Czekanowicz Anna - Najszczersze kłamstwo
Szczegóły |
Tytuł |
Czekanowicz Anna - Najszczersze kłamstwo |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Czekanowicz Anna - Najszczersze kłamstwo PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Czekanowicz Anna - Najszczersze kłamstwo PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Czekanowicz Anna - Najszczersze kłamstwo - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Anna Czekanowicz
najszczersze kłamstwo
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
Czyń tak, jak gdyby zasada twojego postępowania
miała się dzięki twojej woli stać powszechnym
prawem natury.
Immanuel Kant
czarownice
słyszę jak skrzypią meble
słyszę jak okno płacze
zamknąłem oczy i słucham
pisze mój umarły ojciec
nie umiem nic im opowiedzieć
ani kawałka mojego lęku
o następny świt
a wszystko równiutkimi literami
one są zupełnie zagubione
i nie wiem jak się bronić
przed wątpliwością czy mnie słyszą
one to my matka i ja
te dwie kobiety w moim domu
prawie takie same
wchodząca i wychodząca w światło
odczytuję pożółkłe kartki
ciągle jeszcze jestem w tym domu
choć bardziej przypominam mebel
troskliwie przestawiany może drogocenny
tutaj ciąg zapisu się urywa
i jeszcze chciałbym
święty
ekstaza to rzeź
dopiero umarli dla świata
to ptaszarnia boga
więc powiedz mi piękny rybaku bełkoczących
(nie chodzi o poruszanie wargami
słów się nie wymawia)
dlaczego ekstaza to otchłań
nie bujanie pod niebiosami
i jeszcze cios ostatni
dzwon z ledwością rozbrzmiewa
pęknięty o zmęczonym sercu
i z przerażenia krok w tył
i ciało ociekające potem niepokoju
niegodzien swojego triumfu
wstydzi się gwałtu pokory
dokonano ofiary
ogień całopalenia trzeszczy
i wystrzela wprost
dość...
bada palcami rozwiniętą włosienicę modlitwy
pisał czubkiem połamanego paznokcia
swój list do boga józef z copertino
tak ten od blaise cendrarsa
przesypywał litery piasku
między czarną stroną skóry
a powoli wzstępującym z nim w górę powietrzem
panie a więc kochasz mnie
chcesz unieść mnie ku sobie
ale ciągle jeszcze jestem za ciężki
odwróć oczy boję się że będę płakał
o popatrz ojciec przeor wygraża mi
pięścią wskazuje nieobrane ziemniaki
niezamiecione podwórze o tak wiem
jestem leniwy i głupi tak głupi
że moja matka nie mogła mnie kochać
ojcze widzisz tę która zakasała wysoko spódnicę
i wzniósłszy ku bogu swój kształtny tyłek
wiąże słomą snopy powiedz mi proszę
czy ona chwali pana czy jej wysoko
odkryte uda rażą twoje oczy czy może
tak jak ja czujesz miłe drżenie
panie
tak chciałbym być człowiekiem zwyczajnym
orać w polu mieć dom matkę i kobietę
taką jak ta jak pies wierną
zwierzęta w zagrodzie i dzieci
. . . . . . . . . . . . . . . .
panie jak dobrotliwie niosą mnie twoje dłonie
jest czas puszczyka sowy
i czas pieczonych jabłek
zmieszany z zapachem tymianku
kobieto nie lżyj mnie
nie przeklinaj swojej lepszej krwi
ja tylko cię .... uwzniaślam
ja tylko .... tworzę twój czas
dodaję duszę
ucieleśnieniu twemu
pokochaj mnie
pokochaj
będę mniej wystraszona
bardziej rzeczywista
bardziej pewna siebie
pokochaj mnie
zrób ten pierwszy krok
pozwól rozwiązać sobie ręce
twarz podnieś do nieba
przestań zgadzać się na wszystko
żyj nie bój się żyj
głos kobiecy
mon chere theophile
popatrz na tę dziewczynę
która w rogu poczekalni
skubie paznokcie
przygryza koniuszek różowego języka
i nie widząc nikogo
prześwietla swoimi oczami ludzi
o mon chere theophile
tak bardzo chciałabym
móc zajrzeć jej przez ramię
i zobaczyć co zapisuje w czarnym notesie
czy pisze list do kochanka
który właśnie ją porzucił
zobacz mon chere jaka smutna
ta mała och jaka piękna
patrzysz na nią jakbyś nie widział
i skąd ta zmarszczka między brwiami
theophile jesteś daleko
pocałuj mnie proszę
dotknij mnie uszczypnij
zobacz ona patrzy na nas
nie ona patrzy na ciebie
wstrętna dziwka theophile
odezwij się choć jednym słowem
jest mi smutno ach to straszne
ty też na nią patrzysz
uśmiechasz się oszalałeś chyba
to obrzydliwe ona wabi cię jak samiczka
czyż nie widzi że nie jesteś sam
że jesteś w towarzystwie damy
w moim wreszcie towarzystwie
co ja mówię nigdy tak nie patrzyłeś
na mnie jak na tę obcą teraz
mon chere uspokój się dokąd idziesz
nie odchodź . . . . . . . . . . o boże!
a na mojej ulicy
koło drugiej nad ranem
codziennie czyha śmierć
samotna niedostrzegana
przez puste senne okna
zaczepia samotnych przechodniów
ściga ich szumem drzew
chce im ofiarować siebie
czy widział ktoś śmierci śmierć
nie chce żadnych pieniędzy
za darmo wszystko da
chłodny pocałunek
śmiertelny uścisk ramion
miłość całą rozkoszy krzyk
codziennie już koło trzeciej
otwieram szeroko okna
zapalam dyskretne światło
i proszę ją przyjdź
zazdrosna kobieta
zazdrosna kobieta żegna w progu mężczyznę
uśmiech jej ust przeradza się naraz w złość i nienawiść
czającą się w kącikach oczu
mąż zazdrosnej kobiety całuje ją czule w czoło
i łagodnie odchodzi przed zakrętem odwraca się jeszcze
macha ręką potem idzie ulicami patrzy na dziewczyny
pali papierosa kupuje kwiaty wsiada do taksówki odjeżdża
zazdrosna kobieta sama w domu prasuje prześcieradła
wyciera kurze przyjmuje kochanka przygotowuje kolację
szoruje podłogę pisze na kartce znieść nie mogę
tej ciągłej zazdrości idzie do łazienki poprawia makijaż
zazdrosna kobieta wyskakuje przez okno nad ranem
boże na wysokości i ty kochany
może to pierwsza i ostatnia modlitwa
w ciemności niewypowiedzianego słowa
braku wiary
niech się dzieje co się ma dziać
i oto właśnie się modlę
skoro nie ja tworzę swój dzień i noc
skoro niedotykana niedotknięta mimochodem
rzucam spojrzenia obcym mężczyznom
gdybym mogła uwierzyć nie bałabym się tego dnia
w którym pozwolę czyjemuś ciału wejść
we mnie ale po to tylko
żeby aż do płaczu triumfu bolało to cudze pragnienie
i wtedy pełna okrucieństwa
jakie dane jest tylko kobietom
będę szeptać twoje imię niechcący
ale tak żeby słyszał i cierpiał
jak ja będę cierpiała że nie jest tobą
że to nie twoje ręce tak misternie
rzeźbią bruzdy na moim ciele
że to nie ty szepczesz najczulsze świństwa
jakie dać może tylko miłość
że to nie ty aż do krzyku rozpaczy
chcesz mnie poczuć dotykając
niedotkniętą która z uśmiechem
wybaczającym chłopięce zapatrzenie
lekka wstaję i idę dalej
czas, który udaje że przemija
nie zdradza się nigdy ostatniej kobiety
ostatni sen zostaje nieopowiedziany
dzień ostatni nie ma końca
i nie da ci już nic ostatni kochanek
ostatnie słowo nie jest nigdy krzykiem
a wiersz ostatni jest nienapisany
w ziemię wsiąka krew
obraz się otwiera i wychodzi z ram
powolny owal ciała zapowiada świt
wyciągając z mroku kontury
sprzętów nienawistnych
co zbiegły się w kąt twojego pokoju
i teraz burzą znowu cierpką krew
mojego kochanka
jesteśmy na skraju przepaści
balansujemy na jedwabnej linie
którą przytroczyliśmy sobie do szyi
naszej pod którą wciąż pulsuje ta odrobina jeszcze
osobności mojej nie do końca zabranej płcią
zieleń nie jest zielona a czerwień to bunt
nie zgub wszystkiego w brązie nie zamaż
bezkolorem błękitu bełkotu nie otwieraj mi oczu
nie rozplątuj rąk nie pozwalaj mi zasnąć
nie wychodź nie zamykaj nie wracaj do ram
czarownica
wysmukła sosno czarny dębie
pieczaro mroczna na trzęsawiskach
zaklinam was
gdzie nieprzeliczone rzesze
przeklętych kobiet nie wtłoczonych
w całą czerń świata
przypalonych garnków czyszczonych parkietów
smrodu gotującego się bielizny i innego prania
krwi miesięcznej i krzyku w połogu
mężczyzny króla–byka pana rozkoszy
tam mnie znajdziecie
gdzie te wszystkie kobiety
które co roku innego chcą kochanka
i które szczują się same heksa heksa
które chcą władać i walczyć
bezdomne tułające się
po obrzeżach dnia i nocy
świetlistymi oczami podpalające mrok
tam jestem
krucha szklana lecz
niestłukiwalna dla was
raniąca jątrzące się rany
wciąż nowo zatrutymi ziołami
gdzie budujecie pełne ognia
stosy nienawiści
do których chcecie mnie przykuć
na których chcecie bym spłonęła
i wiatrem który rozniesie mój proch
i przyniesie mój wysoki krzyk
by dał wam ciemną rozkosz
tam zawsze trwam
70x7+1
t a k
więc przyjdź już wreszcie
czekam na ciebie tu za tymi drzwiami
z drewna i metalu czekam spragniona
obmyślam imiona wszystkie niedotknięte
jeszcze którymi mogę cię nazwać przyjdź
nie każ na siebie czekać nie dręcz mnie
teraz kiedy zgadzam się na wszystko
na więcej stokrotnie niż kiedy kusiłeś mnie
radością wiecznego spełnienia
znowu
znowu czuję twój oddech
tuż przy moim uchu drżący
który spiesznie umyka gdy odwracam głowę
czuję twoje płonące oczy które próbujesz ukryć
pod swoimi przezroczystymi powiekami
twoje gorące ręce tuż za moim karkiem czuję
twój chrapliwy głos nienarodzony w krtani
całą twoją okrutną machinację czuję
aż do szczytu wołania
wiem wszystko
wiem wszystko muszę odrzucić
to czym zawsze cię wypędzałam zaklinając
zapalonymi lampami żebyś nigdy nie powrócił
do końca oddam ci każdą moją myśl
przysięgam na wieczne potępienie wierność
przysięgam przyzwolenie że od nowa mnie stworzysz
na obraz swój i podobieństwo że nauczysz
szaleństwa siły miłości swojej i władzy
nauczysz sza
ta
n i e
zaklinanie
nie w szarości jestem
w czerni co najwyżej stąpam
w ruinę i śmierć
a teraz jeśli chcesz
nie wiem co to rozkosz
żaden mężczyzna
nie będzie mnie miał
jestem jak palony kryształ
którego nie można dotknąć
błyskiem zębów szkła
żeby się nie zranić
patrząc jak otwiera się szczelina
i rośnie obficie krwią
ustami zranionego zdławionego
a teraz jeśli chcesz spróbuj
nikt nie może naprawdę
do końca mnie kochać
więc codziennie szeptem
przepowiadam śmierć
wgryzam się zębami w czerwone jabłko
by nareszcie mógł przypłynąć kruk
a jabłko w moich rękach
gnijące i rozpadające się upadło
a teraz jeśli chcesz spróbuj
spróbuj krzyku cudu
swoich powtórnych narodzin
mojego głosu spróbuj
i swojej ręki lekko wślizgującej się
między moje ściśnięte kolana
ust spróbuj
by łagodnie rozchyliły się
a potem znowu ku sobie uciekły
tak byś od palców stóp poczynając
próbował wsunąć się w mój sen
choć będziesz wiedział przecież
że nie ma w nim miejsca
dla ciebie lęku zachłanności
a teraz jeśli chcesz
jest tylko ostrze noża
na twoją nagłą
cichą i pokorną śmierć
kołysanka
przecież tę pieśń, którą teraz opowiadam tobie,
tę którą teraz słyszę szamocącą się w czubkach
uszu mogłabym pisać wszędzie: na skrawkach gazet,
kawiarnianych papierowych serwetkach, na twoich
wizytówkach, na mojej skórze wreszcie...
syneczku jest noc – zimno
mogę ogrzać cię swoim oddechem
zawijać w róg swej poszarpanej chusty
tulić do piersi która pusta powinna
przecież płynąć mlekiem
mogę resztką śliny ze swoich spierzchniętych ust
zwilżać twoje wargi
nie płacz wiem jesteś głodny
tak jak głodna jest twoja matka
popatrz na moje posiekane rózgami plecy
bolą ale się nie skarżę
nim dopadłam tej nory
w której nie dosięgną nas ni ludzie ni psy
wyplułam ząb krew zabarwiła trawę
trawa przyjęła moją krew i nie da nam zginąć
maleńki wstanie dzień – słońcem
znajdziemy strumień w którym
będziesz mógł pluskać się z innymi szczeniętami
znajdziemy jagody i owoce które
zabiją nasz zły głód znajdziemy zioła
które zabliźnią krwawe pręgi mojej skóry
i przywrócą moim piersiom pokarm
nie znajdziemy tylko zapomnienia
o wczorajszym dniu i zemsty
dość okrutnej dla ludzi którzy już do końca
będą cię zwali pomiotem czarownicy
i straszyli mnie twoim nieistnieniem
choć przecież jesteś czuję twoje wątłe
ciepło twoje stopy wbite w mój brzuch
słyszę twój oddech i kwilenie twoich rozgorączkowanych policzków
a potem przyjdą inne dni i zmierzchy
kiedy oni będą szukali nas w lesie
będą klękali u naszych stóp
i drżąc ze strachu będą błagali
nie mając jak my
kogo prosić o pomoc
mój lęk chodzi w czerwonej sukni
i kocha mnie do szaleństwa
nigdy nie zostawia mnie samego
nie znosi innych ludzi
nikogo kto słowem burzy
nasze (jej zdaniem) obcowanie
mój lęk interpretuje moje sny
przekręca słowa wypowiadane przez innych
i lubi gładzić moje plecy
często też zagląda mi w oczy
mój lęk najwierniejsza z kochanek
mówi że zna moją przeszłość i przyszłość
lubi spacery po ciemnych zaułkach
albo po mglistych mostach nocy
mój lęk co wieczór przysięga
że nie opuści mnie nigdy
mój synek co wieczór nosi mnie w pole
gdzie straszy wróble jego ojciec
idzie pewnie na swoich silnych nogach
podchodzi do okna nie płacze
jedną ręką obejmuje moje plecy
drugą wsuwa pod kolana
i unosi się sprężyście
trzymam się mocno jego szyi
kiedy już wchodzimy w noc
casus komornicka
ona – ta która bezustannie
przemazuje się w czwartym planie
czy czuła się przestępna
dlaczego wszyscy tak uparcie
opowiadają o swoim dzieciństwie
dlaczego nie słuchają
głosu schrypniętego z wysiłku
jestem źle wykastrowana
ale jestem popatrzcie
uśmiecham się do was
swoją okaleczoną twarzą
ukryłam moją płeć
ubiorem o którym mówicie
że jest walorem męskości
wszak płeć jest poza ciałem
jeszcze odzywam się do was
jeszcze chcę być waszą sankcją
nadzieją na gorycz porażki
nie straszcie mnie
lęk także jest mi obcy
nie gróźcie mi białym szpitalem
i tak jestem osobna
ale moja obca krew
weszła w żyłę czasu i płynie
wolna nie oswoicie rzeki
i poszybuję nią wreszcie bez was
i kiedyś dziewczyna nocą
zerwie się ze snu i powie
jesteś...
jestem źle wykastrowana
hieronim bosch w ogrodzie rozkoszy ziemskich
wszystkie kobiety świata
prześladują mnie nocami
uciekam
w mrok mojej pracowni
w nieoheblowaną twardość stołka
maluję nocami
łagodny owal kobiecej twarzy
łza brzucha chciwość ich
ust spopiela moją twarz
umiera we mnie poczwarzy się
zjawami co dręczą mnie
ale i wszystkich braci inkwizycji
którzy nie przypłacili jeszcze życiem
ucieczki z miasta
które płonie
wszystkie kobiety świata
dają rozkosz mężczyznom
tylko ja
nigdy nie dałem rozkoszy kobiecie
świat który we mnie gore
świat który wymazuję z siebie gumką płótna
jest światem mężczyzn
a ty zaklęta wraz ze mną
w rozkosznym odosobnieniu
ogrodu żono moja niedościgła
a ty blacintje muzyko moja
i zgubo życia starego człowieka
wiotka moja miłości
której nie umiałem przekonać
że królestwo ducha jest bliskie
by ciała cię nauczył mistrz duchów
on charles van der caudenberg
moja wywyższona moja
matko izydo kybele
wtajemniczona piękności
wsłuchaj się przez chwilę
w głos starej czarownicy
ten który pragnął tak mocno
że przez wieki podziwiać będą
rozsnobowani intelektualiści
jego miłość i jego śmierć
wsłuchaj się w świszczący oddech
i pozwól skłonić głowę
moje pragnienie nigdy nie wygasło
i jestem z tobą w kropli jestem
i nie umkniesz moich rąk
najszczersze kłamstwo
lady macbeth XX wieku
czegóż głupcy chcecie
z górą trzydzieści lat
cierpliwa ciang cing
czekała na swój czas
czekała dnia kiedy
miliardowi czerwonych książeczek
rzuci miliard swoich fotografii
z nadrukiem przewodnicząca kc
komunistycznej partii chin w twarz
biedna posiwiała ciang cing
nie wiecie nawet czy żyje
żyje tyle że nie czeka
śmierć i bez tego ją dopadnie
i cóż po ciang cing
nie została wielką gwiazdą
chińskiego filmu á la wodewil
maleńka szanghajka czeka na was co noc
nie zdobyła władzy nad wami
swoim wymownym gestem i wiotką figurką
osnutą mgiełką peniuaru
nie zdobyła władzy swoim poświęceniem
ten ohydny ostry kombinezon
bez wdzięku codziennie ten sam
i te okrutne lata u boku
tego ograniczonego tłustego chińczyka
jak on trzymał was za twarz
jak on to robił jak on to zrobił
może jeszcze trzeba spróbować
jest jeszcze kilka lat
jeszcze jeden czengfeng
jeszcze rewolucja kulturalna
znieść tych którzy się sprzeciwiają
jeszcze kilka miliardów zostało
wody dajcie wody
przynieście miednicę pełną czystej krwi
ciang cing odmawia zeznań
przyjaciele moi i bracia
których przed oczy swe wzywam
którzy jak wiersz układacie się
na szpaltach pism całego świata
bracia moi umarli kochankowie
po imieniu was wołam
i wy co ze mną tutaj obetkani
zwojami drutów siedzicie
na hańbę świata naszego
szeptem zaciśniętych ust
przekładam koraliki waszych imion
by zawsze na końcu tej litanii
uczynić pauzę
ona brzmi jak władza
której portrety runęły
by zrobić miejsce nowym
ale nikt tutaj nie wypowiedział
jej imienia
bez należnego szacunku
milczałam milczę i będę milczała
bo cóż mogę powiedzieć
tym twarzom na których
już wypisano wyrok
zapłacę za niego
skoro nie umiałam umrzeć
w równie odpowiednim czasie
zapłonę jak symbol starej władzy
by ukoić tłumy
dam im swą gwałtowną śmierć
jeśli nie ma
nowej władzy nowego programu
i nowych wreszcie spokojnych nocy
jest tylko cokolwiek przetasowana
talia kart
wyrok
że to niby
taka nasza mała
ojczyzna chińszczyzna
pędzelkiem namalowano
na białym papierze
dużo czarnych zwierzątek
nikt nie umiał wyzbierać
rozbiegły się w las
gdzieś w europie
zdolni satyrycy
opowiadają dowcipy
hołocie w kabarecie
co to rży ze wszystkiego
byle było daleko
że to niby gdzieś w azji
zdemaskowano czterech bandytów
ci to mają oko
konfidencjonalnie dodają
i już szczeknąć mogę tylko
skuta kajdankami
prowadzą mnie przed sobą
ci zawsze wierni
wszędzie tacy sami
jestem zrozpaczona
nie chcę do szwajcarii
jestem zrozpaczona
zawieszona nad śmiercią
jestem zrozpaczona
w plecy chyba strzał...
ułaskawienie
nie zamordują mnie
dlaczego
nie zabiją mnie
dranie
czyżby odgadli że martwa
będę żyła
bardziej niebezpieczna i nienawistna
co zamierzają
pozwolą mi
spokojnie zgnić w więzieniu
i w całym świecie
rozgłoszą ten akt łaski
myślą pewnie
że są lepsi niż ja
która wybiłabym ich
do nogi jak psy
ja która stałam się nikim
nie stając się ofiarą
ja ciang cing
najdoskonalsza z kobiet
przed którą drżeli
pozwolą mi umierać
zadręczyć się wspomnieniami
aż nikt już nie będzie pamiętał
mojego owadziego kroku
w pochodzie pokoleń
chcą bym przyznała
że jestem nikim
ja która byłam wszystkim
której mały palec u stopy
mógł zniszczyć świat
dlaczego
nie pozwolą mi odejść
szybko gwałtownie i bezboleśnie
dlaczego
zostawiają mnie samą
z moja nienawiścią
która rośnie jak grzyb
z dnia na dzień
aż w końcu mnie zje
któż to widział kobieto
tak uparcie ścigać wiatr
dotykać ręki
która palców nie ma
ząb za ząb zazębiać
sen gwałcić własny
gardzić swoją krwią
to się nazywa styl
gdzie jestem
na pograniczu masówki
urzędowych pism
stosów przemówień tego wiersza
i twoich ust
gdzie się podziała ta nachalna samotność
ta cierpkość niewyspania
ta ucieczka w sen
gdzie ta noc zza okna
która umie otrzeźwić odepchnąć przygarnąć
gdzie sens poza nudą
codziennych zabiegów utrzymania życia
któż to widział
zadawać bez przerwy pytania
nie odpowiadać
nie czekać odpowiedzi
kto widział cię dzisiaj
jeśli jutra nie ma
módl się
bo kiedy piszesz boję się
i kiedy mówisz daj
a słyszysz bierz
to myślisz boisz się
i myślisz bierz
a słyszysz daj
bo kiedy wstajesz
kiedy pilnie strzeżesz drzwi
i wiatr znad chmur przeganiasz
i wdzierasz się w nie swoje sny
to pewnie śnisz swój strach
i cofasz się od drzwi
i stajesz w nich
bo kiedy grasz
bo nie wiesz co za gra
i kiedy kryjesz grymas ust
i chowasz się za drzwiami słów
to pewnie nie chcesz wstać
i wchodzisz w ciemność
mrok rozrywając
która cię chowa
pożegnalne adagio na trąbkę
jeszcze przydech
wysiłek ostatni
jeszcze pragnienie
ostatni raport
o stanie snów
jeszcze pocałunek
muśnięcie ostatnie
jeszcze dłoń
ostatnia wyciągnięta
zza ściany
jeszcze krzyk
bezsenność ostatnia
jeszcze milczenie
ostatnie zostało
od dziś
do miodraga bulatovića otwarty list
zbyszkowi m.
och bulatović
ty stary ośle
jak mogłeś mi to zrobić
jak możesz tak idiotycznie się upierać
co ci strzeliło do głowy
bo tego z pewnością nikt nie mógłby
kazać
skąd ten pomysł tutaj
w tym świecie w tym czasie
w którym i twój kraj
niczym szczególnym nie może
może? nie jest w stanie się wyróżniać
a więc w świecie
gdzie prawo i prawda
to tylko polityka
i może jeszcze służba społeczna
skąd ten szatański pomysł
żeby upierać się
że człowiek to brzmi dumnie
że cierpisz że płaczesz
że jesteś głodny
i nawet twój socjalizm
nie zagwarantował ci
bonu towarowego
na czyjąś dozgonną miłość
och bulatović
błagam cię przestań
przestań wypisywać te bzdury
od których tak to prawda
nie byli wolni wczorajsi pismacy
ale oni błądzili
a ciebie już nauczono
masz stać na ambonie świata
z marsowym czołem
i rozwianą grzywą
i sprzedawać za bezcen
receptę na szczęście
to dopiero zapewni ci
mój dozgonny szacunek
i masowy nakład książek
które zostaną wyegzekwowane
na lekcjach literatury
w twoim a może i moim kraju
och bulatović
nie będziesz śmiesznym bohaterem
nie pofruniesz do nieba
słowa słowa krytycznego jutra
dopadną cię wszędzie
i uśmierzą mój strach
lotharowi h.
„a jeśli bóg nie dał ci rąk
wymyśl boga
i przeklnij go”
krwią swoją przez krew płynącą
wymyśl go
oczami których nie zdążyłeś mieć
wymyśl go
miejscem na usta nie rozciętym
wymyśl go
uszami które czujesz nie słysząc
wymyśl go
i skoro nie masz czasu i przeklinasz
wymyśl go
i brakiem rąk którym nie czujesz rąk
wymyśl go
krwią oczami ustami uszami czasem rękami
oczami ustami krwią uszami rękami czasem
ustami czasem rękami uszami oczami krwią
bogiem przeklnij boga i wymyśl go i
przeklnij i wymyśl i bądź
stanisław brzozowski donosi z florencji
autorowi „białego”
tak dobitnie i uparcie
piszą o ojczyźnie
wierności i honorze
ci którzy nic nie czują
ratunek jest w tym co niszczy
bo w zniszczeniu
nikt nie ma władzy
nawet ten który musi
zdradzać człowieka
by być wiernym
komu? czemu? idei?
a ja?
jestem totalny
nieskończony
nie uporządkowany
a ja?
czyżby modernistyczny
bo rzygam
dialektyką dziejów
więzienną karuzelą
którą pędzi hegel
a ja?
a ona?
ona jest
jest jeszcze śmierć
łagodna gospodyni
ona we mnie mieszka
te miliardy robaczków
które jedzą mnie od środka
dają mi żyć
ona we mnie jest
tylko ta krew wypluta
właśnie na białą chusteczkę
daje mi jeszcze żyć
ona jest poza mną
śmierć
i nic nie mogę jej zrobić
zwolniony wyzwolony
z wolności wyboru
bo śmierć
bracie mój
wystarczy że wyciągniesz rękę
żeby spełniło się
codzienna ofiara nie może się rozmyć
w strugach deszczu
nie może też przykryć jej śnieg
zawsze przerażać będzie
grudka zaschłej krwi w kąciku ust
oczy szeroko otwarte na świat
i ręce rozrzucone wszędzie ręce
zostało wszystko poza
wszystko czego nie można słowem
dobić dotykać mordować
bracie mój
wystarczy że podniesiesz przed oczy rękę
a nigdy już jej ramieniem nie sięgniesz
śmierć kordiana
marzycielstwu
kiedy wsiadam do tramwaju
moje naprężone nerwy
przybierają kształt
szybkostrzelnego karabinu maszynowego
gotowego do natychmiastowej akcji
jazda środkami komunikacji miejskiej
prześladuje mnie nawet w nocy
ten młody silny mężczyzna roztrącił tłumek
skomlący u zatrzaśniętych
przez wszechwładnego motorniczego drzwi
i pierwszy wpadł na schodki
potem zajął trzy miejsca
na jednym kładąc gazetę
na drugim kapelusz
na trzecim sam westchnął
dość tego staruszki okupują tramwaje
dzisiaj ja...
kim pan jest? zawrzały staruszki
szykując się do natarcia pazurami
ja? zdumiał się
kordian romantyczny indywidualista
odetchnęły staruszki
i zakłębiły się w drodze
ku ostatnim wolnym miejscom
jesteśmy na niby
my tacy mali
przez poetów wymyśleni
zniewoleni złym codziennym snem
we mgle uciekamy aż za tramwajowe tory
jesteśmy niebem które spada nam na głowę
i ogniem nieba które słońce zabił
jesteśmy kulą w której się dusimy
i pokrętnością lichych naszych spraw
my niby źródła przedwczorajszych tęsknot
schowanych teraz pilnie w skrzypiących szufladach
głów naszych krągłych naznaczonych klęską
my niby mówimy
wszak ściszonym głosem
my niby uciekamy
skoro w cichostępach
a jednak się skradamy
za sobą co krok
co było potem
wiem
kiedy jest ciemno
to jedyne pytanie które można zadać
wsuwa się wolniutko
jak okruch poezji w milczenie
które jak w tobie jest we mnie
i wierzy że rozetnie to co rozcięte
od dawna
to tak jak niebo gdy zapowiedź dnia
co przecież jest w słowie tylko
depce mi po piętach
które tak troskliwie okrywam
prześcieradłem
nikt mnie tu nie znajdzie
nie zapyta o dokumenty
nie zwymyśla nie zmiesza z błotem
możesz pytać co było potem
bądź mi w wierszu
słowo przygarnij mnie
za mgiełką oddechu
niewysłowionego zmierzchu
uczyń cud
słowo gromowładne
tak by mógł poczuć
twoje lekkie kroki
słowo w litanię nizane
ogrzej zimną stal oczu
i bądź w poecie
jarmarczną dziewką
za jedną chustkę
za koralik za pierścionek
pozwól mu się rozbierać
gładzić litera po literze
pozwól mu na wszystko
by cię przygarniał i rzucał
by mógł powrócić
daj nowe słowo
wyhoduj je wypieść
naucz miłości i pogardy
dotknij mnie
potem ja cię dotknę
toż to rewolucja nie wiersz
jeśli możesz nie dotykaj mnie
która idę ulicą wśród martwych latarni
byle dalej od świtu od domu od miasta
jeśli możesz nie napastuj mnie
tkliwym głosem spikera od telewizyjnej śmierci
byle udawać że istnieją słowa
jeśli możesz nie napadaj mnie
mym spazmem niespełnienia
byle wierzyć że jutro przyniesie odmianę
cinéma
świat umarł
odkąd odszedł humphrey bogart
terroryści dobijają na ulicy
dawno martwych mieszczuchów
ja stoję w kolejce po sukienkę
powinnam raczej również palnąć sobie w łeb
nim zobaczę swoją zapiekłą twarz
w cieniu etoli z lisów
świat umarł
skoro w moim małym sercu
panuje moralny spokój
a kino doprowadza mnie
jedynie do spazmu niespełnienia
każdy skandal jest płaski
i nawet liga kobiet
nie może wyprowadzić mnie z równowagi
świat umarł
jeśli najbardziej uparci jeźdźcy moich snów
tracą swój tajemny urok
poeci znowu stają się trybunami odnowy
i istnieją ale tylko dlatego
że chwali ich gazeta
i wszyscy są szczęśliwi
tylko że
świat dawno umarł
1980
46
nie wolna jestem od mego narodu
i poetów którzy prześladują mnie nocami
nie wolna jestem od głodu i pragnienia
i od nałogu małych potknięć
nie wolna jestem od słów
i od rąk które cierpliwie wciskają je na powrót
nie wolna jestem od strachu
i kłamstwa schowanego za oczami
nie wolna jeszcze jestem
ale to nie znaczy
że jestem zniewolona
poemat na dziś
juleczce, misiowi i maćkowi
osadzeni na powierzchni życia
salonowych mebli podczas letnich wakacji
w fałszywej przeszłości
z której pozostały tylko masy ludzi
(rewolucje partie przewroty wojny
strajki obozy koncentracyjne)
miast tego jednego który był
a potem obcy umarł
nie związany z niczym
jak hak w pustym pokoju
nie stawiaj nigdy na człowieka
nie wierz człowiekowi
każdy jak zgrana karta
jak wszystkie te smutne dni
które musisz jeszcze przeżyć
jak te obelgi szeptane za plecami
jak twoja samotność
i huk zegara
ty pierwszy z brzegu niepokojący
choćbyś był kimkolwiek
raczej nie najbardziej odpowiednim
bohaterem swych nocnych snów
ale skoro innego nie ma
ty młody bylejaki mężczyzna
musisz siedzieć żeby pisać
na tym się nie skończy
może będziesz musiał jeszcze nieskończenie wiele
o czasie o którym nic jeszcze nie powiedziano
mimo że cierpisz i działasz
i rady sobie dać nie możesz
czy wiesz coś o tych ludziach
którzy przecież żyją
że mówisz kobiety dzieci chłopcy
czy wiesz że nie ma liczby mnogiej
są tylko nieskończone pojedyncze
łzy pocałunki noże i morderstwa
że każdy tajniak jest tylko jeden
nawet kiedy tysiąckrotnie się zbliża
dobrze jest powiedzieć głośno
nic się nie stało
i jeszcze raz nic się nie stało
czy to pomaga gdy wiatr pada w oczy
i wiesz że ciągle jeszcze nie oswoiłeś się
z tym światem który wydaje się pisany
nim cokolwiek jeszcze się zdarzy
wszystko jest takie naturalne
przeszedłeś przez to
jak przechodzi się przez sen
i nie zatrzymałeś się
miałeś we krwi wskazywanie
nie kształtowanie nie mówienie
i postanowiłeś to nikłe
to które tylko pragnienie
pozwalało ci dojrzeć
od razu powiększyć
by stało przed wszystkimi
tak powstał twój teatr
życie które takie nieśmiałe
a jednak się wślizgnęło
a potem głęboko cofnęło do wnętrza
tak głęboko
że podejrzewać nawet nie może
ta rzecz myślałeś zgubiona
pewnego dnia zjawia się na swoim miejscu
nienaruszona delikatna nowsza
jakby ktoś o nią przez cały czas dbał
i leży na twojej kołdrze
strach że kruszyna staczająca się z łóżka
upadnie szklana i stłuczona
i tym samym wszystko się stłucze
wszystko na zawsze
strach że skrawek koperty
dopiero co rozciętego listu
jest niesłychanie cenny (nie wiadomo czemu)
i że w całym pokoju
nie ma dość bezpiecznego miejsca
strach że kiedy zaśniesz
jakaś liczba w tobie zacznie rosnąć
i nie starczy jej przestrzeni
strach że możesz zacząć krzyczeć
i przed twoimi drzwiami zbiegną się ludzie
a wtedy mógłbyś się zdradzić
i powiedzieć wszystko czego się boisz
i strach że nie możesz powiedzieć nic
bo wszystko jest niewypowiedziane
czy można wybrać osobność
tak jak wybiera się
śmierć ze strachu
powolne kołatanie serca
napięcie uszu
i opętanie mięśni
czy można
nie wstać któregoś rana
zamknąć się
za te wszystkie kłamstwa codzienności
i wzniosłe krzyki tych
którzy cię nienawidzą
to żaden ze szpiclów tego świata
ale właśnie twój przyjaciel
wymierzy ci pierwszy policzek
on cię zadenuncjuje
oskarży za twoimi plecami
kiedy nie będziesz nawet mógł
powiedzieć słowa na swoją obronę
to on zasłoni się szczytnym sloganem
symboliczną czystością swoich rąk
on nawet nie podejdzie
kiedy będziesz płakał
a on
pewnego dnia pokochasz ciemność
gdy będziesz szedł tą mroczną alejką
w której zawsze dopadał cię lęk
poczujesz noc jak wchodzi w ciebie
i to nie boli jest takie rozkoszne
kiedy nikogo nie widzisz
a czujesz tysiące oczu
zapamiętujących każdy krok
jest już ten dzień
kiedy nie chcesz nikogo widzieć
kiedy nic nie masz do powiedzenia
nie oszalałeś jeszcze
nie zdzierasz skóry
ale już dojrzało podejrzenie
już wiesz na pewno
że nigdzie nie uciekniesz
i nagle jak mydlana bańka
nie pękniesz
aż wreszcie w dniu
kiedy staniesz przed zawartym oknem
i wzywać będziesz tych wszystkich
którzy nie stchórzyli
i tych którzy umarli w sobie
przeklniesz rzeczywistość
we wszystkich kolorach tęczy
we wszystkich odmianach religii
słów snów polityki i megafonów
nicujących cię przez wszystkie przypadki
które mogą zaprowadzić cię do więzienia
wypędzić z tłumem na ulicę
zakleić plastrem usta
obudzić ze snu
jesteś bez szans
spis utworów
czarownice
(słyszę jak...)
................................................................................
............................................... 7
święty.......... 8
(jest czas
puszczyka...)...................................................................
........................................... 10
głos kobie 11
(a na mojej
ulicy...).......................................................................
............................................ 12
zazdrosna kobieta
................................................................................
..................................... 13
(boże na
wysokości...)...................................................................
............................................ 14
czas, który udaje że przemija
................................................................................
................... 15
czarownica 16
70x70+1.... 17
zaklinanie . 18
kołysanka.. 20
(mój lęk...). 22
(mój synek...)
................................................................................
............................................ 23
casus komornicka
................................................................................
..................................... 24
hieronim bosch w ogrodzie rozkoszy
ziemskich......................................................................
25
najszczersze kłamstwo
lady macbeth XX wiek
................................................................................
............................. 29
ciang cing odmawia
zeznań..........................................................................
............................ 30
wyrok........ 31
ułaskawienie
................................................................................
............................................. 32
(któż to widział kobieto...)
................................................................................
........................ 33
módl się .... 34
pożegnalne adagio na trąbkę
................................................................................
.................... 35
do miodraga bulatowića otwarty list
................................................................................
........ 36
(a jeśli bóg_i...38
stanisław brzozowski donosi z
florencji.......................................................................
............ 39
(bracie mój...)
................................................................................
........................................... 40
śmierć kordiana
................................................................................
........................................ 41
jesteśmy na niby
................................................................................
....................................... 42
co było potem
................................................................................
........................................... 43
(bądź mi w
wierszu...).....................................................................
.......................................... 44
(jeżeli mo_eliu...)45
cinéma ...... 46
(nie wolna jestem...)
................................................................................
................................. 47
poemat na
dziś............................................................................
.............................................. 48