Leśmian Bolesław
Szczegóły |
Tytuł |
Leśmian Bolesław |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Leśmian Bolesław PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Leśmian Bolesław PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Leśmian Bolesław - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Bolesław Leśmian
Strona 2
Dzień Skrzydlaty
Rozwidniły się w słońcu dwie otchłanie - dwa
światy
Myśmy byli - w obydwu...A dzień nastał
skrzydlaty.
Nikt nie umarł w dniu owym - nie zataił się w
cieniu...
I pamiętam, żem myślał o najdalszym Nocą umówioną
strumieniu
Nocą umówioną, nocą ociemniałą
Nie mówiłaś nic do mnie, lecz odgadłem twe Przyszło do mnie ciszkiem to
słowa. przychętne ciało.
A on - zjawił się nagle... Zaszumiała Przyszło potajemnie - w cudnej
dąbrowa. bezżałobie -
Było mu na imię tak samo, jak tobie...
Taki - drobny i nikły... I miał - ciernie na
skroni. Zajrzało po drodze w przyszłość i
I uklękliśmy razem - w pierwszej z brzegu zwierciadło -
ustroni. Na pościeli zimnej obok się pokładło -
Dla mnie się pokładło, bym je mógł
W pierwszej z brzegu ustroni - w pierwszej całować
kwiatów powodzi. I znużyć - i zużyć - i nie pożałować !
I zdziwiło nas bardzo, ze tak biednie
przychodzi. Lgnęło mi do piersi - ofiarnie pachnące,
Domyślnie bezwstydne i -
Ubożeliśmy chętnie - my i nasze zdziwienie... posłuszniejące...
A on - patrzał i patrzał... Cudaczniało W ciemnościach - w radościach - na
istnienie... granicy łkania
Mdlało od nadmiaru niedoumierania.
Zrozumieliśmy wszystko! - I że właśnie tak
trzeba! I nic w nim nie było, prócz czaru i
I że można - bez szczęścia... I że można - bez grzechu,
nieba... Prócz bezwiednej woni - wiednego
pośpiechu -
Tylko drobnieć i maleć od nadmiaru I prócz tego dreszczu, co ginie w krwi
kochania. szumie -
A to była - odpowiedź, i nie było - pytania. I bez niego ciało - ciała nie rozumie.
I już odtąd na zawsze przemilczeliśmy siebie.
A świat znów stal się - światem...i czas płynął
po niebie.
I chwyciłaś źdźbło czasu, by potrzymać je - w
dłoni,
A on - patrzał i patrzał... I miał - ciernie na
skroni.
Strona 3
***
W malinowym chruśniaku, przed ciekawych Po ciemku
wzrokiem
Zapodziani po głowy, przez długie godziny
Wiedzą ciała, do kogo należą,
Zrywaliśmy przybyłe tej nocy maliny.
Gdy po ciemku obok siebie leżą!
Palce miałaś na oślep skrwawione ich
sokiem.
Warga - wardze, a dłoń dłoni sprzyja -
Noc nad nimi niechętnie przemija.
Bąk złośnik huczał basem, jakby straszył
kwiaty,
Świat się trwali, ale tak niepewnie!...
Rdzawe guzy na słońcu wygrzewał liść chory,
Drzewa szumią, ale pozadrzewnie!...
Złachmaniałych pajęczyn skrzyły się wisiory,
I szedł tyłem na grzbiecie jakiś żuk kosmaty.
A nad borem, nad dalekim borem
Bóg porusza wichrem i przestworem.
Duszno było od malin, któreś, szepcząc,
rwała,
I powiada wicher do przestworu:
A szept nasz tylko wówczas nacichał w ich
"Już nie wrócę tej nocy do boru!" -
woni,
Gdym wargami wygarniał z podanej mi dłoni
Bór się mroczy, a gwiazdy weń świecą,
Owoce, przepojone wonią twego ciała.
A nad morzem białe mewy lecą.
I stały się maliny narzędziem pieszczoty
Jedna mówi: "Widziałam gwiazd losy!"
Tej pierwszej, tej zdziwionej, która w całym
Druga mówi: "Widziałam niebiosy!" -
niebie
Nie zna innych upojeń, oprócz samej siebie,
A trzecia milczy, bo widziała
I chce się wciąż powtarzać dla własnej
Dwa po ciemku pałające ciała...
dziwoty.
Mrok, co wsnuł się w ich ściśliwe
I nie wiem, jak się stało, w którym oka
sploty,
mgnieniu,
Nic nie znalazł w ciałach, prócz
Żeś dotknęła mi wargą spoconego czoła,
pieszczoty!
Porwałem twoje dłonie - oddałaś w
skupieniu,
A chruśniak malinowy trwał wciąż dookoła.
Strona 4
***
Hasło nasze ma dla nas swe dzieje tajemne:
Lampa, gdy noc już zdąży świat mrokiem
owionąć,
*** Winna zgasnąć w tej szybie, a w tamtej
zapłonąć.
Na znak ten oddech tracę. Już schody są
Gdybym spotkał ciebie znowu
ciemne.
pierwszy raz,
Ale w innym sadzie, w innym lesie -
Czekasz z dłonią na klamce i, gdy drzwi
Może by inaczej zaszumiał nam las
otwiera,
Wydłużony mgłami na bezkresie....
Tulę tę dłoń, co jeszcze ma chłód klamki w
sobie,
Może innych kwiatów wśród zieleni
A ty w zamian przyciskasz moje ręce obie
bruzd
Do serca, które zawsze u drzwi obumiera.
Jęłyby się dłonie dreszczem czynne -
Może by upadły z niedomyślnych ust
Wchodzę ciszkiem, jak gdyby krok każdy
Jakieś inne słowa - jakieś inne...
knuł zbrodnię,
Między sprzęty, co dla mnie są sprzętami
Może by i słońce zniewoliło nas
czarów.
Do spłynięcia duchem w róż
Sama ścielesz swe łóżko według swych
kaskadzie,
zamiarów,
Gdybym spotkał ciebie znowu
By szczęściu i pieszczotom było w nim
pierwszy raz,
wygodnie.
Ale w innym lesie, w innym sadzie...
I zazwyczaj dopóty milczymy oboje,
Dopóki nie dopełnisz podjętego trudu.
Ile w dłoniach twych pieczy, miłości i cudu !
Kocham je, kocham za to, że piękne, że
twoje.
Strona 5
***
***
Taka cisza w ogrodzie, że się jej nie oprze
Z dłońmi tak splecionymi, jakbyś klęcząc, Żaden szelest, co chętnie taje w niej i
spała, ginie.
W niedostępne mym oczom wpatrzona Czerwieniata wiewiórka skacze po
widzenie, sośninie,
Płaczesz przez sen i wstrząsem wylęklego Żółty motyl się chwieje na złotawym
ciała koprze.
Błagasz o nagłą pomoc, o rychłe
zbawienie. Z własnej woli, ze śpiewnym u celu
łoskotem
Jeszcze płaczu niesytą do piersi cię tulę, Z jabłoni na murawę spada jabłko białe,
A ty goisz się we mnie, niby lgnąca rana, Łamiąc w drodze kolejno gałęzie
A ja płacz twój całuję, biodra i kolana spróchniałe,
I ramię i zsuniętą z ramienia koszulę. Co w ślad za nim - spóźnione - opadają
potem.
Lecz karmiony ust twoich spłakanym
oddechem, Chwytasz owoc, zanurzasz w nim zęby na
Nie pytam o treść widzeń. Dopiero z zwiady
porania I podajesz mym ustom z miłosnym
Zadaję ciemną nocą tłumione pytania. pośpiechem,
Odpowiadasz bezładnie - ja słucham z A ja gryzę i chłonę twoich zębów ślady,
uśmiechem Zębów, które niezwłocznie odsłaniasz ze
śmiechem
Dusiołek
Strona 6
Ogon miał ci z rzemyka,
Podogonie zaś z łyka.
Siadł Bajdale na piersi, jak ten kruk na
Szedł po świecie Bajdała, snopie -
Co go wiosna zagrzała - Póty dusił i dusił, aż coś warkło w chłopie!
Oprócz siebie - wiódł szkapę, oprócz
szkapy - wołu, Warkło, trzasło, spotniało!
Tyleż tędy, co wszędy, szedł z nimi Coć się stało, Bajdało?
pospołu. Dmucha w wąsy ze zgrozy, jękiem złemu
przeczy -
Zachciało się Bajdale, Słuchajta, wszystkie wierzby, jak chłop
Przespać upał w upale, przez sen beczy!
Wypatrzył zezem ściółkę ze mchu popod
lasem, Sterał we śnie Bajdała
Czy dogodna dla karku - spróbował Pół duszy i pół ciała,
obcasem. Lecz po prawdzie niedługo ze zmorą
marudził -
Poległ cielska tobołem Wyparskał ją nozdrzami, zmarszczył się i
Między szkapą a wołem, zbudził.
Skrzywił gębę na bakier i jęzorem
mlasnął Rzekł Bajdała do szkapy:
I ziewnął wniebogłosy i splunął i zasnął. Czemu zwieszasz swe chrapy?
Trzebać było kopytem Dusiołka przetrącić,
Nie wiadomo dziś wcale, Zanim zdążył mój spokój w całym polu
Co się śniło Bajdale? zmącić!
Lecz wiadomo, że szpecąc przystojność
przestworza, Rzekł Bajdała do wołu:
Wylazł z rowu Dusiołek, jak półbabek z Czemuś skąpił mozołu?
łoża. Trzebać było rogami Dusiołka postronić,
Gdy chciał na mnie swej duszy paskudę
Pysk miał z żabia ślimaczy - wyłonić!
(Że też taki żyć raczy!) -
A zad tyli, co kwoka, kiedy znosi jajo. Rzekł Bajdała do Boga:
Milcz gębo nieposłuszna, bo dziewki O, rety - olaboga!
wyłają! Nie dość ci, żeś potworzył mnie, szkapę i
wołka,
Jeszcześ musiał takiego zmajstrować
Dusiołka?
Panna Anna
Strona 7
Krakowianka jedna
Miała chłopca z drewna.
Śmieszny i niezgrabny,
Swą drewnianą tężąc dłoń,
Kiedy wieczór gaśnie
Szarpie włos jedwabny,
I ustaje dzienny znój-
Miażdży piersi, krwawi skroń.
Panna Anna właśnie
Najwabniejszy wdziewa strój.
Blada poraniona
Panna Anna bólom wbrew
Palce nurza smukłe
Od rozkoszy kona,
W czarnoksięskiej skrzyni mrok,
Błogosławiąc mgłę i krew!
I wyciąga kukłę,
Co ma w nic utkwiony wzrok.
Poprzez nocną ciszę
Idzie cudny, złoty strach...
To-jej kochan z drewna,
A śmierć się kołysze
Zły, bezmyślny, martwy głuch!
Cała w rosach, cała w snach.
Moc zaklęcia śpiewna
Wprawia go w istnienia ruch.
Potem nic nie słychać,
Jakby ktoś na dany znak
On nic nie rozumie,
Nie chciał już oddychać-
Lecz za niego działa-czar...
Byle istnieć tak a tak...
Panna Anna umie
Kusić wieczność, trwonić żar...
A gdy świt się czyni-
Panna Anna dwojgiem rąk
W dzień od niego stroni,
Znów zataja w skrzyni
Nocą-wielbi sztywny kark,
Drewnianego sprawcę mąk.
Nieugiętość dłoni,
Natarczywość martwych warg.
Sztuczne wpina róże
W czarny, ciężki, wonny szal-
Bóg zapomniał w niebie,
I po klawiaturze
Ze samotna ginę w śnie!
Błądząc dłonią-patrzy w dal...
Kogóż mam, prócz ciebie?
Pleść, bo musisz pieścić mnie!
Dźwięki płyną zdradnie,
Płyną właśnie tak a tak...
Pieści ją bezdusznie,
Chyba nikt nie zgadnie-
Pieści właśnie tak a tak-
Z kim spędziła noc i jak?
A ona posłusznie
Całym snem omdlewa wznak.
Strona 8
We śnie
Śnisz mi się obco. Dal bez tła,
Wieczność się w chmurach błyska.
Dziwożona Lecimy razem. Mgła i mgła!
Bóg, ciemność i urwiska.
Co sto lat tu zlata ptaszek, Do mgły i mroku naglisz mnie
Złoty ptaszek, Gregoraszek, I szepcesz, zgrzana lotem:
Puka w dąb: niech w dębu szparze "Toć ja się tobie tylko śnię!
Dziwożona się pokaże! Nie zapominaj o tem..."
Stuk, puk! z dziupli wypłoszona Nie zapominam. Mkniemy wzwyż
W świat wybiega Dziwożona, Do niewiadomej mety.
O, już tańczy zwijanego, O, jak ty trudno mi się śnisz!
Gonionego, wyrwanego. O, jawo moja, gdzie ty?
Leśnej bajce dając wątek,
Pośród modrych tańczy łątek,
Gra jej ciepła trzcin muzyka, Wiedza
O, ucieka już, już znika.
Pobiegnijmy za nią w ślady, Byłem przed chwilą w bezkresie!
Na wywiady, na wybady, Blask się potykał z mym ciałem...
Zanim dąb się zamknie za nią, To ja tak złocę się w lesie...
Za tańczącą Złotopanią! Wiedziałem o czymś, wiedziałem!
Bo ptak złoty lubi zwlekać, Lecz motyl mignął szkarłatnie
Więc sto lat będziemy czekać, Pomiędzy mną a modrzewiem...
Aż drzwi dębu otworzone Sny moje, sny przedostatnie!...
Znów pokażą Dziwożonę. Już znikły! Znowu nic nie wiem...
Pobiegnę w chabry nieznane,
W kąkolu całą dal zmieszczę!
I umrę i zmartwychwstanę -
I będę wiedział raz jeszcze!...
Strona 9
***
Dwoje ludzieńków
Gdy śródlistne trzepoty gilów i jemiołuch
Zmącą ciszy cmentarnej ustrój niezawisły-
Często w duszy mi dzwoni pieśń,
Cień z trudem z zaniedbanej wychodzi
wyłkana w żałobie,
mogiły,
O tych dwojgu ludzieńkach, co kochali
Cały w rdzach i liszajach-podziemny
się w sobie.
kocmołuch.
Lecz w ogrodzie szept pierwszy
Słońce, grzejąc zmarłego, roztrwania po
miłosnego wyznania
trawie
Stał się dla nich przymusem do nagłego
Złote krzty-złote supły i złote podłużki,
rozstania.
A on zmysłem nicości wyczuwa jaskrawie,
Jak śmierć w słońcu-w kształt nikłej maleje
Nie widzieli się długo z czyjejś woli i
śmiertuszki...
winy,
A czas ciągle upływał - bezpowrotny,
Niezbyt pewny swej jawy i ufny snom
jedyny.
niezbyt-
Spogląda oczodołów próżnicą wierutną
A gdy zeszli się, dłonie wyciągając po
W obłoków napuszyście wybujały Bezbyt,
kwiecie,
Poza którym nic nie ma, prócz tego, że
Zachorzeli tak bardzo, jak nikt dotąd na
smutno...
świecie!
Lecz on smutek w pośmiertnej przekroczył
Pod jaworem - dwa łóżka, pod jaworem
podróży,
- dwa cienie,
Pierś wzbogacił weselem nowego żywota,
Pod jaworem ostatnie, beznadziejne
A gdy mu nieśmiertelność zbyt modro się
spojrzenie.
dłuży-
Tka snowi wieczystemu wezgłowie ze
I pomarli oboje bez pieszczoty, bez
złota!...
grzechu,
Bez łzy szczęścia na oczach, bez
Zazdroszczę mu bo duszę do trosk ma
jednego uśmiechu.
niezdolną,
Nie wie, co to jest-nędza i żal i pustkowie,
Ust ich czerwień zagasła w zimnym
Poznał przepych tajemnic! Niech wszystko
śmierci fiolecie,
opowie,
I pobledli tak bardzo, jak nikt dotąd na
Bo już czas! Bo już dłużej przemilczeć nie
świecie!
wolno!
Chcieli jeszcze się kochać poza własną
Lecz w chwili, gdy chcę zwiewne zadać mu
mogiłą,
pytania,
Ale miłość umarła, już miłości nie było.
O słonecznych utrudach, o gwiezdnych
mozołach,
I poklękli spóźnieni u niedoli swej
Widzę nagle, jak blednąc męczeńsko się
proga,
słania
By się modlić o wszystko, lecz nie było
Ten zagrobowych ran pleśnią pokryty
już Boga.
biedołach!...
Więc sił resztą dotrwali aż do wiosny, do
W gęstwinie-cieniścieje bezludzie i lśni tam
lata,
Zejście nieba na ziemię do drzew na
By powrócić na ziemię - lecz nie było
uboczu-
już świata.
A ja patrzę w mrok jego spustoszałych oczu
I nie pytam już o nic...Już o nic nie pytam
Strona 10
Strona 11
Wspomnienie
Wspomnienie
Drzwi rozwarte na oścież były w naszym
domu,
Te ścieżyny, których stopa dziecięca dłoniom, co je rozwarły, zamknąć zabrakło
Dotykałem...Co z nimi? Gdzie one? mocy ...
Tak się kręcą, jak łzy się kręcą, Szereg komnat na przestrzał widniał, jak po
Z oczu w nicość stracone! nocy
mętne wspomnienie alej, nie znanych
Budziła mnie poranku wilgoć świeża, nikomu.
A słonce malowało mi na ścianie
Złote psy - złote wybrzeża, Wszystko - w mroku - I tylko ów pokój
Złote skrzypce - złote otchłanie... ostatni
z oknem w zaświat - na słońce, po pas wbite
Kto dość zaklinająco spogląda w chmurę,
W światło, nawidocznione milczeniem, jarzył się - cały w blasków pełgających matni
Musi w końcu zobaczyć słonecznego -
wielbłąda i siał pyły słoneczne przez kotar purpurę.
I zbójcę słonecznego ze skrzącym
spojrzeniem... Tam - w tych ścianach kosmatych od pręgów
i pasem,
Przy śniadaniu patrzyłem w stół jak w wśród zacieków purpury i wyparów złota,
pustynię, w słupach świateł spylonych - ta nasza
Śniąc, że na wielbłądzie jadę...Zbójcą pieszczota
jestem... rozwidniła się nagle, jak chmura nad
A ojciec, jakby wiedząc, że wielbłąd go lasem ...
wyminie,
Czytał dziennik ze spokojem i I gdy ją wylew słońca grzał skośnym
szelestem... potokiem,
uczuła radość wstydu, co się wyzbył siebie,
Karafka naświetlała haftem troistej aż się z pyłem słonecznym zmieszała, jak w
tęczy niebie
Was ojca - i gzyms szafy - i róg serwety miesza się pół obłoku z drugim półobłokiem.
białej,
Osa w firankach pogmatwanie brzęczy, Dzisiaj, gdy już zamknięto drzwi naszego
Jakby same firanki nićmi w słońcu domu,
brzęczały... a ja skarżę się we śnie złotowłosym cieniom,
czasem ku owym progom biegnę po kryjomu,
Podłoga zwierciedliła, lśniąc sennym by rozewrzeć drzwi wszystkie na oścież
nabytkiem, wspomnieniom!
Palmy liść z jaśniejszym nieco spodem,
Ale tak, że mętniał w rozcieńczeniu I rozwieram - a sam się usuwam w kąt
płytkiem, ciemny,
Jakby zieleń ktoś rozlał mimochodem... by stamtąd widzieć światłość w ostatnim
pokoju
Fotel, trawiąc ciszę aksamitną, i z jego wiecznych purpur i wiecznego znoju
Ociężale wygodniał i płowiał... snuć dla reszty mych komnat wyrok
Cukier igrał skrą błękitną, potajemny ...
Bochen chleba - różowiał...
Ściany, stropy i odrzewia, i skrętne zawiasy
Zegar wytrząsł ze sprężynowych zwojów wrdzawione w zmierzch, co lada iskrę
Dłużącą się nutę w głąb sali. uwydatni,
W umeblowanym półśnie słonecznych czerpią połysk dla pleśni, brzask dla martwej
Strona 12
Wspomnienie
Odjazd
Lubię wspominać te dziecięce lata,
gdym zaniedbując całą resztę świata,
w znajome pole szedł razem z
pastuchem, Gdym odjeżdżał na zawsze znajomym
krów, co bezładnym swych racic gościńcem,
rozruchem Patrzyły na mnie bratków wielkie, złote oczy,
niską przed nami nieciły kurzawę, Podkute szafirowym dookoła sińcem.
ściągając na się wybiegły nad trawę Był klomb i rój motyli, i błękit przezroczy,
deszcz much zielonych i złotych, i I rdzawienie się w słońcu dojrzalej rezedy.
owych A gdy byłem już w drodze, sam nie wiedząc
samotnie skrzących, kiedy
ciemnopurpurowych, I czemu - przypomniałem te oczy,
co, dogadzając przemyślnemu skrzydłu, przyziemne
Śledzące mą zadumę i wpatrzone we mnie
wpadają nagle w samo ślepie bydłu , Tym wszystkim, czym się można wpatrzeć w
zapatrzonemu w dal, jak w swą oborę. świat i dalej.
Co widziały te oczy, nim w tysiącu alej
Zawszem widywał po drodze brzóz korę Zginąłem, jedna chatę rzucając za sobą?
w brunatne pręgi i te same cienie I czemu z szafirowa zawczasu żałobą
lip na murawie i żółtych motyli Patrzyły w ten mój odjazd poprzez zieleń
nagle w powietrzu skrzydeł rozdwojenie, rdzawą
Rezedy, co pachniała, przytłumiona trawa?
i nagły w trawę zlot, gdy do badyli I dlaczego te oczy były coraz łzawsze?
nóg się czepliwych przytwierdzają Czy nie wolno nic nigdy porzucać na zawsze?
schwytem - I zostawić samopas kędyś - na uboczu?
i przykucnięte nad stawu błękitem Czy nie wolno odjeżdżać znajomym
kaczki, co naszą zaoczywszy trzodę, gościńcem
niezgrabnie, piersią zsuwały się w wodę I oddalać się zbytnio od tych złotych oczu,
- Podkutych dookoła szafirowym sińcem?
i tłumy wróbli, co z głuchym łoskotem
sfruwały z płotu, aby tuż pod płotem
w długi się szereg rozsypać na trawie.
Strona 13
Ballada bezludna
Niedostępna ludzkim oczom, że nikt po niej
się nie błąka,
W swym bezpieczu szmaragdowym
rozkwitała w bezmiar łąka,
Strumień skrzył się na zieleni nieustannie
zmienną łatą,
W polu A goździki spoza trawy wykrapiały się
wiśniato.
Dwoje nas w ciszy polnego zakątka. Świerszcz, od rosy napęczniały, ciemnił pysk
Strumień na oślep ku słońcu się pali, nadmiarem śliny
w liściu, co trafił na krzywy prąd fali, I dmuchawiec kroplą mlecza błyskał w
wirując, płynie szafirowa łątka. zadrach swej łęciny,
A dech łąki wrzał od wrzawy, wrzał i żywcem
Nadbrzeżna trawa, zwisając, potrąca w słońce dyszał,
o swe odbicie zsiwiałą kończyną, I nie było tu nikogo, kto by widział, kto by
do której ślimak, pęczniejąc z gorąca, słyszał.
przysklepił muszlę swym ciałem i śliną.
Gdzież me piersi, Czerwcami gorące?
W przerzutnym pląsie znikliwsza od Czemuż nie ma ust moich na łące?
strzały Rwać mi kwiaty rękami obiema!
płotka się czasem zasrebrzy na Czemuż rąk mych tam na kwiatach nie ma?
mgnienie.
Pod wodą - spojrzyj! - prześwieca piach Zabóstwiło się cudacznie pod blekotem na
biały uboczu,
i mchem ruchliwym brodate kamienie. A to jakaś mgła dziewczęca chciała dostać
warg i oczu,
Czemu ci głowa na dłonie opadła? I czuć było, jak boleśnie chce się stworzyć,
To - pachnie trawa i ten piach pod wodą chce się wcielić,
- Raz warkoczem się zazłocić, raz piersiami się
to - wód, polśnione smugami, zabielić -
zwierciadła
parują ciszą, blaskiem i ochłodą. I czuć było, jak się zmaga zdyszanego męką
łona,
Tych kilku dębów ponad brzegiem Aż na wieki sił jej zbrakło - i spoczęła
liście, niezjawiona!
podziurawione i przeżarte chciwie Jeno miejsce, gdzie być mogła, jeszcze trwało
przez gąsienice, trwają tak przejrzyście i szumiało,
nad własnym cieniem, co utkwił w Próżne miejsce na tę duszę, wonne miejsce
pokrzywie. na to ciało.
Z tej tu pokrzywy czar dębowych cieni Gdzież me piersi, Czerwcami gorące?
zgarnę ku piersiom, co na słońcu dyszą, Czemuż nie ma ust moich na łące?
ustami dotknę bezmiernej zieleni, Rwać mi kwiaty rękami obiema!
stęsknionej do mnie swym sokiem i Czemuż rąk mych tam na kwiatach nie ma?
ciszą.
Przywabione obcym szmerem, wszystkie
Do kwiatów przywrę rozpalone czoło, zioła i owady
wsłucham się w bąki grające i brzmiki Wrzawnie zbiegły się w to miejsce, niebywałe
węsząc ślady,
Strona 14