Gdy morze cichnie - Jorn Lier
Szczegóły |
Tytuł |
Gdy morze cichnie - Jorn Lier |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Gdy morze cichnie - Jorn Lier PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Gdy morze cichnie - Jorn Lier PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Gdy morze cichnie - Jorn Lier - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Strona 3
</
Strona 4
W serii o Williamie Wistingu
ukazały się następujące tomy:
Gdy mrok zapada. (prequel)
Kluczowy świadek. Tom 1
Felicia zaginęła. Tom 2
Gdy morze cichnie. Tom 3
Szumowiny. Tom 6
Poza sezonem. Tom 7
Psy gończe. Tom 8
Jaskiniowiec. Tom 9
Ślepy trop. Tom 10</
Strona 5
1
William Wisting położył koguta na dachu i wyjechał z policyjnego
garażu. Niebieskie światło przedzierało się przez wieczorne
ciemności i odbijało we mgle nadciągającej od strony morza.
Wprawdzie to nie był jego obowiązek, ale patrol, który miał się
udać na miejsce zdarzenia, wciąż wykonywał czynności po drugiej
stronie fiordu, gdzie doszło do pożaru domku letniskowego. Wisting
był sam w komendzie, gdy włączył się alarm, i komisarz zgodził się,
choć niechętnie, zastąpić kolegów.
Gdy przyjechał na miejsce, zrozumiał, jak bardzo był
nieprzygotowany.
Szyba w drzwiach wejściowych do apteki była wybita. Wewnątrz
walało się szkło. Na schodach leżał mężczyzna z nagim torsem,
w czarnych spodniach garniturowych i z białą koszulą zawiązaną
wokół bioder. Na pierwszy rzut oka pijany człowiek, który potknął
się i upadł, wybijając przy tym szybę. Ale coś tu się nie zgadzało.
Mężczyzna nie leżał bezładnie, lecz w pozycji bezpiecznej, w jakiej
wiele lat temu na szkoleniu z pierwszej pomocy Wisting uczył się
układać poszkodowanych. To właśnie ta staranność – dłoń
wsunięta przezornie pod policzek – sprawiła, że Wisting
zareagował, zanim jeszcze zauważył krew przesączającą się przez
Strona 6
koszulę, której użyto zamiast bandaża.
Przełknął ślinę i sięgnął po radiostację.
– Przyślijcie karetkę – powiedział pewnym głosem.
– Karetkę? – zatrzeszczał głos z centrali operacyjnej.
– Tak, pod aptekę w Stavern – potwierdził i rzucił mikrofon na
siedzenie pasażera.
Mężczyzna leżał nieruchomo. Miał zamknięte oczy i lekko
rozchylone usta. Jego wargi były suche i spękane. W kąciku ust
zastygła wąska strużka śliny podbarwionej krwią.
Mógł być w wieku Wistinga, to znaczy po czterdziestce, ale
wydawał się znacznie bardziej umięśniony i wysportowany. Miał
niemal atletyczną budowę ciała, wyraźne męskie rysy
i jednodniowy zarost.
Komisarz poklepał mężczyznę lekko po policzkach. Z nosa
wypłynęła gęsta, lepka ciecz, poza tym nie było żadnej reakcji.
Wisting przyłożył dwa palce do dołu szyjnego, gorączkowo
starając się wyczuć puls, ale poczuł jedynie ciepłą i wilgotną skórę.
Przed piekarnią Nalum po drugiej stronie ulicy stały dwie
starsze panie, każda z psem na smyczy. Nagle jedna z nich zrobiła
kilka ostrożnych kroków w stronę Wistinga.
– Zastanawiałyśmy się, czy nie zadzwonić na pogotowie –
powiedziała. – Ale żadna z nas nie ma przy sobie telefonu.
Komisarz nie wiedział, co odpowiedzieć, więc znowu przeniósł
spojrzenie na rannego. Jego wzrok padł na mały tatuaż na
przedramieniu. Wąskie oko zostało wytatuowane na bladej skórze
z taką starannością i dbałością o szczegóły i wyglądało tak
prawdziwie, że Wisting automatycznie odwrócił głowę.
Nie przestawał szukać oznak życia. Przeniósł palce na drugą
stronę szyi mężczyzny i nagle wyczuł słaby puls, ale nie był pewny,
Strona 7
co było jego źródłem: jego własne palce czy tętnica szyjna rannego.
Przyłożył ucho do jego ust. Gdzieś w głębi klatki piersiowej coś
charczało i bulgotało. Komisarz wątpił, czy to dobry znak, ale
przynajmniej mężczyzna wciąż jeszcze żył.
Biała koszula, którą obwiązano ranę, była cała przesiąknięta
krwią. Wisting wyjął pasek ze swoich spodni i zacisnął go wokół
prowizorycznego opatrunku. Potem podniósł się i odsunął o kilka
kroków. Przyglądał się rannemu, wiedząc, że nic więcej nie może
dla niego zrobić. Pozostawało czekać na przyjazd karetki.
– On tu po prostu leżał – odezwała się niespodziewanie jedna
z kobiet.
– Widziały panie kogoś jeszcze?
Wymieniły spojrzenie.
– Widziałyśmy samochód – odparła z wahaniem jedna z nich.
– Jaki?
Kobieta zwlekała z odpowiedzią.
– Mały i szary, tak mi się wydaje. Jechał tak szybko... W dodatku
po niewłaściwej stronie ulicy.
Wisting starał się nie pokazać po sobie, jak bardzo jest
rozczarowany jakością tych obserwacji. Jego uwagę przykuło coś, co
znajdowało się za drzwiami apteki. Coś kudłatego, co leżało wśród
okruchów szkła z wybitej szyby. Chwilę trwało, zanim zrozumiał,
że to troll. Brzydki kamienny troll z namalowanymi oczami
i rozczochranymi włosami, jeden z tych, które chętnie sprzedaje się
w recepcjach hoteli i na lotniskach.
Wyjął telefon komórkowy i starym zwyczajem zaczął wybierać
numer Finna Habera, ale w porę przypomniał sobie, że
doświadczony technik kryminalistyki przeszedł na emeryturę.
Doczekał się jednak godnego następcy w osobie Espena
Strona 8
Mortensena, który ostatnie miesiące spędził na kursach
doszkalających.
Mortensen odebrał natychmiast.
– Masz czas?
– Gdzie i kiedy?
– Apteka w Stavern.
– Co się stało?
Wisting nie odpowiedział od razu, tylko obejrzał się, jakby
wyjaśnienie tego, co się wydarzyło, znajdowało się za jego plecami.
Zobaczył jedynie przemykającego po asfalcie ciemnego kota.
– Nie wiem – odparł i przełknął ślinę. – Naprawdę nie wiem.
Surowy powiew wiatru sprawił, że wąska ulica wypełniła się
mgłą, wprawiając Wistinga w ponury nastrój. W myślach zaczął
rozważać najczarniejsze scenariusze.
W najgorszym razie ten mężczyzna umrze, pomyślał.
Znowu przełknął ślinę.
W najgorszym razie ktoś położył tego mężczyznę na schodach,
żeby umarł.
Strona 9
2
Projektor wyświetlił na ścianie zdjęcie mężczyzny znalezionego na
schodach apteki. Leżał z zamkniętymi oczami na łóżku szpitalnym.
Z nosa wystawała mu przyklejona do policzka plastikowa rurka.
Przez drugą, wsuniętą do ust, podawano mu tlen. Twarz
mężczyzny przypominała zimną, sztywną maskę.
W sali konferencyjnej znajdowały się trzy osoby. Espen
Mortensen i Torunn Borg siedzieli obok Wistinga i wpatrywali się
w zdjęcie. Komisarz zadzwonił również po Nilsa Hammera, ale ten
jeszcze się nie zjawił. Hammer pracował w sekcji narkotykowej i w
zasadzie robił, co chciał, zarówno w komendzie, jak i w terenie.
Wzbudzał wiele kontrowersji i wywoływał gorące dyskusje, co nie
zmieniało faktu, że był jednym z najzdolniejszych śledczych, jakich
mieli. I dlatego zawsze, kiedy działo się coś wyjątkowego, Wisting
zapraszał go do swojego zespołu.
– Wczoraj późnym wieczorem przetransportowali go do Ullevål.
W nocy przeszedł operację – zaczął Mortensen. – To zdjęcie zrobili
lekarze – wyjaśnił, po czym wziął głęboki oddech i dodał: –
Mężczyzna został postrzelony.
Wisting dowiedział się o tym godzinę wcześniej i dlatego zwołał
przedpołudniową naradę. Zauważył, że Borg wyraźnie się ożywiła,
Strona 10
gdy usłyszała, że chodzi o ofiarę postrzału.
– Jego stan jest nadal poważny – oznajmił Mortensen. – Ma
rozległe obrażenia wewnętrzne.
Drzwi do małej sali otworzyły się gwałtownie i do środka wszedł
Nils Hammer.
– Cholera jasna! Skrzynia biegów poszła się bujać – powiedział
i rzucił się na krzesło. – Szedłem aż z Torstrand – mówił dalej,
wierzchem dłoni wycierając pot z czoła.
Wisting uśmiechnął się. Stary ford Hammera psuł się tak wiele
razy, że utrzymanie go z policyjnej pensji musiało graniczyć
z cudem.
– Mów dalej! – poprosił Hammer, machając na kolegę.
Mortensen skinął głową i podsumował:
– Facet ma ranę postrzałową brzucha i leży w śpiączce.
– Kto to jest? – przerwał mu Hammer.
– Nie wiemy – odparł. – Nie miał przy sobie dokumentów,
a żadna z zaginionych i poszukiwanych przez nas osób nie pasuje
do rysopisu.
Mortensen nacisnął przycisk na klawiaturze i na ekranie
pojawiło się zbliżenie tatuażu widniejącego na przedramieniu
rannego mężczyzny. W powiększeniu, z widocznymi małymi
płomieniami, które odbijały się w ciemnej źrenicy, stanowił
imponujący widok.
– Poprosiłem również o zdjęcie tatuażu – ciągnął Mortensen. –
Jest wyjątkowy.
– Moim zdaniem to jest pomieszanie stylów – stwierdziła Borg. –
Wytatuowani mężczyźni chyba nie co dzień chodzą w garniturze.
Może wystroił się tak z jakiejś szczególnej okazji?
– Ja odniosłem zupełnie inne wrażenie – zaprotestował
Strona 11
Mortensen. – Facet jest krótko ostrzyżony, zadbany
i wysportowany. Nie wygląda na kogoś, u kogo spodziewałbym się
znaleźć tatuaż.
– To są tylko wasze spekulacje – przerwał im Wisting. – To, co
możemy zrobić, to pokazać to zdjęcie w salonach tatuażu i spytać,
czy nie widzieli już czegoś takiego.
Borg uśmiechnęła się do niego i skinęła głową na znak, że bierze
to na siebie.
– Kiedy może się wybudzić? – spytał Hammer.
– Tego nie wiemy – odparł Mortensen. – Nie jest pewne, czy
w ogóle wyjdzie ze śpiączki.
– A wtedy będziemy mieć sprawę zabójstwa – skwitował
Hammer.
Komisarz przytaknął. Czuł, że stoją na progu nowego, trudnego
śledztwa, ale starał się ukryć mimowolny zachwyt, jaki zawsze mu
towarzyszył, kiedy miał okazję sprawdzić się jako śledczy
i policjant. I jako człowiek.
– Znalazłeś coś na miejscu zdarzenia? – spytał i odchrząknął.
Mortensen zwrócił się w stronę komputera i na ekranie pojawiło
się zdjęcie schodów przed apteką, zbyt intensywnie oświetlonych
lampą błyskową.
– Właściwie nie mamy miejsca zdarzenia – wyjaśnił. –
Mężczyzna został postrzelony i opatrzony w innym miejscu, zanim
porzucono go przed apteką.
Wisting pokiwał głową, wpatrując się w niewielką plamę krwi
widniejącą na kamiennych stopniach.
– Wiemy, z czego do niego strzelano? – spytał Hammer. Odchylił
się na krześle i wciągnął brzuch, szukając w kieszeniach spodni
pojemnika ze snusem.
Strona 12
Mortensen pokiwał przecząco głową.
– Pocisk przebił go na wylot. Lekarze nie potrafią nic powiedzieć
na temat kalibru broni.
– Mamy w ogóle jakiś trop? – spytała Borg, przygotowując notes.
Technik kryminalistyki zmienił zdjęcie. Kawałek materiału,
który pojawił się na ścianie, był tym, co pozostało z koszuli
rannego. Personel szpitala pociął ją tak, aby nie uszkodzić węzła
zaciśniętego na ranie, który był cały przesiąknięty krwią. Z przodu
i z tyłu koszula była rozdarta przez pocisk, który przebił brzuch
mężczyzny. Wisting zwrócił uwagę na brak wielu guzików, jakby
ktoś zerwał z postrzelonego koszulę, by zatamować krew.
– Spakowałem resztki koszuli, żeby wysłać ją do zakładu
medycyny sądowej – wyjaśnił Mortensen. – Osoba lub osoby, które
użyły jej do obwiązania rany, musiały zostawić wystarczająco dużo
potu i naskórka, by można było wyizolować DNA.
Wyświetlił kolejne zdjęcie.
– Zanim ją spakowałem, rozwiązałem supeł – wyjaśnił,
wskazując przedmiot znaleziony podczas oględzin ubrania.
– Zapalniczka – skomentowała Borg.
– Znalazłem ją w węźle.
Wisting przechylił się do przodu i przekrzywił głowę, by przyjrzeć
się uważnie zdjęciu.
– Ten, kto zajął się ofiarą, użył krępulca – wyjaśnił Mortensen. –
Opaski uciskowej, którą stosuje się w celu ograniczenia utraty
krwi. Dla zwiększenia efektu do supła zwykle wkłada się jakiś
kompaktowy przedmiot.
– „Soft Service” – odczytał komisarz.
Mortensen przytaknął i wyświetlił zdjęcie przedstawiające drugą
stronę zapalniczki. „Rester.no”.
Strona 13
– To zapalniczka reklamująca miejscową firmę komputerową.
Kontaktowałem się już z właścicielem. Zamówił tysiąc takich
zapalniczek, ale rozdał tylko połowę.
Hammer zarechotał.
– Wow! W mgnieniu oka ograniczyliśmy liczbę potencjalnych
sprawców do pięciuset!
– Komu je rozdał? – zaciekawiła się Borg.
– W obiegu jest prawdopodobnie mniej niż pięćset – odparł
technik kryminalistyki, ignorując ironiczną uwagę Hammera. –
Zapalniczki trafiły do kiosków i innych miejsc, w których sprzedaje
się tytoń. Byłem w Narvesen. Pudełko tych zapalniczek trzymają
pod kasą, ale zdążyli rozdać tylko cztery z dwudziestu pięciu sztuk.
Wolą sprzedawać zapalniczki i na nich zarabiać, więc te darmowe
rozdają tylko tym, którzy chcą kupić zapałki.
– To pozwala sądzić, że sprawca pochodzi stąd – skomentowała
Torunn, bębniąc długopisem w notatnik.
– Pomijając drobny szczegół, że to nie sprawca zabandażował
ofiarę – zauważył Hammer. – Ten, kto to zrobił, był raczej jego
wybawcą.
– Chyba zgodzicie się ze mną, że najprawdopodobniej doszło do
nieszczęśliwego wypadku? – zaoponowała policjantka. – Że facet
sam oddał przypadkowy strzał albo został niechcący postrzelony
przez kolegę?
Wisting uznał, że Borg może mieć rację, i starał się ukryć
rozczarowanie, że sprawa może okazać się tak prosta.
– To dlaczego nie wezwali pogotowia? – zaprotestował Hammer.
– Mogli nie mieć pozwolenia na broń – stwierdziła. – Zamiast
dzwonić po karetkę, zawieźli go do miasta, położyli na schodach
apteki i uruchomili alarm, żeby mieć pewność, że otrzyma pomoc.
Strona 14
– Lepiej by zrobili, gdyby zawieźli go do Larviku i wyrzucili przed
szpitalem – upierał się Hammer. – Marni ci jego koledzy, słowo
daję.
– Okej. Co to wszystko mówi nam o sprawcy, ewentualnie
o wybawcy? – Wisting skierował pytanie do wszystkich obecnych. –
Poza tym, że jest kiepskim kumplem.
– Zna się na medycynie – stwierdziła Borg.
– Zgadzam się – przytaknął. – Pozycja, w której leżał
poszkodowany, i założony mu opatrunek wskazują, że człowiek,
którego szukamy, przeszedł szkolenie z zakresu udzielania
pierwszej pomocy.
– Jest związany ze społecznością lokalną – przypomniał im
Hammer, wskazując zdjęcie zapalniczki.
Więcej propozycji nie padło. Mortensen wyświetlił nowe zdjęcie
i na ścianie pojawił się kudłaty troll.
– Troll wpadł do środka, wybijając szybę – oznajmił. –
Zabezpieczyłem dwa odciski palców.
– To znaczy, że troll jest twoim najpewniejszym dowodem
rzeczowym? – zarechotał Hammer i mlasnął wargą ze snusem.
– Podzielimy się obowiązkami – przerwał mu Wisting. –
Najważniejsze zadanie to zidentyfikować mężczyznę. – Zwrócił się
do Torunn Borg: – Bądź w kontakcie ze szpitalem i postaraj się,
żeby poinformowali nas, jak tylko facet się wybudzi. Musimy
również pobrać jego odciski palców, więc będzie ci potrzebna pomoc
technika z Oslo.
– Dajemy zdjęcie do gazety? – zaproponował Hammer.
– Na razie jest na to za wcześnie – odparł komisarz i wymierzył
długopis w kolegę. – Ty zajmiesz się trollem.
– Trollem?
Strona 15
– Gdzie został wyprodukowany i gdzie go sprzedają.
Hammer wywrócił oczami i zanotował pytania.
– Ty i Torunn wybierzecie się również do Stavern i posłuchacie
plotek. Ktoś powinien coś wiedzieć.
– A ja? Co mam robić? – spytał Mortensen.
– Ty? – odparł Wisting z uśmiechem. – Ty jedziesz na
Kaupangholmen.
– Kaupangholmen?
– Pożar domku letniskowego.
– Nie powinniśmy skupić się na tej sprawie? – zaprotestował.
– Wytyczne prokuratury, rozdział siódmy – odparł komisarz
i wzruszył ramionami. – W przypadku pożaru lub wypadku policja
musi przeprowadzić dochodzenie, a my nie mamy innego technika.
Wisting wstał, dając znać, że narada dobiegła końca.
– Ale pospiesz się – dodał, zatrzymując wzrok na młodym
śledczym. – Coś mi mówi, że wkrótce będę miał dla ciebie inne
zadania.
Strona 16
3
Było trzy po pierwszej, gdy zadzwonił Mortensen. Wisting usiadł
właśnie za biurkiem z filiżanką kawy. Przyłożył słuchawkę do ucha
i wypił pierwszy łyk. Gdy Mortensen skończył mówić, komisarz
odstawił filiżankę na aktualne wydanie gazety. Wiedział, że zanim
wróci, kawa zdąży wystygnąć.
W drzwiach zderzył się z Hammerem.
– Raport o trollu – zarechotał śledczy i pomachał kartkami.
– Zapomnij o tym – odparł Wisting. – I chodź ze mną.
Pogorzelisko leżało na wschodnim zboczu, na samym krańcu
Kaupangholmen. Najłatwiej było się tam dostać drogą morską od
strony Viksfjorden, ale zarówno policjanci, jak i strażacy dotarli na
miejsce, pokonując pieszo trzysta metrów dzielących domek
letniskowy od głównej drogi. Ustronne położenie odbiło się na
wyniku akcji gaśniczej. Domek spłonął doszczętnie. Uratował się
jedynie komin z cegły i stare murowane schody. Od płomieni zajęła
się trawa i okoliczne krzewy. Całe zbocze było czarne, a w
powietrzu unosił się ciężki, kwaśny zapach dymu.
Mżyło. Z północnego wschodu nadciągały chłodne masy
powietrza. Wszystko to razem stwarzało przygnębiający nastrój.
Strona 17
Grupka gapiów stała za taśmami policyjnymi na wzgórzu,
wystarczająco daleko, by nie widzieć dokładnie, co się dzieje na
pogorzelisku.
Mortensen ubrany w granatowy kombinezon stał nad brzegiem
morza z głową pochyloną nad notesem.
– Tutaj! – zawołał, gdy podniósł wzrok i dostrzegł kolegów.
Podeszli do zielonego brezentu rozciągniętego na przybrzeżnej
skale, na którym w pozycji embrionalnej leżały zwęglone ludzkie
szczątki. Z głowy prawie nic nie zostało, natomiast ręce i nogi
skurczyły się do rozmiarów niewielkich bryłek.
Wisting odwrócił się i spojrzał w stronę zgliszczy. Strażacy
właśnie zwijali węże pożarnicze.
– Mów, co już wiadomo.
– Byłem tu od godziny, gdy strażacy je znaleźli – wyjaśnił. –
Leżały na środku pogorzeliska.
– Kto to jest? – spytał Hammer, pochylając się nad zwłokami.
– Nie mam pojęcia.
– Właściciel domku letniskowego? – zaproponował śledczy
i wyprostował się.
– Nie. Rozmawialiśmy z nim.
– Tak?
– Właśnie to jest trochę dziwne. – Mortensen podrapał się z tyłu
głowy, żeby dać znać, że sytuacja własnościowa wydaje mu się
nieco zagmatwana. – Cały przylądek należy do Jonny’ego
Sundquista ze Stavern, ale właścicielem domku letniskowego jest
niejaki Dag Stubbenes. Facet sam nie korzysta z domku, tylko go
wynajmuje.
– Komu?
– Tego nie wie.
Strona 18
– Jak to: nie wie?
– Zadzwonili do niego ze straży pożarnej. Przyjechał tu dziś rano,
ale nie może przypomnieć sobie nazwiska najemcy ani tego, co
zrobił z umową.
– Co to jest? – spytał Hammer i wskazał zwęglony przedmiot
leżący w przezroczystej plastikowej torebce obok denata.
– Tak, to też jest ciekawe – powiedział Mortensen i podniósł
torebkę. – Znaleziono to przy zwłokach. Miejmy nadzieję, że dzięki
temu uda się je zidentyfikować.
– To jakaś ozdoba? – zastanawiał się na głos Hammer, wyjmując
torebkę z rąk technika kryminalistyki.
– W każdym razie to coś jest ze złota – przytaknął Mortensen. –
Żaden inny materiał nie zachowałby kształtu po takim pożarze.
Hammer zważył drobną rzecz w dłoni i zgodził się z kolegą, po
czym podał przedmiot Wistingowi.
Była to okrągła blaszka z małą wypukłością. Komisarz pogładził
ją kciukiem. Blaszka przypominała twarz, ale sadza i drobne
grudki, które się na niej stopiły, nie pozwalały stwierdzić niczego
pewnego. Możliwe, że to był wisiorek. Łańcuszek mógł być
wykonany z innego materiału, który nie przetrwał pożaru.
Wisting potarł kciukiem o plastikową torebkę, w której leżała
zawieszka. Kilka grudek sadzy odpadło i wtedy komisarz
uświadomił sobie, że prawdopodobnie były to fragmenty skóry
człowieka, który nosił ją na szyi. Czym prędzej oddał torebkę
technikowi.
– Pomyślałem, że Torunn mogłaby przyjrzeć się temu bliżej –
powiedział Mortensen. – Może uda jej się coś ustalić.
Wisting przytaknął, przełożył kartkę w notesie i zapisał kilka
haseł.
Strona 19
– Co myślisz o przyczynie pożaru? – spytał.
– Trudno powiedzieć – odparł technik. Rozmawiając, ruszyli
w stronę zgliszczy. – To mogło być cokolwiek. Zwarcie instalacji
elektrycznej, garnek, z którego wygotowała się woda, świeca...
– Albo podpalenie? – przerwał mu Hammer.
– Sądząc po tym, jak wygląda miejsce zdarzenia, być może nigdy
nie otrzymamy pewnej odpowiedzi na to pytanie – wyjaśnił
Mortensen. – Ale niepokoi mnie jedna rzecz – stwierdził i machnął
ręką w stronę pokrytego sadzą kanistra, który stał za czymś, co do
niedawna było drzwiami wejściowymi. Dowód rzeczowy został już
oznaczony numerem.
– Mógł stać tutaj już wcześniej – ciągnął technik. – Zdarza się, że
ludzie trzymają w domkach letniskowych kanistry z benzyną.
– Ale równie dobrze mógł zostać opróżniony i porzucony przez
podpalacza – dokończył Hammer.
– Co wiemy? – spytał Wisting.
– Bardzo mało – odparł Mortensen, zaglądając do notatek. –
Straż pożarna została zawiadomiona o godzinie 20:37.
– Przez kogo? – wszedł mu w słowo Hammer.
– Przez wielu mieszkańców Eftang, którzy dostrzegli płomienie
nad fiordem.
Mortensen dalej przeglądał notatki.
– Gdy dwanaście minut później straż przybyła na miejsce, cały
domek stał w ogniu. Patrol policji był tu o 20:54, ale krótko potem
odjechał, ponieważ dostał wezwanie do nieprzytomnego mężczyzny
leżącego na schodach apteki w Stavern.
Wisting przytaknął.
– Z tego powodu policjanci nie odgrodzili miejsca zdarzenia
taśmami ani go nie pilnowali – ciągnął technik. – Chociaż z drugiej
Strona 20
strony nie było to konieczne. W końcu zastęp straży pożarnej
pracował tu przez całą noc.
– I to wszystko? – podsumował Hammer.
Na twarzy Mortensena pojawił się przebiegły uśmiech.
– Nie całkiem – odparł, ale nie zdążył dodać nic więcej, ponieważ
w tym momencie pod taśmą policyjną przeszedł i ruszył w ich
stronę opalony mężczyzna w jasnym garniturze i liliowej koszuli.
Wisting wyszedł mu na spotkanie, żeby mężczyzna nie podszedł
zbyt blisko pogorzeliska. Nieznajomy był po pięćdziesiątce
i wyglądał na urzędnika. Grudki błota przyczepiły się do jego
czarnych butów, które mężczyzna usiłował wytrzeć o trawę.
– Mogę panu w czymś pomóc? – spytał komisarz.
– Wątpię – odparł tamten i uśmiechnął się, odsłaniając krzywe
zęby. – Jestem właścicielem tych gruntów – wyjaśnił.
– Jonny Sundquist? – upewnił się Wisting, a gdy tamten
przytaknął, komisarz również się przedstawił.
– Kupiłem tę ziemię osiem lat temu – wyjaśnił mężczyzna. –
Cholernie tu pięknie. Oczywiście nie teraz, ale latem to prawdziwa
perełka. Umowa najmu domku letniskowego stanowiła część
transakcji. Szczerze mówiąc, myślałem o tym, żeby samemu
wybudować tu letnią rezydencję, ale do końca umowy zostało już
tylko kilka lat.
Wisting przyglądał mu się bez słowa.
– Proszę mnie źle nie zrozumieć – ciągnął Sundquist. – To nie ja
podpaliłem domek. Dla mnie to była długoplanowa inwestycja.
– Zna pan właściciela domku, Daga Stubbenesa?
– Spotkaliśmy się kilka razy – odparł. Wyjął z kieszeni chustkę
i wytarł glinę z czubka buta. – Rozmawiał pan z nim?
– Jeszcze nie.