Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie Divakaruni Chitra Banerjee - Mistrzyni przypraw PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Strona 1
Chitra Banerjee Divakaruni urodziła
się w Indiach, mieszka w San Francisco.
Poza pracą literacką działa w organizacji
MAITRI, pomagającej maltretowanym ko-
bietom, imigrantkom z Azji Południowo-
-Wschodniej.
Debiutowała jako poetka, opublikowa-
ła cztery zbiory wierszy. Otrzymała za nie
kilka nagród, m.in. Pushcart Prize i Allen
Ginsberg Poetry Award. Wydany w 1995
roku zbiór jej opowiadań Arranged Mar-
riage został nagrodzony PEN Oakland Jo-
sephine Miles Prize for Fiction, Bay Area
Book Reviewers Award for Fiction oraz
American Book Award, przyznawaną przez
fundację Before Columbus. Mistrzyni
Przypraw to jej pierwsza powieść. Następ-
ną, Sister of My Heart, wydała w 1999
roku (tłumaczenie w przygotowaniu). Obie
stały się bestsellerami. W 2001 roku uka-
zał się kolejny zbiór opowiadań Chitry Ba-
nerjee Divakaruni, The Unknown Errors
of Our Lives.
Mistrzyni Przypraw to wspaniała opo-
wieść o Hindusce Tilo, która ma moc da-
wania ludziom — wraz z przyprawami
— tego, czego pragną najbardziej. Książ-
ka łączy narrację realistycznie magiczną,
poetycki styl i reporterską relację z życia
hinduskich emigrantów w Ameryce. Jej
niezaprzeczalne walory to interesujący
wątek miłosny, wartka akcja, egzotyczna
sceneria, a nade wszystko — niezwykły,
tajemniczy nastrój.
Strona 2
Strona 3
Chitra Banerjee Divakaruni
MISTRZYNI
PRZYPRAW
Tłumaczyła Klaudia Michalak-Palarz
ZYSK I S-KA
WYDAWNICTWO
Strona 4
Tytuł oryginału^
THE MISTRESS OF SPICES
Copyright © 1997 by Chitra Banerjee DWakaruni
Ali rights reserved
Copyright © 2001 for the Polish translation by Zysk i S-ka Wydawnictwo s.c,
Poznań
opracowanie graficzne serii i projekt okładki
Lucyna Talejko-Kwiatkowska
Fotografia na okładce
Piotr Chojnacki
Grafika w tekście>ł
Dariusz Jasiczak Redaktor
Hanna Koźmińska
Wszystkie postaci Redaktor serii występujące w tej książce
są fikcyjne Tadeusz Zysk
i jakiekolwiek podobieństwo do prawdziwych osób, żyjących czy zmarłych,
jest zupełnie przypadkowe.
71 Wydanie I
ISBN 83-7150-872-7
Zysk i S-ka Wydawnictwo
ul. Wielka 10,61-774 Poznań
tel. (0-61) 853 27 51, 853 27 67, fax 852 63 26
Dział handlowy, ul. Zgoda 54,60-122 Poznań
tel. (0-61) 864 14 03, 864 14 04
e-mail:
[email protected]
nasza strona: www.zysk.com.pl
Druk i oprawa Opolgraf S.A.
Strona 5
Dla moich trzech mężczyzn:
Murthy'ego, Ananda, Abhaya.
Mistrzem przypraw jest każdy z nich.
Strona 6
Strona 7
Proszę, aby podziękowania zechciały przyjąć
następujące osoby i instytucje, które pomogły mi
zrealizować marzenie o tej książce:
Sandra Djikstra, moja agentka, która wierzyła we mnie
od pierwszego opowiadania.
Martha Levin, mój wydawca, za wizję, przenikliwość
i zachętę.
Vikram Chandra, Shobha Menon Hiatt, Tom Jenks,
Elaine Kim, Morton Marcus, Jim Quinn, Gerald Rosen,
Roshni Rustomji-Kerns i C.J. Wallia za ich bardzo
istotne komentarze i sugestie.
Rada Artystyczna Hrabstwa Santa Clara i zarząd
Konkursu Twórczego Pisania C.Y. Lee za wsparcie
finansowe.
Foothill College za ofiarowanie mi, dzięki urlopowi,
daru czasu.
Moja rodzina — zwłaszcza moja matka, Tatini Banerjee,
oraz moja teściowa, Sita Shastri Divakaruni —
za błogosławieństwo.
I Gurumayi Chidvilasananda, której światło rozświetla
moje życie, każdą stronę i każde słowo.
Strona 8
Strona 9
Ostrzeżenie dla czytelników:
Przyprawy opisane w tej książce
powinny być podawane
tylko
pod nadzorem
dyplomowanej
Mistrzyni.
Strona 10
Strona 11
Strona 12
Strona 13
Jestem Mistrzynią Przypraw.
Umiem się też posługiwać innymi. Minerałami, metalem,
ziemią i piaskiem, i kamieniem. Szlachetnymi kamieniami z ich
zimnym czystym światłem. Cieczami, które wypalają swe bar-
wy w twoich oczach, aż nie widzisz już niczego innego. Ich
wszystkich nauczyłam się na wyspie.
Ale przyprawy są moją miłością.
Znam ich pochodzenie i zapach, wiem, co oznaczają ich ko-
lory. Potrafię nazwać każdą prawdziwym imieniem, nadanym
na początku, gdy ziemia pękła jak skóra i podała ją niebu. Ich
żar płynie w mojej krwi. Od amchuru do zafranu, wszystkie
naginają się do moich rozkazów. Wystarczy szept, by oddały
mi swe ukryte właściwości, swoją magię.
Tak, one wszystkie kryją magię, nawet te zwykłe amerykań-
skie przyprawy, które bez zastanowienia wrzucasz do garnka.
Wątpisz? Ach. Zapomniałaś starych sekretów, które znała
matka twojej matki. Oto jeden z nich: laska wanilii, moczona
do miękkości w kozim mleku i potarta o przegub, może ochro-
nić przed złym okiem. I jeszcze jeden: miarka pieprzu w nogach
łóżka, ułożona w półksiężyc, leczy z koszmarów.
Ale przyprawy o prawdziwej potędze pochodzą z mojej zie-
mi, z kraju płomiennej poezji, akwąmarynowych piór. Nieba
o zachodzie jaskrawego jak krew.
To nimi się posługuję.
Jeśli staniecie w środku tego pokoju i powoli będziecie się
obracać dookoła, zobaczycie wszystkie indyjskie przyprawy, ja-
13
Strona 14
kie kiedykolwiek istniały — nawet te zaginione — zebrane tu-
taj, na półkach mojego sklepu.
Myślę, że nie przesadzam, kiedy mówię, że nie ma na świe-
cie drugiego takiego miejsca.
Sklep jest tu dopiero od roku. Ale już ludzie patrzą na niego
i myślą, że był tutaj zawsze.
Potrafię zrozumieć dlaczego. Zakręć na wygiętym rogu
Esperanzy, gdzie autobusy miejskie Oakland syczą przed przy-
stankiem, a zobaczysz go. Idealnie pasuje tu między wąskimi,
okratowanymi drzwiami Pensjonatu Róży, ciągle jeszcze czar-
nymi od pożaru przed rokiem, a Naprawą Maszyn do Szycia
i Odkurzaczy Lee Yinga, ze szkłem pękniętym między dwoma
pierwszymi literami. Okno ze smugami brudu. Pokrzywione li-
tery, które głoszą BAZAR PRZYPRAW, spłowiałe na brąz ze-
schłego błota. W środku, ze ścian z żyłkami pajęczyn zwisają
odbarwione obrazki bogów o smutnych, cienistych oczach. Me-
talowe puszki, z których dawno znikł blask, wyładowane attą
i ryżem basmati, i masoor dałem. Rząd za rzędem kaset wideo,
aż do czarno-białych czasów. Zwoje materiałów zabarwionych
na starodawne kolory: noworoczny żółty, zieleń pól, czerwień
na szczęście panny młodej.
A w kątach pragnienia zebrane wśród kłębków kurzu, wy-
dychane przez tych, którzy tu weszli. Ze wszystkich rzeczy w mo-
im sklepie to one są najstarsze. Bo nawet tu, na tej nowej ziemi
Ameryki, w mieście dumnym z tego, że nie jest starsze od ude-
rzenia serca, chcemy tych samych rzeczy, znowu i znowu.
Powodem takiego myślenia jestem i ja. Ja też wyglądam,
jakbym tu była zawsze. To widzą klienci, gdy wchodzą, schy-
lając się pod liśćmi mango zielonymi jak plastik, powieszonymi
nad drzwiami na szczęście — zgięta kobieta o skórze koloru
starego piasku, za szklaną ladą, na której stoją mithai, słodycze
14
Strona 15
z ich dzieciństwa. Z kuchni ich matek. Szmaragdowozielone
burfi, rasogollahy białe jak świt i zrobione z soczewicowej mą-
ki laddu jak ziarna złota. Wydaje się właściwe, bym tu była
od zawsze, bym bez słów rozumiała ich tęsknotę za rzeczami,
które zostawili poza sobą, gdy wybrali Amerykę. Ich wstyd za
tę tęsknotę, jak gorzkawy posmak w ustach, gdy się żuło amlaki
dla odświeżenia oddechu.
Oczywiście nie wiedzą, że nie jestem stara, że to pozorne
ciało, które przybrałam w ogniu Shampati, gdy składałam przy-
sięgę, by zostać Mistrzynią, nie jest moje. Nie mam więcej praw
do jego pomarszczenia i sterania niż woda do zmarszczek, które
wyginają jej powierzchnię. Oni pod tymi ciężkimi powiekami
nie widzą oczu, które lśnią przez chwilę — nie potrzebuję
zwierciadła (bo zwierciadła są wzbronione Mistrzyniom), by
mi o tym powiedziało — jak ciemny ogień. Oczu, które jedyne
są moje.
Nie. Jeszcze coś jest moje. Moje imię, które brzmi Tilo,
skrót od Tilottama, bo zostałam nazwana po wypolerowanym
słońcem ziarnie sezamu, pożywnej przyprawie. Oni, moi klien-
ci, nie wiedzą o tym, nie wiedzą też, że wcześniej miałam inne
imiona.
Czasem przepełnia mnie ciężar, jezioro czarnego lodu, gdy
myślę, że w całym tym ogromnym kraju ani jeden człowiek
nie wie, kim jestem.
Potem mówię sobie, nieważne. Tak jest lepiej.
„Pamiętajcie, nie jesteście ważne" — mówiła Najstarsza,
Pierwsza Matka, gdy nas kształciła na wyspie. „Żadna Mistrzy-
ni nie jest. To, co ważne, to sklep. I przyprawy".
Sklep. Nawet dla tych, którzy nic nie wiedzą o wewnętrznym
pokoju z jego uświęconymi, tajemnymi szufladami, ten sklep jest
wycieczką do krainy możliwości. Dogadzaniem sobie niebez-
piecznym dla brązowego ludu, który przybył skądinąd, któremu
prawdziwi Amerykanie mogą stawiać pytanie: „Dlaczego?"
Ach, jak pociągające jest to zagrożenie.
15
i
Strona 16
Kochają mnie, bo czują, że to rozumiem. Trochę mnie też
za to nienawidzą.
I jeszcze pytania, które ja zadaję. Pulchnej kobiecie, ubranej
w poliestrowe spodnie i tunikę z Safewaya, włosy zwinięte
w ciasny kok, gdy się schyla nad wzgórkiem zielonych chilli
i dokładnie przeszukuje:
— Czy pani mąż już znalazł inną pracę po tym zwolnieniu?
Młodej kobiecie z dzieckiem na biodrze, która pospiesznie
bierze trochę mielonego dhania jeera:
— To krwawienie, czy wciąż jest tak źle? Czy chce pani
coś na to?
Widzę, jak prąd elektryczny przechodzi przez ciało każdego
z nich, tak samo za każdym razem. Prawie bym się roześmiała,
gdyby mnie tak nie poruszało, że to takie żałosne. Każda twarz
obracająca się gwałtownie, jakbym położyła rękę na delikatnym
owalu szczęki i kości policzkowej i odwróciła ją do siebie. Cho-
ciaż oczywiście tego nie zrobiłam. Nam, Mistrzyniom, nie wol-
no dotykać tych, którzy do nas przychodzą. Naruszać delikat-
nego punktu ciężkości między dawaniem i otrzymywaniem, na
którym chwiejnie opiera się nasze życie.
Przez moment przytrzymuję ich spojrzenia, a powietrze, któ-
re nas otacza, staje się spokojne i ciężkie. Parę sztuk chilli pada
na podłogę, wyglądają jak ciężki zielony deszcz. Dziecko wy-
kręca się nagle w zaciśniętym uścisku matki, piszcząc.
Ich spojrzenia spłoszone strachem i chęcią.
Czarownica, mówią ich oczy. Pod ich opuszczonymi po-
wiekami przesuwają się opowieści szeptane wokół nocnych og-
nisk w rodzinnych wioskach.
— To wszystko na dziś — mówi do mnie kobieta, wycie-
rając ręce o grube poliestrowe uda i przesuwając w moją stronę
paczkę chilli.
— Ciii, kochanie, mała rani — nuci druga, bardzo zajęta
splątanymi lokami dziecka, póki nie podliczę jej zakupów.
Odwracają ostrożne twarze, wychodząc.
16
Strona 17
Ale później wrócą. Po zmroku. Zapukają do zamkniętych
drzwi sklepu, który pachnie ich pragnieniami, i poproszą.
Zabiorę je do pokoju na zapleczu, tego bez okien, gdzie trzy-
mam najczystsze przyprawy, te, które zebrałam na wyspie na
chwile specjalnej potrzeby. Zapalę świecę, którą mam na pod-
orędziu, i poszukam w zabrudzonym sadzą półcieniu korzenia
lotosu i sproszkowanego methi, pasty z fenkułu i uprażonej na
słońcu asafetydy. Zaintonuję hymn. Wydzielę im przyprawy.
Pomodlę się, by odegnać smutek i cierpienie, jak uczyła Naj-
starsza. I dam ostrzeżenie.
To dlatego opuściłam wyspę, gdzie każdy dzień wciąż jest
roztopionym cukrem i cynamonem, gdzie śpiewają ptaki o dia-
mentowych gardłach, a cisza, gdy zapada, jest lekka jak górska
mgła.
Zostawiłam to dla tego sklepu, w którym zgromadziłam
wszystko, co człowiekowi potrzebne jest do szczęścia.
Ale wcześniej niż sklep była wyspa, a przed wyspą — gdy
się rodziłam — wioska.
Jak dawno to było, ta pora sucha, ten dzień, gdy żar spopielił
ryżowe tarasy, a moja matka rzucała się na porodowej macie,
jęcząc o wodę.
Potem stalowoniebieski grom i poszarpana błyskawica, któ-
ra rozłupała stary figowiec na wiejskim targowisku. Akuszerka
wykrzyknęła, widząc żylasty fioletowy czepek na mojej twarzy,
a przepowiadacz przyszłości w ten wypełniony ćmami wieczór
smutno potrząsnął głową nad moim ojcem.
Nazwali mnie Nayan Tara, Gwiazda Oka, ale twarze moich
rodziców były ciężkie od straconych nadziei, bo mieli następną
córkę, i to w dodatku w kolorze mułu.
Zawińcie ją w starą szmatę i połóżcie twarzą w dół na
pod-
łodze. co ona przyniesie rodzinie oprócz długu na posag
Strona 18
Trzy dni zajęło wieśniakom gaszenie ognia na targowisku.
Przez ten czas moja matka leżała w gorączce, krowy nie miały
mleka, a ja wrzeszczałam, aż w końcu nakarmili mnie mlekiem
białej oślicy.
Może dlatego słowa przyszły do mnie tak szybko.
I ten wzrok.
A może to była samotność, tęsknota gniewnie rosnąca
w ciemnej dziewczynce, która wędrowała po wsi bez dozoru,
bo nikt nie troszczył się dość mocno, by mówić jej „Nie".
Wiedziałam, kto ukradł bawołu Banku woziwody i która
służąca sypia ze swoim panem. Czułam, gdzie pod ziemią leży
zakopane złoto i dlaczego córka tkacza od ostatniej pełni za-
niemówiła. Powiedziałam zamindarowi, jak może znaleźć zgu-
biony pierścień. Ostrzegłam wójta przed powodzią, zanim na-
deszła.
Ja, Nayan Tara, której imię znaczy też Widząca Gwiazdy.
Moja sława rozszerzała się. Z sąsiednich miasteczek i je-
szcze dalszych, z miast leżących za górami ludzie podróżowali,
bym zmieniła ich los dotknięciem ręki. Przynosili mi dary, ja-
kich dotąd nie widziano w naszej wsi, dary tak szczodre, że
wieśniacy mówili o nich całymi dniami. Siedziałam na podusz-
kach przetykanych złotem i jadłam ze srebrnych talerzy nabi-
janych drogimi kamieniami. Dziwiłam się, jak łatwo było przy-
jąć zwyczaje potężnych i jak bardzo czułam się upoważniona
do ich przyjęcia. Wyleczyłam córkę potentata, przepowiedzia-
łam śmierć tyrana, rysowałam znaki na ziemi, by dobre wiatry
wiały dla kupieckich statków. Dorośli mężczyźni drżeli i rzucali
się do moich stóp, gdy na nich spojrzałam, i to także zdawało
się łatwe i właściwe.
I w ten sposób stałam się dumna i krnąbrna. Nosiłam mu-
śliny tak delikatne, że można je było przeciągnąć przez ucho
igielne. Czesałam włosy szylkretowymi grzebieniami, zrobio-
nymi ze skorup wielkich żółwi z Andamanów. Długo i z po-
dziwem spoglądałam w lustra oprawione w macicę perłową,
18
Strona 19
chociaż dobrze wiedziałam, że nie jestem piękna. Policzkowa-
łam dziewki służebne, gdy wolno spełniały moje rozkazy.
W czasie posiłków jadłam najlepsze porcje, a resztki rzucałam
na podłogę moim braciom i siostrom. Moja matka i ojciec nie
ośmielili się wyrazić swego gniewu, bo bali się mojej mocy.
Ale też kochali życie w luksusie, które im przyniosła.
A gdy to czytałam w ich oczach, czułam wzgardę i żółcio-
woczarny triumf ścinał się w moim brzuchu, bo ja, która byłam
ostatnia, stałam się teraz pierwsza. Było coś jeszcze, głęboki
smutek bez słów, ale odsuwałam go i nie patrzyłam w jego
stronę.
Ja, Nayan Tara, która dawno już zapomniałam inne zna-
czenie mojego imienia: Kwiat Który Rośnie Przy Zakurzonej
Drodze. Która wtedy nie wiedziałam, że jeszcze tylko przez
krótki czas będzie to moje imię.
Tymczasem wędrowni baułowie chwalili mnie śpiewem,
złotnicy wybijali moją podobiznę na medalionach noszonych
przez tysiące ludzi na szczęście, a kupcy-żeglarze nieśli opo-
wieści o moich mocach przez ujarzmione morza na każdy ląd.
I tak dowiedzieli się o mnie piraci.
Strona 20