Jens Andersen - Historia LEGO

Szczegóły
Tytuł Jens Andersen - Historia LEGO
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Jens Andersen - Historia LEGO PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Jens Andersen - Historia LEGO PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Jens Andersen - Historia LEGO - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 Jens An­der­sen HI­STO­RIA LE­GO Opo­wieść o ro­dzi­nie, któ­ra stwo­rzy­ła naj­słyn­niej­szą za­baw­kę na świe­cie Prze­ło­ży­ły Ju­sty­na Ha­ber-Bia­ły i Aga­ta Lu­bo­wic­ka Strona 3 Spis tre­ści Mot­to Sło­wo wstęp­ne od au­to­ra Sto­lar­ka. La­ta dwu­dzie­ste Wia­ra. La­ta trzy­dzie­ste Woj­na. La­ta czter­dzie­ste Sys­tem. La­ta pięć­dzie­sią­te Eks­pan­sja. La­ta sześć­dzie­sią­te Zmia­na. La­ta sie­dem­dzie­sią­te Za­ba­wa. La­ta osiem­dzie­sią­te In­er­cja. La­ta dzie­więć­dzie­sią­te Zwrot. Pierw­sze dzie­się­cio­le­cie XXI wie­ku Dzie­dzic­two. Dru­gie dzie­się­cio­le­cie XXI wie­ku Bi­blio­gra­fia Po­dzię­ko­wa­nia Przy­pi­sy Strona 4 You may say I’m a dre­amer But I’m not the on­ly one I ho­pe so­me­day you’ll jo­in us 1 And the world will be as one (John Len­non) Strona 5 Sło­wo wstęp­ne od au­to­ra Sza­cu­je się, że od 80 do 90 mi­lio­nów dzie­ci na ca­łym świe­cie każ­de­go ro­ku do­sta­je ze­staw kloc­ków LE­GO i że bli­sko 10 mi­lio­nów do­ro­słych ku­pu­je je tak­że dla sie­bie. LE­GO to jed­nak wię­cej niż tyl­ko przy­pra­wia­ją­ca o za­wrót gło­wy licz­ba pu­de­łek z pla­sti­ko­wy­mi kloc­ka­mi, któ­re moż­na ze so­bą łą­czyć na nie­zli­czo­ne spo­so­by. LE­GO re­pre­zen­tu­je tak­że wi­zję zna­cze­nia za­ba­wy w ży­ciu czło­wie­ka. Ta książ­ka jest hi­sto­rią glo­bal­ne­go przed­się­bior­stwa i  duń­skiej ro­dzi­ny, ro­du, któ­ry przez 90 lat bro­nił pra­wa dzie­ci do za­ba­wy i któ­re­go przed­sta‐­ wi­cie­le wciąż przed­sta­wia­ją po­gląd, że do­ro­śli po­win­ni po­zwo­lić dojść do gło­su swo­je­mu we­wnętrz­ne­mu dziec­ku. Od po­cząt­ku lat trzy­dzie­stych LE­GO pro­du­ku­je za­baw­ki, po­przez któ­re do­star­cza prze­żyć dzie­ciom ma­łym i  du­żym. Prze­kra­cza przy tym czę­sto po­dzia­ły spo­łecz­ne i kul­tu­ral­ne, za­wsze na­dą­ża­jąc za roz­wo­jem spo­łe­czeń‐­ stwa. Od świa­to­we­go kry­zy­su po pań­stwo so­cjal­ne, od pa­triar­chal­ne­go mo‐­ de­lu ro­dzi­ny z oj­cem sie­dzą­cym u szczy­tu sto­łu po wej­ście ko­biet na ry­nek pra­cy, no­we ro­le płcio­we i mo­de­le ro­dzi­ny – a tak­że no­we spo­so­by ży­cia. Kie­dyś za­ba­wy dzie­ci i chłop­ców mia­ły wy­łącz­nie cha­rak­ter fi­zycz­ny, obec‐­ nie jest on w  rów­nej mie­rze cy­fro­wy. LE­GO przez ca­ły czas uczest­ni­czy­ło w pro­ce­sie tej zmia­ny. Na po­mysł na­pi­sa­nia Hi­sto­rii LE­GO wpa­dłem je­sie­nią 2019 ro­ku. Nie jest to ty­po­wa książ­ka przed­sta­wia­ją­ca dzie­je fir­my, ale ra­czej hi­sto­ria kul­tu­ro‐­ wa i kro­ni­ka trzech po­ko­leń ro­dzi­ny Kir­ków Kri­stian­se­nów, któ­re stwo­rzy­ły LE­GO i roz­wi­nę­ły fir­mę w to, czym jest obec­nie, gdy czwar­te po­ko­le­nie jest go­to­we do prze­ję­cia ste­rów: naj­więk­szym na świe­cie pro­du­cen­tem za­ba­wek i jed­ną z naj­bar­dziej ubó­stwia­nych ma­rek. Książ­ka po­wsta­ła dzię­ki udo­stęp­nie­niu mi ar­chi­wów LE­GO w  Bil­lund i  co­mie­sięcz­nym roz­mo­wom pro­wa­dzo­nym przez pół­to­ra ro­ku z  Kjel­dem Kir­kiem Kri­stian­se­nem, któ­ry, moż­na rzec, uro­dził się w fir­mie w 1947 ro‐­ ku i przez pra­wie 50 lat wpły­wał na jej roz­wój. Na po­niż­szych stro­nach mój roz­mów­ca fi­gu­ru­je ja­ko „Kjeld”. Ży­czył so‐­ bie, że­by wła­śnie tak na­zy­wać go w  tej książ­ce, bo w  ten spo­sób zwra­ca‐­ ją się do nie­go pra­cow­ni­cy z Bil­lund i pod tym imie­niem jest zna­ny na ca‐­ łym świe­cie wśród 20 000 pra­cow­ni­ków LE­GO i pięć ra­zy ty­lu za­re­je­stro‐­ wa­nych do­ro­słych fa­nów, dla któ­rych kloc­ki te są pa­sją i sty­lem ży­cia. Strona 6 À pro­pos imion i  na­zwisk, na­zwi­sko ro­du przez dzie­się­cio­le­cia wy­wo­ły‐­ 2 wa­ło u wie­lu osób dez­orien­ta­cję. Co do na­zwi­ska środ­ko­we­go  „Kirk” nikt nie ma żad­nych wąt­pli­wo­ści, py­ta­nie jed­nak, czy ro­dzi­na na­praw­dę na­zy‐­ wa się „Kri­stian­sen” czy „Chri­stian­sen”. We­dług sta­rych ksiąg me­try­kal­nych i  świa­dectw chrztu za­cho­wa­nych w  ro­dzi­nie na­zwi­sko ro­do­we po­win­no  się za­pi­sy­wać przez „K”, ale z  nie‐ Strona 7 wia­do­mych przy­czyn za­ło­ży­ciel LE­GO Ole Kirk, gdy w 1916 ro­ku ja­ko mło‐­ dy cze­lad­nik osie­dlił  się w  Bil­lund, po­sta­no­wił, że bę­dzie  się na­zy­wał „Chri­stian­sen”. Z nie­licz­ny­mi wy­jąt­ka­mi uży­wał te­go na­zwi­ska aż do śmier‐­ ci, wy­ku­to je też na na­grob­ku na cmen­ta­rzu w Gre­ne nie­da­le­ko Bil­lund. Syn Ole­go Kir­ka Godt­fred tak­że za­pi­sy­wał swo­je na­zwi­sko przez „Ch”, a  nie przez „K”. W  la­tach czter­dzie­stych, ja­ko mło­dy am­bit­ny kie­row­nik pro­duk­cji, za­czął uży­wać ini­cja­łów G.K.C., któ­re przy­lgnę­ły do nie­go na ca‐­ łe ży­cie. Na­zy­wa­li go tak pra­cow­ni­cy LE­GO, part­ne­rzy biz­ne­so­wi, miesz‐­ kań­cy Bil­lund i  bli­scy przy­ja­cie­le. Syn G.K.C. Kjeld – głów­ny bo­ha­ter tej książ­ki – jesz­cze ja­ko mło­dy czło­wiek po­sta­no­wił na­to­miast trzy­mać się te‐­ go, co na­pi­sa­no w świa­dec­twie chrztu, i za­wsze na­zy­wał się Kjeld Kirk Kri‐­ stian­sen. Chcia­łem usza­no­wać do­ko­na­ne przez po­szcze­gól­nych człon­ków ro­dzi­ny wy­bo­ry do­ty­czą­ce uży­wa­nych przez nich na­zwisk, imion i akro­ni­mów, wid‐­ nie­ją­cych tak­że na drze­wie ge­ne­alo­gicz­nym. Dla­te­go na kar­tach książ­ki za‐­ ło­ży­ciel LE­GO na­zy­wa  się Ole Kirk al­bo Chri­stian­sen, je­go syn – Godt­fred al­bo G.K.C., pod­czas gdy przed­sta­wi­ciel trze­cie­go po­ko­le­nia ro­dzi­ny wła­ści‐­ cie­li po pro­stu Kjeld. Być mo­że nie­któ­rych czy­tel­ni­ków zdzi­wi to, że przez ca­ły czas kon­se‐­ kwent­nie za­pi­su­ję na­zwę LE­GO i in­nych spół­ek na­le­żą­cych do kon­cer­nu – na przy­kład KIRK­BI – wiel­ki­mi li­te­ra­mi. W tym przy­pad­ku uzna­łem za na‐­ tu­ral­ne po­stą­pić zgod­nie z prak­ty­ką sto­so­wa­ną w przed­się­bior­stwie. Czy­tel­ni­cy za­trud­nie­ni w LE­GO al­bo w in­ny spo­sób zwią­za­ni z fir­mą mu‐­ szą się też po­go­dzić się z tym, że w dwóch przy­pad­kach sto­su­ję się do po‐­ wszech­nych duń­skich re­guł or­to­gra­ficz­nych, bę­dą­cych od­stęp­stwem od ofi‐­ cjal­ne­go za­pi­su obo­wią­zu­ją­ce­go w przed­się­bior­stwie. Z jed­nej stro­ny po na‐­ zwie „LE­GO” nie za­miesz­czam sym­bo­lu ® świad­czą­ce­go o re­je­stra­cji zna­ku to­wa­ro­we­go, z  dru­giej – sto­su­ję myśl­nik w  zło­że­niach, któ­rych pierw­szy 3 człon sta­no­wi na­zwa fir­my: po duń­sku LE­GO-klod­sen (pl. klo­cek LE­GO) . Wszyst­ko to ze wzglę­du na czy­tel­ność tek­stu. Tak jak kla­sycz­ne kloc­ki o  ośmiu wy­pust­kach moż­na ze so­bą po­łą­czyć w co naj­mniej 24 moż­li­wych kom­bi­na­cjach, hi­sto­rię LE­GO moż­na by opo‐­ wie­dzieć na wie­le róż­nych spo­so­bów. Wy­bra­łem ob­szer­ną for­mę epic­ką bez od­sy­ła­czy do źró­deł i przy­pi­sów. Na sa­mym koń­cu książ­ki znaj­du­je się ob­szer­na bi­blio­gra­fia, tuż obok in‐­ dek­su osób i  po­dzię­ko­wań dla wszyst­kich, dzię­ki któ­rym na­pi­sa­nie tej książ­ki by­ło moż­li­we. W  tym miej­scu mu­szę do­bit­nie za­zna­czyć, że nie Strona 8 uda­ło­by mi się za­koń­czyć suk­ce­sem te­go pro­jek­tu bez nie­zmor­do­wa­nej po‐­ mo­cy Jet­te Or­dua, dy­rek­tor­ki dzia­łu hi­sto­rycz­ne­go LE­GO, ar­chi­wist­ki Ti­ne Fro­berg Mor­ten­sen i  Ul­li Lun­dhus, rzecz­nicz­ki pra­so­wej KIRK­BI  A/S. Na sam ko­niec chciał­bym go­rą­co po­dzię­ko­wać Kjel­do­wi za to, że wta­jem­ni­czył mnie w  ten za­iste ba­śnio­wy frag­ment hi­sto­rii Da­nii. Pa­ra­fra­zu­jąc za­chę­tę 4 do „do­brej za­ba­wy” , któ­ra od lat trzy­dzie­stych le­ży u pod­staw LE­GO, nie po­zo­sta­je mi nic in­ne­go, jak ży­czyć wszyst­kim „do­brej lek­tu­ry!”. Jens An­der­sen, li­piec 2021 Strona 9 Sto­lar­ka. La­ta dwu­dzie­ste (Na­rzę­dzia Ole­go Kir­ka) Daw­no, daw­no te­mu w od­le­głej ga­lak­ty­ce… Ty­mi sło­wa­mi roz­po­czy­na  się słyn­na sa­ga z  ko­smo­su, któ­ra od­gry­wa waż­ną ro­lę w po­niż­szej hi­sto­rii. Za­czy­na się ona w Da­nii, da­le­ko na wsi, je‐­ sie­nią 1915  ro­ku, gdy mło­dy rze­mieśl­nik z  za­chod­niej Ju­tlan­dii do­wia­du‐­ je  się o  wy­sta­wio­nej na sprze­daż sto­lar­ni w  mia­stecz­ku Bil­lund, po­łą­czo‐­ nym z resz­tą kra­ju li­nią ko­le­jo­wą. Tak jak je­go na­rze­czo­na, mło­dy rze­mieśl­nik do­ra­stał na wrzo­so­wi­sku wśród pra­cow­ni­ków na­jem­nych i wiej­skiej bie­do­ty. Ja­ko chło­pak wy­pa­sał owce i kro­wy, na­uczył się uwa­żać na żmi­je i za­la­ne wo­dą wy­ko­py po wy‐­ do­by­tym mar­glu, a gdy zbli­ża­ła się nie­po­go­da, po­tra­fił szyb­ko, jak nikt in‐­ ny w oko­li­cy, zbu­do­wać od­po­wied­nie schro­nie­nie. Te­raz jest cze­lad­ni­kiem w  warsz­ta­cie cie­siel­skim, ma­rzy o wła­snym da‐­ chu nad gło­wą, chciał­by się oże­nić i pra­co­wać na wła­sny ra­chu­nek. Kil­ko­ro ro­dzeń­stwa po­ma­ga mu za­cią­gnąć w  ban­ku po­życz­kę na 10 000  ko­ron i  w  lu­tym 1916  ro­ku przej­mu­je ni­ski bia­ły dom z  przy­le­ga­ją­cym warsz­ta‐­ tem na obrze­żach Bil­lund. Z po­mo­cą bo­ską i Ban­ku Var­de wszyst­ko po­win‐­ no pójść do­brze. W dniu swo­ich 25. uro­dzin Ole Kirk Chri­stian­sen że­ni się Strona 10 z Kri­sti­ne Søren­sen, a rok póź­niej na świat przy­cho­dzi pierw­szy z ich czte‐­ rech sy­nów. Kjeld: „Dzia­dek uro­dził się w 1891 ro­ku w miej­sco­wo­ści Blåhøj po­ło­żo­nej 20 ki­lo­me­trów na pół­noc od Bil­lund. Tu­taj do­ra­stał w ro­dzi­nie li­czą­cej 11 dzie­ci – sze­ściu sy­nów i pięć có­rek. Każ­de z nich otrzy­ma­ło in­ne »na­zwi­sko środ­ko­we« wy­my­ślo­ne przez pra­dziad­ka. To zna­czy oprócz dziew­cząt, bo one i tak mia­ły w przy­szło­ści zmie­nić na­zwi­sko po wyj­ściu za mąż. Je­den z sy­nów na­zy­wał się za­tem Rand­bæk, dru­gi – Kamp, trze­ci – Bon­de. Dzia‐­ dek za­rów­no imię, jak i na­zwi­sko środ­ko­we – Kirk – otrzy­mał po dziel­nym 5 za­chod­nio­ju­tlandz­kim chło­pie, człon­ku Zgro­ma­dze­nia Sta­no­we­go , u któ­re‐­ go pra­dzia­dek słu­żył i  któ­re­go po­dzi­wiał. Już ja­ko sze­ścio­la­tek pil­no­wał owiec przy wy­pa­sie, po­ma­gał w róż­nych go­spo­dar­stwach, aż za­czął ter­mi‐­ no­wać w warsz­ta­cie cie­siel­skim u jed­ne­go ze star­szych bra­ci. Po­dob­nie jak wie­lu in­nych mło­dych rze­mieśl­ni­ków w tam­tym cza­sie, w ce­lu roz­wi­ja­nia umie­jęt­no­ści zo­stał cze­lad­ni­kiem wę­drow­nym, ale dość szyb­ko wró­cił do do­mu, że­by po­móc star­sze­mu bra­tu przy bu­do­wie bu­dyn­ku pocz­ty w Grind­sted. A w 1916 ro­ku osie­dlił się tu­taj, w Bil­lund”. Pod ko­niec pierw­szej woj­ny świa­to­wej to ma­łe mia­stecz­ko po­ło­żo­ne przy tra­sie ko­le­jo­wej mię­dzy Vej­le i Grind­sted za­miesz­ki­wa­ła nie­ca­ła set­ka osób. Po­za bu­dyn­kiem sta­cji, peł­nią­cym tak­że funk­cję pocz­ty, Bil­lund w 1916 ro‐­ ku skła­da się z czte­rech al­bo pię­ciu więk­szych go­spo­darstw, kil­ku do­mów 6 za­miesz­ka­nych przez tak zwa­nych chle­bo­wych , szko­ły, mle­czar­ni spół‐­ dziel­czej, kon­su­mu, do­mu mi­syj­ne­go i go­spody, któ­ra wkrót­ce stra­ci kon­ce‐­ sję na sprze­daż al­ko­ho­lu i otwo­rzy się po­now­nie ja­ko ho­tel dla osób ży­ją‐­ cych w trzeź­wo­ści. W su­mie oko­ło 30 do­mów po­ło­żo­nych wzdłuż żwi­ro­we‐­ go trak­tu z  głę­bo­ki­mi ro­wa­mi po obu stro­nach. Że­by do­trzeć na dro­gę, trze­ba przejść po kil­ku de­skach prze­rzu­co­nych nad ro­wem. Dom i  przy­le­ga­ją­cy do nie­go warsz­tat, na­le­żą­ce Ole­go Kir­ka i  Kri­sti­ne, sto­ją ja­ko ostat­nie za­bu­do­wa­nia przy dro­dze wy­jaz­do­wej z  Bil­lund. Da­lej roz­cią­ga­ją się dwa upra­wia­ne po­la, a za ni­mi, jak okiem się­gnąć, roz­ta­cza‐­ ją się wrzo­so­wi­ska. Ki­lo­me­try bru­nat­nych wrzo­ś­ców pró­bu­ją­cych się za­ko‐­ rze­nić aż do kra­wę­dzi piasz­czy­stej dro­gi kra­jo­wej pro­wa­dzą­cej na za­chód. Mó­wi się, że pe­wien bo­gacz z Kol­ding, prze­jeż­dża­ją­cy kie­dyś przez pa­ra‐­ 7 fię Gre­ne , na­zwał Bil­lund „miej­scem opusz­czo­nym przez Bo­ga”. Praw­dą Strona 11 jest, że w dru­giej de­ka­dzie XX wie­ku za­bu­do­wa­nia Bil­lund nie zaj­mu­ją zbyt wie­le miej­sca przy dro­dze cią­gną­cej się łu­kiem przez mia­sto, ale w la­tach tuż po pierw­szej woj­nie świa­to­wej nie bra­ku­je tam oznak ży­cia. Zwłasz­cza w od­nie­sie­niu do Bo­ga i Du­cha Świę­te­go. Mło­da pa­ra osie­dla się w Bil­lund w okre­sie upo­wszech­nia­nia się ru­chów re­li­gij­nych na te­re­nach wiej­skich. Ra­zem z ro­sną­cym w si­łę ru­chem związ‐­ ko­wym w du­żych mia­stach Mi­sja We­wnętrz­na sta­no­wi naj­więk­szą w kra­ju or­ga­ni­za­cję ma­so­wą. Wśród go­spo­darstw bo­go­boj­nych, oszczęd­nych chło‐­ pów w ca­łej Da­nii wy­ra­sta­ją do­my mi­syj­ne, a na po­cząt­ku lat dwu­dzie­stych XX wie­ku po­nad 300 000 osób, w prze­wa­ża­ją­cej mie­rze wy­wo­dzą­cych się z  chłop­stwa i  warstw nie­uprzy­wi­le­jo­wa­nych, zrze­sza  się w  ma­łych lo­kal‐­ nych wspól­no­tach. Nie jest to sek­ta, ale sze­ro­ko roz­ga­łę­zio­na sieć po­boż‐­ nych chrze­ści­jan, funk­cjo­nu­ją­ca w  ra­mach duń­skie­go Ko­ścio­ła Na­ro­do­we‐­ go, cho­ciaż wie­lu je­go pa­sto­rów od­ma­wia wier­nym z  Mi­sji We­wnętrz­nej do­stę­pu do do­mów Bo­ga. Od lat osiem­dzie­sią­tych XIX  wie­ku przez pa­ra­fię Gre­ne prze­to­czy­ło  się kil­ka fal ru­chów od­no­wy Ko­ścio­ła. Roz­brzmie­wa­ło tu wie­le róż­nych gło­sów re­li­gij­nych – od ka­to­lic­kich i lu­te­rań­skich du­chow­nych, pie­ty­stów i her­rn‐­ hu­tów aż po współ­cze­snych świę­tych i tak zwa­nych grund­tvi­gian, od­wo­łu‐­ ją­cych się do my­śli psal­mi­sty N.F.S. Grund­tvi­ga na te­mat chrze­ści­jań­stwa, kul­tu­ry, Ko­ścio­ła i oj­czy­zny. Człon­ko­wie Mi­sji We­wnętrz­nej wie­rzą w  to, że czło­wiek jest grzesz­ny z na­tu­ry i tyl­ko dzię­ki zro­zu­mie­niu Bo­ga i Je­go po­mo­cy mo­że żyć w spo­sób przy­zwo­ity oraz do­stą­pić zba­wie­nia. Nie ina­czej my­ślą no­wy sto­larz w Bil‐­ lund i  je­go mał­żon­ka, cho­ciaż w  do­mu u  Chri­stian­se­nów pa­nu­je we­sel­sza at­mos­fe­ra niż u  wie­lu in­nych we­wnętrz­no­mi­syj­nych ro­dzin w  mie­ście i w pa­ra­fii. Strona 12 W dniu swo­ich 25. uro­dzin Ole Kirk że­ni się z Kri­sti­ne. Miesz­kań­cy Bil­lund, a zwłasz­cza Ka­ren i Pe­‐ ter Urma­ger z za­rzą­du Mi­sji We­wnętrz­nej, ser­decz­nie przyj­mu­ją no­wo przy­by­łych no­wo­żeń­ców. Ich zna­jo­mość prze­ra­dza się w za­ży­łą przy­jaźń. Gdy Ka­ren, już ja­ko wdo­wa w po­de­szłym wie­ku, za­pa­da na cięż­ką cho­ro­bę, Ole Kirk spro­wa­dza ją do swo­je­go do­mu i udo­stęp­nia jej wła­sne łóż­ko do mo­‐ men­tu, aż wy­zdro­wie­je. Kjeld: „Miesz­kań­cy Bil­lund dzie­li­li się wte­dy na dwie gru­py. Tych z Mi­sji We­wnętrz­nej, któ­rzy spo­ty­ka­li się w do­mu mi­syj­nym, po­strze­ga­ło się ja­ko ry­go­ry­stycz­nie prze­strze­ga­ją­cych za­sad wia­ry. Oprócz nich by­li też grund‐­ tvi­gia­nie, o  któ­rych mó­wio­no, że ma­ją bar­dziej przy­ziem­ny sto­su­nek do Bo­ga. Oni czę­sto spo­ty­ka­li  się w  do­mu ze­brań. Tak jak moi dziad­ko­wie, więk­szość miesz­kań­ców by­ła zwią­za­na z mi­sją, ale w przy­pad­ku obu tych ko­ściel­nych ugru­po­wań obo­wią­zy­wa­ła za­sa­da nie­ob­co­wa­nia z »ty­mi dru­gi‐­ mi« wię­cej niż to ab­so­lut­nie ko­nie­czne. W  za­sa­dzie by­ło tak jesz­cze w  la‐­ tach pięć­dzie­sią­tych, w cza­sach mo­je­go do­ra­sta­nia. Ja i mo­je dwie sio­stry wie­dzie­li­śmy do­kład­nie, kto na­le­żał do mi­sji, a  kto był grund­tvi­gia­nem. Strona 13 Bab­cia i  dzia­dek by­li bar­dzo re­li­gij­ni, ale hi­sto­rie opo­wia­da­ne o  dziad­ku uka­zu­ją go ja­ko we­so­łe­go czło­wie­ka, pro­sto­li­nij­ne­go – w  naj­lep­szym zna‐­ cze­niu te­go sło­wa. Bar­dzo otwar­te­go i szcze­re­go w sto­sun­ku do swo­jej wia‐­ ry. Czę­sto w  li­stach do­ty­czą­cych dzia­łal­no­ści swo­jej fir­my uży­wał zwro­tu »je­śli Bóg ze­chce«. O  ile mi jed­nak wia­do­mo, ni­gdy nie udzie­lał ni­ko­mu bez­po­śred­nich na­uk na te­mat Bo­ga czy Chry­stu­sa. Dzia­dek był jed­nak czło‐­ wie­kiem nie­złom­nej wia­ry i do sa­mej śmier­ci ży­wił prze­ko­na­nie, że nie wy‐­ my­ślił­by swo­ich za­ba­wek i nie za­ło­żył­by LE­GO bez Bo­skiej po­mo­cy”. *** Na sa­mej gó­rze ra­chun­ków wy­sta­wia­nych przez no­we­go rze­mieśl­ni­ka w  mie­ście jest na­pi­sa­ne: „Sto­lar­nia Ma­szy­no­wa i  Za­kład Cie­siel­ski w  Bil‐­ 8 lund” . Cho­ciaż więk­szość miesz­kań­ców o  umie­jęt­no­ściach, do­brej wo­li i nie­złom­nej wie­rze Ole­go Kir­ka wy­po­wia­da się w sa­mych su­per­la­ty­wach, je­go warsz­tat po dwóch la­tach dzia­łal­no­ści nie przy­no­si ta­kich zy­sków, ja‐ kich spo­dzie­wa­li się on i Kri­sti­ne. Po­cząt­ki są jed­nak obie­cu­ją­ce. Po­dob­nie jak w wie­lu in­nych re­gio­nach wiej­skich oko­licz­ni chło­pi sko­rzy­sta­li na duń‐­ skiej neu­tral­no­ści pod­czas pierw­szej woj­ny świa­to­wej, sprze­da­jąc zbo­że i mię­so kra­jom za­an­ga­żo­wa­nym w kon­flikt i za­ra­bia­jąc do­dat­ko­wo na pro‐­ duk­cji tor­fu. Krót­ko mó­wiąc, stać ich na na­pra­wy, prze­bu­do­wę i roz­sze­rze‐­ nie swo­jej dzia­łal­no­ści i dla­te­go w la­tach 1916–1918 mło­de­mu pra­co­wi­te‐­ mu mi­strzo­wi sto­lar­skie­mu i cie­siel­skie­mu nie bra­ku­je pra­cy. Ale po za­koń‐­ cze­niu woj­ny mię­dzy­na­ro­do­wy kry­zys go­spo­dar­czy ude­rza też w  Da­nię. Na­gle wła­ści­cie­le go­spo­darstw z Bil­lund i oko­li­cy, któ­rzy mu­szą upra­wiać ja­ło­wą, piasz­czy­stą zie­mię, prze­sta­ją sza­stać pie­niędz­mi tak jak do tej po­ry. Do­bry cie­śla jed­nak wciąż jest w ce­nie, więc Ole Kirk pa­trzy w przy­szłość z  opty­mi­zmem. W  warsz­ta­cie za­trud­nia ter­mi­na­to­ra i  cze­lad­ni­ka, a  do więk­szych prac bu­dow­la­nych naj­mu­je jed­ne­go bądź kil­ku wiej­skich rze‐­ mieśl­ni­ków. Ja­ko mistrz ucho­dzi za mi­łe­go i życz­li­we­go, ale tak­że wy­ma‐­ ga­ją­ce­go od swo­ich pra­cow­ni­ków sta­ran­no­ści i  su­mien­ne­go za­an­ga­żo­wa‐­ nia. „Nie­chluj­stwo” to jed­no z je­go ulu­bio­nych słów, gdy kry­ty­ku­je wy­ko‐­ na­ną pra­cę. Je­śli ktoś ma le­ni­we uspo­so­bie­nie, u Chri­stian­se­na nie za­grze­je dłu­go miej­sca. Je­śli na­to­miast jest go­tów pra­co­wać z za­an­ga­żo­wa­niem, do‐­ kła­dać wszel­kich sta­rań, znaj­dzie  się w  do­brych, tro­skli­wych rę­kach. Ole Kirk bar­dzo rzad­ko udzie­la re­pry­mend swo­im pra­cow­ni­kom, je­śli po­peł­nią błąd. „Trze­ba wy­nieść z te­go na­ukę” – ma w zwy­cza­ju mó­wić. Strona 14 Jed­nym z rze­mieśl­ni­ków, któ­rzy przez wie­le lat bę­dą bli­sko Ole­go Kir­ka i  je­go ro­dzi­ny, jest „Vig­go od Sto­la­rza”, na­praw­dę na­zy­wa­ją­cy  się Vig­go Jør­gen­sen. W  1917  ro­ku do­sta­je  się do ter­mi­nu w  Sto­lar­ni Ma­szy­no­wej i Za­kła­dzie Cie­siel­skim w Bil­lund, gdzie zo­sta­je przez ko­lej­nych osiem lat. Wy­wrze to ogrom­ny wpływ na po­dej­ście te­go mło­de­go czło­wie­ka nie tyl­ko do wy­ko­ny­wa­ne­go przez nie­go rze­mio­sła i do wła­snej oso­by, ale tak­że do in­nych lu­dzi i do ży­cia ja­ko ta­kie­go. Po­dob­nie jak czte­rej sy­no­wie Ole­go Kir­ka, Vig­go, któ­ry do­ra­stał w  we‐­ wnętrz­no­mi­syj­nym do­mu dziec­ka w  po­bli­żu Vej­le, uczy  się, że ży­cie jest nie tyl­ko da­rem, ale tak­że za­da­niem. Czło­wiek ma obo­wią­zek jak naj­le­piej za­rzą­dzać tym, co mu po­wie­rzo­no. Vig­go od Sto­la­rza ni­gdy nie za­po­mni o  tym za­le­ce­niu, któ­re raz za ra­zem pod­kre­śla w  spi­sa­nych przez sie­bie wspo­mnie­niach z  lat spę­dzo­nych u  Chri­stian­se­nów, prze­ka­za­nych w  póź‐­ niej­szym okre­sie sy­nom mi­strza. Vig­go przy­jeż­dża po­cią­giem z Vej­le do Bil­lund wio­sną 1917 ro­ku. Pra­wie wszyst­ko, co 14-la­tek po­sia­da, zmie­ści­ło  się w  ma­łej wa­liz­ce. W  kie­sze­ni trzy­ma ca­ły swój ma­ją­tek – ko­ro­nę i 82 øre. Ole Kirk wy­cho­dzi po chło­pa‐­ ka na sta­cję. Kie­dy ra­zem idą w stro­nę do­mu, mistrz pro­wa­dzi obok sie­bie ro­wer. Na­prze­ciw­ko do­mu i warsz­ta­tu znaj­du­je się kon­sum, w któ­rym zbyt wie­le osób ku­pu­je „na kre­skę” u kie­row­ni­ka i je­go żo­ny i w któ­rym pa­nu­je po­tęż­ny cha­os w ra­chun­kach. Ole Kirk zo­sta­wia ro­wer na ma­łym po­dwór­ku za do­mem i pro­wa­dzi nie­śmia­łe­go chło­pa­ka do je­go zim­na­we­go po­ko­ju na koń­cu pod­da­sza, po­ło­żo­ne­go nad warsz­ta­tem z  ma­szy­na­mi do ob­rób­ki drew­na. – To twój po­kój, Vig­go. Nie bo­isz się chy­ba spać sam na stry­chu? – Nie – od­waż­nie od­po­wia­da Vig­go, mi­mo że dla te­go wy­cho­wan­ka do‐­ mu dziec­ka po­sia­da­nie wła­sne­go po­ko­ju z  łóż­kiem, sto­łem i  krze­słem jest czymś no­wym i osza­ła­mia­ją­cym. Po wej­ściu do du­że­go po­ko­ju w do­mu mi­strza Vig­go wi­ta się z je­go żo­ną, któ­ra przy­glą­da mu się ba­daw­czo. – Wy­glą­da mi na mi­ze­ra­ka, Ole. – Tak, ale jest na to ra­da – od­po­wia­da mistrz. Strona 15 Pocz­tów­ka z dru­gie­go dzie­się­cio­le­cia XX wie­ku. Przed­sta­wia Bil­lund od stro­ny za­chod­niej, gdzie wi­‐ dać wrzo­śce co­raz bar­dziej po­ra­sta­ją­ce żwi­ro­wy trakt. Bia­łe za­bu­do­wa­nia po pra­wej stro­nie to dom z warsz­ta­tem, któ­re Ole Kirk ku­pu­je w 1916 ro­ku. Ar­chi­wum Hi­sto­rii Re­gio­nal­nej Pa­ra­fii Gre­ne Vig­go szyb­ko za­czy­na czuć się u nich jak w do­mu. Prze­sta­je być jed­nym spo­śród 50 czy 60 osie­ro­co­nych chłop­ców w  do­mu dziec­ka w  Bred­bal­le. Zo­sta­je przy­ję­ty do ro­dzi­ny, w któ­rej każ­dy po­si­łek roz­po­czy­na się i koń­czy mo­dli­twą oraz żar­li­wym dzięk­czy­nie­niem do Pa­na Bo­ga. Gdy przy­cho­dzą go­ście i śpie­wa  się psal­my, Vig­go­wi po­zwa­la się po­zo­stać przy sto­le i być czę­ścią wspól­no­ty. Na co dzień Vig­go ma też swo­je sta­łe miej­sce wśród in‐­ nych pra­cow­ni­ków, nie­kie­dy na­wet sze­ściu al­bo sied­miu, kie­dy wszy­scy zbie­ra­ją się wo­kół sto­łu, z mi­strzem u je­go szczy­tu. Chri­stian­sen czę­sto czy‐­ ta na głos z Ka­len­da­rza Mo­dli­tew­ne­go Jed­no­ty Bra­ter­skiej, koń­cząc jed­ną al­bo dwie­ma zwrot­ka­mi psal­mu, któ­ry szcze­gól­nie so­bie upodo­bał. Po­dob­nie jak wszy­scy in­ni ter­mi­na­to­rzy w ów­cze­snej Da­nii, Vig­go w cią‐­ gu pierw­szych czte­rech lat pra­cy nie otrzy­mu­je wy­na­gro­dze­nia, ale wy­łącz‐­ nie wikt i za­kwa­te­ro­wa­nie. Ole Kirk po­zwa­la mu na­to­miast zbie­rać drew‐­ nia­ne wió­ry po­cho­dzą­ce z  ob­rób­ki drew­na, któ­re chło­pak sprze­da­je ja­ko pod­pał­kę w ce­nie 10 øre za wo­rek. Vig­go ma też moż­li­wość do­ro­bie­nia so‐­ bie, gdy ro­dzi­ny z Bil­lund zbie­ra­ją się wie­czo­rem w do­mu mi­syj­nym al­bo spo­ty­ka­ją u sie­bie na ka­wie i ktoś mu­si za­opie­ko­wać się ich dzieć­mi. Po na‐­ ucze­niu się przez Vig­ga ko­rzy­sta­nia z na­rzę­dzi Ole Kirk po­zwa­la mu pra­co‐­ Strona 16 wać w warsz­ta­cie po go­dzi­nach pra­cy. Mło­dy ter­mi­na­tor ćwi­czy się wte­dy w swo­im rze­mio­śle, wy­ra­bia­jąc stoł­ki, pół­ki na ka­pe­lu­sze, ma­łe re­ga­ły, me‐­ bel­ki dla la­lek i  in­ne mniej­sze za­baw­ki, któ­re póź­niej sprze­da­je lu­dziom z mia­sta. „Pa­mię­taj o  ewi­den­cji zu­ży­tych ma­te­ria­łów, Vig­go! – do­ra­dza mu Chri‐­ stian­sen. – I  o  tym, że­by ci za­pła­co­no za to, co sprze­da­jesz”. To ostat­nie mo­że być spo­rym wy­zwa­niem dla miesz­kań­ców pa­ra­fii Gre­ne. W  obie­gu nie krą­ży zbyt wie­le go­tów­ki, kwit­nie na­to­miast han­del wy­mien­ny. Na­wet w przy­pad­ku drob­niej­szych zle­ceń, ta­kich jak na­pra­wa okna al­bo wy­mia­na frag­men­tów sta­rych drzwi, go­spo­da­rze chcą pła­cić Ole­mu Kir­ko­wi w na­tu‐­ rze al­bo na­le­ga­ją na ob­ni­że­nie ce­ny. Bu­dy­nek sta­cji ko­le­jo­wej w Bil­lund zo­sta­je ukoń­czo­ny w 1914 ro­ku i ze wzglę­du na han­del tor­fem, mar­glem i na­wo­zem sta­je się jed­ną z naj­bar­dziej ru­chli­wych sta­cji na od­cin­ku mię­dzy Vej­le i Grind­‐ sted. Vig­go Jør­gen­sen (po pra­wej), któ­ry wy­sia­da z po­cią­gu w 1917 ro­ku, pi­sze w swo­ich wspo­mnie­‐ niach: „Czę­sto wspo­mi­nam tych dwo­je lu­dzi, Chri­stian­se­na i je­go żo­nę, któ­rzy wzię­li pod swo­je skrzy­dła bez­dom­ne­go chłop­ca, za­pew­ni­li mu so­lid­ne wy­kształ­ce­nie za­wo­do­we i na­uczy­li wła­ści­we­go za­cho­wa­nia w to­wa­rzy­stwie”. Ar­chi­wum Hi­sto­rii Re­gio­nal­nej Pa­ra­fii Gre­ne Nie ina­czej  się spra­wy ma­ją pod­czas bu­do­wy ko­ścio­ła w  Skjold­bjerg w la­tach 1919–1921. Roz­chwy­ty­wa­ny mistrz cie­siel­ski z Bil­lund nie­daw­no wy­ko­nał no­wą em­po­rę dla ko­ścio­ła w  Gre­ne z  miej­scem na du­że or­ga­ny i więk­szą licz­bę ła­wek. Ko­ściół w Skjold­bjerg po­ło­żo­ny na po­łu­dnie od Bil‐­ lund, przy dro­dze na Vor­bas­se, sta­no­wi naj­bar­dziej kom­plek­so­we zle­ce­nie, Strona 17 ja­kie do tej po­ry otrzy­mał Ole Kirk. Zle­ca mu się wy­ko­na­nie ca­łej drew­nia‐­ nej kon­struk­cji no­śnej, wiel­kich drzwi wej­ścio­wych z że­la­zny­mi oku­cia­mi, ko­ściel­nych ła­wek, am­bo­ny i oł­ta­rza. Sny­cerz spo­za mia­sta wy­rzeź­bił fi­gu‐­ ry dwu­na­stu apo­sto­łów, któ­re Vig­go od Sto­la­rza mon­tu­je w ma­łych ni­szach w  na­sta­wie oł­ta­rzo­wej. Ca­łej pra­cy przy­glą­da  się po­złot­nik, któ­re­go za­da‐­ niem jest po­wle­cze­nie po­sta­ci uczniów Chry­stu­sa zło­tem płat­ko­wym. Po ukoń­cze­niu ko­ścio­ła w Skjold­bjerg Ole Kirk ni­gdy nie otrzy­ma na­leż‐­ no­ści za swo­ją pra­cę, ale go­dzi  się z  tym, że, jak sam póź­niej opo­wia­da, „przy­słu­żył się do­brej spra­wie” i że ma­jąc na uwa­dze si­ły wyż­sze, moż­na to uznać za do­brą in­we­sty­cję. Ta hi­sto­ria o wła­dzach Skjold­bjerg, któ­rym uda­je się wy­bu­do­wać ko­ściół ta­nim kosz­tem, świad­czy jed­nak o  tym, że mistrz cie­siel­ski nie przy­kła­da ta­kiej wa­gi do ra­chun­ków, jak do swo­je­go rze­mio­sła. W pierw­szej po­ło­wie lat dwu­dzie­stych Vig­go od Sto­la­rza nie­ustan­nie jest świad­kiem pro­ble­mów fi­nan­so­wych Chri­stian­se­na. Gdy dzia­łal­ność fir­my oka­zu­je się po­waż­nie za‐­ gro­żo­na, a Bóg – mi­mo mo­dlitw mi­strza – nie in­ge­ru­je, Vig­go mu­si je­chać ro­we­rem do ban­ku w  Grind­sted. Pięt­na­ście ki­lo­me­trów w  jed­ną stro­nę i dru­gie ty­le z po­wro­tem, po żwi­rze i pod ostro za­ci­na­ją­cy wiatr z za­cho­du, gdy się je­dzie w kie­run­ku mia­sta. W kie­sze­ni ter­mi­na­to­ra spo­czy­wa ko­per­ta z pie­niędz­mi, któ­re na pe­wien czas uspo­ko­ją wie­rzy­cie­li. „Te­raz tyl­ko miej‐­ my na­dzie­ję, Vig­go, że nie zła­piesz gu­my, bo je­śli nie zdą­żysz do ban­ku przed pięt­na­stą, za­bio­rą nam warsz­tat i  dom” – brzmią po­waż­ne sło­wa Chri­stian­se­na. Za­raz po­tem je­go usta roz­cią­ga­ją się jed­nak w szel­mow­skim uśmie­chu. Jak wspo­mi­na Vig­go: „Trze­ba by­ło cze­goś o wie­le gor­sze­go, że‐­ by po­zba­wić mi­strza do­bre­go hu­mo­ru”. *** Ole Kirk był ty­pem wier­ne­go, któ­re­go moż­na opi­sać sło­wa­mi za­ło­ży­cie­la Mi­sji We­wnętrz­nej, Vil­hel­ma Bec­ka, ja­ko „czło­wie­ka o swo­bod­niej­szym po‐­ dej­ściu do wia­ry i  o  bar­dziej li­be­ral­nej po­sta­wie”. Oprócz nie­złom­ne­go prze­ko­na­nia o  tym, że czło­wiek jest dziec­kiem Bo­ga, któ­re­mu po­przez chrzest zo­sta­ją od­pusz­czo­ne grze­chy, w  je­go na­tu­rze le­ży tak­że skłon­ność do za­ba­wy i  żar­to­wa­nia so­bie z  in­nych. Cza­sa­mi po­czu­cie hu­mo­ru Ole­go Kir­ka oka­zu­je się nie­co gru­biań­skie, jak wte­dy, gdy w wie­czór syl­we­stro­wy rzu­ca lu­dziom pe­tar­dy pod no­gi, al­bo kie­dy już w po­de­szłym wie­ku na­ma‐­ Strona 18 wia swo­je­go wnu­ka, że­by uda­wał psa i ukrył się w sa­mo­cho­do­wym ba­gaż‐­ ni­ku. Kjeld: „Pa­mię­tam go ja­ko we­so­łe­go, uśmiech­nię­te­go i  bar­dzo ła­god­ne­go męż­czy­znę, któ­ry  się nie wa­hał stro­ić so­bie żar­tów z  lu­dzi w  mie­ście ani z  pra­cow­ni­ków. Kie­dyś za­mknął mnie w  ba­gaż­ni­ku swo­je­go opla ka­pi­tän, bo uwa­żał, że ja też po­wi­nie­nem tam po­le­żeć tak jak pies dziad­ka i bab­ci, któ­re­go za­bie­ra­li ze so­bą, gdy gdzieś je­cha­li. Nie by­ło mi jed­nak do śmie‐­ chu, bo dzia­dek  się z  kimś za­ga­dał i  za­po­mniał mnie wy­pu­ścić. Le­ża­łem tam dość dłu­go, aż ktoś usły­szał mo­je stu­ka­nie i otwo­rzył ba­gaż­nik”. Po­czu­cie hu­mo­ru i  skłon­ność do żar­tów przez ca­łe ży­cie bę­dą sta­no­wi­ły rów­nie waż­ną część uspo­so­bie­nia Ole­go Kir­ka, co je­go nie­za­chwia­na wia­ra w Bo­ga. W tej po­zor­nej sprzecz­no­ści moż­na do­szu­kać się moż­li­we­go wy­ja‐­ śnie­nia bez­tro­ski, z ja­ką ten cie­śla i oj­ciec ro­dzi­ny trak­tu­je dłu­gi, nie­spła­co‐­ ne po­życz­ki, a na­wet skła­da­ne przez wie­rzy­cie­li wnio­ski o ogło­sze­nie upa‐­ dło­ści. Czę­sto te naj­ciem­niej­sze chmu­ry zbie­ra­ją­ce  się nad przed­się­bior‐­ stwem Ole­go Kir­ka koń­czą  się na­wią­za­niem przy­ja­ciel­skich re­la­cji z  in­ka‐­ sen­ta­mi i praw­ni­ka­mi, któ­rych na­sy­ła­ją na nie­go licz­ni wie­rzy­cie­le. Na­wet kró­lew­ski ko­mor­nik mu­si opu­ścić Bil­lund z nie­za­ła­twio­ną spra­wą, ale za to z  mnó­stwem pięk­nych drew­nia­nych wy­ro­bów dla swo­jej ro­dzi­ny pod pa‐­ chą. W li­sto­pa­dzie 1921 ro­ku Vig­go od Sto­la­rza koń­czy swój ter­min w warsz‐­ ta­cie Ole­go Kir­ka. W  tym re­jo­nie Ju­tlan­dii cięż­ko jed­nak do­stać ja­ką­kol‐­ wiek sta­łą pra­cę. – I co te­raz zro­bisz, Vig­go? Masz gdzie pójść? – py­ta go Chri­stian­sen. Oka­zu­je się, że nie. – Aha, w ta­kim ra­zie mam dla cie­bie pro­po­zy­cję. Mo­żesz ją przy­jąć al­bo nie, mię­dzy na­mi ni­cze­go to nie zmie­ni. Mistrz pro­po­nu­je Vig­go­wi wikt, za­kwa­te­ro­wa­nie i 10 ko­ron ty­go­dnio­wo, je­śli ten bę­dzie mu po­ma­gał przy więk­szych zle­ce­niach, któ­re, je­śli Bóg ze‐­ chce, wkrót­ce do nich na­pły­ną. – Tyl­ko nie myśl, że szu­kam ta­niej si­ły ro­bo­czej, bo pod wzglę­dem fi­nan‐­ so­wym znaj­du­ję  się w  rów­nie bez­na­dziej­nym po­ło­że­niu, co ty. Po pro­stu chciał­bym, że­byś wy­niósł coś do­bre­go z ter­mi­no­wa­nia u mnie. Nie bra­ku­je ci umie­jęt­no­ści, Vig­go, tyl­ko pra­cy. Strona 19 Vig­go oczy­wi­ście przyj­mu­je tę pro­po­zy­cję. Prze­pra­co­wał u Chri­stian­se­na już czte­ry la­ta i  wie, jak wy­glą­da los rze­mieśl­ni­ka. Gdy więk­sze zle­ce­nia cie­siel­skie ka­żą na sie­bie cze­kać, ży­je się z drob­nych prac sto­lar­skich wy­ko‐­ ny­wa­nych w warsz­ta­cie. W jed­nym po­miesz­cze­niu sto­ją ma­szy­ny – pi­lar­ka ta­śmo­wa, wier­tar­ka, wy­rów­niar­ka i  fre­za­rka, wszyst­kie przy­twier­dzo­ne dłu­gi­mi skó­rza­ny­mi pa­sa­mi trans­mi­syj­ny­mi do wiel­kie­go wa­łu na­pę­do­we‐­ go pod su­fi­tem. W dru­gim po­miesz­cze­niu, gdzie po pod­ło­dze wa­la się peł‐­ no wió­rów i  weł­ny drzew­nej, sto­ją sto­ły warsz­ta­to­we i  piec uży­wa­ny do pod­grze­wa­nia kle­ju sto­lar­skie­go. To tu­taj sca­la  się pod­da­ne wcze­śniej­szej ob­rób­ce ele­men­ty drew­nia­ne w drzwi, ra­my okien­ne, wy­po­sa­że­nie kuch­ni, trum­ny, skrzyn­ki do prze­wo­zu to­wa­rów, a tak­że sza­fy na ubra­nia i ko­mo­dy dla ka­wa­le­rów i dziew­cząt idą­cych na służ­bę. W 1923 ro­ku Sto­lar­nia Ma­szy­no­wa i Za­kład Cie­siel­ski w Bil­lund pro­spe­ru­ją tak do­brze, że Ole Kirk do­bu­do­wu­je do­dat­ko­we pię­tro nad po­miesz­cze­niem z ma­szy­na­mi do drew­na. Za oknem w ścia­nie szczy­to­wej po pra­wej mie­ści się jesz­cze je­den warsz­tat ze sto­ła­mi sto­lar­ski­mi, szaf­ka­mi na na­rzę­dzia i pie­cem do pod­grze­wa­nia kle­ju, a nad nim znaj­du­je się po­kój cze­lad­ni­ka. Vig­go kon­cen­tru­je się przede wszyst­kim na pra­cach sto­lar­skich w warsz‐­ ta­cie. Po za­le­d­wie kil­ku ty­go­dniach znów po­ja­wia  się więk­sze za­da­nie do wy­ko­na­nia u  jed­ne­go z  oko­licz­nych go­spo­da­rzy. Wkrót­ce Chri­stian­sen za‐­ Strona 20 dba o  to, że­by Vig­go do­sta­wał na­leż­ne mu wy­na­gro­dze­nie cze­lad­ni­ka w wy­so­ko­ści jed­nej ko­ro­ny i 18 øre za go­dzi­nę. Kjeld: „Szcze­gól­ną si­łą na­pę­do­wą dla mo­je­go dziad­ka przez te wszyst­kie la­ta, gdy pra­co­wał ja­ko mistrz cie­siel­ski i wła­ści­ciel fa­bry­ki, by­ło nie tyl­ko dą­że­nie do per­fek­cji i  wy­so­kiej ja­ko­ści, ale tak­że przy­zwo­itość po­le­ga­ją­ca na do­brych re­la­cjach z pod­wład­ny­mi. Ro­dzaj wraż­li­wo­ści spo­łecz­nej po­łą‐ czo­nej z  sza­cun­kiem dla do­brze wy­ko­na­nej pra­cy. Wszyst­ko mu­sia­ło być jak naj­lep­szej, jak naj­zna­ko­mit­szej ja­ko­ści, żad­ne­go pój­ścia na ła­twi­znę – co mój oj­ciec przy­swo­ił so­bie w mło­dym wie­ku. Kie­dyś w la­tach trzy­dzie‐­ stych, gdy fir­ma za­czę­ła pro­du­ko­wać za­baw­ki, oj­ciec du­żo szyb­ciej niż zwy­kle wy­eks­pe­dio­wał prze­sył­kę z  par­tią drew­nia­nych ka­czek. Spo­dzie‐­ wał się po­chwał, gdy dzia­dek się do­wie o je­go od­kry­ciu: kacz­ki wy­star­cza­ło po­la­kie­ro­wać je­dy­nie dwa ra­zy, a  nie trzy, tak jak to ro­bi­li do tej po­ry. Dzię­ki te­mu przed­się­bior­stwo oszczę­dza­ło czas i pie­nią­dze, praw­da? Dzia‐­ dek ob­rzu­cił oj­ca bar­dzo po­waż­nym spoj­rze­niem, po czym ka­zał mu przy‐­ wieźć prze­sył­kę ze sta­cji, że­by wszyst­kie kacz­ki po­wlec tą ostat­nią war­stwą la­kie­ru. Ja­kość pro­duk­tów, a  wraz z  tym za­do­wo­le­nie kon­su­men­tów by­ły dla nie­go naj­waż­niej­sze”. *** W ro­dzi­nie Ole­go i Kri­sti­ne szyb­ko przy­by­wa osób do wy­kar­mie­nia. Po uro‐­ dzo­nym w  1917  ro­ku Jo­han­ne­sie w  ro­ku 1919 na świat przy­cho­dzi Karl Georg, w  1920 Godt­fred (oj­ciec Kjel­da), a  w  1926 Ger­hardt. W  związ­ku z tym w 1923 ro­ku Ole Kirk po­sta­na­wia pod­nieść dach bu­dyn­ku warsz­ta­tu, aby na stry­chu urzą­dzić miesz­ka­nie, a  jed­no po­miesz­cze­nie na par­te­rze prze­zna­czyć pod wy­na­jem. Do­dat­ko­we przy­cho­dy w  ja­kiej­kol­wiek po­sta­ci są mi­le wi­dzia­ne. W  nie­dzie­lę pod ko­niec kwiet­nia 1924  ro­ku, pod­czas po­po­łu­dnio­wej drzem­ki, z  po­dwó­rza do­cho­dzą na­gle gło­śne okrzy­ki: „Pa­li  się!”. Warsz­tat stoi w pło­mie­niach. Ogień szyb­ko prze­no­si się na dom i w cią­gu za­le­d­wie kil­ku go­dzin ca­ła nie­ru­cho­mość zo­sta­je do­szczęt­nie spa­lo­na. Oka­zu­je się, że pię­cio­let­ni Karl Georg i czte­ro­let­ni Godt­fred – ten, któ­ry po la­tach zo­sta­nie dy­na­micz­nym dy­rek­to­rem LE­GO – za­kra­dli się do warsz­ta­tu, że­by się tam po­ba­wić i zro­bić me­bel­ki dla la­lek dla có­rek są­sia­da. Po­nie­waż bra­cia mar‐­ zną, bio­rą ze sto­łu za­pał­ki i pró­bu­ją roz­pa­lić w pie­cu. Wy­pa­da z nie­go żar,