczy błyszczały gorączkowo jasnością, usta także świeciły niezdrowym, zbyt czerwonym spośród czarnych obwódek. blaskiem; w pogardliwie wydętych wargach zdawała się sku­ Nagle porwał go straszliwy kaszel. Panna Efeu zaczęła go piać wszystka krew, która jakby uciekła mu z twarzy. Pełne, trzepać po plecach i ramionach. kuszące w a r g i — p a n n a Efeu często nie mogła oderwać od nich — Paskudnie głuchy ten kaszel — powiedziała z niepoko­ oczu — kontrastowały zaskakująco ze zbyt krótkim podbród­ jem — jak gdyby tkwił gdzieś głęboko w piersiach. kiem. Ciasny lokal był pełen dymu. — Dziś rano na próbie znowu wyglądałeś okropnie — mó­ — Powietrze tu takie gęste, że nożem można krajać wiła suflerka z troską w głosie. — T a k i e masz głębokie czarne — skarżyła się Hilda Motz. — T e g o nie wytrzyma najsilniej­ doły w policzkach. I ten kaszel. T a k i głuchy, aż przykro było szy chłop. A mój biedny glos. Jutro będę znów siedziała słuchać. u laryngologa, zobaczycie. Miklas nie znosił, kiedy się nad nim litowano; jedynie dary, Ale nikt nie miał ochoty zobaczyć jej u laryngologa, w które owa litość się obracała, przyjmował chętnie, choć bez a Rachela Mohrenwitz rzuciła nawet z ironią: słowa. Udał po prostu, że nie słyszy jękliwej gadaniny panny — Och, nasza śpiewaczka koloraturowa! Efeu. Natomiast zapytał Bocka: Hilda Motz spiorunowała ją spojrzeniem. Miała pretensję — C z y to prawda, że Hofgen chował się dziś przez cały do Racheli, Petersen wiedział o co. N i e dalej jak wczoraj wieczór w garderobie za parawanem? widziano go w garderobie demonicznej dziewczyny i Hilda Bock nie mógł temu zaprzeczyć. Zachowanie Hófgena M o t z aż się popłakała. Dzisiaj jednak postanowiła, że nie wydało się Miklasowi tak niedorzeczne, że go pobudziło do pozwoli zepsuć sobie humoru; przecież Rachela to głupia gęś, wesołości. której monokl i śmieszne uczesanie całkiem przewróciły — M ó w i ł e m przecież, to zupełny głupiec. — Roześmiał w głowie. Toteż Hilda M o t z złożyła ręce na podotku i udając się przy tym z tryumfem. — I to wszystko przez Żydówkę, pogodny nastrój powiedziała serdecznie: która t a k chowa głowę w ramionach. — Zgarbił się demonst­ — Ależ tu miło, prawda, dziadziu Hansemann? rując, jak wygląda D o r a Martin; panna Efeu ubawiła się Mrugnęła okiem do gospodarza (była mu winna dwadzieś­ setnie. — I takie coś chciałoby być gwiazdą. — T e n szyderczy cia siedem marek, więc nie odpowiedział jej mrugnięciem) okrzykmógł być równie dobrze skierowany pod adresem Dory i zaraz przestraszyła się, gdyż Petersen kazał sobie podać Martin, jak Hófgena. Oboje należeli, jego zdaniem, do tej befsztyk, w dodatku z jajkiem. samej uprzywilejowanej, obcej, głęboko pogardzanej kliki. — Jakby mu nie wystarczyła porcja parówek! — Ł z y — Dora Martin! — mówił dalej oparłszy złą, zbolałą, stanęły jej w oczach ze złości. Pomiędzy Hildą M o t z i Peter- pełną wdzięku młodą twarz na chudych, niezbyt czystych senem bywały wieczne sprzeczki i niesnaski, odtwórca bowiem rekach. — Będzie dalej młóciła te salonowo-komunistyczne ról szlachetnych ojców miał, zdaniem przyjaciółki, zbyt sze- 38 39