Krytyczna Terapia - PALMER MICHAEL
Szczegóły |
Tytuł |
Krytyczna Terapia - PALMER MICHAEL |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Krytyczna Terapia - PALMER MICHAEL PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Krytyczna Terapia - PALMER MICHAEL PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Krytyczna Terapia - PALMER MICHAEL - podejrzyj 20 pierwszych stron:
PALMER MICHAEL
Krytyczna Terapia
MICHAEL PALMER
(Extreme measures)Przelozyl Andrzej Krolicki
1
PodziekowaniaJestem gleboko wdzieczny Erykowi Radackowi za iskre, Donnie Prince i Susan Terry za dobre rady, doktorowi Scottowi Fisherowi za ocene i uwagi krytyczne, Noelle za jej cierpliwosc, Beverly Lewis za zreczne zredagowanie, Jane Rotrosen Berkey, za to ze byla kims wiecej niz agentem literackim, oraz Billowi W. i doktorowi Bobowi za dostarczenie mi materialow, ktore umozliwily napisanie tej ksiazki.
Ponadto specjalne podziekowania skladam doktorowi Wadeowi Davisowi.
Mam nadzieje, ze kiedys sie spotkamy.
M. P.
Falmouth, Massachusetts.
3
Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
PROLOG
7 LipcaNapis, namalowany nierownymi, czarnymi literami na dwustopowej szarej desce, pochodzacej ze starej stodoly, glosil: CHARiTY, UTAH. 381 MIESZK.
Byl podziurawiony kulami i wbity do gory nogami miedzy dwoma gestymi krzakami jalowca.
Marilyn Colson nie zauwazylaby go, gdyby nie potknela sie o korzen i nie upadla ciezko na twardy, pylisty grunt pustyni.
To odkrycie odwrocilo jej uwage od najnowszego z rosnacej kolekcji siniakow i zadrapan, zapobiegajac - przynajmniej chwilowo - kolejnemu atakowi slownemu na meza.
Ich czteroletnie malzenstwo rozpadalo sie, zanim jeszcze zmienili te wakacje w ostatni pomnik egocentryzmu Richarda.
Teraz, o ile chodzilo o Marilyn, szybko zblizalo sie do konca.
Richard nalegalby wybrali sie w te "czterokolowa podroz wszedzie i nigdzie" pozyczonym dzipem.
Podobno umial go naprawic z zamknietymi oczami, lecz samochod zepsul sie, Bog wie ile mil od najblizszej osady, i oczywiscie potrzebna czesc byla jedyna, ktorej Richard nie zabral.
Tez mi psycholog!
Ten facet nigdy nie potrafil zrozumiec innego punktu widzenia poza swoim wlasnym.
Marilyn odczepila kilka rzepow od swojego podkoszulka.
Kiedy, a wlasciwie, na rany Chrystusa, jesli wroca do Los Angeles, zatelefonuje do Morta Grubera i powie mu, zeby zajal sie formalnosciami rozwodowymi.
I to, zadecydowala podnoszac sie ze zloscia z ziemi, jest to.
Wyrwala znak, zdmuchnela z niego kurz i podniosla do gory, zeby zobaczyl go maz.
-Ofiarowuje ci - zatoczyla szeroki luk deska, wskazujac nagie, pofaldowane, porosniete krzakami pustkowie - Charity w stanie Utah.
Siedzibe najwiekszego, najsprawniejszego warsztatu naprawczego dzipow po tej stronie...
-Marilyn, czy nie mozesz przestac choc na chwile? Powiedzialem juz, ze mi przykro.
-Nie, nie powiedziales.
-Tak, do licha. Wiecznie cie przepraszam. Czekaj, daj mi obejrzec ten znak.
Przez chwile ogladal tablice, a pozniej odrzucil ja na bok i wyjal ze swego plecaka postrzepiona mape, poplamiona potem.
-Nie ma go tu.
-Richard, na wypadek, gdybys tego nie zauwazyl, tutaj tez go nie ma.
-O Boze, ale jestes zlosliwa.
-Nie, Richardzie. Jestem zagubiona.
Zagubiona i brudna, i obolala, i glodna, i zla, i... i zmarznieta.
Zerknela na zamglone slonce zapadajace za horyzont.
-Niech to szlag! - warknela nagle.
-Niewazne jak. Wynosze sie stad w cholere.
Ciezko pracuje, rownie ciezko jak ty. A nawet ciezej.
Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
To takze moje wakacje i chce jesc we francuskiej restauracji i spac w czystej poscieli i wziac pieprzona kapiel w wannie z hydromasazem.
Odwrocila sie i wdrapala na kamieniste zbocze najblizszego pagorka z lancucha niewysokich wzgorz, ktore zdawaly sie ciagnac od jednego kranca horyzontu po drugi.
-Marilyn, zejdz tu.
Mowie ci, nie zabladzilismy.
Wiem dokladnie, gdzie jestesmy, z dokladnoscia do jednej mili. Mozemy przenocowac tutaj, a rano ruszyc na wschod. Do poludnia dotrzemy do autostrady numer piecdziesiat. Zobaczysz, ze... Marilyn?
Kobieta stala nieruchomo na szczycie pagorka.
Potem, powoli, odwrocila sie do mezczyzny.
-Richard - zawolala - moze lepiej wejdz tutaj.
Mysle, ze wlasnie znalazlam Charity w stanie Utah.
Miasteczko, lezace mniej wiecej mile dalej na poludnie, wtulilo sie w doline otoczona ze wszystkich stron wzgorzami.
Zdawalo sie skladac z niebrukowanej glownej ulicy, zaczynajacej sie i konczacej na pustyni, oraz dwoch lub trzech bocznych uliczek.
Na wschodzie i polnocy ciagnely sie jakies pola.
Budynki stojace przy ulicach upiornie jarzyly sie w gasnacym swietle, bardziej przypominajac hollywoodzka dekoracje niz zamieszkana osade.
-Myslisz, ze to wymarle miasto? - zapytal Richard, gdy zeszli po stoku w suchy parow, tracac z oczu niskie zabudowania z cegly i desek.
-Mozliwe, ale teraz sa w nim ludzie.
Przysieglabym, ze widzialam swiatla w dwoch oknach.
Boze, naprawde sie wkurze, jesli nie bedzie tam prysznica z ciepla woda.
-Prawdziwa z ciebie ksiezniczka, Marilyn. Wiesz?
-A z ciebie... no, zapomnijmy o tym.
Sluchaj, moze oglosilibysmy jakies zawieszenie broni, przynajmniej dopoki to sie nie skonczy?
-Pewnie, ale to ty...
-Richard, prosze...
Przez jakis czas szli korytem wyschnietej rzeki, a potem potruchtali na lagodne wzniesienie, ktore nagle zakonczylo sie malym, zadbanym poletkiem kukurydzy - idealnie rowne rzedy lodyg, siegajacych im powyzej glowy, otaczal gesty plot z drutu kolczastego.
-Coraz dziwniej i dziwniej - rozmyslal glosno Richard.
Marilyn juz dotarla na drugi koniec poletka.
-Richard, chodz! - zawolala.
-Skad, do diabla, biora tu wode?
-Jesli sie pospieszysz, bedziesz mogl ich zapytac - powiedziala Marilyn, wskazujac na droge, gdzie, dwadziescia czy trzydziesci jardow dalej, spokojnie oddalali sie jacys dwaj mezczyzni.
Oprocz nich na czystej ulicy nie bylo nikogo. Zadnych samochodow, rowerow ani innych ludzi.
-Przepraszam! - krzyknela.
-Hej, wy dwaj, przepraszam...
Mezczyzni obejrzeli sie na nia, a potem poszli dalej.
-Richard, trzeba zawolac glosniej, moze bys mi pomogl?
Nie czekajac na odpowiedz, Marilyn ruszyla za tamtymi.
5
Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
W tym momencie w glosnikach umocowanych na slupach wzdluz ulicy rozleglo sie bicie dzwonu. Niemal natychmiast z budynkow wylonili sie jacys ludzie i poszli za tamtymi dwoma mezczyznami.
Marilyn stanela jak wryta.
Po jej prawej rece, ze sklepu opatrzonego szyldem gloszacym po prostu SKLEP, wyszla kobieta.
Wygladala na czterdziestoparoletnia, chociaz jej przygarbione ramiona i rozczochrane wlosy uniemozliwialy dokladna ocene.
Nosila perkalowa bluzke z krotkimi rekawami i spodnie koloru khaki. Na piersi miala przyszyta late z napisem MARY, wyhaftowanym zlotymi literami.
-Przepraszam - zwrocila sie do niej Marilyn.
Kobieta spojrzala na nia obojetnie.
-Nazywam sie Marilyn Colson.
To moj maz, Richard. Jestesmy z Los Angeles i wybralismy sie na wycieczke i...
Widzac puste spojrzenie kobiety, Marilyn urwala w polowie zdania.
-Rozumie pani, co mowie?
-Ja... rozumiem... - odezwala sie tamta.
-I moze pani nam pomoc? Skierowac nas do hotelu?
-Hotelu...?
-Tak. Na nocleg.
Marilyn zaczekala kilka sekund na odpowiedz, a potem odwrocila sie do meza.
-Do licha, Richard, moze podszedlbys tu i pomogl mi? Z ta kobieta jest cos nie tak.
-To narkomanka - rzekl krotko Richard.
-Co?
-Narkomanka.
Spojrz na slady igiel na jej ramionach. Pewnie jest nacpana po uszy albo zupelnie otepiala.
-Co mamy robic?
-No coz, na poczatek chyba powinnismy byc mniej agresywni.
-Idz do diabla.
-A potem powinnismy znalezc kogos innego, z kim mozna porozmawiac.
-Mozecie zaczac od porozmawiania ze mna - rozlegl sie glos za ich plecami.
Colsonowie odwrocili sie.
Marilyn krzyknela cicho.
Niecale dziesiec stop od nich stal jakis mezczyzna, wysoki i chudy, w dzinsach, mysliwskiej kurtce i czapeczce baseballowej. Do pasa mial przypieta krotkofalowke.
Dubeltowka, ktora trzymal w zgieciu prawej reki, byla wycelowana w miejsce znajdujace sie tuz pod ich nogami.
-Mozesz juz isc na obiad, Mary - powiedzial.
-Inaczej nie dostaniesz nic do jedzenia.
Nie zwracajac na nich najmniejszej uwagi, kobieta odeszla, powloczac nogami.
-Ja... ja jestem Marilyn Colson - zaczela wyjasniac Marilyn, przelknawszy podchodzaca do gardla gule strachu. - To moj maz, Richard. My... zabladzilismy.
-Usmiechnela sie w duchu na mysl o tym, jak rozzlosci go tym wyznaniem.
-Nasz dzip zepsul sie mniej wiecej pol dnia drogi w tym kierunku.
Mamy nadzieje, ze ktos w waszym miasteczku pomoze nam przyholowac go i naprawic.
-Jak sie tu dostaliscie?
-Jak powiedzialam, szlismy stamtad...
-Nie, nie.
Mam na mysli tutaj.
Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
-Mezczyzna wskazal miejsce, gdzie stali. - Przyszlismy z pomocy - rzekl Richard, wystepujac naprzod. - Przez tamte wzgorza, potem parowem i w gore, na pole kukurydzy. Dziwie sie, jak zdolaliscie nawo... - Czego chcecie?
-Chcemy? - powtorzyla Marilyn z budzacym sie gniewem. - Moze porozmawiac z kims, kto do nas nie celuje? Mezczyzna odrobine opuscil lufe dubeltowki.
-A potem przydaloby nam sie jakies miejsce na nocleg i pomoc w naprawie dzipa. Czy w waszym miescie jest ktos, kto zajmuje sie samochodami? - To nie jest miasto - odparl mezczyzna, spluwajac przez szpare miedzy przednimi zebami.
-Slucham?
-Powiedzialem, ze to nie jest miasto.
-Ponownie splunal, a potem dorzucil obojetnie: - To szpital.
Szpital dla umyslowo chorych.
-Richard?
-Tak?
-Moge przysunac moje lozko do twojego?
-Pewnie.
-Przepraszam za to, co dzis wygadywalam. Bylam zla.
Marilyn Colson popchnela metalowe lozko do poslania Richarda i polozyla sie na boku, patrzac przez okno bungalowu na niezliczone gwiazdy lsniace na mahoniowym niebie nad pustynia.
Powoli przesunela dlon po nodze meza i zaczela go piescic, tak jak lubil.
Ten dzien, jeden z najgorszych w ich pelnym takich dni malzenstwie, zakonczyl sie zdecydowanie lepiej.
Po kilku nieprzyjemnych chwilach rozmowy z "pracownikiem szpitala dla umyslowo chorych", jak przedstawil sie Garrett Pike, wlasciciel dubeltowki, zostali zaprowadzeni do niskiego, drewnianego budynku - kliniki - i przekazani doktorowi Jamesowi Barberowi, kierownikowi Charity Project.
Barber, psychiatra, byl lysawym, wesolym mezczyzna o milym usmiechu i obejsciu.
I chociaz niewiele powiedzial im o projekcie - oprocz tego, ze wiazal sie z zasiedleniem wymarlego miasteczka i byl finansowanym przez rzad eksperymentalnym osrodkiem dla psychicznie chorych przestepcow - powital ich bardzo zyczliwie.
Co wiecej, obiecal im pomoc w naprawie dzipa, jak tylko mechanik wroci z wyprawy "do miasta" jedynym czterokolowym pojazdem, jaki znajdowal sie w szpitalu.
Poprosil tylko, zeby do tego czasu - prawdopodobnie do rana - nie opuszczali kliniki i jej ogrodzonego dziedzinca, a takze nie zadawali zadnych pytan.
Teraz, po goracym prysznicu, posilku zlozonym z pieczonego kurczaka i czerwonego wina oraz po poobiedniej pogawedce, w trakcie ktorej Barber okazal sie oczytanym rozmowca, dobrze zorientowanym w rozmaitych dziedzinach, zostali sami w bungalowie dla gosci, na tylach kliniki.
-Richard?
-Tak?
-Czy nie uwazasz, ze to romantyczne?
Chce powiedziec, ze chyba niewielu naszych znajomych robilo to w szpitalu dla umyslowo chorych.
Richard lezal na plecach, z rekami splecionymi za glowa, nie reagujac na jej dotkniecia.
7
Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
-Cos jest nie tak - rzekl w koncu.
-Co ty mowisz?
-To, co powiedzialem.
Cos tu jest nie w porzadku.
Pamietasz, jak po obiedzie wspomnialem o teorii Stacka Sullivana, dotyczacej opoznionego dojrzewania dzieci po przebytych urazach?
-Prawde mowiac, nie.
-No coz, przedstawilem ja zupelnie opacznie.
-Co takiego?
-Tylko dla podtrzymania rozmowy.
A Barber przytaknal.
Albo jest niewiarygodnie niedouczonym psychiatra, albo...
-Richard, czy ja dobrze rozumiem?
Ten czlowiek okazuje nam niebywala goscinnosc, a ty przeprowadzasz na nim jakies cholerne testy?
-Cofnela reke.
-Nie moge w to uwierzyc!
-Tak - szepnal.
-No coz, chyba nie powinnismy wiecej o tym mowic.
Przypuszczam, ze w tym pomieszczeniu jest podsluch.
-To szalenstwo, Richardzie.
Pewnie po prostu nie zwracal uwagi na to, co mowiles. Bog wie, ze ja rowniez nie sluchalam. Trudno cie zniesc, kiedy zaczynasz nadawac o tych swoich gownianych teoriach psychiatrycznych.
Odpowiedz Richarda uniemozliwil nagly atak kaszlu.
Usiadl na lozku, opierajac dlonie na kolanach, az napad przeszedl.
-Co sie dzieje?
-Nie mam pojecia.
Nie moge zlapac tchu.
W dziecinstwie chorowalem na astme, ale od lat nie mialem zadnych takich problemow.
-Moze jest tu jakis grzyb lub cos w tym rodzaju. A moze to skutek stresu?
-Wyjde na chwile na podworze.
-Czy nie powinnismy wezwac lekarza?
-Mowie ci, to nie...
Ponownie przerwal mu atak kaszlu.
Dzwignal sie z lozka i wyszedl z bungalowu na chlodne, nocne powietrze.
Marilyn lezala sama na swoim lozku zastanawiajac sie, jak kiedykolwiek mogla sadzic, ze beda razem do konca zycia.
Ach, do diabla z tym, pomyslala.
Zrobila wszystko, co mogla. Teraz trzeba zdobyc sie na inne kroki.
Nie mogac ulozyc sie wygodnie, obrocila sie na drugi bok, lecz zaraz wrocila do poprzedniej pozycji.
Poprawila poduszke pod glowa.
Powietrze bylo ciezkie i nieswieze.
W koncu podeszla do komody i wziela druga poduszke, ktora polozyla na pierwszej.
Lepiej, pomyslala, kladac sie do lozka.
Znacznie lepiej.
Minela minuta, potem nastepna.
Uspokoila sie. Zamknela oczy. Zaczela oddychac wolniej i jakby znacznie lzej. Ostatnim dzwiekiem, jaki uslyszala, zanim zapadla w sen, byl kaszel meza.
Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
Na jej zegarku byla siodma trzydziesci, kiedy nadawany przez glosniki dzwiek dzwonu wyrwal Marilyn z plytkiego, niespokojnego snu.
Przez wiekszosc nocy nie spala, czesciowo z winy Richarda, ktory kilkakrotnie wchodzil do bungalowu i wychodzil z niego, czesciowo przez jego spazmatyczny kaszel, a po czesci z powodu trudnosci z oddychaniem - lagodniejszych, kiedy siedziala, a poglebiajacych sie w pozycji lezacej.
Byla sama w domku.
Blade poranne slonce saczylo sie przez okno od wschodu, podswietlajac gesta, lsniaca zawiesine kurzu.
Marilyn zauwazyla to z ulga.
Nic dziwnego, ze mieli taka ciezka noc.
Wstala z lozka, czujac uporczywy, niepokojacy ucisk w piersi - jakby jakas opaska nie pozwalala jej gleboko oddychac.
-Richard?
Zawolala go, zaczekala chwile, a potem wyszla na male podworko. Siedzial, plecami do niej, w wiklinowym fotelu z wysokim oparciem.
-Richardzie, powinienes zobaczyc, ile tam kurzu. Nic dziwnego, ze...
Podeszla do niego i urwala w pol slowa.
Jej maz nie spal i spojrzal na nia, ale nigdy nie wygladal gorzej. Twarz mial popielato szara, a oczy puste, matowe i pozbawione wyrazu. Jego oddech byl szybki i plytki, a wargi popekane i wydete. Wydawalo sie, ze w ciagu tej jednej nocy postarzal sie o kilkadziesiat lat.
-Jestem chory - zdolal powiedziec.
-Widze.
Richardzie, ide po doktora Barbera.
Szybko odeszla, zanim zdazyl cos powiedziec.
Chociaz klinika oddalona byla o niecale piecdziesiat stop, musiala przystanac, wyrownac oddech.
Barber, w bialym fartuchu narzuconym na sportowy stroj, z troska wysluchal jej relacji.
-To prawdopodobnie reakcja alergiczna - stwierdzil.
-W zeszlym roku kongresman, ktory przyjechal tu sprawdzic sposob realizacji programu, mial podobne objawy.
Zapewne wywolane jakims grzybem.
Jestem psychiatra, ale mam tez troche doswiadczenia w internie.
Zbadam pani meza.
Troche benadrylu i moze odrobina adrenaliny, a od razu poczuje sie lepiej.
Po kilku minutach od podania tych lekarstw Richard rzeczywiscie poczul sie lepiej, chociaz Marilyn nie byla pewna, czy poprawe spowodowala kuracja zastosowana przez Barbera, czy wiadomosc, iz mechanik wrocil landroverem do Charity i byl przekonany, ze potrafi naprawic ich dzipa.
Wobec nalegan Barbera tez pozwolila sie zbadac i wziela dwie kapsulki benadrylu, poparte zastrzykiem adrenaliny.
Pozniej, spakowawszy plecak i wziawszy od Barbera zapas benadrylu, ruszyli landroverem na poszukiwanie dzipa, korzystajac z notatek i wskazan kompasu Richarda.
Mechanik, mrukliwy tubylec, ktory przedstawil sie jako John, najwyrazniej dobrze znal pustynie.
-Dziewiec mil - powiedzial.
-Tyle przeszliscie.
-Wydawalo sie, ze wiecej - zdolal wykrztusic Richard miedzy dwiema salwami gwaltownego kaszlu.
-Dziewiec mil - powtorzyl John.
9
Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
Marilyn wyciagnela reke i otarla odrobine rozowej piany z kacika ust meza.
Znow poszarzal na twarzy, a jego paznokcie byly prawie fioletowe.
Mimo to dzielnie siedzial na fotelu, czytajac notatki i prowadzac ich od jednego znaku orientacyjnego do drugiego.
Obserwujac go, Marilyn poczula odradzajaca sie dume i czulosc, ktore tak dawno przestal budzic w niej ten mezczyzna.
-John, mozesz wskazac nam droge do najblizszego szpitala? - spytala, znow czujac ucisk w piersi.
-Saint Joe - odparl Indianin.
-Dwadziescia piec, dwadziescia szesc mil na wschod od miejsca, gdzie stoi wasz dzip.
-Pol dnia jazdy?
-Moze. Moze wiecej.
Usilujac ignorowac wlasne trudnosci z oddychaniem, Marilyn otarla tlusty pot pokrywajacy czolo meza.
-Richard, moze powinnismy wracac do kliniki.
-Nie... nic mi nie jest - wycharczal w przerwach miedzy kaszlnieciami.
-Naprawmy... dzipa... i wynosmy sie... stad w cholere.
Marilyn popila kolejna tabletke benadrylu lykiem z manierki, a potem podala lekarstwo mezowi.
Po kilku minutach ona tez zaczela kaszlec.
Dziewieciomilowa jazda pustynnym bezdrozem zajela im prawie dwie godziny.
Naprawa dzipa znacznie mniej niz godzine.
Richard probowal pomagac, ale zanim John skonczyl, Richard zrezygnowal i osunal sie na fotel pasazera, opierajac sie o drzwi i splywajac potem.
-W porzadku, prosze pani - rzekl John.
-Prosze zapuscic silnik.
Silnik zapalil przy pierwszej probie.
-Moglbys pojechac z nami? - spytala, ze wszystkich sil walczac z uciskiem w piersi.
-Dziesiec, dwanascie minut, to wszystko.
Doktor Barber kazal mi zaraz wracac.
Dziewiec czy dziesiec mil na wschod jest droga. Nie mozna jej ominac. Pojedzcie nia na poludnie. Po kolejnych dziesieciu milach bedzie autostrada numer piecdziesiat.
Wtedy w prawo. Mam nadzieje, ze pani maz wkrotce poczuje sie lepiej.
Marilyn podziekowala, bezskutecznie probujac mu zaplacic, a potem odjechala, najszybciej jak mogla, usilujac jednoczesnie pilnowac kompasu, Richarda i nierownosci terenu.
Na szczescie przypiety pasami Richard zasnal.
Kiedy ujechali poltorej mili, John zatrabil, pokazal jej podniesiony kciuk i skrecil na poludnie.
Nie przejechala nawet pol mili, kiedy ucisk w piersi wzmogl sie.
Rozluznij sie, mowila sobie.
Nie panikuj... Nie panikuj...
Kazdemu oddechowi zaczal towarzyszyc wyraznie slyszalny bulgot.
Strach, jakiego jeszcze nigdy nie zaznala, sprawil, ze zmienila zdanie.
Zatrzymala dzipa.
-Richard, obudz sie - wydyszala.
-Nie moge oddychac.
Nie moge...
Usilowala dotknac jego ramienia.
Reka meza opadla bezwladnie.
-Richard? Richard!
Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
Imie, chociaz wykrzyczane, bylo ledwie slyszalne. Chwycila meza za brode i obrocila do siebie. Twarz mial sina i obrzmiala, oczy otwarte, lecz bez zycia. Z kacikow ust saczyla mu sie gesta, rozowa piana.
Marilyn rozpiela swoj pas bezpieczenstwa.
Chwiejnie idac wokol dzipa do drzwi pasazera, czula, jak lepka ciecz podchodzi jej do gardla.
Kiedy otworzyla drzwiczki, potknela sie i ciezko opadla na kolana.
Cialo Richarda osunelo sie z fotela i upadlo na nia, przygniatajac do ziemi. Usilowala je zepchnac, lecz nie miala juz sil. Wkrotce nie miala i checi.
Objela go ramionami i wsunela kciuki w szlufki jego spodni.
Slonce powoli przesuwalo sie po niebie, nie razac oczu i nie zmuszajac do ich mruzenia.
Po chwili, ktora zdawala sie kilkoma minutami, ale mogla byc godzinami, poczula ogarniajacy ja dziwny spokoj.
Z tym spokojem przyszlo inne doznanie - poczucie wiezi z Richardem, bliskosci takiej, jakiej jeszcze nigdy nie zaznala.
A czujac, jak jego cialo staje sie lzejsze, az wreszcie w ogole przestaje jej ciazyc, byla pewna, ze on zyje.
Zyje i wie, ze ona jest przy nim.
Marilyn zaczela oddychac lzej.
Usmiechnela sie w duchu.
Slonce padalo za horyzont.
Z zachodu nadlecial chlodny wieczorny wiatr.
Po pewnym czasie dzip i dwie nieruchome, zamkniete w uscisku postacie lezace obok pokryla cienka warstwa pustynnego piasku.
Osiem Miesiecy Pozniej.
25 LUTEGO.
Bylo tuz po drugiej nad ranem.Przed magazynem numer osiemnascie w dokach wschodniego Bostonu upiornie skrzypial zmrozony snieg.
Wewnatrz, wcisniety miedzy stalowe dzwigary trzydziesci stop nad podloga, Sandy North ostroznie ustawil ostrosc swojej kamery wideo i usilowal pochwycic prowadzona w dole rozmowe.
Jesli jednak nie uslyszy wszystkiego, nic sie nie stanie.
Z tej odleglosci nafaszerowana elektronika furgonetka Granville, ktora przyjechal do Bostonu, nagra nawet czkawke.
Od prawie trzech miesiecy North pracowal w dokach jako tajny agent Bureau of Alcohol, Tobacco and Firearms.
Scisle mowiac, zostal im wypozyczony przez agencje specjalizujaca sie w dostarczaniu takiego personelu.
I chociaz jego agencja nie miala oficjalnej nazwy, zatrudnianym przez siebie ludziom oraz tym, ktorzy od czasu do czasu potrzebowali jej uslug, byla znana jako Plan B.
Northowi polecono zlokalizowac zrodlo stalego przecieku broni z Bostonu do Belfastu w Irlandii Polnocnej.
Tymczasem zamiast tego natknal sie na narkotyki - transport i sprzedaz heroiny, wygladajace na najwieksze, z jakimi mial do czynienia podczas kilku zadan wykonywanych dla Drug Enforcement Agency.
11
Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
A na dodatek, z poslyszanych urywkow rozmowy wywnioskowal, ze jeden z dwoch sprzedajacych byl niemal na pewno policjantem.
Sfrustrowany brakiem postepow w wykryciu przemytu broni i nie majac czasu na zorganizowanie odpowiedniej oslony, North postanowil sam sfilmowac sprzedaz narkotykow.
Ze wszystkich swinstw, z tego calego gowna, z jakim musial zetknac sie podczas pracy dla Planu B, handlarze narkotykow byli najmniej odrazajacy i stanowili najbardziej obiecujacy cel.
Przynajmniej, rozmyslal, jesli odwolaja go z Bostonu, spedzone tu miesiace nie beda calkowicie stracone.
Z drugiej strony, jesli cos pojdzie zle i okaze sie, ze pracujac na wlasna reke skopie akcje wymierzona przeciw przemytnikom broni, szef Planu B urwie mu jaja.
Wszystko musi ulozyc sie dobrze.
Sprawdzil usytuowanie dzwigarow i wybral miejsce, w ktorym byl calkowicie niewidoczny.
Zawsze podejmowal wszelkie mozliwe i rozsadne srodki ostroznosci, co czynilo go - nawet wsrod doskonale wyszkolonych pracownikow agencji - niemal legendarna postacia.
Teraz pozostawalo mu tylko filmowac i czekac.
Daleko w dole transakcja byla wlasciwie zakonczona.
Policjant i jego partner wzieli dwie walizki pieniedzy i odjechali.
Nabywca, ktory przyjechal furgonetka z chemikiem i trzema gorylami, pilnowal przenoszenia towaru z kontenerow do samochodu.
Byl maly, zylasty i elegancko ubrany, a ponadto wydawal swoim ludziom polecenia w sposob typowy dla czlowieka nawyklego do rozkazywania.
Jeden z braci Gambone, domyslil sie North, usilujac przypomniec sobie zdobyte niegdys wiadomosci o tej poteznej rodzinie.
Prawdopodobnie Ricky, najmlodszy z nich.
North przesunal sie odrobine, zeby lepiej mu sie przyjrzec, i poczul, ze cos porusza sie pod jego noga.
Instynktownie siegnal reka, ale bylo juz za pozno.
Jakis sworzen, zapewne wcisniety za belke podczas stawiania dachu, stoczyl sie z dzwigara i ze szczekiem spadl na cementowa podloge.
Po kilku sekundach North znalazl sie w strumieniach swiatla dwoch silnych latarek.
Wykonujac rozkaz jednego z mezczyzn na dole, wzial swoj rewolwer w dwa palce i odrzucil go.
Potem, przeklinajac w duchu wlasna glupote, cal po calu posuwal sie w dol po stalowej belce i waskiej drabince.
Zapowiadala sie piekielnie dluga noc.
Az do tej nocy, podczas Bog wie ilu ryzykownych operacji, North tylko dwukrotnie zostal pojmany.
Raz, w Buenos Aires, dal sie zlapac specjalnie, zeby uwolnic dwoch wiezniow politycznych. Za drugim razem, w Ugandzie, zniosl dwie godziny tortur, zanim przybylo wsparcie.
Teraz postanowil maksymalnie zminimalizowac czekajace go lanie.
Bedzie musial udawac miekkiego, ale nie zanadto; przestraszonego, lecz nie tak, zeby bicie go zdawalo sie dobra zabawa.
Jeden z goryli zabral jego kamere, a drugi mocno uderzyl go w brzuch.
Sandy jeczac osunal sie na kolana.
Podniesli go za kolnierz i rzucili na krzeslo.
Potem, niechetnie odpowiadajac na ich pytania, Sandy North zaczal powoli oceniac pieciu otaczajacych go ludzi.
Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
-... Sam.
T... tylko ja. Nie ma nikogo innego. Pracowalem sam, szukajac broni...
Chemika - drobnego, po czterdziestce - mozna wylaczyc.
-... To zwykly przypadek.
Ja... natknalem sie na to. Przysiegam.
Slyszalem, jak dwoch facetow rozmawialo o tym, i pomyslalem, ze sprawdze, o co tu chodzi. No wiecie, daja nagrody za takie rzeczy...
Gambone, jesli to naprawde on, najwidoczniej lubi, zeby inni wykonywali za niego brudna robote.
Trzeba go w jakikolwiek sposob oddzielic od jego ludzi.
-... Sluchajcie, mowie powaznie.
Nie chce oberwac i nie chce umierac.
Pracuje dla Tobacco and Firearms.
Nawet nie znam nikogo w DEA...
Dwaj z tych goryli sa mlodzi i niezbyt doswiadczeni.
Jeden, Mickey, juz podszedl za blisko z wyciagnieta bronia.
Jesli tylko nadarzy sie okazja, Mickey bedzie naprawde zdziwiony tym, jak latwo moze rozstac sie ze swoim pistoletem.
-... Ten nadajnik wideo jest silny, ale nie na tyle, zeby polaczyc sie z satelita.
Mam tam ukryty odbiornik.
Tasma jest tam...
Trzeci goryl, Donny, to prawdziwy problem.
Zwierze.
Szesc stop i cztery lub piec cali... dwiescie piecdziesiat funtow... ostrozny... i zwinnie sie rusza.
-... Sluchajcie, nie obchodzi mnie, kim jestescie ani z kim handlowaliscie.
Ja... chce tylko wyjsc z tego calo. Moze zawrzemy umowe...
Po przeszlo polgodzinie i kilku niemal niepotrzebnych uderzeniach w twarz i brzuch, North w koncu uzyskal obietnice zawarcia umowy w zamian za wydanie odbiornika i tasmy.
Wiedzial, ze tak naprawde moze liczyc jedynie na bezbolesna smierc, ale mial niewiele kart w rekawie i musial maksymalnie zwiekszyc swoje szanse.
-Dobra... dobra... - powiedzial, gdy Donny zamierzal kolejny raz uderzyc go w twarz.
-Poddaje sie.
Odbiornik jest w pustej beczce po oleju. Zaprowadze was tam.
Donny spojrzal na eleganckiego nabywce, ktory skinal glowa.
-Sprobuj nas wyruchac, a bedziesz martwy - rzekl Donny, szarpnieciem stawiajac Northa na nogi.
-Kiedy dostaniecie tasme, przyprowadzcie go tu z powrotem - rozkazal nabywca.
Cofnal sie przed zimnem, gdy Donny otworzyl drzwi magazynu.
Zadowolony North wyprowadzil trzech goryli na mrozny ranek.
-Lepiej niech to nie bedzie jakies gowno - ostrzegl Donny, gdy mijali najpierw jeden, a potem drugi magazyn - bo zaczynam marznac i denerwowac sie.
Skrecili na szerokie, zasmiecone nabrzeze.
-Odbiornik jest tam - powiedzial North, wskazujac na beczke po oleju, jedna z okolo piecdziesieciu ulozonych w ogromna piramide.
Z dziury wywierconej w boku wystawala ledwie widoczna antena.
-Otworz to.
Trzej goryle cofneli sie o krok, gdy North wyjal spomiedzy dwoch sasiednich beczek drewniany mlotek i delikatnie odbil dekiel.
Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
-Jest zapakowany w wodoszczelna cerate - rzekl, siegajac do srodka.
-To...
-Stoj - rozkazal Donny.
-A teraz cofnij sie. O tak.
Naprawde jestes glupi, jesli myslisz, ze pozwole ci siegnac po bron, ktora tam masz.
Mickey, wyjmij to.
Pod lufa pistoletu trzeciego goryla North cofnal sie.
Mickey schowal do kieszeni swoj pistolet i siegnal do beczki. Niemal natychmiast rozlegl sie glosny szczek, a po nim przerazliwy wrzask. Mickey zatoczyl sie w tyl, bezradnie szarpiac szczeki wielkiego potrzasku na niedzwiedzie, gleboko wbite w jego nadgarstek.
Trzeci goryl zareagowal tylko nieznacznym opuszczeniem reki z bronia, ale Northowi to wystarczylo.
Kopnal go mocno w krocze, a jednoczesnie uderzyl od dolu nasada dloni w nos.
Rozlegl sie gluchy jek, trzask lamanych kosci i mezczyzna runal na ziemie niecale dwie stopy od lezacego juz i wrzeszczacego kolesia.
North instynktownie obrocil sie na piecie i przysiadl.
Dzieki temu olbrzym nie zdolal roztrzaskac mu czaszki szesciostopowym dragiem.
Cios zeslizgnal sie po skroni Northa.
Oszolomiony zachwial sie, a Donny zamachnal sie ponownie.
Tym razem deska trafila Northa w plecy sprawiajac, ze opadl na jedno kolano.
W nastepnej chwili olbrzym dopadl go, owijajac poteznymi lapskami kark swojej ofiary, wbijajac jej kciuki w krtan.
Wykorzystujac dzwignie i resztki sil, North przerzucil napastnika przez ramie i sprobowal wbic mu palce w oczy.
Donny nie popuszczal.
North poczul, ze brakuje mu tchu. Potrzebowal powietrza. Przetoczyl sie jeszcze raz. Spleceni w uscisku, runeli z nabrzeza.
Morderczy chwyt Donnyego rozluznil sie, gdy spadali w dwudziestostopowa pustke dzielaca ich od lodowatych wod Boston Harbor.
Rozerwal sie calkowicie, kiedy - w polowie drogi - uderzyli w potezna belke wystajaca z nabrzeza.
North poczul straszliwy bol, a potem otepiajace zimno, gdy uderzyl w wode.
Pozniej byla tylko ciemnosc.
-Dochodzi do siebie, Normo. Spojrz, jak mruga powiekami. I ustapily te chaotyczne ruchy galek ocznych. - Prosze pana, slyszy mnie pan? Prosze scisnac moja reke, jesli pan slyszy... - Tak, poczulam! Scisnal moja reke. - Prosze sprobowac otworzyc oczy.
Przez pulsujaca salwe bolu glosy obu kobiet przedarly sie do swiadomosci Sandyego Northa.
-... Jean, musze zajrzec do innych sal.
Wezwij mnie przez pager, gdybym byla potrzebna.
-Dzieki, Normo.
Bardzo mi pomoglas...
-Prosze pana, jest pan w szpitalu.
White Memorial Hospital.
14
Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
-Prosze scisnac moja dlon, jezeli pan mnie rozumie...
Dobrze.
-Jestem doktor Goddard.
Neurochirurg.
-Byl pan nieprzytomny, ale wyzdrowieje pan.
Rozumie pan?
-Ro... rozumiem - uslyszal swoje mamrotanie.
Kiedy sprobowal otworzyc oczy i przyjrzec sie spogladajacej na niego, zatroskanej twarzy, ujrzal kalejdoskop wirujacych kolorow, jak w psychodelicznym pokazie.
Jedno po drugim, wspomnienia potyczki w dokach wschodniego Bostonu zaczely naplywac na swoje miejsce.
-Teraz lepiej. O wiele lepiej - powiedziala lekarka.
Krzepiacy usmiech rozjasnil podluzna, wyrazista twarz, obramowana kreconymi, czarnymi wlosami.
-Co sie panu stalo?
North spojrzal na igle kroplowki, tkwiaca w jego rece, i na kardiomonitor nad glowa.
-Pani mi to powie - zdolal wykrztusic.
-Wiemy tylko, ze ktos znalazl pana nieprzytomnego, przemoczonego i przemarznietego na jakiejs ulicy we wschodnim Bostonie i wezwal pogotowie.
Wyglada na to, ze upadl pan i uderzyl sie w glowe. Albo zostal przez kogos uderzony.
Wydaje sie tez, ze przez jakis czas znajdowal sie pan w wodzie.
-Nie pamietam.
-Nic dziwnego.
Amnezja czesto towarzyszy wstrzasowi mozgu.
A ma pan pol tuzina siniakow, ktore mogly go spowodowac. Wykonalismy tomografie komputerowa panskiego mozgu... z negatywnym wynikiem, oraz kilka zdjec rentgenowskich, rowniez bez odchylen od normy. Mial pan bardzo obnizona temperature ciala.
Trzydziesci jeden i szesc.
Teraz jest juz prawie normalna.
-Jak sie pan nazywa?
-Trainor. Phillip Trainor - odparl bez wahania North.
Klamstwo przyszlo mu z latwoscia, poniewaz podczas niektorych zadan byl Phillipem Trainorem; w trakcie innych wykorzystywal jedna z licznych starannie udokumentowanych tozsamosci.
Tym razem zostal Sandym Northem.
Po raz ostatni, zadecydowal. Najwyrazniej North mial pecha. Powoli zaczal sprawdzac swoje cialo. Kazdy miesien zdawal sie reagowac.
Sandy North zdolal uniknac najgorszego.
-Ktora godzina? - spytal.
-Prawie dziewiata rano.
-Jaki dzien?
-Wtorek, dwudziesty piaty lutego.
-Dobrze. Musze isc.
Lekarka poklepala go po dloni.
-Obawiam sie, ze to niemozliwe, panie Trainor.
-Dlaczego?
-No, po pierwsze juz zostal pan przyjety - poinformowala uprzejmie.
-Rownie dobrze moze pan tutaj wykorzystac ten dzien.
A ponadto bedziemy pana obserwowac.
Odezwal sie pager, wzywajac ja do innej sali.
Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
-Niech pan slucha, panie Trainor.
Mam pacjenta ze zlamaniem kregow szyjnych, musze go obejrzec. Niech mi pan wyswiadczy te laske i nie rusza sie stad. Przysle tu kogos, zeby z panem porozmawial.
Jak tylko opuscila pokoj, North chwycil za porecz lozka i usiadl.
Gdy pod czaszka zalomotalo mu jak przy wybuchu mozdzierzowych granatow, rownie szybko opadl na poduszke.
Kilka sekund pozniej sprobowal ponownie.
-Z powrotem wsrod zywych.
Moj Boze, co za poprawa.
Kobieta mowiaca te slowa, pielegniarka po piecdziesiatce, weszla do pokoju i podniosla wezglowie lozka.
Byla schludna, oficjalnie wygladajaca pania o starannie ufryzowanych srebrnych wlosach i oczach, ktore widzialy niejedno.
North podziekowal jej i oparl sie o wezglowie.
Mozdzierze powoli przerywaly ostrzal.
-Nazywam sie Norma Cullinet - powiedziala.
-Jestem starsza pielegniarka tej zmiany.
-Trainor. Phil Trainor.
-No coz, witamy na powrot, panie Trainor.
Przez chwile obawialismy sie, ze mozemy pana utracic.
-Jestem wam wszystkim wdzieczny.
-Nie mial pan portfela, kiedy pana tu przywieziono.
Czy zostal pan napadniety? Obrabowany?
-Naprawde nie wiem.
Wydaje sie to mozliwe.
Teraz, jesli pani wybaczy, chcialbym opuscic szpital.
-Slyszalam od doktor Goddard.
Ona nie uwaza, aby to byl dobry pomysl.
-Rozumiem.
Jestem gotowy podpisac wypis na wlasna prosbe.
Pielegniarka wylaczyla monitor i usunela elektrody z jego piersi.
-Jako pacjenta z obrazeniami glowy, moglibysmy zatrzymac tu pana wbrew panskiej woli.
Jednak ani doktor Goddard, ani ja nie uwazamy tego za wlasciwe.
Powiem panu cos.
Prosze podac mi kilka informacji do naszych akt, a potem odlacze te kroplowke, opatrze panskie zadrapania i wyjdzie pan stad.
-Umowa stoi - odparl North.
-Swietnie.
-Norma Cullinet wziela do reki notatnik.
-Nazwisko i data urodzenia?
Jedno po drugim, North odpowiedzial na wszystkie pytania zadawane przez pielegniarke, klamiac tylko w sprawach, ktore nie mogly wzbudzic jej watpliwosci.
-Zawod?
-Handlowiec. Import-eksport.
-Ubezpieczenie zdrowotne?
-Blue Cross.
Podam numer telefonicznie, jak tylko wroce do domu.
-Najblizszy krewny?
-Nie mam.
Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
-Nikogo? Bracia? Siostry? Kuzyni?
-Nikogo waznego.
-Ciotki? Wujkowie? Wspolnicy w interesach? Ktokolwiek, kogo moglibysmy zawiadomic?
-Pani Cullinet, prosze.
Pytala pani, a ja odpowiadalem.
-Teraz pora dotrzymac drugiej czesci umowy.
Mam kilka spraw do zalatwienia. Bardzo waznych spraw... zwiazanych z moimi interesami. Prosze wierzyc, nic mi nie bedzie.
-Przepraszam - powiedziala pielegniarka, idac do drzwi.
-Dwie minuty.
Prosze dac mi dwie minuty, a wypuszcze pana stad.
I tak musze przyniesc panu jakies ubranie.
Panskie jest jeszcze mokre.
Po dwoch minutach, tak jak obiecala, pani Cullinet wrocila.
Delikatnie oczyscila zadrapania na jego czole i plecach, a potem dala mu kilka jednorazowych opatrunkow chirurgicznych.
-Szczepienie przeciwtezcowe? - spytala, pomagajac mu wstac z lozka.
-Aktualne.
Dziekuje, pani Cullinet. Byla pani cudowna.
-Na zewnatrz jest zimno.
-Wezwe taksowke.
Mieszkam niedaleko.
-Tak pan mowil...
-No coz, jeszcze raz dziekuje.
-Tak.
No, na razie.
-Slucham?
-Nic. Nic.
-Niech pan uwaza na siebie.
Pielegniarka rzucila mu przelotny usmiech, odwrocila sie i wyszla.
Wysokie buty Northa, ogrzane przy kaloryferze, byly prawie suche.
Rozejrzal sie wokol, a potem odchylil wkladki i wyjal spod nich trzy banknoty studolarowe i jedna dwudziestke. Jego kurtka byla przemoczona, ale nadawala sie do noszenia. Wlozyl ja, a potem ostroznie opuscil izbe przyjec tylnym wyjsciem.
Jezeli, jak podejrzewal, jednym ze sprzedawcow byl oficer bostonskiej policji, nigdzie nie bylo bezpiecznie. Ukryl odbiornik wideo, najlepiej jak zdolal w tak krotkim czasie, lecz zawsze istniala mozliwosc, ze ktos przypadkiem go znajdzie.
Bylo prawdopodobne, ze dwaj goryle Gambonea przezyli. Teraz w dokach zaroi sie od ludzi szukajacych albo jego, albo jego ciala. Mimo to musial jakos dostac sie tam. Misje, ktora sprawowal w rejonie blokow - dlugie miesiace planowania i ciezkiej pracy - i tak diabli wzieli.
Bedzie musial jakos to wytlumaczyc, a bez tej tasmy cale jego poswiecenie i czas byly daremne.
Podjechal taksowka do Armii Zbawienia i kupil znoszone ubranie robocze, rekawiczki, poplamiony olejem plaszcz i welniana czapke. Nastepnie zaszedl do sklepu spozywczego po butelke taniego wina.
W pobliskim zaulku wylal troche trunku na plaszcz i umiescil butelke w kieszeni tak, zeby wystawala. Troche starannie rozsmarowanego brudu, zmiana postawy na zgarbiona sylwetke przegranego czlowieka i byl gotowy.
17
Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.Przemiana, ktora sprawdzil w lustrze toalety na stacji benzynowej, byla uderzajaca. Nie golil sie od dwoch dni, a since zmeczenia pod jego oczami byly zupelnie naturalne. Mial nadzieje, ze nikt nie zwroci uwagi na sztajmesa krecacego sie po dokach wschodniego Bostonu. A przynajmniej dopoki nie odzyska tego odbiornika wideo.
Nie chcac wracac do swojego pokoju, zameldowal sie w nedznym hoteliku, zeby zaczekac do nocy. Lezac na zatechlym materacu, w koncu poczul ciezar, jakim byly dla niego wydarzenia w doku.
Bol glowy byl uporczywy, ale jeszcze znosny. Nogi mial jak z olowiu, lecz i z tym mogl sobie poradzic. Najbardziej niepokoilo go, a nawet przerazalo, wrazenie ucisku w piersi. Zakaszlal kilkakrotnie, a potem zapadl w niespokojny sen.
North dwukrotnie budzil sie i zasypial, zanim w koncu opuscil hotel i podjechal taksowka w poblize dokow.
Teraz ucisk w piersi nie ustepowal i kazdy oddech przychodzil mu z trudem.
Ruszyl w kierunku rumowiska, w ktorym ukryl odbiornik, lecz natychmiast stanal jak wryty.
Wszedzie roilo sie od ludzi - dwoch dostrzegl za ogrodzeniem, kolejnego po drugiej stronie drogi, niedaleko miejsca, gdzie ukryl odbiornik, a jeden krazyl w samochodzie z zapalonymi swiatlami.
Prawie przygryzajac sobie warge, by stlumic kaszel, North wycofal sie i skierowal ku centrum wschodniego Bostonu.
Musi zaczekac, az wszystko sie uspokoi; dzien, moze dwa. Kwartal dalej przystanal i oparl sie o latarnie, lapiac oddech. To dziwne, pomyslal. Podczas niedawnych badan kontrolnych wstrzymywal oddech na ponad dwie minuty. Teraz brakowalo mu powietrza.
Zdolal przejsc pare krokow i znow musial przystanac. Tym razem atak byl nagly. Zaczal kaszlec i przez kilka minut nie byl w stanie zrobic nic innego.
-Nic ci nie jest, koles?
North, zgiety wpol, podniosl glowe.
Jakis wloczega, ubrany podobnie jak on, patrzyl na niego ze wspolczuciem.
-Nie... nic mi nie jest, dzieki.
Zimno. To wszystko.
-Moglbym pociagnac lyka?
-He?
Och, jasne. Masz.
Podal mu butelke.
Mezczyzna pociagnal dlugi lyk, otarl usta grzbietem dloni i odszedl.
North powoli kroczyl ulica.
Zanim dotarl do centrum, znow zgial sie wpol, kaszlac okropnie.
18
Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.Rozdzial 1
27 LUTEGO
"White Memorial, tu helikopter MedEvac.Mowi starsza siostra Burns.
Jestesmy w drodze do was z miedzystanowej cztery-dziewiec-piec z jedna ofiara wypadku samochodowego, priorytet jeden.
Mezczyzna, czterdziesci cztery lata.
Kierowca.
Bez pasazerow.
Liczne obrazenia.
Otwarte zlamanie lewej kosci udowej.
Otwarte zlamanie prawego przedramienia.
Brak widocznych obrazen glowy i szyi.
Cisnienie siedemdziesiat mierzone Dopplerem, bez widocznego zrodla krwawienia.
W EKG tachykardia zatokowa sto piecdziesiat na minute.
Podano dozylnie roztwor Ringera w kroplowce.
Powtarzam, mam priorytet jeden.
Nasz przyblizony czas przybycia na wasze ladowisko za dwanascie minut"...
Priorytet jeden - choroba lub uraz grozacy smiercia.
Te slowa, jak zwykle, poderwaly na nogi caly personel oddzialu reanimacji White Memorial Hospital.
Priorytet jeden - nastepna okazja potwierdzenia reputacji WMH jako najlepszego osrodka leczenia urazow w Bostonie, w calym stanie, a wedlug wielu nawet na swiecie.
Zanim meldunek radiowy dobiegl konca, zespol izby juz zaczal dzialac.
Eryk Najarian stal sam pod sciana lsniacej izby przyjec, napawajac sie widokiem technikow, pielegniarek i lekarzy szykujacych sie tego lutowego ranka do kolejnej bitwy.
Obraz izby przyjec jako oblezonego feudalnego zamku nasunal sie po raz pierwszy Erykowi podczas drugiego roku praktyki i przez nastepne dwa lata nabieral wyrazu oraz barwy.
Technicy - od EKG, respiratorow i badan laboratoryjnych - stali sie oddzialami wsparcia i agentami wywiadu, zbierajacymi informacje, transportujacymi bron i wyposazenie dla obroncow, czyli siostr.
Lekarze i stazysci byli oficerami - porucznikami i kapitanami.
A nad nimi wszystkimi, bardziej obserwujac niz dzialajac, w oczekiwaniu na chwile, gdy wynik spotkania ze smiercia bedzie zalezal od jednej decyzji, stal pan zamku, szef izby przyjec i oddzialu pomocy doraznej.
Przez lata stazowania w White Memorial Eryk tyral jak wol z mysla o dniu, kiedy obejmie to stanowisko.
Teraz, od szesciu miesiecy bedac jednym z dwoch glownych lekarzy izby przyjec, pracowal jeszcze ciezej.
Wychowal sie w Watertown, niecale dziesiec mil od szpitala i byl pierwszym w rodzinie absolwentem collegeu, nie mowiac juz o studiach.
Start mial bardzo trudny, lecz po osmiu latach nauki, zawsze z najlepszymi notami, oraz po pieciu kolejnych latach niezwykle meczacego stazu w koncu zaczal wyrabiac sobie nazwisko.
19
Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.I pomijajac Reeda Marshalla, drugiego glownego lekarza izby przyjec, niektorzy uwazali Eryka za bodaj najlepszego specjaliste wyszkolonego w White Memorial - najlepszego w szpitalu, ktory od stu piecdziesieciu lat ksztalcil najlepszych lekarzy na swiecie.
Terri Dillard, kierujaca ta zmiana pielegniarek, skonczyla wydawac polecenia swojemu personelowi i wtedy zauwazyla Eryka.
-Wezmiemy go do czworki - powiedziala podchodzac.
-Mowilem ci, ze dzis przywioza jakiegos - odparl z usmiechem.
-Chce ograniczyc tlum do minimum, dobrze, Terri?
Niech Dierking zajmie sie osrodkowym cisnieniem zylnym i plukaniem otrzewnej. Jeszcze nie ufam tamtym dwom, a nie chce sie tym martwic. June Feldman moze stanac przy respiratorze i intubowac w razie potrzeby. Jakie cisnienie ma ten facet wedlug ich danych?
-Siedemdziesiat.
-Hmmm.
Eryk przygladzil wasy, ktore w ciagu minionych trzech lat zapuszczal i golil pol tuzina razy.
Nie odczuwal szczegolnej potrzeby ich noszenia, lecz czasem mial wrazenie, ze jego autorytet jest zagrozony przez to, iz nie wyglada na swoje lata.
Za miesiac mial skonczyc trzydziesci jeden.
-O czym myslisz? - spytala Terri Dillard.
-O twoich oczach - odparl machinalnie.
-Chcialabym.
To bylaby niespodzianka, pomyslala, gdyby Eryk Najarian kiedykolwiek zainteresowal sie czyms innym niz medycyna.
Podczas prawie dziesieciu lat pracy w izbie przyjec widziala wszelkie typy lekarzy - pajacow i filozofow; nerwowych chamow, ktorzy musieli slownie zniewazac pielegniarki; wspanialych teoretykow gubiacych sie w kryzysowych sytuacjach; lagodnie mowiace mlode kobiety, ktorym bez wahania zawierzylaby wlasne zycie.
Lecz ten mezczyzna byl jedyny w swoim rodzaju.
Kiedy nie pracowal na morderczej zmianie w izbie przyjec, siedzial w bibliotece lub w laboratorium.
Jesli podczas jego dyzuru przyjmowano wielu pacjentow, Eryk po zmianie bral sie do roboty i pomagal tak dlugo, jak dlugo byl potrzebny.
Reed Marshall byl dobrym, bardzo dobrym lekarzem, a jednak rzadko schodzil z piedestalu swego stanowiska... rzadko "brudzil sobie rece".
Eryk byl medycznym zabijaka.
I chociaz Terri znala pielegniarki, ktore umawialy sie na randki z Erikiem, a nawet sypialy z nim, nie spotkala zadnej, ktora moglaby wspolzawodniczyc z medycyna - miloscia jego zycia.
-Dlaczego jest we wstrzasie? - mruczal Eryk, kierujac pytanie glownie do siebie.
-Sledziona? Watroba?
-Uszkodzenie aorty? - podsunela Terri.
-Moze... - zamilkl na chwile.
-To cos w klatce piersiowej - powiedzial nagle.
-Skad wiesz?
-Nie wiem. Po prostu czuje.
Boze, chcialbym wiedziec, jak wygladala kierownica jego samochodu...
-Kierownica...?
-Sluchaj, Terri, zrob mi przysluge.
20
Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.Zadzwon do laboratorium Davea Subarskyego, wewnetrzny cztery-osiem-jeden-jeden i jesli uda ci sie go zlapac, popros, zeby zaraz tu przyszedl, i powiedz mu... Nie, nie... polacz go ze mna.
Sam z nim porozmawiam.
Podbiegl do radiostacji.
Podnoszac sluchawke telefonu, Terri slyszala, jak laczy sie z helikopterem MedEvac i pyta o wypadek, szczegolnie o pasy bezpieczenstwa i stan kierownicy.
Po pieciu latach ogladania go przy pracy wiedziala, ze kilka minut przed przybyciem pacjenta o priorytecie jeden Eryk Najarian juz postepowal w sposob, jaki opanowali tylko nieliczni specjalisci.
Uplynelo kilka sekund od chwili, gdy helikopter MedEvac wyladowal na dachu Richter Building, i natychmiast rozpetala sie bitwa.
June Feldman, zatrudniona na stanowisku mlodszego asystenta, zaczela badanie w drodze do windy i zanim wraz z zespolem reanimacyjnym wpadla jak bomba do izby przyjec, miala juz gotowy raport dla Eryka.
Stawka bylo zycie czlowieka nazywajacego sie Russell Cowley, prezesa jednej z wiekszych firm w tym rejonie.
Puls Eryka przyspieszyl odrobine, gdy podano te informacje.
Reanimacja i pozniejsze uzdrowienie tego mezczyzny to osiagniecia, ktore stanowily material na pierwsze strony gazet.
Wedlug zalogi helikoptera Cowley pedzil miedzystanowa na polnoc, w zapietym pasie, kiedy pekla prawa przednia opona jego mercedesa 450SL.
Samochod przetoczyl sie przez zwal sniegu i bariere, przelecial prawie piecdziesiat jardow nad poboczem, a potem rabnal w pien drzewa.
Ofiare trzeba bylo wyciagac z wraka za pomoca specjalnych szczek rozginajacych. Kierownica, zgieta prawie wpol, przycisnela go do fotela.
-Cowley...
Russell Cowley - zastanawial sie jeden z lekarzy, gdy czekali na helikopter.
-Przysiaglbym, ze jest czlonkiem rady nadzorczej szpitala.
Prawde mowiac, jestem tego pewny.
Eryk nie zareagowal, slyszac te wiadomosci, lecz blysk w jego oku stal sie jeszcze wyrazniejszy.
Po gwaltownym odejsciu i pozniejszym zniknieciu Craiga Worrella nagle zwolnilo sie stanowisko zastepcy ordynatora oddzialu pomocy doraznej.
I wszyscy, od sekretarek w gore, wiedzieli, ze tylko on i Reed Marshall staraja sie o te prace.
Teraz, kiedy komisja kwalifikacyjna szukala jakiegos uzasadnienia wyboru jednego z nich, ten czlonek rady nadzorczej spadl mu prosto z nieba.
Nic pan o tym nie wie, panie Russell Cowley, myslal, ale na pewno pan nie umrze.
Nie ma mowy.
Czlonek zarzadu zawyl z bolu, gdy przenoszono go na szpitalne lozko. Krysztalki potrzaskanej przedniej szyby blyszczaly mu we wlosach. Jego twarz pod cienka warstwa krwi z licznych zadrapan byla fioletowa. Machnal zdrowa reka i krzyknal na siostre, ktora niechcacy urazila go w lewa noge.
Stopniowo tracil przytomnosc, jeczac cicho.
Lekarz ortopeda zajal sie zabezpieczeniem otwartych zlaman.
Eryk dokonal szybkich ogledzin i cofnal sie.
Nie znalazl niczego, co przeczyloby podejrzeniu, ze uderzenie o kierownice spowodowalo uszkodzenie miesnia sercowego i tamponade osierdziowa.
21
Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
Krew zbierala sie miedzy miesniem sercowym a otaczajacym go workiem osierdziowym.
Jej wzrastajace cisnienie uposledzalo ssaco-tloczace funkcje serca i powodowalo rozwijajacy sie wstrzas.
Jezeli tak bylo, nalezalo wykonac naklucie worka osierdziowego w celu oproznienia go z krwi.
Standardow