Dzieci Ziemi #5 Kamienne Sadyby - AUEL JEAN M
Szczegóły |
Tytuł |
Dzieci Ziemi #5 Kamienne Sadyby - AUEL JEAN M |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Dzieci Ziemi #5 Kamienne Sadyby - AUEL JEAN M PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Dzieci Ziemi #5 Kamienne Sadyby - AUEL JEAN M PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Dzieci Ziemi #5 Kamienne Sadyby - AUEL JEAN M - podejrzyj 20 pierwszych stron:
JEAN M. AUEL
Dzieci Ziemi #5 KamienneSadyby
(Przelozyl: Maciej Szymanski)
PODZIEKOWANIA
Jestem niewymownie wdzieczna wielu fachowcom za to, ze pomogli mi poznac pradawny swiat ludzi, ktorzy zamieszkiwali Ziemie w czasach, gdy lodowce siegaly znacznie dalej na poludnie niz dzis i okrywaly jedna czwarta powierzchni planety. Sa jednakze w mojej ksiazce liczne szczegoly - zwiazane zwlaszcza z teoriami na temat datowania pewnych znalezisk i wydarzen - ktore byc moze nie zostana zaakceptowane przez wiekszosc specjalistow w tej dziedzinie. Niektore z nich sa wynikiem przeoczenia, lecz wiele znalazlo sie w tekscie z mojej woli. Zazwyczaj nawiazywalam do nich dlatego, ze pasowaly do mojej subiektywnej pisarskiej wizji. Musialam wiec kierowac sie w swojej pracy przede wszystkim zrozumieniem dla ludzkiej natury i pamietac o tym, by wszystkie dzialania moich bohaterow mialy logiczne uzasadnienie.Pragne podziekowac przede wszystkim doktorowi Jean-Philippe'owi Rigaudowi, ktorego poznalam podczas mojej pierwszej podrozy badawczej do Europy. Prowadzil wowczas wykopaliska archeologiczne na stanowisku Flageolet w poludniowo-zachodniej Francji. Ze wzgorza, na ktorym niegdys znajdowal sie oboz lowiecki, rozciagal sie widok na rozlegle trawiaste rowniny, po ktorych w epoce lodowcowej wedrowaly zapewne liczne stada zwierzat. I choc bylam nieznana jeszcze amerykanska pisarka, doktor Rigaud poswiecil sporo czasu na opowiedzenie mi o swoich odkryciach, a takze dopomogl w zorganizowaniu wizyty w jaskini Lascaux. Bylam bliska lez, kiedy zobaczylam owo sanktuarium prehistorycznej sztuki, pelne malowidel pierwszych wspolczesnych ludzi - ludzi rasy kromanionskiej, mieszkancow Europy doby mlodszego paleolitu. Sa to dziela tak piekne, ze smialo moglyby konkurowac z dzisiejszymi.
Nieco pozniej, kiedy spotkalismy sie ponownie w La Micoque - na stanowisku wczesnej kultury neandertalskiej - zaczelam lepiej wczuwac sie w atmosfere tego niezwyklego momentu w naszych dziejach, kiedy w Europie pojawili sie pierwsi wspolczesni - w sensie anatomicznym - ludzie i napotkali neandertalczykow, zamieszkujacych te ziemie juz dlugo przed epoka lodowcowa. Pragnelam jak najglebiej zrozumiec proces poznawania historii naszych dalekich przodkow, dlatego wraz z mezem przez krotki czas pracowalam przy nieco pozniejszych wykopaliskach doktora Rigauda, na stanowisku Grotte Seize. Doktor udzielil wielu niezwykle wartosciowych informacji na temat zycia w odkrytej tam osadzie, ktora dzis znana jest jako Laugerie Haute, a w mojej ksiazce wystepuje pod nazwa Dziewiatej Jaskini Zelandonii.
Doktor Rigaud pomagal mi podczas pracy nad cala seria, lecz w powstanie niniejszej powiesci wniosl wklad szczegolny. Nim rozpoczelam pisanie Kamiennych sadyb, zebralam wszystkie informacje dotyczace regionu, w ktorym miala toczyc sie akcja mojej opowiesci, i stworzylam cale tlo zdarzen, nadajac rzeczywistym obiektom wymyslone nazwy i szczegolowo opisujac krajobraz, tak by w razie potrzeby moc siegnac do materialow pisanych moja reka. W toku pracy zadalam wielu uczonym i specjalistom z licznych dziedzin nieskonczona liczbe pytan, lecz nikogo nie poprosilam o recenzje mojej pracy przed jej opublikowaniem. Zawsze bralam pelna odpowiedzialnosc za wybory, ktorych dokonywalam podczas selekcji szczegolow skladajacych sie na tresc moich ksiazek, a takze za to, w jaki sposob je wykorzystywalam i jaka dawka fantazji byly doprawiane - i nadal to robie. Jednakze tym razem, piszac powiesc, ktorej akcja rozgrywa sie na terenach dobrze znanych nie tylko archeologom i specjalistom z pokrewnych dziedzin, ale takze wielu ludziom, ktorzy kazdego roku zwiedzaja ten region, musialam byc pewna, ze moje tlo jest odtworzone z maksymalna wiernoscia, dlatego zdecydowalam sie na niezwykly dla mnie krok. Poprosilam mianowicie doktora Rigauda, ktory znakomicie zna ow region Francji i jest wybornym archeologiem, by przejrzal moje obszerne "materialy zrodlowe" i poszukal w nich co bardziej oczywistych bledow. W owym czasie nie w pelni zdawalam sobie sprawe, jak pracochlonne bylo to zadanie, i dlatego teraz z calego serca dziekuje mu za czas i wysilek, ktore wlozyl w jego wykonanie. Ukonczywszy prace, doktor pochwalil mnie, twierdzac, ze material jest dosc precyzyjny, lecz znalazl i takie fragmenty, ktore musialam poprawic i uzupelnic. Za wszelkie bledy, ktore pozostaly w tekscie, ponosze wylaczna odpowiedzialnosc.
Jestem gleboko wdzieczna takze innemu francuskiemu archeologowi, doktorowi Jeanowi Clottes'owi, ktorego poznalam przez jego kolege, doktora Rigauda. Podczas konferencji w Montignac, zorganizowanej w ramach uroczystosci zwiazanych z piecdziesiata rocznica odkrycia jaskini Lascaux, doktor Clottes byl uprzejmy tlumaczyc dla mnie tresc wyglaszanych po francusku referatow. Pozniej zas przez lata wiele razy spotykalismy sie po obu stronach Atlantyku i doprawdy trudno mi wyrazic, jak bardzo jestem wdzieczna za uprzejmosc i hojnosc, z jaka francuski uczony zechcial dzielic sie ze mna swym czasem i swoja wiedza. Oprowadzil mnie po wielu jaskiniach, ktorych sciany pokryte byly wspanialymi malowidlami i rytami, polozonych glownie u stop Pirenejow. Procz cudownych jaskin znajdujacych sie na terenie posiadlosci hrabiego Begouena zafascynowala mnie takze Gargas, oferujaca zwiedzajacym znacznie wiecej niz tylko nascienne odciski dloni, ktore uczynily ja slynna. Ogromna radosc sprawila mi tez druga wspolna wyprawa w glebiny jaskini Niaux, trwajaca okolo szesciu godzin. Byla tak wspanialym przezyciem miedzy innymi dlatego, ze wiedzialam znacznie wiecej o malowidlach nasciennych niz za pierwszym razem. Choc wrazen z tych miejsc nie zawarlam w niniejszej powiesci, za wielce pouczajace uwazam dyskusje z doktorem Clottes'em na temat rozmaitych teorii, miedzy innymi dotyczacych przyczyn, dla ktorych ludzie rasy kromanionskiej dekorowali swe jaskinie i domostwa.
Pierwsza wizyte na pirenejskim podgorzu, w jaskini Niaux, zlozylam juz w roku tysiac dziewiecset osiemdziesiatym drugim i wypada, bym podziekowala za nia doktorowi Jean - Michelowi Belamy'emu. Miejsce to wywarlo na mnie kolosalne wrazenie - nie zapomne motywow zwierzecych ze scian Czarnego Salonu, odciskow dzieciecych stop, przepieknie malowanych wizerunkow koni w wielkiej grocie za jeziorkiem i wielu, wielu innych cudow. Bylam niezwykle poruszona, kiedy nie tak dawno doktor Belamy podarowal mi unikatowe, pierwsze wydanie pierwszej ksiazki o jaskini Niaux.
Jestem tez niewymownie wdzieczna hrabiemu Robertowi Begouenowi, ktory zaangazowal sie w ocalenie niesamowitych jaskin znajdujacych sie na nalezacych do niego ziemiach - L'Enlene, Tuc d'Audoubert i Trois Freres - i zalozyl jedyne w swoim rodzaju muzeum artefaktow, ktore z wielka starannoscia wydobyto z okolicznych stanowisk archeologicznych. Wizyta w dwoch jaskiniach byla fascynujacym przezyciem, za ktore wdzieczna jestem hrabiemu oraz doktorowi Clottes'owi, ktorzy byli moimi przewodnikami.
Skladajac podziekowania, nie moge pominac osoby doktora Davida LewisaWilliamsa, delikatnego czlowieka o zelaznych zasadach, ktorego praca badawcza dotyczaca afrykanskich Buszmenow i imponujacych malowidel naskalnych tworzonych przez ich przodkow stala sie kanwa wielu interesujacych teorii i ksiazek. W jednej z nich, ktorej wspolautorem jest doktor Clottes, noszacej tytul "Szamani prehistorii", pojawil sie poglad, iz pradawni malarze jaskiniowi z terenow dzisiejszej Francji dekorowali swe jaskinie z podobnych powodow jak ich afrykanscy kuzyni.
Winna jestem gorace podziekowania doktorowi Rayowi Larickowi za jego wszechstronna pomoc, a szczegolnie za otwarcie ochronnych, metalowych wrot i pokazanie mi uroczej plaskorzezby przedstawiajacej konski leb, ktora znajduje sie na scianie nizszej jaskini w Commaraue.
Jestem wdzieczna takze doktorowi Paulowi Bahnowi za to, ze swym tlumaczeniem pomogl mi pojac niektore wystapienia podczas konferencji z okazji rocznicy odkrycia Lascaux. Dzieki jego wysilkom mialam tez zaszczyt poznac trzech mezczyzn, ktorzy jako mali chlopcy odkryli w tysiac dziewiecset czterdziestym roku przepiekna jaskinie Lascaux. Biale sciany tego sanktuarium, pokryte niewiarygodnymi, wielobarwnymi malowidlami, wzruszyly mnie do lez. Wyobrazam sobie, jakie wrazenie musialy zrobic na czterech chlopcach, ktorzy w pogoni za psem zeszli do rozpadliny i zobaczyli je jako pierwsi ludzie od pietnastu tysiecy lat, kiedy to skalne rumowisko zamknelo wejscie do pieczary. Doktor Bahn byl mi wspanialym pomocnikiem, zarowno poprzez osobiste dyskusje, jak i swoje ksiazki traktujace o intrygujacych, prehistorycznych czasach, ktore staly sie tlem cyklu moich powiesci.
Cieplo i z wielka wdziecznoscia mysle tez o doktorze Janie Jelinku, z ktorym dlugo i wyczerpujaco dyskutowalam o erze mlodszego paleolitu. Jego wiedza na temat ludzi nie rozniacych sie od nas pod wzgledem anatomicznym, ktorzy pojawili sie i osiedlili w Europie posrod neandertalczykow, byla mi wielka pomoca. Pragne tez podziekowac mu za wspolprace z czeskim wydawca moich ksiazek przy redagowaniu przekladow.
Ksiazki doktora Alexandra Marshacka - pioniera techniki mikroskopowych badan rytow sprzed tysiecy lat - przeczytalam na dlugo przed tym, nim spotkalam go osobiscie. Wielce sobie cenie wysilki, ktore podjal w celu zrozumienia kultur neandertalczykow i ludzi rasy kromanionskiej, a takze pisma, ktore mi przesyla. Wielkie wrazenie wywarly na mnie jego spojne i przemyslane teorie oparte na wnikliwych badaniach. Zawsze chetnie czytam jego prace, pelne glebokich i inteligentnych spostrzezen na temat zycia ludzi zamieszkujacych Ziemie w dobie ostatniego zlodowacenia.
W ciagu trzech miesiecy, kiedy mieszkalam opodal Les Eyzies de Tayac w poludniowo-zachodniej Francji i prowadzilam prace badawcze, przygotowujac sie do napisania niniejszej ksiazki, wielokrotnie odwiedzalam jaskinie Font - de Guame. Jestem wiec winna szczegolnie gorace podziekowania Paulette Daubisse, szefowej grupy przewodnikow oprowadzajacych gosci po tej przepieknie udekorowanej malowidlami grocie. Jestem wdzieczna za jej uprzejmosc, a zwlaszcza za to, ze zechciala zabrac mnie na prywatna wycieczke. Poniewaz Paulette mieszkala przez wiele lat w poblizu Font de Guame, jaskinia ta stala sie dla niej nieomalze drugim domem. Zobaczylam dzieki niej wiele formacji skalnych i malowidel, ktorych zwykle nie pokazuje sie zwiedzajacym - ich podziwianie nadmiernie wydluzyloby program wycieczek - i jestem jej dozgonnie wdzieczna za niezapomniane, glebokie przezycia podczas tej wyprawy.
Dziekuje rowniez M. Renaudowi Bombardowi z firmy Presse de la Cite - mojego francuskiego wydawcy - za to, ze sluzyl mi wszechstronna pomoca, ilekroc przybywalam do Francji w celach badawczych. Czy chodzilo o znalezienie miejsca, w ktorym mozna skopiowac opasly manuskrypt z pomoca osoby mowiacej po angielsku, czy o dobry nocleg po sezonie, kiedy wiekszosc hoteli zamyka swoje podwoje, czy o stolik w fantastycznej restauracji nad Loara, gdzie moglismy swietowac z przyjaciolmi rocznice ich slubu, czy o spozniona rezerwacje w popularnej miejscowosci wypoczynkowej nad Morzem Srodziemnym, gdzie los rzucil mnie w drodze do kolejnej jaskini - M. Bombard zawsze potrafil mi pomoc, za co jestem mu wielce zobowiazana.
Chcac wlasciwie przygotowac sie do napisania niniejszej ksiazki, musialam siegnac po wiedze wykraczajaca poza ramy archeologii i paleoantropologii, a w pracy tej pomoglo mi spore grono zyczliwych osob. Najszczersze podziekowania sle przeto doktorowi Ronaldowi Naito, interniscie z Portland w stanie Oregon i od wielu lat mojemu osobistemu lekarzowi, ktory poswiecil mi swoj wolny czas, by odpowiedziec na pytania o symptomy i postepy pewnych chorob i obrazen wewnetrznych. Dziekuje tez doktorowi Brettowi Bolhofnerowi, ortopedzie z St. Petersburga na Florydzie, ktory udzielil mi informacji na temat urazow kosci, a przede wszystkim - poskladal strzaskane biodro i miednice mojego syna po ciezkim wypadku samochodowym. Na moja wdziecznosc zasluzyl takze Joseph J. Pica, chirurg ortopeda, asystent doktora Bolhofnera, ktory wyjasnil mi pewne zawilosci dotyczace obrazen wewnetrznych i wybornie opiekowal sie moim synem. Doceniam takze wyniki dyskusji z Rickieni Frye'em, wolontariuszemratownikiem medycznym ze stanu Washington, na temat pierwszej pomocy w naglych wypadkach.
Dziekuje rowniez doktorowi Johnowi Kallasowi z Portland w stanie Oregon, ekspertowi w dziedzinie naturalnej zywnosci, ktory nieustannie eksperymentuje z potrawami z dziko rosnacych roslin, za obszerne wyjasnienia nie tylko na temat jadalnych roslin, ale takze malzy oraz morskich wodorostow. Nie mialam pojecia, ze istnieje tak wiele jadalnych okazow oceanicznej flory.
Specjalne podziekowania naleza sie Lenette Stroebel z Prineville w stanie Oregon, ktora zajmuje sie wsteczna hodowla tarpanow i podsunela mi pewne niezwykle interesujace informacje. Dzieki niej dowiedzialam sie miedzy innymi tego, ze kopyta tych zwierzat byly tak twarde, iz nie potrzebowaly podkow nawet na kamienistym gruncie; ze ich grzywy byly sterczace, a umaszczenie odpowiadalo z grubsza temu, ktore mozemy ogladac na naskalnych malowidlach, przedstawiajacych konie o pieknej, myszatej siersci, ciemnych nogach i ogonach oraz niekiedy pasiastych bokach. Lenette nie tylko pozwolila mi obejrzec swoje konie, ale tez opowiedziala o nich i przyslala serie cudownych fotografii przedstawiajacych zrebiaca sie klacz. Dzieki nim moglam opisac chwile przyjscia na swiat potomstwa Whinney.
Jestem wdzieczna Claudine Fisher, profesorowi filologii francuskiej z Uniwersytetu Stanowego w Portland i Honorowemu Konsulowi Francji w Oregonie, za tlumaczenia materialow badawczych i korespondencji, a takze za rady i przemyslenia dotyczace tego i wielu innych rekopisow oraz za wszelka pomoc zwiazana z jezykiem francuskim.
Dziekuje moim czytelnikom - Karen Auel-Feuer, Kendallowi Auelowi, Cathy Humble, Deannie Sterett, Claudine Fisher i Rayowi Auelowi - ktorzy w ekspresowym tempie przebrneli przez pierwszy szkic niniejszej powiesci i przekazali mi konstruktywne uwagi na jego temat.
Jestem takze dluzniczka Betty Prashker, mojej madrej i sprytnej edytorki. Jej sugestie zawsze byly mi pomocne, a przemyslenia - bezcenne.
Nie potrafie wyrazic wdziecznosci dla mojej agentki, Jean Naggar, ktora przyleciala do mnie specjalnie po to, by przeczytac pierwszy szkic powiesci, i wraz z mezem, Serge'em Naggarem, obmyslila garsc wskazowek do dalszej pracy, choc uznala, ze moje dzielo jest niezle. Jean byla ze mna od poczatku i dokonala cudow, zapewniajac powodzenie calej serii ksiazek. Dziekuje tez Jennifer Weltz z Agencji Literackiej Jean V. Naggar, ktora wspoltworzyla z Jean owe cuda, szczegolnie w zakresie sprzedazy praw do wydan zagranicznych.
Zaluje, iz jedynie in memoriam moge wyrazic wdziecznosc Davidowi Abramsowi, profesorowi antropologii i archeologii z Sacramento w Kalifornii. W tysiac dziewiecset osiemdziesiatym drugim roku David i jego asystentka - przyszla zona - Diane Kelly, zabrali Raya i mnie na pierwsza wyprawe badawcza do Europy. Odwiedzilismy Francje, Austrie, Czechoslowacje i Ukraine (wtedy jeszcze Zwiazek Radziecki), przygladajac sie miejscom, w ktorych przed trzydziestoma tysiacami lat miala sie toczyc akcja ksiazek z cyklu "Dzieci Ziemi". Mialam okazje wczuc sie w specyfike tych okolic, co wielce pomoglo mi w pisaniu. Zaprzyjaznilismy sie z Davidem i Diane, a w pozniejszych latach niejednokrotnie spotykalismy sie w Stanach i w Europie. Szokiem byla dla mnie wiadomosc o tym, jak bardzo byl chory - zbyt mlody, by odchodzic - lecz trzeba przyznac, ze z uporem trwal przy zyciu dluzej, niz ktokolwiek przewidywal, do konca zachowujac cudownie pozytywna postawe. Brakuje mi go.
Musze podziekowac jeszcze jednemu drogiemu przyjacielowi, ktorego nie ma juz wsrod nas, a ktory pomogl mi w pisaniu ksiazek, projektujac wygodne wnetrza, w ktorych mieszkam i pracuje. "Oz" byl geniuszem kreowania pieknych i praktycznych domow, lecz wazniejsze jest to, ze przez lata byl dobrym przyjacielem moim i Raya. Wydawalo mu sie, ze w pore podjal walke z rakiem, i poslubil Paule w nadziei, ze spedzi jeszcze wiele lat z nia i z jej dziecmi, lecz nie bylo mu to pisane. Ogarnia mnie wielki smutek, kiedy mysle, ze nie ma go juz wsrod zywych.
Jest jeszcze wiele osob, ktorym zapewne powinnam podziekowac za wartosciowe przemyslenia i pomoc, lecz i tak nazbyt duzo miejsca poswiecilam juz wyrazom wdziecznosci, zatem zakoncze je holdem dla tego, kto liczy sie najbardziej. Jestem wdzieczna Rayowi za jego milosc, wsparcie i zachete, za to, ze zapewnial mi czas i miejsce do pracy nawet w najdziwniejszych godzinach, oraz za to, ze byl przy mnie.
ROZDZIAL l
Ludzie gromadzili sie stopniowo na wapiennym tarasie, nieufnie przygladajac sie przybyszom. Nikt nie wital ich chocby gestem, a niektorzy z zebranych dzierzyli w dloniach wlocznie w pozycji gotowosci, jesli niejawnej grozby. Mloda kobieta nieomalze wyczuwala ich niepewnosc i lek. Obserwowala z dolu, z kamienistej sciezki, jak tlum gestnieje, i wreszcie dotarlo do niej, ze grupa jest znacznie liczniejsza, niz sie spodziewala. Nieraz juz widziala te niechec w oczach ludzi, ktorych spotykali podczas Podrozy. To nie ich wina, pomyslala, powitania zawsze wygladaja podobnie... A jednak czula zaklopotanie.Wysoki mezczyzna zeskoczyl z grzbietu mlodego ogiera. W jego postawie i ruchach nie bylo ani zaklopotania, ani niecheci, lecz i on zawahal sie na moment, mocno sciskajac w garsci sznur uzdzienicy. Odwrocil sie i zauwazyl, ze kobieta stara sie pozostac w tyle.
-Ayla, mozesz przytrzymac Zawodnika? Wyglada na zdenerwowanego. Oni zreszta tez - dodal, spogladajac ku gorze, w strone skalnej polki.
Kobieta skinela glowa, przerzucila noge nad grzbietem klaczy i zsunela sie na ziemie, by chwycic linke. Nie tylko widok cizby obcych ludzi niepokoil smuklego kasztana, ale i bliskosc matki. Jej okres godowy wprawdzie juz minal, ale z siersci unosil sie jeszcze zapach ogiera-przewodnika stada, ktory kryl ja tak niedawno. Ayla trzymala wiec uzdzienice krotko, tuz przy pysku Zawodnika, klaczy zas pozwolila odejsc troche dalej i na wszelki wypadek stanela miedzy nimi. Zastanawiala sie przez chwile, czy nie puscic przodem Whinney, ktora nieco lepiej znosila kontakt z obcymi ludzmi i zwykle przy takich okazjach zachowywala sie nadzwyczaj spokojnie, tym razem jednak wyczula nerwowosc zwierzecia. Taki tlum w kazdym mogl wzbudzic obawe.
Kiedy pojawil sie wilk, Ayla uslyszala pelne podniecenia, ostrzegawcze okrzyki dobiegajace od strony polki skalnej ciagnacej sie przed jaskinia - o ile w ogole mozna to bylo nazwac jaskinia. Kobieta nie widziala przedtem niczego podobnego. Wilk otarl sie ojej noge i wysunal sie nieznacznie naprzod, podejrzliwy i gotow bronic swej pani. Wyczuwala delikatna wibracje ledwie slyszalnego warkotu, ktory wydobywal sie z jego gardzieli. Drapiezca zachowywal sie teraz wobec obcych ze znacznie wieksza rezerwa niz przed rokiem, gdy rozpoczynali dluga podroz, ale wowczas byl przeciez tylko szczenieciem. Bolesne doswiadczenia nauczyly go czujnosci i rozwagi w trudnej misji chronienia Ayli.
Mezczyzna nie okazywal strachu, idac w strone licznej grupy wyraznie zaniepokojonych ludzi, lecz mimo to kobieta cieszyla sie, ze moze zaczekac w bezpiecznej odleglosci i obserwowac spotkanie, zanim sama bedzie musiala stanac twarza w twarz z gospodarzami. Oczekiwala - i bala sie - tej chwili od ponad roku, a przeciez zawsze liczylo sie pierwsze wrazenie... i to po obu stronach.
Zgromadzeni wciaz trzymali sie z daleka, gdy nagle wybiegla sposrod nich mloda kobieta. Jondalar natychmiast rozpoznal siostre, choc w ciagu tych pieciu lat, ktore uplynely od rozstania, rozkwitla wspaniale i z ladnej dziewczyny zmienila sie w piekna niewiaste.
-Jondalarze! Wiedzialam, ze to ty! - zawolala, rzucajac sie bratu na szyje. - Wreszcie wrociles do domu!
Wedrowiec przytulil ja mocno, porwal w powietrze i zawirowali w entuzjastycznym uscisku.
-Folaro, tak sie ciesze, ze cie widze! - Postawil ja na ziemie i odsunal na odleglosc ramion. - Ales ty urosla! Kiedy wyjezdzalem, bylas ledwie dziewczynka, teraz wyroslas na piekna kobiete... A ja wiedzialem, ze tak bedzie - dodal, z blyskiem w oku nie tylko braterskiej milosci.
Dziewczyna usmiechnela sie, spojrzala w niewiarygodnie blekitne oczy brata i od razu poczula ich magnetyzm. Zarumienila sie - jednak nie z powodu komplementu, jak wydawalo sie swiadkom powitania, ale pod wplywem naglego pociagu, ktory poczula do tego od lat nie widzianego mezczyzny, mimo ze byla jego siostra. Slyszala czesto opowiesci o swym przystojnym, wielkim bracie, o jego niezwyklych oczach, ktorymi potrafil oczarowac kazda kobiete, lecz w jej pamieci Jondalar byl jedynie wysokim, cudownym towarzyszem zabaw, bez wahania uczestniczacym w kazdej grze czy psocie, jaka tylko przyszla jej do glowy. Teraz zas, jako mloda kobieta, po raz pierwszy sama miala okazje doswiadczyc zdumiewajacego oddzialywania jego nieswiadomej charyzmy. Mezczyzna dostrzegl jej reakcje - pelne uroku zaklopotanie - i usmiechnal sie cieplo.
Folara spojrzala obok niego, w strone malej rzeczki, nad ktora rozpoczynala sie wiodaca ku gorze sciezka.
-Jonde, kim jest ta kobieta? - spytala ciekawie. I skad sie tam wziely te zwierzeta? Przeciez zawsze uciekaja przed ludzmi... Dlaczego nie plosza sie na jej widok? Czy ona jest Zelandoni? Wezwala je? - Dziewczyna zmarszczyla brwi. - Gdzie jest Thonolan? - Gwaltownie zachlysnela sie powietrzem, widzac grymas bolu na twarzy Jondalara. Thonolan wedruje juz po nastepnym swiecie, Folaro - odparl po chwili. - A i mnie nie byloby tutaj, gdyby nie ta kobieta.
-Och, Jonde! Co sie stalo?
To dluga historia, a teraz nie pora na jej opowiadanie - odpowiedzial surowo, ale nie potrafil powstrzymac usmiechu na dzwiek imienia, ktorym zwracala sie do niego. Tylko ona uzywala kiedys takiego zdrobnienia. - Nikt nie zwracal sie do mnie w ten sposob, odkad odszedlem. Teraz dopiero wiem, ze jestem w domu. Jak sie miewa rodzina? Co z matka? Z Willamarem?
-Oboje zdrowi. Matka napedzila nam strachu pare lat temu, ale Zelandoni uzyla specjalnej magii i teraz juz wszystko w porzadku. Chodz, sam zobaczysz - dodala Folara, chwytajac brata za reke i prowadzac sciezka pod gore.
Jondalar odwrocil sie i pomachal do Ayli, probujac dac jej znak, ze za chwile wroci. Nie chcial zostawiac jej teraz samej ze zwierzetami, ale przede wszystkim musial spotkac sie z matka, na wlasne oczy zobaczyc, czy nic jej nie dolega. Zaniepokoily go slowa Folary o "napedzeniu strachu"; zreszta i tak sprawa wprowadzenia zwierzat do obozu wymagala konsultacji z mieszkancami. Zdazyli juz z Ayla zauwazyc, jak bardzo dziwacznym i przerazajacym doswiadczeniem jest dla wiekszosci ludzi spotkanie z wilkiem czy konmi, ktore nie uciekaja na ich widok.
A przeciez czlowiek tak dobrze znal zwierzeta. Wszyscy, ktorych Jondalar i Ayla spotkali podczas swej Podrozy, potrafili polowac, wiekszosc zas oddawala zwierzynie lub jej duchom religijna czesc. Dziko zyjace istoty od niepamietnych czasow byly przedmiotem uwaznej obserwacji. Ludzie zdazyli wiec poznac ich zwyczaje i upodobania, szlaki migracyjne i pory letnich wedrowek, wiedzieli, kiedy rozpoczynaja sie okresy godowe u poszczegolnych gatunkow i kiedy nadchodzi czas na rodzenie mlodych. A jednak nikomu nie przychodzilo jakos do glowy, ze mozna chocby dotknac zywego zwierzecia w przyjazny sposob. Nikt nie probowal obwiazywac glowy czworonoga linka i prowadzac go ze soba. Nikt nie usilowal oswajac dzikiej bestii, ani nawet wyobrazac sobie, ze w ogole jest to mozliwe.
Pobratymcy Jondalara cieszyli sie z jego powrotu z Podrozy - zwlaszcza ze niewielu z nich spodziewalo sie ujrzec go zywym - lecz oswojone zwierzeta byly tak niezrozumialym fenomenem, ze niemal wszyscy zareagowali na ich widok strachem. Stanowily zjawisko tak dziwaczne i przekraczajace zdolnosc pojmowania, ze nie moglo byc naturalne. A skoro tak, musialo byc nienaturalne, wrecz nadnaturalne. Jedynym powodem, dla ktorego wiekszosc obecnych nie uciekla w poplochu, by szukac schronienia, i nie probowala zabic budzacych lek stworzen, byl fakt, ze Jondalar, ktorego tak dobrze znali, sam je tu przyprowadzil, a teraz szedl z siostra spokojnie sciezka znad Lesnej Rzeki, skapany w cieplym blasku slonca.
Folara wykazala sie spora odwaga, wystepujac przed tlum i biegnac bratu na spotkanie, lecz byla to brawura wlasciwa tylko mlodym. Dziewczyna tak bardzo tesknila za ulubionym bratem, ze dluzej po prostu nie mogla czekac. A Jondalar nie wygladal przeciez na przerazonego obecnoscia zwierzat i nigdy nie pozwolilby, by jego siostra znalazla sie w prawdziwym niebezpieczenstwie.
Ayla przygladala sie z dolu, jak ludzie otaczaja powracajacego, przytulaja go, usmiechaja sie, caluja, poklepujac, wymieniajac usciski obu rak i niezrozumiale z tej odleglosci slowa. Wypatrzyla wyjatkowo tega kobiete, mezczyzne o ciemnych wlosach, ktorego Jondalar serdecznie objal, oraz starsza kobiete, ktora powital cieplo, otaczajac ramieniem. To pewnie jego matka, pomyslala, i zaraz zaczela zastanawiac sie, co tez pomysli o niej sedziwa niewiasta.
Byla to rodzina Jondalara, jego krewni, przyjaciele, ludzie, z ktorymi dorastal. Ayla zas byla przybyszem, niepokojacym przybyszem sprowadzajacym oblaskawione zwierzeta, a wraz z nimi zapewne takze obce zwyczaje i niemozliwe do przyjecia idee. Czy sa w stanie ja zaakceptowac? A jesli nie? Nie bylo odwrotu. Lud Ayli pozostal zbyt daleko, o rok wedrowki na wschod. Jondalar obiecal jej wprawdzie, ze odejdzie wraz z nia, jesli tylko zechce - lub zostanie zmuszona - opuscic te strony, ale to bylo przedtem, zanim doszlo do tego serdecznego powitania. Co myslal teraz?
Poczula na plecach lekkie szturchniecie i siegnela reka za siebie, by pogladzic mocny kark Whinney. Byla wdzieczna za ten gest przyjazni, ktory przypomnial jej, ze nie jest sama. Gdy mieszkala w dolinie, wkrotce po opuszczeniu Klanu, przez dluzszy czas klacz byla jej jedyna towarzyszka. Ayla nie wyczula, ze sznurek sluzacy za wodze zwisa luzno, poki Whinney nie stanela tuz za nia, na wszelki wypadek dala jednak nieco wiecej swobody Zawodnikowi. Klacz i jej potomek zwykle odnosili sie do siebie przyjaznie i wzajemnie dodawali sobie odwagi, lecz okres godowy, ktory niedawno dobiegl konca, wyraznie zaklocil ich zwykla zazylosc.
Coraz wiecej ludzi - jakim cudem moglo ich byc az tak wielu? - spogladalo w strone Ayli. Tymczasem Jondalar, pograzony w szczerej rozmowie z mezczyzna o ciemnobrazowych wlosach, tylko machnal ku niej reka i usmiechnal sie. Kiedy wreszcie ruszyl sciezka w dol, towarzyszyla mu mloda kobieta, ow nieznajomy i kilkoro innych mieszkancow osady. Ayla wziela gleboki wdech i zastygla w oczekiwaniu.
Im blizej podchodzila grupka prowadzona przez Jondalara, tym glosniejszy warkot wydobywal sie z zebatej paszczy wilka. Kobieta schylila sie, by przytrzymac zwierze przy nodze.
-Juz dobrze, Wilku. To tylko krewni Jondalara - powiedziala cichym, spokojnym glosem.
Lagodny dotyk jej reki byl dla drapieznika sygnalem: mial przestac warczec i przybrac mniej grozny wyglad. Nielatwo bylo wpoic Wilkowi te umiejetnosc, ale oplacilo sie, pomyslala. Szczegolnie w takiej chwili. Ayla zalowala jedynie, ze nie zna takiego dotyku, ktory uspokoilby ja sama.
Skromny orszak pod wodza Jondalara zatrzymal sie w bezpiecznej odleglosci. Zelandonii bardzo starali sie nie okazywac leku i nie przygladac sie zbyt ostentacyjnie zwierzetom, ktore bez trwogi staly tam, gdzie im kazano, i otwarcie patrzyly prosto w oczy obcych ludzi. Jondalar wystapil o krok przed delegacje swoich pobratymcow.
Wydaje mi sie, Joharranie, ze powinnismy zaczac od oficjalnego powitania - powiedzial, odwracajac sie w strone ciemnowlosego mezczyzny.
Ayla wypuscila z dloni linki, szykujac sie do formalnej ceremonii wymagajacej uzycia obu rak. Konie cofnely sie o krok, za to wilk nawet nie drgnal. Jasnowlosa kobieta zauwazyla blysk strachu w oczach Joharrana - choc, sadzac po jego posturze, watpila, by wiele bylo rzeczy, ktore wzbudzaja w nim obawe - i natychmiast przeniosla wzrok na Jondalara, zastanawiajac sie, jakiemu celowi ma sluzyc tak szybko zaaranzowane oficjalne powitanie. Mierzac nieznajomego uwaznym spojrzeniem, odkryla nagle, jak bardzo jest podobny do Bruna, przywodcy klanu, w ktorym dorastala: potezny, dumny, inteligentny i nieustraszony - jesli nie liczyc kontaktow ze swiatem duchow.
-Aylo, oto Joharran, przywodca Dziewiatej Jaskini Zelandonii, syn Marthony, bylej przywodczyni Dziewiatej Jaskini, zrodzony przy ognisku Joconana, bylego przywodcy Dziewiatej Jaskini - oznajmil z powaga plowowlosy mezczyzna, po czym wyszczerzyl zeby w usmiechu. - Nie wspominajac juz o tym, ze to brat Jondalara, Wedrowcy Do Dalekich Ziem.
Krewni usmiechneli sie przelotnie. Dowcipny komentarz Jondalara rozladowal nieco napiecie. Podczas formalnej prezentacji nalezalo w zasadzie wymienic pelna liste imion i wiezow rodzinnych, podkreslajacych pozycje danej osoby, a takze tytulow honorowych i osiagniec. Co wiecej, w niektorych przypadkach nie zapominano nawet o wazniejszych krewnych i szczegolowym wyliczeniu ich zaslug. W praktyce tak pelnej prezentacji dokonywano jedynie podczas najbardziej uroczystych spotkan; zwykle zas zadowalano sie wymienieniem najwazniejszych imion i koneksji. Jednakze nie nalezalo do rzadkosci dodawanie zartobliwych uwag do dlugich i czesto nudnych recytacji, a tym razem Jondalarowi zalezalo na tym, by przypomniec bratu o dawnych dobrych czasach, kiedy na jego barkach nie spoczywal jeszcze ciezar odpowiedzialnosci za Dziewiata Jaskinie.
-Joharranie, oto Ayla z Obozu Lwa Mamutoi, corka Ogniska Mamuta, wybrana przez Ducha Lwa Jaskiniowego i chroniona przez Niedzwiedzia Jaskiniowego.
Maz o ciemnokasztanowych wlosach zblizyl sie do Ayli i wyciagnal ku niej otwarte, uniesione dlonie, w powszechnie znanym gescie powitania i przyjazni. Zaden z tytulow wymienionych przez Jondalara nie byl mu znany, totez zastanawial sie, ktory z nich moze byc najwazniejszy.
W imieniu Doni, Wielkiej Matki Ziemi, witam cie, Aylo z Mamutoi, corko Ogniska Mamuta - odezwal sie wreszcie.
Ayla uscisnela jego dlonie.
W imieniu Mut, Wielkiej Matki Wszystkich, pozdrawiam cie, Joharranie, przywodco Dziewiatej Jaskini Zelandonii - odpowiedziala i usmiechnela sie figlarnie. - Oraz bracie Wedrowca Jondalara - dodala.
Joharran zauwazyl najpierw, ze kobieta dobrze mowi jego jezykiem, choc z niezwyklym akcentem. Potem dotarlo do niego, ze ma na sobie dziwne ubranie i w ogole wyglada tak, jakby przybyla z dalekich stron, lecz kiedy sie usmiechnela - odpowiedzial usmiechem. Uczynil to nie tylko dlatego, ze docenial jej zrozumienie dla zartu jego brata, ale takze dlatego, ze dala mu znac, jak bardzo zalezy jej na Jondalarze. Przede wszystkim jednak odwzajemnil usmiech dlatego, ze po prostu nie potrafil oprzec sie jej urokowi.
Ayla byla bowiem atrakcyjna kobieta wedle wszelkich standardow: wysoka, o krzepkim i ksztaltnym ciele, dlugich, ciemnoblond, lekko falujacych wlosach, jasnych, niebieskoszarych oczach i urodziwej twarzy o rysach nieznacznie odmiennych od tych, ktore wyroznialy lud Zelandonii. Kiedy usmiechnela sie, zdawalo sie, ze to slonce rozswietla ja od wewnatrz - jasniala tak niespotykana pieknoscia, ze Joharran nieswiadomie wstrzymal oddech. Jondalar zawsze uwazal, ze usmiech jego kobiety jest nadzwyczajny, totez z rozbawieniem obserwowal swego brata, najwyrazniej nieodpornego na czar Ayli.
Joharran zauwazyl, ze ogier drepcze nerwowo w miejscu i macha lbem w strone Jondalara. Uwaznie przyjrzal sie wilkowi.
-Moj brat powiada, ze trzeba bedzie przygotowac... hmm... mieszkanie dla tych zwierzat. I to gdzies blisko, jak sadze. - Byle nie zbyt blisko, dodal w duchu.
-Koniom wystarczy kawalek laki w poblizu wodopoju, ale musimy ostrzec waszych ludzi, zeby nie probowali podchodzic do nich zbyt blisko, chyba ze w towarzystwie Jondalara lub moim. Whinney i Zawodnik beda niespokojni, poki nie przyzwyczaja sie do nowych twarzy - powiedziala Ayla.
W takim razie nie widze problemu - rzekl Joharran, katem oka dostrzegajac nerwowe ruchy ogona Whinney. - Moga zostac tutaj, jezeli wystarczy im ta mala dolinka.
Wystarczy - zapewnil go Jondalar. - Chociaz moglibysmy odprowadzic konie nieco dalej w gore rzeki, na ubocze.
Wilk przyzwyczail sie do spania blisko mnie - ciagnela Ayla. Nie umknelo jej uwagi, ze Joharran lekko zmarszczyl brwi. - Jest bardzo opiekunczy i moze sprawiac klopoty, jesli nie pozwolimy mu na to.
Teraz, gdy czolo zmartwionego przywodcy pokrylo sie zmarszczkami, doskonale widziala jego podobienstwo do brata i z trudem powstrzymala usmiech. Joharran mial powazny problem; to nie byl odpowiedni moment na zarty, nawet jesli jego twarz wywolywala tak cieple skojarzenia z Jondalarem.
Jondalar takze dostrzegl troske brata.
-Moim zdaniem to najlepsza chwila, by przedstawic Joharrana Wilkowi - rzekl z namyslem.
Strach rozszerzyl oczy przywodcy, lecz nim mezczyzna zdazyl zaprotestowac, Ayla chwycila jego dlon i przykucnela obok miesozernego przyjaciela. Objela ramieniem potezny kark wilka, aby uciszyc przybierajacy na sile warkot. Nawet ona wyczuwala strach Joharrana; nie miala wiec watpliwosci, ze czuje go takze Wilk.
-Najpierw pozwol mu powachac swoja reke - powiedziala spokojnie. - Dla Wilka bedzie to oficjalna prezentacja. - Drapiezca wiedzial juz z doswiadczenia, ze dla Ayli jest rzecza niezwykle wazna, by do stada ludzi, ktorych akceptowal, przyjmowal wszystkie przedstawiane mu w ten sposob osoby. Nie podobal mu sie zapach strachu, ale pokornie obwachal dlon mezczyzny, tym samym zawierajac z nim znajomosc.
-Dotykales kiedys siersci zywego wilka, Joharranie? - spytala Ayla, spogladajac w gore, prosto w oczy przywodcy. - Zauwaz, ze jest dosc szorstka - kontynuowala, ostroznie kladac jego reke na splatanej siersci porastajacej szyje zwierzecia. - Jeszcze nie skonczyl liniec i swedzi go skora, dlatego ostatnio uwielbia, kiedy drapie sie go miedzy uszami - dodala, pokazujac mezczyznie, co ma czynic.
Joharran dotknal futra, jednak to nie szorstkosc wlosa, ale cieplo bijace od skory uswiadomilo mu w pelni, ze naprawde ma przed soba zywego wilka! Wilka, ktory, jak sie zdawalo, nie mial nic przeciwko temu, by go dotykano.
Ayla zauwazyla, ze dlon przywodcy nie jest juz taka sztywna i ze niesmialo probuje on masowac miejsce, ktore wskazala.
-Pozwol mu znowu powachac swoja reke.
Joharran zblizyl dlon do nosa Wilka i tym razem jego oczy rozszerzylo jeszcze wieksze zdumienie.
-Polizal mnie! - zawolal cicho, nie wiedzac do konca, czy fakt ten zapowiada cos dobrego, czy tez wrecz przeciwnie. Uspokoil sie nieco, gdy zobaczyl, ze zwierz lize teraz twarz Ayli, wielce zadowolonej z tego dowodu zazylosci.
Tak, Wilku, byles grzeczny - powiedziala, usmiechajac sie, tulac czworonoga i mierzwiac przyjaznie jego siersc.
Po chwili wstala i lekko klepnela sie dlonmi w barki. Wilk natychmiast stanal na tylnych lapach, przednie opierajac dokladnie w tym miejscu, ktore mu wskazala. Ayla odslonila gardlo, a drapieznik polizal je, po czym z wielka delikatnoscia ujal w zeby caly jej podbrodek, warczac z cicha.
Jondalar zauwazyl, ze Joharran i pozostali na moment znieruchomieli z wrazenia. Zdal sobie sprawe, jak bardzo przerazajacy musi byc ten pokaz wilczej sympatii w oczach ludzi, ktorzy nie rozumieli jego sensu. Brat spojrzal na niego ze zdumieniem zmieszanym z obawa.
-Co on jej robi?
-Jestes pewien, ze nic zlego sie nie stanie? - spytala niemal rownoczesnie Folara.
Nie mogla juz ustac w miejscu; pozostali czlonkowie delegacji takze nerwowo przestepowali z nogi na noge.
Jondalar usmiechnal sie pogodnie.
-Alez oczywiscie. Ayli nic sie nie stanie. On ja kocha i nigdy nie zrobilby jej krzywdy. W taki sposob wilki okazuja swoja milosc. Minelo sporo czasu, zanim sie do tego przyzwyczailem, a przeciez znam Wilka rownie dlugo jak Ayla - odkad przyniosla go do obozu jako male kosmate szczenie.
-Ale on juz nie jest szczeniakiem! To dorosly wilk! Najwiekszy, jakiego w zyciu widzialem! - zawolal Joharran. - Moglby rozszarpac jej gardlo!
To prawda, zrobilby to z latwoscia. Widzialem nawet, jak rozrywal klami gardlo pewnej kobiety... kobiety, ktora probowala zabic Ayle - odrzekl Jondalar. - Wilk zawsze broni swojej pani.
Przygladajacy sie niecodziennej scenie Zelandonii wydali z siebie choralne westchnienie ulgi, gdy wilk opadl na cztery lapy i poslusznie stanal u boku Ayli, z otwartym pyskiem i zwisajacym na bok jezorem, szczerzac wielkie zeby. Jondalar zwykl byl na wlasny uzytek okreslac owa "mine" mianem "wilczego usmiechu". I rzeczywiscie, zwierz sprawial wrazenie zadowolonego z siebie.
-Czy on to robi przy kazdej okazji? - spytala niepewnie Folara. - I... z kazdym?
-Nie - odparl Jondalar. - Tylko z Ayla i od czasu do czasu ze mna, ale jedynie wtedy, kiedy jest wyjatkowo szczesliwy i pozwolimy mu na to. Jest dobrze wychowany, nie zrobi nikomu krzywdy... chyba ze Ayla znajdzie sie w niebezpieczenstwie.
-A co z dziecmi? - indagowala Folara. - Wilki czesto atakuja najslabsze i najmlodsze zwierzeta.
Wzmianka o dzieciach poglebila troske malujaca sie na twarzach najblizej stojacych Zelandonii.
-Wilk uwielbia dzieci - odpowiedziala szybko Ayla - i jest wobec nich bardzo opiekunczy. Szczegolnie wobec tych najslabszych i najmlodszych. Wychowywal sie razem z dziecmi w Obozie Lwa.
-Byl tam pewien bardzo, bardzo slaby i chorowity chlopiec, ktory nalezal do Ogniska Lwa - dodal Jondalar. - Szkoda, zenie widzieliscie, jak sie razem bawili. Wilk byl przy nim bardzo ostrozny.
-To naprawde niezwykle zwierze - odezwal sie inny mezczyzna. - Trudno uwierzyc, ze wilk moze zachowywac sie w tak... niewilczy sposob.
-Masz racje, Solabanie - przyznal Jondalar. - Rzeczywiscie zachowuje sie w sposob, ktory nam, ludziom, moze sie wydawac niewilczy, ale gdybysmy sami byli wilkami, nie myslelibysmy tak. Nasz przyjaciel wychowal sie miedzy ludzmi i zdaniem Ayli uwaza ludzi za swoja sfore. Traktuje ich tak, jakby byli wilkami.
-Potrafi polowac? - zainteresowal sie mezczyzna, ktorego Jondalar nazwal Solabanem.
Tak - odrzekla Ayla. - Czasami poluje sam, tylko dla siebie, a kiedy indziej pomaga nam w lowach.
-A skad wie, na ktore zwierzeta wolno mu polowac, a na ktore nie? - spytala Folara. - Nie rzuca sie przeciez na wasze konie.
Ayla usmiechnela sie lekko.
-Konie tez naleza do jego sfory. Zwroc uwage, ze nie boja sie go ani troche... Nie poluje takze na ludzi. Ale to jedyne wyjatki - potrafi zabijac wszelkie inne zwierzeta, chyba ze mu zabronie.
Kiedy mowisz "nie", zostawia w spokoju inne zwierzeta? - spytal z niedowierzaniem kolejny mezczyzna.
-Zgadza sie, Rushemarze - potwierdzil Jondalar.
Mezczyzna w zadziwieniu pokrecil glowa. Trudno bylo przyjac za prawde twierdzenie, ze ktokolwiek mogl do tego stopnia kontrolowac poczynania poteznego czworonoznego lowcy.
-Co powiesz, Joharranie? - odezwal sie po chwili Jondalar. - Myslisz, ze bezpiecznie bedzie wprowadzic do osady Ayle i Wilka?
Przywodca zastanawial sie przez moment, nim skinal glowa.
-Jesli jednak dojdzie do nieprzyjemnych incydentow...
-Nie dojdzie, Joharranie - zapewnil go stanowczo Jondalar, po czym zwrocil sie do Ayli: - Moja matka zaprosila nas do siebie. Folara nadal z nia mieszka, ale ma swoje pomieszczenie, podobnie jak Marthona z Willamarem, ktory akurat wybral sie z misja handlowa. Matka zaoferowala nam centralna czesc mieszkalna... Choc oczywiscie mozemy zatrzymac sie przy ognisku gosci u Zelandoni, jesli wolisz.
-Z przyjemnoscia zamieszkam u twojej matki, Jondalarze - odpowiedziala Ayla.
-Swietnie! Matka sugerowala tez, zebysmy zaczekali z najbardziej oficjalnymi powitaniami do czasu, az rozgoscimy sie na dobre. Zreszta nie ma potrzeby przedstawiania mnie komukolwiek, a jesli chodzi o ciebie, to lepiej chyba bedzie zaczekac i zaprezentowac cie wszystkim mieszkancom osady jednoczesnie niz kazdemu z osobna.
-Zamierzamy urzadzic dzis wieczorem uczte powitalna - zdradzila Folara. - I byc moze wkrotce potem jeszcze jedna, dla wszystkich Jaskin z okolicy.
-Doceniam goscinnosc twojej matki, Jondalarze. Rzeczywiscie, latwiej bedzie spotkac sie ze wszystkimi naraz, ale wypadaloby, zebys juz teraz przedstawil mnie tej mlodej kobiecie - przypomniala Ayla.
Folara usmiechnela sie do niej.
-Naturalnie. Wlasnie zamierzalem - odparl szybko Jondalar. - Aylo, oto moja siostra Folara, poswiecona przez Doni, z Dziewiatej Jaskini Zelandonii, corka Marthony, bylej przywodczyni Dziewiatej Jaskini, zrodzona przy ognisku Willamara, Wedrowca i Mistrza Handlu, siostra Joharrana, przywodcy Dziewiatej Jaskini, siostra Jondalara...
-O tobie wie zapewne wszystko, Jondalarze, a ja slyszalam juz jej imiona i tytuly - przerwala mu Folara, zniecierpliwiona formalnosciami, po czym wyciagnela rece ku Ayli. - W imieniu Doni, Wielkiej Matki Ziemi, witam cie, Aylo z Mamutoi, przyjaciolko koni i wilkow.
Ludzie zgromadzeni na skapanych w sloncu polkach skalnych cofneli sie szybko, gdy ujrzeli, ze kobieta i jej wilk ruszaja sciezka ku gorze wraz z Jondalarem i skromna grupa witajacych. Nieliczni odwazyli sie postapic o krok naprzod; pozostali tylko wyciagali szyje, probujac dostrzec cos zza ich plecow. Kiedy wspinaczka dobiegla konca i Ayla stanela na szczycie, spojrzala po raz pierwszy na siedlisko Dziewiatej Jaskini Zelandonii. Widok, ktory rozpostarl sie przed nia, byl zaskakujacy.
Wprawdzie wiedziala od dawna, ze wyraz "Jaskinia" pojawiajacy sie w nazwie osady, z ktorej wywodzil sie Jondalar, nie odnosil sie do samego miejsca, lecz do grupy ludzi, ktorzy je zamieszkiwali, ale teraz przekonala sie, iz miejsce owo w ogole nie bylo jaskinia w znanym jej rozumieniu tego slowa. Tradycyjna jaskinia byla bowiem ciemnym pomieszczeniem lub seria komor ukrytych w stromym zboczu gory lub pod ziemia. Tymczasem osada Zelandonii powstala pod abri - gigantycznym nawisem skalnym, bedacym czescia wapiennego urwiska, zapewniajacym mieszkancom ochrone przed deszczem i sniegiem, a jednoczesnie dopuszczajacym mnostwo swiatla dziennego.
Strome skaly w tej okolicy byly niegdys fragmentami podmorskich rownin i uskokow. Bogate w wapn szczatki skorupiakow zamieszkujacych ow praocean odkladaly sie stopniowo na dnie i z czasem tworzyly sie z nich poklady wapienia, zlozone glownie z weglanu wapnia. Z rozmaitych powodow zdarzaly sie takie okresy, w ktorych powstawaly grube warstwy skal twardszych, w innych wapien pochodzenia organicznego byl bardziej miekki. Kiedy zas ruchy tektoniczne sprawily, ze dno morskie wypietrzylo sie i utworzylo strome urwiska, proces erozji dotknal przede wszystkim tych mniej odpornych warstw - woda i wiatr wydrazyly w skalach glebokie nisze, oddzielone pokladami twardszego wapienia.
I choc urwiska pelne byly normalnych jaskin, spotykanych powszechnie w pokladach wapiennych, to te niezwykle, olbrzymie polki skalne zapewnialy znacznie lepsze schronienie i ukryte w ich cieniu osady powstawaly w tej okolicy juz od wielu tysiecy lat.
Jondalar poprowadzil Ayle ku starszej kobiecie, ktora widziala juz z daleka, gdy stala jeszcze u poczatku sciezki. Wysoka i pelna godnosci niewiasta czekala cierpliwie na przybyszow. Jej wlosy, bardziej szare niz jasnobrazowe, zaplecione w dlugi warkocz, zostaly misternie zwiniete w kok z tylu glowy. Bystre, szeroko otwarte oczy rowniez blyszczaly jasnym odcieniem szarosci.
Gdy staneli przed nia, Jondalar rozpoczal ceremonie formalnego powitania.
-Aylo, oto Marthona, byla przywodczyni Dziewiatej Jaskini Zelandonii, corka Jemary, zrodzona przy ognisku Rabanara, poslubiona Willamarowi, Mistrzowi Handlu Dziewiatej Jaskini, matka Joharrana, przywodcy Dziewiatej Jaskini, matka Folary, poswieconej przez Doni, matka...
-Mezczyzna chcial powiedziec "Thonolana", ale zreflektowal sie i szybko dokonczyl: -... Jondalara, Wedrowca Ktory Powrocil. - Teraz partner Ayli zwrocil sie w strone swej matki.
-Marthono, oto Ayla z Obozu Lwa Mamutoi, corka Ogniska Mamuta, wybrana przez Ducha Lwa Jaskiniowego, chroniona przez Ducha Niedzwiedzia Jaskiniowego.
Marthona wyciagnela przed siebie obie rece.
W imieniu Doni, Wielkiej Matki Ziemi, witam cie, Aylo z Mamutoi.
-W imieniu Mut, Wielkiej Matki Wszystkich, pozdrawiam cie, Marthono z Dziewiatej Jaskini Zelandonii, matko Jondalara - odpowiedziala Ayla, podajac jej dlonie.
Sluchajac jej slow, byla przywodczyni zastanawiala sie nad dziwnym akcentem, zauwazajac jednoczesnie, jak dobrze mloda kobieta poslugiwala sie mowa ludu Zelandonii. Wreszcie doszla do wniosku, ze musi to byc wplyw lekkiej wady wymowy lub poslugiwania sie przez lata jezykiem zupelnie odmiennym, uzywanym gdzies w dalekich stronach swiata. Marthona usmiechnela sie serdecznie.
-Przebylas dluga droge, Aylo, zostawiwszy za soba wszystkich, ktorych znalas i kochalas. Nie wydaje mi sie, zeby Jondalar powrocil kiedykolwiek w rodzinne strony, gdybys tego nie uczynila. Dlatego jestem ci wdzieczna i mam nadzieje, ze wkrotce poczujesz sie u nas jak w domu. Zrobie wszystko, zeby pomoc ci w osiagnieciu tego celu.
Ayla wyczuwala szczerosc intencji matki Jondalara. Takiej otwartosci nie mozna udawac; kobieta autentycznie radowala sie powrotem syna. Ayla poczula ogromna ulge i wzruszenie cieplym powitaniem ze strony Marthony.
-Niecierpliwie oczekiwalam tego spotkania, odkad Jondalar pierwszy raz wspomnial mi o tobie... ale przyznaje, ze troche sie balam - odpowiedziala z rownie rozbrajajaca szczeroscia.
-Nie moge miec o to pretensji. Sama nie czulabym sie najlepiej, bedac teraz na twoim miejscu. Chodzcie, pokaze wam, gdzie mozecie polozyc swoje rzeczy. Na pewno jestescie zmeczeni i przyda wam sie odpoczynek przed wieczorna uczta powitalna - rzekla Marthona, odwracajac sie, by poprowadzic gosci pod skalny nawis.
W tej samej chwili Wilk zaczai skomlec, szczeknal raz cicho, niczym rozochocony szczeniak, a nastepnie wyciagnal sie na przednich lapach, zadzierajac ogon ku gorze i wymachujac nim zabawnie.
-Co on wyrabia? - spytal niespokojnie Jondalar. Zdziwiona Ayla spojrzala na Wilka, ale on nie zamierzal zmieniac pozycji. Wreszcie usmiechnela sie ze zrozumieniem.
-Zdaje sie, ze probuje zwrocic na siebie uwage Marthony - powiedziala uspokajajaco. - Mysli, ze go nie zauwazyla, a bardzo chcialby ja poznac.
-Ja tez chcialabym go poznac - stwierdzila nieoczekiwanie Marthona.
-Nie boisz sie go! - zawolala zaskoczona Ayla. - I on to wyczuwa.
-Obserwowalam was i nie widze powodu, zeby sie bac - odrzekla kobieta, wyciagajac reke ku wilkowi.
Ten powachal dlon, polizal ja i znowu zaskomlal.
-Chyba chce, zebys go dotknela. Uwielbia, kiedy ludzie, ktorych polubil, okazuja mu zainteresowanie.
-Lubisz takie pieszczoty, prawda? - spytala cicho Marthona, delikatnie glaszczac czworonoga. - Wilk? Tak go nazwalas?
Tak. Wydawalo mi sie, ze to najodpowiedniejsze imie - wyjasnila Ayla.
-Nigdy dotad nie widzialem, zeby zaprzyjaznil sie z kims tak szybko - rzekl Jondalar, spogladajac na matke z nieklamanym podziwem.
-Ja tez nie - przyznala po chwili Ayla, obserwujac z przyjemnoscia Marthone i wilka. - Moze po prostu jest szczesliwy, ze wreszcie spotkal kogos, kto nie czuje przed nim leku?
Gdy weszli w cien masywnej, wiszacej skaly, Ayla poczula natychmiastowy spadek temperatury. Drgnela, czujac nagly dreszcz strachu, i zadarla glowe ku kamiennemu stropowi, wznoszacemu sie ukosnie od skalnej podstawy ku niebu. Zastanawiala sie, czy ta niezmierzona masa wapienia pewnego dnia nie pogrzebie pod soba osady. Kiedy jej oczy przyzwyczaily sie wreszcie do nieco przytlumionego swiatla, rozejrzala sie i musiala przyznac w duchu, ze nie tylko grozne piekno skalnego nawisu zaslugiwalo na jej podziw. Przestrzen, ktora zawierala sie pod nim, byla rozlegla; znacznie wieksza niz wydawalo sie na pierwszy rzut oka.
Ayla widziala juz podobne nisze w poblizu brzegow rzeki, wzdluz ktorej wedrowali przez kraine Zelandonii - niektore wygladaly na zamieszkane, ale zadna z nich nawet w przyblizeniu nie dorownywala rozmiarami tej, w ktorej mieszkali pobratymcy Jondalara. Potezna skala i ludna osada, ktora znalazla pod nia schronienie, byly znane w calym regionie. Dziewiata Jaskinia byla zdecydowanie najliczniejsza spolecznoscia sposrod wszystkich, ktore okreslaly sie mianem Zelandonii.
Przy wschodnim krancu oslonietej przed deszczem i sniegiem przestrzeni skupiono wzniesione ludzka reka budo wie, niektore oparte o skalna sciane, inne wolno stojace. Wiele z nich mialo imponujace rozmiary, a wszystkie wybudowano po czesci z kamienia i drewnianych ram obciagnietych skorami. Owe skory ozdobiono przepieknymi rysunkami zwierzat i najrozmaitszych abstrakcyjnych symboli, wypelnionymi czarnym, czerwonym, zoltym i brazowym barwnikiem. Budowle ustawiono w luk otwarty ku zachodowi, tak ze posrodku niszy utworzyla sie rozlegla, otwarta przestrzen, pelna zajetych czyms ludzi i przeroznych przedmiotow.
Ayla wytezyla wzrok i to, co przez chwile wydawalo jej sie chaotyczna mieszanina rzeczy i ludzi, zmienilo sie powoli w logiczny uklad wydzielonych miejsc, w ktorych wykonywano scisle okreslone zadania, czesto rozlokowanych po sasiedzku, jesli owe zadania mialy ze soba cos wspolnego. Przelotne wrazenie chaosu wywolal fakt, ze tlum ludzi wykonywal tyle czynnosci jednoczesnie.
Ujrzala wyprawiane skory rozwieszone na ramach i dlugie drzewce wloczni, ktore poddawano prostowaniu przez rozlozenie na specjalnej poprzeczce, wspartej o dwa pionowe slupki. Inny kat wypelnialy plecione koszyki w roznych fazach wykonczenia, natomiast miedzy koscianymi palikami suszyly sie rozciagniete rzemienie. Kleby lin zwisaly z kolkow wbitych w poprzeczne belki ponad nie dokonczonymi sieciami, ktore rozciagnieto na drewnianych rusztowaniach. Skory, farbowane na wiele kolorow, nie wylaczajac licznych odcieni czerwieni, lezaly pociete na stosowne czesci, obok zas wisialy niemal ukonczone ubrania.
Ayla rozpoznala wiekszosc rzemi