Carroll_Jonathan_-_Glos_naszego_cienia.BLACK
Szczegóły |
Tytuł |
Carroll_Jonathan_-_Glos_naszego_cienia.BLACK |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Carroll_Jonathan_-_Glos_naszego_cienia.BLACK PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Carroll_Jonathan_-_Glos_naszego_cienia.BLACK PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Carroll_Jonathan_-_Glos_naszego_cienia.BLACK - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
J ONATHAN C ARROLL
G ŁOS NASZEGO CIENIA
Przekład: Zuzanna Naczy´nska
´ 2000
DOM WYDAWNICZY REBIS POZNAN
Wydanie I w nowym tłumaczeniu (dodruk)
Strona 2
´
SPIS TRESCI
´
SPIS TRESCI. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 2
CZE˛S´ C
´ PIERWSZA
Rozdział 1 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 8
Rozdział 2 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 20
Rozdział 3 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 33
Rozdział 4 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 39
2
Strona 3
CZE˛S´ C
´ DRUGA
Rozdział 1 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 59
Rozdział 2 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 72
Rozdział 3 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 85
Rozdział 4 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 104
Rozdział 5 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 131
Rozdział 6 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 153
Rozdział 7 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 176
Rozdział 8 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 194
CZE˛S´ C
´ TRZECIA
Rozdział 1 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 211
Rozdział 2 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 237
Rozdział 3 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 258
Rozdział 4 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 268
3
Strona 4
Rozdział 5 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 283
Rozdział 6 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 295
Rozdział 7 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 297
EPILOG . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 314
Strona 5
DLA MOJEGO OJCA
— A zatem jest to twoje. Przyjmij to, prosz˛e.
— Z przyjemno´scia,˛ sir. Z najwi˛eksza˛ przyjemno´scia.˛
Strona 6
Szkliste spojrzenie zatrzymuje ci˛e
I idziesz wstrza´
˛sni˛ety dalej: czy˙zby to mnie dostrze˙zono?
Czy tym razem zauwa˙zyli mnie takiego, jakim jestem,
Czy te˙z odwlecze si˛e to znowu?
John Ashbery,
Jak kto´s pijany załadowany na parowiec
(w przekładzie Piotra Sommera)
Strona 7
CZE˛S´ C
´ PIERWSZA
Strona 8
Rozdział 1
Formori, Grecja.
W nocy cz˛esto s´nia˛ mi si˛e tu rodzice. Budz˛e si˛e potem szcz˛es´liwy i wypocz˛ety, bo
sa˛ to dobre sny, cho´c nie dzieje si˛e w nich nic szczególnie wa˙znego. Siedzimy latem na
ganku i pijemy mro˙zona˛ herbat˛e, przygladaj
˛ ac ˛ si˛e, jak nasz szkocki terier, Jordan, biega
po podwórku. Rozmowa, która˛ prowadzimy, jest leniwa i banalna, nieistotna. Nie ma
to jednak znaczenia — wszyscy bardzo si˛e cieszymy, z˙ e tam jeste´smy, nawet mój brat,
Ross.
8
Strona 9
Matka co pewien czas wybucha s´miechem albo, mówiac
˛ co´s, po swojemu kre´sli
r˛ekami zamaszyste łuki w powietrzu. Ojciec pali papierosa, jak zwykle zaciagaj
˛ ac ˛ si˛e
gł˛eboko. Kiedy byłem mały, spytałem go raz, czy dym dochodzi mu do nóg.
Jak bardzo wiele mał˙ze´nstw, moi rodzice mieli kra´ncowo ró˙zne temperamenty. Mat-
ka po˙zerała z˙ ycie tak szybko, jak tylko mogła, natomiast ojciec był spokojny i przewidy-
walny, zawsze stoicki w obliczu jej impulsywno´sci i ekstrawagancji. Ból sprawiało mu
chyba tylko to, z˙ e jego kochała uczuciem ciepłym i przyjacielskim, swoim dwóm synom
za´s okazywała bezgraniczne uwielbienie. Chciała mie´c pi˛ecioro dzieci, ale pierwsze
dwa porody były tak ci˛ez˙ kie, z˙ e lekarz powiedział jej, i˙z nast˛epnego mo˙ze nie prze˙zy´c.
˛ miło´sc´ przeznaczona˛ dla tej piatki
Wynagrodziła sobie rozczarowanie, przelewajac ˛ na
nas dwóch.
˙ ac
Ojciec był weterynarzem; jest weterynarzem. Zeni ˛ si˛e, miał intratna˛ praktyk˛e na
Manhattanie, ale zrezygnował z niej tu˙z po narodzinach pierwszego syna, by przenie´sc´
si˛e na prowincj˛e. Chciał, aby jego dzieci miały ogródek do zabawy, w którym byłyby
bezpieczne o ka˙zdej porze dnia.
9
Strona 10
Matka, jak to ona, rzuciła si˛e na nowy dom i stoczyła z nim gwałtowna˛ walk˛e. Malo-
wanie wewnatrz
˛ i z zewnatrz,
˛ tapetowanie, wymiana podłóg, uszczelnianie rur. . . Gdy
ogłosiła zawieszenie broni, był dostatecznie miły, przestronny, jasny, ciepły i bezpiecz-
ny, aby´smy mogli go uzna´c za prawdziwe rodzinne gniazdo.
To wszystko i dwóch małych chłopców na wychowaniu. Mówiła pó´zniej, z˙ e wła´snie
w tych pierwszych latach czuła si˛e najszcz˛es´liwsza. W którakolwiek
˛ stron˛e si˛e zwróciła,
była komu´s lub czemu´s potrzebna, i bardzo jej to słu˙zyło. Z jednym dzieckiem na r˛eku
i drugim u spódnicy telefonowała, gotowała i doprowadzała nasz dom oraz nasze nowe
z˙ ycie do porzadku.
˛ Zaj˛eło jej to par˛e lat, ale gdy sko´nczyła, wszystko chodziło jak
w zegarku. Ross zaczynał szkoł˛e, uczyła mnie czyta´c, ka˙zdy posiłek, który stawiała na
stole, był smaczny i inny.
Kiedy uznała, z˙ e nasze podstawowe potrzeby zostały zaspokojone, kupiła nam psa.
˛ pi˛ec´ lat, był
Mój brat, Ross, szybko wyrósł na z˙ ywego, ciekawskiego chłopca. Majac
ju˙z strasznym rozrabiaka˛ — z gatunku tych, którzy robia˛ potworne rzeczy, ale zawsze
im si˛e wybacza, bo ludzie my´sla,˛ z˙ e stało si˛e to przypadkiem albo było zabawne.
10
Strona 11
Jako mały brzdac
˛ zwykł przetrzasa´
˛ c dom w poszukiwaniu przedmiotów, które mógł-
by rozebra´c na kawałki. Z plasteliny, klocków Lego i „małych mechaników” wyrastał
z ekspresowa˛ pr˛edko´scia.˛ Mimo zdecydowanego sprzeciwu ojca, na szóste urodziny
matka kupiła mu zestaw do wypalania w drewnie. Przez kilka tygodni posługiwał si˛e
nim jak nale˙zy i wypalał swoje imi˛e na ka˙zdym niepotrzebnym drewienku, jakie udało
mu si˛e znale´zc´ , a˙z w ko´ncu napisał ROSS LENNOX na por˛eczy d˛ebowego fotela. Mat-
ka zbiła go i wyrzuciła wypalark˛e. Taka wła´snie była — bardzo stanowcza i przekonana,
z˙ e dzieci trzeba kocha´c, ale nie da si˛e ich wychowa´c bez klapsów. Nie pomagały tłuma-
czenia ani przeprosiny — je´sli narozrabiałe´s, obrywałe´s. Pi˛ec´ minut pó´zniej znów ci˛e
tuliła i była gotowa zrobi´c dla ciebie wszystko. Musiałem poja´
˛c to wcze´snie, bo rzadko
dostawałem lanie. Ale nie Ross; Bo˙ze, nie Ross. Wspominam o tym epizodzie dlatego,
z˙ e wła´snie wtedy moja matka i brat po raz pierwszy naprawd˛e si˛e starli. Ross zniszczył
fotel, matka go zbiła i wyrzuciła zabawk˛e do s´mieci. Ross ja˛ wyjał
˛ i kiedy matka wyszła
z domu, starannie wypalił dziury w podeszwach jej nowych drogich botków.
Odkryła szkod˛e po godzinie i, ku mojemu przera˙zeniu, spytała, czy to ja. Ja! Byłem
prostaczkiem, który obserwował tych dwoje tytanów z boja´znia˛ i dr˙zeniem. Nie, to nie
11
Strona 12
ja. Oczywi´scie wiedziała o tym, ale chciała to usłysze´c ode mnie, zanim przystapi
˛ do
działania. Kiedy wmaszerowała do pokoju Rossa, mój brat siedział na łó˙zku, spokoj-
nie czytajac
˛ komiks. Matka równie spokojnie podeszła do szafki i wzi˛eła jego ulubiony
model samolotu. Wyj˛eła wypalark˛e z kieszeni fartucha, właczyła
˛ ja˛ do kontaktu i na
oczach zdumionego Rossa wypaliła dziury po´srodku obu skrzydeł. Mój brat wybuch-
nał
˛ płaczem, po pokoju rozszedł si˛e okropny smród, czarne, wiotkie nitki zw˛eglonego
plastyku poszybowały w powietrzu. Matka odstawiła samolot na szafk˛e i wyszła, za-
chowujac
˛ tytuł mistrza.
Wówczas wygrała, lecz z wiekiem Ross stawał si˛e coraz bardziej pomysłowy i prze-
biegły; ich pojedynek trwał, ale byli ju˙z równymi przeciwnikami.
Problem polegał na tym, z˙ e mój brat odziedziczył po matce witalno´sc´ i apetyt na
z˙ ycie, ale zamiast jak ona łakna´
˛c wszystkiego, wolał du˙ze porcje okre´slonych da´n. Je´sli
z˙ ycie było wystawna˛ uczta,˛ chciał tylko pasztetu, ale całego.
Potrafił manipulowa´c lud´zmi jak nikt inny. Ze mna,˛ najwi˛ekszym niedojda˛ na s´wie-
cie, radził sobie bez trudu. Kiedy miałem sze´sc´ lat, w ciagu
˛ trzech letnich miesi˛ecy
zmusił mnie, abym: wybił okno w gabinecie ojca, rzucił kamieniem w ul (podczas gdy
12
Strona 13
stał w drzwiach domu i patrzył), oddawał mu kieszonkowe w zamian za ochron˛e przed
Bogiem, który, jak powiedział, w ka˙zdej chwili mo˙ze mnie wtraci´
˛ c w ogie´n piekielny.
Ojciec miał stare wydanie Piekła z ilustracjami Dorego i Ross pokazał mi je którego´s
popołudnia, bym wiedział, co mnie czeka, je´sli przestan˛e płaci´c. Obrazki były tak prze-
ra˙zajace
˛ i tak fascynujace,
˛ z˙ e przez kilka nast˛epnych tygodni, dopóki czar nie prysł, sam
si˛egałem po ksia˙
˛zk˛e i ze zdumieniem patrzyłem, czego to udało mi si˛e unikna´
˛c dzi˛eki
pomocy brata.
Byłem, rzecz jasna, jego główna˛ ofiara,˛ ale umiał zarzuci´c lasso na wi˛ekszo´sc´ ludzi.
Potrafił urobi´c matk˛e, aby pozwoliła mu nie i´sc´ do szkoły, i ojca, aby zabrał nas na mecz
Jankesów czy do kina samochodowego. Naturalnie od czasu do czasu przyłapywano go
na jakiej´s psocie i dostawał lanie lub inna˛ kar˛e, ale w porównaniu z innymi dzie´cmi
bilans („pora˙zek i zwyci˛estw”, jak go nazywał) miał zdumiewajacy.
˛
Ja natomiast byłem archaniołem Gabrielem. My´sl˛e, z˙ e słałem łó˙zko, odkad
˛ tylko na-
uczyłem si˛e chodzi´c, a w moich nie ko´nczacych
˛ si˛e wieczornych modlitwach prosiłem
Boga, aby miał w opiece wszystkich znanych mi ludzi, łacznie
˛ z trupa˛ cyrku Barnuma
i Baileya.
13
Strona 14
Miałem chomika w srebrzystej klatce, dywanik z Samotnym Je´zd´zcem i proporczyki
college’ów na s´cianach. Starannie temperowałem ołówki i ustawiałem ksia˙
˛zeczki z serii
„Mali detektywi” w porzadku
˛ alfabetycznym. Jedna˛ z ulubionych reakcji Rossa na to
wszystko był „nalot bombowy”. Wpadał do mojego pokoju, rozpo´scierał r˛ece jak mógł
najszerzej i z najwy˙zsza˛ pr˛edko´scia˛ walił si˛e na moje łó˙zko. Drewniane poprzeczki
trzeszczały, czasem która´s p˛ekała, a poduszka wylatywała wysoko do góry. Ja j˛eczałem,
on piszczał z uciechy. Ale to, i˙z w ogóle raczył mnie odwiedzi´c, sprawiało mi taka˛
przyjemno´sc´ , z˙ e nigdy nie narzekałem zbyt gło´sno. Raz poło˙zył mi na poduszce na
wpół z˙ ywego kota w małej baseballowej czapeczce i nie powiedziałem o tym nikomu.
Starałem si˛e udawa´c, z˙ e to nasz wspólny sekret.
Jego pokój stanowił przeciwie´nstwo mojego, ale był dziesi˛ec´ razy bardziej cudow-
ny, musz˛e to przyzna´c. Miał tam zawsze nieopisany bałagan, buty trzymał na biurku,
a radio pod materacem. (Matka toczyła z nim o to wojny s´wiatowe, ale rzadko ko´nczyły
si˛e one porzadkami,
˛ mimo jej darcia włosów z głowy i pogró˙zek.) Najbardziej jednak
zdumiewała ró˙znorodno´sc´ przedmiotów, które zgromadził.
14
Strona 15
Nie dla niego proporczyki. Zdobył olbrzymi plakat do filmu Godzilla, wi˛ec jedna˛
s´cian˛e pokrywały płomienie, błyskawice i krew. Na drugiej wisiała postrz˛epiona alba´n-
ska flaga, która˛ ojciec przywiózł z wojny. Na półkach stały pełne roczniki pisma „Słyn-
ne Potwory”, wyliniały wypchany skunks, wszystkie ksia˙
˛zki o czarnoksi˛ez˙ niku z Oz
i kilka tych starych z˙ eliwnych skarbonek, jakich pełno dzisiaj w sklepach z antykami.
Uwielbiał chodzi´c na miejskie wysypisko i całymi godzinami grzebał w s´mieciach
długim metalowy pr˛etem. Znalazł tam porcelanowa˛ tabakierk˛e, dworcowy zegar bez
wskazówek, ksia˙
˛zk˛e o papierowych lalkach wydana˛ w 1873 roku.
Pami˛etam to tak dokładnie, bo jaki´s czas temu obudziłem si˛e w s´rodku nocy po
jednym z tych niesamowicie wyra´znych snów; tych, w których wszystko oblane jest
tak zimnym i czystym s´wiatłem, z˙ e po przebudzeniu czujesz si˛e dziwnie w realnym
s´wiecie. W ka˙zdym razie, s´nił mi si˛e pokój Rossa i kiedy oprzytomniałem, chwyciłem
papier i ołówek i zrobiłem list˛e przedmiotów, które zobaczyłem.
Je´sli pokój chłopca jest nieostrym obrazem m˛ez˙ czyzny, na jakiego ów chłopiec wy-
ro´snie, Ross byłby. . . Sprzedawca˛ antyków? Ekscentrykiem? Trudno przewidzie´c, ale
na pewno kim´s wyjatkowym.
˛ Najlepiej pami˛etam le˙zenie na jego łó˙zku (kiedy raczył
15
Strona 16
mnie wpu´sci´c — musiałem puka´c, zanim wszedłem) i bładzenie
˛ wzrokiem po półkach,
s´cianach, rzeczach. Miałem wówczas uczucie, z˙ e przebywam w krainie albo na planecie
znajdujacej
˛ si˛e nieprawdopodobnie daleko od naszego domu, od mojego z˙ ycia. A gdy
obejrzałem ju˙z wszystko po raz setny, patrzyłem na Rossa i byłem szcz˛es´liwy — mimo
jego obco´sci, dziwno´sci i okrucie´nstwa — z˙ e jest moim bratem, z˙ e dziel˛e z nim dom,
nazwisko i krew.
Jego gust zmieniał si˛e z wiekiem, lecz znaczyło to tylko tyle, z˙ e zbierał coraz bar-
dziej osobliwe przedmioty. Przez jaki´s czas miał obsesj˛e na punkcie starych maszyn do
pisania. Na jego biurku stały zawsze trzy albo cztery takie graty, rozebrane na tysiac
˛
kawałków. Wstapił
˛ do klubu kolekcjonerów i miesiacami
˛ pisał i dostawał setki listów.
Wymieniał cz˛es´ci i fachowe rady. Coraz to dzwonił do nas kto´s z Perry w Oklahomie al-
bo z Hickory w Karolinie Północnej i prosił go do telefonu dziwnym, jakby omszałym
˛ spokój i pewno´sc´
głosem. Ross rozmawiał z tymi kolegami-fanatykami, zachowujac
siebie czterdziestoletniego mistrza rzemiosła.
Z maszyn do pisania przerzucił si˛e na stare latawce, po nich były psy rasy shar-pei,
a zaraz potem Edgar Cayce i ró˙zokrzy˙zowcy.
16
Strona 17
Przedstawiam go jako geniusza w powijakach, i w pewnym sensie nim był, ale był
te˙z strasznym mrukiem. Stale zamykał si˛e w swym pokoju na klucz, przez co rodzice
podejrzewali go o robienie „ró˙znych rzeczy”. Tłumaczyłem im, z˙ e zamyka si˛e z czystej
przekory, ale nie chcieli mnie słucha´c.
Dwa albo trzy razy w tygodniu, z rozmaitych powodów, wdawał si˛e w karczemne
awantury z matka.˛ Przy jej wybuchowym usposobieniu mógł ja˛ rozzło´sci´c bardzo łatwo
(jedzac
˛ z otwartymi ustami, nie wycierajac
˛ butów. . . ), ale to mu nie wystarczało. Kiedy
był w nastroju, chciał, z˙ eby si˛e pieniła, kipiała i wpadała na meble, dosłownie za´slepiona
w´sciekło´scia.˛
Jak rozumiem, nie ma nic niezwykłego w tym, z˙ e rodzice i dorastajace
˛ dzieci skacza˛
sobie do gardeł, ale w naszej rodzinie wygladało
˛ to tak, z˙ e w miar˛e jak matka traciła
przewag˛e nad Rossem, stawała si˛e coraz bardziej nieufna wobec nas obu. Byłem tchó-
rzem i brałem nogi za pas, ilekro´c czułem, z˙ e wybuch jest bliski, ale nie zawsze udawało
mi si˛e uciec. Płomie´n jej gniewu cz˛esto mnie parzył i nie mie´sciło mi si˛e w głowie, jak
s´wiat mo˙ze by´c tak niesprawiedliwy. Wiedziałem, z˙ e jestem normalnym, szcz˛es´liwym
małym chłopcem. Wiedziałem te˙z, z˙ e mój brat nim nie jest. Wiedziałem, z˙ e doprowadza
17
Strona 18
matk˛e do szału, i rozumiałem, z˙ e musi ponosi´c tego konsekwencje. Nie mogłem jednak
poja´
˛c, dlaczego jestem wciagany
˛ w ich cz˛esto brutalne starcia, a potem bity, wyzywany
lub karany w inny sposób bez z˙ adnego powodu.
Czy okaleczyło mnie to na całe z˙ ycie? Czy nienawidziłem wszystkich matek, które
od tamtej pory spotkałem? Wcale nie. Zachowanie Rossa deprymowało mnie i prze-
ra˙zało, ale byłem te˙z najbardziej chłonnym widzem w´sród jego publiczno´sci. Mimo
okazjonalnych klapsów nie wyprowadziłbym si˛e z tej krainy huraganów za nic w s´wie-
cie.
˛ kra´sc´ wszystko, co wpadło mu w r˛ece. Był pierwszorz˛ednym
Wkrótce Ross zaczał
złodziejem, głównie dzi˛eki swemu tupetowi. Ciagle
˛ zatrzymywano go w sklepach i py-
tano, gdzie idzie z tym zegarkiem (ksia˙
˛zka,˛ zapalniczka.˛ . . ). Odpowiadał, przybrawszy
niewinna,˛ zdziwiona˛ min˛e, z˙ e chciał go tylko pokaza´c matce. Zawstydzony sprzedawca
przepraszał Rossa i pi˛ec´ minut pó´zniej mój brat wychodził ze sklepu z upatrzona˛ rzecza˛
w kieszeni.
Raz pokłócił si˛e z matka˛ nazajutrz po Bo˙zym Narodzeniu i o´swiadczył, z˙ e ukradł
wszystkie prezenty, które nam dał. Matka eksplodowała, mój spokojny ojciec — za-
18
Strona 19
smucony, ale ju˙z do tego nawykły — spytał tylko, z którego sklepu pochodza.˛ Ross nie
chciał powiedzie´c i karuzela zacz˛eła si˛e kr˛eci´c od nowa.
Pi˛ec´ dni pó´zniej rodzice poszli na sylwestra i zostawili mnie pod opieka˛ Rossa. Le-
dwo zamkn˛eły si˛e za nimi drzwi, kazał mi zjecha´c z zamkni˛etymi oczami po por˛eczy
schodów. W połowie drogi poczułem, z˙ e co´s okropnie parzy mi wierzch dłoni. Wyrzu-
ciłem ramiona w gór˛e i wytraciłem
˛ mu papierosa, którym mnie przypalał, ale straciłem
równowag˛e i spadłem. Wyladowałem
˛ na r˛ece, która natychmiast p˛ekła w dwóch miej-
scach. Jedyne, co pami˛etam oprócz bólu, to usta Rossa tu˙z obok mojej twarzy, mówiace
˛
mi raz po raz, z˙ e mam trzyma´c g˛eb˛e na kłódk˛e.
Czy byłem głupi? Tak. Czy powinienem był narobi´c wrzasku? Tak. Czy chciałem,
z˙ eby mój brat cho´c odrobin˛e mnie kochał? Tak.
Strona 20
Rozdział 2
Kiedy Ross sko´nczył pi˛etna´scie lat, zmienił styl i został chuliganem: skórzana kurtka
z tysiacem
˛ zamków błyskawicznych i chromowanych c´ wieków, włoski nó˙z spr˛ez˙ ynowy
z ko´sciana˛ r˛ekoje´scia,˛ tuba brylantyny na półce w łazience.
Zadawał si˛e z banda˛ t˛epaków, którzy zamiast rozmawia´c, palili marlboro i pluli
na ziemi˛e. Przywódca˛ tej paczki był niejaki Bobby Hanley, chłopak niski i chudy jak
samochodowa antena, majacy
˛ paskudna˛ reputacj˛e. Mówiono, z˙ e mógłby z nim zadrze´c
tylko kompletny wariat.
20