Górski Piotr - Czekając
Szczegóły |
Tytuł |
Górski Piotr - Czekając |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Górski Piotr - Czekając PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Górski Piotr - Czekając PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Górski Piotr - Czekając - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Piotr Górski
Czekając
Zobaczyli go po trzech tygodniach od dnia, gdy pocisk
trafił w bunkier. Wtedy, kiedy wydawało się już, że świat
wygasł i tylko oni muszą trwać na przekór światu.
Żołnierz szedł powoli, ciężko, zatrzymując się i
odpoczywając. Z tej odległości nie widzieli wiele. Nie
rozróżniali munduru. Ale potem on potknął się, przewrócił i
leżał kilka minut w kurzu. Wstał z trudem. Zrozumieli, że
był wycieńczony i to ich przeraziło.
- Umiera - powiedziała kobieta.
Odezwała się po raz pierwszy od godziny. Przez ten czas
nie poruszyła się, tylko patrzyła jak żołnierz idzie, jak
cierpi, jak zdejmuje z pleców automat, ciągnie go po ziemi i
wreszcie zostawia, niczym zbędny balast.
- Może wcale nie - rzekł mężczyzna ponuro, bez
przekonania.
- Nie ma sił, Jezu, ledwo się porusza.
- Dotrze tu. Nie umiera się tak od razu.
Mężczyzna nauczył się mówić rzeczy, w które nie wierzył.
Robił to dla niej.
- Zwariuję - rzekła.
Jej głos brzmiał ponuro, pusto. Pośród wielu możliwości,
jakich nie mieli, nie mieli także możliwości ucieczki w
obłęd. Kobieta nie mogła zwariować. Wbudowano oporniki w jej
układ nerwowy.
- On wciąż idzie - powiedział mężczyzna.
- A jeśli nam nie pomoże?
- Dlaczego?
- Jeśli to wróg?
- Tego się nie odmawia. Nie odmawia się nikomu.
- Nie wiem, tak się boję.
- Uspokój się. Proszę, uspokój się.
Żołnierz wciąż istniał dla nich jako mała figurka na tle
krajobrazu. Gdyby utrzymał kierunek, mógłby wkrótce znaleźć
się dostatecznie blisko bunkra. Ale on nie trzymał stałego
kierunku. Szedł, żeby iść.
- Włączył się system karmienia - powiedziała wstydliwie,
jakby chodziło o to, że dostała okres. Program podtrzymujący
podstawowe fukcje biologiczne działał bez zarzutu. Jeśli
zbiorniki z karmą nie zostały uszkodzone, to mogli wegetować
jeszcze wiele miesięcy. Sekundy upływały powoli. Każdą
przeżywało się oddzielnie i każda nieznośnie nużyła. Czas
się zatracił. Tracił wymiar.
- Dotknij mnie - powiedziała.
Nie mogli się dotknąć. Konstrukcja stanowisk
unieruchamiała ich ręce. Podniósł głowę, nawet nie próbując
się uśmiechnąć. Po prostu wyobraziła sobie, że wyciąga rękę i
głaszcze ją po policzku.
Ptak leciał nisko nad ziemią. Przyglądała mu się. Potem
zamknęła oczy.
- Tak tu ładnie - powiedziała.
Mężczyzna nie zorientował się od razu. Nie chciał, żeby
to powtarzali kolejny raz.
- Daj spokój - odparł.
- Wiesz, co jest najpiękniejsze? Las. To dobrze, że są
chociaż drzewa i możemy na nie patrzeć.
Westchnął. Musiał jej ustąpić.
- Tak - rzekł.
- Wiesz, to smutne, że gdy przyjdzie jesień, te wspaniałe
drzewa stracą liście. A zimą? Możesz sobie wyobrazić, jak to
będzie zimą?
- Pusto.
- I zimno. Śnieg będzie brudny, a drzewa i tak się spalą.
Mężczyzna milczał. Ona otworzyła oczy. Pozostawali w
ciszy, przygnębieni.
- To nie tak było - powiedziała, bardziej do siebie niż
do niego.
Mężczyzna wbił wzrok w przestrzeń. Bunkier stał na
niewielkim wzniesieniu, więc widzieli zeń znaczny obszar.
Ale nie było wiele do oglądania. Spopielała ziemia, wrak
wozu pancernego, wszędzie umarli, miejscami żółty mech.
I ten żołnierz, który wciąż szedł.
Słońce stało wysoko.
- On nie jest nasz. To wróg.
Powiedziała to bardzo cicho. Zaciskając zęby.
- Może i lepiej - odrzekł mężczyzna.
Spojrzała na niego i był w tym żal i nadzieja. Odwrócił
głowę. Kobieta cierpiała tak samo, może bardziej, bo była
słabsza, a jednak czuł, że pozostaje obca i nie czyniła
mniej obcą tej pustki, która go przepełniała.
Żołnierz posuwał się przed siebie, pochylony, zwrócony
twarzą do ziemi. Mundur miał zniszczony, przesiąknięty krwią
i brudem. Prawe ramię zwisało mu bezwładnie.
Marsz nie miał celu. Jeśli cel kiedyś istniał, dawno się
zagubił. Marsz był życiem, a jego zaprzestanie śmiercią.
- Idzie prosto na nas - powiedziała kobieta w bunkrze.
Ta część ciała, nad którą miała władzę, drżała.
Szukała wsparcia, jak gdyby mogła je znaleźć w jego
przerażeniu. Nic nie odpowiedział.
Przestrzeń była gęsta i duszna. Wszystko wydawało się
martwe. To, co żyło, to były muchy. Całe ich roje unosiły
się nad ziemią, brzęcząc.
- Jak długo jeszcze? - spytała.
- Jest zbyt daleko.
We wnętrzu bunkra było chłodniej, ale muchy były tu
także.
- Nie wytrzymam - rzekła.
- Wytrzymasz. Wytrzymałaś tyle dni.
- Mówię o muchach. Nie zniosę tego dłużej, jak ocierają
się o mnie w locie, jak brzęczą i spacerują po mojej twarzy,
Jezu, to wstrętne.
Mężczyzna starał się odgrodzić od tego, co mówiła
kobieta. Wielka, granatowa mucha usiadła na jego powiece.
Zamknął oczy. Odleciała, nie widział nic, tylko czuł i
słyszał, że są wszędzie. Najgorsza była całkowita
bezradność, kiedy ciało pozostawało uzależnione od
mechanizmów, a mechanizmy już nie istniały. Był tylko stos
żelaza i błędne systemy.
Dookoła rozlewało się kolejne letnie popołudnie. Pośród
porozbijanego sprzętu, nad rozkładającymi się zwłokami,
senne i monotonne, wciąż unosiły się muchy.
- Zawołaj go.
Mężczyzna wahał się.
- No zrób to.
- Jeszcze nie teraz, daj mi chwilę.
- Jezu, na co czekać, czekałam tak długo.
- Ja też czekałem, ale teraz nie mogę.
- Jak to?
- Po prostu nie mogę znieść myśli, że to już.
- Pragnęliśmy, pragniemy tego oboje.
- Tak.
- Zrób to wreszcie. Mam za słaby głos, mnie nie usłyszy.
- Zaczekajmy jeszcze.
- Błagam, nie mam już sił.
- Mówię ci, daj mi tylko chwilę. Nie mów nic, doprowadzę
się do porządku. Tylko nic nie mów.
Kobieta zacisnęła zęby. perspektywa bliskiego wyzwolenia
dodała jej sił i odwagi. Nie chciała się wycofać. Żądała.
Mężczyzna jakby się załamał. Trwał w bezruchu, pozornie
spokojny, ale wiedziała, że jest z nim źle.
Była zdeterminowana i bezlitosna. Musiała taka być.
- Zrób to.
Mężczyzna krzyknął. Potem jeszcze raz. Krzyczał coraz
głośniej. Żołnierz zatrzymał się. Patrzyli w napięciu.
Wydawało mu się, że coś słyszy. Oddychał ciężko, płytko,
boleśnie. Musiał zatrzymać oddech, żeby wychwycić ten
dźwięk. Ktoś wołał.
Podniósł głowę. Było mu wszystko jedno. Przygarbił się,
złożony niewidzialnym brzemieniem.
Poszedł dalej. W stronę, skąd dochodził głos.
- Stało się - powiedziała kobieta.
Strach minął. Mężczyzna odczuł ulgę.
Żołnierz zbliżał się. Widzieli jego twarz, pospolitą,
sczerniałą. Gasnące oczy i odbijające się w nich cierpienie.
- A jeśli on zobaczy, kim jesteśmy i odejdzie?
- A kim jesteśmy?
- Nie wiem. Kimś... czymś potwornym.
- Jesteśmy ludźmi - powiedział i było to kolejne
kłamstwo. Nic innego nie mógł dla niej zrobić.
Wiele tygodni wcześniej współistnieli z bunkrem,
organicznie wbudowani w instalacje i systemy. Końcówki
układów wrosły w ich nerwy, a ich mózgi zyskały bezpośrednią
kontrolę nad systemami obronnymi. Ich układy pokarmowe
wydobyto na zewnątrz i nadzór nad nimi przejęły niezależne
konfiguracje fizjologiczne. Stali się częścią bunkra.
Potem bunkier został zniszczony, a wraz z nim obumarły
części ich ciała. Pozostali zdani na łaskę wielokrotnie
zabezpieczonych systemów podtrzymywania życia, a one trwały.
Byli bezużyteczni i groteskowi. Byli przerażeni. Ich
nadzieją stał się żołnierz, umierający w marszu.
A on dotarł pod bunkier. Wtedy równina jakby uniosła się
i opadła. Usiłował jeszcze złapać równowagę, nie potrafił.
Zachwiał się. Upadł i stracił przytomność.
- Wszystko będzie dobrze - powiedział mężczyzna.
Było to głupie, bo już nic nigdy nie miało być dobrze,
ale było to jedyne, co można powiedzieć.
- Będziemy tak czekać zawsze. Do końca świata - rzekła.
- On żyje. Możemy mieć jeszcze nadzieję, że zakończy nasz
świat.
Tak brzmiały ostatnie słowa, jakie wypowiedzieli do
siebie.
Ziemia spijała jego krew. Żołnierz uniósł głowę. Światło
słońca oślepiło go tak gwałtownie, że poczuł ból. Potem
jeszcze poczuł smutek i jakiś żal, bo zrozumiał, że umiera.
Nie mógł wstać. Ból był mocniejszy niż wszystko inne.
- Człowieku...
Znów ten głos. Dochodził z bliska albo z daleka. Już
wcześniej słyszał go, potem głos ucichł, więc żołnierz
zapomniał o nim, a potem znowu to słyszał i głos drażnił go,
bo opóźniał umieranie.
- Zabij nas, człowieku...
Podniósł się na łokciach i próbował spojrzeć. Świat nie
był już jak kilka minut wcześniej. Był ciemny i zimny, a i
słońce pokrywało się mrokiem.
Bunkier stał o kilka metrów dalej. Inny niż inne bunkry.
Bunkier-człowiek - uświadomił sobie żołnierz i ogarnął go cień
wstrętu i nienawiści.
- Zabij nas.
Żołnierz dostrzegł ich pobladłe twarze, odległe, pod
pokrywą betonu, we wnętrzu, w ciemności. Nie miał sił się
poruszyć. Nie potrafił pokonać oporu sztywniejącego ciała.
Był zbyt zajęty umieraniem, by tego chcieć.
W chwili agonii wydało mu się, że znów jest w pełni sił.
Głos z bunkra osaczał go. Powoli sięgnął po granat, wyjął
zawleczkę i wrzucił granat do ciemnego wnętrza.
Granat potoczył się po podłodze, obok stanowiska
mężczyzny, w róg komory bunkra.
Mężczyzna i kobieta widzieli jeszcze, jak się toczy.
Ranek powoli przeistaczał się w kolejne upalne
popołudnie. Równina stała nieruchoma, spowita w szare
powietrze. Znikąd nie dochodziły oznaki życia. Na równinie
leżało wielu martwych żołnierzy, a jeden leżał pod bunkrem.
Muchy krążyły nad zwłokami.
Kobieta milczała. Patrzyła na to wszystko szeroko
otwartymi oczami. Patrzyła na pustkę i ciszę.
Włączył się system karmienia. Kobieta zamknęła oczy i nie
otworzyła ich, dopóki karmienie nie dobiegło końca.
Ściany bunkra zbryzgane były krwią. Szczątki mężczyzny
leżały wszędzie.
Muchy wydawały się bardzo ożywione. Przybywało ich z
godziny na godzinę.