Demon ciemnosci - LEE TANITH
Szczegóły |
Tytuł |
Demon ciemnosci - LEE TANITH |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Demon ciemnosci - LEE TANITH PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Demon ciemnosci - LEE TANITH PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Demon ciemnosci - LEE TANITH - podejrzyj 20 pierwszych stron:
TANITH LEE
Demon ciemnosci
WYDAWNICTWO
ALFA
WARSZAWA 1993
Tytul oryginalu: Night's MasterCopyright (C) 1978 by Tanith Lee
Podstawa przekladu:
Tales from the Flat Earth: The Lords of Darkness
Nelson Doubleday, Inc., Garden City, New York 1987
Opracowanie typograficzne serii JANUSZ OBLUCKI
Ilustracja na okladce ESTEBAN MAROTO
Redaktor serii i tomu
MAREK S. NOWOWIEJSKI
Redaktor techniczny AGNIESZKA MALECKAFor the Polish edition
Copyright (C) 1993 by Wydawnictwo ALFA
For the Polish translation
Copyright (C) 1993 by Andrzej Polkowski
ISBN 83-7001-676-6
WYDAWNICTWO ALFA - WARSZAWA1993
Wydanie pierwsze.Sklad, druk i oprawa: Zaklad Poligraficzny WN Alfa Zam. 827/93
Hyldzie Lee, mojej matce,
w podziekowaniu za pierwszego znikajacego konia.
KSIEGA PIERWSZA
Swiatlo pod ziemia
CZESC PIERWSZA
1. Smiertelnik w PodziemiuPewnej nocy Azrarn, Ksiaze Demonow, jeden z Wladcow Ciemnosci, przybral dla rozrywki ksztalt wielkiego czarnego orla. Lopocac ogromnymi skrzydlami poszybowal na wschod i na zachod, na polnoc i na poludnie, do czterech krancow swiata, jako ze w owych dniach Ziemia byla plaska i unosila sie na oceanie chaosu. Patrzyl na oswietlone procesje ludzi pelzajacych w dole z lampami malenkimi jak iskry, na morskie balwany rozkwitajace biela na skalistych brzegach. Przelecial nad wysokimi kamiennymi wiezami i pylonami miast, obdarzajac je krotkim spojrzeniem pelnym ironii i pogardy, przysiadl przez chwile na maszcie jakiejs cesarskiej galery, gdzie krol i krolowa siedzieli delektujac sie przepiorkami w miodzie, podczas gdy wioslarze prezyli sie nad wioslami, a raz zlozyl swe atramentowe skrzydla na dachu jakiejs swiatyni i zasmiewal sie glosno z wyobrazen, jakie ludzie maja o bogach.
Kiedy na godzine przed wschodem slonca Azrarn, Ksiaze Demonow, powracal do srodka swiata, uslyszal kobiecy glos zawodzacy samotnie i gorzko, jak zimowy wiatr. Przejety ciekawoscia opuscil sie ku ziemi i wyladowal na zboczu nagiego jak kosc wzgorza, przy drzwiach
10
nedznej chatki. Nasluchiwal przez chwile, a potem przybral ludzka postac - poniewaz bedac tym, kim byl, mogl przyjmowac kazdy ksztalt, na jaki mial ochote - i wszedl do srodka.Przed dogorywajacymi plomieniami paleniska lezala kobieta i natychmiast poznal, ze - jak to bylo w zwyczaju smiertelnikow - ona rowniez bliska jest smierci. Lecz w ramionach trzymala nowo narodzone dziecko okryte chusta.
-Czemu placzesz? - zapytal z ciekawoscia Azrarn, wspierajac sie o drzwi, niesamowicie piekny, z wlosami lsniacymi jak granatowoczarne plomienie, przybrany w cala dostojnosc nocy.
-Placze, bo zycie bylo dla mnie tak okrutne, a teraz musze umrzec - odpowiedziala kobieta.
-Jesli zycie bylo dla ciebie okrutne, powinnas sie cieszyc, ze je porzucasz, a wiec osusz swe lzy, ktore i tak juz ci nie pomoga.
Oczy kobiety rzeczywiscie wyschly, ale zaplonely gniewem rownie zywo, co czarne jak wegiel oczy przybysza.
-Ty niegodziwcze! Bogowie przeklna cie za to, ze przyszedles, aby szydzic ze mnie w ostatnich chwilach, jakie mi pozostaly. Dni moje pelne byly zmagan, udreki i bolu, ale odeszlabym z tego swiata bez slowa, gdyby nie ten chlopiec, ktorego wydalam na swiat zaledwie przed paroma godzinami. Co sie z nim stanie, kiedy mnie juz nie bedzie?
-Bez watpienia rowniez i on umrze - powiedzial Ksiaze - z czego powinnas sie cieszyc, skoro w ten sposob oszczedzone mu beda udreki, o ktorych mi mowilas.
Na te slowa kobieta zamknela oczy i usta i natychmiast wyzionela ducha, jakby nie mogla juz dluzej zniesc jego obecnosci. Lecz gdy opadla na poslanie, jej rece puscily szal, a szal rozchylil sie wokol niemowlecia jak platki kwiatu.
11
Ostry bol o trudnej do opisania glebi przeszyl Ksiecia Demonow, bo ujrzal dziecie niezwyklej, wrecz doskonalej pieknosci. Jego skora byla biala jak alabaster, jego wspaniale wlosy mialy barwe bursztynu, jego rysy i czlonki uksztaltowane byly cudownie i po mistrzowsku, niczym dzielo slynnego rzezbiarza. I kiedy Azrarn stal, wpatrzony w niego, chlopiec otworzyl oczy, a byly one ciemnoniebieskie jak indygo. Ksiaze Demonow nie wahal sie juz dluzej. Podszedl, wzial dziecie na rece i otulil je faldami swego czarnego plaszcza.-Badz pocieszona, coro niedoli i lamentu - powiedzial. - Postapilas slusznie, przynajmniej dla swego syna.
I wzbil sie w niebo w postaci groznej chmury, z niemowleciem przytulonym do niego jak gwiazda.
Azrarn przeniosl dziecie do tego miejsca posrodku ziemi, gdzie gory ognia wznosza sie jak niebotyczne zebate wlocznie na tle czarnego nieba wiecznie rozdzieranego piorunami. Wszystko spowijal tu szkarlatny dym z plonacych gor, bo w prawie kazdej turni ziala ognista czelusc. Bylo to wejscie do krainy demonow, siedlisko zlowrogiego piekna, gdzie ludzie pojawiali sie rzadko, jesli w ogole. A jednak, gdy Azrarn nadlecial w ksztalcie chmury, uslyszal, jak dziecko szczebioce wesolo w jego ramionach, wcale nieprzestraszone. Chmura zostala wessana w gardziel jednej z najwyzszych gor, gdzie ogien nie plonal, tylko ciemnosc ziala najglebsza czernia.
Swietlisty piorun pomknal w dol, przez trzewia gory i dalej, pod ziemie, a z nim spadal Ksiaze Demonow, Pan Wazdru, Eszwa i Drinu.
Najpierw byly wrota z agatu, ktore rozwarly sie przed nim i zatrzasnely za nim z loskotem, a za wrotami z agatu wrota z blekitnej stali, a na koncu straszliwe wrota z czarnego ognia; kazde wrota byly jednak Azrarnowi posluszne. W koncu dotarl do Podziemia i wkroczyl do Druhim Wanaszty, miasta demonow, i wyciagnawszy srebrna piszczalke w
12
ksztalcie kosci udowej zajaca, dmuchnal w nia i natychmiast przygalopowal demon-kon, a Azrarn wskoczyl mu na grzbiet i pomknal do swego palacu szybciej od najsilniejszego z wichrow. Tam oddal dziecie pod opieke swoich sluzebnic Eszwa i ostrzegl je, ze jesli chlopca spotka jakas krzywda, ich zycie w Podziemiu przestanie byc przyjemne.Tak wiec smiertelne dziecie wzrastalo w miescie demonow, w palacu Azrarna, i od samego poczatku jedynymi rzeczami, jakie znalo i jakie, wobec tego, staly mu sie bliskie i naturalne, byly fantastyczne i czarnoksieskie rzeczy legnace sie w Druhim Wanaszcie.
Wszedzie wokolo roztaczalo sie piekno, lecz bylo to piekno dziwaczne i zdumiewajace, jedyne piekno, jakie dziecie ogladalo.
Sam palac, z czarnego zelaza na zewnatrz i czarnego marmuru wewnatrz, oswietlalo niezmienne swiatlo Podziemia, promienistosc tak bezbarwna i zimna, jak ziemskie swiatlo gwiazd, choc wielokroc jasniejsza, a swiatlo to wlewalo sie do rozleglych komnat Azrarna przez olbrzymie kasetony z czarnego szafiru, mrocznego szmaragdu lub najciemniejszego rubinu. Przy palacu rozciagal sie ogrod z wieloma tarasami, gdzie rosly ogromne cedry o srebrnych pniach, czarnych jak gagat lisciach i kwiatach z bezbarwnego krysztalu. Tu i tam lsnily jak lustra sadzawki, w ktorych plywaly spizowe ptaki, podczas gdy cudowne skrzydlate ryby siedzialy na galeziach drzew i spiewaly, jako ze prawa natury roznily sie tu nieskonczenie od tych, ktore rzadza na ziemi. Posrodku ogrodu Azrarna igrala fontanna; tryskala nie woda, lecz ogniem, szkarlatnym ogniem niedajacym ni swiatla, ni ciepla.
Poza murami palacu lezalo rozlegle i zadziwiajace miasto, ktorego wieze z opalu, stali, mosiadzu i jadeitu pietrzyly sie ku mrocznemu, niezmiennemu niebu. Zadne slonce nie wschodzilo nigdy nad Druhim Wanaszta. Miasto demonow bylo miastem ciemnosci, domena nocy.
13
I tak chlopiec wzrastal w palacu Azrarna, Ksiecia Demonow. Bawil sie w marmurowych salach, zrywal krysztalowe kwiaty i spal w lozu z cieni. Jego towarzyszami byly tylko dziwne, widmowe stworzenia Podziemia, ptako-ryby i rybo-ptaki, a takze jego demony-nianki o bladych i sennych twarzach, mglistych rekach i glosach, o hebanowych wlosach, w ktorych leniwie wily sie weze. Czasami podbiegal do fontanny zimnego czerwonego ognia i wpatrywal sie w nia, a potem prosil swoje opiekunki: "Chcialbym posluchac opowiesci z innych miejsc." Byl bowiem dzieckiem milym, lecz wymagajacym. Ale kobiety Eszwa z Druhim Wanaszty mogly tylko wzdrygnac sie lekko slyszac te prosbe i tkac miedzy swymi palcami obrazy czynow wlasnego plemienia, bowiem Swiat ludzi byl dla nich jak plonacy sen, bez znaczenia i nastepstw, byl igrzyskiem ich czarow i niegodziwosci, ktora zreszta dla nich nie byla wcale niegodziwoscia, tylko wlasciwym porzadkiem rzeczy.W zyciu chlopca pojawiala sie jeszcze jedna istota, ktora jednak nie bylo tak latwo okreslic, jak owe bezsensowne kobiety z ich czulymi wezami. Byl to piekny, wysoki i smukly mezczyzna o granatowoczarnych wlosach i magicznych oczach, ktory zjawial sie niespodzianie, lopocac czarnym plaszczem jak skrzydlami orla, obdarzal go krotkim spojrzeniem i usmiechem, a potem znikal. Nie zdarzyla sie nigdy okazja do poproszenia tej cudownej osoby o jakas opowiesc, chociaz chlopiec czul, ze czarnowlosy mezczyzna zna wszystkie opowiesci, jakie kiedykolwiek zaistnialy. Jedyne, co mogl zrobic, to odwzajemnic mu spojrzenie pelne czci i milosci, zanim orle skrzydla czarnego plaszcza nie uniosly go z miejsca, w ktorym go niespodziewanie nawiedzil.
Czas demonow w niczym nie przypomina czasu ludzi. Dla porownania mozna powiedziec, ze mierzone czasem demonow zycie smiertelnika przemija tak szybko, jak zycie wazki. Dlatego, gdy Ksiaze Demonow wyruszal o polnocy na swoje wyprawy do swiata ludzi, a potem z
14
nich wracal, chlopcu wydawalo sie, ze widzi mezczyzne w atramentowym plaszczu raz lub dwa w roku, podczas gdy w rzeczywistosci Azrarn odwiedzal go dwa razy dziennie. Chlopiec nie czul sie jednak opuszczony i odrzucony. Pelen czci, nie roscil sobie prawa do proszenia o jakiekolwiek wzgledy; nigdy nawet o tym nie pomyslal. Jesli chodzi o Azrarna, czestosc odwiedzin wskazywala na jego wielkie zainteresowanie smiertelnym chlopcem lub w kazdym razie tym, kim - zgodnie z przypuszczeniami Ksiecia Demonow - mogl sie kiedys stac.I tak smiertelne dziecie wyroslo na szesnastoletniego mlodzienca.
Wazdru, arystokraci Druhim Wanaszty, przygladali mu sie czasami, jak przechadzal sie po wyzszych tarasach palacu Ksiecia, i wymieniali miedzy soba uwagi. "Ten smiertelnik jest naprawde piekny; jasnieje jak gwiazda." Na to ktos odpowiadal: "Nie, raczej jak ksiezyc." A na to ktoras z demonicznych ksiezniczek usmiechala sie lekko i mowila: "Raczej jak jeszcze jedno swiatlo na ziemskim niebie; nasz boski Ksiaze powinien byc ostrozny."
Mlodzieniec byl rzeczywiscie piekny, jak to przewidzial Azrarn. Prosty i smukly jak miecz, o bialej skorze, nieustepliwych oczach i wlosach barwy przeswietlonego czerwonego bursztynu; z pewnoscia niewiele bylo tak wyjatkowych istot w Podziemiu, a jeszcze mniej w swiecie powyzej.
Pewnego dnia, gdy przechadzal sie w ogrodzie pod cedrami, uslyszal westchnienia sluzebnic Eszwa i zobaczyl, jak gna sie w poklonach niby topole na wietrze; tak wyrazaly swa czesc wobec Ksiecia. Odwrocil sie ochoczo i ujrzal Azrarna stojacego na sciezce. Wydawalo sie mlodziencowi, iz niezwykly gosc nie odwiedzal go przez dluzszy niz zwykle okres; byc moze jakies bardziej zlozone przedsiewziecie zatrzymalo
15
go na ziemi, niespodziewane wypaczenie poslusznego dotad umyslu lub upadek jakiegos znakomitego krolestwa, tak ze uplynelo z piec lat w zyciu smiertelnika, odkad go widzial po raz ostatni. Teraz mroczna wspanialosc Ksiecia plonela tak straszliwym blaskiem, ze smiertelnik odruchowo zaslonil oczy, jakby je porazilo drapiezne swiatlo.-Zdaje sie - rzekl Azrarn, Ksiaze Demonow - ze dobrze wybralem te noc na wzgorzu.
Podszedl blizej, polozyl dlon na ramieniu mlodzienca i obdarzyl go usmiechem. Jego dotyk byl jak pchniecie wloczni rodzace bol i radosc, a usmiech jak najstarszy czar czasu, wiec smiertelnik tylko zadrzal, nie mogac wymowic slowa.
-A teraz posluchaj mnie - rzekl Azrarn - bo bedzie to jedyna surowa lekcja, jakiej ci udziele. Jestem Wladca tego miejsca, tego miasta i kraju, a takze mistrzem wielu czarow i Panem Ciemnosci, wiec sluzy mi wszystko, co nalezy do nocy, na ziemi i pod ziemia. Dam ci jednak wiele darow, ktorych smiertelni zwykle nie otrzymuja. Bedziesz mi synem, bratem i kochankiem. Dam ci moja milosc, a wiedz, ze nigdy nie daje jej latwo; raz udzielona jest mocna i pewna. Lecz pamietaj: gdybys kiedykolwiek stal sie moim wrogiem, twoje zycie bedzie jak pyl lub piasek na wietrze. Albowiem demon niszczy to, co ukochal, a pozniej utracil, moja potega zas jest wieksza, niz jestes w stanie to sobie wyobrazic.
A mlodzieniec odpowiedzial, patrzac Azrarnowi w oczy:
-Jednego tylko moglbym pragnac, gdybym cie rozgniewal, panie moj: smierci.
Wowczas Azrarn pochylil sie i pocalowal go.
Glowa smiertelnika zachwiala sie, zamknal oczy.
Azrarn zawiodl go do pawilonu ze srebra, gdzie grube jak paproc dywany pachnialy nocnym lasem, a ciemne, jasniejace draperie zwieszaly sie jak chmury przeslaniajace ksiezyc.
16
W tym dziwnym miejscu, po czesci realnym, po czesci tajemniczym, Azrarn ponownie rozwazyl dojrzala, dziewicza pieknosc swego goscia, pieszczac alabastrowe cialo i czeszac palcami bursztynowe wlosy, ktore uprzednio zwichrzyl. Mlodzieniec spoczywal oniemialy w ekstazie, drzac z rozkoszy pod dotykiem demona, jakby go otulaly chlodne plomienie ogrodowej fontanny ognia. Byl instrumentem stworzonym wyraznie dla jednego mistrza. A mistrz nastroil jego cialo i pobudzil struny jego nerwow, tak ze staly sie czule na subtelna meke slodkiego zawieszenia. W uscisku Azrarna nie bylo sladu brutalnosci czy nawet natarczywosci. Wieczny czas sprzyjal jego milosnej grze, w ktorej ciala obu kochankow przeszywaly przedluzajace sie w nieskonczonosc spazmy nieopisanej rozkoszy. Stopiony i uformowany na nowo w bezgranicznym piecu, mlodzieniec stal sie w koncu tylko jedna rozedrgana membrana, wyczulona na owa przewodnia fraze. A potem rozbrzmiala w nim nuta strasznego i cudownego wymiaru, napelniajac stesknione naczynie, ktorym sie stal, az po brzegi. Fallus Ksiecia Demonow (ani lodowaty, ani plonacy) wszedl w niego jak krol wkraczajacy do podbitego krolestwa, zwycieski lecz i wielbiacy tych, ktorzy mu sie poddali. Fallus byl wieza, ktora przebila wrota, narzady twierdzy jego wewnetrznego swiata. Mroczne barwy pawilonu zmieszaly sie z ciemnoscia tych groznych, wciaz otwartych oczu, ktore obserwowaly go ze straszna, okrutna, bezlitosna czuloscia. Cialo smiertelnika gwaltownie drgnelo, zaplonelo i rozszczepilo sie na milion dreszczy niewiarygodnej rozkoszy. W ostatnich akordach muzyki kopula wiezy zdruzgotala firmament mozgu. Opadl w milosne upojenie, ze smakiem nocy - ust Azrarna - na swoich ustach.
2. Swiatlo slonca
Azrarn nadal mlodziencowi imie. Brzmialo ono Siwesz, co w jezyku demonow oznacza Piekny albo Blogoslawiony. Uczynil Siwesza swoim towarzyszem i obdarzyl go wieloma niewiarygodnymi darami, tak jak obiecal. Wyposazyl go w umiejetnosc strzelania z luku dalej i celniej niz ktokolwiek - czlowiek czy demon - potrafi, i wladania mieczem tak, jakby dzierzyl w dloni dziesiec mieczy, nie jeden. Dotknawszy jego skroni pierscieniem z jadeitu, uczynil go zdolnym do czytania i mowienia w kazdym z siedmiu jezykow Podziemia, a dotknawszy jego skroni pierscieniem z perly - w kazdym z siedemnastu jezykow ludzi. Zakleciem starszym od samego swiata uczynil go odpornym na wszelka bron: ze stali lub kamienia, z drewna lub zelaza, a takze na jad weza, trucizne i ogien. Tylko na wode nie mogl go uodpornic, bo morza stanowily krolestwo odrebne od ziemi i mialy swoich wlasnych Radcow. Azrarn zamierzal jednak zabrac kiedys mlodzienca do zimnych, blekitnych krain Nadziemia i wyludzic dla niego od Straznikow Swietej Studni lyk niesmiertelnosci.
NIESTETY USZKODZONY EGZEMPLARZ-BRAK STRON 18 i 19
20
Ale zanim smierc odebrala jej wzrok, czarownica spojrzala na Siwesza. Pieknosc jego twarzy nie uszla jej uwadze i odgadla, ze jest to twarz smiertelnika.-Kpij sobie ze mnie, jesli potrafisz - wystekala slabnacym glosem. - Ale i ty, smiertelniku, jestes glupcem, ufajac demonowi i dosiadajac klaczy z dymu i nocy. Kogo demony kochaja, tego w koncu zabija, a ich dary sa niczym zdradliwe sidla. Nie dojedziesz nigdzie na koniu, ktory rozwiewa sie jak dym, bo twoje marzenia cie zdradza.
Po tych slowach opadla bezwladnie i umilkla.
Zblizal sie juz swit i Azrarn niecierpliwil sie, by wrocic do srodka ziemi, lecz Siwesz, dziwnie poruszony slowami wiedzmy, zsiadl z konia i pochylil sie nad jej cialem. A kiedy kleczal przy nim, przedziwna bladosc na niebie kazala mu spojrzec w gore i oto na krawedzi wzgorz ujrzal poswiate podobna do plonacej rozy.
-Co to za swiatlo? - zapytal pelen zdziwienia i leku.
-To blask switu, ktory budzi we mnie odraze - odparl Ksiaze. - Dalej, dosiadz swego konia i ruszajmy z kopyta, bo nie chce ogladac slonca.
Lecz Siwesz wciaz kleczal przy drodze jak w transie.
-Jesli nie ruszysz sie natychmiast, bede cie musial tu zostawic - rzekl Azrarn.
-Czy jestem synem ziemi, jak powiedziala ta kobieta?
-Jestes. Byc moze tobie slonce wydaloby sie piekne, ale dla Wladcow Ciemnosci jest czyms upiornie odrazajacym.
-Panie moj - zawolal Siwesz - pozwol mi zostac tu przez jeden dzien. Chce zobaczyc slonce. Nie zaznam spokoju, dopoki go nie ujrze. Jesli jednak rozkazesz mi wrocic ze soba - dodal - uczynie to, bo jestes mi drozszy ponad wszystko.
To ostatnie zdanie zmiekczylo serce Azrarna. Nie mial ochoty zostawiac mlodzienca, ale przewidywal klopoty, jesli zabroni mu obejrzec swiatlo slonca.
21
-Zostan wiec - rzekl - przez jeden dzien. - A potem rzucil mu srebrna piszczalke w ksztalcie glowy weza i dodal: - Zagraj na niej o zmierzchu, a zjawie sie przy tobie, gdziekolwiek bys byl. A teraz zegnaj.Spial konia ostrogami i pogalopowal szybciej niz mysl, a klacz Siwesza, ktora przez caly czas przebierala kopytami i rzala nerwowo, pomknela za nim.
Pozostawiony w swiecie ludzi, samotny wsrod odludnych wzgorz, nad cialem czarownicy, z przerazajaca luna switu na wschodzie, Siwesz poczul nagly lek. Ale wnet narodzilo sie w nim lagodne szczescie, ktore wzbieralo w jego sercu jak muzyka. Cos podobnego odczuwal, gdy Azrarn po raz pierwszy przemowil do niego w Druhim Wanaszcie, ale tym razem nie potrafil znalezc przyczyny, procz owego dziwnego swiatla nad wzgorzami.
Najpierw niebo zaplonelo zielenia i zolcia jadeitu, pozniej czerwienia rubinu, a potem pojawila sie zlota tarcza, z ktorej wystrzelily ogniste promienie i caly swiat stanal w ogniu. A potem krajobraz napelnil sie takimi barwami, jakich smiertelny mlodzieniec, zyjac wciaz w Podziemiu, nigdy jeszcze nie widzial - takimi zieleniami, takimi szafranami, takimi czerwieniami. Calym cialem chlonal te blaski i barwy, podobnie jak swiat chwytal promienie zrodzone przez slonce. Zadna wspanialosc mrocznych sal palacu Azrarna lub cienistego blasku ulic miasta demonow nie mogla sie rownac z tym, co teraz widzial. Patrzyl na to i lkal jak zagubione dziecko, ktore nagle odnalazlo swoj dom.
Przez caly dzien Siwesz bladzil po dolinach i wzgorzach, a nikt nie wie, co tam robil. Moze oczarowal dzikie lisy, aby mu towarzyszyly, lub ptaki, aby przylatywaly mu do rak; moze zatrzymal sie w jakiejs chacie pasterza i znalazl tam piekna dziewczyne, ktora dala mu napic sie mleka z glinianej czary i innego, bardziej ozywczego napoju z owej czary, jaka bogowie obdarzyli kobiety. Jedno jest pewne: kiedy slonce opadlo jak bajeczny plyw do morza, Siwesz legl wyczerpany na zboczu
22
wzgorza i zasnal, zapomniawszy zadac w srebrna piszczalke, ktora dal mu Azrarn.Azrarn przybyl, przelatujac jak atramentowy wiatr ponad ziemia. Siwesz nie odszedl daleko; Ksiaze odnalazl go latwo. Azrarn byl rozgniewany, lecz widzac go pograzonego we snie, z cudownymi oczami zamknietymi ze zmeczenia, powsciagnal swoj gniew i obudzil mlodzienca lagodnym dotykiem. Siwesz usiadl, rozejrzal sie wokolo i wnet rozpoznal Azrarna w ciemnym wietrze.
-Zapomniales mnie wezwac - rzekl Azrarn - i musialem cie szukac, jak twoj niewolnik lub pies.
Mowil jednak lagodnie, a nawet z pewnym rozbawieniem.
-O panie, przebacz mi, ale widzialem tak wiele...
-Nie mow mi o tym - przerwal mu Azrarn ostro. - Nienawidze wszystkiego, co nalezy do dnia. A teraz wstan, zabiore cie do Druhim Wanaszty.
Tak wiec powrocili, a mlodzieniec zdusil w sobie slowa i chmura okryla jego twarz, bo milujac Azrarna pragnal podzielic sie z nim radoscia, jakiej zazyl w swiecie.
Jakze zimne wydalo mu sie miasto demonow i jak ponure! Jego wszystkie klejnoty i caly przepych przygasly po jasnosci slonca, a odwieczne zimne swiatlo Podziemia bylo niczym tchnienie lodu.
Azrarn dostrzegl to wszystko w oczach Siwesza, lecz powsciagnal swoj gniew, jak uprzednio. Postanowil zajac mysli mlodzienca czym innym.
Azrarn wezwal Drinu, sprytnych kowali Podziemia, i rozkazal im wybudowac w ciagu jednej nocy olbrzymi palac na najwyzszym wzniesieniu Druhim Wanaszty. Byl caly ze zlota, metalu niezbyt lubianego przez demony, oswietlony tysiacem wielobarwnych lamp i otoczony fosa pelna wulkanicznej magmy. Takiego domu nie mial tu nikt, choc miasto pelne bylo najwspanialszych budowli. Siwesz okazal swoj podziw, lecz nie potrafil ukryc wszystkich mysli przed Azrarnem, a prawda
23
bylo, ze zloto nowego palacu nie bylo zlotem slonca, a magma w fosie nie mogla go ogrzac.Potem Azrarn zebral swoj lud na wielka uczte i trzymajac Siwesza lekko pod ramie, poprowadzil go miedzy najznamienitszych gosci.
-Nadszedl czas, abys wybral sobie kobiete, moj drogi - powiedzial. - Musisz miec oblubienice. Spojrz, miedzy Wazdru i Eszwa sa tutaj najbardziej czarowne pieknosci mojego krolestwa. Wybieraj, a ta, ktora wybierzesz, bedzie twoja.
Siwesz rozgladal sie wokol siebie, lecz piekne twarze kobiet-demonow wydawaly mu sie maskami z papieru, ich czarne wlosy budzily w nim dziwny smutek, ich oczy przypominaly mu martwe sadzawki a ich ruchy - weze. Pobladl, pelen niepokoju, i milczal. Azrarn tylko pogladzil go po wlosach i rozesmial sie.
Noca Ksiaze Demonow udal sie samotnie na to wzgorze, gdzie znalazl Siwesza spiacego i przybrawszy postac czarnego wilka zaczal ryc pazurami ziemie. Wkrotce znalazl malenkie ziarenko z kielkiem. Schwycil je i przybrawszy swa najszybsza postac, blyskawicy, powrocil do Podziemia. Tam, w mrocznym ogrodzie, nie opodal fontanny ognia, zasadzil ziarenko i wypowiedzial nad nim pewne ilowa, posypujac ziemie jakims proszkiem. Wkrotce poslal po Siwesza.
Siwesz stal obok Ksiecia Demonow i z poczatku nie widzial nic procz swiezo wzruszonej ziemi. Potem ze Srodka grzadki wystrzelilo pekniecie, podobne wijacemu sie robakowi, a za nim drugie i trzecie, a gdy bylo juz ich Siedem, pojawil sie otwor, a w nim szczyt czegos, co roslo, jak ryjek kreta wydostajacego sie na powierzchnie.
-Och, moj panie, co to jest? - zawolal Siwesz przejety ciekawoscia, ale i lekiem.
-Wyhodowalem dla ciebie rzadki kwiat - odrzekl Azrarn i otoczywszy ramieniem barki mlodzienca nakazal mu czekac i patrzyc.
24
Ped tajemniczej rosliny rosl na ich oczach. Gdy tylko otrzasnal sie z ziemi, zaczal wypuszczac liscie i paki, choc wiekszosc wiedla rownie szybko, jak sie ksztaltowala. Jeden pak nabrzmial jednak na samej lodydze i pecznial coraz bardziej, az osiagnal niebywala wielkosc, a potem pekl i rozchylil sie. Wewnatrz sterczal kwiat o ksztalcie stulonego kielicha magnolii, barwy bladego fioletu z rozowymi zylkami.Bylo to cudowne zjawisko; mlodzieniec wstrzymal oddech. Lecz to, co nastapilo pozniej, bylo jeszcze wiekszym cudem.
Ciasno stulone platki kwiatu rozchylily sie jeden po drugim, a kazdy odslanial pod soba nastepny, o coraz ciemniejszej i coraz bardziej zachwycajacej barwie, az w koncu caly kielich rozwarl sie szeroko jak wachlarz. A w sercu kwiatu spoczywalo spiace dziewcze, nagie posrod plomieni wlasnych wlosow.
-Skoro kobiety mojego krolestwa nie sa dosc piekne, aby ci dogodzic - powiedzial Azrarn - wyhodowalem dla ciebie kobiete z kwiatu ziemi. Spojrz. Jej wlosy sa zlote jak pszenica, jej piersi jak biale granaty, jej biodra jak miodowe melony.
Powiodl Siwesza do kwiatu, nachylil sie i uniosl dziewczyne, a kiedy jej biale stopy oderwaly sie od serca kielicha, rozlegl sie cichy trzask, jakby pekla lodyga. Dziewczyna natychmiast otworzyla oczy; byly blekitne jak ziemskie niebo.
Azrarn, Ksiaze Demonow, polaczyl ich dlonie z lekkim usmiechem, a dziewczyna - jak echo - usmiechnela sie rowniez, patrzac w zdumiona twarz Siwesza. A tak slodki byl ow usmiech i jej uroda, ze Siwesz zapomnial o sloncu.
Miala na imie Ferazin, czyli Zrodzona z Kwiatu. Siwesz zyl z nia w slodkiej harmonii przez jeden rok smiertelnych.
25
Azrarn nauczyl go wielu sposobow milosci. Demony nie trzymaja sie nigdy jednej drogi, nie zatrzymuja sie w tylko jednej komorze przepastnego skarbca. Z kazdej komnaty rozkoszy wioda drzwi do nastepnych. Ferazin o miodowych biodrach i jablecznej slodyczy, ze swymi pszenicznymi wlosami, scielacymi sie na lozu milosci jak kobierzec wonnego zlota, byla dla Siwesza tak dojrzala do rozkoszy, jak ziemia, ktora poznal.Jest pewne, ze w tym czasie ja kochal; jest prawdopodobne, ze ona kochala jego. Stworzona przez demona, sama demonem nie byla. Nie byla tez czlowiekiem. Byla istota wyrosla z ziemskiego ziarna w nadprzyrodzonej glebie. Nosila w sobie znamiona obu swiatow.
Tak wiec przez rok Siwesz zyl prawie jak dawniej, polujac na zwierzyne Podziemia, ucztujac w podziemnym miescie, wyprawiajac sie czasami noca z Azrarnem na Ziemie, i powracajac do swojej zony-kwiatu przez fose wypelniona magma. I jesli ja milowal, to nade wszystko wielbil Ksiecia Demonow, moze nawet jeszcze bardziej niz przedtem, z powodu jego ostatniego daru. Mozliwe tez, ze kiedy po raz pierwszy wzial ja za reke, padl na niego jakis czar, bo dziwne sie wydaje, iz tak szybko i na lak dlugo zapomnial o swiecie slonecznego dnia, choc przeciez odwiedzal go raz po raz noca, a nawet polowal na ludzkie dusze u brzegow Rzeki Snu.
Lecz Ksiaze Demonow nie mogl przewidziec wszystkiego, a ta, ktora spowodowala przerwanie dzialania czaru, stala sie sama Ferazin. Choc zostala stworzona przez demona, pochodzila ze swiata i jej serce bylo wciaz jadrem owego ziarna, poslusznym prawom natury i teskniacym za powietrzem i swiatlem.
Zdarzylo sie to ostatniego dnia roku smiertelnych. Wstajac z loza Ferazin powiedziala polglosem do swego malzonka Siwesza:
-Mialam dziwny sen. Snilam, ze leze w jaskini i slysze dzwiek spizowego rogu wzbijajacy sie pod niebo, i wiedzialam, ze to wezwanie
26
do mnie jest skierowane. Wstalam wiec i poszlam stromymi schodami w gore, ku wyjsciu z jaskini. Nielatwa to byla droga, ale w koncu dotarlam do wrot, otworzylam je i wyszlam na jakas lake. I oto w gorze zobaczylam cudowna szmaragdowa czare, a w niej jeden maly dysk ze zlota, a choc byl taki maly, tryskalo z niego swiatlo, ktore napelnialo caly ten kraj, od kranca do kranca.Kiedy Siwesz to uslyszal, serce mu drgnelo i zaplonelo, i natychmiast przypomnial sobie ow swit, gdy ujrzal slonce. Czul sie tak, jakby caly byl pograzony w cieniu, procz piersi i mozgu, ktore plonely. Spojrzal na piekna Ferazin i wydala mu sie postacia uformowana z mgly. Palac wokol nich byl matowy i ponury - widzial juz nie zloto, lecz zszarzaly mosiadz. Wybiegl do miasta; jego swietnosc przybladla i tchnela chlodem - to byl grob. A potem, gdy wedrowal oszolomiony ulicami tego grobowca, spotkal Azrarna.
-Widze, ze wciaz pamietasz o glinianym swiecie - rzekl Ksiaze Demonow kpiacym tonem. - I co teraz?
-Och, moj panie, moj panie, coz moge poczac? - zawolal Siwesz lkajac. - Cialo matki wzywa mnie z grobu w ziemi nad nami. Musze wrocic do krainy ludzi, nie moge juz dluzej pozostac w Podziemiu.
-A wiec zaprzeczasz, ze winien mi jestes milosc? - powiedzial Azrarn glosem stali.
-Panie moj, kocham cie bardziej niz wlasna dusze. Jesli cie opuszcze, bedzie tak, jakbym zostawil polowe siebie w twoim krolestwie. Ale cierpie tutaj meki. Nie moge tu zostac. To miasto jest jak cien, a ja sam czuje sie w nim jak pelzajacy slepy robak. Blagam cie, ulituj sie nade mna i pozwol mi odejsc.
-Oto rozgniewales mnie po raz trzeci - rzekl Azrarn glosem zimy. - Zastanow sie dobrze, czy chcesz mnie opuscic, bo juz po raz czwarty nie powsciagne swego gniewu.
27
-Nie mam wyboru - odparl Siwesz. - Zadnego wyboru, moj panie i wladco nad wszystkimi.-A wiec odejdz - rzekl Azrarn glosem smierci. - I zapamietaj na zawsze, co odrzuciles i dlaczego, i kto ci to powiedzial.
I Siwesz odszedl ciezkim krokiem na krance Druhim Wanaszty, a gdy szedl, demony cofaly sie przed nim z odraza. Rozwarly sie wielkie wrota. Wir powietrzny pochwycil go i wyrzucil przez gardziel wulkanu, a potem cisnal na ziemie, za ktora tak tesknil.
W ten sposob Siwesz powrocil do swiata ludzi i ze smutkiem w sercu ruszyl w droge pod rozjarzonym sloncem.
3. Nocna mara
Tragedia Siwesza bylo to, ze chociaz nie mogl dluzej zniesc zycia w miescie pod ziemia, innego zycia nie znal; tesknil za sloncem swiata, lecz od kiedy opuscil Podziemie, tesknil rownie mocno za czarnym sloncem Druhim Wanaszty - Azrarnem.
Przedtem byl ksieciem mieszkajacym w palacu, mial konie i psy, i piekna zone. Teraz wynajmowal sie do pracy pasterzom na wzgorzach i w dolinach, pasac szorstkowlose kozy w spiekocie dnia, a noca sypiajac w szalasie lub jakims przydroznym domku z nieociosanych kamieni. Zaplata bywala mu kromka zwyklego chleba lub garsc fig; pil wode ze strumieni jak jego kozy. Ale to wszystko znosil lekko: prawdziwa zaplata bylo slonce. Patrzyl, jak wschodzi, patrzyl, jak przesuwa sie po niebie niby bajeczny ptak, patrzyl, jak zachodzi poza krawedzia swiata, gdy gromadza sie kruki ciemnosci. Slonce bylo jego radoscia i szczesciem. Pasterze, pedzacy swoje stada przez wzgorza i doliny, dziwowali sie temu obcemu, pieknemu mlodziencowi, ktory spedzal tyle czasu na wpatrywaniu sie w niebo. Nie zaprzyjaznil sie z zadnym z nich, ale byl uprzejmy i skromny. Podejrzewali, ze jest synem jakiegos bogacza, na
29
ktorego przyszly ciezkie czasy. Nie mowil im o swojej przeszlosci, chociaz czasami przez sen wzywal imie, ktore niejednemu bylo znajome i budzilo strach. Bo we snie dusza Siwesza, bladzac nad brzegami Rzeki Snu, spogladala na dzikie pustkowia sennych marzen, wypatrujac Czarnego Pana z jego sfora.Nie wzial sobie do serca tego, co mu Azrarn powiedzial. Nie wierzyl, by Ksiaze mogl kiedykolwiek wyrzadzic mu krzywde. Milowal go calym soba, milowal go szczerym sercem smiertelnika, znoszac bol rozstania jak przygniatajacy ciezar, ktorego wcale nie chcial sie pozbyc. Azrarn, ktory rowniez go kocha, na pewno cierpi po jego utracie tak jak on i podobnie jak on nie zranilby tego, kogo kocha. Bo przez te wszystkie lata spedzone w Podziemiu wspanialomyslna, melancholijna natura Siwesza niewiele sie nauczyla o prawdziwej naturze demonow.
Pewnego dnia pasterze zawedrowali do miasta, gdzie zamierzali sprzedac na targu swoje kozy. Bylo to ziemskie miasto i Siweszowi wydalo sie bardzo brzydkie i odrazajace. W Druhim Wanaszcie nie widzial nigdy nedzy i chorob, ruder i zebrakow, tylko wyszukane ogrody i strzeliste minarety z metalu, a na demony milo bylo patrzec. Bardzo szybko poczul sie niedobrze. Zostawil pasterzy targujacych sie o najlepsza cene, przeszedl przez miejska brame i udal sie na brzeg morza. Tam usiadl na skale pograzony w glebokim smutku. Wkrotce slonce zanurzylo sie w morzu, a znad ladu splynela na swiat ciemna noc.
Przez dlugi czas stronil od nocy, zakrywajac glowe kozia skora i probujac zasnac. Wspomnienie tych nocy, gdy wraz z Azrarnem galopowal przez swiat ludzi, platajac im diabelskie figle, napelnialo go bolem. Zaczynal tez zdawac sobie sprawe ze zla, jakie wyrzadzal w chlodnym swietle ksiezyca. Ogarnelo go zmieszanie i poczucie bolesnego zagubienia. Pozostal jednak na brzegu morza,czujac, ze tej nocy niechybnie
30
peknie mu serce. I prawie sie z tego cieszyl.Tak wiec siedzial na skale, a gwiazdy szczerzyly do niego zeby jak nagie sztylety. Byc moze Sen, ten przebiegly rybak, nawiedzil go raz czy dwa, a potem odszedl wlokac swa bloniasta siec.
O polnocy wiatr zaszeptal mu w uszach. Mowil o dziwnej muzyce.
Siwesz nasluchiwal przez chwile, a potem wstal. Uslyszal dziwna, powolna melodie, ponura i senna; odpowiadala jego nastrojowi. Spojrzal na morze. Ujrzal dziw nad dziwy. Ksiezyc spadl z nieba i unosil sie na falach. Zamknal oczy, a kiedy je znowu otworzyl, zobaczyl, ze to nie ksiezyc, lecz niewiarygodny okret osnuty blada poswiata. Mial ksztalt wielkiego kwiatu z kutego srebra, a z jego srodka wystrzelala ku nocnemu niebu wieza zwienczona jakby diademem. Tuz pod owym diademem plonelo rubinowe okno. Okret nie mial wiosel ni zagla, lecz przed nim cos sie poruszalo: polysk gwiezdnego blasku na wilgotnej starozytnej skorze, lsnienie kremowej piany. Olbrzymie bestie ciagnely statek przez fale jak konie zaprzezone do rydwanu. Siwesz nie mogl dostrzec, co to byly za bestie - gigantyczne wieloryby, moze nawet smoki?... Stal, wpatrzony w niezwykle zjawisko, a okret obrocil sie i zaczal zblizac do ladu.
Wszedzie wokolo rozbrzmiewala pelna smutku muzyka. Olbrzymie bestie ciezko pruly fale, okret slizgal sie za nimi po powierzchni. Siwesz wkroczyl w morze i szedl mu na spotkanie, dopoki balwany nie zaczely rozbijac sie na jego udach. Okno w wiezy otworzylo sie, wyjrzala przez nie twarz.
Slaboscia Siwesza bylo umilowanie piekna. Jak inni kochali bogactwo, rozkosz czy wladze, tak on kochal piekno. Dlatego uwielbial Azrarna, a przez jakis czas i Ferazin Zrodzona z Kwiatu, dlatego czcil blask ognia, w koncu pana wszystkich ogni, slonce. I dlatego wpatrywal
31
sie teraz w twarz dziewczecia wychylajacego sie z okna w wiezy. Byla suma wszystkiego co piekne.Skoro byla az tak piekna, jak mozna ja opisac? W ziemskich jezykach brak slow, aby to uczynic. Takie slowa znikly z tego swiata, kiedy strzasnal z siebie ocean chaosu, v/ kataklizmie, ktory go uformowal jak jedna z owych pilek podrzucanych przez dzieci w zabawie.
Lecz bylo w niej cos z pieknosci Ferazin i cos z pieknosci Azrarna. I jasniala w swym oknie jak slonce, i podobnie jak slonce zaczela teraz powoli uwalniac sie z wiotkich draperii, cal po calu obnazajac swa srebrna nagosc przed Siweszem, ktory zadrzal czujac, jak ogien napelnia mu ledzwie.
A potem wielki okret obrocil sie raz jeszcze i zaczal plynac ku pelnemu morzu, pozostawiajac za soba na wodzie swietlista sciezke. Siwesz zawolal za nim wielkim glosem i wpatrzony w sciezke walczyl z falami, aby nia pojsc. Lecz ociezale morze odrzucilo go bezlitosnie do brzegu, a chlod wody przywrocil mu zmysly.
Godziny ciemnosci mijaly, a on stal na brzegu jak czlowiek pograzony w transie, z oczami utkwionymi w widnokregu, tam, gdzie okret zniknal jak zachodzaca gwiazda. Kiedy w koncu wzeszlo slonce, nie mial dlan oczu. Lezal w cieniu skaly powalony gluchym i slepym snem.
Obudzil sie o zachodzie slonca i czuwal przez cala noc. Na dwie godziny przed switem ujrzal, jak okret przesuwa sie daleko po morzu. Krzyczal, lecz okret nie zwrocil sie w strone ladu.
Nastepny dzien rowniez spedzil we snie. Pasterze szukali go na wybrzezu w poludnie, lecz nie poruszyl sie i nie mogli go znalezc. Sprzedali kozy z dobrym zyskiem i mieli duzo pieniedzy do wydania. Szybko zrezygnowali z poszukiwan; ostatecznie mlodzieniec byl osoba nieco dziwna, moze nawet poloblakana. Kiedy zapadla noc, Siwesz stal na brzegu i czekal z oczami plonacymi glodem. Tym razem nie zobaczyl
32
okretu, choc ow musial przeplywac, bo uslyszal muzyke. Na ten dzwiek przeszyl go dreszcz radosci i rzucil sie w morze, lecz ponownie odrzucilo go z gniewem. Lkal z bezsilnej zlosci, wygrazajac morzu. Tesknota napelnila go szalenstwem.Byl takze omotany czarem. On, ktory widzial skutki tylu zaklec rzucanych na innych, nie potrafil wyzwolic sie z rzuconego na niego czaru. On, ktory zyl w Miescie Demonow przez siedemnascie lat, byl bezbronny wobec ich czarnoksieskiej mocy.
To bylo dzielo Azrarna. Kogoz jak nie jego?
Ksiaze Demonow mowil prawde od samego poczatku. Kogo demon pozada i utraci, tego zniszczy. Dla demona to tak naturalne, jak dla smiertelnika spalenie przescieradel po chorym na febre albo pogrzebanie umarlego.
Z poczatku Pan Ciemnosci byl nieco zaklopotany: nie wiedzial, jak to zrobic. Za dni ich przyjazni uczynil mlodzienca odpornym na kazda bron i na wszystkie zagrozenia ziemi. Lecz potem przypomnial sobie o jednej rzeczy, ktorej nie byl w stanie uczynic.
Wyczekiwal, az Siwesz zawedruje nad morze, a wowczas uformowal z dymow i sennych marzen zaczarowany okret-kwiat. Bylo to widmo, lecz tak ludzaco rzeczywiste jak miraze, ktore wedrowcy widza czasami na pustyni. Azrarn byl bardzo zadowolony z nowej zabawki. Dlugo podziwial swoje dzielo, a najdluzej kobiete-widmo, ktora stworzyl, by zawladnela sercem i myslami Siwesza. Nawet on, Ksiaze, byl oczarowany pieknoscia, ktora stworzyl. Wyslal ja na okrecie na morze, a sam krazyl wysoko nad brzegiem w postaci czarnej mewy, aby obserwowac dzialanie czarow na Siwesza.
Trzy noce i trzy dni pozwolil mlodziencowi cierpiec z tesknoty. Czwartej nocy, w godzine po zachodzie slonca, Azrarn przybral postac rybaka i pochyliwszy sie nad spiacym Siweszem zaspiewal mu cicho do
33
ucha, jak to zwykly czynic demony.Siwesz poderwal sie. Obudzil go pieszczotliwy, melodyjny glos - pomyslal, ze to nadplywa srebrny okret. Ale gdy powstal, ani nie zobaczyl okretu, ani nie uslyszal muzyki; na brzegu siedzial tylko stary, siwy rybak naprawiajacy swa siec.
-Czy to ty mnie wolales? - zapytal Siwesz, bo bylo cos w rybaku, co dziwnie przyciagalo uwage i nakazywalo do niego przemowic.
-Nie ja - odpowiedzial starzec. - Bo niby po co?
I bylo cos dziwnego w jego glosie, jakby nie nalezal do niego. Mial tez niezwykle, jasniejace oczy, ktorymi wpatrywal sie teraz przenikliwie w Siwesza. Mlodzieniec poczul zadowolenie z jego towarzystwa, chociaz nie wiedzial dlaczego. Cos ciagnelo go, by zwierzyc mu sie ze swych klopotow; powstrzymywala go tylko niesmialosc, bo nie zdolal sie jeszcze przyzwyczaic do ludzi.
-Dobry dzisiaj polow? - zapytal.
-Zly - odparl rybak. - Ryby sa plochliwe, kryja sie na glebinie. Jesli chcesz posluchac, powiem ci dlaczego. To dziw nad dziwy. Wielki srebrny okret nawiedza noca to morze. Na wlasne oczy widzialem, jak przesuwa sie po falach. Posrodku okretu jest wieza, a w niej dziewczyna. Czeka na kochanka, o ktorym uslyszala w przepowiedni, jej stopy nie moga dotknac ladu, dopoki on jej nie poslubi. Przepowiednia mowi, ze bedzie mial wlosy czerwone jak bursztyn i ze bedzie znal czary Podziemia, ktorych go nauczyl Pan Ciemnosci.
Mlodzieniec pobladl i spojrzal na puste morze.
-A wiec powiedz mi - wyszeptal - jesli znasz te przepowiednie, jak ow kochanek dosiegnie uwiezionej na okrecie dziewczyny?
-Przepowiednia mowi, ze bedzie mial klacz-demona, ktora pomyka po wodzie; na jej grzbiecie z latwoscia przebedzie morze.
34
Siwesz ukryl twarz w dloniach. Rybak zblizyl sie do niego i polozywszy mu reke na ramieniu zaczal go wypytywac, co mu dolega. A pod owym dotykiem, ktory napelnil go rownie dziwnym drzeniem, co glos i oczy starca, Siwesz ponownie poczul nieodparta chec wyznania swoich nieszczesc.-To ja jestem tym, o ktorym mowi przepowiednia - wyjakal - tym, ktory ma pokochac dziewczyne z okretu. Juz ja ujrzalem i kocham bardziej niz zycie. Mieszkalem w Podziemiu, gdzie nauczylem sie poslugiwac czarami i mialem takiego konia, o ktorym mowiles, demona pomykajacego po wodzie. Ale porzucilem tamten swiat, aby zyc na ziemi i teraz nie moge juz prosic o cokolwiek mojego pana, Azrarna.
-Nie wymawiaj glosno tego strasznego imienia - przerwal mu rybak z wyraznym przerazeniem, czyniac znak odpedzajacy zlo, a oczy zablysly mu tak, jak tylko moga oczy zablysnac z najwiekszego strachu lub smiechu. - Ale powiedz mi, czy demon nie dal ci czegos, abys go mogl wezwac w potrzebie? Wiem bowiem, ze sa takie tajemne znaki, za pomoca ktorych podobne istoty moga byc wezwane, czy chca tego, czy nie.
Na te slowa Siwesz krzyknal i zaczal grzebac w faldach swego plaszcza. W koncu wyjal mala piszczalke w ksztalcie glowy weza, ktora dostal od Azrarna, gdy po raz pierwszy pozostal na ziemi, aby zobaczyc wschod slonca.
-To mi dal. I powiedzial, ze gdziekolwiek bede, zjawi sie, jesli zagram na tej piszczalce.
-A wiec mozesz go wezwac - rzekl rybak. - Ale czy nie drzysz przed jego gniewem? Czy sadzisz, ze mimo wszystko odzyskasz jego laski?
-Nie lekam sie go. Nie potrafie myslec o niczym innym, jak tylko o tej dziewczynie.
Na te slowa twarz rybaka jakby sie roztopila, ukazujac przez chwile inne oblicze, cale z zelaza. Lecz Siwesz nie dostrzegl tego: nie byl w stanie
35
widziec niczego poza swymi marzeniami. Przytknal piszczalke do ust.-Zaczekaj! - krzyknal rybak w wielkim przerazeniu. - Zanim dobedziesz z niej dzwiek, pozwol mi odejsc. Nie chce byc tutaj, kiedy on sie pojawi.
I Siwesz poczekal, a rybak pobiegl wzdluz wybrzeza.
Byc moze Azrarn chcial w ten sposob poddac Siwesza probie. Moze Ksiaze Demonow zrezygnowalby z zemsty, gdyby Siwesz nie poddal sie czarowi magicznego okretu i wspomnial, choc przez chwile, na swa dawna milosc do Azrarna, a takze (bo demony sa bardzo prozne i czule na punkcie swojej pieknosci i wladzy) na jego potege, ktora napelniala ludzi takim przerazeniem? Lecz czar, ktory Azrarn sam rzucil, okazal sie zbyt silny. Siwesz byl w stanie pamietac tylko o jednym, o swojej tesknocie za dziewczyna. A skoro Azrarn przestal dla niego istniec, nie mogl juz liczyc na jego przebaczenie.
Gdy tylko rybak zniknal mu z oczu - a czyz nie biegl za szybko jak na starca? - Siwesz przytknal piszczalke do warg i dmuchnal.
Nie wydala zadnego dzwieku, a w kazdym razie nie byl to dzwiek slyszalny na ziemi. Natychmiast jednak powietrze wypelnil przerazajacy szum, niby lopot poteznych skrzydel, a na brzegu pojawil sie wirujacy slup dymu. Azrarn nie raczyl juz objawic sie Siweszowi w postaci pieknego smiertelnika, ktore to ksztalty zwykle przybieraja demony, by wzbudzac w ludziach czesc i uwielbienie.
Z klebow dymu wydobyl sie glos, ktory zapytal chlodno:
-Po co mnie tu wezwales? Czyzbys zapomnial o naszym rozstaniu?
-Panie moj, przebacz mi, chce cie prosic o jedna tylko rzecz i juz nigdy nie bede cie o nic prosil.
-Radze ci o tym pamietac. Obys nigdy nie osmielil sie zadac w te piszczalke ponownie. A wiec czego pragniesz?
36
-Pozycz mi, tylko na jedna noc, mego konia z Podziemia, ktorego mi kiedys podarowales. Te klacz z grzywa niebieskiego dymu, ktora potrafi galopowac po wodzie.-Nie waz sie nigdy zarzucic mi braku wspanialomyslnosci - odezwal sie glos Azrarna ze slupa dymu. - Na te jedna noc jest twoja. Spojrz, oto ona.
I natychmiast jedna z wydm przybrzeznych pekla, a z wnetrza wyskoczyla demoniczna klacz otrzasajac sie z ziemi i piasku. Siwesz zawolal na nia radosnie, a ona przybiegla truchtem i pozwolila sie dosiasc. Kiedy sie obejrzal, slup dymu juz zniknal i brzeg byl pusty. Siwesza przeszylo poczucie winy i zalu: nawet nie podziekowal Azrarnowi. Ale wkrotce o tym zapomnial i podjechal powoli na skraj morza, a klacz, rwaca sie do galopu przez fale, dygotala pod nim niespokojnie. Czekal cierpliwie, podczas gdy ksiezyc wzeszedl, a potem zaszedl, i tylko gwiazdy blyszczaly na niebie jak obnazone ostrza ze stali.
Bylo juz pozno, gdy w oddali, na widnokregu, pojawil sie okret, a wiatr przyniosl dziwna muzyke. Siwesz pomyslal: Moja ukochana jest na pokladzie, czeka na mnie. I skoczyl w morze, uderzajac konia ostrogami, chociaz nie bylo to wcale potrzebne, bo sam wyrywal sie do galopu. Pomknal po srebrnej sciezce laczacej okret-wieze z brzegiem, a jego kopyta uderzaly w spienione fale niby mloteczki wydobywajace z cymbalow skoczna melodie.
Siwesz wolal do klaczy, do nocy, do dziewczyny w wiezy. Przenikalo go bezgraniczne szczescie, takie, jakiego moze doznawac tylko ofiara zaklecia. Bylo to szczescie jak plomien swiecy, ktory rozjarza sie najsilniej tuz przed zgasnieciem.
Kiedy mniej niz cwierc mili dzielilo go od okretu, ten zaczal leniwie odplywac. Siweszowi nie wydalo sie to ani zlowrozbne, ani dziwne. Wydalo mu sie to rozkoszna igraszka, swawolna gra swojej ukochanej, ktora pragnie poddac jego milosc zartobliwej probie. Okret poruszal sie
37
zreszta bardzo powoli, chociaz z drugiej strony na tyle szybko, ze mlodzieniec nie mogl jakos zblizyc sie do niego, choc przynaglal klacz do najszybszego galopu.A potem poprzez szum morza, przez zaczarowana muzyke i podzwanianie uprzezy dobiegl pedzacego konno Siwesza glos, ktorego tworzywem byl sam wiatr. Nie wiedzial, skad plynie, nie pamietal, do kogo nalezy, lecz slowa, ktore wypowiadal, rozbrzmiewaly mu wciaz i wciaz, jak echo, w uszach: "I ty, smiertelniku, jestes glupcem, skoro zaufales demonowi i dosiadles klaczy z dymu i nocy. Kogo demony pokochaja, tego w koncu usmierca, a ich podarunki sa sidlami zastawionymi na glupcow." I w jednej chwili - jakby byl mewa zataczajaca kregi nad morzem - ujrzal samego siebie: jezdzca na koniu cwalujacego zuchwale przez morze, po sciezce swiatla rzucanego przez okret, ktory nieustannie przed nim umykal. Zimny waz oplotl czlonki Siwesza. Sciagnal cugle i spojrzal za siebie. Jakze daleko byl juz od brzegu - lawendowej kreski rozdzielajacej wode i powietrze. Ujrzal tez jeszcze cos innego, cos, co zawsze napelnialo mu serce radoscia. Niebo na wschodzie pobladlo, stonowane i lagodne jak piers golebia. Wkrotce wzejdzie slonce dnia.
Wiatr, odswiezony switem, powial mocniej.
"Twoje sny cie zdradza", zaspiewal glos wiatru. "Nie dojedziesz nigdzie na koniu, ktory znika."
Siwesz jeknal z przerazenia i udreki. Zawrocil klacz-demona pozostawiajac umykajacy okret za soba. Lecz gdy tylko klacz zobaczyla jasnosc na wschodzie, zarzala i stanela deba ze strachu.
Siwesz sciagnal mocno cugle i scisnal jej boki nogami. Zaczal do niej przemawiac, raz pieszczotliwie, to znowu obrzucajac ja przeklenstwami. Zmusil ja do skierowania sie ku odleglemu brzegowi, ponad pofalowanym morzem, ktore zaczynalo lsnic jak macica perlowa.
38
W koncu pomknela jak wicher, parskajac i wytrzeszczajac oczy ze strachu, a jej grzywa chlostala mu twarz.Siwesz rzucil spojrzenie za siebie. Srebrny okret stal sie przezroczysty na tle jasniejacego nieba, zamigotal jak cien umykajacy przed swiatlem i w koncu zniknal. Wzeszlo slonce.
Wzeszlo jak feniks, a caly wschod rozchylil sie jak kwiat. Promienie jego oslepiajacego blasku pomknely po falach, tak ze teraz juz nie srebrna, lecz zlota sciezka ozdobila morze, a gdy ogniste strzaly ugodzily klacz-demona, wydala z siebie krzyk straszniejszy od jakiegokolwiek glosu znanego na ziemi; plonace ostrza zdawaly sie przeszywac ja na wylot.
Nagle Siwesz poczul, ze cugle miekna mu w rekach; strzemiona roztopily sie jak wosk. Potem mocne cialo konia skurczylo sie i pomarszczylo jak papier. Oslupialy Siwesz ujrzal, jak wierzchowiec zmienia sie pod nim w strzep nocnej mgly, znikajac w promieniach slonca.
Runal w dol. Morze pochlonelo go, rozwierajac zarlocznie swa paszcze. Byl bezbronny wobec morza. Nawet Ksiaze Demonow nie potrafil uzbroic go przeciw morzu, poniewaz nie nalezalo ono do krolestwa ziemi i mialo swoich wlasnych wladcow. W sekundzie poprzedzajacej zamkniecie sie nad nim wody Siwesz wykrzyknal wielkim glosem jedno imie. Bylo to imie Azrarna, a w imieniu tym zawieral sie caly bol, cala samotnosc, cala rozpacz i oskarzenie, jakie zdolny jest wyrazic smiertelnik. A potem fale polknely krzyk i poranek napelnil sie cisza.
Ktoz wie, czy Azrarn uslyszal ow ostatni krzyk? Moze spogladal w jakies magiczne zwierciadlo w oczekiwaniu na smierc mlodzienca i ujrzal jego zatoniecie, moze choc przez chwile odczul czastke owego bolu dlawiaca go w gardle, moze na swych ustach, ktore potrafily przemawiac tak slodko i z takim czarem, poczul przez ulamek chwili
39
smak slonej wody.
* * *
Mowia, ze wielki pozar wybuchl w Druhim Wanaszcie, a w tym pozarze splonal palac, ktory Azrarn zbudowal dla Siwesza. Kiedy runelo sklepienie z klejnotow, oslepiajacy blask porazil oczy tych, ktorzy na to patrzyli; bylo to swiatlo zbyt silne, azeby mogly je zniesc oczy mieszkancow Podziemia, bowiem przypominalo slonce.
CZESC DRUGA
4. Siedem lezGleboko w Podziemiu, poza fosforyzujacymi murami i strzelistymi wiezycami Druhim Wanaszty, rozposcieralo sie ciemne jezioro-lustro otoczone czarnymi skalami. Od niepamietnych czasow, w lancuchu niezmiennych dnio-nocy podziemnego swiata, pracowali tu Drinu wsrod czerwonych dymow buchajacych z kuzni i nieustannego dudnienia mlotow.
Drinu nie mieli w sobie nic z pieknosci wyzszych zastepow demonow: Wazdru - ktorzy byli ksiazetami - lub Eszwa, ich zarzadcow i dziewek sluzebnych. Drinu byli istotami malymi i groteskowymi, zawsze skorymi do groteskowych figli. Lubowali sie w zlosliwych zartach jak ich panowie, lecz sami rzadko wpadali na to, jak mozna je splatac. Dlatego sluzyli Wazdru, wykonywali polecenia Eszwa, a kiedy jacys potezni smiertelni czarnoksieznicy warzyli swe magiczne napoje lub rzucali zaklecia, Drinu spieszyli ochoczo na ziemie, by im pomoc, wyrzadzajac przy tym zwykle wiecej szkody, niz sie owi czarnoksieznicy spodziewali.
I jeszcze jedno potrafili Drinu: byli znakomitymi kowalami. Sami nie grzeszyli pieknoscia, lecz potrafili nadawac metalom cudowne ksztalty.
41
Wykuwali kolczyki dla demonow-ksiezniczek, pierscienie dla demonow-ksiazat, puchary i klucze, mechaniczne ptaki ze srebra, aby lataly nad wiezami palacu Azrarna, pana wszystkich rodzajow demonow. A raz zbudowali dwor ze zlota dla smiertelnego mlodzienca, ulubienca Azrarna, chociaz teraz palac ow byl tylko stosem zlotego popiolu.Byl pewien Drinu o imieniu Wayi; nawiedzaly go bardzo ambitne mysli i czasami wloczyl sie wokol jeziora, wypatrujac drogocennych kamieni i krysztalowych otoczakow i rozmyslajac: Zrobie teraz najwspanialszy pierscien w calym podziemiu i Azrarn bedzie go nosil i wychwalal ma zrecznosc. Albo: Wkrotce wymysle zaczarowane