Leśmian Bolesław

Szczegóły
Tytuł Leśmian Bolesław
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Leśmian Bolesław PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Leśmian Bolesław PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Leśmian Bolesław - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Bolesław Leśmian Strona 2 Dzień Skrzydlaty Rozwidniły się w słońcu dwie otchłanie - dwa światy Myśmy byli - w obydwu...A dzień nastał skrzydlaty. Nikt nie umarł w dniu owym - nie zataił się w cieniu... I pamiętam, żem myślał o najdalszym Nocą umówioną strumieniu Nocą umówioną, nocą ociemniałą Nie mówiłaś nic do mnie, lecz odgadłem twe Przyszło do mnie ciszkiem to słowa. przychętne ciało. A on - zjawił się nagle... Zaszumiała Przyszło potajemnie - w cudnej dąbrowa. bezżałobie - Było mu na imię tak samo, jak tobie... Taki - drobny i nikły... I miał - ciernie na skroni. Zajrzało po drodze w przyszłość i I uklękliśmy razem - w pierwszej z brzegu zwierciadło - ustroni. Na pościeli zimnej obok się pokładło - Dla mnie się pokładło, bym je mógł W pierwszej z brzegu ustroni - w pierwszej całować kwiatów powodzi. I znużyć - i zużyć - i nie pożałować ! I zdziwiło nas bardzo, ze tak biednie przychodzi. Lgnęło mi do piersi - ofiarnie pachnące, Domyślnie bezwstydne i - Ubożeliśmy chętnie - my i nasze zdziwienie... posłuszniejące... A on - patrzał i patrzał... Cudaczniało W ciemnościach - w radościach - na istnienie... granicy łkania Mdlało od nadmiaru niedoumierania. Zrozumieliśmy wszystko! - I że właśnie tak trzeba! I nic w nim nie było, prócz czaru i I że można - bez szczęścia... I że można - bez grzechu, nieba... Prócz bezwiednej woni - wiednego pośpiechu - Tylko drobnieć i maleć od nadmiaru I prócz tego dreszczu, co ginie w krwi kochania. szumie - A to była - odpowiedź, i nie było - pytania. I bez niego ciało - ciała nie rozumie. I już odtąd na zawsze przemilczeliśmy siebie. A świat znów stal się - światem...i czas płynął po niebie. I chwyciłaś źdźbło czasu, by potrzymać je - w dłoni, A on - patrzał i patrzał... I miał - ciernie na skroni. Strona 3 *** W malinowym chruśniaku, przed ciekawych Po ciemku wzrokiem Zapodziani po głowy, przez długie godziny Wiedzą ciała, do kogo należą, Zrywaliśmy przybyłe tej nocy maliny. Gdy po ciemku obok siebie leżą! Palce miałaś na oślep skrwawione ich sokiem. Warga - wardze, a dłoń dłoni sprzyja - Noc nad nimi niechętnie przemija. Bąk złośnik huczał basem, jakby straszył kwiaty, Świat się trwali, ale tak niepewnie!... Rdzawe guzy na słońcu wygrzewał liść chory, Drzewa szumią, ale pozadrzewnie!... Złachmaniałych pajęczyn skrzyły się wisiory, I szedł tyłem na grzbiecie jakiś żuk kosmaty. A nad borem, nad dalekim borem Bóg porusza wichrem i przestworem. Duszno było od malin, któreś, szepcząc, rwała, I powiada wicher do przestworu: A szept nasz tylko wówczas nacichał w ich "Już nie wrócę tej nocy do boru!" - woni, Gdym wargami wygarniał z podanej mi dłoni Bór się mroczy, a gwiazdy weń świecą, Owoce, przepojone wonią twego ciała. A nad morzem białe mewy lecą. I stały się maliny narzędziem pieszczoty Jedna mówi: "Widziałam gwiazd losy!" Tej pierwszej, tej zdziwionej, która w całym Druga mówi: "Widziałam niebiosy!" - niebie Nie zna innych upojeń, oprócz samej siebie, A trzecia milczy, bo widziała I chce się wciąż powtarzać dla własnej Dwa po ciemku pałające ciała... dziwoty. Mrok, co wsnuł się w ich ściśliwe I nie wiem, jak się stało, w którym oka sploty, mgnieniu, Nic nie znalazł w ciałach, prócz Żeś dotknęła mi wargą spoconego czoła, pieszczoty! Porwałem twoje dłonie - oddałaś w skupieniu, A chruśniak malinowy trwał wciąż dookoła. Strona 4 *** Hasło nasze ma dla nas swe dzieje tajemne: Lampa, gdy noc już zdąży świat mrokiem owionąć, *** Winna zgasnąć w tej szybie, a w tamtej zapłonąć. Na znak ten oddech tracę. Już schody są Gdybym spotkał ciebie znowu ciemne. pierwszy raz, Ale w innym sadzie, w innym lesie - Czekasz z dłonią na klamce i, gdy drzwi Może by inaczej zaszumiał nam las otwiera, Wydłużony mgłami na bezkresie.... Tulę tę dłoń, co jeszcze ma chłód klamki w sobie, Może innych kwiatów wśród zieleni A ty w zamian przyciskasz moje ręce obie bruzd Do serca, które zawsze u drzwi obumiera. Jęłyby się dłonie dreszczem czynne - Może by upadły z niedomyślnych ust Wchodzę ciszkiem, jak gdyby krok każdy Jakieś inne słowa - jakieś inne... knuł zbrodnię, Między sprzęty, co dla mnie są sprzętami Może by i słońce zniewoliło nas czarów. Do spłynięcia duchem w róż Sama ścielesz swe łóżko według swych kaskadzie, zamiarów, Gdybym spotkał ciebie znowu By szczęściu i pieszczotom było w nim pierwszy raz, wygodnie. Ale w innym lesie, w innym sadzie... I zazwyczaj dopóty milczymy oboje, Dopóki nie dopełnisz podjętego trudu. Ile w dłoniach twych pieczy, miłości i cudu ! Kocham je, kocham za to, że piękne, że twoje. Strona 5 *** *** Taka cisza w ogrodzie, że się jej nie oprze Z dłońmi tak splecionymi, jakbyś klęcząc, Żaden szelest, co chętnie taje w niej i spała, ginie. W niedostępne mym oczom wpatrzona Czerwieniata wiewiórka skacze po widzenie, sośninie, Płaczesz przez sen i wstrząsem wylęklego Żółty motyl się chwieje na złotawym ciała koprze. Błagasz o nagłą pomoc, o rychłe zbawienie. Z własnej woli, ze śpiewnym u celu łoskotem Jeszcze płaczu niesytą do piersi cię tulę, Z jabłoni na murawę spada jabłko białe, A ty goisz się we mnie, niby lgnąca rana, Łamiąc w drodze kolejno gałęzie A ja płacz twój całuję, biodra i kolana spróchniałe, I ramię i zsuniętą z ramienia koszulę. Co w ślad za nim - spóźnione - opadają potem. Lecz karmiony ust twoich spłakanym oddechem, Chwytasz owoc, zanurzasz w nim zęby na Nie pytam o treść widzeń. Dopiero z zwiady porania I podajesz mym ustom z miłosnym Zadaję ciemną nocą tłumione pytania. pośpiechem, Odpowiadasz bezładnie - ja słucham z A ja gryzę i chłonę twoich zębów ślady, uśmiechem Zębów, które niezwłocznie odsłaniasz ze śmiechem Dusiołek Strona 6 Ogon miał ci z rzemyka, Podogonie zaś z łyka. Siadł Bajdale na piersi, jak ten kruk na Szedł po świecie Bajdała, snopie - Co go wiosna zagrzała - Póty dusił i dusił, aż coś warkło w chłopie! Oprócz siebie - wiódł szkapę, oprócz szkapy - wołu, Warkło, trzasło, spotniało! Tyleż tędy, co wszędy, szedł z nimi Coć się stało, Bajdało? pospołu. Dmucha w wąsy ze zgrozy, jękiem złemu przeczy - Zachciało się Bajdale, Słuchajta, wszystkie wierzby, jak chłop Przespać upał w upale, przez sen beczy! Wypatrzył zezem ściółkę ze mchu popod lasem, Sterał we śnie Bajdała Czy dogodna dla karku - spróbował Pół duszy i pół ciała, obcasem. Lecz po prawdzie niedługo ze zmorą marudził - Poległ cielska tobołem Wyparskał ją nozdrzami, zmarszczył się i Między szkapą a wołem, zbudził. Skrzywił gębę na bakier i jęzorem mlasnął Rzekł Bajdała do szkapy: I ziewnął wniebogłosy i splunął i zasnął. Czemu zwieszasz swe chrapy? Trzebać było kopytem Dusiołka przetrącić, Nie wiadomo dziś wcale, Zanim zdążył mój spokój w całym polu Co się śniło Bajdale? zmącić! Lecz wiadomo, że szpecąc przystojność przestworza, Rzekł Bajdała do wołu: Wylazł z rowu Dusiołek, jak półbabek z Czemuś skąpił mozołu? łoża. Trzebać było rogami Dusiołka postronić, Gdy chciał na mnie swej duszy paskudę Pysk miał z żabia ślimaczy - wyłonić! (Że też taki żyć raczy!) - A zad tyli, co kwoka, kiedy znosi jajo. Rzekł Bajdała do Boga: Milcz gębo nieposłuszna, bo dziewki O, rety - olaboga! wyłają! Nie dość ci, żeś potworzył mnie, szkapę i wołka, Jeszcześ musiał takiego zmajstrować Dusiołka? Panna Anna Strona 7 Krakowianka jedna Miała chłopca z drewna. Śmieszny i niezgrabny, Swą drewnianą tężąc dłoń, Kiedy wieczór gaśnie Szarpie włos jedwabny, I ustaje dzienny znój- Miażdży piersi, krwawi skroń. Panna Anna właśnie Najwabniejszy wdziewa strój. Blada poraniona Panna Anna bólom wbrew Palce nurza smukłe Od rozkoszy kona, W czarnoksięskiej skrzyni mrok, Błogosławiąc mgłę i krew! I wyciąga kukłę, Co ma w nic utkwiony wzrok. Poprzez nocną ciszę Idzie cudny, złoty strach... To-jej kochan z drewna, A śmierć się kołysze Zły, bezmyślny, martwy głuch! Cała w rosach, cała w snach. Moc zaklęcia śpiewna Wprawia go w istnienia ruch. Potem nic nie słychać, Jakby ktoś na dany znak On nic nie rozumie, Nie chciał już oddychać- Lecz za niego działa-czar... Byle istnieć tak a tak... Panna Anna umie Kusić wieczność, trwonić żar... A gdy świt się czyni- Panna Anna dwojgiem rąk W dzień od niego stroni, Znów zataja w skrzyni Nocą-wielbi sztywny kark, Drewnianego sprawcę mąk. Nieugiętość dłoni, Natarczywość martwych warg. Sztuczne wpina róże W czarny, ciężki, wonny szal- Bóg zapomniał w niebie, I po klawiaturze Ze samotna ginę w śnie! Błądząc dłonią-patrzy w dal... Kogóż mam, prócz ciebie? Pleść, bo musisz pieścić mnie! Dźwięki płyną zdradnie, Płyną właśnie tak a tak... Pieści ją bezdusznie, Chyba nikt nie zgadnie- Pieści właśnie tak a tak- Z kim spędziła noc i jak? A ona posłusznie Całym snem omdlewa wznak. Strona 8 We śnie Śnisz mi się obco. Dal bez tła, Wieczność się w chmurach błyska. Dziwożona Lecimy razem. Mgła i mgła! Bóg, ciemność i urwiska. Co sto lat tu zlata ptaszek, Do mgły i mroku naglisz mnie Złoty ptaszek, Gregoraszek, I szepcesz, zgrzana lotem: Puka w dąb: niech w dębu szparze "Toć ja się tobie tylko śnię! Dziwożona się pokaże! Nie zapominaj o tem..." Stuk, puk! z dziupli wypłoszona Nie zapominam. Mkniemy wzwyż W świat wybiega Dziwożona, Do niewiadomej mety. O, już tańczy zwijanego, O, jak ty trudno mi się śnisz! Gonionego, wyrwanego. O, jawo moja, gdzie ty? Leśnej bajce dając wątek, Pośród modrych tańczy łątek, Gra jej ciepła trzcin muzyka, Wiedza O, ucieka już, już znika. Pobiegnijmy za nią w ślady, Byłem przed chwilą w bezkresie! Na wywiady, na wybady, Blask się potykał z mym ciałem... Zanim dąb się zamknie za nią, To ja tak złocę się w lesie... Za tańczącą Złotopanią! Wiedziałem o czymś, wiedziałem! Bo ptak złoty lubi zwlekać, Lecz motyl mignął szkarłatnie Więc sto lat będziemy czekać, Pomiędzy mną a modrzewiem... Aż drzwi dębu otworzone Sny moje, sny przedostatnie!... Znów pokażą Dziwożonę. Już znikły! Znowu nic nie wiem... Pobiegnę w chabry nieznane, W kąkolu całą dal zmieszczę! I umrę i zmartwychwstanę - I będę wiedział raz jeszcze!... Strona 9 *** Dwoje ludzieńków Gdy śródlistne trzepoty gilów i jemiołuch Zmącą ciszy cmentarnej ustrój niezawisły- Często w duszy mi dzwoni pieśń, Cień z trudem z zaniedbanej wychodzi wyłkana w żałobie, mogiły, O tych dwojgu ludzieńkach, co kochali Cały w rdzach i liszajach-podziemny się w sobie. kocmołuch. Lecz w ogrodzie szept pierwszy Słońce, grzejąc zmarłego, roztrwania po miłosnego wyznania trawie Stał się dla nich przymusem do nagłego Złote krzty-złote supły i złote podłużki, rozstania. A on zmysłem nicości wyczuwa jaskrawie, Jak śmierć w słońcu-w kształt nikłej maleje Nie widzieli się długo z czyjejś woli i śmiertuszki... winy, A czas ciągle upływał - bezpowrotny, Niezbyt pewny swej jawy i ufny snom jedyny. niezbyt- Spogląda oczodołów próżnicą wierutną A gdy zeszli się, dłonie wyciągając po W obłoków napuszyście wybujały Bezbyt, kwiecie, Poza którym nic nie ma, prócz tego, że Zachorzeli tak bardzo, jak nikt dotąd na smutno... świecie! Lecz on smutek w pośmiertnej przekroczył Pod jaworem - dwa łóżka, pod jaworem podróży, - dwa cienie, Pierś wzbogacił weselem nowego żywota, Pod jaworem ostatnie, beznadziejne A gdy mu nieśmiertelność zbyt modro się spojrzenie. dłuży- Tka snowi wieczystemu wezgłowie ze I pomarli oboje bez pieszczoty, bez złota!... grzechu, Bez łzy szczęścia na oczach, bez Zazdroszczę mu bo duszę do trosk ma jednego uśmiechu. niezdolną, Nie wie, co to jest-nędza i żal i pustkowie, Ust ich czerwień zagasła w zimnym Poznał przepych tajemnic! Niech wszystko śmierci fiolecie, opowie, I pobledli tak bardzo, jak nikt dotąd na Bo już czas! Bo już dłużej przemilczeć nie świecie! wolno! Chcieli jeszcze się kochać poza własną Lecz w chwili, gdy chcę zwiewne zadać mu mogiłą, pytania, Ale miłość umarła, już miłości nie było. O słonecznych utrudach, o gwiezdnych mozołach, I poklękli spóźnieni u niedoli swej Widzę nagle, jak blednąc męczeńsko się proga, słania By się modlić o wszystko, lecz nie było Ten zagrobowych ran pleśnią pokryty już Boga. biedołach!... Więc sił resztą dotrwali aż do wiosny, do W gęstwinie-cieniścieje bezludzie i lśni tam lata, Zejście nieba na ziemię do drzew na By powrócić na ziemię - lecz nie było uboczu- już świata. A ja patrzę w mrok jego spustoszałych oczu I nie pytam już o nic...Już o nic nie pytam Strona 10 Strona 11 Wspomnienie Wspomnienie Drzwi rozwarte na oścież były w naszym domu, Te ścieżyny, których stopa dziecięca dłoniom, co je rozwarły, zamknąć zabrakło Dotykałem...Co z nimi? Gdzie one? mocy ... Tak się kręcą, jak łzy się kręcą, Szereg komnat na przestrzał widniał, jak po Z oczu w nicość stracone! nocy mętne wspomnienie alej, nie znanych Budziła mnie poranku wilgoć świeża, nikomu. A słonce malowało mi na ścianie Złote psy - złote wybrzeża, Wszystko - w mroku - I tylko ów pokój Złote skrzypce - złote otchłanie... ostatni z oknem w zaświat - na słońce, po pas wbite Kto dość zaklinająco spogląda w chmurę, W światło, nawidocznione milczeniem, jarzył się - cały w blasków pełgających matni Musi w końcu zobaczyć słonecznego - wielbłąda i siał pyły słoneczne przez kotar purpurę. I zbójcę słonecznego ze skrzącym spojrzeniem... Tam - w tych ścianach kosmatych od pręgów i pasem, Przy śniadaniu patrzyłem w stół jak w wśród zacieków purpury i wyparów złota, pustynię, w słupach świateł spylonych - ta nasza Śniąc, że na wielbłądzie jadę...Zbójcą pieszczota jestem... rozwidniła się nagle, jak chmura nad A ojciec, jakby wiedząc, że wielbłąd go lasem ... wyminie, Czytał dziennik ze spokojem i I gdy ją wylew słońca grzał skośnym szelestem... potokiem, uczuła radość wstydu, co się wyzbył siebie, Karafka naświetlała haftem troistej aż się z pyłem słonecznym zmieszała, jak w tęczy niebie Was ojca - i gzyms szafy - i róg serwety miesza się pół obłoku z drugim półobłokiem. białej, Osa w firankach pogmatwanie brzęczy, Dzisiaj, gdy już zamknięto drzwi naszego Jakby same firanki nićmi w słońcu domu, brzęczały... a ja skarżę się we śnie złotowłosym cieniom, czasem ku owym progom biegnę po kryjomu, Podłoga zwierciedliła, lśniąc sennym by rozewrzeć drzwi wszystkie na oścież nabytkiem, wspomnieniom! Palmy liść z jaśniejszym nieco spodem, Ale tak, że mętniał w rozcieńczeniu I rozwieram - a sam się usuwam w kąt płytkiem, ciemny, Jakby zieleń ktoś rozlał mimochodem... by stamtąd widzieć światłość w ostatnim pokoju Fotel, trawiąc ciszę aksamitną, i z jego wiecznych purpur i wiecznego znoju Ociężale wygodniał i płowiał... snuć dla reszty mych komnat wyrok Cukier igrał skrą błękitną, potajemny ... Bochen chleba - różowiał... Ściany, stropy i odrzewia, i skrętne zawiasy Zegar wytrząsł ze sprężynowych zwojów wrdzawione w zmierzch, co lada iskrę Dłużącą się nutę w głąb sali. uwydatni, W umeblowanym półśnie słonecznych czerpią połysk dla pleśni, brzask dla martwej Strona 12 Wspomnienie Odjazd Lubię wspominać te dziecięce lata, gdym zaniedbując całą resztę świata, w znajome pole szedł razem z pastuchem, Gdym odjeżdżał na zawsze znajomym krów, co bezładnym swych racic gościńcem, rozruchem Patrzyły na mnie bratków wielkie, złote oczy, niską przed nami nieciły kurzawę, Podkute szafirowym dookoła sińcem. ściągając na się wybiegły nad trawę Był klomb i rój motyli, i błękit przezroczy, deszcz much zielonych i złotych, i I rdzawienie się w słońcu dojrzalej rezedy. owych A gdy byłem już w drodze, sam nie wiedząc samotnie skrzących, kiedy ciemnopurpurowych, I czemu - przypomniałem te oczy, co, dogadzając przemyślnemu skrzydłu, przyziemne Śledzące mą zadumę i wpatrzone we mnie wpadają nagle w samo ślepie bydłu , Tym wszystkim, czym się można wpatrzeć w zapatrzonemu w dal, jak w swą oborę. świat i dalej. Co widziały te oczy, nim w tysiącu alej Zawszem widywał po drodze brzóz korę Zginąłem, jedna chatę rzucając za sobą? w brunatne pręgi i te same cienie I czemu z szafirowa zawczasu żałobą lip na murawie i żółtych motyli Patrzyły w ten mój odjazd poprzez zieleń nagle w powietrzu skrzydeł rozdwojenie, rdzawą Rezedy, co pachniała, przytłumiona trawa? i nagły w trawę zlot, gdy do badyli I dlaczego te oczy były coraz łzawsze? nóg się czepliwych przytwierdzają Czy nie wolno nic nigdy porzucać na zawsze? schwytem - I zostawić samopas kędyś - na uboczu? i przykucnięte nad stawu błękitem Czy nie wolno odjeżdżać znajomym kaczki, co naszą zaoczywszy trzodę, gościńcem niezgrabnie, piersią zsuwały się w wodę I oddalać się zbytnio od tych złotych oczu, - Podkutych dookoła szafirowym sińcem? i tłumy wróbli, co z głuchym łoskotem sfruwały z płotu, aby tuż pod płotem w długi się szereg rozsypać na trawie. Strona 13 Ballada bezludna Niedostępna ludzkim oczom, że nikt po niej się nie błąka, W swym bezpieczu szmaragdowym rozkwitała w bezmiar łąka, Strumień skrzył się na zieleni nieustannie zmienną łatą, W polu A goździki spoza trawy wykrapiały się wiśniato. Dwoje nas w ciszy polnego zakątka. Świerszcz, od rosy napęczniały, ciemnił pysk Strumień na oślep ku słońcu się pali, nadmiarem śliny w liściu, co trafił na krzywy prąd fali, I dmuchawiec kroplą mlecza błyskał w wirując, płynie szafirowa łątka. zadrach swej łęciny, A dech łąki wrzał od wrzawy, wrzał i żywcem Nadbrzeżna trawa, zwisając, potrąca w słońce dyszał, o swe odbicie zsiwiałą kończyną, I nie było tu nikogo, kto by widział, kto by do której ślimak, pęczniejąc z gorąca, słyszał. przysklepił muszlę swym ciałem i śliną. Gdzież me piersi, Czerwcami gorące? W przerzutnym pląsie znikliwsza od Czemuż nie ma ust moich na łące? strzały Rwać mi kwiaty rękami obiema! płotka się czasem zasrebrzy na Czemuż rąk mych tam na kwiatach nie ma? mgnienie. Pod wodą - spojrzyj! - prześwieca piach Zabóstwiło się cudacznie pod blekotem na biały uboczu, i mchem ruchliwym brodate kamienie. A to jakaś mgła dziewczęca chciała dostać warg i oczu, Czemu ci głowa na dłonie opadła? I czuć było, jak boleśnie chce się stworzyć, To - pachnie trawa i ten piach pod wodą chce się wcielić, - Raz warkoczem się zazłocić, raz piersiami się to - wód, polśnione smugami, zabielić - zwierciadła parują ciszą, blaskiem i ochłodą. I czuć było, jak się zmaga zdyszanego męką łona, Tych kilku dębów ponad brzegiem Aż na wieki sił jej zbrakło - i spoczęła liście, niezjawiona! podziurawione i przeżarte chciwie Jeno miejsce, gdzie być mogła, jeszcze trwało przez gąsienice, trwają tak przejrzyście i szumiało, nad własnym cieniem, co utkwił w Próżne miejsce na tę duszę, wonne miejsce pokrzywie. na to ciało. Z tej tu pokrzywy czar dębowych cieni Gdzież me piersi, Czerwcami gorące? zgarnę ku piersiom, co na słońcu dyszą, Czemuż nie ma ust moich na łące? ustami dotknę bezmiernej zieleni, Rwać mi kwiaty rękami obiema! stęsknionej do mnie swym sokiem i Czemuż rąk mych tam na kwiatach nie ma? ciszą. Przywabione obcym szmerem, wszystkie Do kwiatów przywrę rozpalone czoło, zioła i owady wsłucham się w bąki grające i brzmiki Wrzawnie zbiegły się w to miejsce, niebywałe węsząc ślady, Strona 14