Sveistrup Soren - Kasztanowy ludzik
Szczegóły |
Tytuł |
Sveistrup Soren - Kasztanowy ludzik |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Sveistrup Soren - Kasztanowy ludzik PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Sveistrup Soren - Kasztanowy ludzik PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Sveistrup Soren - Kasztanowy ludzik - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
SOREN
SVEISTRUP
KASZTANOWY LUDZIK
Przełożyła Justyna Haber-Biały
Strona 3
Tytuł oryginału: Kastanjemanden
Copyright © Søren Sveistrup and JP/Politikens Hus A/S 2018 in agreement with Politiken
Literary Agency
Copyright © for the Polish edition by Grupa Wydawnicza Foksal, MMXIX
Copyright © for the Polish translation by Justyna Haber-Biały, MMXIX
Wydanie I
Warszawa MMXIX
Niniejszy produkt objęty jest ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia
wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje,
że wszelkie udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny
sposób upowszechnianie, upublicznianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach
cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.
Strona 4
Spis treści
Dedykacja
Wtorek, 31 października 1989
1
Poniedziałek, 5 października, współcześnie
2
Wtorek, 6 października, współcześnie
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
Strona 5
19
20
21
22
23
24
25
26
27
Poniedziałek, 12 października, współcześnie
28
29
30
31
32
33
34
35
36
37
38
39
40
41
42
43
Strona 6
44
Wtorek, 13 października, współcześnie
45
46
47
48
49
50
51
52
53
54
55
56
57
58
59
60
61
62
Piątek, 16 października, współcześnie
63
64
65
66
Strona 7
67
68
69
70
71
72
73
74
75
76
77
78
Wtorek, 20 października, współcześnie
79
80
81
82
83
84
85
86
87
88
89
90
91
Strona 8
92
93
94
95
96
97
98
Piątek, 30 października, współcześnie
99
100
101
102
103
104
105
106
107
108
109
110
111
112
113
114
115
116
Strona 9
117
118
119
120
121
122
123
Wtorek, 3 listopada, współcześnie
124
125
126
127
128
Środa, 4 listopada, współcześnie
129
130
Podziękowania
Przypisy
Strona 10
Moim ukochanym chłopcom Silasowi i Sylvestrowi
Strona 11
Wtorek, 31 października 1989
Strona 12
1
Czerwone i żółte liście opadają w promieniach słońca na mokry asfalt,
przecinający las niczym lśniąca rzeka. Gdy przejeżdża po nim
radiowóz, wirują przez chwilę w powietrzu, po czym osiadają na
pozlepianych pryzmach wzdłuż krawędzi drogi.
Zbliżając się do zakrętu, Marius Larsen zdejmuje nogę z gazu;
samochód zwalnia, a on przypomina sobie, że musi poinformować
referat drogowy w gminie, aby przysłali tutaj zamiatarkę. Jeżeli liście
poleżą zbyt długo, zmniejszy się przyczepność nawierzchni, co może
kosztować kogoś życie. Marius wspominał o tym wiele razy. Służy
w policji od czterdziestu jeden lat, ostatnich siedemnaście jako
komendant, i każdej jesieni jest zmuszony przypominać im o tym
samym. Liście będą jednak musiały poczekać, bo dzisiaj powinien
skupić się na rozmowie.
Marius Larsen z irytacją gmera przy gałce samochodowego radia,
ale nie może znaleźć tego, czego szuka. W eterze krążą wyłącznie
informacje o Gorbaczowie i Reaganie oraz spekulacje o możliwym
upadku muru w Berlinie. Padają opinie, że to wkrótce nastąpi.
Nadchodzi nowa epoka.
Od dawna się spodziewał, że dojdzie do tej rozmowy, a jednak nie
potrafił się do niej przygotować. Został już tylko tydzień do dnia,
w którym ma przejść na emeryturę, na co czeka jego żona. Czas już
zatem najwyższy, by powiedzieć jej prawdę: że nie jest w stanie żyć
bez pracy, że już pozałatwiał wszystkie praktyczne sprawy i przesunął
decyzję o odejściu ze służby, że mimo wszystko nie jest gotowy na to,
aby zostać w domu, umościć się na narożnej sofie i oglądać Koło
fortuny, grabić liście w ogrodzie czy grać z wnukami w Czarnego
Piotrusia.
Gdy przeprowadza tę rozmowę w myślach, wydaje się prosta, ale
Marius doskonale wie, że żonie będzie przykro. Poczuje się oszukana,
wstanie od stołu i pójdzie do kuchni szorować kuchenkę; odwrócona
Strona 13
plecami powie mu, że go rozumie. Ale tak nie będzie. Dlatego gdy
dziesięć minut temu policyjne radio wyrzuciło z siebie zgłoszenie,
poinformował dyspozytora, że zajmie się tą sprawą osobiście; chciał
w ten sposób opóźnić niewygodną rozmowę. W innej sytuacji byłby
poirytowany, że musi nadłożyć sporo drogi przez pola i las, aby
dotrzeć do gospodarstwa Ørumów i przekazać im, żeby lepiej
pilnowali swoich zwierząt. Już wielokrotnie wcześniej ich świnie lub
krowy wychodziły poza ogrodzenie i szwendały się po polach
sąsiadów, do czasu aż Marius bądź któryś z jego ludzi nie przekonał
gospodarza, by się tym zajął. Jednak dzisiaj nie czuł irytacji.
Oczywiście poprosił dyspozytora, aby ten zadzwonił najpierw do
domu Ørumów, a potem do przystani promowej, gdzie Ørum
pracował dorywczo, ale gdy w żadnym z tych miejsc nie odebrano,
skręcił z głównej drogi i ruszył w kierunku gospodarstwa.
Mariusowi udaje się złapać stację nadającą dawne duńskie
przeboje. Dźwięki Jaskrawoczerwonego pontonu wypełniają kabinę
starego forda escorta i Marius pogłaśnia radio. Cieszy go jesienna
pora i jazda. Las z żółtymi, czerwonymi i brązowymi liśćmi na tle
otaczającej go zieleni. Oczekiwania związane z sezonem łowieckim,
który właśnie się zaczął. Opuszcza szybę, słońce przez korony drzew
rzuca plamy światła na drogę i Marius na moment zapomina o swoim
wieku.
Gdy dociera do zabudowań, wita go cisza. Wysiada, zatrzaskuje
drzwi auta i natychmiast uświadamia sobie, jak dawno tu nie był.
Wielkie gospodarstwo wygląda na opuszczone. Okna w oborze są
powybijane, z budynku mieszkalnego odpada tynk, a pusta huśtawka
na dawno niestrzyżonym trawniku jest niemal zasłonięta przez
wysokie kasztanowce otaczające działkę. Wszędzie wokół na żwirze
leżą liście i kasztany, które trzeszczą pod jego stopami, gdy kieruje się
do drzwi wejściowych.
Puka. Po trzecim razie zdaje sobie sprawę, że nikt mu nie otworzy.
Nie zauważa żadnych oznak życia, wyjmuje więc blok, pisze
wiadomość i wsuwa kartkę w szparę w drzwiach. W tym czasie kilka
kruków kołuje nad podwórkiem i znika za traktorem stojącym przed
stodołą. Marius jest podenerwowany: przejechał kawał drogi i nie
Strona 14
załatwił sprawy, a będzie musiał jeszcze zahaczyć o przystań
promową, żeby rozmówić się z Ørumem. Ale jego irytacja nie trwa
długo. W drodze do samochodu wpada na pewien pomysł. Nigdy nie
zdarzają mu się takie rzeczy, musi to zatem być szczęśliwy zbieg
okoliczności, że wybrał się tutaj, zamiast pojechać do domu na
rozmowę. Na osłodę zaproponuje żonie wycieczkę do Berlina.
Mogliby wypuścić się na tydzień – no dobrze, w każdym razie na
weekend – jak tylko będzie mógł wziąć wolne. Pojechać tam
samochodem, poczuć ducha historii, tę nową epokę, zjeść knedle
z kiszoną kapustą, jak wtedy, gdy dawno temu wybrali się z dziećmi
pod namiot w góry Harzu. Dopiero gdy jest już przy radiowozie,
dociera do niego, dlaczego kruki skupiły się za ciągnikiem. Drepczą
w kółko po czymś białym, bladym i nieforemnym. Zbliżywszy się do
nich, Marius orientuje się, że to świnia. Ma martwe oczy, ale jej ciało
nadal drży i podryguje, jakby chciało przepędzić ptaki, które na nim
siedzą i dziobią miejsce wokół dużej, otwartej rany postrzałowej
z tyłu głowy.
Marius otwiera główne drzwi. Przedsionek jest pogrążony
w ciemności i już przy wejściu wciąga w nozdrza woń wilgoci, grzyba
i czegoś jeszcze, czego nie potrafi zidentyfikować.
– Ørum, policja!
Nie ma żadnego odzewu, ale z kuchni dochodzi go odgłos lejącej
się wody. Wchodzi do środka. Dziewczyna jest nastolatką. Ma
szesnaście, może siedemnaście lat. Jej ciało tkwi nadal na krześle przy
jadalnym stole, a strzępy, które pozostały z jej roztrzaskanej twarzy,
spoczywają w miseczce z owsianką. Na podłodze z linoleum, po
drugiej stronie stołu, leży kolejny trup. To chłopak, także nastolatek,
ale nieco starszy, z dużą, otwartą raną postrzałową klatki piersiowej;
jego potylica nieporadnie opiera się o kuchenkę. Marius Larsen
sztywnieje. Oczywiście, widział już wcześniej martwych ludzi, ale
nigdy czegoś takiego jak tutaj; przez moment stoi jak sparaliżowany,
po czym wyjmuje broń z kabury przy pasie.
– Ørum?
Marius przemieszcza się dalej, nawołując, z pistoletem
Strona 15
w wyciągniętych przed siebie rękach. Nadal żadnej odpowiedzi.
W łazience znajduje kolejne zwłoki i tym razem musi zakryć usta
dłonią, aby nie zwymiotować. Z kranu cieknie do wanny woda, która
już jakiś czas temu wypełniła ją po brzegi i teraz przelewa się na
terakotową posadzkę, gdzie miesza się z krwią. Naga kobieta,
zapewne matka nastolatków z kuchni, leży w wykrzywionej pozie na
podłodze. Jedno ramię i noga zostały oddzielone od tułowia. Później
w raporcie z obdukcji zostanie zanotowane, że morderca odrąbał je
siekierą, zadając denatce wiele ciosów; najpierw gdy leżała w wannie,
a później, gdy próbując uciec, czołgała się po podłodze. Będzie też
można przeczytać, że początkowo próbowała się bronić rękoma
i nogami, które zostały wskutek tego rozpołowione. Twarzy nie
sposób rozpoznać, bo sprawca roztrzaskał czaszkę ofiary siekierą.
Marius Larsen zapewne zamarłby w bezruchu, porażony tym
widokiem, gdyby nie to, że nagle kątem oka rejestruje nieznaczny
ruch. Pod zasłoną prysznica, odrzuconą w róg łazienki, wyczuwa
czyjąś obecność. Ostrożnie odsłania materiał. Chłopak. Rozczochrane
włosy, dziesięć, jedenaście lat. Leży bez życia w kałuży krwi, ale
fałdka zasłony przykrywająca jego usta unosi się słabo, jakby
w kurczach. Marius pochyla się nad chłopcem, odchyla całkowicie
zasłonkę, chwyta go za ramię, próbuje wyczuć puls. Na ramionach
i nogach dziecka dostrzega liczne nacięcia i zadrapania, T-shirt
i majtki są przesiąknięte krwią, a w pobliżu jego głowy leży siekiera.
Marius wyczuwa puls i szybko wstaje.
W salonie gorączkowo rozgląda się za telefonem; odnajduje aparat
w pobliżu pełnych niedopałków popielniczek, które lądują na
podłodze, ale gdy udaje mu się połączyć z dyspozytorem, jest już na
tyle skupiony, że może udzielić rzetelnej informacji. Karetka. Posiłki.
Prędko. Nie ma śladu po Ørumie. Wyślij ludzi. Natychmiast!
Odłożywszy słuchawkę, w pierwszej chwili zamierza popędzić do
chłopca, ale nagle przypomina sobie, że gdzieś tu musi być jeszcze
jedno dziecko, dziewczynka; chłopak miał siostrę bliźniaczkę.
Marius rozgląda się wokół, po czym zaczyna wycofywać się
w kierunku wyjścia i schodów prowadzących na pierwsze piętro.
Mijając kuchnię i otwarte drzwi do piwnicy, nagle się zatrzymuje
Strona 16
i spogląda w dół. Usłyszał jakiś odgłos. Jakby krok albo drapanie, ale
teraz ponownie zapadła cisza. Marius po raz drugi sięga po pistolet.
Otwiera drzwi na oścież i ostrożnie schodzi po wąskich schodach, aż
wreszcie jego stopy badawczo wyczuwają betonową posadzkę. Gdy
oczy przyzwyczajają się do ciemności, na końcu korytarza widzi
otwarte drzwi do piwnicy. Waha się, ciało podpowiada mu, że
powinien się zatrzymać i poczekać na karetkę i kolegów. On jednak
myśli tylko o dziewczynce. Zbliżywszy się do drzwi, zauważa, że
zostały rozwalone przy użyciu siły. Zamek i okucie leżą na podłodze.
Marius wchodzi do pomieszczenia, do którego światło dociera
wyłącznie przez zabrudzone piwniczne okna. Mimo to od razu
dostrzega niewielką postać skrywającą się pod stołem umieszczonym
w rogu pomieszczenia. Spieszy w jej kierunku, opuszcza pistolet,
schyla się i zagląda pod mebel.
– Już dobrze. Nic ci się nie stanie.
Nie widzi twarzy dziewczynki, jedynie to, że dziecko drży i wciska
się w kąt, nie patrząc na niego.
– Nazywam się Marius. Jestem z policji i przyszedłem, żeby ci
pomóc.
Przestraszona dziewczynka nie zmienia pozycji, jakby w ogóle go
nie słyszała. Marius zaczyna rozglądać się po piwnicy. Wodzi wokół
wzrokiem i dopiero teraz dociera do niego, do czego była używana.
Czuje obrzydzenie. Po chwili jego spojrzenie pada na drewniane półki
w przylegającym pomieszczeniu. Ten widok powoduje, że na moment
zapomina o dziewczynce i przechodzi przez próg. Nie potrafi
powiedzieć, ile ich jest, ale na pewno więcej, niż potrafi policzyć.
Kasztanowe ludziki. I zwierzęta. Duże i małe, dziecinne
i przerażające, wiele niedokończonych lub zdeformowanych. Marius
wpatruje się w nie, szacuje ich liczbę i różnorodność i czuje, że te
małe figurki poustawiane na półkach napawają go lękiem. Wtedy
w drzwiach za jego plecami staje chłopiec.
W ułamku sekundy przez głowę policjanta przebija się myśl, żeby
kazać technikom zbadać, czy do piwnicy włamano się z zewnątrz, czy
od środka. W ułamku sekundy dociera do niego, że coś okropnego
musiało się stąd wydostać, tak jak zwierzęta poza ogrodzenie, ale gdy
Strona 17
odwraca się w kierunku chłopca, te myśli ulatują niczym małe,
postrzępione chmury na niebie. W tym momencie siekiera ląduje na
jego szczęce i zapada ciemność.
Strona 18
Poniedziałek, 5 października, współcześnie
Strona 19
2
Głos przenika mrok dookoła. Szepcze niewyraźnie i drwi z niej –
podnosi ją, gdy upada, i szamocze nią na wietrze. Laura Kjær już
niczego nie widzi. Nie słyszy szelestu liści na drzewach i nie czuje
zimnej trawy pod stopami. Jedyne, co pozostało, to głos, który
nieustannie coś do niej mruczy pod nosem pomiędzy uderzeniami
pręta zakończonego gałką. Przez chwilę myśli, że jeżeli przestanie się
opierać, to może głos zamilknie, ale tak się nie dzieje. Jest wciąż
obecny, tak samo jak uderzenia; pod koniec Laura nie może się już
nawet poruszyć. Zbyt późno rejestruje ostre zęby jakiegoś narzędzia
na swoim nadgarstku i zanim traci przytomność, do jej uszu docierają
dźwięki elektrycznej piły tarczowej, która zaczyna się obracać
i wrzynać w jej kości.
Po pewnym czasie wraca świadomość; nie potrafi się rozeznać, jak
długo była nieprzytomna. Wokół nadal panuje ciemność. Powraca
także głos, który jakby tylko czekał na to, że się obudzi.
– Wszystko w porządku, Lauro?
Ton jest miękki, pieszczotliwy i znajduje się zbyt blisko jej ucha.
Ale głos nie czeka na odpowiedź. Na chwilę usunął to, co wcześniej
przykleił do jej ust, i Laura Kjær słyszy swój własny jęczący, skamlący
głos. Niczego nie rozumie. Zrobi wszystko. Dlaczego ona – co takiego
zrobiła?
Głos twierdzi, że przecież dobrze wie. Pochyla się nad nią, zbliża
i szepcze jej to do ucha, a ona czuje, że czekał właśnie na ten moment
i teraz jest uradowany. Musi się skupić, aby usłyszeć słowa. Rozumie,
co mówi głos, ale w to nie wierzy. Ból wydaje się większy niż
wszystkie inne cierpienia razem wzięte. To nie jest prawda. To nie
może być prawda. Odsuwa od siebie te słowa, jakby były
szaleństwem, które ją ogarnęło. Chce wstać i dalej walczyć, ale ciało
ją zawodzi, zaczyna histerycznie szlochać. Przez pewien czas
Strona 20
domyślała się tego, ale bez przekonania, i dopiero teraz, gdy głos
mamrocze jej o tym do ucha, rozumie, że to prawda. Chce krzyczeć
z całych sił, ale naraz czuje, jak wnętrzności podchodzą jej do gardła,
i gdy brzeszczot zaczyna pieścić jej policzek, kobieta, używając całej
siły, podrywa się po raz ostatni, po czym ponownie zapada
w ciemność.