Carroll_Jonathan_-_Glos_naszego_cienia.BLACK

Szczegóły
Tytuł Carroll_Jonathan_-_Glos_naszego_cienia.BLACK
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Carroll_Jonathan_-_Glos_naszego_cienia.BLACK PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Carroll_Jonathan_-_Glos_naszego_cienia.BLACK PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Carroll_Jonathan_-_Glos_naszego_cienia.BLACK - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 J ONATHAN C ARROLL G ŁOS NASZEGO CIENIA Przekład: Zuzanna Naczy´nska ´ 2000 DOM WYDAWNICZY REBIS POZNAN Wydanie I w nowym tłumaczeniu (dodruk) Strona 2 ´ SPIS TRESCI ´ SPIS TRESCI. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 2 CZE˛S´ C ´ PIERWSZA Rozdział 1 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 8 Rozdział 2 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 20 Rozdział 3 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 33 Rozdział 4 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 39 2 Strona 3 CZE˛S´ C ´ DRUGA Rozdział 1 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 59 Rozdział 2 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 72 Rozdział 3 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 85 Rozdział 4 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 104 Rozdział 5 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 131 Rozdział 6 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 153 Rozdział 7 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 176 Rozdział 8 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 194 CZE˛S´ C ´ TRZECIA Rozdział 1 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 211 Rozdział 2 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 237 Rozdział 3 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 258 Rozdział 4 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 268 3 Strona 4 Rozdział 5 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 283 Rozdział 6 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 295 Rozdział 7 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 297 EPILOG . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 314 Strona 5 DLA MOJEGO OJCA — A zatem jest to twoje. Przyjmij to, prosz˛e. — Z przyjemno´scia,˛ sir. Z najwi˛eksza˛ przyjemno´scia.˛ Strona 6 Szkliste spojrzenie zatrzymuje ci˛e I idziesz wstrza´ ˛sni˛ety dalej: czy˙zby to mnie dostrze˙zono? Czy tym razem zauwa˙zyli mnie takiego, jakim jestem, Czy te˙z odwlecze si˛e to znowu? John Ashbery, Jak kto´s pijany załadowany na parowiec (w przekładzie Piotra Sommera) Strona 7 CZE˛S´ C ´ PIERWSZA Strona 8 Rozdział 1 Formori, Grecja. W nocy cz˛esto s´nia˛ mi si˛e tu rodzice. Budz˛e si˛e potem szcz˛es´liwy i wypocz˛ety, bo sa˛ to dobre sny, cho´c nie dzieje si˛e w nich nic szczególnie wa˙znego. Siedzimy latem na ganku i pijemy mro˙zona˛ herbat˛e, przygladaj ˛ ac ˛ si˛e, jak nasz szkocki terier, Jordan, biega po podwórku. Rozmowa, która˛ prowadzimy, jest leniwa i banalna, nieistotna. Nie ma to jednak znaczenia — wszyscy bardzo si˛e cieszymy, z˙ e tam jeste´smy, nawet mój brat, Ross. 8 Strona 9 Matka co pewien czas wybucha s´miechem albo, mówiac ˛ co´s, po swojemu kre´sli r˛ekami zamaszyste łuki w powietrzu. Ojciec pali papierosa, jak zwykle zaciagaj ˛ ac ˛ si˛e gł˛eboko. Kiedy byłem mały, spytałem go raz, czy dym dochodzi mu do nóg. Jak bardzo wiele mał˙ze´nstw, moi rodzice mieli kra´ncowo ró˙zne temperamenty. Mat- ka po˙zerała z˙ ycie tak szybko, jak tylko mogła, natomiast ojciec był spokojny i przewidy- walny, zawsze stoicki w obliczu jej impulsywno´sci i ekstrawagancji. Ból sprawiało mu chyba tylko to, z˙ e jego kochała uczuciem ciepłym i przyjacielskim, swoim dwóm synom za´s okazywała bezgraniczne uwielbienie. Chciała mie´c pi˛ecioro dzieci, ale pierwsze dwa porody były tak ci˛ez˙ kie, z˙ e lekarz powiedział jej, i˙z nast˛epnego mo˙ze nie prze˙zy´c. ˛ miło´sc´ przeznaczona˛ dla tej piatki Wynagrodziła sobie rozczarowanie, przelewajac ˛ na nas dwóch. ˙ ac Ojciec był weterynarzem; jest weterynarzem. Zeni ˛ si˛e, miał intratna˛ praktyk˛e na Manhattanie, ale zrezygnował z niej tu˙z po narodzinach pierwszego syna, by przenie´sc´ si˛e na prowincj˛e. Chciał, aby jego dzieci miały ogródek do zabawy, w którym byłyby bezpieczne o ka˙zdej porze dnia. 9 Strona 10 Matka, jak to ona, rzuciła si˛e na nowy dom i stoczyła z nim gwałtowna˛ walk˛e. Malo- wanie wewnatrz ˛ i z zewnatrz, ˛ tapetowanie, wymiana podłóg, uszczelnianie rur. . . Gdy ogłosiła zawieszenie broni, był dostatecznie miły, przestronny, jasny, ciepły i bezpiecz- ny, aby´smy mogli go uzna´c za prawdziwe rodzinne gniazdo. To wszystko i dwóch małych chłopców na wychowaniu. Mówiła pó´zniej, z˙ e wła´snie w tych pierwszych latach czuła si˛e najszcz˛es´liwsza. W którakolwiek ˛ stron˛e si˛e zwróciła, była komu´s lub czemu´s potrzebna, i bardzo jej to słu˙zyło. Z jednym dzieckiem na r˛eku i drugim u spódnicy telefonowała, gotowała i doprowadzała nasz dom oraz nasze nowe z˙ ycie do porzadku. ˛ Zaj˛eło jej to par˛e lat, ale gdy sko´nczyła, wszystko chodziło jak w zegarku. Ross zaczynał szkoł˛e, uczyła mnie czyta´c, ka˙zdy posiłek, który stawiała na stole, był smaczny i inny. Kiedy uznała, z˙ e nasze podstawowe potrzeby zostały zaspokojone, kupiła nam psa. ˛ pi˛ec´ lat, był Mój brat, Ross, szybko wyrósł na z˙ ywego, ciekawskiego chłopca. Majac ju˙z strasznym rozrabiaka˛ — z gatunku tych, którzy robia˛ potworne rzeczy, ale zawsze im si˛e wybacza, bo ludzie my´sla,˛ z˙ e stało si˛e to przypadkiem albo było zabawne. 10 Strona 11 Jako mały brzdac ˛ zwykł przetrzasa´ ˛ c dom w poszukiwaniu przedmiotów, które mógł- by rozebra´c na kawałki. Z plasteliny, klocków Lego i „małych mechaników” wyrastał z ekspresowa˛ pr˛edko´scia.˛ Mimo zdecydowanego sprzeciwu ojca, na szóste urodziny matka kupiła mu zestaw do wypalania w drewnie. Przez kilka tygodni posługiwał si˛e nim jak nale˙zy i wypalał swoje imi˛e na ka˙zdym niepotrzebnym drewienku, jakie udało mu si˛e znale´zc´ , a˙z w ko´ncu napisał ROSS LENNOX na por˛eczy d˛ebowego fotela. Mat- ka zbiła go i wyrzuciła wypalark˛e. Taka wła´snie była — bardzo stanowcza i przekonana, z˙ e dzieci trzeba kocha´c, ale nie da si˛e ich wychowa´c bez klapsów. Nie pomagały tłuma- czenia ani przeprosiny — je´sli narozrabiałe´s, obrywałe´s. Pi˛ec´ minut pó´zniej znów ci˛e tuliła i była gotowa zrobi´c dla ciebie wszystko. Musiałem poja´ ˛c to wcze´snie, bo rzadko dostawałem lanie. Ale nie Ross; Bo˙ze, nie Ross. Wspominam o tym epizodzie dlatego, z˙ e wła´snie wtedy moja matka i brat po raz pierwszy naprawd˛e si˛e starli. Ross zniszczył fotel, matka go zbiła i wyrzuciła zabawk˛e do s´mieci. Ross ja˛ wyjał ˛ i kiedy matka wyszła z domu, starannie wypalił dziury w podeszwach jej nowych drogich botków. Odkryła szkod˛e po godzinie i, ku mojemu przera˙zeniu, spytała, czy to ja. Ja! Byłem prostaczkiem, który obserwował tych dwoje tytanów z boja´znia˛ i dr˙zeniem. Nie, to nie 11 Strona 12 ja. Oczywi´scie wiedziała o tym, ale chciała to usłysze´c ode mnie, zanim przystapi ˛ do działania. Kiedy wmaszerowała do pokoju Rossa, mój brat siedział na łó˙zku, spokoj- nie czytajac ˛ komiks. Matka równie spokojnie podeszła do szafki i wzi˛eła jego ulubiony model samolotu. Wyj˛eła wypalark˛e z kieszeni fartucha, właczyła ˛ ja˛ do kontaktu i na oczach zdumionego Rossa wypaliła dziury po´srodku obu skrzydeł. Mój brat wybuch- nał ˛ płaczem, po pokoju rozszedł si˛e okropny smród, czarne, wiotkie nitki zw˛eglonego plastyku poszybowały w powietrzu. Matka odstawiła samolot na szafk˛e i wyszła, za- chowujac ˛ tytuł mistrza. Wówczas wygrała, lecz z wiekiem Ross stawał si˛e coraz bardziej pomysłowy i prze- biegły; ich pojedynek trwał, ale byli ju˙z równymi przeciwnikami. Problem polegał na tym, z˙ e mój brat odziedziczył po matce witalno´sc´ i apetyt na z˙ ycie, ale zamiast jak ona łakna´ ˛c wszystkiego, wolał du˙ze porcje okre´slonych da´n. Je´sli z˙ ycie było wystawna˛ uczta,˛ chciał tylko pasztetu, ale całego. Potrafił manipulowa´c lud´zmi jak nikt inny. Ze mna,˛ najwi˛ekszym niedojda˛ na s´wie- cie, radził sobie bez trudu. Kiedy miałem sze´sc´ lat, w ciagu ˛ trzech letnich miesi˛ecy zmusił mnie, abym: wybił okno w gabinecie ojca, rzucił kamieniem w ul (podczas gdy 12 Strona 13 stał w drzwiach domu i patrzył), oddawał mu kieszonkowe w zamian za ochron˛e przed Bogiem, który, jak powiedział, w ka˙zdej chwili mo˙ze mnie wtraci´ ˛ c w ogie´n piekielny. Ojciec miał stare wydanie Piekła z ilustracjami Dorego i Ross pokazał mi je którego´s popołudnia, bym wiedział, co mnie czeka, je´sli przestan˛e płaci´c. Obrazki były tak prze- ra˙zajace ˛ i tak fascynujace, ˛ z˙ e przez kilka nast˛epnych tygodni, dopóki czar nie prysł, sam si˛egałem po ksia˙ ˛zk˛e i ze zdumieniem patrzyłem, czego to udało mi si˛e unikna´ ˛c dzi˛eki pomocy brata. Byłem, rzecz jasna, jego główna˛ ofiara,˛ ale umiał zarzuci´c lasso na wi˛ekszo´sc´ ludzi. Potrafił urobi´c matk˛e, aby pozwoliła mu nie i´sc´ do szkoły, i ojca, aby zabrał nas na mecz Jankesów czy do kina samochodowego. Naturalnie od czasu do czasu przyłapywano go na jakiej´s psocie i dostawał lanie lub inna˛ kar˛e, ale w porównaniu z innymi dzie´cmi bilans („pora˙zek i zwyci˛estw”, jak go nazywał) miał zdumiewajacy. ˛ Ja natomiast byłem archaniołem Gabrielem. My´sl˛e, z˙ e słałem łó˙zko, odkad ˛ tylko na- uczyłem si˛e chodzi´c, a w moich nie ko´nczacych ˛ si˛e wieczornych modlitwach prosiłem Boga, aby miał w opiece wszystkich znanych mi ludzi, łacznie ˛ z trupa˛ cyrku Barnuma i Baileya. 13 Strona 14 Miałem chomika w srebrzystej klatce, dywanik z Samotnym Je´zd´zcem i proporczyki college’ów na s´cianach. Starannie temperowałem ołówki i ustawiałem ksia˙ ˛zeczki z serii „Mali detektywi” w porzadku ˛ alfabetycznym. Jedna˛ z ulubionych reakcji Rossa na to wszystko był „nalot bombowy”. Wpadał do mojego pokoju, rozpo´scierał r˛ece jak mógł najszerzej i z najwy˙zsza˛ pr˛edko´scia˛ walił si˛e na moje łó˙zko. Drewniane poprzeczki trzeszczały, czasem która´s p˛ekała, a poduszka wylatywała wysoko do góry. Ja j˛eczałem, on piszczał z uciechy. Ale to, i˙z w ogóle raczył mnie odwiedzi´c, sprawiało mi taka˛ przyjemno´sc´ , z˙ e nigdy nie narzekałem zbyt gło´sno. Raz poło˙zył mi na poduszce na wpół z˙ ywego kota w małej baseballowej czapeczce i nie powiedziałem o tym nikomu. Starałem si˛e udawa´c, z˙ e to nasz wspólny sekret. Jego pokój stanowił przeciwie´nstwo mojego, ale był dziesi˛ec´ razy bardziej cudow- ny, musz˛e to przyzna´c. Miał tam zawsze nieopisany bałagan, buty trzymał na biurku, a radio pod materacem. (Matka toczyła z nim o to wojny s´wiatowe, ale rzadko ko´nczyły si˛e one porzadkami, ˛ mimo jej darcia włosów z głowy i pogró˙zek.) Najbardziej jednak zdumiewała ró˙znorodno´sc´ przedmiotów, które zgromadził. 14 Strona 15 Nie dla niego proporczyki. Zdobył olbrzymi plakat do filmu Godzilla, wi˛ec jedna˛ s´cian˛e pokrywały płomienie, błyskawice i krew. Na drugiej wisiała postrz˛epiona alba´n- ska flaga, która˛ ojciec przywiózł z wojny. Na półkach stały pełne roczniki pisma „Słyn- ne Potwory”, wyliniały wypchany skunks, wszystkie ksia˙ ˛zki o czarnoksi˛ez˙ niku z Oz i kilka tych starych z˙ eliwnych skarbonek, jakich pełno dzisiaj w sklepach z antykami. Uwielbiał chodzi´c na miejskie wysypisko i całymi godzinami grzebał w s´mieciach długim metalowy pr˛etem. Znalazł tam porcelanowa˛ tabakierk˛e, dworcowy zegar bez wskazówek, ksia˙ ˛zk˛e o papierowych lalkach wydana˛ w 1873 roku. Pami˛etam to tak dokładnie, bo jaki´s czas temu obudziłem si˛e w s´rodku nocy po jednym z tych niesamowicie wyra´znych snów; tych, w których wszystko oblane jest tak zimnym i czystym s´wiatłem, z˙ e po przebudzeniu czujesz si˛e dziwnie w realnym s´wiecie. W ka˙zdym razie, s´nił mi si˛e pokój Rossa i kiedy oprzytomniałem, chwyciłem papier i ołówek i zrobiłem list˛e przedmiotów, które zobaczyłem. Je´sli pokój chłopca jest nieostrym obrazem m˛ez˙ czyzny, na jakiego ów chłopiec wy- ro´snie, Ross byłby. . . Sprzedawca˛ antyków? Ekscentrykiem? Trudno przewidzie´c, ale na pewno kim´s wyjatkowym. ˛ Najlepiej pami˛etam le˙zenie na jego łó˙zku (kiedy raczył 15 Strona 16 mnie wpu´sci´c — musiałem puka´c, zanim wszedłem) i bładzenie ˛ wzrokiem po półkach, s´cianach, rzeczach. Miałem wówczas uczucie, z˙ e przebywam w krainie albo na planecie znajdujacej ˛ si˛e nieprawdopodobnie daleko od naszego domu, od mojego z˙ ycia. A gdy obejrzałem ju˙z wszystko po raz setny, patrzyłem na Rossa i byłem szcz˛es´liwy — mimo jego obco´sci, dziwno´sci i okrucie´nstwa — z˙ e jest moim bratem, z˙ e dziel˛e z nim dom, nazwisko i krew. Jego gust zmieniał si˛e z wiekiem, lecz znaczyło to tylko tyle, z˙ e zbierał coraz bar- dziej osobliwe przedmioty. Przez jaki´s czas miał obsesj˛e na punkcie starych maszyn do pisania. Na jego biurku stały zawsze trzy albo cztery takie graty, rozebrane na tysiac ˛ kawałków. Wstapił ˛ do klubu kolekcjonerów i miesiacami ˛ pisał i dostawał setki listów. Wymieniał cz˛es´ci i fachowe rady. Coraz to dzwonił do nas kto´s z Perry w Oklahomie al- bo z Hickory w Karolinie Północnej i prosił go do telefonu dziwnym, jakby omszałym ˛ spokój i pewno´sc´ głosem. Ross rozmawiał z tymi kolegami-fanatykami, zachowujac siebie czterdziestoletniego mistrza rzemiosła. Z maszyn do pisania przerzucił si˛e na stare latawce, po nich były psy rasy shar-pei, a zaraz potem Edgar Cayce i ró˙zokrzy˙zowcy. 16 Strona 17 Przedstawiam go jako geniusza w powijakach, i w pewnym sensie nim był, ale był te˙z strasznym mrukiem. Stale zamykał si˛e w swym pokoju na klucz, przez co rodzice podejrzewali go o robienie „ró˙znych rzeczy”. Tłumaczyłem im, z˙ e zamyka si˛e z czystej przekory, ale nie chcieli mnie słucha´c. Dwa albo trzy razy w tygodniu, z rozmaitych powodów, wdawał si˛e w karczemne awantury z matka.˛ Przy jej wybuchowym usposobieniu mógł ja˛ rozzło´sci´c bardzo łatwo (jedzac ˛ z otwartymi ustami, nie wycierajac ˛ butów. . . ), ale to mu nie wystarczało. Kiedy był w nastroju, chciał, z˙ eby si˛e pieniła, kipiała i wpadała na meble, dosłownie za´slepiona w´sciekło´scia.˛ Jak rozumiem, nie ma nic niezwykłego w tym, z˙ e rodzice i dorastajace ˛ dzieci skacza˛ sobie do gardeł, ale w naszej rodzinie wygladało ˛ to tak, z˙ e w miar˛e jak matka traciła przewag˛e nad Rossem, stawała si˛e coraz bardziej nieufna wobec nas obu. Byłem tchó- rzem i brałem nogi za pas, ilekro´c czułem, z˙ e wybuch jest bliski, ale nie zawsze udawało mi si˛e uciec. Płomie´n jej gniewu cz˛esto mnie parzył i nie mie´sciło mi si˛e w głowie, jak s´wiat mo˙ze by´c tak niesprawiedliwy. Wiedziałem, z˙ e jestem normalnym, szcz˛es´liwym małym chłopcem. Wiedziałem te˙z, z˙ e mój brat nim nie jest. Wiedziałem, z˙ e doprowadza 17 Strona 18 matk˛e do szału, i rozumiałem, z˙ e musi ponosi´c tego konsekwencje. Nie mogłem jednak poja´ ˛c, dlaczego jestem wciagany ˛ w ich cz˛esto brutalne starcia, a potem bity, wyzywany lub karany w inny sposób bez z˙ adnego powodu. Czy okaleczyło mnie to na całe z˙ ycie? Czy nienawidziłem wszystkich matek, które od tamtej pory spotkałem? Wcale nie. Zachowanie Rossa deprymowało mnie i prze- ra˙zało, ale byłem te˙z najbardziej chłonnym widzem w´sród jego publiczno´sci. Mimo okazjonalnych klapsów nie wyprowadziłbym si˛e z tej krainy huraganów za nic w s´wie- cie. ˛ kra´sc´ wszystko, co wpadło mu w r˛ece. Był pierwszorz˛ednym Wkrótce Ross zaczał złodziejem, głównie dzi˛eki swemu tupetowi. Ciagle ˛ zatrzymywano go w sklepach i py- tano, gdzie idzie z tym zegarkiem (ksia˙ ˛zka,˛ zapalniczka.˛ . . ). Odpowiadał, przybrawszy niewinna,˛ zdziwiona˛ min˛e, z˙ e chciał go tylko pokaza´c matce. Zawstydzony sprzedawca przepraszał Rossa i pi˛ec´ minut pó´zniej mój brat wychodził ze sklepu z upatrzona˛ rzecza˛ w kieszeni. Raz pokłócił si˛e z matka˛ nazajutrz po Bo˙zym Narodzeniu i o´swiadczył, z˙ e ukradł wszystkie prezenty, które nam dał. Matka eksplodowała, mój spokojny ojciec — za- 18 Strona 19 smucony, ale ju˙z do tego nawykły — spytał tylko, z którego sklepu pochodza.˛ Ross nie chciał powiedzie´c i karuzela zacz˛eła si˛e kr˛eci´c od nowa. Pi˛ec´ dni pó´zniej rodzice poszli na sylwestra i zostawili mnie pod opieka˛ Rossa. Le- dwo zamkn˛eły si˛e za nimi drzwi, kazał mi zjecha´c z zamkni˛etymi oczami po por˛eczy schodów. W połowie drogi poczułem, z˙ e co´s okropnie parzy mi wierzch dłoni. Wyrzu- ciłem ramiona w gór˛e i wytraciłem ˛ mu papierosa, którym mnie przypalał, ale straciłem równowag˛e i spadłem. Wyladowałem ˛ na r˛ece, która natychmiast p˛ekła w dwóch miej- scach. Jedyne, co pami˛etam oprócz bólu, to usta Rossa tu˙z obok mojej twarzy, mówiace ˛ mi raz po raz, z˙ e mam trzyma´c g˛eb˛e na kłódk˛e. Czy byłem głupi? Tak. Czy powinienem był narobi´c wrzasku? Tak. Czy chciałem, z˙ eby mój brat cho´c odrobin˛e mnie kochał? Tak. Strona 20 Rozdział 2 Kiedy Ross sko´nczył pi˛etna´scie lat, zmienił styl i został chuliganem: skórzana kurtka z tysiacem ˛ zamków błyskawicznych i chromowanych c´ wieków, włoski nó˙z spr˛ez˙ ynowy z ko´sciana˛ r˛ekoje´scia,˛ tuba brylantyny na półce w łazience. Zadawał si˛e z banda˛ t˛epaków, którzy zamiast rozmawia´c, palili marlboro i pluli na ziemi˛e. Przywódca˛ tej paczki był niejaki Bobby Hanley, chłopak niski i chudy jak samochodowa antena, majacy ˛ paskudna˛ reputacj˛e. Mówiono, z˙ e mógłby z nim zadrze´c tylko kompletny wariat. 20