Leszek Herman - Sedinum. Wiadomość z podziemi

Szczegóły
Tytuł Leszek Herman - Sedinum. Wiadomość z podziemi
Rozszerzenie: PDF

Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

Leszek Herman - Sedinum. Wiadomość z podziemi PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd Leszek Herman - Sedinum. Wiadomość z podziemi pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Leszek Herman - Sedinum. Wiadomość z podziemi Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

Leszek Herman - Sedinum. Wiadomość z podziemi Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

Strona 1 Strona 2 Strona 3 Projekt okładki: Mariusz Banachowicz Redakcja: Ita Turowicz Redaktor prowadzący: Małgorzata Burakiewicz Redakcja techniczna: Anna Sawicka-Banaszkiewicz Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski Korekta: Maria Śleszyńska © by Leszek Herman © for this edition by MUZA SA, Warszawa 2015 Ta książka jest fikcją literacką i wytworem wyobraźni autora. Wszelkie podobieństwo do realnych osób i zdarzeń jest niezamierzone i całkowicie przypadkowe. ISBN 978-83-287-0113-7 Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA Warszawa 2015 Wydanie I Strona 4 Gdzie przyjaciele, tam bogactwo. Kwintylian Strona 5 Spis treści Prolog (piątek) Rozdział 1 Rozdział 2 (sobota) Rozdział 3 Rozdział 4 Rozdział 5 Rozdział 6 (niedziela) Rozdział 7 Rozdział 8 (poniedziałek) Rozdział 9 Rozdział 10 Rozdział 11 Rozdział 12 (wtorek) Rozdział 13 (środa) Rozdział 14 Rozdział 15 Rozdział 16 (czwartek) Rozdział 17 Rozdział 18 Rozdział 19 (piątek) Rozdział 20 Rozdział 21 Rozdział 22 Rozdział 23 Strona 6 Rozdział 24 Rozdział 25 Rozdział 26 Rozdział 27 (sobota) Rozdział 28 Rozdział 29 Rozdział 30 Rozdział 31 Rozdział 32 Rozdział 33 Rozdział 34 Rozdział 35 Rozdział 36 Rozdział 37 Rozdział 38 Rozdział 39 Rozdział 40 Rozdział 41 Rozdział 42 Rozdział 43 Rozdział 44 Rozdział 45 Rozdział 46 Rozdział 47 Rozdział 48 Epilog Podziękowania Przypisy Strona 7 Prolog (piątek) Do północy pozostała godzina i dwadzieścia minut, gdy portier siedmiokondygnacyjnego biurowca położonego przy ruchliwym placu w samym centrum miasta poczuł, jak podłoga pod jego nogami lekko drgnęła. Oderwał wzrok od ekranu i zamarł. Na jednym z kanałów zaczynała się właśnie jatka w powtarzanym po raz trzeci w tym miesiącu niskobudżetowym horrorze. Przez chwilę siedział nieruchomo. Na moment przestał przeżuwać kanapkę z kurczakiem, którą dwie godziny temu, idąc na nocną zmianę, kupił w KFC. Popatrzył na szarą wykładzinę, zastanawiając się, czy nie powinien zejść na dół na parking, by sprawdzić, czy wszystko jest w porządku, po czym spojrzał w kierunku wejścia. Przed budynkiem przetoczył się z hukiem wielki tir z naczepą, kierując się w stronę alei Wojska Polskiego. Przed wielkimi szklanymi drzwiami, oddzielającymi hall od szerokiego chodnika, przeszła, głośno się śmiejąc, grupka lekko wstawionej młodzieży. – Powinni zamknąć ruch w centrum dla tych tirów – burknął do siebie i wrócił do śledzenia akcji w amerykańskim dreszczowcu. * Cztery piętra wyżej, przy wielkim półkolistym biurku, dziewczyna z burzą zmierzwionych brązowych włosów przerzucała strony specyfikacji technicznej nowego modelu urządzenia do laserowego pomiaru wilgotności, które duża angielska firma wprowadzała właśnie na polski rynek. Artykuł zapowiadał się tak nieprawdopodobnie nudny, że bała się, iż ktoś popełni samobójstwo po jego przeczytaniu, dzięki czemu powiedzenie „umrzeć z nudów” przestanie być za jej sprawą przenośnią. Nie miała najmniejszej ochoty o tym pisać, ale dostała ten temat, bo większość materiału była po niemiecku. I to w specjalistycznym, technicznym żargonie. Artykuł miał być gotowy na następny tydzień. A następny tydzień zaczynał się za dwa dni. Strona 8 Odłożyła stronę z niemieckim tekstem, który interesował ją w stopniu tak niewielkim, że ledwo mogła na nim skupić uwagę, i przetarła oczy. Godzinę temu dzwonił jej ojciec, żeby zapytać, czy zamierza dziś wrócić. Dawno by już stąd wyszła, ale bała się, że w poniedziałek redaktor naczelny gazety, w której siedzibie spędzała ten uroczy piątkowy wieczór, zrobi jej prawdziwe piekło, jeśli nie dostanie skończonego tekstu do redakcji. Nie pracowała tutaj na stałe. Gazeta nie miała wolnych etatów, tak przynajmniej twierdziło szefostwo, mieli jednak na tyle dużo pracy, by dość często korzystać z jej usług na zasadzie umowy o dzieło. Nie bez znaczenia był fakt, że jej szef chętnie by zmienił rodzaj ich wzajemnych stosunków. Ta relacja zaczynała już ją męczyć. Nie dawała mu żadnych powodów do tego, żeby sobie coś obiecywał, po prostu dobrze wykonywała zlecenia, które jej podsyłał, ale bała się, że jakoś to wszystko zmierza w złą stronę. Tym bardziej, że jej się podobał. Przystojny, wysoki ciemny blondyn. Cztery lata po ślubie. I tym bardziej, że obiecywał jej stały etat, a ona na to po cichu liczyła. Trochę ją to wszystko dołowało, ale te – najczęściej koszmarne, za to dobrze płatne – tematy były na tyle regularne, że stanowiły dość znaczny procent jej dochodów. Szef przysyłał jej skomplikowane, najczęściej sponsorowane teksty techniczne, które sprawiały problem większości tutejszych dziennikarzy po filologii, filozofii albo naukach społecznych. Jej nie. Ukończyła politechnikę i przez cztery lata pracowała w Londynie w dużej firmie produkującej sprzęt budowlany, dla której tłumaczyła dokumentację na polski rynek. Tęskniła jednak za krajem i przyjaciółmi. Wolała wrócić do Szczecina. Cholera wie po co, pomyślała, wstając od biurka, żeby wyciągnąć z drukarki kilka stron opisu z dokumentacji technicznej. Ostatnio ciągle czuła się zmęczona. Odkąd wróciła, stale towarzyszyło jej niezadowolenie. Najczęściej z siebie. Rekompensowała to sobie w niewielkim stopniu pracą w redakcji szczecińskiego portalu internetowego. Kolejna umowa o dzieło, ale przynajmniej satysfakcjonująca. A na emeryturze będę żebrać, skrzywiła się, siadając z powrotem przed swoim kieratem. Spojrzała w wielkie okno, w którym odbijało się biurko, stos papierów na nim i otwarty laptop. I ona sama. Miała zmęczoną twarz i potargane włosy. Pomyślała, że jak tylko odda w poniedziałek tekst, musi coś ze sobą zrobić. Peeling, fryzjer… Strona 9 Raczej ekshumacja. Przeczesała włosy palcami, patrząc w swoje odbicie. Odbicie drgnęło. Poczuła pod stopami, jakby miękka wykładzina zafalowała. Wstrzymała oddech i zaczęła nasłuchiwać. Pewnie jakiś wypadek. Miesiąc temu mercedes vito wjechał w szybę witryny kawiarni na parterze. Mnóstwo ludzi miało świetny pretekst, żeby oderwać się od pracy. * Kilkaset metrów dalej, na poddaszu kamienicy przy parku Żeromskiego, Igor Fleming, wysoki, szczupły – albo chudy, jak utrzymywała jego matka – brunet, dźwignął się z sofy i poczłapał w kierunku dwudrzwiowej lodówki. Wyjął z niej zieloną puszkę, przez chwilę spoglądał tęsknym okiem na czekoladowy jogurt, po czym zamknął drzwi. Podjadanie o tej porze nie kończy się dobrze dla paska od spodni. Myśl, że piwo wywołuje podobny efekt, odsunął od siebie z niesmakiem. No, bo kto może sobie odmówić piwa w piątek wieczorem? Wrócił przed telewizor i rozłożył się na kanapie, kładąc długie nogi na oparciu. Czuł, jak zmęczenie powoli rozlewa się w nim wraz z wywołanym drugą puszką piwa relaksującym, miłym poczuciem lekkości. Piątkowy wieczór. Nie miał ochoty na nic innego poza leżeniem przed telewizorem i oglądaniem byle czego. Znajomi wybierali się do klubu i bite dwie godziny molestowali go telefonami, a później, gdy przestał odbierać, esemesami, usiłując nakłonić go do zmiany decyzji. Wieczór tylko dla siebie, który i tak, jak wiedział, straci na oglądaniu powtórek, a potem pójdzie spać. Nieważne, dochodziła jedenasta i teraz było mu dobrze. Należało mu się. Dzisiaj był ważny dzień. Udało mu się skończyć duży, mocno spóźniony projekt i oddać inwestorowi, który od miesiąca dawał wyraźne sygnały, że traci cierpliwość. Projekt, który kosztował go sporo nerwów i zdrowia. Teraz natomiast sporo nerwów i zdrowia straci, czekając na realizację faktury. Zawsze tak było. W niskobudżetowym horrorze zaczynała się właśnie krwawa jatka. Igor skrzywił się, sięgnął po pilota i zaczął przerzucać kanały w poszukiwaniu czegoś ciekawszego. * Strona 10 Siedmiokondygnacyjny biurowiec oddany został do użytku całkiem niedawno. Zajmował sporą narożną działkę, na której przed wojną stały dwie eleganckie kamienice, a po wojnie popularne „koguciki”, czyli obskurne drewniane budy z piwem i tostami. Kilka lat wcześniej cały teren na preferencyjnych warunkach wydzierżawił tajemniczy Hiszpan, którego lukrowane przez miejskich urzędników plany budowy nowoczesnego gmachu skończyły się na zapowiedziach. Gdy więc po latach zainteresowanie placem, ogrodzonym walącym się płotem, okazała szwedzka firma, miejscy decydenci, byle tylko odebrać dziennikarzom temat do nieustannego nękania urzędu, gotowi byli przychylić Szwedom nieba. Posunęli się nawet do tego, że do tworzonego właśnie planu zagospodarowania tej części śródmieścia przemycili jeden, ale za to bardzo istotny zapis, który umożliwił cofnięcie budynku, dzięki czemu jego realizacja – jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki – potaniała o dobrych kilkaset tysięcy złotych, których nie trzeba było wydawać na zabezpieczanie ulicy, przejścia dla pieszych i zwężanie na czas budowy jezdni. Budowa gmachu poprzedzona została rozdmuchaną akcją promocyjną i jeszcze w fazie projektowania wzbudziła wiele kontrowersji. Podstawowy zarzut dotyczył banalności architektury, wkomponowanej w miejsce, które aż prosiło się o bardziej indywidualne potraktowanie. Gmach posiadał żelbetowy szkielet, na którym rozpięta była tkanka kolorowych płyt elewacyjnych i hartowanego szkła. Tuż obok stała stara kamienica, zamieniona po wojnie na hotel, która mimo że kilka lat temu przeszła gruntowny remont i zmieniła ponownie przeznaczenie, tym razem na biurowiec, nadal siłą przyzwyczajenia nazywana była hotelem. Tymczasem dochodziła dwudziesta trzecia. Miasto wypełniało się wesołymi i niezbyt trzeźwymi tłumem młodych ludzi, ożywionych radością z pięknej pogody i rozpoczynającego się weekendu. W oknach biurowca paliły się pojedyncze światła, rozsiane bez żadnego ładu po całej elewacji. Na piątym piętrze szczupła szatynka zdecydowanym ruchem zatrzasnęła pokrywę laptopa, zgarnęła plik papierów do czarnej skórzanej torby i wstała od biurka. Przeszła się po całym biurze, gasząc lampy przy biurkach i wyłączając monitory. Przewiesiła torbę przez ramię, dźwignęła torbę na laptopa i sięgnęła po klucze od biura oraz kluczyki od samochodu. Na moment przystanęła. Wróciła do biurka, odłożyła torbę, Strona 11 sięgnęła po laptopa i wepchnąwszy go do środka, zabrała wszystko i ruszyła ku drzwiom. Włączyła alarm i skierowała się do windy. Światła w kilku oknach piątego piętra zgasły. Miała na imię Paulina. Lubiła wysiąść na parterze, pożegnać się z portierem i na parking zejść schodami, ale dziś postanowiła zjechać na sam dół. Czuła się wymięta i zmęczona, chciała, niezauważona, wsiąść do swojej micry i jak najszybciej dostać się na Pogodno. Drzwi windy otworzyły się bezszelestnie na najniższym poziomie i parking zalało światło. Nie znosiła tej jednej sekundy, kiedy po otwarciu drzwi na zewnątrz wokół panowała jeszcze kompletna ciemność. Ten motyw powtarzał się w tylu horrorach, że ilekroć tu zjeżdżała, starała się patrzeć w inną stronę, aż do momentu, gdy zapalą się światła. Na szczęście gazeta miała swoje cztery miejsca parkingowe blisko windy. O tej godzinie mogła parkować na miejscu Pawła, którego po siedemnastej nigdy w redakcji już nie było. Po wyjściu na zewnątrz skręciła w prawo, kierując się na koniec parkingu. Pod ścianą, osamotniona w pustym garażu, stała jej zielona micra. Światło w korytarzu przy windzie zgasło. Żeby ich pogięło z tą automatyką! Sięgnęła do kieszeni, szukając nerwowo kluczyków. Wyjęła je i nacisnęła przycisk pilota. Samochód pisnął i błysnął światłami, które na chwilę oświetliły ścianę naprzeciwko. Sporo za wysoko. No jasne, źle ustawione, a wydawało się, że dopiero co wóz był na przeglądzie. Chciała obejść samochód i złapać za klamkę, ale jej uwagę zwróciło jego dziwne ustawienie. Jakby przód stał wyżej. Postawiła torbę z laptopem na posadzce. Poczuła się zaniepokojona i zirytowana jednocześnie. Bardzo chciała być już w domu. Pochyliła się i spojrzała pod koła. Tylne prawe stało wyraźnie niżej. Guma, jęknęła w duchu. Żeby to jasny szlag trafił! Wyprostowała się, automatycznie sięgając po komórkę, po czym zreflektowała się, że jest za późno, aby prosić brata lub ojca o pomoc. Jakoś sobie poradzi. Taka karma. Fatalna praca, nie ma faceta i jeszcze w piątkowy wieczór o dwudziestej trzeciej łapie gumę. W dodatku na parkingu! Zdjęła torbę z ramienia, postawiła obok laptopa i obeszła auto. Koło było jednak w porządku. Stało tylko wewnątrz dziwnej wyrwy w posadzce. Pochyliła się nad tylnym błotnikiem i pomyślała, że rano niczego takiego tu Strona 12 nie było. I wtedy zobaczyła, że to nie jedyna wyrwa w nawierzchni parkingu. Wzdłuż całej tylnej ściany za samochodem i jeszcze o dwa miejsca postojowe w prawo posadzka upstrzona była rysami i pęknięciami. To nie był zwykły beton, który łatwo mógł ulec zniszczeniu pod wpływem uderzenia czy szorowania zderzakiem, ale solidna nawierzchnia na bazie płynnej żywicy na elastycznej membranie z poliuretanu. Takie posadzki są wyjątkowo odporne na uszkodzenia mechaniczne i obciążenia. Pamiętała to z jakiejś ulotki reklamowej zawierającej ofertę najmu powierzchni biurowych w budynku. Czasem jej techniczne wykształcenie się przydawało. Nachyliła się i przejechała ręką po rysach. Dziury nie były powierzchniowe. Raczej głębokie, tak jakby zniszczeniu uległa także warstwa konstrukcyjna posadzki. Światło w garażu nagle zgasło. Zapanowała kompletna ciemność. Paulina, czując ucisk w gardle, gwałtownie poderwała się do góry. Fotokomórka nad samochodem zareagowała na ruch i światło ponownie rozbłysło. Mam nadzieję, że naprawa tej cholernej posadzki będzie kosztowała dziesięć razy więcej niż miesięczne oszczędności na tym pieprzonym oświetleniu! – pomyślała ze złością. I wtedy nagle poczuła mocny wstrząs. Dach micry zaczął się dziwnie przekrzywiać. Paulina krzyknęła i odskoczyła do tyłu. Zobaczyła, jak w narożniku pomiędzy ścianą a posadzką zrobiła się kolejna wielka wyrwa. Poczuła, że zaczyna ją ogarniać panika. Nagle płyta parkingu wzdłuż ściany zapadła się gwałtownie, przełamując w kilku miejscach. Micra osunęła się tylnymi kołami w głąb powstałej dziury, a przednie koła bezradnie podniosły się w górę. Jednocześnie zawył alarm, jakby samochodzik zaczął rozpaczliwie wzywać pomocy. Przerażona Paulina ujrzała, jak w murze zaczyna powstawać pęknięcie, jakby ktoś otwierał betonową ścianę otwieraczem do konserw. Odwróciła się, chwyciła swoje dwie torby i ruszyła biegiem w kierunku windy. Przed samą windą zatrzymała się niezdecydowanie, w ułamku sekundy przypominając sobie instrukcje ewakuacyjne, żeby nie korzystać z dźwigów podczas pożarów i katastrof budowlanych. Zawróciwszy, rzuciła się w kierunku schodów. Wbiegając na górę, usłyszała alarmy dochodzące z całego budynku. Pchnęła drzwi od klatki schodowej i znalazła się w hallu na parterze. Zdała Strona 13 sobie sprawę, że kurczowo trzyma paski swoich toreb, a laptop boleśnie poobijał jej biodra. Kilka metrów od niej stał zdezorientowany portier, trzymając słuchawkę telefonu. – Proszę natychmiast wyjść na zewnątrz! To prawdopodobnie bomba! – krzyknął do niej, machając w kierunku drzwi. Bomba? Boże! W Szczecinie? – przemknęło jej przez myśl i ruszyła biegiem w kierunku wielkiej tafli szkła. I w tym momencie znowu poczuła, jak podłoga drgnęła. Ku jej przerażeniu, wielkie tafle hartowanego szkła w drzwiach rozprysły się na maleńkie kawałki i zobaczyła, jak na chodnik przed budynkiem z potwornym hukiem spadają płyty aluminium i szkła z wyższych pięter. Drzwi od klatki schodowej nagle otworzyły się z trzaskiem i wybiegły przez nie dwie osoby. Brunet w ciemnym garniturze i blondynka w lekkiej sukience na ramiączkach. – Co tu się dzieje? – wrzasnął facet, którego Paulina kojarzyła z kancelarii na trzecim piętrze. – Nie mam pojęcia. Zapadła się posadzka na parkingu. Pękła tam cała ściana. Portier twierdzi, że to bomba. – Odwróciła się gwałtownie i krzyknęła do portiera: – Czy tylne drzwi są otwarte? – Tak, ale przejście pod hotelem jest zamknięte. Nie wyjdziemy tamtędy na ulicę. Jedzie już straż pożarna i policja. Nie wiecie państwo, czy ktoś jeszcze został w budynku? – krzyknął do faceta z kancelarii i przerażonej blondynki, która właśnie zaczęła histerycznie płakać. – W tej części już chyba nikt! – odkrzyknął facet. Portier chwycił wielką latarkę i rzucił się w kierunku schodów. Cały czas wyły alarmy antywłamaniowe w poszczególnych biurach oraz główny alarm przeciwpożarowy w całym budynku. Przez wielką dziurę po rozbitych drzwiach wejściowych Paulina widziała, jak po drugiej stronie ulicy zbiegają się ludzie, a przed budynkiem stają samochody. Nagle usłyszała ryk syreny i przy biurowcu zatrzymała się policyjna furgonetka. – Biegnijmy teraz! – krzyknęła blondynka, szlochając. – Zaraz się cały budynek zawali. Z samochodu wybiegli umundurowani policjanci i podbiegli do skraju chodnika. Jeden zaczął gwałtownie machać rękami i wrzeszczeć coś, pokazując na górę gmachu. Paulina chwyciła blondynkę za rękę i w ostatniej Strona 14 chwili powstrzymała ją przed wybiegnięciem na zewnątrz. W tym samym bowiem momencie na chodnik przed drzwiami spadły wielkie tafle szkła, rozbryzgując się w drobny mak, i wielka szafa biurowa, z której wyfrunęły, trzepocząc kartkami, segregatory. Strop nad drzwiami przekrzywił się i runął w dół, odsłaniając kanały wentylacji mechanicznej, rurki klimatyzacji i kable elektryczne. Dwaj policjanci wbiegli do środka, złapali za ręce Paulinę i wrzeszczącą blondynkę i błyskawicznie wyciągnęli je na zewnątrz. Paulina kątem oka zauważyła, że za nimi wybiegł także facet z kancelarii adwokackiej. – Proszę nie stawać! – wrzasnął jeden z policjantów i popchnął obie dalej. Paulina dobiegła do furgonetki i dopiero tutaj odwróciła się i spojrzała za siebie. Wielki fragment elewacji budynku nad drzwiami wejściowymi pozbawiony był płyt i szkła. Na drugiej i trzeciej kondygnacji ziały wielkie dziury po rozbitych szybach. Stropy nad trzema dolnymi piętrami były dziwnie odkształcone. Dopiero teraz zauważyła, że wielki kawał chodnika przed budynkiem mocno się zapadł. Ruch przy budynku był już wstrzymany, policja rozstawiała właśnie zaimprowizowane zapory z obu stron, usiłując zapanować nad coraz większym tłumem ludzi, który zaczął się gromadzić na placu przed wielką barokową bramą staromiejską. W dalszym ciągu spadały pojedyncze tafle płyt i szkła z budynku, a z wnętrza dobiegał jazgot alarmów. Paulina podbiegła do policjanta stojącego najbliżej i krzyknęła do niego: – Wewnątrz jest portier, poszedł sprawdzić, czy w budynku jeszcze ktoś nie został! Mężczyzna kiwnął głową i zaczął coś wrzeszczeć do krótkofalówki. Nagle Paulina ze zgrozą ujrzała, jak ogromny podświetlony billboard na bocznej ścianie hotelu zaczyna się powoli, jak w zwolnionym tempie, odrywać od muru. Ludzie stojący na placu przed bramą podnieśli krzyk. Dwóch mężczyzn spojrzało w górę i rzuciło się biegiem na ulicę, machając rękami do nieświadomych jeszcze zagrożenia policjantów. Billboard oderwał się do połowy, przekrzywił prawie o 30 stopni i nagle runął na chodnik przed biurowcem, strzelając iskrami i wzbijając fontannę szkła i żelastwa. Paulina widziała, jak jeden z policjantów łapie się za ramię i przewraca na jezdnię. Wypuściła z rąk torby, które do tej pory bezwiednie kurczowo ściskała, Strona 15 i skoczyła za policyjny samochód, chowając się przed odłamkami szkła z rozbitego banera. Gdzieś z sąsiednich ulic dobiegały syreny nadjeżdżających karetek pogotowia i straży pożarnej. * Dokładnie dziesięć po dwudziestej trzeciej Igor usłyszał nagle znany motyw z Ojca chrzestnego, który wdarł się niespodziewanie do ścieżki dźwiękowej dwudziestego pierwszego odcinka siódmej serii znanego serialu. Podniósł się do pozycji siedzącej i poprzez całą szerokość pokoju spojrzał na szafkę przy schodach, na której leżał wygrywający smętne nuty telefon. Melodia była przypisana do konkretnej osoby, ale ta osoba raczej nie dzwoniła do niego w takich godzinach. Rad nierad wstał i podszedł do stołu. Spojrzał na wyświetlacz i podniósł brwi. A jednak. Nie bardzo wiedząc, czego się spodziewać, podniósł telefon i dotknął palcem ekranu. – Witam cię, Rafał, naprawdę musisz mieć powód, skoro chce ci się marnować czas na rozmowę ze mną w piątek o tej porze – powiedział z mieszaniną zaciekawienia i ostrożnej ironii. – Cześć, Igor, musisz podjechać pod hotel. – Rafał Borola miał zdenerwowany głos, co nie zdarzało się często. Znali się już od dłuższego czasu. Igor pracował dla niego przy kilku sporych inwestycjach w Szczecinie. Borola był znanym szczecińskim przedsiębiorcą. Należał do osób nienawykłych do tego, żeby coś im stawało na drodze. Do wszystkiego miał bardzo optymistyczne podejście. Większość problemów zawsze dawało się załatwić, nie tak, to inaczej. Uważał, że do tego, co miał, doszedł wyłącznie ciężką pracą, chociaż o tej ciężkiej pracy u początków jego kariery krążyły różne, mniej lub bardziej fantastyczne teorie, związane głównie z przestępczością zorganizowaną. Wszyscy wiedzieli oczywiście, że takie plotki rozpowszechniane są na temat każdego, kto doszedł do naprawdę dużych pieniędzy, niemniej nie przeszkadzało to nikomu w ich powtarzaniu. Igor lubił Borolę, który oprócz wrodzonego talentu do interesów miał także fantastyczny, zaraźliwy optymizm i pasję, a przy tym stać go było na pełne autoironii poczucie humoru. – Dzwonił do mnie cieć. Ponoć coś się zawaliło w hotelu – wypalił, Strona 16 sprawiając, że Igorowi na chwilę przebiegły ciarki po plecach. Borola nie potrafił powiedzieć nic więcej, poza tym, że cieć wydawał się bardzo zdenerwowany. Borola był którymś z kolei właścicielem hotelu. Jak każdy poprzedni, wprowadził w nim niewielkie zmiany i jak każdy poprzedni, nie do końca trzymał się projektu budowlanego. Igor błyskawicznie się ubrał, wciągnął czarne sportowe półbuty i zbiegł po schodach. Pięć minut później siedział w taksówce dojeżdżającej do placu, przy którym stał hotel. Z przerażeniem obserwował rozgrywające się na ulicach pod biurowcem pandemonium. Taksówka podjechała od strony sąsiadującego z biurowcem wielkiego neogotyckiego gmachu poczty i trafiła na blokady oraz tymczasowy zakaz skrętu w prawo. Igor kazał kierowcy się zatrzymać. Zapłacił, wyskoczył z taksówki i pobiegł wzdłuż policyjnych stojaków, wypatrując znajomej sylwetki Boroli. Tuż za zakrętem zobaczył wielką wyrwę w elewacji nowego biurowca. Wyglądała jak poszarpana rana. Od razu też spostrzegł, że ze ściany hotelu zwalił się wielki koszmarny billboard, który dawał Boroli kilka tysięcy miesięcznego dochodu. Wyminął tłum ludzi na placu przed budynkiem i pobiegł dookoła, żeby dostać się pod arkady hotelu. Zauważył Borolę w towarzystwie dwóch policjantów oraz energicznie gestykulującego stróża. – Jestem architektem, czeka na mnie właściciel budynku! – krzyknął do ubranego na czarno policjanta, który stał przy wejściu pod arkady. Policjant zdjął linę ze stojaka i wpuścił go do środka. Podchodząc do Boroli, zauważył, że na granicy pomiędzy arkadami a chodnikiem biegnącym wzdłuż biurowca widać wyraźny zarys zapadniętej nawierzchni. Borola odwrócił się do Igora i zrobił krok w jego kierunku – Ktoś chyba podłożył bombę na parkingu podziemnym – rzucił, podając mu rękę i patrząc na stojącego obok policjanta, jakby czekał na potwierdzenie. Na twarzy miał wypisane emocje spowodowane wydarzeniami, ale i ulgę, że bezpośrednio nie dotyczą hotelu. – Zwalił się baner z bocznej ściany – dodał, jakby to był o wiele poważniejszy problem. – Widziałem. – Igor kiwnął głową. – Nie był ubezpieczony – jęknął Borola. – A dawał regularny dochód. Teraz nie dość, że muszę kupić nowy, to będę musiał zwrócić kasę temu cholernemu bankowi z bizonem. Za prawie połowę miesiąca, bo nim Strona 17 powieszą nowy, minie z tydzień, a biorąc pod uwagę to, co się dzieje… – Popatrzył na Igora, szukając poparcia. – Nie wiem, czy nawet nie dłużej niż tydzień. – Pan jest architektem? – Stojący obok policjant stracił cierpliwość. Igor, który właśnie się zastanawiał, o jaki bank z bizonem może chodzić Boroli, popatrzył na policjanta zdezorientowany. – Czekamy na przedstawicieli zarządu biurowca i rzeczoznawców, ale czy powinniśmy coś jeszcze zrobić? – Obawiam się, że powinniście także sprawdzić hotel. – Igor spojrzał za siebie. – Skoro spadł ten billboard, to znaczy, że i w hotelu może być coś nie tak z konstrukcją. – Po cholerę! – Borola popatrzył na Igora z mieszaniną zaskoczenia i złości. – Ale rozumiem, że w poniedziałek ludzie będą mogli wrócić do normalnej pracy? Policjant pomachał do stojącego nieopodal kolegi i krzyknął do niego kilka poleceń, a gdy tamten pobiegł w kierunku strażaków, odwrócił się i zniecierpliwiony spojrzał na Borolę. – O tym zadecydują rzeczoznawcy – warknął i zwrócił się do Igora: – Jakaś dziewczyna twierdzi, że na parkingu nagle zapadła się posadzka. Sądzi pan, że to naprawdę bomba? Portier powiedział, że przed wybuchem poczuł coś jakby drgnięcie. Igor spojrzał na zapadnięty chodnik i ściągnął brwi. – Gdyby na parkingu rzeczywiście wybuchła bomba, to nie narobiłaby raczej tego typu szkód. Musiałby ją podłożyć ktoś, kto znał układ konstrukcyjny budynku, kto wiedział, w którym miejscu ją umieścić i jakiej mocy ładunku użyć, a to jest mało prawdopodobne. Bardziej się obawiam o jakieś rury i przewody pod spodem. Może tam coś pękło. Pod hotelem, w stronę Bramy Portowej, leci wielka rura Szczecińskiej Energetyki Ciepłowniczej. Ma jakiś metr średnicy, więc gdyby pękła, to mogłaby uszkodzić fundamenty. Tylko że to też nie nastąpiłoby od razu – dodał i spojrzał na zniszczoną ścianę budynku. Zmarszczył nagle brwi i odwrócił się do policjanta. – Niech nikt nie używa windy w hotelu! Opiera się na ścianie, z której spadł billboard. Strona 18 Policjant skinął głową i szybko odszedł w kierunku grupy strażaków, szykujących się do wejścia do hotelu. Od strony ulicy pomiędzy hotelem a przychodnią nadjechały dwa samochody i zaparkowały na parkingu przed zatoczką autobusową. Jeden z samochodów miał na drzwiach napis „S-Center”. Wysiadła z niego grupa zdenerwowanych ludzi i ruszyła w kierunku policjantów. Nagle Igor pomyślał o czymś, od czego zrobiło mu się gorąco. – Jezu! – powiedział do siebie i popatrzył pod nogi. Wokół policjantów zrobiło się małe zamieszanie spowodowane przybyciem przedstawicieli właściciela biurowca. Igor wykorzystał to i złapał za ramię Borolę. – Muszę zejść do piwnicy hotelu. Chcę coś zobaczyć. – Po co? Co zobaczyć? – Borola popatrzył na niego z niepokojem i ciekawością, jednocześnie machając do hotelowego stróża, który rozmawiał z jednym ze strażaków. – Naprawdę myślisz, że to ta SEC-owska rura? – Nie. – Igor spojrzał na chodnik pod nogami. – Rura nie, ale coś, co jest pod nią. Borola popatrzył na niego, ściągając brwi. – Pod nią? Co jest pod nią? Niczego pod nią nie ma! Stróż podszedł i pochylił się do nich. Miał lekkie problemy ze słuchem. – Musimy zejść do piwnicy. Proszę iść z panem Flemingiem i wszystko otworzyć – powiedział do niego Borola, nie doczekawszy się odpowiedzi Igora. – Ma pan jakąś latarkę? – Igor zwrócił się do stróża. Ten odwrócił się w kierunku wejścia do hotelu i wskazał ręką drzwi. – Tak, zaraz przyniosę z kantorka. Musimy iść do tylnej klatki. Dookoła przez bramę. – Pomachał ręką w kierunku końca arkadowego podcienia. – Wiem, wiem. – Igor skinął głową i odwrócił się w kierunku wyjścia spod arkad. Znał układ wnętrza na pamięć. Borola popatrzył niecierpliwie na oddalającego się Igora. Odwrócił się z wahaniem w kierunku biurowca, ponownie popatrzył za znikającym za rogiem architektem i w końcu zdecydował się pójść za nim. Strona 19 * Do piwnic dawnego hotelu można było się dostać tylko boczną klatką schodową. I to w bardzo nietuzinkowy sposób. Przed I wojną światową budynek został przebudowany, a parter przeznaczony na cele dużego sklepu kolonialnego. Poziom pierwszej kondygnacji obniżono wtedy do poziomu chodnika przy budynku kosztem wysokości suteren. Boczna klatka schodowa zachowała jednak wygląd z początkowego okresu i skutek był taki, że do piwnic można było się dostać przez otwór o wysokości mniej więcej jednego metra. Znajdowały się tutaj pomieszczenia gospodarcze, a przez część pod arkadami biegła właśnie, położona tutaj w latach siedemdziesiątych, wielka rura ciepłownicza. Pod tym poziomem jednak był jeszcze jeden. Możliwe, że starszy, zachowany z poprzedniego budynku. I na ten niższy poziom właśnie schodzili. Igor szedł pierwszy, patrząc pod nogi, żeby się nie potknąć o kawałki cegieł i gruzu, które leżały tutaj od czasu ostatniego remontu budynku. Schody skończyły się przed półkoliście zamkniętym otworem. Z lewej strony skręcało się w ciemny, nakryty ceglanym sklepieniem korytarz. Po bokach otwierały się ślepe otwory bocznych pomieszczeń. Na posadzce miejscami stała woda. Światło na tym poziomie wpadało jedynie przez półkolisty otwór przed wejściem. Dalej świeciła tylko jedna żarówka, prawie na końcu korytarza. Igor przeskoczył po wystających z wody cegłach i omijając kupki gruzu, poszedł dalej. Za nim podążył Borola i na końcu dozorca, pobrzękując kółkiem z pękiem kluczy. – Dlaczego tu nie ma światła, do cholery? – warknął Borola do stróża, machając w kierunku korytarza otrzymaną od niego latarką. – Tu nigdy nikt nie schodzi. Żarówki musiały się przepalić. – Dozorca spojrzał niepewnie na sufit. – Przepaliły się same. Uważa pan, że same się też wymienią? – Borola popatrzył na stróża z irytacją i skoczył na kolejną, zanurzoną do połowy w wodzie cegłę. Stróż wzniósł oczy do góry i poszedł w jego ślady. Igor tymczasem doszedł do końca korytarza, spoglądając z niedowierzaniem na całkiem świeżo zamurowany otwór. – Zamurowaliście to przejście? – spytał, patrząc na Borolę. Ten odwrócił się do stróża i spojrzał na niego, wysoko podnosząc brwi. Strona 20 – Bez przerwy ktoś się pytał o podziemia – odparł dozorca. – Raz wleźli tu bez pozwolenia z jakiejś gazety. Zamurowaliśmy to przejście, żeby ktoś sobie czegoś nie zrobił i żeby tu nie łazili. Igor rozejrzał się dookoła. – Ma pan tutaj jakiś młot albo kilof? Musimy tam wejść. – Pomacał ścianę. – Nie powinno być trudno, zamurowana jest byle jak. – W takim razie muszę skoczyć na górę. – Stróż się odwrócił i podreptał w kierunku schodów. – Po co my tu w ogóle zleźliśmy? Tam na górze wali się biurowiec. – Borola spytał tak, jakby pozbawiono go niezłej rozrywki. – Chcę coś sprawdzić. Chyba wiem, dlaczego to się stało. Niestety, hotel też może być zagrożony. Będziesz musiał jednak wpuścić tutaj rzeczoznawców. Borola jęknął. – Czyli pewnie wszystkich stąd wywalą na jakiś czas i zamkną budynek. Igor postukał palcem w ceglaną ścianę przed sobą. – Za tą ścianą jest wąski korytarzyk przylegający do starego przejścia fortecznego pod dawnymi murami obronnymi. Hotel stoi częściowo na sklepieniu tego przejścia. A ono się ciągnie najprawdopodobniej aż do skrzyżowania z aleją Niepodległości albo i dalej. Tym korytarzem być może dostarczano niegdyś do oblężonego grodu żywność, broń i inne potrzebne rzeczy albo wykorzystywano go do niespodziewanego ataku na tyły wroga – tłumaczył Igor, zerkając w kierunku schodów. – A co to ma wspólnego z zawaleniem się tego biurowca? – Borola podążył za jego wzrokiem. – I gdzie jest facet z tym kilofem? – zniecierpliwił się. – Sądzę, że pod wpływem stabilizacji gruntu i obciążenia fundamentami ściana korytarza mogła nie wytrzymać. Zawalił się jej fragment, powstała dziura, w którą obsunął się grunt i fundamenty budynku zawisły w powietrzu. Borola popatrzył na Igora z przerażeniem i niedowierzaniem. – To jak ten hotel, do diabła, w ogóle stoi od stu lat? – Hotel ma fundamenty oparte obok korytarza oraz wzdłuż jego sklepienia. Był budowany z uwzględnieniem tych lochów, Niemcy pewnie dokładnie

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!