PALMER MICHAEL Krytyczna Terapia MICHAEL PALMER (Extreme measures)Przelozyl Andrzej Krolicki 1 PodziekowaniaJestem gleboko wdzieczny Erykowi Radackowi za iskre, Donnie Prince i Susan Terry za dobre rady, doktorowi Scottowi Fisherowi za ocene i uwagi krytyczne, Noelle za jej cierpliwosc, Beverly Lewis za zreczne zredagowanie, Jane Rotrosen Berkey, za to ze byla kims wiecej niz agentem literackim, oraz Billowi W. i doktorowi Bobowi za dostarczenie mi materialow, ktore umozliwily napisanie tej ksiazki. Ponadto specjalne podziekowania skladam doktorowi Wadeowi Davisowi. Mam nadzieje, ze kiedys sie spotkamy. M. P. Falmouth, Massachusetts. 3 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. PROLOG 7 LipcaNapis, namalowany nierownymi, czarnymi literami na dwustopowej szarej desce, pochodzacej ze starej stodoly, glosil: CHARiTY, UTAH. 381 MIESZK. Byl podziurawiony kulami i wbity do gory nogami miedzy dwoma gestymi krzakami jalowca. Marilyn Colson nie zauwazylaby go, gdyby nie potknela sie o korzen i nie upadla ciezko na twardy, pylisty grunt pustyni. To odkrycie odwrocilo jej uwage od najnowszego z rosnacej kolekcji siniakow i zadrapan, zapobiegajac - przynajmniej chwilowo - kolejnemu atakowi slownemu na meza. Ich czteroletnie malzenstwo rozpadalo sie, zanim jeszcze zmienili te wakacje w ostatni pomnik egocentryzmu Richarda. Teraz, o ile chodzilo o Marilyn, szybko zblizalo sie do konca. Richard nalegalby wybrali sie w te "czterokolowa podroz wszedzie i nigdzie" pozyczonym dzipem. Podobno umial go naprawic z zamknietymi oczami, lecz samochod zepsul sie, Bog wie ile mil od najblizszej osady, i oczywiscie potrzebna czesc byla jedyna, ktorej Richard nie zabral. Tez mi psycholog! Ten facet nigdy nie potrafil zrozumiec innego punktu widzenia poza swoim wlasnym. Marilyn odczepila kilka rzepow od swojego podkoszulka. Kiedy, a wlasciwie, na rany Chrystusa, jesli wroca do Los Angeles, zatelefonuje do Morta Grubera i powie mu, zeby zajal sie formalnosciami rozwodowymi. I to, zadecydowala podnoszac sie ze zloscia z ziemi, jest to. Wyrwala znak, zdmuchnela z niego kurz i podniosla do gory, zeby zobaczyl go maz. -Ofiarowuje ci - zatoczyla szeroki luk deska, wskazujac nagie, pofaldowane, porosniete krzakami pustkowie - Charity w stanie Utah. Siedzibe najwiekszego, najsprawniejszego warsztatu naprawczego dzipow po tej stronie... -Marilyn, czy nie mozesz przestac choc na chwile? Powiedzialem juz, ze mi przykro. -Nie, nie powiedziales. -Tak, do licha. Wiecznie cie przepraszam. Czekaj, daj mi obejrzec ten znak. Przez chwile ogladal tablice, a pozniej odrzucil ja na bok i wyjal ze swego plecaka postrzepiona mape, poplamiona potem. -Nie ma go tu. -Richard, na wypadek, gdybys tego nie zauwazyl, tutaj tez go nie ma. -O Boze, ale jestes zlosliwa. -Nie, Richardzie. Jestem zagubiona. Zagubiona i brudna, i obolala, i glodna, i zla, i... i zmarznieta. Zerknela na zamglone slonce zapadajace za horyzont. -Niech to szlag! - warknela nagle. -Niewazne jak. Wynosze sie stad w cholere. Ciezko pracuje, rownie ciezko jak ty. A nawet ciezej. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. To takze moje wakacje i chce jesc we francuskiej restauracji i spac w czystej poscieli i wziac pieprzona kapiel w wannie z hydromasazem. Odwrocila sie i wdrapala na kamieniste zbocze najblizszego pagorka z lancucha niewysokich wzgorz, ktore zdawaly sie ciagnac od jednego kranca horyzontu po drugi. -Marilyn, zejdz tu. Mowie ci, nie zabladzilismy. Wiem dokladnie, gdzie jestesmy, z dokladnoscia do jednej mili. Mozemy przenocowac tutaj, a rano ruszyc na wschod. Do poludnia dotrzemy do autostrady numer piecdziesiat. Zobaczysz, ze... Marilyn? Kobieta stala nieruchomo na szczycie pagorka. Potem, powoli, odwrocila sie do mezczyzny. -Richard - zawolala - moze lepiej wejdz tutaj. Mysle, ze wlasnie znalazlam Charity w stanie Utah. Miasteczko, lezace mniej wiecej mile dalej na poludnie, wtulilo sie w doline otoczona ze wszystkich stron wzgorzami. Zdawalo sie skladac z niebrukowanej glownej ulicy, zaczynajacej sie i konczacej na pustyni, oraz dwoch lub trzech bocznych uliczek. Na wschodzie i polnocy ciagnely sie jakies pola. Budynki stojace przy ulicach upiornie jarzyly sie w gasnacym swietle, bardziej przypominajac hollywoodzka dekoracje niz zamieszkana osade. -Myslisz, ze to wymarle miasto? - zapytal Richard, gdy zeszli po stoku w suchy parow, tracac z oczu niskie zabudowania z cegly i desek. -Mozliwe, ale teraz sa w nim ludzie. Przysieglabym, ze widzialam swiatla w dwoch oknach. Boze, naprawde sie wkurze, jesli nie bedzie tam prysznica z ciepla woda. -Prawdziwa z ciebie ksiezniczka, Marilyn. Wiesz? -A z ciebie... no, zapomnijmy o tym. Sluchaj, moze oglosilibysmy jakies zawieszenie broni, przynajmniej dopoki to sie nie skonczy? -Pewnie, ale to ty... -Richard, prosze... Przez jakis czas szli korytem wyschnietej rzeki, a potem potruchtali na lagodne wzniesienie, ktore nagle zakonczylo sie malym, zadbanym poletkiem kukurydzy - idealnie rowne rzedy lodyg, siegajacych im powyzej glowy, otaczal gesty plot z drutu kolczastego. -Coraz dziwniej i dziwniej - rozmyslal glosno Richard. Marilyn juz dotarla na drugi koniec poletka. -Richard, chodz! - zawolala. -Skad, do diabla, biora tu wode? -Jesli sie pospieszysz, bedziesz mogl ich zapytac - powiedziala Marilyn, wskazujac na droge, gdzie, dwadziescia czy trzydziesci jardow dalej, spokojnie oddalali sie jacys dwaj mezczyzni. Oprocz nich na czystej ulicy nie bylo nikogo. Zadnych samochodow, rowerow ani innych ludzi. -Przepraszam! - krzyknela. -Hej, wy dwaj, przepraszam... Mezczyzni obejrzeli sie na nia, a potem poszli dalej. -Richard, trzeba zawolac glosniej, moze bys mi pomogl? Nie czekajac na odpowiedz, Marilyn ruszyla za tamtymi. 5 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. W tym momencie w glosnikach umocowanych na slupach wzdluz ulicy rozleglo sie bicie dzwonu. Niemal natychmiast z budynkow wylonili sie jacys ludzie i poszli za tamtymi dwoma mezczyznami. Marilyn stanela jak wryta. Po jej prawej rece, ze sklepu opatrzonego szyldem gloszacym po prostu SKLEP, wyszla kobieta. Wygladala na czterdziestoparoletnia, chociaz jej przygarbione ramiona i rozczochrane wlosy uniemozliwialy dokladna ocene. Nosila perkalowa bluzke z krotkimi rekawami i spodnie koloru khaki. Na piersi miala przyszyta late z napisem MARY, wyhaftowanym zlotymi literami. -Przepraszam - zwrocila sie do niej Marilyn. Kobieta spojrzala na nia obojetnie. -Nazywam sie Marilyn Colson. To moj maz, Richard. Jestesmy z Los Angeles i wybralismy sie na wycieczke i... Widzac puste spojrzenie kobiety, Marilyn urwala w polowie zdania. -Rozumie pani, co mowie? -Ja... rozumiem... - odezwala sie tamta. -I moze pani nam pomoc? Skierowac nas do hotelu? -Hotelu...? -Tak. Na nocleg. Marilyn zaczekala kilka sekund na odpowiedz, a potem odwrocila sie do meza. -Do licha, Richard, moze podszedlbys tu i pomogl mi? Z ta kobieta jest cos nie tak. -To narkomanka - rzekl krotko Richard. -Co? -Narkomanka. Spojrz na slady igiel na jej ramionach. Pewnie jest nacpana po uszy albo zupelnie otepiala. -Co mamy robic? -No coz, na poczatek chyba powinnismy byc mniej agresywni. -Idz do diabla. -A potem powinnismy znalezc kogos innego, z kim mozna porozmawiac. -Mozecie zaczac od porozmawiania ze mna - rozlegl sie glos za ich plecami. Colsonowie odwrocili sie. Marilyn krzyknela cicho. Niecale dziesiec stop od nich stal jakis mezczyzna, wysoki i chudy, w dzinsach, mysliwskiej kurtce i czapeczce baseballowej. Do pasa mial przypieta krotkofalowke. Dubeltowka, ktora trzymal w zgieciu prawej reki, byla wycelowana w miejsce znajdujace sie tuz pod ich nogami. -Mozesz juz isc na obiad, Mary - powiedzial. -Inaczej nie dostaniesz nic do jedzenia. Nie zwracajac na nich najmniejszej uwagi, kobieta odeszla, powloczac nogami. -Ja... ja jestem Marilyn Colson - zaczela wyjasniac Marilyn, przelknawszy podchodzaca do gardla gule strachu. - To moj maz, Richard. My... zabladzilismy. -Usmiechnela sie w duchu na mysl o tym, jak rozzlosci go tym wyznaniem. -Nasz dzip zepsul sie mniej wiecej pol dnia drogi w tym kierunku. Mamy nadzieje, ze ktos w waszym miasteczku pomoze nam przyholowac go i naprawic. -Jak sie tu dostaliscie? -Jak powiedzialam, szlismy stamtad... -Nie, nie. Mam na mysli tutaj. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -Mezczyzna wskazal miejsce, gdzie stali. - Przyszlismy z pomocy - rzekl Richard, wystepujac naprzod. - Przez tamte wzgorza, potem parowem i w gore, na pole kukurydzy. Dziwie sie, jak zdolaliscie nawo... - Czego chcecie? -Chcemy? - powtorzyla Marilyn z budzacym sie gniewem. - Moze porozmawiac z kims, kto do nas nie celuje? Mezczyzna odrobine opuscil lufe dubeltowki. -A potem przydaloby nam sie jakies miejsce na nocleg i pomoc w naprawie dzipa. Czy w waszym miescie jest ktos, kto zajmuje sie samochodami? - To nie jest miasto - odparl mezczyzna, spluwajac przez szpare miedzy przednimi zebami. -Slucham? -Powiedzialem, ze to nie jest miasto. -Ponownie splunal, a potem dorzucil obojetnie: - To szpital. Szpital dla umyslowo chorych. -Richard? -Tak? -Moge przysunac moje lozko do twojego? -Pewnie. -Przepraszam za to, co dzis wygadywalam. Bylam zla. Marilyn Colson popchnela metalowe lozko do poslania Richarda i polozyla sie na boku, patrzac przez okno bungalowu na niezliczone gwiazdy lsniace na mahoniowym niebie nad pustynia. Powoli przesunela dlon po nodze meza i zaczela go piescic, tak jak lubil. Ten dzien, jeden z najgorszych w ich pelnym takich dni malzenstwie, zakonczyl sie zdecydowanie lepiej. Po kilku nieprzyjemnych chwilach rozmowy z "pracownikiem szpitala dla umyslowo chorych", jak przedstawil sie Garrett Pike, wlasciciel dubeltowki, zostali zaprowadzeni do niskiego, drewnianego budynku - kliniki - i przekazani doktorowi Jamesowi Barberowi, kierownikowi Charity Project. Barber, psychiatra, byl lysawym, wesolym mezczyzna o milym usmiechu i obejsciu. I chociaz niewiele powiedzial im o projekcie - oprocz tego, ze wiazal sie z zasiedleniem wymarlego miasteczka i byl finansowanym przez rzad eksperymentalnym osrodkiem dla psychicznie chorych przestepcow - powital ich bardzo zyczliwie. Co wiecej, obiecal im pomoc w naprawie dzipa, jak tylko mechanik wroci z wyprawy "do miasta" jedynym czterokolowym pojazdem, jaki znajdowal sie w szpitalu. Poprosil tylko, zeby do tego czasu - prawdopodobnie do rana - nie opuszczali kliniki i jej ogrodzonego dziedzinca, a takze nie zadawali zadnych pytan. Teraz, po goracym prysznicu, posilku zlozonym z pieczonego kurczaka i czerwonego wina oraz po poobiedniej pogawedce, w trakcie ktorej Barber okazal sie oczytanym rozmowca, dobrze zorientowanym w rozmaitych dziedzinach, zostali sami w bungalowie dla gosci, na tylach kliniki. -Richard? -Tak? -Czy nie uwazasz, ze to romantyczne? Chce powiedziec, ze chyba niewielu naszych znajomych robilo to w szpitalu dla umyslowo chorych. Richard lezal na plecach, z rekami splecionymi za glowa, nie reagujac na jej dotkniecia. 7 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -Cos jest nie tak - rzekl w koncu. -Co ty mowisz? -To, co powiedzialem. Cos tu jest nie w porzadku. Pamietasz, jak po obiedzie wspomnialem o teorii Stacka Sullivana, dotyczacej opoznionego dojrzewania dzieci po przebytych urazach? -Prawde mowiac, nie. -No coz, przedstawilem ja zupelnie opacznie. -Co takiego? -Tylko dla podtrzymania rozmowy. A Barber przytaknal. Albo jest niewiarygodnie niedouczonym psychiatra, albo... -Richard, czy ja dobrze rozumiem? Ten czlowiek okazuje nam niebywala goscinnosc, a ty przeprowadzasz na nim jakies cholerne testy? -Cofnela reke. -Nie moge w to uwierzyc! -Tak - szepnal. -No coz, chyba nie powinnismy wiecej o tym mowic. Przypuszczam, ze w tym pomieszczeniu jest podsluch. -To szalenstwo, Richardzie. Pewnie po prostu nie zwracal uwagi na to, co mowiles. Bog wie, ze ja rowniez nie sluchalam. Trudno cie zniesc, kiedy zaczynasz nadawac o tych swoich gownianych teoriach psychiatrycznych. Odpowiedz Richarda uniemozliwil nagly atak kaszlu. Usiadl na lozku, opierajac dlonie na kolanach, az napad przeszedl. -Co sie dzieje? -Nie mam pojecia. Nie moge zlapac tchu. W dziecinstwie chorowalem na astme, ale od lat nie mialem zadnych takich problemow. -Moze jest tu jakis grzyb lub cos w tym rodzaju. A moze to skutek stresu? -Wyjde na chwile na podworze. -Czy nie powinnismy wezwac lekarza? -Mowie ci, to nie... Ponownie przerwal mu atak kaszlu. Dzwignal sie z lozka i wyszedl z bungalowu na chlodne, nocne powietrze. Marilyn lezala sama na swoim lozku zastanawiajac sie, jak kiedykolwiek mogla sadzic, ze beda razem do konca zycia. Ach, do diabla z tym, pomyslala. Zrobila wszystko, co mogla. Teraz trzeba zdobyc sie na inne kroki. Nie mogac ulozyc sie wygodnie, obrocila sie na drugi bok, lecz zaraz wrocila do poprzedniej pozycji. Poprawila poduszke pod glowa. Powietrze bylo ciezkie i nieswieze. W koncu podeszla do komody i wziela druga poduszke, ktora polozyla na pierwszej. Lepiej, pomyslala, kladac sie do lozka. Znacznie lepiej. Minela minuta, potem nastepna. Uspokoila sie. Zamknela oczy. Zaczela oddychac wolniej i jakby znacznie lzej. Ostatnim dzwiekiem, jaki uslyszala, zanim zapadla w sen, byl kaszel meza. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Na jej zegarku byla siodma trzydziesci, kiedy nadawany przez glosniki dzwiek dzwonu wyrwal Marilyn z plytkiego, niespokojnego snu. Przez wiekszosc nocy nie spala, czesciowo z winy Richarda, ktory kilkakrotnie wchodzil do bungalowu i wychodzil z niego, czesciowo przez jego spazmatyczny kaszel, a po czesci z powodu trudnosci z oddychaniem - lagodniejszych, kiedy siedziala, a poglebiajacych sie w pozycji lezacej. Byla sama w domku. Blade poranne slonce saczylo sie przez okno od wschodu, podswietlajac gesta, lsniaca zawiesine kurzu. Marilyn zauwazyla to z ulga. Nic dziwnego, ze mieli taka ciezka noc. Wstala z lozka, czujac uporczywy, niepokojacy ucisk w piersi - jakby jakas opaska nie pozwalala jej gleboko oddychac. -Richard? Zawolala go, zaczekala chwile, a potem wyszla na male podworko. Siedzial, plecami do niej, w wiklinowym fotelu z wysokim oparciem. -Richardzie, powinienes zobaczyc, ile tam kurzu. Nic dziwnego, ze... Podeszla do niego i urwala w pol slowa. Jej maz nie spal i spojrzal na nia, ale nigdy nie wygladal gorzej. Twarz mial popielato szara, a oczy puste, matowe i pozbawione wyrazu. Jego oddech byl szybki i plytki, a wargi popekane i wydete. Wydawalo sie, ze w ciagu tej jednej nocy postarzal sie o kilkadziesiat lat. -Jestem chory - zdolal powiedziec. -Widze. Richardzie, ide po doktora Barbera. Szybko odeszla, zanim zdazyl cos powiedziec. Chociaz klinika oddalona byla o niecale piecdziesiat stop, musiala przystanac, wyrownac oddech. Barber, w bialym fartuchu narzuconym na sportowy stroj, z troska wysluchal jej relacji. -To prawdopodobnie reakcja alergiczna - stwierdzil. -W zeszlym roku kongresman, ktory przyjechal tu sprawdzic sposob realizacji programu, mial podobne objawy. Zapewne wywolane jakims grzybem. Jestem psychiatra, ale mam tez troche doswiadczenia w internie. Zbadam pani meza. Troche benadrylu i moze odrobina adrenaliny, a od razu poczuje sie lepiej. Po kilku minutach od podania tych lekarstw Richard rzeczywiscie poczul sie lepiej, chociaz Marilyn nie byla pewna, czy poprawe spowodowala kuracja zastosowana przez Barbera, czy wiadomosc, iz mechanik wrocil landroverem do Charity i byl przekonany, ze potrafi naprawic ich dzipa. Wobec nalegan Barbera tez pozwolila sie zbadac i wziela dwie kapsulki benadrylu, poparte zastrzykiem adrenaliny. Pozniej, spakowawszy plecak i wziawszy od Barbera zapas benadrylu, ruszyli landroverem na poszukiwanie dzipa, korzystajac z notatek i wskazan kompasu Richarda. Mechanik, mrukliwy tubylec, ktory przedstawil sie jako John, najwyrazniej dobrze znal pustynie. -Dziewiec mil - powiedzial. -Tyle przeszliscie. -Wydawalo sie, ze wiecej - zdolal wykrztusic Richard miedzy dwiema salwami gwaltownego kaszlu. -Dziewiec mil - powtorzyl John. 9 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Marilyn wyciagnela reke i otarla odrobine rozowej piany z kacika ust meza. Znow poszarzal na twarzy, a jego paznokcie byly prawie fioletowe. Mimo to dzielnie siedzial na fotelu, czytajac notatki i prowadzac ich od jednego znaku orientacyjnego do drugiego. Obserwujac go, Marilyn poczula odradzajaca sie dume i czulosc, ktore tak dawno przestal budzic w niej ten mezczyzna. -John, mozesz wskazac nam droge do najblizszego szpitala? - spytala, znow czujac ucisk w piersi. -Saint Joe - odparl Indianin. -Dwadziescia piec, dwadziescia szesc mil na wschod od miejsca, gdzie stoi wasz dzip. -Pol dnia jazdy? -Moze. Moze wiecej. Usilujac ignorowac wlasne trudnosci z oddychaniem, Marilyn otarla tlusty pot pokrywajacy czolo meza. -Richard, moze powinnismy wracac do kliniki. -Nie... nic mi nie jest - wycharczal w przerwach miedzy kaszlnieciami. -Naprawmy... dzipa... i wynosmy sie... stad w cholere. Marilyn popila kolejna tabletke benadrylu lykiem z manierki, a potem podala lekarstwo mezowi. Po kilku minutach ona tez zaczela kaszlec. Dziewieciomilowa jazda pustynnym bezdrozem zajela im prawie dwie godziny. Naprawa dzipa znacznie mniej niz godzine. Richard probowal pomagac, ale zanim John skonczyl, Richard zrezygnowal i osunal sie na fotel pasazera, opierajac sie o drzwi i splywajac potem. -W porzadku, prosze pani - rzekl John. -Prosze zapuscic silnik. Silnik zapalil przy pierwszej probie. -Moglbys pojechac z nami? - spytala, ze wszystkich sil walczac z uciskiem w piersi. -Dziesiec, dwanascie minut, to wszystko. Doktor Barber kazal mi zaraz wracac. Dziewiec czy dziesiec mil na wschod jest droga. Nie mozna jej ominac. Pojedzcie nia na poludnie. Po kolejnych dziesieciu milach bedzie autostrada numer piecdziesiat. Wtedy w prawo. Mam nadzieje, ze pani maz wkrotce poczuje sie lepiej. Marilyn podziekowala, bezskutecznie probujac mu zaplacic, a potem odjechala, najszybciej jak mogla, usilujac jednoczesnie pilnowac kompasu, Richarda i nierownosci terenu. Na szczescie przypiety pasami Richard zasnal. Kiedy ujechali poltorej mili, John zatrabil, pokazal jej podniesiony kciuk i skrecil na poludnie. Nie przejechala nawet pol mili, kiedy ucisk w piersi wzmogl sie. Rozluznij sie, mowila sobie. Nie panikuj... Nie panikuj... Kazdemu oddechowi zaczal towarzyszyc wyraznie slyszalny bulgot. Strach, jakiego jeszcze nigdy nie zaznala, sprawil, ze zmienila zdanie. Zatrzymala dzipa. -Richard, obudz sie - wydyszala. -Nie moge oddychac. Nie moge... Usilowala dotknac jego ramienia. Reka meza opadla bezwladnie. -Richard? Richard! Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Imie, chociaz wykrzyczane, bylo ledwie slyszalne. Chwycila meza za brode i obrocila do siebie. Twarz mial sina i obrzmiala, oczy otwarte, lecz bez zycia. Z kacikow ust saczyla mu sie gesta, rozowa piana. Marilyn rozpiela swoj pas bezpieczenstwa. Chwiejnie idac wokol dzipa do drzwi pasazera, czula, jak lepka ciecz podchodzi jej do gardla. Kiedy otworzyla drzwiczki, potknela sie i ciezko opadla na kolana. Cialo Richarda osunelo sie z fotela i upadlo na nia, przygniatajac do ziemi. Usilowala je zepchnac, lecz nie miala juz sil. Wkrotce nie miala i checi. Objela go ramionami i wsunela kciuki w szlufki jego spodni. Slonce powoli przesuwalo sie po niebie, nie razac oczu i nie zmuszajac do ich mruzenia. Po chwili, ktora zdawala sie kilkoma minutami, ale mogla byc godzinami, poczula ogarniajacy ja dziwny spokoj. Z tym spokojem przyszlo inne doznanie - poczucie wiezi z Richardem, bliskosci takiej, jakiej jeszcze nigdy nie zaznala. A czujac, jak jego cialo staje sie lzejsze, az wreszcie w ogole przestaje jej ciazyc, byla pewna, ze on zyje. Zyje i wie, ze ona jest przy nim. Marilyn zaczela oddychac lzej. Usmiechnela sie w duchu. Slonce padalo za horyzont. Z zachodu nadlecial chlodny wieczorny wiatr. Po pewnym czasie dzip i dwie nieruchome, zamkniete w uscisku postacie lezace obok pokryla cienka warstwa pustynnego piasku. Osiem Miesiecy Pozniej. 25 LUTEGO. Bylo tuz po drugiej nad ranem.Przed magazynem numer osiemnascie w dokach wschodniego Bostonu upiornie skrzypial zmrozony snieg. Wewnatrz, wcisniety miedzy stalowe dzwigary trzydziesci stop nad podloga, Sandy North ostroznie ustawil ostrosc swojej kamery wideo i usilowal pochwycic prowadzona w dole rozmowe. Jesli jednak nie uslyszy wszystkiego, nic sie nie stanie. Z tej odleglosci nafaszerowana elektronika furgonetka Granville, ktora przyjechal do Bostonu, nagra nawet czkawke. Od prawie trzech miesiecy North pracowal w dokach jako tajny agent Bureau of Alcohol, Tobacco and Firearms. Scisle mowiac, zostal im wypozyczony przez agencje specjalizujaca sie w dostarczaniu takiego personelu. I chociaz jego agencja nie miala oficjalnej nazwy, zatrudnianym przez siebie ludziom oraz tym, ktorzy od czasu do czasu potrzebowali jej uslug, byla znana jako Plan B. Northowi polecono zlokalizowac zrodlo stalego przecieku broni z Bostonu do Belfastu w Irlandii Polnocnej. Tymczasem zamiast tego natknal sie na narkotyki - transport i sprzedaz heroiny, wygladajace na najwieksze, z jakimi mial do czynienia podczas kilku zadan wykonywanych dla Drug Enforcement Agency. 11 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. A na dodatek, z poslyszanych urywkow rozmowy wywnioskowal, ze jeden z dwoch sprzedajacych byl niemal na pewno policjantem. Sfrustrowany brakiem postepow w wykryciu przemytu broni i nie majac czasu na zorganizowanie odpowiedniej oslony, North postanowil sam sfilmowac sprzedaz narkotykow. Ze wszystkich swinstw, z tego calego gowna, z jakim musial zetknac sie podczas pracy dla Planu B, handlarze narkotykow byli najmniej odrazajacy i stanowili najbardziej obiecujacy cel. Przynajmniej, rozmyslal, jesli odwolaja go z Bostonu, spedzone tu miesiace nie beda calkowicie stracone. Z drugiej strony, jesli cos pojdzie zle i okaze sie, ze pracujac na wlasna reke skopie akcje wymierzona przeciw przemytnikom broni, szef Planu B urwie mu jaja. Wszystko musi ulozyc sie dobrze. Sprawdzil usytuowanie dzwigarow i wybral miejsce, w ktorym byl calkowicie niewidoczny. Zawsze podejmowal wszelkie mozliwe i rozsadne srodki ostroznosci, co czynilo go - nawet wsrod doskonale wyszkolonych pracownikow agencji - niemal legendarna postacia. Teraz pozostawalo mu tylko filmowac i czekac. Daleko w dole transakcja byla wlasciwie zakonczona. Policjant i jego partner wzieli dwie walizki pieniedzy i odjechali. Nabywca, ktory przyjechal furgonetka z chemikiem i trzema gorylami, pilnowal przenoszenia towaru z kontenerow do samochodu. Byl maly, zylasty i elegancko ubrany, a ponadto wydawal swoim ludziom polecenia w sposob typowy dla czlowieka nawyklego do rozkazywania. Jeden z braci Gambone, domyslil sie North, usilujac przypomniec sobie zdobyte niegdys wiadomosci o tej poteznej rodzinie. Prawdopodobnie Ricky, najmlodszy z nich. North przesunal sie odrobine, zeby lepiej mu sie przyjrzec, i poczul, ze cos porusza sie pod jego noga. Instynktownie siegnal reka, ale bylo juz za pozno. Jakis sworzen, zapewne wcisniety za belke podczas stawiania dachu, stoczyl sie z dzwigara i ze szczekiem spadl na cementowa podloge. Po kilku sekundach North znalazl sie w strumieniach swiatla dwoch silnych latarek. Wykonujac rozkaz jednego z mezczyzn na dole, wzial swoj rewolwer w dwa palce i odrzucil go. Potem, przeklinajac w duchu wlasna glupote, cal po calu posuwal sie w dol po stalowej belce i waskiej drabince. Zapowiadala sie piekielnie dluga noc. Az do tej nocy, podczas Bog wie ilu ryzykownych operacji, North tylko dwukrotnie zostal pojmany. Raz, w Buenos Aires, dal sie zlapac specjalnie, zeby uwolnic dwoch wiezniow politycznych. Za drugim razem, w Ugandzie, zniosl dwie godziny tortur, zanim przybylo wsparcie. Teraz postanowil maksymalnie zminimalizowac czekajace go lanie. Bedzie musial udawac miekkiego, ale nie zanadto; przestraszonego, lecz nie tak, zeby bicie go zdawalo sie dobra zabawa. Jeden z goryli zabral jego kamere, a drugi mocno uderzyl go w brzuch. Sandy jeczac osunal sie na kolana. Podniesli go za kolnierz i rzucili na krzeslo. Potem, niechetnie odpowiadajac na ich pytania, Sandy North zaczal powoli oceniac pieciu otaczajacych go ludzi. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -... Sam. T... tylko ja. Nie ma nikogo innego. Pracowalem sam, szukajac broni... Chemika - drobnego, po czterdziestce - mozna wylaczyc. -... To zwykly przypadek. Ja... natknalem sie na to. Przysiegam. Slyszalem, jak dwoch facetow rozmawialo o tym, i pomyslalem, ze sprawdze, o co tu chodzi. No wiecie, daja nagrody za takie rzeczy... Gambone, jesli to naprawde on, najwidoczniej lubi, zeby inni wykonywali za niego brudna robote. Trzeba go w jakikolwiek sposob oddzielic od jego ludzi. -... Sluchajcie, mowie powaznie. Nie chce oberwac i nie chce umierac. Pracuje dla Tobacco and Firearms. Nawet nie znam nikogo w DEA... Dwaj z tych goryli sa mlodzi i niezbyt doswiadczeni. Jeden, Mickey, juz podszedl za blisko z wyciagnieta bronia. Jesli tylko nadarzy sie okazja, Mickey bedzie naprawde zdziwiony tym, jak latwo moze rozstac sie ze swoim pistoletem. -... Ten nadajnik wideo jest silny, ale nie na tyle, zeby polaczyc sie z satelita. Mam tam ukryty odbiornik. Tasma jest tam... Trzeci goryl, Donny, to prawdziwy problem. Zwierze. Szesc stop i cztery lub piec cali... dwiescie piecdziesiat funtow... ostrozny... i zwinnie sie rusza. -... Sluchajcie, nie obchodzi mnie, kim jestescie ani z kim handlowaliscie. Ja... chce tylko wyjsc z tego calo. Moze zawrzemy umowe... Po przeszlo polgodzinie i kilku niemal niepotrzebnych uderzeniach w twarz i brzuch, North w koncu uzyskal obietnice zawarcia umowy w zamian za wydanie odbiornika i tasmy. Wiedzial, ze tak naprawde moze liczyc jedynie na bezbolesna smierc, ale mial niewiele kart w rekawie i musial maksymalnie zwiekszyc swoje szanse. -Dobra... dobra... - powiedzial, gdy Donny zamierzal kolejny raz uderzyc go w twarz. -Poddaje sie. Odbiornik jest w pustej beczce po oleju. Zaprowadze was tam. Donny spojrzal na eleganckiego nabywce, ktory skinal glowa. -Sprobuj nas wyruchac, a bedziesz martwy - rzekl Donny, szarpnieciem stawiajac Northa na nogi. -Kiedy dostaniecie tasme, przyprowadzcie go tu z powrotem - rozkazal nabywca. Cofnal sie przed zimnem, gdy Donny otworzyl drzwi magazynu. Zadowolony North wyprowadzil trzech goryli na mrozny ranek. -Lepiej niech to nie bedzie jakies gowno - ostrzegl Donny, gdy mijali najpierw jeden, a potem drugi magazyn - bo zaczynam marznac i denerwowac sie. Skrecili na szerokie, zasmiecone nabrzeze. -Odbiornik jest tam - powiedzial North, wskazujac na beczke po oleju, jedna z okolo piecdziesieciu ulozonych w ogromna piramide. Z dziury wywierconej w boku wystawala ledwie widoczna antena. -Otworz to. Trzej goryle cofneli sie o krok, gdy North wyjal spomiedzy dwoch sasiednich beczek drewniany mlotek i delikatnie odbil dekiel. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -Jest zapakowany w wodoszczelna cerate - rzekl, siegajac do srodka. -To... -Stoj - rozkazal Donny. -A teraz cofnij sie. O tak. Naprawde jestes glupi, jesli myslisz, ze pozwole ci siegnac po bron, ktora tam masz. Mickey, wyjmij to. Pod lufa pistoletu trzeciego goryla North cofnal sie. Mickey schowal do kieszeni swoj pistolet i siegnal do beczki. Niemal natychmiast rozlegl sie glosny szczek, a po nim przerazliwy wrzask. Mickey zatoczyl sie w tyl, bezradnie szarpiac szczeki wielkiego potrzasku na niedzwiedzie, gleboko wbite w jego nadgarstek. Trzeci goryl zareagowal tylko nieznacznym opuszczeniem reki z bronia, ale Northowi to wystarczylo. Kopnal go mocno w krocze, a jednoczesnie uderzyl od dolu nasada dloni w nos. Rozlegl sie gluchy jek, trzask lamanych kosci i mezczyzna runal na ziemie niecale dwie stopy od lezacego juz i wrzeszczacego kolesia. North instynktownie obrocil sie na piecie i przysiadl. Dzieki temu olbrzym nie zdolal roztrzaskac mu czaszki szesciostopowym dragiem. Cios zeslizgnal sie po skroni Northa. Oszolomiony zachwial sie, a Donny zamachnal sie ponownie. Tym razem deska trafila Northa w plecy sprawiajac, ze opadl na jedno kolano. W nastepnej chwili olbrzym dopadl go, owijajac poteznymi lapskami kark swojej ofiary, wbijajac jej kciuki w krtan. Wykorzystujac dzwignie i resztki sil, North przerzucil napastnika przez ramie i sprobowal wbic mu palce w oczy. Donny nie popuszczal. North poczul, ze brakuje mu tchu. Potrzebowal powietrza. Przetoczyl sie jeszcze raz. Spleceni w uscisku, runeli z nabrzeza. Morderczy chwyt Donnyego rozluznil sie, gdy spadali w dwudziestostopowa pustke dzielaca ich od lodowatych wod Boston Harbor. Rozerwal sie calkowicie, kiedy - w polowie drogi - uderzyli w potezna belke wystajaca z nabrzeza. North poczul straszliwy bol, a potem otepiajace zimno, gdy uderzyl w wode. Pozniej byla tylko ciemnosc. -Dochodzi do siebie, Normo. Spojrz, jak mruga powiekami. I ustapily te chaotyczne ruchy galek ocznych. - Prosze pana, slyszy mnie pan? Prosze scisnac moja reke, jesli pan slyszy... - Tak, poczulam! Scisnal moja reke. - Prosze sprobowac otworzyc oczy. Przez pulsujaca salwe bolu glosy obu kobiet przedarly sie do swiadomosci Sandyego Northa. -... Jean, musze zajrzec do innych sal. Wezwij mnie przez pager, gdybym byla potrzebna. -Dzieki, Normo. Bardzo mi pomoglas... -Prosze pana, jest pan w szpitalu. White Memorial Hospital. 14 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -Prosze scisnac moja dlon, jezeli pan mnie rozumie... Dobrze. -Jestem doktor Goddard. Neurochirurg. -Byl pan nieprzytomny, ale wyzdrowieje pan. Rozumie pan? -Ro... rozumiem - uslyszal swoje mamrotanie. Kiedy sprobowal otworzyc oczy i przyjrzec sie spogladajacej na niego, zatroskanej twarzy, ujrzal kalejdoskop wirujacych kolorow, jak w psychodelicznym pokazie. Jedno po drugim, wspomnienia potyczki w dokach wschodniego Bostonu zaczely naplywac na swoje miejsce. -Teraz lepiej. O wiele lepiej - powiedziala lekarka. Krzepiacy usmiech rozjasnil podluzna, wyrazista twarz, obramowana kreconymi, czarnymi wlosami. -Co sie panu stalo? North spojrzal na igle kroplowki, tkwiaca w jego rece, i na kardiomonitor nad glowa. -Pani mi to powie - zdolal wykrztusic. -Wiemy tylko, ze ktos znalazl pana nieprzytomnego, przemoczonego i przemarznietego na jakiejs ulicy we wschodnim Bostonie i wezwal pogotowie. Wyglada na to, ze upadl pan i uderzyl sie w glowe. Albo zostal przez kogos uderzony. Wydaje sie tez, ze przez jakis czas znajdowal sie pan w wodzie. -Nie pamietam. -Nic dziwnego. Amnezja czesto towarzyszy wstrzasowi mozgu. A ma pan pol tuzina siniakow, ktore mogly go spowodowac. Wykonalismy tomografie komputerowa panskiego mozgu... z negatywnym wynikiem, oraz kilka zdjec rentgenowskich, rowniez bez odchylen od normy. Mial pan bardzo obnizona temperature ciala. Trzydziesci jeden i szesc. Teraz jest juz prawie normalna. -Jak sie pan nazywa? -Trainor. Phillip Trainor - odparl bez wahania North. Klamstwo przyszlo mu z latwoscia, poniewaz podczas niektorych zadan byl Phillipem Trainorem; w trakcie innych wykorzystywal jedna z licznych starannie udokumentowanych tozsamosci. Tym razem zostal Sandym Northem. Po raz ostatni, zadecydowal. Najwyrazniej North mial pecha. Powoli zaczal sprawdzac swoje cialo. Kazdy miesien zdawal sie reagowac. Sandy North zdolal uniknac najgorszego. -Ktora godzina? - spytal. -Prawie dziewiata rano. -Jaki dzien? -Wtorek, dwudziesty piaty lutego. -Dobrze. Musze isc. Lekarka poklepala go po dloni. -Obawiam sie, ze to niemozliwe, panie Trainor. -Dlaczego? -No, po pierwsze juz zostal pan przyjety - poinformowala uprzejmie. -Rownie dobrze moze pan tutaj wykorzystac ten dzien. A ponadto bedziemy pana obserwowac. Odezwal sie pager, wzywajac ja do innej sali. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -Niech pan slucha, panie Trainor. Mam pacjenta ze zlamaniem kregow szyjnych, musze go obejrzec. Niech mi pan wyswiadczy te laske i nie rusza sie stad. Przysle tu kogos, zeby z panem porozmawial. Jak tylko opuscila pokoj, North chwycil za porecz lozka i usiadl. Gdy pod czaszka zalomotalo mu jak przy wybuchu mozdzierzowych granatow, rownie szybko opadl na poduszke. Kilka sekund pozniej sprobowal ponownie. -Z powrotem wsrod zywych. Moj Boze, co za poprawa. Kobieta mowiaca te slowa, pielegniarka po piecdziesiatce, weszla do pokoju i podniosla wezglowie lozka. Byla schludna, oficjalnie wygladajaca pania o starannie ufryzowanych srebrnych wlosach i oczach, ktore widzialy niejedno. North podziekowal jej i oparl sie o wezglowie. Mozdzierze powoli przerywaly ostrzal. -Nazywam sie Norma Cullinet - powiedziala. -Jestem starsza pielegniarka tej zmiany. -Trainor. Phil Trainor. -No coz, witamy na powrot, panie Trainor. Przez chwile obawialismy sie, ze mozemy pana utracic. -Jestem wam wszystkim wdzieczny. -Nie mial pan portfela, kiedy pana tu przywieziono. Czy zostal pan napadniety? Obrabowany? -Naprawde nie wiem. Wydaje sie to mozliwe. Teraz, jesli pani wybaczy, chcialbym opuscic szpital. -Slyszalam od doktor Goddard. Ona nie uwaza, aby to byl dobry pomysl. -Rozumiem. Jestem gotowy podpisac wypis na wlasna prosbe. Pielegniarka wylaczyla monitor i usunela elektrody z jego piersi. -Jako pacjenta z obrazeniami glowy, moglibysmy zatrzymac tu pana wbrew panskiej woli. Jednak ani doktor Goddard, ani ja nie uwazamy tego za wlasciwe. Powiem panu cos. Prosze podac mi kilka informacji do naszych akt, a potem odlacze te kroplowke, opatrze panskie zadrapania i wyjdzie pan stad. -Umowa stoi - odparl North. -Swietnie. -Norma Cullinet wziela do reki notatnik. -Nazwisko i data urodzenia? Jedno po drugim, North odpowiedzial na wszystkie pytania zadawane przez pielegniarke, klamiac tylko w sprawach, ktore nie mogly wzbudzic jej watpliwosci. -Zawod? -Handlowiec. Import-eksport. -Ubezpieczenie zdrowotne? -Blue Cross. Podam numer telefonicznie, jak tylko wroce do domu. -Najblizszy krewny? -Nie mam. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -Nikogo? Bracia? Siostry? Kuzyni? -Nikogo waznego. -Ciotki? Wujkowie? Wspolnicy w interesach? Ktokolwiek, kogo moglibysmy zawiadomic? -Pani Cullinet, prosze. Pytala pani, a ja odpowiadalem. -Teraz pora dotrzymac drugiej czesci umowy. Mam kilka spraw do zalatwienia. Bardzo waznych spraw... zwiazanych z moimi interesami. Prosze wierzyc, nic mi nie bedzie. -Przepraszam - powiedziala pielegniarka, idac do drzwi. -Dwie minuty. Prosze dac mi dwie minuty, a wypuszcze pana stad. I tak musze przyniesc panu jakies ubranie. Panskie jest jeszcze mokre. Po dwoch minutach, tak jak obiecala, pani Cullinet wrocila. Delikatnie oczyscila zadrapania na jego czole i plecach, a potem dala mu kilka jednorazowych opatrunkow chirurgicznych. -Szczepienie przeciwtezcowe? - spytala, pomagajac mu wstac z lozka. -Aktualne. Dziekuje, pani Cullinet. Byla pani cudowna. -Na zewnatrz jest zimno. -Wezwe taksowke. Mieszkam niedaleko. -Tak pan mowil... -No coz, jeszcze raz dziekuje. -Tak. No, na razie. -Slucham? -Nic. Nic. -Niech pan uwaza na siebie. Pielegniarka rzucila mu przelotny usmiech, odwrocila sie i wyszla. Wysokie buty Northa, ogrzane przy kaloryferze, byly prawie suche. Rozejrzal sie wokol, a potem odchylil wkladki i wyjal spod nich trzy banknoty studolarowe i jedna dwudziestke. Jego kurtka byla przemoczona, ale nadawala sie do noszenia. Wlozyl ja, a potem ostroznie opuscil izbe przyjec tylnym wyjsciem. Jezeli, jak podejrzewal, jednym ze sprzedawcow byl oficer bostonskiej policji, nigdzie nie bylo bezpiecznie. Ukryl odbiornik wideo, najlepiej jak zdolal w tak krotkim czasie, lecz zawsze istniala mozliwosc, ze ktos przypadkiem go znajdzie. Bylo prawdopodobne, ze dwaj goryle Gambonea przezyli. Teraz w dokach zaroi sie od ludzi szukajacych albo jego, albo jego ciala. Mimo to musial jakos dostac sie tam. Misje, ktora sprawowal w rejonie blokow - dlugie miesiace planowania i ciezkiej pracy - i tak diabli wzieli. Bedzie musial jakos to wytlumaczyc, a bez tej tasmy cale jego poswiecenie i czas byly daremne. Podjechal taksowka do Armii Zbawienia i kupil znoszone ubranie robocze, rekawiczki, poplamiony olejem plaszcz i welniana czapke. Nastepnie zaszedl do sklepu spozywczego po butelke taniego wina. W pobliskim zaulku wylal troche trunku na plaszcz i umiescil butelke w kieszeni tak, zeby wystawala. Troche starannie rozsmarowanego brudu, zmiana postawy na zgarbiona sylwetke przegranego czlowieka i byl gotowy. 17 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.Przemiana, ktora sprawdzil w lustrze toalety na stacji benzynowej, byla uderzajaca. Nie golil sie od dwoch dni, a since zmeczenia pod jego oczami byly zupelnie naturalne. Mial nadzieje, ze nikt nie zwroci uwagi na sztajmesa krecacego sie po dokach wschodniego Bostonu. A przynajmniej dopoki nie odzyska tego odbiornika wideo. Nie chcac wracac do swojego pokoju, zameldowal sie w nedznym hoteliku, zeby zaczekac do nocy. Lezac na zatechlym materacu, w koncu poczul ciezar, jakim byly dla niego wydarzenia w doku. Bol glowy byl uporczywy, ale jeszcze znosny. Nogi mial jak z olowiu, lecz i z tym mogl sobie poradzic. Najbardziej niepokoilo go, a nawet przerazalo, wrazenie ucisku w piersi. Zakaszlal kilkakrotnie, a potem zapadl w niespokojny sen. North dwukrotnie budzil sie i zasypial, zanim w koncu opuscil hotel i podjechal taksowka w poblize dokow. Teraz ucisk w piersi nie ustepowal i kazdy oddech przychodzil mu z trudem. Ruszyl w kierunku rumowiska, w ktorym ukryl odbiornik, lecz natychmiast stanal jak wryty. Wszedzie roilo sie od ludzi - dwoch dostrzegl za ogrodzeniem, kolejnego po drugiej stronie drogi, niedaleko miejsca, gdzie ukryl odbiornik, a jeden krazyl w samochodzie z zapalonymi swiatlami. Prawie przygryzajac sobie warge, by stlumic kaszel, North wycofal sie i skierowal ku centrum wschodniego Bostonu. Musi zaczekac, az wszystko sie uspokoi; dzien, moze dwa. Kwartal dalej przystanal i oparl sie o latarnie, lapiac oddech. To dziwne, pomyslal. Podczas niedawnych badan kontrolnych wstrzymywal oddech na ponad dwie minuty. Teraz brakowalo mu powietrza. Zdolal przejsc pare krokow i znow musial przystanac. Tym razem atak byl nagly. Zaczal kaszlec i przez kilka minut nie byl w stanie zrobic nic innego. -Nic ci nie jest, koles? North, zgiety wpol, podniosl glowe. Jakis wloczega, ubrany podobnie jak on, patrzyl na niego ze wspolczuciem. -Nie... nic mi nie jest, dzieki. Zimno. To wszystko. -Moglbym pociagnac lyka? -He? Och, jasne. Masz. Podal mu butelke. Mezczyzna pociagnal dlugi lyk, otarl usta grzbietem dloni i odszedl. North powoli kroczyl ulica. Zanim dotarl do centrum, znow zgial sie wpol, kaszlac okropnie. 18 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.Rozdzial 1 27 LUTEGO "White Memorial, tu helikopter MedEvac.Mowi starsza siostra Burns. Jestesmy w drodze do was z miedzystanowej cztery-dziewiec-piec z jedna ofiara wypadku samochodowego, priorytet jeden. Mezczyzna, czterdziesci cztery lata. Kierowca. Bez pasazerow. Liczne obrazenia. Otwarte zlamanie lewej kosci udowej. Otwarte zlamanie prawego przedramienia. Brak widocznych obrazen glowy i szyi. Cisnienie siedemdziesiat mierzone Dopplerem, bez widocznego zrodla krwawienia. W EKG tachykardia zatokowa sto piecdziesiat na minute. Podano dozylnie roztwor Ringera w kroplowce. Powtarzam, mam priorytet jeden. Nasz przyblizony czas przybycia na wasze ladowisko za dwanascie minut"... Priorytet jeden - choroba lub uraz grozacy smiercia. Te slowa, jak zwykle, poderwaly na nogi caly personel oddzialu reanimacji White Memorial Hospital. Priorytet jeden - nastepna okazja potwierdzenia reputacji WMH jako najlepszego osrodka leczenia urazow w Bostonie, w calym stanie, a wedlug wielu nawet na swiecie. Zanim meldunek radiowy dobiegl konca, zespol izby juz zaczal dzialac. Eryk Najarian stal sam pod sciana lsniacej izby przyjec, napawajac sie widokiem technikow, pielegniarek i lekarzy szykujacych sie tego lutowego ranka do kolejnej bitwy. Obraz izby przyjec jako oblezonego feudalnego zamku nasunal sie po raz pierwszy Erykowi podczas drugiego roku praktyki i przez nastepne dwa lata nabieral wyrazu oraz barwy. Technicy - od EKG, respiratorow i badan laboratoryjnych - stali sie oddzialami wsparcia i agentami wywiadu, zbierajacymi informacje, transportujacymi bron i wyposazenie dla obroncow, czyli siostr. Lekarze i stazysci byli oficerami - porucznikami i kapitanami. A nad nimi wszystkimi, bardziej obserwujac niz dzialajac, w oczekiwaniu na chwile, gdy wynik spotkania ze smiercia bedzie zalezal od jednej decyzji, stal pan zamku, szef izby przyjec i oddzialu pomocy doraznej. Przez lata stazowania w White Memorial Eryk tyral jak wol z mysla o dniu, kiedy obejmie to stanowisko. Teraz, od szesciu miesiecy bedac jednym z dwoch glownych lekarzy izby przyjec, pracowal jeszcze ciezej. Wychowal sie w Watertown, niecale dziesiec mil od szpitala i byl pierwszym w rodzinie absolwentem collegeu, nie mowiac juz o studiach. Start mial bardzo trudny, lecz po osmiu latach nauki, zawsze z najlepszymi notami, oraz po pieciu kolejnych latach niezwykle meczacego stazu w koncu zaczal wyrabiac sobie nazwisko. 19 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.I pomijajac Reeda Marshalla, drugiego glownego lekarza izby przyjec, niektorzy uwazali Eryka za bodaj najlepszego specjaliste wyszkolonego w White Memorial - najlepszego w szpitalu, ktory od stu piecdziesieciu lat ksztalcil najlepszych lekarzy na swiecie. Terri Dillard, kierujaca ta zmiana pielegniarek, skonczyla wydawac polecenia swojemu personelowi i wtedy zauwazyla Eryka. -Wezmiemy go do czworki - powiedziala podchodzac. -Mowilem ci, ze dzis przywioza jakiegos - odparl z usmiechem. -Chce ograniczyc tlum do minimum, dobrze, Terri? Niech Dierking zajmie sie osrodkowym cisnieniem zylnym i plukaniem otrzewnej. Jeszcze nie ufam tamtym dwom, a nie chce sie tym martwic. June Feldman moze stanac przy respiratorze i intubowac w razie potrzeby. Jakie cisnienie ma ten facet wedlug ich danych? -Siedemdziesiat. -Hmmm. Eryk przygladzil wasy, ktore w ciagu minionych trzech lat zapuszczal i golil pol tuzina razy. Nie odczuwal szczegolnej potrzeby ich noszenia, lecz czasem mial wrazenie, ze jego autorytet jest zagrozony przez to, iz nie wyglada na swoje lata. Za miesiac mial skonczyc trzydziesci jeden. -O czym myslisz? - spytala Terri Dillard. -O twoich oczach - odparl machinalnie. -Chcialabym. To bylaby niespodzianka, pomyslala, gdyby Eryk Najarian kiedykolwiek zainteresowal sie czyms innym niz medycyna. Podczas prawie dziesieciu lat pracy w izbie przyjec widziala wszelkie typy lekarzy - pajacow i filozofow; nerwowych chamow, ktorzy musieli slownie zniewazac pielegniarki; wspanialych teoretykow gubiacych sie w kryzysowych sytuacjach; lagodnie mowiace mlode kobiety, ktorym bez wahania zawierzylaby wlasne zycie. Lecz ten mezczyzna byl jedyny w swoim rodzaju. Kiedy nie pracowal na morderczej zmianie w izbie przyjec, siedzial w bibliotece lub w laboratorium. Jesli podczas jego dyzuru przyjmowano wielu pacjentow, Eryk po zmianie bral sie do roboty i pomagal tak dlugo, jak dlugo byl potrzebny. Reed Marshall byl dobrym, bardzo dobrym lekarzem, a jednak rzadko schodzil z piedestalu swego stanowiska... rzadko "brudzil sobie rece". Eryk byl medycznym zabijaka. I chociaz Terri znala pielegniarki, ktore umawialy sie na randki z Erikiem, a nawet sypialy z nim, nie spotkala zadnej, ktora moglaby wspolzawodniczyc z medycyna - miloscia jego zycia. -Dlaczego jest we wstrzasie? - mruczal Eryk, kierujac pytanie glownie do siebie. -Sledziona? Watroba? -Uszkodzenie aorty? - podsunela Terri. -Moze... - zamilkl na chwile. -To cos w klatce piersiowej - powiedzial nagle. -Skad wiesz? -Nie wiem. Po prostu czuje. Boze, chcialbym wiedziec, jak wygladala kierownica jego samochodu... -Kierownica...? -Sluchaj, Terri, zrob mi przysluge. 20 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.Zadzwon do laboratorium Davea Subarskyego, wewnetrzny cztery-osiem-jeden-jeden i jesli uda ci sie go zlapac, popros, zeby zaraz tu przyszedl, i powiedz mu... Nie, nie... polacz go ze mna. Sam z nim porozmawiam. Podbiegl do radiostacji. Podnoszac sluchawke telefonu, Terri slyszala, jak laczy sie z helikopterem MedEvac i pyta o wypadek, szczegolnie o pasy bezpieczenstwa i stan kierownicy. Po pieciu latach ogladania go przy pracy wiedziala, ze kilka minut przed przybyciem pacjenta o priorytecie jeden Eryk Najarian juz postepowal w sposob, jaki opanowali tylko nieliczni specjalisci. Uplynelo kilka sekund od chwili, gdy helikopter MedEvac wyladowal na dachu Richter Building, i natychmiast rozpetala sie bitwa. June Feldman, zatrudniona na stanowisku mlodszego asystenta, zaczela badanie w drodze do windy i zanim wraz z zespolem reanimacyjnym wpadla jak bomba do izby przyjec, miala juz gotowy raport dla Eryka. Stawka bylo zycie czlowieka nazywajacego sie Russell Cowley, prezesa jednej z wiekszych firm w tym rejonie. Puls Eryka przyspieszyl odrobine, gdy podano te informacje. Reanimacja i pozniejsze uzdrowienie tego mezczyzny to osiagniecia, ktore stanowily material na pierwsze strony gazet. Wedlug zalogi helikoptera Cowley pedzil miedzystanowa na polnoc, w zapietym pasie, kiedy pekla prawa przednia opona jego mercedesa 450SL. Samochod przetoczyl sie przez zwal sniegu i bariere, przelecial prawie piecdziesiat jardow nad poboczem, a potem rabnal w pien drzewa. Ofiare trzeba bylo wyciagac z wraka za pomoca specjalnych szczek rozginajacych. Kierownica, zgieta prawie wpol, przycisnela go do fotela. -Cowley... Russell Cowley - zastanawial sie jeden z lekarzy, gdy czekali na helikopter. -Przysiaglbym, ze jest czlonkiem rady nadzorczej szpitala. Prawde mowiac, jestem tego pewny. Eryk nie zareagowal, slyszac te wiadomosci, lecz blysk w jego oku stal sie jeszcze wyrazniejszy. Po gwaltownym odejsciu i pozniejszym zniknieciu Craiga Worrella nagle zwolnilo sie stanowisko zastepcy ordynatora oddzialu pomocy doraznej. I wszyscy, od sekretarek w gore, wiedzieli, ze tylko on i Reed Marshall staraja sie o te prace. Teraz, kiedy komisja kwalifikacyjna szukala jakiegos uzasadnienia wyboru jednego z nich, ten czlonek rady nadzorczej spadl mu prosto z nieba. Nic pan o tym nie wie, panie Russell Cowley, myslal, ale na pewno pan nie umrze. Nie ma mowy. Czlonek zarzadu zawyl z bolu, gdy przenoszono go na szpitalne lozko. Krysztalki potrzaskanej przedniej szyby blyszczaly mu we wlosach. Jego twarz pod cienka warstwa krwi z licznych zadrapan byla fioletowa. Machnal zdrowa reka i krzyknal na siostre, ktora niechcacy urazila go w lewa noge. Stopniowo tracil przytomnosc, jeczac cicho. Lekarz ortopeda zajal sie zabezpieczeniem otwartych zlaman. Eryk dokonal szybkich ogledzin i cofnal sie. Nie znalazl niczego, co przeczyloby podejrzeniu, ze uderzenie o kierownice spowodowalo uszkodzenie miesnia sercowego i tamponade osierdziowa. 21 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Krew zbierala sie miedzy miesniem sercowym a otaczajacym go workiem osierdziowym. Jej wzrastajace cisnienie uposledzalo ssaco-tloczace funkcje serca i powodowalo rozwijajacy sie wstrzas. Jezeli tak bylo, nalezalo wykonac naklucie worka osierdziowego w celu oproznienia go z krwi. Standardowe postepowanie polegalo na wprowadzeniu pod kontrola EKG igly z wklucia przez nadbrzusze z ominieciem watroby, dalej przez przepone i w koncu przez osierdzie ryzykowny, potencjalnie niebezpieczny zabieg. Eryk mial inne plany. Zerknal w kierunku drzwi, zastanawiajac sie, co, u diabla, zatrzymalo Davea Subarskyego. -Najpierw zdjecia, najpierw zdjecia - powiedzial z wymuszonym spokojem. -Potrzebne mi natychmiast dobre zdjecie boczne kregoslupa szyjnego. I niech zrobia tez klatke piersiowa oraz miednice. -June, nie sadze, aby teraz potrzebowal intubacji, ale moze pozniej. -Wyglada mizernie. -Jakie ma cisnienie? June Feldman probowala je zmierzyc za pomoca mankietu i elektronicznego stetoskopu Dopplera, ale potrzasnela glowa. -Jak tylko pobiora mu krew do badania, podlaczcie sie do tetnicy. A potem cewnik do otrzewnej - polecil Eryk. Feldman wziela sie do roboty, wkluwajac sie do tetnicy promieniowej, podczas gdy drugi lekarz wymacal odpowiednie miejsce obok pepka i wepchnal cewnik do jamy brzusznej. Czysta sol fizjologiczna w drenie swiadczyla o braku krwawienia wewnetrznego. Eryk skinal glowa. Badanie wykluczylo uszkodzenie sledziony lub watroby i w zasadzie eliminowalo rozerwanie aorty. Prawdopodobienstwo tamponady osierdziowej jako przyczyny wstrzasu u Russella Cowleya wzroslo kilkakrotnie. Terri Dillard wpadla do sali. -W jakim jest stanie? - spytala bez tchu. -Ani lepszym, ani gorszym - odparl Eryk. -To tamponada. -Jestes pewny? -Jeszcze nie, ale prawie. -A jesli tak jest, to usiadz. Zobaczysz cos, czego jeszcze nikt nie widzial, nawet ja. Oczywiscie, o ile ten cholerny Subarsky przywlecze sie tu na czas. -No coz, mam nadzieje, ze bez wzgledu na to, co jest, pojawi sie szybko - powiedziala Terri. -Wlasnie dostalismy wiadomosc przez radiotelefon. Pogotowie jedzie do nas z nastepnym przypadkiem o priorytecie jeden. Mezczyzna znaleziony w zaulku North End. Brak pulsu i oddechu. Reanimuja go. -Sniezny nurek? - zapytal Eryk, wciaz obserwujac lekarzy i technikow. Tak nazywano w Bostonie bezdomnych wyciaganych zima ze snieznych zasp. Przewaznie juz nie mozna bylo im pomoc. -Tak sadze - stwierdzila Terri. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -Ci z pogotowia nie chcieli wiele mowic przez radio, ale podali, ze w kieszeni plaszcza mial prawie pusta butelke wina. -Jeszcze zyje? -Mam watpliwosci. Odnioslam wrazenie, ze zajmuja sie nim tylko dlatego, iz takie sa przepisy. -EKG? -Linia izoelektryczna z pojedynczymi skurczami agonalnymi. -Zrenice? -Szerokie, sztywne! -Boze! Terri, czy nie moglby zajac sie nim ktos inny? Tutaj dzieja sie wielkie rzeczy. Ten gosc jest prezesem duzej firmy, czlonkiem rady nadzorczej tego szpitala, z dobrym rokowaniem. Nie chce go zaniedbac, odstawiajac cyrk nad sztajmesem, ktory zapewne umarl kilka godzin temu. Terri zmruzyla oczy. -Jestes tu jedynym starszym lekarzem - oswiadczyla chlodno. -Jezeli potrzebujesz pomocy, doktor Kaiser jest w nastepnym gabinecie, zajmuje sie pacjentami ambulatoryjnymi. -No coz, powiedz mu, zeby zaopiekowal sie nurkiem. Jesli ten facet wymaga naklucia osierdzia, to ja to zrobie. -Eryk, daj spokoj - zaprotestowala. -Gary Kaiser jest tu od poltora roku i wciaz wpada w panike, kiedy ma leczyc angine. Wszyscy podejrzewamy, ze jego ojciec jest wlascicielem tego budynku albo cos takiego. Inaczej nie da sie wytlumaczyc tego, ze przyjeto go tutaj na staz. -A wiec wytlumacz mu, ze czas, aby stal sie lekarzem. Po to tu jest. A zreszta wyglada na to, ze nurek bedzie kolejnym dowiezionym nam truposzem. -Terri, jak rany, nie rob takiej miny. Dobrze, sluchaj, zajme sie nim, jak tylko... czekaj, jest Subarsky. Jesli wszystko pojdzie tak, jak na to licze, mozemy skonczyc, zanim przywioza nurka. Dave Subarsky wtoczyl sie do sali, ciagnac wozek ze skomplikowana aparatura. Subarsky mial doktorat z biochemii, zrobiony na MIT, ale przy swoich szesciu stopach i dwoch lub trzech calach wzrostu, gestej brodzie i wydatnym brzuchu wygladal raczej na zawodowego zapasnika. On i Eryk dorastali niedaleko siebie w Watertown. I chociaz nauke rozpoczeli jednoczesnie, zanim Eryk ukonczyl szkole srednia, Subarsky byl na trzecim roku collegeu. Spotkanie starego przyjaciela prowadzacego niezalezne badania w jednym z laboratoriow White Memorial bylo nieoczekiwana korzyscia plynaca z podjecia pracy w tym szpitalu. -Czesc, David - zawolal Eryk. -Jak minal dzien? -Wspaniale. -Natknales sie na swojego szefa? -Nie? -Doskonale. -Dobra, ustaw to tutaj. Sprobujemy. -June, wklulas sie do tetnicy? -Juz koncze - odpowiedziala. -Jeszcze moment i... Voila! Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Na oscyloskopie pod wykresem EKG Russella Cowleya pojawil sie zapis skurczow o duzej czestotliwosci i niskiej amplitudzie. Obok widnialy liczby piecdziesiat i zero. Cisnienie skurczowe i rozkurczowe. Wprawdzie Cowley stracil przytomnosc, ale jego oddech pozostal miarowy i dosc skuteczny. Natomiast sina barwa twarzy poglebila sie. -Zadzwon do dyspozytorki i kaz zebrac zespol kardiochirurgow - polecil Eryk. -Jesli nam sie nie uda, sprobujemy igly. -Lepiej, zeby byli gotowi do otwarcia klatki piersiowej tego czlowieka. -Dobra, Davidzie, zaczynamy. -Niech wszyscy sluchaja. To Dave Subarsky. Jest biologiem z MIT, a to nowy laser, w ktorego konstruowaniu uczestniczyl. Zamierzamy uzyc go do zrobienia otworu w osierdziu tego pacjenta, aby wypuscic krew z worka osierdziowego do klatki piersiowej, skad po prostu sie wchlania. -Czy to niebezpieczne? - spytala jedna z pielegniarek. -Nie, skoro mamy tu Davida. Ten laser zostal skonstruowany z mysla o udraznianiu naczyn krwionosnych, ale ja chcialbym przystosowac go do nakluc osierdzia. Jestem pewny, ze mozemy tego dokonac. Razem z Davidem od miesiecy wykonywalismy proby na zwierzetach, zazwyczaj o trzeciej lub czwartej nad ranem. Dave Subarsky, ustawiajac pokretla urzadzenia, usmiechnal sie w gaszczu swej brody. Mial nadzieje, ze gdy tylko uzyskaja zgode FDA na takie zastosowanie lasera, metoda ta stanie sie znana jako technika Subarskyego-Najariana. Najpierw jednak musiala okazac sie skuteczna. -Chce, aby wszyscy wiedzieli - ciagnal Eryk - ze jest to technika zasadniczo nieinwazyjna; o wiele bezpieczniejsza i dokladniejsza niz znana wam wszystkim punkcja. Jest to uklad dwoch laserow, ktorych promieniowanie jest wybiorczo pochlaniane przez tkanki osierdzia bez uszkodzenia tkanek okolicznych. -Czego mozemy oczekiwac? - zapytala ta sama pielegniarka. -No coz, na poczatek spadku osrodkowego cisnienia zylnego i czegos nieco skuteczniejszego niz cisnienie skurczowe piecdziesiat - odparl Eryk, ledwie skrywajac rosnace zniecierpliwienie jej pytaniami. -A teraz, jesli wszyscy cofniecie sie... Terri Dillard wpadla do sali. -Eryk, drugi priorytet jeden jest w szostce. Zajal sie nim Gary Kaiser. -Jaka ma temperature? -Trzydziesci piec i szesc kresek. -EKG? -Linia izoelektryczna ze skurczami agonalnymi. -Jezeli to wszystko, to powiedz Kaiserowi, zeby stwierdzil zgon. -Tak, ale... -Czy zespol kardiologow czeka w gotowosci? -Eryk, cisnienie nieoznaczalne - powiedziala June Feldman. -Reanimowac? Zapis na oscyloskopie po jej prawej rece przybral postac linii prostej. Zarowno odczyt cisnienia skurczowego, jak i rozkurczowego pokazywal zero. Oddech Cowleya stal sie plytki. -Do licha - szepnal Eryk. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -No dobrze, sluchajcie wszyscy. Terri, powiedz Kaiserowi, zeby zrobil, co moze. Potem zadzwon do kardiochirurgow i sciagnij ich tutaj. Moze bedziemy musieli otworzyc mu klatke piersiowa. I sciagnij krew. -Grupa powinna juz byc oznaczona. Powiedz im, zeby dali sobie spokoj z krzyzowka i przyslali dwie jednostki. -June, trzymaj palec na tetnicy szyjnej. -Jestes gotowy, Davidzie? -Gotowy. -Zaczynaj. Dave Subarsky wcisnal jeden przycisk, a potem drugi. Z gornego lasera trysnal bladoniebieski promien, po ktorym niemal natychmiast nastapil czerwony blysk dolnego. Oba promienie spotkaly sie tuz nad lewym dolnym zebrem Russella Cowleya i zniknely w jego klatce piersiowej. Przez piec, dziesiec sekund nic sie nie dzialo. Eryk zakrecil sie nerwowo i podszedl do pacjenta z igla w reku. -Zwiekszyc moc? - spytal. -Nie sadze, doktorze - odparl Subarsky. -Jezu. -No dobra, teraz ja - powiedzial Eryk. -Niech ktos zadzwoni do kardiologow. Stat. -Czekaj! -June Feldman patrzyla sie na czubki swoich palcow. -Czekaj... -Tak, jest tetno. Jest tetno. Doslownie w tej samej chwili osrodkowe cisnienie zylne zaczelo spadac. Tetnicze skoczylo do siedemdziesieciu na trzydziesci. Po kilku sekundach bylo juz dziewiecdziesiat. Subarsky, zimny jak lod, kiwnal glowa, jakby wszystko to bylo rutynowym dzialaniem, ale dwie pielegniarki zaczely glosno klaskac. -Nigdy w zyciu nie widzialam czegos takiego - zawolala jedna z nich. -Nigdy - Ani ja - mruknal Eryk na tyle cicho, ze nikt nie uslyszal. Barwa skory Russella Cowleya poprawila sie niemal rownie dramatycznie jak jego cisnienie tetnicze i zylne. Oddech poglebil sie i wzmocnil. Po dwoch minutach pacjent otworzyl oczy. Nikt sie nie odezwal. Eryk spojrzal na otaczajace go twarze. Malowala sie na nich cudowna mieszanina podziwu i radosci. Byla to przydluga cisza publicznosci, ktora wlasnie wysluchala koncertu mistrza. I Eryk radowal sie kazda jej sekunda. Przez otwarte drzwi dostrzegl nadchodzaca Terri Dillard. Nie, jeszcze nie, do licha, zaklal w myslach. To moja wielka chwila. Jeszcze nie. -Wszystko w porzadku? - spytala Terri. -Sama zobacz. Wskazal na Cowleya. -Dobra robota. Eryk, kardiolodzy juz sa w drodze. Musisz przyjsc i pomoc Kaiserowi. -O Chryste! Stan nurka ulegl zmianie? -Nie. -To co mam do zrobienia? Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -Eryk, prosze. -Dobrze, dobrze. -June, niech kardiologia przyjmie tego goscia i wezwie ortopede na konsultacje. Wracam za kilka minut. Zerknal na Terri. -Moze predzej. Gary Kaiser denerwowal Eryka bardziej niz jakikolwiek znany mu lekarz. Byl niedojrzaly, niezdecydowany i piekielnie nerwowy nawet w zupelnie rutynowych przypadkach. Dlatego nie zdziwil sie, widzac, ze zarzadzil pelny zestaw zabiegow reanimacyjnych na wloczedze, ktory wygladal na martwego od wielu godzin. -Gary, co jest? - spytal go. W sali panowal spokoj, w odroznieniu od ruchliwej aktywnosci wokol Russella Cowleya. Pielegniarka reanimowala pacjenta, podczas gdy technik wentylowal go przez rurke wewnatrztchawicza. Starsza pielegniarka, Norma Cullinet, asystowala innej siostrze notujacej przebieg kolejnych czynnosci i podajacej leki. Kaiser, rumiana kopia Pillsbury Doughboya, zerknal na monitor EKG. -Nic - odparl. -Nic? -Myslisz, ze to wiencowka? -T-tak... Tak mysle. Przebieg EKG ukazywal linie prosta z nieskutecznym pobudzeniem elektrycznym co dziesiec lub pietnascie sekund. Taki obraz czesto obserwowano jeszcze kilka godzin po klinicznej smierci pacjenta. -Kim jest ten czlowiek? Eryk skinal na pielegniarke, zeby przerwala masaz serca, a jednoczesnie sprawdzil puls na szyi oraz w pachwinie. Nie wyczul. Gestem kazal jej wznowic prace. -Nazwisko nieznane - powiedzial Kaiser. -Zajmujemy sie nim od prawie pietnastu minut. -Dlaczego? -Dlaczego? -Kaiser wiercil sie nerwowo. -No, sa te pobudzenia w EKG. -Te pobudzenia znacza tylko tyle, ze serce jest martwe. -I... mial temperature trzydziesci piec. -Ja... pomyslalem, ze powinnismy sprobowac go troche ogrzac, zanim zrezygnujemy z reanimacji. Kaiser jak zwykle wykonywal bezsensowne czynnosci, niewolniczo trzymajac sie regul. Pacjentowi z hipotermia nalezalo podniesc temperature ciala przed przerwaniem resuscytacji, lecz trzydziesci piec stopni to nie hipotermia i temu czlowiekowi najwyrazniej juz nie mozna bylo pomoc. -A wiec - rzekl Eryk - co chcesz zrobic? Zajrzal w zrenice mezczyzny, rozszerzone i pozbawione zycia. -Zrobic? -No... mialem nadzieje, ze przejmiesz go, a ja bede mogl wrocic do moich chorych ambulatoryjnych. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -Kaiser, jaka dziedzina medycyny zamierzasz sie zajac? -No, ja... wlasnie dostalem etat na dermatologii. -Wspaniale. Mysle, ze to doskonale do ciebie pasuje. Zwalniam cie. -Co? -Powiedzialem, idz. Wracaj do swoich ambulatoryjnych. Ja sie tym zajme. -Jestes pewien, ze moge? -Oczywiscie, Gary. Nakazuje ci to sluzbowo. Czerwony jak pomidor, Gary Kaiser wycofal sie z sali. -Dermatologia - mamrotal Eryk, znow kierujac uwage na pacjenta. -Dzieki Bogu za to, ze jest dermatologia. Mezczyzna, nie ogolony i zaniedbany, smierdzial ulica. Byl ubrany w brudne kalesony, wystrzepiona kurtke mysliwska i przetarte spodnie - wszystko poprzecinano podczas prob resuscytacji. Na brzuchu widoczna byla blizna - zapewne po dawnej operacji wyrostka. Na jednym biodrze mial tatuaz, a na czole siniaka i swieze obrazenia. Eryk pomyslal o prezesie korporacji, lezacym dwa pomieszczenia dalej, i zastanawial sie, co kardiolodzy mowia o jego spektakularnym zabiegu. -Eryk, mam go jeszcze masowac? - zapytala pielegniarka. -He? -Och, jeszcze przez chwile, az go obejrze. -Dzieki. -Swietnie sie spisujesz. -Czy Kaiser podal mu cos? -Eryk zwrocil sie do drugiej siostry. -Jak zwykle. Epinefryne, atropine. Teraz dostaje izuprel w kroplowce. -Scisle wedlug przepisu. -Slucham? -Nic. Norma, czy wiemy, kim jest ten mezczyzna? -NN. Zadnych danych. -No coz, wedlug mnie tracimy czas. -Czy ktos sprzeciwia sie temu, zeby skonczyc te robote i sprobowac ratowac zywych? -Dobrze. Eryk jeszcze przez chwile obserwowal agonalna czynnosc serca. Przy bardzo energicznych zabiegach i sporej ilosci szczescia moze zdolaliby pobudzic serce do aktywniejszej pracy. Czy jednak przy braku cisnienia krwi i sztywnych szerokich zrenicach daloby to cokolwiek? Czas minal zapewne na dlugo przed przybyciem pogotowia ratunkowego. Westchnal, wyciagnal reke i wylaczyl monitor. -To tyle - powiedzial. -Dziekuje wszystkim. Norma, musze wracac do pierwszego priorytetu jeden. Mozesz zajac sie tym i zadzwonic do patologa? -Nie ma problemu - odrzekla starsza pielegniarka. -I sprawdz, czy uda ci sie znalezc jakas rodzine. Kimkolwiek jest, moge z nimi porozmawiac, jesli zechcesz. Eryk odwrocil sie i wyszedl, nie czekajac na odpowiedz. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Chcial jak najdluzej byc przy uratowanym przez siebie pacjencie, zanim zabiora go kardiolodzy. Norma Cullinet pomogla jednej z pielegniarek odlaczyc kroplowke i wyjac rurke intubacyjna. Potem wytoczyla z sali wozek z nakrytymi przescieradlem zwlokami. Nie musi pan sie martwic o rodzine, doktorze Najarian, pomyslala. Wiem na pewno, ze nie mial jej. 28 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.Rozdzial 2 8 KWIETNIA Wykonujac kolejny manewr procedury ladowania, samolot Delta 727 polozyl sie w ostry skret, ukazujac Laurze Enders wspanialy widok Waszyngtonu.Byla tu kiedys jako nastolatka na jedynej wycieczce, ktora ona i Scott odbyli razem z rodzicami, po czym wrocila na ich farme w Missouri, zdecydowana zostac w przyszlosci kims waznym. Teraz, przyciskajac czolo do pleksiglasowego okna, usilowala przypomniec sobie dokladnie, kim to chciala byc. Jej lot z Little Cayman przez Grand Cayman oraz Miami przebiegl spokojnie, ale kilka poprzedzajacych go dni - pelnych rozmow telefonicznych, wypraw do banku na glownej wyspie, poszukiwan kogos, kto zastapi ja w pracy - minelo w goraczkowym, a nawet szalenczym pospiechu. Od prawie trzech lat byla instruktorka nurkowania i przewodnikiem w Charles Bay Club, jedynym kurorcie tego malenkiego karaibskiego raju. Ta praca calkowicie ja odmienila. Lecz teraz - przynajmniej do czasu odnalezienia Scotta - musiala zrobic sobie przerwe. Kiedy pierwszy raz pojawila sie w klubie jako gosc, byla blada, emocjonalnie wykonczona i w kiepskiej kondycji. Wystarczylo dziesiec dni wakacji, by postanowila nie wracac do Montgomery High School, gdzie juz piaty rok prowadzila zajecia z przedmiotow specjalnych. Teraz, w wieku trzydziestu lat, byla w szczytowej formie, opalona i tryskajaca zdrowiem. Jej psychika rowniez poddala sie magicznemu dotknieciu Karaibow. Czesciowo pod wplywem nalegan Scotta wyslala kilka podan o prace do roznych szkol w Stanach. Teraz jednak wszystkie te plany musialy zaczekac. Juz od szesciu tygodni nie miala wiesci od brata, a przeciez przez ostatnie lata niemal co tydzien otrzymywala pocztowke i co najmniej raz w miesiacu rozmawiali przez telefon. Zwlekala z podjeciem dzialan moze dluzej, niz powinna, lecz sadzila po prostu, ze Scott przebywa w jakims odleglym miejscu, gdyz zakladanie sieci komunikacyjnych dla pewnej firmy z Wirginii wiazalo sie z podrozami niemal po calym swiecie. Kiedy jednak minal trzeci kwietnia, a linie lotnicze Delta zapewnialy, ze Scott nie odwolal dlugoterminowej rezerwacji na samolot, ktorym mial przyleciec na Karaiby, nie mogla juz dluzej czekac. Jej izolacja na wyspie Little Cayman byla dobrowolna, ale ubocznym produktem tego odosobnienia, ktoremu towarzyszyla chec przekonania sie, kim naprawde jest Laura Enders, zanim podejmie inna prace lub znow sie zakocha, stalo sie to, ze Scott okazal sie jedyna bliska osoba. Mial dwadziescia dwa lata, a ona czternascie, kiedy jakis mlodzik, nafaszerowany prochami i piwem, przejechal srodkowy pas i spowodowal smierc ich rodzicow. Do tego czasu miedzy nia a bratem nie istnialy specjalnie mocne wiezy, chocby przyjazni. A jednak Scott odrzucil propozycje dalekich krewnych, ktorzy chcieli zabrac ja do Kansas City. Zamiast tego podjal trudna decyzje wystapienia z Sil Specjalnych i wrocil do domu. Przez nastepne osiem lat zycia, wlacznie z czterema latami studiow Laury, zajmowal sie glownie nia. 29 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.Jakis wypadek... przydlugie wakacje w ustronnym miejscu... romans... niedopatrzenia poczty... Chyba po raz setny Laura rozwazala mozliwe przyczyny braku kontaktu ze Scottem. Zadna nie pozwalala pozbyc sie zlych przeczuc. Minelo ponad piec miesiecy od czasu jego wakacji na Little Cayman, kiedy to ostatniego popoludnia zarezerwowali bilet na samolot przylatujacy trzeciego kwietnia. Potem wzieli maly klubowy skif i poplyneli z Southwest Point, by nurkowac za bariera raf koralowych w Bloody Bay. Obrazy tego dnia tkwily w pamieci Laury; tak jasne jak woda, w ktorej nurkowali. Schodzili z podwojnymi butlami i dekompresja, na sto dwadziescia stop. Dzien byl sloneczny i cieply, widocznosc przekraczala dwiescie stop. Opodal przeplynela para plaszczek - dostatecznie blisko, by ich dotknac. Zaraz potem tuzin lub wiecej ciekawskich delfinow przemknelo obok. Pozniej wracaly raz po raz, krazac i wirujac w krysztalowym morzu. To bylo chyba najwspanialsze nurkowanie w jej zyciu. Nastepnego ranka Scott wrocil do domu, do DC. A niebawem zaczely przychodzic od niego pocztowki z Bostonu. "Prosze panstwa, kapitan prosi o zapiecie pasow i przygotowanie sie do ladowania na miedzynarodowym lotnisku Dullesa. Prosze upewnic sie, czy wszystkie podreczne bagaze sa bezpiecznie wepchniete pod fotele lub zamkniete w schowkach bagazowych, czy stoliki sa zlozone, a oparcia foteli wyprostowane"... Biznesmen, ktory przez pierwsze pol godziny lotu probowal zrobic na Laurze wrazenie swoimi osiagnieciami, usmiechnal sie do niej z fotela za przejsciem i mrugnal. Zmusila sie do niewyraznego usmiechu i skinienia glowa. W ciagu trzech lat pobytu w kurorcie byla zmuszona doprowadzic do perfekcji umiejetnosc otwartego i przyjaznego postepowania z mezczyznami, a jednoczesnie nauczyla sie czuwac nad tym, by nie zachecac ich do niczego wiecej. Teraz jednak byla zbyt zaniepokojona, by silic sie na grzecznosc. Nagle zdala sobie sprawe z tego, ze mimo czestych kontaktow zadziwiajaco malo wiedziala o zyciu Scotta. Znal sie na filmie i muzyce, gral w szachy na tyle dobrze, ze pokonywal ja bez glebszego namyslu, i pochlanial ksiazki z najrozmaitszych dziedzin. Czasem opowiadal o kontraktach, jakie zawieral w roznych krajach, lecz mowil to w niedbaly sposob, niezachecajacy do powaznego traktowania czegokolwiek, co powiedzial czy zrobil. Byl geniuszem komputerowym, a przynajmniej tak twierdzil. I najwyrazniej zawsze mieszkal sam poza krotkim okresem malzenstwa. Mial skrytke pocztowa w DC oraz telefon, na ktory zawsze odpowiadala automatyczna sekretarka. Laura nawet nie znalaby nazwy firmy, dla ktorej pracowal - Communigistics International, gdzies w Wirginii - gdyby nie wspomnial o niej mimochodem. Gdy samolot dotknal plyty lotniska, Laura poczula, jak sciska ja w zoladku z niepokoju. Miala tak niewiele danych. Na pewno przesadzala. Scott prawdopodobnie opuscil Boston przed kilkoma tygodniami i teraz byl na Riwierze, saczac cappuccino z jakas piekna modelka. Moze powinna po prostu zlapac powrotny samolot na Kajmany i zaczekac miesiac czy dwa, az wszystko sie wyjasni. Przeprowadzic jeszcze kilka rozmow telefonicznych. A jednak tak naprawde wiedziala, ze nie wroci i nie bedzie telefonowac. I tak musiala blagac telefonistke z miedzymiastowej, zeby odszukala numer firmy Communigistics w Wirginii, zanim tamta zlokalizowala jej siedzibe w miescie Laurel. 30 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Nastepnie Laura zadzwonila do szefowej kadr, ktora wcale nie byla pomocna twierdzac, iz mezczyzna nazwiskiem Enders nigdy u nich nie pracowal. A kiedy Laura nalegala, kobieta stala sie nieuprzejma, az w koncu odlozyla sluchawke. Laura probowala po raz drugi i trzeci, lecz jej proby polaczenia sie napotkaly nieprzebyty mur. Teraz, postanowila, w Communigistics International znajda jej kogos, z kim bedzie mogla porozmawiac, albo posiedza sobie z nia w biurze przez cala noc. Przejazd taksowka kosztowal ja szescdziesiat dolarow, z czego dziesiec na odszukanie Communigistics. Dwukrotnie zatrzymawszy sie, zeby zapytac o droge, taksowkarz w koncu skrecil na duzy parking, przejechal obok kilku niepozornych budynkow z szarego marmuru i przystanal przed jednym z nich, niewyrozniajacym sie niczym oprocz malej tabliczki z numerem trzysta. Zaproponowal, ze poczeka. -To moze chwile potrwac - powiedziala Laura. -Mam licznik. -Dobrze - zgodzila sie. -Ma pan dwadziescia dolarow. Jesli licznik wskaze wiecej, to moze pan odjechac. Tygodniowy budzet na taksowke. Laura zrozumiala, ze niektore jej plany beda musialy ulec zmianie. Widocznie swiat poza Kajmanami inaczej zapatrywal sie na wartosc pieniadza. Chociaz kobieta w dziale kadr Communigistics zaprzeczalaby Scott kiedykolwiek u nich pracowal, Laura byla pewna, ze powiedzial jej prawde. Czula sie troche dziwnie, wkraczajac w swiat brata bez jego wiedzy - jakby przetrzasala mu szafe. Przeszla przez sterylne foyer do tablicy informacyjnej. Communigistics miescila sie na czwartym pietrze. Usilowala wyobrazic sobie brata w garniturze i krawacie, z walizeczka w reku, przechodzacego przez obramowane mosiadzem drzwi w kierunku wind. Ten obraz nie pasowal do spokojnego, niezaleznego mezczyzny, ktory nurkowal z nia na Little Cayman i tak bardzo troszczyl sie o naturalne piekno oraz sens zycia. Latwiej mogla sobie wyobrazic Scotta jako profesora lub zagranicznego korespondenta. Communigistics International zajmowala cale pietro. Zgrabna sekretarka pisala na maszynie za ogromnym biurkiem o solidnej podstawie, na ktorej zlotymi literami wypisano nazwe firmy. -Szukam brata - zaczela Laura. -Nie wiem, w jakim dziale pracuje, ale nazywa sie Enders. Scott Enders. Kobieta sprawdzila spis. -Przykro mi - powiedziala - ale nie mam tu nikogo o takim nazwisku. -I nie zna go pani? -Nie, obawiam sie, ze nie. Laura siegnela do torebki i wyjela fotografie. Zdjecie, zrobione przez dyrektora klubu, ukazywalo Laure i jej brata w mokrych strojach nurkow, szykujacych sie do skoku w wody Bloody Bay. -To jest Scott - wyjasnila. -Zdjecie sprzed pieciu miesiecy. Kobieta wzruszyla ramionami i usmiechnela sie uprzejmie. -Od jak dawna pani tu pracuje? - zapytala Laura. -Rok. Moze dluzej. -I nigdy nie widziala pani tego czlowieka? Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -Przykro mi. -To idiotyzm. Wiem, ze tu pracuje. On... duzo podrozuje. Moze... Przerwal jej telefon. Sekretarka odebrala go, przelaczyla rozmowe, a potem spojrzala na Laure. -Czy moge pani jeszcze w czyms pomoc? -Tak. Chcialabym zobaczyc sie z wasza kadrowa. Zdaje sie, ze nazywa sie Bullock. -Zgadza sie. Anne Bullock. Nie ma jej. -A kto jest? -Slucham? Kobieta znaczaco spojrzala na swoja maszyne do pisania. -Prosze pani - powiedziala Laura, z trudem zachowujac spokoj. -Chce zobaczyc sie z kims z kierownictwa. -Przykro mi, to nie... -Prosze. Przyjechalam z daleka. Usiluje byc uprzejma, ale nie odejde, dopoki nie porozmawiam z kims, kto moze cos wiedziec o moim bracie. -O co chodzi, Alicia? Obie kobiety odwrocily sie, zaskoczone. Dziesiec stop dalej stal jakis mezczyzna, wysoki i lysawy, najwidoczniej po piecdziesiatce. -Szukam mojego brata - wyjasnila pospiesznie Laura. -Nazywa sie Scott Enders i pracuje tu. Tylko... -Probowalam powiedziec jej, ze nikt taki... -Prosze - przerwala jej Laura. -Prosze dac mi skonczyc. To moj brat. Pokazala fotografie. -Zdjecie zrobiono prawie szesc miesiecy temu w klubie, w ktorym pracuje. -To znaczy gdzie? - spytal mezczyzna, ogladajac je. -Na Little Cayman na Morzu Karaibskim. Jestem tam instruktorka nurkowania. -Zawsze chcialem nurkowac. Musi pani to uwielbiac. -Zgadza sie. A teraz, co z moim bratem? -Moze wejdzie pani do mojego gabinetu, panno... -Enders. Nazywam sie tak samo jak moj brat. Laura Enders. -No coz, ja jestem Neil Harten - przedstawil sie mezczyzna. -Pelnie funkcje wiceprezesa. Podal jej reke, duza i ciepla. -Alicia, brat tej pani pracowal kiedys dla nas, ale chyba odszedl, zanim podjelas tu prace. Lecz - dodal, spogladajac znaczaco na Laure - nazywal sie wtedy Scott Shollander, nie Scott Enders. Jesli zechce pani wejsc do mojego gabinetu, chetnie powiem pani o nim wszystko, co wiem. Po drodze do swojego biura Neil Harten zaszedl do zamknietego pokoju, skad wzial akta czlowieka, ktorego znal jako Scotta Shollandera. Nalal Laurze filizanke kawy, a potem usiadl za biurkiem. Jego gabinet byl dosc duzy, ale nie luksusowy. Na scianach wisialy certyfikaty licznych izb handlowych, organizacji publicznych i urzedow, wraz z oprawionymi ogloszeniami roznych programow i urzadzen dostarczanych przez Communigistics. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Harten, mimo zmeczonych oczu i glebokich zmarszczek na czole, z wystudiowanym spokojem odpowiedzial na pytania Laury. Tak, byl pewny, ze Scott Shollander i Scott Enders to ta sama osoba. Nie, nie mial pojecia, dlaczego Scott mialby zmieniac nazwisko. Nie, Scott nie zostal zwolniony - byl bardzo dobrym pracownikiem. Po prostu pewnego dnia przyszedl i zlozyl rezygnacje. Nie, nie ma pojecia, dokad udal sie Scott ani dla kogo pracowal. Laura siegnela do torebki i podala mu plik pocztowek. -Prosze - powiedziala. -To kartki, ktore otrzymalam od Scotta w ciagu ostatnich dwoch i pol roku. Prawie siedemdziesiat, z calego swiata. Czasem nie dawal znaku przez tydzien, ale nie pamietam, zeby kiedykolwiek nie pisal przez dwa. A teraz, nagle, od lutego nie mam od niego wiadomosci. Harten przerzucil pocztowki. Wiekszosc zawierala tylko zdanie lub dwa. "Szkoda, ze cie tu nie ma", "Mam nadzieje, ze u ciebie wszystko w porzadku", "Casablanca jest teraz bardziej tajemnicza niz w czasach Bogarta"... -Pani brat nie jest wylewnym korespondentem, prawda? -W zadnej nie wspomina o zmianie pracy. Harten wzruszyl ramionami. -Nie wiem, co powiedziec. Scott byl bardzo skrytym czlowiekiem, ale dla pani to nie nowina. Moge podac pani jego adres w DC i popytac troche. Czy to jednak wystarczy? Rozlozyl rece. -Gdzie sie pani zatrzymala? -Zatrzymalam? Nigdzie. Ja... przylecialam i wzielam taksowke z lotniska. -Z przyjemnoscia wezwe dla pani taksowke i zarezerwuje miejsce w hotelu. Laura podeszla do okna. Cztery pietra nizej zobaczyla kierowce siedzacego w wozie i czytajacego gazete. -Nie trzeba. Moja taksowka jeszcze czeka - powiedziala. -A jednak wezme od pana ten adres. -Swietnie. Prosze. Czy z DC wraca pani na Karaiby? -Nie wroce, dopoki nie odnajde Scotta. -No coz, a wiec mam nadzieje, ze sie to pani uda. -Na pewno - odparla. -Teraz zatrzymam sie pod tym adresem. -A potem? -Sadze, ze w Bostonie. Ostatnie pocztowki przyszly stamtad. Harten westchnal i na chwile zlozyl czubki palcow. -Prosze - rzekl wreszcie. -Oto moj telefon domowy. Mam kontakty w calym kraju. Prosze zadzwonic do mnie, gdyby uznala pani, ze moglbym w czyms pomoc. -Doceniam panska uprzejmosc. To bardzo milo z panskiej strony. Mam zamiar go znalezc, panie Harten. Neil Harten uwaznie spojrzal jej w twarz. -Wierze, ze uda sie pani. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Laura zjechala winda do foyer i przystanela przy tablicy informacyjnej. To nie mialo sensu. Zadnego. Dlaczego Scott mialby uzywac falszywego nazwiska? Dlaczego nie wspomnial, ze odchodzi z Communigistics? Pomyslala o latach, ktore uplynely od smierci ich rodzicow - o uczuciowym i finansowym wsparciu, jakiego Scott udzielal jej, gdy sie uczyla, o kartkach i telefonach, o spedzanych razem wakacjach, tolerancyjnym akceptowaniu jej decyzji. Przez te wszystkie lata brat nigdy o nic nie poprosil. Teraz potrzebowal jej. Byla tego prawie pewna. Mial jakies klopoty i potrzebowal jej. Wyszla w szarzejace popoludnie. -Do miasta, prosze. Pod ten adres - powiedziala kierowcy, podajac mu kartke otrzymana od Hartena. -Juz jade - odparl. Wyjechali z parkingu na autostrade. Po chwili zza rogu wyjechal ciemny sedan i ruszyl za nimi. 34 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.Rozdzial 3 Zanim budzik przy jego lozku zadzwonil o piatej czterdziesci piec, Eryk Najarian juz zakonczyl dwudziestominutowa, intensywna gimnastyke i przerzucal czasopismo medyczne, pochlaniajac przy tym dwie szklanki soku pomaranczowego i bagietke. Rzadko spal dluzej niz do piatej i wlasciwie powinien przestawic zegar na wczesniejsze budzenie, gdyby tylko przyszlo mu to do glowy. Niestety zawsze rozmyslal o czyms innym - zazwyczaj o medycynie. Tego kwietniowego ranka jego umysl pochlaniala sprawa wyboru nowego wiceordynatora oddzialu pomocy doraznej White Memorial Hospital. To stanowisko wiazalo sie z profesura w szkole medycznej i bylo, a przynajmniej tak glosila plotka, przedmiotem dwuosobowej bitwy miedzy nim a Reedem Marshallem. Po miesiacach rozmow i spekulacji trzyosobowa komisja kwalifikacyjna miala zebrac sie o czwartej i oglosic swoja decyzje. Gdyby Eryk zostal wybrany, bylby najmlodszym lekarzem o tak wysokiej pozycji w historii White Memorial. Najmlodszym od przeszlo poltora wieku. Przez cale lata pracowal na profity i uznanie, jakie przynosil ze soba taki zaszczyt. Teraz nareszcie, zanim skonczy sie ten dzien, bedzie wiedzial. Zajety czytaniem artykulu o pozytkach z umieszczania przenosnych defibrylatorow w samolotach i na polach golfowych, przechodzac przez zagracony przedpokoj do sypialni, potknal sie o paczki z ksiazkami. Nierozpakowane kartony, brak mebli i obrazow na scianach pozwalaly przypuszczac, ze wprowadzil sie do mieszkania na Beacon Hill zaledwie przed tygodniem. W rzeczywistosci mieszkal tu juz od ponad roku. Poczatkowo przyjaciele zartowali z tego, ze ignoruje swoje mieszkanie. Z czasem zaczeli sie tym martwic. Eryk po prostu nie dbal o to. Wylaczyl budzik i otworzyl klatke Verdiego. Ara wyskoczyla na lozko i pomaszerowala po swojego biszkopta, ktory pochlonela z zarlocznoscia alzackiego owczarka. Ptak zamieszkiwal z nim od trzech lat, od czasu gdy zostal doreczony przez umundurowanego szofera mezczyzny, ktorego syna postrzelono z dubeltowki, a Erykowi udalo sie wyrwac go z objec smierci. Papuga przybyla bez zadnej notatki czy instrukcji - bez imienia, informacji o wieku lub plci - i przez pierwszy miesiac mierzyla Eryka ponurym spojrzeniem. Poczatkowo Eryk nazwal ptaka Hipokratesem, na czesc ojca medycyny. Bylo to jednak, zanim ara zaczela spiewac arie operowe. O ile wiedzial, znala ich cale tuziny - wszystkie po wlosku. W zaden sposob nie mozna jej bylo sklonic do spiewania, ale kiedy juz zaczela, nie dalo sie jej uciszyc. Spiewala czasem nawet dziesiec minut bez przerwy. I chociaz Eryk nigdy nie interesowal sie muzyka operowa, teraz sluchal jej dostatecznie czesto, zeby orzec, iz Verdi nie ma talentu. Zaczekal, az ara skieruje sie do przedpokoju, po czym wepchnal pudelko z biszkoptami pod sweter w swojej szafie. Potem sprawdzil w kalendarzu, czy Marshall ma tego dnia dyzur na reanimacji. Godziny dzielace go od posiedzenia komisji kwalifikacyjnej Eryk postanowil spedzic w laboratorium z Daveem Subarskym. Ta mysl byla slodko-gorzka. 35 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.Wszystko wskazywalo na to, ze Subarsky niebawem zwinie interes. W ciagu kilku miesiecy po tym, jak on i Eryk skutecznie posluzyli sie laserem przy zabiegu na osierdziu, laboratorium biochemiczne, jak wiele innych pracowni w szpitalu, przezywalo ciezki okres. Dwukrotnie nie otrzymali subwencji panstwowych, na ktore liczyli, a ktore dotychczas przyznawano automatycznie. Przyczyna byla zmiana priorytetow polaczona z ograniczeniem funduszow - takie wyjasnienie podawala NIH oraz ludzie z National Science Foundation. Lecz w swiatku naukowym wszyscy wiedzieli, co to naprawde oznacza. Wynalezienie lekarstwa na AIDS stalo sie sprawa polityczna, zarowno wsrod naukowcow, jak i poza nimi. Naciski wywierane na rzad odczuwaly wielkie panstwowe instytucje naukowe, ktore z kolei zadaly zwiekszonej kontroli nad kierunkiem prowadzonych badan i oczywiscie - zwiekszenia funduszow. Ograniczenia programow uniwersyteckich, takich jak badania Subarskyego, z redukcji zmienily sie w istna czystke. Wielu naukowcow nagle znalazlo sie w rozpaczliwej sytuacji outsiderow. Profesor, z ktorym pracowal Dave, calkowicie zaniechal pracy badawczej i ponownie zajal sie praktyka kliniczna. Subarsky zaczal szukac zatrudnienia w przemysle. Doswiadczenia z laserem probowal wykorzystac jako przynete, a mimo wszystko nie byl w stanie znalezc zadnej atrakcyjnej oferty. Dzisiaj, o ile zaden cud nie wydarzyl sie w ciagu tych kilku dni od ich ostatniej rozmowy, Eryk i jego przyjaciel zaczna demontowac i pakowac swoj sprzet. Projekt lasera byl dla nich obu zajeciem ubocznym. Dowiedli jego uzytecznosci w jednej, dosc niezwyklej sytuacji. Niestety slowa "uboczny" i "dosc niezwykla sytuacja" nie byly tymi, jakie obecnie chcieli uslyszec waszyngtonscy dysponenci funduszow. Za miesiac lub dwa Dave Subarsky, chyba najmadrzejszy facet wsrod znajomych Eryka, bedzie bezrobotny. Eryk usiadl na skraju lozka i przejrzal ogloszenia na koncu "New England Journal of Medicine". Znalazl tuzin lub wiecej propozycji pracy dla lekarzy pogotowia, ale zadnej dla Geniusza-biochemika. Jezeli komisja wybierze Marshalla, Eryk nie bedzie mial problemu ze znalezieniem pracy - i to zapewne cholernie dobrej. Chociaz Dave Subarsky nie mial takich mozliwosci, nie wplynelo to nawet w najmniejszym stopniu na jego dobry humor. Dlaczego, zastanawial sie Eryk, ja nie moge spojrzec z dystansu na swoja przyszlosc? Dlaczego od tygodni sciska mnie w piersiach z niepokoju? Wiedzial, ze na oba pytania ma te sama odpowiedz. Nie wyznalby tego nikomu i ledwie przyznawal to sam przed soba, lecz pragnal stanowiska ordynatora bardziej niz czegokolwiek w zyciu: bardziej niz przyjecia do liceum czy na studia, bardziej niz pracy w White Memorial, bardziej niz etatu starszego lekarza. Dla jego rodzicow i znacznej czesci ormianskiej spolecznosci Watertown osiagniecia i stopnie naukowe Eryka czynily go czyms w rodzaju bohatera. Lecz w kregach uniwersyteckich - wsrod czlonkow Ivy Leaguers, dominujacych na wiekszosci wydzialow i zajmujacych kluczowe stanowiska - w dalszym ciagu pozostawal absolwentem panstwowych szkol, dobrym w tym, co robil, ale bez horyzontow i wyrafinowania, niezbednych do osiagniecia sukcesu w ich akademickim swiatku. Podszedl do okna. Waska uliczka trzy pietra nizej byla opuszczona. 36 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.Na polnocy, nad dachami budynkow, Cambridge lezalo skapane w sterylnym, szarym blasku poranka. Mysl o tym, co przyniesie mu ten dzien, byla jednoczesnie ekscytujaca i przerazajaca. Ze wszystkich miast swiata Boston wciaz cieszyl sie opinia najsilniejszego osrodka medycznego. A epicentrum bostonskiego srodowiska medycznego stanowil White Memorial. Czy jest cos zlego w dazeniu do zapewnienia sobie pozycji najlepszego z najlepszych? Ormianie zawsze byli wybitni, zawsze wspinali sie na najwyzsze stanowiska, zdobywali wladze w swoich spoleczenstwach. Turcy wiedzieli o tym i obawiali sie ich, a na oltarzu tego strachu zmasakrowano ponad milion Ormian. Teraz, siedemdziesiat lat pozniej, potomkowie tych ofiar znow byli przesladowani, tym razem przez Sowietow. Czy to grzech marzyc? Telefon zadzwonil trzy razy, zanim jego dzwiek wyrwal Eryka z zadumy. Zerknal na zegar w radiu. Szosta pietnascie. Ten telefon mogl jedynie zwiastowac klopoty. Ojciec przeszedl na rente po drugim ataku serca. Mlodszy brat George, nie ukonczywszy szkoly sredniej, juz odsiedzial dwa krotkie wyroki. -Halo? -Prosze sluchac, sluchac uwaznie, doktorze Najarian. Glos, prawdopodobnie meski, byl monotonny i znieksztalcony. Laryngofon, pomyslal Eryk, podobny do takiego, jaki przyklada sobie do szyi pacjent, ktoremu usunieto krtan. W jakims stopniu pragnal wierzyc, ze to kawal, lecz jednoczesnie czul, jak caly cierpnie, slyszac ten upiorny, beznamietny glos. -Kto mowi? -Kaduceusz, twoi bracia i siostry w medycynie. Pragniemy tego samego, co i ty. Pragniemy ciebie. -Do licha, kim jestes? Skora scierpla mu jeszcze bardziej. To nie byl zart. -Przyjdzie dzien, kiedy mozemy zazadac twojej pomocy. -Jakiej pomocy? -Rob, co powiemy, a wiele zyskasz... ty i pacjenci, o ktorych tak sie troszczysz. -Zyskam? Moze zechcialbys... -Nasza praca jest niezwykle wazna i potrzebujemy cie. My takze mozemy ci pomoc. Na twoim oddziale jest wolne stanowisko. Moze byc twoje. Po raz pierwszy od chwili podniesienia sluchawki Eryk poczul, ze opuszcza go napiecie. -Sranie w banie - rzekl lekcewazaco. -Komisja juz dokonala wyboru. Oglosza decyzje dzis po poludniu. -Kiedy skontaktujemy sie z toba - ciagnal glos, jakby Eryk nic nie powiedzial - mozemy zazadac, abys zastosowal wobec pewnego pacjenta nieznany ci sposob postepowania. Ufaj nam, rob, co kazemy, nikomu nie mow o tej rozmowie, a uzyskasz to, czego pragniesz. -To nonsens. Mowilem ci, komisja juz dokonala... Przerwal mu sygnal w sluchawce. 37 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.W Proctor Building, trzydziestoletnim, dziesieciopietrowym pomniku monolitycznej architektury poznych lat piecdziesiatych, miescila sie wiekszosc laboratoriow badawczych White Memorial. Biochemia zajmowala osme i dziewiate pietro. Byly czasy, kiedy pomieszczenia na laboratoria - szczegolnie w WMH - byly bardzo poszukiwane. Teraz idac od windy slabo oswietlonym korytarzem Eryk zauwazyl, ze niektore pokoje byly opuszczone. Dochodzila dziewiata trzydziesci. Po tej niesamowitej porannej rozmowie telefonicznej wybral sie na dlugi spacer wzdluz Charles, przez Massachusetts Avenue Bridge, a potem z powrotem obok Museum of Science. Usilnie staral sie wierzyc, ze ten upiorny telefon byl czescia jakiegos wymyslnego zartu. Wiedzial jednak, ze tak nie jest. Kaduceusz. Laska opleciona dwoma wezami. Waz jest emblematem lekarzy. Odszukal haslo w nadziei, ze jakas mysl w definicji podsunie mu rozwiazanie zagadki. Dowiedzial sie tylko, ze wedlug mitologii laske nosil Hermes, skrzydlatonogi poslaniec bogow, patron podroznikow i lotrow, prowadzacy zmarlych do Hadesu, znany ze swych wynalazkow i sprytu. Eryk nie mial pojecia, w jaki sposob laska stala sie symbolem sztuki medycznej. W czasie czteromilowego spaceru raz po raz odtwarzal w myslach krotka rozmowe. To po prostu nie mialo sensu. "Nieznany ci sposob postepowania"... Jakiego postepowania? W jakim celu? Jak mozna obiecywac mu stanowisko ordynatora, skoro decyzja juz zostala podjeta? Wszedl do szpitala bocznym wejsciem i zajrzal do gabinetu logopedycznego. Techniczka, bystra i pelna entuzjazmu kobieta, z przyjemnoscia zademonstrowala mu urzadzenie glosowe znane jako sztuczna krtan. Mocno przycisniete do "miekkiego miejsca" pod zuchwa przenosilo impulsy z warg, bez wzgledu na to, czy jego uzytkownik mial krtan, czy nie mial. Dzwiek, jaki wydalo, kiedy wyprobowal je Eryk, byl nie do odroznienia od tego, jaki uzyskala techniczka. Pod wplywem naglego impulsu Eryk zapytal, czy ktos z personelu szpitala pozyczal takie urzadzenie lub specjalnie interesowal sie nim. Zgodnie z przewidywaniami, zaprzeczyla. Polozywszy na biurku nogi w trampkach numer czterdziesci cztery, Dave Subarsky saczyl kawe i stukal jednym palcem w klawiature komputera. -Witaj, doktorze - powiedzial Eryk. -Przyslal mnie tu Komitet Nagrody Nobla, bym sprawdzil, co porabiasz. -Spodziewalem sie ciebie - odparl Subarsky, naciskajac klawisz Enter. -Przekaz moje podziekowania swojemu komitetowi i powiedz im, ze ja oraz moj wierny IBM jestesmy bliscy udowodnienia, ponad wszelka watpliwosc, ze czlowiek bez przychodow, z osiemnastoma setkami dolarow zasilku i trzema tysiacami dolarow w banku, nie moze uniknac przytulku przez okres dluzszy niz dwa miesiace. -Jest tak zle? -Tak zaczyna wygladac. -Jeszcze cos ci sie trafi. -Mozliwe. Nie bedzie to jednak dotacja z Fundacji Sacketta. -Slyszales? 38 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.-Uhm. Dzis rano. Kuferek pusty. Probowalem przekonac ich, ze szkoda wyrzucac dobry mozg na smietnik, ale nie kupili tego. Doszli do wniosku, ze moja praca jest zbyt teoretyczna. -To swiry. Twoje badania nad progresywnymi mutacjami DNA maja ogromne znaczenie kliniczne. -Moze - powiedzial Dave bez przekonania. -Moze. -Znajdziesz jakies wyjscie. Subarsky wylaczyl komputer. -Na pewno, przyjacielu - rzekl. -A wiec dzis mamy wielki dzien, co? Eryk wzruszyl ramionami. -Tak sadze. -Myslalem, ze komisja zbiera sie dzis po poludniu. -O ile wiem, tak, ale... David, jest cos, co chcialbym ci powiedziec, lecz to musi zostac miedzy nami. -Nie ma sprawy. Eryk zawahal sie, a potem powtorzyl mu upiorna rozmowe. -Czy to ci cos mowi? - zapytal w koncu. -Oprocz tego, ze po White Memorial biega ktos, kto ma poluzowane klepki? -David, mowie ci, ten, kto dzwonil, moze byc szalony, ale ten ktos... on lub ona, naprawde nie jestem pewny, dokladnie wie, co robi. Czy cos ci przychodzi do glowy? Subarsky zabebnil palcami po wydatnym brzuchu. -Tylko jedno. Numer, jaki wycielismy z laserem, zostal zauwazony. -Mnie to mowisz? Joe Silver chcial nas oskarzyc przed Komitetem Badan na Ludziach. -I dlaczego tego nie zrobil? -No coz, po pierwsze uratowalismy zycie temu facetowi. -Drobny szczegol. -A po drugie przekonalem mojego szacownego szefa, ze niebezpieczenstwo grozilo jedynie w takim wypadku, gdyby laser nie zadzialal, ale trzymalem w rece igle do punkcji osierdziowej, gdyby tylko jej uzycie okazalo sie konieczne. Mimo wszystko dal mi wyraznie do zrozumienia, ze gdybysmy jeszcze kiedys chcieli wyprobowac nasza zabawke, to lepiej bedzie, jesli postaramy sie o zezwolenie komisji i zgode pacjenta. -Jakby ten gosc byl w stanie podpisac zgode. -Do czego zmierzasz? - spytal Eryk. -Do tego, ze caly ten cholerny szpital wie, co zrobilismy. Twoj Kaduceusz moze uwazac cie za kogos, kto jest w stanie odrobine nagiac przepisy, zeby cos tutaj zrobic; cos, co nie zostalo zaaprobowane przez decydentow. Czy nie tak to zabrzmialo? -Troche. Lecz ten elektrolaryngofon naprawde nadal temu wszystkiemu zlowrogi wydzwiek. -Za kilka godzin dowiemy sie, czy faceta nalezy traktowac powaznie. -O czym ty mowisz? -No coz - odparl Subarsky. 39 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.-Jesli Marshall dostanie to stanowisko, to chyba spokojnie mozesz uznac, ze Kaduceusz to kupa gowna. -A jesli ja je dostane? Subarsky opuscil na podloge swoje buty wielkosci deskorolek. -W takim wypadku, przyjacielu, sadze, ze nie bedziesz mial tej pewnosci. 40 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.Rozdzial 4 Skrzydlo z pomieszczeniami administracji White Memorial na parterze Drexel Building zaprojektowano tak, by robilo wrazenie. Krysztalowe zyrandole wisialy nad orientalnymi dywanami, a, sciany byly obwieszone popekanymi portretami olejnymi w ozdobnych ramach. Strzegaca wejscia do korytarza biusciasta, szeroka w ramionach recepcjonistka chlodno powitala Eryka zza biurka w stylu Ludwika XIV. -Doktor Najarian - przedstawil sie Eryk. - Przyszedlem na posiedzenie komisji. Spedziwszy kilka godzin z Subarskym, wrocil do swojego mieszkania i przebral sie - najpierw w czarny garnitur, ktory ostatnio mial na sobie podczas rozdania dyplomow, lecz uznal go za rozpaczliwie niemodny i wlozyl brazowe spodnie i tweedowa sportowa kurtke, rozdarta na ramieniu wzdluz szwu. W koncu zdecydowal sie na szare spodnie i granatowy blezer. Na szczescie, pomyslal, nie jestem bardziej zdenerwowany spotkaniem, bo poszukiwania odpowiedniej kreacji wyczerpaly zasoby mojej szafy. Recepcjonistka zdawala sie jednak aprobowac rezultat. -Komisja doktor Teagarden? - spytala, usmiechajac sie i odrobine prostujac ramiona. -Zgadza sie. -No coz, dopiero zaczeli obrady. Polecono mi, bym skierowala was, kandydatow, do poczekalni. -Hmm... a dokladnie ilu jest "nas, kandydatow"? -Och, tylko dwoch. Doktor Marshall juz tam jest. -To dobrze. -Czeka od pol godziny. -Niedobrze. -Slucham? -Nie, nic. Dzieki. Wielkie dzieki. -Zaden problem. Gdyby czegos pan potrzebowal, mam na imie Susan. Eryk podziekowal jej jeszcze raz i ruszyl korytarzem. -Czegokolwiek - uslyszal, jak dopowiedziala. -A wiec - rzekl Eryk, wchodzac do eleganckiej poczekalni - to ty jestes tym drugim kandydatem, o ktorym mowila recepcjonistka. Co za niespodzianka. -Jedna chwileczke - odparl Marshall, nie podnoszac wzroku znad ksiazki, ktora Eryk zidentyfikowal jako powiesc Updikea. - Tylko skoncze te strone. Updiker to talent, nie uwazasz? -Nie czytalem jego ksiazek. Prawde mowiac, pomyslal z pewnym zalem Eryk, od niepamietnych czasow nie czytalem niczego oprocz literatury fachowej. -A zatem - powiedzial ze szczerym entuzjazmem Marshall - czeka cie prawdziwa uczta. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Z twarza o rysach rzymskiego patrycjusza i w okularach w rogowej oprawie Reed Marshall przypominal Clarka Kenta i prawde mowiac, w niektorych kregach tak go nazywano. Eryk usiadl w obitym osla skora fotelu z wysokim oparciem i patrzyl na konczacego lekture Marshalla. Obaj znali sie od rozpoczecia stazu i dzielili wiele zwyciestw oraz klopotow zwiazanych z zawodem lekarza. Dwa lata starszy od Eryka, Reed mial zone, syna, krag dobrze sytuowanych przyjaciol i cieszyl sie glebokim szacunkiem personelu szpitala. Poczatkowo Eryka odpychalo patrycjuszowskie pochodzenie i harvardzkie wyksztalcenie Marshalla, draznila jego powsciagliwosc, ktora bral za snobizm. Az pewnej nocy, gdy siedzieli obok siebie, saczac kawe, po tym jak razem ratowali ofiary kraksy samochodowej, Reed wyznal, ze zazdrosci Erykowi zimnej krwi. -Chyba oszalales - odparl Eryk. -Przeciez to ty masz stalowe nerwy. Wszyscy w izbie o tym wiedza. -Tak naprawde - powiedzial Reed powaznie - smiertelnie boje sie, ze stchorze albo zrobie cos nie tak, a jeszcze bardziej, ze ktos sie dowie, co czuje. Wlasciwie sam jestem zdziwiony, ze ci o tym mowie. -Hej, nie przejmuj sie. Nic z tego, co przed chwila uslyszalem, nigdy nie wyjdzie poza ten pokoj. Jestes po prostu wyczerpany, to wszystko. Wierz mi. -Ja tez boje sie w takich momentach. Jak czlowiek moze sie nie bac? -Nie mowilem o obawie, mowilem o przerazeniu. Smiac mi sie chce, kiedy ktos mowi, ze jestem rownie dobry jak ty. -Sluchaj, Reed stwierdzil Eryk. -To nie sa wyscigi. Nie wybralismy siebie na te rezydenture - zrobili to profesorowie. My po prostu mamy robic swoje, najlepiej jak umiemy. I wierz mi, ty robisz to cholernie dobrze. Od tamtej nocy zrodzil sie miedzy nimi wzajemny szacunek, niemal przyjazn. A w ciagu nastepnych lat zaden z nich nigdy nie nawiazywal do tamtej rozmowy. O ile Eryk wiedzial, Reed uporal sie ze swoimi problemami. Byl przekonany, ze pod wzgledem wiedzy, oddania i szybkosci reakcji w sytuacji zagrozenia czyjegos zycia ma zdecydowana przewage nad Marshallem. Lecz liczyly sie rowniez inne wzgledy - chlodny, bystry umysl Marshalla, opanowanie ktore utrudnialy wybor jednego z nich. -Moze wiesz, dlaczego sciagneli nas tu jednoczesnie? - spytal Eryk, gdy Reed odlozyl ksiazke. -Nie mam pojecia. Slyszalem tylko, ze juz podjeli decyzje. Znajac stara Grendel Teagarden, zapewne dowiemy sie, ze wybrano jakas nadeta babe ze Stanford, a ty i ja mozemy pozegnac sie z praca. Sara Teagarden, rzadzaca jak tyran chirurgia, byla znana ze swych feministycznych pogladow i nieskrywanej slabosci do kobiet lekarzy, a takze z umiejetnosci zawodowych. Jej kaprysny charakter kreowal lub zlamal wiele karier. -Jestes pewien, ze chcesz tego stanowiska? - spytal Eryk. Marshall wyszczerzyl zeby w usmiechu. -Jestem pewny, ze Carolyn chce, zebym je dostal. Ty nie jestes zonaty, wiec nie wiesz, ze to zupelnie wystarczy. -Zasmial sie z lekkim rozmarzeniem. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -Och, tez tego chce, Eryk - wyznal w koncu. -Bylbym glupcem twierdzac, ze nie, chociaz nawet ja nie potrafie powiedziec jak bardzo. Innymi slowy, moj zoladek opowiada sie za toba, jednak moje ego glosuje za mna Mimo to cala kwestia jest czysto akademicka, gdyz nie mam watpliwosci, ze nie dostane tej posady. -Nonsens. -I to mowi czlowiek, ktory nie tylko jest legenda w swoim miejscu pracy, lecz w dodatku uratowal zycie czlonkowi rady nadzorczej. -Nawet nie przyslal mi kartki z podziekowaniami. -Jezu. Nie dziwie sie, znajac swietoszkowata filozofie tych facetow. A skoro o tym mowa, zanim nas tam wezwa, chce ci podziekowac za to, ze starales sie nie zrobic z tego pojedynku. Tym razem usmiechnal sie Eryk. -Mowisz o otwartej walce? -Oczywiscie. Ta cala przekleta komisja robila, co mogla, zebysmy skoczyli sobie do gardel, prywatnie i publicznie. -Slynna piramida WMH. -Wlasnie. Na gorze miejsce dla jednego i nikogo wiecej. Przetrwaja najpaskudniejsi. Obaj zaslugujemy na usciski za to, ze nie dalismy sie podpuscic. Wiem, jak pragniesz tego stanowiska, i prawde mowiac, gdyby Carolyn nie chciala tak bardzo zostac tutaj, moze nawet rozwazylbym wycofanie mojej kandydatury. -Nie musisz tego mowic. -To prawda... No, przynajmniej to moglaby byc prawda. -Zastanawiam sie, co oni tam robia, do diabla - rzekl Eryk. -Ich dwoch przeciw Grendel? -Boze, to byloby cos! Jesli tak, stawiam na Teagarden. Sluchaj, czy mowi ci cos slowo Kaduceusz? -Oprocz oczywistego znaczenia? -Oprocz oczywistego znaczenia. Reed Marshall wzruszyl ramionami i potrzasnal glowa. -Nic mi nie swita - powiedzial. -Dlaczego pytasz? -Nie, nic. Moze pozniej prze... Drzwi sali konferencyjnej otworzyly sie i wyszedl z nich doktor Joe Silver. Lasicowaty mezczyzna po czterdziestce, mial nie wiecej niz piec stop i piec cali w butach na dwucalowych obcasach, ktore - jak glosila plotka - mial na nogach nawet w lozku. Od pieciu czy szesciu lat kierowal izba przyjec i pomoca dorazna w tak autokratyczny sposob, jakiego nie powstydzilby sie sam Napoleon. Nalezal mu sie szacunek za spora wiedze, ale nie umial zrozumiec innych ludzi i traktowac ich jak trzeba. W ciagu paru lat pracy z tym czlowiekiem ani Eryk, ani Reed Marshall nie zdolali obdarzyc go uczuciami, ktore chocby przypominaly zazylosc. -Panowie - odezwal sie Silver - przepraszamy, ze kazalismy wam czekac. Jesli obaj zechcecie wejsc... Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -Obaj? Eryk zdziwil sie, ze komisja mogla zrobic cos rownie nietaktownego. Po trzech miesiacach i wielu rozmowach chyba nalezaloby powiadomic osobno przegrywajacego kandydata. Wrocil mysla do dziwnego telefonu. Rozmowca, kimkolwiek byl - lub byla - zdawal sie pewny swego wplywu na wybor komisji. Czyzby Joe Silver byl Kaduceuszem? Takie manewrowanie ludzmi jak pionkami bylo w jego stylu. Komisja, z Sara Teagarden na czele, siedziala za masywnym stolem z tekowego drewna. Przewodniczaca byla wysoka kobieta o wygladzie hermafrodyty, miala krotko sciete miedziane wlosy i staromodne okulary w zlotych oprawkach. Tego dnia wlozyla blekitna garsonke z wpieta w klape duza brosza, wysadzana perlami i diamentami. Ten stroj sprawial, ze wygladala jeszcze grozniej niz zwykle. Kiedy ich witala, Eryk bezskutecznie probowal dopasowac ton jej glosu do tego, ktory slyszal przez telefon. W sklad komisji kwalifikacyjnej, oprocz szefow oddzialu chirurgii i izby przyjec, wchodzil doktor Haven Darden, szef interny. Szeroko naglasniane zwolnienie Craiga Worrella, bylego wiceordynatora, postawilo White Memorial w niezwykle niekorzystnym swietle i tak silna obsada komisji kwalifikacyjnej swiadczyla o determinacji, z jaka szpital usilowal zatuszowac tamta sprawe. Silver, Teagarden, Darden - Eryk nie stal przed takim cialem kolegialnym od czasu, gdy staral sie o przyjecie do pracy. Zastanawial sie, czy ten triumwirat zamierza wcielic w zycie obowiazujaca w WMH filozofie piramidy i przeprowadzic z nimi cos w rodzaju teleturnieju. Jakby czytajac w jego myslach, Haven Darden powiedzial: - Nie przejmujcie sie. Nie mamy zamiaru zadawac wam problemowych pytan z zakresu medycyny klinicznej. Z trojga czlonkow komisji, Darden, specjalista od medycyny tropikalnej, byl tym, ktory wydawal sie najmniej prawdopodobnym sprzymierzencem Eryka. Tak jak Reed Marshall, ukonczyl Harvard, lecz w przeciwienstwie do Marshalla startowal z nizin spolecznych. Jego zyciorys - urodzil sie jako nieslubne dziecko w getcie Portau-Prince na Haiti, uciekl do Stanow Zjednoczonych, a nastepnie zostal adoptowany przez bogatego czarnego lekarza - byl publikowany w roznych harwardzkich periodykach. Plotka glosila, ze w przyszlosci Darden zostanie pierwszym w historii uniwersytetu czarnoskorym dziekanem. Jego krytycy, ktorych mial wielu, wytykali mu niezdolnosc do prowadzenia jakichs istotnych badan w obrebie swojej specjalizacji, ale reputacja znakomitego klinicysty zamykala usta wszystkim oprocz jego najzagorzalszych wrogow i lekarze czesto zmieniali swoje harmonogramy dyzurow, by byc na oddzialach, kiedy odwiedzal je Darden. Angielszczyzna Dardena byla zwiezla i precyzyjna, prawie pozbawiona akcentu. Eryk doszedl do wniosku, ze dyrektor nie moze byc tajemniczym rozmowca, jesli nie potrafi radykalnie zmieniac swego glosu. Z trudem odsunal od siebie mysli o Kaduceuszu i skupil sie na biezacych wydarzeniach. Za minute czy dwie decyzja komisji stanie sie znana i cala te niesamowita afere bedzie mozna spokojnie uznac za niesmaczny zart. -Panowie - zaczela Sara Teagarden - nie chcemy tego przeciagac, podobnie jak wy. Jestem pewna, ze wiecie, iz probujemy odbudowac mocno nadwerezone publiczne zaufanie do naszego szpitala, a szczegolnie do izby przyjec. 44 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Chcialabym, aby doktor Silver wyjasnil, jaka podjelismy decyzje i dlaczego. Najpierw chcialabym sie jednak upewnic, ze obaj jestescie zainteresowani objeciem tego stanowiska. Doktorze Marshall? -Jestem zainteresowany. -A doktor Najarian? -Rowniez. -Bardzo dobrze. Doktorze Silver, prosze przedstawic nasze stanowisko. Eryk scisnal porecz krzesla, gdy Joe Silver rozprostowal notatki i poprawil okulary do czytania. -Reed, Eryk - zaczal. -Najpierw chcialbym pogratulowac, wam wrazenia, jakie wywarliscie na tej komisji, a takze podziekowac wam w imieniu prezesa Mortensena, rady nadzorczej i wszystkich w White Memorial za lata wspanialej pracy. Jak wiecie, poprzedni ordynator sciagnal na nas wiecej klopotow i zlej slawy niz setki innych pracujacych tu lekarzy, razem wzietych... Mimo napietej sytuacji Eryk i Reed wymienili rozbawione spojrzenia. Craig Worrell o jeden raz za duzo dal upust swoim perwersyjnym upodobaniom i zostal sfilmowany w trakcie naklaniania mlodej pacjentki swojego oddzialu do czynu nierzadnego w zamian za recepte na srodki narkotyczne. Zostal aresztowany wkrotce potem w swoim BMW na szpitalnym parkingu, kiedy ponaglal policjantke w cywilu, by pospieszyla sie i dotrzymala umowy, gdyz spieszy sie do pracy. Wydawalo sie, ze cala bostonska prasa i telewizja byla obecna przy aresztowaniu. Miesiac pozniej, zwolniony za kaucja, Worrell zniknal. Od tego czasu slyszano tylko pogloski, ze gdzies go widziano, ale nic poza tym. -...No coz - ciagnal Silver - my troje nie chcemy, i chyba przyznacie, ze to zupelnie zrozumiale, podejmowac ostatecznej decyzji, jesli istnieje choc cien watpliwosci. Wiemy, ze spodziewaliscie sie jej dzisiaj i przyznajemy, ze moze to wydawac sie okrutne, ale postanowilismy... hm... odlozyc jej podjecie o dwa lub trzy tygodnie. Jesli w wyniku tego ktorys z was znajdzie sie w sytuacji zmuszajacej do wycofania swojej kandydatury, prosze nam powiedziec. Oswiadczenie Silvera ogluszylo Eryka jak silny cios w szczeke. Brak decyzji - takiej mozliwosci nie bral pod uwage. Przeciez komisja musiala dokonac ostatecznego wyboru. A przynajmniej tak twierdzil sam Silver niecale dwa dni wczesniej. Co tu sie dzieje, do diabla? Eryk uwaznie spojrzal na swojego szefa, a potem, kolejno, na pozostalych czlonkow komisji. Ich twarze zdawaly sie plastikowe, nierealne. -...Eric? Slyszysz mnie, Eryk? -He? Och, przepraszam. Silver spojrzal na niego dziwnie. -Eryk, Reed wlasnie stwierdzil, ze chetnie zaczeka jeszcze dwa lub trzy tygodnie. Chcemy uslyszec, czy ty mozesz zrobic to samo, czy nie. Eryk z trudem zebral mysli. -Oczywiscie - uslyszal swoj glos. -Chetnie zaczekam. Plastikowe twarze usmiechnely sie z aprobata. -Wspaniale - powiedziala Sara Teagarden. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -Doktorze Darden, czy chce pan cos dodac? Internista spojrzal najpierw na Reeda, a potem na Eryka. -Chce tylko prosic obu panow o wybaczenie i zrozumienie. Gdyby to bylo mozliwe, sadze, ze zatrzymalibysmy obu panow. Jednak jest jak jest, a poniewaz rada nadzorcza i prasa obserwuja kazdy nasz krok, chcemy jeszcze zweryfikowac pare spraw, przeprowadzic kilka rozmow. Jesli ktorys z was ma jakies problemy czy pytania, jestem pewny, ze czlonkowie komisji chetnie sie z wami spotkaja. Bez dalszych komentarzy Sara Teagarden podniosla sie zza stolu, uscisnela dlonie kandydatom i opuscila sale. -Nic ci nie jest, Eryk? - zapytal Marshall, kiedy wszyscy wyszli. -Jestes zielony. To bzdura. Kompletna bzdura, Eryk byl bliski wybuchu. Zamiast tego tylko wzruszyl ramionami. -Pewnie nic mi nie jest - odparl. -Ja... po prostu spodziewalem sie, ze dzis zadecyduja ostatecznie. -Ja tez. Zaledwie wczoraj natknalem sie na Teagarden, ktora zachowywala sie tak, jakby juz bylo po wszystkim. Z tego, co mowila, wywnioskowalem nawet, ze wybrali ciebie. Nie chcialem ci tego mowic, ale to prawda. No coz, musze wracac na reanimacje, wiec zobaczymy sie pozniej. To tylko pare tygodni. -Lekko klepnal Eryka w ramie. -Uwazaj na siebie, slyszysz? -Ty tez - powiedzial Eryk. -Nigdy nie wiadomo, kiedy twoj wielki brat albo wielka, wielka siostra cie obserwuja. Eryk stal nieruchomo, gdy Marshall pospiesznie odszedl. Nigdy nie spotkali sie na gruncie towarzyskim. Teraz, kiedy ich czas w WMH dobiegal konca, zaczal tego zalowac. Susan, recepcjonistka, patrzyla na nadchodzacego Eryka. -Jak poszlo? - spytala. -Nie poszlo. Nic sie nie stalo. -No coz, tak to jest z komisjami. Notuje przebieg niektorych obrad i nie uwierzy pan, jak malo moze zrobic grupa ludzi z doktoratami. -Pani to powiedziala. Coz, do zobaczenia za pare tygodni. -Chwileczke, doktorze, mam cos dla pana. Podala mu zwykla koperte. DOKTOR ERIC NAJARIAN nakreslono starannym pismem. Eryk odruchowo pomyslal, ze w kopercie jest liscik od Susan, lecz widzac wyraz jej twarzy, szybko zorientowal sie, ze nie. -Jakas wolontariuszka zostawila to dla pana przed chwila - wyjasnila Susan. -Byla naprawde ladna, ale chyba troche dla pana za mloda. Eryk byl zbyt zaabsorbowany, zeby zareagowac na zachete. Przez chwile ogladal koperte. -Dzieki - wymamrotal i odszedl. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -Jestem tu caly dzien - zawolala za nim Susan. Eryk skrecil w glowny korytarz szpitala, a potem oparl sie o sciane i rozdarl koperte. Notatka w srodku byla skreslona ta sama reka, co jego nazwisko na kopercie. Nos To. A BEDZIEMY WIEDZIEC - tylko tyle glosila. W rogu koperty tkwil jakis maly, metalicznie lsniacy przedmiot. Zdretwialymi i zimnymi palcami Eryk wyjal go i przytrzymal tak, zeby nie zobaczyl tego ktos przechodzacy obok. Byla to szpilka z czarnym, owalnym kamieniem, zapewne obsydianem. W kamieniu osadzono zgrabny, zloty kaduceusz. 47 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.Rozdzial 5 9 KWIETNIA -Nazwisko?-Laura Enders. Juz panu mowilam. -Nie, prosze pani. Mam pani nazwisko. Potrzebuje nazwisko zaginionego. -Och. Scott Enders. Poslugiwal sie takze nazwiskiem Shollander. -Alias Shollander - mamrotal sierzant za barierka, wystukujac nazwisko na maszynie. Laura spedzila zaledwie kilka minut z tym bostonskim policjantem, ale juz miala ochote wyjsc. Chociaz nie przedstawil sie jej, plakietka na jego piersi glosila sierzant Thomas CAMPBELL. Byl rumianym, brzuchatym mezczyzna, zapewne pod szescdziesiatke, wyraznie wypalonym i kompletnie znudzonym praca. W miare jak sluchala swoich odpowiedzi na jego pytania, nabierala pewnosci, ze ten czlowiek w niczym jej nie pomoze. -Ostatnio widziany? -No... nie widzialam go od pieciu miesiecy. -Piec... miesiecy... - powtorzyl policjant, piszac. Ton glosu swiadczyl, ze rownie dobrze moglby napisac piec dni. Jego zachowanie pozwalalo przypuszczac, iz w ciagu wielu lat sluzby widzial i slyszal wszystko. Inaczej mowiac, widzial i slyszal dosyc. -Sadze, ze nie bedzie mialo wiekszego znaczenia, jak byl ostatnio ubrany. -Nie - odparla Laura ze zle skrywanym sarkazmem. -Mysle, ze moze pan opuscic ten punkt. Glowna kwatera bostonskiej policji okazala sie krancowym przeciwienstwem jasnego, czystego piekna na Little Cayman. Podloga starego budynku byla brudna, a slabe swiatlo jedynie utrudnialo identyfikacje plam na scianach. Najprzykrzejszy byl jednak zapach. Odor ludzi - chyba setek ludzi - wisial w powietrzu jak gesty opar. Bylo wpol do piatej po poludniu, ponuro i deszczowo. Dwadziescia cztery godziny wczesniej, niemal co do minuty, Laura opuscila Communigistics i pojechala taksowka pod adres, ktory dal jej Neil Harten. W malym kompleksie mieszkalnym nie zdolala znalezc nikogo, kto widzial Scotta lub cos o nim slyszal. Potem zameldowala sie w hotelu w centrum miasta i zadzwonila do domu Neila Hartena, zeby spytac, czy on albo ktos z jego znajomych kiedykolwiek byl u Scotta w domu. Nie zdziwila sie, gdy odpowiedzial, ze nie. W koncu, porzuciwszy pomysl wytropienia gospodarza budynku, postanowila dobrze sie wyspac, a potem wpasc na najblizszy posterunek policji, aby zglosic zaginiecie brata. Pozniej wyruszy do Bostonu, gdzie naprawde zacznie poszukiwania. -Aktualne zdjecie? Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -Slucham? -Czy ma pani aktualne zdjecie? -Och. Tylko to. Podala mu fotografie, na ktorej byla ze Scottem. Policjant ledwie rzucil na nia okiem i polozyl na swoim biurku. -Chwileczke. Jest mi potrzebne. Sierzant Thomas Campbell ze znuzeniem oddal jej fotografie. -Ja... zrobie powiekszenie twarzy Scotta i przyniose panu kopie, dobrze? -Jak pani chce. -Sierzancie, bedziecie w stanie pomoc mi znalezc brata, czy nie? Stary policjant spojrzal na nia. Po raz pierwszy w jego oczach dostrzegla cien zrozumienia. -Badzmy realistami, panno Enders - odparl. -Na moim miejscu, jak odpowiedzialaby pani na takie pytanie? -Ja... rozumiem - mruknela Laura, zbierajac sie do wyjscia. -Przykro mi. Informacje, ktore mi pani podala, wystarcza nam, aby wprowadzic dane pani brata do komputera, ale to za malo, zeby przydzielic do tej sprawy detektywa. -Sierzancie Campbell, powiedzialam, ze rozumiem. Przyniose powiekszenie, jak tylko je zrobia. Dziekuje, ze mnie pan wysluchal. Wstala. -Prosze zaczekac chwilke - odezwal sie Campbell. -Naprawde nie moge wiele zrobic, opierajac sie na tych danych, ale przynajmniej sprawdze, czy opis pasuje do... hmm... -Do jakichs bezimiennych zwlok. Moze pan powiedziec to glosno. -Wlasnie. Napisal w swoim notesie nazwisko i numer telefonu Bernarda Nelsona, wydarl kartke i wreczyl ja Laurze. -Oto nazwisko porzadnego prywatnego detektywa - rzekl. -Pracuje na wlasna reke, nie dla jednej z tych duzych firm, wiec moze byc troche tanszy. Moze on zdola pani pomoc. A jesli dowiem sie czegos, obiecuje do pani zadzwonic. Gdzie sie pani zatrzymala? -W Carlisle. To w centrum, przy... - Stiles. -Znam ten hotel. Prawde mowiac, zna go kazdy policjant. Prosze pani, nie wiem, jak to powiedziec, ale... hmm... Carlisle to nie najlepsze miejsce dla... Chce powiedziec, ze oni wynajmuja pokoje na godziny. Panienkom. -Prostytutkom? -Jest ich tu troche. -Przeciez... przeciez place dziewiecdziesiat piec dolarow za dobe! -Witamy w Bostonie - odparl sierzant Thomas Campbell. Biuro Bernarda Nelsona znajdowalo sie o dziesiec minut marszu od posterunku policji. Po drodze Laura wpadla do sklepu fotograficznego i przesunawszy po ladzie dwie dwudziestki, uzyskala gwarancje, ze powiekszenie bedzie gotowe na rano, zamiast "za siedem lub dziesiec dni", jak poczatkowo obiecywal wlasciciel. -Witamy w Bostonie - wymamrotala Laura, wychodzac z powrotem na ulice. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Sadzac po glosie w telefonie, Nelson zdawal sie trzydziesto-, czterdziestoletnim mezczyzna. W rzeczywistosci mial znacznie wiecej lat - co najmniej szescdziesiat i nie wygladal na mlodszego. Jego biuro na drugim pietrze nedznego, czteropietrowego budynku o fasadzie z czerwonobrazowego piaskowca skladalo sie z malej, pustej poczekalni i wiekszego, zagraconego gabinetu. Kiedy Laura weszla, Nelson stal w drzwiach tego pokoju. Mial piec stop i dziewiec lub dziesiec cali, ale wazyl ponad dwiescie funtow, z czego wieksza czesc stanowil brzuch, przy ktorym bandzioch Thomasa Campbella wygladal bardzo skromnie. Mial na sobie wystrzepiony zielony sweter ledwie siegajacy do pasa, a w zebach sciskal poltoracalowy niedopalek cygara. Laura natychmiast wyobrazila go sobie w zadymionej tawernie, siedzacego przy barze, ramie w ramie z sierzantem Campbellem. Z trudem opanowala impuls nakazujacy odwrocic sie na piecie i wyjsc. W przeciwienstwie do Campbella, Bernard Nelson wysluchal jej opowiesci z pewnym zainteresowaniem. Kiedy skonczyla, wyjal z szuflady biurka groznie wygladajacy rewolwer z dluga lufa, wprawnie okrecil go na palcu, a potem zapalil nim cygaro. -To bardzo ladne powiedziala Laura. -Prezent urodzinowy od mojej corki. Ten prawdziwy mam dobrze zamkniety. Obawiam sie trzymac go w szufladzie biurka, tak jak to robia ci w telewizji, poniewaz ktoregos dnia moge sie pomylic i rozwale sobie leb albo jeszcze gorzej, cygaro na kawalki. Po zawale obiecalem zonie palic tylko jedno dziennie. Naprawde szkoda byloby zmarnowac je w taki sposob. -Wlasnie. Pyknal raz, odchylil glowe w tyl i wypuscil pod sufit oblok klebiacego sie dymu. Potem polozyl niedopalek w popielniczce o ksztalcie dolka golfowego. -A zatem niech mi pani powie, panno Enders, dlaczego tak malo pani wie o czlowieku, ktory jest pani tak bliski? -Naprawde, nigdy nie zastanawialam sie nad tym - odparla. -Przynajmniej dopoki bylismy w kontakcie. Scott jest... no nie wiem, chyba troche skryty, jesli chodzi o niektore sprawy. Poczula lekkie uklucie winy, uzywajac okreslenia Neila Hartena, ale w tym momencie wydawalo sie wlasciwe. -Ma pani na mysli takie sprawy jak to, gdzie mieszkal, gdzie pracowal, jakiego uzywal nazwiska... Laura gleboko wciagnela powietrze, a potem wypuscila je powoli. -Panie Nelson, czy ma pan starsze rodzenstwo? - zapytala. -Brata - odparl, a wyraz jego twarzy swiadczyl, ze zrozumial, co zamierzala udowodnic. -Starszego o piec lat. -Zyje? -I to jak. -Czy mieliscie ze soba wiele wspolnego, kiedy dorastaliscie? -Nie. Przez wiekszosc czasu zachowywal sie tak, jakbym nie istnial. -A jak pan go traktowal? Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -Byl moim idolem - odparl Bernard Nelson. -Chyba w dalszym ciagu jest. -No coz, ja czuje do Scotta to samo, co pan do swojego brata. I jeszcze wiecej. Byl moja cala rodzina, od kiedy ukonczylam czternascie lat. -Przez chwile spogladala na detektywa. -Nie jestem w stanie opowiedziec panu o wszystkim, co Scott zrobil dla mnie przez te lata. A ja nigdy nie mialam okazji zrobic czegokolwiek dla niego. -Zrozumiano i przyjeto do wiadomosci - rzekl Nelson. Zerknal na cygaro, ale najwidoczniej postanowil je oszczedzac. -Panno Enders, czy uwaza pani za mozliwe, aby pani brat bral udzial w jakims podejrzanym przedsiewzieciu? -Podejrzanym? -Prosze wybaczyc to telewizyjne wyrazenie, ale nie jestem w stanie znalezc lepszego. Na pewno wie pani, co chce powiedziec. Hazard, jakies machinacje finansowe, narkotyki? -Niemozliwe - powiedziala Laura. -Dlaczego? Nawet John Dillinger mial rodzine. -To nie jest zabawne. Skad to panu przyszlo do glowy? -A dlaczego nie mialoby mi to przyjsc do glowy? Panno Enders, ludzie nie posluguja sie falszywymi nazwiskami i nie skrywaja swojego zycia osobistego przed najblizszymi, jesli nie maja piekielnie waznego powodu. -Moze w wiekszosci przypadkow. Ja wiem... Chce powiedziec, ze czuje, iz sie nie myle co do Scotta. To po prostu do niego nie pasuje. - A teraz, czy pomoze mi go pan znalezc? -Biore siedemdziesiat piec dolarow plus wydatki. -Calkiem znosnie, o ile panskie wydatki nie beda zbyt wysokie. Bernard Nelson patrzyl na nia przez chwile, a potem usmiechnal sie. -Panno Enders - oswiadczyl - to siedemdziesiat piec dolarow za godzine. -Za godzine?! -A zaczynam od niczego, nawet nie wiedzac, czy pani brat jest w Bostonie, czy nie, wiec poszukiwania moga zajac piekielnie duzo czasu. Szacuje koszt na okolo... -Juz to sobie obliczylam. Niech mi pan powie, pracuje pan w tej chwili nad czyms? -Moze na to nie wyglada, ale odpowiedz brzmi tak. Prowadze kilka spraw. -Za siedemdziesiat piec na godzine? -Albo wiecej. -A jak pan sadzi, ile godzin bedzie potrzebowal pan, aby stwierdzic, czy zdola pan znalezc Scotta czy nie? -Moze piecdziesiat. Moze sto. Odnalezienie kogos to piecdziesiat procent krzataniny, a piecdziesiat procent zwyklego szczescia. Trudno powiedziec. -Ja... mam troche pieniedzy, ale nie tyle. -Tak przypuszczalem. Panno Enders, chcialbym pani pomoc. Naprawde. Jim Rockform zawsze dostaje zlecenia od pieknych, interesujacych kobiet, wiec i ja chcialbym. Mam jednak dwoje dzieci w college'u i hipoteke wielkosci Nevady. Potrzebny pani ktos dobry w takich sprawach, kto bedzie mogl zajac sie tym jak nalezy i policzy znacznie mniej, niz wynosi obowiazujaca stawka. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Taka osoba nie istnieje. A jesli pojdzie pani na zbyt wiele kompromisow przy wynajmowaniu takiego czlowieka, prosze mi wierzyc, tylko straci pani te pieniadze, ktore pani ma niczego nie uzyskujac. -Doceniam panska szczerosc powiedziala Laura, nie usilujac ukryc rozczarowania. -Jak pan uwaza, co powinnam zrobic? - Zrezygnowac i czekac. -To niemozliwe. -No coz, wiec bede musial udzielic pani dobrej rady. Jesli znajdzie pani jakis slad, prosze przyjsc do mnie, a porozmawiamy. -To byloby niezwykle uprzejme z pana strony. -Mozliwe. Mam ochote pani pomoc. Pewnie dlatego, ze nie narzekala pani na moje cygaro. -Mialam taka chec. -Wiem. Prosze mnie posluchac... i to uwaznie. Zanim cokolwiek pani powiem, chce sie upewnic, iz pani wie, ze to nie jest Missouri ani zadna rajska wyspa na Morzu Karaibskim. A w miastach czesciej napotka pani ludzi chcacych pania wykorzystac, niz pomoc. -Bardzo pocieszajace. -Tak juz jest. Ma pani mily sposob bycia. Mily i ufny. -Dzieki. -Niech pani nie dziekuje. W moim interesie to slowa krytyki, nie komplement. Rozumie pani? -Tak - odparla stanowczo Laura. -Rozumiem. -No dobrze. Na poczatek powinna pani zrobic plakat. Trzeba umiescic na nim zdjecie pani brata oraz wszelkie dane, jakie uzna pani za stosowne. Prosze zaproponowac nagrode za informacje prowadzace do jego odnalezienia, ale nie wolno podawac kwoty. I nie moze sie pani spotykac z nikim w jakims odludnym miejscu, zeby uslyszec, co ma do powiedzenia. Zaniesie pani zdjecie do faceta, ktorego wskaze, i powie mu, ze jest pani moja znajoma. Napisal nazwisko i adres. - Niech wydrukuje... hmm... tysiac sztuk. Zaproponuje mu pani sto dolarow mniej od podanej przez niego ceny, a potem da mu tyle, ile zadal, jesli dostarczy plakat na drugi dzien. -Juz wpadlam na ten pomysl - zawolala Laura. - Gdzie, wedlug pana, powinnam je rozmiescic? -Zaczac od hoteli i moteli. I niech pani nie polega na recepcjonistach i urzednikach. Lepiej sprobowac ze sprzataczkami i w restauracjach hotelowych. Rozmawiac z ludzmi. Nie tylko pokazywac im plakat i uciekac. Nastepnie odwiedzilbym komisariaty dzielnicowe. Upewnil sie, ze powiesza go gdzies na scianie. I zaszedlbym do redakcji. Przed wizyta tam prosze postarac sie, zeby wygladac naprawde atrakcyjnie. Jesli obudzi pani zainteresowanie jakiegos reportera, moze napisze artykul i umiesci zdjecie. Jezeli nic z tego nie wyjdzie, moze warto bedzie odzalowac troche pieniedzy na ogloszenie. Czy pani brat pije? 52 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -Chyba czasami. -A wiec sprobowalbym w kilku barach w centrum miasta. Scott wyglada na czlowieka poruszajacego sie w centrum miasta. Ponadto nalezy sprawdzic sklepy komputerowe, na wypadek gdyby w dalszym ciagu zajmowal sie ta dziedzina biznesu. Och i jeszcze szpitale. Szczegolnie pogotowia. Prosze odwiedzic wszystkie, nawet te na przedmiesciach. I tam tez, o ile to bedzie mozliwe, prosze dopilnowac, zeby plakat znalazl sie na scianie, a nie w smietniku. Pospiesznie notujac polecenia Nelsona, Laura poczula, ze kreci sie jej w glowie. -To bedzie ciezka praca - stwierdzila. -Mogloby byc gorzej. -Naprawde? -Tak. Moglaby pani placic siedemdziesiat piec dolarow za godzine za zrobienie tego. Niech pani kupi dobra mape miasta i zaznaczy nie tylko miejsca, w ktorych pani juz byla, ale i te, ktore dopiero zamierza odwiedzic. Jezeli przyjdzie pani do mnie z ta mapa, pokaze pani miejsca, ktore nalezy omijac. Moze pani jezdzic taksowkami, ale chce, zeby zamykala pani drzwi. Niektorzy taksowkarze, niewielu, ale kilku, robia taki numer, ze przystaja na umowionym rogu, a wtedy ich kolesie dobiegaja i kradna kobietom torebki. -Tak jest, prosze pana. -I zamykac drzwi mieszkania. -Wie pan co, zaczynam rozumiec, dlaczego naprawde moze pan byc wart siedemdziesiat piec dolarow za godzine. -Tylko prosze pamietac, zeby przyslac mi pudelko hawanskich cygar, kiedy wroci juz pani na te swoja wyspe. Laura wstala i wyciagnela do niego reke. Wysle je panskiej zonie - powiedziala. - Bedzie je panu wydzielac. Zanim Laura opuscila biuro Bernarda Nelsona i skierowala sie z powrotem do hotelu, nad miastem zapadl juz chlodny, dzdzysty wieczor. Na ulicach palily sie latarnie, niektore byly replikami starych lamp gazowych. Chodnikami przetaczaly sie tlumy ludzi, w znacznej czesci wracajacych po pracy do domu. Laurze podobal sie panujacy tu nastroj - tradycji i wyczuwalnej powagi. Dwukrotnie odwiedzila Nowy Jork i nie czula sie tam tak dobrze jak tutaj po zaledwie kilku godzinach. Przystanela przy malym straganie, kupila dobry plan miasta oraz egzemplarz "Skin Diver", po czym postanowila przejsc Boylston Street do parku miejskiego. Wlasnie byla na Dartmouth, kiedy - powoli jak w sennym koszmarze - dwaj chlopcy, czarny i bialy, zaczeli biec chodnikiem w jej kierunku. Widzac nadchodzaca staruszke, Laura domyslila sie, co zaraz nastapi. Precyzyjnym, dobrze wycwiczonym ruchem jeden z nich pchnal kobiete, ktora stracila rownowage. Drugi, o krok za nim zlapal torebke padajacej na trotuar ofiary i przyspieszyl kroku. Laura zadzialala zupelnie odruchowo. Kiedy ja mijal, zdjela swoja torebke z ramienia i uderzyla nia z calej sily, trafiajac rabusia w ramie i wytracajac mu z reki zdobycz. Chlopak potknal sie i zatoczyl. -Nie! - warknela Laura, stajac pomiedzy nim a torebka. Chlopiec oniemial. Jego oczy napotkaly jej wzrok. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -Nie rob tego! - wycedzila, majac nadzieje, ze determinacja w jej spojrzeniu choc czesciowo dorowna wscieklosci, z jaka patrzyl na nia. Drugi napastnik za jego plecami zawahal sie, a potem zawrocil i uciekl. Jak w zwolnionym tempie, kilku przechodzacych mezczyzn ruszylo w ich kierunku. Laura ujrzala, ze blysk przestrachu zastapil zlosc w oczach mlodego zlodzieja. -Pierdol sie - prychnal. Potem uciekl, przepchnawszy sie miedzy dwoma zaskoczonymi biznesmenami. Kilka osob mamrotalo slowa uznania i klepalo ja po plecach, gdy Laura - z mocno bijacym sercem - podniosla torebke. Inni pomogli wstac staruszce. -Nic sie pani nie stalo? - spytala Laura. -Chyba... chyba nie - odparla, wyraznie nie wiedzac, ze rozmawia z kobieta, ktora jej pomogla. -To dobrze. Prosze, to pani torebka. -Dzi-dziekuje, moja droga. Kobieta wciaz byla oszolomiona. Laura podeszla blizej, zeby wreczyc jej torebke. Niecale dziesiec stop dalej wysoki mezczyzna w bezrekawniku i dzinsach szybko uskoczyl do bramy, znikajac jej z oczu. Laura upewnila sie, ze staruszka moze isc o wlasnych silach. Potem, ledwie zdajac sobie sprawe z ogolnego aplauzu, poszla dalej Boylston. Po chwili mezczyzna w dzinsach wyszedl z bramy i ruszyl za nia. 54 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.Rozdzial 6 Szpilka byla nie wieksza od paznokcia, lecz dokladnie oddane szczegoly i staranne wykonanie czynily z niej dzielo sztuki. Osadzony w czarnym kamieniu, kaduceusz byl recznie wyrzezbiony w zlocie, z drobnymi emaliowanymi akcentami na glowce laski oraz wzdluz wyrastajacych tuz pod nia skrzydel. Splecione pod skrzydlami weze byly wyrzezbione tak wiernie, ze pod mikroskopem Eryk mogl dojrzec ich luski, a nawet siateczke w drobinach rubinu, bedacych ich slepiami. "Kaduceusz, twoi bracia i siostry w medycynie. Pragniemy tego samego, co i ty. Pragniemy ciebie". Te slowa odbijaly sie echem w myslach Eryka, od kiedy komisja kwalifikacyjna podjela nieoczekiwana decyzje, wstrzymujac na kilka tygodni wybor kandydata. I chociaz nie potrafil dokladnie powtorzyc wszystkich zdan wypowiadanych przez ten upiorny elektroniczny glos, sens przekazu byl jasny. W White Memorial dzialo sie cos dziwnego, tajemniczego, lecz waznego; cos, w czym mogl uczestniczyc, o ile zgodzi sie wykroczyc poza obowiazujace kanony medycyny i zastosowac jakas niezwykla metode leczenia. Joe Silver, Haven Darden, Sara Teagarden byli najpowazniejszymi autorytetami w szpitalu, a tymczasem Eryk mial pewnosc, ze przynajmniej jedno z nich nalezalo do Kaduceusza. Przynajmniej jedno z nich bylo gotowe poprzec jego kandydature na wiceordynatora oddzialu. Przez cztery dni po posiedzeniu komisji kwalifikacyjnej Eryk trzymal szpilke z kaduceuszem w szufladzie biurka. I chociaz usilowal ignorowac to i wykonywac swoja prace w zwykly, rzeczowy sposob, umysl nieustannie podsuwal mu rozmaite usprawiedliwienia ewentualnego wpiecia ozdoby w klape fartucha. Rozmyslal o lekarzach, ktorzy dokonywali prawdziwych przelomow w medycynie, rzucajac wyzwanie obowiazujacym konwencjom. Argumentowal, ze wlasciwie, uzywajac lasera do punkcji osierdzia, juz udowodnil innym i sobie swoja zdolnosc do takiego myslenia i dzialania. Upieral sie, ze zawsze moze odmowic, po tym jak dowie sie, o co chodzi Kaduceuszowi. A jednak ani obietnica awansu, ani jakiekolwiek usprawiedliwienia nie wystarczyly. Tu nie chodzilo o laser, nad ktorym sam pracowal i ktory poznal tak dobrze. To byla czyjas praca i czyjes cele. Wciaz bil sie z myslami, lecz raz po raz wewnetrzny glos powstrzymywal go przed zaspokojeniem ciekawosci co do zamiarow Kaduceusza. Ponad piec lat studiow i calkowitego poswiecenia sie pracy dowiodlo, przynajmniej zdaniem Eryka, ze nadawal sie na to stanowisko. Mial nadzieje i usilowal przekonac sie, ze to wystarczy. Byl wczesny wieczor. Izba przyjec, w ktorej przez kilka godzin panowal nietypowy spokoj, znow zaczela tetnic zyciem. 55 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.Eryk przekazal juz dyzur Reedowi Marshallowi, ale z wypadku na drodze szybkiego ruchu przywieziono dwie ofiary. Do czasu opanowania sytuacji Eryk na ochotnika postanowil pomoc. Razem z selekcjonujaca pielegniarka przyjmowal przychodzacych pacjentow i zalatwial tych, ktorzy nie wymagali szczegolowych badan. Mial pod swoja opieka trzy gabinety naraz i kilku pacjentow czekajacych na wyniki badan laboratoryjnych. Sterta kart w pudelku na jego biurku wciaz rosla. -Kristen, mozesz powiedziec mi, jaka mamy faze Ksiezyca. zapytal, podbijajac kilka recept i formularzy jednoczesnie. -Jutro pelnia - odparla siostra. - Nie widzisz? Eryk zerknal na poczekalnie, ktora byla prawie pelna. -Widze rzekl. -Senora Martinez - zawolal - traiga o su padre aqui, por favor. Kobieta trzymajaca na reku niemowle pomogla ojcu dokustykac do biurka. Ze wszystkich przedmiotow, jakie Eryk kiedykolwiek dodatkowo studiowal - wlacznie z biochemia, biologia, fizyka i arytmetyka - chyba najbardziej przydawal sie w pracy czteroletni kurs jezyka hiszpanskiego. -Es skaza moczanowa. Senora. La gota - powiedzial, podajac jej dwie recepty i formularz. -Es muy dolorosa, pero no es grave. Kobieta dwukrotnie podziekowala mu po hiszpansku, zawahala sie, a potem uscisnela mu reke i pocalowala w policzek. -To bylo bardzo mile. Czy tez powinienem powiedziec: Fue muy simpatico. Eryk odwrocil sie i ujrzal doktora Havena Dardena stojacego tuz obok, po jego prawej stronie. -Dzieki - rzekl Eryk. -Zaluje, ze nie okazalem sie dostatecznie przewidujacy i zrezygnowalem z nauki jezyka w collegeu. Slysze, ze ty nie popelniles tego bledu. Okragla twarz internisty zmarszczyla sie w usmiechu. -Na Haiti mowimy po francusku, pamietasz? - spytal. -Kiedy zna sie jeden, opanowanie innych jezykow romanskich nie jest juz takie trudne. Eryk przypomnial sobie, ze czytal w jakims periodyku, iz szef interny White Memorial wlada plynnie siedmioma jezykami. Wolal nie komentowac tego faktu. W trakcie lat pracy w szpitalu spedzil troche czasu, uczac sie pod okiem Dardena, ale nigdy nie nawiazal z nim takich serdecznych stosunkow jak z wieloma innymi profesorami. Prawde mowiac, Eryk zawsze czul sie troche nieswojo w jego towarzystwie od czasu, gdy razem z Reedem Marshallem na zmiane odbywali staz na oddziale Dardena. Marshall, zupelnie mimochodem, napomknal o harwardzkim dyplomie tamtego i wygadal sie, ze Darden zaprosil go wraz z zona na obiad. Jesli ktorys z czlonkow komisji kwalifikacyjnej silnie sklanial sie ku kandydaturze jednego kandydata, to - zdaniem Eryka - byl nim Darden preferujacy Reeda. -Czekasz na pacjenta? - spytal Eryk. Darden, elegancko ubrany pod swym siegajacym do kolan fartuchem, kiwnal glowa. -Znajomy lekarz ma przyprowadzic swoja pietnastoletnia corke z wysoka goraczka i sztywnoscia karku. -Mozliwe zapalenie opon mozgowych. Nie dziwie sie, ze jest zaniepokojony. -Wlasnie. 56 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -Gdybym mogl w czyms pomoc, daj mi znac. Darden zerknal w kierunku poczekalni. -No coz, wydaje mi sie, ze to ty bardziej potrzebujesz pomocy. Powiem ci cos. Poswiec mi dwie lub trzy minuty na osobnosci, a zrobie co bede mogl, zeby pomoc ci rozpedzic ten tlum. -Regula numer jeden WMH - rzekl Eryk. -Nigdy nie odrzucaj pomocy. Pozwol, ze wyjasnie to pielegniarce i powiem, zeby jakos uspokoila ludzi. Mozemy pojsc do mojego gabinetu. Haven Darden poszedl za nim do malej dyzurki lekarskiej, ktora Eryk dzielil z Reedem Marshallem. -Dziekuje za to, ze poswieciles mi chwile - oswiadczyl Darden, zamykajac drzwi. -Nie zajme ci wiele czasu. Eryk, czy od tego posiedzenia w zeszly poniedzialek rozmawiales z ktoryms z pozostalych czlonkow komisji? -No coz, Joe Silver jest tu przez caly czas, wiec rozmawialismy kilka razy. Wczoraj jadlem lunch z Sara Teagarden. -Dlaczego? -Jestem ciekaw, czy wspomnieli ci cos o tym, co sie stalo, to znaczy, dlaczego powiedzielismy wam obu, ze podjelismy decyzje, a potem oznajmilismy, iz potrzebujemy wiecej czasu? -Ani slowa. Lecz, co typowe dla szpitalnej poczty pantoflowej, wszyscy wokol sprawiaja wrazenie zorientowanych. Zdaje sie, ze pielegniarki obstawiaja zaklady. Z tego, co slysze, daja nam rowne szanse, wiec dopinguja zarowno Reeda, jak i mnie, zaleznie od tego, z kim akurat pracujemy. -No tak - mruknal Darden. -Moze popelnie niedyskrecje, ale chce, bys wiedzial, ze gdyby komisja podjela decyzje, wybralaby doktora Marshalla. Slyszac to, Eryk poczul sciskanie w piersi. -Doktor Silver najwyrazniej popieral go przez caly czas, a doktor Teagarden napomykala, ze sklania sie do jego kandydatury. Uzycie przez ciebie tego lasera niezbyt przypadlo im do gustu. Ja jednak wybralem ciebie, i dlatego ci to mowie. -Dziekuje wymamrotal Eryk, zdumiony tym, ze Darden okazal sie jego zwolennikiem, i wstrzasniety wiadomoscia, ze tak niewiele brakowalo mu do przegranej. Probowal powiazac te informacje z tym, co juz wiedzial. Darden w zaden sposob nie mogl byc tajemniczym rozmowca... nawet elektronicznie nie zdolalby znieksztalcic swojej zwiezlej, wyraznej angielszczyzny. To oznaczalo, iz jedno z dwojga pozostalych... -Nie mam nic przeciwko doktorowi Marshallowi - ciagnal Darden - ale uwazam, ze brak mu twojego zapalu i oddania medycynie. Podoba mi sie sposob, w jaki wykonujesz swoja prace, twoj styl, jesli pozwolisz to tak nazwac. Zademonstrowales agresywne podejscie do problemow klinicznych, to znaczy swiadome podjecie ryzyka, aby wyciagnac pacjenta z kryzysu, a to do mnie przemawia. -Jeszcze raz dziekuje - powtorzyl Eryk. -Czy mozesz mi wyjasnic, dlaczego Reed nie zostal wybrany? Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -Nie. To Joe Silver nagle zaczal nalegac na odlozenie decyzji. Mozesz o tym nie wiedziec, ale wlasnie to Joe przed piecioma laty powierzyl Craigowi Worrellowi to stanowisko mimo powaznych obiekcji innych pracownikow szpitala i zebral za to gromy, kiedy wybuchla ostatnia afera. Moze obawial sie poprzec nastepnego przegranego. -Moze... - powiedzial w zadumie Eryk. -Jezeli ktos z tych dwojga zmieni zdanie, zostaniesz wybrany. Zadecydowalismy, ze wystarczy stosunek glosow dwa do jednego. -Doceniam to, ze powiedziales mi o wszystkim - rzekl Eryk. -Nie musze mowic, ze Reed i ja zastanawialismy sie, co to ma znaczyc. -Sam chcialbym wiedziec - stwierdzil Darden. -Eryk, nie sadze, aby White Memorial mogl pozwolic sobie na utrate lekarza o twoich umiejetnosciach i oddaniu. A osobiscie bardzo chcialbym miec w skladzie rady kogos, kto mysli podobnie jak ja. Na zebraniach personelu glosy sa zawsze niebezpiecznie podzielone miedzy konserwatystow i tych z nas, ktorzy uwazaja, ze szpital powinien isc naprzod, zeby utrzymac wiodaca role. Czy pamietasz ten program zwalczania AIDS, ktory zaproponowalem mniej wiecej rok temu? -Jasne, slyszalem o nim. Zamierzalem zglosic sie do pracy w szpitalu, kiedy program bedzie wprowadzany w zycie. Nawet podpisalem liste, ktora pusciles w obieg. -Wiem. Moze nie zdziwi cie, gdy powiem, ze Reed Marshall nie podpisal. No coz, pewnie o tym nie wiesz, ale moja propozycja nie przeszla dwoma glosami. -To musialo byc irytujace; tak niewiele brakowalo do zwyciestwa - rzekl Eryk. -Zadna idea nie ginie, dopoki nie przyloza reki do tego ci, ktorzy w nia nie wierza - odparl Darden. -Craig Worrell byl jednym z glosujacych przeciw. -Rozumiem. -Gdybym byl na twoim miejscu i tak bardzo pragnal tego stanowiska, zrobilbym wszystko, zeby sklonic doktora Silvera lub szacowna Teagarden do opowiedzenia sie za moja kandydatura. Czy przychodzi ci do glowy jakis sposob? -Nie - sklamal Eryk, mimowolnie zerkajac na szuflade biurka. -Nie, zaden. -No coz... hmm... mam nadzieje, ze rozumiesz... Chociaz mam wiele szacunku dla Reeda Marshalla, to gdybys wiedzial o nim cos, co mogloby wplynac na moich kolegow z komisji albo... -Nie - powiedzial Eryk, nie potrafiac ukryc zaskoczenia. -Nie, nie wiem. -Zawahal sie, a potem dodal oficjalnym tonem: - Doktorze Darden, mysle, ze powinien pan wiedziec, iz w ciagu wielu lat pracy Reed i ja nabralismy do siebie glebokiego szacunku. Gdybym nawet wiedzial o nim cos kompromitujacego, a tak nie jest, watpie, bym mogl podzielic sie ta informacja z kimkolwiek, bez wzgledu na to, czy mialoby to oznaczac moja przegrana. -Dobrze powiedziane! - zawolal internista. -Wlasnie takiej odpowiedzi od ciebie oczekiwalem. Przyjmij moje przeprosiny za to, ze w ogole poruszylem ten temat. Jesli chcesz, nazwij to ostatecznym sprawdzianem i uznaj, ze zdales go celujaco. Tylko tak dalej. 58 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.-Zrobie, co bede mogl. Potem rzucimy karty na stol i zobaczymy, kto wygra. Zanim Eryk zdazyl cos powiedziec, ktos mocno zapukal do drzwi. -Doktorze, tu Kristen. -Czas do pracy - stwierdzil Haven Darden, otwierajac drzwi. Jeszcze porozmawiamy. Pielegniarka byla zdyszana. -Eryk, Reed chce, zebys zaraz przyszedl do dwojki. -Idz - rzekl Darden. -Ja pomoge pannie... - przeczytal nazwisko z identyfikatora pielegniarki -...Baker, przedrzec sie przez ten tlum w poczekalni. Eryk minal ordynatora interny i pospiesznie ruszyl korytarzem do sali numer dwa. Zaledwie otworzyl drzwi, juz wyczul zapach krwi oraz atmosfere chaosu i rozpaczy. Reed, internista Stuart Spear oraz dwie pielegniarki cisneli sie wokol lozka, na ktorym dostrzegl kobiete wydajaca sie in extremis. Siedziala sztywno podparta i spazmatycznie lapala powietrze przez obficie plynaca z ust krew. -Co jest? - spytal Eryk, widzac blada twarz i szeroko otwarte oczy Reeda Marshalla. Ten gestem kazal stazyscie stanac przy wezglowiu lozka i wreczyl mu koncowke ssaka. -Odsysaj ja - polecil. -Jill, daj mi trzy jednostki. Nie obchodzi mnie, czy jest juz krzyzowka, czy nie. Podpisze, ze na moja odpowiedzialnosc. I sprowadz respirator. Pospiesznie podszedl do Eryka. -Uderzyla szyja o kierownice - szepnal. -Z poczatku krwawienie bylo niewielkie, az tu nagle trysnelo jak z fontanny. -Dusi sie - mruknal Eryk. -Zapewne ma polamana krtan. -Probowalem wezwac laryngologow, zeby zrobili tracheotomie, ale wszyscy sa na operacyjnej. -Nie uwazam za rozsadne odchylac jej glowe do tylu i nacinac szyje. Po prostu obezwladnij ja i zaintubuj. -A... a jesli ja obezwladnie, a potem nie zdolam zaintubowac przy tym krwotoku? -Oczywiscie, ze zdolasz. Ja zajme sie odsysaniem. -Nie wiem... nie jestem pewien, czy to dobre rozwiazanie - wahal sie Reed. Eryk zerknal na pacjentke i tych dwoje, ktorzy zajmowali sie nia. Technik wszedl do sali i zaczal przygotowywac zestaw Ambu. -Reed - powiedzial lagodnie Eryk - nie wyglada na to, zebys mial wiele czasu. Tracheotomia bedzie niebezpieczna, trudna jak diabli i zapewne zbyt dlugotrwala. Intubacja powstrzyma krwawienie. Zazadaj sukcynylocholiny. Mozesz to zrobic. Wiem, ze potrafisz. Setki razy widzialem, jak to robiles. -Ale nie w takim stanie. Ty to zrob. -Mozesz to wykonac, Reed - szepnal Eryk. -Bede przy tobie. Kaz podac sukcy. Marshall odwrocil sie do pielegniarki. -Prosze podac jej szescdziesiat miligramow sukcynylocholiny dozylnie i przygotowac mi rurke numer siedem i pol. Ponownie spojrzal na Eryka, ktory nieznacznie potrzasnal glowa. -Raczej szesc i pol - poprawil sie Reed. 59 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Podszedl do kobiety, ktora oddychala coraz slabiej. -Pani Garber, zamierzamy zalozyc pani rurke, ktora ulatwi pani oddychanie. W tym celu musimy podac pani lek, ktory uniemozliwi poruszanie sie. Prosze zachowac spokoj. Za moment bedzie pani lzej oddychac. Srodek znieczulajacy zadzialal niemal natychmiast po podaniu. Miesnie kobiety, wlacznie z tymi, ktore umozliwialy oddychanie, zaczely kurczyc sie w sposob nieskoordynowany i niemiarowy, a po kilku sekundach zwiotczaly. Eryk odsunal sie od wezglowia lozka. Krew natychmiast zaczela zbierac sie w ustach rannej. Wzial ssak i stanal po prawej rece Reeda. Ekran monitora pokazywal szybka i miarowa czynnosc serca. -Zaczynaj - mruknal, nachylajac sie do ucha Marshalla. - Tylko pamietaj o anatomii. Szukaj punktow orientacyjnych i skup sie. Reed wsunal szeroka koncowke laryngoskopu wzdluz jezyka kobiety, a Eryk jedna reka przytrzymywal jej glowe, druga natomiast poruszal cewnikiem odsysajacym krew. -Nie spiesz sie - szepnal Eryk, wyciagajac szyje, zeby zobaczyc, co tamten robi. -Nic... nic nie widze. -Wytrzyj lampe laryngoskopu i sprobuj jeszcze raz. To dopiero dziesiec sekund. Katem oka Eryk dostrzegl na ekranie monitora, ze rytm serca zaczyna zwalniac. Reed otarl z krwi lampe na koncu instrumentu i wprowadzil go ponownie. Jego lewa dlon zacisnieta na raczce laryngoskopu zaczela gwaltownie drzec. Eryk wyciagnal reke i lekko nacisnal krtan kobiety. -Patrz - powiedzial. - Tutaj jest naglosnia. Wejdz pod nia. To latwe. -O tak, wlasnie. Marshall z podnieceniem kiwnal glowa. -Mam ja... mam ja - oznajmil, wsuwajac polistyrenowa rurke na miejsce. -Slodki Jezu, mam ja! Technik szybko nadmuchal balonik, przylaczyl worek oddechowy i zaczal intensywnie wentylowac pacjentke. Eryk osluchal stetoskopem klatke piersiowa, by upewnic sie, ze rurka znajduje sie we wlasciwym polozeniu. Potem spojrzal na Reeda i usmiechnal sie. -Piekielnie dobry strzal, stary - stwierdzil. Tymczasem krwawienie ustalo. Twarz rannej przybrala normalna barwe. W pokoju niemal wyczuwalo sie ulge i radosc. -Tak - powtorzyl Eryk, klepiac Reeda po ramieniu - Piekielnie dobry strzal. -Co sie dzieje? Caly zespol odwrocil sie w strone drzwi, w ktorych stal Joe Silver, spogladajac na te scene. Nie potrafiac opanowac entuzjazmu, pielegniarka podbiegla do niego. -Doktorze Silver - wypalila - szkoda, ze pan tego nie widzial. Reed wlasnie zaintubowal te kobiete z silnym krwotokiem. Prawie umierala, a w nastepnej chwili... Wskazala na pacjentke, ktora oddychala juz z latwoscia. -Dobra robota, Reed - rzekl Silver, podchodzac do lozka. -Prawde mowiac, nie poradzilbym sobie bez... -Co sie stalo? Uderzyla szyja o kierownice? -Wlasnie. -Paskudny przypadek. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -To Eryk... -Czy ma jakies inne obrazenia? -Zdazylismy tylko zrobic zdjecia kregoslupa i klatki piersiowej, ale sa w normie. -Wspaniale, Reed. Naprawde dobra robota. No coz, teraz przeprowadz pozostale badania. -Odwrocil sie do Eryka. -Tam jest istny dom wariatow. Twoj zastepca, doktor Darden najwidoczniej zapomnial, jakiego szalenczego tempa wymaga nasza praca. Poszedl do swojego pacjenta, zbadawszy trzech w czasie, kiedy my zalatwiamy dziesieciu. -W tej chwili tam ide - rzekl Eryk. -Nie sadze, bys w ogole musial stamtad wychodzic. Eryk juz mial cos powiedziec, ale tylko kiwnal glowa i opuscil pokoj. Strumien pacjentow naplywajacych do izby przyjec zmniejszyl sie, a potem prawie zniknal. Przy pomocy Joego Silvera Eryk uporal sie z nimi w niecale dwie godziny. Ordynator w najmniejszym stopniu nie okazywal, ze wie o roli, jaka Eryk odegral w ocaleniu pani Garber. Natomiast opowiadal kazdemu, kto chcial sluchac, o wspanialym osiagnieciu Reeda Marshalla. Eryk byl pewny, ze Reed ujal sie za nim, ale najwidoczniej Silver slyszal tylko to, co chcial slyszec. Pozegnawszy sie z pielegniarka selekcjonujaca, Eryk ruszyl korytarzem do swojego gabinetu; plecy i nogi bolaly go po ciezkim dniu. Zerknal w strone biurka, gdzie Joe Silver wydawal zlecenia dla ostatnich pozostalych w izbie pacjentow; pomyslal o tym, co zrobi, jesli bedzie zmuszony opuscic White Memorial. Wszedl do gabinetu i zamknal drzwi. Skrajnie wyczerpany, wyciagnal z dolnej szuflady biurka koperte i wzial w palce szpilke z kaduceuszem. Za drzwiami slyszal odglosy szpitala. Zaslugiwal na ten awans. Wydarzenia w sali numer dwa tylko uwydatnily to. Zaslugiwal nan, a tymczasem wszystko wskazywalo, iz za kilka dni bedzie szukal pracy. Przesunal palcem po szpilce. Noszenie jej do niczego go nie zobowiaze. Jesli polecenia Kaduceusza okaza sie nie do przyjecia, po prostu odmowi wykonania ich. Czul pulsowanie w skroniach, gdy mimo dreczacych go watpliwosci wpial szpilke w klape swojego szpitalnego fartucha. 61 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.Rozdzial 7 Chociaz Laura nurkowala nawet dwukrotnie w ciagu kazdego dnia i kilka razy w tygodniu przebiegala piec mil, dzieki czemu byla w swojej najlepszej formie, to bolaly ja wszystkie miesnie nog, gdy wyszla z metra i pokonala schody z przystanku przy Charles Street do podjazdu White Memorial. Pierwszy dzien w miescie. Przez dwa dni sporzadzala niekonczaca sie liste miejsc, ktore zamierzala odwiedzic i odszukiwala je na swojej mapie. Poznym wieczorem odebrala plakaty z drukarni i zaczela poszukiwania, zamierzajac sprawdzic wszystkie miejsca zaznaczone na mapie. Do jedenastej nastepnego wieczoru przeszla co najmniej dwadziescia mil i zostawila plakaty u dwustu barmanow, policjantow, pracownikow hoteli, urzednikow szpitalnych i recepcjonistow. Ulotki czarno-biale, o standardowych wymiarach osiem i pol na jedenascie cali wyszly dosc dobrze, chociaz powiekszenie twarzy Scotta bylo ziarniste i mniej wyraziste, niz oczekiwala. Wpadla do biura Bernarda Nelsona i zostawila pol tuzina niechlujnej sekretarce, ktora przyjela je, niemal nie przerywajac opilowywania sobie paznokci. Dochodzila dziewiata rano i po raz pierwszy w ciagu trzech dni, od kiedy Laura przyjechala do Bostonu, swiecilo slonce. Na Charles Circle roilo sie od pojazdow, karetek i ludzi zmierzajacych ze wszystkich stron w kierunku szpitala. Dostrzegla takze uprawiajacych jogging. Pod wplywem naglego impulsu Laura zatrzymala sie przy areszcie na Charles Street, gdzie zostawila jeden plakat. Potem wmieszala sie w tlum. Zmierzajac za wozkiem wtaczanym wlasnie przez drzwi izby przyjec, weszla do White Memorial. Wczoraj wieczorem odwiedzila dwie izby w innych szpitalach i byla pod wrazeniem ich goraczkowej pracy, lecz w porownaniu z White Memorial tamte byly oazami spokoju. W rozleglym, oswietlonym jarzeniowkami pomieszczeniu wszystko zdawalo sie w ruchu. Ten widok przypomnial jej podwodne zycie wokol raf koralowych. Pod jedna sciana staly trzy pary noszy, kazda z pacjentem i dwoma sanitariuszami. W przejsciu cisnela sie grupka osob wygladajacych na studentow medycyny, uwaznie sluchajacych starszego lekarza. Pielegniarki i lekarze w strojach chirurgicznych biegali tam i z powrotem do szerokiego, polokraglego biurka recepcji, by zostawic karty, odebrac wyniki badan albo zamienic kilka slow. Za kontuarem dwie kobiety i dwaj mezczyzni przepychali sie obok siebie, odbierajac telefony, odpowiadajac na pytania oraz kierujac pacjentow do sal wedlug planu na wielkiej akrylowej tablicy. Laura dopiero po minucie zdolala ustalic, kto z tych czworga wydaje sie najmniej zajety. 62 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Wybrala szczuplego, bladego mezczyzne o siwiejacych skroniach i swobodnym sposobie bycia. Potem tak wyliczyla swoje kroki, zeby przeciac mu droge, kiedy wracal od tablicy do kontuaru. -Moge pomoc? - zapytal. -Mam nadzieje. Laura wyjela z torebki dwa plakaty i pokazala je mezczyznie. -Nazywam sie Laura Enders. Probuje znalezc mojego brata, Scotta. Mialam nadzieje, ze znajdzie sie tu miejsce, gdzie moglabym powiesic jedna czy dwie takie ulotki. -Sprawdzila pani, czy byl tu przyjety? - spytal mezczyzna, obojetnie spogladajac na plakat. -Nie. Nie sprawdzilam. Laura przeklela sie w duchu za to, ze nie zrobila tego w dwoch szpitalach, ktore odwiedzila wieczorem. Jednoczesnie wyobrazila sobie pozostawione w nich ulotki, zmiete i rzucone do koszy na smieci pod kontuarami podobnymi do tego. -No coz, pozwoli pani, ze zadzwonie do rejestracji i sprawdze, czy cos maja. Prosze usiasc i popatrzec sobie na to przedstawienie. Laura z ulga usiadla z boku, na niebieskim, plastikowym foteliku. Najpierw przygladala sie pacjentom trzymajacym sie za zranione lub bolace czesci ciala, przykutym do wozkow inwalidzkich lub na pozor tylko krecacym sie bez celu. Potem skupila uwage na lekarzach. Wiekszosc z nich, szczegolnie ci w kitlach, byli w jej wieku lub starsi. I wszyscy, zarowno mezczyzni, jak i kobiety, wygladali na zmeczonych i znekanych, a jednak wielu przystawalo przy chorych, zeby powiedziec pare pocieszajacych slow lub poklepac po ramieniu. Wpatrujac sie w podkrazone oczy blyszczace zywa inteligencja, Laura pomyslala, ze przyjemnie byloby pracowac z tymi ludzmi. Wyslala juz kilka listow z zapytaniem o mozliwosc podjecia pracy w osrodkach fizykoterapii i rehabilitacji. W tym momencie nabrala przekonania, ze bylby to dobry wybor. Moze kiedy odnajdzie Scotta... -Nic z tego. -Hm? -Przed nia stal mezczyzna z recepcji. -Och, przepraszam. Chyba sie zamyslilam. -Rozumiem - powiedzial. -Ja pracuje tu juz prawie dwadziescia lat i czasem jestem jak zahipnotyzowany. Obawiam sie, ze nie ma tu sladu pobytu pani brata - ani we wpisach, ani w wypisach. Sprawdzilem oba nazwiska. Laura wstala. -Naprawde dziekuje panu za pomoc. Czy mysli pan, ze moglabym na wszelki wypadek powiesic tu te ulotki? Bardzo chce go odnalezc. -Moge pokazac je paru osobom. Umieszczanie tu ogloszen jest wbrew szpitalnym przepisom, chyba ze uzyska pani zgode... Chwileczke. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Przeciez wlasciwie powinna je pani powiesic w dyzurce lekarskiej. Jesli pani brat tu byl, to wlasnie tam go mogli zapamietac. Odwrocil sie i zawolal do jednego z lekarzy: - Eryk. Hej, Eryk! Masz chwile czasu? Lekarz siedzacy przy dyspozytorce obejrzal sie. Ze wszystkich obserwowanych przez Laure ten byl chyba najbardziej interesujacy, a kiedy wstal i ruszyl ku niej, doszla do wniosku, ze rowniez najprzystojniejszy. Mial chyba ponad szesc stop wzrostu, jego twarz byla sniada i wyrazista. Przypominal troche Omara Shariffa. Choc Laura raczej nie lubila wasow, jemu pasowaly. Ale najwieksze wrazenie wywarl na niej sposob, w jaki traktowal pacjentow, rozdzielajac cieple usmiechy i pocieszajace gesty. Eryk - zwrocil sie do niego mezczyzna z recepcji. -Mysle, ze moglbys pomoc pani... -Enders - podjela Laura. -Laura Enders. -To doktor Najarian. Jest naszym starszym lekarzem i najlepszym medykiem, jakiego widzialem w zyciu. Zostawie pania z nim. -Dziekuje - powiedziala Laura. Mezczyzna obrzucil ich wymownym spojrzeniem. Potem wydal wargi w przelotnym, domyslnym usmiechu i wrocil z powrotem na swoj posterunek. Eryk Najarian wyciagnal reke i uscisnal dlon Laury. -Milo mi pania poznac - rzekl. Laura spojrzala mu w twarz i lekko zajaknela sie. Jego oczy byly wielkie, czarne i wydaly jej sie niezwykle piekne. W nastepnej chwili zdala sobie sprawe dlaczego. Byly podobne do oczu Scotta, jednoczesnie czule i bystre; swiadczace o wrazliwosci i zadzy wiedzy. -Ja... hmm... szukam mojego brata - zdolala wykrztusic. -Zgubil sie? - spytal Eryk. -Nie. To znaczy tak. Chce powiedziec, ze zaginal. Czujac rumieniec oblewajacy jej policzki, szybko podsunela mu plakat - Przylecialam tu trzy dni temu, zeby go odszukac. -Skad? Eryk ogladal zdjecie Scotta. Przez moment Laurze wydalo sie, ze w jego oczach dostrzega cos, jakby blysk rozpoznania. Potem, rownie szybko, ta iskra zgasla. -Z wyspy Little Cayman - powiedziala. -To na Morzu Karaibskim. -Wiem. Troche na poludnie od Kuby. Slyszalem, ze to najlepszy akwen do nurkowania. Nurkuje pani? -Skoro o tym mowa, jestem instruktorka. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Tym sie tam zajmuje. Czy pan tez nurkuje? -Chcialbym. Prawde mowiac, jest mnostwo rzeczy, ktore chcialbym robic, a przynajmniej sprobowac, gdybym mial tylko czas. -Przed chwila obserwowalam, jak zajmuje sie pan pacjentami. Prosze mi wierzyc, robi pan naprawde wiele. -Dziekuje. -Przez moment mialam wrazenie, ze rozpoznal pan Scotta na zdjeciu. Czy tak? Eryk potrzasnal glowa. -Jego twarz wydala mi sie znajoma, ale nic nie przychodzi mi na mysl. Z przyjemnoscia zawiesze ten plakat w dyzurce lekarskiej. -Bylabym wdzieczna. -Gdzie pani zamieszkala? Zanim Laura zdazyla odpowiedziec, podbiegl do nich jakis mlody lekarz. -Eryk - wysapal - ten facet z krwawieniem z przewodu pokarmowego w czworce fatalnie sie pogorszyl. Leje sie z niego jak z kranu i spada mu cisnienie. Oczy Eryka natychmiast stracily swoj lagodny wyraz. -Krew pobrana? - zapytal. -Pobrana, ale krzyzowka bedzie dopiero za dwadziescia minut. -Jaka ma grupe? -B minus. -Jezu. No dobra. Niech sobie robia te krzyzowke, ale kaz im przyslac trzy jednostki zgodne grupowo. W ostatecznosci zero minus, jezeli nie maja B. Podpisze oswiadczenie. -Przyjdziesz? -Zaraz bede. Lekarz pospiesznie odszedl. -Prosze posluchac - rzekl Eryk. -Musze juz isc. Najpierw jednak znajde kogos, kto moze pani pomoc. Chodzmy. Zanim Laura zdazyla mu powiedziec, zeby nie robil sobie klopotu, zaprowadzil ja do pielegniarki stojacej naprzeciw rejestracji. -Mam klopoty w czworce - wyjasnil. -Prosze wyswiadczyc mi przysluge i sprawdzic, co moze siostra zrobic dla tej pani. Milo bylo cie poznac, Lauro. Powodzenia w sprawie brata. -Dziekuje - zwrocila sie w jego strone, ale juz go nie bylo. Pielegniarka, kobieta po piecdziesiatce, odprowadzila go wzrokiem, a potem odwrocila sie do Laury. -No tak - stwierdzila. -Jestem starsza pielegniarka tej zmiany. Nazywam sie Norma Cullinet. W czym moge pomoc? Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Norma Cullinet z najwyzszym trudem zdolala zachowac obojetny wyraz twarzy i skupic sie na tym, co mowi Laura Enders. Rece drzaly jej tak silnie, ze w pewnej chwili papiery, ktore w nich trzymala, zaczely szelescic. -Mowi pani, ze czym zajmowal sie brat? -Komputerami. Scott to geniusz komputerowy. Pracuje - chyba raczej powinnam powiedziec pracowal - dla miedzynarodowej firmy komunikacyjnej. Wiele podrozowal. Ostatni raz mialam od niego wiadomosc w lutym. Ostatnia pocztowka, a takze kilka wczesniejszych zostaly nadane w Bostonie. Rozwieszam te plakaty w calym miescie, wlacznie z komisariatami policji i szpitalami. -Rozumiem... No coz, z przyjemnoscia powiesze jeden z nich w pokoju pielegniarek. -To byloby wspaniale. Doktor Najarian proponowal zrobic to rowniez w dyzurce lekarskiej. Czy moglaby pani zajac sie tym? -Oczywiscie - odparla myslac jednoczesnie: Najarian. On mial wtedy dyzur. On zajmowal sie tym przypadkiem! -Wielkie dzieki. Byla pani wspaniala. -Zaden problem - stwierdzila Norma Cullinet. - Naprawde, zaden problem. -No coz, musze isc odwiedzic kilka sklepow komputerowych - zakonczyla Laura. -Zycze pani szczescia. Kiedy Laura wychodzila, Norma Cullinet odwrocila sie, a potem zerknela za nia, zeby upewnic sie, ze tamta naprawde znikla. Spojrzala na twarz na plakacie. Geniusz komputerowy? Siostra? Jak to mozliwe? Czlowiek o tej twarzy byl wloczega bez rodziny. Pijakiem. Moze jednak sie mylila. Minelo pare miesiecy, a zdjecie nie bylo zbyt wyrazne. Moze to tylko zbieg okolicznosci - niewielkie podobienstwo, nic wiecej. Dwa lata i tuziny takich spraw bez najmniejszego potkniecia. A teraz to. Czy Najarian skojarzyl fakty? Nie okazal tego, ale musial odejsc do pacjenta z krwotokiem. Czy mozna cos zrobic? Powiedziec komus? Craig Worrell wiedzialby, co robic. Zawsze wiedzial. Dlaczego, do diabla, musial wszystko tak strasznie spieprzyc? Norma jeszcze raz obejrzala fotografie. Rzeczywiscie istnialo wyrazne podobienstwo miedzy mezczyzna na zdjeciu a tym, ktory przedstawil sie jako Philip Trainor. Lecz byly takze roznice. Po prostu przesadza, zawsze miala do tego sklonnosci. Przesadza. Wlasnie tak. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Nic wiecej. Mimo wszystko postanowila, ze odmowi wykonywania dalszych zadan Kaduceusza, do czasu az znajda kogos, kto zastapi Worrella. Z karkiem i pachami mokrymi od potu, Norma Cullinet zwinela plakaty i wepchnela je do kieszeni fartucha. 67 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.Rozdzial 8 -Podalismy cztery jednostki, Eryk. Dwie nastepne sa w drodze z banku krwi. Co o tym myslisz? Eryk obserwowal powolne kapanie krwi ze zglebnika nosowo-zoladkowego do butli ssacej pod sciana. Probowali podawac leki podwyzszajace krzepliwosc krwi, zrobili gastroskopie, ale nie udalo sie zahamowac krwawienia niemal na pewno wywolanego perforacja wrzodu, prawdopodobnie nowotworowego. -Mysle, ze zagramy va banaue - odpowiedzial koledze. -Sciagnij tu zespol operacyjny. Facet jest dosc stabilny, a wiem, ze woleliby go przejac w takim stanie. Zamierzam zrobic sobie przerwe na kawe. Zawolaj mnie, kiedy przyjda chirurdzy. Eryk wszedl do izby przyjec, rozcierajac zesztywniala nasade karku. Nie pamietal nawet, kiedy cwiczyl ostatni raz. Po prostu nie mial na to czasu. Moze jesli otrzyma upragniony awans, wszystko troche sie ustabilizuje. Machinalnie dotknal szpilki w klapie szpitalnego fartucha. Nosil ja przez caly dzien w izbie przyjec. Chyba jednak nikt tego nie zauwazyl. -Boli? Siostra oddzialowa Terri Dillard, piec stop i najwyzej jeden cal, spojrzala na niego z troska. Byla wzorowa pielegniarka, a po godzinach pracowala w szkole, uczac metod leczenia holistycznego. Eryk nie palal entuzjazmem do rzeczy, ktorych nauczala, lecz w izbie powszechnie wiedziano, ze jej masaz i terapeutyczny dotyk czesto umozliwial zdiagnozowanie, a czasem nawet wyleczenie pacjenta, zanim lekarz zdazyl wejsc do sali. -Przedwczesna starosc, odparl, Wyciagnela rece i wbila kciuki w miesnie u nasady jego karku. -Skurcz - oznajmila. -Wszystko zwiniete w jeden wezel. To wynik napiecia. -U mnie? Dlaczego mialbym byc spiety? -No, zobaczmy. -Uciskala w dalszym ciagu. -Chcesz wiedziec, czy dostales ten awans, na czworce masz pacjenta, ktory krwawi z przewodu pokarmowego, a zabojczo piekna brunetka z egzotyczna o tej porze opalenizna wlasnie wyszla, zanim zdazyles zapisac jej numer telefonu. Wystarczy? -Zabojczo piekna brunetka? Jak moglem jej nie zauwazyc? -Zauwazyles. Wlasnie mowia ci o tym twoje miesnie. -Jestes czarownica? 68 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Terri przerwala masaz. -Moze - odrzekla. -Czego chciala ta dama? -Szukala brata. Miala plik plakatow z jego zdjeciem i prosila... Zaczekaj chwile. Zauwazyl nadchodzaca z izby przyjec Norme Cullinet i przywolal ja gestem. -Hej, Normo - rzekl - powiesilas te plakaty, ktore dala ci Laura? -Laura, tak? - mruknela Terri Dillard. Norma Cullinet pobladla pod warstwa rozu. -Ja... ja nie chcialam przyklejac niczego bez pozwolenia doktora Silvera - wyjakala. -Ta zasada nie ma zastosowania do pokojow socjalnych - odparowal Eryk. -Masz jeszcze ten plakat? Norma zawahala sie, a potem szybko wyciagnela z kieszeni zwiniete ulotki i rozprostowala jedna. -Widzisz - rozesmiala sie Terri - masz szczescie. Laura Enders. Tu jest jej numer telefonu. O, tutaj. Razem z Erikiem ogladali fotografie, nie widzac, ze Norma niespokojnie obserwuje ich reakcje. -Wyglada tak, jakby byl w stroju nurka - zauwazyla Terri. -To mozliwe. Jego siostra jest instruktorka nurkowania na Karaibach - powiedzial Eryk. Terri zerknela na niego i usmiechnela sie. -Widze, ze wcale nie zauwazyles, jaka jest ladna. -Wiedzma. -I jak, cos wam swita? zapytala Norma. -To kiepskie zdjecie. -Taak - zgodzila sie Terri - ale gdzies widzialam tego faceta. Moge przysiac - Normo - rzekl Eryk, powies jeden plakat na tablicy ogloszen w pokoju lekarskim, a drugi w dyzurce pielegniarek. Moze Terri przypomni sobie, gdzie go widziala. Kto wie, Terri, masz szanse na te nagrode. Terri wskazala na telefon. -Moze ty tez - oznajmila jezeli na chwile zapomnisz o medycynie i zadzwonisz. -Akurat. -No coz - wtracila wesolo Norma - dajcie mi znac, jesli przypomnicie sobie, kim jest ten gosc. -Pewnie - odparla Terri. -A dlaczego? -Bez powodu. Po prostu zainteresowalo mnie to. Jego siostra, no coz, chyba przypominala mi jedna z moich ulubionych uczennic. W tym momencie drzwi korytarza otworzyly sie na osciez i do izby weszla duza grupa lekarzy oraz studentow medycyny. Na ich czele, sztywna jak slup telegraficzny, kroczyla doktor Sara Teagarden. -A wiec, gdzie ten panski krwawiacy, doktorze Najarian? Na swoj uniform wlozyla siegajacy kolan szpitalny fartuch, a na nogi profilaktyczne sluzbowe obuwie. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Jak zwykle, kiedy weszla do pokoju, wszelki gwar i ruch dramatycznie ustal. Chociaz niezbyt ja lubil, Eryk musial przyznac, ze Grendel miala autorytet i niesamowita charyzme. -Jest w czworce, doktor Teagarden odparl. Lekarka ruchem glowy skierowala swoj zespol w tamta strone. -Ile jednostek do tej pory? - zapytala, ponownie wciskajac zlote okulary na nasade nosa. -Teraz juz pewnie szesc. -Wolelibysmy, aby wzywano nas przy trzech. -Rozumiem. Eryk mimo woli czul sie zastraszany przez te kobiete. Piec jednostek przed wezwaniem zespolu chirurgow bylo standardowym postepowaniem. Wolal jednak nie komentowac jej slow. -Wzywal pan gastrologa do wziernikowania? -Myslelismy, ze zdola odnalezc zrodlo krwawienia - wyjasnil Eryk, przeczuwajac juz nastepna salwe. -Wolimy sami wziernikowac naszych pacjentow - oswiadczyla Teagarden. -Wydawalo mi sie, ze jasno wytlumaczylam to na ostatniej odprawie lekarzy. -I co mam na to powiedziec? Teagarden spojrzala na niego chlodno. -Moze pan zechce zrozumiec, doktorze Najarian, ze jesli istnieje system z dokladnie okreslonymi zasadami, ktorego czescia zgodzil sie pan byc, powinien pan przestrzegac tych zasad. Eryk poczerwienial, slyszac te przygane. Terri Dillard i Norma Cullinet, ktore staly obok, zamienily sie w posagi. Powstrzymal sie od obrony swoich dzialan i przypomnienia, iz okazaly sie skuteczne. Teagarden wiedziala rownie dobrze jak on, ze pacjent mial dobra opieke. Nagle ordynator chirurgii wyciagnela pulchny paluch i dotknela szpilki wetknietej w klape jego fartucha. -To bardzo ladna ozdoba, doktorze Najarian - stwierdzila. -Kaduceusz, symbol wszystkiego, co szlachetne w naszym zawodzie. Jesli jednak zamierza go pan nosic, powinien pan scisle przestrzegac regul. A teraz, o ile zechce mi pan towarzyszyc, zobaczymy, co nalezy zrobic z tym panskim pacjentem. Darden... Silver... Teagarden... Siedzac samotnie w dyzurce lekarskiej, Eryk raz po raz pisal te trzy nazwiska na pustej karcie chorobowej, zakreslajac kolko wokol kazdego z nich. Potem zmial papier i ze zloscia cisnal go do kosza na smieci. Dochodzila trzecia po poludniu. W izbie przyjec panowal spokoj, co zdarzalo sie rzadko. Zwykle Eryk wykorzystalby taka okazje, by wyciagnac nogi na skladanym krzesle i uciac sobie drzemke. Tego dnia nie mial na to najmniejszej ochoty. Przez cale lata szpital byl jego schronieniem. Przez wszystkie te lata problemy niezwiazane z praca - pieniadze, rodzina, kobiety - zostawial za soba, wchodzac do budynku. A teraz mysli o Kaduceuszu nie pozwalaly mu skupic sie na czymkolwiek innym. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Po starciu z Sara Teagarden zaprowadzil ja do sali numer cztery i patrzyl, jak pani ordynator dyryguje swoim zespolem przy probach powstrzymania krwawienia. W koncu, tak jak przewidywal, zaniechala bezskutecznych wysilkow i kazala operowac. Po kilku minutach sala operacyjna byla przygotowana. Kiedy odwozono tam pacjenta, Teagarden odwrocila sie i obrzucila Eryka dziwnym spojrzeniem. -Wiem, ze wybory, jakich dokonujemy w trakcie naszej pracy, nie zawsze sa latwe - odezwala sie tak lagodnym tonem, jakiego jeszcze u niej nie slyszal. Zanim zdazyl cokolwiek powiedziec, szybko odwrocila sie i odeszla. -Myslisz o tej brunetce? Eryk przestal trzec oczy i uniosl glowe. W progu stala Terri Dillard. -Nie. Prawde mowiac, zastanawialem sie, komu polecic pewna gargantuiczna ordynator chirurgii. -Chyba bedziesz musial ustawic sie w kolejce... -Nie wiem, dlaczego ona tak sie zachowuje. To, co ci powiedziala, bylo niewybaczalne. Naprawde, niewybaczalne. Eryk wzruszyl ramionami. -Zdolalem sie z tym pogodzic, wyobrazajac sobie, jak przykry musi byc dla niej moment, gdy po prysznicu staje przed lustrem. -Och. -Hej, zapomnij, ze to powiedzialem. Juz dawno obiecalem sobie, ze niczyja rodzina i wyglad zewnetrzny nie beda przedmiotem moich zlosliwych uwag. -Juz zapomnialam. Chociaz musze przyznac, ze ta wizja jest... zabawna. -Uzylbym raczej innego slowa. -No coz... Aha, patrzylam na ten plakat i chyba przypomnialam sobie, gdzie widzialam brata tej kobiety. Terri nalala sobie filizanke kawy, usiadla przy nim i polozyla na stole ulotke. Eryk przez chwile patrzyl na zdjecie, a potem potrzasnal glowa. -Dobrze pomysl - zachecala go. -Pamietasz ten dzien, kiedy ty i twoj przyjaciel uzyliscie waszego lasera? -Pewnie. -Pamietasz reanimacje w sasiedniej sali? Eryk zmruzyl oczy. -To ten gosc? -Albo jego blizniak. -Nie poznaje go. -Oczywiscie. Wpadles tam tylko na kilka minut i... nie obrazaj sie... myslales o czyms innym. -Terri, ten facet byl nie do uratowania - rzekl bardziej obronnym tonem, niz zamierzal. -Byl martwy, zanim po niego przyjechali. -Hej, Eryk! Wiesz, ze nie to mialam na mysli. -Przepraszam. Wciaz jestem zdenerwowany po spotkaniu z ta przekleta Teagarden. Ponadto mezczyzna na zdjeciu to haker komputerowy. Tamten gosc byl pijakiem. W kieszeni mial butelke belta. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -Mam dobra pamiec do twarzy - powiedziala Terri Dillard wstajac. -I mysle, ze to ten gosc. -Moze - mruknal Eryk. -Calkiem mozliwe. Terri ruszyla do drzwi. -Na wszelki wypadek - rzucila przez ramie - poslalam po jego dokumentacje. Powinni ja przyniesc za kilka minut. Ze wzgledu na te kobiete, mam nadzieje, ze sie myle. Erykowi stanela przed oczami scena przy lozku wloczegi i zapis EKG, ktory postanowil zignorowac. -Ja tez mam taka nadzieje. -Hotel Carlisle. -Prosze mnie polaczyc z panna Laura Enders. -Chwileczke. Eryk przytknal sluchawke do ucha i spojrzal na notatki, ktore zrobil, opisujac daremne proby resuscytacji pacjenta zarejestrowanego w White Memorial jako NN. Pomimo przekonywajacych stwierdzen Terri Dillard nie potrafil polaczyc mezczyzny na plakacie z nieogolonym wloczega, ktorym przez chwile zajmowal sie tamtego dnia. Pomyslal jednak, ze jesli nawet to nie on, ta wiadomosc moze jakos pomoc Laurze Enders. Terri jak zwykle miala racje, doszedl do wniosku. -Halo? - byla lekko zdyszana. -Laura Enders? -Tak. -Tu Eryk Najarian. Spotkalismy sie dzis w... - White Memorial. -Pamietam. Jak sie ma twoj pacjent? -Moj pacjent? Och, to krwawienie z przewodu pokarmowego. Znacznie lepiej. -Czy zawsze nazywasz swoich pacjentow nazwami ich chorob? Eryk usmiechnal sie, slyszac te celna uwage. -Noga w siodemce, zawal w dziesiatce - przestrzegam przed tym studentow medycyny; a kiedy sie zamysle, sam to robie. Prosze, nie miej mi tego za zle. -Nie ma obawy. Widzialam cie przy pracy, pamietasz? -Dziekuje. -Przepraszam, ze tak sapie. Wlasnie wpadlam przebrac sie przed wieczornym "obchodem". Boston ma podobno tylko pol miliona mieszkancow, ale mnie sie wydaje, ze dziesiec razy tyle. Chyba powinnam dziekowac losowi, ze Scott nie zniknal w Nowym Jorku. Na chwile zapadlo milczenie. Eryk patrzyl na historie choroby zastanawiajac sie, czy ze wzgledu na watpliwosci, jakie budzi identyfikacja, mowienie tej kobiecie czegokolwiek nie okazaloby sie zbytecznym okrucienstwem. -No tak - odezwala sie pierwsza. -Czy ktos w White Memorial rozpoznal mojego brata na plakacie? -Ja... hmm, nie wiem. Nic nie slyszalem. -Och. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. W jej glosie slychac bylo wyrazne rozczarowanie. -Powiesilismy je w dyzurkach. -To swietnie. Dziekuje -Postaram sie, zeby kopie rozwieszono rowniez w innych budynkach szpitala. -To byloby bardzo milo z twojej strony. Przez kilka dluzacych sie sekund w sluchawce znowu panowala cisza. -Lauro... - powiedzial w koncu. - Ja... hmm... zastanawialem sie, czy mialabys czas zjesc ze mna kolacje. -Dzis wieczor? -Nie, dzisiaj pracuje i nie wiem, o ktorej skoncze. Moze jutro? -No coz... - mowila z namyslem, jakby szukajac slow taktownej odmowy. -No coz, pewnie - oswiadczyla nagle. -Bardzo chetnie. Bede gotowa o siodmej. -To wspaniale. Przyjade po ciebie do hotelu. Jakies preferencje co do kuchni? -Mam wybrac, tak? No dobrze, zaraz... Znasz jakas niezla armenska restauracje? -Armenska? -Jestes Ormianinem, prawda? -Tak, ale... -Dorastalam przyjazniac sie z dziewczynka, ktora nazywala sie Suzy Rupinian. Jedna z najlepszych stron naszej przyjazni bylo jadanie w jej domu. -Chcesz armenskiej kuchni, bedzie armenska - rzekl Eryk. -Jutro wieczorem wpadniemy do Pariegam. To niedaleko miejsca, gdzie sie wychowalem, wiec nie bede tam niewidoczny. Poradzisz sobie z tym? -Brzmi wspaniale. Stroj wieczorowy? -Bynajmniej - odparl. -Jedzenie w Pariegam jest boskie, ale mowimy raczej o trocinach na podlodze, a nie o obrusach na stolach. -Poradze sobie z tym. Czy Pariegam to czyjes nazwisko? -Nie, to po armensku "przyjazn". -Dobry poczatek - stwierdzila Laura. ...Podczas badania wstepnego nie stwierdzono u pacjenta tetna, czynnosci oddechowych ani cisnienia krwi. Zrenice szerokie i niereagujace na swiatlo. O godzinie 10:17 rano doktor Gary Kaiser, pozniej zastapiony przez doktora Eryka Najariana, rozpoczal standardowe zabiegi reanimacyjne z intubacja wewnatrztchawicza. Podano dozylnie epinefryne, atropine oraz izuprel, zgodnie z protokolem American Heart Assn. Dawki i czestotliwosc podawania - patrz raport pielegniarki. W ciagu akcji resuscytacyjnej zapis czynnosci serca u pacjenta odpowiadal agonalnemu, z nieefektywnymi pobudzeniami elektrycznymi o czestosci osiem na minute (patrz elektrokardiogram). O godzinie 10:40 rano doktor Eryk Najarian stwierdzil zgon pacjenta. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Przewieziony do kostnicy w oczekiwaniu na identyfikacje i zawiadomienie bliskich. Zapis czynnosci serca byl taki, jaki zapamietal Eryk: szerokie, rzadkie zespoly pobudzen elektrycznych, ktore najprawdopodobniej nie zdolalyby wywolac skurczu miesnia serca. Z pewnoscia mogl jeszcze probowac; mogl zastosowac rozrusznik serca, podac wiecej lekow, energiczniej probowac oznaczyc i wyrownac PH krwi. Ale gdyby nawet jakims cudem zdolal pobudzic czynnosc serca, mozg NN byl martwy. Swiadczyly o tym wszystkie typowe objawy. A na to nie bylo lekarstwa. "...wybory, jakich dokonujemy w trakcie naszej pracy nie zawsze sa latwe"... -Pani to powiedziala - mruknal Eryk, wspominajac nietypowo lagodna uwage Sary Teagarden. -Pani. Za dwadziescia cztery godziny mial usiasc naprzeciw kobiety, ktora bardzo chcial poznac, i powiedziec jej, ze pielegniarka, rzadko mylaca sie w takich sprawach, rozpoznala jej brata. Byl to wloczega, ktorego nie udalo mu sie zreanimowac. Odlozyl na bok swoje notatki i elektrokardiogram, po czym wrocil do notatek pielegniarki. Na Samym Spodzie Widniala Uwaga Podpisana Przez Norme Cullinet: Doktor T. Bushnell, Patolog, Powiadomiony. Nakazal Transport Ciala Do Domu Pogrzebowego Bramy Niebios. Gdzie Dokona Ogledzin. Tam Wystawi Akt Zgonu i Sprobuje Odnalezc Bliskich. Eryk zajrzal do rejestracji, aby upewnic sie, ze dyspozytorka radzi sobie z naplywem pacjentow. Potem wrocil do swego gabinetu i siegnal po ksiazke adresowa Bostonu. Dom pogrzebowy Bramy Niebios, dyrektor Donald Devine, znajdowal sie niedaleko White Memorial. Eryk sam otworzyl te puszke z robakami, dzwoniac do Laury Enders. Teraz nie mial innego wyjscia, jak z powrotem nalozyc pokrywke. Niechetnie podniosl sluchawke telefonu. 74 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.Rozdzial 9 Byla prawie dziewiata, zanim w izbie przyjec uspokoilo sie tak, ze Eryk mogl zejsc z dyzuru. Rozebral sie w pokoju lekarskim, a potem zawiazal sobie recznik na biodrach i zmusil do cwiczen rozluzniajacych. Byl po dlugim, wyczerpujacym, czternastogodzinnym dyzurze i bolal go kazdy miesien. Kulminacyjnym momentem tego meczacego dnia okazala sie dlugotrwala, lecz bezskuteczna proba reanimowania piecdziesieciosiedmioletniej ofiary niewydolnosci krazenia, przywiezionej karetka w stanie calkowitego zatrzymania akcji serca. Z czysto technicznego punktu widzenia kod dziewiecdziesiat dziewiec zostal zastosowany prawidlowo. Ale w takich przypadkach wszelkie wysilki byly najczesciej skazane na niepowodzenie. Z chwila zaniku cisnienia krwi i rozpoczecia skutecznego postepowania reanimacyjnego lekarz mial najwyzej cztery do szesciu minut, aby zapobiec nieodwracalnemu uszkodzeniu mozgu. I w pewnej chwili podczas wiekszosci takich akcji reanimacyjnych nadzieja pobudzenia skurczow serca zmieniala sie w nadzieje, ze nie uda sie wznowic jego pracy. Na plaszczyznie intelektualnej Eryk bez problemow godzil sie z ta rzeczywistoscia. Jednak emocjonalnie bardzo osobiscie przezywal kazde takie niepowodzenie. Jak zareagowal na smierc snieznego nurka? - zadawal sobie teraz pytanie. Biorac prysznic i ubierajac sie, usilowal przypomniec sobie swoje dzialania i uczucia tamtego lutowego dnia. Byl calkowicie zajety przypadkiem Russella Cowleya i zastosowaniem nowego lasera. To pamietal doskonale. Jak jednak zareagowal na smierc wloczegi w sali obok? Pograzony w tych rozmyslaniach ostatni raz zajrzal do izby, a potem ruszyl przez niemal pusta poczekalnie w kierunku biblioteki. Mial godzine do umowionego spotkania w domu pogrzebowym Bramy Niebios i chcial przejrzec kilka danych na temat powiklan toczenia ze wskazan naglych krwi nie w pelni zgodnej. Na jego telefon do domu pogrzebowego odpowiedziala automatyczna sekretarka. Donald Devine, przy akompaniamencie instrumentow strunowych, przedstawil sie i obiecal wrocic na dziesiata. Ta muzyka oraz napuszony glos brzmialy po prostu smiesznie i Eryk stworzyl w myslach obraz konskiej twarzy, spadzistych ramion i wypomadowanych wasow. Zostawil wiadomosc o swoim zainteresowaniu osoba NN i uprzedzil, ze jesli nic sie nie zmieni, wpadnie do Bram Niebios miedzy dziesiata a jedenasta. Wlasnie wchodzil w dlugi korytarz biegnacy z hallu do Bigelow Building, kiedy tuz za nim pojawil sie Dave Subarsky. Biochemik mial na sobie dzinsy, sportowe buty i podkoszulek z emblematem MIT. Taszczyl oprawione czasopisma i podreczniki, trzymajac je na rekach i przyciskajac broda. -Do biblioteki? - zapytal. -A gdziezby indziej? Subarsky wzruszyl ramionami. 75 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -O tej godzinie? Czemu nie do domu? -Chcesz powiedziec, ze to nie jest moj dom? Do licha, teraz mi to mowi. -Wygladasz na bardziej zmeczonego niz zwykle, stary. Subarsky otworzyl drzwi biblioteki swoja karta magnetyczna. -Bo chyba jestem - odparl Eryk. -Wiele sie dzialo. Wieczorem przywiezli piecdziesieciosiedmioletniego goscia, ojca czworki dzieci. W jednej chwili byl na nogach, a w nastepnej padl trupem. Wyjasnilem jego zonie, ze pracujemy nad nim, ale zasadniczo juz nastapila smierc kliniczna. Blagala, zebym nie przerywal reanimacji. Probowalismy. Przez godzine probowalismy prawie wszystkiego, lecz nic nie moglismy zrobic. -Tak to juz jest - westchnal Subarsky, kladac plik czasopism na stole. -Pan Bog strzela... Gol! -Ciekawie ujete, Davidzie. Jestes typowym naukowcem. Na szczescie dla nas od czasu do czasu, jezeli zrobimy wszystko jak nalezy. On trafia w slupek. -Zdarza sie - rzekl Subarsky. -Sluchaj, moze skoczymy na piwo, kiedy juz tu skonczymy? -Nie moge. Musze zobaczyc sie z jednym gosciem z domu pogrzebowego Bramy Niebios. -Zawsze masz wszystko zaplanowane. To mi sie w tobie podoba, Eryk. -Usiluje odnalezc NN, ktorym zajmowalismy sie w lutym. Dokladnie mowiac, wtedy, kiedy uzylismy lasera. -Boze, mam nadzieje, ze juz go tam nie ma - Subarsky chwycil sie za nos. -Moze sie mylisz. Koroner nie wyda ciala bez pisemnej zgody najblizszych krewnych. Czasem trzymaja je szesc lub siedem miesiecy, zanim poddadza sie i wyprawia pogrzeb na koszt miasta. I jesli nie zachodzi podejrzenie przestepstwa, nawet nie wykonuja sekcji. Obawiaja sie prawnikow tak samo jak my. -Juz widze naglowki: Patolog Skopal Autopsje, Oskarzony o Blad w Sztuce. -Wierz mi lub nie, ale to sie zdarza. -Jeszcze nigdy nie bylem w domu pogrzebowym. Moge ci towarzyszyc? -Prawde mowiac, przydaloby mi sie moralne wsparcie. Wlasciciel tego interesu, przynajmniej sadzac po dzwiekach na tasmie jego automatycznej sekretarki, wydaje sie nalezec do mondo bizzaro. Tu Jasio Kopacz, wasz ulubiony grabarz. -Wyglada na faceta, jakich lubie. -W takim razie czuj sie zaproszony. Wydaje mi sie, ze po reanimacji, ktora dopiero co przerwalismy, a przed wizyta w domu pogrzebowym przyda mi sie szklanka piwa. -Ja stawiam - oznajmil Subarsky. Dom pogrzebowy Bramy Niebios raczej nie byl miejscem, ktore inspirowaloby do poetyckich rozwazan o wiecznosci. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Miescil sie w zaniedbanym budynku przy waskiej bocznej uliczce, szesc przecznic od White Memorial. Pozbawiona okien fasada byla pomalowana na czarno, a z ozdobnych liter szyldu nad wejsciem oblazila farba. Obok drzwi umieszczono mala drewniana tabliczke z recznie wypisanym, enigmatycznym mottem: Wejdz Tu Spokojnie; Odejdz w Pokoju. D. Devine, Dyrektor. Mile miejsce - rzekl Eryk. -Naprawde inspirujace - stwierdzil Subarsky. -Po prostu chce sie pojsc i umrzec. Eryk wskazal mu dzwonek przy drzwiach. -Chcesz pelnic honory? -Badz moim gosciem. Lecz dobrze patrz pod nogi, czy nie stajesz na zapadni. Eryk nacisnal maly lakierowany guziczek, co spowodowalo serie szesciu czy siedmiu melodyjnych dzwiekow, dostatecznie glosnych, zeby odbic sie echem po pustej ulicy. Melodia brzmiala znajomo, lecz nie zdolal jej rozpoznac. -Doktor Najarian, jak sadze? Glos Donalda Devinea plynal z glosnika umieszczonego nad drzwiami. Eryk przysiaglby, ze w tle slyszal skrzypce. -Zgadza sie odparl. -Mam nadzieje, ze nie jest za pozno. -Nie, nie. Zaraz schodze. -Perry Como - szepnal Subarsky. -I to piekielnie dobrze odegrany. Zapalily sie dwie lampki pod glosnikiem i po chwili Donald Devine otworzyl Bramy Niebios. Gdyby przeprowadzano konkurs na wzorcowego przedsiebiorce pogrzebowego, Devine zapewne mialby bardzo duze szanse na zwyciestwo. Byl szczuply, niemal chudy jak szkielet, mial niezdrowa cere, okragle druciane okularki, wybrylantynowane rzednace wlosy, a ubrany byl w czarny jak smola, trzyczesciowy garnitur. Jednoczesnie prototyp i karykatura; mezczyzna po czterdziestce z powodzeniem usilujacy wygladac na szescdziesieciolatka. Eryk przywital sie i przedstawil Davida. Devine wprowadzil ich do srodka. Wnetrze Bram Niebios bylo przeladowane ozdobami i wilgotne, a zalosny jek skrzypiec niosl sie przez glosniki umieszczone w kazdym pomieszczeniu. W powietrzu unosil sie silny zapach perfum, lecz Eryk wyczuwal znajoma, charakterystyczna won formaldehydu. -Czy moge cos panom podac? - zapytal Devine, prowadzac ich obok malej kaplicy do recepcji. -Moze wina? Albo herbaty? Obaj odmowili. Devine nalal sobie kielich burgunda, a potem przyciszyl muzyke pokretlem umieszczonego w scianie panelu. -Przepraszam, ze pytam - odezwal sie Eryk - ale czy naprawde nazywa sie pan Devine?* [Devine - wymawiany w jezyku angielskim jak divine [divain] boski (przyp.tlum).] Przedsiebiorca odwrocil sie do niego, skladajac razem czubki palcow. -Istotnie, Donald Devine to teraz moje prawdziwe nazwisko. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Zmienilem je legalnie wiele lat temu. -No coz, doskonale pasuje do panskiego zajecia. -Tak. Sadze, ze jest dosc wymowne. Uspokaja moich klientow. Devine. Eryk zastanawial sie, czy to znieksztalcenie bylo celowe. Donald Devine gestem wskazal im dwa fotele obite grubym brokatem. Potem wyjal jakas teczke z szuflady biureczka o nogach zakonczonych szklanymi kulami. -A wiec - rzekl - zgodnie z telefoniczna informacja, interesuje pana los Thomasa Jordana? -Thomasa Jordana? -Mowil pan, ze smierc panskiego pacjenta nastapila dwudziestego siodmego lutego, tak? -Zgadza sie. -No coz, zatem to musi byc on. Devine przejrzal teczke, ale nie podal mu jej. -NN; mezczyzna rasy bialej, po trzydziestce, przewlekla i zaawansowana choroba alkoholowa, zatrzymanie krazenia prawdopodobnie wywolane arterios... arter... -Arterioskleroza - podpowiedzial Eryk, zerkajac na Subarskyego. -Wlasnie. -Skad pan wie, ze nazywal sie Thomas Jordan? -Chyba po odciskach palcow. Tym zajmuje sie koroner. -Doktor Bushnell? Donald Devine podniosl wzrok znad papierow i przez moment wygladal na zaskoczonego. Potem usmiechnal sie. -Wlasnie - rzekl. -Doktor Bushnell. Ma juz swoje lata, ale wciaz jest bystry jak malo kto. To on zidentyfikowal tego czlowieka i odnalazl jego siostre w... - ponownie sprawdzil akta -...w Chicago. Ta kobieta upowaznila go do wydania ciala. My zajelismy sie reszta. -Czy nie musiala przyjezdzac tu, zeby zobaczyc go osobiscie? - zapytal Eryk. -Po identyfikacji odciskow palcow nie jest to konieczne. Wystarczylo notarialnie potwierdzone oswiadczenie, ze jest ta, za ktora sie podaje, zeby mogla zalatwic wszystkie formalnosci na odleglosc. Mysle, ze kiedy dowiedziala sie, czym zajmowal sie brat - najwidoczniej piciem - stracila entuzjazm do wyprawy na wschod. Eryk poczul ulge. Przynajmniej raz Terri Dillard pomylila sie. NN nie byl bratem Laury Enders. Nie byl nurkiem i geniuszem komputerowym. Byl czlowiekiem nazwiskiem Thomas Jordan, zwyklym pijaczyna majacym siostre, ktora nie przejela sie jego smiercia. -I co sie stalo z cialem? zapytal Subarsky. Donald Devine przewrocil nastepna kartke swoich akt. -Z prochu w proch - oznajmil z szacunkiem. Cialo zabrano do krematorium w West Roxbury... tak, jedenastego marca. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Sadze, ze urne przeslano siostrze nieboszczyka - No coz, to chyba wszystko - rzekl Eryk. -Mam nadzieje, ze pomoglem panom - powiedzial Donald Devine, podajac im reke, ktora byla tak zimna, jakby trzymal ja w chlodni. -Bardzo nam pan pomogl - rzekl Eryk. Myslal o tym, jak milo bedzie zjesc kolacje z Laura Enders, teraz, kiedy nie mial dla niej zlych wiesci. Devine ponownie zlozyl czubki palcow. -To drobiazg - zagruchal. W Bramach Niebios nasza dewiza jest sluzyc. -Ladne haslo mruknal w zadumie Subarsky. -"Nasza dewiza jest sluzyc". Podoba mi sie to. Podziekowali przedsiebiorcy pogrzebowemu. Potem przy stlumionych dzwiekach skrzypiec wyszli. 79 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.Rozdzial 10 Chociaz hall hotelu Carlisle wymagal gruntownego remontu, swiatla w nim byly tak przycmione, ze idac po wystrzepionym orientalnym dywanie i siadajac w pokrytym popekana skora fotelu kolo wind, Erykowi wydawalo sie, iz wokol panuje przepych. Przyszedl dziesiec minut za wczesnie i Laura poprosila, aby zaczekal. Perspektywa spedzenia z nia wieczoru cieszyla go nie tylko z powodu jej atrakcyjnego wygladu. Juz nie pamietal, kiedy ostatni raz umowil sie z kobieta, ktora nie miala nic wspolnego z medycyna. Zatopiony w myslach o czekajacym go wieczorze, cieszyl sie dniem, od bardzo dawna po raz pierwszy w miare spokojnym, owocnym i zblizonym do normalnego. Rano, kiedy Verdi zbudzil go aria, ktora mogla byc z Madame Butterfly, zaplacil rachunki i napisal kilka zaleglych listow. Pozniej zagral ze znajomym w tenisa i wzial udzial w popoludniowym obchodzie. Po trzynastu latach nauki i szkolenia, pracy o wszelkich mozliwych porach dnia i nocy, niemal calkowitej rezygnacji z zycia osobistego nie byl pewny, czy wie, co oznacza to slowo. Czul natomiast, ze niebawem jego zycie zmieni sie niezaleznie od tego, czy otrzyma stanowisko ordynatora reanimacji, czy nie. Minal juz tydzien od posiedzenia komisji. Od trzech dni nosil szpilke z kaduceuszem, ale dotychczas nikt nie probowal nawiazac z nim kontaktu. Byl pewny, ze wszystkie trzy osoby wchodzace w sklad komisji widzialy szpilke w klapie jego fartucha i mial wrazenie, ze niedlugo Kaduceusz powiadomi go o swoich zadaniach. Sliczna blondynka w butach na wysokich obcasach i obcislej czerwonej sukni pochwycila jego spojrzenie i podeszla do niego. -Czesc. Jestem Wendy. Szukasz towarzystwa? - spytala. -Hmm? Och, nie. To milo z twojej strony, Wendy, ale nie, dziekuje. Czekam na kogos. -Jest rownie goraca? kobieta wskazala na swoje cialo. Pod wyzywajacym makijazem Eryk dostrzegl twarz mlodej, kilkunastoletniej dziewczyny. -Moze nie - odparl, powstrzymujac sie od pytania: "co-taka-mila-dziewczyna-jak-ty"... lub wygloszenia wykladu o znaczeniu bezpiecznego seksu. -Natomiast ja nie czuje sie na silach na nic wiecej. Prostytutka przybrala prowokacyjna poze i ulozyla wargi w ciup. -Twoja strata - stwierdzila. - Jestes naprawde fajny. Moglbys niezle sie zabawic za calkiem nieduze pieniadze. -Dziekuje, Wendy, ale nie. -Jak chcesz. Rozejrzala sie po hallu i namierzyla jakiegos mezczyzne schowanego za rozlozona gazeta. -Czesc, przyjacielu uslyszal Eryk. Jednym palcem odchylila gorny brzeg gazety i zerknela na czytajacego. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -Szukasz towarzystwa? -Spadaj. Mezczyzna w jasnobrazowej kurtce i sportowych butach ponownie zaslonil sie gazeta. -Jak chcesz - powiedziala Wendy. Wrocila na swoj posterunek w tej samej chwili, gdy drzwi windy rozsunely sie i wyszla z nich Laura. Miala na sobie dzinsy i dlugi szary sweter, a przez ramie przewiesila prochowiec. Jedwabiste wlosy spiela z tylu klamra i poruszala sie ze swoboda i wdziekiem urodzonej sportsmenki. Byla jeszcze sliczniejsza, niz Eryk pamietal. -Przepraszam, ze kazalam ci czekac - zwrocila sie do niego. -Nic sie nie stalo. -Wygramolil sie z fotela. -Wygladasz wspaniale. -Dzieki. To zdumiewajace, co mozna dokonac po bezskutecznym przejsciu dwudziestu mil dziennie. -Zadnego sukcesu? -Nie. Chyba ze uznac za nie setke "hej, mala", dziesiec propozycji umowienia sie na randke i dwie oferty malzenskie. -Nie zniechecaj sie. -Nie ma mowy. Przynajmniej na razie. -To dobrze. -W dalszym ciagu masz ochote na cos armenskiego? -Jasne. Ta mysl pomogla mi przetrwac wedrowke przez pol tuzina hoteli, dwa szpitale, kilka sklepow komputerowych oraz scierpiec slowa kiepskiego reportera, ktory sugerowal, ze moze zdolalby zamiescic w swojej gazecie artykul o Scotcie, gdybym zechciala wpasc wieczorem do jego mieszkania i wszystko mu opowiedziec. -Nigdy nie nalezy lekcewazyc sily prasy. Powiedz mi, Lauro. Przy tylu natretach, dlaczego zgodzilas sie umowic ze mna? Namyslala sie chwile. -Wlasciwie sama sie zdziwilam, slyszac swoje "tak" - odparla. -I prawde mowiac, wcale nie zastanawialam sie nad tym. Chyba tak jest lepiej, nie sadzisz? Eryk pomogl jej wlozyc plaszcz i ruszyli przez hall. Kiedy mijali kontuar recepcji, Wendy mrugnela do niego, podniosla kciuk i bezglosnym ruchem warg wyrazila swe uznanie: "niezle". Laura dostrzegla to. -Znajoma? - zapytala. -Przedstawila mi sie jako Wendy. -Czeka tu co noc. Jest taka ladna, ze smutno mi na mysl o jej zajeciu. Pomachali Wendy, a potem pchneli szklane drzwi i wyszli na wieczorne powietrze pachnace wiosna. Siedzacy w hallu mezczyzna w jasnobrazowej kurtce szybko zlozyl gazete i ruszyl za nimi. Pariegam byl zatloczonym lokalem na bocznej uliczce opodal Watertown Square. Raz, czasami dwa razy w miesiacu Erykowi udawalo sie wpadac tu na kolacje i zawsze znaczna czesc klienteli stanowili jego krewni. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Rodzice Eryka mieli po troje rodzenstwa. Wszyscy pozenili sie albo powychodzili za maz i w dalszym ciagu mieszkali w Watertown. Kazde z tych malzenstw mialo dzieci, ktore z kolei tez zalozyly rodziny, powiekszajac liczbe szwagrow, wujkow i ciotek. Do tej pory tylko raz umowil sie na randke w Pariegam i wieczor okazal sie calkowita klapa. Tamta kobieta, pracownica szpitalnej opieki spolecznej, byla tak wytracona z rownowagi przez tlum krewnych, ktorzy obsciskiwali go i bezwstydnie gapili sie na nia, ze wylala sobie kieliszek wina na podolek. Zabierajac tu Laure, podejmowal wykalkulowane ryzyko, ale uwielbial to miejsce i podejrzewal, ze jej tez sie ono spodoba. -Masz jeszcze czas zmienic zdanie - powiedzial przy drzwiach. -Bedzie az tak zle? -Trudno przewidziec. Mysle, ze w najlepszym razie mozna miec nadzieje, iz tylko polowa gosci to moi krewni. Bardzo watpie, abysmy zdolali wslizgnac sie tam i wyjsc niezauwazeni. -Jestem pewna, ze oni sa z ciebie dumni i maja do tego prawo. -Ciesze sie, ze to rozumiesz. Ormianie w przeszlosci byli przesladowani jak malo ktory narod. Zycie jest dla nas bardzo cenne, a kazdy sukces znaczy tak wiele ze wzgledu na to, przez co musielismy przejsc, by go odniesc. -A z najwiekszym sukcesem wiaze sie slowo "lekarz". -Tak uwaza wielu Ormian, szczegolnie w wieku moich rodzicow. -No coz, obiecuje nie narobic ci wstydu - stwierdzila. -Cholera, przepraszam. Nie powinienem byc taki pompatyczny. -Nonsens. Powiedziales tylko, ze zawod lekarza jest dla ciebie wazny. Mam nadzieje, ze kiedys zajme sie czyms, co da mi rownie wiele satysfakcji. A teraz, jesli natychmiast nie wrzuce na ruszt dolma i jalanczi, zrobie sie bardzo nieprzyjemna. Eryk wytrzeszczyl oczy, szczerze zadziwiony. -Wiesz co, chyba juz cie lubie - oswiadczyl. Restauracja, zawsze zatloczona i gwarna, tej nocy byla jeszcze bardziej wypelniona. Przy malym barze cisnely sie trzy rzedy gosci i nie bylo wolnych miejsc przy stolikach. Pod sciana, na niewielkim podium, daleki kuzyn Eryka gral na oud, a akompaniowal mu perkusista wybijajacy charakterystyczne rytmy na dumbeg. -Chyba dobrze wybrales - rozesmiala sie Laura. -Mam nadzieje, bo sadzac z tego, co widze, mozemy czekac na wolne miejsca... -Hej, doktorze Eryk! Niski, przysadzisty mezczyzna przepasany fartuchem przepchnal sie do nich przez tlum. -Witaj, Arem - powiedzial Eryk. -Ench bes es? -Niezle. Slyszalem, ze bedziesz ordynatorem twojego szpitala. Gratuluje. -Boze. Arem, to tylko oddzial, nie caly szpital. Poza tym to tylko stanowisko zastepcy ordynatora i jeszcze go nie dostalem. Oprocz tego twoje informacje sa doskonale. -Hej, to cudownie - zawolala Laura. -Jezeli sie uda. -Lauro, to Arem Bozdan. Pariegam nalezy do niego. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -Arem, to Laura. Wlasciciel ujal dlon Laury i ucalowal ja. -Ma pani kawal chlopa, mloda damo - oznajmil. -Kawal chlopa. Najlepszy lekarz w calym Bostonie. -Wczoraj pewien czlowiek w szpitalu powiedzial mi to samo. -Pani tez jest lekarzem? -Nie, nurkiem. Na okraglej twarzy Boziana pojawila sie lekka konsternacja. -Uczy nurkowania pod woda - wyjasnil Eryk. -To dobra praca, Arem, mozesz mi wierzyc. Bardzo dobra praca. -Jak dlugo trzeba czekac na stolik? -Dla ciebie? Wcale. -Bozian spojrzal w kat, gdzie dwaj staruszkowie gawedzili i saczyli raki. -Hej, Tomas, Peter, wstancie! - zawolal. -Dosc juz sie nagadaliscie. Doktor i jego piekna pani nurek sa glodni. Staruszkowie zamienili kilka zdan po armensku, oproznili kieliszki i wstali. Po kilku minutach stol byl juz uprzatniety i przygotowany dla dwojga nowych gosci. -Wspaniala obsluga - skomentowala Laura, gdy zajeli swoje miejsca. -To dla ciebie wstali, nie dla Arema czy dla mnie. Omowili to i stwierdzili, ze chociaz jestes odar, to wystarczajaco ladna, zeby ustapic ci miejsca. -Odar? -Kazda kobieta, ktora nie jest Ormianka - wyjasnil Eryk. Zamowili dolma i jalanczi - faszerowane liscie winogron i kapusty - oraz kurcze z pilawem. Zanim podano pierwsze danie, przy ich stoliku zatrzymaly sie dwa malzenstwa kuzynow, zeby sie przywitac. W potoku armenskich slow Laura wylowila kilkakrotnie powtorzone slowo odar. -Jestes honorowym gosciem - stwierdzila, kiedy w koncu zostali na chwile sami. -Wlasciwszym okresleniem byloby raczej slowo "nowinka". -Rozumiem. Nie jestem z tego specjalnie dumna, ale kiedy chodzilam do collegeu, wzielam udzial w konkursie pieknosci i wygralam. Zostalam Miss Zadupia - czy cos w tym stylu. Przez jakis czas bylam sensacja. Wszyscy robili wokol mnie wiele zamieszania. Nie podobalo mi sie to. -No coz, tu, w Watertown, juz do tego przywyklem - odparl Eryk. -Lecz moja popularnosc mocno zaszkodzila mojemu mlodszemu bratu. -Jest was tylko dwoch? -Uhm. George rzucil szkole. Od tej pory ma problemy z alkoholem i narkotykami. -To straszne. Czy teraz juz wszystko z nim w porzadku Eryk potrzasnal glowa. -Jestescie sobie bliscy? Zastanowil sie chwile. -Nie. Wlasciwie nie - odparl. -Chyba zbyt sie roznimy. Rodzice zawsze kazali mu brac ze mnie przyklad i w koncu znienawidzil mnie za to. -Wiesz, ze wszystko moze sie jeszcze zmienic. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -Moze kiedys. Nie mysle o tym zbyt czesto, kiedy jednak sluchalem, jak mowilas o twoim bracie, pozalowalem, ze ja i George nie zgadzamy sie ze soba. -Wiele zawdzieczam Scottowi - przyznala Laura. -Chcesz mi o nim opowiedziec? Gdy Laura zrelacjonowala mu niektore wydarzenia oraz wypadki prowadzace do podjecia decyzji o opuszczeniu Little Cayrnan, podano dwa kieliszki raki. Pociagnela lyk przezroczystego, oleistego Likieru i zakrztusila sie. -I wy to pijecie? Lzy stanely jej w oczach. -Jezeli nie zuzyjemy wszystkiego do smarowania traktorow. -Powiedz mi cos. Czy masz jakis dowod, oprocz tych pocztowek, wskazujacy na obecnosc brata w Bostonie? Laura potrzasnela glowa. -Nic, oprocz... Pewnie pomyslisz, ze jestem glupia, ale kilkakrotnie od czasu opuszczenia mojej wyspy czulam, ze jestem blisko niego. Raz w Wirginii, w firmie, dla ktorej pracowal; drugi raz dwa dni temu, gdy szlam po Boston Common; i podczas naszego spotkania w izbie przyjec. Wtedy czulam to najsilniej. -Czesto przydarza ci sie cos takiego? - Takie przeczucia? -Nie, raczej nie. Przynajmniej tak mi sie wydaje. Trudno je opisac i nigdy nie trwaja dlugo... minute, dwie, najwyzej trzy. Za to sa bardzo realistyczne i dzieki nim wiem, ze robie to, co powinnam. -Chcialbym ci pomoc w tych poszukiwaniach - rzekl Eryk. -Moglbym wziac na siebie sprawdzanie szpitali. -To byloby cudownie. -Wiesz, kiedy dzwonilem do ciebie wczoraj, zdawalo mi sie, ze bede mogl ci przekazac jakies informacje. Jedna z naszych pielegniarek miala wrazenie, ze widziala Scotta. Laura zesztywniala. -I co? - zapytala. Eryk uspokajajaco rozlozyl rece. -Falszywy alarm - powiedzial. -W lutym bezskutecznie reanimowalem wloczege, ktorego znaleziono lezacego twarza w sniegu, na ulicy. Jedna z siostr, ktore pracowaly ze mna tamtej nocy, nazywa sie Terri Dillard, sadzila, ze zdjecie Scotta troche przypomina jej tamtego faceta. -Wloczega? To bez sensu. Scott bardzo dobrze zarabial. Ponadto nie pamietam, aby kiedykolwiek wypil wiecej niz jedno czy dwa piwa. -Mowie ci, to nie byl on. -Skad wiesz? -Wiem, poniewaz poszedlem do domu pogrzebowego, gdzie zabrano cialo, i widzialem dokumenty podpisane przez koronera, akt zgonu i nakaz kremacji zwlok. Okazalo sie, ze to byl gosc z Illinois, niejaki Thomas Jordan. Dopiero wtedy Laura troche sie rozluznila. -Dziekuje, ze zadales sobie tyle trudu - wyszeptala. -Ja... ciesze sie, ze to nie byl on. -Ja rowniez. Mozesz mi wierzyc. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -Znow ujrzal EKG Jordana, zapis czynnosci serca, ktory postanowil zignorowac. Nie masz pojecia, jak sie ciesze, pomyslal. -Sluchaj, Lauro, jesli twoj brat jest w Bostonie, znajdziemy go. Powiedzialas, ze policja niewiele ci pomogla. Zastanawialas sie nad wynajeciem detektywa? Laura opowiedziala mu o spotkaniu z Bernardem Nelsonem. -Czy to on poradzil ci, co umiescic na plakacie? - zapytal Eryk, kiedy skonczyla. -Rzeczywiscie, to on. Dlaczego pytasz? -No coz, mysle, ze plakat jest dobry, ale powinnas podac na nim troche wiecej informacji. -Na przyklad? -Moze jego zainteresowania, ulubiony sport, hobby, jakies przyzwyczajenia. -Ja... mowilam ci, niewiele wiedzialam o jego zyciu, szczegolnie w ciagu kilku ostatnich lat. -Czy byl gejem? -Nie. To znaczy, nie mam pojecia. -Rozumiem. A co ze znakami szczegolnymi... jakies blizny lub tatuaz? -Nie pamietam zadnych blizn, ale rzeczywiscie mial tatuaz. -Moim zdaniem informacja o tym powinna byc na plakacie. Jezeli bedziesz dodrukowywac wiecej egzemplarzy, postaraj sie to umiescic. Tatuaz, hmm. To jakos nie pasuje do obrazu twojego brata, jaki mi przedstawilas. Laura usmiechnela sie smutnie. -Zrobil go sobie, kiedy mial pietnascie lat - wyjasnila. -Nasi rodzice nalezeli do ludzi bardzo zasadniczych, a Scott... no, nie byl niesforny, ale niezalezny, bardzo niezalezny. Kiedys, po wielkiej awanturze, uciekl i przez trzy dni podrozowal autostopem do Saint Louis. Bardzo przejeli sie jego ucieczka. W kazdym razie, gdy wrocil, mial juz ten tatuaz. Kazal go sobie zrobic na biodrze, tak zeby rodzice nie widzieli, jak wlozy kapielowki. Kiedy pokazal mi go, zagrozil, ze obetnie mi wszystkie wlosy, jesli im o tym powiem. To bylo siedem czy osiem lat przed ich smiercia i chyba nigdy sie o tym nie dowiedzieli. Czy to nie zabawne...? Eryk? Oparl czolo na nasadzie dloni i wbil wzrok w talerz. Powoli podniosl glowe. Oczy mial chlodne i puste. -Ten tatuaz - odezwal sie ochryplym glosem. -Co przedstawial? -Roze. -Dlaczego...? -Trzy roze. -Zgadza sie. Spojrzala na niego ze zdziwieniem. -Z podpisem pod kazda. Teraz Laura zbladla. -Mama, Tata i Laurie - powiedziala. -Eryk, o co chodzi? Wbil palce we wlosy. -To nie ma sensu - wymamrotal. -Co? Prosze, Eryk, powiedz! -Ten wloczega, Thomas Jordan. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. On mial taki tatuaz. Jestem tego pewny. Opuscili restauracje nie konczac kolacji i w gluchym milczeniu przeszli przez Watertown Square i wzdluz Charles River. Nad ich glowami, za mglista poswiata wielkiego miasta, na wiosennym niebie migotaly gwiazdy. Laura wsunela dlon pod ramie Eryka i przyciagnela go do siebie. -Jestes pewny? - zapytala w koncu. -Widuje wiele tatuazy, czesto u ludzi, ktorych nigdy bym o to nie podejrzewal. Interesuja mnie, wiec zwykle je pamietam. A ten byl niezwykly ze wzgledu na lokalizacje, a takze dlatego, ze byl pieknie wykonany. Dobrze go zapamietalem, poniewaz w tym momencie, szczerze mowiac, jego posiadacz nie wygladal zbyt pociagajaco. -Scott byl... jest... jednym z najbardziej pociagajacych mezczyzn, jakich znam - powiedziala. - Ma cudowne rysy twarzy i bardzo wyraziste oczy. Czy ten tatuaz nie moze byc zbiegiem okolicznosci? -Oczywiscie, ze tak. -Nie wierzysz w to. Widze to po tobie. Eryk bezradnie wzruszyl ramionami. -Terri Dillard, ta pielegniarka, ktora rozpoznala Scotta, to bardzo spostrzegawcza osoba. Moja natura naukowca jest gotowa uznac jeden zbieg okolicznosci, lecz to bylyby juz dwa. -A ten przedsiebiorca pogrzebowy... odciski palcow... akt zgonu. Jak koroner mogl sie tak pomylic? -Mysle, ze nie mogl - odparl ponuro Eryk. -Klamal? -Albo on, albo Donald Devine. -Ale dlaczego? -Nie wiem. Slyszalem, ze akademie medyczne piekielnie dobrze placa za ciala. Moze wpadlismy na jakis nielegalny interes. -Jak mozemy to sprawdzic? -No, na poczatek chyba powinnismy porozmawiac sobie z doktorem Bushnellem, patologiem. Odeszli od rzeki i znalezli budke telefoniczna. T. Bushnell, patolog, znajdowal sie w ksiazce telefonicznej pod adresem na Beacon Hill. -Jest dopiero osma trzydziesci - stwierdzila Laura. - Myslisz, ze warto do niego zadzwonic? -Wolalbym zobaczyc sie z nim osobiscie. Jezeli to jakas podejrzana sprawa, nie chcialbym, zeby facet mial za duzo czasu do namyslu. -Pojdziemy tam teraz? - zapytala. Eryk wzial ja za rece i przytrzymal jej dlonie w swoich. -Czy nie uwazasz, ze to najlepsza chwila? 86 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.Rozdzial 11 W Charity, Utah, byly dwa posterunki obserwacyjne: jeden na zachodnim koncu glownej ulicy, umieszczony na szczycie tego, co niegdys bylo Miners Bank and Trust, a teraz pralnia, oraz drugi przy klinice na wschodnim krancu osady, obok wiezy cisnien, ktora wciaz sprawnie dzialala, gromadzac wode pompowana ze zrodla gleboko pod miasteczkiem. Tego wieczoru Garrett Pike siedzial na taborecie w chatce na wschodnim krancu, spogladajac nad wielomilowym bezmiarem pustyni na opadajace juz za horyzont slonce, przypominajace ogromny miedziany talerz. Konczyl jeden z trzymiesiecznych dyzurow w szpitalu i nie mogl sie doczekac powrotu do Los Angeles na trzytygodniowy urlop. Taki cykl, zaproponowany przez doktora Barbera, ktory wynajal go przed dwoma laty, funkcjonowal znakomicie. Trzy dlugie miesiace niemal calkowitej samotnosci na pustyni to w sam raz, a trzy tygodnie smogu i opieprzania sie w Los Angeles tez zupelnie wystarcza. Oficjalnie Pike nalezal do personelu medycznego i nawet od czasu do czasu rozmawial z pacjentami - pytal, jakie maja problemy i tak dalej. Poniewaz ledwie zdolal skonczyc szkole srednia i nie zostal przeszkolony przez doktora Barbera, wiedzial, ze jest tu jedynie opiekunem. A wlasnie opiekun byl potrzebny tym trzydziestu czy wiecej pacjentom Projektu Charity. Byli tak nafaszerowani lekami, tak ospali, ze bardziej prawdopodobne wydawalo sie to, ze ktorys zaspi i przegapi posilek czy swoja zmiane, niz wymknie sie na pustynie lub dopusci jakiegos aktu przemocy. Poczatkowo, kiedy odpowiedzial na ogloszenie doktora Barbera w "Los Angeles Times", Pike wahal sie przed podjeciem pracy w szpitalu dla psychicznie chorych przestepcow, szczegolnie ze znajdowal sie w samym srodku pustkowia. Za to zarobki okazaly sie spore - kilkakrotnie wieksze niz ochroniarza - a Barber zapewnil go, ze nie ma zadnego zagrozenia ze strony pacjentow. Powodem byl srodek uspokajajacy o dlugotrwalym dzialaniu, lek, ktory badano przed wprowadzeniem do powszechnego uzytku. Jak tylko zaczynala mu doskwierac nuda, Pike lubil przypominac sobie czasy przed podjeciem tej pracy, kiedy nie mial nawet wlasnego nocnika i tkwil po uszy w dlugach. Teraz dorobil sie samochodu, porzadnego mieszkanka w miescie, a nawet ulokowal nieco oszczednosci w banku. Troche denerwowaly go srodki bezpieczenstwa - zabroniono mu wchodzic do budynku kliniki i zagrozono natychmiastowym zwolnieniem, gdyby z kimkolwiek porozmawial o Projekcie Charity. Cieszyl sie, ze robi cos pozytecznego dla spoleczenstwa, i dopoki mogl sobie polowac na pustyni i raz na kilka tygodni pojechac do miasta, zeby dac upust energii z jedna z dziewczyn w Cathies Place, zalety tej pracy wyraznie przewazaly nad wadami. Pike sprawdzil godzine, wzial notatnik i wstal. Czas na wieczorny obchod. Na ulicy w dole widzial ostatnich pacjentow wlokacych sie z jadalni do kwater. Z cala pewnoscia, rozmyslal, rzad musi uznac Projekt Charity za ogromny sukces. Oprocz Pikea byl tu 87 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.jeszcze John Fairweather, pelniacy obowiazki konserwatora, stara Indianka, Jane, pracujaca w kuchni, oraz doktor Barber. Pozostale prace - wszystkie drobne i nieskomplikowane czynnosci - wykonywali sami pacjenci. Trzy osoby personelu i jeden lekarz na trzydziescioro czy czterdziescioro podopiecznych. To sie nazywa redukcja kosztow! Pike przypial krotkofalowke na lewym biodrze, a na prawym zawiesil palke na rzemieniu. W obu chatach mial zamocowane na scianach dubeltowki, ale potrzebowal ich tylko raz, kiedy do miasteczka przypadkowo zawedrowala mloda para z Los Angeles. Pike usmiechnal sie wspominajac, jakiego udawal twardziela i jak przestraszony byl ten psychiatra oraz jego pyskata zona, gdy wycelowal w nich lufe remingtona. Doktor Barber dal mu spora premie za to, ze tak dobrze sie wtedy spisal. Pike rozpoczal obchod od sprawdzenia pol i szklarni. Po raz pierwszy od dawna pomyslal o tamtych dwojgu i zastanowil sie, jak zawsze kiedy ich wspominal, jaka umowe zawarl z nimi doktor Barber, zeby utrzymac w tajemnicy istnienie Projektu Charity. Dzien czy dwa po ich wyjezdzie zapytal o nich Johna Fairweathera, lecz milczacy Nawaho tylko wzruszyl ramionami. Sklep, pralnia, sala gimnastyczna, prysznice, zieleniak, kwatery kobiet, warsztat. Pike powoli szedl Main Street, sprawdzajac kazdy budynek po kolei. Jak zwykle, wszystko w najlepszym porzadku. Nie liczac tego, ze co tydzien czy dwa przybywali nowi pacjenci, a jednoczesnie wyjezdzali lub umierali inni, nic sie tu nie zmienialo. Pike zakladal, ze wyjezdzajacy byli przewozeni do jakiegos szpitala lub wiezienia, lecz ani Barber, ani John Fairweather nigdy mu tego nie wyjasnili. Kwatery mezczyzn miescily sie w budynku, ktory kiedys byl hotelem Charity. Obecnie miescil dwudziestu dwoch pacjentow, po czterech lub pieciu w pokoju. Kazdy pacjent mial nieskomplikowane imie - i niemal na pewno nieprawdziwe. Plakietki z imionami byly przyszyte do kazdej czesci garderoby i odpruwane tylko wtedy, kiedy pacjent z jakiegos powodu opuszczal szpital. Tego wieczoru, jak zawsze, wszyscy byli obecni. Jedni siedzieli spokojnie na lozkach, patrzac przed siebie, kilku machinalnie przegladalo stare, postrzepione tygodniki, a dwoch niezgrabnie malowalo cos kredkami w bloku rysunkowym. Widzac ich w takim stanie, trudno bylo oswoic sie z mysla, ze wszyscy zostali uznani za psychicznie chorych kryminalistow. Stawiajac znaczki przy nazwiskach na swojej liscie, Pike spogladal na puste i pozbawione wyrazu twarze i zastanawial sie, jakie okropne zbrodnie kazdy z nich popelnil. Pike zaczynal kazdy dzien w Charity od odbioru listy od doktora Barbera. Zawsze przy trzech lub czterech nazwiskach byly gwiazdki wskazujace pacjentow, ktorych czekaja badania lub testy. Tej nocy zostali wybrani Dan, Charlie i Bob. Pike skinal na nich i w milczeniu poszli ciemna i chlodna ulica do kliniki. Szpital - duzy, nowy parterowy budynek z pustakow - byl otoczony wysokim ogrodzeniem z siatki, zabezpieczonej na gorze drutem kolczastym. Pike nacisnal guziczek dzwonka, wszedl i zaprowadzil trzech mezczyzn do skromnie umeblowanej poczekalni. W ciagu niemal dwoch lat pracy nigdy nie wszedl dalej jak do tego pomieszczenia. 88 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.Budynkiem zajmowal sie Fairweather oraz lekarz, ktory - od czasu do czasu - pojawial sie, aby pomoc doktorowi Barberowi lub sprawdzic przebieg badan. Nikt inny nie mial wstepu na teren kliniki. Pike oddal liste Barberowi i wyszedl, zeby zaczekac w chatce na wschodnim krancu miasteczka. Mniej wiecej za pol godziny Barber zawiadomi go przez radiotelefon, ze pacjenci sa gotowi do powrotu do lozek. W razie jakichkolwiek problemow Barber da mu sygnal przez radio lub przez nacisniecie urzadzenia, zwanego przyciskiem pogotowia, ktore wlaczy alarm w calym miasteczku. W ciagu niemal dwoch lat nie bylo takiej potrzeby. I Garrett Pike wiedzial, ze tego wieczoru tez nie bedzie. Jego zdaniem Projekt Charity przebiegal w sposob bliski idealu, ktoremu nie dorownywal zaden - rzadowy czy inny - program, o jakim kiedykolwiek slyszal. Doktor James Barber siedzial na skraju biurka w poczekalni, przegladajac karty trzech spokojnie czekajacych przed nim pacjentow. Byl ubrany w bialy fartuch, elegancka koszule, waski krawat z turkusowa szpilka oraz lsniace kowbojskie buty. W kieszeniach kitla mial stetoskop, mlotek neurologiczny, oftalmoskop oraz nieodlaczna berette 25 z kosciana rekojescia. -No coz, Bob - powiedzial - wyglada na to, ze dzis masz tylko ogledziny i jeden zastrzyk. Zadnych badan krwi. Charlie, Dan, wy dwaj zaczekajcie tu, az zbadam waszego przyjaciela i podam mu lekarstwo. Obaj pacjenci, noszacy nad kieszonkami na piersiach naszywki z wypisanymi imionami, poslusznie usiedli, gdy zaprowadzil trzeciego do malego gabinetu tuz za poczekalnia. Wlozywszy gumowe rekawiczki, Barber sprawdzil mezczyznie temperature i cisnienie, osluchal serce i pluca, a potem zbadal oczy, brzuch, odruchy, zmysl rownowagi, reakcje na lekki bol i wstrzasy. -Swietnie sobie radzisz, Bob, po prostu swietnie - pochwalil go. - Straciles pamiec, ale nie ma sladu wirusowego zapalenia opon mozgowych. Mysle, ze mozemy uznac cie za wyleczonego. Jak sie czujesz, wchodzac do historii medycyny? Barber zaczekal moment na odpowiedz, ale wiedzial, ze jej nie otrzyma. Wszystko wskazywalo na to, ze gdyby wczesniej zaczal leczyc tego czlowieka, nie doszloby do takiego uposledzenia umyslowego. Zanotowal sobie, zeby sprawdzic to na nastepnym pacjencie z wirusem konskiego zapalenia opon mozgowych. Na razie mogl tylko kontynuowac obserwacje Boba i stopniowo - byc moze - zmniejszac dawke srodkow uspokajajacych. Cofnal sie, podziwiajac swego pacjenta, jak z trudem zdobyty puchar tenisowy. Kolejne wyleczenie. Zapalenie miesnia sercowego, ostre zapalenie watroby, a teraz zapalenie opon mozgowych; ponadto obiecujace wyniki z dwoma rodzajami bialaczki i u jednego chorego na AIDS. Kaduceusz bedzie zadowolony, pomyslal. Projekt Charity znacznie wyprzedzal zalozony harmonogram prac. Co oczywiscie oznaczalo takze, iz doktor James Barber byl blizej niz kiedykolwiek dobrych rzeczy - naprawde dobrych rzeczy - jakich oczekiwal od zycia. Z szuflady pod kozetka lekarska wyjal napelniona strzykawke. -Dobrze, Bobby - powiedzial. Teraz opusc spodnie, to zrobie ci zastrzyk. -Ja... nie... chce... - wymamrotal mezczyzna. Kazde slowo przychodzilo mu z trudem. 89 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.-O rany, ale z ciebie uparciuch - odrzekl Barber. - Moze czujesz sie lepiej, niz przypuszczalem. Lecz zrozum jedno, przyjacielu: to, czego ty chcesz, nie ma tu zadnego znaczenia. Mowilismy ci juz o tym. Liczy sie tylko to, co musisz. A teraz musisz dostac zastrzyk. No juz, rob, co mowie. -Ja... nie... chce... - ponownie wymamrotal Bob, potrzasajac glowa, jakby chcial otrzezwiec. -Juz! - rozkazal Barber. Wciaz mamroczac, Bob rozpial spodnie i pozwolil im opasc do kostek. Nie nosil bielizny. Barber cmoknal karcaco. -Bob, Bob, Bob. Ile razy mamy ci powtarzac, ze nie chcemy, aby nasi pacjenci biegali bez bielizny. Jakies paskudne bakterie moga dostac sie tam, gdzie nie powinny, i narobic strasznego zamieszania. Czy to jasne, Bob? Pytam, czy to jasne? Rabnal piescia w stol. Bob powoli skinal glowa. -Dobrze - rzekl Barber. Otworzyl buteleczke ze spirytusem. -A teraz odwroc sie, slyszysz. Musze cie ukluc w tylek. Bob zawahal sie, a potem machinalnie zrobil, co mu kazano. -Ach tak - stwierdzil Barber - teraz przypominam sobie. Ty jestes pacjentem z wytatuowanymi rozami. Anna Magnani, Burt Lancaster... uwielbialem ten film. No coz, Bob, kimkolwiek sa Mama, Tata i Laurie, jestem pewny, ze byliby bardzo dumni z twojego poswiecenia. No, juz. Pochyl sie i zrobmy nastepny krok w kierunku swojego miejsca w historii, a mojego takze na Riwierze. Barber przetarl spirytusem posladek tuz obok tatuazu, wbil gleboko igle i nacisnal tloczek. Mezczyzna o imieniu Bob wcale na to nie zareagowal. 90 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.Rozdzial 12 Beacon Hill, ktorego wieksza czesc rozebrano w dziewietnastym wieku, zeby zasypac Back Bay, bylo zabudowane domami z czerwonego piaskowca i niskimi kamienicami czynszowymi, polaczonymi gmatwanina waskich uliczek i zaulkow. Zamieszkiwalo tu wielu ludzi nalezacych do bostonskiej elity, ale takze przedstawiciele niemal kazdej warstwy spolecznej. Chociaz celika Eryka miala przyklejony znaczek mieszkanca Beacon Hill, jazda z Watertown zajela mu mniej czasu niz znalezienie miejsca do parkowania. -Czy musisz przechodzic przez to za kazdym razem, gdy wracasz do domu? - zapytala Laura. -Parkowanie to dopiero polowa zabawy - odparl Eryk. Druga polowa to podniecenie wywolane rozwazaniami, czy samochod nadal bedzie na swoim miejscu, kiedy znow zechce go uzyc. -Na Little Cayman nie mamy takich problemow. Na calej wyspie jest tylko szesc samochodow i trzy furgonetki. -Kolejki po bilety parkingowe musza byc naprawde krotkie. Bez trudu znalezli dom Thaddeusa Bushnella. Zaniedbany budynek stal w dolnej czesci wzgorza, daleko od apartamentu, w ktorym mieszkal Eryk. Stary dom mial trzy kondygnacje, ale swiatlo palilo sie tylko w jednym oknie na drugim pietrze. -Jak sie czujesz? - spytal Eryk, uwaznie przygladajac sie budynkowi. -Jestem zla i piekielnie zdumiona. -Nie tylko ty. Lecz obiecuje ci, ze wyjasnimy te przedziwna zagadke. -Wiem. I naprawde ciesze sie, ze nie musze tego robic sama. Eryk, przepraszam, ze wciaz to powtarzam, ale czy masz pewnosc co do tego tatuazu? -Wierz mi, wolalbym jej nie miec. Sam nie wiem dlaczego, lecz bardzo dobrze go zapamietalem. Znacznie lepiej niz twarz Scotta... chcialem powiedziec pacjenta. -Przy mnie nie musisz uwazac na kazde slowo. Pamietaj, przezylam smierc rodzicow. Po prostu nie moge w to uwierzyc, to wszystko. Kiedy wyjezdzalam z wyspy, zeby rozpoczac poszukiwania Scotta, przygotowalam sie na najgorsze. A jednak nie na cos takiego. -Zaczekaj. Przez krotka chwile Eryk ujrzal w wyobrazni obraz EKG - rzadkie elektryczne impulsy w osmiosekundowych odstepach, przemykajace przez bezkresny ekran monitora. Ten czlowiek byl w stanie smierci klinicznej, powiedzial sobie. Nic wiecej nie mozna bylo dla niego zrobic. Odepchnal od siebie te mysl i nacisnal guziczek dzwonka. Odczekali chwile, a potem zadzwonil ponownie. -Nikogo nie ma w domu - stwierdzila Laura. Eryk zadzwonil trzeci raz, bardziej natarczywie. Wewnatrz uslyszeli czyjes kroki. -Czego? spytal gruby i ochryply glos. -Doktor Bushnell? Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -Czego chcecie? -Doktorze Bushnell, jestem Eryk Najarian, lekarz. Pracuje w White Memorial. Musimy z panem porozmawiac. -Odejdzcie. -Doktorze Bushnell, prosze. To bardzo wazne. -Nic, co mnie dotyczy, nie moze byc bardzo wazne. Idzcie sobie. Wyczuli, ze mezczyzna zaraz odejdzie od drzwi. Eryk znowu nacisnal dzwonek. -Chodzi o dom pogrzebowy Bramy Niebios - zawolala Laura. Po kilkusekundowej ciszy drzwi uchylily sie odrobine. Jakis starzec spojrzal na nich, nie zdejmujac lancucha. Mial co najmniej siedemdziesiat lat, mocno rozczochrana siwa czupryne, byl w szlafroku i kapciach. Nawet z odleglosci kilku stop Eryk wyczul zapach alkoholu. -Prosze - powiedzial. -Prosze nas wpuscic. Nie zajmiemy panu wiele czasu. Thaddeus Bushnell zmierzyl ich spojrzeniem, a potem przymknal drzwi i zaczal gmerac przy lancuchu. -Dzieki Bogu - mruknela Laura, gdy drzwi otwarly sie wreszcie. Weszli do srodka i natychmiast wymienili zdziwione spojrzenia. W przedsionku bylo ciemno. W slabym swietle padajacym z glebi mieszkania Thaddeus Bushnell wydawal sie jeszcze starszy. Stal kilka stop dalej, ciezko opierajac sie na metalowych kulach, mierzac ich gniewnym wzrokiem. -No, co jest? - warknal. Laura wysunela sie naprzod i Eryk zobaczyl, ze twarz tamtego przybiera lagodniejszy wyraz. -Nazywam sie Laura - powiedziala spokojnie. - Laura Enders. Mozemy wejsc i usiasc na chwile? Stary zawahal sie, a potem odwrocil i zaprowadzil ich do pokoju stolowego, ktory sprawial wrazenie mauzoleum. Meble, zapewne niegdys eleganckie, teraz byly zniszczone i pokryte kurzem. Na zagraconej lawie staly liczne fiolki z proszkami i oprozniona do polowy butelka wodki. Na podlodze walaly sie puste butelki. Jesli do Thaddeusa Bushnella docieralo to, ze ma gosci, to niczym tego nie zdradzal. Dokustykal do wytartego, tapicerowanego fotela i zapadl sie we wglebienie najwyrazniej idealnie dopasowane do jego chudej postaci. Eryk ponownie sie przedstawil. -Dziekuje, ze zechcial pan z nami porozmawiac, doktorze Bushnell - odezwala sie Laura, siadajac naprzeciw niego. Bushnell wyjal z pomietego opakowania papierosa bez filtra i zapalil go za drugim razem. -Dom potrzebuje kobiecej reki - oswiadczyl. Wszystko zaczelo sie sypac od smierci Evie. -Byla panska zona? - spytala Laura. -Sprzataczka. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Moja zona umarla prawie dziesiec lat temu. Od tego czasu stara Evie wpadala tu raz czy dwa razy w miesiacu. Pewnie nie macie ochoty na drinka? -Nie, ale prosze sie nie krepowac - rzekl Eryk. Starzec kiwnal glowa i po chwili powtorzyl ten gest. Eryk zrozumial, ze gospodarz bladzi myslami. Nachylil sie, napelnil Bushnellowi kieliszek i podsunal mu pod nos, lekko potrzasajac nim druga reka. -Nocami czuje sie bardzo samotny - wyjasnil Bushnell, biorac od niego kieliszek. To pomaga mi zabic czas. -Czy jest pan patologiem? - zapytal Eryk. -Do licha, nie. Jestem internista. A przynajmniej bylem do czasu przejscia na emeryture. -Ale pelni pan funkcje koronera? -O ile wiem, to tak - odparl. -Wciaz usiluje namowic ich, zeby wykreslili mnie z tej cholernej listy, a oni kaza mi czekac, az znajda kogos na moje miejsce. Mowie wam, mamy w rzadzie tylu niekompetentnych durniow, ze to po prostu cud, iz ten przeklety Chruszczow juz dawno nie przyszedl tu i nie przejal wladzy. Laura rzucila Erykowi smutne spojrzenie swiadczace o tym, iz uslyszala te ostatnia uwage. -A wiec pracuje pan dla rzadu? - zwrocila sie do Bushnella. -White Memorial, mowiliscie, ze tam pracujecie? -Owszem - rzekl Eryk, ponownie zerkajac na Laure. -Pracuje tam w izbie przyjec. Zauwazyl, ze Bushnell znowu zaczal kiwac glowa. -Pan tez tam pracowal? Stary lekarz otworzyl oczy nabiegle krwia. -Trzydziesci lat, a moze dluzej - rzekl. -Gdybym mogl cofnac czas, zostalbym weterynarzem. -Ale pracuje pan jako koroner? -Nie moze pan w to uwierzyc, prawda? - powiedzial starzec. -No coz, ja tez. Nagle wyprostowal sie w fotelu. -Wciaz slysze, ze medycyna sadowa tego stanu jest zaliczana do najbardziej zaawansowanych w kraju. No coz, moge wam powiedziec, ze to kupa bzdur. Przede wszystkim nie ma pieniedzy. Ponadto wszedzie roi sie od niekompetentnych durniow. Kupuja wymyslny sprzet, ktorego nikt nie potrafi uzywac. Pobieraja probki i wysylaja je do badan, ktore nigdy nie sa wykonywane. I zatrudniaja starych pierdzieli, takich jak ja, poniewaz administracja nie daje pieniedzy, zeby przyjac kogos lepszego. -Wykonuje pan jeszcze sekcje? - spytal Eryk. -Do diabla, nie. Jezeli podejrzewam, ze smierc nie nastapila z przyczyn naturalnych, przekazuje sprawe jednemu z patologow stanowych. Lecz ci sa tak piekielnie przepracowani, ze to cud, iz zaden z nich nie obcial sobie palca na dyzurze. Chociaz, o ile wiem, jeden juz to zrobil. Parsknal smiechem na samo wspomnienie, a potem rozkaszlal sie. Kiedy atak minal, zapalil nastepnego papierosa. -Czesto pana wzywaja? - zapytal Eryk. -Moze raz na kilka dni. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Czasem nie chce mi sie odebrac telefonu. Dobrze im tak, bo nie daja mi spokoju na emeryturze. -Doktorze Bushnell - powiedziala Laura. Probujemy dowiedziec sie czegos o moim bracie. Nazywa sie Scott Enders, ale pan mogl znac go pod nazwiskiem Thomas Jordan. Pod koniec lutego ogladal pan jego cialo w domu pogrzebowym Bramy Niebios. O ile wiemy, zidentyfikowal pan cialo dzieki odciskom palcow, a potem podpisal akt zgonu. Czy pamieta pan to...? Doktorze Bushnell? Starzec znow kiwal glowa; zapalony papieros wciaz zwisal mu z ust. -Nie do wiary, ze jeszcze sie nie spalil - dziwil sie Eryk, wyjmujac mu papierosa i gaszac go w przepelnionej popielniczce. -Wyobrazasz go sobie pobierajacego odciski palcow i odszukujacego najblizszych krewnych? - zapytala Laura. -Nie wyobrazam sobie, zeby zdolal chocby wyjsc z tego domu. -Czy warto naciskac go dalej? Eryk spojrzal na starca i potrzasnal glowa. -Moze podpisal ten akt zgonu - stwierdzil - watpie jednak, czy prowadzil jakiekolwiek poszukiwania oprocz zagladania do kieliszka. Laura zdjela z kanapy wystrzepiony koc i otulila nim nogi starego lekarza. Potem cicho wstali i opuscili dom. -Widzisz w tym jakis sens? - zapytala, gdy zatrzasneli za soba drzwi. -Nie - odparl. -Za to zaloze sie, ze Donald Devine wie, o co tu chodzi. To bardzo podejrzana sprawa. Trzymajac sie za rece, wrocili do zaparkowanego samochodu. -Chcesz wpasc do mnie na chwile? Verdi z przyjemnoscia zaspiewalby ci serenade. -Moze innym razem. Z tego, co slysze, Verdi to papuga, jakie lubie. Lecz dzis wieczorem chce zostac sama i przemyslec sobie wszystko. Byloby mi bardzo milo, gdybys odprowadzil mnie do hotelu. Wrocili na Charles Street, a potem przecieli Beacon i dotarli do parku miejskiego. -Wiesz, niewiele podrozowalam - powiedziala Laura - ale Boston to najpiekniejsze miasto, w jakim kiedykolwiek bylam. -Ja wcale nie podrozowalem - odparl Eryk - ale Boston to jedyne miejsce, w jakim naprawde chce mieszkac. -Czy twoj dalszy pobyt tutaj zalezy od tego, czy dostaniesz ten awans? -Jezeli zechce prowadzic dzialalnosc naukowa, to zapewne tak. -I masz duze szanse? -Pol na pol. -No coz, mam nadzieje, ze go otrzymasz. A jesli nie, to moze dlatego, ze czeka cie cos lepszego? Prawda? -Moze. Weszli na mostek nad malym parkowym stawkiem i oparli sie o kamienna balustrade. Pod nimi swiatla miasta odbijaly sie w nieruchomej wodzie. -Czy kiedykolwiek pragnelas czegos tak bardzo, ze bylas gotowa skrzywdzic kogos, byle tylko to zdobyc? - spytal nagle Eryk. -Raczej nie. Moj problem polegal na tym, ze nigdy niczego nie pragnelam tak bardzo, zeby ryzykowac i narazac siebie, by to zdobyc. Czy mowisz o tym awansie? -To ogromny skok w porownaniu z pozycja starszego lekarza. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Naprawde niepowtarzalna okazja. -I musisz kogos skrzywdzic, zeby objac to stanowisko? -Niezupelnie, ale... to dluga historia. -Eryk, mam nadzieje, ze nie zrozumiesz mnie zle, ale uwazam, iz zycie sklada sie z takich niepowtarzalnych okazji. Jedne z nich trafiaja sie nam, inne nie. Jezeli nie otrzymasz tego awansu, w najgorszym razie przytrafi ci sie cos pozniej. -Pewnie tak. -Czy nie widzisz, ze juz dokonales czegos, co nie zdarza sie wiekszosci ludzi, wlacznie ze mna? Przekonales sie, ze wiesz, co chcesz zrobic ze swoim zyciem. Poswiecales sie, studiowales i pracowales jak diabli, i zostales lekarzem. Cokolwiek zrobisz, zawsze bedziesz potrzebny ludziom. Mozesz zmienic na lepsze zycie wielu z nich. Awans to drobiazg. O wiele wazniejsze sa twoje umiejetnosci. -Moze i tak. -Zadne moze. Zalezalo ci na tym tak bardzo, ze przebrnales przez college, uczelnie i staz. Jeszcze przed dwoma tygodniami nie potrafilabym ci tego powiedziec, poniewaz do tej pory nie spotkalam sie z taka pasja i oddaniem. Lecz teraz wiem, jak to jest, kiedy ktos jest gotowy zaplacic wysoka cene za cos, co jest dla niego wazne. -Mowisz o odnalezieniu brata. -Tak! Bardzo mi na tym zalezy i jestem gotowa wiele wycierpiec, zeby wyjasnic jego tajemnicze znikniecie. Gdybym jednak musiala w tym celu skrzywdzic kogos... no, mysle, ze znalazlabym jakis inny sposob. -Jestem ci wdzieczny, ze mi to mowisz. Naprawde. Pomyslal o szpilce z kaduceuszem. -Powiedz mi - zapytal - czy masz przeczucie, ze tamten mezczyzna, ktorego uznalem za martwego, to Scott? Laura cisnela kamyk do wody. -A ty? Eryk jeszcze raz wyobrazil sobie te scene przy lozku pacjenta, tamtego lutowego ranka. Nie ulegalo watpliwosci, ze myslami byl wowczas przy zabiegu na Russellu Cowleyu, dobrze pamietajac o tym, iz pacjent jest czlonkiem rady nadzorczej szpitala. Czy chec otrzymania awansu wplynela na podjeta decyzje? Tyle sie wtedy dzialo. Gdyby mogl zajac sie tym wloczega, czy zrezygnowalby tak szybko? -Nie wiem - odparl. -Po prostu nie wiem. -No coz - stwierdzila Laura - jesli nie jestes pewien, to chyba jest jeszcze nadzieja. Podeszla blizej i objela go ramieniem w pasie. -Pracujesz jutro? - zapytala. -Prawde mowiac, nie. Mialem miec dyzur, ale dzis po poludniu Reed Marshall zadzwonil i poprosilbym zamienil sie z nim. Pojutrze ma jakies spotkanie, od ktorego nie moze sie wykrecic. -To dobrze. W takim razie moze zabiore cie jutro rano na sniadanie? A potem moglbys zabrac mnie do Bram Niebios na spotkanie ze znanym ci Donaldem. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -Brzmi bosko - rzekl. Rozesmiala sie i odwrocila do niego. Zanim zrozumial, co zaszlo, calowali sie - z poczatku delikatnie, potem coraz namietniej. -Tak dlugo czekalam - szepnela, wodzac czubkami palcow po jego twarzy. - Tak dlugo. Eryk wsunal dlonie pod jej sweter i dotknal jedwabistej wypuklosci bioder. Jej smak... gladkosc jej skory... subtelny zapach wlosow... jeszcze przed chwila kazde z tych wrazen stanowilo odlegle, odizolowane odczucie; teraz nie bylo nic poza nia. Byl oszolomiony, upojony. -Nie przestawaj - blagala, kladac mu glowe na piersi. Mocno przycisnela sie do niego. -Prosze, przytul mnie, Eryk. Tylko mnie przytul. Stali tak przez prawie pol godziny, obejmujac sie, a pod nimi blyszczal odbity w wodzie ksiezyc. Potem bez slowa wziela go pod reke i ruszyli z powrotem do centrum miasta, do Carlisle. -Eryk, powiedz mi cos - zaczela, gdy dochodzili do hotelu. - Tamten mezczyzna, ktorym sie zajmowales, ten z tatuazem... na co umarl? Eryk lekko zesztywnial. -Nie wiem - odparl. -Chyba z zimna. Znaleziono go w sniegu. A co mu bylo? Moze wylew, moze po prostu naduzycie alkoholu. Mial w kieszeni kurtki butelke taniego wina. -Mial alkohol we krwi? -Nie... nie wiem. Nie bylo czasu na badanie. Wszystko wskazywalo na to, ze umarl, zanim dowieziono go do szpitala. -Nic nie moglo go uratowac - powiedziala. To bylo stwierdzenie, nie pytanie. -Nie - przytaknal Eryk, zbyt slabo. -Nic. Widzial, jak lzy zalsnily w jej oczach. Stanela na palcach i lekko pocalowala go w usta. -Dziekuje - szepnela. - Dziekuje za wszystko. Zadzwon do mnie, kiedy wstaniesz. Zanim zdazyl cos powiedziec, odwrocila sie i pospiesznie weszla do srodka. Eryk odprowadzal ja wzrokiem, az zamknely sie za nia drzwi windy. Potem odszedl, wyczerpany i pusty, a jednoczesnie tak podekscytowany i ucieszony, jak jeszcze nigdy w zyciu. Eryk wracal do domu opustoszalymi ulicami centrum, potem obok nakrytego zlota kopula Statehouse i na Beacon Hill. Myslami bladzil wokol Laury Enders, Donalda Devinea, Thaddeusa Bushnella i Thomasa Jordana. Rano razem z Laura przedstawia Devineowi swoje podejrzenia, ze jest zamieszany w nielegalne odsprzedawanie cial akademiom medycznym i perfidne wykorzystywanie w tym celu podpisu starego alkoholika. Poswieca tyle czasu, ile bedzie trzeba, ale zmusza go do wyznania prawdy. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Znajda cialo mezczyzny zwanego Thomasem Jordanem i przekonaja sie, czy jest on, czy nie jest Scottem Endersem. Bylo juz dobrze po jedenastej, kiedy tylnym wejsciem wszedl do budynku. Wdrapal sie po schodach i poszedl prosto do sypialni. Fartuch, z wpieta w klape szpilka z kaduceuszem, wisial na drzwiach. Laura miala racje, calkowita racje, pomyslal. Lata obsesyjnej pracy, a teraz ten awans, ktory uwazal za potwierdzenie swojej wartosci, przyslonily mu wszystko, jak mgla. Nagle zaslona spadla mu z oczu. Odpial szpilke. "Cokolwiek zrobisz, zawsze bedziesz potrzebny ludziom". To bylo takie proste, lecz w ciagu kilkuletniej pracy w White Memorial zupelnie zapomnial o tej prawdzie. Przez dluzsza chwile spogladal na szpilke. Potem wyszedl na malenki balkonik przy pokoju stolowym i cisnal ja w mrok. Kiedy wrocil do srodka, zadzwonil telefon. Eryk pospieszyl do sypialni. -Czesc - powiedzial, przypuszczajac, ze to Laura. -Doktorze Najarian - uslyszal znieksztalcony elektronicznie glos - cieszymy sie, ze wrocil pan do domu. Probowalismy sie z panem skontaktowac. 97 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.Rozdzial 13 -Kto mowi? - rzucil ostro Eryk, przysiadajac na skraju lozka. -Kim jestem, kim jestesmy, dowie sie pan tego w odpowiednim czasie. Mechaniczny glos byl rownie chlodny jak poprzednio. -Czego chcecie? -Nosi pan nasz symbol. Za trzy dni komisja kwalifikacyjna wybierze pana na nowego zastepce ordynatora oddzialu intensywnej terapii White Memorial. Teraz dowie sie pan o zadaniu, ktore musi pan wykonac jutro rano. -Chwileczke - przerwal Eryk. -Postanowilem nie uczestniczyc w tym. Prawde mowiac, jutro nawet nie mam dyzuru. Jest pan w grafiku. Sprawdzilismy. -Reed Marshall zamienil sie ze mna. Pracuje dopiero pojutrze. -Musi pan odwolac to. Eryka zaczelo bolec ucho, tak mocno przyciskal sluchawke. -Chyba pan nie uslyszal - powiedzial. -Zdecydowalem, ze nie wezme w tym udzialu. -Nie ma pan wyboru - odparl tamten. -Przypial pan kaduceusza. To byl panski wybor. Teraz musi pan sluchac i jutro rano zastosowac podany przez nas sposob leczenia. -Jaki sposob leczenia? - zapytal Eryk, czujac ogarniajaca go panike. - Wobec kogo? -Otrzyma pan instrukcje, kiedy jutro przyjdzie pan do pracy. -Nie ide do pracy. -Trzy dni, doktorze Najarian. Za trzy dni dostanie pan posade, na ktorej panu zalezy. Stanie sie tak, jesli dotrzyma pan umowy. Mozemy to zrobic. Prosze mi wierzyc, mozemy. Czy to jasne? -Chce wiedziec, kim jestescie. -Jeszcze nie zasluzyl pan sobie na ten przywilej, doktorze. -I nie zamierzam. -Doktorze Najarian. My wiemy i pan wie, jaka jest stawka. "Jezeli nie otrzymasz tego awansu, w najgorszym razie przytrafi ci sie cos pozniej". -Sluchaj pan - powiedzial zdecydowanie Eryk. -Macie racje. Naprawde chce tego awansu. Bardzo go pragne. Chce go jednak dostac ze wzgledu na wyniki mojej kilkuletniej pracy, a nie z powodu tego, ze naleze lub nie do jakiegos klubu. -Kaduceusz nie jest klubem, doktorze Najarian. To grupa oddanych ludzi, bedaca o krok od dokonania najwiekszego przelomu we wspolczesnej medycynie. Ten przelom ocali zycie milionom istnien. Potrzebujemy pana. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -Ja... - Eryk czul, ze jego opor slabnie. Znow uslyszal glos Laury. Pomyslal o decyzji, jaka podjal przy lozku Thomasa Jordana. Czy tamtego dnia postapil wlasciwie, czy nie, to jego ambicja miala pewien wplyw na decyzje. Teraz, dzieki Laurze, przynajmniej mogl to sobie wyraznie powiedziec. -No coz, doktorze - nalegal upiorny glos. -To jak bedzie? -Ja... nie moge wam pomoc - odparl Eryk. -Nic pan nie rozumie. -Wiem, do diabla! Nie powiedzial mi pan tyle, zebym zrozumial! - rzucil do sluchawki. -No coz, chce, zeby pan mnie dobrze zrozumial. Przypiecie tej szpilki bylo pomylka. Przepraszam za to. Wlasnie ja odpialem. Tuz przed tym, zanim pan zadzwonil, wyrzucilem ja przez okno. Musicie znalezc sobie kogos innego, kto zrobi to, czego chcecie. Beznamietny glos zaczal grozic: - Jezeli nam pan teraz odmowi, do konca miesiaca nie bedzie pana wsrod personelu White Memorial. -Jesli musicie mi to zrobic, to juz wasz problem. Ja jakos sobie poradze. -Popelnia pan powazny blad - uslyszal ostrzezenie. -No coz, jestem pewny, ze nie ostatni. Drzaca reka Eryk odlozyl sluchawke na widelki. Siedzac na schodach kamienicy naprzeciw hotelu Carlisle, Larry Dexstall ze zloscia zgasil papierosa i spojrzal na ciemne okna. To byl dlugi dzien - dlugi tydzien - i Larry rozpaczliwie potrzebowal kilku godzin snu. Swiatlo w pokoju Laury Enders kilkakrotnie gaslo i zapalalo sie, co swiadczylo o tym, ze dziewczyna ma klopoty z zasnieciem. Raz podeszla do okna, a dwukrotnie widzial migotliwy blask telewizora. Teraz dochodzila druga w nocy. O czwartej, jesli swiatlo pozostanie zgaszone, Larry pojdzie na gore do wynajetego pokoju i zaryzykuje godzine czy dwie snu. Byloby wprost katastrofalnie, gdyby teraz ja zgubil, a dzieki Neilowi Hartenowi od rana bedzie mial szczegolnie trudne zadanie. Dexstall sledzil Laure Enders od chwili, gdy wyszla z Communigistics. Widzial, jak obronila napadnieta staruszke. Szedl za nia, gdy wedrowala od sklepu do sklepu, od hotelu do hotelu, calymi godzinami nie siadajac ani nawet nie zwalniajac kroku. Patrzyl, jak rozmawiala z ludzmi, poznal jej nawyki i przyzwyczajenia. Dzis wieczorem spotkala sie z mezczyzna. W ciagu tego tygodnia nabral do niej ogromnego szacunku i nic dziwnego, skoro przez prawie siedem lat zzyl sie ze Scottem Endersem bardziej niz ktorykolwiek z uczestnikow Planu B. Byl pewny, ze Neil Harten wybral go ze wzgledu na te zazylosc i chec wyjasnienia, co zdarzylo sie Scottowi. Dexstall od poczatku byl przeciwny ukrywaniu przed nia tych skapych wiadomosci, jakie mieli. Lecz Harten nalegal utrzymujac, ze im mniej wie, tym energiczniej bedzie prowadzic poszukiwania i tym wieksze ma szanse na jakis slad. 99 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.Teraz, w przyplywie zniecierpliwienia, Harten postanowil zmienic taktyke. Zamiast przewodniczka, Laura Enders miala stac sie przyneta. Ten pomysl cuchnal i Dexstall z trudem powstrzymal sie od powiedzenia mu tego w oczy. Coz, Neil Harten mial carte blanche; mogl robic, co mu sie zywnie podoba. A wlasnie tego dnia przez swoje kontakty uzyskal pewne informacje i zaczal rozpuszczac pogloske, ze Laura wie, gdzie jej brat ukryl pewna tasme. Polecil rowniez Larryemu Dexstallowi, aby - do diabla - byl przy niej, kiedy ktos na to zareaguje. Dexstall odczekal jeszcze kilka minut, a potem potruchtal do calonocnego baru, zeby napisac notatke bedaca czescia nowego planu Hartena. Gdyby tylko Scott trzymal sie rozkazow i tropil handlarzy bronia. Dexstall wiedzial, ze zdolnosc podejmowania ryzyka i samodzielnego myslenia czynily Scotta tak dobrym w tym, co robil. Dexstall rozprostowal na stole kawalek papieru i zaczal pisac slowa, ktore podal mu Neil Harten. Przez kilka dni skutecznie sledzil Laure Enders, tylko raz gubiac jej slad. Od rana bedzie musial trzymac sie jej jak przyklejony. 100 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.Rozdzial 14 14 KWIETNIA Chociaz Eryk byl pewny, ze sni niemal co noc, jak zreszta wiekszosc ludzi, rzadko budzil sie, pamietajac cokolwiek ze swoich snow.Ale tego ranka nocne koszmary zywo i wyraznie pozostaly w jego pamieci. Byl w izbie przyjec, kierujac resuscytacja, wydajac polecenia armii lekarzy i pielegniarek. Potem niespodziewanie mial na sobie postrzepiony plaszcz i wedrowal po Common, z butelka taniego wina wystajaca z kieszeni. Przechodzace obok dzieci pokazywaly go palcami i smialy sie. Banda nastolatkow przewrocila go i zaczela kopac. Oslaniajac twarz rekami, potoczyl sie, usilujac uniknac ciosow. I nagle przelecial przez krawedz urwiska i runal w gesty mrok, wrzeszczac jak oszalaly. Skrecal sie i obracal, lecac przez ciemnosc. I wtedy uslyszal odrazajacy elektroniczny glos, powtarzajacy bez konca: "Jezeli nam pan teraz odmowi, do konca miesiaca nie bedzie pana wsrod personelu White Memorial"... Budzik gwaltownie wyrwal go z niespokojnego snu. Eryk lezal nagi na lozku, skapany w pocie, wsrod pozrzucanych na podloge przescieradel i poduszek. Minelo kilka minut, zanim zdolal oddzielic koszmar od rzeczywistych wydarzen minionej nocy. Wydawalo sie, ze jego zycie bylo uporzadkowane. Liczyl dni do swojego awansu. I nagle wszystko sie zmienilo. Jakby ktos rzucil na niego urok. Jeszcze jest czas, pomyslal. Czas pojsc do szpitala. Moglby jakos dac Kaduceuszowi znac, ze chce sie zgodzic, ze zrobi to, czego od niego zadaja. Wyskoczyl z lozka, wytarl sie recznikiem i goraczkowo zaczal sie ubierac, kiedy zadzwonil telefon. Dzieki ci, pomyslal. Kimkolwiek jestes, dziekuje, ze zadzwoniles ponownie, ze jeszcze dales mi szanse. Szybko podniosl sluchawke. -Halo? -Dzien dobry - powiedziala Laura. -Mam nadzieje, ze cie nie zbudzilam. Eryk momentalnie oklapl. -Nie, nie - odrzekl. - Juz jestem na nogach. Ciezko usiadl na skraju lozka i przetarl oczy z resztek snu. Czul sie oszolomiony, zdezorientowany. -Przepraszam, ze ucieklam zeszlego wieczoru. Naprawde nie chcialam cie tak zostawic, ale zdenerwowalam sie myslami o Scotcie, a to, co zaszlo miedzy nami, kompletnie mnie zaskoczylo. -Rozumiem. -Lecz spedzilam cudowny wieczor. -Ja tez. -Jestes troche rozkojarzony. Nic ci nie dolega? -Czuje sie swietnie - odparl Eryk. Napiecie powoli opadalo. -Ostatnio wiele dzieje sie w moim zyciu, to wszystko. Wyjasnie ci, kiedy sie zobaczymy. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -A wiec jestesmy umowieni na sniadanie? Eryk zerknal na fartuch wiszacy na drzwiach sypialni. Nie mial juz szpilki, tak samo jak - prawdopodobnie - przyszlosci w roli zastepcy ordynatora w White Memorial. I w tym momencie poczul gwaltowna ulge. Zrobil to, co zrobil, i teraz, jak w ogloszeniu, wkroczyl na nowa droge zycia, z ktorej nie bylo juz odwrotu. -Jestesmy - powiedzial z entuzjazmem. -Wspaniale - ucieszyla sie. -Tutaj nie przynosza posilkow do pokojow, ale jesli przyjdziesz, zalatwie troche kawy i kilka rogalikow. -Przyjde - rzekl Eryk. - Mozesz byc pewna. Najarian dzis nie pracuje. Cofnal swoja decyzje o przystapieniu do nas i zaplaci za to. Do czasu znalezienia odpowiedniego zastepcy musisz zajac sie tym, podobnie jak w wypadku numerow 105, 106 i 107. W zalaczeniu wyraz naszej wdziecznosci za twoje nieustanne wysilki. K. Notatka w zamknietej kopercie znajdowala sie w biurku Normy Cullinet, gdy pielegniarka przyszla o siodmej do pracy.Do listu zalaczono dziesiec banknotow studolarowych. Przeczytala notatke dwukrotnie, a potem jeszcze raz. W koncu ze zloscia podarla ja na strzepy i wrzucila do kosza na smieci. Chociaz bardzo podobala jej sie przynaleznosc do Kaduceusza i uwielbiala zycie na krawedzi, nienawidzila niepotrzebnego ryzyka. A teraz, po raz czwarty od czasu zwolnienia i zaginiecia Craiga Worrella, proszono ja o wykonanie niezwykle ryzykownego zadania. Prawde mowiac, pomyslala, dwa przypadki z trzech, ktorymi musiala sie zajac, nie byly az tak ryzykowne. Opozniony w rozwoju nastolatek z oddzialu Merrimana zostal uznany za zmarlego przez dyzurnego lekarza i przekazany jej bez prob reanimacji; a zalosny Gary Kaiser w tak nerwowy i niekompetentny sposob usilowal ratowac snieznego nurka, ze nie zauwazyl, kiedy pacjent dostal dziesieciokrotnie wieksza od zleconej dawke adrenaliny. Norma byla tamtego dnia bezbledna. Za to pojawienie sie w szpitalu Laury Enders i jej plakatow swiadczylo wyraznie, ze opracowany przez Kaduceusza system ma wady. Chociaz to nie mialo sensu, skoro Scott Enders mial byc ekspertem od komputerow, Norma byla prawie pewna, ze tamten wloczega i brat tej kobiety to jedna i ta sama osoba. A jesli tak, to pacjent najwidoczniej lgal w zywe oczy, podajac jej swoje dane. A w takim wypadku nikt z Kaduceusza nie mogl jej krytykowac za niewykonanie polecen. Teraz, cala sprawa zaczynala smierdziec. Wsunela banknoty do portfela. Tysiac dolarow za niecala godzine pracy. Usmiechnela sie. W koncu ktos placil jej tyle, ile byla warta. Sprawdzila, czy drzwi pokoju sa zamkniete, i wyjela z szuflady kserokopie karty przyjecia na oddzial reanimacji. Pacjentka przebywala w White Memorial czterdziesci osiem godzin wczesniej. Dwie rubryki karty zostaly podkreslone zoltym markerem: WIEK - 55, oraz NAJBLIZSI KREWNI - BRAK. Norma zakreslila olowkiem numer telefonu. 102 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.Jej puls przyspieszyl, gdy wybrala go i przylozyla sluchawke do ucha. ...Dwa... trzy... cztery... piec... Glosno liczyla kazdy sygnal. ...Siedem... osiem... dziewiec... dziesiec... Cztery przypadki, cztery tysiace dolarow, pomyslala. A to dopiero zadatek w stosunku do tego, co otrzyma, jesli plan Kaduceusza okaze sie tak dochodowy, jak ja zapewniano. ...Czternascie... pietnascie... szesnascie... Przy dwudziestym odlozyla sluchawke. Loretta Leone nie odbierze telefonu... ani teraz, ani nigdy. Sprawdzila numer w ksiazce telefonicznej, zrobila gleboki, uspokajajacy wdech i zatelefonowala na policje. -Halo, policja? - odezwala sie, nasladujac niepewny, slaby glos znacznie starszej kobiety. - Czekalam na telefon od mojej przyjaciolki, panny Loretty Leone. -Tak, Leone. Mialam pojsc z nia dzisiaj do lekarza, tymczasem nie zadzwonila i nie moge sie z nia skontaktowac. -Ona nigdy nie opuszcza zadnej wizyty, ale nie czuje sie dobrze, wiecie, wiec obawiam sie, ze cos moglo sie jej stac... Nie, nie bylam u niej. -Ma wizyte na jedenasta, a mnie strasznie boli krzyz i... Och, tak, trzysta pietnascie East Harcourt Street, mieszkania szesc... -Dziekuje, mlody czlowieku. To bardzo milo. Bardzo dziekuje. Norma rozlaczyla sie w tej samej chwili, gdy policjant zapytal o jej nazwisko. Potem uporzadkowala biurko i starannie zniszczyla kserokopie. Wreszcie odemknela dolna szuflade biurka i wyjela metalowa kasetke zamykana na zamek szyfrowy. W srodku znajdowalo sie kilka ampulek, kilka sloiczkow z jakims proszkiem oraz sporo napelnionych strzykawek. Te ostatnie oznaczono etykietami z napisem SOL FIZJOLOGICZNA, lecz zawieraly zupelnie cos innego. Norma wsunela jedna ze strzykawek do kieszeni fartucha. Jesli Eryk Najarian nie ma dyzuru w izbie przyjec, to niemal na pewno jest tam Reed Marshall. I chociaz Najarian byl bardziej przebojowym i zapewne lepszym lekarzem z nich dwoch, Marshall byl piekielnie dobry, a na pewno bardziej systematyczny. Bedzie musiala bardzo sie starac, zeby wszystko wygladalo jak nalezy, gdy lekarz zdecyduje sie prowadzic reanimacje pacjenta. Wlozyla kasetke z powrotem i po raz ostatni sprawdzila, czy schowala wszystko. Potem wyszla z pokoju na poranny obchod. Uplynie prawie godzina, zanim policja sprawdzi jej doniesienie, pogotowie zrobi swoje, a izba przyjec otrzyma sygnal o priorytecie jeden. Zaczela zastanawiac sie nad Reedem Marshallem i sposobem, w jaki prowadzil reanimacje pacjentow z kodem dziewiecdziesiat dziewiec. Lubil kierowac wszystkim, stojac przy elektrokardiografie, pozostawiajac zabiegi reanimacyjne pielegniarkom i innym asystujacym mu lekarzom. Bedzie musiala stanac tak, zeby miec dostep do wozka z przyrzadami i lekami. Zapewne warto sprawdzic, ktore pielegniarki sa rano na dyzurze. Przy odrobinie szczescia w izbie powinien byc tlok i malo personelu. Zatopiona w myslach, przegladajac liste personelu pozostawiona jej przez zmienniczke z nocnego dyzuru, Norma przeszla obok sprzatacza i rozkladanego znaku ostrzegajacego UWAGA! MOKRA PODLOGA. 103 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.Zrobila jeden krok po sliskiej powierzchni i stracila rownowage. Upadla ciezko, najpierw uderzajac ramieniem o sciane, a potem runela ze schodow. Bezwladnie stoczyla sie po stopniach. W polowie drogi uslyszala okropny trzask i poczula przeszywajacy bol w lokciu. Wyladowala u podnoza schodow i zaparlo jej dech w piersi, gdy uderzyla glowa o wylozona linoleum podloge. Natychmiast zapadla w nicosc. Sprzatacz zbiegl do niej po schodach, lecz Norma Cullinet juz sie wyprezyla i zesztywniala pod wplywem silnego ataku grand mai. 104 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.Rozdzial 15 Mieszkanie numer szesc przy trzysta pietnascie East Harcourt Street bylo zagraconym pokoikiem w suterenie. Nawet w samo poludnie przez waskie, zakratowane okienka pod sufitem wpadalo niewiele swiatla, a w zimie panowal tu wilgotny ziab. Mimo to przez prawie dwadziescia lat Loretta Leone z radoscia nazywala to miejsce domem; z radoscia wywolana glownie tym, ze wieksza czesc poprzednich trzydziestu pieciu lat zycia spedzila w rozmaitych przytulkach i domach opieki. Kiedy wprowadzila sie do tego pokoju pod trzysta pietnascie East Harcourt Street, placila piecdziesiat dolarow miesiecznie. I chociaz od tego czasu trzykrotnie zmienil sie wlasciciel domu, wysokosc czynszu nie ulegla zmianie. Loretta placila czynsz i kupowala jedzenie za pieniadze uzyskane ze sprzedazy zbieranych butelek i pojemnikow, czesto odkladanych dla niej przez starych znajomych. Ostatnio szlo jej tak dobrze, ze pod sciana jej mieszkania staly plastikowe worki zawierajace pojemniki w ilosci zapewniajacej srodki na trzy tygodnie zycia. Miala telefon, radio oraz maly czarno-bialy telewizor. W pokoju stal stol z czterema krzeslami i bylo lozko, ktore dali jej pracownicy opieki w ostatnim przytulku. Takze pleciony dywanik i masywny fotel, ktory chwial sie, gdy na nim siadala. Miala stosy gazet, ktore zbierala podczas swoich obchodow. I chociaz nie umiala czytac, lubila ogladac zdjecia. Lubila programy Oprah i The Price Is Right, a w cieple dni lubila chodzic sobie ulicami North End, machajac do dzieci i ludzi w sklepach. I codziennie telefonowala do pogodynki, zeby wysluchac prognozy pogody. Teraz nie byla w stanie zrobic zadnej z tych rzeczy. Lezala na plecach na swoim dywaniku, nie mogac sie ruszyc, calkiem wyczerpana wysilkiem, z jakim przychodzilo jej oddychanie. Przez jakis czas jeszcze widziala - patrzyla na pekniecia w suficie, ale w koncu wszystko pograzylo sie w mroku. Jej ramiona, szczegolnie to ze swiezo zalozonym gipsem, staly sie najpierw ciezkie, a potem zupelnie zdretwialy. Teraz wcale nie mogla ich podniesc. Czula i slyszala plyn bulgoczacy jej w gardle, duszacy ja. Poczatkowo odkrztuszala go, ale juz nie mogla. Telefon zaczal dzwonic, raz po raz. Probowala podczolgac sie do niego, nie miala jednak dosc sil. Potem, w ciemnosciach, Loretta uslyszala walenie do drzwi. Ktos glosno wolal ja po nazwisku. Jestem tu, chciala odkrzyknac. Jestem tu i boje sie. Prosze, pomozcie mi. Nie moge oddychac. Lomot przybral na sile. Nagle rozlegl sie glosny trzask. Loretta wiedziala, ze rozbili jej drzwi. Pospieszcie sie, pomyslala. Pospieszcie sie i pomozcie mi. -Dobra, dobra. Wloz reke i otworz je - rozlegl sie meski glos. -Jest tam. Jezu, popatrz na to. Nic dziwnego, ze North End to taka czysta dzielnica. Wszystkie smieci sa tutaj. 105 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.Kroki. Potem Loretta poczula reke dotykajaca jej szyi. - Nic - stwierdzil mezczyzna. Reka dotknela jej ponownie, a potem cofnela sie. - Juz po niej. Widzisz te wydzieline? To chyba zawal. Loretta zrozumiala dopiero po kilku sekundach. Nie, zaczekajcie, krzyczala w myslach. Ja zyje! Slysze was! Slysze! - Chcesz zrobic oddychanie usta-usta? - Do licha, nie. A ty masz na to ochote? - Wezwij pogotowie. Niech oni to zrobia, jesli zechca. Potem polacz sie z posterunkiem i zamelduj, co sie dzieje. Jeden z mezczyzn zaczal rozmawiac, a drugi w dalszym ciagu dotykal szyi Loretty. Potem przylozyl ucho do jej piersi. -Wiesz co, przysiaglbym, ze od czasu do czasu wyczuwam tetno. - To tylko tetno w twoich wlasnych palcach. To czesto sie zdarza. Jezu, co za miejsce. - Billy, sprawdz jej kark. Powiedz mi, co o tym myslisz. Loretta poczula, ze drugi mezczyzna kleka kolo niej i dotyka jej szyi. Palce mial zimniejsze niz pierwszy. - Nie ma - oznajmil. Obaj na przemian dotykali jej karku, przez caly czas rozmawiajac o jej mieszkaniu. Loretta slyszala ich i czula, lecz otaczaly ja paralizujace ciemnosci. Niebawem uslyszala inne glosy, wyciagnely sie inne rece. - Probowaliscie reanimowac? - spytal kobiecy glos. - Troche. No, niespecjalnie. - Do licha. Billy, znasz przepisy. Pelna reanimacja kazdego oprocz przypadkow ewidentnej gwaltownej smierci. - Na przyklad w wyniku uciecia glowy? - Wlasnie tak. Jedyna osoba, ktora moze stwierdzic zgon, jest lekarz. No juz, Ray, Jimmy, ruszajmy sie. Loretta poczula wokol siebie nagle zamieszanie. Mocne rece zaczely uciskac jej klatke piersiowa, raz po raz. Odchylono jej glowe do tylu i wepchnieto cos w usta, a potem glebiej i glebiej, do gardla. -Zaintubowana - powiedzial jakis mezczyzna. -Dajcie troche tlenu. -Dobra, teraz venflon. -Ten gips wyglada na swiezy. -Podlaczcie monitor. -Masz, Billy. Przeciez wiesz, jak ma wygladac reanimacja. -Teraz ty ja pomasuj. Szescdziesiat na minute. -O, tak. -Steve, wentyluj ja. Raz na kilka sekund. -Monitor podlaczony. -Co masz? 106 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -Jest cos. Zaczekaj moment. Tak, bardzo wolny, miarowy rytm. Osiem, dziesiec na minute. Bardzo szerokie zespoly. -Billy, powinienes byl ja jednak reanimowac. -Przepraszam. Przepraszam. Wygladala na martwa. -Pewnie nie zyje, ale ta decyzja nie nalezy do ciebie. -Sprawdz jej zrenice, dobrze? Loretta poczula dlonie dotykajace jej oczu. Na moment bolesnie blysnelo jaskrawe swiatlo. -Szerokie, sztywne. -Mowilem wam, ze nie zyje. -Masuj, nie gadaj. -Ray, wezwij przez radio White Memorial. Powiedz im, ze mamy priorytet jeden. -Cisnienie? -Brak. -Brak cisnienia, brak tetna, szerokie zrenice. Jezu, co do licha mialem myslec? -Nie miales. Miales zrobic sztuczne oddychanie i wezwac nas. -Przepraszam. Przepraszam. -Daj jej adrenaline. -White Memorial, White Memorial, tu pogotowie, mowi sanitariusz Driscoll. Mamy priorytet jeden. Powtarzam, mamy priorytet jeden... Slyszane przez Lorette glosy zaczely sie zlewac ze soba i chociaz prawie nic nie pojmowala z rozmowy, sam ich dzwiek sprawial, ze poczula sie lepiej. Rece uciskajace jej piers powodowaly bol, ale to tez dzialalo uspokajajaco. -Defibrylujemy? -Jaki ma rytm? -Ten sam. Osiem na minute. Bardzo szerokie zespoly. -To tylko skurcze agonalne. Potrzebne jej leki, nie prad. -Raczej ksiadz. -Daj spokoj, Billy, dobrze? -Ci z White Memorial mowia, zebysmy postepowali zgodnie z przepisami i przywiezli ja jak najszybciej. -Przysuncie tu nosze. Tutaj! -Prosze, niech sie pani cofnie. Niedlugo ktos tu przyjdzie i wszystko wyjasni. To wyglada na zawal... Nie wiem, czy wyzdrowieje. W tej chwili nie wyglada to zbyt dobrze. -W porzadku, szykujcie sie do drogi. Wy dwaj masujecie i wentylujecie. Gotowy, Ray? Jimmy? -Dobra. Raz, dwa, trzy, juz! Loretta poczula, ze podnosza ja, a potem klada. Przez moment rece przestaly uciskac jej klatke piersiowa. Potem znow zaczely. -W porzadku. Cofnijcie sie, wszyscy. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Idziemy... Idziemy... W gestym mroku Loretta Leone bardziej domyslila sie, niz poczula, ze wynosza ja z mieszkania i po schodach do hallu. Pomozcie mi, myslala. Pomozcie. Nie chce umierac. Dzwon oznajmiajacy poczatek dnia w Charity odezwal sie zaraz po szostej. Garrett Pike wylazl z wyra i ubral sie. Widzial, ze zapowiada sie kolejny upalny dzionek. Obejrzal dziewczyne miesiaca na sciennym kalendarzu i uznal, skreslajac trzynasty kwietnia, ze jest doskonala. Kiedys, chociaz raz w zyciu, chcialby spedzic noc z taka kobieta. Opuscil pokoj, mieszczacy sie na pietrze nad kwaterami mezczyzn, wzial wiszacy na scianie notatnik i zaczal obchod. Sprawdzal imie kazdego pacjenta, zanim zbudzil go i wyslal do jadalni. Jeden z nich, Dick, byl najwyrazniej chory. Juz wieczorem zalewal go pot, ale doktor Barber tylko obejrzal go i odeslal z powrotem do lozka. Teraz jego stan wyraznie sie pogorszyl. Pike zaprowadzil mezczyzne do szpitala i przekazal go doktorowi. Potem wrocil do kwater. Przywykl do chorych pacjentow i spodziewal sie, ze Dick wkrotce opusci osrodek. Dopiero kiedy odeslal do jadalni ostatniego mezczyzne, zorientowal sie, ze nie zgadza mu sie stan. To zdarzylo sie po raz pierwszy w ciagu prawie dwoch lat. Czujac pierwsze dreszcze strachu, sprawdzil kwatery, a potem popedzil do jadalni. Po szybkim przeliczeniu okazalo sie, ze mial racje. Brakowalo mezczyzny o imieniu Bob. Doktor Barber z poczatku nie przejal sie ta wiadomoscia. Kiedy jednak razem z Pikeem i Johnem Fairweatherem zaczeli systematyczne poszukiwania, Barber sie zaniepokoil. Pospiesznie wrocil do kliniki, zeby sprawdzic, czy system bezpieczenstwa - siec fotokomorek i kamer otaczajacych miasteczko - dziala prawidlowo. Ten system byl - a przynajmniej tak powiedziano Pikeowi - absolutnie pewny. I rzeczywiscie, po dokonaniu poprawek wprowadzonych po niespodziewanej wizycie Colsonow, wykrywal nawet takie male zwierzeta jak kroliki. -Musi gdzies tu byc - wykrzyknal Barber, nakazuj powtorne przeszukanie budynkow. -Nie mogl uciec. Kilka minut pozniej John Fairweather zawolal ich do plytkiego parowu na zachodnim krancu miasteczka. -Tedy uciekl - stwierdzil Indianin, wskazujac na wglebienia w suchej ziemi. -To niemozliwe. -Mozliwe - rzekl Fairweather. -Tak bylo. Aby dowiesc swej racji, rozplaszczyl sie na ziemi i jak waz poczolgal sie plytkim parowem, tuz pod krzyzujacymi sie promieniami swiatla fotokomorek. Alarm, polaczony z glosnikami na slupach, nie wlaczyl sie. -Przejdz jeszcze raz - polecil Barber. - Tym razem na czworakach. Fairweather zrobil, co mu kazano. Natychmiast zawyly glosniki. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -Nie moge w to uwierzyc. Nie moge uwierzyc! - wykrzyknal Barber, wytracony z rownowagi. Pognal do szpitala i wylaczyl glosniki. Potem wyjal szczegolowa mape topograficzna terenu i rozlozyl ja przed Pikeem i Fairweatherem. -Kim on jest? - spytal Pike. -Nikim takim, kto moglby zrobic to celowo - odparl ze zloscia Barber. -To przypadek. Cholerny pech. John Fairweather potrzasnal glowa. -Zaden pech - powiedzial. -Ten facet byl zbyt nafaszerowany lekami, zeby zdolal wyjsc z papierowej torby. Ktos musial mu pomoc. -Hej, nie patrz na mnie! - oburzyl sie Pike. -A czy zrobiles, co do ciebie nalezy i dopilnowales wieczorem, by polknal swoja tabletke? - zapytal Barber. -No? -Ja... wydaje mi sie, ze tak - wykrztusil Pike. Barber zaklal. -Musi przejsc pietnascie, szesnascie mil pustyni, zanim dotrze do drogi - oznajmil Fairweather. -W taki dzien jak dzis pustynia to trudny teren. -Myslisz, ze mu sie uda? - zapytal Barber. -Watpliwe. Bardzo watpliwe. -No coz, chce, zebys go znalazl, do diabla! Barber prawie wrzeszczal. -Nie moge w to uwierzyc. Po prostu nie moge uwierzyc! Dwie mile na poludniowy zachod od Charity mezczyzna zwany Bob odlamal kopniakiem lisc malego kaktusa, zmiazdzyl go kamieniem i wycisnal sobie slodki nektar do ust. 109 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.Rozdzial 16 Nawet wiedzac, ze Eryk jest prawie pewny, iz tatuaz swiadczy o tym, ze Thomas Jordan i Scott to jedna i ta sama osoba, Laura nie mogla pozbyc sie nadziei - i wiary - ze jej brat zyje. Lezala nie spiac przez wiekszosc nocy, tworzac rozne scenariusze pasujace do znanych jej faktow. Uznala w koncu, iz wszystkie te teorie nie wytrzymuja konfrontacji z przeswiadczeniem, ze Eryk i pielegniarka z White Memorial musieli sie pomylic. Wreszcie, po raz trzeci czy czwarty obejrzawszy te same wiadomosci CNN, udalo jej sie zapasc w niespokojny polsen. Obudzila sie po godzinie, podeszla do okna i spojrzala na oswietlone neonami miasto. Niespodziewanie zaczela plakac; szlochala glosno, gwaltownie, jak nie zdarzylo sie jej od smierci rodzicow, kiedy dwa dni po ich pogrzebie po raz pierwszy uswiadomila sobie ogrom straty. I opierajac sie o parapet okna, zeby nie upasc, wiedziala, iz placze nie tylko nad Scottem i okropnymi rzeczami, jakie mogly go spotkac, ale nad soba; nad zwiazkami, ktore sama zerwala, zanim staly sie silniejsze; nad niewykorzystanymi szansami i nad samotnoscia, jaka sobie narzucila, czekajac na... na co? Trzydziesci lat zycia i czym mogla sie wykazac? Czego dokonala? Zadzwonila do Eryka, zeby zaprosic go na sniadanie, na pol pewna tego, ze ich wspolny wieczor to tylko sen. Byla przygotowana na odmowe, przygotowana na usprawiedliwienie, ze jakies wazne sprawy wzywaja go do szpitala i bedzie musiala spedzic ten dzien sama. I w czasie rozmowy miala wrazenie, ze przez chwile chcial to zrobic. Zapewne znow wyslala ten swoj sygnal typu trzymaj-sie-z-daleka, o co w ciagu minionych lat tyle razy oskarzali ja mezczyzni. Potem, jakby pekl napiety sznur, z glosu Eryka zniknelo wahanie. Nagle zabrzmial tak, jak gdyby Eryk nie mogl sie doczekac, kiedy ja zobaczy. Wlozyla dzinsy i welniany sweter, po czym pospieszyla do pobliskiego sklepu po sok, buleczki i dwa kubki kawy. Przechodzila przez hall hotelu, zmierzajac z powrotem do swojego pokoju, kiedy recepcjonista zawolal ja i wreczyl koperte, na ktorej starannie wypisano jej nazwisko i nazwe: HOTEL CARLISLE. Otworzyla ja dopiero, kiedy usiadla na lozku. Panno Enders! Widzialem pani plakat i wiadomosc o nagrodzie. Znam pani brata i duzo o nim wiem. Pracowal jako doker w magazynie numer 18 w dokach wschodniego Bostonu. Chociaz nie wiem, co sie z nim stalo, sa tam ludzie, ktorzy to wiedza. Prosze popytac i nie dac sie zbyc. Beda probowali pania oklamac. Ja bede pania obserwowal i ujawnie sie tylko wtedy, gdy uznam za stosowne. Pani brat to dobry czlowiek. Mam nadzieje, ze nic mu sie nie stalo. Laura zamierzala pojsc i przepytac recepcjoniste, kto zostawil te wiadomosc, kiedy Eryk zadzwonil do niej z hallu. Wsiadla do windy, zadowolona z tego, ze tak cieszy sie na jego widok. Powital ja niepewnym pocalunkiem w policzek. 110 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.Uscisnela go mocno. Eryk spojrzal na pusty hall, a potem pocalowal ja jeszcze raz, tym razem bez zahamowan. -Wszystko w porzadku? - zapytal. -Teraz tak. Przynajmniej lepiej. To, czego dowiedzielismy sie wczoraj o Scotcie, dotarlo do mnie dopiero o czwartej rano. Do tego czasu bylam troche wytracona z rownowagi. -Rozumiem. No coz, powiem tylko, ze nie moglem doczekac sie tego spotkania. -Wiesz co, kiedy rozmawialismy przez telefon, w pewnej chwili wydawalo mi sie, ze chcesz zmienic plan dnia. -Prawie to zrobilem. Bylem bliski wpakowania sie w cos w szpitalu, co zapewne nie wyszloby mi na dobre. To, co powiedzialas mi wczoraj wieczorem, pomoglo mi podjac decyzje, zanim wpadlem po same uszy. -W takim razie ciesze sie, ze to powiedzialam. Eryk westchnal. -Niestety - rzekl - konsekwencja mojej odmowy bedzie to, ze nie dostane tego awansu. -Co ty mowisz? Zawahal sie, a potem zwiezle opowiedzial o swoich kontaktach z Kaduceuszem, o tym, jak poczatkowo zamierzal przystapic do organizacji w zamian za awans, a w koncu postanowil z tego zrezygnowac. -Mysle, ze dobrze zrobiles - stwierdzila po chwili. - To wyglada troche podejrzanie. -Prawde mowiac, lekarze czesciej, niz sie przypuszcza, stosuja nieautoryzowane metody leczenia, to znaczy leki lub aparaty uzywane zazwyczaj w jednym celu, ale teoretycznie, lub na podstawie wlasnych badan, nadajace sie do skutecznego zastosowania w innych przypadkach. Sam tak raz zrobilem. Wzmianka o laserze osierdziowym natychmiast przywolala wspomnienie sceny przy lozku Thomasa Jordana. I w tym momencie Eryk wiedzial, ze juz nigdy swiadomie nie zaryzykuje zycia pacjenta, stosujac nieautoryzowana metode terapii. -No coz, moze to niewiele znaczy, lecz mysle, ze podjales sluszna decyzje, jesli nawet bedziesz musial za to zaplacic. -Mam nadzieje. Wczoraj wieczorem udzielilas mi pewnej rady. Wspomnialas, ze jesli nie dostane tego, czego chce, to w najgorszym razie dostane cos innego. Mam tylko nadzieje, ze cokolwiek to bedzie, wystarczy mi na zycie. -O to nie musisz sie martwic - zapewnila. -Na wyspach bardzo potrzebujemy lekarzy, a ja bardzo chcialabym nauczyc cie nurkowac. Moze to bylby dobry poczatek? -Chcesz powiedziec, ze moglbym byc lekarzem, a jednoczesnie robic cos jeszcze? Usmiechnela sie i pocalowala go w policzek. -Mnostwo rzeczy - oznajmila. -Sluchaj, w pokoju stygnie nam kawa, ale najpierw chcialabym porozmawiac z recepcjonista. Patrz, co mi wreczyl kilka minut temu. Eryk przeczytal list. -Kto ci to przyslal? 111 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -Wlasnie chce sie dowiedziec. Recepcjonista, chudy i zylasty Iranczyk, spojrzal na koperte, a potem wzruszyl ramionami i zwrocil ja Laurze. -Nie wiem, prosze pani - oswiadczyl. - Przyszedlem o szostej trzydziesci, a to juz tu bylo. Moze nocny recepcjonista cos wie. -A moglby pan do niego zadzwonic? -Moglbym, ale on w dzien pracuje gdzie indziej i w zaden sposob nie zdolam go znalezc. Moze zapyta go pani wieczorem? -Dobrze - odparla. Eryk podszedl do kontuaru i polozyl na nim dziesiec dolarow. -Bylibysmy bardzo wdzieczni, gdyby pan sprobowal - rzekl. Mezczyzna zawahal sie, a potem wzial banknot. -Niczego nie gwarantuje - powiedzial. -Chyba do tej pory powinnam sie juz nauczyc - mruknela Laura, gdy mezczyzna wyszedl na zaplecze. -Prawde mowiac, jeszcze nigdy tego nie robilem - oznajmil Eryk. Po dwoch minutach recepcjonista wrocil. -Malik mowi, ze koperte zostawil jakis mezczyzna w brazowej kurtce. Okolo czterdziestki, brunet. Wspomnial, ze ostatnio widzial go krecacego sie kolo hotelu, ale nie wie, kim on jest. Podziekowali mu i poszli w kierunku windy. -Ja tez go widzialem - powiedzial nagle Eryk. -Kogo? -Tego faceta w brazowej kurtce. Jestem pewny, ze widzialem go zeszlej nocy. Siedzial tam. Moja znajoma Wendy usilowala go poderwac, ale splawil ja bez trudu. -Poznalbys go? -Watpie. Weszli do pokoju Laury i polozyli sie na lozku. -I co sadzisz o tym liscie? - zapytala, ukladajac buleczki na rozlozonym miedzy nimi papierowym reczniku. -Nie ma w nim slowa na temat tego, kiedy Scott pracowal w dokach, ani zadnego dowodu na to, ze facet, ktory napisal te wiadomosc, naprawde go znal. -A wiec co myslisz? -Mysle, ze ten facet w kurtce przyuwazyl cie gdzies, pewnie w trakcie twoich wedrowek po miescie, i chodzi za toba. -Ale dlaczego nie chce umowic sie na spotkanie? I dlaczego doki wschodniego Bostonu? Przeciez z pewnoscia sa bardziej odludne miejsca, w jakie moglby mnie zwabic. I dlaczego napisal, ze tamci ludzie beda probowali mnie oklamac? -Nie wiem. -I co powinnismy teraz zrobic? -No coz, mysle, ze chyba powinnismy pojechac i sprawdzic te doki i nie dac sie zbyc, poniewaz beda nas tam oklamywac. -A co z Donaldem Devineem? -Mozemy pojechac do dokow rano. Przed wyjazdem zatelefonuje do niego i umowie nas na spotkanie w Bramach Niebios po lunchu. -Jaki jest ten Devine? -Puszcza sobie w kostnicy muzyke skrzypcowa nawet wtedy, kiedy nie ma pogrzebow. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -To dosc dziwne. -Powiedzmy, ze kiedy umre, nie chcialbym korzystac z jego uslug. Laura ze smiechem nakryla go calym cialem. Przycisnela wargi do jego ust, a potem pocalowala go mocno. -Wiesz co - szepnela - naprawde cie lubie. Eryk zerknal w bok. -Na tyle, by oddac mi polowe bulki, ktora wlasnie zgniotlas? Mocno przytulila sie do niego i pocalowala go z rosnacym pozadaniem. -Na tyle, bys zapomnial, ze kiedykolwiek byles glodny - powiedziala. Reed Marshall zerknal na tlum w poczekalni. Potem przycisnal palce do skroni i zaczal raz po raz powtarzac slowo "pieknie". Rozpoczal ten trening autogeniczny dwa lata temu, kiedy jego bole zoladka zdiagnozowano jako objawy podkrwawiajacego wrzodu. Krotkie cwiczenia rozluzniajace, jakich nauczyl go psychoterapeuta, bardzo pomagaly mu w takich chwilach jak ta. Poniewaz zamienil sie dyzurami z Erikiem Najarianem, pracowal juz druga dobe pod rzad. I oczywiscie liczba pacjentow znacznie przekraczala przecietna. Kazdy pokoj byl pelny. W jednym z nich lezala Norma Cullinet, starsza pielegniarka. Spadla ze schodow, lamiac sobie reke i podstawe czaszki. Nie odzyskala przytomnosci i trzeba jej zrobic badanie tomograficzne. Teraz, jakby los uznal, ze Reed jeszcze nie jest przeciazony praca, mieli mu przywiezc priorytet jeden. Od pierwszych dni studiow na Harvardzie Reed starannie pielegnowal swoja poze niewzruszonego spokoju. Oprocz niego, jego zony, psychoterapeuty i moze Eryka Najariana nikt nie wiedzial, jak nieprawdziwy jest ten wizerunek. Wrzody, migreny, bezsennosc, okresy glebokiej depresji - gdyby nie psychoterapia, byc moze rozkleilby sie juz dawno. Poniewaz lada dzien miano wybrac nowego zastepce ordynatora, a Carolyn tak rozpaczliwie chciala, zeby dostal to stanowisko, Reed wiedzial, ze musi wziac sie w garsc. Jak na ironie, najwieksza przewage nad Erikiem zapewnialo mu opanowanie w trudnych sytuacjach. A jednak kilkakrotnie po takim "spokojnym" uporaniu sie ze szczegolnie ciezkim przypadkiem Reed kryl sie w meskiej toalecie i wymiotowal. Prawde mowiac, zrobil to rowniez po tym, jak niemal zamarl ze strachu przy kobiecie, ktora uszkodzila sobie krtan. -Beda za dwie minuty, Reed. Glos pielegniarki i dotyk jej dloni na ramieniu wyrwaly Reeda z tych rozmyslan. -Wszystko gotowe? - zapytal. -Gotowe. Czekamy. -Jak sie nazywa? -Leone. Loretta Leone. Jedyne dane, jakie mamy, to karta przyjecia sprzed dwoch dni. Ortopeda zalozyl gips. Stwierdzil zlamanie nadgarstka z niewielkim przemieszczeniem. -Czy jest juz zaintubowana? -Uhm. Ci z pogotowia nie potrafia podac dokladnego czasu, ale mysla, ze przed ich przybyciem przez dluzsza chwile byla nieprzytomna. Widocznie policjanci, ktorzy ja znalezli, nie pofatygowali sie, zeby ja reanimowac. 113 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -Czynnosc serca? -Agonalna, wylacznie komorowe skurcze z czestotliwoscia okolo osmiu na minute. -Zadnej reakcji na adrenaline albo izuprel? -Zadnej. Odezwala sie stojaca opodal radiostacja. -Tu jednostka pogotowia siedemdziesiat osiem, jestem przy White Memorial. -Juz sa - powiedziala pielegniarka. Reed zdjal okulary i przetarl zmeczone oczy. -Czy ktos jest przy Normie? -Doktor Teagarden przyszla pietnascie minut temu i przejela ja. Zdaje sie, ze Norma i ona byly przyjaciolkami od wielu lat. Poderwala na nogi wszystkich neurochirurgow; czekaja teraz na wyniki tomografii. -Czy miala jakies zastrzezenia co do sposobu, w jaki zajelismy sie tym przypadkiem? - spytal Reed. -Nie slyszalam. -To w porzadku - rzekl Reed. W tym momencie poczul wieksza ulge, niz rozmowczyni bylaby w stanie sobie wyobrazic. -Spojrzmy na ten priorytet jeden. Kontrolowane elektronicznie drzwi na podjazd dla ambulansow rozsunely sie i ekipa pogotowia, nie przerywajac akcji ratowniczej, pospieszyla do przygotowanej sali zabiegowej. Reed spotkal ich w przedsionku i asystowal przy przeniesieniu Loretty Leone z karetki. Wstepna diagnoza nie wypadla pomyslnie. Twarz kobiety miala sinofioletowa barwe. Jej zrenice byly nieruchome i nie reagowaly na swiatlo. -Podlaczcie ja do EKG - zadecydowal. -Trzeba zarejestrowac czynnosc serca. Ale nie odlaczajcie tego monitora. To nie wyglada dobrze. Naprawde, niezbyt dobrze. Reed musial podjac decyzje co do proby reanimacji. Z Judy Kelly, ktora kierowala ekipa pogotowia, pracowal juz wielokrotnie. Byla chyba najlepsza wsrod doskonalych sanitariuszy. -Cos sie zmienilo? - zapytal Reed. Judy potrzasnela glowa. -Taki rytm miala, kiedy ja znalezlismy. Podala mu pasek elektrokardiogramu. -Wyglada dokladnie tak samo jak ten teraz. -Mamy dobre wklucie? -Doskonale. Reed osluchal klatke piersiowa pacjentki upewniajac sie, ze rurka dotchawicza nie zostala wprowadzona za gleboko i nie dostala sie do oskrzela. -Ma pelno plynu - stwierdzil. - Po brzegi. Sprobujmy jeszcze, wszyscy. Dajcie jej dwuweglan i ampulke adrenaliny. I poslijcie krew do analizy, na wszelki wypadek. Nie sadze jednak, zeby to dlugo potrwalo. Zerknal na ekran monitora. Rytm serca pacjentki nie zmienil sie - te same wolne, szerokie zespoly pobudzen o czestotliwosci okolo osmiu na minute. -Wezwijcie kardiologow - polecil. -Moze sprobujemy elektrostymulacji... Zrenice? -Sztywne - zawolal ktos. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -Masujcie dalej. Niech ktos sprawdzi na tetnicy udowej, czy mamy jakies porzadne tetno. -Judy, jak sadzisz, jak dlugo trwalo zatrzymanie krazenia? -Co najmniej dwadziescia minut do rozpoczecia prawidlowej reanimacji - odpowiedziala sanitariuszka. -Co o tym sadzisz? -Szczerze? -Zerknela na Lorette Leone i uwijajacy sie przy niej zespol. -Mysle, ze nie powinnismy kontynuowac akcji. To nie w porzadku wobec niej. Reed potarl podbrodek i przez moment zastanowil sie, ilu pacjentow nazbieralo sie juz w poczekalni. -Czy ona ma jakas rodzine? - zapytal. -Zadnych krewnych - powiedziala pielegniarka. -Tak zanotowano w karcie przyjecia. -To smieciarka, mieszka w piwnicy - dodala Judy. -Pelno tam pustych butelek czekajacych na zwrot do punktu skupu, smieci w kazdym kacie. -Jezu - mruknal Reed. -Dajcie jej jeszcze jedna ampulke adrenaliny i zadzwoncie po wyniki badania krwi. Och, mozecie tez sprobowac podac jej wapno. Nie przerwiemy akcji, dopoki nie zjawi sie kardiolog. Lekarz kardiolog Jason Berger - tegi, szorstki mezczyzna - wszedl do sali, prowadzac dwoje studentow medycyny. Studentka byla mloda, atrakcyjna kobieta. -To pieprzone miejsce wyglada jak pole bitwy - stwierdzil Berger. -I co my tu mamy? -Piecdziesieciopiecioletnia kobiete znaleziona bez tetna na podlodze w mieszkaniu - odparl Reed. -Zadnej historii choroby oprocz zlamania nadgarstka przed dwoma dniami. Do rozpoczecia reanimacji uplynelo co najmniej dwadziescia minut. Zadnych zmian mimo podania izuprelu, dwuweglanu i kilku ampulek epinefryny. Berger spojrzal na monitor. -Podaliscie jej wapno? -Tak. Berger przepchnal sie miedzy ekipa reanimacyjna i szybko osluchal serce i pluca Loretty Leone. Potem objal w talii studentke. Reed widzial, jak zesztywniala, gdy Berger zaprowadzil ja przed monitor. -Co widzisz? - zapytal. Mloda kobieta byla zarumieniona i zmieszana. -Powolny rytm - zdolala wykrztusic. -Bardzo szerokie zespoly. Ja... hmm... nie wiem, co jeszcze. -Widzisz tu - oznajmil dramatycznie Berger - martwe serce. Nazywamy to rytmem agonalnym; jony sodowe, potasowe i wapniowe plynace do i z komorek miesnia serca daja automatyczny impuls elektryczny. Taka czynnosc elektryczna nie reaguje na leki, nie pobudza miesnia serca do skurczu i nie ma nic wspolnego z rzeczywistym zyciem. -Co chcesz, zebym zrobil, Reed? Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -Nie wiem. Chcialem tylko uslyszec twoja opinie co do ewentualnej stymulacji, zanim podejme decyzje. Berger rozesmial sie. -Czy ta kobieta dawala jakiekolwiek oznaki zycia? Ponownie sprobowal objac studentke, ale ta tym razem zdolala cofnac sie w pore. -Tylko takie, jak widzisz - odparl Reed. -A wiec nie zyje. Moge jej zalozyc elektrode endokawitarna, jesli naprawde chcesz, ale mowie ci, ze to prozny trud. Czego chce jej rodzina? -Nie ma zadnej. -Zadnej? -Na to wyglada. -Reed, czekaja mnie dwa cewnikowania i pelna przychodnia. Naprawde chcesz, zebym zakladal elektrode? -A co z tym? Reed wskazal na monitor. -Z tym? - prychnal pogardliwie Berger. -Przyjacielu, wiesz doskonale, ze rownie dobrze moglbys po prostu stac tu sobie i nie robic nic, patrzac, jak ten rytm utrzymuje sie przez caly pieprzony ranek. To nie daje zadnych skurczow. -Dziekuje - powiedzial Reed. -Zatem mozemy isc? Reed zawahal sie. -Mozecie isc - rzekl w koncu. -Wszyscy. Bardzo wam dziekuje. Kardiolog wyprowadzil swoja niewielka swite z sali, a reszta zespolu odeszla od stolu. Reed siegnal reka i wylaczyl monitor. Lezaca na noszach Loretta Leone patrzyla nieruchomymi oczami w sufit. -Kto jest dzis szefowa pielegniarek? - zapytal Reed. -Norma. Zastepuje ja Irene Morrissey. -Wezwij ja, prosze. Niech zadzwoni po koronera. Jeszcze raz dziekuje. Wszyscy zrobiliscie dobra robote. Reed Marshall poczul, jak piekacy ucisk w zoladku zaczyna ustepowac. Berger byl dupkiem, ale mial racje. Po prostu nic nie dalo sie zrobic. A gdyby nawet jakos zdolali pobudzic serce do pracy, otrzymaliby cos w rodzaju rosliny, bez bliskich krewnych i zadnego oparcia oprocz sterty pustych butelek. Spojrzal na nieruchome cialo. W poczekalni czekal na niego tlum pacjentow, a w izbie koczowala ordynator - czlonek komisji kwalifikacyjnej - zapewne winiac go za caly ten balagan. Wzruszyl ramionami, odwrocil sie tylem do Loretty Leone i wyszedl z sali. Tej czesci swojej pracy nienawidzil najbardziej. 116 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.Rozdzial 17 Krysztalowo jasny poranek zmienil sie w pochmurny dzien, zanim Eryk zjechal toyota z Mystic River Bridge na nabrzeze we wschodnim Bostonie. Podczas jazdy z centrum miasta kilkakrotnie sprawdzal w lusterku, czy nie sledzi ich jakis samochod, lecz nie dostrzegl zadnego. Chociaz nigdy nie byl w dokach, dosc dobrze znal te okolice. Kiedys razem z Reedem Marshallem brali nocne dyzury w miejscowym szpitaliku bedacym filia White Memorial. Wiekszosc tutejszego personelu to twardzi Wlosi, przewazajacy we wschodnim Bostonie, i w szpitalu panowala wspaniala atmosfera, lepsza niz w jakimkolwiek znanym mu miejscu pracy. Usmiechnal sie na wspomnienie doswiadczonej nocnej pielegniarki, ktora zawsze mowila na niego "doktor Goracy", a na Reeda "doktor Chlodny". Trzymajac na podolku prawie sto pozostalych plakatow, Laura siedziala spokojnie w fotelu pasazera, spogladajac na panorame Boston Harbor i miasta lezacego za portem. Po telefonie do Donalda Devinea i umowieniu sie z nim na spotkanie po poludniu, zostali w jej pokoju przez ponad godzine, rozmawiajac i obejmujac sie w sposob dobitnie swiadczacy, ze czeka ich wspolna przyszlosc. Spodziewala sie, ze Eryk, lekarz-kawaler z wielkiego miasta, bedzie doswiadczony i zblazowany. Tymczasem on, przez wieksza czesc swego zycia zajety nauka, a potem praca, pod wieloma wzgledami byl jeszcze mlody i czuly. -To zabawne - powiedzial, gdy zaczela zdawac sobie sprawe z jego zawstydzenia i niepewnosci - ze dwudziestocztero- lub dwudziestopiecioletnim dzieciakom, ktore wiekszosc czasu spedzily w szkole lub na letnich obozach, daje sie dyplomy, uznaje za lekarzy medycyny i nagle zaklada sie, ze maja oni kwalifikacje, aby pomagac ludziom i rozwiazywac najtrudniejsze i niezwykle zlozone problemy wspolzycia i seksu. Wydaje mi sie, ze najstraszniejsze chwile w mojej praktyce lekarskiej to wcale nie te, ktore przezylem przy lozku ofiary wypadku drogowego czy strzelaniny. Pracowalem dopiero dwa miesiace, kiedy prezes banku, majacy zone i dwoje dzieci, nagle wyjawil mi, w jaki sposob odkryl, ze jest homoseksualista. Laura pojela, ze pod wieloma wzgledami wiedli podobne zycie. Przez ich swiaty przewinely sie niezliczone tlumy ludzi, a jednak oboje pozostali samotni. White Memorial byl dla Eryka takim samym rajem i ucieczka, jak wyspa Little Cayman dla niej. -O czym myslisz? - zapytal. -O wszystkim i niczym - odparla. -Przypominalam sobie, jak Scott i ja bylismy dziecmi, jak pracowalismy na polu przy domu albo uciekalismy poplywac w jeziorze. I nagle zrozumialam, ze w myslach wcale nie jestem ze Scottem. Jestem z toba. -No, to lepiej nie plyncie na gleboka wode - rzekl. -Nie jestem zbyt dobrym plywakiem. -Bedziemy musieli nad tym popracowac. Przejechali wzdluz wysokiego ogrodzenia z siatki, mineli rzad olbrzymich zbiornikow paliwa i zaparkowali na rozleglym zwirowym placu niedaleko glownego wejscia do dokow. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Parking byl pusty oprocz paru przyczep samochodowych - dwie z nich staly na kolkach, a wszystkie byly w roznych stadiach rozpadu i korozji. -Jak powinnismy to rozegrac? - spytala. -No coz, jesli ten list ma jakas wartosc, to chyba powinnismy byc troche natarczywi. Moze znajdziemy ten magazyn numer osiemnascie i zaczniemy sie naprzykrzac? W najgorszym razie porozlepiamy plakaty po calym nabrzezu. Eryk otworzyl bagaznik toyoty, wyjal niebieska welniana czapeczke i wlozyl ja na glowe. -Na wszelki wypadek, aby nie odrozniac sie zbytnio od dokerow - wyjasnil. Magazyn numer osiemnascie byl ogromnym barakiem z aluminiowej blachy falistej, otoczonym stertami kontenerow, piramidami beczek po oleju i sprzetu zaladunkowego. Wokol krecilo sie kilku mezczyzn i niedaleko dzialaly jakies urzadzenia, lecz poza tym w calym magazynie bylo dosc spokojnie. -Moze rozejrzymy sie troche i opracujemy plan dalszego dzialania? - powiedzial. - Lauro...? Odeszla kawalek i spogladala na rzad frachtowcow zacumowanych do nabrzeza. -Widzisz cos, czy po prostu mnie ignorujesz? - zapytal podchodzac. -Mysle o Scotcie, to wszystko - wyjasnila. Eryk stanal tuz przy niej, niemal dotykajac jej ramieniem. Nad nimi, jak okiem siegnac, mewy szybowaly w chlodnym rannym powietrzu, a ich przenikliwe piski przeszywaly basowy pomruk ciezkiej maszynerii. -Ile mialas lat, kiedy zastapil ci rodzicow? - zapytal Eryk. -Czternascie. Wypadek zdarzyl sie dwa dni po moich urodzinach. Eryk, mam zamiar zglebic te zagadke. Zamierzam dowiedziec sie, kim byl i co sie z nim stalo. -No coz, jezeli tu pracowal, ktos predzej czy pozniej pozna go na zdjeciu. Zaledwie dziesiec minut pozniej, w biurze armatora, rzeczywiscie ktos go rozpoznal. Kobieta, atrakcyjna, chociaz zbyt wymalowana blondynka, na moment przestala zuc gume. -Taak, widzialam go tu - powiedziala z wyraznym bostonskim akcentem. -Tyle ze nie mial na imie Scott, a Sandy costam. I oczywiscie nie wygladal tak jak na tym zdjeciu. Co on tu ma na sobie? -Kostium nurka - wyjasnila Laura. -Nurkowal z aparatem tlenowym. -Hmm, tu nie byl nurkiem - stwierdzila kobieta, poprawiajac ramiaczko stanika. -Tu byl za dodatkowego. -Dodatkowego? -No, za fizola. Wiecie, to robotnik fizyczny. Zaczal tu przychodzic... no, nie wiem, jakies kilka miesiecy temu. Wreszcie chyba ktos go zatrudnil na stale, poniewaz byl tu codziennie. A potem nagle bach! i zniknal. -Kiedy? -Nie wiem. W styczniu. Moze w lutym. Laura i Eryk wymienili zatroskane spojrzenia. Oboje wiedzieli, ze Thomas Jordan umarl w lutym. -Pamieta pani, jak sie nazywal? - zapytala Laura. Kobieta potrzasnela glowa. -Raz kupil mi kawe z automatu. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Prawie nie rozmawialismy ze soba. -Spodobalby sie pani - stwierdzila Laura. -Hej, zaczekajcie! Moze Brenda ma cos o nim w aktach osobowych. Zawolala kobiete, ktora pisala na maszynie. -Spojrz na ten plakat. Czy to nie ten Sandy? Kobieta, chuda, ciemnooka i chyba dziesiec lat starsza od blondynki, przez chwile ogladala plakat, a potem potrzasnela glowa. Oczywiscie, ze nie - odrzekla. -To wcale nie on. -Jestes pewna? - zapytala blondynka. -Przysieglabym... -Pytasz, to mowie. Dobrze wiem, o kim myslisz. Sandy North. Ten facet wcale nie jest do niego podobny Uwierz mi. Kobieta odwrocila sie i odeszla do swojego biurka. -No coz, chyba sie pomylilam - powiedziala blondynka bez przekonania. Erykowi i Laurze nie przychodzilo do glowy nic, o co mogliby jeszcze zapytac, nie wywolujac awantury. Podziekowali i wyszli. -Jestes pewna, ze to nie byl Sandy North? - zapytala blondynka, kiedy zamkneli za soba drzwi. -Debi - oswiadczyla Brenda. -Ja patrze na ich twarze; ty na ich dzinsy. Ktora z nas ma racje? Brunetka zaczekala kilka minut, az Debi zacznie pisac na maszynie. Potem podniosla sluchawke, oslaniajac dlonia mikrofon. -Jakis facet i dziewczyna wlasnie opuscili biuro - szepnela. -Kobieta ma stos plakatow ze zdjeciem Sandyego Northa... -Ta Brenda klamala jak z nut - podsumowala Laura. - Jestem o tym przekonana. -Byla zbyt pewna siebie. -Eryk, co Scott mogl robic tutaj, w dokach, pod kolejnym falszywym nazwiskiem? -Nie wiem, ale moze czas, bys rozwazyla i taka ewentualnosc, ze moglo mu sie gorzej powodzic, od kiedy rzucil te prace w Wirginii. -Tylko dlaczego mialby mnie oklamywac? Eryk wzruszyl ramionami. -Moze wstydzil sie. Moze byl alkoholikiem i nie mogl juz dluzej z tym walczyc. -Nie kupuje tego - powiedziala. -Zbyt wiele tu niejasnosci. Ruszyli z powrotem w kierunku magazynu numer osiemnascie, przystajac raz po raz, zeby porozmawiac z ktoryms z dokerow albo przykleic plakat. Po polgodzinie stracili entuzjazm. Nie tylko nikt nie rozpoznal Scotta, ale wielu z zagadywanych mezczyzn nawet nie chcialo z nimi rozmawiac. W, koncu dotarli do magazynu. Olbrzymie metalowe wrota budynku podobnego do hangaru byly zamkniete. Eryk zerknal przez grube, brudne okienko malych drzwi wejsciowych. Wewnatrz nie dostrzegl sladu ruchu. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Nacisnal klamke i uchylil drzwi, nie zwrociwszy uwagi na to, ze odglosy pracujacych wokol maszyn nagle ucichly. -Wchodzimy? - zapytal. -Jesli mamy byc natretni, to tak. Eryk popchnal drzwi troche mocniej. -Jestescie wscibscy czy tylko glupi? Odwrocili sie. Trzej mezczyzni otaczali ich polokregiem, przypierajac do sciany. Dwaj z nich trzymali w rekach stalowe haki. Eryk uswiadomil sobie, ze wokol nagle zrobilo sie pusto. -My... probujemy dowiedziec sie czegos o moim bracie - wyjasnila Laura. - Sadzimy, ze mogl tu pracowac. Pokazala plakat, ale zaden z nich sie nie ruszyl. Mezczyzna stojacy w srodku, bykowaty osilek z wielka glowa zdajaca sie wyrastac wprost z ramion, mierzyl ich czujnym spojrzeniem. -Przejdzcie za rog budynku - rozkazal. - Powoli. -Nie chcemy zadnych klo... -Zamknij sie, kurwa, i ruszaj! - warknal mezczyzna. Otoczeni przez trzech napastnikow, Eryk i Laura poszli za rog budynku i wzdluz sciany, az weszli za sterte beczek po oleju. -Dobra - oznajmil osilek. - Wystarczy. A teraz, gdzie tasma? Laura i Eryk spojrzeli na niego pustym wzrokiem. -Jaka tasma? - zapytal Eryk. -Nie wiemy, o czym... Zanim zdazyl skonczyc, mezczyzna wysunal sie do przodu i brutalnie uderzyl go w splot sloneczny. Eryk zgial sie i opadl najpierw na kolana, a potem na bok, z trudem chwytajac powietrze. Do gardla podeszla mu twarda kula zolci zmieszanej z kawa. Lzy naplynely do oczu i poczul w ustach krew z przygryzionej wargi. Osilek postawil go na nogi. -Zamknij dziob na klodke - rozkazal. -Mowimy do niej. Sluchaj, paniusiu. Jak widzisz, nie jestem zbyt cierpliwy. Twoj brat zabil mojego przyjaciela i okaleczyl drugiego. Nic mnie nie powstrzyma przed zrobieniem czegos takiego temu frajerowi lub tobie. Laura spogladala na niego ze strachem i niedowierzaniem. -Teraz - ciagnal bandzior - mowia, ze albo masz pewna tasme, albo wiesz, gdzie ona jest. Oszczedzisz nam duzo czasu, a sobie wiele bolu, jezeli wskazesz to miejsce. -Ja... nie wiem, o czym ty mowisz - wykrztusila Laura. -Jak chcesz. Artie, zlam mu jeden palec. -Czekajcie, prosze! - zawolala Laura. -Nie wiem, czego chcecie. Nic nie wiem o zadnej tasmie. Prosze, nie robcie tego. -Artie? Mezczyzna w podkoszulku z obcietymi rekawami, w ktorych nie miescily sie jego bicepsy, oddal osilkowi hak i ruszyl do Eryka, ktory byl zbyt oszolomiony, zeby zareagowac. -Nie! - krzyknela Laura. Nagle za sterta beczek warknal silnik podnosnika widlowego. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -Prosze, nie! - krzyknela ponownie. Trzej mezczyzni przystaneli i odwrocili sie w strone, skad dochodzil warkot. W tym momencie ze szczytu sterty stoczyla sie beczka. Trafila bykowatego przywodce prosto w piers, rzucajac go na sciane. Kiedy padl na zwir, beczka pekla, oblewajac go gestym, czarnym plynem, ktory opryskal tez Laure i Eryka. -Uciekajcie! - zawolal jakis glos spoza beczek. - Wynoscie sie stad! Dwaj pozostali mezczyzni siegali po bron, gdy Laura chwycila Eryka za ramie i pociagnela go przez lepka kaluze oleju za rog budynku. Zanim przebiegli dziesiec jardow, uslyszeli strzal. Instynktownie przypadli do ziemi. Za ich plecami Artie wrzasnal i upadl, chwytajac sie za udo. -Postrzelil mnie! - krzyknal. - Ten skurwiel postrzelil mnie. -Uciekajcie! - uslyszeli ponownie. Laura i Eryk podnoszac sie, ujrzeli obu mezczyzn lezacych w kaluzy oleju, strzelajacych do kogos ukrytego za beczkami. Nisko zgieci, popedzili do glownej bramy. Strzelanina za ich plecami ucichla. Kiedy dobiegali, Eryk zerknal przez ramie. W oddali dostrzegl grupki robotnikow zmierzajacych w strone zamieszania. -Nie zatrzymuj sie - wysapal. Przeskoczyli na druga strone drogi. -Dzieki Bogu - Laura westchnela z ulga na widok toyoty stojacej tam, gdzie ja zaparkowali. Wstrzymala oddech, gdy Eryk wycieral klucz z oleju, po czym wlozyl go do stacyjki. Odetchnela dopiero wtedy, kiedy mkneli juz w kierunku mostu i Bostonu. Irene Morrissey spojrzala na spokojna twarz Normy Cullinet i odmowila cicha modlitwe. Tomografia komputerowa wykazala u Normy krwiaka podtwardowkowego i wlasnie przygotowywano sale do operacji neurochirurgicznej. Morrissey, wychowanka White Memorial, wykonywala zawod pielegniarki mimo szesciorga dzieci, a teraz mimo jedenasciorga wnuczat. Kiedys pracowala na stanowisku obecnie zajmowanym przez Norme, ale przed kilkoma laty zrezygnowala z niego i przeszla na pol etatu. Widocznie bedzie musiala na jakis czas wrocic do pracy. Zaczekala w sali, az przyjdzie sanitariusz, a potem pomogla lekarzowi umiescic Norme i jej kroplowki na wozku. -Bog z toba, Normo - powiedziala cicho, gdy tamci odjezdzali. -Jestes zbyt dobra kobieta, zeby tak odejsc. Kiedy wozek zniknal za rogiem, chwycila notatnik. Miala sprawe do zalatwienia, a scisle mowiac, musiala pozbyc sie ciala pewnej kobiety, niejakiej Loretty Leone. Poszla do pokoju Normy Cullinet - ktory dawniej sama zajmowala - i polozyla na biurku dokumentacje Loretty Leone. Skoro zmarla nie miala zadnych krewnych, pozostawalo jedynie powiadomic koronera i przekazac mu te sprawe. Po minucie znalazla numer telefonu koronera na liscie przypietej przez Norme w rogu tablicy na scianie. W tym dniu dyzur pelnili Roderick Corcoran i Thaddeus Bushnell. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Irene usmiechnela sie ze smutkiem. Ted Bushnell i ona znali sie od tak dawna, jak tylko siegala pamiecia, i w ciagu wielu lat zajmowali sie razem ogromna liczba pacjentow. Byla zdziwiona, ze przeszedl na emeryture, nie rezygnujac ze stanowiska koronera, ale cieszyla sie z czekajacej ja rozmowy. Nakrecila jego numer telefonu. Po siodmym dzwonku, gdy juz miala odlozyc sluchawke, Thaddeus Bushnell odezwal sie. -Halo? Jego glos byl slaby i daleki. -Czesc, Ted. Tu Irene Morrissey. -Kto? -Irene Morrissey. Jestem starsza pielegniarka... a raczej zastepuje ja w White Memorial... Ted? -Tak? -Ted, nie pamietasz mnie? -Ja nic nie pamietam - rzekl Bushnell. Mowil niewyraznie. -O co chodzi? -O nic - odparla ze smutkiem Irene. -Zupelnie o nic. Odlozyla sluchawke, a potem podniosla ja znowu i zatelefonowala do doktora Rodericka Corcorana. 122 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.Rozdzial 18 Zabrali z hotelu Carlisle ubranie na zmiane dla Laury, a potem wzieli prysznic w mieszkaniu Eryka. Smrod oleju byl slabszy, ale wciaz wyczuwalny. Rownie frustrujacy byl brak odpowiedzi na tuzin pytan, ktore sobie zadawali. Eryk zadzwonil na policje, a potem do "Globe" i "Heralda". Nikt nie slyszal o jakiejkolwiek strzelaninie czy awanturze w dokach wschodniego Bostonu. -Chyba powinnismy pojsc na policje - powiedziala Laura. Siedziala na lozku, suszac wlosy i zastanawiajac sie, jakie wrazenie zrobila na Verdim. Ptak sledzil kazdy jej ruch ze swojej grzedy w nogach lozka. -Jezeli nikt o niczym nie meldowal - rzekl Eryk - to co, do diabla, mozemy im powiedziec? Mam przeczucie, ze tamci faceci nawet nie pracuja w dokach. -O czym ty mowisz? -Mowie o narkotykach. -Co? -No coz, spojrz, co sie stalo. Trzech oprychow z bronia, raczej zorientowani, kim jestesmy, a przynajmniej kim ty jestes, oskarza twojego brata o zabicie czlowieka i okaleczenie innego. Potem domagaja sie jakiejs tasmy wideo. Na co ci to wyglada? Chwycil telefon, polaczyl sie z izba przyjec White Memorial i spytal, czy przywieziono z dokow jakies ofiary z ranami postrzalowymi lub innymi obrazeniami. Zgodnie z przewidywaniami, nic takiego sie nie zdarzylo. Kilka rozmow z innymi szpitalami rowniez nie przynioslo rezultatu. -Moze Artiemu tylko sie wydawalo, ze go postrzelono - rozwazal Eryk. -Czy sadzisz, ze Scott handlowal narkotykami? -Lauro, nie mam pojecia, co robil twoj brat, ale na pewno nie zajmowal sie sieciami informatycznymi. -Kto nas ocalil? -Hej, nie wolno powtarzac pytan, pamietasz? Szczegolnie tych, na ktore jedyna odpowiedzia jest "nie mam pojecia". -A zatem dokad teraz pojedziemy? Eryk zerknal na zegar. -No, jesli nie masz innej propozycji, to za pol godziny pojedziemy do Bram Niebios. -Jak twoj brzuch? -Powiedzmy, ze nie chcialbym oberwac ponownie. Jesli jednak czegokolwiek nauczylem sie przez piec lat pracy na reanimacji, to przyjmowac ciosy. Nie przypuszczasz nawet, ile razy oberwalem od roznych wariatow. Objela go i pocalowala. -Wiesz co - rzekl - mozesz mi wierzyc lub nie, ale wszystko to jest dla mnie bardzo ekscytujace. Po raz pierwszy od niepamietnych czasow zajmuje sie czyms, co nie ma nic wspolnego z medycyna. -A bol i szok? - spytala. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -Hej, Bol i Szok to moje pozostale imiona. A skoro o tym mowa, to moze juz ruszymy na spotkanie z Donem Devineem. Jego drugie imie brzmi "sluzyc". Nie moge sie doczekac, kiedy wyjasni mi kilka spraw. -Tylko uwazaj na swoj splot sloneczny - poradzila Laura. Donald Devine ubrany byl w ten sam garnitur i niebieski krawat, jaki mial na sobie podczas poprzedniej wizyty Eryka w kostnicy. Tak jak przedtem, zaprowadzil ich do swojego gabinetu i sciszyl muzyke. Erykowi wydalo sie, ze poznaje Sounds of Silence. -No tak - rzekl Devine. -Co tym razem moge dla pana zrobic, doktorze Dadarian? -Najarian - poprawil Eryk, notujac w myslach, ze gospodarz wydawal sie bardziej spiety niz w czasie pierwszego spotkania. -Panie Devine, nie chcemy zajmowac zbyt wiele panskiego czasu, ale sa pewne sprawy, ktore - mamy nadzieje - moze nam pan wyjasnic. -Prosze mowic - rzekl czlowieczek. -Mamy powody, powazne powody, podejrzewac, ze czlowiek, o ktorym mowilem panu poprzedniej nocy, nazywany przez pana Thomasem Jordanem, jest bratem tej pani. -To niemozliwe. Jego reakcja byla zbyt gwaltowna. -Czyzby? -Oczywiscie. Cialo zostalo zbadane przez koronera, akt zgonu podpisany przez najblizszego krewnego. Nieboszczyka skremowano. -Panie Devine - powiedziala Laura - zeszlej nocy spotkalismy sie z doktorem Bushnellem. -I co? -To, ze byl pijany i ledwie mogl przejsc od fotela do drzwi. Jak tu mowic o pobieraniu odciskow palcow i prowadzeniu poszukiwan, co, wedlug pana, robil. -Nie interesuje mnie to, czym doktor Bushnell zajmuje sie w swoim wolnym czasie - odparl Devine, chodzac po pokoju i unikajac jej spojrzenia. -Zrobil dokladnie to, co powiedzialem. Laura podeszla do niego i zmusila go, zeby spojrzal jej w oczy. -Prosze, niech nam pan pomoze - odezwala sie lagodnie. -Nie chcemy przysparzac panu klopotow, ale jestesmy zdecydowani odnalezc mojego brata. -Mam nadzieje, ze sie to wam uda - oswiadczyl Devine. -Lecz nie tutaj. Nie mam wam nic wiecej do powiedzenia. Probowal wytrzymac jej spojrzenie, ale nie zdolal. W koncu przecisnal sie obok niej i wrocil za swoje biurko. -Panie Devine - rzekl Eryk, przejmujac inicjatywe - moze pan nie rozumie. Jestesmy przekonani, ze tutaj cos sie dzieje. Cos nielegalnego. -Nonsens. -Naprawde? -Mysle, ze powinniscie juz isc. -Jesli wyjdziemy, to wkrotce wrocimy - oswiadczyl Eryk - albo z nakazem sadowym, albo z reporterem. Mozemy to panu obiecac. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -Robcie, co chcecie - odparl przedsiebiorca pogrzebowy, wytarl czolo lniana chusteczka i dodal: - Nie mam nic do ukrycia i nic wiecej do powiedzenia oprocz tego, ze bede zmuszony porozmawiac z policja, jesli nadal bedziecie mnie nachodzic. -Wspanialy pomysl - stwierdzil Eryk. -Zrobmy to zaraz. Devine zlozyl rece na piersi i odwrocil sie do niego. -Chyba powinniscie juz isc - powiedzial. -Dowiedzieliscie sie juz wszystkiego, czego mogliscie sie tu dowiedziec. -Panie Devine, prosze nalegala Laura. -Nie. Mam duzo pracy. A teraz prosze juz sobie isc. Laura i Eryk wymienili spojrzenia i w milczeniu zadecydowali, ze jeszcze nie czas na ostateczna konfrontacje. -Wie pan, ze tu wrocimy, prawda? - powiedziala Laura. -Moj brat to jedyna rodzina, jaka mam, i zamierzam odnalezc go albo dowiedziec sie, co sie z nim stalo. -Zycze szczescia - ucial rozmowe Donald Devine. Oboje podchodzili do drzwi, kiedy Eryk nagle odwrocil sie. -Donaldzie, proponuje, zebys kupil sobie wiecej chusteczek - rzekl. -Zanim skonczymy, beda ci potrzebne. Jeszcze minute po tym, jak za dwojgiem gosci zamknely sie drzwi, Donald Devine stal nieruchomo jak posag. -Mozesz juz wyjsc - wymamrotal w koncu. Z pokoju na zapleczu wylonil sie wysoki mezczyzna o szerokich ramionach i gestych, siwiejacych rudych wlosach. Mial na sobie spodnie khaki i pulower, ktory zdawal sie pekac na jego szerokiej piersi. -W-widzisz, Les? - powiedzial Devine, krecac sie niepewnie. -Mowilem ci, ze poradze sobie z nimi. -Taak, Donaldzie - odparl mezczyzna. -Swietnie sie spisales. Po prostu swietnie. Devine, ktory ledwie siegal mu do brody, cofnal sie. -Naprawde tak myslisz? - zapytal. -Oczywiscie, Don - przytaknal wysoki, z usmiechem Pozbawionym wesolosci. -Myslisz, ze oni wroca? -Dlaczego tak sadzisz, Don? -Nie... nie wiem. -Byles taki spokojny, ze jestem pewien, iz niczego nie podejrzewaja. -S-sluchaj - wyjakal Devine. -Zrobilem dokladnie to, co mi kazaliscie zrobic. -I za co ci cholernie dobrze placimy. -Ja tylko nie chce zadnych klopotow. Ci ludzie w szpitalu powiedzieli mi, ze do tego nie dojdzie. Mezczyzna siegnal do kieszeni, wyjal jeden z plakatow Laury i podal go przedsiebiorcy. -Czy twoi goscie mieli racje? - zapytal. -Czy to ten czlowiek? -Ja... chyba tak. -Don, to nie wystarczy. To ten dran, ktory filmowal nas tamtej nocy. Czy to jego przekazales do Charity, czy nie? Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -Moze. Rudowlosy zlapal Devinea za krawat, owijajac sobie material wokol piesci i niemal podnoszac malego czlowieczka z podlogi. -Zadnych "moze". -T-tak. Tak, to on - wyrzezil Devine. Mezczyzna puscil go i podszedl do telefonu. -Do kogo dzwonisz? -A jak myslisz, Don? -Do doktora Barbera? -Dobra odpowiedz. Jesli masz racje i to jest ten czlowiek, to nie mamy sie czym martwic. -Sluchaj, wydalem juz dwiescie dolarow na telefony i drugie tyle na benzyne, a nikt nie zamierza mi ich zwrocic. -Don, zamknij sie. -Mezczyzna podniosl sluchawke, a potem sie usmiechnal. -Ironia losu - mruknal. -Sandy North prawie rozwala nasza operacje, zalatwia dwoch najlepszych ludzi Gambonea, a potem konczy, lazac w pizamie w Charity. Chyba jednak Bog istnieje. Rozmawial przez dwie minuty. Potem z trzaskiem rzucil sluchawke. -Nie ma tam tego drania - wycharczal. -Uciekl. -Przeciez to niemozliwe! -Chyba mowie wyraznie, no nie? A wiec to jednak mozliwe. Byl czerwony z wscieklosci. -To mi sie nie podoba - rzekl Devine, znow ocierajac pot z czola. -Na... naprawde nie podoba mi sie to. Tamten podszedl do niego, sciagajac wargi w dziwnym, zimnym usmiechu. -Wiem, Donaldzie - powiedzial. - Wiem. Doktor Roderick Corcoran prowadzil zajecia z patologami wszystkich uczelni medycznych w miescie. Jako koroner od prawie trzydziestu lat mial - wedle slow pewnego policjanta - ogromne doswiadczenie i malo entuzjazmu. Telefon wzywajacy go do prosektorium White Memorial przerwal mu narade z architektem projektujacym dla niego dom na Cape Cod, gdzie zamierzal przeniesc sie po przejsciu na emeryture. Konczac notatki z zewnetrznych ogledzin ciala Loretty Leone, Corcoran zastanawial sie, czy warto zamontowac zestaw ogniw slonecznych na poludniowej czesci dachu. Za jego plecami laborant z White Memorial, Sang Huang, szykowal sie do wykonania dlugiego naciecia w ksztalcie litery "Y", ktore odsloni klatke piersiowa i wnetrznosci kobiety. Sang Huang byl zdenerwowany. Po czteromiesiecznej praktyce mial wykonac pierwsza samodzielna sekcje. Byl przesadny i czul sie nieswojo wsrod trupow. A jednak ta praca prawie dwukrotnie podwoila jego zarobki, a za takie pieniadze byl gotow wiele zniesc. Przeszedl z jednej strony stolu sekcyjnego na druga, zastanawiajac sie, czy powinien zaczekac na polecenie Corcorana, czy po prostu zaczac samodzielnie. To nie byl przypadek, od jakiego Huang chcialby zaczac. Nie znal tego lekarza. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Wszystko robiono w takim pospiechu. I zwloki byly swiezsze niz te, z ktorymi dotychczas mial do czynienia. Zerknal na cialo. Skora woskowata i rownomiernie blada. Zadnych zewnetrznych oznak smierci, do jakich byl przyzwyczajony - smiertelnych ran, stezenia posmiertnego, plam opadowych. Mimowolnie sie wzdrygnal. -Hmm, przepraszam, doktorze - osmielil sie - chce pan, zebym juz zaczal? -Co jes...? -Corcoran zerknal przez ramie. -Och, pewnie, chlopcze, pewnie. Pobierz mi szesc probowek krwi z jej serca i przygotuj wszystko na stole. Za minute skoncze z tymi przekletymi papierami. Huang zawahal sie, a potem wzruszyl ramionami i za pomoca skalpela wykonal naciecia od obu ramion zwlok do mostka, a potem w dol, przez pepek az do miednicy. Pod naciskiem ostrza skora zdawala sie napinac, a potem rozstepowala sie. Huang ponownie sie wzdrygnal. Naciecie krwawilo bardziej niz jakiekolwiek z tych, ktore wykonal dotychczas. Znacznie bardziej. Zerknal na Corcorana, ktory wciaz byl zatopiony w papierach. Huang nie chcial sprawiac wrazenia niepewnego czy niekompetentnego. Byl podenerwowany. To wszystko. Ze zrezygnowanym westchnieniem wzial wielkie nozyce do ciecia kosci, wepchnal je przez grube miesnie miedzyzebrowe i rozcial miejsce, gdzie zebra laczyly sie z mostkiem. Robiac to mial wrazenie, ze kobieta sie poruszyla. Musial zmobilizowac cala swa odwage, zeby kontynuowac sekcje. Wlozyl dlon pod lewa polowe mostka i pociagnal, odslaniajac serce. Natychmiast zoladek podszedl mu do gardla. Huang zwymiotowal i runal nieprzytomny na podloge. Slyszac te odglosy, Roderick Corcoran blyskawicznie odwrocil sie i podbiegl do stolu sekcyjnego. Miarowo bijace serce Loretty Leone lsnilo obscenicznie w jaskrawym blasku lamp. -O moj Boze! - wykrzyknal Corcoran. -O moj Boze! W tym momencie okropny, bulgoczacy jek - dzwiek zdajacy sie pochodzic z samych glebi piekiel - wydobyl sie z gardla kobiety. Jej cialo wyprezylo sie, a potem zwiotczalo. Blyszczace serce zadrgalo, by w koncu znieruchomiec. Corcoran odruchowo wyciagnal reke, zeby sprobowac masazu serca, lecz zaraz zrezygnowal. Przy takim uszkodzeniu klatki piersiowej i bez jakiejkolwiek aparatury nie mialo to zadnego sensu. Nachylil sie nad swoim nieprzytomnym asystentem i upewnil, ze tetno ma dobrze wyczuwalne i miarowe. Nastepnie, oblany zimnym potem, drzacymi rekami przejrzal historie choroby kobiety, szukajac jej nazwiska. Rzuciwszy jeszcze jedno nerwowe spojrzenie na zwloki lezace na stole prosektoryjnym, zlapal sluchawke telefonu. -Centrala - zawolal gniewnie - dajcie mi doktora Marshalla. Doktora Reeda Marshalla. 127 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.Rozdzial 19 Eddie Garcia przeciagnal sie, rozluzniajac miesnie karku i ramion, po czym dodal gazu przed kolejnym wzniesieniem Gor Skalistych. Noc byla czarna jak smola i radio odbieralo tylko jedna, mocno trzeszczaca stacje, nadajaca country western, ale dzieki kilku godzinom spokojnego snu w domu jego matki oraz paru tabletkom "przyjaciela kierowcy" Eddie czul sie wypoczety i trzezwy. I dobrze, poniewaz mezczyzna, ktorego zabral na pustynnym odcinku autostrady sto szescdziesiat trzy, przez dziesiec godzin powiedzial najwyzej dziesiec slow. Garcia, niezalezny kierowca ciezarowki, przewozil wolowine z Flagstaff do Cleveland na zamowienie Buckeye Packing. Bral ten kurs, kiedy tylko mogl, poniewaz lubil trase, widoki, a takze mogl przy okazji odwiedzic matke i siostry w Mexican Hat. Lecz w wyniku tej wizyty mial pol dnia spoznienia i bedzie musial jechac bez snu az do Ohio. Zerknal na pasazera, ktory opieral sie o boczne drzwi, przysypiajac co chwila. Facet mial apatyczny, blady i ponury wyglad wieznia i gdyby Eddie nie wiedzial, ze w tej okolicy nie bylo zadnych wiezien, uznalby go za zbieglego przestepce. Gdyby nawet nim byl, Eddiemu nie robilo to zadnej roznicy. -Hej, Bob, jestes glodny? - zapytal. -Nie. Pasazer wyprostowal sie, ale nie spojrzal na niego. -Jestes z tych stron? -Jakich stron? -Utah, Kolorado. Hej, dobrze sie czujesz? -Ja... tak, dobrze. -No, nie wygladasz najlepiej. Czy moge spytac, jak sie nazywasz? Bob wpatrywal sie w ciemnosc. -Nie wiem - odparl. -Jak chcesz - powiedzial Garcia. Przez jakis czas pocieral sobie szczecine na brodzie. -Sluchaj - rzekl w koncu - wyjasnijmy to sobie. Zabralem cie, bo byles na srodku pustyni i wygladalo na to, ze trzeba cie podrzucic, a ja potrzebowalem towarzystwa. Nie jestem z tych, co pchaja sie z butami w czyjes zycie. Gowno mnie obchodzi, przed kim uciekasz i w co sie wpakowales. Sam kiedys siedzialem. Jesli cie o cos pytam, to dlatego, ze chce sobie pogadac albo pomoc ci, jezeli jestes chory. Kapujesz? -Tak. Kierowca spojrzal na niego z troska. -Naprawde nie wiesz, jak sie nazywasz? North... Shollander... Trainor... Brikowski... Enders... Pullman... Scott Enders zmruzyl ciemne oczy, usilujac wybrac jedno z wielu nazwisk, jakie klebily sie w jego glowie. -Nie - uslyszal swoj glos. -Nie wiem. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -Ani skad jestes? Scott potrzasnal glowa. -Kiedy ostatnio jadles? - zapytal Garcia. -Ja... nie... wiem. Scott przypomnial sobie zatloczona sale i wydawalo mu sie, ze nie jadl od dwoch dni, obawiajac sie, ze do jedzenia dosypali narkotykow. Tylko kto? i dlaczego? Pamietal tez mezczyzne zwanego Pike. Schowal pod jezykiem ostatnia tabletke, ktora dal mu wlasnie Pike. Gdzie to bylo? Widzial tez strzepy innych obrazow, ale nie mogl ich ulozyc w jakas sensowna calosc. -No coz - zauwazyl z zadowoleniem kierowca. -Przynajmniej wiesz, ze nie wiesz, kiedy ostatnio jadles. To juz cos. Jakies dziesiec mil dalej jest zajazd. Troche kawy i hamburger dobrze zrobi nam obu. Masz pieniadze? Scott sprawdzil prawa kieszen spodni, ale kiedy probowal siegnac do lewej, sztywno zgiete palce odmowily mu posluszenstwa. Czy zawsze takie byly? -Patrze, jak sie meczysz, i zaczynam martwic sie o ciebie, Bob - powiedzial Garcia. -Co ci sie stalo w reke? Scott tylko spojrzal na niego i wzruszyl ramionami. -To szalenstwo. Zupelne szalenstwo - stwierdzil kierowca. -Nabierasz mnie, czy naprawde niczego nie pamietasz? Jak dostales sie na droge sto szescdziesiat trzy? Ktos cie tam zostawil? -Przeczolgalem sie pod fotokomorkami - odparl Scott, uswiadamiajac sobie to dopiero wtedy, gdy wymowil te slowa. -Co? -Zobaczylem fotokomorki, polozylem sie na brzuchu i przeczolgalem sie pod nimi. Eddie Garcia potrzasnal glowa. -Mozecie byc pewni, ze stary Eddie zabierze najdziwniejszego faceta po tej stronie gor - mruknal do siebie. Wjechali na parking dla ciezarowek, ktory byl prawie pusty. Garcia wyskoczyl z kabiny i patrzyl, jak pasazer opuszcza sie na dol. Dopiero gdy zaczal isc po chodniku, kierowca zauwazyl, ze tamten kuleje. Wydawalo sie, ze powloczy lewa noga. -Wiem, wiem - wymamrotal bardziej do siebie niz do Boba. -Sparalizowaly cie te fotokomorki. Zamowil dla nich obu prawdziwa kawe i cheeseburgery, po czym patrzyl, jak Bob daremnie probuje posluzyc sie lewa reka. Im dluzej przygladal sie temu czlowiekowi i pustce, ktora zdawala sie go otaczac, tym bylo mu smutniej. Przez chwile mial ochote po prostu dac mu dwudziestaka i odjechac. Jednak rownie szybko odepchnal te mysl. To nie w jego stylu. -Naprawde nic nie pamietasz, prawda? Scott przygryzl dolna warge. -Niewiele - odparl. -Usiluje cos sobie przypomniec, ale nie moge. Nagly rozblysk wspomnienia, jak wyciska sok z kaktusa zdziwil go; skad wiedzial, jak to zrobic? Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Szereg nie powiazanych ze soba scen - niektorych bardzo gwaltownych - przemknelo mu przed oczami. Zadna z nich nie budzila nawet cienia skojarzen czy emocji. Eddie Garcia kupil troche wolowiny na zimno i roznych przekasek, zaplacil za posilek, a potem wyprowadzil swoja ciezarowke na autostrade miedzystanowa. Mial wrazenie, ze kiedy przystanal na sto szescdziesiatej trzeciej, zabral dziecko w pokiereszowanym ciele mezczyzny. Teraz nie mial pojecia, co z nim zrobic. -Bob, powiedz mi cos - zwrocil sie do niego, gdy mkneli przez Glenwood Springs i dalej, ku Denver. -Czy masz jakas rodzine? Kogos, kogo trzeba zawiadomic? Jakies miejsce, gdzie chcialbys, zebym cie podwiozl? -Kon pani Gideon - powiedzial nagle Scott. -Co? -Musze pojechac do wschodniego Bostonu i znalezc konia pani Gideon. -Wschodni Boston, Massachusetts? -Tak. Scott wiedzial, ze to prawda, ze to niezwykle wazne, ale nie mial pojecia dlaczego. -Bob, kim jest ta pani Gideon? To twoja krewna? -Ja... Ja nie wiem, o czym mowie - pasazer zacisnal zdrowa dlon w piesc. -Do licha, po prostu nie wiem. -Dobra, sluchaj - powiedzial Garcia. -Jutro wieczorem bedziemy w Cleveland. Stamtad mozesz zlapac okazje do Bostonu. Dam ci pare groszy. -Kon pani Gideon - powtorzyl Scott. - Musze go znalezc. Eddie Garcia, z ulga przyjmujac nawet ten zalazek planu, wrzucil wyzszy bieg i ciezarowka pomknela szosa. 130 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.Rozdzial 20 Wsparta na lokciu, Laura lezala w lozku Eryka, patrzac, jak szary blask nowego dnia powoli saczy sie po niebie nad miastem. Minal rok, a moze wiecej, od kiedy ostatni raz spedzila noc z mezczyzna. I chociaz jeszcze sie nie kochali, wiedziala, ze tego chce. W tak krotkim czasie tyle razem przezyli. Wyciagnela reke, odgarnela Erykowi wlosy z czola i ucalowala go w nie. Zamrugal oczami i spojrzal na nia. Potem bez slowa przyciagnal ja do siebie i objal. Lezeli tak przez prawie pol godziny, jej twarz przytulona do jego piersi. -Juz niedlugo? - zapytal, chlonac wzrokiem zarys jej ciala i gladkosc skory. Kiwnela glowa i pocalowala go mocno. -Chce, zeby bylo wspaniale - szepnela. Obrocil ja na plecy i popiescil wargami piersi. Jej sutki stwardnialy pod wplywem pieszczoty. -Rozumiem - powiedzial - i obiecuje ci, ze bedzie. Wzieli prysznic, a potem pili sok i kawe na balkonie, zadne z nich nie chcialo psuc nastroju rozmowa o minionym dniu. W koncu Laura wstala i oparla sie o balustrade, spogladajac nad dachami na Cambridge. -Masz jakies plany na dzisiaj? - zapytal Eryk. -Wlasciwie nie. Mysle, ze warto pojsc na policje i dowiedziec sie, co zechca zrobic w sprawie Donalda Devinea. -Zgadzam sie, choc po wczorajszym ranku nie jestem pewny, czy podoba mi sie to, ze mialabys chodzic po miescie sama. Jesli mozesz zaczekac, to jutro mam wolny dzien. -Zobacze. -Zaczekaj choc do poludnia. Odezwe sie wczesniej. Zadzwieczal telefon. Eryk zawahal sie, nie chcac miec znowu do czynienia z Kaduceuszem. W koncu podniosl sie i wszedl do mieszkania. Wrocil minute pozniej. -Musze isc - oznajmil. -Cos sie stalo w szpitalu, cos naprawde niedobrego. Reed Marshall zlozyl rezygnacje. -Rezygnacje? -Dzwonil moj szef, Joe Silver. Wyglada na to, ze Reed uznal jakas kobiete za zmarla i poslal ja do kostnicy. Wczoraj wieczorem przeprowadzili sekcje i stwierdzili, ze jej serce jeszcze bije. -Nie! Czy to mozliwe? -Trudno mi to sobie wyobrazic, ale Silver twierdzi, ze tak bylo. Wciaz zartujemy sobie na ten temat i opowiadamy rozne historyjki, ale pierwszy raz slysze, zeby cos takiego przydarzylo sie komus, kogo znam. Na sama mysl sciska mnie w zoladku. Reed zadzwonil dzis rano i zlozyl rezygnacje. Prawdopodobnie jest w bardzo zlym stanie. Laura weszla za nim do mieszkania i usiadla na lozku, kiedy sie ubieral. 131 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -Eryk, jak to mozliwe? Czy lekarz majacy tyle roznych aparatow moze popelnic taki blad? -Nie wiem. Reed jest naprawde znakomitym lekarzem, mowilem ci. -Zadzwonisz do mnie i powiesz, co sie stalo? -Zadzwonie - obiecal. -Chociaz nie jestem pewny, czy kiedykolwiek dowiemy sie, co zaszlo. Od momentu gdy drzwi kliniki otwieraja sie po raz pierwszy przed pierwszym pacjentem, zaczyna ona zyc swoim wlasnym rytmem i rozwijac wlasna, niepowtarzalna osobowosc. Miota sie i rosnie, uczac sie na swoich bledach. Rozrasta sie i prowadzi badania, coraz lepiej poznajac otaczajacy swiat. Jej czesci niszczeja, wymagaja naprawy lub wymiany. Jej klimat - nastroje pacjentow i pracownikow - staje sie coraz lepiej wyczuwalny. Kiedy tego ranka Eryk wszedl do izby przyjec, juz po kilku minutach wyczul panujacy w White Memorial niepokoj. Wielki szpital stanal w obliczu wlasnej omylnosci. Sekcje Loretty Leone przeprowadzono poprzedniego dnia po poludniu. Szpitalna poczta pantoflowa, chociaz czesto niedokladna, byla jednak szybsza od najsprawniejszych systemow lacznosci. Po kilku godzinach wszyscy pracownicy na kazdym szczeblu tej instytucji znali jakas wersje tragedii. Joe Silver, bardziej znuzony niz zwykle, spotkal Eryka przy biurku rejestracji. -Wlasnie mialem telefon z tego przekletego "Heralda" - oznajmil. -To kanal. Naprawde. Poszli do gabinetu Eryka, gdzie szef powiedzial mu to, co wiedzial o sprawie. -Marshall schrzanil - zakonczyl Silver. -Po prostu schrzanil. -Nonsens. Nie moge w to uwierzyc - rzekl Eryk. -Reed jest cholernie dobry i wiesz o tym. -Poczul uklucie zlosci i zjezyl sie. -Joe, wydaje mi sie, ze nie okazujesz ani cienia lojalnosci wobec kogos, kto tak ciezko tyral dla ciebie przez piec lat. Moglbys przynajmniej zaczekac z wydawaniem opinii, dopoki nie poznasz calej prawdy. Silver zmierzyl go wscieklym wzrokiem. -Calej prawdy? Koroner, niejaki Corcoran, chce nas wystrzelac, jakis dupek z "Heralda" znow wyciaga te sprawe z Worrellem, zarzucajac mi oraz mojemu personelowi niekompetencje, uznano za zmarla kobiete, ktora zyla, a ty nazywasz mnie nielojalnym? Masz cholerny tupet, Najarian. -Ze zlosci zrobil sie purpurowy. -Nic dziwnego, ze ludzie nie chca cie na kierowniczym stanowisku. Jestes cholernie arogancki. Marshall byl przepracowany po zbyt wielu dyzurach pod rzad. Gdybys byl wczoraj na dyzurze, tak jak powinienes byc, nigdy by do tego nie doszlo. -Zaraz, chwileczke - zaczal Eryk. Silver nie sluchajac wymaszerowal z pokoju. Eryk opadl na fotel, niemal rownie wsciekly na siebie, za to ze nie zdolal sie opanowac, jak na Silvera. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Ale to, co powiedzial Silverowi, bylo prawda. Reed mial swoje slabe strony, ale byl piekielnie dobrym lekarzem. To, co przytrafilo sie jemu, moglo przydarzyc sie kazdemu z nich. Eryk zlapal sluchawke i wybral domowy numer Reeda. Po dziesiatym dzwonku odebrala Carolyn Marshall. -Przepraszam, Eryk - zaczela. - Reed jest w lozku. Nie chce z nikim rozmawiac. -Powiedz mu, ze to ja, i zobaczymy, czy nie porozmawia ze mna minute. Odlozyla sluchawke. Eryk slyszal placz dziecka. Zerknal na izbe przyjec. Twarze personelu byly szare i zgnebione. Domyslil sie, ze nikt z nich nie mial dzis ochoty do pracy. -Hej, co powiesz, stary? Glos Marshalla byl ochryply i niewyrazny. -Reed, piles? -Nie, od kiedy kilka godzin temu zwymiotowalem krwia. Ponadto valium dziala znacznie lagodniej. -Jezu, Reed, musisz przestac. -Dlaczego? Jeszcze jestem przytomny. -Mozesz mi powiedziec, co sie stalo? -Spieprzylem. To sie stalo. -Wszyscy pieprzymy cos, ciagle - rzekl Eryk. -Taka jest nasza praca i wiesz o tym rownie dobrze jak ja. Gdybysmy mogli siedziec i zastanawiac sie przez cala noc, moze nigdy nie popelnialibysmy bledow. Mamy jednak do czynienia z chorymi i musimy podejmowac decyzje natychmiast. I tak to juz jest. -Dobrze powiedziane, amigo. Dobrze powiedziane. -Do licha, Reed, naprawde tak uwazam. Teraz prosze, powiedz mi, co sie stalo. -Widzialem rytm serca i zignorowalem go. Spieprzylem. To proste. Eryka nagle scisnelo w piersi. -Jaki rytm? -Osiem, dziesiec impulsow na minute. Szerokie zespoly komorowe. Wydawal sie bez znaczenia. Lecz chyba mogl wystarczyc do wywolania skurczu, tak mowi ten z sadowki. Teraz widzisz, ze trudno tego nie nazwac... -Reed, czy dolaczyles zapis do historii choroby? -Eryk czul, ze serce bije mu szybciej. -Oczywiscie. Dokladnosc to moja dewiza. -Dobra, sluchaj. Odstaw to cholerne valium i przestan sie przejmowac, dobrze? -Cokolwiek powiesz, doktorku. No, dzieki za telefon. Na razie, stary druhu. -Reed, daj mi na moment Carolyn. Eryk uslyszal, jak Reed niezdarnie odklada sluchawke, wywracajac cos przy tym. Po chwili odezwala sie jego zona. -Sluchaj - powiedzial Eryk. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -Reed ma gdzies valium. -Naprawde? -Znajdz je i wyrzuc, dobrze? -D-dobrze. Eryk, czy ty rozumiesz, co sie tam stalo? -Nic takiego, co powinno wywolac tyle zamieszania. Carolyn, uznajemy za zmarlych ludzi w takim stanie jak ta kobieta, uwierz mi. Robilem to wiele razy. Przy tych slowach przeszedl go nagly dreszcz. W tej chwili mogl myslec tylko o tym, ze koniecznie musi obejrzec historie choroby Loretty Leone. -Nie mowisz tego tylko tak sobie, prawda? - spytala Carolyn. -Jasne, ze nie. Joe Silver prawie mnie wylal za to, ze ujalem sie za Reedem. Naprawde mysle to, co mu powiedzialem, i nie oklamuje cie. -Dzieki. Bedziemy w kontakcie? -Oczywiscie. Na razie pozbadz sie z domu wszystkich srodkow uspokajajacych i alkoholu. Reed wspominal kiedys, ze chodzil do psychoterapeuty. Robi to jeszcze? -Hmm, tak. Owszem. -No to zadzwon do niego. Mysle, ze moze trzeba bedzie umiescic Reeda w szpitalu. Niech zadecyduje jego lekarz. Kiedy odlozyl sluchawke, byl mokry od potu. Odszukanie historii choroby Loretty Leone zajelo mu prawie pol godziny. Byla w gabinecie Joego Silvera, ale ten odmowil jej wydania. Eryk nalegal. W koncu Silver ustapil, wymoglszy na nim obietnice, ze nikomu jej nie pokaze i z nikim nie bedzie o niej dyskutowal. Eryk otworzyl karte juz na korytarzu. O ile pamietal, identycznie wygladal elektrokardiogram wloczegi, ktorego sam uznal za zmarlego. Nie tylko podobnie, ale identycznie. Przez godzine rozpraszal tlum oczekujacych pacjentow, a potem kazal sobie przyniesc z archiwum historie choroby wloczegi. Mial racje. Elektrokardiogramy tamtego mezczyzny i Loretty Leone byly jednakowe. Czy ten czlowiek, ktory mogl byc bratem Laury, zyl jeszcze, kiedy go odlaczono? W obliczu ostatnich wydarzen Eryk nie mial powodu wierzyc, ze bylo inaczej. Zemdlilo go na sama mysl. Rozpaczliwie usilujac uporzadkowac fakty, przeszedl z izby przyjec do pustej dyzurki i opadl na miekki fotel. Czy podobienstwo tych zapisow moglo byc przypadkowe? Kiedys, jeszcze na studiach, stwierdziwszy u pacjenta szereg dziwnych objawow, sugerowal ulubionej pani profesor, ze moga one byc zupelnie przypadkowe. Kobieta spokojnie pozwolila, zeby ukrecil sobie powroz na szyje, a potem powiedziala do calej sali: "Wedlug waszego znakomitego kolegi, pana Najariana, wyjasnieniem stanu tego chorego jest zwyczajny zbieg okolicznosci. Radze wszystkim zapamietac, ze chociaz przypadek od czasu do czasu moze zdarzyc sie w diagnostyce medycznej, to pojecie przewaznie sluzy samousprawiedliwieniu lenistwa umyslowego". Eryk lekko usmiechnal sie na to wspomnienie. Od tamtego incydentu nigdy pochopnie nie uznawal niczego za zbieg okolicznosci. 134 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.Zabral obie historie choroby do swojego gabinetu i zamknal je w biurku. Kiedy tylko bedzie mial wolna chwile, pojdzie do biblioteki, zeby uzupelnic wiadomosci na temat trucizn metabolicznych i letargu. Gdzies tam bylo wyjasnienie przypadkow wloczegi i Loretty Leone. I Eryk poprzysiagl sobie, ze dopoki nie sprawdzi wszystkich zrodel dostepnych w Bostonie, na pewno nie uzna tego za zbieg okolicznosci. Rozdzial 21 Wkrotce po tym jak Eryk wyszedl do szpitala, Laura znow zasnela. Obudzila sie po dziewiatej, oszolomiona i zdumiona tym, ze nie jest w swojej chatce na Little Cayman. Na drugim koncu pokoju Verdi krecil sie w przykrytej klatce. Laura zdjela oslone i przez piec minut daremnie probowala namowic ptaka, zeby powiedzial jej "dzien dobry". Wreszcie usiadla na brzegu lozka, usilujac ulozyc jakis plan dnia. Po raz pierwszy od opuszczenia wyspy byla apatyczna i zobojetniala. Stopniowo uswiadomila sobie, ze od kiedy poznala Eryka - a dokladnie od chwili, gdy zaczelo im na sobie zalezec, jakby troche mniej przejmowala sie zaginieciem Scotta. Czyzby przywiazanie do brata bylo tak slabe? Przestraszyla sie i rozzloscila na mysl o tym, ze moze nie kierowala nia chec odnalezienia brata, lecz strach przed zerwaniem ostatniej nitki laczacej ja ze swiatem poza wyspa. Czy jej zycie stalo sie az tak jalowe? Ubrala sie i poszla do centrum, do hotelu Carlisle. Po bezchmurnym poranku dzien stal sie ponury i nieprzyjemnie parny. Miasto zdawalo sie blagac o litosciwy deszcz. Podczas spaceru kilkakrotnie bezskutecznie sprawdzala, czy jest sledzona. Na sama mysl o tym, ze ktos moze ja wciaz obserwowac, robilo sie jej niedobrze. Iranczyk - recepcjonista nie mial dla niej zadnych nowych wiadomosci. Laura poszla do swojego pokoju, wlaczyla jakis program telewizyjny i polozyla sie. Niemal natychmiast zaczela zapadac w sen. Szukanie Scotta stalo sie znacznie latwiejsze, od kiedy pomagal jej Eryk, przekonywala sie. Moze przespac sie troche, zrobic zakupy i dopiero nazajutrz pojsc na policje. Mysl o spotkaniu z kolejnym znudzonym, niechetnie nastawionym policjantem nie byla zbyt pociagajaca. Ponadto i tak pewnie nie beda mogli jej pomoc. Zamknela oczy. -... I jako przeciwnicy wiwisekcji uwazamy - mowila jedna z osob bedacych goscmi programu - ze uczeni prowadzacy badania medyczne i hodowcy zwierzat maja w Waszyngtonie lobby rownie silne i wplywowe jak kazda grupa interesow... Laura z wysilkiem otworzyla oczy, podniosla sie i spojrzala na ekran. Mowczyni monotonnie ciagnela swoja przemowe, gromiac brak wlasciwej perspektywy w swiatku medycznym. -... Najpierw myszy i chomiki, potem psy i naczelne, a potem tak zwani ochotnicy-wiezniowie - mowila. - Jak sadzicie, do czego to wszystko prowadzi?... Laura wziela sluchawke, wybrala numer informacji i otrzymala telefon do wydzialu anatomii akademii medycznej. Polaczono ja z niejakim Bishoffem z administracji wydzialu. -Panie Bishoff, dziekuje, ze zechcial pan ze mna rozmawiac - powiedziala mu. -Nazywam sie Laura Scott. Zbieram material do powiesci i potrzebuje troche informacji na temat tego, skad akademie medyczne uzyskuja zwloki do sekcji. 135 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -Pisze pani powiesc kryminalna? - zapytal zaintrygowany rozmowca. -Zgadza sie. -Czy juz cos pani publikowala? -No coz, jeszcze nie. -Och. Laura czula, ze jego zainteresowanie slabnie. -Ale mam podpisana umowe - dodala pospiesznie. -W takim razie serdecznie gratuluje. Pierwsza sprzedana powiesc. Wie pani, sam zamierzam napisac ksiazke. Thriller medyczny. Jeszcze nie zabralem sie do pisania, ale mam juz tytul: Zazyj dwie aspiryny i zadzwon do kostnicy. Chwytliwy, prawda? Laura pozalowala, ze nie wymyslila innego pretekstu. -Tak... ma cos w sobie - przyznala. -Ciesze sie, ze pani tak uwaza. A teraz, jak autor z autorem, co chce pani wiedziec? -Hmm, panie Bishoff, skad bierzecie zwloki? -No, zapisuja je nam. -Kto? -Wylacznie ci, ktorzy maja prawo to zrobic: nieboszczycy. -Ludzie zapisuja swoje ciala w testamencie? -Zgadza sie. Musza zawiadomic nas o tym, kiedy sa w pelni wladz umyslowych, i podpisac notarialnie potwierdzony formularz w trzech egzemplarzach. Jeden pozostaje w ich aktach, drugi my otrzymujemy, a trzeci dolacza sie do ich ostatniej woli. -Czy policja dostarcza wam jakies zwloki? -Nigdy. -I to wam wystarcza? -Prawde mowiac, wiecej niz wystarcza. Trzymamy je w lodzie. No, czy to nie bylaby piekna scena poscigu konczacego sie w takiej chlodni? -Rzeczywiscie, panie Bishoff, ale chyba juz ja ktos napisal. -Och. -Prosze powiedziec - ciagnela. -Czy placicie im? -Za ciala? Do licha, nie. Jedynie koszty pogrzebu, jesli rodzina chce skorzystac z miejskiego cmentarza na North Shore. -Nigdy nie placicie za ciala? -Zdecydowanie nie. Nie wystarczyloby nam funduszy. Czy to psuje pani intryge? -Chyba tak. -W takim razie przykro mi. -Jeszcze ostatni raz, zeby sie upewnic. Nikt nie moze czerpac zyskow ze sprzedazy zwlok akademiom medycznym? -Zdecydowanie nikt. -Dziekuje, panie Bishoff. Bardzo mi pan pomogl. -Cala przyjemnosc po mojej stronie. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Teraz ja chcialbym zadac pani jedno pytanie. -Tak? -Jak pani uwaza, czy powinienem znalezc agenta przed napisaniem ksiazki, czy po jej napisaniu? Laura usmiechnela sie. -Sadze, ze lepiej po napisaniu, panie Bishoff. Rozlaczyla sie, a potem zatelefonowala pod numer koronera - Thaddeusa Bushnella. Automat poinformowal ja, ze linia jest uszkodzona. Dziesiec minut pozniej Laura jechala taksowka w kierunku domku u podnoza Beacon Hill, majac nadzieje, ze w dzien znajdzie starca troche trzezwiejszego i bardziej sklonnego do rozmowy. Kiedy skrecili w uliczke, przy ktorej stal dom starego lekarza, zobaczyla drewniane barierki ustawione przed posesja. Z budynku zostaly gruzy, wypalona ruina. W powietrzu wisial ciezki odor dymu i spalenizny. Poprosila taksowkarza, zeby zaczekal, i podeszla do barierki. Umundurowany inspektor pozarnictwa stal obok tego, co pozostalo z frontowych drzwi. -Co sie stalo? - zapytala. Mezczyzna spojrzal na nia ze zdziwieniem. -Dom splonal - odparl tonem sugerujacym niewypowiedziane "A jak pani mysli"? -A co z doktorem Bushnellem? Laura miala nieprzyjemne przeczucie, ze mogla nie zadawac tego pytania. -To pani znajomy? -Ja... tak, znam go. Strazak zlagodnial. -Przykro mi - powiedzial. -Staruszkowi nie udalo sie. -Wiedzialam, ze w koncu to sobie zrobi - stwierdzila Laura. -Slucham? -Doktor Bushnell. Widzialam go niedawno; za duzo pil i palil. Obawialam sie, ze moze mu sie przytrafic cos takiego. Inspektor spojrzal na dom, a potem na Laure. -Jest pani reporterka? -Nie, dlaczego? -A kim pani jest? -Ja... przyjechalam z Poludnia. Czemu pan pyta? -Poniewaz nie powinienem z nikim rozmawiac, dopoki nie sprawdzimy kilku rzeczy. -Prosze - ciagnela Laura, zaczynajac cos przeczuwac. -Prosze powiedziec mi, co sie tu stalo. To... to bardzo wazne. Mezczyzna przygladal sie jej przez chwile, a potem oswiadczyl bez ogrodek: - Ogien zostal podlozony. Wyglada na profesjonalna robote, ale nie najlepsza. Staruszek byl na pietrze. Dom podpalono tak, ze nie zdolalby wydostac sie, nawet gdyby chcial... Prosze pani? Jest pani taka blada... Laura wyobrazila sobie kruchego czlowieczka owinietego w koc, mowiacego o wydarzeniach z odleglej przyszlosci, tak jakby dzialy sie wczoraj. -Bo czuje sie troche niewyraznie - odparla. -Tutaj zdarzaja sie takie straszne rzeczy. Strazak znow spojrzal na zgliszcza tego, co niegdys bylo domem Thaddeusa Bushnella. -Tak. Sadze, ze tak. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -Nadstawil dlon i zerknal w gore. - Zaczyna padac - rzekl. Nie liczac eleganckiej Countway Medical Library przy Huntington Avenue, Hoffman Medical Library w White Memorial byla najwieksza biblioteka w miescie. Eryk zamierzal tam zaczac poszukiwania od przejrzenia podstawowych podrecznikow z zakresu toksykologii, metabolizmu i kardiologii. Szczegolna uwage zwrocil na bibliografie na koncu kazdego rozdzialu, uzyskujac zestaw fiszek z odnosnikami do artykulow w roznych periodykach, ktore beda mu potrzebne w drugiej fazie poszukiwan. Wyszedl z zalozenia, ze w jakis sposob tych dwoje pacjentow zetknelo sie z ta sama trucizna lub podobnym skazeniem srodowiska, to znaczy z toksyna dostatecznie silna, aby spowodowac zapasc sercowo-naczyniowa i zahamowanie metabolizmu. Byla juz czwarta po poludniu. Wczesniej nad miastem przeszedl deszcz, tworzac na drogach oleiste kaluze. W wyniku tego do szpitala zwozono ofiary wypadkow, co zatrzymalo Eryka w pracy dluzej, niz przewidywal. W koncu przekazal dyzur starszemu lekarzowi wyznaczonemu przez Silvera na miejsce Reeda i uzgodnil z nim kolejnosc zmian do czasu wyjasnienia sytuacji. Wczesniej zadzwonila do niego Laura i powiadomila o rozmowie z administracja akademii medycznej oraz prawdopodobnym zamordowaniu Thaddeusa Bushnella. Majac nadzieje znalezc jakies wyjasnienie podobienstw miedzy smiercia NN i Loretty Leone, Eryk postanowil nie mowic jej o straszliwej pomylce, jaka mogl popelnic, choc wiedzial, ze bardzo szybko beda musieli przeprowadzic te rozmowe. Czujac, ze czas nagli, polozyl sterte ksiazek na stole i zaczal pracowac. Po godzinie mial liste czterdziestu toksyn. Akonityna, kurara, botulina, atropina, sapotoksyna, fizostygmina, tetrodotoksyna, cyjanek, arszenik, acetanilid, antymon, barbiturany, jad pszczeli, korzen mandragory, muskaryna, amanityna, pikrotoksyna, neurotoksyna jadu zmij, strychnina. Kolejno nanosil na fiszki nazwy substancji, dawki toksyczne, sposob podawania, zrodla i glowne objawy zatrucia. Kazda z tych trucizn mogla spowodowac smierc w wyniku oddzialywania na uklad nerwowy lub miesien sercowy, a w pewnych dawkach mogly tez powodowac znaczne spowolnienie metabolizmu. Sprawdzenie kazdej toksyny wydawalo sie zadaniem ponad sily. Lecz Eryk pocieszal sie, ze tak samo bylo z setkami wzorow zwiazkow organicznych, ktore kiedys musial zapamietac. Minela godzina, a potem druga, a on powoli odkladal kolejne fiszki. Lista kurczyla sie. Co pewien czas jakies spostrzezenie dotyczace okreslonej trucizny przykuwalo jego uwage, tylko po to, zeby zostac wykluczone przez proste pytania: W jaki sposob obie ofiary mogly sie z nia zetknac? Czy jej dzialanie moglo ustac po zatrzymaniu metabolizmu i przed smiercia? Amanityna, trucizna zawarta w grzybach wyzszych, byla jedna z glownych kandydatek. W gre wchodzily takze strychnina i trucizna otrzymywana z zab - bufotoksyna. Lecz raz po raz, jakby rzucajac mu wyzwanie, w literaturze pojawiala sie jedna i ta sama substancja - tetrodotoksyna, zwiazek wystepujacy w pewnym gatunku ryb. Wedlug przynajmniej jednego badacza byla od dawna poszukiwana trucizna wywolujaca pozorna smierc. 138 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.W Japonii niektorzy szefowie kuchni otrzymuja specjalny urzedowy dyplom upowazniajacy do przygotowywania z ryby fugu dania zwanego saskimi, bedacego czyms posrednim miedzy pozywieniem a narkotykiem. Kucharze - ktorzy czasami umieraja po skosztowaniu swoich dan - staraja sie pozostawic tylko tyle tetrodotoksyny, zeby spowodowac zaczerwienienie skory, mrowienie warg i koncow palcow oraz lekka euforie. Opisano jednak wiele przypadkow zatrucia ta potrawa. Objawia sie ono miedzy innymi obrzekiem pluc w wyniku zwolnienia akcji serca, niewydolnoscia oddechowa i znacznym spowolnieniem metabolizmu. Czy Loretta Leone i NN mogli w jakis sposob bezwiednie zjesc fugu? Takie zalozenie nie mialo sensu. Za oknami biblioteki szary wieczor zmienil sie w czarna noc, a stos czasopism na stoliku Eryka stale sie powiekszal. Amanityny grzybowe, fugu i rosliny zawierajace akonityne. Eryk stopniowo skracal swoja liste, az w koncu pozostaly tylko te trzy substancje. Kazda z nich w odpowiedniej dawce mogla wywolac dlugotrwale spowolnienie metabolizmu - stan pozornej smierci. Drzwi biblioteki otworzyly sie i zamknely. Eryk nie podniosl glowy. W chwile pozniej poczul na ramieniu dotkniecie ciezkiej dloni. -Doktor Subarsky, jak sadze - powiedzial, definitywnie skreslajac strychnine z listy podejrzanych. -Ty rzeczywiscie jestes malym dzieciolem - rzekl biochemik. -Chyba masz cos ciekawszego do roboty w swoim wolnym czasie. Upuscil narecze ksiazek na pobliski stolik, usiadl przed Erikiem i przejrzal tytuly periodykow, ktore ten czytal. -"Journal of Toxicology"... "Poisons of the World"... "Journal of Ethnopharmacology"... -Widzisz, ja wlasnie robie cos ciekawszego - odpowiedzial Eryk, dopiero w tym momencie uswiadamiajac sobie, ile uplynelo czasu. -A dokladnie co? Subarsky oparl sie wygodnie i polozyl na stole nogi w ogromnych sportowych butach. -Zajmuje sie przypadkiem tej kobiety, ktora Reed Marshall wczoraj uznal za zmarla -wyjasnil Eryk. -Ach tak, to sensacja dnia. Popelnil paskudny blad. Paskudny. -Nie jestem pewny, czy to byl blad. -Res ipsa loauitur - skomentowal Subarsky. -Co to znaczy? -W przyblizeniu "trup mowi sam za siebie". -David, jak zdefiniowalbys smierc? Subarsky podrapal sie po brodzie. -Chyba jak zwykle. Zanik akcji serca i czynnosci neurologicznych... i tak dalej. -A co powiesz o tych wszystkich doniesieniach o ludziach, ktorzy mieli takie objawy, a po pewnym czasie sie ockneli? -Moge ci znalezc doniesienia o tym, ze w Wielkim Kanionie widziano dinozaury -odparl Subarsky. -No coz, siedze tu od kilku godzin, probujac ulozyc jakas definicje pasujaca do tych wszystkich doniesien, i wiesz, do czego dochodze? -Rozklad posmiertny. -To jest odpowiedz. 139 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -Jesli nie gnije, to oznacza, ze zyje. To mi sie podoba, Najarian. Naprawde. Chociaz obawiam sie, ze w ten sposob jeszcze poglebilibysmy problem przeludnienia. -Mowie powaznie. -Powaznie? No coz, wydaje mi sie, ze tytul lekarza medycyny i trzynascie lat nauki pozwalaja ci orzec, kto ma zgnic. -Reed Marshall wlasnie tak zrobil i pomylil sie. -Przypadek - rzekl Subarsky. -Jeden na miliard. -Nie sadze, Davidzie. Widzisz, byc moze popelnilem ten sam blad. Eryk wyciagnal elektrokardiogramy i opisal koledze oba przypadki. -I gdzie jest teraz ten NN? - zapytal Subarsky. -Nie wiem. Masz troche czasu? -Dla ciebie? Zawsze. Eryk szczegolowo opowiedzial mu, jak spotkal Laure, o wizytach w Bramach Niebios i Thaddeusie Bushnellu oraz o niebezpiecznej przygodzie w dokach wschodniego Bostonu. Subarsky wysluchal go, gryzac olowek. Kiedy Eryk skonczyl, przyjaciel cicho gwizdnal. -Niezle wdepnales, stary, musze ci to przyznac. -Davidzie, nie mam pojecia, o co tu chodzi, ale uwazam, ze ten wloczega i Loretta Leone zostali otruci. -Jak? -Przypadkowo. Jakims produktem spozywczym. Przez psychopate. Podaj mi dowolna definicje szalenca, a znajde ci kogos, kto do niej pasuje. -I myslisz, ze zbyt szybko przerwales reanimacje faceta, ktory mogl byc bratem twojej nowej panienki? -To mozliwe. -Nie kupuje tego. -Na razie wcale tego nie oczekuje. Wlasnie dlatego tu siedze. -I czego sie dokopales? -Mnostwa rzeczy. Ale wciaz natrafiam na to. Eryk podsunal mu notatki na temat tetrodotoksyny. Subarsky przejrzal je pospiesznie. -A wiec toksyna pozornej smierci znow podnosi swoj straszliwy leb. -Slyszales o niej? -Troche. Kilka lat temu cieszyla sie ogromnym zainteresowaniem. Nawet napisano o niej ksiazke. Pozniej jednak w czasopismach naukowych zaczely pojawiac sie artykuly podwazajace wiekszosc zastosowanych metod i twierdzen. -Wiem. Czytalem niektore z nich. -I podejrzewasz, ze to ten zwiazek? -Albo podany osobno, albo w polaczeniu z innymi. Czy dobry toksykolog moglby go wykryc? -Prawdopodobnie. -A co z amanityna i akonityna? -Prawdopodobnie. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -A wiec jutro wybiore sie na anatomopatologie i sprawdze, czy moga zbadac krew Loretty Leone. A potem chyba umowie sie na spotkanie z doktorem Dardenem. -Ach tak. To ten Haitanczyk, starszy lekarz w White Memorial. Dobry pomysl. -Jezeli ktos tu cos wie o tetrodotoksynie, to tylko on. -Racja. Nie wiesz, czy on kiedykolwiek odwiedzil Haiti, od czasu jak wyemigrowal do Stanow? -Przypadkiem wiem - odparl Eryk. -Pomagal przy otwarciu nowej kliniki w Port-au-Prince. Od czasu do czasu zabieral tam kogos ze soba. -W takim razie moze on zdola wybic ci to z glowy. -O co ci chodzi? -No coz, nie jestem ekspertem w tej konkretnej dziedzinie, ale nie wierze, zeby jakis srodek mogl wywolac objawy, o jakich mowisz. Jako Ormianin masz nadmierne, genetycznie zakodowane poczucie odpowiedzialnosci. Wlasnie dlatego jestes takim doskonalym lekarzem. Lecz towarzyszy temu, takze dziedziczne, armenskie poczucie winy. I teraz mowi ci ono, ze mogles cos zrobic, zeby nie dopuscic do smierci brata twojej przyjaciolki. -I co? -No coz, znam cie od dawna, Eryk. Wiem, ze gdyby cos z nim bylo nie tak, na pewno zauwazylbys to. -Mozliwe - odparl Eryk. -A jednak teraz moja armenska intuicja podpowiada mi, ze wpadlem na trop czegos dziwnego. -W takim razie gdybys potrzebowal pomocy, daj mi znac - Subarsky przez chwile drapal sie po brodzie, a potem dodal: - Chociaz jestem gotow zalozyc sie o karton heinekena, ze bujasz w oblokach. Eryk pozbieral swoje notatki. -Przyjmuje zaklad - rzekl - i wierz mi, mam nadzieje, ze wygrasz. Jutro wpadne do Dardena, patologow i Countway Library. Bede cie informowal. -Zrob to - powiedzial Subarsky. -Daj mi znac, gdyby moj wierny komputer mogl ci sie na cos przydac. A na razie bede bacznie obserwowal obloki. 141 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.Rozdzial 22 Jestem w hotelu. Zadzwon, jesli wrocisz przed 22:00. Jesli nie, zadzwon rano przed wyjsciem do pracy. Jeszcze nie bylam na policji, ale zamierzam to zrobic jutro rano. Mam nadzieje, ze wizyta w bibliotece byla owocna. Dziekuje za wszystko, co zrobiles. Caluje, L. PS Odnowilam zapasy w lodowce i kredensie. Mysle, ze nie popsulam jakichs powaznych badan bakteriologicznych, wyrzucajac stary karton z mlekiem. Eryk znalazl ten liscik na poduszce po powrocie do domu, razem ze wspanialym albumem zatytulowanym Nurkowanie na Kajmanach. Przejrzal ksiazke zastanawiajac sie, jak by to bylo, gdyby tam mieszkal. Od tak dawna jego zyciem kierowal automatyczny pilot, nakierowany na jeden wytyczony cel. Teraz byla tylko niepewnosc - niepewnosc i kobieta. Odlozyl ksiazke i przez kilka minut przegladal notatki. Spodziewal sie, ze po powrocie do mieszkania zastanie czekajaca na niego Laure i z lekka ulga przyjal jej nieobecnosc. Musial oddac sie pracy. Prawie nie zywil juz watpliwosci, ze mezczyzna, ktorego wzial za wloczege, ten czlowiek, ktorego uznal za zmarlego i wyslal do zakladu pogrzebowego Bramy Niebios, byl bratem Laury. Teraz mial powod - powazny powod - przypuszczac, ze powinien byl dluzej prowadzic akcje reanimacyjna. I chociaz glownym czynnikiem byla jakosc stanu zdrowia pacjenta, Eryk wiedzial, ze wydajac polecenie wstrzymania zabiegow reanimacyjnych, opieral sie, przynajmniej czesciowo, na swojej ocenie wartosci zycia chorego. Z takim przeswiadczeniem, podobnie jak Reed, bedzie musial zyc do konca swoich dni. Bylo juz troche po dziesiatej, wiec notatka Laury pozostawiala swobode manewru - dawala mu pretekst do odlozenia rozmowy z nia do rana. Chociaz im dluzej myslal o rozmowie, tym bardziej chcial juz miec to za soba, powiedziec jej o wszystkim i zyc nadzieja, ze go zrozumie. Zarowno Scott, jak i Loretta Leone ulegli zatruciu w wyniku dzialan jakiegos szalenca lub kontaktu z jakims srodkiem toksycznym. Pomimo argumentow Davea Subarskyego Eryk nie mial co do tego zadnych watpliwosci. Pocieszal sie nadzieja, ze Laura zrozumie, iz popelnil blad, podobnie jak Reed, ale wszystkie okolicznosci sprzysiegly sie przeciwko nim. Przez jakis czas krazyl po pokoju, zastanawiajac sie, czy innych pacjentow w innych szpitalach spotkal taki sam los. W koncu zatelefonowal do Carlisle. Dlugo czekal, zanim ktos podniosl sluchawke. Nikt sie jednak nie odezwal. 142 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.-Halo? Lauro? Uslyszal, jak odetchnela. -Och, dzieki Bogu - powiedziala. -Eryk, dopiero co odebralam telefon od jakiegos mezczyzny, ktory mi grozil. W kolko powtarzal: "To jeszcze nie koniec. Musisz oddac tasme". Wrzasnelam, ze nie wiem, o czym mowi, ale sie rozlaczyl. Nie wiem, o co tu chodzi, ale jezeli chcial mnie przestraszyc, to udalo mu sie to. -Zaraz bede. -Nie musisz tego robic. -Chce. Troche zdziwilem sie, kiedy cie tu nie zastalem. -Przepraszam. Pomyslalam, ze bedzie lepiej, jesli spedze troche czasu sama. Ja... zaczelam miec wrazenie, ze zbytnio sie od ciebie uzalezniam. -Lauro, ja tez jestem tak uzalezniony. Uwierz mi. Musze ci cos powiedziec. A kiedy juz to zrobie, przekonasz sie, ze z pewnych wzgledow zalezy mi na rozwiazaniu tej zagadki tak samo jak tobie. Naprawde chce zaraz do ciebie przyjechac. -Co chcesz mi powiedziec? -Przez telefon? Zawahala sie. -Czekam tu - uslyszal w koncu. Laura siedziala ze skrzyzowanymi nogami na lozku i spokojnie sluchala, jak Eryk szczegolowo relacjonuje jej, co robil i myslal tamtego ranka, kiedy przywieziono wloczege. -Wiedzialam - oswiadczyla, kiedy skonczyl. -Tego pierwszego wieczoru, gdy bylismy razem, zauwazylam, jak marszczysz brwi, gdy zaczynasz mowic o tej reanimacji. -O ile to cokolwiek zmienia, chce cie przeprosic. Mamy tylu pacjentow z zawalami, tylu ludzi przywoza nam martwych po wylewie, ze jesli jakis przypadek nie rozni sie zasadniczo od innych, to nawet nie podejrzewamy, ze moglby nie wynikac z przyczyn naturalnych. -A powinniscie? -No, chyba tak, gdybysmy byli doskonali. -Nie o to mi chodzilo i dobrze o tym wiesz - warknela. -Eryk, prosze. Chce to zrozumiec. Spojrzal na nia niepewnie. -Przepraszam - rzekl. -Niech pomysle, jak ci to wyjasnic... -Dobrze. W diagnostyce medycznej istnieje pojecie wspolczynnika podejrzenia. Mowiac po prostu, wspolczynnik podejrzenia oznacza, ze jesli o czyms nie pomyslisz, nigdy tego nie znajdziesz. Im lepszy lekarz, tym wiecej diagnostycznych mozliwosci bierze pod uwage i odrzuca. Jesli przyjmiesz, ze kazdy przypadek zatrzymania akcji serca u pacjenta w srednim wieku ma podloze naczyniowo-wiencowe, nigdy nie stwierdzisz przedawkowania kokainy u piecdziesieciopiecioletniego prezesa duzej firmy. -Rozumiem. 143 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.-Wierz mi lub nie, nawet najgorszy lekarz w dziewiecdziesieciu, a nawet w dziewiecdziesieciu pieciu procentach przypadkow robi to, co nalezy, a przynajmniej to, co nie szkodzi pacjentowi. To te pozostale dziesiec czy piec procent odroznia specjalistow od zwyklych konowalow. -Wiekszosc z nas uwaza inaczej. -Wiem. Te bledne poglady - nadmierne nadzieje - w znacznej czesci sa nasza wina. Przez dlugie lata lekarze ludzili sie, ze pewne rzeczy istnieja, lub nie, tylko dlatego, ze my tak mowimy. I spoleczenstwo, a przynajmniej spora jego czesc, kupowalo ten mit, poniewaz chcialo wierzyc, ze jest ktos, kto zna odpowiedzi na wszystkie pytania. Prosze, nie mysl, ze probuje usprawiedliwic moje postepowanie tamtego lutowego dnia. Ja tylko chce wytlumaczyc ci tok mojego rozumowania. Ja... po prostu przyjalem zbyt maly wspolczynnik podejrzenia, ze moze dziac sie cos niezwyklego. Laura bez slowa podeszla do okna i spojrzala na miasto. Czula rozterke Eryka i ta czesc jej duszy, ktora zaczynala go kochac, bardzo chciala objac go i powiedziec, ze rozumie. Lecz nie mogla pogodzic sie z tym, ze czlowiekiem, ktorego zycie mial w swoich rekach tamtego zimowego ranka, byl prawdopodobnie jej brat. Nagle przypomniala sobie sytuacje, w jakiej znalazla sie kiedys z nurkiem, ktorego umiejetnosci i doswiadczenie przecenila. Gosc zaklinowal sie w waskim tunelu z prawie pusta butla tlenowa. Na szczescie wyczula klopoty i znalazla go na minute czy dwie przed katastrofa. Dzielac sie z nim swoim powietrzem, zdolala wyholowac go na powierzchnie, ale rownie dobrze moglo sie to skonczyc inaczej. Zastanawiala sie, jak potoczyloby sie jej zycie, gdyby nie zdolala wydostac go z tego tunelu. Kierownik klubu, ludzie nurkujacy z nia dzien po dniu nie chcieliby widziec w niej czlowieka, ktory moze sie mylic - tak samo ona traktowala Eryka. Kiedy w koncu odwrocila sie do niego, w oczach miala lzy. -Zaluje, ze nie probowales dluzej - powiedziala. -Wiem. Bardzo chcialbym cofnac czas. Wiem, ze to nie pomoze Scottowi, ale juz nigdy nie bede osadzal wartosci ludzkiego zycia. - A takze ignorowal mozliwosci, ze pozornie zwyczajny przypadek moze wcale takim nie byc? -To tez. Objela go i dotknela wargami jego ucha. -To mi wystarczy - szepnela. -To jest to, koles. Piekne Cleveland, Ohio. Eddie Garcia wypil resztke kawy z termosu i otarl usta wierzchem dloni. Byl rad, ze podroz dobiega konca, ale niepokoil sie o swojego pasazera. Wkrotce bedzie musial wysadzic Boba, pokazac mu droge na dworzec autobusowy i zajac sie rozladunkiem ciezarowki. Facet nadawal sie do podrozowania na wlasna reke nie bardziej od przedszkolaka. W czasie podrozy Eddie probowal pomoc mu odzyskac pamiec. Nie osiagnal jednak nic procz nieustannych wzmianek o wschodnim Bostonie, jakiejs pani Gideon i jej koniu. Pytal Boba, jak zranil sie w noge i w reke, o jego rodzine i sluzbe w wojsku. Nic. Zadnego przeblysku. 144 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Jakby ktos przecial zyletka wszelkie jego wiezi z przeszloscia. Przez jakis czas Eddie nawet sie zastanawial, czy nie odwiezc go do Bostonu. Lecz w Cincinnati czekal na niego dobry ladunek na powrotna droge, wiec taka ewentualnosc nie wchodzila w gre. Zjechal z miedzystanowej i zaczal przedzierac sie przez ciemne, coraz wezsze uliczki wiodace do Buckeye Packing. Byla trzecia rano, przyjechal godzine przed czasem. Wcale nie znal miasta, ale jeszcze zdazy znalezc jakis bar. Potem postawi Bobowi sniadanie, da mu trzydziesci czy czterdziesci dolcow, pokaze droge na dworzec autobusowy i pozegna sie z nim. To i tak wiecej, niz zrobilby ktos inny na jego miejscu. Bob, ktory przespal wieksza czesc drogi przez Indiane i Ohio, zbudzil sie tuz przed Lorain i znow zaczal wygladac przez okno. Jezeli jakies mysli przychodzily mu przy tym do glowy, to nie ujawnial ich. Eddie wciaz czul towarzyszaca mu atmosfere smutku i zdziwienia. -Wszystko w porzadku? - zapytal Eddie. -Uhmm. -To dobrze, bo masz przed soba dluga trase. Do Bostonu jest jeszcze kawal drogi. Scott wpatrywal sie w migoczace swiatla i usilowal poskladac wirujace mu w glowie obrazy. Nic nie laczylo sie ze soba. Zupelnie nic. Skrecili w boczna uliczke, w ktorej ledwie miescila sie ciezarowka, i wjechali na szeroki, pusty plac otoczony magazynami i fabryczkami. -Buckeye Packing znajduje sie troche dalej - rzekl Eddie. -To dobrze - odparl beznamietnie Scott. -Pomyslalem, ze moglibysmy sie przejsc i zobaczyc, czy uda nam sie zjesc gdzies sniadanie. Eddie zwolnil do dziesieciu mil na godzine, kiedy nagle ujrzal jakiegos mezczyzne, ktory stal na drodze przed nimi i machal rekami. Mial na sobie roboczy kombinezon i kraciasta mysliwska koszule. Garcia zatrzymal ciezarowke i opuscil okienko. -Dzien dobry - powiedzial. - Co sie dzieje? Mezczyzna, dragal z krotko scietymi wlosami, podszedl do samochodu, wyjal zza pasa rewolwer i trzymal go dwie stopy od twarzy Eddiego. -Otwieraj drzwi - warknal. - Zadnych gwaltownych ruchow. Drugi mezczyzna, uzbrojony w dubeltowke, pojawil sie przy drzwiach pasazera, a trzeci stanal tuz przed nimi. -Hej, zaczekajcie - powiedzial Eddie. -Wioze tylko wolowine. Nie mam nic... Dobrze wiemy, co masz - rzucil mezczyzna. -Teraz wysiadaj albo bedziesz martwy. Eddie obrocil sie do pasazera. -Bob - oznajmil spokojnie - napadnieto nas. Otworz drzwi i rob co ci te pierdoly kaza. Bez tego ladunku i ciezarowki jestem skonczony, ale nie wiem, kurwa, co innego moglibysmy zrobic, niech to szlag. Powoli obaj otworzyli drzwi i zeszli na jezdnie. Mezczyzna, ktory ich zatrzymal, najwidoczniej prowodyr tej trojki, gestem kazal im stanac razem, a potem wskazal na zaulek miedzy budynkami. Ruszajcie tam - warknal. - Robcie, co mowie, a nic sie wam nie stanie. -Hej, patrz - powiedzial drugi. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -Ten facet jest ranny. Co jest, wracasz z jakiejs wojny, czy co? Scott ledwie na niego spojrzal. -Rob co mowi, Bob - szepnal Eddie. -Hej, chlopaki! Ta ciezarowka to wszystko, co mam. -Ruszajcie - rozkazal tamten. Nastepne pol minuty Eddie Garcia zapamietal tylko jako ciag niewyraznych obrazow. Zaczelo sie od tego, ze Bob pochylil sie, jakby chcial zawiazac sznurowadlo. Nagle z potworna sila machnal ramieniem w tyl, uderzajac jednego z porywaczy w krtan. Trafiony, bezwladnie runal na ziemie. Tym samym plynnym ruchem kopnal z polobrotu zdrowa noga, rzucajac drugiego napastnika na ziemie, po czym poprawil blyskawicznym uderzeniem nasada dloni w podbrodek. Dubeltowka z loskotem upadla na jezdnie, ale bandyta zdolal jeszcze wierzgnac nogami i przewrocic Boba. Przywodca bandy zareagowal za wolno i dopiero unosil rewolwer, gdy Eddie kopnal go w krocze. Bandzior zgial sie wpol, a Eddie kopnal go jeszcze raz, trafiajac w ramie i odrzucajac w tyl. Po lewej stronie Garcii pierwszy porywacz gramolil sie z ziemi, podczas gdy drugi zlapal Boba za gardlo i zaczal okladac. W tym momencie Garcia zobaczyl twarz swojego pasazera. Miala wyraz, jakiego nie zapomni do konca zycia - nie wyrazala paniki, wscieklosci czy strachu i na pewno nie byla pozbawiona wszelkich uczuc maska, do ktorej przyzwyczail sie w ciagu wielomilowej podrozy. Bob wydawal sie niemal natchniony, oderwany od rzeczywistosci, niewrazliwy na bol. Zdawal sie calkowicie ignorowac atakujacego go napastnika, skupiajac cala uwage na czyms innym. Zanim Eddie pojal, co sie dzieje, Bob wyciagnal zdrowa noge i pchnal w jego kierunku dubeltowke. Eddie skoczyl po nia i przetoczyl sie po ziemi, szukajac bezpiecznika. Jeden z porywaczy juz rzucil sie do ucieczki. Drugi, zrozumiawszy, co sie stalo, odepchnal Boba, mocno kopnal go w zebra i pomknal w glab alejki. Garcia strzelil. Strzal chyba siegnal celu, gdyz bandyta zatoczyl sie, ale pobiegl dalej. Po chwili zniknal w ciemnosci. Zanim Eddie zdazyl wycelowac w przywodce rabusiow, ten zerwal sie z ziemi i umknal co sil w nogach. Garcia strzelil do niego, lecz porywacz byl juz poza zasiegiem srutu. Po kilku sekundach na ulicy znow zalegla cisza. Wstrzasniety i zdyszany, Eddie podniosl sie z ziemi. Bob kleczal, trzymajac sie za lewy bok. -Nic ci nie jest, Bob? - spytal Garcia. Scott zakaszlal i poczul przeszywajacy bol w piersi. Wiedzial, ze juz wczesniej mial polamane zebra. Ale kiedy? Jak? -Nic mi nie jest - zdolal wykrztusic. Garcia pomogl mu wstac. -Jestes pewny? Zawiezc cie do szpitala? 146 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. To slowo przywolalo w umysle Scotta wiele skojarzen, zadne z nich nie bylo przyjemne. -Nie - odparl ochryple. -Nie do szpitala. Eddie Garcia cofnal sie o krok i spojrzal na niego. -Nigdy nie widzialem, zeby ktos ruszal sie tak szybko jak ty - powiedzial. -Kim jestes? Scott popatrzyl na niego ze smutkiem i potrzasnal glowa. -Nie wiem, Eddie. Nic nie wiem. Nawet nie planowalem, ze zaatakuje tych facetow. Po prostu zrobilem to. Zakaszlal ponownie i musial zmobilizowac wszystkie sily, zeby nie zemdlec. -Wezme cie do jakiegos pieprzonego szpitala - nalegal Garcia. Scott potrzasnal glowa. -Musze dostac sie do wschodniego Bostonu - rzekl. -To wazne. -Po co? -Ja. nie wiem - Po konia pani Gideon? -Po cos. Nie wiem po co. Garcia otworzyl portfel i wyjal sto dolarow, zostawiajac sobie jedynie dziesiec. -Masz - powiedzial. -Faceci z Buckeye sa mi winni kupe grosza za ten kurs. Dzieki tobie dostane je. Dasz rade wejsc z powrotem do szoferki? -Dam - odparl Scott, krzywiac sie przy kazdym kroku. -Znajdziemy dworzec autobusowy. Uruchamiajac ciezarowke, Garcia wciaz potrzasal glowa. -Sam nie wierze, ze to zrobiles. Golymi rekami. Po prostu nie wierze. Kwadrans pozniej staneli przed ciemnym terminalem greyhoundow. -Jestes pewny, ze nie chcesz ze mna zostac przez jakis czas? - zapytal Garcia. -Mozemy razem zrobic kurs Cinci Phoenix, a potem znalezc ci lekarza i dowiedziec sie, dlaczego nic nie pamietasz. -Nic mi nie bedzie - rzekl Scott. -No, masz. To numer telefonu w Utah, do mojej matki. Ona zawsze wie, gdzie mnie mozna znalezc. Gdybys kiedys czegos potrzebowal, czegokolwiek, zadzwon. -Dzieki. -Wiele ci zawdzieczam. Bardzo wiele, Bob. -Nie, wcale nie. Za nimi zapalily sie swiatla na dworcu. Po chwili otworzono drzwi. Eddie Garcia zastanawial sie, czy moglby zrobic cos jeszcze - cokolwiek. W koncu wzruszyl ramionami, serdecznie scisnal dlon Boba i odszedl. Kiedy dotarl do ciezarowki, odwrocil sie. Bob jeszcze tam stal, chudy i potargany, brudny i zarosniety. Patrzac na niego, Garcia po prostu nie pojmowal, ze ten czlowiek mogl poradzic sobie z bandytami. -Na pewno wiesz, co masz zrobic, Bob? - zawolal. -Wiem. Wsiasc do autobusu, ktory jedzie do Bostonu. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -No coz, mam nadzieje, ze odnajdziesz siebie, przyjacielu, a takze konia tej kobiety. Naprawde. Bob, krzywiac sie z bolu, zdolal jakos zmusic sie do usmiechu. -Ja tez mam taka nadzieje, Eddie - powiedzial bez emocji. -Ja tez. Garcia wgramolil sie do kabiny ciezarowki. Kiedy znow spojrzal przez okno, Bob juz zniknal. 148 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.Rozdzial 23 Zaklad patologii White Memorial zajmowal oswietlone jarzeniowkami, pozbawione okien pomieszczenia piwnicy i znacznej czesci sutereny glownego budynku. Byl ozdobiony makatkami na scianach i sztucznymi roslinami, ktore Eryk uznal za odpychajace. Chociaz dochodzila dopiero trzecia trzydziesci rano, personel dziennej zmiany laboratoriow analityki, hematologii, banku krwi, cytologii i histologii pracowal na pelnych obrotach. Ubrany w bialy fartuch i spodnie, Eryk mijal je zmierzajac do pracowni szpitalnego toksykologa. Zdziwilo go, ze po pieciu latach w White Memorial wciaz nie zna tylu ludzi, od ktorych zaleza wyniki jego pracy. Chociaz spal bardzo krotko, byl swiezy i wypoczety - podekscytowany nie tylko odkryciami, jakie spodziewal sie poczynic, ale czarem minionej nocy. On i Laura w koncu zostali kochankami. Kochali sie w jej lozku i pod prysznicem, na fotelu przed telewizorem, a nawet na dywanie. Kochali sie gwaltownie, pospiesznie jak nastolatki, oraz powoli, z uczuciem, delikatnie jak starzy przyjaciele. I wreszcie przed switem zasneli, trzymajac sie w ramionach, czujac, ze zaczynaja stawac sie jednoscia. Toksykolog White Memorial, doktor Ivor Blunt, nie moglby miec bardziej adekwatnego nazwiska. Zahartowany weteran z prawie trzydziestoletnim stazem pracy w zawodzie, Blunt slynal zarowno ze swej ekscentrycznosci, jak i blyskotliwego umyslu. Glowna dziedzina jego badan obejmowala analize chemiczna materialu sekcyjnego oraz zastosowanie jadu wezy i plotka glosila, ze w domu ma ogromne terrarium, w ktorym trzyma ponad sto gatunkow jadowitych gadow. Blunt byl urazony, poniewaz "nie poproszono go o wlaczenie sie" do sprawy Loretty Leone, jak powiedzial Erykowi. Toksykolog nawet nie chcial o tym rozmawiac. Eryk jednak nalegal usilnie i w koncu uzyskal zgode na pietnastominutowe spotkanie. Oprocz rozmowy z Bluntem zamierzal spotkac sie z Havenem Dardenem, a pozniej jak najszybciej udac sie do Countway Library. Tymczasem Laura ma zlozyc skarge przeciw Donaldowi Devineowi i Bramom Niebios, a takze poinformuje policje o wczorajszym telefonie z pogrozkami. To, czy powie o strzelaninie we wschodnim Bostonie, bedzie zalezalo od tego, czy poswieca jej dostatecznie duzo uwagi. Pokoj Blunta znajdowal sie na koncu korytarza, za sala prosektoryjna. Drzwi, z namalowanym czarnymi literami na matowym szkle napisem doktor IVOR T. BLUNT, byly lekko uchylone. Eryk juz mial zapukac, gdy uslyszal troche zachrypniety glos toksykologa. -No juz, ty uparty lobuzie! - wolal Blunt. -Jest tam, pod krzeslem. Pod krzeslem! Eryk wahal sie przez kilka sekund, zanim zapukal lekko w drewniana framuge. Drzwi uchylily sie o kolejny cal. -Nie! - wrzasnal Blunt. 149 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.Eryk uslyszal, jak toksykolog rzuca sie do drzwi, ale w tym samym momencie wypadla z nich szara mysz, przebiegla po butach Eryka i smignela korytarzem. -Niech to szlag - mruknal Blunt. Za drzwiami rozlegly sie jakies szmery. W koncu stanal w nich Blunt. W wystrzepionej tweedowej marynarce, ze zmierzwiona strzecha siwych wlosow, w okularach jak denka butelek po coca-coli oraz piecio- czy szesciostopowym pytonem zarzuconym na ramiona wygladal jak uosobienie szalonego profesora. -To bylo sniadanie Doktora Livingstonea - oznajmil bez sladu rozbawienia. -Przepraszam. Nie wiedzialem... Gdzies z glebi korytarza dobiegl przerazliwy wrzask, potem nastepny. -Wiem, wiem - warknal Blunt. -Zachowaj pan przeprosiny dla tamtych kobiet. Jakbym mial tu malo problemow. Wlozyl weza do duzej drucianej klatki i wskazal Erykowi fotel. W pomieszczeniu panowal totalny nielad, typowy dla pokoju aktywnie pracujacego naukowca. Na jednej scianie wisial ogromny uklad okresowy pierwiastkow, a na drugiej piekne zdjecie z afrykanskiego safari. W kazdym wolnym miejscu upchnieto ksiazki i czasopisma. Napis nad biurkiem Blunta glosil: JEZELI WYGLADA JAK KACZKA, CHODZI JAK KACZKA I KWACZE JAK KACZKA, UPIECZ JA. -Dziekuje, ze zechcial mi pan poswiecic chwile czasu - powiedzial Eryk. -Jestem tu profesorem. Powinienem porozmawiac z panem, wiec rozmawiam. -Chcialem zapytac pana o opinie w pewnej sprawie. -Chodzi o te Leone? -Tak, profesorze. Eryk pokazal mu elektrokardiogramy i, najszybciej jak mogl, przedstawil swoje przypuszczenia i wyniki wizyty w bibliotece. Ivor Blunt sluchal spokojnie, chociaz przez caly czas postukiwal czubkami palcow zlozonych dloni, jakby chcial powiedziec: "Koncz pan, prosze, poniewaz znam juz nie tylko pytanie, ale i odpowiedz". Oto - zakonczyl Eryk - trzy toksyny, ktore uznalem za ewentualna przyczyne tych przypadkow. Chcialem dowiedziec sie, co pan sadzi o mojej hipotezie, a takze zapytac, czy moglby pan wykryc te substancje we krwi Loretty Leone. Blunt przez chwile studiowal liste. -Amanityna, akonityna, tetrodotoksyna mruknal. Ladnie, ladnie. No coz, odpowiedz na panskie pytania brzmi: nie, nie, nie i tak, tak, tak. -Slucham. -Nie, nie wierze, ze ktoras z tych trucizn mogla wywolac opisane przez pana objawy. Tak, moglbym je wykryc, gdyby byly we krwi i gdybym wiedzial, czego mam szukac. -A co z tymi doniesieniami o symulowanej smierci w wyniku zatrucia tetrodotoksyna? -Naukowy ser szwajcarski. -Co takiego? -Anegdotki. Nie pobierano probek krwi, nie mierzono stezenia i tak dalej. To silne toksyny, doktorze, przyznaje. A mierzona w nanogramach tetrodotoksyna moze byc najpaskudniejsza i najciekawsza z nich wszystkich. 150 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Mimo wszystko nie sadze, aby mogla zahamowac metabolizm w stopniu wystarczajacym, by zmylic kompetentnego lekarza, dysponujacego nowoczesna aparatura diagnostyczna. Mimo to dwaj kompetentni lekarze z bardzo nowoczesna aparatura dali sie zmylic, chcial powiedziec Eryk. Toksykolog niecierpliwil sie, wyraznie spieszac sie do swoich zajec. -Rozumiem - odparl Eryk. - Jeszcze ostatnie pytanie. Gdybym uzyskal probke krwi tej Leone, czy zbadalby ja pan dla mnie? -Moglbym to zrobic zupelnie nieoficjalnie. Jak juz panu mowilem, koroner nie zechcial poprosic mnie o wlaczenie sie do tej sprawy. Dowiedzialem sie, ze podejrzewal, iz zgon nastapil w wyniku niekompetencji pewnego lekarza, a nie w wyniku przestepstwa. Mysle, ze dal tej sprawie spokoj. -Dziekuje panu, doktorze Blunt - powiedzial Eryk, wycofujac sie z gabinetu. - Bardzo dziekuje, ze byl pan tak uprzejmy. -Lepiej niech pan powie tym kobietom, ze to pan wypuscil mysz - mruknal Blunt. Eryk udal sie prosto do prosektorium. Zaczal od sekretarki i przez nastepne pol godziny rozmawial z laborantami, lekarzami, a w koncu z szefem anatomopatologii. Nie bylo zadnych dowodow na to, ze przeprowadzono sekcje Loretty Leone - zadnej tasmy (powiedziano mu, ze musi byc w biurze koronera), nie bylo ciala, probek krwi i tkanek w formalinie czy w parafinie oczekujacych na krojenie i barwienie. Zatelefonowal do doktora Rodericka Corcorana, ale powiedziano mu, ze patolog wzial dwa tygodnie urlopu. Zastepujacy go lekarz nie mial o niczym pojecia, chociaz byl pewien, ze wszelkie probki krwi czy tkanek powinny byc w White Memorial. Zupelnie zbity z tropu, Eryk jednak nie rezygnowal, domagajac sie od kolejnych laborantow pomocy w poszukiwaniu probek zamrozonej krwi i zakonserwowanych tkanek. Wszyscy twierdzili, ze ktos inny jest odpowiedzialny za zaginiony material. Kiedy stal przy biurku sekretarki, usilujac umowic sie na spotkanie z szefem, pager wezwal go na izbe przyjec, gdzie oczekiwali kolejni pacjenci. Wlasnie wychodzil z prosektorium, gdy siedzacy w poczekalni zadbany mezczyzna po dwudziestce wstal i podszedl do niego. -Przepraszam, doktorze Najarian, ale czekam na doktora Pollarda i przypadkiem slyszalem panska rozmowe z sekretarka. Interesuja pana wyniki sekcji Loretty Leone? -Zgadza sie - odparl Eryk, zakladajac, ze mowi z lekarzem. -Czyzby mogl mi pan pomoc? -To zalezy od tego, czego pan szuka. -Szukam pobranych tkanek lub probek krwi. -I nie moze ich pan znalezc? -Wlasnie. -Ci z sadowki mowia, ze sa tutaj. Tutaj zas twierdza, ze sa w sadowce. -To dziwne - rzekl mezczyzna. -Powiedzialbym, ze dosc niezwykle. Eryk zerknal na zegarek. -Niech pan slucha, musze juz isc. Moze porozmawiamy pozniej. Gdzie pan bedzie, powiedzmy, za godzine czy dwie? Zapewne w redakcji. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -Co? -Pracuje dla "Heralda". Nazywam sie Cal Loomis. Wyciagnal reke, ale Eryk zignorowal ten gest. -Dlaczego od razu nie powiedzial pan, kim jest? Loomis usmiechnal sie. -Nie pytal pan - odrzekl. -A teraz, jesli to mozliwe, chcialbym dowiedziec sie czegos wiecej o tych zaginionych preparatach. -Idz do diabla - rzucil Eryk. Odwrocil sie i pospieszyl korytarzem. Bylo juz po dziewiatej, kiedy Laura podniosla sie z lozka i wziela prysznic. Przez cale lata sluchala mezczyzn mowiacych jej, ze jest piekna, ale przy Eryku Najarianie po raz pierwszy czula, ze to prawda. Nie chcialo jej sie ubierac, konczyc nocy, ktora dala im obojgu tyle rozkoszy. W koncu wybrala stroj - spodnie i jasny pulower - ktory jej zdaniem nie powinien wywrzec nadmiernego wrazenia na policjantach, Po czym wyszla. Przechodzila przez hall, gdy zawolal ja recepcjonista. -Przepraszam, panno Enders - powiedzial - ale ma pani goscia. Czeka tu juz jakis czas. Mowilem mu, ze zapewne nie mialaby pani nic przeciwko temu, bym pania zawiadomil, ale chcial zaczekac. Wskazal w kierunku frontowego okna, przy ktorym stal umundurowany policjant, spogladajac na ulice. Wyraz twarzy recepcjonisty bynajmniej nie swiadczyl o tym, by tacy goscie byli rzadkoscia w Carlisle. Policjant odwrocil sie do podchodzacej Laury. Byl mlody - w pierwszej chwili Laura pomyslala, ze rownie dobrze mogl miec dwanascie, jak i dwadziescia lat. Jego kapelusz wydawal sie o numer za duzy i dziewczyna usmiechnela sie na mysl, ze moze dostal swoj rewolwer jako prezent gwiazdkowy od rodzicow. -Jestem Laura Enders - przedstawila sie. - Czeka pan na mnie? -Tak, prosze pani. Posterunkowy Mayer. Kapitan Wheeler prosil, zebym zabral pania na posterunek, gdzie spotka sie z pania. Chodzi o pani brata. -Znalezli go? -Nie wiem, prosze pani. Powiedziano mi tylko, zebym pania przywiozl. Laura wolalaby, zeby nie mowil jej "pani". Poszla za nim do radiowozu zaparkowanego przed hotelem. -Czy kapitan Wheeler zajmuje sie poszukiwaniami osob zaginionych? -Tak i nie, prosze pani - odparl Mayer. -Jest kapitanem. Zajmuje sie tym, czym chce. -Aha. -Jesli pani brat zaginal, a kapitan Wheeler interesuje sie tym, to mysle, ze sa duze szanse na odnalezienie. -Wheeler jest dobry? -Powiedzialbym, ze najlepszy. A na pewno najtwardszy. -Milo mi to slyszec. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Co za zbieg okolicznosci. Wlasnie wybieralam sie na czwarty komisariat zlozyc skarge na pewnego wlasciciela domu pogrzebowego. -To ciekawe, prosze pani. Laura dostrzegla blysk rozbawienia w oczach mlodego czlowieka i poczula, ze chyba czeka ja ciezki dzien. W czasie krotkiej jazdy na posterunek dowiedziala sie prawie wszystkiego o czlowieku, ktory po nia poslal. Wedlug posterunkowego Mayera, Wheeler byl funkcjonariuszem, ktory przeszedl wszystkie stopnie policyjnej hierarchii, zdobywajac sobie slawe glownie dzieki zwalczaniu zabojstw i narkotykow. Niedawno umundurowani policjanci zorganizowali demonstracje, protestujac przeciwko temu, ze przesunieto go na stanowisko komisarza. Biuro Wheelera miescilo sie na drugim pietrze budynku, ktory Laura odwiedzila pierwszego dnia pobytu w Bostonie. Kiedy posterunkowy prowadzil ja do windy, zauwazyla sierzanta Thomasa Campbella przesluchujacego jakas stara Murzynke. Policjant mial taki sam obojetny wyraz twarzy jak wtedy, gdy rozmawial z Laura. Wchodzac do windy, dziewczyna w duchu modlila sie, zeby spotkanie z Wheelerem okazalo sie czyms istotniejszym niz kolejny zestaw formularzy do wypelnienia. -Prosze, zechce pani tu zaczekac - powiedzial policjant, wskazujac jej lawke na polpietrze. Zapukal i wszedl do biura Wheelera. Po chwili pojawil sie znowu, kazal Laurze czekac i zniknal na bocznych schodach. Laura bezskutecznie usilowala pohamowac wzburzenie i nadzieje. Jej dotychczasowe doswiadczenia z policja, zarowno w DC, jak i w Bostonie, byly tak niezachecajace, ze sama perspektywa spotkania z kapitanem zainteresowanym losem Scotta pobudzila jej wyobraznie. Minelo kilka minut, w czasie ktorych rozwazala rozne scenariusze wydarzen, usilujac przewidziec swoja reakcje na takie rewelacje, jak istnienie dowodow potwierdzajacych smierc Scotta lub jego udzial w jakiejs dzialalnosci przestepczej. W koncu drzwi gabinetu otworzyly sie. Wysoki mezczyzna w mundurze, o barach tak szerokich, ze ledwie miescily sie w przejsciu, usmiechnal sie do niej i skinal reka. Wygladal na mniej wiecej piecdziesiat lat, mial geste, rudo-siwe wlosy i stanowczy wyraz pomarszczonej twarzy. -Dziekuje, ze pani przyszla, panno Enders - powiedzial, wyciagajac miesista dlon. -Jestem kapitan Lester Wheeler. Laura weszla za nim do gabinetu i usiadla przed biurkiem, a Wheeler wyjal z szuflady jeden z jej plakatow. -Juz od kilku dni chcialem sie z pania skontaktowac - oznajmil. - Przepraszam, ze tak dlugo zwlekalem. -Czy wie pan cos o moim bracie? -A pani? -Nie jestem pewna, czy rozumiem. -Panno Enders, czy pani wie, czym zajmowal sie pani brat. Od pewnego czasu czulam, ze nie wiem wszystkiego - odparla. -On nie zajmuje sie komputerami, prawda? Policjant potrzasnal glowa i usmiechnal sie, slyszac to. -Nie - rzekl. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -Nie, nie zajmuje sie, a raczej powinienem powiedziec, nie zajmowal sie. Ja... nie chcialbym byc brutalny, panno Enders, ale mam powody przypuszczac, ze pani brat nie zyje. Mimo ze przygotowala sie na rozne wiadomosci, poczula glebokie przygnebienie. -Prosze mowic - powiedziala. -Pani brat byl agentem rzadowym. I to diabelnie dobrym, musze dodac. Pracowal dla jakiejs waszyngtonskiej organizacji, o jakiej naprawde niewiele wiem oprocz tego, ze dostarczaja tajnych agentow innym agendom, takim jak FBI czy DEA. -Communigistics - mruknela Laura. -Slucham? -Nic. Chyba wiem, dla kogo pracowal. -Mozliwe. No coz, tej zimy pani brat pracowal dla nas. Usilowal rozpracowac szlak przemytu broni w porcie wschodniego Bostonu. Podejrzewamy, ze sfilmowal bardzo duza transakcje. Byli w nia zamieszani ludzie, ktorych od dawna usilujemy przyskrzynic. -Tasma wideo? Laura poczula, ze kawalki ukladanki nagle znalazly sie na swoich miejscach. -Wlasnie - przytaknal Wheeler. -Sadzimy, ze Scott wpadl w ich rece i, przykro mi to mowic, moze nawet byl torturowany. -Boze. -To ryzyko zawodowe, z jakim pani brat musial sie liczyc. -Tak trudno mi w to wszystko uwierzyc. -Gdyby latwo bylo w to uwierzyc - rzekl Wheeler - pani brat nie dzialalby tak skutecznie. -Rozumiem. Prosze mowic dalej. -Z naszych zrodel wiemy, ze cokolwiek sie stalo ze Scottem, nie puscil pary z ust. Prawde mowiac, prawie im uciekl. -Czy wie pan na pewno, ze nie zyje? -Jesli pyta pani, czy mamy cialo, to odpowiedz brzmi nie. Prawdopodobnie utonal w bostonskim porcie. -A moze nie - zauwazyla Laura. Opowiedziala o zaniechanej reanimacji wloczegi oraz o ich wizycie w Bramach Niebios. -Kiedy przyszedl po mnie panski czlowiek, wlasnie wybieralam sie tutaj, aby zlozyc skarge na Donalda Devinea - zakonczyla. -Interesujace - rzekl Wheeler. - Bardzo interesujace. Panno Enders, nie wiem, co zrobic z pani historia o tym panu Devine, ale nie ma pani pojecia, jak bardzo chcielibysmy dostac te tasme. -Ja... obawiam sie, ze nie moge wam pomoc. -Pani brat nie kontaktowal sie z pania w jakikolwiek sposob? -Nie. Oprocz sporadycznych rozmow telefonicznych. Przysylal mi tylko te kartki. -Wreczyla mu kilka pocztowek wyslanych z Bostonu. -Jest jeszcze jedno, o czym panu nie mowilam - dodala, kiedy Wheeler obejrzal widokowki. -Przedwczoraj otrzymalam wiadomosc, zeby popytac o mojego brata w dokach wschodniego Bostonu. Podala mu notatke i opisala pozniejsze wydarzenia. -Czy pani wie, kto was uratowal? - zapytal Wheeler. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -Mialam nadzieje, ze pan mi to powie. Policjant potrzasnal glowa. -Widocznie federalni rozgrywaja wlasna gre - rzekl. -Pewnie wypuscili pania, zeby narobic zamieszania. Moze wiedzieli, ze Scott pracowal w tym magazynie. Czlowiek, ktory was ocalil, zapewne pania sledzil. Panno Enders, przepraszam, ze naciskam, ale to bardzo wazne. Naprawde nie ma pani pojecia, gdzie pani brat mogl ukryc wideoodbiornik? -Najmniejszego. -No coz - stwierdzil Wheeler - chyba musimy na tym poprzestac. Jak tylko znajde wolna chwile, sprawdze, w jaki sposob wasz przyjaciel, pan Devine, wyjasni te historie ze zwlokami. I uwaza pani, ze to byl pani brat? -Tak uwazam. -No dobrze. Sprawdze to. A tymczasem, dopoki bedzie pani w Bostonie, prosze informowac mnie o wszelkich nowych faktach, takich jak ta notatka. I jeszcze jedno, na pani miejscu pierwszym samolotem wrocilbym na wyspe. Pewni bardzo zli ludzie mysla, ze pani wie, gdzie jest ta tasma. A jezeli sa nimi ci, ktorych podejrzewam, to nie poprzestana na tym, dopoki nie trafi do ich rak. Sprawy moga przybrac bardzo zly obrot. Laura nie odpowiedziala od razu. Wbila wzrok w podloge, przygryzajac dolna warge i czujac dlawiacy, gleboki smutek. Zdumienie i niepewnosc rozwialy sie, ale ich miejsce zajal przejmujacy zal. Nie miala watpliwosci, ze Scott nie zyje, wiedziala tez, w jaki sposob umarl. Widocznie przebranie wloczegi bylo czescia jego zadania i najwyrazniej uciekl przesladowcom tylko po to, zeby pozniej umrzec... moze z zimna, moze w wyniku obrazen wewnetrznych. Teoria Eryka o truciznie nie miala juz sensu. Zbieznosc elektrokardiogramow Scotta i pacjentki Reeda Marshalla byla rzeczywiscie czysto przypadkowa. Teraz, zdaniem Laury, pozostala tylko malo istotna kwestia Donalda Devinea i tego, co zrobil z cialem. A kapitan Lester Wheeler zdawal sie umiarkowanie zainteresowany ta sprawa. Obiecala mu pelna wspolprace, podziekowala za pomoc i wyszla, w duchu poprzysiegajac, ze skoro nic nie moze zrobic, to przynajmniej postara sie wyjasnic zagadke Bram Niebios. 155 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.Rozdzial 24 Laura opuscila komisariat policji i poszla Tremont Street w kierunku Common. Nie podazala w jakims konkretnym celu; chciala tylko isc przed siebie, az nogi odmowia jej posluszenstwa. Pomyslala o rodzicach i nawet usmiechnela sie na mysl o tym, jak zareagowaliby, gdyby dowiedzieli sie, czym zajal sie ich syn. Przez jakis czas namawiali Scotta, zeby wstapil do miejscowego klubu farmera i zaczal uczyc sie uprawy roli. Minela Common i przeszla obok Combat Zone do Chinatown. Pod wplywem naglego impulsu weszla do budki telefonicznej i sprobowala zadzwonic do Eryka, do White Memorial. Nie uzyskawszy polaczenia, odlozyla sluchawke, gdy telefonistka zazadala dodatkowej monety. Wieczorem bedzie dosc czasu, zeby mu o wszystkim opowiedziec. Przeciela rondo na Harrison Avenue i zaczela oddalac sie od centrum. Byla wyczerpana, przygnebiona. Jej poszukiwania Scotta najwidoczniej zakonczyly sie. Pozostalo tylko ponure zadanie wyjasnienia tego, co zrobiono z jego cialem. Pomogly jej troche naiwne i romantyczne mysli o dzialalnosci Scotta - o istnieniach, ktore ocalil przechwytujac transporty narkotykow; o zabojcach, ktorych wyeliminowal. Grupka nastolatkow siedzacych na schodach kamienicy odprowadzila ja gwizdami i rubasznymi uwagami. Laura nawet ich nie uslyszala. Zerknela na swoje odbicie w szybie wystawowej. Scott tyle dokonal w zyciu, tak nim pokierowal. Ona przez cale lata usilowala dojsc ze soba do ladu. Moze juz czas, zeby sprawdzila swoje umiejetnosci, swoja zdolnosc pomagania innym. W Massachusetts bylo kilka doskonalych szkol, gdzie wykladano fizykoterapie. Jesli jakims cudem Eryk zostanie w White Memorial, mogliby byc ze soba, a ona skonczylaby taki kurs. Po drugiej stronie ulicy zauwazyla duzy sklep z uzywanym sprzetem i ruszyla w tym kierunku. Ledwie slyszala ryk przyspieszajacego samochodu, ale katem oka dostrzegla ruch. Zanim wyczula niebezpieczenstwo, nie miala juz szansy zareagowania w pore. -Lauro, uwazaj! Ten okrzyk - jakiegos mezczyzny za jej plecami - tylko jeszcze bardziej zbil ja z tropu i uniemozliwil skuteczne dzialanie. Stanela jak wryta na srodku skrzyzowania. Samochod, duzy czarny woz amerykanskiej produkcji, jechal z przerazajaca szybkoscia wprost na nia. Chciala uciec, lecz kierowcy wystarczyl nieznaczny ruch kierownica, aby znow wziac ja na cel. Jej ostatnia reakcja byl zupelnie irracjonalny impuls: uniknac przejechania, podskakujac i przelatujac nad samochodem. Zanim zdazyla cokolwiek zrobic, zostala uderzona - nie przez samochod, lecz z tylu. Czyjes rece mocno popchnely ja, rzucajac na chodnik, usuwajac z drogi pedzacego auta. Obrocila sie w locie i ciezko upadla na chodnik w tej samej chwili, gdy samochod potracil 156 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. mezczyzne, ktory ja popchnal. Jego cialo odbilo sie od maski, uderzylo o dach tuz nad szyba i przelecialo w powietrzu. Mezczyzna runal z okropnym, gluchym loskotem, a czarny sedan z piskiem opon pomknal ulica. Lapiac oddech, nie zwazajac na potluczone kolana i lokcie, Laura na czworakach poczolgala sie przez ulice. Lezacy na plecach mezczyzna byl nieprzytomny. Kaluza krwi szybko powiekszala sie wokol jego glowy, odchylonej pod groteskowym katem. Z uszu ciekly mu szkarlatne, pieniste strumyczki. Laura walczyla z szokiem i mdlosciami. Ze wszystkich stron biegli do niej ludzie. W tym momencie zauwazyla, ze lezacy na jezdni mezczyzna - czlowiek, ktory zawolal ja po imieniu, zanim oddal za nia zycie - ma na sobie jasnobrazowa kurtke. -Lez spokojnie. -Nie, zostawcie ja. -Nic pani nie jest? -Cholera, patrzcie na tego goscia. -Czy ktos zanotowal numer wozu? -Sluchaj, czlowieku, znam sie na nieboszczykach; ten facet nie zyje. -Nie ruszaj sie, moja droga. Wszystko bedzie dobrze. -Hej, patrz, ten facet jest uzbrojony. Ma spluwe za paskiem. -Nic mi nie jest - Laura uslyszala swoj glos. -Prosze, pomozcie mu, jesli mozecie. Nic mi nie jest. W porzadku. -Prosze pani, jemu juz potrzeba tylko ksiedza. Laura spojrzala na bron za paskiem zabitego i zrozumiala, ze to on odpedzil napastnikow w dokach. Mimo protestow otaczajacych ja ludzi wstala z ziemi. Ostroznie obmacala swoje rece i nogi. -Prosze, zostawcie mnie. Prosze - blagala. Uklekla przy mezczyznie i, nie znalazlszy pulsu, wyciagnela mu z kieszeni dzinsow portfel. Prawo jazdy, ktore znalazla w prawej kieszeni, bylo wystawione na nazwisko Rogera Ansella z Ocali na Florydzie. Laura wiedziala, ze jest falszywe. Spojrzala na jego kredowobiala twarz. -Znales Scotta, prawda? - szepnela. -Przez caly czas probowales mi pomoc go znalezc. Wyciagnela reke i delikatnie zamknela mu powieki. W oddali slyszala jek syren. Wstala i powoli przeszla przez tlum, ktory otaczal miejsce wypadku co najmniej dziesieciostopowym kregiem. W glebi ulicy widziala migajace swiatla nadjezdzajacego radiowozu. Tak bardzo nie chciala teraz zainteresowania swoja osoba. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Niepostrzezenie utorowala sobie droge przez tlum; nikt zdawal sie nie pojmowac, ze byla uczestniczka wypadku. Potem skrecila w boczna uliczke, wyszla na rownolegla ulice i zatrzymala taksowke. Polecila kierowcy jechac przed siebie i opadla na siedzenie, rozpaczliwie usilujac zrozumiec, co sie stalo i dlaczego. Bardzo chciala uwierzyc, ze kierowca tego wozu byl wariatem, oszalalym od nadmiaru alkoholu lub prochow. A jednak nie mogla. Ktos chcial jej smierci ktos, kto sledzil ja tak samo jak Roger Ansell. Ktokolwiek to byl, wiedzial, gdzie mieszkala. Czy wiedzieli rowniez o Eryku? Zatrzymala taksowke przy budce telefonicznej i ponownie zatelefonowala do White Memorial. Tym razem powiedziano jej, ze Eryk skonczyl dyzur i przez reszte dnia bedzie nieosiagalny. Kazala kierowcy jechac jeszcze dwadziescia minut, a potem polecila mu wrocic na Harrison Avenue. Radiowoz zaparkowany na rogu w poblizu miejsca wypadku pozwalal przypuszczac, ze policja przesluchuje swiadkow. Poza tym ulica wygladala zupelnie normalnie, jakby te okropne wydarzenia byly tylko koszmarnym snem. Rozwazywszy, i odrzuciwszy, kilka mozliwosci, Laura zaplacila kierowcy przy Boylston Street i wspiela sie po brudnych schodach do biura Bernarda Nelsona. Pol godziny pozniej siedziala obok detektywa w volvo, jadac do jego domu na South Shire. Nelson zul niedopalek cygara, gdy dzien po dniu relacjonowala mu swoj pobyt w Bostonie. -Daleko zaszlas, dziecko - stwierdzil Nelson - i to w bardzo krotkim czasie. Nielatwo zrobic na mnie wrazenie, ale tobie sie udalo. Sluchaj, zastanawialem sie nad przyjeciem praktykanta. Moze bylabys tym zainteresowana? -Zastanowie sie - powiedziala Laura, nie wiedzac, czy mowil powaznie. -No coz - rzekl Nelson - i co chcesz z tym zrobic? -Sama nie wiem. Raczej nie sadze, zeby mi to cos dalo, gdybym znow poszla do kapitana Wheelera. -Ja tez nie. A przynajmniej nie ma pospiechu. -Moze warto zadzwonic do tego Hartena w Wirginii. -Moze. Jednak nie spodziewalbym sie, ze on cokolwiek powie. Ci ludzie w ten sposob dzialaja. Podejrzewam, ze to on polecil przekazac ci te notatke o dokach. Zaloze sie, ze wykorzystal cie jako przynete dla tego, kto zabil Scotta. Ten mezczyzna, ktory zginal na ulicy, zapewne mial dbac o twoje bezpieczenstwo. -To straszne. -Dla nich jedynym kryterium jest efekt, a juz na pewno wtedy, gdy umrze lub zaginie jeden z ich ludzi. -Zatem co nam zostaje? -No, nie wiem jak ty, ale mnie intryguje ten Devine. Chcialbym odwiedzic jego zaklad. -Dlaczego myslisz, ze zechce z toba rozmawiac? -A kto tu mowi cos o rozmawianiu? Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -Chcesz sie wlamac? -Hej, ostroznie z takimi slowami. My nazywamy to poszukiwaniem prawdy. -Skromnie pokiwal glowa. -To moja specjalnosc. -Moge isc z toba? -Wolalbym nie. Ale biorac pod uwage to, ze moze zostaniesz moja praktykantka, chyba powinienem cie przyuczac. -Kiedy? -Jak tylko sie upewnie, ze nie ma go w domu. Maggie oczysci ci skaleczenia i poczestuje swoja lasagna. Potem, po obiedzie, zadzwonimy do Devinea. W razie potrzeby poslemy go po jakies zwloki, gdzies na przedmiescia. -Honorarium jak zwykle? -Wlasciwie - odparl Nelson, zjezdzajac z trasy - poszukiwanie prawdy kosztuje troche wiecej. Biuro i laboratorium Havena Dardena zajmowaly wieksza czesc czwartego pietra Proctor Research Building. Eryk zastal szefa interny pochylonego nad mikroskopem. Opodal pracowal laborant w bialym fartuchu, ale poza nimi w ogromnej pracowni nie bylo nikogo. Darden zerknal na Eryka, kiwnal mu glowa, a potem znow zajal sie mikroskopem. -Parszywa robota - powiedzial. -Potrafilby ja wykonac licealista... Niestety nie moglbym mu zaplacic. Dlatego tu siedze. -Kiepsko z funduszami. -Rzeczywiscie. -Darden zrobil kilka ostatnich notatek i wyprostowal sie. -A wiec wyglada na to, ze doktor Marshall wyladowal w jakiejs lecznicy i zrezygnowal z ubiegania sie o stanowisko. Powiedzialbym, ze sprawy przybraly niezwykle pomyslny dla ciebie obrot. -Na nic nie licze. Mam powody sadzic, ze pewni ludzie w tym szpitalu zrobia wszystko, zeby pozbyc sie mnie stad jak najszybciej. -Czy moglbys to wyjasnic? -Wkrotce. Bardzo chcialbym to zrobic, lecz teraz mam wazniejsze sprawy. -Na przyklad? -Na przyklad przywrocenie Reeda Marshalla do pracy. -Mowisz powaznie? -Tak. -No, z tego, co slyszalem, doktor Marshall popelnil piekielny blad. -Nie jestem tego pewny. -Co masz na mysli? Eryk nachylil sie nad kafelkowanym blatem stolu laboratoryjnego. -Doktorze Darden, przyszedlem tu, poniewaz mialem nadzieje, ze powie mi pan cos o tetrodotoksynie. Ciemne oczy Dardena zasmialy sie. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -A wiec zajales sie zombie, tak? Eryk polozyl na stole elektrokardiogramy. -Ten zrobiono kobiecie, ktora Reed uznal za martwa, a ten mezczyznie, ktorego ja uznalem za niezywego w lutym. -Zakladam, ze on sie nie obudzil? -Wlasciwie nie mam co do tego pewnosci. Jego cialo zniknelo. -Slucham? -Zdolalem przesledzic losy zwlok az do zakladu pogrzebowego w poblizu, ale mam powody przypuszczac, ze przedsiebiorca pogrzebowy jest zamieszany w jakies nielegalne machlojki z cialami. -Fascynujace - rzekl Darden. Zamknal notes. -A wiec chcesz porozmawiac o tym paskudnym grabarzu, czy pojsc ze mna do mojego gabinetu na skrocony kurs voodoo? -Na razie wystarczy mi wyklad - odparl Eryk - lecz mam nadzieje, ze niebawem bedziemy mogli porozmawiac i o tamtej sprawie. -Oczywiscie, jak chcesz. Troche goni mnie czas, wiec podam ci tylko mocno okrojone fakty. -To wystarczy. -Uprzedzam cie jednak, ze nie dowiesz sie tego, co chcialbys uslyszec. Przeszli wzdluz rzedu stolow zastawionych aparatura i cieplarkami, wartymi tysiace dolarow, po czym weszli do przestronnego pomieszczenia, ktorego okna wychodzily na Charles. -Wole ten pokoj od mojego gabinetu na oddziale interny - wyjasnil Darden. -Wiem dlaczego. -Ten widok dziala tak uspokajajaco, nie sadzisz? -Przez chwile spogladal na rzeke, a potem znow odwrocil sie do Eryka. -No coz, a wiec teraz musimy porozmawiac o voodoo. -Zna sie pan na tym? Darden usmiechnal sie enigmatycznie. -A czy ktos sie na tym zna? Pewnie niektorzy uznaliby mnie za kogos w rodzaju eksperta. Chociaz opuscilem Haiti jako dzieciak, mam mala klinike w Port-au-Prince i liczna rodzine w Cap Haiten na polnocnym wybrzezu. Zona, corka i ja czesto tam jezdzimy. -I wierzy pan, ze tam sa zombie? -Na Haiti, tak. Nie mam co do tego watpliwosci. Niektorzy ludzie, szczegolnie ci, ktorzy popelnili jakies przestepstwo przeciw ziomkom, sa uznawani za winnych przez sad ludowy, ktoremu zazwyczaj przewodniczy houngan - kaplan. Przestepca dowiaduje sie, ze zostal skazany na smierc za zycia. Ich wiara w haitanskie obrzedy i moc houngan jest tak wielka, ze doslownie nie sa w stanie zmienic swego przeznaczenia. W jakis sposob stykaja sie z coup poudre - magicznym proszkiem. Wkrotce potem zapadaja w trans, sa grzebani na jakis czas, a potem przywracani do zycia, zazwyczaj uposledzeni umyslowo i fizycznie. -A ta trucizna, ten coup poudre! Darden potrzasnal glowa. -Wierze w hipnoze i sile umyslu - rzekl. -Sadze, ze ci, ktorzy wierza cala swoja dusza, iz rzucono na nich klatwe i musza umrzec, zrobia to, podobnie jak ci, ktorzy uwazaja, ze maja stac sie zombies. 160 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.Widzialem, jak ludzie w hipnotycznym transie, ktorym powiedziano, ze zostana dotknieci rozzarzonym pogrzebaczem, dostawali pecherzy w miejscach, gdzie dotknieto ich gumka do mazania. Widzialem joginow zamykanych na wiele godzin w trumnie, z ktorej wychodzili bez jakiegokolwiek szwanku. Natomiast nic mi nie wiadomo o zadnej truciznie mogacej zmienic zywego czlowieka w zombie. -A wiec uwaza pan, doktorze, ze ma to psychologiczne podloze, jest fenomenem kulturowym, a nie efektem biochemicznym? -Tetrodotoksyna jest niezwykle toksyczna substancja. Doskonale wyszkoleni japonscy szefowie kuchni potrafia przygotowac rybe fugu tak, zeby zawierala znacznie mniejsza od smiertelnej dawke trucizny. Jednak houngan, mielacy rybe w glinianym garnku lub metalowej puszce, a potem posypujacy proszkiem skore ofiary, w zaden sposob nie jest w stanie doprowadzic czlowieka na granice zycia i smierci, nie przekraczajac jej. Moze potrafi wzmocnic sile swej hipnotycznej sugestii za pomoca reakcji biochemicznych, ale nie tak, jak sugerujesz. Nie ma toksyny, ktorej dzialanie mozna by kontrolowac, a wiec nie ma prawdziwej trucizny wywolujacej stan smierci pozornej. I tyle. -Czy zna pan jakies prace na temat sercowo-naczyniowych objawow zatrucia tetrodotoksyna? -Ach, te elektrokardiogramy. Sadze, ze jesli porozmawiasz z ktoryms z naszych kardiologow, dowiesz sie, ze taki wykres nie jest niczym niezwyklym w stanach przedagonalnych. Po prostu nie zawsze fatygujemy sie robieniem EKG. -Mozliwe - powiedzial Eryk. -Nie wygladasz na przekonanego. -Gra toczy sie o duza stawke. Zaczynajac od kariery Reeda Marshalla. -No, nic wiecej nie moge ci powiedziec. Kilka lat temu jakis etnobotanik z Harvardu narobil zamieszania wokol tetrodotoksyny i zombies. Od tej pory opublikowano mnostwo listow i artykulow obalajacych jego tezy. -Tak mowil doktor Blunt. -A wiec rozmawiales z nim? -Tak. -I nasze zdania sa zgodne? -Tak. -To kiedy uznasz, ze to wystarczy? Eryk wstal i pozbieral swoje notatki. -Jeszcze nie - odparl. -Zapewniam cie, ze w tej dziedzinie po doktorze Bluncie i po mnie jest ogromna, pusta przestrzen. -No coz, panie doktorze, mam wolny wieczor i karte biblioteczna Countway Library. Moze chociaz troche zmniejsze ten dystans. -Moze ci sie uda - powiedzial Haven Darden, patrzac na niego w zadumie. -Moze ci sie uda. 161 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.Rozdzial 25 Po tym jak Eryk po raz pierwszy odwiedzil Countway Medical Library, ta okazala, dostojna budowla z kretymi schodami i przeszklonymi stanowiskami dla czytelnikow stala sie jego ulubiona kryjowka. Czy szukal materialow na polkach, czy przebywal w separatce, godziny mijaly mu jak minuty. W pewnym okresie, kiedy zajmowal sie szczegolnie interesujaca go sprawa, tak czesto wychodzil ostatni z biblioteki, ze jeden z jej pracownikow nazwal go "cma akademicka". Zblizal sie wieczor. Eryk rozlozyl notatki na stoliku obok kartoteki i zaczal przegladac fiszki zawierajace zebrana dotychczas bibliografie na temat trucizn. Zdolal wypracowac metode, ktora oszczedzala czas i ograniczala liczbe wypraw miedzy polki. Zanotowal numery biblioteczne i lokalizacje potrzebnych mu tomow, po czym posegregowal swoje fiszki. "The Indian Journal of Medical Research", "Toxicon", "Caribbean Quarterly"... Wiele odnosnikow znajdowalo sie w tak rzadkich czasopismach, ze tylko biblioteka podobna do Countway w miescie wielkosci Bostonu mogla je miec lub szybko wypozyczyc. Eryk zaczal od akonityny, a potem amalityny. Gasnacy blask dnia zastapily swiatla lamp jarzeniowych, gdy przeszukiwal rozne polki, a potem znosil do swojego stolika sterty zakurzonych tomow. Po dwoch godzinach wyczytal juz dosc, aby wyeliminowac obie te toksyny. Pozostala mu tylko fiszka odnoszaca sie do tetrodotoksyny. "Pharmacologic Reviews", "Kyusha University Medical fews", "Ethnopharmacology"... Rozmasowujac zesztywnialy kark, Eryk zaczal ostatnia faze poszukiwan. Po polgodzinie usiadl na skraju stolu, niewymownie zdumiony. Na polkach nie znalazl co najmniej polowy pozycji, ktore umiescil w sporzadzonej przez siebie bibliografii. Majac swiezo w pamieci zaginione probki z tkankami Loretty Leone, zapytal bibliotekarke i upewnil sie, ze tych tytulow nie wolno wynosic z czytelni. Zostaly skradzione, odlozone na niewlasciwe miejsca albo byly uzywane przez innego czytelnika. Kradzieze, powiedziano Erykowi, stanowily pewien problem, ale w Countway Library na pewno mniejszy niz w innych bibliotekach. Tak wiec razem z bibliotekarka ponownie przeszukali polki, a potem zaczeli, z przeciwnych stron sali, sprawdzac kazdy stolik i kazda separatke. Po kilku minutach mloda kobieta z widoczna ulga podeszla do Eryka. Te pozycje, co do jednej, byly wlasnie w czytaniu. Wskazala na stolik stojacy nieco na uboczu. Stos oprawionych czasopism tworzyl na skraju stolu sciane zaslaniajaca czytajaca je osobe. Eryk podziekowal bibliotekarce, przeszedl obok kartoteki i stolow, po czym zajrzal za sterte ksiazek. Ciemnoskora kobieta o kruczoczarnych wlosach sciagnietych w maly kok robila notatki z artykulu w "Journal of Tropical Diseases". Eryk zaczekal kilka sekund, az go zauwazy, i odchrzaknal. 162 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Kobieta dokonczyla zdanie, a dopiero potem podniosla glowe. Miala dwadziescia kilka lat i byla oszalamiajaco piekna. Wielkie ciemne oczy blyszczaly w twarzy o tak delikatnych, idealnych rysach i brzoskwiniowej cerze, jakiej nigdy nie widzial, a piekne zlote kolczyki i agatowy naszyjnik, prawdopodobnie zakupiony na straganie przy Boylston Street lub Harvard Square, wygladaly na niej jak bezcenne klejnoty. -Czesc - odezwal sie Eryk. -Wlasnie tego szukalem. -Mnie? Zareagowala mniej spontanicznie, niz moglaby, i pod jej wybitna uroda Eryk wyczul jakies napiecie, ktore troche go zaniepokoilo. Odsunela sie od stolika. Dzinsy i luzny bezowy sweter nie skrywaly jej figury, jednoczesnie smuklej i zaokraglonej. -Wlasciwie szukalem ich - powiedzial, wskazujac ksiazki i zastanawiajac sie, czy mowi w sposob zdradzajacy nagla suchosc warg i jezyka. Kobieta przez moment spogladala na niego ze zdziwieniem, a potem stwierdzila po prostu: - Prosze wziac te, ktore sa panu potrzebne. Tylko prosze potem odniesc je z powrotem. -Dziekuje, jest pani bardzo uprzejma. Eryk wsunal pod pache kilka tomow, a kobieta wrocila do swoich notatek. -Studiuje pani medycyne? - zapytal, jakos nie mogac odejsc. -Robie doktorat - odparla nie podnoszac glowy. -Och. Zaczekal chwile, po czym wzruszyl ramionami i odwrocil sie. -Przepraszam - uslyszal jej glos. -Nie chcialam byc nieuprzejma. Mam bardzo pilna prace. -Rozumiem - rzekl, odwracajac sie do niej. -Pisze pani prace z toksykologii? -Tak jakby. Bezwiednie przesunela palcem po stosie ksiazek. -Pracuje na wydziale antropologii Boston University. Zajmuje sie zastosowaniem substancji czynnych farmakologicznie w obrzedach niektorych krajow Trzeciego Swiata. No coz, jestes niewiarygodnie piekna - Eryk w ostatniej chwili zdolal powstrzymac sie przed powiedzeniem tego na glos. Na pewno nie bylby pierwszy, ale chec zrobienia tego byla niemal odruchowa. -Hmm, dziekuje, ze podzielilas sie ze mna - odezwal sie w koncu. -Odniose je i wezme inne, gdy tylko skoncze. Bedziesz tu dlugo? -Pewnie do zamkniecia. A zatem na razie. Eryk ponownie musial zebrac wszystkie sily, zeby odwrocic sie i odejsc. Wprawdzie byl na etapie zakochiwania sie w Laurze Enders, ale podejrzewal, ze zaden mezczyzna, chocby nie wiem jak zwiazany, nie zareagowalby inaczej. W ciagu nastepnej godziny dwukrotnie podchodzil do jej stolika, zeby wymienic ksiazki. Za kazdym razem dowiadywal sie o niej troche wiecej. Nazywala sie Anna Delacroix. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Ukonczyla studia na Boston University i wlasnie zaczynala pisac prace dotyczaca powiazan miedzy pewnymi kulturami afrykanskimi i amerykanskimi, ze szczegolnym uwzglednieniem rytualnego wykorzystywania srodkow psychotropowych. Wiele podrozowala, najpierw po Europie i Azji jako modelka, a potem - na wlasna reke - po Afryce i w rejonie Morza Karaibskiego. Najwidoczniej pierwsze wrazenie nie mylilo Eryka. -Wyglada na to, ze wiedziesz ciekawe zycie - zauwazyl, podchodzac po raz trzeci po ksiazki. -Podczas moich podrozy widzialam wiele rzeczy, jakie uznalbys po prostu za niewiarygodne - powiedziala spokojnie. -Na przyklad? Zafascynowany obszedl stolik i stanal przy niej. Anna Delacroix oderwala sie od notatek i spojrzala na niego tak, jak za pierwszym razem, jakby zastanawiala sie, czy warto podzielic sie z nim takimi wspomnieniami. Potem powiedziala po prostu: - Widzialam, jak czlowiek latal. Do tej pory Eryk zdazyl zorientowac sie, ze powinien traktowac ja powaznie. A teraz jej zachowanie, glos i tajemniczy blysk w oczach bynajmniej nie zachecaly go do czegos innego. -Prosze, opowiedz mi o tym. -Naprawde cie to interesuje? -Tak. Bardzo. -A wiec siadaj. Co wiesz o Gabonie? - zapytala. Teraz spogladala mu prosto w twarz i czy to z powodu jej urody, czy tez glebokiego zaangazowania, Eryk z trudem wytrzymywal to spojrzenie. -Wiem, ze lezy w Afryce - odrzekl. -Scisle mowiac w Afryce Zachodniej. Na wybrzezu. Uslyszalam wiesci o mieszkajacym gdzies w gorach kaplanie i odszukalam go. -Podrozowalas sama? -W razie potrzeby. Zapewniam cie, ze potrafie bardzo dobrze zadbac o siebie. Znalazlam wioske i poznalam tego czlowieka. Co noc rozmawialismy calymi godzinami, a jednak uplynely prawie dwa tygodnie, zanim pokazal mi, co potrafi. Pewnego wieczoru, tuz po zachodzie slonca, kiedy jeszcze nie zapadl zmrok, wszedl na wieze z bambusowych pretow. Powiedziano mi, ze jej gorna platforma znajdowala sie na wysokosci prawie dziewiecdziesieciu stop. Kaplan przez kilka minut stal na krawedzi platformy, rozkladajac ramiona jak ptak skrzydla. Z miejsca, gdzie siedzialam, wygladal jak czarny krucyfiks na tle niewyobrazalnie blekitnego nieba. To byl niewiarygodny, naprawde niewiarygodny widok. Potem po prostu pochylil sie i poszybowal w powietrzu. Eryk probowal zachowac kamienny wyraz twarzy, ale wiedzial, ze dostrzegla niedowierzanie w jego oczach. -A jesli chodzi o pytania, ktorych z uprzejmosci nie zadajesz - ciagnela - nie, niczego nie zazywalam, i tak, on cos bral, chociaz nie chcial mi powiedziec co. Minelo chyba dziesiec minut, zanim wyladowal na ziemi. Moze wiecej. Bylam tak zafascynowana tym, co ujrzalam, ze stracilam poczucie czasu. -Zadnych sztuczek? Potrzasnela glowa. -Zadnych sztuczek - odparla. -Przynajmniej nie takich, jak podejrzewasz. 164 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -Zdjecia? -Nie pozwolil robic. I szczerze mowiac, nie mialam na to ochoty. Ani ja, ani on nie chcielismy przekonywac swiata, ze potrafi robic cos takiego. Wiedzial o tym on, jego lud i ja. To mu wystarczalo. -No coz, teraz i ja wiem - zauwazyl Eryk. -Tak, ale nie wierzysz w to. Masz to wypisane na twarzy. -Jeszcze niedawno mialabys racje. Nie uwierzylbym, nie moglbym uwierzyc w twoje slowa. Lecz teraz widzisz na mojej twarzy zdumienie, moze zmieszane ze sceptycyzmem, a nie z niedowierzaniem. Jestem dobrym lekarzem, Anno, a jednak grzebie w tych ksiazkach, poniewaz powaznie podejrzewam, ze zarowno ja, jak i moj przyjaciel, ktory tez jest niezlym lekarzem, niedawno uznalismy za zmarlych pacjentow, ktorzy w rzeczywistosci byli zywi. Kobieta zerknela na ksiazki. Potem skinela glowa i usmiechnela sie z satysfakcja, jakby fragmenty lamiglowki znalazly sie na swoim miejscu. -Tetrodotoksyna - oznajmila z szacunkiem. -Wlasnie. Duzo o niej wiesz? -Tak. W mojej pracy poswiece jej caly rozdzial, a moze wiecej. Ponadto jestem po trosze Haitanka - powiedziano mi, ze tam urodzil sie moj ojciec, ktorego nie znalam. -Czy myslisz, ze ten srodek moze spowolnic metabolizm, nie zatrzymujac go calkowicie? -Doprowadzic organizm na granice zycia i smierci? -A ty? -Ja... sam nie wiem. W oczach Anny Delacroix znow pojawil sie dziwny blysk. Ten srodek moze sprawic to, o czym mowisz... i znacznie wiecej. Eryk czul jej energie, cieplo jej ciala. Grzbietem dloni otarl pot z czola. -Skad wiesz? - zapytal ochryplym glosem. -Czy jest jakis dowod? Dowod, jakiego nie moglby zignorowac naukowiec? Przez chwile nic nie mowila. Eryk spogladal na jej piekna twarz, idealne usta i w duchu modlil sie, zeby podzielila sie z nim chociaz tym, co wiedziala. W koncu wziela jedna ze swoich fiszek, starannie napisala na niej adres i wreczyla Erykowi. -To w Allston - powiedziala. -Trafisz? Zerknal na karteczke. -Trafie. -A wiec dzis o dziesiatej. Przyjdz do mnie sam, doktorze, a otrzymasz swoj dowod. Wstala. -Moze przed uplywem tej nocy przekonasz sie, ze czlowiek moze latac... albo umrzec nie umierajac. Szybko odwrocila sie, podniosla swoje notatki oraz zakiet i wyszla z czytelni. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Rozdzial 26 Skryci w mroku bezksiezycowej nocy, Laura wraz z Bernardem Nelsonem ruszyli uliczka, na ktorej zaparkowali samochod, mineli kilka zaulkow, a potem przeszli na druga strone ulicy do drzwi zakladu pogrzebowego Bramy Niebios. W ciagu minionych dwoch godzin kilkakrotnie telefonowali do zakladu i za kazdym razem odpowiadala im automatyczna sekretarka Donalda Devinea. Wreszcie Nelson wzruszyl ramionami i zadecydowal: Chyba pora isc. Detektyw niosl mala, czarna torbe lekarska, zawierajaca to, co nazywal "narzedziami prawdy" - dwie silne piorowe latarki, zestaw scyzorykow, srubokretow, tasme klejaca, lom, nozyce, woltomierz i bateryjna lutownice, drut, gumowe przyssawki, kolko z kluczami oraz wiele dziwnie wygladajacych kawalkow metalu... a ponadto stetoskop typu Littman Cardiosonic. -Gdyby zatrzymala nas policja - pouczal Laure - to lepiej staraj sie, by ci uwierzono, ze jestem lekarzem waszej rodziny, zmierzajacym z wizyta do niedomagajacej ciotki. Jesli otworza te torbe, bedziemy ugotowani. Drewniane okiennice zaslanialy okna na pietrze. Nelson sprawdzil okna wychodzace na boczna uliczke i stwierdzil, ze one tez sa zamkniete. Kilka razy nacisneli przycisk dzwonka u drzwi, za kazdym razem slyszac w srodku melodyjne dzwieki. -Co to za melodia? - szepnela Laura. Detektyw usmiechnal sie. -Wyglada na to, ze nasz pan Devine ma poczucie humoru - wyjasnil. -To Czajkowski. Urywek ze smierci Odetty w Jeziorze labedzim. -Potrafi pan rozpoznac, slyszac te siedem czy osiem nut? -Maggie ma hopla na punkcie baletu. Po szesciu czy siedmiu latach walki poddalem sie i polubilem go. -Jest pan zdumiewajacy. -Powiesz mi to, kiedy bedziemy w srodku - odparl Nelson, odrzucajac niedopalek cygara i uwaznie ogladajac najpierw futryne drzwi, a potem okna. -Na pewno chce pan to zrobic? - spytala. -To zalezy od ciebie. Jak bardzo pragniesz odkryc tajemnice tego dziwnego grabarza? -Bardzo. -W takim razie stan pod sciana budynku, w cieniu, i miej oko na ulice. Ja wejde w ten zaulek i sprobuje od tylu. Nasluchuj dzwiekow od wewnatrz. Jesli bedzie czysto, zapukaj dwa razy. Jesli nie, puknij raz i wracaj do samochodu. Tam sie spotkamy. Nelson siegnal do torby lekarskiej i wyjal piersiowke whisky Jack Daniels. -Za prawde - rzekl. -Za prawde - powtorzyla Laura. Pociagnela lyczek, a Bernard Nelson jednym haustem wypil reszte. Potem przeslizgnal sie wzdluz sciany Bram Niebios i zniknal w zaulku. Podczas kilku nastepnych minut dluzacych sie niemilosiernie tylko jeden samochod przejechal kolo kostnicy. Laura zapiela pod szyje cienka czarna kurtke, ktora dal jej Bernard, i mocno przywarla do sciany budynku. 166 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Od czasu wypadku na Harrison Avenue wielokrotnie probowala dodzwonic sie do Eryka, lecz bez powodzenia. W pewien sposob nawet byla z tego zadowolona. On niemal na pewno chcialby im towarzyszyc, a gdyby jednak zostali schwytani podczas proby wlamania, rozglos zniweczylby wszelkie szanse Eryka na awans w White Memorial. Dwie bramy dalej przez waska uliczke przeszla jakas para, trzymajac sie za rece. Laura zamarla, bez trudu wstrzymujac oddech na przeszlo minute, az weszli do domu. Spojrzala na klamke. Czemu to trwa tak dlugo? Pomyslala o mezczyznie, ktory mial dokumenty Rogera Ansella. Pewnie przedtem stal tu gdzies, na tej ulicy, patrzac, jak ona i Eryk odwiedzaja Donalda Devinea. Czy mial zone? Dzieci? Najpierw Scott, a teraz on. Wszystko to wydawalo sie takie glupie, beznadziejne i smutne, pukanie - dwukrotne stukniecie po drugiej stronie - bylo ledwie slyszalne. Laura odpowiedziala w umowiony sposob. Bernard Nelson otworzyl drzwi, a ona weszla w mrok tak gesty, tak namacalny, ze natychmiast przypomniala sobie ten moment, gdy latarka zepsula sie jej podczas nocnego nurkowania w ogromnej podwodnej grocie zwanej Jaskinia Sultana. -Zaczekaj chwile - szepnela. - Niech moje oczy przyzwyczaja sie do oswietlenia. -Nie ma tu swiatla, do ktorego moglyby przywyknac - odrzekl Nelson. -Masz. Wreczyl jej pare chirurgicznych rekawic, a potem mala latarke, ktora rzucala waski, lecz zadziwiajaco jasny strumien swiatla. -Tylko trzymaj ja nisko, z daleka od naszych twarzy. -Hej, ja zyje z nurkowania, pamietasz? Na glebokosci osiemdziesieciu metrow po prostu musimy prawidlowo korzystac z naszych latarek. -Przepraszam. -I ja przepraszam, ze to tak dlugo trwalo. System alarmowy okazal sie dosc wyrafinowany. -Jestes pewny, ze go wylaczyles? -To jest najdziwniejsze. Wcale nie byl wlaczony. Rownie dobrze moglem uzyc kluczy z mojego Pierscienia Prawdy i w dwie minuty znalezc sie w srodku. Boze, tu w powietrzu jest tyle formaliny, ze mozna sie zamarynowac na wieki. -Naprawde cuchnie tu smiercia. Ostroznie przeszli z przedsionka do saloniku Devinea. Laura trzymala latarke skierowana na podloge, a Nelson swiecil swoja po scianach. -Czego szukasz? - zapytala. -Och, polek, regalow, szuflad, sejfu w scianie... takich rzeczy. Jezeli ten Devine jest nudnym pedantem, jak go opisalas, to zdziwilbym sie, gdyby nie zapisywal sobie wszystkiego. Chetnie zapalilbym swiatlo, ale szczerze mowiac, takie ryzyko podejme tylko w ostatecznosci. Moze sie zdarzyc, ze nasz uroczy przyjaciel wroci niespodziewanie do domu, a wtedy najmniejszy promyk swiatla wydostajacy sie przez te okiennice ostrzeglby go i pozbawil nas szans ucieczki. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Bernard wyjal z torby jakies narzedzie, otworzyl nim szuflade biurka bedacego imitacja stylu chippendale, po czym szybko przejrzal zawartosc, starannie odkladajac na miejsce przeczytane kartki. -Wyjmij kazda ksiazke stojaca na tej polce, Lauro - powiedzial, wskazujac na przeciwlegla sciane. -Tylko ostroznie. Upewnij sie, ze kazda zawiera to, co glosi okladka, a potem odstaw ja na miejsce. Przeszukanie pomieszczenia zajelo im dwadziescia minut, a kolejne dziesiec sprawdzenie przylegajacej do niego kapliczki. -To ciezsza praca, niz przypuszczalam - stwierdzila Laura, gdy wychodzili z kaplicy do pomieszczenia z trumnami. -Bedzie jeszcze gorzej, jesli zaskoczy nas wlasciciel tego zakladu. Laura zmruzyla oczy, usilujac rozejrzec sie po kolejnym pokoju, ktory byl mniejszy i chyba jeszcze ciemniejszy od poprzednich. Na podstawach roznej wysokosci ustawiono piec czy szesc trumien. Sciany ozdobione byly ciemnokasztanowymi aksamitnymi draperiami, ktorych stechla won konkurowala intensywnoscia z odorem formaliny. Laura usilowala ignorowac te zapachy, oddychajac przez usta. Aby zorientowac sie w ukladzie pomieszczenia, zrobila krok w przod i wpadla na jedna z trumien. Lapiac rownowage, wyciagnela reke i dotknela woskowatej ludzkiej twarzy. Jeknela i odskoczyla, wpadajac na druga trumne. Wypuscila z reki miniaturowa latarke, ktora z loskotem upadla na podloge. Nelson natychmiast skierowal swiatlo na dziewczyne. -Ta trumna... Laura usilowala przelknac twarda kule, ktora nagle podeszla jej do gardla. -Jest w niej cialo. Bernard skierowal strumien swiatla w strone ozdobnej, obitej aksamitem trumny i oswietlil woskowata twarz mezczyzny. -To Donald Devine! - jeknela Laura. Przedsiebiorca pogrzebowy, lezac z rekami zlozonymi spokojnie na piersi, patrzyl niewidzacymi oczami w sufit. Na srodku czola, tuz nad drucianymi okularami, a pod linia wypomadowanych wlosow, mial czarny otwor po kuli, otoczony kolkiem zaschnietej krwi. -Chyba nie dluzej jak dzien - mruknal do siebie Bernard, dotykajac grzbietem dloni bladego policzka Devinea, a potem unoszac jego reke, sztywna i plastyczna. -Chociaz nie jestem w tym najlepszy. Moge natomiast powiedziec, ze na pewno nie zrobil sobie tego sam. -To straszne. -Mozliwe, ale takze dowodzi, ze mialas racje. Ten gosc prowadzil jakies podejrzane interesy. I cokolwiek to bylo, najwyrazniej go przeroslo. -Szukamy dalej? -Watpie, czy znajdziemy cos, czego nie znalazl juz ten, kto zrobil mu dziurke w glowie, lecz nigdy nie wiadomo. Ponadto, skoro raczej nie grozi nam niespodziewany powrot pana Devinea, sadze, ze moglibysmy nawet zaryzykowac i zapalic swiatlo. -Jesli tak uwazasz. Masz cos przeciwko temu, zebysmy pomineli ten pokoj? -Absolutnie nie. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -Wiesz co, wydaje mi sie, ze on mieszkal na gorze. Moze warto tam zajrzec. -Calkiem prawdopodobne - przyznal Bernard Nelson. Schody wiodace do mieszkania Devinea znajdowaly sie na koncu korytarza. Samo mieszkanie skladalo sie z obszernej kuchni, pokoju stolowego i dwoch sypialni, z ktorych jedna zmieniono w male muzeum, mieszczace zdumiewajaca kolekcje sredniowiecznej broni i zbroi, wlacznie z maczugami, mieczami, kuszami, lancami, sztyletami i kilkoma helmami. -Mysz, ktora ryknela - mruknal Nelson. -To naprawde niesamowite miejsce - szepnela Laura. -Moze ja sprawdze sypialnie, a ty zajmiesz sie Camelotem? -Tylko upewnij sie, ze wszystkie okiennice sa zamkniete, zanim wlaczysz swiatlo - ostrzegl Nelson. -Zajrzyj za kotary i obrazy, a takze pod wszystkie dywany. Pamietaj, co mowilem. Ten facet prowadzil dokladny rejestr tego, co robil, i trzymal go w bezpiecznym miejscu. Sluchaj, nie masz przypadkiem dla mnie cygara? -Niestety. Jezeli znajdziemy ten sejf, o ktorym mowisz, kupie ci jedno, dowolnej marki. -Jak milo. -Ale tylko jedno i tylko wtedy, kiedy znajdziemy ten sejf. Odkryli go dziesiec minut pozniej. Laura probowala odsunac duzy olejny obraz - jakis wiejski krajobraz - i oparla sie o czarne krzeslo z wysokim oparciem, stojace na orientalnym dywaniku. Krzeslo nie przesunelo sie. Laura uklekla i uniosla skraj dywanu. Nogi krzesla byly przysrubowane do podlogi. Miedzy srubami wymacala ukryta zasuwke. Odsunela ja i odchylila krzeslo w tyl. Dywan i fragment debowej podlogi odchylil sie razem z nim. W zaglebieniu znajdowala sie niewielka metalowa kasetka z cyfrowym zamkiem i gruba raczka. -Jest! - zawolala. -Panie Nelson, jest pan prawdziwym mistrzem w swoim zawodzie! -Mam nadzieje, ze jeszcze zastanowisz sie nad moja propozycja i rozpoczniesz u mnie praktyke - rzekl, ogladajac zamek i wyjmujac z torby stetoskop. Przez nastepne pietnascie minut lezal na podlodze, wsluchujac sie w szczekniecia sejfu Donalda Devinea. -Jest takie ustrojstwo, ktore robi to elektronicznie - mruczal - ale zawsze szkoda mi bylo na nie pieniedzy. Poza tym to popsuloby polowe przyjemnosci, no nie? Laura usiadla na lozku nieboszczyka, usilujac znalezc jakis zwiazek miedzy Devineem a handlarzami narkotykow, ktorzy zabili nie tylko jej brata, ale niemal na pewno takze Rogera Ansella. Ansell i Devine; dwaj ludzie zgineli gwaltowna smiercia tego samego dnia i obaj w jakis sposob byli z nia powiazani. Wzdrygnela sie na sama mysl. -Spokojnie - mamrotal Nelson. - Spokojnie... spokojnie... mam! Chwycil raczke i powoli obrocil ja o dziewiecdziesiat stopni. W chwili gdy otwieral kasetke, za oknem uslyszeli jakies glosy. -Szybko, swiatla! Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Bernard pospiesznie wygarnal zawartosc sejfu, gdy Laura wylaczyla najpierw swiatla w sypialni, a potem na pietrze. Mieszkanie ponownie pograzylo sie w egipskich ciemnosciach na moment przedtem, zanim ktos otworzyl frontowe drzwi. -Na schody - szepnal Nelson. -Tu jestesmy w pulapce. Po omacku dotarli do schodow i na palcach zeszli na dol, docierajac na korytarz w tej samej chwili, gdy zapalilo sie swiatlo w salonie. Nelson powoli otworzyl drzwi, ktore wydawaly sie prowadzic do piwnicy. Oboje weszli na znajdujace sie za nimi schody i zamkneli drzwi za soba. Oprocz smugi swiatla saczacego sie spod progu, znow otoczyla ich ciemnosc. Skulili sie na stopniach, Laura nizej, a Bernard pod drzwiami, nasluchujac glosow dwoch zblizajacych sie mezczyzn. -Slyszysz, co mowia? - spytala szeptem. -Jeden z nich jest wsciekly, poniewaz ten drugi nie odebral Devineowi notatek, zanim go zabil. Drugi jekliwie przeprasza. -Masz bron? -A jak myslisz? -O czym teraz rozmawiaja? -Chyba jeden idzie na gore. Drugi moze przyjsc tutaj. Lepiej zejdz troche nizej; wlasciwie w ogole zejdz ze schodow. Jezeli otworzy te drzwi, bede potrzebowal wiecej miejsca, zeby szybko spuscic go na dol. -Tylko uwazaj. -Ciemno jak w piekle. Nic nie widze. -Cii. Uslyszeli, jak mezczyzna na gorze krzyczy. -Zaraz bede - rozlegl sie drugi glos, tuz spod drzwi do piwnicy. -Przepraszam, szefie - uslyszeli. -Nie zrozumialem, czego pan ode mnie chce. Naprawde. Minelo kilka minut. Laura tkwila bez ruchu w mroku u podnoza schodow do piwnicy. Wyzej widziala zarys poteznej sylwetki Bernarda Nelsona, przyczajonego pod drzwiami. -Co sie dzieje? - szepnela. -Albo wyjda, albo zaczna nas szukac. Nie wiem. Ani slowa, dopoki nie upewnie sie, ze poszli... Urwal nagle. Laura uslyszala odglos stlumionych krokow i glosy. Potem zobaczyla cienie przesuwajace sie w smudze swiatla spod drzwi. Serce zamarlo jej w piersi, gdy but zaszural o drewno. Bernard Nelson nawet nie drgnal. W koncu, gdy wydawalo sie, ze minela cala wiecznosc, kroki zaczely cichnac w innej czesci domu. Zapadla pietnastominutowa cisza. Swiatlo na korytarzu zgaslo. Minal kolejny kwadrans, a potem jeszcze jeden. Wreszcie Laura nie mogla juz zniesc napiecia. -Co sie dzieje? - zapytala. -Nie wiem. Chyba poszli. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Powoli wdrapala sie na schody. -Zaryzykujemy i otworzymy drzwi? -Tak sadze. Ale najpierw zobacz, czy nie ma tu gdzies wlacznika. Moze zdolamy wydostac sie stad, nie przechodzac przez dom. Laura cofnela sie i wymacala kontakt na scianie. Po prawie godzinie spedzonej w niemal calkowitej ciemnosci jasne swiatlo jarzeniowek bylo wprost oslepiajace. Bernard Nelson zszedl do mrugajacej i tracej oczy Laury. I nagle oboje staneli jak wryci, patrzac z niedowierzaniem na pomieszczenie, w ktorym sie skryli. W pokoju majacym najwyzej pietnascie stop kwadratowych i pomalowanym na bialo ujrzeli lozko, elektrokardiograf oraz inny specjalistyczny sprzet medyczny. Wzdluz jednej sciany ciagnely sie polki z posciela, bandazami, lekarstwami i plynami infuzyjnymi. Pod druga stalo male biurko i krzeslo, a tuz nad nim wisial caly zestaw rozmaitych metalowych i skorzanych przyrzadow do petania. -No, niech mnie licho - mruknal Nelson. -To jak oddzial intensywnej opieki. -Nie jak, moje dziecko. To wlasnie to. Obeszli pomieszczenie, ogladajac sprzet, zagladajac do kosza na smieci i szuflady biurka. -Nie jestem lekarzem - rzekl Nelson - ale to wyglada bardzo fachowo. -Tez tak sadze. -Patrz na te specyfiki. Jest tu chyba z piecdziesiat roznych lekow. -To miejsce mnie przeraza. -Dziwilbym sie, gdyby bylo inaczej. -Nelson pokazal jej teczki i ksiege, ktore zabral z sejfu Donalda Devinea. -Moze tu znajdziemy jakis slad. Domyslam sie, ze nasi mili goscie oproznili juz sejf, wiec nie ma sensu wracac na gore. Nie wiem, czy sa w domu, czy tez czekaja na zewnatrz, ale uwazam, ze powinnismy sprobowac wydostac sie stad. -Zgadzasz sie? -Im szybciej sie wyniesiemy, tym lepiej. Wylaczyli swiatla, na palcach weszli po schodach i bardzo, bardzo powoli otworzyli drzwi. 171 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.Rozdzial 27 Jest pan pewny, ze nie ma dla mnie zadnych wiadomosci? Najarian, Eryk Najarian... Nie, nie rozumie pan. Ja nie jestem zameldowany w hotelu; mieszka tam Laura Enders. Mogla zostawic... Nie, niech pan o tym zapomni. Kiedy wroci, prosze przekazac jej wiadomosc, ze telefonowal Eryk i skontaktuje sie z nia pozniej. Eryk Naja... Recepcjonista rozlaczyl sie. Eryk z trzaskiem rzucil sluchawke na widelki i poszedl niemal opustoszala ulica. Byl w jednej z podlejszych czesci Allston, niecaly kwartal od domu przy Sproul Court, gdzie miala mieszkac Anna Delacroix. Od prawie dwoch godzin wydzwanial do Laury, do jej hotelu i do swojego mieszkania. O ile wiedzial, co najmniej dwukrotnie probowala zlapac go w szpitalu, ale nie zostawila zadnej wiadomosci oprocz tej, ze telefonowala. Zaczynal sie niepokoic, lecz nie zanadto. Byla dopiero za pietnascie dziesiata. Zalatwi sprawe z Anna Delacroix, a potem pojdzie prosto do Carlisle. Allston bylo istnym miastem w miescie, a jego zatloczone kamieniczki dawaly schronienie wielu studentom, etnicznym mniejszosciom Wietnamczykow, Tajow, Hiszpanow, Haitanczykow, Pakistanczykow oraz pierwszemu pokoleniu emigrantow z roznych krajow Europy Wschodniej. Sproul Court okazala sie wilgotnym, kiepsko oswietlonym, slepym zaulkiem, przy ktorym staly dwupietrowe drewniane budynki. Wiekszosc miala na pietrach galeryjki prowadzace do mieszkan. W niemal kazdym na parterze miescil sie jakis sklep lub sklad. Plakaty w witrynach swiadczyly o tym, ze wiekszosc klienteli to czarni. Przyszedlszy troche za wczesnie, Eryk spacerowal po ulicy, mijajac sklepik spozywczy i papierniczy, "Przybory fryzjerskie Craissou" oraz butik "Wyspa Skarbow" z uzywana odzieza. Nie znalazl niczego pociagajacego w rozpadajacych sie budynkach, brudnych oknach i zasmieconych zaulkach. Z trudem laczyl te ulice z enigmatyczna, nadzwyczaj piekna kobieta, ktora mial tu spotkac. Mimo to byl spiety i podniecony. Jesli mowila prawde, Anna Delacroix dostarczy mu dowod, ktory - wraz z wynikami jego poszukiwan w bibliotece - pomoze mu przekonac wladze szpitala, a takze, co wazniejsze, Reeda Marshalla, do teorii o tetrodotoksynie. Wtedy wreszcie zyska sojusznikow i zacznie dociekac nie tego, czy takie zatrucie bylo mozliwe, ale dlaczego nastapilo... i w jaki sposob. Chociaz jeszcze nie znalazl dokladnego opisu elektrokardiogramu przy zatruciu tetrodotoksyna, mial wiele informacji o objawach klinicznych, wlacznie z klasycznym zespolem szybko postepujacej niewydolnosci miesnia sercowego: krotki oddech, ataki kaszlu, sinica - poczatkowo warg i koncow palcow, potem calej twarzy, rak i nog, pienisty plyn gromadzacy sie w plucach i podchodzacy do gardla, dusznosci powodujace paniczny lek poglebiajacy uczucie duszenia sie, w koncu sennosc, utrata przytomnosci i smierc. 172 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -Doktorze, tutaj. Anna Delacroix stala w cieniu przed sklepem, niedaleko jednej z nielicznych lamp. Na glowie miala kapelusz z opuszczonym rondem, a na szyi luzno zawiazana apaszke. -Wierzylas, ze przyjde? -Oczywiscie. Drecza cie pytania, na ktore rozpaczliwie szukasz odpowiedzi. -A ty je znasz? -Nie, ale w srodku jest czlowiek, ktory ma ci do powiedzenia cos, co na pewno cie zainteresuje. Wskazala na witryne za jej plecami, na ktorej wystawiono rozmaite artykuly gospodarstwa domowego. Nierowne litery namalowane na szkle glosily: U BENETA. Wnetrze sklepu zaslaniala ciemna zaslona. -Musialam przekonac go, ze nikomu nie wyjawisz jego nazwiska - ciagnela. -Dotrzymasz tej obietnicy? -Oczywiscie. -To dobrze. Poniewaz przekonasz sie, ze jakakolwiek niedyskrecje mozemy, on lub ja, przyplacic zyciem. Powaznie spojrzala na Eryka. Zaprowadzila go w maly zaulek, zapukala do bocznych drzwi sklepu i weszla. W srodku siedzial na taborecie chudy, drobny mezczyzna o twarzy swiadczacej albo o dreczacej go chorobie, albo po prostu o nadmiarze trosk. Lekko uscisnal dlon Eryka. Anna przedstawila go jako Titusa Memmilarda, brata jej matki i niegdys wlasciciela sklepu, prowadzonego obecnie przez jego krewnych. Titus wymruczal slowa powitania. Mowil powoli i niepewnie, z tak silnym akcentem, ktory Eryk uznal za haitanski, ze z najwyzszym trudem mozna go bylo zrozumiec. Sklep byl zastawiony narzedziami, materialami, artykulami elektrotechnicznymi, konserwami i workami. Oswietlala go jedna slaba zarowka umieszczona w metalowej obudowie. Celowo czy nie, to przycmione swiatlo, zaciagnieta zaslona i cichy glos mowiacego tworzyly dramatyczny i tajemniczy nastroj. -Chciales jakiegos dowodu - powiedziala Anna. -Moj wuj jest takim dowodem. Patrz mu w oczy, kiedy bedzie do nas mowil, a przekonasz sie, ze wyjawiamy ci prawde. Kiedys byl energicznym i pelnym zycia czlowiekiem - muzykiem i poeta, przywodca swojej spolecznosci. Teraz jest wypalona skorupa. Nasze klopoty zaczely sie kilka lat temu, kiedy rozeszla sie wiesc, ze przybywa tu z Haiti najpotezniejszy houngan - kaplan majacy moc i wiedze woodoo. Powiedziano nam, ze ten houngan jest znany tylko jako pan Dunn. Slyszac to nazwisko, Titus Memmilard wyraznie zesztywnial. -Zlo i cierpienie - rzekl. -Ten houngan sprowadzil tylko zlo i cierpienie. Anna poklepala go po rece. -Przywiozl ze soba coup poudre - powiedziala. -Magiczny proszek - wtracil Eryk. -Wlasnie. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -Anna byla pod wrazeniem. -Proszek smierci, magiczny proszek; nazwij go jak chcesz. Na Haiti coup poudre jest mieczem hounganow. Sa sady i urzednicy, ale prawdziwymi sedziami sa hounganowie, a jedyna wymierzana przez nich kara jest smierc. -Mow dalej. -Ten zly kaplan, ten Dunn, jest znany tylko grupie lotrow, ktorymi sie otoczyl. To przestepca w kazdym znaczeniu tego slowa, gangster. Plotka glosi, ze na Haiti nalezal do Tonton Macoutes - tajnej policji Francois Duvaliera. Zeruje na ludzkich slabostkach i przesadach. Wymusza haracz i sprzedaje narkotyki naszym dzieciom. Dwa lata temu, po kilku probach uzyskania pomocy policji, wuj probowal namowic kupcow, zeby stawili opor. Jeden z ludzi Dunna zostal pobity. Innemu odebrano zapas narkotykow, zanim zdazyl je sprzedac. Slyszelismy, ze Dunn chce przykladnie ukarac mojego wuja - ze skazal go na smierc za zycia. Rodzina probowala go chronic, ale kilku ludzi Dunna przyszlo z bronia i zabralo go. Wuju, mozesz powiedziec panu doktorowi, co zdarzylo sie potem? Eryk odwrocil sie do starca. -Niech pan sprobuje - zachecal. -Zly osobiscie posypal mnie coup poudre - odparl Titus, lekko odkaslujac flegme. -Nasypal mi go do ust i pod pachy. Przesunal dlonia po tych miejscach. Eryk przypomnial sobie kilka prac, w ktorych wspominano o tym, ze tetrodotoksyna wchlania sie przez skore niemal rownie szybko jak z przewodu pokarmowego. -Widzial pan jego twarz? - zapytal. -To byla twarz z piekla rodem. Eryk zerknal na Anne, ktora wzruszyla ramionami i potrzasnela glowa. -Pewnie maska - powiedziala. -Mow dalej, wujku. -Zwiazali mnie, ale szybko uwolnili. Nie musieli mnie petac, bo nie moglem sie ruszac. -Pamieta pan to wszystko? -Niektore rzeczy pamieta dokladnie. Innych wcale - wyjasnila Anna. -Wiemy tylko, ze dwa dni pozniej ten czlowiek, ktory przed toba siedzi, zostal znaleziony na pryczy w tym pomieszczeniu, zimny i bez zycia. Mial zaklejone oczy. Przy jego ciele lezala kartka z ostrzezeniem, zebysmy go nie ruszali i nie wzywali lekarza. Przez nastepne dwa dni, chociaz przez caly czas byl pod opieka, nikt nie widzial, zeby choc raz odetchnal. -Zona oplakiwala mnie - rzekl ochryple Titus. - Slyszalem to i czulem jej dlon na mojej twarzy. -Zachowal pan swiadomosc? -Tak. Eryk przypomnial sobie, jak stal nad bratem Laury, uznajac go za martwego, i poczul, ze sciska go w zoladku. -Po dwoch dniach ludzie Dunna znow przyszli - ciagnela Anna. -I znowu zabrali mojego wuja. Nastepnego dnia znaleziono go bladzacego po pobliskiej ulicy, zlamanego na duchu i ciele, niezdolnego zatroszczyc sie o siebie. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Kiedy znow mogl mowic, powiedzial, ze zmuszono go do polkniecia jakiegos proszku i wstrzyknieto mu cos w ramie. Potem pobito go i wypuszczono. Z czasem czesciowo odzyskal sily, ale pozostal czlowiekiem bez duszy i nikt oprocz najblizszej rodziny nie chce miec z nim do czynienia. -To bardzo smutne - wymamrotal Eryk - i bardzo przerazajace. Nie mial cienia watpliwosci, ze powiedziano mu prawde. Zerknal na zalamanego starca, a potem wyciagnal reke i uscisnal jego koscista dlon. -Bardzo mi przykro z powodu tego, co pana spotkalo - rzekl. -I jestem bardzo wdzieczny, ze zechcial mi pan o tym opowiedziec. -Jak sie domyslasz - dodala Anna - przyklad wuja doskonale posluzyl zamiarom houngana. Od tej pory nikt nie odwazyl sie sprzeciwiac temu lotrowi. Kupcy placa, a dzieci kupuja jego narkotyki. A my w dalszym ciagu nie wiemy, kim on jest, tak jak wtedy, kiedy po raz pierwszy pojawil sie na scenie wydarzen. Jednoczesnie zafascynowany i przestraszony, Eryk w myslach probowal ulozyc jakis scenariusz, zgodnie z ktorym Scott Enders i Loretta Leone zostali celowo otruci. Oboje zyli na ulicy. Moze widzieli cos lub dowiedzieli sie o czyms, co zagrozilo kaplanowi i jego interesom. -Anno, czy jest cos, co moge zrobic? - zapytal. - Cokolwiek. -Moze odparla, zastanowiwszy sie nad jego pytaniem. -Moze jest. Dunn wciaz podnosi wysokosc haraczu. Znow zorganizowala sie grupka ludzi, ktorzy chcieliby przeciwstawic sie mu, jesli zdolaja. Naleze do tej grupy, Eryku. Zaczelismy spotykac sie w tajemnicy i probujemy ulozyc jakis plan dzialania, ale jestesmy wystraszeni, bardzo wystraszeni. Dunn jest obrzydliwym sadysta i okrutnikiem. Wszedzie ma szpiegow-informatorow, wiec moze juz o nas wie. Tymczasem my go nie znamy. Nie wiemy, w kogo uderzyc i nie mamy zadnego oparcia. A co najgorsze, on sieje terror swoim coup poudre. Porozmawiaj z ludzmi, Eryk. Zobacz, czy uda ci sie zainteresowac ta sprawa ktoregos z twoich przyjaciol-lekarzy albo kogos z policji. Zapisala numer telefonu i podala mu kartke. -Prosze, badz ostrozny i nie wracaj do tego sklepu, nie uprzedzajac mnie telefonicznie. Eryk zerknal na zegarek. Bylo dwadziescia po jedenastej. -Musze to przemyslec, Anno - powiedzial. - Potem do ciebie zadzwonie. -Cokolwiek postanowisz zrobic, zrozumiem - obiecala. -Wujku, mozesz juz wracac na gore. Zaczekali, az Titus Memmilard odszedl powloczac nogami, a potem opuscili sklep. Sproul Court byl opustoszaly i cichy, nie liczac slabych odglosow ruchu dolatujacych z przelotowej ulicy kilka kwartalow dalej. -Podwiezc cie gdzies? - zapytal Eryk. -Nie, dzieki. Mieszkam niedaleko i potrzebuje swiezego powietrza. -Twoj wuj opowiedzial przerazajaca historie. - Mam nadzieje, ze w nia wierzysz. -Jak moglbym nie wierzyc? -I licze na to, ze znajdziesz jakis sposob, zeby nam pomoc. Tam, w bibliotece, wyczulam, ze jestes czlowiekiem, ktory moglby to zrobic. Oto prawdziwy powod, dla ktorego podzielilam sie z toba tymi informacjami. Anna spojrzala na niego w sposob, od ktorego zaschlo mu w ustach. -Zadzwonie do ciebie - zdolal wykrztusic. - Obiecuje, ze przynajmniej... Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Eryk nie dokonczyl zdania, gdyz ktos zacisnal mu dlonia usta. Odciagnieto mu glowe w tyl, a do szyi przylozono dlugi, ostry jak brzytwa sztylet. Niemal w tej samej chwili wysoki czarnoskory mezczyzna chwycil Anne za wlosy i wsunal jej pod brode szeroki mysliwski noz. -Ani slowa - rozkazal. - Ani slowa, kurwa, albo oboje umrzecie. Pod wplywem gwaltownego przyplywu adrenaliny serce Eryka walilo jak mlotem. Silna dlon na jego ustach zacisnela sie jeszcze mocniej. Eryk poczul, jak rozrywa mu warge. Potem sztylet przecial mu skore. -Prosze - wystekal. -Zamknij sie! Krew zaczela saczyc mu sie na piers. Sprobowal spojrzec na Anne, ale reka trzymala go za mocno. Nie odrywajac nozy od ich szyj, dwaj napastnicy na pol zawlekli, na pol zaprowadzili ich oboje kilka bram dalej, do jedynego sklepu na uliczce, majacego okna zabite deskami. -A wiec - mezczyzna trzymajacy Anne mowil z wyraznym wyspiarskim akcentem - mowia, ze chcecie sprzeciwiac sie woli duchow i ich kaplana, a takze coup poudre. -No, moja piekna pani, moze bedziecie mieli okazje. W odpowiedzi na energiczne kopniecie, grube drewniane drzwi otworzyly sie i Eryk oraz Anna Delacroix zostali brutalnie wepchnieci do srodka. 176 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.Rozdzial 28 Nawet w najgorszych sennych koszmarach Eryk nie znalazl sie w bardziej przerazajacej sytuacji niz pieklo, jakie przezyl tej nocy. Zakneblowano im usta, a rece i nogi przywiazano do krzesel w pomieszczeniu przesyconym zapachem kadzidla i rozjasnianym migotliwym blaskiem kilku tuzinow swiec. Z dwoch bezglowych kurczakow wiszacych pod sklepieniem krew kapala na podloge miedzy nogami wiezniow, tak ze musieli rozchylac kolana, aby uniknac zachlapania posoka. Na scianach wisialy kosci - niektore na tyle duze, ze mogly byc ludzkimi - a wokol staly szklane sloje zawierajace zakonserwowane weze lub ropuchy oraz niedbale zwiazane wiazki czegos, co wygladalo na suszone ziola lub polne kwiaty. Po obu stronach pokoju, otoczone swiecami, wznosily sie dwa upiorne oltarze, na ktorych staly tuziny tandetnych plastikowych lub ceramicznych figurek - statuetki kobiet i kowbojow, blaznow i madonn, amorkow i psow. Na tacach umieszczonych posrodku obu tych oltarzy spoczywaly lby swiezo zarznietych kurczakow. Dwaj mezczyzni, ktorzy przemoca sprowadzili tu Anne i Eryka, przebrali sie w luzne, krwistoczerwone szaty, umazali twarze biala farba i teraz kleczeli naprzeciw siebie, wybijajac rytm na wielkich, recznie wyciosanych bebnach. Co jakis czas przerywali, zeby zaciagnac sie dymem z fajki wodnej o szerokim ustniku, zapewne z haszyszem. Eryk z trudem oddychal przez mocno zawiazany knebel. Rozerwana dolna warga pulsowala bolesnie, tak samo jak prawy lokiec, stluczony przy upadku na podloge. Siedzaca obok Anna Delacroix ze stoickim spokojem patrzyla przed siebie, nie chcac okazywac strachu przed napastnikami. Z poczatku, kiedy przywiazali ich do krzesel, mezczyzni dreczyli ja - dotykajac jej twarzy i piersi, rzucajac oblesne uwagi. Lecz po pewnym czasie jej spokojne, pogardliwe spojrzenie popsulo im zabawe. Minelo juz dziesiec minut od przywiazania ich do krzesel. Oprocz lubieznych gestow i grozb nie wyrzadzili im zadnej krzywdy i zdawali sie zwlekac, czekajac na cos lub na kogos. Nagle i niespodziewanie przestali bebnic. Wyzszy wysunal sie naprzod. -Przybywa Najwyzszy, Glos Duchow - oznajmil. -Wyjme wam kneble z ust, ale tylko wtedy, kiedy obiecacie, ze nie odezwiecie sie slowem, chyba ze zapyta was Najwyzszy. Obiecujecie? Eryk kiwnal glowa, ale Anna tylko spogladala przed siebie. -No jak? - wrzasnal mezczyzna. Nie odpowiedziala. Erykowi zdjeto knebel, jej nie. Przesunal jezykiem po skaleczonej wardze. Sprawdzil sznur mocujacy jego ramiona do krzesla. Wiedzial, ze bez pomocy nie uwolnilby sie nawet przez tysiac lat. Probowal ochlonac i skoncentrowac sie. Podczas wieloletniej pracy w izbie przyjec robil to setki razy, ale wtedy panowal nad sytuacja. Lomotanie w uszach i skurcze zoladka nie chcialy ustapic. 177 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Zerknal na Anne. Siedziala spokojnie, lecz mocno zaciskala piesci, az pobielaly jej palce. Mimo zlozonej obietnicy Eryk nie zdolal ukryc leku. -Prosze - powiedzial. - Prosze, posluchajcie mnie. Wysoki zrobil krok w przod, zamierzajac ponownie zakneblowac Eryka. Nagle przystanal, bo na koncu pomieszczenia otworzyly sie drzwi i pojawil sie w nich jakis czlowiek. Eryk natychmiast zrozumial, ze nie jest w stanie okreslic ani plci, ani nawet koloru skory tej osoby odzianej w powiewna biala szate z kapturem oraz rekawiczki. Twarz oslaniala przerazajaca maska z namalowana trupia czaszka. Bardziej przerazajaca od wygladu kaplana byla wielka kamionkowa miska, ktora trzymal lewa reka. Ciezkim drewnianym tluczkiem rozgniatal cos w mozdzierzu. Nie przerywal tej czynnosci nawet wtedy, gdy zblizyl sie do wiezniow, zeby zasiasc w fotelu stojacym przed nimi. Eryk wiedzial, co zawieralo to naczynie. -Prosze - powiedzial szybko. -Mylicie sie. Prosze! Wysluchajcie mnie. Wysoki mezczyzna spojrzal na kaplana, czekajac na znak, aby ponownie zakneblowac wieznia. Kaplan niemal niedostrzegalnie pokrecil glowa, nie przestajac mieszac w mozdzierzu. -S-sluchaj - ciagnal Eryk. -Jestem lekarzem. Ona jest studentka, studentka uniwersytetu. My tylko uczylismy sie, nie chcielismy zrobic nic zlego. Musicie nam uwierzyc. Wysoki zerknal na kaplana. Potem stanal przed dwojgiem wiezniow i powiedzial z niepokojacym zadowoleniem: - I nauczycie sie. Przykleknal przy swoim bebnie i znow zaczal wen lomotac, coraz glosniej i szybciej. W swietle swiec lsnila wyszczerzona czarno-biala maska kaplana, ktory stal, bez przerwy mieszajac. -Prosze! - wrzasnal Eryk, usilujac przekrzyczec loskot bebnow. -Prosze, nie rob tego! Spojrzal na Anne. Gniew w jej oczach zmienil sie w nieskrywane przerazenie. -Nie! - krzyknal, gdy kaplan podszedl do niej. Potem patrzyl, jak dlon w rekawiczce zanurza sie w naczyniu i wyjmuje garsc wilgotnego, kredowo-szarego proszku. Anna szamotala sie w petach, szeroko otwierajac oczy, a kiedy dlon zblizyla sie do jej policzka, dziewczyna zaczela gwaltownie rzucac glowa. Lomot bebnow narastal, az wydawalo sie, ze pokoj zaraz eksploduje. -Nieee! - wrzasnal Eryk, gdy kaplan obficie posypal proszkiem policzek Anny. - Prosze, nie! W chwili gdy coup poudre dotknal jej policzka, bebny nagle ucichly. Anna przestala sie ruszac. W pokoju zapadla glucha cisza. Wydawalo sie, ze dziewczyna pogodzila sie z tym, ze ma zostac otruta. Eryk zastanawial sie, czy wiedziala, ze szamoczac sie przyspieszy wchlanianie tetrodotoksyny. Dlon ponownie zanurzyla sie w misce, tym razem powoli posypujac drugi policzek Anny. Kaplan odwrocil sie i przez krotka chwile Eryk mial nadzieje, ze go oszczedza. Potem, jak odlegly odglos gromu, znow odezwaly sie bebny. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Wyszczerzona maska spojrzala na Eryka. Dlon w rekawiczce wyciagnela sie powoli, jej trzy palce pokrywal proszek. Eryk rzucal glowa na boki, wrzeszczac do kaplana, zeby przestal, zeby zrozumial. Zdolal wywrocic krzeslo i upadl. Nie mogac sie ruszyc, uderzal glowa o podloge. Nie zwazajac na te szamotanine, kaplan pochylil sie i wtarl mu lepki proszek najpierw w jeden, a potem w drugi policzek. -Prosze, nie rob tego - jeczal raz po raz Eryk, gdy podnosili go wraz z krzeslem z podlogi. -Prosze, nie... Kaplan kleknal i uroczyscie zanurzyl palec w kaluzy krwi pod nogami wieznia. -Z... tej... podrozy... nie... bedzie... dla... ciebie... powrotu - rzekl wysoki mezczyzna, podkreslajac kazde slowo uderzeniem w beben. Tymczasem kaplan w masce dotknal palcem czola Eryka, a potem Anny, pozostawiajac krwawy slad. Nie powiedziawszy slowa, odszedl. Bezsilny i wyczerpany, Eryk jeszcze raz sprobowal wziac sie w garsc. Tym razem skupil sie na tym, co wiedzial o tetrodotoksynie oraz sposobach zmniejszenia lub zneutralizowania jej toksycznosci. W zaleznosci od wchlonietej dawki mieli jeszcze godzine czy dwie, zanim trucizna zacznie dzialac i prawie caly dzien, zanim stana sie bezradni. Gdyby tylko mogli sie uwolnic, mieliby jakas szanse. Uspokoj sie, mowil sobie w duchu. Jezeli kiedykolwiek potrzebowales zimnej krwi, to wlasnie teraz. Jesli sie nie uspokoisz, umrzesz. Odwrocil sie do Anny. Nim zdazyl cos powiedziec, zaklejono mu usta szeroka tasma klejaca, a nastepnie zawiazano oczy szmata, ktora przedtem sluzyla za knebel. Siedzial tak przez mniej wiecej dwadziescia minut lub pol godziny. Jedynym dzwiekiem, jaki slyszal, byl ciezki oddech Anny. Jestesmy sami? Zostawili nas tu w oczekiwaniu na smierc? Znow zaczal ostroznie sprawdzac wiezy. -Nie fatyguj sie, czlowieku - uslyszal glos wysokiego mezczyzny. Juz cie puszczamy. Eryk poczul, ze przecieto mu sznury na rekach i ponownie zwiazano je na plecach. Potem uwolniono jego nogi i szarpnieciem zmuszono do wstania. -Powiedz do widzenia swojej slodkiej przyjaciolce, doktorku. Juz nas nie interesuje, co sie z toba stanie. Za to dla niej przygotowalismy cos specjalnego. Tak, prosze pana, cos bardzo specjalnego. Dwaj mezczyzni wywlekli go tylnymi drzwiami, znowu zwiazali mu nogi w kostkach, sprawdzili, czy ma puste kieszenie, a potem rzucili go na metalowa podloge furgonetki, ktora cuchnela tak, jakby przewozono nia zepsute ryby. Jechali prawie pol godziny. Eryk poczatkowo probowal zapamietac zakrety i proste odcinki, ale szybko zrezygnowal. Wreszcie furgonetka wjechala na jakas szutrowa droge i zatrzymala sie, z silnikiem na chodzie. Eryka wywleczono ze srodka i rzucono na ziemie. Przecieto mu sznury na nogach, ale pozostawiono knebel i opaske na oczach oraz zwiazane rece. -Stoj spokojnie, czlowieku. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Sluchaj i nie ruszaj sie. Jakies cztery stopy przed toba lezy ladny, ostry noz. Nie powiem ci, gdzie. Zaczekaj, az ucichnie warkot silnika, a potem poszukaj noza. Moglibysmy poderznac ci nim gardlo, doktorku, ale nie zrobimy tego. A wiesz dlaczego? Poniewaz, czlowieku, gowno nas obchodzisz. Dostalismy to, o co nam chodzilo. Mamy ja. To do niej mielismy interes. Z toba tylko zabawilismy sie. Uda ci sie czy nie, niedowiarki otrzymaja nasza wiadomosc. Eryk slyszal, jak smiali sie wsiadajac do samochodu. Ruszajaca furgonetka obsypala go piachem i zwirem spod kol. Po chwili zapadla grobowa cisza. 180 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.Rozdzial 29 Erykowi wydawalo sie, ze uplynely wieki, zanim wymacal maly scyzoryk, a jeszcze dluzej meczyl sie, probujac ujac go tak, zeby przeciac sznur petajacy mu przeguby. W trakcie tego skaleczyl sie co najmniej pol tuzina razy. W koncu mial wolne rece. Zerwal z oczu opaske, a z ust tasme, ktora wykorzystal do zatamowania krwi plynacej ze skaleczen na rekach i dloniach. Znajdowal sie na ciemnej, szutrowej drodze, przy ktorej jak okiem siegnac nie bylo zadnego znaku czy domu. Chlodne powietrze wczesnego poranka pachnialo wsia. Eryk byl bliski paniki, ale troche uspokajala go mysl, ze nie jest juz bezbronny. Jezeli proszek na jego twarzy zawieral tetrodotoksyne, ktos musi znac sposob zneutralizowania lub zahamowania jej dzialania. Teraz musial tylko zachowac trzezwy umysl i szybko dzialac. Wiedzial, ze niedaleko jest utwardzona szosa i byl przekonany, ze pamieta kierunek, w jakim odjechala furgonetka. Nie chcac przyspieszyc wchlaniania trucizny przez bieganie, szybko pomaszerowal w te strone. Po niecalych pieciu minutach wyszedl na dwupasmowa, wiejska droge. Wydawalo mu sie, ze jest gdzies na polnoc od miasta, ale to bylo jedynie przeczucie. Za drzewami i za zakretem drogi dostrzegl swiatelko i niewyrazne kontury jakiejs budowli. Przeszedl skrotem przez zarosla i znalazl sie przed mala stacja benzynowa, nieczynna w nocy. Na budynku nie bylo zadnej tablicy, ktora wyjasnilaby mu, gdzie go wywieziono. Eryk rozejrzal sie wokol, ale nie dostrzegl zadnych innych domow. Zajrzal przez duze okno, szukajac telefonu. Nagle, na zagraconym metalowym biurku ujrzal cos, czego w tym momencie potrzebowal jeszcze bardziej - koperte. Elektroniczny zegar nad biurkiem pokazywal druga pietnascie. Minely chyba dwie godziny od czasu, gdy jemu i Annie podano trucizne. Musial jak najszybciej zmyc z twarzy ten smiercionosny proszek. W chaszczach przy budynku znalazl cegle. Stojac przed oknem, zauwazyl cienki, metalowy pasek systemu alarmowego. Doskonale, pomyslal. Jesli dopisze mu szczescie, to za jednym zamachem zdobedzie koperte i wezwie policje. Cofnal sie o krok i z calej sily cisnal cegle. Donosnej implozji szkla natychmiast zawtorowalo wycie syreny. Eryk wykopal resztki szyby i wszedl do srodka. Zlapal koperte i pospieszyl do ubikacji. Usilujac ignorowac zakrwawiona zjawe w lustrze, nadstawil koperte i ostroznie zeskrobal scyzorykiem jak najwiecej proszku. Kiedy byl juz pewny, ze ma dosc, aby Ivor Blunt mogl rozpoznac substancje, umyl twarz mydlem, oplukal ja, a potem ponownie namydlil. Z podkrazonymi oczami oraz rozcieta i zesztywniala od zaschnietej krwi warga wciaz wygladal dokladnie tak, jak sie w tej chwili czul - jak umierajacy. Automat telefoniczny za biurkiem wymagal wrzucenia dwudziestu pieciu centow, zeby otrzymac chociaz sygnal. Eryk wiedzial, ze jesli alarm nie jest polaczony z posterunkiem policji, to moze spedzic tu Bog wie ile czasu, zanim ktos zareaguje. Poszukal jakiejs monety na blacie biurka, ale udalo mu sie tylko dowiedziec z naglowkow na rachunkach, ze znalazl sie na stacji benzynowej Boba Kuypera w Wayland - podmiejskiej miejscowosci dwadziescia mil od Bostonu. 181 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Pochylil sie nad biurkiem, usilujac otworzyc szuflade scyzorykiem. -Dobra, dupku, poloz sie na podlodze! Ochryply glos, ktory rozlegl sie dziesiec stop dalej, sprawil, ze Erykowi serce podeszlo do gardla. Celujac w niego ze sluzbowego rewolweru, mlody policjant wszedl przez rozbite okno i gestem kazal mu odsunac sie od biurka. Za jego plecami Eryk dostrzegl drugiego policjanta, niewatpliwie oslaniajacego kolege. -Chwileczke, prosze. Nie jestem zlodziejem, jestem lekarzem... -Zamknij sie, kurwa, i poloz sie twarza do ziemi! Mezczyzna, mlodszy od Eryka, sprawial wrazenie twardego, ale i zdenerwowanego. Eryk kleknal i polozyl sie na podlodze, w miejscu nieobsypanym kawalkami szkla. -Prosze mnie wysluchac - blagal Eryk. -To sprawa zycia i smierci, wierzcie mi! -Poloz rece na plecy! -Musicie... -Juz! Eryk zrobil, co mu kazano. Policjant brutalnie przycisnal go kolanem i wprawnie zalozyl kajdanki. Eryk poczul piekacy bol pokaleczonych przegubow. -Jest skuty, sierzancie! - zawolal. -Pilnuj go - odparl tamten. -Rozejrze sie troche. Policjant wstal. -No dobra - powiedzial. -Jestem posterunkowy Carney. Tam stoi sierzant Clarkson. Jestes aresztowany. Masz prawo milczec... -Prosze, prosze - blagal Eryk. -Wiem o tym. Rezygnuje z moich praw. Musicie mnie wysluchac. -Usiadz. Powoli. Eryk wykonal polecenie. -Teraz wysluchacie mnie? - zapytal. Mlody policjant kiwnal glowa. Przez nastepne trzy minuty sluchal, nie mowiac ani slowa. Potem podniosl Eryka z krzesla i po chrzeszczacym pod nogami szkle podszedl do resztek szyby wystawowej. -Hej, sierzancie - zawolal. -Moze lepiej niech pan tu przyjdzie. Regionalny szpital West Valley byl malenkim, stosunkowo nowym budynkiem stojacym piec mil od stacji benzynowej, ktorej Eryk zostal zatrzymany i aresztowany za wlamanie polaczone z wtargnieciem i zniszczeniem mienia. Byla trzecia trzydziesci rano. Pod okiem Carneya pielegniarka opatrzyla Erykowi skaleczenia na przegubach, ktore wymagaly kilku szwow. Pelniaca dyzur zaspana lekarka pracowala na chirurgii w Worcester. Nazywala sie Jennifer Farrell. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Usilujac postawic sie na jej miejscu, Eryk wymienil kilka znanych mu tam osob, a potem dokladnie i spokojnie opisal wydarzenia minionego wieczoru, uzywajac dostatecznie czesto medycznego zargonu, zeby przekonac ja, iz naprawde jest lekarzem. W koncu dal jej koperte z proszkiem i poprosil, by skontaktowala sie z White Memorial w celu potwierdzenia jego tozsamosci i uzyskania numeru telefonu doktora Ivora Blunta. Pielegniarka wlasnie skonczyla go opatrywac, gdy Jennifer Farrell wrocila z sierzantem Clarksonem do gabinetu. -No coz, najwidoczniej jest pan tym, za kogo sie pan podaje - rzekl Clarkson. -Co za ulga. -Niech nam pan powie jeszcze raz, czego pan od nas oczekuje. -Po pierwsze chce, zeby ktos pojechal do Allston i sprobowal odnalezc Anne Delacroix. -Juz to zrobilismy. Zawiadomilismy tamtejszy komisariat. -Dziekuje. A teraz chcialbym zatelefonowac do doktora Blunta i umowic sie z nim na spotkanie w White Memorial. -Jeszcze raz. Kim on jest? -Toksykologiem, prawdopodobnie jedynym czlowiekiem, ktory w tym miescie ma aparature i wiedze pozwalajaca rozpoznac trucizne. -Co pani na to, pani doktor? - zapytal Clarkson. Doktor Farrell wzruszyla ramionami. -Znam doktora Blunta - powiedziala. -I wiem, ze tutaj nie mozemy nic zrobic z tym proszkiem. -Jak ocenia pani teraz stan pacjenta? Jennifer Farrell ponownie sprawdzila zrenice, puls, oddech i cisnienie krwi Eryka. -Nie widze problemu - stwierdzila. -Doktorze Najarian, czy na pewno nie chce pan, bym zszyla panu te warge? -Nie chce - odparl, nie kryjac zniecierpliwienia. -No dobrze - odezwal sie Clarkson. -Pani doktor, czy macie tu dwa telefony polaczone szeregowo? Kiwnela glowa. -Doktorze Najarian, bede sluchal panskiej rozmowy z doktorem Bluntem. Jezeli mnie przekona, zawioze pana do White Memorial. Tylko niech pan pamieta, ze jest pan aresztowany. Jesli bedzie pan rozrabial, znow wyladuje pan na podlodze. -Rozumiem. Ivor Blunt byl wsciekly, ze budza go tak wczesnie rano. Eryk zaczal wiercic sie na krzesle, gdy stary toksykolog podwazal kazde jego stwierdzenie. -Powiedzmy to sobie wyraznie - zloscil sie Blunt. -Chce pan, zebym wstal, powlokl sie do szpitala, wlaczyl moje aparaty i zrobil analize jakiegos proszku, ktorym posypano panu policzek podczas obrzedow voodoo gdzies w Allston? -Dokladnie tak. -Doktorze Najarian, czy pan oszalal? -Otruto mnie, doktorze Blunt - powiedzial spokojnie Eryk. -Prosze, musi mi pan pomoc. -Doktorze, niech pan spojrzy na to z mojego punktu widzenia. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Przychodzi pan do mnie i pyta, czy moge zrobic analize krwi tamtej kobiety i ewentualnie stwierdzic w niej obecnosc toksyny, ktorej nigdy nie wykryto w stanie Massachusetts. Potem, niecale dwadziescia cztery godziny pozniej, dzwoni pan do mnie z jakiejs zapadlej dziury, twierdzac, ze wlasnie otruto pana ta trucizna. -Zgadza sie. -Zle sie pan czuje? -Nie, jeszcze nie. -Jesli ci napastnicy chcieli pana zabic, to dlaczego po prostu nie wpakowali panu kuli miedzy oczy? -Sadze, ze chcieli cos udowodnic ludziom, ktorych terroryzuja. -Terroryzuja tetrodotoksyna. -Zgadza sie. Zapadla dluzsza cisza, w ktorej Eryk w duchu odmawial wszystkie znane mu modlitwy. -Mysle, ze pan zwariowal - rzekl w koncu Blunt - ale poniewaz i tak juz sie calkiem obudzilem, a nigdy nie moge zasnac przy chrapaniu zony, zrobie to, o co pan prosi. -Dziekuje panu - odetchnal Eryk. - Bardzo dziekuje. Bedziemy w panskim laboratorium za czterdziesci piec minut. -Nie spieszcie sie. Niech pan przywiezie ten proszek oraz piec probek panskiej krwi. -Pobiora je tutaj. -Swietnie. Czy ma pan swojego psychoanalityka? -Nie. Nie mam. -To niedobrze - powiedzial Ivor Blunt. 184 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.Rozdzial 30 -Nie podoba mi sie to, Bernardzie - zaniepokoila sie Laura, sluchajac, jak telefon w mieszkaniu Eryka dzwoni dziewiaty, a potem dziesiaty raz. - Wcale mi sie to nie podoba. Juz prawie trzy godziny siedzieli w biurze Bernarda Nelsona. Pili kawe, przegladali materialy przyniesione z Bram Niebios i probowali skontaktowac sie z Erikiem. Okolo dziesiatej zostawil wiadomosc w hotelu Carlisle, ale od tej pory nie dal znaku zycia. Piec telefonow do jego mieszkania i jeden do szpitala nie przynioslo zadnego skutku. Przyplyw energii, wywolany emocjami zwiazanymi z wlamaniem do zakladu pogrzebowego i okropnymi odkryciami, byl krotkotrwaly i Laura rozpaczliwie potrzebowala snu. Bernard Nelson jeszcze gorzej znosil czekanie i juz zdazyl uciac sobie dluzsza drzemke na kanapie. Zadecydowali, ze przynajmniej tej nocy Laura powinna trzymac sie z daleka od hotelu. Skoro ktos usilowal ja przejechac, najrozsadniej postapi, unikajac wszelkich miejsc, w ktorych mogliby na nia czekac. Niezauwazeni przez nikogo, uciekli tylnymi drzwiami z kostnicy. Bernard przez prawie pol godziny kluczyl po miescie upewniajac sie, ze nikt ich nie sledzi. W koncu zaparkowal w zaulku za budynkiem, w ktorym miescilo sie jego biuro. Weszli przez piwnice. Dopiero kiedy znalezli sie w jego gabinecie i zaciagneli zaslony, zaczeli przegladac zawartosc sejfu Donalda Devinea. Wczesniej jednak Bernard przeprowadzil krotka, anonimowa rozmowe z bostonska policja, sugerujac, zeby ktos zajrzal do Bram Niebios. -Gdzie on sie podzial? - spytala z niepokojem Laura po odlozeniu sluchawki. -Mowilas, ze gdzie mieszkaja jego rodzice? -W Watertown. -Moze pojechal do nich i zostal na noc. -Ale dlaczego nie zostawil numeru telefonu w moim hotelu albo nie zadzwonil? -Nie wiem, Lauro - Nelson potarl oczy. -Sluchaj, mam nadzieje, ze nie zrozumiesz zle tego, co zaraz powiem. Wiem, ze zalezy ci na Eryku. I sadzac po tym, co mi powiedzialas, dobrze ulokowalas swoje uczucia. Lecz ludzie nie zawsze sa tacy, jak nam sie wydaje. Nie znasz go zbyt dlugo. Moze byc zamieszany w rozne sprawy, o jakich ci nie mowil. -Moze. Laura zastanowila sie, a potem dodala: - Nie sadze. Chyba powinnismy pojechac do jego mieszkania. Bernard Nelson rozmasowal zesztywnialy kark i znow wyciagnal sie na kanapie. -Lauro, pare dni temu we wschodnim Bostonie jacys goryle prawie was rozszarpali. Wczoraj po poludniu ktos prawdopodobnie chcial cie zabic. Mamy wszelkie powody przypuszczac, ze kimkolwiek oni sa, na pewno obserwuja nie tylko twoje, ale i jego mieszkanie. Jezeli juz go zlapali, to najlepiej bedzie czekac, az sie z nami skontaktuja. Im chodzi o ciebie i o tasme twojego brata, nie o Eryka. A jesli go nie dopadli, no coz, najlepiej zrobimy czekajac. 185 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Zmusil sie do usmiechu. -Ponadto moja norma to jedno wlamanie dziennie. -Mam klucz. Bernard spojrzal na nia i zmiekl. -Jestes pewna, ze jego telefon dziala? -Na centrali mowia, ze tak. -Hmm, mysle, ze powinnismy przespac sie kilka godzin, a przynajmniej zaczekac do switu. Teraz jest zbyt niebezpiecznie, naprawde. Mozesz mi wierzyc. -Bardzo sie o niego martwie. -Wiem. Sluchaj, w drugim pokoju jest rozkladany fotel. Pozwol mi sie troche zdrzemnac. -Och, jasne. A co z tym? - zapytala, wskazujac sterte notatek, kwitow i teczek. -Lauro, nasz nieodzalowany znajomy plodzil i gromadzil wiecej dokumentow niz Ministerstwo Obrony. Jezeli do drugiej w nocy nie zdolalismy znalezc w nich nic ciekawego, to nie zrobimy tego i do trzeciej. Jestem pewny, ze gdzies tam jest cos, co rzuci swiatlo na tego faceta i jego piwniczke. Lecz szczerze mowiac, w tym momencie nie wiem nawet, jak sie nazywam. -Rozumiem. -Dobrze. W takim razie wciaz zajmujesz pierwsze miejsce na mojej liscie ewentualnych praktykantow. -Bernardzie, zanim zasniesz, chce ci jeszcze raz powiedziec, jaka jestem wdzieczna za to, co zrobiles. -Cygara, kobieto. Mow jezykiem, ktory moge zrozumiec. Usmiechnela sie. -Nie zapomnialam. Sluchaj, moze ty skorzystasz z tego fotela, a ja zostane tu jeszcze troche i przejrze te papiery. Potem znowu sprobuje zadzwonic do Eryka. Jezeli nie zlapie go, powiedzmy, do szostej czy siodmej, pojedziemy do niego. -W porzadku. Postekujac z wysilku, Bernard Nelson wstal, wyjal z szafki dwa wojskowe koce, rzucil jeden na kanape, a drugi zabral ze soba do poczekalni. Po kilku minutach Laura uslyszala donosne chrapanie. Wypila lyk zimnej kawy i usiadla za biurkiem. Bernard ocenial, ze w pospiechu zdolal zgarnac z sypialni Donalda Devinea mniej wiecej polowe zawartosci sejfu. Zanim opuscili kostnice, poszedl jeszcze raz na pietro i upewnil sie, ze - tak jak przypuszczal - niespodziewani goscie zabrali wszystko, co pozostalo w sejfie, i spladrowali mieszkanie. Policja na pewno umiesci rabunek na pierwszym miejscu listy motywow zabojstwa. Oczywiscie beda jeszcze musieli jakos wyjasnic istnienie tego gabinetu w piwnicy. Laura rozlozyla plik listow i dokumentow, po czym skoncentrowala sie na dwoch notatnikach. Jeden z nich, obejmujacy okres ostatnich szesciu lat i rojacy sie od nazwisk, adresow, platnosci oraz roznych skrotow, wygladal na rejestr licznych klientow Donalda Devinea. Drugi, sciagniety mocna gumowa opaska, rowniez zawieral liste nazwisk i skrotow. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Miedzy ostatnia kartka a okladka tkwil gruby plik kwitow ze stacji benzynowych - co najmniej sto, a moze znacznie wiecej. Laura polozyla ten stosik przed soba, zrobila troche miejsca na biurku i rozprostowujac kazdy kwit po kolei, probowala ukladac je wedlug dat. O piatej dwadziescia, kiedy pierwsze swiatlo dnia zaczelo saczyc sie przez zaslony, Laura nie byla juz w stanie walczyc ze snem. Nawet nie probujac szukac sensu w tym, co odkryla, dowlokla sie do kanapy i prawie zasnela, zanim zdazyla polozyc glowe na poduszce. Na biurku zostal kalkulator, notes zabazgrany obliczeniami oraz atlas wydawnictwa Rand McNally, ktory znalazla w przedziwnym zbiorze powiesci i leksykonow Bernarda Nelsona. Atlas byl otwarty na mapie gor. Miedzy kartkami lezal olowek, ktorym zakreslila kolko na pustynnym, slabo zaludnionym obszarze stanu Utah. Niewpuszczony przez Blunta do pracowni spektrofotometrii, Eryk chodzil tam i z powrotem po poczekalni oddzialu patologii. Od czasu do czasu przysiaglby, ze jego serce zaczynalo bic wolniej; wciaz wydawalo mu sie, ze oddycha ciezej niz zwykle. Wyginal palce i zacieral rece zastanawiajac sie, czy mrowienie jest pierwszym objawem postepujacej neurotoksykozy, czy tez po prostu skutkiem licznych skaleczen. Sierzant z Wayland okazal sie istnym darem niebios. Po odwiezieniu Eryka do White Memorial i otrzymaniu rekomendacji od szefa ochrony szpitala, Clarkson postanowil nie wnosic przeciw lekarzowi skargi. W zamian Eryk chetnie obiecal zaplacic wlascicielowi stacji benzynowej za naprawe okna i systemu alarmowego. Kiedy Clarkson odjechal do Wayland, Eryk poszedl do izby przyjec porozmawiac w cztery oczy ze starszym lekarzem zastepujacym Reeda Marshalla. Badajac Eryka, zdumiony lekarz staral sie zrozumiec, co zaszlo, ale Eryk wiedzial, ze to tylko pozory. Taka reakcja nie dziwila go. Dopoki Ivor Blunt nie potwierdzi zatrucia tetrodotoksyna, Eryk mogl liczyc glownie na siebie. Siedzial na oparciu fotela i kartkowal zaczytany egzemplarz "People". Umysl nieustannie podsuwal mu obraz szyderczo usmiechnietej maski. Wymuszenia, morderstwa, narkotyki, zerowanie na slabych i przesadnych... Kryjacy sie za maska - mezczyzna czy kobieta - to potwor. Eryk zastanawial sie, gdzie jest teraz Anna Delacroix i jakie znosi cierpienia, o ile oczywiscie jeszcze zyje. Z tych rozmyslan wyrwaly go jakies glosy i zamieszanie na korytarzu przed poczekalnia. -Nie, do licha - uslyszal meski glos. -Macie tu zostac. Sami sie tym zajmiemy. Kiedy bedziemy mieli cos do powiedzenia, powiemy wam. -Nie macie prawa! - zawolala piskliwie jakas kobieta. -Mamy prawo. A teraz cofnijcie sie, zanim zatrzymam was za przeszkadzanie w wykonywaniu obowiazkow sluzbowych. Szklane drzwi do poczekalni otworzyly sie. Staneli w nich dwaj policjanci. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -Doktor Najarian? - zapytal jeden z nich. Byl chudym, starszym czlowiekiem o pooranym zmarszczkami czole i lagodnych oczach. -Zgadza sie. Czy wiecie cos o Annie? Policjant, z plakietka informujaca, ze to posterunkowy Medeiros, otworzyl notatnik. Stojacy za nim kolega, mlodszy i mocniej zbudowany, odwrocil sie do tloczacych sie w drzwiach ludzi. -Tubylcy sa niespokojni. Tony - powiedzial. -Przekleci kanibale - mruknal Medeiros. -Brian, nie wpuszczaj ich tu. -Kim oni sa? - zapytal Eryk. Medeiros spojrzal na niego. -To reporterzy - wyjasnil. -Kilku bylo na posterunku, kiedy dostalismy wiadomosc o tej panskiej Delacroix i ceremonii voodoo. Jeden z nich rozpoznal panskie nazwisko. -Moje? -Zgadza sie. Najwyrazniej "Herald" zamierza wysmarowac artykul o panu i jakichs brakujacych zwlokach. -O Jezu - westchnal Eryk, przypominajac sobie powazne twarze komisji kwalifikacyjnej, omawiajacej szpitalna kampanie przeciw niepozadanemu rozglosowi. -A co z Anna? -Sproul Court dwanascie w Allston. Taki podal pan adres? -Zgadza sie. U Beneta. Sklep z artykulami gospodarstwa domowego. -Jest pan pewny, ze wlascicielem byl ten Titus Memmilard? -Oczywiscie, ze jestem pewny. Tak powiedzial i tak mowila jego siostrzenica. Eryk poczul nagly niepokoj i uczucie przerazajacej pustki. No coz, doktorze, pod numerem dwanascie na Sproulourt rzeczywiscie znajduje sie sklep Beneta. Benetowie mieszkajacy nad nim, ktorych obudzilismy i smiertelnie przerazilismy w srodku nocy, sa jego wlascicielami od pieciu lat. I nigdy nie slyszeli o nikim, kto nazywalby sie Titus Memmilard, ani o zadnej Annie Delacroix. -To... to niemozliwe. Mowiac te slowa, Eryk zdawal juz sobie sprawe, ze to prawda. -Natomiast to drugie miejsce - ciagnal ze znuzeniem Medeiros, zerkajac w swoje notatki - trzy domy dalej, gdzie, jak pan twierdzi, zawleczono pana i te Delacroix, grozac nozami, a nastepnie otruto... -Tak? Eryk poczul, ze jest mu niedobrze. -Powiedzial pan, ze to byl zabity deskami sklep, ktory okazal sie swiatynia voodoo. -Zgadza sie. -No coz, doktorze, nie wiem, jak to panu przekazac, ale na calej ulicy nie ma zadnego sklepu z witryna zabita deskami. Na parterze tego budynku miesci sie sklep ze swiecami. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -Na pewno byliscie przy Sproul Court? Widzac, jak patrza na niego ci dwaj policjanci, Eryk zrozumial, ze uwazaja go za wariata. -Och, my bylismy na Sproul Court - odparl Medeiros. -A pan? -Oczywiscie, ze tak. Prosze pana, wbrew temu, co pan mysli, nie jestem wariatem. Wszystko odbylo sie dokladnie tak, jak mowilem. Czy byliscie w tym sklepie ze swiecami? -Nie. Po tym, co uslyszelismy od Benetow, nie mielismy ochoty tam wchodzic. Ale widzielismy wystawe pelna swiec oraz roznych drobiazgow i zajrzelismy do srodka. Zadnych bezglowych kurczakow, doktorze. Eryk bezsilnie opadl na fotel, usilujac znalezc w tym wszystkim jakis sens. -To szalenstwo - rzekl. -Co do tego jestesmy zgodni. -A co z kobieta? -A co ma byc? -Prosze pana, musicie mi uwierzyc. Spotkalem Anne Delacroix w czytelni Countway Medical Library. Ona jest studentka ostatniego roku na Boston University. Poprosila, zebym spotkal sie z nia przy Sproul Court, gdzie zostalismy porwani przez dwoch mezczyzn uzbrojonych w noze i otruci w trakcie przerazajacego obrzedu. -Wie pan, co o tym myslimy, doktorze? Sadzimy, ze w ten sposob werbowano pana do jakiegos stowarzyszenia albo klubu, tylko wszystko wymknelo sie spod kontroli. -To smieszne. -Bral pan tej nocy jakies narkotyki? -Tylko ten, ktorym posypano mi skore. Wlasnie zajmuje sie nim toksykolog. Moze uwierzycie mi, kiedy uslyszycie, co ma do powiedzenia. Jakby na dany znak drzwi laboratorium otwarly sie na osciez i do poczekalni wmaszerowal Ivor Blunt. Jego twarz wyrazala jednoczesnie gniew i rozsmieszenie. -Talk - oznajmil. Obaj policjanci wymienili rozbawione spojrzenia. Erykowi odebralo mowe. -Ponadto troche brudu, nieco szarpi oraz ociupina jakiegos oleju - ciagnal Blunt. -Moze z oliwek. Doktorze Najarian, jest pan stuknietym sukinsynem i w tym momencie zycze panu wszystkiego najgorszego. -Czy nie widzicie - blagal Eryk, spogladajac po kolei na kazdego z nich - to wszystko zrobiono celowo, zeby mnie zdyskredytowac, zebyscie pomysleli dokladnie to, co teraz myslicie. Mowie wam, wszystko odbylo sie tak, jak powiedzialem. -Ide do domu - oznajmil Blunt. -Jezeli znow pana otruja, prosze do mnie nie telefonowac. I trzasnal drzwiami laboratorium. -Chyba panu nie wierzy - rzekl Medeiros. -Doktorze Najarian. Narobil pan dzis w nocy niezlego zamieszania. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Eryk nie pamietal, kiedy ostatni raz zalamal sie i rozplakal, ale wiedzial, ze jesli teraz sprobuje cos powiedziec, na pewno mu sie to przydarzy. Zalatwiono go. Anna Delacroix krok po kroku wmanewrowala go w potwornie upokarzajaca i kompromitujaca sytuacje, z ktorej nigdy nie zdola sie wygrzebac. Lekko przygryzl opuchnieta dolna warge i przez chwile uspokajal rozdygotane nerwy, zanim byl w stanie zwrocic sie do policjantow. -Sluchajcie - probowal ich przekonywac - moja warga, te skaleczenia na rekach, przeciez ich nie wymyslilem. -Wie pan co, my wciaz widujemy rozciete wargi i podrapane przeguby. Ani na moment nie watpilismy, ze wpakowal sie pan w cos dzisiejszej nocy. Jestesmy jednak pewni, ze nie w to, co nam pan opowiedzial. -A wiec w co? Medeiros wzruszyl ramionami. -Narkotyki, kobiety, jakis rodzaj seksu. Niech pan slucha, doktorze, niezli z nas faceci i naprawde nie jestesmy pozbawieni uczuc. Lecz jestesmy gliniarzami. Wysluchalismy pana, sprawdzilismy panska historie i nie znalezlismy nic. Nic. Prosze mi wierzyc, na pewno nie jest pan dla nas pierwszym lekarzem, ktory wpadl w tarapaty. Cholera, kilka miesiecy temu ten gosc z waszej izby przyjec zostal aresztowany za... -Wiem, wiem. To nie tak. Wierzcie mi. -Doktorze, ci z izby twierdza, ze jest pan diabelnie dobrym lekarzem, podobno jednym z najlepszych. Ale mowia tez, iz ostatnio za ciezko pan pracowal. Ja pana nie znam, lecz dopoki nie bede mial jakiegos dowodu, ze jest inaczej, musze uznac, ze ma pan powazne problemy i moze powinien pan poszukac pomocy, zanim bedzie gorzej. -Nie potrzebuje pomocy, tylko kogos, kto potrafi poznac prawde, kiedy ja uslyszy. -No, jak pan chce. Podwiezc pana do domu? -Nie, dziekuje... o cholera! -Co takiego? -Ktokolwiek to zrobil, zabral moje klucze, portfel, wszystko. Nie moge nawet dostac sie do mieszkania. -Czy jeszcze ktos ma klucze? -Nie. A wlasciwie tak, lecz nie wiem, gdzie ona jest. Prawde mowiac, jezeli mam byc szczery, to po tym, co mi sie przydarzylo, bardzo sie o nia martwie. Moze bede potrzebowal waszej pomocy, zeby ja znalezc, ale nic nie moge zrobic, dopoki nie dostane sie do mojego mieszkania. Medeiros spojrzal na partnera. -Myslisz, ze powinnismy mu pomoc? Tamten wzruszyl ramionami, a potem skinal glowa. -Nie chcemy, zeby ludzie o tym wiedzieli, lecz mamy swoje sposoby na to, zeby dostac sie do mieszkan - rzekl Medeiros. -Chodzmy. A co do panskiej dziewczyny - dodal - dopoki nie ma dowodow przestepstwa, radzimy zaczekac czterdziesci osiem godzin przed zlozeniem doniesienia. A w panskim wypadku, lepiej niech to beda siedemdziesiat dwie godziny. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Polozyl reke na ramieniu Eryka i poprowadzil go do drzwi. Na korytarzu opadli ich reporterzy. Jeden z nich, blagajac Eryka, zeby zaczekal, az przyjda kamerzysci, podsuwal mu pod nos przenosny magnetofon. Cala piatka zarzucala go pytaniami. -Doktorze, opowiedz nam o kaplanach voodoo! Umiera pan? Jak sie pan czuje? Kim jest ta tajemnicza kobieta? Dlaczego nie ma jej na liscie studentow? Co wykazala analiza trucizny? Bedzie pan hospitalizowany? - Chce pan z nimi rozmawiac? - szepnal Medeiros. Eryk potrzasnal glowa. -Z drogi - rozkazal policjant. -Brian, rozprosz tlum. -Hej, nie badzcie tacy - wrzasnal ktorys. -Doktorze, opowiedz nam o tym zaginionym trupie, tym, ktoremu zrobiono sekcje za zycia. -Co sie dzieje w tym szpitalu? - pytal inny. -Najpierw stukniety doktorek, handlujacy narkotykami w zamian za uslugi seksualne, a teraz to. Policjanci przepchneli sie i poprowadzili Eryka korytarzem. Minute pozniej siedzial na tylnym siedzeniu w radiowozie. -Do budynku wejdziemy bez problemu - zapewnial. -Moj sasiad z dolu ma schowane przy tylnych drzwiach klucze, ktorych uzywaja jego kobiety. -Uwielbiamy takie historie - rzekl policjant imieniem Brian. -Sluchajcie, dziekuje wam, ze jestescie tacy mili. -Wyglada na to, ze mial pan ciezka noc - odrzekl Medeiros. Eryk prawie sie usmiechnal. Zdawal sobie sprawe, ze jego kariera - przynajmniej w White Memorial - prawdopodobnie sie zakonczyla. A jesli, jak podejrzewal, raport o nocnych wydarzeniach dotrze do komisji dyscyplinarnej, to prawo wykonywania zawodu rowniez moze byc zagrozone. Anna Delacroix rzeczywiscie dobrze przysluzyla sie swoim mocodawcom... kimkolwiek byli. Weszli tylnym wejsciem do budynku i skorzystali ze schodow awaryjnych. Tony Medeiros kleknal przy drzwiach, ogladajac zamek. -Powinna wystarczyc karta kredytowa - oswiadczyl. Chwycil za klamke, ktora obrocila sie bez oporu. -Chyba zapomnial pan zamknac drzwi, doktorze. Chlopcy od bezpieczenstwa byliby... Wszyscy trzej staneli jak wryci. Przez uchylone drzwi zobaczyli panujacy w mieszkaniu balagan. Medeiros i jego partner siegneli po sluzbowe rewolwery i weszli do srodka. Zaslony zerwane z karniszy lezaly na podlodze, kartony z ksiazkami porozrywano, a papiery porozrzucano. Stluczono takze lampe. Ktos przetrzasnal mieszkanie Eryka, wlacznie z zawartoscia garderoby, ktora potraktowano tak samo brutalnie jak reszte. Potem, w kuchennym zlewie, znalezli Verdiego. Papuga byla martwa, miala skrecony kark. Na widok zabitego ptaka Eryk jeknal i usiadl na fotelu, kryjac twarz w dloniach. Juz nie mial sil zaplakac. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -Czy podejrzewa pan, kto mogl to zrobic? - zapytal Medeiros. - I dlaczego? A ponadto, jak tu wszedl? Nie ma sladow wlamania. -Zabrali mi klucze. Mowilem wam o tym - odparl Eryk, nie podnoszac glowy. -Hej, Tony! - zawolal w tym momencie drugi oficer. -Jestem w lazience. Powinienes tu przyjsc. Chyba znalazlem wyjasnienie wszystkiego. Policjant pospieszyl korytarzem, a Eryk deptal mu po pietach. Brian stal z boku, z rekoma na piersi. Na umywalce lezalo owalne lustro zdjete ze sciany. Na nim znajdowaly sie: zyletka, slomka i malenka lyzeczka. Kilka rownych rzadkow bialego proszku, a obok nich slady swiadczace o zuzyciu jeszcze paru. Na pokrywie sedesu pozostal plastikowy woreczek zawierajacy - jak podejrzewal Eryk - porcje kokainy o wartosci co najmniej tysiaca dolarow. Jezeli cos go zaszokowalo w tym momencie, to fakt, ze wcale nie byl zaskoczony. Ktokolwiek pociagal za sznurki, nie chcial go zabic, a tylko publicznie i calkowicie skompromitowac. -Ludzie robia okropne i niewiarygodne rzeczy pod wplywem narkotykow - rozmyslal glosno Tony Medeiros, jakby mowil do dziewiecioletniego dziecka. -Jesli nawet sa lekarzami. Niech mi pan wierzy, nie warto zaprzeczac. Siegnal za pasek i wyjal kajdanki. Eryk bez slowa odwrocil sie i zalozyl rece na plecy. -Naprawde myslicie, ze zdemolowalem moje mieszkanie, zabilem mojego ulubienca i zostawilem na wierzchu narkotyki? A potem wrocilem tu z dwoma gliniarzami? - zapytal, kiedy go skuto. W jego glosie slychac bylo chlodny spokoj. -Doktorze - oswiadczyl Tony Medeiros. -Kiedy widzimy cos takiego, musimy jakos zareagowac. My nie jestesmy od myslenia. -Brian, wezwij kogos, dobrze? Doktor i ja zaczekamy w tym, co zostalo z salonu. Siedzac na kanapie i rozmyslajac o szczatkach tego, co niedawno bylo zwyczajnym, porzadnie poukladanym zyciem, Eryk poczul, jak ogarnia go dziwny spokoj. Ktokolwiek to zrobil, byl przestraszony lub zagrozony. Bal sie, ze Eryk mogl juz cos odkryc lub o czyms wiedziec. No coz, pobili go i zlamali; przerazili i skompromitowali. Lecz nie zabili. I jeszcze przekonaja sie, ze to byl blad. Gdzies z podswiadomosci naplynely dzwieki melodii. Z poczatku Eryk tylko slyszal ja, ale wkrotce zaczal lekko kolysac glowa w jej takt i cicho mruczec pod nosem. Wciaz slyszal te piosenke, kiedy prowadzili go po schodach i do radiowozu. To byl refren Me and Bobby McGee Krisa Kristoffersona. "Wolnosc oznacza, ze nie masz nic do stracenia"... 192 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.Rozdzial 31 -Wie pan co, panie Najarian, musicie panstwo jakos zgrac swoje dzialania. Najpierw pan telefonuje i zostawia wiadomosc, ze dzwonil pan i ze nic panu nie jest; potem ona dzwoni i zostawia wiadomosc, ze dzwonila i u niej tez wszystko w porzadku. Potem oboje robicie to jeszcze raz. Jednak zadne z was nie zostawia numeru telefonu. Rozumie pan, o co mi chodzi? -Taak - powiedzial Eryk, wyobrazajac sobie Iranczyka za kontuarem recepcji hotelu Carlisle. -Rozumiem. -A wiec czy zechcialby pan zostawic mi swoj numer telefonu? Eryk spojrzal na policjanta - oczekujacego na korytarzu w areszcie Czwartego Komisariatu - ktory mial go zawiezc do sadu. Postawiono mu zarzut posiadania substancji odurzajacej i handlu narkotykami. -Nie - odparl. -Prosze jej tylko powiedziec, ze telefonowalem i wszystko u mnie w porzadku. Zadzwonie pozniej. Odlozyl sluchawke i wyciagnal zakute w kajdanki rece, zeby znow skuto je na plecach. Skrzywil sie czujac znajomy, elektryzujacy bol przegubow i pomyslal o tym, jak dlugo wytrzymaja szwy zalozone przez Jennifer Farrell. Po raz chyba setny rozwazal, gdzie jest Laura i dlaczego tej nocy nie wrocila do hotelu. Wedlug recepcjonisty z Carlisle, ostatni raz telefonowala okolo szostej rano. Teraz byla prawie jedenasta. Eryk dziekowal w duchu, ze przynajmniej nie zostala na noc w jego mieszkaniu, i mial nadzieje, ze gdziekolwiek byla, spedzila te kilka godzin przyjemniej niz on. Mimo to, im dluzej rozmyslal o tym, tym bardziej byl przekonany, ze wydarzylo sie cos, co ja przestraszylo, a przynajmniej ostrzeglo o grozacym niebezpieczenstwie. Pamietala o pozostawieniu wiadomosci, ale nie podala swojego numeru telefonu. Zapewne uznala recepcjoniste za czlowieka gotowego w kazdej chwili sluzyc nim kazdemu, kto dobrze zaplaci. I prawde mowiac, ten facet bardzo staral sie dowiedziec czegos wiecej. Moze, zastanawial sie Eryk, juz ktos z nim rozmawial. Moze Laura zauwazyla ktoregos z ludzi z dokow krecacego sie wokol hotelu albo zostala zaczepiona i uciekla. Teraz zapewne zameldowala sie w innym hotelu i martwila sie. Eryk byl zly na siebie, ze nie zdolal z nia porozmawiac. -Ma pan jakas kurtke? - zapytal Eryka policjant, gdy dochodzili do drzwi komisariatu. -Nie. Chyba jest ladna pogoda. Kurtka nie bedzie mi potrzebna. -Jak pan chce. Zapytalem tylko dlatego, ze niektorzy wola narzucac sobie kurtke na glowe. -Na glowe...? Eryk nie zdazyl i nie musial dokonczyc pytania. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Dwaj kolejni policjanci dolaczyli do nich, gdy przepychali sie przez cizbe cial, mikrofonow i trzaskajacych kamer - grupe chyba trzykrotnie liczniejsza niz ta w szpitalu i znacznie agresywniejsza. Eryk oslonil oczy przed blyskami lamp i usilowal ignorowac lawine pytan, z ktorych nawet najdelikatniejsze byly w zdecydowanie zlym guscie. Nagle przez ten zgielk przebil sie ochryply, przenikliwy glos. Ktos mowil do tlumu reporterow: Na bok. Na bok. W tej chwili nie wydamy jakiegokolwiek oswiadczenia, mozemy tylko zdecydowanie stwierdzic, ze ten czlowiek nie popelnil zadnego przestepstwa i zostanie uznany za niewinnego po rozpatrzeniu wszystkich okolicznosci wydarzen. A teraz prosze rozejsc sie i pozwolic nam przejsc. Eryk spojrzal na mezczyzne w pomietym, zle dopasowanym garniturze, trzymajacego w rece wytarta dyplomatke. -Kim pan jest? - zawolal jeden z reporterow. -A na kogo wygladam, do diabla, na Gandhiego? - odparl mezczyzna. -Jestem adwokatem doktora Yossariana. -Najariana - szepnal Eryk. -Connolly - powiedzial tamten. -Felix Connolly. Nic Panu nie jest? -Nic. Dlaczego pan to robi? -Jestem winien przysluge pewnemu detektywowi - szepnal Connolly. -Rozumiem - rzekl Eryk, przypominajac sobie relacje Laury z jej spotkania z Bernardem Nelsonem i pojmujac nagle gdzie podziala sie dziewczyna. Biorac pod uwage opis detektywa i jego biura, pojawienie sie adwokata winnego mu przysluge wcale nie bylo czyms dziwnym. Eryk mogl tylko miec nadzieje, ze facet wie, co robi. -U Laury wszystko w porzadku? - zapytal. Adwokat kiwnal glowa. -Na wszelki wypadek nie uzywajmy nazwisk - rzekl. -Wczoraj miala pewne klopoty, ale teraz jest bezpieczna. Nasz wspolny znajomy zajal sie nia. Opowiem panu wszystko, kiedy zostaniemy sami. Musi pan pojechac do sadu radiowozem. Ja pojade za wami moim samochodem i spotkamy sie tam. Ruchem glowy wskazal pokiereszowanego volkswagena zaparkowanego tuz za wozem policyjnym. -Mercedes chyba wzbudzilby troche wiecej zaufania - stwierdzil Eryk. -Bez obawy - odrzekl Felix Connolly. -Wyglad moze mylic. Niech pan mi wierzy lub nie, ale od czasu do czasu wyciagam z opresji jeszcze gorszych przestepcow. Dzieki zdumiewajacemu polaczeniu wdzieku, tupetu, charyzmy i znajomosci prawa, Felix Connolly przeprowadzil Eryka przez zawile procedury okregowego sadu do spraw kryminalnych. Naklonil zastepce prokuratora okregowego do wycofania zarzutu o przechowywanie narkotykow z zamiarem dystrybucji, a sedziego do zmniejszenia o piecdziesiat procent kaucji. Oskarzyciel domagal sie dziesieciu tysiecy dolarow. W koncu, kiedy wyznaczono termin rozprawy wstepnej i przekazano sprawe Sadowi Hrabstwa Suffolk, Connolly wyprowadzil Eryka z budynku i zdolali sie przebic przez rozwrzeszczany tlum reporterow, by wsiasc do garbusa. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -Ladna robota - pochwalil go Eryk, gdy Connolly wreszcie wlaczyl sie do ruchu. - Jest pan bardzo dobry w swoim fachu. Connolly przyjal komplement skinieniem glowy. -Gdyby pan o tym nie wiedzial - rzekl - to Bernard Nelson tez. Panska przyjaciolka miala szczescie, ze go znalazla. -Wciaz nie moge uwierzyc w to, co jej sie przydarzylo. -Pan tez niezle sobie poradzil na policji. -Chyba tak. No coz, mam nadzieje, ze uwolnilismy sie juz od tych przekletych reporterow. -Niech pan na to nie liczy - ostrzegl prawnik, wyciagajac zza siedzenia Eryka gazete i podajac mu ja. -Podejrzewam, ze niektorzy z nich jada za nami. Jest pan sensacja dnia. To ranne wydanie "Heralda". Niech pan na to spojrzy, a za chwile pokaze panu, co jeszcze wymyslili. Poranne wydanie zawieralo dwukolumnowy artykul z duzym naglowkiem i odsylaczem na trzecia strone. Omawiano w nim glownie krucjate dzielnego doktora, usilujacego odnalezc zwloki i probki tkanek kobiety, ktora - jak glosily plotki - poddano sekcji przed smiercia. Oprocz odrobiny faktow z biografii Eryka, historia skladala sie glownie ze stwierdzen Bez komentarza i to nieprawdziwych, cytowanych pracownikow szpitala oraz biura koronera. Joe Silver zdementowal plotke o sekcjonowaniu zywej pacjentki i dodal: "Doktor Najarian pracuje w tym szpitalu od pieciu lat i nie powinien rozmawiac z prasa o sprawach zawodowych, szczegolnie ze nie dysponuje zadnymi faktami". Chociaz artykul w porannym wydaniu "Heralda" zadal druzgoczacy cios nadziejom Eryka na dalsza kariere w White Memorial, byl niczym w porownaniu z dodatkiem specjalnym. Szalony Lekarz Szuka Zwlok. Artykul wydrukowany na pierwszej stronie, z zalaczonym zdjeciem oszolomionego Eryka, wyprowadzanego z oddzialu patologii przez dwoch policjantow, wart byl co najmniej dziewiec punktow w dziesieciostopniowej skali bulwarowego dziennikarstwa. Nieznane mu lub niepasujace do zalozen artykulu fakty reporter zastapil zwyklymi wymyslami. Wywiady z Ivorem Bluntem, policja z Wayland i kilkoma osobami z personelu szpitala tworzyly obraz nerwowego, przemeczonego mlodego czlowieka, ktory ostatnio nie otrzymal awansu na zastepce ordynatora i zaczal zazywac kokaine. Jego obsesja na tle tetrodotoksyny, co sugerowal Blunt i inni, najwidoczniej byla rezultatem paranoi wywolanej kokaina. -Charles Manson to ja - mruknal Eryk, przewracajac strone. Na trzeciej kolumnie przypomniano aresztowanie i pozniejsze znikniecie Craiga Worrella, ktorego "Herald" ochrzcil "seks doktorem". Reporter, ktory - zdaniem Eryka - po tym artykule na pewno zostanie szefem dzialu, nie przeoczyl faktu, ze "szalony lekarz" byl glownym kandydatem na stanowisko opuszczone przez "seks doktora". Eryk zastanawial sie, czy nawet najzagorzalsi sojusznicy White Memorial wytrzymaja ten ostatni atak na dobre imie szpitala. -To minie - pocieszal Connolly. -W tym momencie jest mi prawie wszystko jedno. Chce sie tylko zobaczyc z Laura. Jedziemy do niej? -Z cala pewnoscia nie. Jak juz powiedzialem, najprawdopodobniej sledzi nas paru reporterow i Bog wie jakie jeszcze lobuzy. 195 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Bernard Nelson niepokoi sie o bezpieczenstwo panskiej przyjaciolki. A jako ktos, kto zna go od bardzo dawna, powiem panu, ze nie martwi sie bez powodu. -A wiec co robimy? -No coz, prosze sie nie obrazac, ale najpierw znajdziemy jakies miejsce, gdzie moglby pan wziac prysznic. Eryk usmiechnal sie smutno i ukryl twarz w dloniach. -Nie obrazam sie - powiedzial. -Nie wiem, w jakim stanie jest moje mieszkanie, ale zanim mnie aresztowano, zabralem zapasowe klucze, wiec przynajmniej moge dostac sie do srodka. -Pojde z panem - rzekl Connolly. -Moj dlug wobec Bernarda nie zostanie splacony, dopoki nie odstawie pana do panskiej przyjaciolki, nie ciagnac za soba ogona. -A skad bedzie pan tego pewny? Connolly usmiechnal sie enigmatycznie. -To juz prosze zostawic mnie i mojemu garbusowi. Nie zwazajac na balagan w mieszkaniu, Eryk poszedl do sypialni i zatelefonowal do biura Bernarda Nelsona. Laura dowiedziala sie o jego aresztowaniu, sluchajac wiadomosci radiowych. -Pokazali cie tez w telewizji - powiedziala. -Nie moglam uwierzyc w to, co slyszalam. -To jest nas dwoje. Ja nie moglem uwierzyc, jak niewiele brakowalo, zebys zginela. -Eryk, czy Connolly powiedzial ci o Donaldzie Devinie? -A tak. Mysle, ze jestes stuknieta, zeby tak ryzykowac. -Wcale tak nie myslisz. -Nie - przyznal. -Nie, naprawde. Po prostu zaluje, ze nie bylem tam, gdzie ty, zamiast pakowac sie w te zwariowana historie. -Opowiesz mi o wszystkim. Czy adwokat uprzedzil cie, ze musisz uwazac, kiedy bedziesz tu szedl? -Tak, uprzedzil. Wymyslil jakis sposob, ale jeszcze nie powiedzial mi jaki. -To doskonale, Eryku, poniewaz tu dzieje sie cos dziwnego, a Donald Devine jest... to znaczy byl, w samym srodku tego wszystkiego. -Co masz na mysli? -No, wolalabym opowiedziec ci szczegolowo, kiedy sie zobaczymy, ale w jednym z notesow, ktore zabralismy z jego sejfu, byla dluga lista klientow oznaczonych tylko inicjalami i datami. Przy kazdym z inicjalow wpisano kilka innych skrotow i imion. -Tak? -Udalo nam sie ustalic, ze Devine lub ktos uzywajacy jego samochodu wyjezdzal z Bostonu gdzies do poludniowego Utah i to zawsze w terminie zblizonym do dat napisanych w notesie. Bylo bardzo duzo takich wyjazdow. -Naprawde chcialbym zobaczyc ten notes. -Zobaczysz go. Eryk, to nie wszystko. Ostatnia notatka w notesie jest niezakonczona. Zapisano tylko date i inicjaly L.L. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -L.L.? -Eryk, data pokrywa sie z dniem, kiedy Reed Marshall uznal tamta kobiete za zmarla. Loretta Leone! Devine mial juz jej inicjaly w notesie? -Na to wyglada. Lauro, czy sprawdzilas date w lutym, kiedy... Pod ta data tez jest notatka - przerwala mu. -Inicjaly P. T. Dowiemy sie, co to oznacza - obiecal podekscytowany Eryk. -Trzymaj sie. Niedlugo tam bede. -Ciesze sie, ze nic ci nie jest. Eryk pozegnal sie i delikatnie odlozyl sluchawke. -Wydaje sie, ze sporo zaczyna sie dziac - zauwazyl prawnik. -Bo tak jest - oswiadczyl Eryk. -Miejmy nadzieje, panie Connolly, ze zanim z tym skonczymy, niektorzy ludzie z White Memorial beda potrzebowali prawnika co najmniej tak samo jak ja. Jeszcze nie wiem, co sie dzieje, lecz to, co probowali wczoraj zrobic z Laura, a ze mna tej nocy, sugeruje ze gramy im na nerwach. Ja, Laura i panski przyjaciel Bernard mamy juz sporo kawalkow ukladanki. A gdzies tam jest klej, ktory pomoze nam zlozyc je w calosc. Felix Connolly wyjal z kieszeni plaszcza mala srebrna piersiowke i odkrecil korek. -W takim razie, moj panie, wypijmy za klej - zwrocil sie do Eryka. Rocky DiNucci wsunal rece w kieszenie wystrzepionych, poplamionych olejem spodni i upewnil sie, ze nic sie nie stalo szesnastu dolarom, ktore zarobil, zamiatajac dwa magazyny i oprozniajac beczki w dokach wschodniego Bostonu. Szedl do sklepu u Stelli, gdzie zamierzal kupic sobie troche porzadnego czerwonego wina, dwa jajka na twardo i moze nawet ulubione prosciutto na szynce po genuensku, z dodatkami. Rocky byl szczegolnie ostrozny wiedzac, ze pieniadze czesto znikaja mu z kieszeni, zanim zdazy je wydac. DiNucci, niegdys obiecujacy bokser wagi sredniej, w ciagu kilkuletnich wystepow na ringu otrzymal zbyt wiele ciosow, a jeszcze wieksze szkody wyrzadzilo jego ukladowi nerwowemu tanie wino. Mimo to z duma uwazal sie za "dobrego Jasia, ktory nigdy nie zrobil nikomu krzywdy" i lubil pokazywac kazdemu, kto chcial patrzec, pomiete zdjecie upamietniajace fakt, ze kiedys byl partnerem sparingowym mistrza wagi sredniej, Carmena Basilia. Rocky spedzal zime w rozmaitych przytulkach rozsianych po miescie, ale przez wieksza czesc roku mieszkal w prowizorycznej budzie z dykty, kartonu i blachy, wcisnietej pod wiadukt drogi 1A, pol mili od nabrzeza. Umial niezle czytac, a nawet troche pisac i znal sie na boksie na tyle dobrze, zeby pomagac w sali gimnastycznej Cardarello, kiedy byl im potrzebny. A od czasu do czasu probowal poukladac swoje zycie - pojsc na odwyk i odlozyc pieniadze na caloroczne mieszkanie. Ale za kazdym razem szybko wracal do butelki i pod wiadukt drogi 1A. Rocky opuscil sklep z dwoma paczkami cameli, poltuzinem jajek na twardo, dwoma polgalonowymi butelkami czerwonego wina Cribrari oraz szescioma dolarami w gotowce. Siedemdziesiat osiem centow dal dwom chlopcom, ktorzy poprosili, zeby pokazal im fotografie. 197 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Potem ruszyl do domu, myslac o tym, jak wyda reszte zarobionych pieniedzy i gdzie je do tego czasu bezpiecznie schowa. Popoludnie ze slonecznego zrobilo sie pochmurne i Rocky byl pewny, ze nadchodzi burza. Przystanal obok opuszczonej parceli przy zjezdzie na autostrade i pokrecil sie chwile, az znalazl kilka kawalkow blachy do zalatania przeciekajacego dachu. Potem przeszedl przez droge do swojej chaty. Uchylone drzwi nie zaniepokoily go. Dzieciaki wciaz bawily sie w wojne i wykorzystywaly jego barak jako fort. A poniewaz wszystkie cenne dla niego rzeczy mial w brezentowym plecaku, ktory zawsze nosil na plecach, nie martwil sie o to, ze moga go okrasc. -Halo! - zawolal podchodzac. -Jest tam kto? Zadnej odpowiedzi. Polozyl swoje zakupy i pchnal noga drzwi. Na stercie kocow, ktore byly jego legowiskiem, lezal jakis mezczyzna. Dopiero kiedy kleknal przy nieruchomej postaci, zobaczyl, ze nie ma przed soba trupa. Mezczyzna po prostu spal. Rocky nalal sobie szklanke wina, usiadl na drewnianej skrzynce i spojrzal na goscia. W slabym swietle mogl dostrzec tylko zarysy jego twarzy. Byl pewny, ze gdzies juz ja widzial, ze znal te twarz. Tylko skad? Po prawie godzinie i dwoch kolejnych szklankach wina Rocky odchrzaknal. Potem chrzaknal jeszcze glosniej. Wreszcie wyciagnal noge i tracil intruza w udo. Mezczyzna poruszyl sie i obudzil. Z trudem podniosl sie i usiadl na wyrze. Na widok bladej, wychudzonej twarzy przybysza - popekanych warg pokrytych zaschnieta krwia i szklistych, pustych oczu Rockyemu przyszlo na mysl nazwisko boksera. Nie dlatego, ze ten czlowiek byl podobny do Jessea Kidda, ale dlatego, ze mial z nim cos wspolnego. Smierc wypisana na twarzy - tak wygladala twarz Jessea Kidda, kiedy usilowal podniesc sie z desek w szostej rundzie pojedynku z Rockym pewnej piatkowej nocy na zadymionym ringu w Newark. Kidd nigdy nie zdolal wstac i dziesiec minut po nokaucie nie zyl. -Hej, koles, nie boj sie. Jestem Rocky. Ja tu mieszkam. Nic ci nie jest? Scott Enders patrzyl na niego przez chwile, a potem potrzasnal glowa. -Chyba mam pare zlamanych zeber - powiedzial. -Boli mnie, jak oddycham. -Jestes stad? -Nie, z Cleveland. -Cleveland, tak? Przysiaglbym, ze juz cie gdzies widzialem. Jak sie nazywasz? Scott wskazal na naszywke na koszuli. -Bob, tak? - prychnal Rocky. -Co to jest, wiezienna koszula czy co? -Nie wiem - rzekl Scott. -Chcesz sie napic? -Tak. Rocky juz mial mu podac butelke, ale zmienil zdanie i dal mu na pol oprozniona szklanke, zatrzymujac flaszke dla siebie. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -Masz jakies pieniadze? - zapytal. -Troche. Scott wyjal to, co zostalo z pieniedzy, jakie dostal od Eddiego Garcii, jeczac cicho, gdy zaklulo go w piersi, tam, gdzie kopnal go bandyta. Podczas jazdy z Ohio kilkakrotnie plul krwia w toalecie autobusu. Teraz kazdy oddech przychodzil mu z trudem. Kiedy wysiadl na dworcu w Bostonie, kierowca taksowki wzial od niego dwadziescia dolarow i wysadzil go gdzies we wschodniej czesci miasta. Potem obudzilo Scotta lekkie szturchniecie w noge. Rocky DiNucci spojrzal na pieniadze. -No coz, Bob - powiedzial - jesli odpalisz mi kilka dolcow, to chetnie podnajme ci moj barak. -Musze znalezc konia pani Gideon. -Pewnie, musisz. Scott wiedzial, ze ten mezczyzna go nie rozumie. Bardzo chcial po prostu pojsc i sprobowac odnalezc konia pani Gideon - czymkolwiek on byl. Lecz dluga podroz i nieustanny bol w piersi wyczerpaly go. Bylo mu jednoczesnie goraco i strasznie zimno i chcialo mu sie spac. Podal tamtemu banknoty i wyciagnal sie na kocach. -Hej, trzydziesci dolcow to za duzo - uslyszal jeszcze Rockyego. -Masz, wezme dziesiec, a ty zatrzymaj reszte. Na pewno nic ci nie jest? Moze powinienes pojsc do szpitala... No, jak chcesz. Moze zrobi ci sie lepiej, jak troche sie przespisz... Na pewno nigdy nie byles w tych stronach? Przysiaglbym, ze juz cie gdzies widzialem... No, to niewazne. Jesli gdzies cie widzialem, przypomne sobie gdzie... Ludzie czasem smieja sie ze mnie, ale nie wiedza, ze stary Rocky ma pamiec jak slon. Jezeli juz cie widzialem, to przypomne sobie. Tak, prosze panstwa, stary slon Rocky przypomni sobie wszystko. 199 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.Rozdzial 32 Licznik cytrynowo zoltego garbusa Felixa Connollyego wskazywal dziewiecdziesiat dziewiec tysiecy mil, kiedy adwokat kupowal go w 1980 roku, i zatrzymal sie na tej liczbie. Mimo to podczas jazdy przez zatloczone ulice miasta Eryk byl pod wrazeniem mozliwosci starego wozu. Z ulga stwierdzil, ze adwokat schowal piersiowke do kieszeni, upiwszy tylko jeden lyczek, i nie zdradzal ochoty na powtorke. W tym momencie stawka byla zbyt duza, aby kwestionowac jego ocene sytuacji. Jesli Connolly martwil sie o to, ze ktos ich sledzi, to niczym tego nie okazywal, niemal caly czas trzymajac sie jednego pasa i bardzo rzadko, jesli w ogole, spogladajac we wsteczne lusterko. I wcale nie wyjasnil Erykowi, dlaczego jada w kierunku Roxbury, dzielnicy lezacej w zupelnie innym kierunku niz biuro Bernarda Nelsona przy Boylston Street. -Zaufaj garbusowi - tylko tyle powiedzial. Zanim opuscili mieszkanie, Eryk zatelefonowal do Joego Silvera w White Memorial. Ordynator chlodno zasugerowal, ze byloby najlepiej dla wszystkich, gdyby Eryk dobrowolnie zlozyl rezygnacje z pracy do czasu wyjasnienia tej historii z aresztowaniem pod zarzutem posiadania narkotykow. Eryk wyjasnil, nie wdajac sie w szczegoly, ze w White Memorial dzieja sie nielegalne i niebezpieczne rzeczy, ktore bedzie mogl ujawnic jedynie jako pracownik szpitala. Mial nadzieje, ze jesli Silver zwiazany jest z Kaduceuszem, to zawoalowana grozba wywola jakas widoczna reakcje lub wypowiedz. Ordynatora nie interesowaly jednak problemy Eryka. Ma czas do nastepnego popoludnia - jesli nie zrezygnuje dobrowolnie, zostanie zawieszony w obowiazkach. Eryk rozlaczyl sie, delikatnie zawinal Verdiego w gazete i polozyl na balkonie, majac nadzieje, ze wkrotce bedzie mogl zajac sie ptakiem jak nalezy. Connolly dal mu czas do pietnastej trzydziesci. Przez kilka minut Eryk stal na balkonie i spogladajac na dachy domow, rozwazal sytuacje. Niepokoil sie o swoja przyszlosc i zloscil na Silvera, ale najbardziej martwilo go to, ze przyniosl wstyd rodzicom. Wczesniej, zanim stanal przed sadem, zatelefonowal do nich i usilowal przekonac o swojej niewinnosci. Tak jak przewidywal, bardzo przejeli sie jego klopotami, a jednoczesnie zdumienie i upokorzenie nie pozwolilo im znalezc slow swiadczacych o tym, ze mu wierza. Nie byli przygotowani na cos takiego. Zwolnienie z White Memorial zabolaloby ich jeszcze bardziej niz aresztowanie jego brata. Poprzysiagl sobie kolejny raz, ze rozwiaze te zagadke - znajdzie tych, ktorzy niszczyli swiat jego i Laury, zniesie wszystko, co bedzie konieczne, aby doprowadzic do ich ukarania. Pozniej, o ile przezyje, postara sie ulozyc swoje zycie na nowo - mial nadzieje, ze razem z Laura. -Szary cougar i niebieskie volvo - powiedzial Connolly -Co? Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -Nie ogladaj sie pan. Sledza nas co najmniej dwa samochody. Jada za nami, od kiedy wyszlismy z panskiego mieszkania. -Reporterzy? To zalezy, czy uwaza sie pan za szczesciarza. -Nie bardzo - odparl Eryk. -A wiec to raczej nie reporterzy. Niech pan zapnie pas i zamyka oczy, ilekroc bedzie pan mial na to ochote. Connolly wyjal piersiowke i pociagnal lyczek. Potem, zanim Eryk zdazyl to skomentowac, zmienil bieg i nacisnal pedal gazu. Volkswagen smignal miedzy dwoma przestraszonymi kierowcami w ostrym, kontrolowanym skrecie w prawo i pomknal boczna uliczka. Eryk obejrzal sie w tej samej chwili, gdy cougar z piskiem bral zakret, a sekunde czy dwie pozniej pojawilo sie za nim niebieskie volvo. Boczna uliczka byla podobna do wielu takich w tej nedznej dzielnicy miasta; w rynsztokach lezaly smieci i zbite butelki. Zaniedbane budynki z czerwonej cegly ciagnely sie wzdluz waskich jezdni, oddzielone od nich tylko trzystopowymi chodnikami. Scigajacy, kimkolwiek byli, znacznie zmniejszyli dystans, zanim garbus przebyl polowe ulicy. Bylo malo prawdopodobne, aby zdolali dotrzec do nastepnego skrzyzowania nie dajac sie dogonic. Nagle i ta nadzieja rozwiala sie. Przed nimi stal rozklekotany chewrolet z podniesiona maska, zaparkowany tak, ze calkowicie tarasowal ulice. -Gowno - zaklal Eryk, ponownie zerkajac za siebie. -I co teraz? W tej samej chwili Connolly gwaltownie hamujac skrecil w lewo, w uliczke tak waska, ze Eryk nawet jej nie zauwazyl. Ledwie dwa cale dzielily volkswagena od scian budynkow. -Bernard uparcie nazywa ja ulica Nelsona - odezwal sie Connolly, powoli jadac dalej. -Chociaz jestem pewien, ze to ja mu o niej powiedzialem. Razem kupilismy tego rozkosznego grata wlasnie na takie okazje, wiec wiele nim nie jezdzimy. Chociaz, prawde mowiac, to przyjemna odmiana po moim mercedesie. Tamten grat z podniesiona maska nalezy do naszego znajomego, ktory pewnie siedzi teraz w jakims barze. To cholerstwo wazy cale tony. Jesli nasi "przyjaciele" nie zdolaja go ominac - a nie zdolaja - nie beda mogli wyjechac na ulice, do ktorej zmierzamy. Eryk obejrzal sie i zobaczyl dwoch mezczyzn, ktorzy wysiedli z samochodu i usilowali ich dogonic, ale wiedzial, ze nie maja szans. Po kilku jardach staneli, najwidoczniej zrozumiawszy to. Wyraznie rozbawiony tym incydentem, Felix Connolly wyjechal garbusem na glowna ulice i pomknal w kierunku Bostonu. -Jakies pytania? - zagadnal. -Tylko jedno - odparl Eryk. -Zostalo cos w tej piersiowce? Felix Connolly zawiozl Eryka z powrotem do Back Bay i stanal przed starym, eleganckim budynkiem nad brzegiem Beacon. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -Panska przyjaciolka jest w apartamencie trzy "b" - poinformowal. -Gdybyscie czegos potrzebowali, oto moja wizytowka. Pod tym numerem jestem osiagalny w dzien i w nocy. Wyciagnal reke i uscisnal dlon Eryka. -Ma pan klase, doktorze - rzekl. -Dobrze pan sobie radzil. -Dziekuje za wyrazy uznania. Z pana tez porzadny gosc, Feliksie. Niech pan nie zapomni o piersiowce. Na tabliczce przy guziczku dzwonka do mieszkania trzy "b" napisano po prostu: DZWONIC RAZ I CZEKAC. Zaledwie Eryk oderwal palec od przycisku, gdy w domofonie rozlegl sie glos Laury i otworzyly sie drzwi. Zalozyla lancuch, a potem pociagnela Eryka do srodka i mocno objela ramionami. Wyczul, w jakim zyla napieciu. -Nic mi nie jest - szepnal, gladzac jej wlosy. -Wszystko bedzie w porzadku. Zaczekal, az Laura troche sie rozluzni, a potem cofnal sie i rozejrzal po malym pomieszczeniu. Bylo pieknie umeblowane skandynawskimi meblami, politurowany parkiet zdobil orientalny dywan. Na znajdujacej sie osiem stop wyzej antresoli, z polokraglym okienkiem wychodzacym na rzeke Charles, umieszczono podwojny materac. -Piekne mieszkanie - stwierdzil. - Do kogo nalezy? -Nie wiem, ale przypuszczam, ze do Bernarda albo do kogos, kogo bardzo dobrze zna. Zostawil mnie tutaj jakis czas temu, wreczyl mi po komplecie kluczy dla kazdego z nas i powiedzial, zebysmy czuli sie jak u siebie w domu. -A gdzie jest teraz? -Jego zona przyjechala tu i przywiozla mu ubranie, a potem odwiozla go na lotnisko. Jezeli samolot wystartowal punktualnie, pol godziny temu odlecial do Salt Lake City. -W interesach? -W naszych sprawach, Eryk. -Do Utah? -Tutaj dzieje sie tak wiele, ze... -Hej, powoli. Chce opowiedziec ci wszystko po kolei. Na pewno nic ci nie jest? -Dzieki temu prawnikowi, nic - odparl. -Jestem jedynie bardzo wyczerpany, to wszystko. I rozpaczliwie chce odegrac sie na kims, na kimkolwiek, za to, przez co przeszedlem. Wiesz, nawet nie moglem pochowac Verdiego. Zostawilem go na balkonie. Pocalowala go jeszcze raz, a potem poprowadzila do debowego stolu w alkowie. -Bedziesz mial jeszcze okazje - pocieszyla go. -Mozemy sie mylic, ale Bernard i ja uwazamy, ze ktokolwiek zabil Verdiego, wlamal sie do twojego mieszkania w poszukiwaniu tego, co mamy tutaj. Wskazala na sterte notesow i papierow lezacych na stole. -To ciekawe dokumenty. Zaczekaj, az je przejrzysz. Wielu rzeczy nie rozumiemy, lecz mamy wrazenie, ze dla ciebie beda mialy sens. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Czujesz sie na silach zajac tym teraz? -Jestem zmeczony, ale nie martwy - odparl. -Bierzmy sie do roboty. Zaczeli od przejrzenia dwoch ksiag rachunkowych Donalda Devinea. Szybko odlozyli wieksza z nich, gdyz dotyczyla wylacznie spraw zwiazanych z prowadzeniem zakladu pogrzebowego. Za to druga okazala sie bardziej zagadkowa. Przez ponad dwa lata odnotowano w niej tylko siedemdziesiat pozycji. Pierwsza notatka byla nastepujaca: P.F. - 3/19 - Rx przez W., przek. przez C. - przyb. BN 3121; odj. 3124. Koszt BN 200$; koszt trans. 511$; suma 711$; dep. 150$; nal. 561$. Zapl. /2. -Masz kwity ze stacji benzynowych, odpowiadajace temu P.F.? - zapytal Eryk. Laura znalazla maly plik kartek i polozyla je przed nim. -Niektorych nie moge odszukac, ale piecdziesiat dziewiec z siedemdziesieciu pasuje do schematu - powiedziala. -To podroze tam i z powrotem do jakiegos miejsca lezacego tutaj. Wskazala na kolko zakreslone na mapie. -W co on, do diabla, byl zamieszany? Laura spojrzala na Eryka. -Nie rozumiesz? Ten facet mial w piwnicy maly gabinet reanimacyjny. Gdyby zajmowal sie wylacznie zwlokami, takie wyposazenie nie byloby mu potrzebne. Przewozil ciala, owszem, ale nie sadze, zeby byly one martwe. -Sprobujmy rozszyfrowac jedna z jego notatek - zaproponowal Eryk. Kiedy skonczyli, otrzymali nastepujaca informacje: P.F. 19 marca Leczony przez W. Przekazany przez C. Przybyl do Bram Niebios 21 marca Odjechal 24 marca Koszt pobytu w Bramach Niebios 200$ Koszt transportu (benzyna + wyzywienie) 511$ 278 Suma 711$ (200$ + 511$) Naleznosc 561$ (150$ zaliczki) Zaplacono 2 kwietnia. Inicjaly na poczatku kazdej notatki byly rozne, ale W. i C. powtarzaly sie za kazdym razem oprocz czterech ostatnich zapisow. Trzy z tych czterech, wlacznie z P.T., byly leczone przez C. i przekazane przez C. Czwarty wpis, oznaczony L.L., byl niekompletny. Analizujac kolejne notatki, powoli zaczeli odnajdywac w nich sens. Kazda informacja dotyczyla czterech lub pieciu dni - liczac od pierwszej daty, przekazanie do Bram Niebios nastepowalo dwa dni pozniej, a transport, zapewne do poludniowo-wschodniego Utah, odbywal sie po dwoch lub trzech dniach od przyjecia do zakladu pogrzebowego. To niewiarygodne - mamrotal raz po raz Eryk. -To wprost niewiarygodne. -Wszyscy ci ludzie nie byli martwi, prawda? -Tak sadze. -Co wymyslil ten Devine? -Nie bylbym taki pewny, ze to on cokolwiek wymyslil. To dziwny ptaszek, jesli jednak nie byl jednoczesnie Jekyllem i Hydeem, to trudno wyobrazic go sobie jako dzialajacego na wlasna reke. Mysle, ze chodzi tu o wykonywanie rozkazow za sowita zaplata. -Zgadzam sie. Laura przechadzala sie tam i z powrotem po pokoju. -Eryk - powiedziala wreszcie - czy myslisz, ze Devine mogl miec cos wspolnego z Kaduceuszem? 203 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Odsunal sie od stolu i spojrzal na nia. Od czasu ich wczesniejszej rozmowy, po wysluchaniu makabrycznego opisu piwnicy Devinea, ta mysl raz po raz wracala niczym bumerang. -Jezeli wszystkie te inicjaly odpowiadaja pacjentom WMH, to cos moze w tym byc - rzekl. -Majac te daty, nie powinienem miec trudnosci z wyjasnieniem tej kwestii, jesli zdolam dostac sie do rejestracji, a przynajmniej podlaczyc do komputera. To byloby cos. Uderzyl piescia w dlon. -Niech mnie licho, to byloby niebywale. Laura rozpromienila sie. -Eryk - zawolala - mysle, ze on do nich nalezal. Jestem tego pewna. O osmej trzydziesci zapakowali materialy Devinea i otworzyli butelke chardonnay, wybrana przez Laure. -Powiedz mi cos - zapytal Eryk. -Jak myslisz, dlaczego wczoraj ktos usilowal cie zabic? -Nie wiem - odparla. -Bernard uwaza, ze ludzie, ktorych tropil Scott, sadza, ze stanowie dla nich zagrozenie, gdyz moge odnalezc tasme. Gdyby podejrzewali, ze ja mam, probowaliby mnie zlapac, a potem zabic. Radzil mi nie opuszczac tego mieszkania do czasu jego powrotu z Utah. Czuje jednak, ze nie wytrzymam tu ani dnia. -Musisz zrobic to, co ci powiedzial. -Wcale nie. Sluchaj, to moj przyjazd stal sie poczatkiem wszystkiego. Chodzi o mojego brata. Musze cos zrobic. -Wiesz co, daj mi czas do jutra rana. Wymysle sposob, zeby przejrzec dane w rejestracji. Pozniej, zaleznie od tego, co tam znajde, wykonamy jakis ruch... i zrobimy to razem. -A jesli w szpitalu wiedza, ze zostales zawieszony i nie masz dostepu do rejestrow? -Nie zdziwilbym sie, gdyby Kaduceusz juz o to zadbal - rzekl. -Nie zamierzam jednak zblizac sie do rejestracji. O ile wiem, caly system jest skomputeryzowany. -Wyjasnij to. -Daj mi minutke - odparl, podnoszac sluchawke. Laura obserwowala, jak wykreca numer izby przyjec White Memorial, i przysluchiwala sie rozmowie z siostra, ktora najwidoczniej byla jego dobra znajoma. Dokladnie po minucie odlozyl sluchawke, uzyskawszy haslo dostepu do bazy danych WMH. -Haslo brzmi FILE-RITE - poinformowal Laure. -Sprytnie, co? Wazne dla calego szpitala, poniewaz kazde pietro i kazdy pokoj pielegniarek musi miec dostep do bazy danych. -Chcesz powiedziec, ze kazdy moze sobie zatelefonowac skadkolwiek i poznac czyjs stan zdrowia? -To nie jest takie proste. System zapewne zawiera procedury zabezpieczajace, ktore chronia informacje przed intruzami. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Przypuszczam, ze trzeba podac numer telefonu, a potem komputer sprawdza go, porownujac z wykazem uprawnionych, i albo rozlacza sie, albo umozliwia dojscie do danych. -A wiec musisz uzyc komputera znajdujacego sie w szpitalu? -Wlasnie. -Ile ci to zajmie czasu? -Nie wiem. To zalezy od rozbudowania menu bazy danych. Jesli jest bardzo zlozone - a mysle, ze jest - moze bede potrzebowal paru godzin na uzyskanie potrzebnych informacji. -Tylko gdzie moglbys posiedziec tak dlugo, zeby nikt cie nie zauwazyl? Przyciagnal ja do siebie. -Pamietasz mojego przyjaciela, Subarskyego, z ktorym skonstruowalismy laser? -Tego, z ktorym dorastales w Watertown. -Wlasnie. On ma IBM wlaczony do sieci szpitalnej i pewnie posluguje sie nim tak sprawnie, ze moze odnalezc nawet milion potrzebnych nam danych. -No coz, obiecuje nie wychodzic stad, jesli przyrzekniesz, ze bedziesz ostrozny. Czubkiem palca obrysowal idealny kontur jej ust. -A ja przysiegam, ze bede uwazal, jezeli obiecasz mi to male, gladkie miejsce tuz ponizej... Zamknela mu usta dlonia, gdy rozpinal guziki koszuli. Potem nagle wyrwala mu sie i pobiegla schodkami na antresole. Zanim Eryk zdazyl zareagowac, jej sweter wyladowal mu przed nogami na podlodze. Chwile pozniej dolaczyly don dzinsy. -Czy zdolasz tu wejsc mimo twoich ran? - zawolala. -Na pewno. Jesli ten deszcz meteorow nie ustanie, moze nie bede potrzebowal schodow. Zostawil swoje ubranie u ich podnoza i wdrapal sie na antresole. Laura lezala naga na podwojnym materacu, z broda wsparta na dloniach, spogladajac przez polksiezycowate okno na rzeke. W lagodnym blasku swiatla, odbitego od sufitu, jej smukle, zgrabne cialo bylo jak arcydzielo wyrzezbione reka mistrza. Odwrocila sie do Eryka. -Czy przeraza cie, ze zakochuje sie w tobie? - szepnela. -Jedyne, co mnie przeraza, to swiadomosc, ze dotychczas nigdy czegos takiego nie czulem - odrzekl. Kochali sie chyba przez godzine, z poczatku rozpaczliwie, a potem z taka powolna, nadzwyczajna czuloscia, ze wkrotce zadne z nich nie moglo juz wytrzymac kolejnego dotkniecia. W koncu, mocno objeci, zasneli, a ich oddechy i ciala stopily sie w jedno. A szesc mil dalej, we wschodnim Bostonie, Rocky DiNucci powlokl sie do budki telefonicznej, usmiechajac sie pod nosem. W reku mial zmiety plakat, ktory zerwal ze sciany portowego magazynu. -Rocky-slon - chichotal. -Mowia, ze jestem tepy, ale co oni wiedza? Tak, pszepana. Tak. Stary Rocky-slon. To ja. Wrzucil monete do automatu, wygladzil plakat i wybral numer. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Rozdzial 33 O piatej trzydziesci Eryk juz nie spal - na zmiane to krazyl po mieszkaniu, to sleczal nad notatkami zabranymi z sejfu Donalda Devinea. Po cudownej godzinie w ramionach Laury wizje Anny Delacroix, okropnej maski i martwego Verdiego w kuchennym zlewie wyrwaly go ze snu. W czasie pracy w izbie przyjec musial w znacznym stopniu uodpornic sie na brzydote i brutalnosc tego swiata, na smutne efekty ludzkiej sklonnosci do przemocy, samozniszczenia i niezliczonych przejawow bezdusznosci. Lecz nic nie przygotowalo go na zlo, z jakim zetkneli sie teraz z Laura. Powlokl sie do lazienki i obejrzal swoja twarz w lustrze - since, napiete miesnie twarzy, gniewny metaliczny blysk w oku. Jakby patrzyl na zupelnie obcego czlowieka. Zostal sponiewierany i doprowadzony do ostatecznosci przez anonimowego przeciwnika, ktory najwyrazniej byl gotowy zabijac i kaleczyc bez wahania. Teraz juz wiedzial, ze jesli chce przezyc, jesli zamierza pracowac w wybranym zawodzie i byc z kobieta, ktora zaczynal kochac, musi walczyc wedlug takich samych regul. Laura i Bernard Nelson zrobili pierwszy krok. Teraz jego kolej. W laboratorium Davea Subarskyego byla bron, ktorej mogl uzyc przeciw anonimowym przeciwnikom. Komputer. Pozostawiwszy wiadomosc, na wypadek gdyby Laura wstala, wymknal sie z mieszkania i w calonocnym sklepie przy Berkeley zrobil kserokopie stron notesu. Kiedy wrocil, juz byla na nogach i szykowala sniadanie. Miala na sobie tylko meska koszule i widok jej cudownych, dlugich nog sprawil, ze Eryk natychmiast zapomnial o czekajacym go zadaniu. -Bernard powiedzial, zebysmy korzystali ze wszystkiego - wyjasnila. -Chyba nie bedzie mial nic przeciwko temu, ze pozyczylam sobie jedna z jego koszul, jak myslisz? -Kiedy sie o tym dowie, pewnie juz nigdy jej nie upierze. -Masz kserokopie? -Uhm. Zaczekam jeszcze kwadrans, a potem zatelefonuje do Davea. Jesli dopisze nam szczescie, przejrzymy wykazy pacjentow, ktorzy przeszli przez izbe przyjec w dniach wyszczegolnionych w rejestrze i zidentyfikujemy osoby o znajdujacych sie tu inicjalach. -Chce isc z toba. Eryk potrzasnal glowa. -Wiem, ze oczekiwanie bedzie trudniejsze od tego, co ja musze zrobic - staral sie wytlumaczyc - ale nie mozemy ryzykowac, ze ktos cie rozpozna. -A jesli rozpoznaja ciebie? -Gdyby chcieli mnie zabic, juz by to zrobili. Nie, oni chca, zeby ludzie uznali mnie za wariata i nie zwracali uwagi na to, co mam do powiedzenia. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Nie wiedza, z kim rozmawialem o moich przypuszczeniach dotyczacych tetrodotoksyny, a wiec najlepszym rozwiazaniem jest po prostu skompromitowac mnie w oczach opinii spolecznej. Gdyby mnie zabili, ktos moglby zaczac podejrzewac, iz jednak cos odkrylem. -Mam nadzieje, ze masz racje. Tylko wciaz zastanawiam sie, jak sie to stalo, ze ta kobieta czekala na ciebie w bibliotece? Spojrzal na nia, zaskoczony. -Wiesz co - powiedzial - w calym tym zamieszaniu wcale o tym nie pomyslalem. -No to pomysl. I prosze, uwazaj. Pocalowal ja w szyje. -Obiecuje. Teraz mam zbyt wiele do stracenia, zeby dac sie zabic. -No dobrze - zgodzila sie niechetnie. -Zostane tutaj i bede ogladala mydlane opery. Minely dopiero dwa czy trzy lata, wiec jestem prawie na biezaco z akcja. Do licha! Nie lubie byc bezradna! -Wiem. Lecz po tym, co wydarzylo sie wczoraj, powinnismy bardzo uwazac. -Tylko zrob cos dla mnie. Zacznij od osoby o inicjalach P.T. -Myslisz, ze to byl Scott? -Data sie zgadza. -Dobrze, tak zrobie. Nie miej jednak zludzen, Lauro. -Przestane miec nadzieje, kiedy zobacze jego cialo - odparla, stawiajac na stole hiszpanskie omlety i talerz ziemniakow z cebulka. -A kiedy wrocisz tu caly i zdrow, przestane sie martwic. Eryk przerwal posilek, zeby zatelefonowac do Davea Subarskyego. Po pieciu minutach wrocil. -Mamy szczescie - oznajmil z zadowoleniem, biorac sobie dokladke. -Dave sadzi, ze powinnismy bez trudu wejsc do tej bazy danych. -Tylko uwazaj - poprosila. Naprezyl miesnie. -Czy facet z takimi bicepsami musi sie martwic? -Eryk, to powazna sprawa. Przyciagnal ja do siebie, wsunal rece pod koszule i mocno przycisnal. -Diabelnie powazna - przyznal. Eryk poszedl do szpitala nadrzecznym bulwarem. Byl pochmurny, szary ranek, a silny, zimny wiatr smagajacy ciemne fale popychal go. Czasem mijali go opatuleni milosnicy joggingu, ale poza tym ulica byla pusta. Usilowal rozmyslac o czekajacych go poszukiwaniach komputerowych, lecz nieustannie powracalo pytanie Laury: Skad Anna Delacroix wiedziala, ze znajdzie mnie w Countway? Do tej pory sadzil, ze z powodu jego zainteresowania tetrodotoksyna poczula sie zagrozona, a to, ze opowiedzial jej o dziwnych wydarzeniach w White Memorial wywolalo jej reakcje. Jesli jednak znalazla sie w Countway z jego powodu? Jezeli jej wspolnicy juz wiedzieli, ze Eryk zaczyna podejrzewac, iz ma do czynienia z trucicielami? Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Przeciez nie rozmawialem o tym z nikim spoza szpitala, wiec skad o tym mogli wiedziec? To pytanie nie dawalo mu spokoju. Rozwazal mozliwosc, ze Anna lub jakis jej wspolnik sledzili go przez caly czas a potem i taka ewentualnosc, iz kaplan voodoo mogl poslac ja tam specjalnie, zeby skontaktowala sie z Erikiem i zwabila go na przygotowywana ceremonie przy Sproul Court. Zastanawiajac sie nad tymi sprawami, wszedl do szpitala wyjsciem dla pacjentow i szybko zjechal ruchomymi schodami do tunelu laczacego wszystkie budynki WMH. Po drodze nie napotkal nikogo, kto zwrocilby na niego szczegolna uwage. Dave Subarsky czekal w swoim biurze, z kawa i paczkami. -A wiec - rzekl - nadchodzi wrog publiczny numer jeden. Facet, ktory zabija nasze kobiety i gwalci nasze bizony. -Polozyl potezne lapska na ramionach Eryka. -Trzymasz sie, no nie? W jego oczach Eryk dostrzegl szczery niepokoj. -Bywalo lepiej. -Tak mysle. Masz, wez paczka z czekolada. O ile wiem, to ulubiony przysmak przestepcow. -Jestem takim samym przestepca jak ty. -Uwazaj, z kim przestajesz. W swoim czasie zdarzalo mi sie zwedzic pare jablek z sadu. Subarsky przesunal swoje stopy na rog biurka i w zadumie tarmosil brode. -Rozumiem, ze cala ta fantastyczna historia, jaka opowiedziales prasie i policji, byla prawda. -Co do joty. -A kokaina? -Czy przychodzi ci na mysl lepszy sposob zalatwienia mnie na cacy? - zapytal Eryk. -Tylko dlaczego ktos mialby cie tak wrabiac? -Mam nadzieje, moj wlochaty przyjacielu, ze wlasnie na to pytanie pomozesz mi znalezc odpowiedz. -Skoro tak, moj komputer jest do twojej dyspozycji wraz z moja skromna wiedza na temat mozliwosci jego wykorzystania. Lecz najpierw moze mi powiesz, czego szukamy? Eryk polozyl na biurku kopie rejestru Donalda Devinea. -Siadz wygodnie, wielkoludzie - rzekl. -To nie bedzie mila historyjka. Poczynajac od tego lutowego dnia, kiedy nie podjal decyzji o reanimowaniu bezimiennego mezczyzny, Eryk opowiedzial przyjacielowi o swoim pierwszym spotkaniu z Laura, o wizytach u Thaddeusa Bushnella i Donalda Devinea, a w koncu o okropnych wydarzeniach zwiazanych ze smiercia Loretty Leone. Subarsky sluchal uwaznie i bez komentarzy. Gdy Eryk skonczyl opisywac wlamanie do Bram Niebios i konkluzje wyciagniete z notatek Devinea oraz wyposazenia jego piwnicy, Dave cicho gwizdnal. -Wpakowales sie w niezle szambo, czlowieku - rzekl. -Musze to przyznac. -Laura tkwi w tym glebiej niz ja. Jakies typy z mafii mysla, ze jest dla nich zagrozeniem, poniewaz moze znalezc tasme ujawniajaca transakcje narkotykowa. Zdaje sie, ze jej brat byl tajnym agentem i sfilmowal ich. Wczoraj skurwiele probowali przejechac ja samochodem. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Nawet zabili przy tym jakiegos faceta. -Ona nic nie wie o tej tasmie? -Nic. -Jak powiedzialem, naprawde wpadles w szambo... Subarsky zmial kartke papieru i wrzucil ja do kosza na smieci stojacego dziesiec stop dalej. -A wiec od czego chcesz zaczac? - zapytal. -Spojrz na te liste, Dave. Jesli znajdziemy pacjentow, ktorych przyjeto w WMH, a ich nazwiska sa zgodne z tymi inicjalami, to przynajmniej ustalimy zwiazek laczacy Devinea ze szpitalem. A wedlug ciebie jedna z tych grubych ryb w komisji kwalifikacyjnej nalezy do Kaduceusza i ten ktos usilowal cie zwerbowac, a co wazniejsze, kieruje tym calym interesem? Eryk wzruszyl ramionami. -Moze. W tej chwili tylko zgaduje. -No coz, donkiszocie, do roboty - powiedzial Subarsky, wlaczajac terminal. Korzystajac z hasla, Dave szybko dostal sie do glownego menu systemu danych. Tak jak podejrzewal, White Memorial mial bardzo zaawansowana metode wyszukiwania informacji. Lista dostepnych funkcji i opcji byla bardzo zlozona. Subarsky wyjal z biurka instrukcje opisujaca szczegolowo mozliwosci i polecenia programu. -Masz - oswiadczyl, podajac Erykowi instrukcje. -Ty pracuj glowa, a ja bede stukal w klawisze. Eryk spojrzal na ekran, a potem na instrukcje. -Wpisz RETRIEVE - polecil. Wydawal kolejne polecenia i poruszali sie jak mysz w labiryncie, od jednego menu do drugiego, trafiajac w slepe uliczki, z ktorych musieli wycofywac sie rakiem. Ich celem, nagroda czekajaca na koncu labiryntu, byla lista pacjentow przyjetych w izbie przyjec dwudziestego piatego lutego, czyli w dniu odnotowanym w notesie przy inicjalach P.T. Minelo dwadziescia minut. -Zawsze mozemy zatelefonowac do rejestracji i zapytac, co robimy nie tak - rzekl Subarsky. -Tylko w ostatecznosci. Nie wiem, czy za tym naprawde stoi Kaduceusz, gdyby jednak tak bylo, to nie wiadomo, kto nalezy do tego stowarzyszenia. A jesli jest nim akurat ktos z rejestracji, zaalarmujemy ich i bedzie po wszystkim. -Wybacz, ze to mowie, koles, ale zaczynasz gadac jak facet cierpiacy na lekka paranoje. Eryk pokazal mu zabandazowane przeguby. -Mowimy o bandzie paranoikow - odparl. -Prosze, Dave, wytrzymaj jeszcze chwile. -Twoja broszka - rzekl Subarsky, trzema kesami pochlaniajac paczka. -Dobrze, ze spedzilismy razem tyle nocy, spierajac sie o ten laser. Przekonalem sie, ze od czasu do czasu zdarza ci sie miec racje. -Sprobuj jeszcze raz polecenia SYNTHESIZE - podsunal Eryk. -Skonczymy w tym samym miejscu co poprzednio. -Nie, mysle, ze nie, Dave. Tym razem daj polecenie po dacie. Sprobuj. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Subarsky wystukal komende i nacisnal klawisz "enter". ALFABETYCZNIE CZY KOLEJNO? - zapytal komputer. -Mamy go - zawolal Eryk. -Wpuscil nas! Nachylil sie nad szerokimi plecami biochemika. -Powiedz draniowi, zeby ulozyl alfabetyczna liste. Po kilku sekundach od wprowadzenia polecenia pojawila sie lista pod data: dwudziesty piaty lutego, ulozona przez komputer w idealnej alfabetycznej kolejnosci. Nazwisko Trainor Phillip bylo na liscie, razem z jego data urodzenia i numerem szpitalnym. Czy to byl Scott Enders? Sprawdzili dwudziesty siodmy lutego, dzien, w ktorym prowadzono reanimacje, ale nie znalezli Phillipa Trainora. -Nie martw sie - powiedzial Eryk. -Pewnie wpisano go jako NN. Obok inicjalow P.T. wpisal Phillip Trainor, a wtedy Dave wywolal obraz karty rejestracyjnej Trainora. -Bliski utoniecia, hipotermia, obrazenia... Davidzie, to brat Laury. Jestem tego pewny. Byl przyjety dwa dni wczesniej, zanim uznalem go za zmarlego. Mozesz wydrukowac te strone? -Moze, gdybym mial pol godziny. -Nie szkodzi - rzucil wzburzony Eryk. -Zrobie notatki. Trafilismy na cos, Dave. Tylko patrz. Przepisal wszystkie wazniejsze informacje, a potem zajal sie sprawdzaniem kolejnych inicjalow z listy Devinea. Po kilku minutach mial nazwiska tych osob. W ciagu dwoch ostatnich lat niektorzy pacjenci przybywali na izbe przyjec White Memorial z roznymi problemami, poczawszy od przeziebien, skonczywszy na zlamaniach kosci. Po czterdziestu osmiu godzinach tych samych pacjentow przywozono jako praktycznie martwych. Przyczyna smierci kazdego z nich byla ostra niewydolnosc ukladu krazenia spowodowana zawalem serca. Wszyscy zostali przekazani do zakladu pogrzebowego Bramy Niebios w celu zbadania przez koronera. I za kazdym razem zajmowal sie zwlokami Thaddeus Bushnell. -Dlaczego nikt nigdy na to nie wpadl? - zastanawial sie Eryk. -Predzej czy pozniej jakas pielegniarka czy lekarz... - urwal w polowie zdania i zaczal szybko przerzucac swoje notatki. -Co jest, kolego? - zapytal Subarsky. -Davidzie - odrzekl ponuro Eryk - oto odpowiedz na moje pytanie. Spojrz, spojrz tutaj. Oprocz ostatnich trzech przypadkow, za kazdym razem pacjentami zajmowali sie Craig Worrell i Norma Cullinet. Worrell to W., a Cullinet to C. w notesie Donalda Devinea. Pozniej Worrell nie bral udzialu w tym procederze, poniewaz zostal aresztowany, a potem zniknal. -Jestem pod wrazeniem - rzekl Subarsky. -Naprawde. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Lecz w dalszym ciagu nie mamy odpowiedzi na najwazniejsze pytanie. Dlaczego? Po co komu tylu nieboszczykow? -I o to chodzi. To nie byli nieboszczycy. Wygladali na niezywych, tak ze uznano ich za martwych i nikt w to nie watpil, tymczasem... -Dave, nie rozumiesz? To jest zwiazek! To wyjasnia wszystko! -Co takiego? Eryk przechadzal sie po pokoju. -Czy moge na chwile siasc przy komputerze? - zapytal. -Wszystkie elektrokardiogramy sa wprowadzone do komputera. Mozemy przeszukac cala baze. -Radz sobie - rzekl Subarsky, podnoszac sie z krzesla. -Sluchaj, w sasiednim laboratorium prowadze doswiadczenie, ktore musze powtorzyc z nowymi zwiazkami. Zawolaj, gdybys mnie potrzebowal. Jesli nie, wroce za dziesiec czy pietnascie minut. Do tej pory pewnie znajdziesz juz wszystkie odpowiedzi. -Davidzie, niech to zostanie miedzy nami, dobrze? -To sie rozumie samo przez sie, przyjacielu. Gratuluje ci, ze na to wpadles. -Wlasciwe okreslenie, Subarsky - odparl Eryk, wywolujac dzial EKG. -Naprawde wlasciwe. Gdy Subarsky wychodzil, na ekranie pojawil sie pierwszy wykres. Byl to elektrokardiogram zrobiony pacjentce P.F. - czterdziestoosmioletniej kobiecie, ktora - teraz Eryk byl pewny - nazywala sie Pamela Fitzgerald. Wykres wygladal az nazbyt znajomo: szerokie piki o czestotliwosci szesciu do osmiu na minute. Dwa nastepne zapisy byly takie same. Eryk odsunal klawiature. Na kartce papieru napisal: Jak? Kto? Dlaczego? Obok pierwszego pytania zanotowal: Pacjenci z izby przyjec lub hospitalizowani, bez rodziny. Tetrodotoksyna podawana przez C. Reanimacja wykonywana przez W., lub przez innego lekarza, ktory niczego nie podejrzewal. Przekazanie do piwnicy BN w rece...? Prawdopodobnie podanie antidotum. Akt zgonu podpisany przez T. Bushnella. Zapisy w kostnicy sfalszowane. D. Devine transportuje (odurzone)? ofiary do Utah. Przy drugim pytaniu dopisal: Craig Worrell. Norma Cullinet. Donald Devine. Sara Teagarden? Joe Siher? Najbardziej prawdopodobny podejrzany: Haven Darden. Kaplan w masce. Anna Delacroix. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Trzecie pytanie pozostalo bez odpowiedzi. Zniesmaczony i przestraszony swoim odkryciem, Eryk wyszedl na korytarz. Przez wysokie okno widzial podjazd dla karetek oraz wejscie do izby przyjec. Wydawalo sie, ze wszystko biegnie swoim trybem. Pacjenci i pielegniarki, umundurowani straznicy i lekarze w bialych fartuchach, dumni i szczesliwi z tego, ze sa zwiazani ze szpitalem uwazanym przez wielu za najlepszy na swiecie. I nic nie wskazywalo na istnienie okropnosci, jakie dzialy sie w tej instytucji. Eryk z niepokojem i niechecia myslal o tym, co go czeka. Obawial sie, ze moze popelnic blad i zbyt szybko zaalarmowac pewnych ludzi. Najwazniejszy byl czas - czas i niezbite dowody. W tym momencie Eryk byl calkowicie niewiarygodna osoba w oczach wszystkich oprocz - mial nadzieje - Davea Subarskyego. Jesli Kaduceusz zorientuje sie, ze Eryk wie az tyle, trudno przewidziec, jakie poczyni kroki. Juz usuneli zwloki i probki tkanek Loretty Leone. Ten ruch swiadczyl o mozliwosciach i potedze, tak samo jak zlikwidowanie Thaddeusa Bushnella i Donalda Devinea jest oznaka tego, ze sprawcy pozbawieni sa wszelkich skrupulow. Najgorsze, co mogl zrobic, to przedwczesnie ujawnic atuty. Dokumentacje chorych mozna usunac rownie latwo jak probki tkanek Leone. Ludzi mozna przekupic lub uciszyc. Mozna tez podrzucic obciazajace kogos dowody. I oczywiscie Laura i on moga po prostu zniknac. -Poddales sie? Dave Subarsky stanal obok Eryka i spojrzal przez okno. -Gdzie tam. Zastanawiam sie tylko, co dalej. -I...? -Ta pielegniarka, o ktorej mowilem, Norma Cullinet? -Uhm. -Lezy na oddziale neurochirurgii. Upadla i polamala sobie czaszke. -A wiec? -A wiec nie wiem, w jakim jest stanie, ale zamierzam sprobowac z nia porozmawiac. -Neurochirurgia, tak? -No, mam nadzieje, ze ma sie lepiej niz wiekszosc pacjentow neurochirurgii, ktorych widzialem. Przewaznie nie mozna sie z nimi porozumiec, o ile nie ma sie slownika angielsko-warzywnego. -To nieprawda i nie ma sie z czego smiac - ucial Eryk. -Przepraszam. Znasz mnie... nic swietego. -Wiem. Przykro mi, ze na ciebie warknalem. Po prostu ta sprawa jest tak paskudna, ze nie mam teraz ochoty na wisielcze zarty, nawet twoje. -Rozumiem - odparl biochemik. -Czasem gadam, co mi slina przyniesie na jezyk. No coz, przyjacielu, mam kilka spraw do zalatwienia w miescie. Wylacze terminal i odprowadze cie. Kiedy obaj szli po schodach w kierunku podziemi, Eryk spojrzal na Subarskyego. -Dziekuje ci za pomoc, David - powiedzial. -A teraz prosze, bys trzymal sie od tego jak najdalej, dobrze? -Jasne. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -Naprawde. Nie chce, zeby przeze mnie ktos cierpial, a szczegolnie przyjaciel. -W porzadku, ale pamietaj, ze jestem tu, gdybys mnie potrzebowal. Eryk zawahal sie, a potem przystanal i podal mu kserokopie stron notesu oraz swoich notatek. -Davidzie, gdyby cos mi sie stalo, mam nadzieje, ze sprobujesz rozwiklac te zagadke. -Nic sie nie stanie, ale gdyby, to mozesz liczyc, ze to zrobie. -Dziekuje - powiedzial Eryk. -Dziekuje za wszystko. Znalazlszy sie w podziemiu, uscisneli sobie rece i ruszyli w przeciwne strony. Piec pieter wyzej, w gabinecie Davea Subarskyego, zadzwonil telefon. Dzwonil ponad tuzin razy, a potem zapanowala cisza. -Do licha, Eryk, gdzie jestes? Gdzie sie, do diabla, podziales? Laura Enders sluchala sygnalu telefonu w laboratorium, gdzie powinien byc Eryk. W koncu odlozyla sluchawke i skonczyla sie ubierac. Trzesly sie jej rece i ledwo mogla skupic sie na tym, co robi. Piec minut, postanowila. Sprobuje jeszcze raz za piec minut. Potem bedzie musiala cos zrobic. Po prostu z nudow zatelefonowala do hotelu Carlisle i zapytala, czy jest dla niej jakas wiadomosc. Teraz zastanawiala sie, czy za tym impulsem nie krylo sie cos wiecej. Wiadomosc, ktora zapisala doslownie, kazac Iranczykowi z recepcji powtarzac ja trzy razy, przekazano wczesnie rano. Pani brat Scott jest u mnie. Aby dowiedziec sie, gdzie go znalezc i komu dac nagrode, prosze dzwonic pod 236-4356, co godzina. Rocky. Dochodzila dziewiata. Laura usilowala nie robic sobie zbyt wielkich nadziei. Niemal na pewno dzwonil jakis naciagacz albo ktos, kto chcial ja wciagnac w pulapke. W zadnym wypadku nie poda nikomu numeru telefonu w mieszkaniu Bernarda i nigdzie nie pojdzie sama. Dwie minuty przed dziewiata jeszcze raz sprobowala polaczyc sie z laboratorium Davea Subarskyego. I znow nikt nie odpowiedzial. Patrzyla, jak jej zegarek odmierza sekundy, a gdy minela kolejna minuta, zatelefonowala pod podany numer. Jakis mezczyzna podniosl sluchawke po pierwszym dzwonku. -Mowi Rocky - rzekl. -Rocky, tu Laura Enders. Trzymala sluchawke oburacz, zeby jej nie upuscic. -Mam u siebie pani brata. W dalszym ciagu proponuje pani nagrode? Laura wyobrazila sobie starszego, niezbyt wyksztalconego czlowieka. W tle slyszala odglosy ulicy. -Tak, Rocky - powiedziala. -Jezeli naprawde go masz zaplace. -Ile? -Najpierw powiedz mi, czy nic mu nie jest? -Nie ma sie najlepiej, to pewne. -Co mu jest? Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -A skad mam wiedziec? Nie jestem lekarzem. No, o jakich pieniadzach mowimy? Mial rozwlekly, ochryply glos pijaka. -Piecset dolarow - rzucila Laura. -Szescset. -Dobrze, dobrze, szescset. Lecz zadnej umowy, dopoki mi czegos nie powiesz. Moj brat ma tatuaz na lewym biodrze. Opisz go. -Jesli mam wracac i sprawdzac, to musi pani dorzucic jeszcze piecdziesiat. -W porzadku. Zadzwonie za piec minut. -Lepiej za dziesiec - rzekl Rocky. Rozlaczyl sie, nie czekajac na jej odpowiedz. Przez kilka nastepnych minut Laura nie odchodzila od telefonu. Dwukrotnie probowala polaczyc sie z laboratorium, a o dziewiatej pietnascie ponownie zadzwonila do Rockyego. -Mama, Tata, Laurie, trzy kwiaty - powiedzial natychmiast. Laura poczula, ze rozluzniaja sie wszystkie napiete miesnie jej ciala. O malo nie upuscila sluchawki. -Gdzie pan jest? - zapytala. -Umowa stoi? -Tak, umowa stoi. A teraz, gdzie jestescie? -Szescset piecdziesiat? -Tak, tak. Prosze powiedziec mi, gdzie mam jechac. -Wschodni Boston. Jest tam taka opuszczona parcela, ktora zaczyna sie przy Bow Street. Na rogu zobaczy pani kilka zardzewialych beczek. Niech pani bedzie tam z pieniedzmi za godzine i sama. -Musze przyjechac z kierowca. -Tylko niech sie trzyma ode mnie z daleka. Kiedy dostane forse, powiem, gdzie znajdzie pani brata. Niech pani nie probuje mnie wyrolowac. Nie jestem glupi. -Nie bede. Obiecuje. To mogla byc pulapka. Laura rozpaczliwie zastanawiala sie, czy ten czlowiek mogl skads dowiedziec sie o tatuazu Scotta. W koncu doszla do wniosku, ze nie ma innego wyjscia, musi to sprawdzic. Otworzyla ksiazke telefoniczna, by zamowic taksowke, ale rownie szybko zrezygnowala i odlozyla ja na miejsce. Jest lepszy, bezpieczniejszy sposob. Napisawszy dlugi liscik do Eryka - o wszystkim, co zaszlo - podniosla sluchawke i wybrala dziewiecset jedenascie. -Nazywam sie Laura Enders - powiedziala. -Musze mowic z kapitanem Wheelerem, kapitanem Lesterem Wheelerem. To pilne. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Rozdzial 34 Oddzial neurochirurgii zajmowal siodme i osme pietro Fox Building, najnowszego i - zdaniem Eryka - najladniejszego z dwunastu budynkow White Memorial. Szerokie, dobrze oswietlone korytarze, pastelowe barwy i rozlegle pomieszczenia wydawaly sie idealnym otoczeniem dla rekonwalescentow. Eryk podczas stazu dwukrotnie pracowal na neurochirurgii, wiec dobrze znal ten oddzial. Pokoj Normy Cullinet, wedlug informacji na tablicy, oznaczony numerem osiemset czternascie, byl dosc oddalony od pokoju pielegniarek - wlasciwie znajdowal sie w bocznym korytarzyku. Lokalizacja sugerowala, ze stan chorej jest zadowalajacy, przynajmniej jak na pacjentke z urazem czaszki. Zdajac sobie sprawe ze swojego niepewnego statusu w szpitalu, Eryk zajrzal do pralni w piwnicy, wybral sobie siegajacy kolan fartuch i poszedl na gore schodami, ktore - jak pamietal - wychodzily w polowie korytarza wiodacego do pokoju osiemset czternascie. Idac, usilowal przypomniec sobie wszystko, co wiedzial o kobiecie, z ktora pracowal ponad piec lat. Zawsze uwazal ja za dosc obowiazkowa, ale teraz, kiedy o tym rozmyslal, doszedl do wniosku, ze w jej zachowaniu bylo cos odpychajacego, cos, co powstrzymywalo sporo kolezanek i lekarzy przed mowieniem jej po imieniu. A jednak odpychajacy sposob bycia a morderstwo to zupelnie cos innego. Zebrane informacje nie pozostawialy Erykowi zadnych watpliwosci, ze Norma Cullinet podala silna trucizne metaboliczna prawie stu niczego niepodejrzewajacym pacjentom, a potem spokojnie czekala, az w stanie smierci klinicznej zostana przywiezieni do White Memorial. Odpychajaca czy nie, trudno bylo sobie wyobrazic, ze mogla zrobic to, o co ja podejrzewal. W ogole trudno bylo sobie wyobrazic, ze ktokolwiek zwiazany z medycyna mogl tak postapic. Gdy Eryk wchodzil na siodme pietro, mial juz plan dzialania. Jesli rzeczywiscie Kaduceusz odpowiadal za te pozorne zgony i jezeli istotnie Norma byla czescia spisku, mogl spokojnie przyjac, ze zaproponowano mu przystapienie do ich kliki. Gdyby zdolal teraz przekonac ja, ze od czasu jej wypadku zmienil zdanie i przylaczyl sie do nich, byc moze moglaby sie na to nabrac. Chcial uslyszec od niej potwierdzenie tego, co wiedzial o Kaduceuszu i jego dzialaniach, oraz uzyskac jakis dowod na to, ze jeden z czlonkow komisji kwalifikacyjnej byl kluczowa postacia tego spisku. Ponadto goraco pragnal poznac powody, dla ktorych grupa ludzi cieszacych sie zaufaniem spoleczenstwa brutalnie niszczy zycie powierzonych im pacjentow. Wszedlszy na siodme pietro, Eryk przystanal, zeby zaczerpnac tchu i wziac sie w garsc. Jesli, co mozliwe, Norma Cullinet nie zechce lub nie bedzie w stanie udzielic mu potrzebnych informacji, to trudno. Znajdzie inny sposob. Najwazniejsze jest to, ze w koncu przeszedl do ataku. Uchylil ciezkie drzwi i zerknal. Nie liczac salowej, zajetej wozkiem z posciela, wewnatrz bylo pusto. 215 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Jeszcze raz gleboko odetchnal i wszedl na korytarz. Na drzwiach pokoju Normy wisiala tabliczka gloszaca czerwonymi literami: ZAKAZ ODWIEDZIN. PROSZE ZGLASZAC SIE DO POKOJU PIELEGNIAREK. Eryk zawahal sie nieznacznie, a potem wszedl do srodka i zamknal za soba drzwi. W pokoju bylo prawie ciemno, tylko przez waska szpare w zaslonach saczylo sie troche swiatla. Norma Cullinet, z glowa owinieta w bandaze, lezala na plecach. Spala. Eryk glosno odchrzaknal i zrobil dwa kroki w kierunku jej lozka. -Norma? powiedzial cicho. -Normo, tu Eryk Najarian. W tym momencie jego oczy oswoily sie z ciemnoscia i zauwazyl nienaturalnie odchylona glowe oraz szeroko otwarte, nieruchome usta. -O Jezu! - zawolal, podbiegajac do lozka. -Normo! Normo, obudz sie! Jednoczesnie wlaczyl swiatlo i wezwal pielegniarke, szukajac pulsu na szyi kobiety. -Niech to szlag! - uslyszal swoj glos. Palcem sprawdzil droznosc jamy ustnej, wepchnal poduszke pod lopatki kobiety, zeby odchylic jej glowe do tylu i mocno nacisnal klatke piersiowa. Potem dwukrotnie wdmuchnal jej powietrze do ust. -Na pomoc! Kod dziewiecdziesiat dziewiec w osiemset czternascie! - wrzasnal, zaczynajac masaz serca. -Kod dziewiecdziesiat dziewiec w osiemset czternascie! Wykonal cykl ucisniec i oddechow, a potem jedna reka siegnal po telefon, druga kontynuujac masaz serca. Centrala odezwala sie po piatym dzwonku. -Mowi doktor Eryk Najarian - wychrypial. -Kod dziewiecdziesiat dziewiec, Fox Building, pokoj osiemset czternascie! Wezwac pomoc! Rzucil sluchawke na widelki i jeszcze raz zawolal o pomoc. Uslyszal zamieszanie i odglosy krokow na korytarzu w tej samej chwili, gdy rozlegl sie glos kobiety z centrali: "Kod dziewiecdziesiat dziewiec, Fox osiemset czternascie... Kod dziewiecdziesiat dziewiec, Fox osiemset czternascie". Przybiegla jakas pielegniarka, a za nia druga, z przenosnym zestawem reanimacyjnym. Wlaczono swiatla pod sufitem. -Doktorze Najarian - zawolala. -Co pan...? -Zatrzymanie krazenia - przerwal jej Eryk. -Zakladajcie wklucie! Niech mi pani da zestaw Ambu. Przybyla trzecia siostra. Teraz Eryk mial wystarczajaco duzo rak do pomocy. W niecala minute pacjentke podlaczono do kroplowki i respiratora, a ponadto naladowano defibrylator. -Trzysta szescdziesiat! - powiedzial Eryk do pielegniarki regulujacej napiecie. -Wszyscy cofnac sie! Zdyszany lekarz dyzurny wpadl do pokoju, gdy Eryk, przystawiajac elektrody w okolice mostka Normy i pod jej lewa piersia, nacisnal czerwony guzik na uchwycie elektrody trzymanym w prawej rece. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Cialo Normy wygielo sie w luk, a jej ramiona poderwaly sie w gore jak konczyny marionetki. -Prosze wznowic masaz - polecil Eryk. -Ta kobieta jest moja pacjentka - odezwal sie lekarz dyzurny. -Czy moglby pan z laski swojej wyjasnic, co sie dzieje? -Przyszedlem tu i znalazlem ja martwa - odparl Eryk. -Moze ktos podlaczy EKG. Teraz potrzebuje ampulke adrenaliny. Wszyscy cofnac sie, jeszcze raz sprobujemy defibrylacji. -Co pan tu robil? - zapytal zdumiony lekarz. Eryk zignorowal pytanie i jeszcze dwukrotnie zastosowal uderzenie pradem. -Prosze masowac - polecil. -Jeszcze adrenalina. Czy mamy juz jakis odczyt? Kilkoro studentow medycyny, laborant i analityk medyczny dolaczyli do grupy zebranej w pokoju. Pare sekund pozniej wpadl tam Joe Silver. -Najarian, co do diabla...? Eryk podniosl reke, usilujac uspokoic szefa, jednoczesnie sprawdzajac monitor elektrokardiografu. Nie bylo jakiejkolwiek aktywnosci serca. -Prosze podac jej dwuweglan - zadecydowal. W jego glosie pojawil sie cien paniki. Z gniewnym blyskiem w oczach Joe Silver przepchnal sie przez tlum do lozka Normy. Eryk poczul, ze zaczyna sciskac go w piersi. -Co pan do diabla wyprawia? - rzucil sie na niego Silver. -Przyszedlem zobaczyc sie z Norma, znalazlem ja martwa na lozku i wezwalem pomoc. -Bylam u niej niecala godzine temu i czula sie dobrze - powiedziala pielegniarka. -I co pan w tym robi? - rzekl Silver, wskazujac na bialy fartuch Eryka. Wsrod personelu zebranego wokol pacjentki narastalo napiecie. Pielegniarka kleczaca na lozku wciaz robila masaz serca, a laborant recznie wentylowal Norme. Wszyscy jednak spogladali na lekarzy, czekajac na instrukcje. Erykowi cala ta scena wydala sie groteskowa. Nagle Joe Silver wepchnal sie miedzy niego a lozko. -Doktorze Gordon - zwrocil sie do lekarza dyzurnego z neurochirurgii - prosze przejac reanimacje pacjentki. Ja zajme sie EKG. Doktorze Najarian, prosze zaczekac na zewnatrz. Porozmawiam z panem, kiedy skonczymy. Sprawdzil zrenice Normy, a potem odwrocil sie znow do Eryka i popatrzyl na monitor. -Zrenice sztywne i szerokie, brak tetna. Miligram atropiny dozylnie. Prosze wentylowac ja bez przerwy, na zmiane. Robicie wspaniala robote, ale nie wyglada to najlepiej... naprawde nie najlepiej. -Czy ktos zawiadomil jej rodzine? Jesli jest katoliczka, to lepiej wezwijcie tez ksiedza. Eryk patrzyl na swojego szefa. Kilka dni temu bylby zupelnie zbity z tropu i upokorzony. Teraz ogarniala go wscieklosc. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Nie zwazajac na przygladajace mu sie oczy, odwrocil sie i wyszedl z pokoju. Akcja reanimacyjna trwala jeszcze dwadziescia minut, chociaz Eryk prawidlowo ocenil ja jako daremna juz w chwili, gdy dotknal szyi Normy Cullinet. Stal na korytarzu, sluchajac bezowocnej walki o zycie w pokoju osiemset czternascie i zastanawiajac sie, czy smierc Normy byla rezultatem powiklan pooperacyjnych, czy tez jej powiazan z Kaduceuszem. Mial watpliwosci, czy warto czekac na niemal nieunikniony atak Joego Silvera. Moze lepiej po prostu pomaszerowac korytarzem do schodow i wyjsc - wpadlo mu do glowy. Zdecydowal sie na te druga mozliwosc, gdy tamci zaczeli wychodzic z pokoju. Wiekszosc starala sie nie patrzec w jego strone. Ci, ktorzy mimowolnie napotkali jego spojrzenie, lekko potrzasali glowami lub szybko odwracali wzrok. Rezultaty tej ostatniej czesci koszmaru beda oplakane, po prostu fatalne. -Ta kobieta byla bardzo dobra pielegniarka. Joe Silver, o pol glowy nizszy od Eryka, stal podparty pod boki, mierzac go wscieklym spojrzeniem. Byla morderczynia, rozpaczliwie chcial powiedziec Eryk. Czy ty takze? Wiedzial jednak, ze dopoki nie zdobedzie niepodwazalnych dowodow, lepszych od tych, ktore mial w kieszeni, wszelkie proby ataku na Norme Cullinet beda go tylko dodatkowo obciazaly w oczach Silvera. -Przykro mi, ze z tego nie wyszla - zdolal wykrztusic. -Taak, naprawde wygladasz na zalamanego - rzekl Silver. -Powiesz mi, co tutaj robiles, czy tez zamierzasz czekac, az patolodzy stwierdza przyczyne zgonu? -Bylo tak, jak powiedzialem - odparl Eryk, resztkami sil powstrzymujac sie od wybuchu wscieklosci. -Przyszedlem tu porozmawiac z Norma i zastalem ja martwa; zrobilem, co w mojej mocy, zeby ja uratowac. Nie wolno panu tak mnie traktowac. Silver wygladal, jakby mial ochote napluc mu w twarz. -Panska uraza nawet nie zasluguje na odpowiedz - rzekl kwasno - ale podsumujmy wszystko. Po pierwsze, jest pan zamieszany w serie bardzo dziwnych, niepokojacych wydarzen, swiadczacych, ze jest pan narkomanem lub szalencem, a najprawdopodobniej i jednym, i drugim. Po drugie, kazalem panu trzymac sie z daleka od szpitala do czasu wyjasnienia tej sprawy. Tymczasem jest pan tutaj, ubrany jak jakis cholerny profesor, w pokoju, na ktorym umieszczono wywieszke ZAKAZ ODWIEDZIN, a pacjentka nie zyje. -Jest pan w bledzie - odparl po prostu Eryk. Joe Silver zmierzyl go gniewnym spojrzeniem. -Do cholery, ale z pana arogancki skurwysyn. No, posluchaj, Najarian. Nie chce cie widziec w tym szpitalu, dopoki patolodzy nie podadza przyczyny zgonu tej kobiety. Jezeli jej smierc nastapila z przyczyn naturalnych, bedzie pan mial szanse wyjasnienia swoich szalenstw. Jesli jednak zostala zamordowana, zamierzam stanac na poczatku kolejki tych, ktorzy postaraja sie powiesic cie za ten twoj przeklety, stukniety, armenski leb. Nie czekajac na odpowiedz, odwrocil sie na piecie i odmaszerowal korytarzem. -No coz, pieprze pana uprzejmie rzucil za nim Eryk. Sprobuje nie zawiesc panskiego zaufania. 218 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Wsciekly, zbiegl po schodach do piwnicy, rzucil w kat fartuch i poszedl tunelem do jednego z bocznych wyjsc. Poranne niebo pokryly chmury, rozciagala sie zimna mgla. Chociaz do mieszkania Bernarda Nelsona bylo dobre dwadziescia minut drogi, Eryk potrzebowal spaceru. Przeszedl przez Cambridge Street i pomaszerowal wzdluz Charles - ta sama droga, ktora pierwszego wieczoru szli razem z Laura. Wydawalo mu sie, ze od tamtej nocy minely cale wieki. Byl tak blisko, tak piekielnie blisko. A teraz zamiast polozyc kres temu koszmarowi, tylko jeszcze go poglebil. Jezeli, co bylo bardzo prawdopodobne, sekcja wykaze, ze Norma Cullinet zostala zamordowana, nieuzasadniona wizyta Eryka w jej pokoju oraz podejrzenie o niepoczytalnosc i zazywanie narkotykow blyskawicznie sprawia, ze znajdzie sie na pierwszym miejscu listy podejrzanych. Jeden krok naprzod, dwa kroki w tyl. Moze Najarian stanie sie nowym mistrzem tanca. Kupil "Heralda". Byl ciekawy, jakie nowe bzdury wypisuja o "szalonym lekarzu". Znalazl tylko krzykliwy naglowek artykulu, z odsylaczem na trzecia strone, o rabunku i morderstwie w Bramach Niebios. Wedlug autora nie bylo sladow wlamania, co kaze policji przypuszczac, ze ofiara znala morderce. Prowadzacy sledztwo koncentruja obecnie swoje wysilki na nazwiskach w notesie Donalda Devinea, znalezionym w szufladzie jego biurka. Nawet nie wspomniano o makabrycznym gabinecie lekarskim w piwnicy. Czy policja ukryla ten fakt, czy tez zatarto wszelkie slady jeszcze przed jej przybyciem? Te pytania byly niepokojace, ale nie tak jak to, ze w notesie Devinea jest rowniez nazwisko niejakiego Eryka Najariana. Krok naprzod, dwa kroki w tyl. Eryk zlozyl gazete, wsunal ja do kieszeni kurtki i oparl sie o naroznik budynku, wyczerpany fizycznie i psychicznie. Po drugiej stronie ulicy, trzy pietra nad szykowna wloska restauracja, dwaj robotnicy na ruchomej platformie myli okna, nie zwazajac na deszcz. Eryk rozmyslal, ze niedlugo moze byc zmuszony w taki sposob zarabiac na zycie. I wtedy wlasnie otworzyly sie drzwi restauracji. Z lokalu wyszla Anna Delacroix, trzymajac pod reke mezczyzne. Miala na sobie skorzany plaszcz siegajacy kolan, a rozpuszczone, geste wlosy opadaly jej na ramiona. Eryk nie mial watpliwosci, ze to ona. Nagle zrozumial, ze nie ma tez zadnych watpliwosci co do tego, kim jest towarzyszacy jej mezczyzna. Schowal sie za rogiem budynku i patrzyl, jak Haven Darden odprowadza piekna kobiete do szarego kabrioletu alfa romeo, obejmuje ja czule i posyla reka calusa odjezdzajacej. Potem ordynator interny White Memorial poprawil krawat, przejrzal sie w szybie wystawowej i pomaszerowal w kierunku szpitala. Eryk ruszyl za nim, ale po kilku krokach zatrzymal sie. Haven Darden nigdzie nie ucieknie. Nie wolno wykonywac zadnych nieprzemyslanych posuniec, dopoki nie ma dostatecznych, niezbitych dowodow. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Teraz wszystko nabralo sensu - tyle luznych kawalkow nagle polaczylo sie w jedna calosc. Dotarl do jadra Kaduceusza. Pozostalo mu tylko znalezc sposob, zeby zlamac doktora Havena Dardena. I tym razem ani kroku w tyl. 220 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.Rozdzial 35 Podroz do wschodniego Bostonu przez tunel Callahana dluzyla sie Laurze Enders w nieskonczonosc. W pewnym momencie wskutek wypadku lub awarii zostal zablokowany ruch na jednym z dwoch pasow jezdni, unieruchamiajac ja i kapitana Lestera Wheelera w korku ciagnacym sie az do drogi szybkiego ruchu od strony centrum. -Kiedy ostatnio jechalam do wschodniego Bostonu z Erykiem, wybralismy droge przez ten piekny, bardzo wysoki most - powiedziala. Wheeler, ubrany w dzinsy, kurtke i niebieski sweter irlandzkiego rybaka, skinal glowa. -Most nad Mystic River. Moglismy rowniez wybrac te trase, ale chce zajechac pod ten opuszczony budynek przy Bow Street od tylu, a nie od tej strony, gdzie oczekuje nas ten Rocky. -Dlaczego? -Na wypadek gdyby to byla pulapka. To pierwsza rzecz, jakiej uczymy naszych detektywow: o ile to mozliwe, nigdy nie tancz tak, jak ci zagraja. Rozumiem. Lecz wydawalo mi sie, ze mowi szczerze. Jakos nie obawiam sie pulapki i mysle, ze Scott jest gdzies tam, na koncu tego tunelu. -Mam nadzieje, ze nie myli sie pani - rzekl Wheeler, mozolnie przedzierajac sie w kierunku portu lezacego we wschodniej czesci Bostonu. Jechali nieoznakowanym policyjnym samochodem, z kogutem wystawianym na dach i siatka oddzielajaca tylne siedzenie od przednich foteli. -Na pewno czytala pani w gazetach, ze znalezlismy wlasciciela zakladu pogrzebowego, Donalda Devinea. Zasnal snem wiecznym w jednej z trumien. -Tak. Tak, czytalam o tym. -To mnie nie dziwi. Kiedy rozmawialismy poprzednio, mowilam panu, ze wplatal sie w jakies podejrzane sprawki. -Rzeczywiscie, mowila pani. Pytanie tylko w jakie? Laura wzruszyla ramionami. Razem z Bernardem Nelsonem postanowili nie mowic nikomu, nawet policji, o roli, jaka odegrala w wypadku na Harrison Street, ani o wlamaniu do Bram Niebios - przynajmniej do czasu wyjasnienia podejrzanych interesow Donalda Devinea lub aresztowania sprawcy jego smierci. Ponadto policjant juz pytal ja o Eryka i jego glosne wybryki. W tej chwili wydawalo sie nierozsadne mowic cos, co mogloby podwazyc jej wiarygodnosc. -Nie mam pojecia - stwierdzila. -Kapitanie Wheeler, gdybym zapomniala powiedziec to pozniej, jestem bardzo wdzieczna, ze zechcial pan tu ze mna przyjechac. Nie czulabym sie bezpieczna w taksowce. -Miala pani szczescie, ze mnie pani zastala - odparl Wheeler. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -Wlasciwie wzialem sobie tydzien urlopu. Wpadlem na chwile do biura, zeby przejrzec papiery, kiedy pani zadzwonila. Moze pani teraz powtorzyc, co ustalilismy? -Pan bedzie trzymal sie z boku, nie spuszczajac mnie z oczu. Jesli nie bedzie klopotow, mam po prostu zaplacic i zaprowadzic Scotta do samochodu. Gdyby jednak cos sie stalo, mam podniesc rece nad glowe, a pan przybiegnie mi na pomoc. -Doskonale. Chce tez pania przestrzec, zeby nie zywila pani zbyt wielkich nadziei. W tym miescie roi sie od swirow, a takze ludzi gotowych na wszystko, byle tylko miec pewnosc, ze nigdy nie dostanie pani w rece tasmy filmowej z tym, co podpatrzyl pani brat. -No coz, jak juz mowilam, nie moge stworzyc czegos, o czym nic nie wiem. A co do nadziei, to przestane ja miec dopiero wtedy, kiedy zobacze cialo Scotta. Czy pan ma rodzine? -Ja? Hmm, tak i nie. Moja zona odeszla ode mnie przed laty z facetem, ktory uczyl ja rysunku. Zabrala ze soba moich dwoch chlopcow. Teraz sa juz dorosli, ale od osmiu czy dziesieciu lat nie mialem od nich zadnych wiadomosci. -To przykre. -Jakos sobie radze. Wyjechali z tunelu i Wheeler skierowal sedana w boczna uliczke. -Dobrze zna pan miasto - zauwazyla Laura. -Powinienem. Dwadziescia piec lat pracy. Wlaczyl wycieraczki. -Mam nadzieje, ze Scott nie stoi na deszczu - powiedziala. -Rocky wspomnial, ze on jest chory. Wheeler skrecil w nastepna waska ulice, a potem zatrzymal sie przed czyms, co przypominalo opuszczone dzialki budowlane. Za nimi wznosil sie niski pagorek ciagnacy sie wzdluz calego kwartalu. Strome zbocze, piaszczyste i porosniete chaszczami, stanowilo bardzo niemily widok. Bylo zarzucone rdzewiejacymi czesciami samochodow, pustymi butelkami, kartonami po mleku i innymi podobnymi smieciami. Oblazace z wyblaklej farby, drewniane dwupietrowe domy po obu stronach parceli zdawaly sie pochylac pod ciezarem zaniedbania. -Mile miejsce - westchnela Laura. Wheeler rozejrzal sie nerwowo. -Bow Street jest po drugiej stronie tego wzniesienia. Widzi pani te dwa drzewa na szczycie? -Uhm. -Schowam sie miedzy nimi i bede obserwowal wszystko. Pani pojdzie tamtedy. Na szczycie prosze przystanac i ocenic sytuacje. Jesli ten caly Rocky mowil powaznie, bedzie czekal po drugiej stronie, spodziewajac sie, ze nadejdzie pani Bow Street. W razie jakichkolwiek klopotow prosze podniesc reke do gory. Dobrze? -Dobrze - odparla Laura. -A teraz musimy tylko sciskac kciuki i miec nadzieje. -Niech pani trzyma je za nas oboje. Ja musze miec wolne rece. Razem opuscili radiowoz, a potem kazde ruszylo swoja droga. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Laura przeszla na drugi koniec parceli, zanim zaczela wchodzic na stok, a Wheeler pomaszerowal prosto do dwoch karlowatych debow rosnacych z lewej strony wzgorka. Siapil deszczyk. -No juz, Scotty - modlila sie w duchu Laura, przedzierajac sie przez jezyniska i kepy karlowatych drzew. -Badz tam. Prosze cie, badz tam. Sprawdzila kieszen dzinsow, upewniajac sie, ze ma tam szescset piecdziesiat dolarow. Do tylnej kieszeni spodni wsunela jeszcze dwiescie dolarow, na wszelki wypadek. Na wierzcholku pagorka przystanela i spojrzala na Lestera Wheelera, kleczacego za dwoma debami. Kiedy kapitan policji napotkal jej spojrzenie, ruchem glowy zwrocil jej uwage na rozlegla, zasmiecona przestrzen w dole. Na jednym koncu pola stal prymitywny szalas - zapewne zbudowany przez bawiace sie dzieci - przytulony do zardzewialego ogrodzenia z siatki. Obok szopy, starajac sie schowac przed deszczem i pozostac niewidocznym od strony ulicy, siedzial jakis mezczyzna. Ulica za nim wygladala na pusta. Serce Laury stanelo na moment, zanim zrozumiala, ze ten mezczyzna nie jest jej bratem. Byl ubrany jak wloczega, ale, nawet z tej odleglosci, widzac jego zachowanie i pomarszczona twarz, byla pewna, ze nie stanowil dla niej zadnego zagrozenia. Jeszcze raz skinawszy glowa Wheelerowi, zeszla lagodnym zboczem do czlowieka, ktorego uznala za Rockyego. Byla jeszcze piecdziesiat jardow od niego, kiedy wyczula, bez cienia watpliwosci, ze jej brat tez tam jest - niemal na pewno w tym nedznym szalasie. Tylko najwyzszym wysilkiem woli zdolala opanowac sie, by pedem nie wpasc do szopy. Zamiast tego przystanela i zaczela rozgladac sie wokol, szukajac czegos - czegokolwiek - co swiadczyloby, ze to pulapka. Daleko za nia, po lewej, Wheeler uniosl kciuk dajac znak, zeby szla dalej. Kiedy dzielilo ich dwadziescia jardow, Rocky odwrocil sie i zauwazyl ja. -Rocky, jestem Laura Enders - powiedziala szybko. -Taak? No, co pani wyprawia? - zawolal. -Miala pani przyjsc ta ulica. -Czy moj brat tu jest? -Nie powiem pani, gdzie on jest - rzekl Rocky, nie zdajac sobie sprawy z tego, ze jego wyraz twarzy juz odpowiedzial na pytanie - dopoki nie zobacze tych pieniazkow. Szescset piecdziesiat, gdyby pani zapomniala. No, powiem pani, ze stary Rocky nie zapomnial. On ma pamiec jak... -Masz - powiedziala Laura. Rzucila mu banknoty pod nogi, szybko wyminela go i podeszla do szalasu, po czym odchylila ceratowa plachte zaslaniajaca wejscie. -O Boze! - jeknela, wpadajac do srodka. Scott byl tam, siedzial na stercie szmat, plecami oparty o plot. Oddychal plytko i z trudem, twarz mial poszarzala. Laura objela go ramionami, ale natychmiast sie odsunela, gdy nie zareagowal. Rocky stanal w drzwiach. -On chyba nic nie wie - rzekl. -Nie zna swojego nazwiska, nie ma pojecia, skad przyszedl, nic. Tylko wciaz mowi o jakims koniu. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -Rocky, masz troche wody? -Nie. Nie tutaj. Tylko troche wina. Mam troche w domu, ale to kawalek stad. -Dobrze. Moze byc wino. Musimy zabrac go do szpitala. -Mowilem mu, ze wezwe karetke, ale nawet nie chcial o tym slyszec. Gadal w kolko o tym przekletym koniu. -Daj mi to wino, prosze. Laura wziela w dlonie twarz brata. -Slyszysz mnie? - spytala. -Slysze. Glos mial slaby i ochryply, ale wciaz zostalo w nim troche sily. Laura czula to. -Wiesz, kim jestem? Scott przyjrzal sie jej, a potem potrzasnal glowa. -A wiesz, kim ty jestes? -Ja... nic nie wiem. -O Boze - mruknela Laura. Byla bliska zalamania, lecz wziela sie w garsc i powiedziala spokojnie: - Nazywasz sie Scott. Scott Enders. Ja jestem twoja siostra. Mam na imie Laura. Przypominasz sobie? Mezczyzna wygladajacy tak, jak jej brat moglby wygladac po szescdziesiatce, znowu potrzasnal glowa. -Mozesz wstac? - zapytala. -Nogi mam w porzadku. Kopnieto mnie w piers. Mam polamane zebra. -Sprowadzimy ci pomoc, bez obawy. Rocky wszedl do szalasu, niosac butelke wina. Laura wlala kilka kropel w usta Scotta. -Pomoz mi go podniesc - rozkazala. -Nie... potrzebuje... pomocy - wymamrotal Scott, wyczolgujac sie z szopy i z trudem stajac na nogi. Laura natychmiast zauwazyla, ze utyka i ledwie porusza lewa reka. -Powiedz jej o tym koniu, koles - nalegal Rocky Di Nucci. -Powiedz o tym przekletym koniu. Laura wygramolila sie z szalasu, a potem spojrzala na dwa deby na szczycie wzgorza. Lester Wheeler albo dobrze sie ukryl, albo odszedl. -Jakim koniu? - zapytala. Podtrzymala Scotta jedna reka, chociaz z ulga stwierdzila, ze - tak jak obiecal - mogl sam utrzymac sie na nogach. -Kon pani Gideon - odparl beznamietnie Scott. -Musze znalezc konia pani Gideon. -Naszej pani Gideon? - zapytala ze zdumieniem Laura. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Marjorie Gideon, zwawa stara panna, ktora w wieku siedemdziesieciu pieciu lat nosila kowbojskie buty i dzinsy, miala w Missouri farme znajdujaca sie w najblizszym sasiedztwie malego gospodarstwa ich rodzicow. Byla uwazana za jedna z najbogatszych kobiet w okregu. Laura wiedziala jednak, ze umarla kilka lat temu. -Nie wiem - odparl Scott. -Scott, skad sie tu wziales? -Nie wiem - powiedzial powoli. -Bylem w jakims miasteczku na pustyni... Widzialem promienie i znalazlem sposob, zeby pod nimi przejsc... Eddie Garcia podwiozl mnie do Cleveland. -Utah! - wykrzyknela Laura. -Scott, byles w Utah, prawda? -Ja... nie... wiem. -Ze zniecheceniem potrzasnal glowa, jakby usilujac pozbyc sie spowijajacej umysl mgly. -Musze znalezc konia pani Gideon. Laura usilowala go zrozumiec. Marjorie Gideon miala kilka koni i chetnie pozwalala pojezdzic na nich Scottowi i Laurze w zamian za czyszczenie stajni. Lecz bylo to wiele lat temu. -Scott, powiedz mi cos - szepnela Laura tak, zeby nie slyszal tego Rocky. -Czy ten kon ma cos wspolnego z tasma, z kaseta wideo? Scott popatrzyl na nia obojetnie. -Moze - odparl. -Moze ma. -Mysl, Scott. Musisz przypomniec sobie, co to oznacza. -Przypatrywala mu sie, ale widziala, ze nie moze zebrac mysli. -Teraz nie przejmuj sie tym. Mam samochod i kogos, kto mi pomoze. Zawieziemy cie do szpitala. Wszystko bedzie dobrze. Laura odwrocila sie w strone wzgorza. W dalszym ciagu nigdzie nie bylo sladu Wheelera. Na wszelki wypadek podniosla reke, ale w tej samej chwili zdala sobie sprawe z tego, ze to calkiem zbyteczne. Wheeler jakos obszedl teren i zblizal sie do nich wzdluz ogrodzenia, od Bow Street. -Kapitanie Wheeler - zawolala. -Niech pan tu przyjdzie, szybko! To naprawde Scott, ale jest ranny. Ciezko ranny. -No coz - rzekl policjant - w takim razie bedziemy musieli wezwac pomoc. Byl zaledwie dziesiec stop od niej, gdy Laura wyczula jakas zmiane w postawie Scotta. Napial miesnie ramion i sprezyl sie jak do skoku. Pustymi oczami przeszywal policjanta. -Scott, nic ci nie jest? - zapytala. Kilka nastepnych chwil bylo jak koszmarny sen. Z gardlowym okrzykiem Scott wyrwal sie jej i skoczyl na Wheelera, nieporadnie zadajac cios karate w kark policjanta. Jego atak byl o wiele za wolny i za slaby. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Wheeler, najwyrazniej przygotowany na to, bez trudu sparowal cios ramieniem, a druga reka wyciagnal cos spod kurtki. Laura zobaczyla pistolet z przymocowanym do lufy tlumikiem. Wheeler uderzyl Scotta lufa w twarz, obalajac go na mokra ziemie. -Nie! - wrzasnela Laura, rzucajac sie na niego. Kapitan machnal bronia. Koniec tlumika rozcial jej skore na twarzy i dziewczyna upadla obok Scotta. -Hej, zaczekaj - powiedzial Rocky DiNucci, przyjmujac bokserska postawe. Policjant bez wahania skierowal pistolet w piers bezdomnego i wypalil. Rozleglo sie ciche plasniecie i z lufy trysnal obloczek dymu. Rocky odlecial w tyl, jak kopniety przez mula, uderzyl w szalas i zniknal przywalony sterta kawalkow dykty, blachy i szmat. Wheeler blyskawicznie obrocil sie na piecie i skul razem Laure i Scotta, po czym podniosl ich z ziemi. -Ruszac sie! - warknal. -I ani slowa. Ani pieprzonego slowa. Nawet nie zerknawszy na czlowieka, ktorego dopiero co zabil, poprowadzil swoich wiezniow wzdluz ogrodzenia z siatki, do radiowozu. Nie zwazajac na bolesnie pulsujacy policzek, Laura przycisnela rekaw kurtki do skaleczenia na twarzy Scotta. Skuci razem, siedzieli na tylnym siedzeniu nie oznakowanego radiowozu, jadacego bocznymi uliczkami wschodniego Bostonu w kierunku portu. Scott byl przytomny i komunikatywny, ale oddychal z jeszcze wiekszym trudem i dwukrotnie wyplul troche krwi. -Prosze - blagala Laura przez druciana siatke. -Nie widzi pan, ze on umiera? Trzeba mu pomoc... Do diabla, co z pana za potwor? Lester Wheeler nie odpowiedzial. Przejechal waskimi uliczkami na droge biegnaca rownolegle do dokow. Laura rozpoznala to miejsce. Zaledwie przed tygodniem zatrzymala sie tu z Erikiem. -Trzymasz sie? - zapytala. Zakrwawione wargi Scotta skrzywily sie w grymasie przypominajacym usmiech. -On jest jednym z nich - wychrypial. -Tych ludzi na tasmie. -Pamietasz go? -Tak. -I juz wiesz, kim jestem? Scott spojrzal na nia, ale potrzasnal glowa. -Nie - odrzekl szczerze. -W porzadku, Scott. W porzadku. Pozwolil jej wyciagnac reke i uscisnac sie lekko. Nagle Laura zastygla i pochylila sie, patrzac przez przednia szybe. Przed nimi znajdowal sie parking, wlasnie ten, na ktorym Eryk zaparkowal swoj samochod. Rozpoznala rdzewiejace przyczepy kempingowe stojace na starych podkladach kolejowych. Jej spojrzenie przykula najblizej stojaca przyczepa. Na boku miala namalowana grecka boginie, ktora otaczaly duze, czerwone litery tworzace napis AFRODYTA - SPRZEDAZ OBWOZNA. Afrodyta! Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Imie ulubionego konia pani Gideon. Laura przysunela usta do ucha brata. -Scott, patrz - szepnela. -Ta przyczepa. To tam jest tasma, prawda? Scott Enders niemal niedostrzegalnie skinal glowa. 227 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.Rozdzial 36 To wszystko ulozylo sie nie tak, myslal Eryk, jeszcze raz szukajac w mieszkaniu Bernarda Nelsona jakiejs notatki wyjasniajacej przyczyne nieobecnosci Laury. Powinien wrocic do niej i triumfalnie oznajmic, ze nie tylko w znacznym stopniu rozwiazal zagadke Kaduceusza, ale takze prawdopodobnie zidentyfikowal kaplana kryjacego sie pod maska smierci. Opiwszy sukces resztka kupionego przez Laure wina, ulozyliby plan zlamania Havena Dardena. A potem zrobiliby co trzeba, zeby wprowadzic ten plan w zycie. W poszukiwaniu jakichs wskazowek Eryk goraczkowo przewracal wszystkie magazyny ilustrowane, podniosl kazdy wazon i talerz, a nawet zajrzal do piekarnika. Niepokoil go slaby, lecz wyrazny zapach dymu, ktory poczul zaraz po otwarciu drzwi. Jesli Laura nie popalala ukradkiem - co wobec jej troski o zdrowie i dobra forme wydawalo sie malo prawdopodobne - to w mieszkaniu byl ktos jeszcze. Sprawdzil u Davea Subarskyego, ktory juz wrocil do swojego laboratorium, ale Dave tez nie mial od niej zadnej wiadomosci. Obiecal pozostac w pracowni, dopoki Laura nie odezwie sie do ktoregos z nich. Nic nie daly proby dodzwonienia sie do mieszkania Eryka i do biura Bernarda Nelsona. W koncu zatelefonowal do Carlisle, ale nadety recepcjonista, ktory pelnil dyzur od dziewiatej rano, nie mial mu nic do powiedzenia. Eryk zostawil wiadomosc z prosba, zeby Laura skontaktowala sie z nim albo z Daveem Subarskym. W koncu wszedl na antresole i polozyl sie. Czekal i rozmyslal. Spojrzal przez rzadka zaslone deszczu na Storrow Drive nad rzeka Charles oraz na lezacy za nia Cambridge. Wiedzial ze gdzies tam jest Laura i niemal na pewno ma klopoty. Jakie inne wnioski mogl wyciagnac z tego zapachu papierosowego dymu i braku notatki? Czyzby wpadla w tarapaty z powodu tasmy Scotta? A moze Haven Darden postanowil wykorzystac ja, zeby uniemozliwic Erykowi rozpracowanie Kaduceusza. Eryk w myslach ukladal jeden scenariusz wydarzen po drugim, kazdy bardziej niepokojacy i przerazajacy od poprzedniego. Powodowany gniewem i bezsilnoscia, skupil mysli na Dardenie: to jedyna zmienna, jaka mogl kontrolowac, jedyna osoba, ktora mogl ewentualnie zaskoczyc. Nie byla to najlepsza pora, a i sam pomysl byl ledwie zarysem planu, ale Eryk po prostu nie mogl juz dluzej siedziec bezczynnie i czekac. Po kilku minutach byl gotowy do dzialania. Zatelefonowal do White Memorial i szybko uzyskal polaczenie z szefem interny. W szpitalu dzieje sie cos zlego, bardzo zlego, powiedzial Dardenowi, i zamieszana jest w to Sara Teagarden oraz tajne stowarzyszenie zwane Kaduceuszem. Darden chlodno odpowiedzial mu, ze w White Memorial klopotow narobil jedynie niejaki doktor Najarian. Eryk deklarowal swoja niewinnosc i prosil Dardena o zrozumienie. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Powiedzial dostatecznie duzo, zeby zaostrzyc jego ciekawosc, nie wzbudzajac podejrzen. Tetrodotoksyna byla stosowana w White Memorial i pacjenci byli blednie diagnozowani. Eryk mial na to dowod - niezbity dowod. Kilka osob zamieszanych w ten spisek juz zginelo gwaltowna smiercia. To rowniez moze udowodnic. Stopniowo, lecz jakze zrecznie, Darden porzucil swoja maske sceptycyzmu i watpliwosci i okazal umiarkowane zainteresowanie sprawa. Mocno sciskajac sluchawke, Eryk zaproponowal, ze spotka sie z Dardenem o czwartej w jego laboratorium, gdzie przedstawi mu dowody. Kiedy nadmienil, ze ktos moze go tam zobaczyc, Darden zapewnil, ze beda sami. -Eryk, w zdumiewajaco krotkim czasie narobiles w tym szpitalu mnostwo zamieszania -rzekl Darden. -Mam nadzieje, ze to, co masz mi do powiedzenia, bedzie prawda, poparta nie spekulacjami, lecz faktami. Prosze, nie dostarczaj powodu, ktory kazalby mi przylaczyc sie do twoich nieprzyjaciol. -Ma pan na to moje slowo - rzekl Eryk. -Zanim skonczymy rozmowe, uwierzy mi pan. Obiecuje. Eryk zaczekal, az Darden sie rozlaczy, a potem trzasnal sluchawka o widelki. -Sprytny, sliski skurwiel - warknal. Chodzil tam i z powrotem po mieszkaniu, czekajac na telefon od Laury i rozwazajac, jak powinien dzialac teraz, kiedy Haven Darden polknal przynete. Zakladajac, ze tamten dotrzyma slowa i o czwartej laboratorium bedzie puste - czego Eryk byl wlasciwie pewien - pozostalo dopracowac tylko szczegoly, na przyklad bron. Do trzeciej Eryk rozwiazal i ten problem. Opuscil mieszkanie i szybko poszedl do zaparkowanego niedaleko samochodu. Mial jeszcze sporo czasu, ale zaczynala sie godzina szczytu i jazda tam i z powrotem do Metropolitan Hospital potrwa co najmniej dziesiec lub pietnascie minut. Bernard Nelson po raz czwarty od startu zacisnal swoj pas i w duchu pomodlil sie, zeby huevos rancheros, ktore na swoje nieszczescie zjadl na sniadanie, znalazly sobie w koncu jakies miejsce spoczynku w jego brzuchu. Cessna 172 w paru miejscach byla polatana tasma izolacyjna, ale jej wlasciciel i pilot, mezczyzna imieniem Chippy, zdawal sie dostatecznie zainteresowany wlasnym przetrwaniem, zeby rozproszyc najgorsze obawy Nelsona. Bernard przyznal, ze byloby im latwiej, gdyby wiedzial, czego szukaja na tej skalistej pustyni na zachod od Moab. Wiedzial jednak, ze niejaki Donald Devine odbyl sporo wycieczek w okolice Moab i niemal zawsze dwukrotnie tankowal tam paliwo. Musial dokads jezdzic. Po spotkaniach z mrukliwymi mieszkancami miasteczka i pracownikami stacji benzynowej zrozumial, ze wypytywanie, czy ktos widzial karawan jadacy na pustynie, nie jest najlepszym sposobem zdobywania przyjaciol i ludzkiego zaufania. -Ile zostalo nam paliwa, Chippy? - zapytal. -Jeszcze na godzine, byc moze odparl pilot. -Od wiatru zalezy, jak daleko zalecimy. Chippy byl smaglym, zylastym facetem po piecdziesiatce - Indianinem, a przynajmniej polkrwi Indianinem, jak domyslal sie Bernard. 229 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Pilotowal samolot z niedbala wprawa i mowil miejscowym dialektem, momentami calkowicie niezrozumialym. Wydawalo sie, ze polyka polowe sylab. Bernard sprawdzil mape zakupiona w miasteczku. -W takim razie - zaproponowal - lecmy do Hanksville; a potem do Saint Joseph. Mozemy to zrobic? -Mozemy. Ale tam nic nie ma. -W porzadku. Probuj trzymac sie na wysokosci trzystu stop. -Byloby latwiej, gdybym wiedzial, czego szukamy. -Na pewno. -Bernard zastanawial sie chwile, a potem postanowil dodac jeszcze jedno nazwisko do listy ludzi, ktorzy uwazali go za wariata. -Chippy, pewien facet przyjezdzal tu co najmniej raz na miesiac. O ile wiem, jezdzil karawanem. Usiluje dowiedziec sie, dokad sie udawal i co tu robil. Pilot, ktory wcale nie wygladal na zdziwionego tymi rewelacjami, bebnil palcami o pulpit kontrolny. Potem wlozyl sluchawki i gestem polecil Bernardowi zrobic to samo. -Moab, tu cessna dwa jeden papa delta - powiedzial do mikrofonu. - Slyszysz mnie? Powtarzam, tu dwa jeden papa delta, wzywam Moab Air. -Slyszymy cie, Chippy - zatrzeszczalo w glosniku. -Morton, daj mi Marianne, dobrze? -Chippy obrocil sie do Bernarda. -Wlasnie cos sobie przypomnialem. -Czesc, Chippy, tu Marianne. -Hej, slicznotko, jak leci? -Wracasz wkrotce? -Chyba za godzine. Jestesmy prawie dwadziescia mil na polnoc od Hanksville. Pamietasz, jak opowiadalas mi kiedys o tym opuszczonym miescie? -Tak, o Charity. Lecz ono wcale nie jest opuszczone. Teraz jest tam jakis szpital. Dla umyslowo chorych, uwierzysz? Otwarty... no, chyba dwa czy trzy lata temu. Jednak tamtejszy dyrektor przyslal pismo zakazujace jakichkolwiek lotow nad tym terenem. Bernard szybko kiwnal glowa. -Tylko zastanawialem sie, to wszystko - rzekl Chippy. -A przy okazji, gdzie lezy to miasto? -Dwadziescia czy dwadziescia piec mil od Saint Joe. Tylko nie narob sobie klopotow, Chippy Smith. O ile wiem, pewnie juz nas sluchaja. -Hej, czy ja robie jakies klopoty? No, przelecimy nad Hanksville i wracamy. Zobaczymy sie za godzine. -Papa delta wylacza sie. -Mozesz je znalezc, Chippy? -Moge sprobowac. Bernard spojrzal na rozlegle, poprzecinane parowami pustkowie, skaliste i skapo porosniete roslinnoscia, lecz na swoj sposob piekne. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Jego interesowaly jednak glownie drogi i widoczne na nich od czasu do czasu slady opon. Od dwudziestu minut lecieli na polnocny zachod, kiedy Bernard dostrzegl blysk swiatla odbitego od szkla lub metalu. -Chippy, spojrz tam! - powiedzial. -Widzisz to? Pilot skinal glowa i skrecil na wschod. Po pieciu minutach krazenia dostrzegli dzipa, mocno przysypanego pylem i niemal kompletnie niewidocznego z powietrza pod skalnym nawisem. Smith zszedl na sto dwadziescia stop i jeszcze raz przelecial nad wozem. Obok pojazdu byl podluzny kopczyk piachu. Wystawalo z niego cos, co wygladalo jak buty i kawalki odziezy. -Mozesz wyladowac, Chippy? - zapytal Bernard. -Jesli to zrobie, przy starcie zuzyjemy paliwo na reszte lotu. -A zdolamy wrocic do Moab? -Pewnie tak. -To ladujmy. Smith wzruszyl ramionami i wzniosl sie na dwiescie stop. Po kilku minutach opadl nad cos, co moglo byc stara droga lub korytem strumienia, i zrecznie posadzil cessne w chmurze pylu i kamykow. -Jest pan piekielnie dobrym pilotem - pochwalil go Bernard. Chippy usmiechnal sie. -Staram sie - rzekl. Bez trudu znalezli dzipa. Brezentowy dach byl nietkniety, chociaz pokryty warstwa piachu grubosci cala. Razem podeszli do kopczyka. Dwa szkielety, mocno objete ramionami, lezaly w cieniu pojazdu. Postrzepione spodnie i biale piszczele nog sterczaly obscenicznie spod pokrywajacego je piasku. -Moze pan zaczekac z boku, jesli pan chce - powiedzial Bernard. -Ja sprobuje dowiedziec sie, kim oni sa. -Malo co mnie rusza - odparl Chippy Smith. Wyjeta z dzipa szmata otarli zwloki z pylu. Wiekszosc ciala na dwoch czaszkach zgnila lub zostala wyzarta, lecz poszarpane ubrania, bizuteria oraz resztki wlosow i tkanek swiadczyly, ze sa to szczatki kobiety i mezczyzny. Bernard kleknal obok nich i wyczul slaby zapach smierci. W kieszeni dzinsow jednej z ofiar zauwazyl wybrzuszenie portfela i sprobowal go wyjac. Kieszen rozdarla sie przy pierwszym dotknieciu. -Richard Colson, Santa Barbara, Kalifornia - przeczytal, ze smutkiem patrzac to na usmiechnieta twarz na zdjeciu w prawie jazdy, to na czaszke groteskowo szczerzaca zeby. Chippy na podlodze dzipa znalazl torebke. Z wyjetego z niej portfela poznali imie i twarz zony Colsona. -Wygladaja na milych ludzi - powiedzial. -Jak pan sadzi, w jaki sposob zgineli? -Nie mam pojecia, ale raczej nie zostali zastrzeleni. Jak daleko jest stad do Charity? -Moze z dziesiec mil. Bernard wsunal portfele do kieszeni kurtki. -Moglby pan to na razie zachowac w tajemnicy? - zapytal. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -Jest pan policjantem? -Prywatnym. Bernard wyjal swoja licencje, a z nia studolarowy banknot. -To nie jest potrzebne - powiedzial Chippy, wskazujac na pieniadze. -Wezme, ile mi sie nalezy za lot i bede siedzial cicho. Bernard i tak dal mu banknot. -Obiecuje, ze ci ludzie beda mieli porzadny pogrzeb - oswiadczyl. -Nie chce tylko zaalarmowac tych w szpitalu, dopoki nie dowiem sie, o co im chodzi. Ci dwoje moga nie miec nic wspolnego z tym, czego szukam, ale rownie dobrze moga miec. Obaj stali przez jakis czas milczac i spogladajac na okropne szczatki cial. Potem odwrocili sie i poszli z powrotem do samolotu. Kiedy silnik ozyl z rykiem, z oczodolu w czaszce Marilyn Colson wypelznal skorpion i czmychnal w bezpieczne schronienie pod pobliska sterta kamieni. 232 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.Rozdzial 37 Oprocz jednego okienka, wbudowanego w stalowe drzwi, pokoj na tylach magazynu numer osiemnascie byl jak bankowy sejf - betonowa cela o boku okolo dwunastu stop. W jednym jej rogu stala plastikowa butelka z woda i puste metalowe wiadro, zapewne na odchody, a pod sciana lezala sterta brezentowych plandek. Od ponad godziny Laura Enders byla tu sama z bratem - a raczej z tym, co pozostalo z jego duszy i ciala. Po tym jak pobil ich oboje pistoletem i z zimna krwia zamordowal bezdomnego imieniem Rocky, Lester Wheeler wjechal boczna brama do dokow i zatrzymal sie przed magazynem. Ogromne drzwi, przypominajace wrota hangaru, otwarly sie natychmiast, a Wheeler poprowadzil samochod miedzy stertami skrzyn az na zaplecze. Tam dwaj mezczyzni - w ktorych Laura rozpoznala bandziorow napastujacych niedawno ja i Eryka - rozkuli ich, a Laure wepchneli do pustej celi. Przez nastepna godzine kilkakrotnie slyszala przerazliwe krzyki brata, dobiegajace gdzies z glebi magazynu. Lomotala w drzwi wrzeszczac, az rece i glos odmowily jej posluszenstwa. Potem osunela sie na cuchnace plandeki i zaplakala. Wreszcie wrzucili Scotta do celi, jeczacego i polprzytomnego. Oddychal z jeszcze wiekszym trudem niz poprzednio, a twarz i dlonie mial zakrwawione. Kiedy Laura uklekla przy nim, zauwazyla, ze nie ma kilku paznokci. Teraz Scott spal, czasem jeczac, a czasem poplakujac przez sen jak male dziecko. Dreczyla ja swiadomosc jego bolu, okaleczonego ciala i umyslu oraz beznadziejnosci ich sytuacji. Usilowala zignorowac ponura mysl, ze lepiej byloby dla niego gdyby przestal oddychac. Przez okienko widziala ludzi pracujacych, jakby nic sie nie stalo. Jeden z nich kierowal podnosnikiem widlowym, przenoszac skrzynie z jednej strony magazynu na druga. Kilku innych krecilo sie w poblizu, smiejac sie, rozmawiajac i pijac piwo. Ktorys nawet popatrzyl na nia i usmiechnal sie. -Niech was szlag - mruknela. - Niech was wszystkich szlag trafi. Oddarla kawalek koszuli, zwilzyla go i delikatnie przetarla twarz Scotta. Jego powieki zatrzepotaly, a potem otwarly sie. Spojrzal na nia tak trzezwo, ze zdziwila sie. -Zrobili ci krzywde? - zapytal. -Nie - odparla. -Jeszcze nie. Powiedziales im to, co chcieli wiedziec? -Ja... nie sadze. Teraz tylko ta kaseta wideo trzyma nas przy zyciu. -A wiec pamietasz o tej tasmie? -Tak. Tylu rzeczy nie moge sobie przypomniec, ale to pamietam. Odbiornik jest w tej przyczepie, tak jak powiedzialas. -Co jeszcze pamietasz? Scott z grymasem bolu podparl sie na jednym lokciu. 233 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -Niektore sceny i szczegoly sa jasne jak dzien. Wiekszosci spraw nie zapamietalem. Chcialbym powiedziec, ze pamietam cie, ale tak nie jest. Czy bylismy sobie bliscy? Laura odgarnela mu wlosy z czola. -Tak - wykrztusila. -Bylismy sobie bardzo bliscy. -Ciesze sie. Z trudem usiadl, opierajac sie o sciane. Jego oczy spogladaly zupelnie przytomnie. Wydawal sie nawet silniejszy niz w szalasie Rockyego. -Musimy wydostac sie stad - oswiadczyl nagle. -Co? -Ten gliniarz uzyje narkotykow albo zrobi ci cos na moich oczach. Cokolwiek mialoby to byc, nie mozemy czekac. -Scott, tam jest mnostwo ludzi, a ten magazyn jest zbudowany jak twierdza. Nie mamy szans. Wstal, krzywiac sie z bolu, ale powstrzymujac jek. -Zawsze jest jakas szansa - powiedzial. Bezskutecznie usilowal stlumic kaszel. Laura stanela przed nim. -Czy czujesz sie na silach, zeby cos zrobic? -Do tej pory jakos sobie radzilem, no nie? Laura uslyszala w jego glosie twardy ton i wiedziala, ze zebral resztki sil - dla niej. Byl zagubiony i obolaly; pozbawili go niemal wszystkiego. A jednak zdolal zmusic sie do jeszcze jednego wysilku. -Scott, teraz juz wiesz, jak zarabiales na zycie, prawda? - zapytala. Usmiechnal sie lekko i dotknal krwi zaschnietej na policzku. -Moze - odparl. - Moze wiem. Zerknal przez okno na robotnikow. -Powiedz, czy te wielkie drzwi, przez ktore przejechalismy, otwieraja sie do gory czy na bok? -Chyba na bok... Tak, jestem pewna. Skladaly sie czesciowo na takiej szynie. Scott spojrzal przez okienko, a potem kleknal przy drzwiach i obejrzal dziurke od klucza. Laura musiala pomoc mu wstac. -Przynies mi to - polecil, wskazujac na wiadro. Zrobila, jak kazal. -Masz pasek? Rozpiela pasek, dosc szeroki i zaopatrzony w metalowa klamre. Scott probowal odpiac swoj, ale nie mogl tego zrobic pokaleczonymi palcami i niesprawna reka. Laura wyreczyla go. -Co mamy zrobic? -Najpierw musimy otworzyc te drzwi. -Jak? -Mam nadzieje, ze tym - odpowiedzial, wskazujac metalowa oslone zarowki. -Tam jest podnosnik. Musimy dostac sie do niego. Jesli zdolamy, ja bede kierowca. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Tylko nie licz na to, ze przekrece klucz, dobrze? -D-dobrze, Scott. Nie wiem, czy potrafie to zrobic. Patrzyl na nia przez chwile, a potem wzruszyl ramionami i rzekl: - Mysle, ze potrafisz. Masz, polacz te paski najpierw ze soba, a potem z raczka wiadra. Pozniej zamachnij nim tak, zeby stracic te metalowa oslone. Pewnie rozbijesz przy tym zarowke, ale to nic nie szkodzi. Bedzie dostatecznie jasno. Kiedy oslona spadnie, zlap ja. Wyjrzal przez okno, sledzac trase podnosnika. -Zrob kilka probnych zamachow, a ja powiem ci, kiedy uderzyc. Rozloz pare plandek na podlodze, zeby nie narobic halasu. Laura poukladala brezentowe plachty, przez chwile kolysala wiadrem, a potem zaczela krecic paskami jak lassem. Stwierdzila, ze jesli utrzyma dlon na wysokosci ramienia, moze trafic w zarowke nie uderzajac wiadrem o podloge. Kiedy przygotowywala sie, Scott zakaszlal i wyplul na podloge troche jasnoczerwonej krwi. Laura chciala zajac sie nim, ale uciszyl ja gestem. -Prosze - powiedzial - nie mamy duzo czasu. Niedlugo wroci Wheeler, a w tym stanie chyba nie poradze sobie z nim, gdyby nawet dal mi szanse. Znow wyjrzal przez okno. -Teraz. Zrob to teraz i staraj sie uderzyc jak najmocniej. Jezeli zarowka sie zbije, a oslona nie spadnie, mozemy juz w nia nie trafic po ciemku. Zaczela od powolnych, wahadlowych ruchow, potem stopniowo nadawala im szybkosci, za kazdym obrotem popuszczajac pasek. -Tak, wlasnie tak - pochwalil ja Scott. Wiadro otarlo sie o oslone zarowki. -Rob tak dalej. Dalej. Laura poczula bol w rekach i ramionach. Zaczela slabnac. -Nie przestawaj - zachecal Scott. -Znajdz jeszcze troche sily. No juz, mozesz to zrobic. Przygryzla dolna warge i mocno scisnela pasek obiema rekami, krecac jeszcze szybciej. Dretwiejace ramiona ciazyly i bolaly. Nagle, w chwili gdy myslala, ze juz nie wytrzyma, wiadro uderzylo w metalowa oslone, odrywajac ja od sufitu i z trzaskiem rzucajac o sciane. Zarowka pekla, sypiac szklem po calym pomieszczeniu. Laura wypuscila wiadro, ktore bezglosnie upadlo na plandeki, a potem podbiegla i podniosla oslone. -To bylo dobre - rzekl Scott, z trudem wymawiajac kazde slowo. -To bylo naprawde dobre. Obejrzal metalowa siatke w swietle padajacym przez okienko. -Nadepnij na to, najsilniej jak potrafisz. Potrzebny mi kawalek mniej wiecej o takiej dlugosci. Laura polozyla oslone na betonowej podlodze i rozplaszczyla obcasem. Spaw trzymajacy druty puscil, pekajac na kilka kawalkow, z ktorych Scott wskazal jeden. Ulamala odpowiedni i podala mu go. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Obejrzal drut, a potem wreczyl go Laurze. Postepujac wedlug jego wskazowek, wsunela go w ucho wiadra i zgiela dwukrotnie pod katem prostym, a potem zrobila jeszcze petle na drugim koncu. -Teraz wloz drut do dziurki od klucza i powoli obracaj, az poczujesz, ze zaskoczyl. Laura kleknela przy drzwiach, a Scott patrzyl jej przez ramie. -Nic nie czuje - powiedziala. -Wsun go glebiej. Przytrzymaj obiema rekami i uzyj tej raczki, ktora zrobilas. -Nic nie czu... Zaraz, chwileczke. Wytrych obrocil sie lekko. -Dalej. Dalej. Chyba go masz. Zamek cicho szczeknal. Laura puscila drut i podparla sie rekami, usmiechajac sie do brata. -Dobra robota - powiedzial, odrobine uchylajac drzwi. -Tam, na tych skrzyniach, lezy lom. Potrzebuje go. Ty wezmiesz wiadro. Moze bedziesz musiala rabnac nim kogos. Mozesz to zrobic? Laura zerknela na jego rece. -Moge - powiedziala. Podniosla sie i stanela przy nim. Ostroznie otworzyl drzwi. Wokol nie bylo nikogo. -Podnosnik jest gdzies tam - szepnal, wskazujac kierunek ruchem glowy. -Podbiegniemy tam, gdzie lezy lom, a potem dalej. Czujac, jak krew pulsuje jej w skroniach, Laura wyslizgnela sie za nim z celi, zamknela za soba drzwi i szybko pobiegla miedzy skrzynki. Scott, ktory wygladal jako tako, kiedy opieral sie o sciane, teraz potknal sie i ciezko upadl na skrzynie. -Jak sie czujesz? - zapytala. Zlapal lom i zwazyl go w sprawnej rece. -Teraz lepiej - powiedzial. Gdzies po prawej uslyszeli ludzkie glosy. Przyciskajac sie do skrzynek, zaczeli skradac sie w tamta strone. W pewnej chwili przeszli, nie zauwazeni, obok dwoch robotnikow pracujacych niecale dziesiec jardow dalej. Scott szedl z trudem, powloczac lewa noga. Nawet w tym slabym swietle Laura widziala bladosc jego twarzy oraz zaschnieta na wargach i brodzie krew. Glosy byly juz blisko, bardzo blisko. Scott wyjrzal zza sterty skrzyn i pokazal dwa palce. -Ja zajme sie podnosnikiem - szepnal. -Ty podbiegnij do tego w czapce i uzyj wiadra. Pokazal Laurze miejsce tuz za uchem. Potem wyciagnal reke i delikatnie pogladzil ja po policzku. -Gotowa? Objela go i przez moment przyciskala do siebie. -Gotowa - odparla. Wypadli zza rogu i pobiegli w kierunku dwoch mezczyzn. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Jeden, mocno zbudowany czarnoskory, siedzial na podnosniku. Drugi, w welnianej czapeczce, byl kilka stop blizej. Odwrocil sie, slyszac tupot nog, i siegal za pazuche kurtki, kiedy Laura z calej sily zamachnela sie metalowym wiadrem, trafiajac go w bok glowy. Krzyknal i runal na ziemie, na prozno usilujac zatamowac dlonia fontanne krwi tryskajacej mu z szyi ponizej ucha. Mezczyzna na podnosniku nie mial zadnych szans. Scott zdolal wskoczyc na stopien i zadal pchniecie skierowane w gore, przebijajac ostrym koncem lomu miekkie tkanki pod szczeka oraz kosc podniebienia. Murzyn osunal sie na kierownice, a potem spadl z siedzenia na posadzke. Scott zatoczyl sie z wysilku, ale Laura blyskawicznie postawila go na nogi. Pomogla mu wejsc na podnosnik, usiadla obok i obrocila kluczyk w stacyjce. Elektryczny silnik maszyny warknal i ozyl w tej samej chwili, gdy uslyszeli krzyki i tupot nog nadbiegajacych ludzi. Scott skrecil w prawo i na pelnej szybkosci pomknal przejsciem biegnacym opodal celi, a potem korytarzem prowadzacym prosto do ogromnych wrot. Laura zerknela przez ramie i ujrzala kilku mezczyzn wybiegajacych zza rogu. -Schyl sie! - krzyknal Scott, kulac sie nad kierownica. Podnosnik mknal w kierunku drzwi; huknely strzaly. -Nie strzelaj, dupku! - wrzasnal ktos. -Tam sa te cholerne skrzynie z amunicja! Slowom ostrzezenia odpowiedzial trzask. Nagle cala sciana skrzyn eksplodowala, zasypujac podnosnik szczatkami drewna. Potem nastapila kolejna eksplozja, a po niej nastepna. Magazyn zasnul czarny dym. Scott pochylil sie nad kierownica, uwaznie patrzac przed siebie. -No, niech mnie diabli - wymamrotal pod nosem. -Byly tutaj. Byly tu przez caly czas. Zerknela na niego i zobaczyla, ze sie usmiecha. Od drzwi dzielilo ich niecale dwadziescia stop. Za ich plecami rozszalalo sie pieklo. Nagle tuz przed nimi wyrosl Lester Wheeler z pistoletem gotowym do strzalu. -Padnij i trzymaj sie! - krzyknal Scott do Laury. Odglos strzalow utonal w huku eksplozji, ale kule ze szczekiem rykoszetowaly od podnosnika. Zanim przebrzmial ostatni strzal, na pelnej szybkosci uderzyli w drzwi magazynu. Dwa srodkowe segmenty odlecialy na boki, wyrwane z zawiasow, i z trzaskiem runely na bruk. Z powstalego otworu buchnela chmura dymu, a z niej wylonil sie Lester Wheeler. -Nie wstawaj! - rozkazal Scott, ogladajac sie za siebie. W tej samej chwili glowa dziwnie odskoczyla mu w lewo i osunal sie na kierownice. Podnosnik skrecil w jedna, a potem w druga strone. Laura wyprostowala kierownice i starala sie podtrzymac brata. Jego cialo bylo bezwladne, chociaz noga naciskal pedal gazu. Potem Laura zobaczyla otwor - czarna dziurke w czole, tuz nad lewym okiem. Struzka krwi juz zaczela saczyc sie z rany. Oczy Scotta byly zamglone i niewidzace. -Nie! - wrzasnela Laura. - Boze, nie! Podnosnik poslizgiem skrecil za piramide pustych beczek i na dlugie nabrzeze. Scott nie zyl, lecz jego dlonie w dalszym ciagu sciskaly kierownice, a noga wduszala pedal akceleratora. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Za nimi, z loskotem stu pociagow towarowych, magazyn numer osiemnascie wylecial w powietrze. Wciaz walczac z kierownica, Laura obejrzala sie. Nad resztkami budynku unosil sie ogromny klab czarnego dymu. Lester Wheeler, wywrocony podmuchem, gramolil sie z ziemi. -Ty draniu! - krzyknela Laura. - Przeklety pieprzony draniu! Wheeler stanal, wycelowal pistolet i strzelil w tej samej chwili, gdy podnosnik zjechal z nabrzeza. Cialo Scotta wypadlo z siodelka, a ciezka maszyna runela w dol i z donosnym pluskiem uderzyla w fale pietnascie stop nizej. Spadla bokiem, wyrzucajac Laure jak z procy. Dziewczyna przeslizgnela sie kilka stop po powierzchni i wpadla do zimnej wody. Namokniete ubranie ciagnelo ja na dno, ale lodowate zimno niemal natychmiast podzialalo otrzezwiajaco. Wynurzyla sie na powierzchnie. Nigdzie nie bylo sladu Scotta. Na nabrzezu pojawil sie Lester Wheeler i jeszcze raz wycelowal z pistoletu i strzelil. Laura zanurkowala, gdy nad uchem przeleciala jej najpierw jedna, a potem druga kula. Instynktownie zrobila gleboki wdech, a teraz rozpaczliwie starala sie opanowac i skoncentrowac. Znajdowala sie prawie cztery stopy pod powierzchnia, a mokre ubranie niemal idealnie rownowazylo sile wyporu. Nagle zrozumiala, ze to jej swiat, jej zywiol. Nad nia byl czlowiek, ktory dopiero co zamordowal jej brata. Kiedy wydawalo sie, ze nie ma juz sily, Scott zmobilizowal sie i znalazl jej w sobie tyle, zeby uratowac Laure. Teraz ona musiala zrobic to samo dla siebie. Musiala plynac, nabrac tchu i znowu plynac. Jesli tylko wytrzyma to zimno, zwyciezy. Moze zwyciezyc! Ignorujac obezwladniajacy chlod i sciskanie w piersiach, Laura zanurzyla sie dwie stopy glebiej i poplynela w kierunku nabrzeza. Jeszcze nie, krzyczala w duchu, plynac naprzod. Jeszcze nie, jeszcze nie, jeszcze nie! Woda dostawala sie jej do nosa i pluc. Mimo to plynela dalej, z zamknietymi oczami. W koncu, czujac lomotanie w glowie i rozpaczliwie potrzebujac powietrza, ukazala sie na powierzchni... 238 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.Rozdzial 38 Tuzin budynkow bostonskiego Metropolitan Hospital zajmowalo wiekszosc przestrzeni miedzy South End a Roxbury. W czasach poprzedzajacych Medicare i Medicaid byl to najbardziej obciazony szpital w miescie - czasem przez izbe przyjec przechodzilo ponad pieciuset pacjentow dziennie. Teraz, gdy jego funkcje w znacznej czesci przejely nowe jednostki, naplyw pacjentow zmniejszyl sie i zlikwidowano dwie z trzech mieszczacych sie tu klinik. Mimo to, ze wzgledu na sasiedztwo najubozszych dzielnic miasta, w dalszym ciagu trafialo tu mnostwo ludzi z powaznymi uszkodzeniami ciala i ciezko chorych. Nie mogac dostac sie do izby przyjec White Memorial, Eryk postanowil skorzystac z zamieszania w Metro, aby zdobyc bron potrzebna mu do rozprawienia sie z Havenem Dardenem. Dojechal tu po pietnastu minutach i tyle samo czasu potrzebowal na znalezienie miejsca do zaparkowania. Materialy zabrane z sejfu Donalda Devinea polozyl na podlodze samochodu i wszedl do szpitala glownym wejsciem. Eryk wiedzial, ze aby poruszac sie niepostrzezenie po szpitalu, wystarczy wygladac i zachowywac sie jak ktos, kto doskonale zdaje sobie sprawe z tego, co robi. Wiedzial tez, ze im wiekszy jest kompleks medyczny i im bardziej obciazony obowiazkami, tym latwiej wtopic sie w tlum. Najpierw udal sie do pomieszczen socjalnych na czwartym pietrze budynku z czerwonej cegly, nazwanego na czesc slynnego dziewietnastowiecznego chirurga i zapewne wybudowanego niedlugo po jego smierci. Drzwi do wielu pomieszczen nie byly zamkniete. W pierwszych dwoch pokojach, do ktorych zajrzal, nie znalazl niczego ciekawego. Otworzyl nastepne i wszedl do srodka, zanim sie zorientowal, ze na waskim lozku widzi pielegniarke inflagrante delicto z jakims lekarzem - ich fartuchy lezaly niedbale rzucone na podloge. Kochankowie zerkneli na niego, gdy szybko cofnal sie, schowali sie pod przescieradlo i zachichotali. W nastepnym pokoju Eryk znalazl to, czego potrzebowal. Przebral sie w pozostawiony przez kogos bialy fartuch i spodnie. Potem ruszyl do izby, modlac sie w duchu, zeby nie trafic na jakis zastoj. Na widok stojacych na podjezdzie trzech karetek, z ktorych wynoszono rannych, zrozumial, ze szczescie mu sprzyja. Przeszedl przez poczekalnie i skierowal sie do czesci diagnostycznej. Najwidoczniej we wszystkich gabinetach przyjmowano pacjentow. Jakas pielegniarka przeszla obok, nie zwracajac na niego uwagi. Inna usmiechnela sie do niego, spieszac do kolejnego pacjenta. Eryk zdecydowanym krokiem ruszyl zatloczonym korytarzem do pokoju lekarskiego, w ktorym nie bylo nikogo. Po niecalej minucie wyszedl z pomieszczenia. Prawa reke trzymal w kieszeni fartucha, w ktorej schowal dziesieciomilimetrowa strzykawke z poltoracalowa igla numer dwadziescia dwa. Niepostrzezenie opuscil izbe i wrocil do pokoju socjalnego, zeby sie przebrac. 239 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.Gra sie rozpoczela. Jazda landroverem z Moab po nieoznaczonej pustynnej drodze zajela Bernardowi Nelsonowi prawie trzy godziny. Przed pojsciem do collegeu Nelson sluzyl przez szesc lat w oddzialach marines, przewaznie w jednostkach przeznaczonych do walki w najtrudniejszym terenie. Kiedys, podczas szkolenia w Camp Pendleton, wywieziono go helikopterem na pustynie Mojave i pozostawiono z dwudniowymi racjami zywnosci oraz wody. Droga powrotna do cywilizacji zajela mu piec dni, ale to, czego wtedy sie nauczyl i dowiedzial o sobie, bylo warte niebezpieczenstwa. Mial pewnosc, ze nie zapomnial nabytych wtedy umiejetnosci. Po znalezieniu zwlok Richarda i Marilyn Colsonow razem z Chippym Smithem polecieli nad Charity i obejrzeli je sobie z daleka. Kiedy wrocili do Moab, Smith naszkicowal mu bardzo szczegolowa mape terenu, zaznaczajac rozne charakterystyczne formacje skalne i parowy. Teraz, wedlug wskazan kompasu i zegarka, Bernard znalazl sie dostatecznie blisko, zeby dalej ruszyc pieszo. Jego zabezpieczeniem byl Chippy, ktory obiecal przyleciec na pomoc, jezeli przez dwadziescia cztery godziny Nelson nie da znaku zycia. Oprocz cieplego ubrania, wody, paliwa i zapasu zywnosci, Bernard wzial swoj rewolwer Smith Wesson oraz nowy aparat Nikon z teleobiektywem. Przy odrobinie szczescia moze uda mu sie podejsc do miasteczka i zrobic zdjecia z daleka. Bylo juz wczesne popoludnie, gdy znalazl duza przewieszona skale, pod ktora zaparkowal landrovera i przygotowal sprzet. Pod przednie siedzenie wsunal swoj portfel i dokumenty Colsonow, po czym ruszyl w kierunku lancucha wzgorz otaczajacych Charity. Gdy zblizal sie do szczytu, przykucnal i dalej posuwal sie na czworakach. Byl przekonany, ze dokladnie trzymal sie mapy nakreslonej przez pilota, ale zawsze cos moglo pojsc nie tak. Jeszcze mocniej przycisnawszy sie do ziemi, wstrzymal oddech i wyjrzal zza grani. W dole, moze cwierc mili dalej, lezalo miasteczko. Uzywajac teleobiektywu, Nelson dojrzal kilka osob pracujacych na dziwnie zielonym polu kukurydzy. Miasteczko wygladalo na czyste i zadbane. Nisko pochylony, wskoczyl w koryto wyschnietego strumienia i zaczal podchodzic blizej. Na skraju pola przykleknal i patrzyl, jak trzej mezczyzni w roboczych strojach w milczeniu kraza miedzy poletkiem a taczkami, noszac po jednej kolbie kukurydzy. Bernard przez teleobiektyw obejrzal ich twarze - pozbawione wyrazu maski ludzi bedacych pod wplywem silnych srodkow odurzajacych. Obawiajac sie, ze znajduje sie zbyt blisko i ktos moze uslyszec trzask migawki, poczolgal sie wzdluz skraju pola i przycupnal w rowie, niecale dwadziescia stop od tylnej sciany pierwszego budynku. Powietrze bylo suche i gorace, a wokol panowala upiorna cisza. Nelson ostroznie wyjal rewolwer i odciagnal spust. W tej samej chwili uslyszal za plecami jakis szmer. Blyskawicznie obrocil sie na piecie i ujrzal opadajaca kolbe dubeltowki. Uderzyla go tuz za prawym uchem. Pod wplywem ciosu mimowolnie przygryzl sobie jezyk i poczul ostry, przeszywajacy bol glowy. Potem, pochloniety przez fale wzbierajacych mdlosci, runal twarza w dol na sucha ziemie. 240 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Lezal na plecach na taczce, z twarza ubrudzona wlasnymi wymiocinami. Glowe mial odchylona do tylu, a tuz przed nosem rozporek jakiegos mezczyzny. Pod palcami czul zwir polnej drogi, po ktorej go wieziono. -Nie ruszaj sie - ostrzegl go tamten. Nelson przez chwile przelykal podchodzaca do ust zawartosc zoladka, zeby opanowac mdlosci. Mial wrazenie, ze zaraz peknie mu kregoslup, przycisniety do krawedzi taczki. -Nie jestem zagrozeniem dla nikogo - uslyszal swoj glos. -Zamknij sie! -Prosze, wysluchaj mnie. Zwir zmienil sie w trotuar. Nelson lekko uchylil powieki. Wieziono go jakims podjazdem, przez brame w ogrodzeniu z siatki, do niskiego baraku z desek. -Prosze, podnies mnie - powiedzial. -Sam sie podnies - warknal mezczyzna. Puscil raczki taczki i cofnal sie. Nelson sprobowal obrocic sie na bok, ale taczki natychmiast sie wywrocily. Spadl na ziemie. Znow poczul wzbierajaca fale oszolomienia i mdlosci. -Moge wstac? - zapytal. -Tylko powoli. Nelson podparl sie na lokciu. -Nie chcialem nikomu zrobic krzywdy - probowal sie usprawiedliwiac. -Pewnie. Dlatego wziales to. Pokazal detektywowi jego wlasny rewolwer. Mezczyzna byl wysoki i koscisty, zapewne po trzydziestce. Nosil kowbojskie buty, dzinsy i czarny podkoszulek, a na nim rozpieta flanelowa koszule z obcietymi rekawami. Cofnal sie o krok, wyjal zza pasa wetknieta tam dubeltowke. -Nie bedzie panu potrzebna - rzekl Nelson, ostroznie siadajac. -Ja zadecyduje, czego mi potrzeba, a czego nie. Wlaz tam. Wskazal pobliskie drzwi. Bernard dzwignal sie z ziemi, wszedl do srodka i osunal na metalowe skladane krzeselko. W pomieszczeniu, skapo umeblowanym i bez jakichkolwiek ozdob, smierdzialo jak w szpitalu. -Co to za miejsce? - zapytal. -Ja tu jestem od zadawania pytan. Powoli rozjasnialo mu sie w glowie i zaczal przygladac sie przeciwnikowi. Instynktownie wyczuwal, ze ten czlowiek nie jest tu nikim waznym. Teraz byl tego pewny. -Nazywam sie Nelson, Bernard Nelson - powiedzial, masujac szybko rosnacy za uchem guz. -Umie pan ogluszyc czlowieka, panie...? -Pike. Garrett Pike. Tamten rzucil Nelsonowi recznik do otarcia twarzy. -Co pan tu robi? -Chce porozmawiac z kims z kierownictwa. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Pike spojrzal na zegarek. -Za chwileczke bedzie pan mial okazje - rzekl. -Ma pan troche lodu, ktory moglbym sobie przylozyc do glowy? -Nie potrzebuje pan lodu. Ledwie pana dotknalem. -Akurat - powiedzial Nelson. -Co to za miejsce? -A na co wyglada? -Na szpital. -Bo to jest szpital. A teraz, co pan tu robi? Bernard obserwowal mezczyzne i podobalo mu sie to, co widzial. Garrett Pike byl powolny, ale nie glupi. Nelson doszedl do wniosku, ze z jego strony nic mu nie grozi. -Szukam kogos, pewnego mezczyzny - odparl. -Moge siegnac do kieszeni? -Powoli. Bernard wyjal plakat ze zdjeciem Scotta Endersa i podal go Pikeowi. -To ten czlowiek. Garrett Pike nic nie powiedzial, ale Bernard zauwazyl blysk w jego oczach i zrozumial, ze poszukiwania zakonczyly sie. -Nigdy go nie widzialem - odparl Pike. -Kiepski z pana klamca, panie Pike, ale ja cenie to u ludzi. Pike wygladal na zazenowanego komplementem. Zerknal na drzwi, jakby w nadziei, ze pojawi sie w nich szef i uwolni go od odpowiedzialnosci. Usiadl na krzesle naprzeciw Nelsona. -Moze lepiej zaczekajmy, az porozmawia pan z doktorem Barberem. -On tym kieruje? -Uhm. -Powiedz mi, Garrett - rzekl Bernard, chcac przejac inicjatywe, zanim zjawi sie ten Barber czy ktokolwiek inny - czy naprawde myslisz, ze to jest szpital? -Wiem, ze jest. -A wiec dlaczego przetrzymujecie tu tego faceta, ktory przypadkiem jest agentem rzadowym i zniknal w Bostonie kilka miesiecy temu? -Chyba zwariowales. -Naprawde? -To lecznica dla chorych umyslowo przestepcow. Gdyby tu byl - a nie jest - to tylko dlatego, ze stanowi zagrozenie dla spoleczenstwa. A to, iz przybyles uzbrojony, swiadczy o tym, ze chciales uwolnic jednego z naszych pacjentow. Nelson ze smutkiem potrzasnal glowa. -Garrett, Garrett, naprawde dales sobie wcisnac taki kit? -Och, zamknij sie. Pike znow spojrzal na zegarek. Nelson rozpaczliwie usilowal przekonac go, zanim pojawi sie ktos inny. Pomyslal o okropnym odkryciu, jakiego dokonali z Chippym Smithem. Chwytal sie slomki, lecz... -Sluchaj - zaczal - czy mowi ci cos nazwisko Colson, Richard i Marilyn Colsonowie? -Nie. Dlaczego? - powiedzial Pike, ale po bardzo wiele mowiacej chwili wahania. Wyczuwajac zmieszanie rozmowcy, Nelson drazyl dalej. -Dlatego, ze znalazlem ich ciala na pustyni. Ty ich zabiles? Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -Ja... nie wiem, o czym pan mowi. -Mysle, ze wiesz. Mysle, ze natkneli sie na to miasteczko i zabiles ich - wywiozles na pustynie i zastrzeliles oboje. -Nigdy o nich nie slyszalem. -Pike, sluchaj mnie. Moj landrover jest zaparkowany za tymi wzgorzami. Na wprost pola kukurydzy. Pod przednim fotelem sa dokumenty Colsonow oraz moja licencja. Jestem prywatnym detektywem z Bostonu. Jutro rano, czy pojawie sie w Moab, czy nie, tutaj zaroi sie od glin. Mozesz mi wierzyc. Pomoz mi teraz, a wstawie sie za toba. -Nie wierze w ani jedno... Przerwalo mu trzasniecie drzwiczek samochodu. Minute pozniej do pokoju weszli dwaj mezczyzni. Bernard jeszcze raz zerknal na Pikea, ale ten tylko odwrocil sie do niego plecami. -Doktorze Barber - oznajmil. -Ciesze sie, ze pan wrocil. Nakrylem tego faceta, jak krecil sie wokol miasta i robil zdjecia. Mowi, ze nazywa sie Bernard Nelson i twierdzi, ze jest prywatnym detektywem z Bostonu. Mial to. Podal tamtemu rewolwer Bernarda. Zawahal sie lekko, a potem siegnal do kieszeni. Mowi, ze szuka tego goscia. Barber spojrzal na plakat, a potem cmoknal z dezaprobata. -Spodziewalismy sie prob zaklocenia spokoju naszych pacjentow - oswiadczyl - ale nie tak brutalnych. Dobra robota, Garrett. Przy nastepnej wyplacie mozesz oczekiwac podwojnej premii. Wydawalo sie, ze Pike mial ochote cos dodac. A jednak kiwnal tylko glowa i wyszedl. -Zabierz go na zaplecze, John - rozkazal Barber. -Uzyj kaftana bezpieczenstwa. Mezczyzna imieniem John, wygladajacy na Indianina czystej krwi, postawil Nelsona na nogi i brutalnie popchnal go korytarzem do pokoiku z dwoma lozkami. Tam zwiazal mu nogi i wepchnal rece w rekawy brezentowego kaftana bezpieczenstwa, ktory ledwie dopinal sie na brzuchu detektywa. Barber wszedl za nimi do pokoju. -Dobrze John - powiedzial. - Nie odjezdzaj daleko. Indianin mruknal cos pod nosem i poszedl. -A wiec - zaczal Barber - co my tu mamy? Starego grubasa, ktory nosi bron, jakis plakat i twierdzi, ze jest detektywem. A tymczasem daje sie zaskoczyc tepakowi o ilorazie inteligencji krolika. -Gra skonczona, Barber - rzekl spokojnie Nelson. Nie tylko ja wiem o tym, co sie tu dzieje. Barber rozejrzal sie wokol - A wiec gdzie oni sa? zapytal. Przez chwile chodzil tam i z powrotem po pokoju, a potem usiadl na lozku obok krzesla Bernarda. -No coz, moze zaczniemy od poczatku. Bernard Nelson to pana prawdziwe nazwisko? -Nie - odparl Nelson. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -Nazywam sie Paluch, Tomcio Paluch. Barber nie zrobil na nim zbyt zachecajacego wrazenia. W jego oczach dostrzegl tylko obojetny, sadystyczny chlod. Jakby na potwierdzenie tego spostrzezenia, Barber podszedl do Nelsona i tlusta lapa mocno scisnal policzek detektywa. -Nie rob sobie jaj - rzekl. -Poswiecilem sporo czasu temu projektowi i mam nadzieje przez reszte zycia cieszyc sie nagroda. Dlatego lepiej uwierz mi, kiedy mowie, ze bez wahania zadam bol komus takiemu jak ty, kto chce nam narobic klopotow. A teraz mow, kim jestes i co tu robisz? Bernard zaczekal, az Barber go pusci. -Sluchaj, a moze ubijemy interes? - zaproponowal. -Ty mi powiesz co, do diabla, tu sie dzieje, a ja powiem ci, ilu ludzi pojawi sie tutaj, jezeli do jutra nie wroce do Moab. -Blefujesz, moj gruby przyjacielu. Masz to wypisane na twarzy. Gdyby ktos oprocz ciebie interesowal sie tym miejscem, bylby z toba dzisiaj. A co do mieszkancow Moab... oni wiedza, ze tutaj jest szpital dla psychicznie chorych kryminalistow i nic wiecej ich nie obchodzi. Nelson rozpaczliwie szukal jakiegos slabego punktu przeciwnika. Wiedzial tylko, ze ma przed soba fanatyka z rozbuchanym ego. Nie byla to najsilniejsza karta, ale niestety jedyna, jaka mogl zagrac. -Ten Pike nazwal pana doktorem - stwierdzil. -To tez pic, tak samo jak ta historia ze szpitalem? -Jestem lekarzem, a nawet doktorem medycyny - oznajmil dumnie Barber. -No, ja powiedzialem swoje. A pan, kim pan jest? Kto pana tu przyslal? -Naprawde nazywam sie Bernard Nelson. Jestem z Bostonu. Pracuje dla siostry czlowieka z tego plakatu. -Scotta Endersa. Nigdy o nim nie slyszalem. -Mysle, ze pan slyszal. Moze nie pod tym nazwiskiem, ale mysle, ze on jest tutaj i pewnie zostal przywieziony przez Donalda Devinea. Barber za pozno usilowal ukryc swoja reakcje i wiedzial o tym. -Bardzo dobrze - rzekl. -Swietnie wyliczone w czasie, doskonale wyczul pan odpowiedni moment. Jestem pod wrazeniem. Co pan jeszcze wie? -Wiem dosc, aby powiedziec panu, ze najlepsze, co moze pan zrobic, to wyjasnic, o co tu chodzi i miec nadzieje, ze uwierze panu w takim stopniu, by pomoc panu wytlumaczyc sie wladzom. -Pan ma mi pomoc? Barber znow zaczal krazyc po pokoju. -Czysta hucpa. Siedzi pan tu zwiazany jak jakis cholerny swiateczny indyk i proponuje mi pomoc. No, cos ci powiem, przyjacielu, nie natknales sie na jakis interesik na boku. Stawka jest wieksza, niz moglbys sobie wyobrazic, i glowy o wiele lepsze od twojej opracowaly sposoby dzialania na wypadek wszelkiego zagrozenia. Z zamknietej metalowej szafki wyjal mala kasetke, a z niej fiolke jakiegos proszku i pare gumowych rekawic. -A to akurat jest jeden z nich. Barber coraz bardziej wytrzeszczal oczy. 244 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Bernard czytal o koszmarnej historii, jaka przydarzyla sie tamtej nocy Erykowi Najarianowi, i bez trudu powiazal ja z tym, co mu sie teraz przytrafilo. -To nie przejdzie, doktorze Barber - powiedzial. -Zbyt wiele osob wie, gdzie jestem. -Nie sadze - odparl Barber. -Mysle, ze przyjechal pan tu poweszyc, poniewaz nikt nie wie nic pewnego. Jesli ktos sie tu pojawi, mamy zaswiadczenia stwierdzajace legalnosc naszego przedsiewziecia i doskonale przygotowane akta wszystkich pacjentow. Widzi pan, bylismy bardzo, bardzo dokladni w tych sprawach. A teraz, co jeszcze moze mi pan powiedziec? Wlozyl gumowe rekawiczki. -To zdumiewajacy preparat - ciagnal. -Dziala przy podaniu doustnym, dziala przez skore. Absolutnie zdumiewajace. -Tym nakarmil pan Colsonow? Barber znieruchomial na moment. Potem usmiechnal sie i potrzasnal glowa. -Nic z tego. Zawartosc dobra, podanie kiepskie. Znalazl pan ich szczatki gdzies na pustyni, a teraz szcza pan pod wiatr w nadziei, ze sie nie obsika. Mala szpatulka wyjal z fiolki troche proszku, zwilzyl trzy palce chronione rekawiczka i starannie nalozyl go na nie. -Lepiej niech pan sprobuje czegos innego. -Zapewniam pana - powiedzial Nelson, rozpaczliwie usilujac robic dobra mine do zlej gry - ze wie o tym zbyt wiele osob. Wiedza o panu, o Donaldzie Devinie, o tym pokoiku w jego piwnicy, wszystko. Lekarz podsunal reke w rekawiczce pod nos Nelsona. Bernard zamknal oczy i instynktownie odchylil glowe do tylu. -Slucham pana i widze, ze to blef - rzekl Barber. -Lepiej niech pan powie cos bardziej przekonujacego, bo w innym wypadku obiecuje panu bardzo dlugie, a raczej bardzo krotkie, popoludnie. Zerknal na zegarek. -Czas minal, panie Nelson. Albo wystrzelal pan juz swoja amunicje i nic wiecej pan o nas nie wie, albo nie bierze mnie pan powaznie. Powiem panu, na czym polega ta operacja. Zasadniczo jestem naukowcem, ale, jak powiedzialem, jestem rowniez lekarzem medycyny, i to bardzo dobrze wyszkolonym wiec wiem, o czym mowie. Przy tej dawce ma pan prawie hmm, godzine lub dwie, zanim wdychane powietrze zacznie wydawac sie panu geste jak melasa. Potem to juz tylko kwestia czasu. Zdretwieja panu rece i nogi, a jelita przestana pracowac. Zacznie pan wykaszliwac sobie pluca. W koncu rytm serca spowolni sie tak bardzo, ze krew prawie przestanie plynac. Jedyna funkcjonujaca czescia ciala pozostanie panski mozg. Wtedy, jesli zechce zachowac pana, powiedzmy, do pracy w polu, moge zatrzymac ten proces i zaczac podawac panu srodki uspokajajace - o ile w ogole beda potrzebne. Jesli nie, moge przyniesc panu lustro i pozwolic panu ogladac wlasny koniec. Jak to brzmi? -Daj sobie spokoj, Barber - rzekl Nelson, ale w swoim glosie slyszal strach i wiedzial, ze ten szaleniec tez go slyszy. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Wszystko dzialo sie zbyt szybko. Nie spodziewal sie takiego obrotu wydarzen. Musi byc cos, co moge zrobic... cokolwiek. -Jak pan chce - oswiadczyl Barber. -Czekaj. -Tak? -Dobra. Dobra, ma pan racje. Nie wiem, o co tu chodzi ani kto jest w to zamieszany poza Donaldem Devineem. -To juz lepiej, panie Nelson. Znacznie lepiej. -A jednak ludzie wiedza, gdzie jestem. -Juz mowilem, poradzimy sobie z tym. -Moze tak, a moze nie. Prosze, niech pan mnie wyslucha. Jezeli panska praca tutaj jest tak wazna, jak pan twierdzi, to nie zechce pan jej narazac. Mam przyjaciol - waznych ludzi - w polityce i w policji. Niech mi pan powie, co sie tu dzieje i na czym polega panska praca. Jesli pomoze mi pan zrozumiec, o co toczy sie gra, zrobie wszystko, co bede mogl, zeby odpowiedni ludzie tez to zrozumieli. Barber krazyl po pokoju. Wydawalo sie, ze mysli o propozycji. Potem nagle przysunal noga skladane krzeselko do Nelsona i usiadl, kladac dlon w rekawiczce na podolku. -Panie Nelson, codziennie tysiace ludzi umieraja zupelnie niepotrzebnie na tuzin tak zwanych nieuleczalnych chorob, takich jak: zoltaczka, grypa, zapalenie opon mozgowych i rozne postaci raka. Oczywiscie obaj wiemy, ze swiat stoi na skraju epidemii, ktora za kilka lat sprawi, ze sredniowieczny koszmar czarnej ospy wyda sie kreskowka. No coz, detektywie, natknal sie pan na przedsiewziecie, ktore wlasnie jest bardzo blisko rozwiazania tego problemu. Podkreslil swoje slowa gestem kciuka i wskazujacego palca. -O czym pan mowi? -Mowie o uniwersalnym antybiotyku przeciwwirusowym, o tym mowie. O doskonalym leku! Niemal wykrzyczal te slowa, a potem wyraznie przygasl, widzac brak zrozumienia na twarzy Bernarda. -Przepraszam, jesli wygladam na stropionego - rzekl Bernard, usilujac nie patrzec na reke w rekawicy. -Zawsze uwazalem, ze penicylina to zupelnie przyzwoity antybiotyk. Barber jeknal ze zniecierpliwieniem. -Perly przed wieprze - wymamrotal. -Po pierwsze, penicylina jest skuteczna jedynie przeciw bakteriom, nie przeciw wirusom. A po drugie, tak jak dziesiatki innych obecnych na rynku lekow przeciwbakteryjnych, nie dziala na wiekszosc mikroorganizmow, ktore uodparniaja sie na nia, zanim zdazy pan dojsc z apteki do domu. Nasz lek nie tylko zabija te male dranie, ale przeksztalca sie w organizmie rownie szybko jak one. Ergo, nie dopuszcza do tworzenia sie zadnej opornosci. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Ten lek uratuje miliony istnien. I przyniesie miliony tobie, pomyslal Nelson. Usilowal udawac, ze to, co slyszy, zrobilo na nim wrazenie, a jednak nie mogl pozbyc sie przygnebiajacego przeczucia, ze Barber przedluza rozmowe tylko z nudow i potrzeby potwierdzenia wlasnej waznosci. Ani jedno slowo Bernarda nie jest w stanie go poruszyc. -Niech mi pan powie cos wiecej - nalegal. Barber usmiechnal sie i wstal, potrzasajac glowa. -Chyba nie, panie Nelson - oznajmil, oblizujac wargi. -Chyba nie. -Niech pan zaczeka - prosil Bernard, wijac sie na krzesle - Mam pare pytan, ktore chcialbym... -Mialem nadzieje, ze panskie towarzystwo, jako czlowieka z Bostonu, okaze sie bardziej stymulujace intelektualnie. Musze panu powiedziec, ze pod tym wzgledem bardzo mnie pan rozczarowal. Bardzo. No coz, chyba bedzie pan musial znalezc jakis inny sposob, zeby okazac sie zabawnym i interesujacym. -Nie rob tego, Barber. Prosze, wysluchaj... -Ta dawka jest blisko dziesieciokrotnie wieksza od tej, jaka otrzymali Colsonowie. Czy zadziala dziesieciokrotnie szybciej? Czy podziala tak samo? Czy mala Nell znajdzie prawdziwe szczescie? Czy E nadal bedzie rownalo sie MC kwadrat? Nieustannie zadajac te bezsensowne pytania, Barber jedna reka mocno chwycil Bernarda za wlosy, a druga starannie wtarl mu w policzki wilgotny proszek. Nelsonowi wydalo sie, ze w tym momencie serce przestalo mu na chwile bic, jakby juz mialo zakonczyc prace. Po chwili jednak wznowilo ja. -Czy bede tu, czy nie, zeby to zobaczyc, jestes skonczony, Barber - wycharczal. -Czy Poludnie znow powstanie? - ciagnal tamten obojetnym, monotonnym glosem. -Czy kiedys pokoj zapanuje w dolinie? Odwrocil sie, zabral kasetke i wyszedl z pokoju. Czujac lek, jakiego nie zaznal jeszcze nigdy w zyciu, Bernard najpierw usilowal otrzec policzek o ramie. Potem wywrocil sie na podloge i probowal zetrzec proszek o linoleum. Troche trucizny zeszlo, ale wiedzial, ze to zdecydowanie za malo. Przez jakis czas lezal, modlac sie w duchu, zeby pokaz Barbera byl tylko podstepem - inna wersja odrazajacego przedstawienia odegranego przed Erikiem Najarianem. Lecz w miare jak uplywaly minuty i zaczal czuc ucisk w piersiach, zrozumial, ze sie ludzi. -Przykro mi, Maggie - szepnal. -Przykro mi, ze bylem tak cholernie glupi. Podniosl sie z ziemi, polozyl na lozku i starl tyle trucizny, ile mogl, o welniany koc. W koncu, zasapany, przestal. -Tak mi cholernie przykro - powtorzyl. Zamknal oczy, sluchajac glosnego bicia swego serca i czekal bezradny. 247 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.Rozdzial 39 Niosac notesy Donalda Devinea, Eryk wszedl do White Memorial malo uzywanym bocznym wejsciem, a potem korytarzem przez suterene i tylnymi schodami do laboratorium Havena Dardena. W kieszeni dzinsow mial starannie zawinieta strzykawke. Tak jak obiecal szef interny, na calym pietrze nie bylo nikogo. W ciemnym laboratorium Eryk dostrzegl smuge swiatla saczaca sie z uchylonych drzwi do gabinetu Dardena. Przystanal w progu, usilujac zebrac mysli i energie. Pomyslal o Scotcie Endersie i Loretcie Leone; o udrece Laury i zdruzgotanej karierze Reeda Marshalla; o wszystkich innych, ktorzy ucierpieli. A w koncu przywolal obrazy niechlujnej, prowizorycznej swiatyni voodoo i kaplana w masce - zapewne samego Dardena - szyderczo usmiechajacej sie do niego w blasku swiec. Ten czlowiek byl zly... zaslugiwal na okropny los, jaki go czekal. -Bez litosci - szepnal Eryk, otwierajac drzwi. -Zadnej litosci. Przeszedl miedzy rzedem cieplarek, a potem skrecil w lewo, do biura Dardena. Ordynator interny, jak zwykle schludny w szytej na miare koszuli, jedwabnym krawacie i czarnych szelkach, spotkal go w drzwiach. Eryk z zadowoleniem stwierdzil, ze Darden nie ma na sobie marynarki. -Wejdz, Eryk, wejdz - zachecal Darden. -Z ulga przyjalem twoj telefon. Jestem pewien, ze nie zdziwi cie to, iz twoi przyjaciele w White Memorial bardzo martwili sie o ciebie. -Nie sadzilem, ze jeszcze jacys mi zostali - zmusil sie do odpowiedzi Eryk. -Och, tak. Tak. Darden usiadl za biurkiem, ale Eryk wciaz stal, zaciskajac dlon na ukrytej w kieszeni strzykawce. Wyobrazil sobie tego mezczyzne kochajacego sie z Anna Delacroix i poczul narastajacy gniew oraz obrzydzenie. Haven Darden mial rodzine, dzieci. Ta kobieta - co najmniej dwukrotnie mlodsza od niego - byla tak piekna, ze mogla zdobyc kazdego mezczyzne. Ile placil za jej uslugi? Co zaoferowal za pomoc w zniszczeniu Eryka Najariana? Bez litosci. -Siadaj, siadaj - zachecal Darden. -Nie ukrywam, ze to, co powiedziales mi przez telefon, niezwykle mnie zaintrygowalo. Nie ociagaj sie. Nie zwlekaj! -Chcialbym, zeby pan spojrzal na to - rzekl Eryk, kladac na biurku notatnik Donalda Devinea. -Zostal zabrany z sejfu zakladu pogrzebowego Bramy Niebios. Gdy Darden otworzyl notes, Eryk stanal za nim i wyjal strzykawke z kieszeni. -Nie wiem, co powinienem tu zobaczyc - powiedzial Darden, nagle obracajac fotel i spogladajac na Eryka. Eryk schowal strzykawke z powrotem do kieszeni. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -To... to lista zaczynajaca sie na drugiej stronie. Darden otworzyl szuflade biurka i siegnal do srodka. To bron! - ostrzegal Eryka instynkt. Zrob cos, do cholery! Zanim zdazyl zareagowac, ordynator interny wyjal okulary do czytania i wlozyl je na nos. -Moze bedzie lepiej, jesli zaczne rozrozniac slowa - stwierdzil, odwracajac sie z powrotem do biurka. Eryk jeszcze raz wyjal napelniona strzykawke. Wymierzyl w lewy miesien czworoboczny Dardena, w gruba warstwe tkanki tuz przy podstawie karku. Jeszcze gleboki wdech i... Teraz! Jednym plynnym ruchem pchnal fotel Dardena, przyciskajac go do biurka, mocno opasal lewym ramieniem szyje ordynatora i wbil igle w wybrane miejsce. Darden krzyknal z bolu i probowal sie wyrwac, ale Eryk trzymal go mocno. Wyplul oslone igly na podloge. -Rusz sie jeszcze raz, a bedziesz martwy! - ostrzegl. - Ja nie zartuje! -Co ty wyprawiasz? - wycharczal Darden. -W tej strzykawce jest sukcynylocholina - oznajmil Eryk. -Dwiescie miligramow - wystarczy, zeby wywolac calkowity paraliz w pietnascie czy dwadziescia sekund. Przy najmniejszej prowokacji wstrzykne ci wszystko, lepiej mi uwierz. -O-oszalales! -Wszyscy tak uwazaja, doktorze. Lepiej zebysmy obaj o tym pamietali. I byloby dobrze, gdyby przypomnial pan sobie, jak czuje sie ktos sparalizowany i niemogacy oddychac, a jednoczesnie calkiem przytomny. Przeciez jest pan w tej kwestii ekspertem. A teraz, najpierw powie mi pan, gdzie jest Laura Enders, a potem pogadamy o Kaduceuszu. -Ja... ja nie wiem, o czym mowisz. -Do licha - warknal Eryk, glebiej wbijajac igle - nie mam na to czasu. Jedyna osoba na swiecie, na ktorej mi zalezy, zaginela, a pan wie, co sie z nia stalo. Ja wiem, kim pan jest. Wiem o Donaldzie Devinie i Normie Cullinet, a takze o tym przekletym miejscu w Utah. Wiem nawet o Annie Delacroix. Moja cierpliwosc sie konczy, wiec ostrzegam: niech pan mnie nie drazni! Eryk poczul, ze napiete miesnie ordynatora rozluznily sie. Mimo to trzymal go mocno, przyciskajac kciukiem tloczek strzykawki. -Posluchaj - rzekl spokojnie Darden. -Wiem, ze wiele przeszedles. Moze ci sie zdawac, ze masz racje. Lecz przysiegam, nie mam pojecia, o czym mowisz. Naprawde! -I pewnie to nie pan telefonowal do mnie tego dnia, kiedy miala zebrac sie komisja kwalifikacyjna, zeby obiecac mi awans, o ile przystapie do Kaduceusza. -Eryk, przez caly czas cie popieralem. Mowilem ci to kilka tygodni temu. To doktor Silver nagle zmienil zdanie i poprosil o odlozenie decyzji. Przysiegam, ze tak bylo. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -Nie... nie wierze panu - odparl Eryk, czujac pierwsze, mdlace uklucia watpliwosci. -I pewnie mialem przywidzenia, kiedy widzialem pana w czulych objeciach z Anna Delacroix. -Zapewniam cie, Eryk, ze nie znam nikogo o takim nazwisku. Jestem szczesliwy w malzenstwie. A teraz, prosze, zabierz te igle, zanim zrobisz cos, czego bedziesz zalowal do konca zycia. -Nie. Jestes klamca i potworem. Nie wiadomo, ilu ludzi zginelo przez ciebie. Anna Delacroix, czy jak tam sie ona nazywa, wrobila mnie, a kilka godzin temu widzialem cie z nia na Charles Street. Teraz chce uslyszec prawde, do diabla. Gdzie jest Laura? -Nie zyje, doktorze. Nie ruszaj sie. Nawet nie drgnij. Eryk ledwie zdolal utrzymac strzykawke, odruchowo obracajac sie w kierunku glosu. Wysoki mezczyzna stojacy w progu mial na sobie mundur kapitana policji, a w rece bron wycelowana w piers Najariana. Nagle do Eryka dotarlo znaczenie jego slow. -Jak to... nie zyje? - zapytal, czujac nagla, okropna pustke rozwierajaca sie pod nogami. -Prosze, kapitanie - zawolal Haven Darden. -Ten czlowiek oszalal. Prosze kazac mu wyjac te igle. On chce mnie zabic. -Och, ja wiem, co on robi - oznajmil Lester Wheeler. -Dzieki cudom nowoczesnej telekomunikacji niemal od razu wiedzialem, co chce zrobic. Naprawde, powinien pan zwracac wieksza uwage na ludzi reperujacych linie telefoniczna przed panskim mieszkaniem, doktorze. Eryk zmruzyl oczy. -Wheeler? - zapytal. -Do panskich uslug. A teraz niech pan bedzie tak mily i wstrzyknie ten lek. -Nie, zaczekaj! Pan nie rozumie... - blagal Darden. -Doskonale rozumiem - rzekl Wheeler. -Niestety, dobry pan doktor juz zbyt wiele panu powiedzial. -Darden nie jest Kaduceuszem? - zapytal Eryk, rozluzniajac chwyt wokol szyi ordynatora. Zanim Darden zdazyl zareagowac, Wheeler blyskawicznie doskoczyl i uderzyl piescia w tloczek strzykawki. Darden wrzasnal z bolu, a policjant obrocil sie na piecie i wbil lufe pistoletu pod brode Eryka. -Nie ruszaj sie! - rozkazal. -Jezu - zawolal Eryk. -Wlasnie zabil pan tego czlowieka. -Nie, doktorze - odparl z satysfakcja Wheeler. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -To pan go zabil. Spojrzal na zegarek, a potem na Dardena, ktory siedzial, patrzac na nich z oszolomieniem. -Pietnascie czy dwadziescia sekund. Tak pan mowil? -Ja... nie wiem - rzekl Eryk, stajac na palcach, zeby uniknac bolesnego ucisku lufy. -Sukcynylocholina jest najsilniejszym anestetykiem, jaki mamy, ale trudno przewidziec, jak szybko zadziala. Ja... wcale nie zamierzalem jej uzyc. Prosze, niech mi pan pozwoli skorzystac z aparatury, moge go uratowac. Haven Darden usilowal wstac, ale Wheeler popchnal go z powrotem na fotel. -Prosze - jeczal ordynator. -Prosze, pomozcie mi. Juz mowil niewyraznie i wolno. Po nastepnych dziesieciu sekundach zaczely sie drgawki konczyn dolnych i gornych. -Nie! - krzyknal. -O Boze, nie! Wheeler zmusil Eryka, zeby cofnal sie kilka krokow od drgajacego spazmatycznie ciala ordynatora interny. Darden nagle runal na podloge, wierzgajac nogami. Niecala minute pozniej bylo po wszystkim. Przerazajace drgawki ustaly rownie gwaltownie, jak sie zaczely. Glowa opadla na bok i przestala sie ruszac. Ordynator lezal z policzkiem bezradnie przycisnietym do linoleum, a z kacika ust saczyla mu sie struzka sliny. Wheeler szybko skul Erykowi rece na plecach. Potem kleknal i przez cale pol minuty patrzyl na Dardena upewniajac sie, ze srodek podzialal. -Dobra. A teraz, doktorze - powiedzial wstajac - wyjdziemy sobie glownym wyjsciem do mojego radiowozu. Jesli chce pan wrzeszczec i kopac, nie mam nic przeciwko temu. Chce, zeby wszyscy dowiedzieli sie, co pan zrobil, i dlatego pana aresztuje. I tak wszyscy uwazaja, ze pan zwariowal. -Co sie stalo z Laura? -Ach tak, slodka Laura. No coz, obawiam sie, ze ona i jej brat odkryli, jak zimna jest woda w bostonskim porcie. -Znalazla Scotta? -Tak. Byli razem do konca. A teraz chodzmy stad. -Nie ujdzie to panu na sucho - rzekl Eryk. Wheeler zlapal go za kark i poprowadzil obok nieruchomego ciala Havena Dardena, a potem wypchnal za drzwi. -Zalozysz sie? - zapytal. 251 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.Rozdzial 40 -Masz prawo milczec - mowil Lester Wheeler, na pol pchajac, na pol wlokac Eryka do windy w budynku mieszczacym laboratoria badawcze. -Cokolwiek powiesz, moze zostac wykorzystane przeciwko tobie w sadzie lub... Wypchnal Eryka z kabiny na pelen ludzi glowny korytarz szpitala. -...Zanim odpowie pan na jakiekolwiek pytania, ma pan prawo porozumiec sie z adwokatem, ktory moze byc obecny podczas przesluchan... -Do diabla, Wheeler, daj sobie spokoj. Nie wyprowadzisz mnie z tego szpitala - warknal Eryk, stawiajac coraz silniejszy opor, w miare jak dochodzili do glownego hallu. -Zrob nam obu przyjemnosc i sprobuj uciec - szepnal Wheeler. A glosno, tak zeby slyszeli go wszyscy wokol, oznajmil: - Jesli nie stac pana na adwokata, sad wyznaczy tego, ktory zajmie sie ta sprawa bezplatnie. Czy zrozumial pan, co powiedzialem? -Dobra, rozejsc sie, ludzie. Prosze sie rozejsc. Tlum zdumionych pacjentow rozstapil sie jak Morze Czerwone, przepuszczajac policjanta i jego wieznia. Wsrod patrzacych Eryk rozpoznal kilkoro lekarzy i pielegniarek. -Prosze, przyprowadzcie tu doktora Silvera! - zawolal, gdy Wheeler popychal go do wyjscia. -Nie masz tu zadnych przyjaciol - zasmial sie Wheeler. -A juz na pewno nie w osobie doktora Silvera. Dzisiaj rano kazal radcy prawnemu przygotowac zarzadzenie zakazujace ci wstepu do szpitala. Spojrzmy prawdzie w oczy, jestes skonczony. -Zaciesnil chwyt na ramieniu Eryka i ciagnal glosno: - Moze pan rowniez zrezygnowac z prawa do obrony i zachowania... -Niech to szlag, nigdzie nie pojde! - wrzasnal Eryk, gdy weszli do glownego hallu. W ogromnej poczekalni natychmiast ucichl gwar. Prawie setka ludzi zastygla jak jeden maz. Stojacy z boku straznik rzucil cos szybko do radiotelefonu i ruszyl w kierunku przybylych. Eryk potknal sie i upadl na kolana, gwaltownie protestujac. Wheeler zlapal za kajdanki i podniosl go na nogi, wykrecajac mu rece na plecy. Eryk zaklal z bolu, wygial sie i ciezko upadl na posadzke. Gapie wpadali na siebie, usilujac odsunac sie. Straznik podszedl w tej samej chwili, gdy dwaj nastepni ochroniarze wpadli do hallu. -Mozemy w czyms pomoc? - zapytal Wheelera. Kapitan blysnal swoja odznaka. -Wlasnie aresztowalem tego czlowieka pod zarzutem zamordowania doktora Havena Dardena - powiedzial. -Cialo lezy w jego laboratorium. Kilka osob w tlumie jeknelo ze zgrozy. Jakas kobieta krzyknela. -Znamy doktora Najariana - powiedzial straznik. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -To on byl przy jednej z naszych pielegniarek, ktora umarla dzis rano. Ma zakaz wstepu do szpitala. Wypatrywalismy go przez caly dzien. -Prosze - blagal Eryk, lezac na boku na podlodze. -Musicie mi pomoc. Nikogo nie zabilem. On to zrobil. To on! Podeszli inni straznicy i zamienili pare slow ze swoim kolega. Jeden natychmiast pobiegl do gabinetu Dardena. Pozostali dwaj pomogli Wheelerowi podniesc Eryka z podlogi. W tym momencie nadszedl Joe Silver i dwaj lekarze dyzurni. -Jestem ordynatorem - zaczal Silver. -Co tu sie dzieje, do licha? - mowiac to, spogladal ponuro na Eryka. -Kapitan Wheeler, z policji - wyjasnil chlodno oficer. -Wlasnie aresztowalem tego czlowieka za zamordowanie doktora Havena Dardena przez wstrzykniecie jakiejs smiercionosnej substancji. Haven jest moim dobrym znajomym. Zatelefonowal do mnie niedawno i powiedzial, ze ten Najarian grozil mu przez telefon. Natychmiast przyjechalem, zeby zapewnic doktorowi ochrone w drodze do domu, ale przybylem za pozno. Zastalem tego mezczyzne z pusta strzykawka w reku, stojacego nad cialem Havena. -Niech cie diabli, Najarian - warknal Joe Silver. -Niczego nie zrobilem - tlumaczyl Eryk. -To jego robota. On zwariowal. Byl w zmowie z doktorem Dardenem. Craig Worrell tez bral w tym udzial. To oni sa odpowiedzialni za wszystko. Za Norme, Lorette Leone, za wszystko. -Eryk, zamknij sie i wynos sie stad w diably - rzucil Silver. -No juz, chodz - rozkazal Wheeler. -Tylko spokojnie. Eryk jeszcze probowal stawiac opor. -Nikogo nie zabilem! To oni! Dlaczego nikt mi nie wierzy? -Ja ci wierze - rozlegl sie glos Havena Dardena. Tlum rozstapil sie, odslaniajac szefa interny, stojacego spokojnie obok straznika. -Teraz musisz mi uwierzyc, ze nie mialem nic wspolnego z tym Kaduceuszem ani jakimkolwiek innym spiskiem. Joe Silver ze zdumieniem patrzyl na Dardena. -Co tu sie, do diabla, dzieje? - zdolal wykrztusic. -Kiedy nazwales sukcynylocholine anestetykiem - ciagnal Darden - wiedzialem, ze w strzykawce jest woda. Kapitan Wheeler jest przestepca. Doktor Najarian chcial mnie tylko przestraszyc, a on probowal mnie zamordowac i przyznal sie, ze zabil osobe imieniem Laura. Jest pan potworem. Zanim ktokolwiek zdazyl zareagowac, Lester Wheeler wyciagnal pistolet i wypalil. Darden chwycil sie za lewe ramie, zatoczyl do tylu i upadl na podloge. Ludzie z wrzaskiem wpadali na siebie, usilujac znalezc jakas oslone. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Wheeler zdazyl jeszcze raz wystrzelic, tym razem niecelnie, zanim dopadli go straznicy. Jeczac glosno przy kazdym kroku, ciagnal ich w kierunku wyjscia, jak szarzujacy napastnik rugby, wlokacy przyczepionych do niego obroncow. Dwaj muskularni mlodziency wypadli z tlumu i pomogli go obezwladnic. Nagle w klebowisku cial huknal strzal. Walka natychmiast sie zakonczyla. Straznicy cofneli sie o krok. Policjant przez moment kleczal na posadzce, a potem osunal sie i lezal bez ruchu, z szeroko otwartymi oczami. Jego koszula szybko nasiakala krwia ze sporej dziury w piersi. -Kod dziewiecdziesiat dziewiec! - wrzasnal Silver do recepcjonisty. -Niech ktos skoczy do izby i sciagnie tu dwa wozki! Podbiegl do lezacego Havena Dardena, a lekarze dyzurni pospiesznie zajeli sie Wheelerem. -Klucze od kajdanek - wysapal Eryk, podpelzajac do lezacego policjanta. -Ma je w kieszeni koszuli. Chociaz sciagano juz z Wheelera ubranie, Eryk wiedzial, ze rana jest niemal na pewno smiertelna i nic nie pomoze natychmiastowa opieka lekarska. Jeden ze straznikow wyjal kluczyki i rozkul Eryka. Przyjechal wozek, na ktory zaladowano bezwladne cialo Wheelera i szybko odwieziono je na reanimacje. Przez kilka dlugich sekund Eryk stal sam, rozpaczliwie usilujac zrozumiec, co sie stalo, co uslyszal. Laura i Scott - oboje zabici. Czy Wheeler mowil prawde? A Darden - jak to mozliwe, zeby nie byl Kaduceuszem? Otepialy, podszedl do lezacego Dardena. Joe Silver juz rozerwal koszule rannego, odslaniajac otwor wlotowy i wylotowy kuli. Darden, chociaz wyraznie cierpiacy, byl calkiem przytomny i zadziwiajaco opanowany. -Umiesz szybko myslec, Eryk - powiedzial. -Zawsze to u ciebie podziwialem. -Ja... przepraszam za to, co zrobilem - rzekl Eryk. -Bylem zrozpaczony. -A teraz wierzysz, ze nie naleze do tego Kaduceusza? -Sam juz nie wiem, w co mam wierzyc. Nadjechaly nosze i Eryk z Joem Silverem delikatnie ulozyli na nich Dardena. -Moze - zwrocil sie do Eryka - zrozumiesz wiecej, jesli powiem ci, ze wiem, kim jest ta twoja tajemnicza Anna Delacroix. Doktorze Silver, jesli mozna, chcialbym przez chwile zostac sam z Erikiem. Silver niepewnie rozejrzal sie wokol. -Moze lepiej bedzie, jesli zostane - rzekl. -Ja tez chce to uslyszec. Bitwa o zycie Lestera Wheelera byla krotkotrwala. Eryk stal w pokoju zabiegowym, obserwujac monitor i goraczkowe wysilki chirurgow. Wbrew wszelkiemu rozsadkowi mial nadzieje, ze jakis cud ocali jedynego czlowieka, ktory moglby mu powiedziec, co sie stalo z Laura. W znajdujacym sie nieco dalej gabinecie Joe Silver zajmowal sie ojcem Rebecki Darden, znanej Silverowi jako Ariel Dumonde, a Erykowi jako Anna Delacroix. Wszystko wskazywalo na to, ze Haven Darden bedzie ostatnim pacjentem Silvera w White Memorial. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Silver obiecal Erykowi, ze gdy tylko upewni sie, iz stan Dardena sie nie pogarsza, pojedzie do prywatnej kliniki psychiatrycznej, w ktorej przebywa Reed Marshall i zaproponuje mu wszelka mozliwa pomoc. Ponadto zwroci sie z goraca prosba do zarzadu szpitala o pozostawienie Reeda w izbie przyjec. Po zalatwieniu tych spraw zlozy w administracji szpitala swoja rezygnacje, z wyjasnieniem, ze zostal uwiedziony przez piekna kobiete, a pozniej zmuszony przez nia szantazem do zmiany zdania na forum komisji kwalifikacyjnej. Nie mial pojecia o powodach, dla ktorych kazano mu odwlec decyzje, ale nie chcac ryzykowac kariery, rozpadu malzenstwa i utraty dzieci, musial dokonac wyboru, ktory teraz moze zaciazyc na calym jego zyciu. Eryk z przygnebieniem zobaczyl, ze lekarz reanimujacy Wheelera wzruszyl ramionami, odszedl od stolu i wylaczyl monitor. Ostatnia iskra nadziei zgasla. Nie majac pojecia, co moglby teraz zrobic, Eryk poszedl korytarzem do gabinetu Havena Dardena. Ordynator, nad ktorym czuwala pielegniarka, siedzial na lozku. Byl pod kroplowka. Zranione ramie mial owiniete gruba warstwa bandaza. -Nie zyje? - zapytal. -Tak. Darden gestem przywolal Eryka do srodka, a potem poprosil pielegniarke, zeby zostawila ich samych. -Rebecca zawsze byla zbyt ladna, zeby moglo jej to wyjsc na dobre - powiedzial. -Zgadza sie. Przepraszam, ze musi pan przez to przejsc. -Nie, to ja przepraszam. Przynajmniej w sprawach dotyczacych mojej corki sytuacja moze okazac sie jeszcze gorsza. Bedzie musiala odpowiedziec na wiele pytan. -Mam nadzieje, ze zdola rzucic troche swiatla na los Laury. -Ja tez mam taka nadzieje - rzekl Darden. Jego glos byl ochryply i slaby. -Wiesz co, zaczelismy sie z zona niepokoic o Rebecce jeszcze w szkole podstawowej, kiedy stwierdzilismy, ze namawia inne dzieci - glownie chlopcow - zeby robily cos dla niej lub dawaly jej rozne rzeczy w zamian za to, ze pozwalala im sie calowac, dotykac lub po prostu przyjaznic ze soba. My... wielokrotnie zabieralismy ja na Haiti w nadziei, ze to ja wyleczy z narcyzmu i obudzi samokrytycyzm. Tam wydawala sie zupelnie inna osoba - tak zainteresowana wszystkim, tak ciekawa tego kraju. Nie spodziewalismy sie, ze to, co jej dalismy, ona po prostu... Zaczal plakac. Eryk wzial go za reke i przytrzymal. -Jest pan dobrym czlowiekiem i lekarzem. Nie zasluzyl pan na to. -Dziekuje. Czy mozesz wyjasnic mi, w co ona byla zamieszana? Co robili ci ludzie? -Nie moge. Lecz obiecuje, ze kiedy bede wiedzial, siadziemy sobie i porozmawiamy o wszystkim. 255 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -Bylbym wdzieczny. Bardzo mi przykro z powodu twojej przyjaciolki. Mam nadzieje, ze kapitan Wheeler mylil sie co do niej. -Ja tez mam taka nadzieje, doktorze Darden, ale obawiam sie, ze plonna. Mysli pan, ze Rebecca moze teraz byc w domu? Chcialbym do niej zatelefonowac. -Moze byc. Wiesz, ona nie ma zadnej pracy. Nigdy nie musiala pracowac. Powinienem zapytac ja o ten sportowy samochod, futra i tym podobne rzeczy, ale... -Prosze, niech pan teraz odpocznie. Stracil pan sporo krwi. Eryk opuscil izbe przyjec i skierowal sie gwarnymi korytarzami do Proctor Building oraz do laboratorium Davea Subarskyego. Przedziwne, lecz w szpitalu wszystko wygladalo zupelnie normalnie, jakby nigdy nie wydarzyl sie tu zaden akt przemocy. Malo prawdopodobne, aby Dave mial jakies wiadomosci od Laury, ale przynajmniej przyjaciel pomoze mu zdecydowac, czy lepiej natychmiast zadzwonic do corki doktora Dardena, czy tez sprobowac spotkac ja w jej mieszkaniu w Cambridge, pod adresem otrzymanym od jej ojca. Dzial badawczy byl juz prawie pusty, a drzwi do gabinetu Subarskyego zamkniete. Eryk zastal jeszcze mloda biochemiczke, niejaka Jessice Marsh. Zamykala wlasnie laboratorium na noc. -Przepraszam - zapytal - widzialas Davida? -Wyszedl jakis czas temu - poinformowala go. -Czy masz klucz do jego pokoju? Dave pewnie zakladal, ze ja go mam, ale chyba zostawilem w domu. -Mam klucze do wszystkich laboratoriow na tym pietrze - odparla - ale nie wolno mi... -Prosze, Jessica - nalegal Eryk. -Mialem spotkac sie tu z Daveem. Na pewno zostawil mi w srodku wiadomosc. Moze zatelefonowac tu ktos, z kim musze porozmawiac. Kobieta zawahala sie. -Prosze, to bardzo wazne - naciskal Eryk. -Sluchaj, widzialas, jak pracowalem tu przez dlugie noce. Wiesz, ze Dave i ja jestesmy przyjaciolmi. Z wahaniem wyjela klucze z torebki i otworzyla drzwi. -Nie powinnam tego robic - powiedziala. -Dzieki, Jess. Nie pozalujesz. Kiedy przekrecala klucz, w srodku zaczal dzwonic telefon. Eryk wbiegl do srodka, uderzajac sie biodrem o rog stolu laboratoryjnego. Porwal sluchawke z widelek. -Halo? -Czy moge mowic z Daveem Subarskym? Eryk poczul, ze serce zalomotalo mu jak szalone. -Laura? -Eryk, tak, to ja! O Boze, tak sie o ciebie martwilam. -Ty sie martwilas... Ja myslalem, ze nie zyjesz. -Niewiele brakowalo. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Eryk, to kapitan Wheeler, ten policjant, o ktorym ci mowilam. To on stoi za tym wszystkim. -Wiem. Wiem. Lauro, Wheeler postrzelil sie tutaj, w szpitalu. Nie zyje. Juz nie musisz sie bac. Gdzie jestes? -W jakims mieszkaniu we wschodnim Bostonie. Eryku, znalazlam Scotta. On... Wheeler go zabil. -Jezu. Lauro, tak mi przykro. Sluchaj, powiedz mi, gdzie jestes. Przyjade i zabiore cie. Wtedy o wszystkim mi opowiesz. -Jestem w domu stojacym niedaleko dokow. Tacy mili ludzie zabrali mnie do samochodu, kiedy stalam przy drodze. Przez jakis czas bylam w wodzie i przemarzlam do szpiku kosci, ale teraz juz wszystko w porzadku. -Podaj mi adres - rzekl, macajac w gornej szufladzie biurka, az znalazl dlugopis. -Zaraz bede. -Nie musisz. Przed godzina czy dwoma rozmawialam z twoim przyjacielem, z Subarskym. Mysle, ze wkrotce powinien tu byc. Telefonuje tylko po to, zeby upewnic sie, ze juz wyjechal. -Hmm, nie ma go tu. -To dziwne. Moze korki... Zaczekaj, wlasnie ktos dzwoni. Tak, tak, to on. Eryk, sluchaj, wiem, gdzie jest ta tasma. Scott przypomnial sobie, zanim go... Zaraz schodze, pani Poletti. Prosze powiedziec mu, zeby chwile zaczekal. Jestes tam jeszcze? -Och, jestem, jestem. Nie moge uwierzyc, ze nic ci sie nie stalo. -Czuje sie dobrze. Sluchaj. Tasma jest w starej przyczepie kempingowej na tym parkingu, gdzie zostawilismy samochod, kiedy pierwszy raz pojechalismy do dokow. Stalismy tuz przy niej! -Zdumiewajace. -Zajedziemy tam i zabierzemy ja w drodze powrotnej do Bostonu. Gdzie bedziesz? -Nie wiem... Moze w mieszkaniu Bernarda? -Doskonale. Spotkamy sie tam za godzine, moze wczesniej. I jeszcze jedno. -Tak? -Kocham cie. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. -Ja tez cie kocham, dziecinko. Eryk odlozyl sluchawke i oparl sie wygodnie w fotelu, zaciskajac piesci i rozprostowujac ramiona. Koszmar sie skonczyl. Po kilku minutach cichej i bezgranicznej radosci podniosl sie z fotela i wyprostowal. Jego spojrzenie padlo na cos w czesciowo otwartej szufladzie - cos, co musial wyciagnac, szukajac dlugopisu. Podniosl ten przedmiot i przez moment trzymal w dloni, nie chcac uwierzyc w to, co widzi i co to oznacza. A jednak dobrze wiedzial. Wydawalo sie, ze cale wieki temu stal przed fizjoterapeutka, ktora demonstrowala mu dzialanie elektrolaryngofonu. Z mocno bijacym sercem sprobowal otworzyc pozostale szuflady biurka. Obie byly zamkniete. Za pomoca otwieracza do listow sforsowal pierwsza z nich i rozsypal jej zawartosc na blacie biurka. Miedzy wydrukami komputerowymi i wynikami analiz dostrzegl pocztowkowe, kolorowe zdjecie, najwidoczniej zrobione gdzies w tropikach. Dave Subarsky, w workowatym stroju kapielowym surfera, stal oparty o pien palmy. Niemal ginac w objeciu jego muskularnego ramienia, wystawiajac na slonce swe idealnie zgrabne cialo, stala Rebecca Darden. Z trudem lapiac oddech, Eryk wylamal zamek nastepnej szuflady i wyjal cos w brazowej, papierowej torebce. Drzacymi rekami polozyl zawiniatko na biurku i rozerwal. Upiornie lsniac w slabym swietle biurowej lampki, spogladala na niego maska kaplana voodoo. Z okrzykiem przerazenia zlapal ksiazke telefoniczna. Paolini? Paretti? Jak do diabla brzmialo to nazwisko? Czy wymienila ulice? Przez pol minuty stal gapiac sie na kolumny nazwisk, zanim odepchnal ksiazke na bok. Potem zlapal odrazajaca maske i wypadl z laboratorium. 258 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.Rozdzial 41 Jazda taksowka przez zatloczone miasto byla dla Eryka niezwykle meczacym przezyciem. Korek na Mystic River Bridge ciagnal sie niemal do samego szpitala. Sytuacje jeszcze pogorszyla gwaltowna burza, ktora rozpetala sie kilka minut po tym, jak opuscil White Memorial. Strumienie deszczu zalewaly podjazd i natychmiast zatapialy jezdnie w tunelach pod przejsciami dla pieszych. Blyskawice migotliwie rozswietlaly wnetrze samochodu, gdy taksowkarz usilowal wytrzec zaparowana szybe. Po trzech bezowocnych probach przekonania kierowcy, ze chodzi o nadzwyczajna sytuacje warta podjecia ryzyka, Eryk opadl na siedzenie, niecierpliwie spogladajac na ulewny deszcz. Jesli, jak podejrzewal, Subarsky i Lester Wheeler koordynowali swoje dzialania, Laura znajdowala sie w takim samym niebezpieczenstwie jak niedawno on. Oprocz kwestii dlaczego, ostatnie kawalki lamiglowki, jaka byla ta koszmarna sprawa Kaduceusza, ulozyly sie na swoim miejscu. A teraz, madry po szkodzie, Eryk przeklinal sie w duchu za to, ze wczesniej nie dostrzegl podwojnej gry swojego przyjaciela. Przeciez to Dave nalegal, aby towarzyszyc mu podczas wizyty w Bramach Niebios, w odpowiedniej chwili pojawil sie w bibliotece, wiedzial o obecnosci Eryka w Countway i wreszcie zniknal w nader dogodnym momencie, tuz przed smiercia Normy Cullinet. Eryk mial przed nosem wszystkie cholerne dowody jego winy. Niewatpliwie to byl pomysl Davea, zeby sprobowac zwerbowac Eryka na miejsce Craiga Worrella. Dave przez caly czas trzymal palec na pulsie wydarzen. Dlaczego nie zrozumial tego wczesniej? Dlaczego przynajmniej nie wzial pod uwage takiej mozliwosci? Taksowka cal po calu wlokla sie przez most, az stanela, nie mogac nawet przejechac na inny pas. Eryk ocenil odleglosc do wschodniego Bostonu i zrozumial, ze nie maja szans. Bylo jeszcze pol mili do konca mostu i kolejne pol mili do dokow. Pozostawiajac na siedzeniu maske kaplana, Eryk wepchnal dziesieciodolarowy banknot w pleksiglasowe okienko, wyskoczyl z samochodu i przebiegl miedzy wozami na waski chodnik. Zanim przebyl tuzin jardow, byl przemoczony do nitki. Deszcz siekl go w twarz, gdy Eryk pedzil ku najwyzszemu punktowi mostu. Nim minal go i zaczal zbiegac w dol, musial zwolnic do ociezalego truchtu, rozpaczliwie lapiac ustami wilgotne, przesycone spalinami powietrze. Igla bolu zmienila sie w sztylet przeszywajacy mu bok. Kazdy krok wydawal sie ostatnim, kazdy oddech byl jak ostrze drazace rane. Mimo to biegl dalej waska rampa wyjscia i po McArdle Bridge nad Chelsea River. W koncu, kiedy znalazl sie juz na Meridian Street we wschodnim Bostonie, musial przystanac. Oparty o slup telefoniczny, lapal oddech, modlac sie, zeby bol w boku ustal. Parking znajdowal sie zaledwie kilkaset jardow dalej. Jezeli Laura i Subarsky sa tam, musi zebrac sily. Klujacy bol w piersi powoli zelzal. Oddech uspokoil sie. 259 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.Eryk odepchnal sie od slupa i szybko ruszyl ciemna ulica. Samochody i ciezarowki przemykaly obok, opryskujac go strumieniami wody. Zblizajac sie do parkingu, zaczal szukac czegos, czego moglby uzyc jako broni. Subarsky byl wyzszy od niego i pewnie jakies siedemdziesiat piec funtow ciezszy. Glowna przewaga Eryka bedzie zaskoczenie... i narastajaca wscieklosc wywolana tym, przez co musial przejsc on, Laura i wiele innych osob. Po krotkich poszukiwaniach znalazl tylko pusta butelke po whisky. Zawsze to cos. Parking byl tuz przed nim. Wchodzil na porosniete drzewami i krzakami zbocze wznoszace sie rownolegle do drogi i slabo oswietlone jedyna lampa umieszczona po drugiej stronie, przy wjezdzie do dokow. Eryk pochylil sie i podkradl na skraj drzew. Przez uporczywy, zacinajacy deszcz dojrzal dwie rozpadajace sie przyczepy kempingowe, ustawione na podkladach kolejowych na przeciwleglym koncu placu. Na parkingu nie bylo nikogo. Klnac w duchu i zastanawiajac sie nad kolejnym posunieciem, Eryk przemknal po blotnistym placu do przyczep. Jedna miala na boku namalowana tarcze z literami D E. Druga byla kiedys wlasnoscia firmy przewozowej Afrodyta. Obie byly zardzewiale w stopniu uniemozliwiajacym dalsza eksploatacje, chyba ze w charakterze prowizorycznych magazynow. Przyczepa D E nie miala tylnych drzwi, a jej drewniana podloga byla polamana i zbutwiala. Nawet z odleglosci kilku stop i w ulewnym deszczu Eryk czul dolatujacy ze srodka odor uryny. Przyczepa z napisem Afrodyta, w znacznie lepszym stanie, byla zamknieta na wielka klodke. Eryk zwazyl w rece zadziwiajaco ciezkie zelastwo. Rozmyslal nad tym, czy mogl sie pomylic lub przybyc na miejsce przed Laura i Subarskym. Oczywiscie oni oboje mogli juz tu byc i odjechac, ale Eryk nawet nie chcial o tym myslec. Zajrzal pod przyczepe, szukajac jakiegos wlazu i wlasnie zamierzal obejsc ja dookola, kiedy dwie smugi reflektorow przeszyly mrok i znieruchomialy niecale dwadziescia stop od przyczepy. Eryk przycisnal sie do sciany i powoli przeszedl na prawo. Ukryl sie za rogiem. Mimo ciemnosci rozpoznal charakterystyczna sylwetke saaba 900 turbo - samochodu Subarskyego. Jechal tym saabem, jednorocznym wozem z podnoszonym dachem, wiele razy. Dlaczego nigdy nie zastanawial sie, jakim cudem czlowieka nieustannie walczacego o dotacje na badania stac na taki elegancki srodek transportu? Przemknal za sterte podkladow kolejowych i wszedl pod przyczepe. Stamtad, kleczac na czworakach w blocie, widzial tylko dolna polowe saaba. Zastanawial sie, czy Laura jest w srodku. Minelo piec minut i nikt nie wysiadl z samochodu; jedynym dzwiekiem bylo monotonne bebnienie deszczu o metalowy dach. Eryk zaczal dygotac z niecierpliwosci. Scisnal szyjke butelki i usilowal cos wymyslic, kiedy drzwiczki samochodu otworzyly sie i zamknely. Mezczyzna w poncho siegajacym do kolan wysiadl i podszedl w deszczu do przyczepy. Po sposobie, w jaki szedl, i po rozmiarze butow, Eryk poznal Davea. 260 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.Przesunal sie w lewo i prawie wyszedl spod przyczepy, kiedy oswietlil go strumien swiatla silnej latarki. -Hej, amigo! - zawolal Subarsky, stojac na drugim koncu przyczepy. -Milo z twojej strony, ze przyszedles nas powitac. Eryk oslonil oczy. -Czy Laura jest z toba? - odkrzyknal. -Tak, jest. Lecz podjezdzajac zauwazylem, ze czaisz sie tutaj i doszedlem do wniosku, ze lepiej ja zwiazac. Zakladam, ze juz wiesz, iz miales tu nigdy nie dotrzec. -Wheeler nie zyje. -Tak powiedziala mi twoja piekna przyjaciolka. Niezla robota, koles. Cholernie dobra robota. Mowilem mu, ze nie bedzie latwo cie przechytrzyc, ale on zawsze byl aroganckim skurwysynem. Byl arogancki juz wtedy, kiedy przymknal mnie za handel narkotykami na MIT. A szczytem arogancji bylo to, ze zaproponowal mi, bysmy zostali partnerami. Zapewne byl arogancki do konca. -Daj z tym spokoj, Dave - powiedzial Eryk. -Teraz, kiedy nie musze nawet dzielic sie z tym superglina? Nie mowisz powaznie. Szkoda, ze nie wzialem ciebie, zamiast niego. Kaduceuszowi i projektowi Charity przydalby sie taki leb jak twoj. Teraz... coz, obawiam sie, ze nie moglbym ci zaufac. -Czym jest projekt Charity? Swiatlo latarki zgaslo. Po kilku sekundach, zanim wzrok Eryka przyzwyczail sie do ciemnosci, zablyslo znowu, tym razem kilka stop od niego. -To klucz do krolestwa, ot co - rzekl Subarsky. -DS.-dziewietnascie, lek, o ktorym zapomnial swiat i te pedaly w Waszyngtonie. -Antybiotyk zwiazany z DNA? Myslalem, ze dales sobie z tym spokoj. -O nie, przyjacielu. Zrobili to ci krotkowzroczni wazniacy. Ja zawsze wiedzialem, ze oni nie maja racji, wiec po prostu wycofalem sie i zreorganizowalem. Zebralem utalentowany zespol wizjonerow i przystapilem do pracy nad DS.- dziewietnascie. A teraz moze wyjdziesz stamtad i znajdziemy sobie jakies bardziej suche miejsce na to seminarium? Eryk bez wahania, najmocniej jak potrafil, cisnal butelka. Uderzyla w latarke, rozbijajac szklo i zarowke, wytracajac ja z reki Subarskyego. -Hej, niezly strzal! - zawolal Subarsky. -A myslalem, ze chcesz pogadac o moim antybiotyku. Eryk juz zanurkowal pod przyczepe i wygramolil sie spod niej po drugiej stronie. Rozbryzgujac bloto, pognal do saaba. Laura, z ustami zaklejonymi szerokim kawalkiem przylepca, spojrzala na niego bezradnie. Nadgarstki miala przywiazane do kierownicy, a osobny kawalek sznura, owiniety wokol szyi, mocowal jej glowe do zaglowka. Eryk usilowal kopniakiem rozbic szybe, kiedy stanal za nim Subarsky. -Prosze - powiedzial - nie rob tego. Nie rob. Mam tylko piecsetdolarowe ubezpieczenie, ktore nie pokrywa... Eryk z polobrotu usilowal uderzyc go w twarz. 261 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Subarsky zablokowal cios przedramieniem, a potem spokojnie pchnal Eryka tak, ze ten przelecial co najmniej dziesiec stop i wyladowal w blocie. -Przykro mi z tego powodu, stary przyjacielu - stwierdzil biochemik. -Gdybym nie musial wracac do mieszkania po magiczne klucze do tej ogromnej klody, nie spotkalibysmy sie i nie bylbys taki ublocony. Eryk dzwignal sie z ziemi. Subarsky obszedl go, odcinajac mu droge ucieczki z parkingu, ale Eryk wiedzial, ze przeciwnik mogl sie nie fatygowac. Dopoki Laura Enders pozostawala wiezniem tego czlowieka, Eryk nie zamierzal nigdzie uciekac. Tak czy inaczej, wszystko skonczy sie tutaj. -Dave - zawolal, grajac na czas w nadziei, ze wpadnie mu do glowy jakis pomysl - jak mozesz krzywdzic tylu ludzi tylko po to, zeby wynalezc jakis cholerny lek? -Hej, uwazaj, co mowisz, koles. Graj na zwloke, jesli chcesz. Podoba mi sie to i niczego innego po tobie nie oczekiwalem. Tylko nie wyrazaj sie brzydko o DS.-dziewietnascie. Mowimy o zywym antybiotyku... zabijajacym wirusy i niedopuszczajacym do tworzenia sie opornosci, poniewaz mutuje rownie szybko jak one. -Proby sie nie powiodly. Dlatego nikt nie chcial sfinansowac dalszych badan. -Nie powiodly sie proby wykonywane w probowkach lub kolbach - poprawil Subarsky. -Wystarczylo jednak troche pokombinowac ze struktura i podac go zywemu, zainfekowanemu czlowiekowi, a wtedy... Nagle na pobojowisku zrobilo sie gesto od malenkich zwlok, wlacznie z wirusem... co prawie udalo nam sie udowodnic... wywolujacym sam wiesz co. Jestes pod wrazeniem? Eryk wytezal wzrok i mimowolnie poczul, ze naprawde jest pod wrazeniem. Wielkie agendy rzadowe wyraznie nie docenily umyslu tego czlowieka. Stojac w obliczu najgrozniejszej epidemii, jaka kiedykolwiek znal swiat, bezmyslnie odepchnely jednego z niewielu naukowcow mogacych stawic jej czolo. -A wiec - powiedzial Eryk - tetrodotoksyna sluzyla ci jako srodek do umieszczania wybranych samotnych pacjentow w waszym laboratorium w Utah. Wystawialiscie akty zgonu, a potem wywoziliscie ich z miasta. -Chcialbym, zeby to bylo takie proste. Probowalem stosowac te przekleta toksyne w kazdej mozliwej formie, drodze i postaci, tymczasem okazalo sie, ze tylko houngan robili to jak nalezy. Mozesz w to uwierzyc? Doktorat z biochemii na MIT, a musialem uciekac sie do sztuczek bandy szamanow. -I tu wchodzi na scene Rebecca Darden. -Ach, wiesz tez o mnie i mojej malej ksiezniczce z wysp. Eryk, naprawde zdolny z ciebie gosc. Skoro ty wiesz, to zakladam, ze Haven tez o tym wie. -Jeszcze nie, ale zamierzam mu powiedziec. Subarsky rozesmial sie wesolo, slyszac to brawurowe stwierdzenie. -Szkoda, ze to powiedziales, kolego, poniewaz teraz stales sie prawdziwym zagrozeniem. Widzisz, nie sadze, zeby stary Haven mnie zaakceptowal. -Nie znalazlby sie wsrod mniejszosci. -Och, przestan! Badz mily albo milcz. Eryk rozgladal sie za jakas deska lub kamieniem, ale nie dostrzegl niczego. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Za plecami Subarskyego pojazdy rozpryskujac kaluze przejezdzaly po Meridian, ale zaden nawet nie zwolnil. Eryk mogl miec tylko nadzieje, ze pojawi sie policyjny radiowoz. Postanowil grac na zwloke dopoty, dopoki pozwoli na to przeciwnik. -A wiec Rebecca Darden wykorzystala kontakty, jakie ojciec pomogl jej nawiazac na Haiti, i sprowadzala dla ciebie proszek. Subarsky otrzepal przemoczona brode. -Tak, robila to - rzekl. -Korzystala z nich glownie po to, by sciagac kokaine, ktora sprzedawalismy z Lesterem. Kokaine i troche najlepszego opium, jakie mozna kupic poza Istambulem. Jak, do diabla, mialem inaczej sfinansowac moje prace? Lester i ja probowalismy przez jakis czas handlowac bronia, ale w miare rozwoju badan ten interes okazal sie za slaby. Postanowilismy zmienic profil dzialalnosci. Nie zaniechalismy interesu z bronia, ale kokaina jest znacznie poreczniejsza od pistoletow maszynowych UZI, rozumiesz? I o wiele bardziej dochodowa. -Jezu, Davidzie, ty jestes chory. Jak ci sie udalo wytlumaczyc cos tak skomplikowanego jak DS.-dziewietnascie takiemu mordotlukowi jak Wheeler? -To proste - wyjasnil Subarsky. -Powiedzialem mu, ze prawdziwa nazwa tego leku brzmi "forsa". Kiedy go udoskonalimy, w razie potrzeby wytargujemy amnestie, a potem podamy nasza cene z osmioma zerami; moze nawet z dziewiecioma. Stary Lester rozumial taki rodzaj nauki. Uwierz mi, rozumial. Tak wiec zarabialismy na naszych przedsiewzieciach dosc pieniedzy, aby wystarczylo na bulke z szynka i na zachcianki slodkiej ksiezniczki, a reszte przeznaczalismy na badania. W tempie, w jakim prowadzone sa w Charity, nie potrwa to dluzej niz rok czy dwa. -Nie wierze. -Szczerze mowiac, jestem na ciebie zly, wiec nic mnie nie obchodzi, w co wierzysz. Wszystko szlo zupelnie gladko, dopoki twoja przyjaciolka nie zjawila sie tu i nie namieszala. Teraz, kiedy zabraklo wiekszosci moich wspolnikow, moze bedziemy musieli zastanowic sie nad zmiana lokalizacji, wyborem nowych graczy, a moze nawet innego szpitala. Westchnal teatralnie. -Mimo to zdolalem odlozyc dostatecznie duzo, zeby w razie koniecznosci wystarczylo na urlop dziekanski dla Rebecki. -Widze, ze naprawde jestes zasmucony, Davidzie. -Masz cholerna racje - odpalil Subarsky, znacznie ostrzejszym tonem. -Jestem zasmucony, poniewaz przez ciebie moze bede musial przeprowadzic kolejna reorganizacje. I jestem smutny, poniewaz mokne i lapie katar, gawedzac ze starym kumplem z Watertown, ktory podpisal na siebie wyrok, okazujac sie zbyt sprytny. Rozlozyl dlugie lapska jak atakujacy niedzwiedz grizzly i zrobil krok w przod. -A teraz - powiedzial - skoro sliczna Laura jest calkowicie przekonana, ze pewna kaseta wideo jest zamknieta w tej przyczepie, a dobrze znany facet uwieczniony na tej tasmie podczas kupowania od nas opium i koki czeka, aby dobrze mnie za nia wynagrodzic, moze po prostu... Z nisko opuszczona glowa Eryk zaatakowal go, rzucajac sie nan przez sciane deszczu, walac piesciami w twarz Subarskyego. 263 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.Ten zatoczyl sie. Eryk zamachnal sie ponownie i mocno uderzyl go w szczeke. Subarsky wyciagnal reke i bez wysilku rzucil go na ziemie. -Jestes zadowolony? - zapytal. -Ulzylo ci? Eryk podniosl glowe. Uderzyl przeciwnika z calej sily, tymczasem Subarsky stal nieporuszony, oblizujac lekko rozcieta dolna warge i usmiechajac sie do niego przez gaszcz brody. Eryk sprobowal zaatakowac jeszcze raz, ale juz stracil przewage wynikajaca z zaskoczenia. Przeciwnik zlapal go za klapy kurtki i rzucil nim jak piorkiem o sciane przyczepy. Eryk mocno uderzyl glowa o metalowe drzwi. Momentalnie stracil czucie w rekach i nogach, osuwajac sie bezwladnie w blotnista kaluze. Zanim zdazyl opanowac mdlosci i jakos zareagowac, Subarsky juz go dopadl. Przycisnal mu kolanem plecy, wykrecil rece i zwiazal je kawalkiem sznura do wieszania bielizny. Potem ukleknal na udach Eryka i rownie zrecznie skrepowal mu nogi. -No dobra - oznajmil, nie zadajac sobie trudu, by obrocic Eryka ani wyciagnac go z kaluzy. -Skoro nie ma dalszych sprzeciwow, rozumiem, ze teraz wezmiemy moj zestaw wytrychow i znajdziemy taki, ktory pasuje do tej wielkiej klodki. Czy ktos jest przeciw? -Davidzie, nie rob nam krzywdy - poprosil Eryk, przetaczajac sie na bok. -Nic ci to nie da. -I kto to mowi - wymamrotal Subarsky, wytezajac wzrok w ulewnym deszczu i przegladajac pek wymyslnych kluczy i dziwnie powyginanych drutow. -Juz za samo zniszczenie mojej latarki nalezy ci sie kara smierci. -Davidzie, prosze... -Zamknij sie, maly. Siedz w swojej kaluzy, ciesz sie ostatnimi chwilami swojej ziemskiej egzystencji i podziwiaj eksperta-slusarza przy pracy. Wierz mi lub nie, ale te slicznosci zrobil jeden ze studentow wydzialu mechanicznego MIT. Sprzedawal je po tysiac dolcow za komplet i zanim skonczyl studia, mogl juz przejsc na emeryture. Nie ma zamka, ktorego nie daloby sie nimi otworzyc. Wybral jeden z kluczy, obejrzal go, a potem delikatnie wlozyl w otwor klodki. Chociaz ta dziwnego ksztaltu klodka miala wytrawiona nazwe producenta, personel Planu B nazywal ja Scottlock - na czesc Scotta Endersa, ktory ja zaprojektowal. Prawdziwa dziurka od klucza byla dobrze ukryta pod mala, przesuwana plytka z drugiej strony. Otwor z przodu mial zupelnie inne zastosowanie. Kiedy Dave Subarsky wepchnal wybrany wytrych do konca, metalowy drut zamknal obwod laczacy malenka litowa baterie z plastikowa kapsulka otoczona drucikiem. W ciagu kilku sekund cieplo wydzielane przez uzwojenie stopilo plastik, uwalniajac jedna duza krople kwasu solnego. Subarsky dramatycznie podspiewywal Drugi Koncert E-dur Bacha i delikatnie manewrowal wytrychem, kiedy kwas solny zetknal sie z materialem wybuchowym umieszczonym w klodce. Biochemik pochylal sie, zagladajac w dziurke od klucza, kiedy pulapka wybuchla. 264 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.Na oczach zdumionego i przerazonego Eryka eksplozja urwala obie dlonie i spora czesc twarzy Subarskyego. Ryczac z bolu, unoszac ramiona do oslepionych oczu, Subarsky zatoczyl sie w tyl. Jeszcze trzymal sie na nogach, chociaz wybuch byl tak silny, ze wyrwal duza dziure w metalowych drzwiach przyczepy. Eryk podniosl sie z ziemi w sama pore, zeby zobaczyc, jak Subarsky, wciaz ryczac z bolu, przebiega obok saaba i wypada na Meridian Avenue. Kierowca nadjezdzajacej szesnastokolowej ciezarowki, nacpany kokaina kupiona od dealera w Cambridge, wcale nie zauwazyl postaci wybiegajacej z cienia na droge; nie poczul nawet najlzejszego wstrzasu, kiedy stalowa oslona chlodnicy rozpedzonego wozu uderzyla ofiare. Resztki prawego ramienia biochemika uwiezly w metalowej kratownicy, a ciezarowka z rykiem pomknela w noc. Mlody kierowca, sluchajac tasmy zespolu Guns and Roses, podspiewywal sobie i gnal dalej, nie majac pojecia, ze z przedniej maski jego "Macka" zwisa ogromna, groteskowa ozdoba. Walczac z deszczem i naglym poczuciem potwornego znuzenia, Eryk stracil prawie pietnascie minut, zanim uwolnil sie z wiezow. Potem kamieniem zbil boczna szybe saaba. Minute pozniej razem z Laura znalezli sie w przyczepie. Magnetowid stal na skrzyni w przednim lewym rogu przyczepy. Znajdowal sie w wodoodpornym worku, a jego antene przewleczono przez malenki otwor wywiercony w scianie przyczepy. -Masz - powiedzial Eryk, oddajac tasme Laurze. -Mysle, ze to ty powinnas ja ujawnic. -Dzieki tej klodce Scott dzis juz drugi raz uratowal mi zycie - stwierdzila Laura. Przytulili sie do siebie i opowiedziala mu, jak odnalazla brata, jak ich schwytano i jak probowali uciec. A potem opowiedziala o smierci Scotta. Umknela Lesterowi Wheelerowi i jego ludziom, przeplywajac pod woda od jednego nabrzeza do drugiego. W koncu, prawie nieprzytomna z zimna, wygramolila sie na brzeg i na ulice. Jakas starsza kobieta i jej maz wracajacy do domu z zakupow podniesli ja i zabrali do siebie. -Ja tez mam dla ciebie wiadomosci - rzekl Eryk - ale jesli szybko nie wloze suchych ciuchow, dostane zapalenia pluc i zabiora mnie do White Memorial. A oboje wiemy, co przydarza sie ludziom, ktorzy tam trafiaja. -Nie, juz nie - odparla Laura. Zeskoczyla z przyczepy i pomogla mu wyjsc. 265 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. EPILOG Dziesieciomiejscowy learjet opadl z bezchmurnego, porannego nieba jak sokol, ostro wyrownujac na dwa tysiace stop.W kabinie piatka pasazerow przyciskala czola do okien i spogladala przez szyby na pustke San Rafael Desert, niecierpliwie wypatrujac zabudowan Charity w stanie Utah. -Widzimy miasteczko, panie Harten - zameldowal pilot przez interkom. -Mniej wiecej piec mil przed nami, na godzinie dziesiatej. Mamy zezwolenie ladowania w Moab, wiec jesli pan pozwoli, przelece kilka razy na tej wysokosci, a potem skieruje sie na lotnisko. W ciagu trzech godzin, od chwili gdy Laura zadzwonila do jego domu w Laurel w stanie Wirginia, szef Communigistics International wyladowal rzadowym odrzutowcem na bostonskim Logan Airport. O siodmej trzydziesci rano learjet znowu wystartowal, kierujac sie na zachod. Oprocz Neila Hartena w kabinie znajdowal sie jego wspolpracownik Thorsen oraz Eryk, Laura i Maggie Nelson. Wiedzieli, ze dwiescie piecdziesiat mil dalej Bernard Nelson lezy nieprzytomny, podlaczony do respiratora na oddziale intensywnej terapii szpitala w Moab. A sadzac z tego, czego Eryk dowiedzial sie podczas rozmowy z dyzurnym lekarzem, stan detektywa nie byl dobry. Ich odyseja zaczela sie od telefonu z Moab do Maggie Nelson. Odebrala go nad ranem. Mezczyzna przedstawil sie jako Smith. Z tego, co zrozumiala, jej maz zdolal odnalezc i rozpracowac laboratorium w Charity w stanie Utah, ale zostal otruty przez kierujacego ta placowka lekarza - niejakiego Barbera. Tylko w ogolnych zarysach podano jej historie pozniejszego ocalenia Nelsona przez Pikea, nalezacego do personelu Charity, ale dowiedziala sie, ze w trakcie tego Barber zostal postrzelony, a jego pomocnik zabity. Chociaz Bernard byl przytomny, kiedy przyjechal po niego ambulans, podczas jazdy do Moab zapadl w spiaczke. Maggie Nelson natychmiast zatelefonowala do Laury, do bostonskiego apartamentu Bernarda. Teraz wszyscy pasazerowie samolotu podziwiali fantastyczny widok rozposcierajacy sie w dole. Miasteczko, bedace zaledwie plamka wsrod bezmiaru pustyni, otaczaly policyjne radiowozy i karetki. Na jedynej ulicy krecily sie dziesiatki ludzi. Wielu innych lezalo na noszach przed niskim budynkiem z pustakow. Pilot dwukrotnie okrazyl miasteczko, aby dobrze obejrzeli je pasazerowie siedzacy po obu stronach przejscia. Potem skrecil na wschod i pomknal nad pustynia w kierunku Moab. Eryk zajal miejsce z tylu samolotu, obok Neila Hartena, i opowiedzial mu wszystko, co wiedzial, o zatruciu tetrodotoksyna. Po interwencji Havena Dardena administracja szpitala pozwolila Erykowi przeszukac pokoje Davea Subarskyego i Normy Cullinet. 266 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.W zamknietej kasetce w szufladzie biurka pielegniarki znalazl kilka ampulek adrenaliny, a ponadto dwa opakowania po odzywce dla niemowlat, oba wypelnione niemal do polowy jakims gruboziarnistym, szarawym proszkiem. Na jednym pojemniku widniala etykietka z litera "T", a na drugim "D". Powiadomiony o tym odkryciu oraz o roli, jaka jego corka odegrala w aferze Kaduceusza, Haven Darden zatelefonowal do Eryka i poprosil go do swego gabinetu. -Corka mowi, ze proszek oznaczony litera "T" jest ta substancja, o ktorej rozmawialismy - powiedzial, gdy sie spotkali. W oczach mial ogromny smutek, ale w jego glosie slychac bylo nieskrywana ulge, poniewaz corka zgodzila sie wspolpracowac. -Ten drugi to jakas substancja majaca neutralizowac skutki dzialania toksyny. Rebecca twierdzi, ze dawka antidotum waha sie od dwoch do pieciu gramow. Jej wspolnicy rozpuszczali ja w roztworze soli fizjologicznej i podawali dozylnie. Stosowali rowniez duze dawki adrenaliny, ale nie zna wielkosci. Przewaznie robili to w piwnicy zakladu pogrzebowego. Zgodzila sie pojsc z moja zona i adwokatem na policje. -Przykro mi, ze pan i panska zona musicie przez to przejsc - powiedzial Eryk. Darden wzruszyl ramionami. -Kto wie, w jakim stopniu zachowanie dziecka jest wina rodzicow? - stwierdzil. -Moze na dluzsza mete wyjdzie to na dobre jej i nam. Antidotum rozpuszczalo sie w jalowym roztworze soli fizjologicznej. Na rozkladanym stoliku w samolocie Eryk za pomoca malej menzurki odmierzyl sugerowana przez Havena Dardena ilosc, a potem ostroznie napelnil nia strzykawke. -Dozylne wstrzykiwanie nieznanej, niewysterylizowanej substancji nie jest moja ulubiona rozrywka - oswiadczyl - ale zawsze moge zajac sie wywolana przez to infekcja. -Co pan mysli o lekarzu z Moab? - zapytal Harten. -Wydawal sie w porzadku, ale nie mial ochoty podawac takiej dawki adrenaliny, jaka zalecilem. Eryk omowil z Dardenem probe reanimowania Loretty Leone przez Reeda Marshalla i razem doszli do wniosku, ze intensywne zabiegi oraz kilkakrotne podanie leku niemal na pewno zaczelo znosic dzialanie toksyny, a takze zwiekszac czestotliwosc i sile skurczow miesnia sercowego oczekujacej na autopsje pacjentki. -Prosze zapiac pasy i zlozyc stoliki - polecil pilot. -Ladujemy. -Wrocisz na dziob, do Laury? - zapytal Harten. Eryk potrzasnal glowa. Na poczatku podrozy Harten usiadl przy niej, chetnie odpowiadajac na pytania i dzielac sie informacjami o niebezpiecznej pracy jej brata. Eryk widzial, ze Laura powoli zaczyna uswiadamiac sobie nieodwracalnosc straty. -Potrzebuje chwili samotnosci - powiedzial. -Zamierza zostac w Bostonie? -Mam nadzieje. Cichy wizg glownego silnika learjeta towarzyszyl idealnemu ladowaniu w Moab. Natychmiast podjechal policyjny radiowoz i dwa cywilne samochody, ktorymi zawieziono gosci do szpitala. Ramie w ramie z Laura i Maggie Nelson Eryk pospieszyl korytarzem prosto na oddzial intensywnej terapii. Miejscowy internista wykonal dobra robote, utrzymujac Bernarda przy zyciu. Chociaz detektyw wciaz byl nieprzytomny, cisnienie krwi zaczelo rosnac w wyniku podawania sporych dawek adrenaliny i nerki juz podjely prace. 267 Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Neil Harten i inni czekali w malej poczekalni, podczas gdy Eryk z internista zajeli sie Bernardem. Kiedy podawali mu antidotum i kolejna dawke adrenaliny, na oddzial wtoczono wozek z pacjentem. Eryk podszedl ocenic stan nowo przybylego i stwierdzil, ze ma przed soba czlowieka, ktory kiedys byl jego przelozonym. Craig Worrell, wycienczony i brudny, spojrzal na niego tepo zalzawionymi oczami o zoltych bialkach. -Ma temperature - podpowiedzial sanitariusz. -Wyglada na piorunujace zapalenie watroby - zwrocil sie Eryk do internisty. -Ten czlowiek jest lekarzem z White Memorial w Bostonie. Nalezal do grupy Kaduceusza, o ktorej panu mowilem, przynajmniej do czasu, az zaczal miec klopoty z policja. Sadze, ze jego przypadek ilustruje ich koncepcje przejscia na emeryture. -Wyglada kiepsko. -Moze ten DS.-dziewietnascie nie dziala tak dobrze jak twierdzil Subarsky. Chce sie pan nim zajac? -Niespecjalnie, ale zrobie to. -Ja zostane przy Nelsonie. Nim minelo pol godziny, Bernard Nelson zaczal reagowac na zabiegi. Harten i jego wspolpracownicy poszli osobiscie przesluchac personel Charity, podczas gdy Laura i Maggie Nelson objely straz przy lozku Bernarda. W ciagu nastepnych dwoch godzin stan pacjenta kilkakrotnie pogarszal sie. Laura mocno sciskala dlon Maggie, patrzac, jak Eryk krzata sie wokol jego lozka, badajac Bernarda, oceniajac wyniki analiz i wskazania monitora, spokojnie wydajac polecenia pielegniarce. I wiedziala, ze niezaleznie od tego, co przyniesie im przyszlosc, nigdy nie przestanie podziwiac go, tak jak w tej chwili. W koncu stan Bernarda zaczal sie stabilizowac. Interwencje Eryka nie byly juz tak czesto potrzebne. Laura zauwazyla, ze glebokie zmarszczki na czole ukochanego przestaly sie pojawiac. W koncu, po czterech godzinach od ich przybycia, Bernard otworzyl oczy. Kilka minut pozniej podniosl reke i wskazal na rure intubacyjna, zachecajac Eryka, zeby ja wyjal. -Wyszedl z tego? - zapytala Maggie Nelson. Eryk wzial ja za rece i pomogl jej wstac. Potem usciskal ja. -Poslubila pani twardego faceta, pani Nelson - oznajmil. -Ma konskie zdrowie. -Wiem - powiedziala. Eryk sie cofnal, a ona pochylila sie, szepnela kilka slow mezowi i delikatnie pocalowala go w policzek. Potem Eryk odprawil obie kobiety i wezwal pielegniarke. Laura obserwowala z daleka, jak Eryk szepcze cos do ucha detektywa, a potem szybko wyjmuje polietylenowa rure intubacyjna. Bernard krztusil sie i dlawil, gdy pielegniarka odsysala wydzieline zalewajaca mu jame ustna i przelyk. Przez chwile wszyscy czekali w milczeniu, a Eryk stal przy Nelsonie, gotowy ponownie zaintubowac go w razie pierwszych oznak jakichkolwiek klopotow. Wreszcie Bernard odchrzaknal. -Czy ktos ma cygaro? - wychrypial. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. Jedna po drugiej, wszystkie ofiary Charity wymagajace intensywnej opieki zwozono do Moab. Pozostale przetransportowano do innych miast. Eryk przez cala noc pomagal personelowi szpitala, zajmujac sie infekcjami oraz roznymi stadiami niedozywienia i zaniedbania. Wczesnym rankiem nastepnego dnia zostawil Maggie Nelson z jej mezem i poszedl do motelu, w ktorym zatrzymala sie Laura. Razem spacerowali pustymi ulicami miasteczka. Na poludniu wschodzace slonce nowego dnia skrzylo sie w ciemnoczerwonych skalach wzgorz. -Tutaj jest tak pieknie - szepnela. -A szpital wydaje sie naprawde dobry. -Jak na taka mala placowke. Laura mocno chwycila go za reke. -Myslisz, ze moglbys tu pracowac? - zapytala. -Sadze, ze na najnizszym biegu i tak pracowalbym tu dziesiec razy szybciej niz trzeba. -No coz, moze wlasnie tego potrzebujesz. Przycisnal ja do siebie. -Moze. Powiem ci cos: jesli kiedys poczuje sie znuzony Bostonem i White Memorial, pomysle o tym. -To dobrze. Podobno ceny gruntow wokol Bostonu sa niebotyczne, a tutaj jest na sprzedaz cale miasteczko, niedaleko od glownej drogi. KONIEC 269 This file was created with BookDesigner program bookdesigner@the-ebook.org 2010-11-08 LRS to LRF parser v.0.9; Mikhail Sharonov, 2006; msh-tools.com/ebook/