Campbell Amstrong - Mambo
Szczegóły |
Tytuł |
Campbell Amstrong - Mambo |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Campbell Amstrong - Mambo PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Campbell Amstrong - Mambo PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Campbell Amstrong - Mambo - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Campbell Amstrong
MAMBO
Strona 3
Rozdział I
Londyn
Chłodną październikową nocą dwie furgonetki i trzy samochody
osobowe posuwały się w wolnej procesji wzdłuż wąskiej ulicy z
domami
opłaskich dachach. W miejscach, gdzie wiktoriańskie mosty kolejowe
przecinały słabo oświetloną ulicę, było jeszcze ciemniej.
Frank Pagan w niebieskim fordzie escorcie, który jechał na czele
pochodu tuż za furgonem, odczuwał dziwny niepokój, jak gdyby
odległy kraniec Shepherd’s Bush miał się za chwilę rozpłynąć w
nicość. Po chwili miejsce domów zajęły place — półakrowe parcele
zawalone gruzem, pomiędzy którymi od czasu do czasu
prześwitywały opuszczone ogródki działkowe ze szkieletami szklarni.
Nie była to malownicza dzielnica, ale dzięki swej szarej
anonimowości i niewielkiemu ruchowi ulicznemu przejazd przez tę
część miasta uznano za bezpieczniejszy niż inną trasą.
Przynajmniej teoretycznie. Frank Pagan, jak każdy policjant,
wiedział z własnego doświadczenia, że coś takiego jak całkowite
bezpieczeństwo w ogóle nie istnieje. W najlepszym razie można było
mieć złudzenie poczucia bezpieczeństwa. Dlatego ludzie zwykli
zapewniać sobie ochronę, stosować różnorodne wybiegi i krzyżować
na szczęście palce, by mieć po swojej stronie pomyślność, tego
najbardziej niestałego zarządcę własnych spraw. Pagan obserwował w
Strona 4
napięciu małe domy, światło odbiorników telewizyjnych, które
dobiegało spoza zasłon, i przyćmiony zanieczyszczeniami powietrza
sierp księżyca nad szczytami dachów. Myślał o tym, że może za kilka
lat ta zaniedbana okolica, tak jak w wypadku wielu innych ponurych
dzielnic Londynu, zostanie przywrócona do życia za sprawą
pośredników handlu nieruchomościami, a odbudowane i odnowione
domy z tarasowymi dachami zostaną sprzedane młodym fachowcom
zatrudnionym w centrum miasta albo w pobliskiej rozgłośni radia
BBC.
W chwili obecnej był to jednak labirynt slumsów i cieni — od-
powiednia okolica do transportowania potwora o nazwiska Günther
Ruhr, który zajmował miejsce obok Pagana na tylnym siedzeniu
samochodu.
Pagan przyglądał mu się przez chwilę. Krępowała go bliskość tego
mężczyzny, a dotyk jego nogi wywoływał niemiłe uczucie. Ruhr miał
twarz, która przywodziła na myśl ciało zakopane przez długi czas w
wilgotnej ziemi, bladość larwy, ciężki sposób zarobkowania na życie
albo tygodnie ukrywania się w piwnicy lub na czyimś strychu. Pagan
wyobraził sobie, że gdyby Ruhrowi przecięto żyły, popłynęłaby z
nich jakaś kleista ciecz, ale na pewno nie krew. Nic, co dotyczyło
Ruhra, osoby o wyjątkowych skłonnościach do brutalnych czynów,
nie było dla Pagana jednoznaczne.
Prasa niemiecka ze swoją szczególną skłonnością do melodra-
matyzowania po raz pierwszy nazwała Giinthera Ruhra Die Klaue —
Szpony w związku ze szczególną protezą, którą Ruhr nosił na ręce w
Strona 5
chwili pojmania i która natychmiast została skonfiskowana. Ruhr nie
miał dwóch środkowych palców prawej dłoni. Dwa inne palce,
pierwszy i ostatni, były sztywne i wydawały się nienaturalnie odległe
od siebie — Ruhr mógł poruszać nimi zaledwie kilka milimetrów w
każdą stronę. Zniekształcenie, podkreślone wygięciem kciuka, było na
swój sposób zniewalające. Pagan od czasu do czasu powracał
niechętnie do niego wzrokiem jak człowiek, który wbrew zdrowemu
rozsądkowi ulega chorobliwej pokusie oglądania potwornego
widowiska.
Niektórzy mówili, że ułomność ręki została spowodowana
eksplozją materiału wybuchowego, który Ruhr wyprodukował metodą
domową w czasach, gdy jeszcze uczył się swojej profesji. Inni
twierdzili, że była wadą wrodzoną. Jak wszystko co wiązało się z
życiem Ruhra, i ta historia nie znajdowała żadnego potwierdzenia.
Ruhr był mitycznym potworem, który częściowo zawdzięczał swój
rozgłos europejskiej prasie, a w pewnym stopniu własnej
patologicznej potrzebie tajemniczości. Bez tej cechy nikt nie mógłby
stać się równie popularnym terrorystą jak Günther Ruhr. Nikt z tak
charakterystyczną ułomnością nie mógłby bez przeszkód dopuścić się
tylu okrutnych czynów. Jego życie i zwyczaje były głęboko ukryte.
Najlepsi specjaliści w walce z terroryzmem tropili go bez powodzenia
przez czternaście długich, pełnych niepowodzeń lat.
Eksplozja samolotu Pan American nad Atenami w 1975 roku,
wybuch na minie promu na Morzu Śródziemnym w 1978 roku,
zbombardowanie w 1980 roku na wybrzeżu Adriatyku autokaru,
Strona 6
który przewoził kilkunastoletnich piłkarzy z Hiszpanii, zniszczenie
hotelu w miejscowości wypoczynkowej na wybrzeżu Morza Japońs-
kiego latem 1984 roku — lista bestialskich zamachów Ruhra była
długa i krwawa. Hotel został zniszczony na wniosek
antyamerykańskich japońskich ekstremistów, hiszpańscy chłopcy
zginęli na rozkaz radykalnego odłamu baskijskiej koalicji, prom
wyleciał w powietrze, gdyż wśród jego pasażerów przeważali Żydzi,
a zleceniodawcą Ruhra —jak głosiły pogłoski — był jakiś fanatyk z
Libanu. Ruhr robił to wszystko dla pieniędzy. Nie miał nad sobą
innych panów ani żadnych politycznych aspiracji. Jego
profesjonalizm uzyskiwał najwyższe ceny w tajemniczych miejscach,
gdzie tego typu usługi są przedmiotem aukcyjnej licytacji.
Frank Pagan rozmyślał teraz o jednej z tych nieczęstych chwil,
które rozjaśniają życie policjanta — o aresztowaniu Giinthera Ruhra.
Przewoził go właśnie bocznymi ulicami Londynu do Luton, skąd
terrorysta miał zostać przetransportowany do najlepiej strzeżonego
więzienia — w Parhurst na wyspie Wight. Aresztowany, pomyślał
Pagan i ponownie zlustrował ulice. W drzwiach narożnego pubu,
które otworzyły się i zaraz zamknęły, mignął mu ekran telewizyjny.
Aresztowanie było jedną sprawą, a dowiezienie do celu — drugą,
Günther miał powiązania z półświatkiem międzynarodowego ter-
roryzmu.
Pagan spojrzał na dwóch mężczyzn, którzy siedzieli przed nim w
samochodzie. Kierowcą był zawodowy policjant z Brygady
Specjalnej i nazywał się John Torjussen, a towarzyszył mu gliniarz o
Strona 7
potężnym karku z Metropolitan, który kiedyś był znaną postacią w
zapaśnictwie amatorskim. Występował pod nazwiskiem Masher, a
naprawdę nazywał się Ron Hardcastle i mówił z charakterystycznym
akcentem Newcastle. Obecność groźnego Hardcastle’a dodawała
Paganowi otuchy.
Frank spojrzał na jadącą z przodu furgonetkę. Była wyposażona w
różnorodną broń i środki łączności. Jechali nią czterej oficerowie z
Brygady Specjalnej. Potem obejrzał się na dwa samochody osobowe i
zamykającą konwój furgonetkę — w każdym pojeździe znajdowali
się uzbrojeni policjanci w pełnej gotowości bojowej. Pokrzepiający
widok, pomyślał Pagan. Wszystko zostało tak zaplanowane, żeby
zachować możliwie największe środki ostrożności, zanim przestępca
znajdzie się za kratkami na wyspie Wight.
Pomimo to Frank Pagan poczuł nieprzyjemny dreszcz na plecach, a
dłonie, zwykle suche i chłodne, stały się wilgotne. Na chwilę zamknął
oczy. Słyszał dziwny oddech Ruhra — z głębi gardła mężczyzny
dobywało się nieznaczne rzężenie, jak gdyby coś mu tam zalegało.
Strona 8
Odgłos (en, jak wszystko, co miało związek z Niemcem, irytował
Pagana.
Nieodgadniony Giinther Ruhr, pomyślał Pagan, przelotnie ob-
rzucając go spojrzeniem. Po co przyjechał do Anglii? Co robił w
Cambridge? Planował obronę doktoratu w dziedzinie okrucieństwa?
Czy miał wygłosić wykład o przelewie krwi? Przez trzy dni od chwili
zatrzymania był przesłuchiwany. W lekceważący sposób odnosił się
do sędziów śledczych, a kiedy decydował się mówić, w przeciągu pół
godziny trzy- albo czterokrotnie zaprzeczał samemu sobie, przy czym
każda z przedstawionych wersji była prawdopodobna. Giinther Ruhr
otaczał się coraz nowymi fikcjami i co pewien czas przeobrażał się w
inną postać. Nawet jeśli w tym, co mówił, tkwiła jego prawdziwa
dusza, nikt nigdy nie miał do niej dostępu, chyba nawet on sani.
Szpony, pomyślał Pagan z pogardą. Złościł go sposób, w jaki
przydomki tego typu zyskiwały sobie rację bytu w wyobraźni
społeczeństwa. Po pewnym czasie wywoływały fascynację, która
często nie miała nic wspólnego z nikczemną działalnością tych,
którym były nadawane. Kuba Rozpruwacz wprawdzie nadal
pozostawał symbolem grozy, ale komu jego imię przywodziło na
myśl zalane krwią i poćwiartowane zwłoki dziewcząt, stosy
wnętrzności czy odcięte serca? Ile osób wyobrażało sobie prawdziwy
koszmar? Prasa miała zwyczaj wychwytywania mętów pokroju Ruhra
i nadawania im rozgłosu jak wielkim osobistościom, żeby po pewnym
czasie już sama wzmianka
Strona 9
o nich podwajała nakład gazet. I w ten sposób za sprawą między-
narodowej prasy prawdziwy charakter czynów Ruhra zostanie zagu-
biony, a on sam przestanie być widoczny spoza mitu. Będzie równo-
cześnie utożsamiać Rozpruwacza i legendarnego terrorystę, stanie się
postacią żywo przemawiającą do wyobraźni i przyspieszającą tętno.
To była zła strona rozgłosu, pomyślał Pagan z oburzeniem. Ruhr
zasługiwał na inny los: na bezgraniczne potępienie.
Ron Hardcastle zapalił papierosa i powietrze w samochodzie stało
się ciężkie od dymu.
Ruhr odezwał się po raz pierwszy od chwili, gdy zabrali go z celi
w Wormwood Scrubs.
— Będziecie mieli oczywiście kolumnę-przynętę? — zapytał. Jego
angielski był bez zarzutu. Fakt ten sprawił przykrość Paganowi, który
wolał, żeby Ruhr mówił łamaną angielszczyzną, niezdarną i śmieszną.
Pagan nie odpowiedział. Ruhr zamrugał swoimi jasnymi
powiekami.
— Ja na waszym miejscu miałbym gdzieś pod ręką drugą kolumnę,
a może nawet i trzecią, chociaż tę ostatnią skierowałbym na
autostradę, żeby jechała z dużą prędkością. Wtedy moi przyjaciele,
zakładając że
ich mam, straciliby orientację. “Gdzie jest Giinther?” —
zastanawialiby się. — Niemiec umilkł na chwilę. — Podstęp to
oczywiście bardzo osobista sprawa. — Mówiąc to, uśmiechnął się,
jak gdyby opowiadał Paganowi jakiś niewinny dowcip. Ale w jego
spojrzeniu było lekceważenie, które spowodowało, że Pagan zacisnął
Strona 10
ręce w kieszeniach płaszcza i z powrotem odwrócił twarz w stronę
ulicy. Ruhr niezupełnie się mylił. Kolumna-przynęta jechała sąsiednią
Paddington i Maryle- bone, ale nie było trzeciego konwoju.
— Twój głos cholernie mi działa na nerwy, Ruhr — powiedział
Pagan i natychmiast pożałował, że nieopatrznie okazał swoją
wrogość. Sprawił tym Giintherowi Ruhrowi wyraźną satysfakcję,
która przyjęła formę uśmiechu, równie krzywego jak jego chroma
dłoń.
W samochodzie zapadła przygnębiająca cisza, którą przerwał
gwizd radia, a potem wiadomość:
— Dziewięć do dwadzieścia, wokół spokój. Skręć w prawo, w film
Avenue. — Ach, słodka banalność Elm Avenue i jej mrocznych ruin
— mały zniszczony zaułek dawnej Anglii. Teraz popołudniową
herbatę z plackiem zastąpiły heroina i flaszka.
Pagan na kilka milimetrów uchylił okno, żeby wypuścić dym z
papierosa. Księżyc i półmrok zniekształcały' obraz niewielkich
domów. Każdy przypadkowy pub albo sklep z rybami wydawał się
nienaturalnie jasno oświetlony.
— Jest pan bardzo spięty — powiedział Ruhr uspokajającym tonem
jak lekarz do zdenerwowanego pacjenta. — Nie sądzi pan chyba, że
ktoś będzie próbował mnie odbić, prawda?
Pagan nic nie odpowiedział. Najlepiej było nie dawać się wciągnąć
w rozmowę i zachować dystans. Można było upaść tak nisko, by
stracić nad sobą panowanie, ale Frank Pagan nie miał takiego
zamiaru. Z czasem jego złość przytępiła się — był za stary, żeby jej
Strona 11
ulec. Wykonaj do końca tę parszywą robotę, mówił do siebie. Zawieź
tego wyrzutka społecznego do Luton i wracaj do domu. Nie pozwól
sobie jednak na emocjonalne angażowanie się w tę sprawę. Nienawi-
dzisz ludzi pokroju Giinthera Ruhra, z trudem znosisz jego bliskość w
ciasnym samochodzie, a oddychanie tym samym powietrzem co on
budzi w tobie odrazę, ale co do tego mają uczucia?
— To by musieli być szaleńcy — powiedział Ruhr. — Albo bardzo
sprytni i odważni ludzie — dodał.
Pagan zatrzasnął okno. Ron Hardcastle odwrócił głowę i spojrzał
ze złością na Niemca.
— Powiedz tylko słowo, Frank, a z radością przywołam tego drania
do porządku.
Strona 12
Propozycja Hardcastle'a była s/o/era i Pagan nie miał wątpliwości,
że fizyczne uszkodzenie Ruhra sprawiłoby przyjemność wielkiemu
Ronowi. Chociaż była kusząca. Pagan nie mógł dopuścić, żeby skłon-
nemu do gwałlu Ruhrowi /oskila przeciwstawiona przemoc Rona
Hardcastle'a, oficera stojącego na straży prawa i byłego sportowca.
Wewnątrz samochodu panowało teraz jeszcze większe napięcie, które
zdawało się przenikać do środka z mrocznej ulicy. To niemoc,
pomyślał Pagan. Choć chętnie spuściłby ze smyczy warczącego psa,
który drzemał wewnątrz Hardcastle’a i sam miałby wielką ochotę
rozerwać Ruhra na strzępy, to prawo, z którego Die Klau tak
zjadliwie szydził, gwarantowało terroryście ochronę przed brutalnym
traktowaniem.
Pagan uśmiechnął się ze znużeniem i spojrzał na Niemca.
Rozbawiła go myśl o okolicznościach aresztowania Ruhra w
Cambridge. Nieuchwytny terrorysta, nazywany w pismach
periodycznych “człowiekiem bez cienia” oraz “zjawiskiem
pozbawionym potrzeb i pragnień” został schwytany w sypialni
pensjonatu w pobliżu St Andrew's Street. Wspomnienie to było
wspaniałym sposobem na oderwanie się od stresujących rozważań.
— Mam cię. Günther — powiedział cichym głosem Pagan. — 1
tylko to się teraz liczy. Mam cię, a to tylko dlatego, że nie mogłeś
utrzymać penisa w portkach.
Czekał na reakcję Ruhra, na zażenowanie, a może oburzenie,
jednak Ruhr był zbyt dobry w tej grze, by stracić panowanie nad
Strona 13
wyrazem swojej ohydnej, pozbawionej pigmentu twarzy. Zaledwie
spojrzał na Pagana i uniósł w górę brwi.
— Czy ona była tego warta, Günther? — zapytał Pagan. — Czy
warto było dla niej ryzykować? A może odczuwasz tylko wtedy
przyjemność, gdy musisz za nią zapłacić? Szkoda, że dziewczyna nie
miała podobnych do ciebie upodobań — nie byłoby cię teraz tutaj,
gdyby trzymała buzię zamkniętą na kłódkę, prawda? Gdyby była
równie jak ty zboczona.
Jeśli Pagan miał zamiar dać upust swojej irytacji, wymierzając
ciosy poniżej pasa, nie wyrządził w ten sposób Ruhrowi najmniejszej
krzywdy. Niemiec roześmiał się, trzymając na kolanach zakute w
kajdany ręce.
— Nigdy nie musiałem za nic płacić, Pagan — stwierdził.
— Aie teraz zapłacisz — rzekł Pagan. Drażniło go poczucie
własnej małostkowości i mściwości.
— Die Reise ist nicht am Ende bis zur Ankunft — powiedział
cicho Günther Ruhr. Pagan słabo znał niemiecki i zrozumiał zaledwie
parę słów. Nie mógł więc wiedzieć, że zdanie Ruhra było
odpowiednikiem
porzekadła: nie mów hop, dopóki nie przeskoczysz, a nie miał
zamiaru prosić o przetłumaczenie. Niechciał dawać Ruhrowi nawet
najmniejszej satysfakcji.
Na rogu znajdował się pub o nazwie Lord Nelson. Z radia dobiegi
głos:
— Skręćcie w lewo w Mulberry Avenue. Wokół spokój.
Strona 14
Pagan spojrzał w stronę pubu i dostrzegł wyrastające za nim
nowoczesne bloki mieszkalne i oświetlone bladym światłem latarń
niewielkie trawniki oraz skarłowaciałe drzewa. Niektóre lampy,
zniszczone przez chuliganów, nie paliły się. To nie było dobre
miejsce. Źle wyglądało i źle pachniało. Rozległa ciemność niepokoiła
Pagana. Przechylił się do przodu, badając z niepokojem nie
oświetlone tereny i myślał o tym, że wandalizm był w tej okolicy
sposobem na życie. Budki telefoniczne, witryny sklepowe —
wszystko, co nieruchome i kruche, było celem dzieciaka z kamieniem
w ręce, wyrostka, którego nic nie mogło powstrzymać przed
wyrządzeniem szkody. Gdy wysokie budynki zostały w tyle, a na
ulicach pojawiło się więcej domów z lat trzydziestych, z radia
ponownie dobiegł glos:
— Skręćcie na prawo w Acacia Avenue. — Przez moment
Paganowi zrobiło się słabo. Jeśli planowano odbić Ruhra. ta
pogrążona w mroku okolica znakomicie się do tego nadawała.
Stosunkowo dobrze oświetlona, wąska Acacia Avenue wydała mu się
prawdziwym dobrodziejstwem.
Pagan oparł się o siedzenie. Obserwował zaparkowane wzdłuż
krawężnika samochody, gdy usłyszał dźwięk, który w pierwszej
chwili wziął za odgłos lekkiego samolotu. Ale warkot był zbyt głośny
i dobiegał z bliskiej odległości. Zdawał się mieć swoje źródło na
wysokości sześćdziesięciu, a może dziewięćdziesięciu metrów nad
dachami domów. Ron Hardcastle odwrócił swoją wielką czerwoną
twarz i spojrzał pytająco na Pagana.
Strona 15
— Co to jest, u licha? — zapytał.
Pagan usiłował wyjrzeć przez okno, ale nie zdołał nic dostrzec.
Znowu rozległ się głos z radia:
— Na wysokości trzydziestu pięciu metrów nad wami pojawił się
helikopter, który gwałtownie się zniża.
Dźwięk nisko lecącego śmigłowca stał się teraz ogłuszającym
grzmotem i wibrował z taką intensywnością, że samochód zatrząsł
się. jak gdyby jechał po koleinach. Pagan pochylił się do przodu i
wrzasnął:
— Czego 011 chce, do diabła?
— Pilot nie przedstawił się. Trzykrotnie go o to prosiłem i nie
otrzymałem odpowiedzi, Frank.
Pagan przez moment łudził się, że śmigłowiec należy do Scotland
Strona 16
Yardu i że komisarz w ostatniej chwili postanowił dołączyć go do
konwoju. Ale teraz był poważnie zaniepokojony. Spojrzał na Ruhra,
który wzruszył tylko ramionami.
— Nic o tym nie wiem — powiedział Niemiec.
Pagan nie miał czasu kwestionować tego oświadczenia, gdyż nagle
ciemność przeobraziła się. To, co było zaledwie niejasnym
zagrożeniem i nieuchwytnym niepokojem, stało się faktem. Pagan
zobaczył, że furgonetka na czele kolumny pięć metrów przed nim
stanęła w ogniu spadających z nieba płomieni. Przez sekundę widział
zarys helikoptera jak nierealne odbicie na siatkówce oka. Ford escort
zahamował w chwili, gdy z furgonetki buchnął olbrzymi słup ognia,
który wzbił się w niebo i zgasł po długiej serii błyskających iskier.
A potem płonęło już wszystko. Samochody zaparkowane wzdłuż
krawężnika eksplodowały równocześnie i zaczęły się palić, jak gdyby
wcześniej tak zaplanowano. Na rozświetlonej płomieniami Acacia
Avenue było jasno jak w dzień. W pierwszym odruchu, który był
podyktowany instynktem i szokiem, Pagan otworzył drzwi, by po-
spieszyć w stronę płonącej furgonetki przed sobą. Wydawało mu się,
że usłyszał czyjś krzyk wewnątrz wraku, ale żar natychmiast odrzucił
go z powrotem do tyłu. Wielki Boże, jak potężna była siła żywiołu,
który zdawał się topić jego skórę i zespalać ją z kośćmi. Frank nie był
w stanie podejść bliżej i nie usłyszał już więcej krzyku. Kto mógł
przeżyć w takim piekle? Czterej biedacy z furgonetki zwęglili się
prawie natychmiast. Pojazdy z tyłu też zostały zbombardowane
Strona 17
płomieniami z helikoptera, który zatoczył łuk i furkocząc oddalał się
w stronę księżyca, aż zupełnie zniknął z pola widzenia. Pojazdy za
fordem escortem paliły się, a pasażerowie, którzy zdołali się z nich
wygramolić, rozpaczliwie walczyli z otaczającym ich ogniem. Wokół
panował chaos, zamieszanie i zlewające się ze sobą odrażające zapa-
chy — palonej gumy, tlących się obić, płonących krzewów i
przypalonych ciał. Były też odgłosy wystrzałów, gdy policjanci
mierzyli w stronę helikoptera.
Pagan myślał już tylko o jednym. Pochwycił Ruhra za ramiona i
wywlekł go z escorta, gdyż bez względu na wszystko, bez względu na
rozmiary nieszczęścia, jego obowiązkiem było zapewnienie
Niemcowi bezpieczeństwa. Zablokowany nie mógł posłużyć do
dalszego transportu. Pagan postanowił ruszyć pieszo.
Pagan popchnął Ruhra do przodu w stronę chodnika, wybierając
drogę pomiędzy płonącymi samochodami. Czuł piekący ból w oczach
i dym w nozdrzach. Nie można było tutaj oddychać, nie paląc tkanki
płuc i gardła. Z Hardcastle’em za plecami i Torjussenem przed sobą
Pagan szedł popychając Ruhra, który się ociągał, jak gdyby nie mógł
oderwać się od blasku płomieni.
— Ruszaj się, draniu — powiedział Ron Hardcastle i zacisnąwszy
dłoń w potężną pięść trzasnął Ruhra prosto w kręgosłup. Ruhrowi
zaparło dech i ugięły się pod nim nogi. Pagan powlókł go przez gęsty
dym w stronę chodnika. Całe to cholerne miejsce przypominało
Paganowi stare fotografie, które przedstawiały Londyn w czasie
wojny tuż po zatrważającym ataku powietrznym; ludzie, którzy
Strona 18
pospiesznie opuszczali swoje domy, okna z roztrzaskanymi szybami i
na oścież otwarte drzwi mieszkań. Krajobraz płomieni, gryzącego
dymu i rozgrzanego do czerwoności metalu. Miejsce całkowitej
zagłady, spustoszenie, które robiło tym większe wrażenie, że zostało
dokonane nocą na jednej ze zwykłych ulic.
Ruhr musiał o tym wiedzieć, pomyślał Pagan. Czekał na tę chwilę.
Spodziewał się, że zostanie podjęta próba odbicia. Zresztą w głębi
duszy Pagan również się jej spodziewał. Ale nie brał pod uwagę
takiego pogromu. Kto zresztą mógł go przewidzieć? Przypomniał
sobie, że problem osłony z powietrza został poruszony na jednym z
wielu spotkań poświęconych sprawie transportu Ruhra, spotkań, które
były utrudniane natarczywym domaganiem się ekstradycji i
stawianiem politycznych warunków przez Hiszpanię, Grecję oraz
Stany Zjednoczone. Komitet działających w najlepszej wierze osób,
które uważały, że ściśle tajna trasa transportu Ruhra jest całkowicie
bezpieczna i nie może zostać odkryta, odrzucił tę propozycję jako
zbyt ostentacyjną. Czy zachowanie dyskrecji nie było bardziej
uzasadnione niż widoczny z dala i brzęczący ponad dachami
podmiejskich dachów helikopter? Ludzie ci żyli w nierealnym świecie
i teraz ich tutaj nie było. Poza tym nie dało się przewidzieć
wszystkich ewentualności. A w chwili, gdy Giinther Ruhr opuścił
Wormwood Scrubs, ryzyko wzrosło. Kimkolwiek była osoba, której
zależało na uwolnieniu Ruhra, musiała nią kierować jakaś obłąkana
żądza zniszczenia, z jaką Pagan spotkał się tylko raz, a może dwa razy
w życiu.
Strona 19
Pagan popchnął terrorystę, żeby szedł szybciej. Szukał bezpiecznej
drogi pośród piekła trawionych ogniem samochodów z jednej strony
ulicy i krzewów z drugiej. Ściana żaru paraliżowała go i była nie do
sforsowania. Pagan pomyślał o tym, żeby skierować się w inną stronę,
w jakieś miejsce poza zasięgiem płomieni. Chciał zająć czyjś dom i
wezwać posiłki. To był błysk świadomości i instynkt, a nie przemyś-
lany plan, ale Pagan wiedział, że musi czym prędzej wyprowadzić
stąd Ruhra. Sprawcy tego szczegółowo opracowanego ataku nie
zamierzali zrezygnować.
Strona 20
Hardcastle wyciągnął broń, podobnie jak Torjussen, który szedł tuż
przed Paganem i Ruhrem — grupa czterech mężczyzn otoczonych
pierścieniem szalejących płomieni. Gęsty dym oślepiał Pagana i palił
mu twarz, huk eksplozji zbiorników z paliwem ogłuszał go.
Gdy powiew wiatru rozproszył dym i oczyścił powietrze, Pagan
zobaczył grupę zamachowców. Było ich pięciu, a może sześciu, nie
wiedział dokładnie ilu. Twarze zasłaniały im maski hokejowe albo
narciarskie, też nie był pewien tego szczegółu. Mieli na sobie stroje
maskujące i trzymali automatyczne karabiny. Pagan uświadomił
sobie, że Ruhr rzucił się twarzą na beton, a Ron Hardcastle wystrzelił
w stronę zamachowców, lecz dym znowu zaczął się kłębić i wszystko
przesłonił. Rozległy się dalsze wystrzały, tym razem na oślep.
Ron Hardcastle upadł. Torjussen też gdzieś zniknął. Pagan nachylił
się, chwycił Ruhra i zaczął się z nim wycofywać. Zastanawiał się, czy
jest jeszcze na tym świecie jakiś bezpieczny zakątek, w którym
mógłby ukryć swojego więźnia. Mała kryjówka gdzieś daleko stąd.
Ale pogoda nie sprzyjała temu planowi. Po raz drugi zerwał się
wiatr. Z jękiem przeleciał ponad domami i gwałtownym podmuchem
wzdłuż płonącej ulicy rozproszył dym. Pagan z pistoletem w dłoni
stanął w odległości nie większej niż trzydzieści metrów twarzą w
twarz z zamachowcami.
Giinther Ruhr leżał na chodniku. Spojrzał w górę na Pagana i
uśmiechnął się dziwnie. Pagan podniósł rewolwer marki Bernardelli,
ale zanim zdążył dwukrotnie wystrzelić, został ścięty z nóg ogniem z