Jones James - Wesoły miesiąc maj
Szczegóły |
Tytuł |
Jones James - Wesoły miesiąc maj |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Jones James - Wesoły miesiąc maj PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Jones James - Wesoły miesiąc maj PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Jones James - Wesoły miesiąc maj - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
JameS Jones
WESOŁY MIESIĄC MAJ
PrzełoŜył Jan Zieliński
Tytuł oryginału
The Merry Month May
Copyright (c) 1970, 1971 by Dell Publishing Co., Inc.
Redaktor
Marta Bleja
Ilustracja na okładce
Zbigniew Reszka
Opracowanie graficzne okładki
Paweł Staszczak
Skład i łamanie
FOTOTYPE, Warszawa, tel./fax 259268
For the Polish translation
Copyright (c) 1993 by Jan Zieliński
For the Polish edition
Copyright (c) 1993 by Wydawnictwo Da Capo
Wydanie I
ISBN 83-85373-26-8
DRUK I OPRAWA
Zakłady Graficzne w Gdańsku
fax (058) 32-58-43
P. C. Braun-Munkowi, bez
najmniejszego powodu.
Cześć, Eugen!
Oraz Addie von Herder,-
baronowej, od której nauczyłem
Strona 2
się wszystkiego, co wiem
o Europejczykach.
Oy, vay, Addie!
Rozdział pierwszy
CóŜ, wszystko skończone. Odeon padł! A dziś, to
znaczy szesnastego czerwca, w niedzielę, policja na
rozkaz władz wkroczyła na Sorbonę, wykorzystując
pogłoskę, Ŝe jakoby dźgnięto tam kogoś noŜem:
wykręt-
ny pretekst, mający na celu przejęcie uniwersytetu z
rąk
studentów. Po południu doszło do zamieszek, ale
policja
bez większego trudu dała sobie z nimi radę. I tyle. A
ja
siedzę przy oknie i patrzę na rzekę, skąpaną w
charak-
terystycznym dla ParyŜa szaroniebieskim
wieczornym
świetle, i zastanawiam się, co teraz? OcięŜałe i niskie
ołowiane niebo ciąŜy posępnie nad miastem; dziś
wie-
czorem po raz pierwszy z krańca Boulevard St.-
Germain
i Pont Sully gaz łzawiący dosięgnął nas tutaj, na
otaczanej szczególną czcią Ile St.-Louis. Wyglądając
zza
biurka obracam pióro w palcach i zastanawiam się,
czy
Strona 3
w ogóle warto próbować to opisać. Premier
Pompidou
powiedział, jak pamiętam, Ŝe "Francja nigdy juŜ nie
będzie taka jak przedtem". CóŜ, bez wątpienia miał
rację, jeśli chodzi o Harry'ego Gallaghera i jego
rodzinę.
Poetą jestem, jak się okazało, marnym, marny teŜ ze
mnie powieściopisarz; równieŜ w roli męŜa kiepsko
się
spisałem;- to opinia nie tylko moja, i bynajmniej nie
bezpodstawna. Dlaczego zatem miałbym próbować?
Chyba zresztą straciłem ochotę. A jednak czuję, Ŝe
7
jestem im to winien. Gallagherom. Bóg jeden wie, co
z nimi teraz będzie. A przypuszczalnie tylko ja jeden
jedyny wiem, co się z nimi działo wtedy, gdy nastał
wesoły maj. Zwłaszcza jestem to winien Louisie.
Biednej,
drogiej, kochanej, surowej, zagubionej Louisie.
Harry'ego i Louisę Gallagherów poznałem w pięć-
dziesiątym ósmym, dziesięć lat temu. Właśnie
powziąłem
decyzję o pozostaniu w ParyŜu i zamierzałem załoŜyć
mój własny przegląd "The Two Islands Review".
Marny
poeta, marny powieściopisarz, świeŜy rozwodnik, ale
wciąŜ jeszcze pełen szczerej i namiętnej pasji do
literatury,
Strona 4
uwaŜałem, Ŝe jest w ParyŜu miejsce na
nowocześniejsze
pismo anglojęzyczne.
Ówczesny "The Paris Review", pomimo
doskonałych
wywiadów z cyklu "Sztuka powieści" i równie
znakomi-
tych zamierzeń George'a, oddalał się od wysokiego
poziomu, jaki zgodnie z głoszonymi załoŜeniami miał
upowszechniać. Czułem, Ŝe powinienem wypełnić po-
wstałą lukę. Ponadto nie uśmiechał mi się powrót do
Nowego Jorku, gdzie, choć rozstaliśmy się we
względnej
przyjaźni, byłbym niewątpliwie zmuszony przez
okolicz-
ności widywać zbyt często - na literackich
przyjęciach -
moją bogatą byłą Ŝonę. Zaglądałem do Harry'ego
Gallaghera i kilku innych znajomych, Ŝeby wybadać,
czy zechcą mnie wesprzeć w moim przedsięwzięciu.
Znałem Harry'ego i wiedziałem, Ŝe ma pieniądze,
kapitał
znacznie pokaźniejszy od mojego. Wiedziałem teŜ, Ŝe
Harry - choć z zawodu tylko scenarzysta - zawsze
gotów był bronić interesów Wielkiej Sztuki.
Pomyślałem
sobie, Ŝe moŜe zechce zainwestować w nowe pismo
o takim poziomie intelektualnym i artystycznym,
jaki
zamierzałem mu nadać. I nie myliłem się. \
Strona 5
Oczywiście prawdziwym "aniołem" był ksiąŜę
Shirak-
8
han. Ale gdyby nie Harry i paru innych moich
bogatych
przyjaciół, którzy pierwsi zadeklarowali wkłady,
mój
"Review" nie mógłby zapewne w ogóle zaistnieć. A
bez
nich z kolei moŜe nigdy nie trafiłbym na księcia.
Wynajmowałem juŜ wtedy mieszkanie na cudownej
starej Wyspie Świętego Ludwika. Okazało się, Ŝe
Harry
jest praktycznie moim sąsiadem, rezydując na
najdal-
szym, bardzo szykownym zachodnim krańcu Quai
de
Bourbon, podczas gdy ja, niczym wieśniak,
mieszkam
tylko - choć fakt, Ŝe po słonecznej stronie - na rogu
Quai d'Orleans i rue le Regrattier.
Dlaczego ja, Jonathan James Hartley III, stałem się
przyjacielem numer jeden rodziny Gallagherów, po
prostu nie wiem. Nie obracaliśmy się nawet w tych
samych kręgach. Moje kontakty towarzyskie
ograniczały
się głównie do świata literackiego. Gallagherowie
naleŜeli
Strona 6
do znacznie bogatszej i pełnej przepychu socjety
świata
filmu. To, Ŝe ja - samotny, raczej niezamoŜny
człowiek
pióra - miałem zostać najlepszym przyjacielem
rodziny
Gallagherów, zawsze wydawało mi się dość dziwne;
tak
jakby w tym dobitniej niŜ w innych sprawach
przejawiała
się ograniczoność pisanych im przez los moŜliwości
wyboru.
Harry jest człowiekiem bardzo uczuciowym. Wysoki,
łysy i szczupły, twarz ma ostrą, pociągłą, wąską,
a w przenikliwych szparkach blisko osadzonych oczu
maluje się wyraz jakby wymuszonego
rozczarowania,
zaprawionego goryczą czy niechęcią, którego źródeł
naleŜałoby szukać raczej w uwarunkowaniach
świata
zewnętrznego niŜ w naturze i osobowości mego
przyja-
ciela. Nie wydaje mi się, Ŝeby kiedykolwiek miał
praw-
dziwe poczucie humoru, w odróŜnieniu, na przykład,
ode mnie.
W kaŜdym razie tym się właśnie stałem: najlepszym
przyjacielem rodziny. Ich syn, Hill, miał wtedy
zaledwie
9
Strona 7
dziewięć lat. Zostałem jego osobistym doradcą i
powier-
nikiem, choć Hill właściwie nie potrzebował
doradców.
A kiedy w roku 1960 urodziła się im córka,
McKenna,
zostałem jej ojcem chrzestnym i aŜ do osiągnięcia
sędzi-
wego wieku lat ośmiu McKenna wzrastała u mego
boku,
połowę swej małej osóbki składając na moje barki,
Ŝe się
tak wyraŜę. Hill miał jedenaście lat, kiedy się
urodziła.
Pamiętam, Ŝe myślałem o nich wówczas, o całej
czwórce, jako o wzorowej "szczęśliwej
amerykańskiej
rodzinie"; takiej, o której słyszy się i którą widuje się
często na zdjęciach reklamowych w "New Yorker"
i w innych magazynach komercyjnych, ale jaką
rzadko
udaje się spotkać w Ŝyciu. Ale teŜ nic wtedy nie
wskazywało na to, Ŝe pod owym sielankowym na
pierwszy
rzut oka obrazem czaić się mogą jakieś, skrzętnie
przez
nich ukrywane, rysy i pęknięcia. A ja się zwykle
umiem
Strona 8
poznać na ludziach, mam zwykle dobrego nosa do
ludzi.
Naprawdę uwaŜałem ich za wzorową amerykańską
rodzinę.
Hill ma teraz dziewiętnaście lat - jest 15 czerwca
1968 roku - i nie wiem, gdzie się podziewa; po raz
ostatni widziałem go dziesięć dni temu, kiedy to w
przy-
stępie desperacji i czarnej rozpaczy opuszczał ParyŜ
-
jak mówił - na dobre.
Biedny Hill. Kiedy zna się młodego człowieka od
czasu, gdy skończył dziewięć lat, niemal wszystkie
blaski
i cienie dorastania, wszystkie ostre kontrasty,
podobnie
jak i znaczenie tej wczesnej dorosłości, umykają na
ogół
uwadze, rozmyte i stłumione przez codzienne
obcowanie.
Myślę, Ŝe narodziny młodszej siostry były dla
jedenas-
toletniego Hilla wielkim przeŜyciem. Wszyscy
eksperci
powiadają, Ŝe dzieci, zwłaszcza jedynaczki lub
jedynacy,
są z reguły głęboko nieszczęśliwe, gdy zjawia się inne
10
Strona 9
dziecko, pozbawiając je tym samym miejsca w
centrum
rodzinnego świata. Jeśli tak było z Hillem, nigdy mi
tego
nie wyznał. Przez tych kilka dni, które Louisa
spędziła
w szpitalu w związku z narodzinami McKenny,
mieszkał
u mnie. W sprawach intymnych Louisa jest raczej
staro-
świecka. Ale Hill dzielnie sobie poradził z sytuacją,
choć
same nowiny przyjął dość markotnie. Wtedy,
jedenasto-
letni, właściwie nie poruszał tego tematu. Raz tylko,
siedząc przy oknie na oparciu wielkiego fotela,
przestał
obserwować rzekę i płynące po niej barki, napotkał
mój
wzrok i patrząc mi prosto w oczy stwierdził
zagadkowo:
- Wiem, skąd się biorą dzieci. I jak się tam dostają.
Nie myśl, Ŝe nie wiem.
Wierzę, Ŝe wiedział. Speszony i zaŜenowany, nie
podjąłem wówczas rękawicy, rzuconej przez
jedenasto-
latka.
Zabierałem go na ryby. Wtedy, gdy miał jedenaście
lat, chadzaliśmy pod most, od strony wyspy.
Siadaliśmy
Strona 10
pod wielkimi drzewami na wielkich i nierównych
kocich
łbach dolnej promenady, która biegnie pod Pont
Louis-
-Philippe i Pont Marie niemal naokoło całej wyspy;
malowniczy starzy paryscy gaillards (spryciarze)
spędzają
tam lata emerytury z długimi, bambusowymi
tyczkami
i nylonowymi Ŝyłkami, próbując złapać jakąś
zjadliwą
rybkę nawet w najgorszą deszczową i zimową
pogodę.
Później, kiedy chłopak podrósł, zabierałem go nad
Marne, gdzie łowiliśmy okonie i pstrągi, wiosłując
pomiędzy brzegami rzeki i trawiastymi wysepkami
upstrzonymi kępami drzew, w scenerii przywodzącej
na
myśl dziewiętnastowieczne pejzaŜe
impresjonistyczne
Moneta czy Sisleya - nietknięty pejzaŜ dziewiętnasto-
wieczny, we Francji, w sielskich, wiejskich okolicach
Francji, być moŜe uchowa się w tej postaci na
zawsze.
Pamiętam, był właśnie ciepły, słoneczny, nakrapiany
obłokami dzień wiosenny, w takiej właśnie
dziewiętnasto-
11
Strona 11
wiecznej monetowskiej scenerii nad Marną, kiedy
Hill po
raz drugi wrócił do tematu siostry, jej narodzin i jej
Ŝycia.
Miał wtedy piętnaście lat, a McKenna cztery. Nie
ulegało
wątpliwości, Ŝe bardzo ją kocha. Wszyscy bardzo ją
kochaliśmy, tę pogodną, ciągle roześmianą istotkę,
obda-
rzoną roztańczonymi oczyma, bystrą i wiecznie
ciekawą
wszystkiego, co się wokół dzieje, niczym ruchliwy
kociak.
Chciała wybrać się z nami i płakała, kiedy Hill jej na
to
nie pozwolił, tłumacząc, Ŝe jest za mała, Ŝe tylko by
nam
była cięŜarem i zawalidrogą. Nie będę "zawali-
drogą",
mówiła, zabawnie rozbijając na dwoje słowo,
którego
z pewnością nie rozumiała. Na rzece Hill skierował
łódkę
ku porośniętej trawą przewieszce, ocalałej wśród pól
dzięki systemowi korzeni trzech gigantycznych
dębów.
— Co myślisz o tym dzieciaku?
- O McKennie?
— Śliczna, prawda? I w dodatku bystra.
Nie patrząc na mnie przeszedł do sedna.
Strona 12
- Ale oni ją psują. Powinna wiedzieć, Ŝe jak
wejdzie
w Ŝycie, okrutny i egoistyczny świat nie będzie się z
nią
cackał. Musi znaleźć swój sposób na przetrwanie w
nim.
Nie zawsze będzie tak, jak ona chce. Było mi
cholernie
przykro, ale musiałem jej odmówić. Niech się uczy.
Miałem wraŜenie, Ŝe się usprawiedliwia na wypadek,
gdybym w skrytości ducha uznał jego postępowanie
za
okrutne.
- Niech się uczy - powtórzył.
- No tak.
Hill zwinął haczyk i badawczo oglądał przynętę,
choć nic jej nie brakowało, po czym znów zarzucił.
— Nie podoba mi się sposób, w jaki oni ją traktują.
Zepsują ją do szczętu.
— CóŜ, wydaje mi się, Ŝe bardzo trudno nie psuć
McKenny - powiedziałem.
— Oczywiście. Ale u nich to wynika z czegoś innego.
12
Spełniają wszystkie jej zachcianki, bez wyjątku, a
czasem
nawet uprzedzają jej Ŝyczenia. Nie powinni jej byli
mieć.
- O czym ty mówisz!
Naprawdę mnie zezłościł. I zaszokował. Kochałem
Strona 13
wtedy moją chrzestną córkę bardziej niŜ
kogokolwiek
przedtem, tą Ŝarliwą miłością męŜczyzny, któremu
nie
dane było zostać ojcem i który nad tym boleje. Teraz
przypuszczam, Ŝe źródło mego gniewu - w o wiele
większym stopniu, niŜ byłbym to wówczas skłonny
przyznać - tkwiło w poczuciu winy: wiedziałem
bowiem,
Ŝe Hill ma na swój sposób rację.
— Nie powinni byli mieć tego dziecka, nie w ich
wieku - ciągnął nie zwaŜając na moją reakcję. - Brak
im elastyczności, duchowej i psychologicznej
giętkości.
Są duŜo za starzy na takie małe dziecko!
— Chwileczkę, zaczekaj! - próbowałem mu
przerwać.
— To nie wszystko. PrzecieŜ gdyby nie ona,
zerwaliby
ze sobą! Tylko dzięki niej są razem. A przynajmniej
wygląda, Ŝe są. Nie wiedziałeś o tym?
— Nie. Oczywiście, Ŝe nie - powiedziałem głucho.
Obawiałem się, czy aby nie zwrócił uwagi na barwę
mojego głosu.
Ale przy jego młodzieńczej beztrosce? Gdzie tam!
Mogłem sobie oszczędzić niepokoju.
— Naprawdę - mówił. - Gdyby nie McKenna, dziś
byliby juŜ po rozwodzie. Myślałem, Ŝe wszyscy o tym
wiedzą. I dlatego teraz traktują ją jak jakiś
specjalny dar
Strona 14
od Boga, jak błogosławieństwo, które spłynęło na
nich
z nieba. I udają, Ŝe są ze sobą szczęśliwi. I przy
okazji
robią dzieciakowi wielką krzywdę.
— CóŜ, sądzę, Ŝe oni naprawdę są szczęśliwi. Nawet
to wiem. I cieszę się ze względu na ciebie, ze względu
na
nich, takŜe ze względu na mnie samego. To dobrze,
Ŝe
McKenna się pojawiła i zbliŜyła ich ponownie do
siebie.
Wszyscyśmy na tym dobrze wyszli.
13
- No, nie wiem - odparł. - Myślę, Ŝe lepiej byśmy
wyszli na ich rozwodzie. Na pewno byłoby to
uczciwsze
rozwiązanie. UwaŜam, Ŝe ona go powinna zostawić.
Gdyby miała charakter. Ja ich zresztą kocham,
wiesz?
Naprawdę kocham tych biednych skurczybyków. Ale
to
straszni hipokryci, wiesz. Tylko by sobie przez cały
czas
gruchali ciu-ciu-ciu. Ale mnie nie nabiorą. Ciekawe,
jak
się do siebie odzywają, kiedy są sami. I oni śmią
uczyć
Strona 15
biedną McKennę bzdur o miłości monogamicznej.
Uczą
ją, Ŝeby nie stawiała za szeroko nóg. I Ŝeby nie latała
bez
majtek. Uczą ją, Ŝeby na kanapie nie siedziała roz-
kraczona i Ŝeby nie pokazywała motylka.
- Na Boga! Chyba nie chciałbyś, Ŝeby przestali ją
tego wszystkiego uczyć?
"Motylek" to dosłowne tłumaczenie włoskiego wy-
razu farfalla, który to eufemizm Harry poznał
pracując
we Włoszech i który od narodzin McKenny wszedł
do
domowego słownika.
Nie odpowiedział.
- Uczą ją tych wszystkich bzdur, Ŝeby oszczędzać
motylka, strzec jak skarbu. Miłość romantyczna! Za-
chować się nietkniętą dla jednego męŜczyzny, który
będzie ją zawsze kochał, ją i tylko ją, na wieki
wieków.
Ma się oszczędzać na jedną wielką miłość, która
przetrwa
całe jej Ŝycie. Monogamiczne brednie.
— Posłuchaj, Hill, nie sądzę, aby twoi rodzice juŜ
teraz uczyli McKennę, Ŝe ma się oszczędzać na
przyszłą
miłość monogamiczną.
— Ale taki będzie następny punkt programu.
MoŜesz
mi wierzyć. I do tego te ich obłudne kłamstwa.
Strona 16
Przez chwilę łowiliśmy ryby.
- MoŜe nie chcą, Ŝeby ktoś ją skrzywdził - powie-
działem w końcu, kręcąc kołowrotkiem. Czułem się
niezręcznie.
- Skrzywdził! Niby czemu miałaby się jej stać
jakaś
14
krzywda, jeśli nie będzie się w nikim zakochiwać? Po
co
jej te bzdury?
- Hill, czy ty kiedyś spałeś z dziewczyną?
Spojrzał na mnie i wyszczerzył zęby w bezczelnym
uśmiechu.
- Nie. Nie, ale nad tym pracuję.
Ta szczenięca pewność siebie! Ja jej chyba nie
miałem,
nawet w jego wieku. Potem spowaŜniał:
- DuŜo o tym rozmawialiśmy, całkiem otwarcie.
To
juŜ nie tak, jak za waszych czasów. Gadamy o tym
w szkole i na prywatkach. Nie myśl, Ŝe nie miałem
okazji. Zachowuję swój pierwszy raz dla dziewczyny,
która to doceni, która będzie się z tego cieszyć tak
jak
ja, ale bez tych wszystkich bredni o wielkiej miłości
i bzdurnej monogamii. Dla dziewczyny o podobnej
wraŜliwości i delikatności. I na pewno nie będę się
śpieszył do ślubu z pierwszą dziewczyną, która mi
dobrze da. Tak jak wy to robiliście. I nie będę się
Strona 17
zadawał z dziewczyną, która tego oczekuje. Mam na-
dzieję, Ŝe McKenna teŜ nie będzie się zadawała z
takim
chłopakiem. Ale i tak w naszym pokoleniu nie ma
tylu
zdeklarowanych monogamistów co w waszym.
Nie umiałem odpowiedzieć. Ale Hill nie nalegał.
Właściwie więcej na ten temat nie rozmawialiśmy.
Ani
wtedy, ani potem. Podobnie jak o jego rodzicach
czyich
stosunku do McKenny. Ja oczywiście nie
opowiedziałem
jego rodzicom o naszej rozmowie. Czułem, Ŝe byłaby
to
zdrada, Ŝe Hill zacząłby mną pogardzać i przestałby
mi
się zwierzać. Ale i tak więcej mi się nie zwierzał.
Mam
wraŜenie, Ŝe któraś mu dała, tamtego roku albo
następ-
nego. Potem kilka innych, cały łańcuszek dziewczyn.
Ale nawet jeśli tak było, nie opowiadał mi o tym.
Skądinąd zawsze był z Hilla skryty, zamknięty
w sobie chłopiec, nawet w młodości - i nigdy nie
wiedziałem, co się dzieje, co się lęgnie w tym jego
15
pęczniejącym, szybko dojrzewającym mózgu.
Przynaj-
Strona 18
mniej dopóki Mouvement du 22 mars w Nanterre
i Revolution de mai nie odblokowały mu mowy i póki
nie
zaczął mi się zwierzać z rzeczy, o jakich nigdy
przedtem
nie mówił.
Jestem pewien, Ŝe Harry takŜe nie znał dróg
myślenia
Hilla. W kaŜdym razie nie lepiej niŜ ja. Zwłaszcza
przed
nocą 27 kwietnia bieŜącego roku, kiedy to do mnie
zadzwonił.
Było pół do trzeciej. Harry wiedział, Ŝe pracuję do
późna redagując bądź czytając i Ŝe właściwie nigdy
nie
kładę się spać przed czwartą.
- Dzieciak nie wrócił.
Dzieciak?... Wpadłem w panikę. McKenna? Moja
chrześniaczka? Ośmioletnia dziewczynka? Nie
wróciła?
— Nie, nie! - Harry niecierpliwie przerwał moje
milczenie. - Chodzi o Hilla! Hill nie wrócił na noc.
— Czy to takie straszne? - spytałem ostroŜnie.
— CóŜ, nigdy dotąd tego nie robił. A przynajmniej
dawał nam znać. Jestem zaniepokojony. Siedzimy i
cze-
kamy na niego. Wpadnij do nas. Stawiam flaszkę.
— Dobrze - odparłem. - Przyjdę. Myślisz, Ŝe coś się
stało?
Strona 19
- Skąd u diabła miałbym to wiedzieć. Przyjdź
szybko.
Przyjemnie było przejść się nabrzeŜem w łagodną
wiosenną noc. Wszystko zdawało się takie spokojne.
Nawet mi przez myśl nie przeszło, Ŝe Hill mógł być
wplątany w awantury studenckie. Od trzech lat
studiował
socjologię i filmoznawstwo na Sorbonie, nikomu spe-
cjalnie o tym nie opowiadając.
Gallagherowie mają rozkoszne mieszkanie. Tylko
tym słowem moŜna je określić. W pięćdziesiątym
piątym,
zanim ich poznałem, a kiedy Harry odziedziczył
spadek,
16
Gallagherowie wynajęli na dłuŜszy czas całe piętro
w górnej części ostatniego budynku na samym
krańcu
wyspy, tego, który naleŜał do księŜnej Bibesco.
Cztery
wysokie podwójne okna wychodzą na zachodni
kraniec
Ile St.-Louis i dalej na Pont d'Arcole i na rzekę,
zupełnie jakby z mostku kapitańskiego luksusowego
liniowca patrzeć na dziób statku. Harry umeblował
całe mieszkanie przepysznymi Ludwikami XIII. Ja
osobiście jestem zwolennikiem Drugiego Cesarstwa.
Ale musiałem przyznać, Ŝe ciemny, cięŜki, masywny
Strona 20
zestaw Ludwika XIII z mrocznymi czerwieniami i
zie-
leniami wyglądał świetnie w przestronnym i nasłone-
cznionym salonie Harry'ego, gdzie go po raz
pierwszy
ujrzałem. Równie dobrze wyglądał wówczas, w
świetle
aksamitnych i pergaminowych abaŜurów. A panią
tego
królestwa była Louisa, zwykle nieco powściągliwa
jako
gospodyni, ale uwaŜająca.
Droga Louisa. No cóŜ, rozsiedliśmy się czekając
i rozmawiając - o pisaniu, o filmach, tak jak zwykle.
Pękła jedna butelka, potem druga. Nawet Louisa
trochę
wypiła.
- Wie, Ŝe powinien wrócić do domu przed pół do
drugiej, najpóźniej przed drugą - powiedział Harry.
-
I zawsze wracał.
Dochodziła szósta, kiedy Hill w końcu wrócił.
— Gdzieś ty się u diabła podziewał? - spytał Harry.
— Mieliśmy zebranie.
Chłopak sprawiał wraŜenie, jakby chciał pójść do
swojego pokoju.
- Nie, mój panie, wróć no mi tutaj! - zawołał za
nim Harry.
Hill zawrócił i stanął przygarbiony w drzwiach.
- Chcę się czegoś więcej dowiedzieć - oznajmił