London Julia - Księga skandali

Szczegóły
Tytuł London Julia - Księga skandali
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

London Julia - Księga skandali PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie London Julia - Księga skandali PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

London Julia - Księga skandali - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Julia London Księga skandali Seria skandaliczna 01 Tytu orygina u: The Book of Scandal 0 Strona 2 Rozdział pierwszy Opactwo Eastchurch Hrabstwo Gloucestershire, Anglia 1806 Na zielonych wzgórzach Cotswolds w hrabstwie Gloucestershire w Anglii spoczywaj! ruiny opactwa Eastchurch. S!dz!c po szeroko$ci funda- mentów, by o ono niegdy$ ca kiem du'e, ale jedyne, co po nim zosta o, to fragmenty murów, schody prowadz!ce donik!d i sterta gruzu. Dzi$ mieszkaj! tu ju' tylko owce i krowy, ale z atwo$ci! mo'na sobie wyobrazi* 'yj!cych w tym miejscu przed laty, odzianych w bia e habity mnichów. Opactwo S opustosza o i popad o w ruin, w szesnastym wieku, po tym jak król Henryk VIII rozsta si, z Ko$cio em katolickim i odda w dzier'aw, za kilka szylingów R rocznie ziemie zakonne swojemu przyjacielowi, lordowi Lindseyowi, do czasu wyga$ni,cia jego rodu. Jednak to nie pami!tki przesz o$ci przyci!ga y spojrzenia mieszka.ców hrabstwa i go$ci. Zainteresowanie wszystkich budzi du'y, roz o'ysty dom usytuowany w dolinie u stóp wzgórza. Z ty u rezydencji p yn, a rzeka, a ca ! posiad o$* otacza y lasy i pola. Rezydencja zosta a wybudowana z ogromnym rozmachem sze$*dziesi!t lat wcze$niej przez $wie'o upieczonego hrabiego. Uwagi mieszka.ców hrabstwa nie przykuwa jednak sam budynek zaprojek- towany wedle za o'e. neoklasycyzmu, ulubionego stylu jego architekta – szacownego Johna Soane'a – ani te' ogród autorstwa równie szacownego Capability Browna. Ludzie mówili o tym, co kry o si, za murami domostwa. Plotki kr!'y y po okolicy ju' od kilku lat i Grayson Christopher dobrze je zna . Dzi$, gdy po ca onocnej podró'y z Londynu wst!pi do pubu na piwo, znów mia okazj, ich pos ucha*. 1 Strona 3 – Nie znajdzie pan tam towarzystwa dla siebie – powiedzia gospodarz, stawiaj!c przed go$ciem kufel. – Nie ma tam osób tak szacownych jak pan. W opactwie jest tylko rozpusta i pija.stwo. Grayson u$miechn! si, pod nosem. – Sam te' niegdy$ korzysta em z uroków kobiet i trunków. – Och, milordzie, dam g ow,, 'e nie takich kobiet i nie takich trunków. Przyznaj,, 'e libertyn Lindsey to sympatyczny cz owiek, ale co te' on wy- prawia? – Gospodarz potrz!sn! g ow!. – Niech si, pan nie gniewa, ale takie zachowanie hrabiemu nie przystoi. Grayson wiedzia , 'e styl 'ycia jego starego kompana, Nathana Greya, S znanego tak'e jako hrabia Lindsey, ostatnimi czasy dalece odbiega od normy. Zapewni wi,c gospodarza, 'e nie gniewa si, za jego uwagi, zap aci za piwo i R uda si, w stron, posiad o$ci Lindseya. Pomimo deszczu jecha o si, dobrze. Najpierw przeci! pola, na których pas o si, byd o, nast,pnie min! wysokie sosny, brzozy, ruiny opactwa i ma y staw, w którym Nathan hodowa karpie. Po drodze by te' ma y ko$ció ek z niewielkim cmentarzem. Tu' za pot,'n! bram! Grayson skierowa si, drog! w dó i wkrótce na podje0dzie wita go stajenny, który zaj! si, zm,czonym koniem. Przybysz zapuka do drzwi; otworzy mu wierny kamerdyner Lindseya – Benton. By to m,'czyzna chudy, nerwowy, o szerokiej, okr!g ej twarzy i elegancko za- czesanych w osach. – Lord Darlington – powiedzia , nisko si, k aniaj!c. – Prosz,, niech pan wejdzie. Grayson w$lizgn! si, do $rodka i szybko zrzuci przemoczony p aszcz. Gdy podawa Bentonowi kapelusz i okrycie, poczu , 'e hol przesi!kni,ty jest dymem z cygar. 2 Strona 4 – Prosz, wybaczy*, 'e przyje'd'am bez uprzedzenia, ale musz, koniecznie porozmawia* z hrabi!. – Oczywi$cie, prosz, pana. Prosz, za mn! – odpowiedzia Benton. Gdy szli korytarzem, Grayson zauwa'y , 'e znikn, y st!d meble oraz wazony z kwiatami, które niegdy$ zdobi y to miejsce. Korytarz wygl!da na opustosza y. W ko.cu przystan,li. Benton dotkn! klamki i lekko uchyli drzwi. Uderzy ich zaduch zadymionego pomieszczenia. Grayson wszed za kamerdynerem do $rodka w g,st! chmur, dymu. W centralnym miejscu pokoju sta stó do gry w karty, obok le'a o przewrócone krzes o i inne, przypadkowo porozrzucane elementy wyposa'enia pokoju. S Przy stole siedzia Lindsey, odwrócony plecami do drzwi. Naprzeciwko niego miejsce zajmowa lord Donnelly, równie' znajomy Graysona. By y z R nimi tak'e trzy kobiety, przypuszczalnie panny lekkich obyczajów, s!dz!c po nieskromnym ubraniu i frywolnych u$miechach. Jedna z nich siedzia a na kolanach hrabiego i bezmy$lnie przygl!da a si, grze w karty. Ta, która towarzyszy a lordowi, u$miechn, a si, zalotnie do Graysona. Trzecia spa a na kanapie w nieprzyzwoitej pozie. – Milordzie? Lindsey nie zwróci uwagi na kamerdynera. Dalej spogl!da w karty, prze'uwaj!c ko.cówk, cygara. – Panie – powtórzy Benton. Tym razem Lindsey chrz!kn! ostrzegawczo i machn! r,k! na znak, 'e chce, aby dano mu spokój. Donnelly tak'e zaj,ty by kartami i monetami le'!cymi na stole i zdawa si, nie zauwa'a* kamerdynera. Jednak Benton, uparty i lojalny s uga, by nieugi,ty. – Panie – powtórzy bardziej zdecydowanym tonem. – Pewien d'entelmen chce si, z panem widzie*. 3 Strona 5 – Benton! Daj, s owo, 'e wywal, ci, dzi$ na zbity pysk – warkn! Lindsey. – Nie ma dnia, 'eby kto$ nie chcia si, ze mn! widzie*. Zaprowad0 tego kogo$, kimkolwiek jest, do salonu albo sypialni. Ale mnie zostaw w spokoju. Jestem o krok od odebrania Donnelly'emu sporej sumy pieni,dzy i nie wolno mi przeszkadza*. – Podniós g ow, i w chwili, gdy k ad karty na stó , u$miechn! si, do Donnelly'ego. Mia trójk,. Z ust przeciwnika wydoby si, okrzyk zdziwienia. – Panie! – Czego? – rzuci Lindsey, zgarniaj!c monety. Spojrza na Bentona, a gdy zauwa'y Graysona, S zastyg w pó ruchu. – Dzie. dobry, Lindsey – rzek przybysz. R Lindsey zrzuci z kolan dziewczyn, i poderwa si, na równe nogi. – Christy, nie wierz,, 'e przyjecha e$! – zawo a . – Darlington! – zakrzykn! rado$nie równie zaskoczony Donnelly. – Chod0, spróbujesz porz!dnej irlandzkiej whisky. – Bro. Bo'e – za$mia si, Nathan Grey. – To od Declana, irlandzka trucizna, co dzieci pozbawia ojców, a kobiety kochanków. Ju' po pierwszym yku zbija cz owieka z tropu, a ksi!', Darlington przecie' tego sobie nie 'yczy. – U$miechn! si, do Graysona, troch, si, zataczaj!c. Wygl!da okropnie. Mia wygniecion! koszul, pozbawion! ko nierzyka, a jego w osy znajdowa y si, w kompletnym nie adzie po tym, jak która$ z dziewczyn przeczesywa a je palcami. – Benton, która godzina? – Wpó do jedenastej, prosz, pana. Lindsey zamruga . – Przed po udniem – doda Benton. 4 Strona 6 Hrabia pos a kamerdynerowi gniewne spojrzenie. – Mog e$ sobie darowa* t, uwag,, Benton. – Spojrza na go$cia. – Grayson, dobry Bo'e, jak ja si, zachowuj,. Wejd0, prosz,. Przyznaj si,, przyjecha e$, aby wymiga* si, od niewygodnych spotka. towarzyskich? – Doprawdy, je$li mia bym opuszcza* miasto w celu unikni,cia spotka. towarzyskich, to wybra bym miejsce spokojniejsze od tego domu rozpusty, któremu ton nadaje nikt inny jak sam libertyn Lindsey. Na t, uwag, Donnelly za$mia si, znacz!co. – Masz na my$li dzie o Wilkesa, Donnelly'ego i tego szkockiego drania Lambourne'a – skwitowa weso o Nathan. – Gdyby nie oni, ka'd! noc S sp,dza bym przy kominku, czytaj!c ksi!'ki o m,kach chrze$cijan. No powiedz, Benton, nie by oby w a$nie tak? R – Bezsprzecznie, prosz, pana. Donnelly parskn! $miechem, a dziewczyna, któr! Lindsey jeszcze przed chwil! trzyma na kolanach, zachichota a. – Od dwóch miesi,cy ju' u mnie siedz! – zamy$li si, Lindsey. – A mo'e od trzech? – Niech mnie piorun trza$nie, ale te' nie pami,tam – doda Donnelly ze $miechem. – Co ci, tu sprowadza, Christy? Wybuch a wojna? Straci em wszystkie pieni!dze? Odebrano mi tytu ? – Lindsey za$mia si, ze swojego 'artu. Greyson pozosta powa'ny. Kwestie zwi!zane z tytu em i pozycj! spo eczn! by y dla niego niezwykle istotne. Lindsey tak'e kiedy$ si, nimi przejmowa , ale od kilku lat przesta dba* o opini,. Donnelly, jak przysta o na Irlandczyka, bardziej ni' swoj! pozycj! spo eczn! zainteresowany by ko.mi. Szczególnie wy$cigami konnymi i zak adami. Benton zrobi krok i oznajmi : 5 Strona 7 – Panie, ka', przygotowa* k!piel. Nathan wygl!da na zaskoczonego, ale po chwili machn! r,k! na znak, 'e nie 'yczy sobie obecno$ci s u'!cego. – Przekl,ty kamerdyner – powiedzia z u$miechem. – Jak si, nie opami,ta, to ka', mu zamiata* pod ogi. Chod0 ze mn!, Christy – powiedzia , kieruj!c si, ku drzwiom. – Zapraszam do gabinetu, chwil, pogadamy, zanim moja k!piel b,dzie gotowa – doda , na$laduj!c sposób mówienia Bentona. – Jak to? Idziecie ju'? – rzuci Donnelly zaj,ty dziewczyn! g aszcz!c! jego ucho. W gabinecie Grayson wzi! do r,ki karafk, stoj!c! na komodzie. S – Na twoim miejscu by bym z tym ostro'ny – Nathan wskaza na whisky i usiad na kanapie. – Piekielna irlandzka trucizna – wzdrygn! si,. – R Jak Boga kocham, chyba sam diabe macza w niej palce. No, Darlington, co ci, sprowadza do Eastchurch? Siedz, jak na beczce prochu! Z byle powodu nie jecha by$ z Londynu przez ca ! noc, w dodatku w tak! pogod,. – Nie mog, zaprzeczy*, 'e sprawa jest najwy'szej wagi – przyzna Grayson, gdy ju' nala sobie whisky i poci!gn! kilka yków. – Us ysza em co$ zgo a niepokoj!cego i pomy$la em, 'e powiniene$ o tym wiedzie*. Czy s ysza e$ co$ na temat kontrowersyjnego $ledztwa, które zosta o wszcz,te w sprawie ksi,'nej Walii? Lindsey wzruszy ramionami. – Jakie$ plotki tu i tam... A dlaczego? Co to ma wspólnego z tob!? – Ze mn! nic – odrzek Grayson niedbale. – Pozwól mi jednak wyja$ni*. Jak zapewne wiesz, Karolina, ksi,'na Walii, kilka lat temu adoptowa a ma ego ch opca. Niektórzy twierdz!, 'e by a w ci!'y mniej wi,cej w tym samym czasie, kiedy ten ch opiec móg si, urodzi*. Karolina nie zaprzeczy a tym pog oskom, co wi,cej, kilku osobom powiedzia a nawet, 'e w 6 Strona 8 razie czego b,dzie utrzymywa*, i' dziecko jest owocem kilku nocy sp,dzonych w Carlton House. Co za tym idzie, przyzna oficjalnie, 'e ch opiec jest prawowitym potomkiem ksi,cia Walii, Jerzego. Lindsey wybuchn! $miechem. Wszyscy wiedzieli, 'e ksi!', i ksi,'na nie 'yli ze sob! od chwili zawarcia ma 'e.stwa w roku 1795. Ich wzajemna niech,* by a tak wielka, 'e sp odzenie ksi,'niczki Charlotty graniczy o z cudem. Od tamtego czasu, jak g osz! plotki, oboje anga'owali si, w liczne pozama 'e.skie zwi!zki, a ksi!', sp odzi pono* niejedno nie$lubne dziecko. –Oczywi$cie pog oski te wywo a y wielkie poruszenie – kontynuowa Grayson. – Pojawi y si, insynuacje, 'e Karolina osadzi na królewskim tronie S b,karta, odbieraj!c tym samym prawa do korony ksi,'niczce Charlotcie. – Chyba 'artujesz – odezwa si, Lindsey. R – Niestety nie. Król nie mia wyj$cia i zwo a zgromadzenie w Izbie Lordów, które ma przyjrze* si, tej sprawie. Je$li pog oski si, potwierdz!, ksi,'na Karolina zostanie oskar'ona o zdrad, stanu. Lindsey przytakn! . – Je$li cz onkowie zgromadzenia nie znajd! 'adnych dokumentów $wiadcz!cych o tym, 'e ch opiec Karoliny jest sierot!, najprawdopodobniej b,d! stara* si, udowodni* ksi,'nej liczne przygody z m,'czyznami... A mo'e nawet z kobietami – doda Grayson. – Na Boga, Christy – 'achn! si, Lindsey. – Z pewno$ci! nie przejecha e$ tylu mil po to, 'eby mi o tym powiedzie*. – Nie, zdecydowanie nie. Ksi,'na wypad a z ask króla i ksi!', Walii liczy na to, 'e teraz parlament wreszcie uniewa'ni ich ma 'e.stwo. Król jeszcze nie podj! decyzji w tej sprawie, ale Karolina jest przebieg a. Mówi si,, 'e je$li król nie stanie po jej stronie i nie przywróci jej do ask, ona opublikuje 7 Strona 9 listy, które wymienia a z Jego Wysoko$ci! w czasie procesu. Rzeczona korespondencja, zwana przez niektórych „ksi,g! skandali", ma zawiera* opisy kompromituj!cych uczynków ksi,cia. – Oskar'enia te s! prawdopodobnie prawdziwe – powiedzia Lindsey z odcieniem sarkazmu w g osie. – Przynajmniej by y, gdy obracali$my si, w kr,gach zbli'onych do ksi,cia. – Owszem – przytakn! Grayson. Ju' dziesi,* lat temu ksi!', zas yn! z tego, 'e nie odmawia sobie biesiad, trunków i kobiet. Grayson zawsze uwa'a jego przypadek za niezwykle smutny, gdy' ksi!', by cz owiekiem $wiat ym, ale zagubionym. S Marnowa potencja przez brak silnej woli i zatracenie si, w rozrywkach. Grayson pami,ta , 'e ju' przed laty pojawia y si, krytyczne g osy, ale teraz coraz wi,cej cz onków parlamentu otwarcie przyznawa o si, do obawy, 'e R ujawnienie bogatej przesz o$ci ksi,cia mo'e doprowadzi* do obalenia monarchii. – Ksi,'na da a do zrozumienia, 'e wraz z przygodami m,'a ma zamiar opisa* równie skandaliczne wyst,pki cz onków rodziny królewskiej – doda Grayson. – Ksi,'na ma czterna$cioro rodze.stwa, wi,c materia do bada. wydaje si, obszerny. Ciekawe, co ona rozumie przez „skandaliczne wyst,pki"? – zastanowi si, Lindsey. – Nie$lubne dzieci, morderstwa, zdrady wszelkiej ma$ci i ogólny zam,t – odpowiedzia Grayson, wzruszaj!c ramionami. – Je$li Karolina opublikuje wspomniane listy, dojdzie do takiego skandalu, jakiego Londyn jeszcze nie widzia . Lindsey u$miechn! si, pod nosem. 8 Strona 10 – Nathan, pos uchaj. Mo'e si, okaza*, 'e wi,cej osób z towarzystwa jest w to wpl!tanych. Mog! by* $wiadkami albo uczestnikami orgii, a nawet aktów niesubordynacji wobec króla. Nathan roze$mia si, ju' na dobre. – Christy, starasz mi si, co$ zasugerowa*? Czy moje grzeszki uskuteczniane w Eastchurch wywo uj! a' tak wielkie zainteresowanie w Londynie? – Nie, Nathanie. Nie chodzi mi o ciebie. Mam na my$li twoj! 'on,. U$miech Lindseya zgas . – S ucham? S Grayson westchn! i przeczesa w osy r,k!. – Mam to powiedzie* bardziej wprost? – Obawiam si,, 'e musisz – odrzek spokojnym i trze0wym g osem R hrabia. – No wi,c niektórzy twierdz!, 'e lady Lindsey zwi!zana jest z lordem Dunhillem – Z kim? – Z Dunhillem. M odym cz owiekiem, który przebywa w Londynie od niedawna, ale nale'y do $cis ego grona znajomych ksi,cia. Lindsey zmarkotnia , a Grayson zacz! si, coraz bardziej denerwowa*. Nie chcia rozdrapywa* starych ran; wszyscy dobrze wiedzieli o kryzysie w ma 'e.stwie Greyów. Zanim ponownie si, odezwa , spu$ci wzrok. – Nathanie, doradcy ksi,'nej twierdz!, 'e zwi!zek lady Lindsey zbli'y j! do spraw zwi!zanych z ksi,ciem. Bywa a w jego towarzystwie w Carlton House, na wy$cigach, w pa acu Buckingham i w St. Jerome's. Mo'e wi,c zosta* wezwana na publiczn! rozpraw, s!dow!. Oczywi$cie je$li do tego dojdzie, szczegó y jej po'ycia tak'e zostan! ujawnione. 9 Strona 11 – Hmm – mrukn! Nathan, krzy'uj!c ramiona. – Nie jestem specjalnie zaskoczony. Zdaje mi si, jednak, 'e Evelyn potrafi sama o siebie zadba*. – Twoja reputacja zostanie zrujnowana. Je$li tylko si, oka'e, 'e Evelyn by a zamieszana w ten skandal, pozycja twojej rodziny oraz twój tytu zostan! zakwestionowane. Dla w asnego dobra zabierz j! z Londynu. Najlepiej b,dzie, je$li wszyscy uwierz!, 'e hrabia i hrabina Lindsey si, pogodzili. Król spojrzy wówczas na ciebie bardziej przychylnie, nawet je$li na $wiat o dzienne wyjd! jakie$ kompromituj!ce szczegó y. Lindsey podszed do okna i zamy$li si,, patrz!c na park. – My$lisz, 'e to prawda? – zapyta . – 1e ona co$ wie? S – Szczerze mówi!c, nie mam poj,cia – odpowiedzia Grayson. I nie k ama . Nie móg by* niczego pewien, us ysza jednak do$*, by podejrzewa*, 'e Evelyn mo'e rzeczywi$cie co$ wiedzie*. Cz,sto bywa a u R ksi,cia w Carlton House. A jak wiadomo, w jego prywatnych apartamentach niejednokrotnie odbywa y si, spro$ne widowiska, a czasami nawet orgie. Trudno by o oceni*, co Evelyn mog a widzie* lub s ysze*. – Sporo si, o tym mówi w pewnych kr,gach – doda po d u'szej chwili milczenia. – Po$l, j! zatem do matki. – Wtedy wszyscy uznaj!, 'e uwierzy e$ w te plotki. Je$li król da wiar,, 'e jeste$ pewny niewinno$ci swojej 'ony, postara ci si, pomóc. – A je'eli nie uwierzy? – przerwa mu Nathan. Grayson zmarszczy czo o. – Opactwo Eastchurch przyznano Lindseyom na zasadzie królewskiej dzier'awy, czy' nie? Hrabia przytakn! . – Dzier'awimy je od prawie trzystu lat. 10 Strona 12 – Zastanów si,, Nathanie. Je$li si, oka'e, 'e twoja 'ona by a wmieszana w akty zdrady wobec ksi,'nej Walii i Korony, dzier'awa mo'e zosta* wypowiedziana. Aby chroni* samego siebie, musisz pokaza* $wiatu, i' ufasz swojej 'onie i zabierasz j! z Londynu do domu. Lindsey pochyli g ow, i ukry twarz w d oniach. – Do licha – mrukn! w ko.cu. – Czyli wied0ma musi tu wróci*. – Spojrza na Graysona i u$miechn! si, ironicznie. – Wy$wiadczy e$ mi, bracie, nied0wiedzi! przys ug,. Lord Darlington wzruszy ramionami. Wiedzia , 'e Lindsey na jego miejscu zrobi by to samo. S – A' prosi si, o kilka g ,bszych – westchn! Lindsey i wyci!gn! r,k, po irlandzk! whisky. R *** Nathan sam w to nie móg uwierzy*, 'e wybiera si, do Londynu, aby sprowadzi* Evelyn do Eastchurch. Wola by 'ywcem da* si, pokroi*, ani'eli znów j! spotka*. Nie rozstali si, w zgodzie. Przyznawa teraz sam przed sob!, 'e daleko mu by o do idea u m,'a, co i tak nie zmienia faktu, 'e jego i Evelyn dzieli a przepa$*. Od trzech lat praktycznie w ogóle nie rozmawiali. A je$li nawet – robili to za po$rednictwem listów. Pami,ta j! jako zgorzknia ! kobiet,, która go o wszystko obwinia a. A jednak sta o si,. Od wyruszenia w drog, dzieli o go ju' tylko za adowanie powozu. Wyjazd do Londynu by tak'e okazj!, by pokaza* miasto synowi le$niczego, o$mioletniemu Francesowi Brady'emu. Nathan natkn! si, na ch opca jaki$ czas temu, gdy ten bez pozwolenia bawi si, w szopie ogrodnika. Nie0le go wtedy zbeszta i od tej pory ma y chodzi za nim jak szczeniak. Nathan od razu go polubi . Dziecko mia o br!zow! czupryn,, rumie.ce i ciemne, b yszcz!ce oczy, w których wida* by o '!dz, przygód. 11 Strona 13 Grey zabra go do Londynu, aby mu sprawi* porz!dne ubranie. Postanowi pokaza* dzieciakowi kawa ek $wiata. 1a owa , 'e nie ma takiego syna. A poniewa' – zwa'ywszy na nie najlepsze relacje z 'on! – szanse na posiadanie w asnych dzieci zmala y do zera, chcia dla tego ch opaka by* przynajmniej dobrym ojcem chrzestnym. Benton odprowadzi Lindseya do powozu i wr,czy wo0nicy skórzan! torb, z pro$b! o do !czenie jej do reszty baga'u. – Dogl!daj wszystkiego, Benton – powiedzia Nathan, cia$niej owijaj!c si, p aszczem. – Je$li zobacz,, 'e co$ jest nie w porz!dku, ka', ci sia* zbo'e na polu. S – Ale' oczywi$cie, milordzie – odpar Benton. – Panie! – Na d0wi,k g osu Francesa Nathan odwróci si, natychmiast. R Ch opiec bieg przez trawnik, wymachuj!c czerwon! czapk!. Na jego widok twarz Nathana Greya rozja$ni u$miech. – Jedna z naszych ro$linek jest chora! – wykrzycza zdyszany Frances. Chodzi o mu o krzaczek lawendy, który razem sadzili. – Zbr!zowia a i pan Milburn powiedzia , 'e si, nie ukorzeni a. – Masz ci los – powiedzia Nathan. – Milordzie? – odezwa si, wo0nica, otwieraj!c drzwi powozu. Frances spojrza z niepokojem na wo0nic,, a potem na hrabiego, który obj! dziecko ramieniem i rozkaza wo0nicy: – Wstrzymaj konie. Musimy zaj!* si, chor! ro$lin!. – Mrugn! do Francesa. – Trzeba jej si, przyjrze*, nieprawda'? Czym'e by a godzina wobec trzech d ugich lat? 12 Strona 14 Rozdział drugi Wystarczy o kilka dni sp,dzonych w Londynie, by Nathan móg poczu* g,st! atmosfer, skandalu. Miasto wyda o mu si, jeszcze bardziej bezwzgl,dne i zblazowane ni' zazwyczaj. Poranne gazety pe ne by y insynuacji i spekulacji na ró'ne tematy – od spraw najistotniejszych do tych zupe nie b ahych. Rozprawiano o tym, ile w ci!gu jednej nocy ksi,'na Karolina wypi a piwa, a ksi!', Jerzy whisky. Chyba wszyscy zaj,li ju' jakie$ stanowisko w kwestii tej pary. Du'o si, te' mówi o o tym, 'e skandal móg znacznie nadwyr,'y* i tak ju' w!t e zdrowie Jego Królewskiej Mo$ci. Co prawda nie zaobserwowano u S niego syndromów szale.stwa sprzed lat, ale wiele osób twierdzi o, 'e królowi niewiele ju' do niego brakuje i 'e bieg wypadków tylko przyspieszy rozwój R choroby. Niektórzy drwili, 'e wstawiennictwo króla w sprawie Karoliny ju' niechybnie $wiadczy o tym, i' zwariowa . Jeszcze bardziej niepokoj!ce by o to, 'e zarówno partia wigów*, jak i torysów liczy a na to, 'e ksi!', Jerzy szybciej zostanie królem, ni' to si, mog o wydawa*. W rezultacie wszyscy toczyli zaciek e boje o aski i przychylno$* kandydata do korony, posi kuj!c si, w asnymi przypuszczeniami o tym, jak ostatecznie zako.czy si, skandal. *Angielskie stronnictwo polityczne, z natury opozycyjne, powstałe w końcu XVII w. przeciw absolutyzmowi Stuartów Obawiaj!c si, plotek i spekulacji, których nie brakowa o, Nathan postanowi , 'e na pierwsze od trzech lat spotkanie z 'on! wybierze miejsce neutralne. Nie chcia zaskoczy* jej w pa acu Buckingham, gdzie Evelyn s u'y a jako dama dworu królowej i jej córek. Wybra si, wi,c na przyj,cie do Carlton House. Ju' od samego progu zauwa'y , 'e skandal niewiele zmieni w zachowaniu ksi,cia, który wci!' uwielbia rozrywki. Nathan szacowa , 'e w 13 Strona 15 sali znajdowa o si, oko o sze$ciuset niezra'onych skandalem uczestników balu. Pod kilkunastoma 'yrandolami o$wietlaj!cymi parkiet wisia y poz acane klatki, które mia y symbolizowa* ksi,cia uwi,zionego w nieszcz,$liwym zwi!zku ma 'e.skim. Wsz,dzie wida* by o przepych: z fontann tryska szampan, a na specjalnych postumentach sta y czekoladowe rze0by greckich bogi., a raczej to, co z nich zosta o, gdy' ich piersi zosta y ju' odci,te i skonsumowane. Mimo wszystko Nathanowi wydawa o si,, 'e dostrzega w obecnych jaki$ niepokój. Stopniowo przeciska si, przez t um, u$miechaj!c si, i wymieniaj!c grzeczno$ci z tym lub tamtym znajomym. Wypatrzy na przyk ad Fion, S Haines, m odsz! siostr, Jacka Hainesa, hrabiego Lambourne. Razem z dwiema innymi m odymi kobietami szepta y mi,dzy sob! o czym$ z wielkim R podnieceniem. Gdy tylko Fiona dostrzeg a Nathana, obdarzy a go czaruj!cym u$miechem. – Milordzie! – zawo a a. – Nie wiedzia am, 'e jest pan w Londynie. – Przyjecha em do miasta raptem na par, dni, wi,c nie by o sensu o tym wspomina* – odpar Nathan. Fiona przedstawi a Nathana swoim towarzyszkom – pannie Clark i lady Marcie Higginbotham. U$miecha y si, do niego skromnie zza wachlarzy, pilnie go obserwuj!c. – Niech panie uwa'aj! – za'artowa a Fiona. – Lord Lindsey ma opini, uwodziciela. – S ucham? – zapyta Nathan figlarnie i uj! Fion, za r,k,. – Och, pani, to tylko wymys y i plotki. Tak naprawd, szalej, tylko za pani! – co mówi!c, sk oni si, szarmancko. Jedna z kobiet zachichota a, ale Fiona dyskretnie uwolni a r,k, i powiedzia a: 14 Strona 16 – Pan jest 'onaty, milordzie. U$miechn! si,. – Zapewniam pani!, 'e to niewielka przeszkoda. Teraz ju' obie panie chichota y niezwykle rozbawione. – Jest pan gorszy od mojego ukochanego brata – za$mia a si, Fiona. – Jak on si, miewa? Nie widzia am go ju' od dwóch tygodni. – Wszystko u niego w porz!dku. – Bardzo mnie to cieszy. Teraz musi nam pan powiedzie* po czyjej stoi stronie? – Po czyjej stronie? Fiona wymieni a spojrzenia z przyjació kami, pochyli a si, do Greya i S powtórzy a $ciszonym g osem: – Po czyjej stronie: swojego przyjaciela ksi,cia? Czy ksi,'nej? – Och – odpowiedzia ze $miechem Nathan. R – Jestem po tej stronie, która mi bardziej odpowiada – doko.czy szeptem. – Tak? – odpar a Fiona, odsuwaj!c si, od niego. – A mówi!c bardziej precyzyjnie, która to strona? – Nie mam zielonego poj,cia. Wszystkie panie wybuchn, y $miechem. Przez moment jeszcze z nimi gaw,dzi , a nast,pnie ponownie znikn! w t umie, który g,stnia z ka'd! minut!. Po chwili wpad na lorda Fawcetta, który na widok Nathana nie zdo a ukry* zaskoczenia. – Dlaczego, do diab a, nie da e$ zna*, 'e przyje'd'asz? S ysza em, 'e w Eastchurch roi si, od kobiet i koni. – Ale' to niedorzeczne! – odpowiedzia Nathan. – Liczba kobiet i koni dostosowana jest do mo'liwo$ci przeci,tnego $miertelnika. 15 Strona 17 – A jakie s! mo'liwo$ci przeci,tnego $miertelnika? – zapyta ze $miechem Fawcett. – Koni tyle, ile miejsca w stajniach, a kobieta tylko raz na jaki$ czas. Du'o energii zajmuje mi upolowanie obiektu moich po'!da., a obiektowi mo- ich po'!da. upolowanie mojego portfela. Fawcett roze$mia si, serdecznie. – Dobrze ci, widzie*, Lindsey. Mam nadziej,, 'e nie jeste$ wmieszany w ca ! t, afer, ksi!',cej pary. – W 'adnym wypadku – sk ama Nathan, bo czu , 'e wszyscy zgromadzeni na sali siedz! w tym po uszy. S Wiedzia , 'e im szybciej za atwi swoje sprawy w Londynie, tym lepiej dla niego. Niestety znalezienie 'ony przypomina o szukanie ig y w stogu siana. R Pi,tna$cie minut pó0niej zdarzy si, jednak cud i w barwnym t umie uda o mu si, j! wypatrzy*. Sta a o$wietlona blaskiem równym blaskowi tysi!- ca $wiec. Kr!'y a w t umie, u$miechaj!c si, i wymieniaj!c uprzejmo$ci. Obserwowa znajomy ruch jej bioder i 'yw! gestykulacj,: kiedy mówi a, jej r,- ce trzepota y jak skrzyde ka ma ego ptaka. Z ote w osy l$ni y, u$miech by i$cie anielski, a twarz tak $liczna, jak zapami,ta , a raczej jak! wielbi w pa- mi,ci przez ostatnie trzy lata. By a pi,kna. Zawsze tak uwa'a , ale dzi$ wygl!da a wprost cudownie. Nathan przeciska si, przez t um, pod!'aj!c jej $ladem. Chcia j! dogoni*. Zobaczy , jak przystaje, aby porozmawia* z jakim$ d'entelmenem. M,'czyzna co$ powiedzia i Evelyn si, za$mia a. Serce Nathana zacz, o bi* szybciej. Niewiele my$l!c, przyspieszy kroku. Kiedy nieco si, przybli'y , zauwa'y , 'e Evelyn pochyla si, w stron, swego towarzysza w taki sposób, jakby powierza a mu sekret. Powoli zacz, o do Nathana dociera*, 'e para nie jest zaj,ta zwyk ! rozmow!, ale intymnym tete– – a– tete. 16 Strona 18 Serce Greya sku lód. Kiedy dotar do 'ony, czu ju' tylko odr,twienie i ch,* zachowania dystansu. Sta a odwrócona do niego ty em, a on podziwia delikatn! lini, jej pleców i kr!g e biodra. – Evelyn – odezwa si,; jego g os zabrzmia zaskakuj!co chropowato. Momentalnie si, odwróci a; kiedy ich oczy si, spotka y, wydawa a si, spi,ta. – Milordzie? – odpowiedzia a niepewnie. Nathan poch ania j! wzrokiem: g,ste z ote w osy, które porównywa kiedy$ do miodu, b yszcz!ce oczy, zmys owe usta i dekolt... Evelyn S zarumieni a si, pod wp ywem tego spojrzenia. – Przepraszam pana bardzo, ale ta oto dama zaj,ta jest rozmow! – R zauwa'y ch odno towarzysz Evelyn. Nathan nawet na niego nie spojrza . Nie móg oderwa* wzroku od 'ony. Evelyn tak'e sta a jak zakl,ta, ale w jej oczach wida* by o zaskoczenie i strach. – Lady Lindsey? Dobrze si, pani czuje? – zapyta m,'czyzna, k ad!c r,k, na jej ramieniu. Nathan zerkn! na d o. m,'czyzny i w my$lach ama mu palce jeden po drugim. – Mo'e powinna$ nas przedstawi*? – zasugerowa . – Ja... Ja... Tak, oczywi$cie. Jak ja si, zachowuj, – odpowiedzia a kobieta i nerwowo odchrz!kn, a. Nie odrywaj!c od Nathana oczu, kontynuowa a. – Lordzie Dunhill, oto... oto m... mój... – Nie by a w stanie doko.czy*. 17 Strona 19 – M!' – po$pieszy z pomoc! Nathan i spojrza na jej towarzysza. – Hrabia Lindsey. A teraz niech pan b,dzie tak uprzejmy i pu$ci r,k, mojej 'ony. Chcia bym z ni! zamieni* kilka s ów. Dunhill patrzy na Nathana, jakby nie wiedz!c, co o tym wszystkim my$le*. Nathan natomiast doskonale wiedzia , jak nale'y si, Dunhilla pozby*. Zbli'y si, do Evelyn, zmuszaj!c j! tym samym, by odsun, a si, od swojego amanta. – Mo'e nie wyrazi em si, dostatecznie jasno – powiedzia ch odno. – Ale chcia bym porozmawia* z 'on! na osobno$ci. Dunhill spojrza na Evelyn, a jej policzki obla rumieniec. S – Lady Lindsey?... – Nie wiedzia am, 'e on tu... Nie wiedzia am – wyj!ka a Evelyn. R – Szanowny panie – rzek Nathan, znów zwracaj!c na siebie uwag, Dunhilla. – Spróbuj, wyrazi* si, ja$niej. Prosz, st!d odej$* albo zrezygnuj, z grzeczno$ci i z rado$ci! z ami, panu kark. Evelyn wyda a z siebie okrzyk oburzenia: – Milordzie! Dunhill wreszcie poj! , 'e nie atwo b,dzie wybrn!* z tego impasu. Zacisn! z,by, wymieni spojrzenia z Evelyn, uk oni si, po$piesznie Nathanowi i odwróci na pi,cie. Evelyn patrzy a, jak odchodzi, a na jej twarzy malowa o si, przera'enie. W ko.cu popatrzy a na Nathana. Jej orzechowe oczy mieni y si, z otem i zieleni!, ale nie p on, y jak zawsze. Poruszy a si,, wyra0nie skr,powana sytuacj!. Nathan w ko.cu si, opami,ta . – Zata.czymy? – zapyta , podaj!c 'onie rami,. Popatrzy a na niego jak na szale.ca. – Chcesz ta.czy*? 18 Strona 20 – Tak – odpar , patrz!c na jej usta. – To chyba normalne, 'e m!' i 'ona ta.cz! przy takich okazjach. A zwa'ywszy, 'e $ledzi nas tyle par oczu, na twoim miejscu przyj! bym moj! propozycj, i udawa bym, 'e wszystko jest w porz!dku. Evelyn rozejrza a si, po sali i zmarszczy a delikatnie brwi. – Dobry Bo'e – mrukn, a, po czym po o'y a d o. os oni,t! r,kawiczk! na zaofiarowanym jej ramieniu. Drobne i kruche palce zamkni,te w jego r,ce przywo a y fal, wspomnie.. Ostatni raz szli w ten sposób, gdy pod!'ali za trumn!. – Staraj si, przynajmniej zachowa* jakie$ pozory i nie rób miny zes anej S na galery – wymamrota Lindsey, gdy prowadzi 'on, przez t um. Evelyn natychmiast unios a g ow,, a gdy mijali par, d'entelmenów, R zmusi a si, nawet do u$miechu. – Mówi!c szczerze, nie wiem, dok!d zmierzamy – przyzna a. – Jestem troch, zagubiona i... zaskoczona. Nie mog e$ mnie jako$ powiadomi*? – Musz, ci, ostrzega* o tym, 'e przyje'd'am? U$miechn, a si, i rzuci a mu czaruj!ce spojrzenie. – Co si, sta o, Nathanie? Zjawiasz si, tak nagle... To niepodobne do ciebie – powiedzia a s odko. – Pewnie zabrak o ci pieni,dzy na gry i zak ady, i przyjecha e$ po po'yczk,? U$miechn! si,, po czym odpar : – Gdybym mia przyjecha* po po'yczk,, jej celem by oby sp acenie twoich drogich sukni i kapeluszy. Wybuchn, a bezwstydnym $miechem i z gracj! wskaza a na sukni,, której ciemnozielony materia wyszywany by w czerwono– bia e ró'e. Musia przyzna*, 'e wygl!da a przepi,knie. 19