Lampart - Tomasi di Lampedusa Giuseppe
Szczegóły |
Tytuł |
Lampart - Tomasi di Lampedusa Giuseppe |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Lampart - Tomasi di Lampedusa Giuseppe PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Lampart - Tomasi di Lampedusa Giuseppe PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Lampart - Tomasi di Lampedusa Giuseppe - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Giuseppe Tomasi di Lampedusa
Lampart
Giuseppe Tomasi di Lampedusa, pisarz w�oski,
ur. 23.12.1896 r. w Palermo, zm. 23.07.1957 r. w Rzy-
mie. Pochodzi� ze starej arystokratycznej rodziny sycy-
lijskiej. Na Sycylii sp�dzi� lata dzieci�stwa i m�odo��.
Uko�czy� studia prawnicze w Turynie. Bra� udzia�
w I wojnie �wiatowej. Wzi�ty do niewoli, przebywa�
w obozie jenieckim w Poznaniu. W okresie dwudzie-
stolecia wiele podr�owa� po Europie. W II wojnie
�wiatowej uczestniczy� w randze kapitana artylerii.
Lampedusa zacz�� pisa� w 1954 r., nic jednak nie pu-
blikuj�c. Przypuszcza si�, �e jego jedyna powie�� Lam-
part powsta�a mi�dzy 1955 a 1956 rokiem, a uko�-
czona zosta�a tu� przed �mierci� pisarza. W 1957 r.
maszynopis trafi� do r�k Bassaniego, pisarza w�os-
kiego, kt�ry doceni� warto�� utworu i postara� si�
o jego wydanie w 1958 r. Ksi��ka zyska�a olbrzymi�
popularno�� w�r�d czytelnik�w w�oskich (nagroda
"Strega" w 1959), osi�gn�a rekordow� liczb� na-
k�ad�w, zosta�a prze�o�ona na kilkana�cie j�zyk�w i
doczeka�a si� tak�e adaptacji filmowej. Opr�cz Lam-
parta Lampedusa pozostawi� Opowiadania (1961,
wyd. poi. 1964) oraz nie opublikowany zbi�r szki-
c�w o pisarzach francuskich XIX w.
Giuseppe Tomasi di Lampedusa
Lampart
Rozdzia� I
R�aniec i prezentacja ksi�cia - Ogr�d i zmar�y �o�nierz -Audien-
cje na kr�lewskim dworze - Kolacja - Powozem do Palermo -
W drodze do Marianniny - Powr�t do S. Loreozo - Rozmowa
z Tancredem - W pokojach administracji: rodowe w�o�ci i rozwa-
�ania polityczne - Wobserwa to�um z ojcem Pirrone - Odpr�enie
przy obiedzie - Don Fabrizio i ch�opi - Don Fabrizio i jego syn
Paolo - Wiadomo�� o l�dowaniu i znowu r�aniec.
Maj 1860
- Nunc et in hora mortis nostrae. Amen.x
Codzienne odmawianie r�a�ca by�o sko�czone.
Przez p� godziny spokojny g�os ksi�cia przypomina�
Tajemnice Chwalebne i Bolesne; przez p� godziny
inne, pomieszane g�osy rozsnuwa�y to narastaj�cy, to
gasn�cy szmer, w kt�rym odcina�y si� niczym z�ocis-
te kwiaty wa�kie s�owa: mi�o��, dziewictwo, �mier�;
i gdy rozbrzmiewa� �w szmer, rokokowa sala zdawa-
�a si� odmieniona: nawet papugi rozwijaj�c t�czowe
skrzyd�a na jedwabiu obicia robi�y wra�enie onie�-
mielonych; nawet Magdalena, mi�dzy dwoma okna-
mi, wygl�da�a na pokutnic�, a nie, jak zazwyczaj, na
pi�kn�, o bujnych kszta�tach blondynk�, pogr��on�
w B�g wie jakich marzeniach.
i Teraz i w godzin� �mierci naszej. Amen.
Teraz gdy umilk�y g�osy, wszystko wraca�o do
porz�dku, do zwyk�ego nieporz�dku. Przez drzwi,
kt�rymi wysz�a s�u�ba, wsun�� si� przygn�biony
chwilowym wygnaniem brytan Bendic� i zacz�� ma-
cha� ogonem. Kobiety wstawa�y powoli, a ruch ich
fa�dzistych sp�dnic ods�ania� po kolei mityczne na-
go�ci widniej�ce na mlecznych kaflach posadzki.
Zakryta pozosta�a jedna tylko Andromeda, kt�rej
sutanna ojca Pirrone, zap�nionego w dodatkowych
mod�ach, nie pozwoli�a jeszcze przez pewien czas
ujrze� ponownie srebrzystego Perseusza lec�cego
ponad falami i �piesz�cego nie�� jej ratunek i piesz-
czoty.
W g�rze, na freskach plafonu, budzi�y si� b�stwa.
Gromady tryton�w i driad gna�y z g�r i m�rz w�r�d
r�owych i liliowych ob�ok�w ku Conca d'0ro1, by
g�osi� chwa�� rodu Salina, i tryska�y tak niepohamo-
wan� rado�ci�, �e zdawa�y si� zapomina� o najele-
mentamiejszych zasadach perspektywy. A pot�-
niejsi bogowie, ksi���ta mi�dzy bogami: gromo-
w�adny Zeus, zas�piony Mars, wiotka Wenus, post�-
powali na czele tej zgrai pomniejszych b�stw, dzie-
r��c uroczy�cie lazurow� tarcz� z Lampartem. Wie-
dzieli, �e znowu na dwadzie�cia trzy i p� godziny oni
obejmuj� w posiadanie pa�ac. Na �cianach pocieszne
ma�pki zn�w zacz�y wykrzywia� si� do papug.
i Lekka pochy�o�� opadaj�ca od podn�a g�r otaczaj�cych
Palermo ku morzu.
6
Pod tym palermita�skim Olimpem tak�e i �mier-
telnicy domu Salina po�piesznie opuszczali strefy
mistyczne. Dziewcz�ta poprawia�y fa�dy sp�dnic,
wymieniaj�c b��kitne spojrzenia i s�owa z pensjona-
rskiej gwary. Od przesz�o miesi�ca, od dnia "rozru-
ch�w" czwartego kwietnia1, kiedy dla ostro�no�ci
odebrano je z klasztoru, przebywa�y w domu i t�sk-
ni�y za sypialniami o ��kach pod baldachimem i za
�yciem kole�e�skim w Salvatore. M�odsze dzieci
bra�y si� ju� za czuby o obrazek ze �w. Franciszkiem
a Paolo; pierworodny, spadkobierca, diuk Paolo,
mia� wielk� ochot� zapali�, ale ba� si� wyj�� papiero-
sa w obecno�ci rodzic�w, wi�c tylko maca� palcami
w kieszeni wyplatan� ze s�omki papiero�nic�. Na
jego chudej twarzy malowa�a si� metafizyczna me-
lancholia - dzie� nie nale�a� do udanych: Guiscardo,
kasztan irlandzkiej rasy, wyda� mu si� w z�ej formie
i Fanny nie mia�a okazji (albo ochoty?) przes�a� mu
jak co dzie� bileciku fio�kowego koloru. Po c�,
wobec tego, wcieli� si� Zbawiciel?
Niecierpliwa i porywcza ksi�na machinalnie wy-
pu�ci�a z r�ki r�aniec, kt�ry wpad� z suchym
chrz�stem do obszytej d�etami torebki; pi�kne, nie-
spokojne oczy spogl�da�y to na dzieci-podn�ki, to
na m�a-tyrana, ku kt�remu zwraca�a si� jej drobna
i 4 kwietnia 1860 r. w Palermo Francesco Riso pr�bowa�
wznieci� powstanie, kt�re przesz�o do historii jako "Powstanie
Gancia", nazwane tak od klasztoru Gancia, w kt�rym wybuch�o.
7
posia� w pr�nym, zach�annym pragnieniu, by do-
minowa� nad nim w mi�o�ci.
A tymczasem on, ksi���, podnosi� si� z kl�czek:
pod jego pot�nym ci�arem zadr�a�a posadzka,
a w niezwykle jasnych oczach mign�a duma z powo-
du tego efemerycznego potwierdzenia swojej w�adzy
nad lud�mi i martwymi przedmiotami.
K�ad� teraz ogromny czerwony msza� na krze�le,
kt�re sta�o przed nim podczas modlitwy, podnosi�
z pod�ogi chustk�, na kt�rej opiera� przedtem kola-
no, i pewna doza niech�ci b�ysn�a w jego spojrzeniu,
gdy pad�o ono na plamk� od kawy, kt�ra o�mieli�a si�
ju� od rana kala� biel jego kamizelki.
Nie by� t�gi, tylko olbrzymiego wzrostu, a przy
tym niewiarygodnie silny; g�owa jego si�ga�a (w
domach zamieszkanych przez zwyk�ych �miertelni-
k�w) a� do �yrandola; potrafi� zwija� w tr�bk�, jak
bibu�k�, dukaty, a przy stole ofiar� jego pow�ci�ga-
nego gniewu pada�y �y�ki i widelce, kt�re zgina�
w podkow�, tak �e niemal dzie� W dzie� biegano
z pa�acu do sklepu z�otnika, gdzie oddawano je do
rpoeracji. Sk�din�d zreszt� te palce umia�y by� arcy-
delikatne w pieszczocie, co na swoje nieszcz�cie
dobrze pami�ta�a donna Maria Stella, �ona; tak�e
przer�ne odlane z metalu �rubki i zakr�tki telesko-
p�w, lunet oraz ,,poszukiwaczy komet", zape�niaj�-
cych najwy�sze pi�tro pa�acu w prywatnym obser-
watorium, pozostawa�y nietkni�te pod lekkim mu�-
ni�ciem jego palc�w. Promienie s�o�ca, ju� sk�ania-
j�cego si� ku zachodowi, lecz stoj�cego jeszcze wyso-
ko na niebie w to majowe popo�udnie, podkre�la�y
r�ow� cer� ksi�cia i jasne, koloru miodu w�osy;
zdradza�y one niemieckie pochodzenie jego matki,
owej ksi�nej Karoliny, kt�rej wynios�o�� zmrozi�a
przed trzydziestu laty chaotyczny i beztroski dw�r
Obojga Sycylii. Lecz c� z tego, �e ta r�owa karna-
cja ksi�cia i jego p�owa czupryna wygl�da�y tak
efektownie i poci�gaj�co tam, gdzie wszyscy inni
mieli oliwkowe cery i krucze w�osy, c� z tego, kie-
dy w jego zyiach fermentowa�y inne jeszcze soki ger-
ma�skiej spu�cizny, bardzo niewygodne dla tego
arystokraty sycylijskiego w 1860 roku: despoty-
czny charakter, nieugi�te w pewnym sensie zasady
moralne, sk�onno�� do idei abstrakcyjnych, kt�re
w zetkni�ciu ze �rodowiskiem zniewie�cia�ej socjety
palermita�skiej zmieni�y si� w kapry�n� tyrani�,
w przesadn� skrupulatno��, w pogard� dla krew-
nych i przyjaci�. Zdaniem ksi�cia, p�yn�li oni bez-
wolnie z pr�dem leniwych nurt�w rzeki sycylijskie-
go pragmatyzmu.
Pierwszy (i ostatni) z rodu, kt�ry przez wieki nie
potrafi� nawet podsumowa� swoich dochod�w i od-
j�� od nich swoich d�ug�w, mia� wybitne, niezaprze-
czalne zdolno�ci matematyczne, kt�re zastosowa�
w astronomii; przynios�o mu to uznanie publiczne
i by�o �r�d�em �ywego zadowolenia wewn�trznego.
Duma i analiza matematyczna zespoli�y si� w nim do
tego stopnia, �e stworzy�y mu z�udzenie, jakoby
gwiazdy pos�uszne by�y jego obliczeniom (rzeczy-
wi�cie wygl�da�o na to!), i �e dwie odkryte przez
niego planetki (nazwa� je Salina i Svelto, na pami�t-
k� rodowych w�o�ci oraz nieod�a�owanego wy��a)
s�awi� b�d� r�d Salina w pustych przestworzach, na
odcinku mi�dzy Marsem i Jowiszem, co z kolei wska-
zywa�oby na to, i� pa�acowy plafon by� raczej prze--
powiedni� ni� pochlebstwem.
Kszta�towany od dzieci�stwa z jednej strony przez
dum� i intelektualizm matki, a z drugiej przez zmy-
s�owo�� i beztroski optymizm ojca, nieszcz�sny ksi�-
�� Fabrizio �y� w nieustannej rozterce i marszcz�c
zeusowe czo�o oddawa� si� rozmy�laniom nad ruin�
swego �rodowiska i swego maj�tku, nie zdradzaj�c
przy tym najmniejszych sk�onno�ci ani ochoty, by
zacz�� dzia�a� i jako� temu zaradzi�.
Te p� godziny dziel�ce r�aniec od kolacji nale�a-
�o do spokojniejszych chwil dnia i ksi��� cieszy� si�
ju� z g�ry na owo w�tpliwe zreszt� ukojenie.
Poprzedzany przez nieprzytomnie rozradowanego
Bendica, zszed� po kr�tkich schodach prowadz�cych
do ogrodu, kt�ry, zamkni�ty z trzech stron murem,
a z czwartej �cian� pa�acu, mia� w sobie co� z cmen-
tarza. To wra�enie pot�gowa�y jeszcze usypane
wzd�u� nawadniaj�cych kanalik�w kopce ziemi:
wygl�da�y jak mogi�y skarla�ych olbrzym�w. Na
czerwonawej, gliniastej glebie ro�liny tworzy�y buj-
n�, chaotyczn� g�stwin�; kwiaty ros�y, gdzie B�g
zdarzy�, a mirtowe �ywop�oty zdawa�y si� mie� na
10
celu raczej utrudnienie ni� u�atwienie orient.
W g��bi ogrodu Flora, poplamiona k�pkami ��ta
czarnego mchu, wystawia�a na �wiat�o dzienne s
je bardziej ni� wiekowe wdzi�ki, po bokach d
kamienne �awy, tak�e z szarego marmuru, podta
mywa�y roz�o�one pikowane poduszki, a w r
z�oto akacji ja�nia�o spokojn� rado�ci�. Z ka;
grudki ziemi tryska�o wra�enie zabitego lenistw
pragnienia pi�kna.
Ten st�oczony, wci�ni�ty mi�dzy mury ogr�d ei
nowa� ca�� gam� zapach�w oleistych, zmys��w;
lekko zalatuj�cych zgnilizn� jak aromatyczna tru
posoka wydestylowana z relikwii niekt�rych �v
tych; ostry zapach go�dzik�w dominowa� nad tr�
cyjnym zapachem r� i odurzaj�c� wonno�ci� r
gnoili rosn�cych w naro�nikach muru. Od zi<
dolatywa� aromat mi�ty, kt�ry zlewa� si� z dzieci]
woni� akacji i cukierkowym zapachem mirtu, a s
za muru p�yn�a wo� zakwitaj�cych drzew por
ra�czowych.
By� to ogr�d dla �lepc�w: wzrok buntowa� si� ti;
na ka�dym kroku, lecz powonienie mog�o dozna�
lada rozkoszy, cho� nie najsubtelniejszych. Ri
Pau� Neyron, kt�re ksi��� sam przywi�z� z Pary
szybko si� zdegenerowa�y; za gwa�townie wybujs
a potem przywi�d�y pod wp�ywem �ywio�owych i
szczycielskich sok�w sycylijskiej gleby i apokalip
cznych lipcowych upa��w; kwiaty ich przypomin.
teraz kapu�ciane g�owy cielistego koloru, kt�re v
gi�da�y wr�cz bezwstydnie; za to bucha�a od nich
wo� niemal zmys�owa, o jakiej �aden francuski ho-
dowca nie �mia�by nawet marzy�. Ksi��� przysun��
jedn� z nich do nosa i wyda�o mu si�, �e w�cha udo
baletnicy z Opery. Da� j� tak�e do pow�chania Ben-
dicowi, kt�ry cofn�� si� ze wstr�tem i pobieg� szybko
na poszukiwanie bardziej balsamicznych zapach�w,
jak naw�z i zdech�e jaszczurki.
Lecz ten tak pe�en aromatu ogr�d budzi� w my-
�lach ksi�cia ponure skojarzenia: ,,Teraz �licznie tu
pachnie, ale miesi�c temu..."
Przypomnia� sobie z dreszczem obrzydzenia md�y
od�r, kt�ry przenikn�� nawet do wn�trza pa�acu,
zanim odkryto jego przyczyn�: trupa m�odego �o�-
nierza z pi�tego batalionu strzelc�w, kt�ry, ranny
w San Lorenzo w potyczce z oddzia�ami rebeliant�w,
dowl�k� si� tutaj, by umrze� samotnie pod cytryno-
wym drzewem. Znaleziono go le��cego na brzuchu
w g�stej koniczynie, z twarz� zanurzon� we krwi
i wymiotach; na jego d�oniach, kt�rych palce kurczo-
wo wczepione by�y w ziemi�, roi�o si� od mr�wek;
zwoje jelit tworzy�y pod nim fioletow� ka�u��. Zna-
laz� te �a�osne szcz�tki majordomus Russo, odwr�ci�
je, przykry� twarz �o�nierza czerwon� chustk�, we-
pchn�� mu patykiem jelita do jamy brzusznej i przy-
kry� potem ran� fa�dami granatowego p�aszcza;
spluwa� przy tym bez ustanku z obrzydzenia, wpra-
wdzie nie na trupa, ale tu� obok. Zrobi� to wszystko
z wysoce podejrzan� sprawno�ci�.
12
- Od tego �cierwa nawet i po �mierci smr�d zala-
tuje - m�wi�. I by�o to z jego strony jedynym uczcze-
niem tej samotnej �mierci.
Potem, gdy ju� zabrali zmar�ego wstrz��ni�ci do
�ez towarzysze broni (a wlekli go za ramiona a� do
w�zka, tak �e paku�y znowu zacz�y wy�azi� z kuk-
�y), do wieczornego r�a�ca do��czono Deprofundis
za dusz� nieznanego �o�nierza i nie m�wiono o nim
wi�cej; sumienie kobiet znalaz�o zado��uczynienie
w modlitwie.
Ksi��� zdrapa� troch� mchu ze st�p Flory i zacz��
spacerowa� tam i z powrotem; zachodz�ce s�o�ce
rzuca�o jego ogromny cie� na �a�obne klomby.
Istotnie, o zmar�ym nie by�o ju� mowy; ostatecz-
nie, �o�nierz po to jest �o�nierzem, �eby umiera�
w obronie kr�la. Jednak�e obraz tego poszarpanego
cia�a cz�sto powraca� we wspomnieniu, jak gdyby
m�ody �o�nierz upomina� si�, by ksi��� pozwoli� mu
odpoczywa� w pokoju; ksi��� za� m�g� tego dokona�
w jeden jedyny spos�b - usprawiedliwiaj�c jego
�mierteln� m�k� konieczno�ci� spo�eczn�. I zaraz
osacza�y go inne upiory, jeszcze mniej powabne od
tamtego. No tak, bo umrze� za kogo� czy za co�, to si�
rozumie, taki jest porz�dek rzeczy; trzeba jednak
wiedzie� albo przynajmniej mie� pewno��, �e ten
kto� wie, za co czy za kogo umar�; o to w�a�nie pyta�a
ta straszliwa twarz i tu w�a�nie zaczyna�a si� mg�a
niepewno�ci.
"Ale� on umar� za kr�la, drogi Fabrizio, to jasne -
13
odpowiedzia�by jego szwagier Mai vica, gdyby ksi���
zapyta� go o to, ten Malvica uwa�any zawsze za
wyroczni� przez liczne grono znajomych. - Za kr�la,
kt�ry uosaoia �ad, ci�g�o��, sprawiedliwo��, prawo,
honor. Za kr�la, kt�ry jest jedynym obro�c� Ko�cio-
�a, kt�ry stoi na stra�y w�asno�ci zagro�onej dzisiaj
przez libera��w". Pi�kne s�owa, kt�re zawiera�y
w sobie to wszystko, co by�o ksi�ciu drogie, co by�o
g��boko zakorzenione w jego sercu. Jednak�e wyczu-
wa� tu jeszcze jaki� zgrzyt. Kr�l, zgoda. Kr�la zna�
dobrze, a przynajmniej tego ostatniego, kt�ry nie-
dawno umar�, obecny za� by� tylko seminarzyst�
przebranym za genera�a1. I doprawdy niewiele by�
wart. "Ale� to nie jest rozumowanie - odpali�by
z miejsca Malvica - poszczeg�lni kr�lowie mog� nie
sta� na wysoko�ci zadania, ale idea monarchii za-
wsze pozostaje ta sama".
I to prawda; lecz kr�lowie, kt�rzy wcielaj� ow�
ide�, nie mog� z generacji na generacj� stacza� si�
poni�ej pewnego poziomu; je�li si� tak dzieje, drogi
szwagrze, cierpi na tym tak�e idea.
Siedz�c bezczynnie na �awce, obserwowa� spusto-
i Chodzi o Ferdynanda n Burbona, rz�dz�cego w latach 1830-
1859 Kr�lestwem Obojga Sycylii, sprawnego administratora, ale
zdecydowanego wroga ruch�w narodowych i liberalnych i o jego
syna, Franciszka II, mniej zdolnego od ojca, kt�ry panowa� blisko
rok, do momentu gdy w wyniku wyprawy Garibaldiego zosta�
pozbawiony tronu.
14
szenie, jakiego dokona� na klombach Bendic�; pies
zwraca� ku niemu raz po raz niewinne oczy, jak
gdyby ��daj�c pochwa�y za swoj� prac�: czterdzie�ci
z�amanych go�dzik�w, po�owa �ywop�otu podkopa-
na, jeden z kanalik�w zasypany. To zwierz� wygl�-
da�o naprawd� jak cz�owiek.
- No, dobrze, Bendic�, chod� tu, piesku!
I pies podbieg�, opar� mu na d�oni uwalane ziemi�
nozdrza, daj�c skwapliwie do zrozumienia swemu
panu, �e wybacza, i� ten odrywa go od �mudnej i tak
celowej pracy.
Audiencje, liczne audiencje udzielane mu przez
kr�la Ferdynanda w Casercie, w Capodimonte,
w Portici, w Neapolu i gdzie diabe� m�wi dobra-
noc.
Przy boku szambelana dziennego z dwurogim ka-
peluszem pod pach� i naj�wie�szymi plugastwami
neapolita�skimi na ustach, szli przez nie ko�cz�ce
si� sale o wspania�ej architekturze i niestrawnym
umeblowaniu (takim w�a�nie jak burbo�ska monar-
chia), przemierzali nie pierwszej czysto�ci koryta-
rzyki i �le utrzymane schodki, by znale�� si� w ko�cu
w zat�oczonym przez ludzi przedpokoju: zamkni�te
twarze agent�w, zach�anne twarze petent�w z prote-
kcj�. Szambelan przeprasza�, przepycha� si� przez t�
ludzk� ci�b� i wprowadza� do drugiego przedpokoju,
przeznaczonego dla dworu, b��kitno-srebmego salo-
. ' 15
niku z czas�w Karola Ul; po kr�tkim oczekiwaniu
lokaj puka� do drzwi i oto by�o si� dopuszczonym.
przed najja�niejsze oblicze.
Prywatny gabinet by� ma�y, urz�dzony ze sztuczn�
prostot�; na bia�ych �cianach portrety: kr�la Franci-
szka I i obecnej kr�lowej o twarzy cierpkiej i gniew-
nej; nad kominkiem Madonna, p�dzla Andrea del
Sarto, wydawa�a si� zdziwiona, �e umieszczono j�
w�r�d kolorowych litografii trzeciorz�dnych �wi�-
tych i sanktuari�w neapolita�skich; na konsolce
Dzieci�tko Jezus z wosku i pal�ca si� przed nim
lampka; a na skromnym biurku bia�e papiery, ��te
papiery, niebieskie papiery; ca�a administracja kr�-
lestwa, kt�ra dobiega�a ko�cowej fazy, jak� stanowi�
podpis jego kr�lewskiej mo�ci.
Za t� barykad� papier�w kr�l, ju� w pozycji stoj�-
cej, by nie ogl�dano go w trakcie wstawania; kr�l
z szerok�, bladaw� twarz�, okolon� jasnymi boko-
brodami, ubrany w szorstk� wojskow� kurt�, spod
kt�rej lu�no sp�ywa�y fioletowe spodnie. Wyst�po-
wa� krok naprz�d, z r�k� wysuni�t� do poca�unku,
przed kt�rym si� potem wzbrania�.
- Salina, szcz�liwe moje oczy, kt�re ci� wi-
dz�.
Jego neapolita�ski akcent by� bez por�wnania
dobitniejszy ni� akcent szambelana.
- Prosz� wasz� kr�lewsk� mo�� o wybaczenie, �e
przychodz� nie w mundurze dworskim, ale jestem
tylko przejazdem w Neapolu, a nie chcia�em tra-
16
ei� okazji, �eby pok�oni� si� waszej kr�lewskiej mo-
�ci.
- No, no, Salina, wiesz dobrze, �e masz si� czu�;
w Casercie jak u siebie w domu. Oczywi�cie, jak
u siebie w domu - powtarza� rozsiadaj�c si� powoli
za biurkiem i zwlekaj�c chwil� z zaproszeniem go�-
cia, by tak�e usiad�.
- A co porabiaj� owieczki?
Ksi��� zgadywa�, �e w tym miejscu nale�a�o odpo-
wiedzie� dwuznacznikiem pieprznym i zarazem pe�-
nym pruderii:
- Owieczki, jego kr�lewska mo��? W moim wieku
i w u�wi�conych okowach ma��e�stwa?
Na ustach kr�la b��ka� si� u�miech, podczas gdy
r�ce surowo porz�dkowa�y papiery.
- Nigdy bym sobie nie pozwoli�, Salina. Pytaj�c
o owieczki, mia�em na my�li ksi�niczki. Concetta,
droga nasza chrze�niaczka, musia�a bardzo podros-
n��, to pewnie ju� panienka.
Od spraw rodzinnych przesz�o si� do nauki.
- Ty, Salina, przynosisz zaszczyt nie tylko sobie,
ale ca�emu kr�lestwu. Wielka to rzecz nauka, kiedy
nie pr�buje podwa�a� Ko�cio�a! - Potem jednak
odk�ada�o si� na bok mask� przyjaciela i przybiera�o
mask� surowego w�adcy. - Powiedz no mi, Salina, co
si� m�wi na Sycylii o Castelcicali?
Salina nas�ucha� si� niejednego na temat tego
cz�owieka, i to zar�wno ze strony zwolennik�w kr�-
17
la, jak i libera��w; lecz nie chc�c zdradza� przyjacie-
la odpowiada� wymijaj�co, og�lnikowo.
- Wielki pan, zaszczytna ranga, mo�e troch� za
stary na stanowisko gubernatora.
Kr�l pochmurnia�: Salina nie chcia� wyst�powa�
w roli donosiciela, a wi�c Salina nie by� mu potrzeb-
ny. Oparty �okciami o biurko, przygotowywa� si� do
po�egnania z go�ciem.
- Mamy bardzo wiele pracy, ca�e kr�lestwo spo-
czywa na naszych barkach. - Przychodzi� moment,
by powiedzie� co� na os�od�; przyobleka� znowu
przyjazn� mask�: - Kiedy b�dziesz zn�w w Neapolu,
Salina, przyjd� pokaza� Concett� kr�lowej. Wiem, �e
jest jeszcze za m�oda, �eby mog�a by� przedstawiona
u dworu, no, ale taki ma�y, prywatny obiadek... nic
przecie� nie stoi na przeszkodzie. Makaron i pi�kne
dziewcz�ta, jak si� to m�wi... Zegnamy ci�, Salina,
bywaj zdr�w!
Pewnego razu jednak po�egnanie nie nale�a�o do
przyjemnych. Wychodz�cy ty�em ksi��� wykona� ju�
drugi ceremonialny uk�on, kiedy kr�l wezwa� go na
powr�t:
- Pos�uchaj mnie, Salina, m�wiono nam o twoich
nieodpowiednich znajomo�ciach w Palermo. Ten
tw�j siostrzeniec, Falconeri... dlaczego nie uporz�d-
kuje sobie troch� w g�owie?
- Ale�, wasza kr�lewska mo��, Tancredi interesu-
je si� wy��cznie kobietami i kartami.
18
Kr�l straci� cierpliwo��.
- Salina, Salina, postrada�e� rozum! Ty, jako
opiekun, jeste� za to odpowiedzialny. Powiedz mu,
�eby mia� si� na baczno�ci, bo mo�e to przyp�aci�
g�ow�. �egnamy.
Powracaj�c t� sam� drog� przez urz�dzone z pom-
patyczn� przeci�tno�ci� wn�trza, by podpisa� si�
w ksi�dze kr�lowej, ksi��� czu�, �e ogarnia go znie-
ch�cenie. Przygn�bia�a go w r�wnej mierze wulgar-
na serdeczno��, jak ubrane w pi�kne s��wka policyj-
ne chwyty. Szcz�liwi ci, kt�rzy umieli bra� poufa-
�o�� za przyja��, a pogr�ki za kr�lewsk� poz�. On
tego nie potrafi�. I podczas gdy wymienia� naj�wie�-
sze ploteczki z nieposzlakowanym szambelanem,
w duchu zadawa� sobie pytanie, kto jest przeznaczo-
ny na nast�pc� owej monarchii, kt�ra nosi�a ju�
stygmaty �mierci na twarzy. Czy�by Piemontczyk,
tak zwany Galantuomo1, kt�ry robi� tyle ha�asu
w swojej ma�ej, po�o�onej na uboczu stolicy? I czy nie
by�oby to jedno i to samo? Dialekt tury�ski zamiast
neapolita�skiego. I na tym koniec.
Dotar� wreszcie do ksi�gi. Z�o�y� sw�j podpis:
"Fabrizio Corbera, ksi��� Salina".
i Chodzi o Wiktora Emanuela II z dynastii sabaudzkiej, tzw. re
Galantuomo, nosz�cego tytu� kr�la Sardynii (panowa� na Sardy-
nii, w Piemoncie, Ligurii i Sabaudii) w latach 1849-1861, a od
1861-1878 kr�la W�och.
19
A mo�e republika don Peppina Mazziniego1? "Sto-
krotne dzi�ki! Sta�bym si� panem Cerbera".
Nie uspokoi�a go d�uga droga powrotna. Nie mog�a
go pocieszy� nawet my�l o um�wionym spotkaniu
z C�r� Dan�lo.
Skoro tak si� rzeczy mia�y, co pozostawa�o do
zrobienia! Uczepi� si� tego, co by�o, nie ryzykuj�c
skok�w w ciemno��? W takim razie potrzebne by�y
suche detonacje wystrza��w, jak to si� zdarzy�o nie-
dawno na n�dznym placu w Palermo; ale czy mog�y
co� da� te wystrza�y?
- Takie "pif-paf" niczego nie rozwi��e. Prawda,
Bendic�?
- Dzy�, dzy�, dzy�! - dzwoni� tymczasem dzwo-
nek wzywaj�cy na kolacj�. Bendic� poderwa� si�
i pobieg� przodem; na my�l o smakowitym posi�ku
�lina kapa�a mu z pyska, i
- Piemontczyk to kubek w kubek jedno i to samo -
mrucza� ksi��� wchodz�c po schodach.
Kolacj� w pa�acu Salina podawano z przepychem
prezentuj�cym szcz�tki dawnej �wietno�ci, kt�ry by�
w�wczas w stylu Kr�lestwa Obojga Sycylii. Sama
ju� liczba biesiadnik�w (a by�o ich czterna�cioro
z ksi�stwem, dzie�mi, guwernerami i nauczycielami)
i Giuseppe Mazzini (1805-1872) - przyw�dca i teoretyk
partii republika�skiej, d���cej do zjednoczenia W�och. By� gor�-
cym wielbicielem Mickiewicza.
20
sprawia�a, �e st� robi� imponuj�ce wra�enie. Przy-
kryty najcie�szym misternie wy cerowanym obrusem
b�yszcza� w jasnym �wietle zawieszonej pod �wiecz-
nikiem z Murano lampy wynalazku Carcela. Z okien
pada�o jeszcze �wiat�o dzienne, ale bia�e, na�laduj�-
ce p�askorze�by, malowid�a nad drzwiami gin�y ju�
w mroku. Wspaniale wygl�da�y masywne srebra
i pi�kne, grubo r�ni�te kryszta�owe kielichy, ozdo-
bione g�adkimi medalionami z literami "F. D." (Fer-
dinandus deditj) na pami�tk� szczodrobliwego daru
kr�la; lecz talerze, znaczone inicja�ami s�awnych
fabryk porcelany, by�y to niedobitki spustoszenia
dokonanego przez podkuchennych i ka�dy pochodzi�
z innego serwisu. Te najwi�ksze, z delikatnej porce-
lany Capodimonte, ozdobione szerokim obramowa-
niem zielonomigda�owego koloru, w dese� ze z�otych
kotwiczek, przeznaczone by�y dla ksi�cia, kt�ry lubi�
widzie� wok� siebie wszystko na miar� swojej po-
staci, z wyj�tkiem �ony.
Gdy wszed� do jadalni, zasta� tam ju� wszystkich,
ale siedzia�a tylko ksi�na, inni stali za swymi krze-
s�ami. Przed jego miejscem przy stole, obok kolumny
pi�trz�cych si� talerzy, l�ni�a srebrna, p�kata,
ogromna waza z pokryw� ozdobion� ta�cz�cym
Lampartem. Ksi��� sam rozlewa� zup� - wdzi�czne
zaj�cie, symbol obowi�zk�w spoczywaj�cych na oj-
i Ofiarowa� Ferdynand.
21
cu rodziny. Ale tego wieczoru rozleg�o si� od dawna
ju� nie s�yszane gro�ne pobrz�kiwanie g��bokiej �y�-
ki o boki wazy: oznaka wielkiego, pow�ci�ganego
jeszcze gniewu, najbardziej przera�aj�cy d�wi�k,
jak utrzymywa� nawet po czterdziestu latach jeden
z pozosta�ych przy �yciu syn�w - ksi��� spostrzeg�,
�e szesnastoletni Francesco Paolo nie siedzi jeszcze
na swoim miejscu. Ch�opak wszed� zaraz (,,Prosz� mi
wybaczy�, papo!") i usiad�. Nie zosta� skarcony, lecz
ojciec Pirrone, kt�ry sprawowa� funkcje mniej wi�-
cej takie jak pies owczarski, zwiesi� g�ow� i poleci�
si� Bogu. Grom nie uderzy�, ale wiatr, jaki si� zerwa�
przy nadchodz�cej burzy, zmrozi� zgromadzonych
przy stole i ca�a kolacja i tak by�a zepsuta. Podczas
posi�ku niebieskie oczy ksi�cia, zmru�one pod wp�
przymkni�tymi powiekami, pada�y kolejno na wszy-
stkie dzieci, kt�re martwia�y ze strachu.
On natomiast my�la�: ,,Pi�kna rodzina!" Dziew-
czynki by�y pulchne, tryskaj�ce zdrowiem, na poli-
czkach mia�y do�eczki, a mi�dzy brwiami charakte-
rystyczn� zmarszczk�, atawistyczny znak rodu Sali-
na. Ch�opcy byli szczupli, ale silni, a na ich twarzach
malowa�a si� tak modna pod�wczas melancholia;
manewrowali sztu�cami z mitygowan� gwa�towno�-
ci�. Jednego z nich brakowa�o od dw�ch lat, Giovan-
niego, drugiego z kolei, tego najbardziej kochanego,
najbardziej samowolnego. Pewnego dnia znikn��
z domu i nie by�o o nim wiadomo�ci przez dwa
miesi�ce. Potem nadszed� zimny, pe�en szacunku list
22
z Londynu, w kt�rym syn przeprasza� za wszystkie
troski, kt�rych by� przyczyn�, zapewnia�, �e jest
zdr�w, i oznajmia� rzecz zadziwiaj�c�, �e woli swoje
skromne �ycie sprzedawcy w sk�adzie w�gla od eg-
zystencji "zbyt wygodnej" (czytaj: "przyt�aczaj�-
cej") w�r�d palermita�skich zbytk�w. Wspomnie-
nie, niepok�j o tego m�odzika b�d�cego w oparach
mg�y heretyckiego miasta dotkliwie k�u�y serce ksi�-
cia wywo�uj�c g��boki b�l. Zas�pi� si� jeszcze bar-
dziej.
Tak si� zas�pi�, �e siedz�ca obok niego ksi�na
wyci�gn�a dziecinn� r�czk� i pog�aska�a pot�ne
�apsko spoczywaj�ce na obrusie. Ten nieprzezomy
gest wyzwoli� w nim dwojakie doznania: rozdra�nie-
nie, �e jest przedmiotem wsp�czucia, i po��dliwo��
zmys�ow�, ale skierowan� nie do osoby, kt�ra j�
wywo�a�a. Na u�amek sekundy mign�� ksi�ciu obraz
Marianniny z g�ow� zag��bion� w poduszce. Pod-
ni�s� g�os.
- Domenico - zwr�ci� si� do jednego ze s�u��cych
- id� do don Antonia i powiedz mu, �eby zaprz�-
ga� gniade do powozu; zaraz po kolacji jad� do Paler-
mo.
Spojrza� w oczy �ony, kt�re si� zaszkli�y, i natych-
miast po�a�owa� swojego rozkazu; ale cofni�cie raz
wydanej dyspozycji by�o nie do pomy�lenia, powie-
dzia� wi�c z naciskiem, dodaj�c jeszcze szyderstwo
do okrucie�stwa:
- Ojcze Pirrone, pojedzie ojciec ze mn�. Wr�cimy
23
na jedenast�; b�dzie sobie m�g� ojciec sp�dzi� dwie
godzinki w macierzystym klasztorze ze swymi przy-
jaci�mi.
Jazda do Palermo wieczorem w tych niepewnych
czasach wygl�da�aby na bezsensown�, gdyby nie
bra� pod uwag� przygody mi�osnej, z rz�du tych
naj wulgarnie] szych; a zaproponowanie ksi�dzu-do-
mownikowi, by towarzyszy� w tej przeja�d�ce, by�o
obra�aj�cym despotyzmem. Tak przynajmniej od-
czu� to ojciec Pirrone i obrazi� si�; ale, rzecz oczywis-
ta, ust�pi�.
W�a�nie zjedzono ostatnie nieszpu�ki, kiedy da� si�
s�ysze� turkot zaje�d�aj�cej przed pa�ac karety; i gdy
lokaj podawa� ksi�ciu cylinder, a jezuicie tr�jgra-
niasty kapelusz, ksi�na nie mog�c ju� powstrzyma�
�ez zrobi�a ostatni� pr�b�, z g�ry skazan� na niepo-
wodzenie:
- Ale�, Fabrizio, w takich czasach, kiedy ulice s�
pe�ne �o�dak�w, pe�ne opryszk�w... mo�e si� zdarzy�
jakie� nieszcz�cie.
Ksi��� za�mia� si�:
- G�upstwa, Stello, g�upstwa; co si� ma zdarzy�?
Wszyscy mnie znaj�: takich m�czyzn jak d�by nie-
wielu jest w Palermo; �egnam ci�.
I szybko poca�owa� g�adkie jeszc2e czo�o, kt�re
znajdowa�o si� na wysoko�ci jego brody. Jednak�e
czy to zapach sk�ry ksi�nej przywo�a� tkliwe
wspomnienia, czy te� rozlegaj�cy si� z ty�u pokutni-
czy krok ojca Pirrone obudzi� pobo�n� skruch�, do��
24
�e ksi���, zbli�ywszy si� do powozu, znowu mia�
ochot� odwo�a� wyjazd. W tym samym momencie
gdy otwiera� usta, by kaza� stangretowi zawraca� do
stajni, z okna pierwszego pi�tra dobieg� gwa�towny
krzyk:
- Fabrizio! Fabrizio m�j! - a po nim nast�pi�y
rozdzieraj�ce spazmy. Ksi�na dosta�a jednego ze
swych histerycznych atak�w.
- Ruszaj! - zawo�a� do stangreta siedz�cego na
ko�le z uko�nie zatkni�tym na brzuchu batem. -
Ruszaj! Jedziemy do Palermo zawie�� ojca do klasz-
toru.
I zatrzasn�� drzwiczki, nim zd��y� to zrobi� lo-
kaj.
By�o jeszcze do�� widno i rozci�gaj�ca si� przed
nimi, wci�ni�ta mi�dzy wysokie mury droga ja�nia�a
jaskraw� biel�. Gdy tylko znale�li si� poza obr�bem
posiad�o�ci Salina, z lewej strony ukaza� si� na wp�
rozwalony pa�ac Falconerich, nale��cy do jego sios-
trze�ca i pupila. Ojciec utracjusz, m�� siostry ksi�-
cia, przepu�ci� ca�� fortun�, a potem umar�. By�a to
jedna z owych kompletnych ruin finansowych, kiedy
wytapia si� srebro nawet z galon�w liberii; po �mier-
ci matki kr�l powierzy� opiek� nad ch�opcem, w�w-
czas czternastoletnim, wujowi Salina. Ch�opak, kt�-
rego przedtem prawie nie widywa�, sta� si� oczkiem
w g�owie ksi�cia choleryka, kt�ry odkry� w nim
25
przekorn� weso�o��, frywolny temperament, kon-
trastuj�cy z nag�ymi przyp�ywami powagi. Nie przy-
znawa� si� do tego sam przed sob�, ale wola�by mie�
za pierworodnego Tancreda ni� tego poczciwego
g�uptaka Paola. Teraz, jako dwudziestojednoletni
m�odzieniec, Tancredi u�ywa� �ycia za pieni�dze,
kt�rych opiekun mu nie sk�pi�, dok�adaj�c cz�sto
z w�asnej kieszeni. "Co te� to chlopaczysko teraz
knuje?" - my�la� sobie ksi��� przeje�d�aj�c tu� obok
pa�acu Falconerich; przelewaj�ca si� przez mur
olbrzymia bougainvillea sp�ywa�a kaskad� bisku-
piego jedwabiu, potwierdzaj�c w mroku wra�enie
niepotrzebnego zbytku.
"Co on tam teraz knuje?" Bo kr�l Ferdynand,
m�wi�c o z�ych znajomo�ciach m�odzie�ca, wpraw-
dzie niepotrzebnie o tym wspomnia�, ale rzeczywi�-
cie mia� racj�. Osaczony przez zgraj� przyjaci� szu-
ler�w i przyjaci�ek, jak si� to m�wi, "z�ej konduity",
kt�rych zawojowa� wrodzonym, subtelnym urokiem,
Tancredi zapomnia� si� do tego stopnia, �e zacz��
nabiera� sympatii dla libera��w i-nawi�za� stosunki
z Tajnym Komitetem Narodowym; mo�e nawet
stamt�d bra� pieni�dze, tak samo, jak bra� je z kr�le-
wskiej szkatu�y. Trzeba by�o nie lada wysi�k�w,
trzeba by�o sk�ada� wizyty u sceptycznego Castelci-
ca�i, jak i u nazbyt ugrzecznionego Maniscalca, by
uchroni� ch�opaka od powa�nych tarapat�w po dniu
czwartym kwietnia. To wszystko nie wygl�da�o
pi�knie; z drugiej strony, Tancredi nigdy nie by�
26
winien w oczach wuja, kt�ry przypisywa� win� cza-
som, tym niespokojnym czasom, w kt�rych m�ody
cz�owiek z dobrej rodziny nie mo�e sobie zagra�
w faraona, �eby nie uwik�a� si� przy tym w kompro-
mituj�ce znajomo�ci. Paskudne czasy!
- Paskudne czasy, ekscelencjo!
G�os ojca Pirrone zabrzmia� jak echo jego my�li.
Wci�ni�ty w k�t powozu, przyt�oczony pot�n� po-
staci� ksi�cia, jezuita cierpia� na ciele i na duchu,
a poniewa� by� cz�owiekiem nieprzeci�tnym, prze-
nosi� swoje dora�ne udr�ki na p�aszczyzn� og�lnolu-
dzkich dziej�w.
- Prosz� popatrze�, ekscelencjo - i wskaza� na
odcinaj�ce si� ostr� lini� wok� Conca d'0ro g�ry,
widoczne jeszcze w zapadaj�cym zmroku. Na ich
zboczach i szczytach p�on�y dziesi�tki ognisk roz-
palanych co noc przez oddzia�y rebeliant�w, g�ucha
gro�ba dla tego kr�lewskiego i klasztornego miasta.
Wygl�da�y one jak �wiat�a pal�ce si� noc� w poko-
jach konaj�cych ludzi.
- Widz�, ojcze, widz�.
I my�la�, �e mo�e Tancredi jest teraz przy jednym
z owych nienawistnych ognisk i arystokratycznymi
r�kami podsyca ten ogie�, kt�ry p�onie na zgub�
takich w�a�nie r�k. "Rzeczywi�cie, �adny ze mnie
opiekun, skoro m�j pupil folguje ka�dej zachciance,
jaka przychodzi mu do g�owy!"
Droga bieg�a teraz lekko w d� i wida� by�o ju�
27
z bliska Palermo pogr��one w zupe�nym mroku.
Niskie, �ci�ni�te jeden przy drugim domy by�y przy-
t�oczone kolosalnymi budynkami klasztornymi, kt�-
re trudno by nawet zliczy�. Sta�y one cz�sto grupami
po dwa, po trzy, klasztory m�skie! �e�skie, klasztory
bogate i klasztory biedne, klasztory arystokratyczne
i klasztory gminne, klasztory jezuit�w, benedykty-
n�w, franciszkan�w, kapucyn�w, karmelit�w, tea-
tyn�w, augustian�w... Wznosi�y si� nad nimi wy-
blak�e kopu�y o niepewnych, jakby zapadni�tych
wypuk�o�ciach, przypominaj�ce opr�nione z po-
karmu piersi; ale w�a�nie owe klasztory dodawa�y
miastu ponurego blasku, stanowi�y o jego charakte-
rze, by�y jego ozdob� i zarazem pi�tnowa�y je powie-
wem �mierci, kt�rego nigdy nie umia�o rozproszy�
nawet jaskrawe sycylijskie �wiat�o. Poza tym o tej
godzinie, gdy ju� noc zapad�a, panowa�y one despo-
tycznie nad panoram� miasta. I w�a�nie przeciwko
nim pali�y si� w g�rach owe ogniska, rozniecane
zreszt� przez ludzi bardzo podobnych do tych, kt�-
rzy �yli w klasztorach, r�wnie fanatycznych jak oni,
zamkni�tych w sobie jak oni, jak oni ��dnych w�adzy
rokuj�cej pr�niaczy �ywot.
Tak my�la� ksi���, podczas gdy gniade konie sz�y
st�pa po wiod�cej w d� drodze; my�li te k��ci�y si�
z jego wewn�trznym przekonaniem, a zrodzi� je
niepok�j o los Tancreda oraz pobudliwo�� zmys�o-
wa, buntuj�ca si� przeciwko wyrzeczeniom, kt�rych
uosobieniem by�y klasztory.
A droga bieg�a teraz w�r�d pomara�czowych ga-
j�w i weselny aromat ich kwiat�w za�miewa� wszys-
tko doko�a, jak pe�nia ksi�yca zatapia w swym
blasku krajobraz; zapach ko�skiego potu, zapach
sk�ry, kt�r� obite by�y siedzenia powozu, zapach
ksi�cia i zapach jezuity - to wszystko zosta�o unices-
twione przez ow� odurzaj�c� wo�, kt�ra przywodzi-
�a na my�l muzu�ma�ski raj, jego hurysy i ziemskie,
cielesne uciechy. Wonno�� tych kwiat�w podzia�a�a
tak�e na ojca Pirrone.
- Jaki� pi�kny by�by ten kraj, ekscelencjo,
gdyby...
,,Gdyby nie by�o w nim tylu jezuit�w" - pomy�la�
ksi���, kt�remu g�os ksi�dza przerwa� w�tek s�od-
kich marze�. Zaraz jednak po�a�owa� swojego utajo-
nego szyderstwa i poklepa� starego przyjaciela wiel-
k� d�oni� po tr�jgraniastym kapeluszu.
Przy rogatce na przedmie�ciu, ko�o pa�acu Airoldi,
patrol zatrzyma� karet�. G�osy o akcencie neapoli-
ta�skim, g�osy o akcencie pulijskim zakomendero-
wa�y:
- Sta�!
D�ugie bagnety b�ysn�y w migotliwym �wietle
latarni; ale podoficer od razu pozna� ksi�cia, kt�ry
siedzia� trzymaj�c na kolanach cylinder.
- Prosz� wybaczy�, ekscelencjo, mo�na jecha�
dalej.
I kaza� nawet wsi��� na kozio� jednemu z �o�me-
29
r�y, by nie zatrzymywa�y ksi�cia po drodze inne
patrole.
Obci��ony dodatkowym pasa�erem pow�z jecha�
teraz wolniej, min�� pa�ac Ranchibile, Torrerosse,
ogrody Villafranca i wjecha� do miasta przez Porta
Maqueda. W kawiarni "Romeres" i w ,,Quattro Canti
di Campagna" oficerowie oddzia��w gwardii �miali
si� i popijali mro�one napoje z ogromnych szklanic.
Lecz by�a to jedyna oznaka �ycia w tym mie�cie:
ulice �wieci�y pustkami, rozlega� si� w nich g�o�nym
echem tylko miarowy krok patroluj�cych �o�nierzy,
kt�rzy mieli na mundurach bia�e bandolety. A po
bokach ulic ci�gn�ce si� bez ko�ca klasztory: opac-
two del Monte, klasztory franciszkanek, teatyn�w,
wszystkie imponuj�cych rozmiar�w, czarne jak
smo�a, pogr��one we �nie, kt�ry podobny by� do
nico�ci.
- Przyjad� po ojca za dwie godziny. Przyjemnych
mod��w!
I podczas gdy pow�z skr�ca� w zau�ki, biedny
ojciec Pirrone zastuka� sk�opotany do furty klasz-
tornej.
Ksi��� wysiad� przed jednym z pa�ac�w i poszed�
piechot� tam, dok�d mia� zamiar si� uda�. Droga
by�a kr�tka, ale bieg�a przez dzielnic� miasta, kt�ra
nie cieszy�a si� dobr� s�aw�. �o�nierze w pe�nym
rynsztunku, co by�o widom� oznak�, �e opu�cili po
kryjomu oddzia�y biwakuj�ce na placach, wychodzi-
li z niskich domk�w �ypi�c oczyma; �atwo im by�o
30
tam wej�� o ka�dej porze, o czym �wiadczy�y wy-
mownie doniczki z bazyli� ustawione na mikrosko-
pijnych balkonikach. Ponure wyrostki w szerokich
spodniach k��ci�y si� zawzi�cie, a g�osy ich przybie-
ra�y nisk� barw� w�a�ciw� rozz�oszczonym Sycylij-
czykom. Z daleka dolatywa�o echo wystrza��w z mu-
szkietu, oddawanych pochopnie przez bardziej ner-
wowych wartownik�w. Dalej, ju� poza ow� dzielni-
c�, droga sz�a wzd�u� Cala: w starym porcie rybac-
kim ko�ysa�y si� na wp� zmursza�e �odzie, przy-
pominaj�ce swoim �a�osnym wygl�dem parszywe
psy-
,, Jestem grzesznikiem, wiem, podw�jnie grzeszni-
kiem, i wobec Boga, i wobec kochaj�cej mnie Stelli.
To nie ulega w�tpliwo�ci i jutro wyspowiadam si�
ojcu Pirrone. - U�miechn�� si� w duchu na my�l, �e ta
spowied� b�dzie mo�e zbyteczna, bo jezuita wie
zapewne o jego planach na dzisiejszy wiecz�r. Potem
znowu wzi�� g�r� duch fantazji: - Grzesz�, to praw-
da, ale grzesz� po to, �eby nie grzeszy� gdzie indziej,
�eby wyrwa� sobie z cia�a ten cier�, �eby nie da� si�
wci�gn�� w stokro� gorsze rzeczy. I Ojciec Niebieski
wie o tym. - Roztkliwi� si� nad sob�. - Jestem
biednym, s�abym cz�owiekiem - my�la�, podczas gdy
jego w�adczy krok mia�d�y� plugawy bruk - jestem
s�aby i w nikim nie mam podpory. Stella! �atwo
powiedzie�! B�g wie najlepiej, czy j� kocha�em;
pobrali�my si�, jak mia�em dwadzie�cia lat. Ale teraz
zrobi�a si� zanadto despotyczna, no i zestarza�a si�. -
31
Znowu poczu� si� pe�en wigoru. - Jestem jeszcze
m�czyzn� w pe�ni si�; i jak mo�e mi wystarczy�
kobieta, kt�ra w ��ku przed ka�dym u�ciskiem
kre�li na piersiach znak krzy�a, a w momentach
najwy�szego uniesienia nie umie powiedzie� nic in-
nego, jak �Jezus Maria!� Zaraz po �lubie, kiedy
mia�a szesna�cie lat, nawet mnie to roztkliwia�o, ale
teraz... Mam z ni� siedmioro dzieci, siedmioro, i nig-
dy nie widzia�em jej p�pka! Czy tak by� powinno?! -
krzycza� prawie, podniecony swoim dziwacznym
roz�aleniem. - Czy tak by� powinno? Pytam was
wszystkich. - I zwraca� si� do portyku Cateny. -
Grzesznic� jest ona!"
Podniesiony na duchu tym pocieszaj�cym odkry-
ciem, zastuka� energicznie do drzwi Marianniny.
Dwie godziny p�niej siedzia� ju� w powozie obok
ojca PirrOne, kt�ry by� bardzo przej�ty: jego wsp�-
bracia poinformowali go dok�adnie o sytuacji polity-
cznej; by�a ona o wiele bardziej napi�ta, ni� si� to
mog�o wydawa� mieszka�com spokojnego, po�o�o-
nego na uboczu pa�acu Salina. Obawiano si� l�do-
wania Piemontczyk�w na po�udniu wyspy w okoli-
cach Sciacca; w�adze zauwa�y�y g�uchy ferment
w�r�d ludu, m�ty uliczne czeka�y tylko na pierwsz�
oznak� s�abo�ci ze strony rz�du; wszyscy a� si� rwali
do gwa�t�w i grabie�y. Ojcowie byli powa�nie zanie-
pokojeni i wys�ali po po�udniu trzech najstarszych
zakonnik�w ze swego zgromadzenia do Neapolu,
powierzaj�c im dokumenty klasztorne.
32
- Niech B�g ma nas w swojej opiece i chroni to
przenaj�wi�tsze kr�lestwo!
Ksi��� s�ucha� go z roztargnieniem, pogr��ony
w b�ogim zaspokojeniu, lekko zaprawionym odraz�.
Marianntna wpatrywa�a si� w niego t�pymi oczyma
ch�opki, niczego mu nie odm�wi�a, by�a pokorna
i s�u�alcza. Co� w rodzaju Bendica w jedwabnej
sp�dniczce. A u szczytu upojenia wyrwa� si� jej
okrzyk: "Moje panisko!" Ksi��� jeszcze u�miecha�
si� z zadowolenia na owo wspomnienie. Lepsze to na
pewno od zwrot�w w rodzaju "mon chat" czy "mon
singe blond', jakimi obdarza�a go w analogicznych
momentach Sara, paryska kurewka, kt�r� odwie-
dza� przed trzema laty, kiedy podczas Kongresu
Astronom�w odznaczono go z�otym medalem w Sor-
bonie. Lepsze od "mon chat", niew�tpliwie lepsze;
no i bez por�wnania lepsze od "Jezus Maria!"; przy-
najmniej nie ma w tym nic �wi�tokradczego. Poczci-
wa dziewczyna z tej Marianniny; zawiezie jej dzie-
si�� �okci jedwabiu, gdy wybierze si� do niei nast�-
pnym razem.
Ale przy tym jakie to wszystko smutne: to m�ode,
nazbyt wyszkolone cia�o, ten bezwstyd pe�en rezy-
gnacji, a on sam czym by�? Wieprzem, i tyle. Przy-
pomnia� sobie wiersz, kt�ry przeczyta� w paryskiej
ksi�garni, gdzie wpad� mu do r�ki tomik jakiego�
poety; nie pami�ta� ju� nazwiska, ale by� to jeden
z owych �wie�o upieczonych poet�w, kt�rych Fran-
cja co tydzie� odkrywa i zapomina. Widzia� zn�w
33
��tocytrynowy stos nie sprzedanych egzemplarzy,
stronic�, nieparzyst� stronic�, i s�ysza� wydrukowa-
n� na niej strof�, stanowi�c� zako�czenie dziwacz-
nego poematu:
...dowie� moi la lorce et le cowage
de contempler mon coeur et mon corps
sans degouti
I podczas gdy ojciec Pirrone perorowa� dalej, opo-
wiadaj�c z kolei o niejakim La Farina2 i niejakim
Crispim3, ksi��� zdrzemn�� si� pogr��ony w jakiej�
rozpaczliwej euforii: rozko�ysany k�usem gniadych
koni, kt�rych t�uste zady po�yskiwa�y w �wietle
latarni umieszczonych po bokach karety. Obudzi� si�
na zakr�cie przed pa�acem Falconeri. ,,Z niego tak�e
dobry gagatek: rozpala ogie�, kt�ry go po�re!"
Gdy znalaz� si� w sypialni ma��e�skiej, widok
Stelli �pi�cej w czepeczku, pod kt�ry wsuni�te by�y
w�osy, i wzdychaj�cej raz po raz przez sen w olbrzy-
1 "...dodaj mi si�y i odwagi, bym m�g� spogl�da� na moje cia�o
i moje serce bez wstr�tu." (Baudelaire)
2 GiuseppeLa Farina (1815-1863)-republikanin, wielo-
krotny uczestnik walk wyzwole�czych, p�niej zwolennik dynas-
tii sabaudzkiej i wsp�pracownik Cavoura.
3 Francesco Crispi (1818-1901) - polityk sycylijski, by�
g��wnym organizatorem wyprawy na czele Tysi�ca. Republika-
nin, jako deputowany lewicy by� zagorza�ym opozycjonist�
w walce z pierwszymi ministrami zjednoczonych W�och. Nast�-
pnie przeszed� na pozycje bardziej umiarkowane i zosta� dwu-
krotnie wybrany premierem.
34
mim, wysokim mosi�nym �o�u, wzruszy� go i roz-
tkliwi�: "Da�a mi siedmioro dzieci i nale�a�a tylko do
mnie. - W pokoju unosi� si� lekki zapach waleriany,
ostatni �lad ataku histerii. - Moja biedna Stella!" -
robi� sobie wyrzuty wdrapuj�c si� na �o�e. Godziny
mija�y, a on nie m�g� zasn��: B�g swoj� pot�n�
d�oni� roznieca� w nim trzy p�omienie: pieszczot
Marianniny, wierszy francuskich i �w gniewny p�o-
mie� ognisk pal�cych si� w g�rach.
Ale gdy zaczyna�o ju� �wita�, ksi�na mia�a okazj�
si� prze�egna�.
Nast�pnego ranka s�o�ce o�wietli�o rozpogodzon�
twarz ksi�cia. Napi� si� kawy i w czerwonym szlafro-
ku w czarne kwiaty goli� si� przed lusterkiem. Bendi-
c� opar� sw�j ci�ki �eb na jego pantoflu. Gdy goli�
sobie prawy policzek, dostrzeg� w lustrze za swoj�
twarz� twarz m�odzie�ca, szczup��, pe�n� dystynkcji
i leciutkiego szyderstwa. Nie odwr�ci� g�owy i dalej
si� goli�.
- Tancredi, co� ty wyprawia� dzi� w nocy?
- Dzie� dobry, wuju. Co wyprawia�em? Nic a nic;
by�em w towarzystwie przyjaci�. Sp�dzi�em noc
niczym �wi�ty. Nie tak jak moi znajomi, kt�rzy
je�dzili pohula� do Palermo.
Ksi��� zacz�� uwa�nie wygala� ten najtrudniejszy
kawa�ek mi�dzy doln� warg� a brod�. Z lekka no-
35
sowy g�os siostrze�ca tryska� tak zawadiack� m�o-
dzie�czo�ci�, �e niepodobie�stwem by�o si� gnie-
wa�; wypada�o jednak udawa� zdziwienie. Odwr�ci�
si�, trzymaj�c r�cznik pod brod�, i spojrza� na sios-
trze�ca; mia� na sobie kostium my�liwski, obcis��
kurtk� i wysokie buty.
- A jacy to znajomi, czy mo�na wiedzie�?
- Ty, wujaszku, ty! Widzia�em ci� na w�asne oczy
przy pa�acu Airoldi, kiedy rozmawia�e� na rogatce
z sier�antem. �adne rzeczy! W twoim wieku i na
dok�adk� w towarzystwie ksi�dza. Zgrzybiali rozpu-
stnicy!
By� doprawdy zanadto zuchwa�y. Uwa�a�, �e
wszystko mu wolno. Spomi�dzy przymru�onych po-
wiek patrzy�y na niego �miej�ce, matowo niebieskie
oczy, oczy jego matki, jego w�asne oczy. Ksi���
poczu� si� obra�ony: ten ch�opak naprawd� przebie-
ra� miark�, ale c�, nie mia� serca robi� mu wym�w-
ki; a zreszt� racj� mia� on.
- Ale dlaczego tak si� wystroi�e�? Co to znaczy?
Wybierasz si� na bal maskowy z samego rana?
Ch�opak spowa�nia�; jego tr�jk�tna twarz nabra�a
niespodziewanie m�skiego wyrazu.
- Wyje�d�am, wuju, wyje�d�am. Przyszed�em si�
z tob� po�egna�.
Biedny Salina poczu�, �e �ciska mu si� serce.
- Pojedynek?
- I to nie byle jaki, wuju. Pojedynek z France-
/
36
schiellim, Bo�e zachowaj1. Jad� w g�ry do Ficuzzy;
nie m�w o tym nikomu, a zw�aszcza Paolowi. Szyku-
j� si� wielkie rzeczy, nie chc� gnu�nie� w domu.
Zreszt� gdybym zosta�, od razu by mnie capn�li.
Ksi�ciu stan�a przed oczami jedna z tych nieocze-
kiwanych wizji, kt�re miewa� dosy� cz�sto: krwawa
wojenna potyczka, strza�y z muszkiet�w i jego Tanc-
redi na ziemi, z wyprutymi wn�trzno�ciami jak �w
nieszcz�sny �o�nierz.
- Oszala�e�, m�j synu! Jak mo�esz przyla� J
do tych ludzi: to mafia i banda oszust�w! Kto no-
si nazwisko Falconeri, powinien by� z nami, z kr�-
lem.
Niebieskie oczy znowu zacz�y si� u�miecha�.
- Z kr�lem, oczywi�cie, ale z kt�rym kr�lem? -
Ch�opak wpad� nagle w jeden z tych nastroj�w
kra�cowej powagi, kt�re czyni�y go tak dalekim
i zarazem tak drogim. - Je�li nas tam nie b�dzie, oni
og�osz� republik�. Je�li chcemy, by wszystko pozos-
ta�o tak, jak jest, wszystko si� musi zmieni�. Rozu-
miesz? - U�ciska� wuja z pewnym wzruszeniem. - Do
nied�ugiego zobaczenia. Wr�c� z tr�jkolorowym
sztandarem!
Krasom�wstwo przyjaci� odbarwi�o indywidual-
no�� siostrze�ca; chocia� nie, w jego nosowym g�osie
brzmia� jaki� akcent, kt�ry przeczy� patosowi s��w.
Co za ch�opak! Chodz�ca niedorzeczno�� i zarazem
i Chodzi o Franciszka II Burbona -.patrz przypis str. 14.
37
zaprzeczenie niedorzeczno�ci; A jego syn Paolo czu-
wa� na pewno w tej chwili nad czynno�ciami tra-
wiennymi Guiscarda! To ten by� jego prawdziwym
synem. Ksi��� szybko wsta� z krzes�a, zerwa� z szyi
r�cznik i wsun�� r�k� do szuflady.
- Tancredi, Tancredi, zaczekaj!
Pobieg� za siostrze�cem, wsun�� mu do kieszeni
rulon z�otych dukat�w, u�cisn�� go za rami�. Tamten
�mia� si�:
- Teraz dajesz subwencj� na rewolucj�! Dzi�kuj�
ci, wuju! Nied�ugo si� zobaczymy. U�ciskaj ode mnie
cioci�.
I zbieg� szybko ze schod�w.
Ksi��� zawo�a� Bendica, kt�ry pobieg� za przyja-
cielem nape�niaj�c ca�y pa�ac radosnym skowytem,
doko�czy� golenia i umy� twarz. S�u��cy przyszed�
go ubra� i obu�. "Sztandar! Brawo, tr�jkolorowy
sztandar! Tylko to maj� na ustach ci birbanci! I co
w�a�ciwie oznacza ten geometryczny symbol, to ma�-
powanie Francuz�w, taki brzydki w por�wnaniu
z naszym bia�ym sztandarem ze z�otymi herbowymi
liliami po�rodku? I jakie mo�e budzi� w nich nadzie-
je ta mieszanina krzycz�cych kolor�w?" Przyszed�
moment, by zawi�za� na szyi monumentalny krawat
z czarnego at�asu. Operacja nie�atwa, w czasie kt�rej
nale�a�o przerwa� rozwa�ania polityczne. Zawija go
raz, drugi i trzeci. Grube delikatne palce uk�adaj�
fa�dy, wyg�adzaj� zmarszczki, wpinaj� w jedwab
szpilk� z g��wk� meduzy o rubinowych oczach.
38
- Daj czyst� kamizelk�! Nie widzisz, �e ta jest
zaplamiona?
S�u��cy wspi�� si� na palce, wk�adaj�c ksi�ciu
surdut z br�zowego sukna; wr�czy� mu chusteczk�
skropion� wonn� esencj� z bergamoty. Klucze, zega-
rek z �a�cuszkiem i pieni�dze ksi��� w�o�y� do kie-
szeni sam. Przejrza� si� w lustrze: by� jeszcze pi�k-
nym m�czyzn�, bez w�tpienia. "Zgrzybia�y rozpus-
tnik! Niesmaczne dowcipy ma ten Tancredi. Chcia�-
bym widzie�, jak on b�dzie wygl�da� w moim wieku,
ten szkielet! Sk�ra i ko�ci!"
Szed� przez salony, w kt�rych pod jego ci�kim
krokiem dr�a�y w oknach szyby. Dom by� pogodny,
jasny, pi�knie urz�dzony, a co najwa�niejsze - nale-
�a� do niego. Schodz�c ze schod�w, nagle zrozumia�:
"Je�li chcemy, �eby wszystko pozosta�o tak, jak
jest..." Tancredi by� wielkim cz�owiekiem, zawsze go
za takiego uwa�a�.
Pokoje administracji by�y jeszcze puste, spokojnie
o�wietlone wpadaj�cym przez opuszczone �aluzje
s�o�cem. I chocia� w tym w�a�nie skrzydle pa�acu
odbywa�y si� najfrywolniejsze scenki, wszystko do-
ko�a tchn�o uroczyst� powag�. Wisz�ce na pobiela-
nych wapnem �cianach olbrzymie obrazy, przedsta-
wiaj�ce w�o�ci rodu Salina, odbija�y si� w l�ni�cej,
woskowanej posadzce. Malowane �ywymi kolorami,
oprawne w czarne ramy widnia�y tam: Salina, g�-
31
zaprzeczenie niedorzeczno�ci. A jego syn Paolo czu-
wa� na pewno w tej chwili nad czynno�ciami tra-
wiennymi Guiscarda! To ten by� jego prawdziwym
synem. Ksi��� szybko wsta� z krzes�a, zerwa� z szyi
r�cznik i wsun�� r�k� do szuflady.
- Tancredi, Tancredi, zaczekaj!
Pobieg� za siostrze�cem, wsun�� mu do kieszeni
rulon z�otych dukat�w, u�cisn�� go za rami�. Tamten
�mia� si�:
- Teraz dajesz subwencj� na rewolucj�! Dzi�kuj�
ci, wuju! Nied�ugo si� zobaczymy. U�ciskaj ode mnie
cioci�.
I zbieg� szybko ze schod�w.
Ksi��� zawo�a� Bendica, kt�ry pobieg� za przyja-
cielem nape�niaj�c ca�y pa�ac radosnym skowytem,
doko�czy� golenia i umy� twarz. S�u��cy przyszed�
go ubra� i obu�. "Sztandar! Brawo, tr�jkolorowy
sztandar! Tylko to maj� na ustach ci birbanci! I co
w�a�ciwie oznacza ten geometryczny symbol, to ma�-
powanie Francuz�w, taki brzydki w por�wnaniu
z naszym bia�ym sztandarem ze z�otymi herbowymi
liliami po�rodku? I jakie mo�e budzi� w nich nadzie-
je ta mieszanina krzycz�cych kolor�w?" Przyszed�
moment, by zawi�za� na szyi monumentalny krawat
z czarnego at�asu. Operacja nie�atwa, w czasie kt�rej
nale�a�o przerwa� rozwa�ania polityczne. Zawija go
raz, drugi i trzeci. Grube delikatne palce uk�adaj�
fa�dy, wyg�adzaj� zmarszczki, wpinaj� w jedwab
szpilk� z g��wk� meduzy o rubinowych oczach.
38
- Daj czy s>t� kamizelk�! Nie widzisz, �e ta jest
zaplamiona?
S�u��cy wspi�� si� na palce, wk�adaj�c ksi�ciu
surdut z br�zowego sukna; wr�czy� mu chusteczk�
skropion� wonn� esencj� z bergamoty. Klucze, zega-
rek z �a�cuszkiem i pieni�dze ksi��� w�o�y� do kie-
szeni sam. Przejrza� si� w lustrze: by� jeszcze pi�k-
nym m�czyzn�, bez w�tpienia. "Zgrzybia�y rozpus-
tnik! Niesmaczne dowcipy ma ten Tancredi. Chcia�-
bym widzie�, jak on b�dzie wygl�da� w moim wieku,
ten szkielet! Sk�ra i ko�ci!"
Sz