Czekanowicz Anna - Najszczersze kłamstwo

Szczegóły
Tytuł Czekanowicz Anna - Najszczersze kłamstwo
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Czekanowicz Anna - Najszczersze kłamstwo PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Czekanowicz Anna - Najszczersze kłamstwo PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Czekanowicz Anna - Najszczersze kłamstwo - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Anna Czekanowicz najszczersze kłamstwo Tower Press 2000 Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000 Czyń tak, jak gdyby zasada twojego postępowania miała się dzięki twojej woli stać powszechnym prawem natury. Immanuel Kant czarownice słyszę jak skrzypią meble słyszę jak okno płacze zamknąłem oczy i słucham pisze mój umarły ojciec nie umiem nic im opowiedzieć ani kawałka mojego lęku o następny świt a wszystko równiutkimi literami one są zupełnie zagubione i nie wiem jak się bronić przed wątpliwością czy mnie słyszą one to my matka i ja te dwie kobiety w moim domu prawie takie same wchodząca i wychodząca w światło odczytuję pożółkłe kartki ciągle jeszcze jestem w tym domu choć bardziej przypominam mebel troskliwie przestawiany może drogocenny tutaj ciąg zapisu się urywa i jeszcze chciałbym święty ekstaza to rzeź dopiero umarli dla świata to ptaszarnia boga więc powiedz mi piękny rybaku bełkoczących (nie chodzi o poruszanie wargami słów się nie wymawia) dlaczego ekstaza to otchłań nie bujanie pod niebiosami i jeszcze cios ostatni dzwon z ledwością rozbrzmiewa pęknięty o zmęczonym sercu i z przerażenia krok w tył i ciało ociekające potem niepokoju niegodzien swojego triumfu wstydzi się gwałtu pokory dokonano ofiary ogień całopalenia trzeszczy i wystrzela wprost dość... bada palcami rozwiniętą włosienicę modlitwy pisał czubkiem połamanego paznokcia swój list do boga józef z copertino tak ten od blaise cendrarsa przesypywał litery piasku między czarną stroną skóry a powoli wzstępującym z nim w górę powietrzem panie a więc kochasz mnie chcesz unieść mnie ku sobie ale ciągle jeszcze jestem za ciężki odwróć oczy boję się że będę płakał o popatrz ojciec przeor wygraża mi pięścią wskazuje nieobrane ziemniaki niezamiecione podwórze o tak wiem jestem leniwy i głupi tak głupi że moja matka nie mogła mnie kochać ojcze widzisz tę która zakasała wysoko spódnicę i wzniósłszy ku bogu swój kształtny tyłek wiąże słomą snopy powiedz mi proszę czy ona chwali pana czy jej wysoko odkryte uda rażą twoje oczy czy może tak jak ja czujesz miłe drżenie panie tak chciałbym być człowiekiem zwyczajnym orać w polu mieć dom matkę i kobietę taką jak ta jak pies wierną zwierzęta w zagrodzie i dzieci . . . . . . . . . . . . . . . . panie jak dobrotliwie niosą mnie twoje dłonie jest czas puszczyka sowy i czas pieczonych jabłek zmieszany z zapachem tymianku kobieto nie lżyj mnie nie przeklinaj swojej lepszej krwi ja tylko cię .... uwzniaślam ja tylko .... tworzę twój czas dodaję duszę ucieleśnieniu twemu pokochaj mnie pokochaj będę mniej wystraszona bardziej rzeczywista bardziej pewna siebie pokochaj mnie zrób ten pierwszy krok pozwól rozwiązać sobie ręce twarz podnieś do nieba przestań zgadzać się na wszystko żyj nie bój się żyj głos kobiecy mon chere theophile popatrz na tę dziewczynę która w rogu poczekalni skubie paznokcie przygryza koniuszek różowego języka i nie widząc nikogo prześwietla swoimi oczami ludzi o mon chere theophile tak bardzo chciałabym móc zajrzeć jej przez ramię i zobaczyć co zapisuje w czarnym notesie czy pisze list do kochanka który właśnie ją porzucił zobacz mon chere jaka smutna ta mała och jaka piękna patrzysz na nią jakbyś nie widział i skąd ta zmarszczka między brwiami theophile jesteś daleko pocałuj mnie proszę dotknij mnie uszczypnij zobacz ona patrzy na nas nie ona patrzy na ciebie wstrętna dziwka theophile odezwij się choć jednym słowem jest mi smutno ach to straszne ty też na nią patrzysz uśmiechasz się oszalałeś chyba to obrzydliwe ona wabi cię jak samiczka czyż nie widzi że nie jesteś sam że jesteś w towarzystwie damy w moim wreszcie towarzystwie co ja mówię nigdy tak nie patrzyłeś na mnie jak na tę obcą teraz mon chere uspokój się dokąd idziesz nie odchodź . . . . . . . . . . o boże! a na mojej ulicy koło drugiej nad ranem codziennie czyha śmierć samotna niedostrzegana przez puste senne okna zaczepia samotnych przechodniów ściga ich szumem drzew chce im ofiarować siebie czy widział ktoś śmierci śmierć nie chce żadnych pieniędzy za darmo wszystko da chłodny pocałunek śmiertelny uścisk ramion miłość całą rozkoszy krzyk codziennie już koło trzeciej otwieram szeroko okna zapalam dyskretne światło i proszę ją przyjdź zazdrosna kobieta zazdrosna kobieta żegna w progu mężczyznę uśmiech jej ust przeradza się naraz w złość i nienawiść czającą się w kącikach oczu mąż zazdrosnej kobiety całuje ją czule w czoło i łagodnie odchodzi przed zakrętem odwraca się jeszcze macha ręką potem idzie ulicami patrzy na dziewczyny pali papierosa kupuje kwiaty wsiada do taksówki odjeżdża zazdrosna kobieta sama w domu prasuje prześcieradła wyciera kurze przyjmuje kochanka przygotowuje kolację szoruje podłogę pisze na kartce znieść nie mogę tej ciągłej zazdrości idzie do łazienki poprawia makijaż zazdrosna kobieta wyskakuje przez okno nad ranem boże na wysokości i ty kochany może to pierwsza i ostatnia modlitwa w ciemności niewypowiedzianego słowa braku wiary niech się dzieje co się ma dziać i oto właśnie się modlę skoro nie ja tworzę swój dzień i noc skoro niedotykana niedotknięta mimochodem rzucam spojrzenia obcym mężczyznom gdybym mogła uwierzyć nie bałabym się tego dnia w którym pozwolę czyjemuś ciału wejść we mnie ale po to tylko żeby aż do płaczu triumfu bolało to cudze pragnienie i wtedy pełna okrucieństwa jakie dane jest tylko kobietom będę szeptać twoje imię niechcący ale tak żeby słyszał i cierpiał jak ja będę cierpiała że nie jest tobą że to nie twoje ręce tak misternie rzeźbią bruzdy na moim ciele że to nie ty szepczesz najczulsze świństwa jakie dać może tylko miłość że to nie ty aż do krzyku rozpaczy chcesz mnie poczuć dotykając niedotkniętą która z uśmiechem wybaczającym chłopięce zapatrzenie lekka wstaję i idę dalej czas, który udaje że przemija nie zdradza się nigdy ostatniej kobiety ostatni sen zostaje nieopowiedziany dzień ostatni nie ma końca i nie da ci już nic ostatni kochanek ostatnie słowo nie jest nigdy krzykiem a wiersz ostatni jest nienapisany w ziemię wsiąka krew obraz się otwiera i wychodzi z ram powolny owal ciała zapowiada świt wyciągając z mroku kontury sprzętów nienawistnych co zbiegły się w kąt twojego pokoju i teraz burzą znowu cierpką krew mojego kochanka jesteśmy na skraju przepaści balansujemy na jedwabnej linie którą przytroczyliśmy sobie do szyi naszej pod którą wciąż pulsuje ta odrobina jeszcze osobności mojej nie do końca zabranej płcią zieleń nie jest zielona a czerwień to bunt nie zgub wszystkiego w brązie nie zamaż bezkolorem błękitu bełkotu nie otwieraj mi oczu nie rozplątuj rąk nie pozwalaj mi zasnąć nie wychodź nie zamykaj nie wracaj do ram czarownica wysmukła sosno czarny dębie pieczaro mroczna na trzęsawiskach zaklinam was gdzie nieprzeliczone rzesze przeklętych kobiet nie wtłoczonych w całą czerń świata przypalonych garnków czyszczonych parkietów smrodu gotującego się bielizny i innego prania krwi miesięcznej i krzyku w połogu mężczyzny króla–byka pana rozkoszy tam mnie znajdziecie gdzie te wszystkie kobiety które co roku innego chcą kochanka i które szczują się same heksa heksa które chcą władać i walczyć bezdomne tułające się po obrzeżach dnia i nocy świetlistymi oczami podpalające mrok tam jestem krucha szklana lecz niestłukiwalna dla was raniąca jątrzące się rany wciąż nowo zatrutymi ziołami gdzie budujecie pełne ognia stosy nienawiści do których chcecie mnie przykuć na których chcecie bym spłonęła i wiatrem który rozniesie mój proch i przyniesie mój wysoki krzyk by dał wam ciemną rozkosz tam zawsze trwam 70x7+1 t a k więc przyjdź już wreszcie czekam na ciebie tu za tymi drzwiami z drewna i metalu czekam spragniona obmyślam imiona wszystkie niedotknięte jeszcze którymi mogę cię nazwać przyjdź nie każ na siebie czekać nie dręcz mnie teraz kiedy zgadzam się na wszystko na więcej stokrotnie niż kiedy kusiłeś mnie radością wiecznego spełnienia znowu znowu czuję twój oddech tuż przy moim uchu drżący który spiesznie umyka gdy odwracam głowę czuję twoje płonące oczy które próbujesz ukryć pod swoimi przezroczystymi powiekami twoje gorące ręce tuż za moim karkiem czuję twój chrapliwy głos nienarodzony w krtani całą twoją okrutną machinację czuję aż do szczytu wołania wiem wszystko wiem wszystko muszę odrzucić to czym zawsze cię wypędzałam zaklinając zapalonymi lampami żebyś nigdy nie powrócił do końca oddam ci każdą moją myśl przysięgam na wieczne potępienie wierność przysięgam przyzwolenie że od nowa mnie stworzysz na obraz swój i podobieństwo że nauczysz szaleństwa siły miłości swojej i władzy nauczysz sza ta n i e zaklinanie nie w szarości jestem w czerni co najwyżej stąpam w ruinę i śmierć a teraz jeśli chcesz nie wiem co to rozkosz żaden mężczyzna nie będzie mnie miał jestem jak palony kryształ którego nie można dotknąć błyskiem zębów szkła żeby się nie zranić patrząc jak otwiera się szczelina i rośnie obficie krwią ustami zranionego zdławionego a teraz jeśli chcesz spróbuj nikt nie może naprawdę do końca mnie kochać więc codziennie szeptem przepowiadam śmierć wgryzam się zębami w czerwone jabłko by nareszcie mógł przypłynąć kruk a jabłko w moich rękach gnijące i rozpadające się upadło a teraz jeśli chcesz spróbuj spróbuj krzyku cudu swoich powtórnych narodzin mojego głosu spróbuj i swojej ręki lekko wślizgującej się między moje ściśnięte kolana ust spróbuj by łagodnie rozchyliły się a potem znowu ku sobie uciekły tak byś od palców stóp poczynając próbował wsunąć się w mój sen choć będziesz wiedział przecież że nie ma w nim miejsca dla ciebie lęku zachłanności a teraz jeśli chcesz jest tylko ostrze noża na twoją nagłą cichą i pokorną śmierć kołysanka przecież tę pieśń, którą teraz opowiadam tobie, tę którą teraz słyszę szamocącą się w czubkach uszu mogłabym pisać wszędzie: na skrawkach gazet, kawiarnianych papierowych serwetkach, na twoich wizytówkach, na mojej skórze wreszcie... syneczku jest noc – zimno mogę ogrzać cię swoim oddechem zawijać w róg swej poszarpanej chusty tulić do piersi która pusta powinna przecież płynąć mlekiem mogę resztką śliny ze swoich spierzchniętych ust zwilżać twoje wargi nie płacz wiem jesteś głodny tak jak głodna jest twoja matka popatrz na moje posiekane rózgami plecy bolą ale się nie skarżę nim dopadłam tej nory w której nie dosięgną nas ni ludzie ni psy wyplułam ząb krew zabarwiła trawę trawa przyjęła moją krew i nie da nam zginąć maleńki wstanie dzień – słońcem znajdziemy strumień w którym będziesz mógł pluskać się z innymi szczeniętami znajdziemy jagody i owoce które zabiją nasz zły głód znajdziemy zioła które zabliźnią krwawe pręgi mojej skóry i przywrócą moim piersiom pokarm nie znajdziemy tylko zapomnienia o wczorajszym dniu i zemsty dość okrutnej dla ludzi którzy już do końca będą cię zwali pomiotem czarownicy i straszyli mnie twoim nieistnieniem choć przecież jesteś czuję twoje wątłe ciepło twoje stopy wbite w mój brzuch słyszę twój oddech i kwilenie twoich rozgorączkowanych policzków a potem przyjdą inne dni i zmierzchy kiedy oni będą szukali nas w lesie będą klękali u naszych stóp i drżąc ze strachu będą błagali nie mając jak my kogo prosić o pomoc mój lęk chodzi w czerwonej sukni i kocha mnie do szaleństwa nigdy nie zostawia mnie samego nie znosi innych ludzi nikogo kto słowem burzy nasze (jej zdaniem) obcowanie mój lęk interpretuje moje sny przekręca słowa wypowiadane przez innych i lubi gładzić moje plecy często też zagląda mi w oczy mój lęk najwierniejsza z kochanek mówi że zna moją przeszłość i przyszłość lubi spacery po ciemnych zaułkach albo po mglistych mostach nocy mój lęk co wieczór przysięga że nie opuści mnie nigdy mój synek co wieczór nosi mnie w pole gdzie straszy wróble jego ojciec idzie pewnie na swoich silnych nogach podchodzi do okna nie płacze jedną ręką obejmuje moje plecy drugą wsuwa pod kolana i unosi się sprężyście trzymam się mocno jego szyi kiedy już wchodzimy w noc casus komornicka ona – ta która bezustannie przemazuje się w czwartym planie czy czuła się przestępna dlaczego wszyscy tak uparcie opowiadają o swoim dzieciństwie dlaczego nie słuchają głosu schrypniętego z wysiłku jestem źle wykastrowana ale jestem popatrzcie uśmiecham się do was swoją okaleczoną twarzą ukryłam moją płeć ubiorem o którym mówicie że jest walorem męskości wszak płeć jest poza ciałem jeszcze odzywam się do was jeszcze chcę być waszą sankcją nadzieją na gorycz porażki nie straszcie mnie lęk także jest mi obcy nie gróźcie mi białym szpitalem i tak jestem osobna ale moja obca krew weszła w żyłę czasu i płynie wolna nie oswoicie rzeki i poszybuję nią wreszcie bez was i kiedyś dziewczyna nocą zerwie się ze snu i powie jesteś... jestem źle wykastrowana hieronim bosch w ogrodzie rozkoszy ziemskich wszystkie kobiety świata prześladują mnie nocami uciekam w mrok mojej pracowni w nieoheblowaną twardość stołka maluję nocami łagodny owal kobiecej twarzy łza brzucha chciwość ich ust spopiela moją twarz umiera we mnie poczwarzy się zjawami co dręczą mnie ale i wszystkich braci inkwizycji którzy nie przypłacili jeszcze życiem ucieczki z miasta które płonie wszystkie kobiety świata dają rozkosz mężczyznom tylko ja nigdy nie dałem rozkoszy kobiecie świat który we mnie gore świat który wymazuję z siebie gumką płótna jest światem mężczyzn a ty zaklęta wraz ze mną w rozkosznym odosobnieniu ogrodu żono moja niedościgła a ty blacintje muzyko moja i zgubo życia starego człowieka wiotka moja miłości której nie umiałem przekonać że królestwo ducha jest bliskie by ciała cię nauczył mistrz duchów on charles van der caudenberg moja wywyższona moja matko izydo kybele wtajemniczona piękności wsłuchaj się przez chwilę w głos starej czarownicy ten który pragnął tak mocno że przez wieki podziwiać będą rozsnobowani intelektualiści jego miłość i jego śmierć wsłuchaj się w świszczący oddech i pozwól skłonić głowę moje pragnienie nigdy nie wygasło i jestem z tobą w kropli jestem i nie umkniesz moich rąk najszczersze kłamstwo lady macbeth XX wieku czegóż głupcy chcecie z górą trzydzieści lat cierpliwa ciang cing czekała na swój czas czekała dnia kiedy miliardowi czerwonych książeczek rzuci miliard swoich fotografii z nadrukiem przewodnicząca kc komunistycznej partii chin w twarz biedna posiwiała ciang cing nie wiecie nawet czy żyje żyje tyle że nie czeka śmierć i bez tego ją dopadnie i cóż po ciang cing nie została wielką gwiazdą chińskiego filmu á la wodewil maleńka szanghajka czeka na was co noc nie zdobyła władzy nad wami swoim wymownym gestem i wiotką figurką osnutą mgiełką peniuaru nie zdobyła władzy swoim poświęceniem ten ohydny ostry kombinezon bez wdzięku codziennie ten sam i te okrutne lata u boku tego ograniczonego tłustego chińczyka jak on trzymał was za twarz jak on to robił jak on to zrobił może jeszcze trzeba spróbować jest jeszcze kilka lat jeszcze jeden czengfeng jeszcze rewolucja kulturalna znieść tych którzy się sprzeciwiają jeszcze kilka miliardów zostało wody dajcie wody przynieście miednicę pełną czystej krwi ciang cing odmawia zeznań przyjaciele moi i bracia których przed oczy swe wzywam którzy jak wiersz układacie się na szpaltach pism całego świata bracia moi umarli kochankowie po imieniu was wołam i wy co ze mną tutaj obetkani zwojami drutów siedzicie na hańbę świata naszego szeptem zaciśniętych ust przekładam koraliki waszych imion by zawsze na końcu tej litanii uczynić pauzę ona brzmi jak władza której portrety runęły by zrobić miejsce nowym ale nikt tutaj nie wypowiedział jej imienia bez należnego szacunku milczałam milczę i będę milczała bo cóż mogę powiedzieć tym twarzom na których już wypisano wyrok zapłacę za niego skoro nie umiałam umrzeć w równie odpowiednim czasie zapłonę jak symbol starej władzy by ukoić tłumy dam im swą gwałtowną śmierć jeśli nie ma nowej władzy nowego programu i nowych wreszcie spokojnych nocy jest tylko cokolwiek przetasowana talia kart wyrok że to niby taka nasza mała ojczyzna chińszczyzna pędzelkiem namalowano na białym papierze dużo czarnych zwierzątek nikt nie umiał wyzbierać rozbiegły się w las gdzieś w europie zdolni satyrycy opowiadają dowcipy hołocie w kabarecie co to rży ze wszystkiego byle było daleko że to niby gdzieś w azji zdemaskowano czterech bandytów ci to mają oko konfidencjonalnie dodają i już szczeknąć mogę tylko skuta kajdankami prowadzą mnie przed sobą ci zawsze wierni wszędzie tacy sami jestem zrozpaczona nie chcę do szwajcarii jestem zrozpaczona zawieszona nad śmiercią jestem zrozpaczona w plecy chyba strzał... ułaskawienie nie zamordują mnie dlaczego nie zabiją mnie dranie czyżby odgadli że martwa będę żyła bardziej niebezpieczna i nienawistna co zamierzają pozwolą mi spokojnie zgnić w więzieniu i w całym świecie rozgłoszą ten akt łaski myślą pewnie że są lepsi niż ja która wybiłabym ich do nogi jak psy ja która stałam się nikim nie stając się ofiarą ja ciang cing najdoskonalsza z kobiet przed którą drżeli pozwolą mi umierać zadręczyć się wspomnieniami aż nikt już nie będzie pamiętał mojego owadziego kroku w pochodzie pokoleń chcą bym przyznała że jestem nikim ja która byłam wszystkim której mały palec u stopy mógł zniszczyć świat dlaczego nie pozwolą mi odejść szybko gwałtownie i bezboleśnie dlaczego zostawiają mnie samą z moja nienawiścią która rośnie jak grzyb z dnia na dzień aż w końcu mnie zje któż to widział kobieto tak uparcie ścigać wiatr dotykać ręki która palców nie ma ząb za ząb zazębiać sen gwałcić własny gardzić swoją krwią to się nazywa styl gdzie jestem na pograniczu masówki urzędowych pism stosów przemówień tego wiersza i twoich ust gdzie się podziała ta nachalna samotność ta cierpkość niewyspania ta ucieczka w sen gdzie ta noc zza okna która umie otrzeźwić odepchnąć przygarnąć gdzie sens poza nudą codziennych zabiegów utrzymania życia któż to widział zadawać bez przerwy pytania nie odpowiadać nie czekać odpowiedzi kto widział cię dzisiaj jeśli jutra nie ma módl się bo kiedy piszesz boję się i kiedy mówisz daj a słyszysz bierz to myślisz boisz się i myślisz bierz a słyszysz daj bo kiedy wstajesz kiedy pilnie strzeżesz drzwi i wiatr znad chmur przeganiasz i wdzierasz się w nie swoje sny to pewnie śnisz swój strach i cofasz się od drzwi i stajesz w nich bo kiedy grasz bo nie wiesz co za gra i kiedy kryjesz grymas ust i chowasz się za drzwiami słów to pewnie nie chcesz wstać i wchodzisz w ciemność mrok rozrywając która cię chowa pożegnalne adagio na trąbkę jeszcze przydech wysiłek ostatni jeszcze pragnienie ostatni raport o stanie snów jeszcze pocałunek muśnięcie ostatnie jeszcze dłoń ostatnia wyciągnięta zza ściany jeszcze krzyk bezsenność ostatnia jeszcze milczenie ostatnie zostało od dziś do miodraga bulatovića otwarty list zbyszkowi m. och bulatović ty stary ośle jak mogłeś mi to zrobić jak możesz tak idiotycznie się upierać co ci strzeliło do głowy bo tego z pewnością nikt nie mógłby kazać skąd ten pomysł tutaj w tym świecie w tym czasie w którym i twój kraj niczym szczególnym nie może może? nie jest w stanie się wyróżniać a więc w świecie gdzie prawo i prawda to tylko polityka i może jeszcze służba społeczna skąd ten szatański pomysł żeby upierać się że człowiek to brzmi dumnie że cierpisz że płaczesz że jesteś głodny i nawet twój socjalizm nie zagwarantował ci bonu towarowego na czyjąś dozgonną miłość och bulatović błagam cię przestań przestań wypisywać te bzdury od których tak to prawda nie byli wolni wczorajsi pismacy ale oni błądzili a ciebie już nauczono masz stać na ambonie świata z marsowym czołem i rozwianą grzywą i sprzedawać za bezcen receptę na szczęście to dopiero zapewni ci mój dozgonny szacunek i masowy nakład książek które zostaną wyegzekwowane na lekcjach literatury w twoim a może i moim kraju och bulatović nie będziesz śmiesznym bohaterem nie pofruniesz do nieba słowa słowa krytycznego jutra dopadną cię wszędzie i uśmierzą mój strach lotharowi h. „a jeśli bóg nie dał ci rąk wymyśl boga i przeklnij go” krwią swoją przez krew płynącą wymyśl go oczami których nie zdążyłeś mieć wymyśl go miejscem na usta nie rozciętym wymyśl go uszami które czujesz nie słysząc wymyśl go i skoro nie masz czasu i przeklinasz wymyśl go i brakiem rąk którym nie czujesz rąk wymyśl go krwią oczami ustami uszami czasem rękami oczami ustami krwią uszami rękami czasem ustami czasem rękami uszami oczami krwią bogiem przeklnij boga i wymyśl go i przeklnij i wymyśl i bądź stanisław brzozowski donosi z florencji autorowi „białego” tak dobitnie i uparcie piszą o ojczyźnie wierności i honorze ci którzy nic nie czują ratunek jest w tym co niszczy bo w zniszczeniu nikt nie ma władzy nawet ten który musi zdradzać człowieka by być wiernym komu? czemu? idei? a ja? jestem totalny nieskończony nie uporządkowany a ja? czyżby modernistyczny bo rzygam dialektyką dziejów więzienną karuzelą którą pędzi hegel a ja? a ona? ona jest jest jeszcze śmierć łagodna gospodyni ona we mnie mieszka te miliardy robaczków które jedzą mnie od środka dają mi żyć ona we mnie jest tylko ta krew wypluta właśnie na białą chusteczkę daje mi jeszcze żyć ona jest poza mną śmierć i nic nie mogę jej zrobić zwolniony wyzwolony z wolności wyboru bo śmierć bracie mój wystarczy że wyciągniesz rękę żeby spełniło się codzienna ofiara nie może się rozmyć w strugach deszczu nie może też przykryć jej śnieg zawsze przerażać będzie grudka zaschłej krwi w kąciku ust oczy szeroko otwarte na świat i ręce rozrzucone wszędzie ręce zostało wszystko poza wszystko czego nie można słowem dobić dotykać mordować bracie mój wystarczy że podniesiesz przed oczy rękę a nigdy już jej ramieniem nie sięgniesz śmierć kordiana marzycielstwu kiedy wsiadam do tramwaju moje naprężone nerwy przybierają kształt szybkostrzelnego karabinu maszynowego gotowego do natychmiastowej akcji jazda środkami komunikacji miejskiej prześladuje mnie nawet w nocy ten młody silny mężczyzna roztrącił tłumek skomlący u zatrzaśniętych przez wszechwładnego motorniczego drzwi i pierwszy wpadł na schodki potem zajął trzy miejsca na jednym kładąc gazetę na drugim kapelusz na trzecim sam westchnął dość tego staruszki okupują tramwaje dzisiaj ja... kim pan jest? zawrzały staruszki szykując się do natarcia pazurami ja? zdumiał się kordian romantyczny indywidualista odetchnęły staruszki i zakłębiły się w drodze ku ostatnim wolnym miejscom jesteśmy na niby my tacy mali przez poetów wymyśleni zniewoleni złym codziennym snem we mgle uciekamy aż za tramwajowe tory jesteśmy niebem które spada nam na głowę i ogniem nieba które słońce zabił jesteśmy kulą w której się dusimy i pokrętnością lichych naszych spraw my niby źródła przedwczorajszych tęsknot schowanych teraz pilnie w skrzypiących szufladach głów naszych krągłych naznaczonych klęską my niby mówimy wszak ściszonym głosem my niby uciekamy skoro w cichostępach a jednak się skradamy za sobą co krok co było potem wiem kiedy jest ciemno to jedyne pytanie które można zadać wsuwa się wolniutko jak okruch poezji w milczenie które jak w tobie jest we mnie i wierzy że rozetnie to co rozcięte od dawna to tak jak niebo gdy zapowiedź dnia co przecież jest w słowie tylko depce mi po piętach które tak troskliwie okrywam prześcieradłem nikt mnie tu nie znajdzie nie zapyta o dokumenty nie zwymyśla nie zmiesza z błotem możesz pytać co było potem bądź mi w wierszu słowo przygarnij mnie za mgiełką oddechu niewysłowionego zmierzchu uczyń cud słowo gromowładne tak by mógł poczuć twoje lekkie kroki słowo w litanię nizane ogrzej zimną stal oczu i bądź w poecie jarmarczną dziewką za jedną chustkę za koralik za pierścionek pozwól mu się rozbierać gładzić litera po literze pozwól mu na wszystko by cię przygarniał i rzucał by mógł powrócić daj nowe słowo wyhoduj je wypieść naucz miłości i pogardy dotknij mnie potem ja cię dotknę toż to rewolucja nie wiersz jeśli możesz nie dotykaj mnie która idę ulicą wśród martwych latarni byle dalej od świtu od domu od miasta jeśli możesz nie napastuj mnie tkliwym głosem spikera od telewizyjnej śmierci byle udawać że istnieją słowa jeśli możesz nie napadaj mnie mym spazmem niespełnienia byle wierzyć że jutro przyniesie odmianę cinéma świat umarł odkąd odszedł humphrey bogart terroryści dobijają na ulicy dawno martwych mieszczuchów ja stoję w kolejce po sukienkę powinnam raczej również palnąć sobie w łeb nim zobaczę swoją zapiekłą twarz w cieniu etoli z lisów świat umarł skoro w moim małym sercu panuje moralny spokój a kino doprowadza mnie jedynie do spazmu niespełnienia każdy skandal jest płaski i nawet liga kobiet nie może wyprowadzić mnie z równowagi świat umarł jeśli najbardziej uparci jeźdźcy moich snów tracą swój tajemny urok poeci znowu stają się trybunami odnowy i istnieją ale tylko dlatego że chwali ich gazeta i wszyscy są szczęśliwi tylko że świat dawno umarł 1980 46 nie wolna jestem od mego narodu i poetów którzy prześladują mnie nocami nie wolna jestem od głodu i pragnienia i od nałogu małych potknięć nie wolna jestem od słów i od rąk które cierpliwie wciskają je na powrót nie wolna jestem od strachu i kłamstwa schowanego za oczami nie wolna jeszcze jestem ale to nie znaczy że jestem zniewolona poemat na dziś juleczce, misiowi i maćkowi osadzeni na powierzchni życia salonowych mebli podczas letnich wakacji w fałszywej przeszłości z której pozostały tylko masy ludzi (rewolucje partie przewroty wojny strajki obozy koncentracyjne) miast tego jednego który był a potem obcy umarł nie związany z niczym jak hak w pustym pokoju nie stawiaj nigdy na człowieka nie wierz człowiekowi każdy jak zgrana karta jak wszystkie te smutne dni które musisz jeszcze przeżyć jak te obelgi szeptane za plecami jak twoja samotność i huk zegara ty pierwszy z brzegu niepokojący choćbyś był kimkolwiek raczej nie najbardziej odpowiednim bohaterem swych nocnych snów ale skoro innego nie ma ty młody bylejaki mężczyzna musisz siedzieć żeby pisać na tym się nie skończy może będziesz musiał jeszcze nieskończenie wiele o czasie o którym nic jeszcze nie powiedziano mimo że cierpisz i działasz i rady sobie dać nie możesz czy wiesz coś o tych ludziach którzy przecież żyją że mówisz kobiety dzieci chłopcy czy wiesz że nie ma liczby mnogiej są tylko nieskończone pojedyncze łzy pocałunki noże i morderstwa że każdy tajniak jest tylko jeden nawet kiedy tysiąckrotnie się zbliża dobrze jest powiedzieć głośno nic się nie stało i jeszcze raz nic się nie stało czy to pomaga gdy wiatr pada w oczy i wiesz że ciągle jeszcze nie oswoiłeś się z tym światem który wydaje się pisany nim cokolwiek jeszcze się zdarzy wszystko jest takie naturalne przeszedłeś przez to jak przechodzi się przez sen i nie zatrzymałeś się miałeś we krwi wskazywanie nie kształtowanie nie mówienie i postanowiłeś to nikłe to które tylko pragnienie pozwalało ci dojrzeć od razu powiększyć by stało przed wszystkimi tak powstał twój teatr życie które takie nieśmiałe a jednak się wślizgnęło a potem głęboko cofnęło do wnętrza tak głęboko że podejrzewać nawet nie może ta rzecz myślałeś zgubiona pewnego dnia zjawia się na swoim miejscu nienaruszona delikatna nowsza jakby ktoś o nią przez cały czas dbał i leży na twojej kołdrze strach że kruszyna staczająca się z łóżka upadnie szklana i stłuczona i tym samym wszystko się stłucze wszystko na zawsze strach że skrawek koperty dopiero co rozciętego listu jest niesłychanie cenny (nie wiadomo czemu) i że w całym pokoju nie ma dość bezpiecznego miejsca strach że kiedy zaśniesz jakaś liczba w tobie zacznie rosnąć i nie starczy jej przestrzeni strach że możesz zacząć krzyczeć i przed twoimi drzwiami zbiegną się ludzie a wtedy mógłbyś się zdradzić i powiedzieć wszystko czego się boisz i strach że nie możesz powiedzieć nic bo wszystko jest niewypowiedziane czy można wybrać osobność tak jak wybiera się śmierć ze strachu powolne kołatanie serca napięcie uszu i opętanie mięśni czy można nie wstać któregoś rana zamknąć się za te wszystkie kłamstwa codzienności i wzniosłe krzyki tych którzy cię nienawidzą to żaden ze szpiclów tego świata ale właśnie twój przyjaciel wymierzy ci pierwszy policzek on cię zadenuncjuje oskarży za twoimi plecami kiedy nie będziesz nawet mógł powiedzieć słowa na swoją obronę to on zasłoni się szczytnym sloganem symboliczną czystością swoich rąk on nawet nie podejdzie kiedy będziesz płakał a on pewnego dnia pokochasz ciemność gdy będziesz szedł tą mroczną alejką w której zawsze dopadał cię lęk poczujesz noc jak wchodzi w ciebie i to nie boli jest takie rozkoszne kiedy nikogo nie widzisz a czujesz tysiące oczu zapamiętujących każdy krok jest już ten dzień kiedy nie chcesz nikogo widzieć kiedy nic nie masz do powiedzenia nie oszalałeś jeszcze nie zdzierasz skóry ale już dojrzało podejrzenie już wiesz na pewno że nigdzie nie uciekniesz i nagle jak mydlana bańka nie pękniesz aż wreszcie w dniu kiedy staniesz przed zawartym oknem i wzywać będziesz tych wszystkich którzy nie stchórzyli i tych którzy umarli w sobie przeklniesz rzeczywistość we wszystkich kolorach tęczy we wszystkich odmianach religii słów snów polityki i megafonów nicujących cię przez wszystkie przypadki które mogą zaprowadzić cię do więzienia wypędzić z tłumem na ulicę zakleić plastrem usta obudzić ze snu jesteś bez szans spis utworów czarownice (słyszę jak...) ................................................................................ ............................................... 7 święty.......... 8 (jest czas puszczyka...)................................................................... ........................................... 10 głos kobie 11 (a na mojej ulicy...)....................................................................... ............................................ 12 zazdrosna kobieta ................................................................................ ..................................... 13 (boże na wysokości...)................................................................... ............................................ 14 czas, który udaje że przemija ................................................................................ ................... 15 czarownica 16 70x70+1.... 17 zaklinanie . 18 kołysanka.. 20 (mój lęk...). 22 (mój synek...) ................................................................................ ............................................ 23 casus komornicka ................................................................................ ..................................... 24 hieronim bosch w ogrodzie rozkoszy ziemskich...................................................................... 25 najszczersze kłamstwo lady macbeth XX wiek ................................................................................ ............................. 29 ciang cing odmawia zeznań.......................................................................... ............................ 30 wyrok........ 31 ułaskawienie ................................................................................ ............................................. 32 (któż to widział kobieto...) ................................................................................ ........................ 33 módl się .... 34 pożegnalne adagio na trąbkę ................................................................................ .................... 35 do miodraga bulatowića otwarty list ................................................................................ ........ 36 (a jeśli bóg_i...38 stanisław brzozowski donosi z florencji....................................................................... ............ 39 (bracie mój...) ................................................................................ ........................................... 40 śmierć kordiana ................................................................................ ........................................ 41 jesteśmy na niby ................................................................................ ....................................... 42 co było potem ................................................................................ ........................................... 43 (bądź mi w wierszu...)..................................................................... .......................................... 44 (jeżeli mo_eliu...)45 cinéma ...... 46 (nie wolna jestem...) ................................................................................ ................................. 47 poemat na dziś............................................................................ .............................................. 48