Langan Ruth - Kocham cię, Lauro
Szczegóły |
Tytuł |
Langan Ruth - Kocham cię, Lauro |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Langan Ruth - Kocham cię, Lauro PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Langan Ruth - Kocham cię, Lauro PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Langan Ruth - Kocham cię, Lauro - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Ruth Langan
Kocham cię, Lauro
Strona 2
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Arizona, 1880 rok
Potrafił cierpliwie czekać. W końcu całe życie doskonalił
tę sztukę.
Siedział na wielkim dereszu i patrzył, jak pierwsze płatki
śniegu fruną przez wiecznie zieloną warstwę gałęzi. Na tej
wysokości powietrze było wyczuwalnie rozrzedzone.
Odetchnął głęboko, czując, jak wypełnia jego płuca, i wtedy
ujrzał odcisk kopyta, niewielkie zagłębienie w twardej ziemi.
Właśnie tego szukał. Zsunął się z siodła i przez dłuższą chwilę
patrzył na ślad, po czym zrobił kilka kroków, ciągnąc za sobą
wierzchowca. Parę metrów dalej natrafił na następne tropy;
podążał za nimi, aż zniknęły na skalistej ścieżce.
Uważnie obejrzał rozciągający się przed nim szlak. W
takim miejscu człowiek mógłby się bez trudu ukryć i ujawnić
dopiero wtedy, gdy uzna to za stosowne.
Nasunął kapelusz na czoło, spokojnie wsiadł na konia i
zarepetował strzelbę. Wiedział, że wkrótce przyjdzie mu
ponownie skorzystać z broni.
- Nadchodzi Boże Narodzenie, więc przyszło mi do
głowy, że moglibyście napisać o tych pierwszych świętach, i o
tym, co one dla nas dzisiaj znaczą. - Laura Conners spojrzała
na dwanaścioro dzieci, gromadkę swoich uczniów.
Popatrzyli po sobie niepewnie. Chociaż nauczycielka
niejednokrotnie opowiadała im o sensie Bożego Narodzenia,
na tych surowych ziemiach dzieci nie miały czasu na
rozmyślania o czymkolwiek poza nieobliczalną pogodą i jej
wpływem na uprawy oraz ma żywy inwentarz.
Na myśl o pogodzie Laura popatrzyła w okno i podjęła
decyzję.
- Coraz mocniej pada - oznajmiła. - Dzieci, odłóżcie
tabliczki. Rodzice będą się o was martwić. Dzisiaj skończymy
lekcje wcześniej niż zwykle.
Strona 3
Chociaż nikt otwarcie nie wiwatował, dostrzegła
zadowolone spojrzenia, które dyskretnie wymienili uczniowie.
Dobrze pamiętała własną radość z każdej nieoczekiwanej
zmiany planu dnia. Uwielbiała bawić się w śniegu, zamiast
rozmyślać nad zadaniami matematycznymi, które z braku
papieru trzeba było rozwiązywać na tabliczce.
Jak na zawołanie, na dróżce prowadzącej do szkoły
zjawiła się Anna Thompson, której piątka rozbrykanych
synów każdego dnia wymyślała nowe psoty. Tego ranka Anna
potwierdziła, że na wiosnę przyjdzie na świat następna
pociecha.
- Beth, pomożesz mi z maluchami? - spytała Laura,
zmierzając do szatni.
- Tak jest, proszę pani.
Nieśmiała, ciemnowłosa dziewczynka, która skończyła już
czternaście lat, pochyliła się nad dziećmi, by pozapinać im
płaszczyki i zawiązać szaliczki. Nauczycielka z wdzięcznością
spojrzała na pomocnicę.
- Dziękuję, Beth.
- Nie ma za co. Czy mogę pani pomóc w sprzątaniu?
- Następnym razem. Śnieg sypie zbyt mocno.
Chciałabym, żebyś dotarła do domu, zanim drogi zupełnie
znikną w bieli.
- Dobrze, proszę pani.
Nauczycielka usłyszała żal w głosie dziewczynki. Beth
Mills uwielbiała zostawać po lekcjach i pomagać w
porządkach. Była inteligentna, chłonęła wiedzę i gorąco
pragnęła pewnego dnia zostać nauczycielką, jednak po
niedawnej śmierci ojca i podjęciu przez matkę pracy w Red
Garter, jej szanse na kontynuacje nauki spadły niemal do zera.
Wanda Mills potrzebowała pomocy córki. Dzieciństwo
czternastolatki dobiegało końca.
Strona 4
Laura rozumiała jej potrzebę jak najdłuższego
pozostawania w szkole. Beth nie miała powodu spieszyć się
do małego, ciasnego pokoiku, który dzieliła z matką w domu
pani Cormeyer.
Anna Thompson wpadła do szkoły i wyciągnęła ręce do
synów, którzy natychmiast rzucili się w jej objęcia. Laura
uśmiechnęła się na widok pulchnej kobiety, otoczonej przez
wiecznie rozbrykanych chłopców.
Kiedy Beth zebrała swoje rzeczy i podążyła za innymi
dziećmi, nauczycielka zawahała się i przywołała ją z
powrotem.
- Wczoraj wieczorem upiekłam szarlotkę - oznajmiła. -
Proszę, oto prezent gwiazdkowy dla ciebie. - Wręczyła
dziewczynce kawałek ciasta, schludnie zawinięty w lnianą
ściereczkę. - Pomyślałam, że może miałabyś ochotę zjeść
trochę i poczęstować mamę.
- Och, proszę pani, dziękuję bardzo. - Beth pochyliła
głowę, wdychając wonny aromat jabłek i cynamonu.
Usiłowała nie patrzeć nauczycielce w oczy. - Kiedy tata żył,
mama też piekła takie smakołyki. Teraz jednak nie zwraca
większej uwagi na to, co je. Często w ogóle zapomina o
jedzeniu.
- Wobec tego ciasto na pewno wam się przyda. Laura z
tkliwością spojrzała na dziewczynkę.
Jeszcze nie tak dawno temu Beth wzrastała w szczęśliwej,
kochającej się rodzinie. Kiedy Bill niespodziewanie zmarł na
atak wyrostka robaczkowego, Wanda się załamała. Zupełnie
przestała dbać o ranczo, za bezcen sprzedała zwierzęta i
przeprowadziła się do miasta. Od tamtej pory każdą wolną
chwilę usiłowała spędzać z córką. Wszyscy wiedzieli, jak im
było ciężko. Tutaj, w Bitter Creek, ludzie nie mieli przed sobą
tajemnic.
- Do zobaczenia w poniedziałek, Beth.
Strona 5
Laura patrzyła, jak dziewczynka biegnie do koleżanek i
kolegów. Większość z nich mieszkała w mieście i musiała
dwa razy dziennie przemierzać dystans półtora kilometra,
dzielący ich od szkoły. Kilkoro uczniów, których rodzinne
rancza były rozrzucone na przestrzeni wielu kilometrów,
dojeżdżało na lekcje konno lub w małych bryczkach
zaprzężonych w kuce.
Kiedy szkoła opustoszała, Laura ustawiła ławki, zamiotła
podłogę i wygasiła ogień.
Wyszła na dwór i ujrzała, że zmierza ku niej Ned
Harrison, burmistrz Bitter Creek.
- Dzisiaj wcześniej do domu, Lauro? - zagadnął.
- Nie chciałam, żeby rodzice niepokoili się o dzieci.
Strzepnął śnieg z wąsów i odchrząknął.
- Miałem nadzieję wypłacić ci kilka dodatkowych
dolarów na święta, ale miasto przeżywa obecnie trudności
finansowe. Zresztą skoro nie masz rodziny... - Zakłopotany
wzruszył ramionami.
Laura poczuła się zawiedziona. Ogromnie liczyła na te
pieniądze. Tylko dzięki nim mogła utrzymać ranczo.
Rozumiała jednak argumenty burmistrza. Nadeszły ciężkie
czasy dla wszystkich.
- Nie ma problemu, Ned. Dam sobie radę - zapewniła go z
udawaną beztroską.
Uśmiechnął się, zadowolony, że załatwił już przykre
sprawy.
- Wiedziałem, Lauro, że zrozumiesz. - Dotknął ronda
kapelusza. - Lepiej już jedź. Śnieg sypie bez opamiętania.
Laura wspięła się do wozu, narzuciła na ramiona ciężki
pled i ruszyła. Postanowiła nie zaprzątać sobie głowy myślami
o mące, którą mogłaby kupić, gdyby miała za co. Ani o
przyzwoitej, wełnianej tkaninie ze sklepu Neda. Poradzi sobie,
przecież nieraz miewała trudności. Zresztą zbliżały się święta,
Strona 6
a ona od najmłodszych lat wierzyła, że Boże Narodzenie to
czas wyjątkowy, magiczny.
W stajni wprowadziła konia do boksu i podała mu nieco
siana oraz wody; następnie wydoiła krowę i zebrała jajka. Już
rano powinna była odłożyć jej w bezpieczne miejsce. Wtedy
jednak zabrakło jej czasu, bo musiała napompować wodę i
porąbać drewno. Zawsze wstawała przed świtem, a jej dni
kończyły się, kiedy polana w kominku doszczętnie spłonęły.
Z wiadrem w jednej ręce i koszykiem w drugiej przebiegła
sto metrów, dzielące ją od pogrążonego w mroku rancza.
Skrzywione drzwi kołysały się na wietrze, a pordzewiałe
zawiasy skrzypiały żałośnie.
- Obiecuję, tato, jutro je naprawię - mruknęła pod nosem.
W domu zapaliła lampę i postawiła ją na stole w kuchni.
Już po kilku minutach ogień wesoło trzaskał w kominku.
Laura parę razy nachuchała w skostniałe dłonie, otuliła się
szalem i zaczęła przygotowywać kolację złożoną z zimnego
mięsa, chleba i przetworów.
- Wiem, że taki posiłek nie przypadłby ci do gustu, tato -
powiedziała, spoglądając na puste krzesło po drugiej stronie
stołu. - Zawsze powtarzałeś, że kolacja bez gorących grzanek
z sosem się nie liczy. Na niedzielną kolację zabiję starego
koguta, a na deser ugotuję budyń chlebowy.
Uświadomiła sobie, że nie ma szans na dotrzymanie
obietnicy. Nigdy nie wystarczało jej czasu, by zrobić
wszystko, co zaplanowała. Przyjemnie jednak było
wspominać niedzielne kolacje z dzieciństwa, kiedy żyli
rodzice.
Sprzątnąwszy ze stołu, przysunęła krzesło do ognia.
Postanowiła posiedzieć przed ogniem jeszcze przez chwilę,
jednak wraz z bezczynnością naszły ją niepokojące myśli.
Dokąd zmierza jej życie? Co może się zdarzyć?
Strona 7
Tata zwykł mawiać: „Bezczynny umysł to pokusa dla
diabła". Sięgnęła po miotłę i oczyściła ganek ze śniegu, który
już zgromadził się pod drzwiami. Potem schroniła się pod
dachem i zabrała do cerowania. Stara sukienka mamy była
naprawiana już tyle razy, że właściwie składała się z samych
cer. Mimo to Laura miała nadzieję ponosić ją jeszcze przez
rok. Nie mogła sobie pozwolić na nowe sukienki. Wszystkie
pieniądze zarobione w szkole przeznaczała na utrzymanie
rancza. Rozejrzała się po schludnym domku. To był jej cały
majątek. Na bujanych fotelach leżały haftowane poduszki, a
na podłodze kolorowy dywanik. Delikatne koronki w oknach
były niegdyś suknią ślubną mamy. Suknia zaczęła butwieć i
rozpadać się w rękach, więc należało jakoś wykorzystać jej
resztki. Laura pomyślała z nagłym bólem serca, że nigdy nie
będzie miała okazji włożyć ślubnego stroju.
Och, nie w tym rzecz, że nie miała żadnych propozycji
małżeńskich. Choćby od Nate'a Burnsa, wdowca z dwójką
małych dzieci. Dobry Boże, im naprawdę potrzeba było matki.
Nate obwieścił wszem i wobec, że ofiarowanie domu samotnej
nauczycielce uważa za swój obowiązek. Laura wiedziała
jednak, że nawet na torturach nie zgodziłaby się na ślub z tak
paskudnym osobnikiem.
Kręcił się przy niej jeszcze ten bankier, Jed McMasters.
Część mieszkańców miasteczka święcie wierzyła, że pewnego
dnia Jed zostanie najbogatszym człowiekiem w Arizonie.
Laura tylko raz widziała uśmiech na jego twarzy - kiedy liczył
pieniądze. Poza tym zazwyczaj wyglądał tak, jakby się najadł
czegoś, co mu zaszkodziło.
Pewnego dnia znajdzie odpowiedniego mężczyznę. Nagle
ukłuła się igłą i w jej oczach zabłysły łzy. No proszę, znowu
myślała o tym, czego brakuje w jej życiu.
Strona 8
Szyła tak długo, aż ogień zaczął dogasać, a jej powieki
opadać. Odłożyła przybory do szycia oraz sukienkę i sięgnęła
po lampę.
Z ciężkim westchnieniem powędrowała do sypialni.
Zdumiała się na widok swojego odbicia w lustrze. Włosy
starannie ściągnęła w kok i spięła kilkoma szpilkami, by
wyglądać jak nauczycielka z prawdziwego zdarzenia, lecz
kilka kręconych loczków i tak uwolniło się z koka. Palcem
dotknęła drobnych zmarszczek, które zaczęły się już pojawiać
wokół oczu. W niektóre dni orzechowe oczy Laury wydawały
się bardziej zielone niż bursztynowe. Tej nocy, przy świetle
lampy, nabrały barwy ciemnej miedzi. Bezkształtna sukienka
jej własnego projektu starannie ukrywała zgrabną sylwetkę.
Tata często mówił Laurze, że przyzwoici mieszkańcy Bitter
Creek oczekują od nauczycielki skromności i autorytetu.
Przestrzegała surowych zaleceń ojca i zyskała szacunek
miejscowej społeczności. Nigdy nie zachowywała się
niestosownie. Żyła tak, jak chciał tata: skromnie i w surowych
warunkach.
Ściągnęła sukienkę oraz halkę i włożyła ciepłą koszulę
nocną. Następnie szczotkowała długie włosy tak długo, aż
zaczęły elektryzować; w trakcie tej czynności przez cały czas
spoglądała do lustra. W jej uszach pobrzmiewały szepty dzieci
bawiących się na podwórzu przed szkołą: „Stara panna
Conners". Może miały rację, choć nie skończyła jeszcze
trzydziestu lat. Stawała się coraz bardziej podobna do ojca.
Surowa. Wymagająca. Nieustępliwa. Wiedziała jednak, że
gdyby puściła dzieci samopas, wiele z nich całkiem by
zdziczało i przestało zwracać uwagę na zasady.
Pomyślała, że przyszło jej żyć na nieprzyjaznej ziemi.
Kobiety i mężczyźni, którzy tu przybyli, tak bardzo
koncentrowali się na przetrwaniu, że brakowało im czasu na
Strona 9
respektowanie podstawowych wymogów cywilizacyjnych.
Przytrafiało się to nawet ludziom, których znała... i kochała.
- Zmieniasz się w starą pannę, Lauro Conners - szepnęła.
Odwróciła głowę, nie chcąc na siebie patrzeć. Ten widok
sprawiał jej ból.
Zdmuchnęła płomyk w lampie i przygnębiona położyła się
na łóżku.
Koń dotarł na szczyt wzgórza i stanął, czując, jak jeździec
porusza się w siodle.
Na niebie świecił blady rogal księżyca, niemal całkiem
przysłonięty przez sypiący śnieg.
Matt Braden pochylił się nad końskim karkiem i prawą
dłonią mocno ścisnął strzelbę. Lewa ręka zwisała bezwładnie
wzdłuż boku. Wierzchowiec dreptał w miejscu, a śnieg wokół
coraz liczniej znaczyły czerwone plamy.
Matt z każdą chwilą tracił siły. Wiedział, że gdyby nie
przywiązał się do łęku, już by leżał gdzieś na szlaku. Musiał
szybko znaleźć schronienie, by nie zamarznąć.
Wtem daleko w dole ujrzał światełko, zbyt nikłe na
ognisko. Najprawdopodobniej świeca lub lampa. Wytężył
wzrok, by dojrzeć coś więcej przez gęsty śnieg, lecz światło
zamrugało i zgasło.
Czy to wyobraźnia płata mu figle? A może rzeczywiście
tam stoi dom?
Wystarczyło łagodne ścisnąć boki konia kolanami, by
ruszył stępa. Zwierzę ostrożnie brnęło przez zaspy, jakby
wyczuwając, że ranny jeździec cierpi. Każdy ruch konia
sprawiał Mattowi ból. W chwili gdy mężczyzna poczuł, że już
dłużej nie wytrzyma, wierzchowiec stanął. Matt uniósł głowę,
przed sobą ujrzał ścianę małego domu.
Wiedział, że przed wejściem do środka powinien zrobić
rozpoznanie. Mogli przecież uprzedzić go i czekać, aż sam
wpadnie im w ręce. Wówczas dokończyliby robotę. Miał tego
Strona 10
świadomość, ale zabrakło mu sił, by zejść na ziemię i podejść
cicho do okna. Zamknął oczy i z trudem je otworzył.
Zdawało mu się, że to jego rodzinny, tak dobrze mu
znany, dom. Pokręcił głową. Mózg płatał mu figle. To nie jego
dom. Ojciec podążył za matką na tamten świat. A bracia? Nie
żyli, cała trójka. Jase zginął podczas napadu na bank. Cal
wyzionął ducha, zastrzelony w saloonie w Teksasie. Dan
natknął się na szaleńca, pragnącego udowodnić, że jest
najszybszym rewolwerowcem w Arizonie. Wszyscy poszli do
piachu, nim zdążyli dobrze poznać, co to dorosłe życie.
Czy jego życie było lepsze? Ogarnęła go złość i rozpacz.
Jakie to ma znaczenie, po której stronie prawa stoi człowiek?
Każdy umiera tak samo. Wkrótce i on dołączy do braci.
Wodze wysunęły mu się z rąk, a głowa opadła na drżącą
szyję rumaka. Zmarzł tak, że nie czuł rąk ani nóg.
Zapomniał, co chciał zrobić, lecz w następnej chwili się
ocknął. Musiał szukać schronienia. Potrzebował opatrunku.
Chciał żyć.
Z trudem przypomniał sobie, że musi odciąć sznur, którym
przywiązał się do siodła. Na jego czoło wystąpiły krople potu,
gdy wydobył nóż i ciął linkę. Potem poczuł, jak spada
bezwładnie w ciemność.
Słysząc łomot na ganku, Laura usiadła na łóżku. Od lat
żyła w dziczy i przywykła zarówno do rozszalałych żywiołów,
jak i agresywnych ludzi, i potrafiła stawić im czoło.
W ciemności sięgnęła po strzelbę, którą trzymała na
stoliku przy łóżku. Żarzące się węgle rozświetlały duży pokój
bladą poświatą, wystarczająco jasną, by Laura widziała drogę
do drzwi. Drżącymi rękami otworzyła je, przygotowana na
najgorsze.
Najpierw ujrzała osiodłanego konia bez jeźdźca. Potem
dostrzegła mężczyznę, leżącego u jej stóp nieruchomo jak
głaz.
Strona 11
- Dobry Beże!
Upuściła strzelbę i przyłożyła dłoń do szyi nieznajomego.
Wyczuła tętno, nierówne, lecz mocne.
- Posłuchaj - powiedziała mu prosto do ucha - jeśli chcesz
wejść do środka, musisz mi pomóc.
Mężczyzna jęknął i poruszył się z trudem. Laura zarzuciła
jego rękę na swoje ramię i zachwiała się pod ciężarem obcego.
Z ogromnym trudem wciągnęła go do domu, a potem do
pokoju ojca, gdzie ułożyła go w wielkim łóżku. Potem
pobiegła na ganek po strzelbę i zatrzasnęła drzwi, by nie
wyziębić domu.
Po chwili przytknęła zapałkę do knota lampy i nachyliła
się nad nieznajomym. Miał na sobie skórzaną kurtkę i
kapelusz z szerokim rondem, zasłaniającym część twarzy.
Rozpoznanie rysów dodatkowo utrudniał kilkudniowy zarost.
Spłowiała koszula była cała zakrwawiona; Laura od razu
zrozumiała, że gość odniósł poważne rany. Nalała do garnka
wody i postawiła go na żarzących się resztkach drewna. W
oczekiwaniu na wrzątek wyciągnęła ostry nóż myśliwski ojca
i przystąpiła do rozcinania odzieży nieznajomego. Gdy
skończyła, cofnęła głowę i przyjrzała się mu w świetle lampy.
Pomimo brody i rozczochranej czupryny dostrzegła
znajome rysy.
- Matthew Braden! - wykrzyknęła.
Poruszył ustami, jakby chciał coś powiedzieć. Chociaż
przysunęła się blisko, nie potrafiła zrozumieć słów. Nie
otwierał oczu.
- Nie obawiaj się, tu jesteś bezpieczny - zapewniła.
Matt z pewnością stracił mnóstwo krwi, w dodatku był
zmarznięty. Zupełnie lodowaty. Drżącymi rękami odcięła
kawałki kurtki i koszuli. Na widok rany poruszyła się
niespokojnie.
Strona 12
Matthew miał ranę postrzałową. Właściwie tego można się
było spodziewać. Przecież zawsze ocierał się o śmierć.
Skóra wokół otworu po kuli była poszarpana i rozdarta;
rana spuchła, wdała się w nią infekcja. Chociaż Laura
wiedziała, co robić, nie była pewna, czy na pewno wystarczy
jej siły charakteru, by podjąć się takiego zadania.
Położyła nóż myśliwski w garnku z wrzątkiem i poszła
poszukać czystych bandaży. Później postawiła lampę obok
rannego i pochyliła głowę, by wykonać zadanie.
Końcem noża dotknęła rany, szukając kuli. Matt jęknął,
lecz nawet nie drgnął. Musiał być wyjątkowo słaby, skoro
leżał tak spokojnie, gdy ona zadawała mu ból. Po usunięciu
kuli przemyła ranę i owinęła ją bandażami. Potem zdjęła
Mattowi ciężkie buty i starannie owinęła go kocami.
Ze stosu drewna w kącie wyciągnęła polano oraz nieco
cienkich gałązek na podpałkę. Po kilku minutach w wielkim
kamiennym kominku buchnął ogień. Nagle na dworze zarżał
koń, a ona podskoczyła przestraszona.
Ostrożnie wyjrzała przez okno, a upewniwszy się, że na
zewnątrz nikt się nie czai, narzuciła szał, wyszła i
zaprowadziła zwierzę do stajni. Tam je rozsiodłała i zamknęła
w boksie, zostawiając wodę i siano. Rozdygotana, wróciła do
domu i stała przed ogniem tak długo, aż drżenie minęło.
Ściągnęła kołdrę z własnego łóżka i poszła do sypialni, w
której nieruchomo leżał jej gość. Przysunęła fotel bujany do
łóżka, usiadła i okryła się kołdrą, patrząc, jak koc rannego
unosi się i opada w rytm oddechu.
Postanowiła spędzić noc przy Matthew, na wypadek,
gdyby potrzebował pomocy.
Matthew Braden powrócił do Bitter Creek. Pytanie, czy
przybył tu, by umrzeć, czy też by żyć dalej.
Strona 13
ROZDZIAŁ DRUGI
Laura spała niespokojnie. Za każdym razem, gdy się
budziła, przykładała dłoń do czoła rannego. Było rozpalone,
Matta musiała trawić gorączka. Uśmiechnęła się kącikiem ust.
Tata mawiał, że Mattowi grunt pali się pod nogami.
„Cholerny łobuz" - powtarzał gniewnie Will Conners, a
przecież mało kto tak stronił od przekleństw, jak on. Odkąd
Matt i jego bracia przybyli do Bitter Creek, tata był kłębkiem
nerwów. „Człowiek, który żyje ze strzelaniny, umrze od kuli"
- dodawał. „Wierz mi, ten chłopak i jego bracia są zdolni tylko
do niszczenia". „Nie mów tak, tato. Matthew nie jest zły, tylko
nieokrzesany" - odpowiadała ojcu Laura.
Czyżby właśnie charakter tego zabijaki tak bardzo ją
pociągał? Nie wiedziała. Miała jednak świadomość, że gdy
zobaczyła go po raz pierwszy, ukradł jej serce. Im bardziej
inni na niego naskakiwali, tym żarliwiej pragnęła go bronić.
Tata zorientował się, co w trawie piszczy, zanim sama się
w tym rozeznała. Widział, jak jej oczy stają się szkliste za
każdym razem, gdy Matt mija ją w miasteczku. Miał zwyczaj
zawadiacko sięgać ręką do kapelusza i puszczać oko. W takich
chwilach Laura oblewała się rumieńcem i pochylała głowę.
Matt zwracał się do niej z szacunkiem, a jej brakowało słów.
Ojciec ją ostrzegł: „Uważaj na siebie, dziewczyno. Jesteś dla
niego za dobra. Znam takich jak on. Bez odpowiedniej opieki
stają się coraz gorsi. Przyjdzie dzień, kiedy jego łobuzerstwo
sprowadzi go na złą drogę. Bracia namówią go do pomocy
przy kradzieży bydła albo obrabowania banku, a gdy będą
ścigani przez prawo, ich jedynym sprzymierzeńcem zostanie
rewolwer. Poradzą sobie raz i drugi, ale za trzecim na ich
drodze stanie ktoś, kto szybciej dobędzie broni".
Niechętnie musiała przyznać, że to prawda. Słyszała
opowieści o braciach Bradenach, krążące po okolicy jeszcze
po ich wyjeździe z Bitter Creek. Od lat jednak nie docierały
Strona 14
do niej żadne wiadomości o Matcie, aż w końcu okazało się,
że tata znowu miał rację. Tym razem ktoś okazał się szybszy
od Matta.
Zaniepokojona Laura zacisnęła powieki, by nie widzieć
walczącego ze śmiercią mężczyzny.
- Nie umieraj, Matthew - poprosiła szeptem. - Bez
względu na to, co zrobiłeś, nie chcę, byś umarł.
Matt leżał nieruchomo. Żył z dnia na dzień i przypuszczał,
że w niebie będzie mu właśnie tak jak teraz. Było mu miękko i
wygodnie. No i ciepło. Błogosławione ciepło. Westchnął z
zadowoleniem i lekko się poruszył. Momentalnie przeszył go
ból, przyjemny nastrój prysł. Jednak jeszcze nie umarł.
Przyłożył dłoń do ramienia, spodziewając się poczuć kleistą i
ciepłą krew, a tymczasem dotknął czystego bandaża.
Raptownie otworzył oczy.
Gdzie był, u licha? Kto mu opatrzył ranę?
Zobaczył drewniane belki, podtrzymujące strop. Spojrzał
na chybotliwe cienie, rzucane przez ogień płonący w
kominku. Dom. Ten, do którego szczęśliwie dotarł w nocy.
Nic nie pamiętał, ale najwyraźniej właściciel pozwolił mu
zostać. Pomieszczenie wyglądało dziwnie znajomo, lecz
zapewne to było tylko złudzenie. Przypomniał sobie, że uznał
tę chatę za swój rodzinny dom, lecz przecież to niemożliwe.
Obrócenie głowy sprawiło mu nieopisany ból, lecz musiał
obejrzeć resztę pokoju. Zatrzymał wzrok na postaci siedzącej
w bujanym fotelu obok łóżka. Połatana kołdra zasłaniała całe
ciało nieznajomej osoby, wystawał tylko koniec nosa. Nagle
postać westchnęła i poruszyła się nieznacznie, a wtedy Matt
poczuł się tak, jakby ktoś rąbnął go w splot słoneczny.
Laura. Niemożliwe! Wszystkiego się spodziewał, ale nie
widoku Laury.
Ile razy marzył o tym, by ujrzeć ją ponownie? Długo
powtarzał sobie, że to niemożliwe, by naprawdę była tak
Strona 15
piękna, jak ją zapamiętał. Tymczasem siedziała przy nim,
delikatna, smukła, cudowna. Nieprawdopodobne stało się
faktem: ta kobieta przewyższała urodą dziewczynę z jego
wspomnień.
Zanim zawładnął nim ból, wiedział, że zdąża do Bitter
Creek, lecz zupełnie o tym zapomniał w ferworze strzelaniny i
później, gdy za wszelką cenę usiłował przeżyć. Nic dziwnego,
że jego myśli krążyły wokół domu i dzieciństwa. Laura
Conners odegrała szczególną rolę w jego dojrzewaniu.
Chociaż odrzuciła jego względy, nigdy jej nie zapomniał.
Zauważył dzban z wodą, stojący przy łóżku. Gardło
wyschło mu na wiór, trawiła go gorączka. Musiał się napić,
ale nie potrafił wydobyć z siebie głosu.
Ponownie skoncentrował się na śpiącej kobiecie. Bał się,
że gdy zamknie oczy, wizja zniknie bezpowrotnie, lecz
zabrakło mu sił, by powstrzymać sen. Zamrugał i zamknął
powieki.
Promienie zimowego słońca wpadały przez szczelinę w
zasłonach. Laura budziła się powoli, najpierw wyciągając
jedną nogę, potem drugą. W trakcie tej czynności poczuła, jak
kołdra opada na podłogę. Mruknęła coś z niezadowoleniem i
schyliła się po okrycie. Nagle znieruchomiała, widząc, że Matt
nie śpi i patrzy na nią z uwagą.
Natychmiast zapomniała o kołdrze.
- Jak się czujesz?
Nie czekając na odpowiedź, dotknęła dłonią jego czoła.
Błąd. Gdy tylko jej palce zetknęły się z ciałem Matta, cofnęła
rękę jak oparzona.
Świadomy jej reakcji, Matt uśmiechnął się z wysiłkiem.
- Ja... Bywało lepiej. - Chociaż wypowiadanie każdego
słowa sprawiało mu ogromny ból, postanowił kontynuować. -
Ale przynajmniej żyję. Dzięki tobie.
- Nieźle mnie wystraszyłeś.
Strona 16
Niezręcznie podniosła kołdrę, lecz zanim narzuciła ją na
ramiona, usłyszała prośbę Matta:
- Czy mogę prosić o trochę wody?
- Oczywiście. - Napełniła szklankę i uklękła przy łóżku.
Następnie delikatnie uniosła głowę Matta i przytknęła
naczynie do jego ust. Drugi błąd. Zupełnie zapomniała, czego
doświadcza za każdym razem, gdy przebywa zbyt blisko tego
mężczyzny.
Jej ręka zadrżała i kilka kropli wody spadło na pościel.
- Przepraszam - bąknęła.
W odpowiedzi podniósł dłoń i zacisnął ją na palcach
Laury. Ta prosta czynność wiązała się z przenikliwym bólem,
lecz uznał, że to niewielka cena za możliwość dotknięcia
Laury.
Kiedy zaspokoił pragnienie, opuściła jego głowę na
poduszkę i odeszła najszybciej, jak mogła.
Musiała się czymś zająć, więc zaczęła poprawiać koce,
rozsuwać zasłony. Gdy ponownie przemówiła, miała nadzieję,
że głos nie zdradzi jej zdenerwowania.
- Mogę ci ugotować jajko na miękko, jeśli czujesz się na
siłach coś zjeść - zaproponowała.
Nie odpowiedział. Zdziwiona odwróciła się i zauważyła,
że zasnął.
Matt leżał nieruchomo, wsłuchując się w nieznane dźwięki
i wdychając nowe wonie.
Uprzytomnił sobie, że przebywa w domu Laury.
Musi z nią porozmawiać.
Przekręcił się na bok, odrzucił koce i opuścił nogi na
podłogę. Ściany pokoju zawirowały; odczekał, aż wszystko
wokół wróci do normy. Wbił wzrok w drzwi, a następnie
zrobił jeden krok, potem drugi...
Laura jeszcze go nie spostrzegła. Pochylona nad
piekarnikiem, wyciągnęła brytfannę i szybko odstawiła ją na
Strona 17
stół; zaraz potem wsunęła do środka następne naczynie i
zamknęła drzwiczki.
Ciemne włosy miała spięte na czubku głowy, lecz
kosmyki uwolniły się spod spinki i opadły na czoło oraz
policzki. Nosiła spłowiałą bladoróżową sukienkę, która
doskonale podkreślała jej smukłe kształty.
Laura podniosła głowę i wtedy go ujrzała.
- Matthew? Nie powinieneś jeszcze wstawać.
- Nic mi nie jest. - Trochę przesadził. Był słaby jak
pisklak i bał się, że lada moment nogi odmówią mu
posłuszeństwa.
- Chodź, usiądziesz przy stole. - Zrobiła krok w jego
stronę, lecz nagle znieruchomiała, niepewna, czy podać mu
rękę. Gdy był ranny i krwawił, rozebranie go i opatrzenie
wydawało się najbardziej oczywistą rzeczą pod słońcem.
Teraz zaczęła mieć wątpliwości.
Był boso, nie miał koszuli. Zapomniała już, jak szerokie są
jego ramiona, jak płaski brzuch i wąskie biodra.
- Dziękuję. - Nawet jeśli zauważył jej wahanie, nie
zwrócił na to uwagi. Podszedł wolno do krzesła i osunął się na
nie z ulgą. - Coś fantastycznie pachnie.
- Piekę szarlotkę na święta, to dobry prezent dla
znajomych pań z miasteczka.
- Święta. - Matt usiłował sobie przypomnieć, kiedy po raz
ostatni świętował Boże Narodzenie. - Nie miałem pojęcia, że
to już koniec roku.
- Gwiazdka będzie za kilka dni - wyjaśniła z uśmiechem
Laura. - A ja mam mnóstwo ciast do upieczenia. Jeden z
moich uczniów przyniósł mi skrzynkę jabłek.
- Jeden z uczniów... Więc jednak zostałaś nauczycielką.
Skinęła głową, zadowolona, że pamiętał, o czym marzyła.
Postanowiła jednak rozmawiać o błahostkach, więc podniosła
pomarszczony owoc.
Strona 18
- Chcę je wszystkie wykorzystać, zanim całkiem
zmarnieją w spiżarni. Tata powtarzał, że kto nie marnuje, nie
musi prosić. - Spojrzała na ciasto stygnące przy oknie. - To
niezbyt wiele, ale tata mnie nauczył, że ważny jest sam fakt,
że się ofiarowuje, a nie to, jaki jest prezent. Mówił też, że
miłość nie jest nic warta, jeśli jej się nie okaże.
Matt odchrząknął.
- Jak się miewa twój ojciec? Popatrzyła na niego
zdumiona.
- No tak, chyba masz prawo nie wiedzieć. Zmarł trzy lata
temu.
Odwróciła się do pieca, by nalać kawy do kubka.
- Trzy lata temu... - powtórzył i rozejrzał się po zadbanym
pokoju. - Kim jest ten szczęśliwiec, na którego się
zdecydowałaś?
- Mieszkam sama. - Postawiła przed nim kubek i odkroiła
kawałek jeszcze ciepłej szarlotki.
- Jak ci się udaje jednocześnie uczyć i prowadzić ranczo?
Zerknęła na niego z ukosa i uśmiechnęła się kącikami ust.
- Żyję według wskazówek taty. Każdego dnia pracuję od
świtu do nocy i w ten sposób ze wszystkim zdążam. -
Spojrzała na garnek bulgoczący na piecu.
- Ugotowałam zupę, naleję ci.
Matt z trudem powstrzymał śmiech. Czy Laura miała
pojęcie, jak bardzo przypomina ojca? Starszy pan był twardy
jak skała, nigdy nie zbaczał z obranego kursu. Na każdą
sytuację miał przygotowany cytat z Biblii.
- Mój ojciec nie dawał sobie rady, mimo że pomagali mu
czterej synowie - zauważył Matt.
- Mniejsza z tym. Widzę, że wciąż lubisz gotować.
- Tata zawsze mnie chwalił za dobre jedzenie. Po śmierci
mamy musiałam zająć jej miejsce.
Matt wskazał puste krzesło.
Strona 19
- Przyłączysz się do mnie?
Laura nalała sobie kawy i usiadła naprzeciwko Matta.
Zarumieniła się. Miał szczupłe, a zarazem muskularne ciało.
Nie przywykła do takich widoków przy stole. Postanowiła nie
odrywać oczu od kubka.
- Opowiedz mi o Bitter Creek. - Matt dostrzegł smugę
mąki na jej nosie i nagle zapragnął go pocałować. - Kto jest
teraz burmistrzem?
- Ned Harrison.
- Stary Ned. - Matt odchylił się i uśmiechnął.
- Wciąż prowadzi sklep?
Laura odwzajemniła uśmiech.
- Jak najbardziej - potwierdziła. - I nadał wykłóca się ze
starą panią Smithers o cenę każdego skrawka materiału i
szpulki nici.
- Tych dwoje będzie się sprzeczać do grobowej deski.
Czy stary Ned wciąż daje cukierki chłopcom, którzy zamiatają
mu sklep?
Uśmiechnęła się szerzej.
- Czy dlatego mu pomagałeś?
- A sądziłaś, że robię to z potrzeby serca?
- Wiedziałam, że stary Ned miał do ciebie słabość.
Matt zapatrzył się w przestrzeń.
- Traktował mnie uczciwie. Nigdy nie obarczał mnie winą
za grzechy wszystkich braci Bradenów, choć innym ludziom
często się to zdarzało. - Pospiesznie zmienił temat. - A co z
wielebnym Talbotem? Nadal jeździ co niedziela do wdowy
Conklin, by czytać z nią Biblię?
- A jakże - potwierdziła ze wzruszeniem Laura. - Chociaż
jest prawie ślepa, nadal gotuje dla niego kolację, a on głośno
czyta Biblię. - Spojrzała na swoje dłonie. - W Bitter Creek
niewiele się zmienia.
- Pewnie masz rację.
Strona 20
Na odgłos końskich kopyt oboje się podnieśli. Zanim
jednak Laura dotarła do drzwi, Matt rzucił się ku niej i
przycisnął ją do ściany. Gwałtowny ruch musiał mu sprawić
ból, bo twarz wykrzywił mu grymas bólu, a na czole pojawiły
się krople potu
- Kto to może być?
- Pewnie stary Judd. Ridgely go zatrudnia. Judd często
wpada w sobotnie poranki, żeby sprawdzić, czy nie potrzebuję
czegoś z miasta.
- Będzie chciał wejść do środka? Pokręciła przecząco
głową.
- Nie. Podam mu listę zakupów i pojedzie dalej.
Matt nagle opadł z sił. Gdyby znaleźli się w
niebezpieczeństwie, nie udałoby mu się obronić Laury.
Gardził swoją słabością. Oparł się o ścianę, czując silny
zawrót głowy.
Laura dostrzegła, jak bardzo zbladł.
- Co się stało?
- Chyba przeceniłem własne siły. - Cały czas
przytrzymywał się ściany. - Jeśli zaraz się nie położę, z
pewnością upadnę na podłogę.
Objęła go w pasie, a on wsparł się o jej ramię i powoli
ruszyli do pokoju, w którym stało łóżko.
Gdy Matt już leżał, Laura sięgnęła po koc, by go przykryć.
Zacisnął palce na jej nadgarstku i spytał:
- Gdzie mój koń?
Oblizała usta, nagle przestraszona.
- W stajni.
- Nikt go nie może zobaczyć.
- Ale...
- Kiedy stary sobie pójdzie, przynieś tu sakwy i strzelbę.
Połóż je obok mojego łóżka.
- Przecież nie możesz, jesteś zbyt słaby...