Lampart - Tomasi di Lampedusa Giuseppe

Szczegóły
Tytuł Lampart - Tomasi di Lampedusa Giuseppe
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Lampart - Tomasi di Lampedusa Giuseppe PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Lampart - Tomasi di Lampedusa Giuseppe PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Lampart - Tomasi di Lampedusa Giuseppe - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Giuseppe Tomasi di Lampedusa Lampart Giuseppe Tomasi di Lampedusa, pisarz w�oski, ur. 23.12.1896 r. w Palermo, zm. 23.07.1957 r. w Rzy- mie. Pochodzi� ze starej arystokratycznej rodziny sycy- lijskiej. Na Sycylii sp�dzi� lata dzieci�stwa i m�odo��. Uko�czy� studia prawnicze w Turynie. Bra� udzia� w I wojnie �wiatowej. Wzi�ty do niewoli, przebywa� w obozie jenieckim w Poznaniu. W okresie dwudzie- stolecia wiele podr�owa� po Europie. W II wojnie �wiatowej uczestniczy� w randze kapitana artylerii. Lampedusa zacz�� pisa� w 1954 r., nic jednak nie pu- blikuj�c. Przypuszcza si�, �e jego jedyna powie�� Lam- part powsta�a mi�dzy 1955 a 1956 rokiem, a uko�- czona zosta�a tu� przed �mierci� pisarza. W 1957 r. maszynopis trafi� do r�k Bassaniego, pisarza w�os- kiego, kt�ry doceni� warto�� utworu i postara� si� o jego wydanie w 1958 r. Ksi��ka zyska�a olbrzymi� popularno�� w�r�d czytelnik�w w�oskich (nagroda "Strega" w 1959), osi�gn�a rekordow� liczb� na- k�ad�w, zosta�a prze�o�ona na kilkana�cie j�zyk�w i doczeka�a si� tak�e adaptacji filmowej. Opr�cz Lam- parta Lampedusa pozostawi� Opowiadania (1961, wyd. poi. 1964) oraz nie opublikowany zbi�r szki- c�w o pisarzach francuskich XIX w. Giuseppe Tomasi di Lampedusa Lampart Rozdzia� I R�aniec i prezentacja ksi�cia - Ogr�d i zmar�y �o�nierz -Audien- cje na kr�lewskim dworze - Kolacja - Powozem do Palermo - W drodze do Marianniny - Powr�t do S. Loreozo - Rozmowa z Tancredem - W pokojach administracji: rodowe w�o�ci i rozwa- �ania polityczne - Wobserwa to�um z ojcem Pirrone - Odpr�enie przy obiedzie - Don Fabrizio i ch�opi - Don Fabrizio i jego syn Paolo - Wiadomo�� o l�dowaniu i znowu r�aniec. Maj 1860 - Nunc et in hora mortis nostrae. Amen.x Codzienne odmawianie r�a�ca by�o sko�czone. Przez p� godziny spokojny g�os ksi�cia przypomina� Tajemnice Chwalebne i Bolesne; przez p� godziny inne, pomieszane g�osy rozsnuwa�y to narastaj�cy, to gasn�cy szmer, w kt�rym odcina�y si� niczym z�ocis- te kwiaty wa�kie s�owa: mi�o��, dziewictwo, �mier�; i gdy rozbrzmiewa� �w szmer, rokokowa sala zdawa- �a si� odmieniona: nawet papugi rozwijaj�c t�czowe skrzyd�a na jedwabiu obicia robi�y wra�enie onie�- mielonych; nawet Magdalena, mi�dzy dwoma okna- mi, wygl�da�a na pokutnic�, a nie, jak zazwyczaj, na pi�kn�, o bujnych kszta�tach blondynk�, pogr��on� w B�g wie jakich marzeniach. i Teraz i w godzin� �mierci naszej. Amen. Teraz gdy umilk�y g�osy, wszystko wraca�o do porz�dku, do zwyk�ego nieporz�dku. Przez drzwi, kt�rymi wysz�a s�u�ba, wsun�� si� przygn�biony chwilowym wygnaniem brytan Bendic� i zacz�� ma- cha� ogonem. Kobiety wstawa�y powoli, a ruch ich fa�dzistych sp�dnic ods�ania� po kolei mityczne na- go�ci widniej�ce na mlecznych kaflach posadzki. Zakryta pozosta�a jedna tylko Andromeda, kt�rej sutanna ojca Pirrone, zap�nionego w dodatkowych mod�ach, nie pozwoli�a jeszcze przez pewien czas ujrze� ponownie srebrzystego Perseusza lec�cego ponad falami i �piesz�cego nie�� jej ratunek i piesz- czoty. W g�rze, na freskach plafonu, budzi�y si� b�stwa. Gromady tryton�w i driad gna�y z g�r i m�rz w�r�d r�owych i liliowych ob�ok�w ku Conca d'0ro1, by g�osi� chwa�� rodu Salina, i tryska�y tak niepohamo- wan� rado�ci�, �e zdawa�y si� zapomina� o najele- mentamiejszych zasadach perspektywy. A pot�- niejsi bogowie, ksi���ta mi�dzy bogami: gromo- w�adny Zeus, zas�piony Mars, wiotka Wenus, post�- powali na czele tej zgrai pomniejszych b�stw, dzie- r��c uroczy�cie lazurow� tarcz� z Lampartem. Wie- dzieli, �e znowu na dwadzie�cia trzy i p� godziny oni obejmuj� w posiadanie pa�ac. Na �cianach pocieszne ma�pki zn�w zacz�y wykrzywia� si� do papug. i Lekka pochy�o�� opadaj�ca od podn�a g�r otaczaj�cych Palermo ku morzu. 6 Pod tym palermita�skim Olimpem tak�e i �mier- telnicy domu Salina po�piesznie opuszczali strefy mistyczne. Dziewcz�ta poprawia�y fa�dy sp�dnic, wymieniaj�c b��kitne spojrzenia i s�owa z pensjona- rskiej gwary. Od przesz�o miesi�ca, od dnia "rozru- ch�w" czwartego kwietnia1, kiedy dla ostro�no�ci odebrano je z klasztoru, przebywa�y w domu i t�sk- ni�y za sypialniami o ��kach pod baldachimem i za �yciem kole�e�skim w Salvatore. M�odsze dzieci bra�y si� ju� za czuby o obrazek ze �w. Franciszkiem a Paolo; pierworodny, spadkobierca, diuk Paolo, mia� wielk� ochot� zapali�, ale ba� si� wyj�� papiero- sa w obecno�ci rodzic�w, wi�c tylko maca� palcami w kieszeni wyplatan� ze s�omki papiero�nic�. Na jego chudej twarzy malowa�a si� metafizyczna me- lancholia - dzie� nie nale�a� do udanych: Guiscardo, kasztan irlandzkiej rasy, wyda� mu si� w z�ej formie i Fanny nie mia�a okazji (albo ochoty?) przes�a� mu jak co dzie� bileciku fio�kowego koloru. Po c�, wobec tego, wcieli� si� Zbawiciel? Niecierpliwa i porywcza ksi�na machinalnie wy- pu�ci�a z r�ki r�aniec, kt�ry wpad� z suchym chrz�stem do obszytej d�etami torebki; pi�kne, nie- spokojne oczy spogl�da�y to na dzieci-podn�ki, to na m�a-tyrana, ku kt�remu zwraca�a si� jej drobna i 4 kwietnia 1860 r. w Palermo Francesco Riso pr�bowa� wznieci� powstanie, kt�re przesz�o do historii jako "Powstanie Gancia", nazwane tak od klasztoru Gancia, w kt�rym wybuch�o. 7 posia� w pr�nym, zach�annym pragnieniu, by do- minowa� nad nim w mi�o�ci. A tymczasem on, ksi���, podnosi� si� z kl�czek: pod jego pot�nym ci�arem zadr�a�a posadzka, a w niezwykle jasnych oczach mign�a duma z powo- du tego efemerycznego potwierdzenia swojej w�adzy nad lud�mi i martwymi przedmiotami. K�ad� teraz ogromny czerwony msza� na krze�le, kt�re sta�o przed nim podczas modlitwy, podnosi� z pod�ogi chustk�, na kt�rej opiera� przedtem kola- no, i pewna doza niech�ci b�ysn�a w jego spojrzeniu, gdy pad�o ono na plamk� od kawy, kt�ra o�mieli�a si� ju� od rana kala� biel jego kamizelki. Nie by� t�gi, tylko olbrzymiego wzrostu, a przy tym niewiarygodnie silny; g�owa jego si�ga�a (w domach zamieszkanych przez zwyk�ych �miertelni- k�w) a� do �yrandola; potrafi� zwija� w tr�bk�, jak bibu�k�, dukaty, a przy stole ofiar� jego pow�ci�ga- nego gniewu pada�y �y�ki i widelce, kt�re zgina� w podkow�, tak �e niemal dzie� W dzie� biegano z pa�acu do sklepu z�otnika, gdzie oddawano je do rpoeracji. Sk�din�d zreszt� te palce umia�y by� arcy- delikatne w pieszczocie, co na swoje nieszcz�cie dobrze pami�ta�a donna Maria Stella, �ona; tak�e przer�ne odlane z metalu �rubki i zakr�tki telesko- p�w, lunet oraz ,,poszukiwaczy komet", zape�niaj�- cych najwy�sze pi�tro pa�acu w prywatnym obser- watorium, pozostawa�y nietkni�te pod lekkim mu�- ni�ciem jego palc�w. Promienie s�o�ca, ju� sk�ania- j�cego si� ku zachodowi, lecz stoj�cego jeszcze wyso- ko na niebie w to majowe popo�udnie, podkre�la�y r�ow� cer� ksi�cia i jasne, koloru miodu w�osy; zdradza�y one niemieckie pochodzenie jego matki, owej ksi�nej Karoliny, kt�rej wynios�o�� zmrozi�a przed trzydziestu laty chaotyczny i beztroski dw�r Obojga Sycylii. Lecz c� z tego, �e ta r�owa karna- cja ksi�cia i jego p�owa czupryna wygl�da�y tak efektownie i poci�gaj�co tam, gdzie wszyscy inni mieli oliwkowe cery i krucze w�osy, c� z tego, kie- dy w jego zyiach fermentowa�y inne jeszcze soki ger- ma�skiej spu�cizny, bardzo niewygodne dla tego arystokraty sycylijskiego w 1860 roku: despoty- czny charakter, nieugi�te w pewnym sensie zasady moralne, sk�onno�� do idei abstrakcyjnych, kt�re w zetkni�ciu ze �rodowiskiem zniewie�cia�ej socjety palermita�skiej zmieni�y si� w kapry�n� tyrani�, w przesadn� skrupulatno��, w pogard� dla krew- nych i przyjaci�. Zdaniem ksi�cia, p�yn�li oni bez- wolnie z pr�dem leniwych nurt�w rzeki sycylijskie- go pragmatyzmu. Pierwszy (i ostatni) z rodu, kt�ry przez wieki nie potrafi� nawet podsumowa� swoich dochod�w i od- j�� od nich swoich d�ug�w, mia� wybitne, niezaprze- czalne zdolno�ci matematyczne, kt�re zastosowa� w astronomii; przynios�o mu to uznanie publiczne i by�o �r�d�em �ywego zadowolenia wewn�trznego. Duma i analiza matematyczna zespoli�y si� w nim do tego stopnia, �e stworzy�y mu z�udzenie, jakoby gwiazdy pos�uszne by�y jego obliczeniom (rzeczy- wi�cie wygl�da�o na to!), i �e dwie odkryte przez niego planetki (nazwa� je Salina i Svelto, na pami�t- k� rodowych w�o�ci oraz nieod�a�owanego wy��a) s�awi� b�d� r�d Salina w pustych przestworzach, na odcinku mi�dzy Marsem i Jowiszem, co z kolei wska- zywa�oby na to, i� pa�acowy plafon by� raczej prze-- powiedni� ni� pochlebstwem. Kszta�towany od dzieci�stwa z jednej strony przez dum� i intelektualizm matki, a z drugiej przez zmy- s�owo�� i beztroski optymizm ojca, nieszcz�sny ksi�- �� Fabrizio �y� w nieustannej rozterce i marszcz�c zeusowe czo�o oddawa� si� rozmy�laniom nad ruin� swego �rodowiska i swego maj�tku, nie zdradzaj�c przy tym najmniejszych sk�onno�ci ani ochoty, by zacz�� dzia�a� i jako� temu zaradzi�. Te p� godziny dziel�ce r�aniec od kolacji nale�a- �o do spokojniejszych chwil dnia i ksi��� cieszy� si� ju� z g�ry na owo w�tpliwe zreszt� ukojenie. Poprzedzany przez nieprzytomnie rozradowanego Bendica, zszed� po kr�tkich schodach prowadz�cych do ogrodu, kt�ry, zamkni�ty z trzech stron murem, a z czwartej �cian� pa�acu, mia� w sobie co� z cmen- tarza. To wra�enie pot�gowa�y jeszcze usypane wzd�u� nawadniaj�cych kanalik�w kopce ziemi: wygl�da�y jak mogi�y skarla�ych olbrzym�w. Na czerwonawej, gliniastej glebie ro�liny tworzy�y buj- n�, chaotyczn� g�stwin�; kwiaty ros�y, gdzie B�g zdarzy�, a mirtowe �ywop�oty zdawa�y si� mie� na 10 celu raczej utrudnienie ni� u�atwienie orient. W g��bi ogrodu Flora, poplamiona k�pkami ��ta czarnego mchu, wystawia�a na �wiat�o dzienne s je bardziej ni� wiekowe wdzi�ki, po bokach d kamienne �awy, tak�e z szarego marmuru, podta mywa�y roz�o�one pikowane poduszki, a w r z�oto akacji ja�nia�o spokojn� rado�ci�. Z ka; grudki ziemi tryska�o wra�enie zabitego lenistw pragnienia pi�kna. Ten st�oczony, wci�ni�ty mi�dzy mury ogr�d ei nowa� ca�� gam� zapach�w oleistych, zmys��w; lekko zalatuj�cych zgnilizn� jak aromatyczna tru posoka wydestylowana z relikwii niekt�rych �v tych; ostry zapach go�dzik�w dominowa� nad tr� cyjnym zapachem r� i odurzaj�c� wonno�ci� r gnoili rosn�cych w naro�nikach muru. Od zi< dolatywa� aromat mi�ty, kt�ry zlewa� si� z dzieci] woni� akacji i cukierkowym zapachem mirtu, a s za muru p�yn�a wo� zakwitaj�cych drzew por ra�czowych. By� to ogr�d dla �lepc�w: wzrok buntowa� si� ti; na ka�dym kroku, lecz powonienie mog�o dozna� lada rozkoszy, cho� nie najsubtelniejszych. Ri Pau� Neyron, kt�re ksi��� sam przywi�z� z Pary szybko si� zdegenerowa�y; za gwa�townie wybujs a potem przywi�d�y pod wp�ywem �ywio�owych i szczycielskich sok�w sycylijskiej gleby i apokalip cznych lipcowych upa��w; kwiaty ich przypomin. teraz kapu�ciane g�owy cielistego koloru, kt�re v gi�da�y wr�cz bezwstydnie; za to bucha�a od nich wo� niemal zmys�owa, o jakiej �aden francuski ho- dowca nie �mia�by nawet marzy�. Ksi��� przysun�� jedn� z nich do nosa i wyda�o mu si�, �e w�cha udo baletnicy z Opery. Da� j� tak�e do pow�chania Ben- dicowi, kt�ry cofn�� si� ze wstr�tem i pobieg� szybko na poszukiwanie bardziej balsamicznych zapach�w, jak naw�z i zdech�e jaszczurki. Lecz ten tak pe�en aromatu ogr�d budzi� w my- �lach ksi�cia ponure skojarzenia: ,,Teraz �licznie tu pachnie, ale miesi�c temu..." Przypomnia� sobie z dreszczem obrzydzenia md�y od�r, kt�ry przenikn�� nawet do wn�trza pa�acu, zanim odkryto jego przyczyn�: trupa m�odego �o�- nierza z pi�tego batalionu strzelc�w, kt�ry, ranny w San Lorenzo w potyczce z oddzia�ami rebeliant�w, dowl�k� si� tutaj, by umrze� samotnie pod cytryno- wym drzewem. Znaleziono go le��cego na brzuchu w g�stej koniczynie, z twarz� zanurzon� we krwi i wymiotach; na jego d�oniach, kt�rych palce kurczo- wo wczepione by�y w ziemi�, roi�o si� od mr�wek; zwoje jelit tworzy�y pod nim fioletow� ka�u��. Zna- laz� te �a�osne szcz�tki majordomus Russo, odwr�ci� je, przykry� twarz �o�nierza czerwon� chustk�, we- pchn�� mu patykiem jelita do jamy brzusznej i przy- kry� potem ran� fa�dami granatowego p�aszcza; spluwa� przy tym bez ustanku z obrzydzenia, wpra- wdzie nie na trupa, ale tu� obok. Zrobi� to wszystko z wysoce podejrzan� sprawno�ci�. 12 - Od tego �cierwa nawet i po �mierci smr�d zala- tuje - m�wi�. I by�o to z jego strony jedynym uczcze- niem tej samotnej �mierci. Potem, gdy ju� zabrali zmar�ego wstrz��ni�ci do �ez towarzysze broni (a wlekli go za ramiona a� do w�zka, tak �e paku�y znowu zacz�y wy�azi� z kuk- �y), do wieczornego r�a�ca do��czono Deprofundis za dusz� nieznanego �o�nierza i nie m�wiono o nim wi�cej; sumienie kobiet znalaz�o zado��uczynienie w modlitwie. Ksi��� zdrapa� troch� mchu ze st�p Flory i zacz�� spacerowa� tam i z powrotem; zachodz�ce s�o�ce rzuca�o jego ogromny cie� na �a�obne klomby. Istotnie, o zmar�ym nie by�o ju� mowy; ostatecz- nie, �o�nierz po to jest �o�nierzem, �eby umiera� w obronie kr�la. Jednak�e obraz tego poszarpanego cia�a cz�sto powraca� we wspomnieniu, jak gdyby m�ody �o�nierz upomina� si�, by ksi��� pozwoli� mu odpoczywa� w pokoju; ksi��� za� m�g� tego dokona� w jeden jedyny spos�b - usprawiedliwiaj�c jego �mierteln� m�k� konieczno�ci� spo�eczn�. I zaraz osacza�y go inne upiory, jeszcze mniej powabne od tamtego. No tak, bo umrze� za kogo� czy za co�, to si� rozumie, taki jest porz�dek rzeczy; trzeba jednak wiedzie� albo przynajmniej mie� pewno��, �e ten kto� wie, za co czy za kogo umar�; o to w�a�nie pyta�a ta straszliwa twarz i tu w�a�nie zaczyna�a si� mg�a niepewno�ci. "Ale� on umar� za kr�la, drogi Fabrizio, to jasne - 13 odpowiedzia�by jego szwagier Mai vica, gdyby ksi��� zapyta� go o to, ten Malvica uwa�any zawsze za wyroczni� przez liczne grono znajomych. - Za kr�la, kt�ry uosaoia �ad, ci�g�o��, sprawiedliwo��, prawo, honor. Za kr�la, kt�ry jest jedynym obro�c� Ko�cio- �a, kt�ry stoi na stra�y w�asno�ci zagro�onej dzisiaj przez libera��w". Pi�kne s�owa, kt�re zawiera�y w sobie to wszystko, co by�o ksi�ciu drogie, co by�o g��boko zakorzenione w jego sercu. Jednak�e wyczu- wa� tu jeszcze jaki� zgrzyt. Kr�l, zgoda. Kr�la zna� dobrze, a przynajmniej tego ostatniego, kt�ry nie- dawno umar�, obecny za� by� tylko seminarzyst� przebranym za genera�a1. I doprawdy niewiele by� wart. "Ale� to nie jest rozumowanie - odpali�by z miejsca Malvica - poszczeg�lni kr�lowie mog� nie sta� na wysoko�ci zadania, ale idea monarchii za- wsze pozostaje ta sama". I to prawda; lecz kr�lowie, kt�rzy wcielaj� ow� ide�, nie mog� z generacji na generacj� stacza� si� poni�ej pewnego poziomu; je�li si� tak dzieje, drogi szwagrze, cierpi na tym tak�e idea. Siedz�c bezczynnie na �awce, obserwowa� spusto- i Chodzi o Ferdynanda n Burbona, rz�dz�cego w latach 1830- 1859 Kr�lestwem Obojga Sycylii, sprawnego administratora, ale zdecydowanego wroga ruch�w narodowych i liberalnych i o jego syna, Franciszka II, mniej zdolnego od ojca, kt�ry panowa� blisko rok, do momentu gdy w wyniku wyprawy Garibaldiego zosta� pozbawiony tronu. 14 szenie, jakiego dokona� na klombach Bendic�; pies zwraca� ku niemu raz po raz niewinne oczy, jak gdyby ��daj�c pochwa�y za swoj� prac�: czterdzie�ci z�amanych go�dzik�w, po�owa �ywop�otu podkopa- na, jeden z kanalik�w zasypany. To zwierz� wygl�- da�o naprawd� jak cz�owiek. - No, dobrze, Bendic�, chod� tu, piesku! I pies podbieg�, opar� mu na d�oni uwalane ziemi� nozdrza, daj�c skwapliwie do zrozumienia swemu panu, �e wybacza, i� ten odrywa go od �mudnej i tak celowej pracy. Audiencje, liczne audiencje udzielane mu przez kr�la Ferdynanda w Casercie, w Capodimonte, w Portici, w Neapolu i gdzie diabe� m�wi dobra- noc. Przy boku szambelana dziennego z dwurogim ka- peluszem pod pach� i naj�wie�szymi plugastwami neapolita�skimi na ustach, szli przez nie ko�cz�ce si� sale o wspania�ej architekturze i niestrawnym umeblowaniu (takim w�a�nie jak burbo�ska monar- chia), przemierzali nie pierwszej czysto�ci koryta- rzyki i �le utrzymane schodki, by znale�� si� w ko�cu w zat�oczonym przez ludzi przedpokoju: zamkni�te twarze agent�w, zach�anne twarze petent�w z prote- kcj�. Szambelan przeprasza�, przepycha� si� przez t� ludzk� ci�b� i wprowadza� do drugiego przedpokoju, przeznaczonego dla dworu, b��kitno-srebmego salo- . ' 15 niku z czas�w Karola Ul; po kr�tkim oczekiwaniu lokaj puka� do drzwi i oto by�o si� dopuszczonym. przed najja�niejsze oblicze. Prywatny gabinet by� ma�y, urz�dzony ze sztuczn� prostot�; na bia�ych �cianach portrety: kr�la Franci- szka I i obecnej kr�lowej o twarzy cierpkiej i gniew- nej; nad kominkiem Madonna, p�dzla Andrea del Sarto, wydawa�a si� zdziwiona, �e umieszczono j� w�r�d kolorowych litografii trzeciorz�dnych �wi�- tych i sanktuari�w neapolita�skich; na konsolce Dzieci�tko Jezus z wosku i pal�ca si� przed nim lampka; a na skromnym biurku bia�e papiery, ��te papiery, niebieskie papiery; ca�a administracja kr�- lestwa, kt�ra dobiega�a ko�cowej fazy, jak� stanowi� podpis jego kr�lewskiej mo�ci. Za t� barykad� papier�w kr�l, ju� w pozycji stoj�- cej, by nie ogl�dano go w trakcie wstawania; kr�l z szerok�, bladaw� twarz�, okolon� jasnymi boko- brodami, ubrany w szorstk� wojskow� kurt�, spod kt�rej lu�no sp�ywa�y fioletowe spodnie. Wyst�po- wa� krok naprz�d, z r�k� wysuni�t� do poca�unku, przed kt�rym si� potem wzbrania�. - Salina, szcz�liwe moje oczy, kt�re ci� wi- dz�. Jego neapolita�ski akcent by� bez por�wnania dobitniejszy ni� akcent szambelana. - Prosz� wasz� kr�lewsk� mo�� o wybaczenie, �e przychodz� nie w mundurze dworskim, ale jestem tylko przejazdem w Neapolu, a nie chcia�em tra- 16 ei� okazji, �eby pok�oni� si� waszej kr�lewskiej mo- �ci. - No, no, Salina, wiesz dobrze, �e masz si� czu�; w Casercie jak u siebie w domu. Oczywi�cie, jak u siebie w domu - powtarza� rozsiadaj�c si� powoli za biurkiem i zwlekaj�c chwil� z zaproszeniem go�- cia, by tak�e usiad�. - A co porabiaj� owieczki? Ksi��� zgadywa�, �e w tym miejscu nale�a�o odpo- wiedzie� dwuznacznikiem pieprznym i zarazem pe�- nym pruderii: - Owieczki, jego kr�lewska mo��? W moim wieku i w u�wi�conych okowach ma��e�stwa? Na ustach kr�la b��ka� si� u�miech, podczas gdy r�ce surowo porz�dkowa�y papiery. - Nigdy bym sobie nie pozwoli�, Salina. Pytaj�c o owieczki, mia�em na my�li ksi�niczki. Concetta, droga nasza chrze�niaczka, musia�a bardzo podros- n��, to pewnie ju� panienka. Od spraw rodzinnych przesz�o si� do nauki. - Ty, Salina, przynosisz zaszczyt nie tylko sobie, ale ca�emu kr�lestwu. Wielka to rzecz nauka, kiedy nie pr�buje podwa�a� Ko�cio�a! - Potem jednak odk�ada�o si� na bok mask� przyjaciela i przybiera�o mask� surowego w�adcy. - Powiedz no mi, Salina, co si� m�wi na Sycylii o Castelcicali? Salina nas�ucha� si� niejednego na temat tego cz�owieka, i to zar�wno ze strony zwolennik�w kr�- 17 la, jak i libera��w; lecz nie chc�c zdradza� przyjacie- la odpowiada� wymijaj�co, og�lnikowo. - Wielki pan, zaszczytna ranga, mo�e troch� za stary na stanowisko gubernatora. Kr�l pochmurnia�: Salina nie chcia� wyst�powa� w roli donosiciela, a wi�c Salina nie by� mu potrzeb- ny. Oparty �okciami o biurko, przygotowywa� si� do po�egnania z go�ciem. - Mamy bardzo wiele pracy, ca�e kr�lestwo spo- czywa na naszych barkach. - Przychodzi� moment, by powiedzie� co� na os�od�; przyobleka� znowu przyjazn� mask�: - Kiedy b�dziesz zn�w w Neapolu, Salina, przyjd� pokaza� Concett� kr�lowej. Wiem, �e jest jeszcze za m�oda, �eby mog�a by� przedstawiona u dworu, no, ale taki ma�y, prywatny obiadek... nic przecie� nie stoi na przeszkodzie. Makaron i pi�kne dziewcz�ta, jak si� to m�wi... Zegnamy ci�, Salina, bywaj zdr�w! Pewnego razu jednak po�egnanie nie nale�a�o do przyjemnych. Wychodz�cy ty�em ksi��� wykona� ju� drugi ceremonialny uk�on, kiedy kr�l wezwa� go na powr�t: - Pos�uchaj mnie, Salina, m�wiono nam o twoich nieodpowiednich znajomo�ciach w Palermo. Ten tw�j siostrzeniec, Falconeri... dlaczego nie uporz�d- kuje sobie troch� w g�owie? - Ale�, wasza kr�lewska mo��, Tancredi interesu- je si� wy��cznie kobietami i kartami. 18 Kr�l straci� cierpliwo��. - Salina, Salina, postrada�e� rozum! Ty, jako opiekun, jeste� za to odpowiedzialny. Powiedz mu, �eby mia� si� na baczno�ci, bo mo�e to przyp�aci� g�ow�. �egnamy. Powracaj�c t� sam� drog� przez urz�dzone z pom- patyczn� przeci�tno�ci� wn�trza, by podpisa� si� w ksi�dze kr�lowej, ksi��� czu�, �e ogarnia go znie- ch�cenie. Przygn�bia�a go w r�wnej mierze wulgar- na serdeczno��, jak ubrane w pi�kne s��wka policyj- ne chwyty. Szcz�liwi ci, kt�rzy umieli bra� poufa- �o�� za przyja��, a pogr�ki za kr�lewsk� poz�. On tego nie potrafi�. I podczas gdy wymienia� naj�wie�- sze ploteczki z nieposzlakowanym szambelanem, w duchu zadawa� sobie pytanie, kto jest przeznaczo- ny na nast�pc� owej monarchii, kt�ra nosi�a ju� stygmaty �mierci na twarzy. Czy�by Piemontczyk, tak zwany Galantuomo1, kt�ry robi� tyle ha�asu w swojej ma�ej, po�o�onej na uboczu stolicy? I czy nie by�oby to jedno i to samo? Dialekt tury�ski zamiast neapolita�skiego. I na tym koniec. Dotar� wreszcie do ksi�gi. Z�o�y� sw�j podpis: "Fabrizio Corbera, ksi��� Salina". i Chodzi o Wiktora Emanuela II z dynastii sabaudzkiej, tzw. re Galantuomo, nosz�cego tytu� kr�la Sardynii (panowa� na Sardy- nii, w Piemoncie, Ligurii i Sabaudii) w latach 1849-1861, a od 1861-1878 kr�la W�och. 19 A mo�e republika don Peppina Mazziniego1? "Sto- krotne dzi�ki! Sta�bym si� panem Cerbera". Nie uspokoi�a go d�uga droga powrotna. Nie mog�a go pocieszy� nawet my�l o um�wionym spotkaniu z C�r� Dan�lo. Skoro tak si� rzeczy mia�y, co pozostawa�o do zrobienia! Uczepi� si� tego, co by�o, nie ryzykuj�c skok�w w ciemno��? W takim razie potrzebne by�y suche detonacje wystrza��w, jak to si� zdarzy�o nie- dawno na n�dznym placu w Palermo; ale czy mog�y co� da� te wystrza�y? - Takie "pif-paf" niczego nie rozwi��e. Prawda, Bendic�? - Dzy�, dzy�, dzy�! - dzwoni� tymczasem dzwo- nek wzywaj�cy na kolacj�. Bendic� poderwa� si� i pobieg� przodem; na my�l o smakowitym posi�ku �lina kapa�a mu z pyska, i - Piemontczyk to kubek w kubek jedno i to samo - mrucza� ksi��� wchodz�c po schodach. Kolacj� w pa�acu Salina podawano z przepychem prezentuj�cym szcz�tki dawnej �wietno�ci, kt�ry by� w�wczas w stylu Kr�lestwa Obojga Sycylii. Sama ju� liczba biesiadnik�w (a by�o ich czterna�cioro z ksi�stwem, dzie�mi, guwernerami i nauczycielami) i Giuseppe Mazzini (1805-1872) - przyw�dca i teoretyk partii republika�skiej, d���cej do zjednoczenia W�och. By� gor�- cym wielbicielem Mickiewicza. 20 sprawia�a, �e st� robi� imponuj�ce wra�enie. Przy- kryty najcie�szym misternie wy cerowanym obrusem b�yszcza� w jasnym �wietle zawieszonej pod �wiecz- nikiem z Murano lampy wynalazku Carcela. Z okien pada�o jeszcze �wiat�o dzienne, ale bia�e, na�laduj�- ce p�askorze�by, malowid�a nad drzwiami gin�y ju� w mroku. Wspaniale wygl�da�y masywne srebra i pi�kne, grubo r�ni�te kryszta�owe kielichy, ozdo- bione g�adkimi medalionami z literami "F. D." (Fer- dinandus deditj) na pami�tk� szczodrobliwego daru kr�la; lecz talerze, znaczone inicja�ami s�awnych fabryk porcelany, by�y to niedobitki spustoszenia dokonanego przez podkuchennych i ka�dy pochodzi� z innego serwisu. Te najwi�ksze, z delikatnej porce- lany Capodimonte, ozdobione szerokim obramowa- niem zielonomigda�owego koloru, w dese� ze z�otych kotwiczek, przeznaczone by�y dla ksi�cia, kt�ry lubi� widzie� wok� siebie wszystko na miar� swojej po- staci, z wyj�tkiem �ony. Gdy wszed� do jadalni, zasta� tam ju� wszystkich, ale siedzia�a tylko ksi�na, inni stali za swymi krze- s�ami. Przed jego miejscem przy stole, obok kolumny pi�trz�cych si� talerzy, l�ni�a srebrna, p�kata, ogromna waza z pokryw� ozdobion� ta�cz�cym Lampartem. Ksi��� sam rozlewa� zup� - wdzi�czne zaj�cie, symbol obowi�zk�w spoczywaj�cych na oj- i Ofiarowa� Ferdynand. 21 cu rodziny. Ale tego wieczoru rozleg�o si� od dawna ju� nie s�yszane gro�ne pobrz�kiwanie g��bokiej �y�- ki o boki wazy: oznaka wielkiego, pow�ci�ganego jeszcze gniewu, najbardziej przera�aj�cy d�wi�k, jak utrzymywa� nawet po czterdziestu latach jeden z pozosta�ych przy �yciu syn�w - ksi��� spostrzeg�, �e szesnastoletni Francesco Paolo nie siedzi jeszcze na swoim miejscu. Ch�opak wszed� zaraz (,,Prosz� mi wybaczy�, papo!") i usiad�. Nie zosta� skarcony, lecz ojciec Pirrone, kt�ry sprawowa� funkcje mniej wi�- cej takie jak pies owczarski, zwiesi� g�ow� i poleci� si� Bogu. Grom nie uderzy�, ale wiatr, jaki si� zerwa� przy nadchodz�cej burzy, zmrozi� zgromadzonych przy stole i ca�a kolacja i tak by�a zepsuta. Podczas posi�ku niebieskie oczy ksi�cia, zmru�one pod wp� przymkni�tymi powiekami, pada�y kolejno na wszy- stkie dzieci, kt�re martwia�y ze strachu. On natomiast my�la�: ,,Pi�kna rodzina!" Dziew- czynki by�y pulchne, tryskaj�ce zdrowiem, na poli- czkach mia�y do�eczki, a mi�dzy brwiami charakte- rystyczn� zmarszczk�, atawistyczny znak rodu Sali- na. Ch�opcy byli szczupli, ale silni, a na ich twarzach malowa�a si� tak modna pod�wczas melancholia; manewrowali sztu�cami z mitygowan� gwa�towno�- ci�. Jednego z nich brakowa�o od dw�ch lat, Giovan- niego, drugiego z kolei, tego najbardziej kochanego, najbardziej samowolnego. Pewnego dnia znikn�� z domu i nie by�o o nim wiadomo�ci przez dwa miesi�ce. Potem nadszed� zimny, pe�en szacunku list 22 z Londynu, w kt�rym syn przeprasza� za wszystkie troski, kt�rych by� przyczyn�, zapewnia�, �e jest zdr�w, i oznajmia� rzecz zadziwiaj�c�, �e woli swoje skromne �ycie sprzedawcy w sk�adzie w�gla od eg- zystencji "zbyt wygodnej" (czytaj: "przyt�aczaj�- cej") w�r�d palermita�skich zbytk�w. Wspomnie- nie, niepok�j o tego m�odzika b�d�cego w oparach mg�y heretyckiego miasta dotkliwie k�u�y serce ksi�- cia wywo�uj�c g��boki b�l. Zas�pi� si� jeszcze bar- dziej. Tak si� zas�pi�, �e siedz�ca obok niego ksi�na wyci�gn�a dziecinn� r�czk� i pog�aska�a pot�ne �apsko spoczywaj�ce na obrusie. Ten nieprzezomy gest wyzwoli� w nim dwojakie doznania: rozdra�nie- nie, �e jest przedmiotem wsp�czucia, i po��dliwo�� zmys�ow�, ale skierowan� nie do osoby, kt�ra j� wywo�a�a. Na u�amek sekundy mign�� ksi�ciu obraz Marianniny z g�ow� zag��bion� w poduszce. Pod- ni�s� g�os. - Domenico - zwr�ci� si� do jednego ze s�u��cych - id� do don Antonia i powiedz mu, �eby zaprz�- ga� gniade do powozu; zaraz po kolacji jad� do Paler- mo. Spojrza� w oczy �ony, kt�re si� zaszkli�y, i natych- miast po�a�owa� swojego rozkazu; ale cofni�cie raz wydanej dyspozycji by�o nie do pomy�lenia, powie- dzia� wi�c z naciskiem, dodaj�c jeszcze szyderstwo do okrucie�stwa: - Ojcze Pirrone, pojedzie ojciec ze mn�. Wr�cimy 23 na jedenast�; b�dzie sobie m�g� ojciec sp�dzi� dwie godzinki w macierzystym klasztorze ze swymi przy- jaci�mi. Jazda do Palermo wieczorem w tych niepewnych czasach wygl�da�aby na bezsensown�, gdyby nie bra� pod uwag� przygody mi�osnej, z rz�du tych naj wulgarnie] szych; a zaproponowanie ksi�dzu-do- mownikowi, by towarzyszy� w tej przeja�d�ce, by�o obra�aj�cym despotyzmem. Tak przynajmniej od- czu� to ojciec Pirrone i obrazi� si�; ale, rzecz oczywis- ta, ust�pi�. W�a�nie zjedzono ostatnie nieszpu�ki, kiedy da� si� s�ysze� turkot zaje�d�aj�cej przed pa�ac karety; i gdy lokaj podawa� ksi�ciu cylinder, a jezuicie tr�jgra- niasty kapelusz, ksi�na nie mog�c ju� powstrzyma� �ez zrobi�a ostatni� pr�b�, z g�ry skazan� na niepo- wodzenie: - Ale�, Fabrizio, w takich czasach, kiedy ulice s� pe�ne �o�dak�w, pe�ne opryszk�w... mo�e si� zdarzy� jakie� nieszcz�cie. Ksi��� za�mia� si�: - G�upstwa, Stello, g�upstwa; co si� ma zdarzy�? Wszyscy mnie znaj�: takich m�czyzn jak d�by nie- wielu jest w Palermo; �egnam ci�. I szybko poca�owa� g�adkie jeszc2e czo�o, kt�re znajdowa�o si� na wysoko�ci jego brody. Jednak�e czy to zapach sk�ry ksi�nej przywo�a� tkliwe wspomnienia, czy te� rozlegaj�cy si� z ty�u pokutni- czy krok ojca Pirrone obudzi� pobo�n� skruch�, do�� 24 �e ksi���, zbli�ywszy si� do powozu, znowu mia� ochot� odwo�a� wyjazd. W tym samym momencie gdy otwiera� usta, by kaza� stangretowi zawraca� do stajni, z okna pierwszego pi�tra dobieg� gwa�towny krzyk: - Fabrizio! Fabrizio m�j! - a po nim nast�pi�y rozdzieraj�ce spazmy. Ksi�na dosta�a jednego ze swych histerycznych atak�w. - Ruszaj! - zawo�a� do stangreta siedz�cego na ko�le z uko�nie zatkni�tym na brzuchu batem. - Ruszaj! Jedziemy do Palermo zawie�� ojca do klasz- toru. I zatrzasn�� drzwiczki, nim zd��y� to zrobi� lo- kaj. By�o jeszcze do�� widno i rozci�gaj�ca si� przed nimi, wci�ni�ta mi�dzy wysokie mury droga ja�nia�a jaskraw� biel�. Gdy tylko znale�li si� poza obr�bem posiad�o�ci Salina, z lewej strony ukaza� si� na wp� rozwalony pa�ac Falconerich, nale��cy do jego sios- trze�ca i pupila. Ojciec utracjusz, m�� siostry ksi�- cia, przepu�ci� ca�� fortun�, a potem umar�. By�a to jedna z owych kompletnych ruin finansowych, kiedy wytapia si� srebro nawet z galon�w liberii; po �mier- ci matki kr�l powierzy� opiek� nad ch�opcem, w�w- czas czternastoletnim, wujowi Salina. Ch�opak, kt�- rego przedtem prawie nie widywa�, sta� si� oczkiem w g�owie ksi�cia choleryka, kt�ry odkry� w nim 25 przekorn� weso�o��, frywolny temperament, kon- trastuj�cy z nag�ymi przyp�ywami powagi. Nie przy- znawa� si� do tego sam przed sob�, ale wola�by mie� za pierworodnego Tancreda ni� tego poczciwego g�uptaka Paola. Teraz, jako dwudziestojednoletni m�odzieniec, Tancredi u�ywa� �ycia za pieni�dze, kt�rych opiekun mu nie sk�pi�, dok�adaj�c cz�sto z w�asnej kieszeni. "Co te� to chlopaczysko teraz knuje?" - my�la� sobie ksi��� przeje�d�aj�c tu� obok pa�acu Falconerich; przelewaj�ca si� przez mur olbrzymia bougainvillea sp�ywa�a kaskad� bisku- piego jedwabiu, potwierdzaj�c w mroku wra�enie niepotrzebnego zbytku. "Co on tam teraz knuje?" Bo kr�l Ferdynand, m�wi�c o z�ych znajomo�ciach m�odzie�ca, wpraw- dzie niepotrzebnie o tym wspomnia�, ale rzeczywi�- cie mia� racj�. Osaczony przez zgraj� przyjaci� szu- ler�w i przyjaci�ek, jak si� to m�wi, "z�ej konduity", kt�rych zawojowa� wrodzonym, subtelnym urokiem, Tancredi zapomnia� si� do tego stopnia, �e zacz�� nabiera� sympatii dla libera��w i-nawi�za� stosunki z Tajnym Komitetem Narodowym; mo�e nawet stamt�d bra� pieni�dze, tak samo, jak bra� je z kr�le- wskiej szkatu�y. Trzeba by�o nie lada wysi�k�w, trzeba by�o sk�ada� wizyty u sceptycznego Castelci- ca�i, jak i u nazbyt ugrzecznionego Maniscalca, by uchroni� ch�opaka od powa�nych tarapat�w po dniu czwartym kwietnia. To wszystko nie wygl�da�o pi�knie; z drugiej strony, Tancredi nigdy nie by� 26 winien w oczach wuja, kt�ry przypisywa� win� cza- som, tym niespokojnym czasom, w kt�rych m�ody cz�owiek z dobrej rodziny nie mo�e sobie zagra� w faraona, �eby nie uwik�a� si� przy tym w kompro- mituj�ce znajomo�ci. Paskudne czasy! - Paskudne czasy, ekscelencjo! G�os ojca Pirrone zabrzmia� jak echo jego my�li. Wci�ni�ty w k�t powozu, przyt�oczony pot�n� po- staci� ksi�cia, jezuita cierpia� na ciele i na duchu, a poniewa� by� cz�owiekiem nieprzeci�tnym, prze- nosi� swoje dora�ne udr�ki na p�aszczyzn� og�lnolu- dzkich dziej�w. - Prosz� popatrze�, ekscelencjo - i wskaza� na odcinaj�ce si� ostr� lini� wok� Conca d'0ro g�ry, widoczne jeszcze w zapadaj�cym zmroku. Na ich zboczach i szczytach p�on�y dziesi�tki ognisk roz- palanych co noc przez oddzia�y rebeliant�w, g�ucha gro�ba dla tego kr�lewskiego i klasztornego miasta. Wygl�da�y one jak �wiat�a pal�ce si� noc� w poko- jach konaj�cych ludzi. - Widz�, ojcze, widz�. I my�la�, �e mo�e Tancredi jest teraz przy jednym z owych nienawistnych ognisk i arystokratycznymi r�kami podsyca ten ogie�, kt�ry p�onie na zgub� takich w�a�nie r�k. "Rzeczywi�cie, �adny ze mnie opiekun, skoro m�j pupil folguje ka�dej zachciance, jaka przychodzi mu do g�owy!" Droga bieg�a teraz lekko w d� i wida� by�o ju� 27 z bliska Palermo pogr��one w zupe�nym mroku. Niskie, �ci�ni�te jeden przy drugim domy by�y przy- t�oczone kolosalnymi budynkami klasztornymi, kt�- re trudno by nawet zliczy�. Sta�y one cz�sto grupami po dwa, po trzy, klasztory m�skie! �e�skie, klasztory bogate i klasztory biedne, klasztory arystokratyczne i klasztory gminne, klasztory jezuit�w, benedykty- n�w, franciszkan�w, kapucyn�w, karmelit�w, tea- tyn�w, augustian�w... Wznosi�y si� nad nimi wy- blak�e kopu�y o niepewnych, jakby zapadni�tych wypuk�o�ciach, przypominaj�ce opr�nione z po- karmu piersi; ale w�a�nie owe klasztory dodawa�y miastu ponurego blasku, stanowi�y o jego charakte- rze, by�y jego ozdob� i zarazem pi�tnowa�y je powie- wem �mierci, kt�rego nigdy nie umia�o rozproszy� nawet jaskrawe sycylijskie �wiat�o. Poza tym o tej godzinie, gdy ju� noc zapad�a, panowa�y one despo- tycznie nad panoram� miasta. I w�a�nie przeciwko nim pali�y si� w g�rach owe ogniska, rozniecane zreszt� przez ludzi bardzo podobnych do tych, kt�- rzy �yli w klasztorach, r�wnie fanatycznych jak oni, zamkni�tych w sobie jak oni, jak oni ��dnych w�adzy rokuj�cej pr�niaczy �ywot. Tak my�la� ksi���, podczas gdy gniade konie sz�y st�pa po wiod�cej w d� drodze; my�li te k��ci�y si� z jego wewn�trznym przekonaniem, a zrodzi� je niepok�j o los Tancreda oraz pobudliwo�� zmys�o- wa, buntuj�ca si� przeciwko wyrzeczeniom, kt�rych uosobieniem by�y klasztory. A droga bieg�a teraz w�r�d pomara�czowych ga- j�w i weselny aromat ich kwiat�w za�miewa� wszys- tko doko�a, jak pe�nia ksi�yca zatapia w swym blasku krajobraz; zapach ko�skiego potu, zapach sk�ry, kt�r� obite by�y siedzenia powozu, zapach ksi�cia i zapach jezuity - to wszystko zosta�o unices- twione przez ow� odurzaj�c� wo�, kt�ra przywodzi- �a na my�l muzu�ma�ski raj, jego hurysy i ziemskie, cielesne uciechy. Wonno�� tych kwiat�w podzia�a�a tak�e na ojca Pirrone. - Jaki� pi�kny by�by ten kraj, ekscelencjo, gdyby... ,,Gdyby nie by�o w nim tylu jezuit�w" - pomy�la� ksi���, kt�remu g�os ksi�dza przerwa� w�tek s�od- kich marze�. Zaraz jednak po�a�owa� swojego utajo- nego szyderstwa i poklepa� starego przyjaciela wiel- k� d�oni� po tr�jgraniastym kapeluszu. Przy rogatce na przedmie�ciu, ko�o pa�acu Airoldi, patrol zatrzyma� karet�. G�osy o akcencie neapoli- ta�skim, g�osy o akcencie pulijskim zakomendero- wa�y: - Sta�! D�ugie bagnety b�ysn�y w migotliwym �wietle latarni; ale podoficer od razu pozna� ksi�cia, kt�ry siedzia� trzymaj�c na kolanach cylinder. - Prosz� wybaczy�, ekscelencjo, mo�na jecha� dalej. I kaza� nawet wsi��� na kozio� jednemu z �o�me- 29 r�y, by nie zatrzymywa�y ksi�cia po drodze inne patrole. Obci��ony dodatkowym pasa�erem pow�z jecha� teraz wolniej, min�� pa�ac Ranchibile, Torrerosse, ogrody Villafranca i wjecha� do miasta przez Porta Maqueda. W kawiarni "Romeres" i w ,,Quattro Canti di Campagna" oficerowie oddzia��w gwardii �miali si� i popijali mro�one napoje z ogromnych szklanic. Lecz by�a to jedyna oznaka �ycia w tym mie�cie: ulice �wieci�y pustkami, rozlega� si� w nich g�o�nym echem tylko miarowy krok patroluj�cych �o�nierzy, kt�rzy mieli na mundurach bia�e bandolety. A po bokach ulic ci�gn�ce si� bez ko�ca klasztory: opac- two del Monte, klasztory franciszkanek, teatyn�w, wszystkie imponuj�cych rozmiar�w, czarne jak smo�a, pogr��one we �nie, kt�ry podobny by� do nico�ci. - Przyjad� po ojca za dwie godziny. Przyjemnych mod��w! I podczas gdy pow�z skr�ca� w zau�ki, biedny ojciec Pirrone zastuka� sk�opotany do furty klasz- tornej. Ksi��� wysiad� przed jednym z pa�ac�w i poszed� piechot� tam, dok�d mia� zamiar si� uda�. Droga by�a kr�tka, ale bieg�a przez dzielnic� miasta, kt�ra nie cieszy�a si� dobr� s�aw�. �o�nierze w pe�nym rynsztunku, co by�o widom� oznak�, �e opu�cili po kryjomu oddzia�y biwakuj�ce na placach, wychodzi- li z niskich domk�w �ypi�c oczyma; �atwo im by�o 30 tam wej�� o ka�dej porze, o czym �wiadczy�y wy- mownie doniczki z bazyli� ustawione na mikrosko- pijnych balkonikach. Ponure wyrostki w szerokich spodniach k��ci�y si� zawzi�cie, a g�osy ich przybie- ra�y nisk� barw� w�a�ciw� rozz�oszczonym Sycylij- czykom. Z daleka dolatywa�o echo wystrza��w z mu- szkietu, oddawanych pochopnie przez bardziej ner- wowych wartownik�w. Dalej, ju� poza ow� dzielni- c�, droga sz�a wzd�u� Cala: w starym porcie rybac- kim ko�ysa�y si� na wp� zmursza�e �odzie, przy- pominaj�ce swoim �a�osnym wygl�dem parszywe psy- ,, Jestem grzesznikiem, wiem, podw�jnie grzeszni- kiem, i wobec Boga, i wobec kochaj�cej mnie Stelli. To nie ulega w�tpliwo�ci i jutro wyspowiadam si� ojcu Pirrone. - U�miechn�� si� w duchu na my�l, �e ta spowied� b�dzie mo�e zbyteczna, bo jezuita wie zapewne o jego planach na dzisiejszy wiecz�r. Potem znowu wzi�� g�r� duch fantazji: - Grzesz�, to praw- da, ale grzesz� po to, �eby nie grzeszy� gdzie indziej, �eby wyrwa� sobie z cia�a ten cier�, �eby nie da� si� wci�gn�� w stokro� gorsze rzeczy. I Ojciec Niebieski wie o tym. - Roztkliwi� si� nad sob�. - Jestem biednym, s�abym cz�owiekiem - my�la�, podczas gdy jego w�adczy krok mia�d�y� plugawy bruk - jestem s�aby i w nikim nie mam podpory. Stella! �atwo powiedzie�! B�g wie najlepiej, czy j� kocha�em; pobrali�my si�, jak mia�em dwadzie�cia lat. Ale teraz zrobi�a si� zanadto despotyczna, no i zestarza�a si�. - 31 Znowu poczu� si� pe�en wigoru. - Jestem jeszcze m�czyzn� w pe�ni si�; i jak mo�e mi wystarczy� kobieta, kt�ra w ��ku przed ka�dym u�ciskiem kre�li na piersiach znak krzy�a, a w momentach najwy�szego uniesienia nie umie powiedzie� nic in- nego, jak �Jezus Maria!� Zaraz po �lubie, kiedy mia�a szesna�cie lat, nawet mnie to roztkliwia�o, ale teraz... Mam z ni� siedmioro dzieci, siedmioro, i nig- dy nie widzia�em jej p�pka! Czy tak by� powinno?! - krzycza� prawie, podniecony swoim dziwacznym roz�aleniem. - Czy tak by� powinno? Pytam was wszystkich. - I zwraca� si� do portyku Cateny. - Grzesznic� jest ona!" Podniesiony na duchu tym pocieszaj�cym odkry- ciem, zastuka� energicznie do drzwi Marianniny. Dwie godziny p�niej siedzia� ju� w powozie obok ojca PirrOne, kt�ry by� bardzo przej�ty: jego wsp�- bracia poinformowali go dok�adnie o sytuacji polity- cznej; by�a ona o wiele bardziej napi�ta, ni� si� to mog�o wydawa� mieszka�com spokojnego, po�o�o- nego na uboczu pa�acu Salina. Obawiano si� l�do- wania Piemontczyk�w na po�udniu wyspy w okoli- cach Sciacca; w�adze zauwa�y�y g�uchy ferment w�r�d ludu, m�ty uliczne czeka�y tylko na pierwsz� oznak� s�abo�ci ze strony rz�du; wszyscy a� si� rwali do gwa�t�w i grabie�y. Ojcowie byli powa�nie zanie- pokojeni i wys�ali po po�udniu trzech najstarszych zakonnik�w ze swego zgromadzenia do Neapolu, powierzaj�c im dokumenty klasztorne. 32 - Niech B�g ma nas w swojej opiece i chroni to przenaj�wi�tsze kr�lestwo! Ksi��� s�ucha� go z roztargnieniem, pogr��ony w b�ogim zaspokojeniu, lekko zaprawionym odraz�. Marianntna wpatrywa�a si� w niego t�pymi oczyma ch�opki, niczego mu nie odm�wi�a, by�a pokorna i s�u�alcza. Co� w rodzaju Bendica w jedwabnej sp�dniczce. A u szczytu upojenia wyrwa� si� jej okrzyk: "Moje panisko!" Ksi��� jeszcze u�miecha� si� z zadowolenia na owo wspomnienie. Lepsze to na pewno od zwrot�w w rodzaju "mon chat" czy "mon singe blond', jakimi obdarza�a go w analogicznych momentach Sara, paryska kurewka, kt�r� odwie- dza� przed trzema laty, kiedy podczas Kongresu Astronom�w odznaczono go z�otym medalem w Sor- bonie. Lepsze od "mon chat", niew�tpliwie lepsze; no i bez por�wnania lepsze od "Jezus Maria!"; przy- najmniej nie ma w tym nic �wi�tokradczego. Poczci- wa dziewczyna z tej Marianniny; zawiezie jej dzie- si�� �okci jedwabiu, gdy wybierze si� do niei nast�- pnym razem. Ale przy tym jakie to wszystko smutne: to m�ode, nazbyt wyszkolone cia�o, ten bezwstyd pe�en rezy- gnacji, a on sam czym by�? Wieprzem, i tyle. Przy- pomnia� sobie wiersz, kt�ry przeczyta� w paryskiej ksi�garni, gdzie wpad� mu do r�ki tomik jakiego� poety; nie pami�ta� ju� nazwiska, ale by� to jeden z owych �wie�o upieczonych poet�w, kt�rych Fran- cja co tydzie� odkrywa i zapomina. Widzia� zn�w 33 ��tocytrynowy stos nie sprzedanych egzemplarzy, stronic�, nieparzyst� stronic�, i s�ysza� wydrukowa- n� na niej strof�, stanowi�c� zako�czenie dziwacz- nego poematu: ...dowie� moi la lorce et le cowage de contempler mon coeur et mon corps sans degouti I podczas gdy ojciec Pirrone perorowa� dalej, opo- wiadaj�c z kolei o niejakim La Farina2 i niejakim Crispim3, ksi��� zdrzemn�� si� pogr��ony w jakiej� rozpaczliwej euforii: rozko�ysany k�usem gniadych koni, kt�rych t�uste zady po�yskiwa�y w �wietle latarni umieszczonych po bokach karety. Obudzi� si� na zakr�cie przed pa�acem Falconeri. ,,Z niego tak�e dobry gagatek: rozpala ogie�, kt�ry go po�re!" Gdy znalaz� si� w sypialni ma��e�skiej, widok Stelli �pi�cej w czepeczku, pod kt�ry wsuni�te by�y w�osy, i wzdychaj�cej raz po raz przez sen w olbrzy- 1 "...dodaj mi si�y i odwagi, bym m�g� spogl�da� na moje cia�o i moje serce bez wstr�tu." (Baudelaire) 2 GiuseppeLa Farina (1815-1863)-republikanin, wielo- krotny uczestnik walk wyzwole�czych, p�niej zwolennik dynas- tii sabaudzkiej i wsp�pracownik Cavoura. 3 Francesco Crispi (1818-1901) - polityk sycylijski, by� g��wnym organizatorem wyprawy na czele Tysi�ca. Republika- nin, jako deputowany lewicy by� zagorza�ym opozycjonist� w walce z pierwszymi ministrami zjednoczonych W�och. Nast�- pnie przeszed� na pozycje bardziej umiarkowane i zosta� dwu- krotnie wybrany premierem. 34 mim, wysokim mosi�nym �o�u, wzruszy� go i roz- tkliwi�: "Da�a mi siedmioro dzieci i nale�a�a tylko do mnie. - W pokoju unosi� si� lekki zapach waleriany, ostatni �lad ataku histerii. - Moja biedna Stella!" - robi� sobie wyrzuty wdrapuj�c si� na �o�e. Godziny mija�y, a on nie m�g� zasn��: B�g swoj� pot�n� d�oni� roznieca� w nim trzy p�omienie: pieszczot Marianniny, wierszy francuskich i �w gniewny p�o- mie� ognisk pal�cych si� w g�rach. Ale gdy zaczyna�o ju� �wita�, ksi�na mia�a okazj� si� prze�egna�. Nast�pnego ranka s�o�ce o�wietli�o rozpogodzon� twarz ksi�cia. Napi� si� kawy i w czerwonym szlafro- ku w czarne kwiaty goli� si� przed lusterkiem. Bendi- c� opar� sw�j ci�ki �eb na jego pantoflu. Gdy goli� sobie prawy policzek, dostrzeg� w lustrze za swoj� twarz� twarz m�odzie�ca, szczup��, pe�n� dystynkcji i leciutkiego szyderstwa. Nie odwr�ci� g�owy i dalej si� goli�. - Tancredi, co� ty wyprawia� dzi� w nocy? - Dzie� dobry, wuju. Co wyprawia�em? Nic a nic; by�em w towarzystwie przyjaci�. Sp�dzi�em noc niczym �wi�ty. Nie tak jak moi znajomi, kt�rzy je�dzili pohula� do Palermo. Ksi��� zacz�� uwa�nie wygala� ten najtrudniejszy kawa�ek mi�dzy doln� warg� a brod�. Z lekka no- 35 sowy g�os siostrze�ca tryska� tak zawadiack� m�o- dzie�czo�ci�, �e niepodobie�stwem by�o si� gnie- wa�; wypada�o jednak udawa� zdziwienie. Odwr�ci� si�, trzymaj�c r�cznik pod brod�, i spojrza� na sios- trze�ca; mia� na sobie kostium my�liwski, obcis�� kurtk� i wysokie buty. - A jacy to znajomi, czy mo�na wiedzie�? - Ty, wujaszku, ty! Widzia�em ci� na w�asne oczy przy pa�acu Airoldi, kiedy rozmawia�e� na rogatce z sier�antem. �adne rzeczy! W twoim wieku i na dok�adk� w towarzystwie ksi�dza. Zgrzybiali rozpu- stnicy! By� doprawdy zanadto zuchwa�y. Uwa�a�, �e wszystko mu wolno. Spomi�dzy przymru�onych po- wiek patrzy�y na niego �miej�ce, matowo niebieskie oczy, oczy jego matki, jego w�asne oczy. Ksi��� poczu� si� obra�ony: ten ch�opak naprawd� przebie- ra� miark�, ale c�, nie mia� serca robi� mu wym�w- ki; a zreszt� racj� mia� on. - Ale dlaczego tak si� wystroi�e�? Co to znaczy? Wybierasz si� na bal maskowy z samego rana? Ch�opak spowa�nia�; jego tr�jk�tna twarz nabra�a niespodziewanie m�skiego wyrazu. - Wyje�d�am, wuju, wyje�d�am. Przyszed�em si� z tob� po�egna�. Biedny Salina poczu�, �e �ciska mu si� serce. - Pojedynek? - I to nie byle jaki, wuju. Pojedynek z France- / 36 schiellim, Bo�e zachowaj1. Jad� w g�ry do Ficuzzy; nie m�w o tym nikomu, a zw�aszcza Paolowi. Szyku- j� si� wielkie rzeczy, nie chc� gnu�nie� w domu. Zreszt� gdybym zosta�, od razu by mnie capn�li. Ksi�ciu stan�a przed oczami jedna z tych nieocze- kiwanych wizji, kt�re miewa� dosy� cz�sto: krwawa wojenna potyczka, strza�y z muszkiet�w i jego Tanc- redi na ziemi, z wyprutymi wn�trzno�ciami jak �w nieszcz�sny �o�nierz. - Oszala�e�, m�j synu! Jak mo�esz przyla� J do tych ludzi: to mafia i banda oszust�w! Kto no- si nazwisko Falconeri, powinien by� z nami, z kr�- lem. Niebieskie oczy znowu zacz�y si� u�miecha�. - Z kr�lem, oczywi�cie, ale z kt�rym kr�lem? - Ch�opak wpad� nagle w jeden z tych nastroj�w kra�cowej powagi, kt�re czyni�y go tak dalekim i zarazem tak drogim. - Je�li nas tam nie b�dzie, oni og�osz� republik�. Je�li chcemy, by wszystko pozos- ta�o tak, jak jest, wszystko si� musi zmieni�. Rozu- miesz? - U�ciska� wuja z pewnym wzruszeniem. - Do nied�ugiego zobaczenia. Wr�c� z tr�jkolorowym sztandarem! Krasom�wstwo przyjaci� odbarwi�o indywidual- no�� siostrze�ca; chocia� nie, w jego nosowym g�osie brzmia� jaki� akcent, kt�ry przeczy� patosowi s��w. Co za ch�opak! Chodz�ca niedorzeczno�� i zarazem i Chodzi o Franciszka II Burbona -.patrz przypis str. 14. 37 zaprzeczenie niedorzeczno�ci; A jego syn Paolo czu- wa� na pewno w tej chwili nad czynno�ciami tra- wiennymi Guiscarda! To ten by� jego prawdziwym synem. Ksi��� szybko wsta� z krzes�a, zerwa� z szyi r�cznik i wsun�� r�k� do szuflady. - Tancredi, Tancredi, zaczekaj! Pobieg� za siostrze�cem, wsun�� mu do kieszeni rulon z�otych dukat�w, u�cisn�� go za rami�. Tamten �mia� si�: - Teraz dajesz subwencj� na rewolucj�! Dzi�kuj� ci, wuju! Nied�ugo si� zobaczymy. U�ciskaj ode mnie cioci�. I zbieg� szybko ze schod�w. Ksi��� zawo�a� Bendica, kt�ry pobieg� za przyja- cielem nape�niaj�c ca�y pa�ac radosnym skowytem, doko�czy� golenia i umy� twarz. S�u��cy przyszed� go ubra� i obu�. "Sztandar! Brawo, tr�jkolorowy sztandar! Tylko to maj� na ustach ci birbanci! I co w�a�ciwie oznacza ten geometryczny symbol, to ma�- powanie Francuz�w, taki brzydki w por�wnaniu z naszym bia�ym sztandarem ze z�otymi herbowymi liliami po�rodku? I jakie mo�e budzi� w nich nadzie- je ta mieszanina krzycz�cych kolor�w?" Przyszed� moment, by zawi�za� na szyi monumentalny krawat z czarnego at�asu. Operacja nie�atwa, w czasie kt�rej nale�a�o przerwa� rozwa�ania polityczne. Zawija go raz, drugi i trzeci. Grube delikatne palce uk�adaj� fa�dy, wyg�adzaj� zmarszczki, wpinaj� w jedwab szpilk� z g��wk� meduzy o rubinowych oczach. 38 - Daj czyst� kamizelk�! Nie widzisz, �e ta jest zaplamiona? S�u��cy wspi�� si� na palce, wk�adaj�c ksi�ciu surdut z br�zowego sukna; wr�czy� mu chusteczk� skropion� wonn� esencj� z bergamoty. Klucze, zega- rek z �a�cuszkiem i pieni�dze ksi��� w�o�y� do kie- szeni sam. Przejrza� si� w lustrze: by� jeszcze pi�k- nym m�czyzn�, bez w�tpienia. "Zgrzybia�y rozpus- tnik! Niesmaczne dowcipy ma ten Tancredi. Chcia�- bym widzie�, jak on b�dzie wygl�da� w moim wieku, ten szkielet! Sk�ra i ko�ci!" Szed� przez salony, w kt�rych pod jego ci�kim krokiem dr�a�y w oknach szyby. Dom by� pogodny, jasny, pi�knie urz�dzony, a co najwa�niejsze - nale- �a� do niego. Schodz�c ze schod�w, nagle zrozumia�: "Je�li chcemy, �eby wszystko pozosta�o tak, jak jest..." Tancredi by� wielkim cz�owiekiem, zawsze go za takiego uwa�a�. Pokoje administracji by�y jeszcze puste, spokojnie o�wietlone wpadaj�cym przez opuszczone �aluzje s�o�cem. I chocia� w tym w�a�nie skrzydle pa�acu odbywa�y si� najfrywolniejsze scenki, wszystko do- ko�a tchn�o uroczyst� powag�. Wisz�ce na pobiela- nych wapnem �cianach olbrzymie obrazy, przedsta- wiaj�ce w�o�ci rodu Salina, odbija�y si� w l�ni�cej, woskowanej posadzce. Malowane �ywymi kolorami, oprawne w czarne ramy widnia�y tam: Salina, g�- 31 zaprzeczenie niedorzeczno�ci. A jego syn Paolo czu- wa� na pewno w tej chwili nad czynno�ciami tra- wiennymi Guiscarda! To ten by� jego prawdziwym synem. Ksi��� szybko wsta� z krzes�a, zerwa� z szyi r�cznik i wsun�� r�k� do szuflady. - Tancredi, Tancredi, zaczekaj! Pobieg� za siostrze�cem, wsun�� mu do kieszeni rulon z�otych dukat�w, u�cisn�� go za rami�. Tamten �mia� si�: - Teraz dajesz subwencj� na rewolucj�! Dzi�kuj� ci, wuju! Nied�ugo si� zobaczymy. U�ciskaj ode mnie cioci�. I zbieg� szybko ze schod�w. Ksi��� zawo�a� Bendica, kt�ry pobieg� za przyja- cielem nape�niaj�c ca�y pa�ac radosnym skowytem, doko�czy� golenia i umy� twarz. S�u��cy przyszed� go ubra� i obu�. "Sztandar! Brawo, tr�jkolorowy sztandar! Tylko to maj� na ustach ci birbanci! I co w�a�ciwie oznacza ten geometryczny symbol, to ma�- powanie Francuz�w, taki brzydki w por�wnaniu z naszym bia�ym sztandarem ze z�otymi herbowymi liliami po�rodku? I jakie mo�e budzi� w nich nadzie- je ta mieszanina krzycz�cych kolor�w?" Przyszed� moment, by zawi�za� na szyi monumentalny krawat z czarnego at�asu. Operacja nie�atwa, w czasie kt�rej nale�a�o przerwa� rozwa�ania polityczne. Zawija go raz, drugi i trzeci. Grube delikatne palce uk�adaj� fa�dy, wyg�adzaj� zmarszczki, wpinaj� w jedwab szpilk� z g��wk� meduzy o rubinowych oczach. 38 - Daj czy s>t� kamizelk�! Nie widzisz, �e ta jest zaplamiona? S�u��cy wspi�� si� na palce, wk�adaj�c ksi�ciu surdut z br�zowego sukna; wr�czy� mu chusteczk� skropion� wonn� esencj� z bergamoty. Klucze, zega- rek z �a�cuszkiem i pieni�dze ksi��� w�o�y� do kie- szeni sam. Przejrza� si� w lustrze: by� jeszcze pi�k- nym m�czyzn�, bez w�tpienia. "Zgrzybia�y rozpus- tnik! Niesmaczne dowcipy ma ten Tancredi. Chcia�- bym widzie�, jak on b�dzie wygl�da� w moim wieku, ten szkielet! Sk�ra i ko�ci!" Sz