Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie Gregory Philippa - Błazen królowej PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Strona 1
Philippa Gregory
Błazen Królowej
PHILIPPA GREGORY.
Urodziła się w Kenii w 1954, wraz z rodziną przeprowadziła się do Anglii.
Ukończyła historię na Uniwersytecie Sussex i uzyskała stopień doktorski z
literatury XVIII-wiecznej na Uniwersytecie w Edynburgu. Zadebiutowała
powieścią Dziedzictwo (Wideacre), która dała początek sadze rodu
Laceyów i przyniosła jej popularność. Kolejne części trylogii Dziecko
Szczęścia (The Favoured Child) i Meridon utwierdziły tylko jej pozycje na
rynku literackim. Szczególnie zafascynowana historią szesnasto-i
osiemnastowiecznej Anglii autorka z pasją kreśli realia i obyczaje epoki,
odkrywa zapomniane biografie i niechlubne wydarzenia z królewskich
dworów, wydobywając to co ciekawe, a jednocześnie uniwersalne.
Postacie historyczne przybierają kształty zwykłych śmiertelników z ich
słabościami, naiwnościami i dylematami.
Philippa Gregory jest autorką książek dla dzieci oraz kilkunastu powieści
historycznych, m.in. The Other Boleyn Girl, The Virgin's Lover, Earthly
Joy's Respti labie Trade. Mieszka z rodziną na małej farmie w północnej
Anglii.
Nakładem Wydawnictwa „Książnica" ukazały się powieści:
PHILIPPY GREGORY:
CZAROWNICA,
DZIEDZICTWO.
Strona 2
W przygotowaniu:
DZIECKO SZCZĘŚCIA,
MERIDON.
Philippa Gregory
Błazen Królowej
Przełożyła z angielskiego: Barbara Korzon
Wydawnictwo "Książnica"
Skan i korekta Roman Walisiak
Tytuł oryginału The Queen 's Fool
Opracowanie graficzne Mariusz Banachowicz
Zdjęcie na okładce © Izabela Habur
Copyright © Philippa Gregory Ltd 2003
Wszelkie prawa zastrzeżone. Bez uprzedniej pisemnej zgody wydawcy
żaden fragment niniejszego utworu nie może być reprodukowany ani
przesyłany
za pośrednictwem urządzeń mechanicznych bądź elektronicznych.
Niniejsze zastrzeżenie obejmuje również fotokopiowanie
oraz przechowywanie w systemach gromadzenia i odtwarzania informacji.
,
For the Polish edition © Publicat S.A., MMVII
ISBN 978-83-245-7539-8
Twój Najlepszy Prezent
Strona 3
TWOJA KSIĘGARNIA INTERNETOWA
Zapoznaj się z naszą ofertą w Internecie i zamów, tak jak lubisz:
[email protected]
+48 61 652 92 60 +48 61 652 92 00
Publicat S.A., ul. Chlebowa 24,61-003 Poznań
książki szybko i przez całą dobę • łatwa obsługa • pełna oferta • promocje
Opis z okładki.
W roku 1548, uciekając przed prześladowaniami hiszpańskiej Inkwizycji,
do Anglii przybywa żydowski drukarz z rodziną. Niebawem jego córka
Hanna zostaje przyjęta na królewski dwór. Trwają tam ciche zmagania o
sukcesję po Henryku VIII, który na następcę wyznaczył swego jedynego
syna, chorowitego Edwarda. Jego dwie starsze siostry, Maria i Elżbieta,
ambitne, choć bardzo ostrożne, rywalizują ze sobą i każda wypatruje
stosownej chwili, by sięgnąć po koronę. Pewnego dnia Hanna staje się
świadkiem czegoś, czego nie powinna była zobaczyć - i zostaje wplątana
w rozgrywkę, której stawką będzie również jej życie.
Anthony'emu.
Rozdział Pierwszy.
Lato 1548.
Przez zalany blaskiem słońca ogród biegła z psotnym chichotem
podniecona dziewczyna, uciekając przed swym ojczymem, nie na tyle
Strona 4
jednak szybko, aby nie był w stanie jej złapać. Jej macocha, usadowiona w
altanie oplecionej rozkwitającymi różami, uchwyciwszy kątem oka
fragment tej gonitwy, uśmiechnęła się dobrotliwie, zdecydowana jak
zawsze widzieć tylko to co najlepsze, zarówno w swej czternastoletniej
pasierbicy, jak i w tym czarującym, uwielbianym od lat mężczyźnie.
Jemu tymczasem udało się schwycić skraj rozkołysanej sukni i na moment
przyciągnąć do siebie dziewczynę.
- Fant! - wykrzyknął, zbliżając swe smagłe oblicze do jej zaróżowionych
policzków.
Oboje znali cenę tego fantu. Uciekinierka zwinnie niczym żywe srebro
wyśliznęła się z jego ramion i umknęła za krawędź rzeźbionej fontanny z
szeroką okrągłą misą. W wodzie leniwie pływały tam tłuste karpie. W jej
gładkim lustrze odbiła się pełna emocji twarz rozbawionej Elżbiety, która
pochyliła się naprzód, by zakpić ze swego łowcy:
- Nie złapiesz mnie!
- A właśnie że tak!
Specjalnie pochyliła się tak nisko, żeby mógł zobaczyć jej drobne piersi
wyłaniające się zuchwale z kwadratowego dekoltu zielonej brokatowej
sukni. Pod wpływem jego spojrzenia rumieńce na jej policzkach stały się
jeszcze ciemniejsze.
5
Obserwujący ją bacznie mężczyzna zauważył z rozbawieniem, aczkolwiek
i znanym niepokojem w lędźwiach, że nawet jej szyja przybrała różowy
odcień.
- Potrafię cię złapać, kiedy tylko zechcę - oświadczył, wyobrażając sobie
zakończenie owego pościgu: łoże i dwa splecione ciała.
Strona 5
- Więc dalejże, spróbuj! - zawołała, niezupełnie zdając sobie sprawę, do
czego zachęca swojego partnera; wiedziała tylko, że pragnie słyszeć
odgłos ścigających ją kroków, czuć za plecami jego wyciągnięte ręce, nade
wszystko zaś chłonąć dotyk jego ramion zamykających ją w uścisku tak
ciasnym, że całą sobą mogła wyczuć fascynujące kształty jego ciała,
szorstkie hafty jego kaftana na swoim policzku, nacisk jego ud na swoich.
Z cichym piskiem odskoczyła od fontanny i ponownie pomknęła cisową
aleją, tam gdzie ogród Chelsea łagodnie skłaniał się ku rzece. Królowa,
uniósłszy głowę znad szycia, uśmiechnęła się znowu, widząc ukochaną
pasierbicę pędzącą jak sarna wśród drzew, a za nią w odległości ledwie
paru kroków swego przystojnego męża. Było to tylko przelotne spojrzenie,
nie widziała więc tego, co działo się później: jak schwytał Elżbietę i
okręciwszy ją twarzą do siebie, przycisnął jej plecy do pnia ogromnego,
pokrytego czerwonawą korą cisu, zatykając zarazem dłonią jej półotwarte
usta.
Oczy dziewczyny pociemniały z emocji, nie starała się jednak walczyć.
Gdy zrozumiał, że nie zacznie krzyczeć, wycofał rękę, a jego ciemnowłosa
głowa znalazła się tuż nad jej twarzą.
Poczuła na wargach miękkie muśnięcie jego wąsów i upajającą jak wino
woń jego włosów i skóry. Zamknąwszy oczy, odrzuciła głowę do tyłu,
podsuwając mu do pocałunku chętne usta, szyję i piersi. Gdy żarłocznie
drasnął ją zębami, przestała być psotnym, rozchichotanym dzieckiem; była
teraz młodą kobietą trawioną po raz pierwszy namiętnym pragnieniem
mężczyzny.
Jego ręka zaciśnięta na jej talii delikatnie rozluźniła uchwyt, by ukradkiem
powędrować w górę po obcisłym staniku sukni - aż do samego wycięcia,
Strona 6
gdzie można było wsunąć palce
6
i dotknąć koniuszków piersi. Pod jego dotykiem sutki jej stwardniały; z
zadowolenia mruknęła jak kotka, on zaś parsknął zduszonym śmiechem:
jakież te kobiety są przewidywalne!
Przylgnęła do niego całym ciałem, a gdy w odpowiedzi jego udo zaczęło
rozsuwać jej nogi, ogarnęła ją nagle nieposkromiona ciekawość: co dalej?
Kiedy lekko się cofnął, jakby miał zamiar ją puścić, oplotła go ramionami
i przyciągnęła do siebie, bardziej czując niż widząc jego pełen satysfakcji
uśmiech. Znowu poczuła wargi mężczyzny na swoich; jego język wśliznął
jej się do ust i delikatnym, iście kocim ruchem oblizał ich wewnętrzną
stronę. Rozdarta na dwoje odrazą i pożądaniem przez to jakże niezwykłe
doznanie, dotknęła intruza koniuszkiem własnego języka i ogarnęło ją
nagle poczucie straszliwej bliskości z owym dorosłym mężczyzną, który
był przecież mężem jej macochy.
Z nagłym przerażeniem spróbowała się odsunąć, lecz Tom Seymour zbyt
dobrze znał każdą z figur tego tańca, tańca, do którego zaprosiła go tak
beztrosko i którego namiętny rytm pulsował teraz w jej żyłach. Uniósłszy
wysoko brokatową suknię, jął powoli przesuwać swoją wprawną dłonią po
nagich udach dziewczyny ukrytych pod lnianą bielizną. Odruchowo
zacisnęła nogi, lecz gdy z wykalkulowaną łagodnością musnął wierzchem
dłoni jej tajemne miejsce, zmiękła pod owym rozkosznym dotykiem;
wprost czuł, jak rozpływa się jej opór, a ciało słabnie. Pewnie by upadła,
gdyby nie jego ramię opasujące ją w talii. Uświadomił sobie w owej
chwili, że mógłby posiąść tę królewską córkę tutaj, w ogrodzie królowej,
pod tym starym rozłożystym drzewem. Ta księżniczka, pomyślał, jest
Strona 7
tylko z nazwy dziewicą, a tak naprawdę kimś mało lepszym od dziwki.
Lekki odgłos kroków na ścieżce sprawił, że obrócił się spiesznie,
opuszczając zarazem uniesioną suknię partnerki; stanął też w taki sposób,
aby zasłonić ją sobą. Zatraciła się w pożądaniu - z twarzy tej dziewczyny
każdy by mógł to wyczytać. Zląkł się, iż może to być królowa, jego żona,
której miłość ku sobie codziennie wystawiał na ciężką próbę, uwodząc tuż
pod jej nosem oddaną im pod opiekę córkę
7
zmarłego króla. Ta królowa, która siedząc przy łożu swego umierającego
męża, króla Henryka VIII, marzyła o nim, o Tomie.
Lecz to nie królowa Katarzyna stała przed nimi na ścieżce. Była to tylko
dziewczynka, mniej więcej dziewięcioletnia, o czarnych poważnych
oczach, w związanym ciasno pod brodą białym hiszpańskim czepku. W
ręku trzymała dwie książki owinięte księgarskimi rzemykami i patrzyła na
nich z tak chłodnym zainteresowaniem, jakby nie dziwiła się niczemu, co
tu zobaczyła.
- Och, moje ty serduszko! - zawołał z udawaną wesołością. - Tak nagle się
pojawiłaś, żem się ciebie wystraszył. Można było pomyśleć, że to jakaś
czarodziejka ukazuje się moim oczom.
Powiedział to tak szybko - i o wiele za głośno - że dziewczynka
zmarszczyła czoło, potem jednak odrzekła, bardzo wolno i z wyraźnie
hiszpańskim akcentem:
- Błagam o wybaczenie, sir. Ojciec kazał mi zanieść te książki
wielmożnemu Thomasowi Seymourowi, a twoi słudzy powiedzieli, że
jesteś, panie, w ogrodzie.
Podała mu książki, był więc zmuszony zrobić krok naprzód, aby je
Strona 8
odebrać.
- Jesteś zatem córką księgarza - powiedział wesoło. - Tego księgarza z
Hiszpanii.
W milczeniu skinęła głową, nie odrywając od niego swych wielkich
badawczych oczu.
- Na cóż tak patrzysz, dziecko? - zapytał świadom, że stojąca za nim
Elżbieta z pośpiechem poprawia suknię.
- Patrzyłam na ciebie, panie, ale zobaczyłam coś strasznego.
- Co? - rzucił ostro. Przeraził się nagle, że zaraz mu powie, co widziała:
księżniczkę krwi przypartą do drzewa niczym pospolita ladacznica, jej
podwiniętą suknię i jego rękę gmerającą przy jej sakiewce.
- Widziałam za tobą szafot - odrzekło to dziwne dziecko. Odwróciło się i
odeszło, jakby uznało, że wypełniwszy dane mu polecenie, nie ma już nic
do roboty w tym pięknym słonecznym ogrodzie.
8
Tom Seymour nagłym ruchem obrócił się znów do Elżbiety, która
próbowała właśnie rozczesać palcami poplątane włosy. Palce te nadal
drżały z pożądania. Natychmiast wyciągnęła ku niemu ramiona.
- Słyszałaś, co rzekła ta mała?
Zwężone oczy księżniczki przypominały dwie studzienki czerni.
- Nie - odrzekła miękko. - Ona coś w ogóle mówiła?
- Powiedziała, że za mymi plecami zobaczyła szafot! zawołał Thomas.
Był bardziej wstrząśnięty, niż chciał to
okazać, spróbował więc pokryć przerażenie śmiechem, głos mu się jednak
załamał.
- Szafot? - Na dźwięk tego słowa Elżbieta oprzytomniała. - Dlaczego?
Strona 9
Czemu by miała mówić takie rzeczy?
- Bóg raczy wiedzieć. Głupia mała wiedźma. To cudzoziemka, więc
pewnie pomyliła słowa. Chciała pewnie rzec: „tron". Bo to tron zobaczyła
za mymi plecami!
Żart ów wszakże nie przyniósł oczekiwanego skutku. W imaginacji
Elżbiety tron i szafot stały zawsze bardzo blisko siebie. Krew odpłynęła
nagle z jej twarzy, która powlokła się żółtą bladością.
- Kim jest ta dziewczynka? - spytała głosem ostrym ze zdenerwowania. -
W czyjej jest służbie?
Tom odwrócił się od niej, by spojrzeć za dzieckiem, lecz aleja była już
pusta. W jej odległym końcu ujrzał swą małżonkę zbliżającą się ku nim
wolnym krokiem. Stąpała ostrożnie, lekko odchylona do tyłu, starając się
zrównoważyć ciężar brzemiennego brzucha.
- Ani słowa o tym! - przykazał dziewczynie u swojego boku. - Nie
chcemy wszak, moja miła, niepokoić twej drogiej macochy.
Od razu stała się czujna i czym prędzej wygładziła suknię. Zawsze miała
świadomość, że aby przeżyć, musi dobrze grać swoją rolę. Tom znał jej
obłudę i wiedział, że może na niej polegać. Mogła mieć dopiero
czternaście lat, lecz w sztuce oszustwa zaczęła się wprawiać już w dniu,
gdy ścięto głowę jej matce, a od tego czasu upłynęło długich lat
dwanaście. W dodatku jest córką kłamcy, och, dwojga kłamców, pomyślał
złośliwie.
9
Choć potrafi czuć pożądanie, to najsilniejszy odzew budzi w niej wcale
nie żądza, tylko zagrożenie, a najpotężniejszym z uczuć tej młodej
kokietki jest ambicja. Ująwszy zimną dłoń księżniczki, ruszył w stronę
Strona 10
nadchodzącej Katarzyny.
- W końcu ją złapałem! - wykrzyknął z fałszywym triumfem. - Ach, cóż to
była za gonitwa! - Ukradkiem rozejrzał się za dziwnym dzieckiem, nigdzie
go jednak nie dostrzegł.
To ja byłam tą dziewczynką i wtedy też po raz pierwszy ujrzałam
księżniczkę Elżbietę - spoconą, dyszącą z żądzy, ocierającą się jak kotka o
cudzego męża. Było to zarazem moje pierwsze i ostatnie spotkanie z
Thomasem Seymourem. Nie minął rok od owej chwili, gdy poniósł śmierć
na szafocie, oskarżony o zdradę stanu, a Elżbieta po trzykroć się go
wyparła, przysięgając, że łączyła ją z tym człowiekiem najzwyklejsza
ledwie znajomość.
Rozdział Drugi.
Zima 1552 - 1553.
- Ja tu byłam! Och, ojcze, pamiętam to miejsce! - wykrzyknęłam z
podnieceniem, odwracając się od poręczy rzecznej barki płynącej
mozolnie w górę Tamizy. - Pamiętam te ogrody, te wielkie budowle i
dzień, gdy kazałeś mi zanieść księgi temu angielskiemu lordowi. Tu
właśnie go odnalazłam, w tych ogrodach. Był z księżniczką!
Ojciec uśmiechnął się do mnie, choć twarz miał znużoną po długiej
podróży.
- Doprawdy, moja córko? - spytał cicho. - To było szczęśliwe lato. Rzekła
mi wtedy... - zaczął mówić i urwał. Żadne z nas dwojga nigdy nie
wypowiadało imienia mej matki, nawet gdy byliśmy sami. Z początku
powodem był strach; obawialiśmy się, że zabójcy matki będą ścigać jej
męża i córkę, teraz wszakże była to w równym stopniu obrona przed
Strona 11
bólem, co przed Inkwizycją, gdyż ból ten, choć ukryty głęboko, wciąż na
nas czyhał, gotów przy lada okazji wydobyć się na powierzchnię.
- Możemy tu zamieszkać? - spytałam z nadzieją, podziwiając przepiękne
nadrzeczne pałace otoczone równiutkimi trawnikami. Po latach tułaczki
tęskniłam za nowym domem.
- Zbyt wspaniałe to miejsce jak dla nas, moja Hanno - łagodnie upomniał
mnie ojciec. - Musimy rozpocząć skromnie, w jakimś małym warsztacie.
Nie jest łatwo odbudować życie, ale będziemy się starać. A gdy już
staniemy na nogi,
11
zdejmiesz chłopięce przebranie i poślubisz Daniela Carpentera.
- I przestaniemy uciekać? - spytałam cichutko.
Ojciec zawahał się trochę, no i nie dziwota. Tak długo uciekaliśmy przed
Inkwizycją, że nie sposób wprost było uwierzyć, żeśmy wreszcie dobili do
bezpiecznej przystani. Zaczęliśmy uciekać tej samej nocy, kiedy sąd
kościelny uznał matkę za winną żydostwa. Oskarżono ją o to, że jest
fałszywą chrześcijanką, marrano, jak mówiono o takich w Hiszpanii. Po
wyroku przekazano ją sądowi cywilnemu, by ten spalił ją żywcem na
stosie. Nas już tam wtedy nie było. Opuściliśmy ją jak podwójny Judasz z
Kariotu, desperacko ratując własną skórę... Tak myślę, choć ojciec po
wielekroć powtarzał mi ze łzami w oczach, iż żadnym sposobem nie
mogliśmy jej ocalić. Gdybyśmy zostali w Aragonii, Inkwizycja wzięłaby i
nas i wszyscy byśmy zginęli, a tak przynajmniej my uszliśmy śmierci.
Kiedy mu przysięgłam, iż wolałabym umrzeć, niźli żyć bez matki,
powiedział z ogromnym smutkiem, że się mylę, bo ze wszystkiego w
świecie najcenniejsze jest samo życie. Z czasem się o tym przekonam.
Strona 12
Przyjdzie też taki dzień, gdy zrozumiem, że matka chętnie oddałaby życie,
aby ocalić moje.
Przedostaliśmy się najpierw do Portugalii. Przez granicę przeszmuglowali
nas bandyci, odzierając ojca ze wszystkiego, co miał w swej sakiewce;
księgi i manuskrypty zostawili mu tylko dlatego, że byli ciemni, nie
widzieli zatem żadnego pożytku z tych rzeczy. Z Portugalii popłynęliśmy
łodzią do Bordeaux; morze było strasznie burzliwe, a nas skulonych na
pokładzie bez żadnej osłony nad głową cały czas siekł szalejący deszcz i
przelewające się przez burtę bryzgi morskiej piany. Byłam pewna, że już
po nas, bo jeśli nie utoniemy, to pomrzemy z zimna. Mimo to staraliśmy
się ocalić co cenniejsze książki, tuląc je do siebie niczym niemowlęta. Z
Bordeaux udaliśmy się lądem do Paryża, wcielając się w coraz to kogoś
innego: raz byliśmy kupcem i jego młodym czeladnikiem, raz znów
pielgrzymami w drodze do Chartres, kiedy indziej wędrownymi
handlarzami bądź jakimś pomniejszym lordem i jego paziem
podróżującymi ot tak, dla rozrywki, czy wreszcie beanem i jego
preceptorem, którzy postanowili pogłębić
12
swą wiedzę na słynnej paryskiej uczelni. Robiliśmy wszystko, byle tylko
nie wzbudzić podejrzeń, że jesteśmy, kim jesteśmy: przechrzczonymi
Żydami w ubraniach przesiąkniętych dymem ze stosów, ludźmi, którym po
nocach wciąż śnią się płomienie.
W Paryżu przygarnęli nas kuzyni matki, po czym wysłali do swych
krewniaków w Amsterdamie, którzy z kolei wyprawili nas do Londynu.
Mieliśmy przybrać angielską skórę i stać się londyńczykami. Oznaczało to
zarazem wiarę protestancką. Kazano nam ją poznać i polubić.
Strona 13
W Londynie, podobnie jak w Paryżu i Amsterdamie, żyli i dobrze się mieli
przedstawiciele Ludu, którego nazwy nie wolno było wymawiać, wygnani
ze wszystkich krajów chrześcijaństwa. Żyli oni zgodnie z nakazami wiary
chrześcijańskiej, święcąc niedziele, zachowując posty, uczestnicząc w
nabożeństwach, przyjmując za własne tradycje panujące w ich nowym
kraju. Tak było też w Hiszpanii. Wielu z nas, tak jak moja matka,
przestrzegało nakazów zarówno starego, jak i nowego obrządku, szczerze
bowiem wierzyli i w jedno, i w drugie. Ludzie ci potajemnie czcili szabat -
ukradkiem zapalając świece, przygotowując koszerne jedzenie i tak
planując wszelkie domowe prace, aby można było spędzić ten dzień na
modlitwie czy raczej już tylko strzępach zapomnianych żydowskich
modlitw - a nazajutrz z czystym sumieniem szli do kościoła na mszę. Moja
matka podczas jednej lekcji uczyła mnie wersetów z Biblii i tego, co
zdołała zapamiętać z Tory. Ostrzegała mnie przy tym, że nasze
pochodzenie, związki rodzinne i religia muszą pozostać tajemnicą, gdyż
ich ujawnienie grozi wielkim niebezpieczeństwem. Musimy być dyskretni
i ufać Bogu, o którym naucza nas Kościół oraz nasi dobrzy przyjaciele -
księża i zakonnice. Jako się rzekło, ludzi takich jak matka było wielu.
Kiedy dopadała ich Inkwizycja, czuli się niewinni i zarazem bezradni jak
kurczaki przeznaczone na skręcenie karku.
Niektórym udawało się uciec - tak jak nam. Wyłaniali się później w
różnych wielkich miastach chrześcijaństwa, Ludzie z pomocą dalekich
krewnych bądź lojalnych przyjaciół znajdowali sobie schronienie. Nasi
amsterdamscy krewni
13
zaopatrzyli nas w listy polecające do zamieszkałej w Londynie izraelskiej
Strona 14
familii, która przybrała tam miano „Carpenter". Oni też ułożyli moje
zaręczyny z synem tego rodu, sfinansowali zakup prasy drukarskiej dla
ojca i znaleźli dla nas pokoje nad sklepem w małej uliczce uchodzącej od
Fleet Street.
W pierwszych miesiącach naszego pobytu w Londynie starałam się dobrze
poznać nowe miasto, podczas gdy ojciec z desperackim pośpiechem
urządzał swój warsztat drukarski, aby mi zapewnić utrzymanie. Wkrótce
się okazało, że na jego druki istnieje tu duży popyt, zwłaszcza zaś na kopie
ewangelii, które przywiózł za paskiem swych pludrów, a teraz tłumaczył
na angielski. Nabył też sporo ksiąg i manuskryptów z bibliotek wielkich
katolickich rodów, które to biblioteki zostały zniszczone przez króla
Henryka, ojca obecnego króla Edwarda. Na rozkaz starego władcy
dorobek wielu pokoleń powiększył miejskie góry śmieci, toteż każdy
narożny sklepik posiadł taką stertę papierów, że można je było kupować na
korce. Dla antykwariusza był to istny raj. Mój ojciec codziennie wychodził
na miasto i zawsze powracał z jakąś bezcenną rzadkością, a gdy już ją
uładził i skatalogował, mnóstwo chętnych pragnęło ją kupić. Każdy tu
uganiał się za Pismem Świętym. Ojciec, nie bacząc na zmęczenie, już
nawet nocami drukował poszczególne ewangelie i krótkie nabożne pisma -
wszystko po angielsku, prostym i jasnym językiem - aby wierni mogli je
studiować. Ludzie w tym kraju postanowili czytać je sami i żyć bez księży,
z czego ja przynajmniej byłam całkiem zadowolona.
Sprzedawaliśmy te pisma bardzo tanio, prawie po cenie kosztów.
Niebawem rozeszła się wieść, iż czynimy tak dlatego, aby krzewić wśród
ludzi Słowo Boże, jesteśmy bowiem gorliwymi protestantami. I była to
prawda. Byliśmy tak oddani nowej wierze, jakby od tego zależało nasze
Strona 15
życie.
Bo i zależało.
Robiłam, co mogłam, by ulżyć ojcu. Biegałam na posyłki, pomagałam
tłumaczyć teksty, robiłam korektę, puszczałam w ruch prasę, sprawdzałam,
czy w składzie nie ma błędów,
14
odczytując odwrócone pismo na kamiennej płycie drukarskiej, zszywałam
oprawy ostrą rymarską igłą. W dniach gdy nie miałam zajęć w warsztacie,
stałam na ulicy, zachęcając przechodniów do wejścia. Wciąż jeszcze
nosiłam to samo przebranie co podczas naszej ucieczki - przykrótkie
szerokie portki sięgające połowy gołych łydek, stare rozczłapane buty oraz
krzywo nałożoną czapkę - toteż wszyscy brali mnie za chłopca. Oparta o
ścianę naszego sklepu niczym jakiś leniwy włóczęga, łapczywie
chwytałam wątłe promienie angielskiego słońca, gdy czasami raczyło
wychynąć zza chmur. Po mojej prawej ręce mieścił się sklepik innego
księgarza, mniejszy od naszego, gdzie ceny były jeszcze niższe. Po lewej
znów warsztat wydawcy tanich książek, wierszy i traktatów, w które
zaopatrywali się rozliczni domokrążni handlarze i sprzedawcy ballad, dalej
zaś miał swą siedzibę malarz miniatur i zarazem wytwórca zabawek i
bibelotów, a obok niego drugi malarz, rysownik i portrecista. Wszyscy na
tej ulicy żyli z papieru i inkaustu. Ojciec powtarzał mi często, że
powinnam być wdzięczna losowi za taką pracę, przy której ręce pozostają
gładkie. Może i powinnam - ale nie byłam.
Ta ulica... Była wąska i jeszcze nędzniejsza od tej, przy której
mieszkaliśmy przedtem w Paryżu. Ciasno stłoczone domy zdawały się
staczać ku rzece, a ich wysunięte na zewnątrz piętra tak przesłaniały niebo,
Strona 16
że blade słońce rzucało jedynie wąskie smugi blasku na ich szare ściany.
Wyglądało to jak pęknięcie na czyimś brudnym rękawie. Cuchnęło tu
całkiem jak w wiejskim obejściu. Co rano mieszkanki okolicznych domów
wylewały z okien zawartość nocników i pomyje do płynącego środkiem
ulicy strumienia, który leniwie bulgocząc, toczył swe brudne wody ku
równie brudnej Tamizie.
Pragnęłam czegoś lepszego. Marzyłam o takim miejscu jak to, w którym
widziałam księżniczkę Elżbietę - o wielkim ogrodzie pełnym drzew i
kwiatów z pięknym widokiem na rzekę. Pragnęłam być kimś lepszym niż
tylko odzianym w łachmany fałszywym uczniem księgarza, dziewczyną
przebraną za chłopca, z dnia na dzień bliższą zaręczyn z zupełnie obcym
człowiekiem.
15
Gdy stałam tak pewnego dnia, grzejąc się w słońcu niczym leniwy
hiszpański kocur, usłyszałam nagle dźwięk ostróg obijających się o
kamienie i czym prędzej otworzyłam oczy. Zobaczyłam przed sobą
najpierw długi cień, a potem młodego pana we wspaniałym stroju. Miał na
głowie wysoki kapelusz, przy boku wąską srebrną szpadę, z ramion zaś
spływała mu piękna opończa. Na jego widok zaparło mi dech: nigdy
jeszcze nie widziałam tak przystojnego mężczyzny.
Patrzyłam na niego jak urzeczona - jakby raptem objawił mi się anioł -
potem dopiero spostrzegłam, że stoi za nim ktoś drugi.
Ten był starszy, dobiegał już chyba trzydziestki, miał bladą twarz
uczonego i ciemne, głęboko osadzone oczy. Widywałam już takich ludzi.
Często odwiedzali oni księgarnię mego ojca w Aragonii, spotykali się z
nim w Paryżu, a i tu w Londynie zaczynali być jego klientami. Ten musiał
Strona 17
być uczonym; poznawałam to po lekko przygarbionych plecach i
zaokrąglonych ramionach. Pewnie pisarz - na środkowym palcu prawej
ręki miał wyraźny ślad po inkauście - ale i wielki myśliciel, człowiek
poszukujący tego, co ukryte, i przez to bardzo niebezpieczny. Czułam, że
nie boi się herezji ani żadnych pytań, że im więcej wie, tym więcej chce
wiedzieć, że za każdą poznaną prawdą zawsze szuka głębszej.
Znałam kiedyś podobnego człowieka - księdza jezuitę. Przyszedł do
naszego sklepu w Hiszpanii i jął błagać ojca o jakieś stare rękopisy, starsze
od samej Biblii. Nie do wiary
- starsze od Słowa Bożego! Był też pewien żydowski uczony; tamten z
kolei prosił ojca o surowo zakazane księgi
- chodziło mu zwłaszcza o resztki Tory i wszystko, w czym można było
odnaleźć zapisy Prawa. Ci dwaj często nas odwiedzali, dopóki pewnego
dnia nie zniknęli. Żyjemy w świecie, w którym idee bywają bardziej
niebezpieczne niż nagi miecz. Połowa z nich jest zakazana, lecz i ta druga
jest groźna, często bowiem prowadzi człowieka do kwestionowania
wszystkiego, nawet miejsca ziemi we wszechświecie, tego, iż stanowi ona
jego centrum.
Tak zaciekawili mnie ci przybysze - ów piękny jak bóstwo młodzieniec i
ten drugi podobny do księdza - że nie od razu
16
spostrzegłam ich towarzysza. Był cały ubrany na biało, a była to taka biel,
jaką lśni emaliowane srebro. Słońce odbite w jego płaszczu błyszczało tak
oślepiająco, że za ową świetlistą zasłoną nie sposób było dojrzeć twarzy.
Zamrugałam oczami, lecz i to nie pomogło. Ochłonąwszy z pierwszego
wrażenia, porzuciłam rozważania, kim mogą być nieznajomi, zauważyłam
Strona 18
bowiem, że wszyscy trzej spoglądają na wejście do sklepu naszego
sąsiada.
Krótkie spojrzenie na nasze ciemne wejście powiedziało mi, że ojciec
musi być na zapleczu, gdzie pewnie miesza nową porcję farby, nie mógł
więc widzieć, że nic nie zrobiłam, aby przywabić klientów. Przeklinając
swe głupie lenistwo, jednym susem oderwałam się od ściany i zastąpiwszy
drogę trzem panom, powiedziałam wyraźnie, starannie akcentując każde
słowo, jako że niedawno zdołałam się pozbyć hiszpańskiego brzmienia:
- Dzień dobry, wielmożni panowie! Czym wam możemy służyć? Mamy
najlepszą kolekcję budujących i przyjemnych książek, jaką można znaleźć
w Londynie, a także niezwykle interesujące manuskrypty po doprawdy
najuczciwszych cenach oraz ciekawe rysunki wykonane z najwyższą
maestrią i wdziękiem, które...
- Poszukuję sklepu Olivera Greena, drukarza - przerwał mi młody
człowiek.
Gdy na moment spotkały się nasze spojrzenia, wydawało mi się, że czas
się zatrzymał - jakby nagle stanęły wszystkie londyńskie zegary - i
zapragnęłam, by chwila ta trwała wiecznie. Chciałam, by już zawsze stał
tak przede mną w swym czerwonym głęboko wyciętym kaftanie, oblany
zimowym słońcem, by na mnie patrzył i widział przed sobą nie małego
brudnego ulicznika, lecz mnie prawdziwą - czarnooką dziewczynę, prawie
już młodą kobietę. Cóż, kiedy jego spojrzenie tak obojętnie prześliznęło
się po mej postaci, że nagle oprzytomniałam i czym prędzej otworzyłam
drzwi.
- Oto sklep Olivera Greena, uczonego, drukarza i księgarza. Zechciejcie,
panowie, wejść. Ojcze! - krzyknęłam w stronę ciemnej izby na zapleczu. -
Strona 19
Trzej wielcy lordowie do ciebie!
17
Usłyszałam, jak odsuwa wysoki drukarski stołek i spiesznie zmierza ku
drzwiom. Zaraz też ukazał się w progu, wycierając w fartuch zaplamione
ręce. Towarzyszył mu zapach inkaustu i rozgrzanego papieru.
- Witam - powiedział - witam obu panów. - Miał na sobie swe zwykłe
czarne ubranie, a jego płócienne mankiety były również poplamione
atramentem. Spojrzałam na niego oczami przybyszów i zobaczyłam
mężczyznę lat pięćdziesięciu o niegdyś czarnych, dziś przedwcześnie
posiwiałych włosach i twarzy pooranej zmarszczkami od nieszczęść.
Oliver Green miał przygarbioną postać człowieka ślęczącego wciąż nad
księgami, przez co jego wysoki wzrost nie rzucał się ludziom w oczy.
Dał mi znak głową, wyciągnęłam więc spod lady trzy stołki dla gości,
panowie jednak nadal stali, rozglądając się dookoła.
- Czym mogę służyć? - spytał ojciec. Tylko ja wiedziałam, że lęka się
trzech przybyszów: urodziwego młodzieńca, który właśnie zamaszyście
zdjął kapelusz, odrzucając z twarzy ciemne loki, jego skromnie ubranego
towarzysza i tego milczącego lorda w lśniącej bieli.
- Poszukujemy Olivera Greena - powtórzył młody wielmoża.
- Ja nim jestem - odrzekł z ukłonem ojciec. W jego głosie słychać było
silny hiszpański akcent. - I chętnie wam usłużę, czym tylko zdołam,
zgodnie z prawem i zwyczajem tego kraju...
- Tak, tak - przerwał mu ostro młodzieniec. - Wiemy, mistrzu Green, żeś
niedawno przybył tu z Hiszpanii.
Mój ojciec skłonił się powtórnie.
- To prawda. Do Anglii w istocie przybyłem niedawno, lecz co do
Strona 20
Hiszpanii, tośmy ją opuścili już trzy lata temu.
- Czyżbyś się uważał za Anglika?
- Za pańskim pozwoleniem teraz już tak - ostrożnie odrzekł mój ojciec.
- A twoje nazwisko? Czy jest prawdziwe? Brzmi bardzo z angielska.
18
- Przedtem brzmiało „Verde" - ojciec uśmiechnął się przy tym w nieco
wymuszony sposób - ale zmieniliśmy je na „Green", co znaczy to samo, a
dla angielskiego ucha brzmi lepiej.
- Jesteś chrześcijaninem? Drukujesz chrześcijańskie teksty teologiczne?
Chrześcijańską myśl filozoficzną?
Widziałam, że ojcu ścisnęło się gardło - pytanie było niebezpieczne -
odpowiedział jednak pewnie i stanowczo:
- Ma się rozumieć, sir.
- Wyznajesz zreformowaną religię czy też trzymasz się starych tradycji? -
rzucił bardzo cicho młody pan.
Ojciec nie miał pojęcia, co ci trzej chcieliby usłyszeć, a wiedział, że to co
powie, może nam zjednać ich łaski bądź posłać na stos albo szafot, gdyż w
Anglii młodego króla Edwarda na dwa te sposoby rozprawiano się z
heretykami.
- Wyznaję wiarę protestancką - powiedział z wahaniem. - Wprawdzie w
Hiszpanii ochrzczono mnie w obrządku katolickim, teraz wszelako stałem
się członkiem Kościoła anglikańskiego. Chwalmy Pana - dorzucił po
pauzie. - Jestem wiernym sługą jego wysokości króla Edwarda i nie pragnę
niczego więcej, jak tylko żyć zgodnie z prawami jego królestwa i
nakazami jego Kościoła. Tak też prowadzę ten skromny sklepik.
Czułam woń jego strachu, ostrą jak dym ze stosów, i mnie także ogarnął