Jones James - Wesoły miesiąc maj

Szczegóły
Tytuł Jones James - Wesoły miesiąc maj
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Jones James - Wesoły miesiąc maj PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Jones James - Wesoły miesiąc maj PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Jones James - Wesoły miesiąc maj - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 JameS Jones WESOŁY MIESIĄC MAJ PrzełoŜył Jan Zieliński Tytuł oryginału The Merry Month May Copyright (c) 1970, 1971 by Dell Publishing Co., Inc. Redaktor Marta Bleja Ilustracja na okładce Zbigniew Reszka Opracowanie graficzne okładki Paweł Staszczak Skład i łamanie FOTOTYPE, Warszawa, tel./fax 259268 For the Polish translation Copyright (c) 1993 by Jan Zieliński For the Polish edition Copyright (c) 1993 by Wydawnictwo Da Capo Wydanie I ISBN 83-85373-26-8 DRUK I OPRAWA Zakłady Graficzne w Gdańsku fax (058) 32-58-43 P. C. Braun-Munkowi, bez najmniejszego powodu. Cześć, Eugen! Oraz Addie von Herder,- baronowej, od której nauczyłem Strona 2 się wszystkiego, co wiem o Europejczykach. Oy, vay, Addie! Rozdział pierwszy CóŜ, wszystko skończone. Odeon padł! A dziś, to znaczy szesnastego czerwca, w niedzielę, policja na rozkaz władz wkroczyła na Sorbonę, wykorzystując pogłoskę, Ŝe jakoby dźgnięto tam kogoś noŜem: wykręt- ny pretekst, mający na celu przejęcie uniwersytetu z rąk studentów. Po południu doszło do zamieszek, ale policja bez większego trudu dała sobie z nimi radę. I tyle. A ja siedzę przy oknie i patrzę na rzekę, skąpaną w charak- terystycznym dla ParyŜa szaroniebieskim wieczornym świetle, i zastanawiam się, co teraz? OcięŜałe i niskie ołowiane niebo ciąŜy posępnie nad miastem; dziś wie- czorem po raz pierwszy z krańca Boulevard St.- Germain i Pont Sully gaz łzawiący dosięgnął nas tutaj, na otaczanej szczególną czcią Ile St.-Louis. Wyglądając zza biurka obracam pióro w palcach i zastanawiam się, czy Strona 3 w ogóle warto próbować to opisać. Premier Pompidou powiedział, jak pamiętam, Ŝe "Francja nigdy juŜ nie będzie taka jak przedtem". CóŜ, bez wątpienia miał rację, jeśli chodzi o Harry'ego Gallaghera i jego rodzinę. Poetą jestem, jak się okazało, marnym, marny teŜ ze mnie powieściopisarz; równieŜ w roli męŜa kiepsko się spisałem;- to opinia nie tylko moja, i bynajmniej nie bezpodstawna. Dlaczego zatem miałbym próbować? Chyba zresztą straciłem ochotę. A jednak czuję, Ŝe 7 jestem im to winien. Gallagherom. Bóg jeden wie, co z nimi teraz będzie. A przypuszczalnie tylko ja jeden jedyny wiem, co się z nimi działo wtedy, gdy nastał wesoły maj. Zwłaszcza jestem to winien Louisie. Biednej, drogiej, kochanej, surowej, zagubionej Louisie. Harry'ego i Louisę Gallagherów poznałem w pięć- dziesiątym ósmym, dziesięć lat temu. Właśnie powziąłem decyzję o pozostaniu w ParyŜu i zamierzałem załoŜyć mój własny przegląd "The Two Islands Review". Marny poeta, marny powieściopisarz, świeŜy rozwodnik, ale wciąŜ jeszcze pełen szczerej i namiętnej pasji do literatury, Strona 4 uwaŜałem, Ŝe jest w ParyŜu miejsce na nowocześniejsze pismo anglojęzyczne. Ówczesny "The Paris Review", pomimo doskonałych wywiadów z cyklu "Sztuka powieści" i równie znakomi- tych zamierzeń George'a, oddalał się od wysokiego poziomu, jaki zgodnie z głoszonymi załoŜeniami miał upowszechniać. Czułem, Ŝe powinienem wypełnić po- wstałą lukę. Ponadto nie uśmiechał mi się powrót do Nowego Jorku, gdzie, choć rozstaliśmy się we względnej przyjaźni, byłbym niewątpliwie zmuszony przez okolicz- ności widywać zbyt często - na literackich przyjęciach - moją bogatą byłą Ŝonę. Zaglądałem do Harry'ego Gallaghera i kilku innych znajomych, Ŝeby wybadać, czy zechcą mnie wesprzeć w moim przedsięwzięciu. Znałem Harry'ego i wiedziałem, Ŝe ma pieniądze, kapitał znacznie pokaźniejszy od mojego. Wiedziałem teŜ, Ŝe Harry - choć z zawodu tylko scenarzysta - zawsze gotów był bronić interesów Wielkiej Sztuki. Pomyślałem sobie, Ŝe moŜe zechce zainwestować w nowe pismo o takim poziomie intelektualnym i artystycznym, jaki zamierzałem mu nadać. I nie myliłem się. \ Strona 5 Oczywiście prawdziwym "aniołem" był ksiąŜę Shirak- 8 han. Ale gdyby nie Harry i paru innych moich bogatych przyjaciół, którzy pierwsi zadeklarowali wkłady, mój "Review" nie mógłby zapewne w ogóle zaistnieć. A bez nich z kolei moŜe nigdy nie trafiłbym na księcia. Wynajmowałem juŜ wtedy mieszkanie na cudownej starej Wyspie Świętego Ludwika. Okazało się, Ŝe Harry jest praktycznie moim sąsiadem, rezydując na najdal- szym, bardzo szykownym zachodnim krańcu Quai de Bourbon, podczas gdy ja, niczym wieśniak, mieszkam tylko - choć fakt, Ŝe po słonecznej stronie - na rogu Quai d'Orleans i rue le Regrattier. Dlaczego ja, Jonathan James Hartley III, stałem się przyjacielem numer jeden rodziny Gallagherów, po prostu nie wiem. Nie obracaliśmy się nawet w tych samych kręgach. Moje kontakty towarzyskie ograniczały się głównie do świata literackiego. Gallagherowie naleŜeli Strona 6 do znacznie bogatszej i pełnej przepychu socjety świata filmu. To, Ŝe ja - samotny, raczej niezamoŜny człowiek pióra - miałem zostać najlepszym przyjacielem rodziny Gallagherów, zawsze wydawało mi się dość dziwne; tak jakby w tym dobitniej niŜ w innych sprawach przejawiała się ograniczoność pisanych im przez los moŜliwości wyboru. Harry jest człowiekiem bardzo uczuciowym. Wysoki, łysy i szczupły, twarz ma ostrą, pociągłą, wąską, a w przenikliwych szparkach blisko osadzonych oczu maluje się wyraz jakby wymuszonego rozczarowania, zaprawionego goryczą czy niechęcią, którego źródeł naleŜałoby szukać raczej w uwarunkowaniach świata zewnętrznego niŜ w naturze i osobowości mego przyja- ciela. Nie wydaje mi się, Ŝeby kiedykolwiek miał praw- dziwe poczucie humoru, w odróŜnieniu, na przykład, ode mnie. W kaŜdym razie tym się właśnie stałem: najlepszym przyjacielem rodziny. Ich syn, Hill, miał wtedy zaledwie 9 Strona 7 dziewięć lat. Zostałem jego osobistym doradcą i powier- nikiem, choć Hill właściwie nie potrzebował doradców. A kiedy w roku 1960 urodziła się im córka, McKenna, zostałem jej ojcem chrzestnym i aŜ do osiągnięcia sędzi- wego wieku lat ośmiu McKenna wzrastała u mego boku, połowę swej małej osóbki składając na moje barki, Ŝe się tak wyraŜę. Hill miał jedenaście lat, kiedy się urodziła. Pamiętam, Ŝe myślałem o nich wówczas, o całej czwórce, jako o wzorowej "szczęśliwej amerykańskiej rodzinie"; takiej, o której słyszy się i którą widuje się często na zdjęciach reklamowych w "New Yorker" i w innych magazynach komercyjnych, ale jaką rzadko udaje się spotkać w Ŝyciu. Ale teŜ nic wtedy nie wskazywało na to, Ŝe pod owym sielankowym na pierwszy rzut oka obrazem czaić się mogą jakieś, skrzętnie przez nich ukrywane, rysy i pęknięcia. A ja się zwykle umiem Strona 8 poznać na ludziach, mam zwykle dobrego nosa do ludzi. Naprawdę uwaŜałem ich za wzorową amerykańską rodzinę. Hill ma teraz dziewiętnaście lat - jest 15 czerwca 1968 roku - i nie wiem, gdzie się podziewa; po raz ostatni widziałem go dziesięć dni temu, kiedy to w przy- stępie desperacji i czarnej rozpaczy opuszczał ParyŜ - jak mówił - na dobre. Biedny Hill. Kiedy zna się młodego człowieka od czasu, gdy skończył dziewięć lat, niemal wszystkie blaski i cienie dorastania, wszystkie ostre kontrasty, podobnie jak i znaczenie tej wczesnej dorosłości, umykają na ogół uwadze, rozmyte i stłumione przez codzienne obcowanie. Myślę, Ŝe narodziny młodszej siostry były dla jedenas- toletniego Hilla wielkim przeŜyciem. Wszyscy eksperci powiadają, Ŝe dzieci, zwłaszcza jedynaczki lub jedynacy, są z reguły głęboko nieszczęśliwe, gdy zjawia się inne 10 Strona 9 dziecko, pozbawiając je tym samym miejsca w centrum rodzinnego świata. Jeśli tak było z Hillem, nigdy mi tego nie wyznał. Przez tych kilka dni, które Louisa spędziła w szpitalu w związku z narodzinami McKenny, mieszkał u mnie. W sprawach intymnych Louisa jest raczej staro- świecka. Ale Hill dzielnie sobie poradził z sytuacją, choć same nowiny przyjął dość markotnie. Wtedy, jedenasto- letni, właściwie nie poruszał tego tematu. Raz tylko, siedząc przy oknie na oparciu wielkiego fotela, przestał obserwować rzekę i płynące po niej barki, napotkał mój wzrok i patrząc mi prosto w oczy stwierdził zagadkowo: - Wiem, skąd się biorą dzieci. I jak się tam dostają. Nie myśl, Ŝe nie wiem. Wierzę, Ŝe wiedział. Speszony i zaŜenowany, nie podjąłem wówczas rękawicy, rzuconej przez jedenasto- latka. Zabierałem go na ryby. Wtedy, gdy miał jedenaście lat, chadzaliśmy pod most, od strony wyspy. Siadaliśmy Strona 10 pod wielkimi drzewami na wielkich i nierównych kocich łbach dolnej promenady, która biegnie pod Pont Louis- -Philippe i Pont Marie niemal naokoło całej wyspy; malowniczy starzy paryscy gaillards (spryciarze) spędzają tam lata emerytury z długimi, bambusowymi tyczkami i nylonowymi Ŝyłkami, próbując złapać jakąś zjadliwą rybkę nawet w najgorszą deszczową i zimową pogodę. Później, kiedy chłopak podrósł, zabierałem go nad Marne, gdzie łowiliśmy okonie i pstrągi, wiosłując pomiędzy brzegami rzeki i trawiastymi wysepkami upstrzonymi kępami drzew, w scenerii przywodzącej na myśl dziewiętnastowieczne pejzaŜe impresjonistyczne Moneta czy Sisleya - nietknięty pejzaŜ dziewiętnasto- wieczny, we Francji, w sielskich, wiejskich okolicach Francji, być moŜe uchowa się w tej postaci na zawsze. Pamiętam, był właśnie ciepły, słoneczny, nakrapiany obłokami dzień wiosenny, w takiej właśnie dziewiętnasto- 11 Strona 11 wiecznej monetowskiej scenerii nad Marną, kiedy Hill po raz drugi wrócił do tematu siostry, jej narodzin i jej Ŝycia. Miał wtedy piętnaście lat, a McKenna cztery. Nie ulegało wątpliwości, Ŝe bardzo ją kocha. Wszyscy bardzo ją kochaliśmy, tę pogodną, ciągle roześmianą istotkę, obda- rzoną roztańczonymi oczyma, bystrą i wiecznie ciekawą wszystkiego, co się wokół dzieje, niczym ruchliwy kociak. Chciała wybrać się z nami i płakała, kiedy Hill jej na to nie pozwolił, tłumacząc, Ŝe jest za mała, Ŝe tylko by nam była cięŜarem i zawalidrogą. Nie będę "zawali- drogą", mówiła, zabawnie rozbijając na dwoje słowo, którego z pewnością nie rozumiała. Na rzece Hill skierował łódkę ku porośniętej trawą przewieszce, ocalałej wśród pól dzięki systemowi korzeni trzech gigantycznych dębów. — Co myślisz o tym dzieciaku? - O McKennie? — Śliczna, prawda? I w dodatku bystra. Nie patrząc na mnie przeszedł do sedna. Strona 12 - Ale oni ją psują. Powinna wiedzieć, Ŝe jak wejdzie w Ŝycie, okrutny i egoistyczny świat nie będzie się z nią cackał. Musi znaleźć swój sposób na przetrwanie w nim. Nie zawsze będzie tak, jak ona chce. Było mi cholernie przykro, ale musiałem jej odmówić. Niech się uczy. Miałem wraŜenie, Ŝe się usprawiedliwia na wypadek, gdybym w skrytości ducha uznał jego postępowanie za okrutne. - Niech się uczy - powtórzył. - No tak. Hill zwinął haczyk i badawczo oglądał przynętę, choć nic jej nie brakowało, po czym znów zarzucił. — Nie podoba mi się sposób, w jaki oni ją traktują. Zepsują ją do szczętu. — CóŜ, wydaje mi się, Ŝe bardzo trudno nie psuć McKenny - powiedziałem. — Oczywiście. Ale u nich to wynika z czegoś innego. 12 Spełniają wszystkie jej zachcianki, bez wyjątku, a czasem nawet uprzedzają jej Ŝyczenia. Nie powinni jej byli mieć. - O czym ty mówisz! Naprawdę mnie zezłościł. I zaszokował. Kochałem Strona 13 wtedy moją chrzestną córkę bardziej niŜ kogokolwiek przedtem, tą Ŝarliwą miłością męŜczyzny, któremu nie dane było zostać ojcem i który nad tym boleje. Teraz przypuszczam, Ŝe źródło mego gniewu - w o wiele większym stopniu, niŜ byłbym to wówczas skłonny przyznać - tkwiło w poczuciu winy: wiedziałem bowiem, Ŝe Hill ma na swój sposób rację. — Nie powinni byli mieć tego dziecka, nie w ich wieku - ciągnął nie zwaŜając na moją reakcję. - Brak im elastyczności, duchowej i psychologicznej giętkości. Są duŜo za starzy na takie małe dziecko! — Chwileczkę, zaczekaj! - próbowałem mu przerwać. — To nie wszystko. PrzecieŜ gdyby nie ona, zerwaliby ze sobą! Tylko dzięki niej są razem. A przynajmniej wygląda, Ŝe są. Nie wiedziałeś o tym? — Nie. Oczywiście, Ŝe nie - powiedziałem głucho. Obawiałem się, czy aby nie zwrócił uwagi na barwę mojego głosu. Ale przy jego młodzieńczej beztrosce? Gdzie tam! Mogłem sobie oszczędzić niepokoju. — Naprawdę - mówił. - Gdyby nie McKenna, dziś byliby juŜ po rozwodzie. Myślałem, Ŝe wszyscy o tym wiedzą. I dlatego teraz traktują ją jak jakiś specjalny dar Strona 14 od Boga, jak błogosławieństwo, które spłynęło na nich z nieba. I udają, Ŝe są ze sobą szczęśliwi. I przy okazji robią dzieciakowi wielką krzywdę. — CóŜ, sądzę, Ŝe oni naprawdę są szczęśliwi. Nawet to wiem. I cieszę się ze względu na ciebie, ze względu na nich, takŜe ze względu na mnie samego. To dobrze, Ŝe McKenna się pojawiła i zbliŜyła ich ponownie do siebie. Wszyscyśmy na tym dobrze wyszli. 13 - No, nie wiem - odparł. - Myślę, Ŝe lepiej byśmy wyszli na ich rozwodzie. Na pewno byłoby to uczciwsze rozwiązanie. UwaŜam, Ŝe ona go powinna zostawić. Gdyby miała charakter. Ja ich zresztą kocham, wiesz? Naprawdę kocham tych biednych skurczybyków. Ale to straszni hipokryci, wiesz. Tylko by sobie przez cały czas gruchali ciu-ciu-ciu. Ale mnie nie nabiorą. Ciekawe, jak się do siebie odzywają, kiedy są sami. I oni śmią uczyć Strona 15 biedną McKennę bzdur o miłości monogamicznej. Uczą ją, Ŝeby nie stawiała za szeroko nóg. I Ŝeby nie latała bez majtek. Uczą ją, Ŝeby na kanapie nie siedziała roz- kraczona i Ŝeby nie pokazywała motylka. - Na Boga! Chyba nie chciałbyś, Ŝeby przestali ją tego wszystkiego uczyć? "Motylek" to dosłowne tłumaczenie włoskiego wy- razu farfalla, który to eufemizm Harry poznał pracując we Włoszech i który od narodzin McKenny wszedł do domowego słownika. Nie odpowiedział. - Uczą ją tych wszystkich bzdur, Ŝeby oszczędzać motylka, strzec jak skarbu. Miłość romantyczna! Za- chować się nietkniętą dla jednego męŜczyzny, który będzie ją zawsze kochał, ją i tylko ją, na wieki wieków. Ma się oszczędzać na jedną wielką miłość, która przetrwa całe jej Ŝycie. Monogamiczne brednie. — Posłuchaj, Hill, nie sądzę, aby twoi rodzice juŜ teraz uczyli McKennę, Ŝe ma się oszczędzać na przyszłą miłość monogamiczną. — Ale taki będzie następny punkt programu. MoŜesz mi wierzyć. I do tego te ich obłudne kłamstwa. Strona 16 Przez chwilę łowiliśmy ryby. - MoŜe nie chcą, Ŝeby ktoś ją skrzywdził - powie- działem w końcu, kręcąc kołowrotkiem. Czułem się niezręcznie. - Skrzywdził! Niby czemu miałaby się jej stać jakaś 14 krzywda, jeśli nie będzie się w nikim zakochiwać? Po co jej te bzdury? - Hill, czy ty kiedyś spałeś z dziewczyną? Spojrzał na mnie i wyszczerzył zęby w bezczelnym uśmiechu. - Nie. Nie, ale nad tym pracuję. Ta szczenięca pewność siebie! Ja jej chyba nie miałem, nawet w jego wieku. Potem spowaŜniał: - DuŜo o tym rozmawialiśmy, całkiem otwarcie. To juŜ nie tak, jak za waszych czasów. Gadamy o tym w szkole i na prywatkach. Nie myśl, Ŝe nie miałem okazji. Zachowuję swój pierwszy raz dla dziewczyny, która to doceni, która będzie się z tego cieszyć tak jak ja, ale bez tych wszystkich bredni o wielkiej miłości i bzdurnej monogamii. Dla dziewczyny o podobnej wraŜliwości i delikatności. I na pewno nie będę się śpieszył do ślubu z pierwszą dziewczyną, która mi dobrze da. Tak jak wy to robiliście. I nie będę się Strona 17 zadawał z dziewczyną, która tego oczekuje. Mam na- dzieję, Ŝe McKenna teŜ nie będzie się zadawała z takim chłopakiem. Ale i tak w naszym pokoleniu nie ma tylu zdeklarowanych monogamistów co w waszym. Nie umiałem odpowiedzieć. Ale Hill nie nalegał. Właściwie więcej na ten temat nie rozmawialiśmy. Ani wtedy, ani potem. Podobnie jak o jego rodzicach czyich stosunku do McKenny. Ja oczywiście nie opowiedziałem jego rodzicom o naszej rozmowie. Czułem, Ŝe byłaby to zdrada, Ŝe Hill zacząłby mną pogardzać i przestałby mi się zwierzać. Ale i tak więcej mi się nie zwierzał. Mam wraŜenie, Ŝe któraś mu dała, tamtego roku albo następ- nego. Potem kilka innych, cały łańcuszek dziewczyn. Ale nawet jeśli tak było, nie opowiadał mi o tym. Skądinąd zawsze był z Hilla skryty, zamknięty w sobie chłopiec, nawet w młodości - i nigdy nie wiedziałem, co się dzieje, co się lęgnie w tym jego 15 pęczniejącym, szybko dojrzewającym mózgu. Przynaj- Strona 18 mniej dopóki Mouvement du 22 mars w Nanterre i Revolution de mai nie odblokowały mu mowy i póki nie zaczął mi się zwierzać z rzeczy, o jakich nigdy przedtem nie mówił. Jestem pewien, Ŝe Harry takŜe nie znał dróg myślenia Hilla. W kaŜdym razie nie lepiej niŜ ja. Zwłaszcza przed nocą 27 kwietnia bieŜącego roku, kiedy to do mnie zadzwonił. Było pół do trzeciej. Harry wiedział, Ŝe pracuję do późna redagując bądź czytając i Ŝe właściwie nigdy nie kładę się spać przed czwartą. - Dzieciak nie wrócił. Dzieciak?... Wpadłem w panikę. McKenna? Moja chrześniaczka? Ośmioletnia dziewczynka? Nie wróciła? — Nie, nie! - Harry niecierpliwie przerwał moje milczenie. - Chodzi o Hilla! Hill nie wrócił na noc. — Czy to takie straszne? - spytałem ostroŜnie. — CóŜ, nigdy dotąd tego nie robił. A przynajmniej dawał nam znać. Jestem zaniepokojony. Siedzimy i cze- kamy na niego. Wpadnij do nas. Stawiam flaszkę. — Dobrze - odparłem. - Przyjdę. Myślisz, Ŝe coś się stało? Strona 19 - Skąd u diabła miałbym to wiedzieć. Przyjdź szybko. Przyjemnie było przejść się nabrzeŜem w łagodną wiosenną noc. Wszystko zdawało się takie spokojne. Nawet mi przez myśl nie przeszło, Ŝe Hill mógł być wplątany w awantury studenckie. Od trzech lat studiował socjologię i filmoznawstwo na Sorbonie, nikomu spe- cjalnie o tym nie opowiadając. Gallagherowie mają rozkoszne mieszkanie. Tylko tym słowem moŜna je określić. W pięćdziesiątym piątym, zanim ich poznałem, a kiedy Harry odziedziczył spadek, 16 Gallagherowie wynajęli na dłuŜszy czas całe piętro w górnej części ostatniego budynku na samym krańcu wyspy, tego, który naleŜał do księŜnej Bibesco. Cztery wysokie podwójne okna wychodzą na zachodni kraniec Ile St.-Louis i dalej na Pont d'Arcole i na rzekę, zupełnie jakby z mostku kapitańskiego luksusowego liniowca patrzeć na dziób statku. Harry umeblował całe mieszkanie przepysznymi Ludwikami XIII. Ja osobiście jestem zwolennikiem Drugiego Cesarstwa. Ale musiałem przyznać, Ŝe ciemny, cięŜki, masywny Strona 20 zestaw Ludwika XIII z mrocznymi czerwieniami i zie- leniami wyglądał świetnie w przestronnym i nasłone- cznionym salonie Harry'ego, gdzie go po raz pierwszy ujrzałem. Równie dobrze wyglądał wówczas, w świetle aksamitnych i pergaminowych abaŜurów. A panią tego królestwa była Louisa, zwykle nieco powściągliwa jako gospodyni, ale uwaŜająca. Droga Louisa. No cóŜ, rozsiedliśmy się czekając i rozmawiając - o pisaniu, o filmach, tak jak zwykle. Pękła jedna butelka, potem druga. Nawet Louisa trochę wypiła. - Wie, Ŝe powinien wrócić do domu przed pół do drugiej, najpóźniej przed drugą - powiedział Harry. - I zawsze wracał. Dochodziła szósta, kiedy Hill w końcu wrócił. — Gdzieś ty się u diabła podziewał? - spytał Harry. — Mieliśmy zebranie. Chłopak sprawiał wraŜenie, jakby chciał pójść do swojego pokoju. - Nie, mój panie, wróć no mi tutaj! - zawołał za nim Harry. Hill zawrócił i stanął przygarbiony w drzwiach. - Chcę się czegoś więcej dowiedzieć - oznajmił