Jens Andersen - Historia LEGO
Szczegóły |
Tytuł |
Jens Andersen - Historia LEGO |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Jens Andersen - Historia LEGO PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Jens Andersen - Historia LEGO PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Jens Andersen - Historia LEGO - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Jens Andersen
HISTORIA LEGO
Opowieść o rodzinie, która stworzyła najsłynniejszą zabawkę na
świecie
Przełożyły Justyna Haber-Biały i Agata Lubowicka
Strona 3
Spis treści
Motto
Słowo wstępne od autora
Stolarka. Lata dwudzieste
Wiara. Lata trzydzieste
Wojna. Lata czterdzieste
System. Lata pięćdziesiąte
Ekspansja. Lata sześćdziesiąte
Zmiana. Lata siedemdziesiąte
Zabawa. Lata osiemdziesiąte
Inercja. Lata dziewięćdziesiąte
Zwrot. Pierwsze dziesięciolecie XXI wieku
Dziedzictwo. Drugie dziesięciolecie XXI wieku
Bibliografia
Podziękowania
Przypisy
Strona 4
You may say I’m a dreamer
But I’m not the only one
I hope someday you’ll join us
1
And the world will be as one
(John Lennon)
Strona 5
Słowo wstępne od autora
Szacuje się, że od 80 do 90 milionów dzieci na całym świecie każdego roku
dostaje zestaw klocków LEGO i że blisko 10 milionów dorosłych kupuje je
także dla siebie. LEGO to jednak więcej niż tylko przyprawiająca o zawrót
głowy liczba pudełek z plastikowymi klockami, które można ze sobą łączyć
na niezliczone sposoby. LEGO reprezentuje także wizję znaczenia zabawy
w życiu człowieka.
Ta książka jest historią globalnego przedsiębiorstwa i duńskiej rodziny,
rodu, który przez 90 lat bronił prawa dzieci do zabawy i którego przedsta‐
wiciele wciąż przedstawiają pogląd, że dorośli powinni pozwolić dojść do
głosu swojemu wewnętrznemu dziecku.
Od początku lat trzydziestych LEGO produkuje zabawki, poprzez które
dostarcza przeżyć dzieciom małym i dużym. Przekracza przy tym często
podziały społeczne i kulturalne, zawsze nadążając za rozwojem społeczeń‐
stwa. Od światowego kryzysu po państwo socjalne, od patriarchalnego mo‐
delu rodziny z ojcem siedzącym u szczytu stołu po wejście kobiet na rynek
pracy, nowe role płciowe i modele rodziny – a także nowe sposoby życia.
Kiedyś zabawy dzieci i chłopców miały wyłącznie charakter fizyczny, obec‐
nie jest on w równej mierze cyfrowy. LEGO przez cały czas uczestniczyło
w procesie tej zmiany.
Na pomysł napisania Historii LEGO wpadłem jesienią 2019 roku. Nie jest
to typowa książka przedstawiająca dzieje firmy, ale raczej historia kulturo‐
wa i kronika trzech pokoleń rodziny Kirków Kristiansenów, które stworzyły
LEGO i rozwinęły firmę w to, czym jest obecnie, gdy czwarte pokolenie jest
gotowe do przejęcia sterów: największym na świecie producentem zabawek
i jedną z najbardziej ubóstwianych marek.
Książka powstała dzięki udostępnieniu mi archiwów LEGO w Billund
i comiesięcznym rozmowom prowadzonym przez półtora roku z Kjeldem
Kirkiem Kristiansenem, który, można rzec, urodził się w firmie w 1947 ro‐
ku i przez prawie 50 lat wpływał na jej rozwój.
Na poniższych stronach mój rozmówca figuruje jako „Kjeld”. Życzył so‐
bie, żeby właśnie tak nazywać go w tej książce, bo w ten sposób zwraca‐
ją się do niego pracownicy z Billund i pod tym imieniem jest znany na ca‐
łym świecie wśród 20 000 pracowników LEGO i pięć razy tylu zarejestro‐
wanych dorosłych fanów, dla których klocki te są pasją i stylem życia.
Strona 6
À propos imion i nazwisk, nazwisko rodu przez dziesięciolecia wywoły‐
2
wało u wielu osób dezorientację. Co do nazwiska środkowego „Kirk” nikt
nie ma żadnych wątpliwości, pytanie jednak, czy rodzina naprawdę nazy‐
wa się „Kristiansen” czy „Christiansen”.
Według starych ksiąg metrykalnych i świadectw chrztu zachowanych
w rodzinie nazwisko rodowe powinno się zapisywać przez „K”, ale z nie‐
Strona 7
wiadomych przyczyn założyciel LEGO Ole Kirk, gdy w 1916 roku jako mło‐
dy czeladnik osiedlił się w Billund, postanowił, że będzie się nazywał
„Christiansen”. Z nielicznymi wyjątkami używał tego nazwiska aż do śmier‐
ci, wykuto je też na nagrobku na cmentarzu w Grene niedaleko Billund.
Syn Olego Kirka Godtfred także zapisywał swoje nazwisko przez „Ch”,
a nie przez „K”. W latach czterdziestych, jako młody ambitny kierownik
produkcji, zaczął używać inicjałów G.K.C., które przylgnęły do niego na ca‐
łe życie. Nazywali go tak pracownicy LEGO, partnerzy biznesowi, miesz‐
kańcy Billund i bliscy przyjaciele. Syn G.K.C. Kjeld – główny bohater tej
książki – jeszcze jako młody człowiek postanowił natomiast trzymać się te‐
go, co napisano w świadectwie chrztu, i zawsze nazywał się Kjeld Kirk Kri‐
stiansen.
Chciałem uszanować dokonane przez poszczególnych członków rodziny
wybory dotyczące używanych przez nich nazwisk, imion i akronimów, wid‐
niejących także na drzewie genealogicznym. Dlatego na kartach książki za‐
łożyciel LEGO nazywa się Ole Kirk albo Christiansen, jego syn – Godtfred
albo G.K.C., podczas gdy przedstawiciel trzeciego pokolenia rodziny właści‐
cieli po prostu Kjeld.
Być może niektórych czytelników zdziwi to, że przez cały czas konse‐
kwentnie zapisuję nazwę LEGO i innych spółek należących do koncernu –
na przykład KIRKBI – wielkimi literami. W tym przypadku uznałem za na‐
turalne postąpić zgodnie z praktyką stosowaną w przedsiębiorstwie.
Czytelnicy zatrudnieni w LEGO albo w inny sposób związani z firmą mu‐
szą się też pogodzić się z tym, że w dwóch przypadkach stosuję się do po‐
wszechnych duńskich reguł ortograficznych, będących odstępstwem od ofi‐
cjalnego zapisu obowiązującego w przedsiębiorstwie. Z jednej strony po na‐
zwie „LEGO” nie zamieszczam symbolu ® świadczącego o rejestracji znaku
towarowego, z drugiej – stosuję myślnik w złożeniach, których pierwszy
3
człon stanowi nazwa firmy: po duńsku LEGO-klodsen (pl. klocek LEGO) .
Wszystko to ze względu na czytelność tekstu.
Tak jak klasyczne klocki o ośmiu wypustkach można ze sobą połączyć
w co najmniej 24 możliwych kombinacjach, historię LEGO można by opo‐
wiedzieć na wiele różnych sposobów. Wybrałem obszerną formę epicką bez
odsyłaczy do źródeł i przypisów.
Na samym końcu książki znajduje się obszerna bibliografia, tuż obok in‐
deksu osób i podziękowań dla wszystkich, dzięki którym napisanie tej
książki było możliwe. W tym miejscu muszę dobitnie zaznaczyć, że nie
Strona 8
udałoby mi się zakończyć sukcesem tego projektu bez niezmordowanej po‐
mocy Jette Ordua, dyrektorki działu historycznego LEGO, archiwistki Tine
Froberg Mortensen i Ulli Lundhus, rzeczniczki prasowej KIRKBI A/S. Na
sam koniec chciałbym gorąco podziękować Kjeldowi za to, że wtajemniczył
mnie w ten zaiste baśniowy fragment historii Danii. Parafrazując zachętę
4
do „dobrej zabawy” , która od lat trzydziestych leży u podstaw LEGO, nie
pozostaje mi nic innego, jak życzyć wszystkim „dobrej lektury!”.
Jens Andersen, lipiec 2021
Strona 9
Stolarka. Lata dwudzieste
(Narzędzia Olego Kirka)
Dawno, dawno temu w odległej galaktyce…
Tymi słowami rozpoczyna się słynna saga z kosmosu, która odgrywa
ważną rolę w poniższej historii. Zaczyna się ona w Danii, daleko na wsi, je‐
sienią 1915 roku, gdy młody rzemieślnik z zachodniej Jutlandii dowiadu‐
je się o wystawionej na sprzedaż stolarni w miasteczku Billund, połączo‐
nym z resztą kraju linią kolejową.
Tak jak jego narzeczona, młody rzemieślnik dorastał na wrzosowisku
wśród pracowników najemnych i wiejskiej biedoty. Jako chłopak wypasał
owce i krowy, nauczył się uważać na żmije i zalane wodą wykopy po wy‐
dobytym marglu, a gdy zbliżała się niepogoda, potrafił szybko, jak nikt in‐
ny w okolicy, zbudować odpowiednie schronienie.
Teraz jest czeladnikiem w warsztacie ciesielskim, marzy o własnym da‐
chu nad głową, chciałby się ożenić i pracować na własny rachunek. Kilkoro
rodzeństwa pomaga mu zaciągnąć w banku pożyczkę na 10 000 koron
i w lutym 1916 roku przejmuje niski biały dom z przylegającym warszta‐
tem na obrzeżach Billund. Z pomocą boską i Banku Varde wszystko powin‐
no pójść dobrze. W dniu swoich 25. urodzin Ole Kirk Christiansen żeni się
Strona 10
z Kristine Sørensen, a rok później na świat przychodzi pierwszy z ich czte‐
rech synów.
Kjeld: „Dziadek urodził się w 1891 roku w miejscowości Blåhøj położonej
20 kilometrów na północ od Billund. Tutaj dorastał w rodzinie liczącej 11
dzieci – sześciu synów i pięć córek. Każde z nich otrzymało inne »nazwisko
środkowe« wymyślone przez pradziadka. To znaczy oprócz dziewcząt, bo
one i tak miały w przyszłości zmienić nazwisko po wyjściu za mąż. Jeden
z synów nazywał się zatem Randbæk, drugi – Kamp, trzeci – Bonde. Dzia‐
dek zarówno imię, jak i nazwisko środkowe – Kirk – otrzymał po dzielnym
5
zachodniojutlandzkim chłopie, członku Zgromadzenia Stanowego , u które‐
go pradziadek służył i którego podziwiał. Już jako sześciolatek pilnował
owiec przy wypasie, pomagał w różnych gospodarstwach, aż zaczął termi‐
nować w warsztacie ciesielskim u jednego ze starszych braci. Podobnie jak
wielu innych młodych rzemieślników w tamtym czasie, w celu rozwijania
umiejętności został czeladnikiem wędrownym, ale dość szybko wrócił do
domu, żeby pomóc starszemu bratu przy budowie budynku poczty
w Grindsted. A w 1916 roku osiedlił się tutaj, w Billund”.
Pod koniec pierwszej wojny światowej to małe miasteczko położone przy
trasie kolejowej między Vejle i Grindsted zamieszkiwała niecała setka osób.
Poza budynkiem stacji, pełniącym także funkcję poczty, Billund w 1916 ro‐
ku składa się z czterech albo pięciu większych gospodarstw, kilku domów
6
zamieszkanych przez tak zwanych chlebowych , szkoły, mleczarni spół‐
dzielczej, konsumu, domu misyjnego i gospody, która wkrótce straci konce‐
sję na sprzedaż alkoholu i otworzy się ponownie jako hotel dla osób żyją‐
cych w trzeźwości. W sumie około 30 domów położonych wzdłuż żwirowe‐
go traktu z głębokimi rowami po obu stronach. Żeby dotrzeć na drogę,
trzeba przejść po kilku deskach przerzuconych nad rowem.
Dom i przylegający do niego warsztat, należące Olego Kirka i Kristine,
stoją jako ostatnie zabudowania przy drodze wyjazdowej z Billund. Dalej
rozciągają się dwa uprawiane pola, a za nimi, jak okiem sięgnąć, roztacza‐
ją się wrzosowiska. Kilometry brunatnych wrzośców próbujących się zako‐
rzenić aż do krawędzi piaszczystej drogi krajowej prowadzącej na zachód.
Mówi się, że pewien bogacz z Kolding, przejeżdżający kiedyś przez para‐
7
fię Grene , nazwał Billund „miejscem opuszczonym przez Boga”. Prawdą
Strona 11
jest, że w drugiej dekadzie XX wieku zabudowania Billund nie zajmują zbyt
wiele miejsca przy drodze ciągnącej się łukiem przez miasto, ale w latach
tuż po pierwszej wojnie światowej nie brakuje tam oznak życia. Zwłaszcza
w odniesieniu do Boga i Ducha Świętego.
Młoda para osiedla się w Billund w okresie upowszechniania się ruchów
religijnych na terenach wiejskich. Razem z rosnącym w siłę ruchem związ‐
kowym w dużych miastach Misja Wewnętrzna stanowi największą w kraju
organizację masową. Wśród gospodarstw bogobojnych, oszczędnych chło‐
pów w całej Danii wyrastają domy misyjne, a na początku lat dwudziestych
XX wieku ponad 300 000 osób, w przeważającej mierze wywodzących się
z chłopstwa i warstw nieuprzywilejowanych, zrzesza się w małych lokal‐
nych wspólnotach. Nie jest to sekta, ale szeroko rozgałęziona sieć poboż‐
nych chrześcijan, funkcjonująca w ramach duńskiego Kościoła Narodowe‐
go, chociaż wielu jego pastorów odmawia wiernym z Misji Wewnętrznej
dostępu do domów Boga.
Od lat osiemdziesiątych XIX wieku przez parafię Grene przetoczyło się
kilka fal ruchów odnowy Kościoła. Rozbrzmiewało tu wiele różnych głosów
religijnych – od katolickich i luterańskich duchownych, pietystów i herrn‐
hutów aż po współczesnych świętych i tak zwanych grundtvigian, odwołu‐
jących się do myśli psalmisty N.F.S. Grundtviga na temat chrześcijaństwa,
kultury, Kościoła i ojczyzny.
Członkowie Misji Wewnętrznej wierzą w to, że człowiek jest grzeszny
z natury i tylko dzięki zrozumieniu Boga i Jego pomocy może żyć w sposób
przyzwoity oraz dostąpić zbawienia. Nie inaczej myślą nowy stolarz w Bil‐
lund i jego małżonka, chociaż w domu u Christiansenów panuje weselsza
atmosfera niż u wielu innych wewnętrznomisyjnych rodzin w mieście
i w parafii.
Strona 12
W dniu swoich 25. urodzin Ole Kirk żeni się z Kristine. Mieszkańcy Billund, a zwłaszcza Karen i Pe‐
ter Urmager z zarządu Misji Wewnętrznej, serdecznie przyjmują nowo przybyłych nowożeńców. Ich
znajomość przeradza się w zażyłą przyjaźń. Gdy Karen, już jako wdowa w podeszłym wieku, zapada
na ciężką chorobę, Ole Kirk sprowadza ją do swojego domu i udostępnia jej własne łóżko do mo‐
mentu, aż wyzdrowieje.
Kjeld: „Mieszkańcy Billund dzielili się wtedy na dwie grupy. Tych z Misji
Wewnętrznej, którzy spotykali się w domu misyjnym, postrzegało się jako
rygorystycznie przestrzegających zasad wiary. Oprócz nich byli też grund‐
tvigianie, o których mówiono, że mają bardziej przyziemny stosunek do
Boga. Oni często spotykali się w domu zebrań. Tak jak moi dziadkowie,
większość mieszkańców była związana z misją, ale w przypadku obu tych
kościelnych ugrupowań obowiązywała zasada nieobcowania z »tymi drugi‐
mi« więcej niż to absolutnie konieczne. W zasadzie było tak jeszcze w la‐
tach pięćdziesiątych, w czasach mojego dorastania. Ja i moje dwie siostry
wiedzieliśmy dokładnie, kto należał do misji, a kto był grundtvigianem.
Strona 13
Babcia i dziadek byli bardzo religijni, ale historie opowiadane o dziadku
ukazują go jako wesołego człowieka, prostolinijnego – w najlepszym zna‐
czeniu tego słowa. Bardzo otwartego i szczerego w stosunku do swojej wia‐
ry. Często w listach dotyczących działalności swojej firmy używał zwrotu
»jeśli Bóg zechce«. O ile mi jednak wiadomo, nigdy nie udzielał nikomu
bezpośrednich nauk na temat Boga czy Chrystusa. Dziadek był jednak czło‐
wiekiem niezłomnej wiary i do samej śmierci żywił przekonanie, że nie wy‐
myśliłby swoich zabawek i nie założyłby LEGO bez Boskiej pomocy”.
***
Na samej górze rachunków wystawianych przez nowego rzemieślnika
w mieście jest napisane: „Stolarnia Maszynowa i Zakład Ciesielski w Bil‐
8
lund” . Chociaż większość mieszkańców o umiejętnościach, dobrej woli
i niezłomnej wierze Olego Kirka wypowiada się w samych superlatywach,
jego warsztat po dwóch latach działalności nie przynosi takich zysków, ja‐
kich spodziewali się on i Kristine. Początki są jednak obiecujące. Podobnie
jak w wielu innych regionach wiejskich okoliczni chłopi skorzystali na duń‐
skiej neutralności podczas pierwszej wojny światowej, sprzedając zboże
i mięso krajom zaangażowanym w konflikt i zarabiając dodatkowo na pro‐
dukcji torfu. Krótko mówiąc, stać ich na naprawy, przebudowę i rozszerze‐
nie swojej działalności i dlatego w latach 1916–1918 młodemu pracowite‐
mu mistrzowi stolarskiemu i ciesielskiemu nie brakuje pracy. Ale po zakoń‐
czeniu wojny międzynarodowy kryzys gospodarczy uderza też w Danię.
Nagle właściciele gospodarstw z Billund i okolicy, którzy muszą uprawiać
jałową, piaszczystą ziemię, przestają szastać pieniędzmi tak jak do tej pory.
Dobry cieśla jednak wciąż jest w cenie, więc Ole Kirk patrzy w przyszłość
z optymizmem. W warsztacie zatrudnia terminatora i czeladnika, a do
większych prac budowlanych najmuje jednego bądź kilku wiejskich rze‐
mieślników. Jako mistrz uchodzi za miłego i życzliwego, ale także wyma‐
gającego od swoich pracowników staranności i sumiennego zaangażowa‐
nia. „Niechlujstwo” to jedno z jego ulubionych słów, gdy krytykuje wyko‐
naną pracę. Jeśli ktoś ma leniwe usposobienie, u Christiansena nie zagrzeje
długo miejsca. Jeśli natomiast jest gotów pracować z zaangażowaniem, do‐
kładać wszelkich starań, znajdzie się w dobrych, troskliwych rękach. Ole
Kirk bardzo rzadko udziela reprymend swoim pracownikom, jeśli popełnią
błąd. „Trzeba wynieść z tego naukę” – ma w zwyczaju mówić.
Strona 14
Jednym z rzemieślników, którzy przez wiele lat będą blisko Olego Kirka
i jego rodziny, jest „Viggo od Stolarza”, naprawdę nazywający się Viggo
Jørgensen. W 1917 roku dostaje się do terminu w Stolarni Maszynowej
i Zakładzie Ciesielskim w Billund, gdzie zostaje przez kolejnych osiem lat.
Wywrze to ogromny wpływ na podejście tego młodego człowieka nie tylko
do wykonywanego przez niego rzemiosła i do własnej osoby, ale także do
innych ludzi i do życia jako takiego.
Podobnie jak czterej synowie Olego Kirka, Viggo, który dorastał w we‐
wnętrznomisyjnym domu dziecka w pobliżu Vejle, uczy się, że życie jest
nie tylko darem, ale także zadaniem. Człowiek ma obowiązek jak najlepiej
zarządzać tym, co mu powierzono. Viggo od Stolarza nigdy nie zapomni
o tym zaleceniu, które raz za razem podkreśla w spisanych przez siebie
wspomnieniach z lat spędzonych u Christiansenów, przekazanych w póź‐
niejszym okresie synom mistrza.
Viggo przyjeżdża pociągiem z Vejle do Billund wiosną 1917 roku. Prawie
wszystko, co 14-latek posiada, zmieściło się w małej walizce. W kieszeni
trzyma cały swój majątek – koronę i 82 øre. Ole Kirk wychodzi po chłopa‐
ka na stację. Kiedy razem idą w stronę domu, mistrz prowadzi obok siebie
rower. Naprzeciwko domu i warsztatu znajduje się konsum, w którym zbyt
wiele osób kupuje „na kreskę” u kierownika i jego żony i w którym panuje
potężny chaos w rachunkach. Ole Kirk zostawia rower na małym podwórku
za domem i prowadzi nieśmiałego chłopaka do jego zimnawego pokoju na
końcu poddasza, położonego nad warsztatem z maszynami do obróbki
drewna.
– To twój pokój, Viggo. Nie boisz się chyba spać sam na strychu?
– Nie – odważnie odpowiada Viggo, mimo że dla tego wychowanka do‐
mu dziecka posiadanie własnego pokoju z łóżkiem, stołem i krzesłem jest
czymś nowym i oszałamiającym.
Po wejściu do dużego pokoju w domu mistrza Viggo wita się z jego żoną,
która przygląda mu się badawczo.
– Wygląda mi na mizeraka, Ole.
– Tak, ale jest na to rada – odpowiada mistrz.
Strona 15
Pocztówka z drugiego dziesięciolecia XX wieku. Przedstawia Billund od strony zachodniej, gdzie wi‐
dać wrzośce coraz bardziej porastające żwirowy trakt. Białe zabudowania po prawej stronie to dom
z warsztatem, które Ole Kirk kupuje w 1916 roku. Archiwum Historii Regionalnej Parafii Grene
Viggo szybko zaczyna czuć się u nich jak w domu. Przestaje być jednym
spośród 50 czy 60 osieroconych chłopców w domu dziecka w Bredballe.
Zostaje przyjęty do rodziny, w której każdy posiłek rozpoczyna się i kończy
modlitwą oraz żarliwym dziękczynieniem do Pana Boga. Gdy przychodzą
goście i śpiewa się psalmy, Viggowi pozwala się pozostać przy stole i być
częścią wspólnoty. Na co dzień Viggo ma też swoje stałe miejsce wśród in‐
nych pracowników, niekiedy nawet sześciu albo siedmiu, kiedy wszyscy
zbierają się wokół stołu, z mistrzem u jego szczytu. Christiansen często czy‐
ta na głos z Kalendarza Modlitewnego Jednoty Braterskiej, kończąc jedną albo
dwiema zwrotkami psalmu, który szczególnie sobie upodobał.
Podobnie jak wszyscy inni terminatorzy w ówczesnej Danii, Viggo w cią‐
gu pierwszych czterech lat pracy nie otrzymuje wynagrodzenia, ale wyłącz‐
nie wikt i zakwaterowanie. Ole Kirk pozwala mu natomiast zbierać drew‐
niane wióry pochodzące z obróbki drewna, które chłopak sprzedaje jako
podpałkę w cenie 10 øre za worek. Viggo ma też możliwość dorobienia so‐
bie, gdy rodziny z Billund zbierają się wieczorem w domu misyjnym albo
spotykają u siebie na kawie i ktoś musi zaopiekować się ich dziećmi. Po na‐
uczeniu się przez Vigga korzystania z narzędzi Ole Kirk pozwala mu praco‐
Strona 16
wać w warsztacie po godzinach pracy. Młody terminator ćwiczy się wtedy
w swoim rzemiośle, wyrabiając stołki, półki na kapelusze, małe regały, me‐
belki dla lalek i inne mniejsze zabawki, które później sprzedaje ludziom
z miasta.
„Pamiętaj o ewidencji zużytych materiałów, Viggo! – doradza mu Chri‐
stiansen. – I o tym, żeby ci zapłacono za to, co sprzedajesz”. To ostatnie
może być sporym wyzwaniem dla mieszkańców parafii Grene. W obiegu
nie krąży zbyt wiele gotówki, kwitnie natomiast handel wymienny. Nawet
w przypadku drobniejszych zleceń, takich jak naprawa okna albo wymiana
fragmentów starych drzwi, gospodarze chcą płacić Olemu Kirkowi w natu‐
rze albo nalegają na obniżenie ceny.
Budynek stacji kolejowej w Billund zostaje ukończony w 1914 roku i ze względu na handel torfem,
marglem i nawozem staje się jedną z najbardziej ruchliwych stacji na odcinku między Vejle i Grind‐
sted. Viggo Jørgensen (po prawej), który wysiada z pociągu w 1917 roku, pisze w swoich wspomnie‐
niach: „Często wspominam tych dwoje ludzi, Christiansena i jego żonę, którzy wzięli pod swoje
skrzydła bezdomnego chłopca, zapewnili mu solidne wykształcenie zawodowe i nauczyli właściwego
zachowania w towarzystwie”. Archiwum Historii Regionalnej Parafii Grene
Nie inaczej się sprawy mają podczas budowy kościoła w Skjoldbjerg
w latach 1919–1921. Rozchwytywany mistrz ciesielski z Billund niedawno
wykonał nową emporę dla kościoła w Grene z miejscem na duże organy
i większą liczbę ławek. Kościół w Skjoldbjerg położony na południe od Bil‐
lund, przy drodze na Vorbasse, stanowi najbardziej kompleksowe zlecenie,
Strona 17
jakie do tej pory otrzymał Ole Kirk. Zleca mu się wykonanie całej drewnia‐
nej konstrukcji nośnej, wielkich drzwi wejściowych z żelaznymi okuciami,
kościelnych ławek, ambony i ołtarza. Snycerz spoza miasta wyrzeźbił figu‐
ry dwunastu apostołów, które Viggo od Stolarza montuje w małych niszach
w nastawie ołtarzowej. Całej pracy przygląda się pozłotnik, którego zada‐
niem jest powleczenie postaci uczniów Chrystusa złotem płatkowym.
Po ukończeniu kościoła w Skjoldbjerg Ole Kirk nigdy nie otrzyma należ‐
ności za swoją pracę, ale godzi się z tym, że, jak sam później opowiada,
„przysłużył się dobrej sprawie” i że mając na uwadze siły wyższe, można to
uznać za dobrą inwestycję.
Ta historia o władzach Skjoldbjerg, którym udaje się wybudować kościół
tanim kosztem, świadczy jednak o tym, że mistrz ciesielski nie przykłada
takiej wagi do rachunków, jak do swojego rzemiosła. W pierwszej połowie
lat dwudziestych Viggo od Stolarza nieustannie jest świadkiem problemów
finansowych Christiansena. Gdy działalność firmy okazuje się poważnie za‐
grożona, a Bóg – mimo modlitw mistrza – nie ingeruje, Viggo musi jechać
rowerem do banku w Grindsted. Piętnaście kilometrów w jedną stronę
i drugie tyle z powrotem, po żwirze i pod ostro zacinający wiatr z zachodu,
gdy się jedzie w kierunku miasta. W kieszeni terminatora spoczywa koperta
z pieniędzmi, które na pewien czas uspokoją wierzycieli. „Teraz tylko miej‐
my nadzieję, Viggo, że nie złapiesz gumy, bo jeśli nie zdążysz do banku
przed piętnastą, zabiorą nam warsztat i dom” – brzmią poważne słowa
Christiansena. Zaraz potem jego usta rozciągają się jednak w szelmowskim
uśmiechu. Jak wspomina Viggo: „Trzeba było czegoś o wiele gorszego, że‐
by pozbawić mistrza dobrego humoru”.
***
Ole Kirk był typem wiernego, którego można opisać słowami założyciela
Misji Wewnętrznej, Vilhelma Becka, jako „człowieka o swobodniejszym po‐
dejściu do wiary i o bardziej liberalnej postawie”. Oprócz niezłomnego
przekonania o tym, że człowiek jest dzieckiem Boga, któremu poprzez
chrzest zostają odpuszczone grzechy, w jego naturze leży także skłonność
do zabawy i żartowania sobie z innych. Czasami poczucie humoru Olego
Kirka okazuje się nieco grubiańskie, jak wtedy, gdy w wieczór sylwestrowy
rzuca ludziom petardy pod nogi, albo kiedy już w podeszłym wieku nama‐
Strona 18
wia swojego wnuka, żeby udawał psa i ukrył się w samochodowym bagaż‐
niku.
Kjeld: „Pamiętam go jako wesołego, uśmiechniętego i bardzo łagodnego
mężczyznę, który się nie wahał stroić sobie żartów z ludzi w mieście ani
z pracowników. Kiedyś zamknął mnie w bagażniku swojego opla kapitän,
bo uważał, że ja też powinienem tam poleżeć tak jak pies dziadka i babci,
którego zabierali ze sobą, gdy gdzieś jechali. Nie było mi jednak do śmie‐
chu, bo dziadek się z kimś zagadał i zapomniał mnie wypuścić. Leżałem
tam dość długo, aż ktoś usłyszał moje stukanie i otworzył bagażnik”.
Poczucie humoru i skłonność do żartów przez całe życie będą stanowiły
równie ważną część usposobienia Olego Kirka, co jego niezachwiana wiara
w Boga. W tej pozornej sprzeczności można doszukać się możliwego wyja‐
śnienia beztroski, z jaką ten cieśla i ojciec rodziny traktuje długi, niespłaco‐
ne pożyczki, a nawet składane przez wierzycieli wnioski o ogłoszenie upa‐
dłości. Często te najciemniejsze chmury zbierające się nad przedsiębior‐
stwem Olego Kirka kończą się nawiązaniem przyjacielskich relacji z inka‐
sentami i prawnikami, których nasyłają na niego liczni wierzyciele. Nawet
królewski komornik musi opuścić Billund z niezałatwioną sprawą, ale za to
z mnóstwem pięknych drewnianych wyrobów dla swojej rodziny pod pa‐
chą.
W listopadzie 1921 roku Viggo od Stolarza kończy swój termin w warsz‐
tacie Olego Kirka. W tym rejonie Jutlandii ciężko jednak dostać jakąkol‐
wiek stałą pracę.
– I co teraz zrobisz, Viggo? Masz gdzie pójść? – pyta go Christiansen.
Okazuje się, że nie.
– Aha, w takim razie mam dla ciebie propozycję. Możesz ją przyjąć albo
nie, między nami niczego to nie zmieni.
Mistrz proponuje Viggowi wikt, zakwaterowanie i 10 koron tygodniowo,
jeśli ten będzie mu pomagał przy większych zleceniach, które, jeśli Bóg ze‐
chce, wkrótce do nich napłyną.
– Tylko nie myśl, że szukam taniej siły roboczej, bo pod względem finan‐
sowym znajduję się w równie beznadziejnym położeniu, co ty. Po prostu
chciałbym, żebyś wyniósł coś dobrego z terminowania u mnie. Nie brakuje
ci umiejętności, Viggo, tylko pracy.
Strona 19
Viggo oczywiście przyjmuje tę propozycję. Przepracował u Christiansena
już cztery lata i wie, jak wygląda los rzemieślnika. Gdy większe zlecenia
ciesielskie każą na siebie czekać, żyje się z drobnych prac stolarskich wyko‐
nywanych w warsztacie. W jednym pomieszczeniu stoją maszyny – pilarka
taśmowa, wiertarka, wyrówniarka i frezarka, wszystkie przytwierdzone
długimi skórzanymi pasami transmisyjnymi do wielkiego wału napędowe‐
go pod sufitem. W drugim pomieszczeniu, gdzie po podłodze wala się peł‐
no wiórów i wełny drzewnej, stoją stoły warsztatowe i piec używany do
podgrzewania kleju stolarskiego. To tutaj scala się poddane wcześniejszej
obróbce elementy drewniane w drzwi, ramy okienne, wyposażenie kuchni,
trumny, skrzynki do przewozu towarów, a także szafy na ubrania i komody
dla kawalerów i dziewcząt idących na służbę.
W 1923 roku Stolarnia Maszynowa i Zakład Ciesielski w Billund prosperują tak dobrze, że Ole Kirk
dobudowuje dodatkowe piętro nad pomieszczeniem z maszynami do drewna. Za oknem w ścianie
szczytowej po prawej mieści się jeszcze jeden warsztat ze stołami stolarskimi, szafkami na narzędzia
i piecem do podgrzewania kleju, a nad nim znajduje się pokój czeladnika.
Viggo koncentruje się przede wszystkim na pracach stolarskich w warsz‐
tacie. Po zaledwie kilku tygodniach znów pojawia się większe zadanie do
wykonania u jednego z okolicznych gospodarzy. Wkrótce Christiansen za‐
Strona 20
dba o to, żeby Viggo dostawał należne mu wynagrodzenie czeladnika
w wysokości jednej korony i 18 øre za godzinę.
Kjeld: „Szczególną siłą napędową dla mojego dziadka przez te wszystkie
lata, gdy pracował jako mistrz ciesielski i właściciel fabryki, było nie tylko
dążenie do perfekcji i wysokiej jakości, ale także przyzwoitość polegająca
na dobrych relacjach z podwładnymi. Rodzaj wrażliwości społecznej połą‐
czonej z szacunkiem dla dobrze wykonanej pracy. Wszystko musiało być
jak najlepszej, jak najznakomitszej jakości, żadnego pójścia na łatwiznę –
co mój ojciec przyswoił sobie w młodym wieku. Kiedyś w latach trzydzie‐
stych, gdy firma zaczęła produkować zabawki, ojciec dużo szybciej niż
zwykle wyekspediował przesyłkę z partią drewnianych kaczek. Spodzie‐
wał się pochwał, gdy dziadek się dowie o jego odkryciu: kaczki wystarczało
polakierować jedynie dwa razy, a nie trzy, tak jak to robili do tej pory.
Dzięki temu przedsiębiorstwo oszczędzało czas i pieniądze, prawda? Dzia‐
dek obrzucił ojca bardzo poważnym spojrzeniem, po czym kazał mu przy‐
wieźć przesyłkę ze stacji, żeby wszystkie kaczki powlec tą ostatnią warstwą
lakieru. Jakość produktów, a wraz z tym zadowolenie konsumentów były
dla niego najważniejsze”.
***
W rodzinie Olego i Kristine szybko przybywa osób do wykarmienia. Po uro‐
dzonym w 1917 roku Johannesie w roku 1919 na świat przychodzi Karl
Georg, w 1920 Godtfred (ojciec Kjelda), a w 1926 Gerhardt. W związku
z tym w 1923 roku Ole Kirk postanawia podnieść dach budynku warsztatu,
aby na strychu urządzić mieszkanie, a jedno pomieszczenie na parterze
przeznaczyć pod wynajem. Dodatkowe przychody w jakiejkolwiek postaci
są mile widziane.
W niedzielę pod koniec kwietnia 1924 roku, podczas popołudniowej
drzemki, z podwórza dochodzą nagle głośne okrzyki: „Pali się!”. Warsztat
stoi w płomieniach. Ogień szybko przenosi się na dom i w ciągu zaledwie
kilku godzin cała nieruchomość zostaje doszczętnie spalona. Okazuje się, że
pięcioletni Karl Georg i czteroletni Godtfred – ten, który po latach zostanie
dynamicznym dyrektorem LEGO – zakradli się do warsztatu, żeby się tam
pobawić i zrobić mebelki dla lalek dla córek sąsiada. Ponieważ bracia mar‐
zną, biorą ze stołu zapałki i próbują rozpalić w piecu. Wypada z niego żar,