C.J. Sansom - Papierowe imperium
Szczegóły |
Tytuł |
C.J. Sansom - Papierowe imperium |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
C.J. Sansom - Papierowe imperium PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie C.J. Sansom - Papierowe imperium PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
C.J. Sansom - Papierowe imperium - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
O książce
Rok 1952. Minęło 12 lat od bitwy pod Dunkierką. Europa jest podbita przez
Niemców, którzy wciąż toczą wyniszczającą wojnę ze Związkiem Radzieckim.
Mają jednak wiernego sojusznika, Wielką Brytanię, w której władza faszystów
wydaje się coraz silniejsza. Jest to jednak pozorne, bo sędziwy Winston Churchil,
który po sfałszowanych wyborach wycofał się wraz ze swymi poplecznikami
z parlamentu, staje na czele ruchu oporu.
David Fitzgerald, ukrywający swoje żydowskie pochodzenie urzędnik
Ministestwa do spraw Dominiów, już od jakiegoś czasu wykrada tajne rządowe
akta i przekazuje je członkom ruchu oporu. Teraz czeka go nowe zadanie. Wraz
z kilkuosobową ekipą musi wydobyć ze szpitala psychiatrycznego naukowca,
który przypadkiem wszedł w posiadanie dokumentów mogących odwrócić bieg
historii.
Strona 3
Strona 4
C.J. SANSOM
Współczesny brytyjski pisarz. Ukończył University of Birmingham, gdzie
obronił pracę doktorską z historii. Do 2003 r. pracował jako adwokat, potem
poświęcił się karierze literackiej. Napisał 8 powieści przełożonych na 20 języków
– Dominium i 6 kryminałów historycznych, których akcja toczy się w okresie
rządów dynastii Tudorów, m.in. Komisarz, Alchemik, Rebelia i Księga
Objawienia. Wszystkie zdobyły popularność w wielu krajach. SANSOM był
trzykrotnie nominowany do prestiżowej nagrody Ellis Peters Historical Dagger,
przyznawanej przez Stowarzyszenie Autorów Powieści Kryminalnych CWA,
i otrzymał ją za Alchemika.
www.cjsansombooks.com
Strona 5
Tego autora
PAPIEROWE IMPERIUM
Matthew Shardlake
KOMISARZ
ALCHEMIK
REBELIA
KSIĘGA OBJAWIENIA
INWAZJA
Strona 6
Tytuł oryginału:
DOMINION
Copyright © C.J. Sansom 2012
All rights reserved
Polish edition copyright © Wydawnictwo Albatros Andrzej Kuryłowicz s.c. 2015
Polish translation copyright © Andrzej Szulc 2015
Redakcja: Beata Kołodziejska
Ilustracja na okładce: © Central Press/Hulton Archive/Getty Images
Opracowanie graficzne okładki polskiej: Wydawnictwo Albatros Andrzej Kuryłowicz s.c.
ISBN 978-83-7985-142-3
Wydawca
WYDAWNICTWO ALBATROS ANDZRZEJ KURYŁOWICZ S.C.
Hlonda 2a/25, 02-972 Warszawa
www.wydawnictwoalbatros.com
Niniejszy produkt jest objęty ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia
wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje,
że publiczne udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny
sposób upowszechnianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub
podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.
Przygotowanie wydania elektronicznego: Magdalena Wojtas, 88em
Strona 7
Pamięci moich rodziców
TREVORA SANSOMA (1921—2000)
i
ANN SANSOM (1924—1990),
którzy doświadczyli utrapień lat 1939—1945
i wnieśli swój wkład w pokonanie nazistów.
Oraz pamięci
ROSALITY
R.I.P. 19.02.2012 r.
Strona 8
Cała wściekłość i potęga nieprzyjaciela wkrótce skieruje się
przeciwko nam. Hitler wie, że aby wygrać wojnę, musi
złamać naszego ducha walki na tej wyspie. Jeśli potrafimy
stawić mu czoło, to cała Europa będzie wolna, a życie świata
potoczy się po rozległych, słonecznych wyżynach. Jeżeli
jednak przegramy, cały świat, łącznie ze Stanami
Zjednoczonymi, ze wszystkim, co jest nam znane i drogie,
stoczy się w otchłań nowego średniowiecza, bardziej
ponurego i, być może, bardziej długotrwałego na skutek
perwersyjnej nauki.
WINSTON CHURCHILL, 18 czerwca 1940 1
Strona 9
Wszystkie wydarzenia,
które mają miejsce po godzinie siedemnastej
9 maja 1940 roku, są fikcją.
Strona 10
Strona 11
Prolog
Sala posiedzeń rządu, Downing Street 10, Londyn,
16.30, 9 maja 1940
Churchill przyszedł ostatni. Zapukał ostro i wszedł do środka. Za wysokimi
oknami dobiegał końca ciepły wiosenny dzień, na Horse Guards Parade kładły
się cienie. Szef klubu konserwatystów, Margesson, siedział razem z premierem
Chamberlainem i ministrem spraw zagranicznych lordem Halifaxem przy długim,
podobnym do trumny stole, który zajmował większą część sali posiedzeń. Kiedy
Churchill podszedł bliżej, Margesson, ubrany jak zawsze w nieskazitelny czarny
żakiet, wstał z krzesła.
— Winstonie.
Churchill skinął głową, mierząc go surowym spojrzeniem. Margesson,
będący człowiekiem Chamberlaina, utrudniał mu życie, gdy przed wojną
występował przeciwko partyjnej polityce wobec Indii i Niemiec. Następnie
odwrócił się do Chamberlaina i lorda Halifaxa, który wspierał premiera
w polityce ustępstw wobec Niemiec.
— Neville. Edwardzie.
Obaj mężczyźni wyglądali marnie; z ust Chamberlaina zniknął drwiący,
arogancki uśmieszek, którym zraził sobie członków Izby Gmin poprzedniego
dnia podczas debaty na temat wojskowej klęski w Norwegii. Dziewięćdziesięciu
konserwatystów głosowało razem z opozycją bądź też wstrzymało się od głosu;
Chamberlain opuścił salę posiedzeń przy akompaniamencie okrzyków „Odejdź!”.
Oczy premiera były zaczerwienione z niewyspania, a może nawet od łez — choć
trudno było wyobrazić sobie płaczącego Neville’a Chamberlaina. Poprzedniego
wieczoru w rozgorączkowanej Izbie Gmin powtarzano, że nie przetrwa na swoim
stanowisku.
Halifax wyglądał trochę lepiej. Wysoki, chudy jak tyczka minister spraw
zagranicznych był jak zawsze wyprostowany, ale jego twarz oblekła się
śmiertelną bladością. Biała skóra opinała kości policzkowe. Krążyły pogłoski, że
Strona 12
nie kwapi się wcale do objęcia stanowiska premiera, brakuje mu odwagi —
w stresowych sytuacjach cierpiał na dotkliwe bóle brzucha.
— Jakie są najnowsze wiadomości? — zapytał ponurym głębokim głosem
Churchill, lekko sepleniąc.
— Siły niemieckie nadal gromadzą się przy granicy z Belgią. Mogą
zaatakować w każdej chwili.
Przez moment trwała cisza, w której zaskakująco głośno brzmiało tykanie
stojącego na kominku podróżnego zegara.
— Usiądź, proszę — powiedział Chamberlain.
Churchill zajął krzesło.
— Dyskutowaliśmy wczoraj dość długo na temat głosowania w Izbie Gmin
— podjął smutnym głosem premier. — Uważamy, że trudno mi będzie pozostać
na stanowisku. Postanowiłem odejść. Moje poparcie w partii słabnie. Gdyby
trzeba było uzyskać wotum zaufania, ci, którzy wczoraj się wstrzymali, mogliby
zagłosować przeciwko rządowi. A w Partii Pracy dają do zrozumienia, że
przystąpią do koalicji tylko z nowym premierem. Nie mogę kontynuować mojej
misji przy tym poziomie osobistych antypatii.
Chamberlain spojrzał na Margessona, jakby oczekiwał od niego pomocy, ale
szef klubu pokiwał tylko ze smutkiem głową.
— Jeśli mamy zawrzeć koalicję, co jest konieczne, kluczową sprawą jest
jedność narodowa.
Patrząc na Chamberlaina, Churchill poczuł, że jest mu go nawet żal. Stracił
wszystko; przez dwa lata starał się spełniać żądania Hitlera, wierząc
w Monachium, że Führer po raz ostatni wysunął roszczenia terytorialne.
Tymczasem zaledwie kilka miesięcy później zajął on Czechosłowację, a potem
najechał Polskę. Po klęsce Polski nastąpiło kilka miesięcy militarnego impasu,
„dziwna wojna”. W zeszłym miesiącu Chamberlain oznajmił w Izbie Gmin, że
Hitler „spóźnił się na autobus”, jeśli chodzi o wiosenną kampanię, lecz zaraz
potem Niemcy najechały Norwegię, wypierając z niej siły brytyjskie. Następna
miała być Francja. Chamberlain spojrzał na Churchilla i Halifaxa.
— Tekę obejmie któryś z was — powiedział. — Jeśli takie będzie życzenie,
mogę pracować pod kierownictwem jednego albo drugiego.
Churchill pokiwał głową i odchylił się w krześle. Spojrzał na Halifaxa, który
zmierzył go chłodnym, badawczym spojrzeniem. Churchill wiedział, że tamten
trzyma w ręku prawie wszystkie karty, że w roli premiera widzi go większość
Partii Konserwatywnej. Był wicekrólem Indii, przez długie lata ważnym
ministrem, chłodnym, dostojnym arystokratą, człowiekiem szanowanym
i budzącym zaufanie. A większość torysów nigdy nie wybaczyła Churchillowi
jego liberalnej przeszłości i tego, że sprzeciwiał się polityce własnej partii wobec
Strona 13
Niemiec. Uważali go za awanturnika, kogoś nieobliczalnego i niewiarygodnego.
Chamberlain chciał, by premierem został Halifax. Popierał go również
Margesson i większość gabinetu, a także, o czym wiedział Churchill, król, który
był jego przyjacielem. Ale Halifax nie miał w sobie ani trochę ognia. Podczas
gdy Churchill szczerze nienawidził Hitlera, Halifax traktował przywódcę
nazistów z patrycjuszowskim lekceważeniem; oświadczył kiedyś, że jedynymi
ludźmi, którym Führer utrudnił życie w Niemczech, są Żydzi i paru działaczy
związkowych.
Z drugiej strony od wypowiedzenia wojny we wrześniu 1939 roku Churchill
złapał wiatr w żagle; kiedy jego dotyczące Hitlera ostrzeżenia okazały się
w końcu słuszne, Chamberlain musiał dokooptować go do rządu. Ale jak
rozegrać tę jedyną kartę? Churchill usadowił się wygodniej na krześle. Lepiej nic
nie mówić, pomyślał, zobaczyć, co zamierza Halifax, czy w ogóle chce tego
stanowiska, a jeśli tak, to jak bardzo.
— Winstonie. — W głosie Chamberlaina zabrzmiał pytający ton. — We
wczorajszej debacie bardzo surowo potraktowałeś laburzystów. I zawsze byłeś
ich zaciekłym przeciwnikiem. Nie sądzisz, że może to stanowić pewną
przeszkodę?
Churchill nie odpowiedział, ale raptownie wstał, podszedł do okna i wyjrzał
na zewnątrz. Nie odpowiadaj, pomyślał. Niech Halifax się odsłoni.
Zegar na kominku wybił z metalicznym brzękiem piątą. A potem z zewnątrz
dobiegło głębsze, bardziej tubalne brzmienie Big Bena. Kiedy ucichło, Halifax
zdecydował się w końcu przemówić.
— Uważam — powiedział — że mnie akurat łatwiej będzie współpracować
z laburzystami.
Churchill utkwił w nim płonący wzrok.
— Będzie trzeba stawić czoło straszliwym przeciwnościom, Edwardzie —
stwierdził.
Halifax robił wrażenie zmęczonego i bardzo nieszczęśliwego, ale na jego
twarzy malowała się determinacja. Znalazł jednak w sobie dość odwagi.
— Dlatego właśnie, Winstonie, chciałbym mieć cię przy swoim boku
w nowym, mniejszym gabinecie wojennym. Byłbyś w nim ministrem obrony,
odpowiedzialnym za całościowe prowadzenie wojny.
Churchill rozważał przez chwilę tę propozycję, poruszając powoli swoją
ciężką szczęką. Jeśli będzie kierować całym wojennym wysiłkiem, być może uda
mu się zdominować Halifaxa, który stanie się premierem tylko z nazwy.
Wszystko zależało od tego, kogo jeszcze Halifax dobierze do rządu.
— A inni? — zapytał. — Kogo nominujesz?
Strona 14
— Z Partii Konserwatywnej będę ja, ty i Sam Hoare; moim zdaniem to
najlepiej odzwierciedla spektrum opinii w partii. Attlee z ramienia laburzystów
oraz Lloyd George jako przedstawiciel liberałów i symbol narodowy, człowiek,
który doprowadził nas do zwycięstwa w tysiąc dziewięćset osiemnastym roku. —
Halifax popatrzył na Chamberlaina. — Myślę, że ty byłbyś najbardziej użyteczny
jako przewodniczący Izby Gmin, Neville — powiedział.
To był fatalny układ, najgorszy z możliwych. Lloyd George, który, choć
ostatnio się z tego wycofał, przez całe lata trzydzieste wielbił Hitlera, nazywając
go niemieckim George’em Washingtonem. No i Sam Hoare, mistrz polityki
appeasementu, stary wróg Churchilla. Attlee, mimo całej swojej nieśmiałości, był
wojownikiem, ale we dwóch znajdą się w mniejszości.
— Lloyd George ma siedemdziesiąt siedem lat — zauważył Churchill. —
Czy poradzi sobie z brzemieniem, które trzeba będzie udźwignąć?
— Uważam, że tak. Poza tym jego obecność w rządzie podniesie morale. —
Halifax odzyskał chyba pewność siebie. — Chciałbym bardzo, żebyś w tym
momencie stał u mego boku, Winstonie — powtórzył.
Churchill wahał się. Wiedział, że gabinet wojenny w tym nowym składzie
nie pozwoli mu na samodzielność. Miał świadomość, że Halifax zgodził się
zostać premierem niechętnie, z poczucia obowiązku. Będzie robił co w jego
mocy, ale nie miał serca do czekającej ich walki. Jak tylu innych walczył
w wielkiej wojnie i bał się powtórzenia tamtej rzezi.
Przez chwilę Churchill zastanawiał się, czy nie wyjść z rządu; ale co by to
dało? Margesson miał rację; najważniejsza była teraz powszechna jedność. Zrobi,
co będzie mógł, dopóki będzie to możliwe. Wcześniej tego dnia wydawało mu
się, że nadeszła w końcu jego godzina, okazało się jednak, że jest inaczej.
— Będę pracował pod twoim kierownictwem — powiedział z ciężkim
sercem.
Strona 15
Rozdział pierwszy
Listopad 1952
Prawie wszyscy jadący metrem w kierunku stacji Victoria wybierali się,
podobnie jak David i jego rodzina, na obchody Dnia Pamięci. Ranek był zimny,
mężczyźni i kobiety mieli na sobie czarne zimowe palta. Czarne lub
ciemnobrązowe były również szaliki i damskie torebki; tylko w butonierkach
mieli zatknięte jasnoczerwone maki. David wsiadł razem z Sarah i jej matką do
wagonu, znaleźli dwie wolne drewniane ławki i usiedli naprzeciwko siebie.
Kiedy metro wyjechało z turkotem ze stacji Kenton, David rozejrzał się.
Wszyscy, jak przystało tego dnia, mieli smutne i poważne miny. Stosunkowo
niewielu było starszych mężczyzn — większość weteranów wielkiej wojny
znajdowała się już w centrum Londynu i szykowała do marszu przed Grobem
Nieznanego Żołnierza. David był weteranem drugiej wojny, krótkiego konfliktu
w latach 1939—1940, który ludzie w zależności od poglądów politycznych
nazywali kampanią dunkierską albo żydowską wojną. Ale o nim, służącym
wówczas w Norwegii, a także o innych niedobitkach pokonanej, upokorzonej
armii, po której wycofaniu się z Europy nastąpiła szybka kapitulacja Wielkiej
Brytanii, w ogóle nie wspominało się podczas obchodów Dnia Pamięci. Nie
mówiło się również o brytyjskich żołnierzach poległych w niekończących się
konfliktach w Indiach — a ostatnio w Afryce — które wybuchły po zawarciu
traktatu pokojowego w 1940 roku. Dzień Pamięci miał teraz wyraźnie polityczne
przesłanie: pamiętajcie o rzezi, do jakiej doszło, gdy Wielka Brytania i Niemcy
walczyły z sobą w latach 1914—1918; pamiętajcie, że nigdy nie można do tego
ponownie dopuścić. Brytania musi pozostać sojusznikiem Niemiec.
— Zbierają się chmury — powiedziała matka Sarah. — Mam nadzieję, że
nie zacznie padać.
— Nie martw się, Betty — pocieszył ją David. — Zapowiadali, że skończy
się na zachmurzeniu.
Betty pokiwała głową. Nieduża, pulchna kobieta koło sześćdziesiątki przez
całe życie opiekowała się ojcem Sarah, któremu w bitwie nad Sommą w 1916
Strona 16
roku odstrzelono pół twarzy.
— Maszerowanie w deszczu jest dla Jima bardzo uciążliwe — powiedziała.
— Woda kapie mu pod protezę, a on oczywiście nie może jej zdjąć.
Sarah wzięła matkę za rękę. Na jej kwadratowej twarzy z odziedziczonym
po ojcu mocno zarysowanym, zaokrąglonym podbródkiem malowała się powaga.
Spod skromnego czarnego kapelusza wystawały zakręcone przy końcach długie
blond włosy. Betty uśmiechnęła się do córki. Pociąg zatrzymał się na stacji i do
wagonu wsiadło dużo ludzi.
— Jest więcej pasażerów niż zwykle — zauważyła Sarah.
— Ludzie chcą pewnie obejrzeć po raz pierwszy królową — odparł David.
— Mam nadzieję, że uda nam się odnaleźć Steve’a i Irene — powiedziała
Betty. W jej głosie znowu zabrzmiała troska.
— Powiedziałam, żeby zaczekali na nas przy kasach biletowych —
uspokoiła ją Sarah. — Na pewno ich znajdziemy, mamo.
David wyjrzał przez okno. Niezbyt mu się uśmiechało spędzenie całego
popołudnia z siostrą żony i jej mężem. Irene była dość sympatyczna, choć często
opowiadała głupoty i nigdy nie zamykały się jej usta, ale z trudem znosił Steve’a,
z jego mieszanką fałszywej poufałości i arogancji oraz poglądami wywodzącymi
się z ideologii Czarnych Koszul. Wiedział, że będzie musiał jak zwykle nabrać
wody w usta.
Pociąg zatrzymał się z nagłym zgrzytem tuż przed wjazdem do tunelu.
Gdzieś w pobliżu zasyczały hamulce.
— Tylko nie dziś — jęknął ktoś. — Te spóźnienia są coraz częstsze. To
niedopuszczalne.
Tory biegły między ustawionymi do nich tyłem i pokrytymi sadzą
ceglanymi domami. Z kominów unosił się szary dym, na podwórkach suszyło się
pranie. Ulice były puste. W witrynie sklepu spożywczego tuż pod nasypem wisiał
duży napis SPRZEDAŻ NA KARTKI. Pociąg zadygotał nagle i wjechał do
tunelu, ale już po chwili ponownie się zatrzymał. David zobaczył odbijającą się
w ciemnej szybie własną twarz i szerokie klapy jego grubego ciemnego palta.
Spod melonika wystawało kilka niesfornych kosmyków ostrzyżonych krótko
czarnych włosów. Gładkie, regularne rysy sprawiały, że nie wyglądał na swoje
trzydzieści pięć lat. Przypomniał sobie nagle dzieciństwo, matkę, która
zagadywała stale odwiedzające ją przyjaciółki: „Przystojny z niego chłopczyk,
prawda? Można by go schrupać żywcem”. Mówiła to z wyraźnym dublińskim
akcentem, a on nie wiedział, gdzie ma podziać oczy. Nieproszone pojawiło się
kolejne wspomnienie, z czasów, gdy miał siedemnaście lat i wygrał
międzyszkolny puchar w skokach do wody. Pamiętał, jak stał wysoko na wieży,
widząc niżej twarze widzów i czując pod stopami lekko drżącą deskę. Dwa kroki
Strona 17
do przodu i skok w dół, w taflę nieruchomej wody. Chwila lęku, a potem radość,
kiedy zanurzał się w otchłannej ciszy.
Steve i Irene czekali na nich na stacji Victoria. Starsza siostra Sarah była
podobnie jak ona, wysoka i jasnowłosa, z odziedziczonym po ich matce
dołeczkiem pośrodku podbródka. Miała na sobie czarne palto z brązowym
kołnierzem z gęstego futra. Steve był przystojny w nieco łajdacki sposób:
z cienkim czarnym wąsikiem wyglądał niczym Errol Flynn dla ubogich. Włosy
pod czarną fedorą miał mocno wypomadowane. David poczuł zapach
chemikaliów, wymieniając ze szwagrem uścisk dłoni.
— Co słychać w służbie cywilnej, stary? — zapytał Steve.
— Jakoś leci.
— Nadal strzeżecie imperium?
— Tak jakby… Jak się miewają chłopcy?
— Wspaniale. Z każdym tygodniem robią się coraz więksi i bardziej
hałaśliwi. W przyszłym roku chyba ich zabierzemy, będą już wystarczająco duzi.
David spostrzegł, jak przez twarz Sarah przelatuje cień. Domyślił się, że
pomyślała o ich nieżyjącym synu.
— Musimy się pospieszyć, jeśli chcemy złapać metro do Westminsteru —
powiedziała Irene. — Patrzcie, ile narodu.
Dołączyli do tłumu zmierzającego do ruchomych schodów. W zbitej masie
ludzi musieli zwolnić kroku i David przypomniał sobie, jak w 1940, powłócząc
nogami, wchodził wraz z innymi znużonymi żołnierzami na pokład jednego ze
statków ewakuujących brytyjskie oddziały z Norwegii.
Skręcili w Whitehall. Ministerstwo Davida mieściło się tuż za Grobem
Nieznanego Żołnierza. Mijający go przechodnie nadal zdejmowali z szacunkiem
nakrycia głowy, ale z każdym rokiem było ich coraz mniej — od zakończenia
wielkiej wojny minęły już trzydzieści cztery lata. Niebo było szarobiałe,
powietrze mroźne. Ludzie, których oddechy zamieniały się w obłoczki pary,
zajmowali w milczeniu miejsca za niskimi metalowymi barierkami, naprzeciwko
wysokiego, białego i prostokątnego pomnika, otoczonego szpalerem policjantów
w ciężkich płaszczach. Sporo było wśród nich zwykłych konstablów w hełmach,
Strona 18
ale dużą część stanowili funkcjonariusze Wydziału Specjalnego w płaskich
czapkach z daszkiem i bardziej dopasowanych niebieskich mundurach. Kiedy
powołano tę formację w latach czterdziestych, żeby tłumiła coraz częściej
wybuchające zamieszki, ojciec Davida powiedział, że przypominają mu Black
and Tans, agresywnych wojennych weteranów zwerbowanych przez Lloyda
George’a do wspierania policji podczas irlandzkiej wojny o niepodległość.
Wszyscy byli uzbrojeni.
W ciągu ostatnich lat ceremonia zmieniła swój charakter; żołnierze służby
czynnej nie stali już wokół Grobu Nieznanego Żołnierza i nie zasłaniali widoku,
a za barierkami ustawiono drewniane schodki, żeby można się było na nie
wspiąć. Odbywało się to zgodnie z tym, co premier Beaverbrook określał
mianem „demistyfikacji obchodów”.
Rodzinie Davida udało się zająć dobre miejsce naprzeciwko Downing Street
i wielkiego wiktoriańskiego gmachu Ministerstwa do spraw Dominiów, w którym
pracował. Za barierkami, po trzech stronach pomnika, ustawili się już przywódcy
wojskowi i przedstawiciele hierarchii kościelnej. Żołnierze byli w galowych
mundurach, a arcybiskup Headlam, przewodzący temu odłamowi Kościoła
anglikańskiego, który nie odłączył się w proteście przeciwko kompromisom
zawartym z reżimem, we wspaniałych zielono-złotych szatach liturgicznych.
Obok nich stali politycy i ambasadorowie, każdy z własnym wieńcem. David
uważnie im się przyjrzał; był tam premier Beaverbrook z pomarszczoną drobną
twarzą i mięsistymi szerokimi wargami, które wykrzywił w smutnym grymasie.
Przez czterdzieści lat, odkąd w atmosferze biznesowych skandali po raz pierwszy
przybył do Anglii z Kanady, Beaverbrook łączył budowę swego prasowego
mocarstwa z politycznymi machinacjami, opowiadając się za wolną
przedsiębiorczością, trwaniem imperium brytyjskiego i polityką appeasementu.
Ufało mu niewielu, nie głosował na niego nikt, a po śmierci w 1945 roku jego
bezpośredniego poprzednika, Lloyda George’a, koalicja wybrała go na premiera.
Przy Beaverbrooku stał, przewyższając go o głowę, lord Halifax, premier,
który skapitulował po upadku Francji. Był teraz całkiem łysy. Pod kapeluszem
widać było wychudłą, siną twarz i głęboko osadzone oczy, które lustrowały tłum
z wyrazem dziwnej konsternacji. Obok niego stali koalicyjni koledzy
Beaverbrooka: wysoki i prosty jak tyczka minister spraw wewnętrznych Oswald
Mosley; minister do spraw Indii Enoch Powell, dopiero czterdziestoletni, ale
wyglądający znacznie starzej z czarnymi wąsami i posępnym wyrazem twarzy;
Strona 19
szef Davida, minister do spraw dominiów, wicehrabia Swinton, wysoki
i arystokratyczny; minister spraw zagranicznych Rab Butler z obwisłą, żabią
twarzą, a także Ben Greene, jeden z niewielu laburzystowskich polityków
podziwiających nazistów w latach trzydziestych. Kiedy doszło do rozłamu
w Partii Pracy, przywódcą protraktatowej mniejszości, która zawiązała koalicję
z Halifaxem, został Herbert Morrison; należał do tych polityków, dla których
najważniejsza jest żądza władzy. Lecz i on zrezygnował w 1943 roku; podobnie
jak konserwatysta Sam Hoare i inni politycy, nie mógł się pogodzić z rozmiarami
brytyjskiego wsparcia dla Niemiec; wszyscy wycofali się w domowe zacisze.
Obok nich stali w ciemnych płaszczach przedstawiciele dominiów; David
rozpoznał kilku wysokich komisarzy, wśród nich tęgiego, nachmurzonego
Vorstera ze Związku Południowej Afryki. Za nimi widać było ambasadorów
reprezentujących inne kraje, które walczyły w wielkiej wojnie: Rommla
z Niemiec, zięcia Mussoliniego, hrabiego Ciana, ambasadorów Francji i Japonii
oraz Joego Kennedy’ego z Ameryki. Nie było tylko przedstawiciela Rosji.
Wielka Brytania jako sojusznik Niemiec oficjalnie nadal pozostawała w stanie
wojny ze Związkiem Sowieckim, choć żadne jej oddziały nie trafiły do tej
gigantycznej maszynki do mięsa, którą była wojna niemiecko-sowiecka, tocząca
się od jedenastu lat na olbrzymim, mierzącym dwa tysiące kilometrów froncie.
Trochę dalej grupka mężczyzn tłoczyła się przy kamerze transmisyjnej,
wielkim kanciastym urządzeniu otoczonym zwojami grubych kabli i ozdobionym
z boku napisem „BBC”. Obok widać było zwalistą postać mówiącego coś do
mikrofonu Richarda Dimbleby’ego, ale David stał zbyt daleko, by cokolwiek
usłyszeć.
Sarah zadrżała i zatarła dłonie w rękawiczkach.
— Jezu, jak zimno. Biedny tato zamarznie tam, czekając, aż zaczną
maszerować — mruknęła, spoglądając na pozbawiony ozdób biały Grób
Nieznanego Żołnierza. — Boże, jakie to wszystko smutne.
— Wiemy przynajmniej, że nigdy już nie będziemy toczyli wojny
z Niemcami — powiedziała Irene.
— Patrzcie, już się pojawiła — oświadczyła cichym, pełnym szacunku
tonem Betty.
Królowa wyszła z gmachu Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i w
towarzystwie królowej matki, a także swojej babki, starej królowej Marii, oraz
trzymających wieńce koniuszych zajęła miejsce przed arcybiskupem. Ciemny
strój wcale nie pasował do jej ładnej młodej twarzy. To było jedno z pierwszych
publicznych wystąpień królowej po śmierci ojca, który zmarł w lutym tego roku.
David odniósł wrażenie, że jest zmęczona i pełna obaw. Wyraz jej twarzy
przypomniał mu nieżyjącego króla, kiedy w 1940 roku Jerzy VI wraz z Adolfem
Strona 20
Hitlerem przemierzał Whitehall w otwartej karecie podczas państwowej wizyty
Führera po podpisaniu traktatu pokojowego w Berlinie. David, wciąż wracający
do zdrowia po odmrożeniach z Norwegii, oglądał ceremonię na ekranie nowego
telewizora, który jego ojciec kupił jako jeden z pierwszych przy ich ulicy, kiedy
BBC wznowiła nadawanie. Wydawało się, że Hitler, z promiennym uśmiechem
i zaróżowionymi policzkami, był w siódmym niebie. Spełniało się jego wielkie
marzenie o przymierzu z aryjskimi brytyjskimi braćmi. Pozdrawiał uniesioną
dłonią milczący tłum, podczas gdy król siedział z obojętną miną, maksymalnie od
niego odsunięty, tylko co jakiś czas podnosząc rękę. „Dosyć tego”, powiedział
wówczas ojciec Davida. Oświadczył, że wyjeżdża do Nowej Zelandii, do
swojego brata, i jeśli David wie, co dla niego dobre, powinien zrobić to samo
i machnąć ręką na swoją pracę w służbie cywilnej. „Chwała Bogu — dodał
z pasją — że matka Davida nie musi tego oglądać”.
Sarah wpatrywała się w królową.
— Biedna kobieta — powiedziała.
David pobiegł za jej wzrokiem.
— Nie powinna pozwolić, by robili z niej marionetkę — szepnął.
— A jakie miała inne wyjście?
David nie odpowiedział.
Ludzie w tłumie zerkali na zegarki. W końcu wszyscy umilkli i zdjęli z głów
kapelusze i czapki. Po drugiej stronie Westminsteru Big Ben wybił jedenaście
uderzeń. Potem zaskakująco głośno w nieruchomym powietrzu zabrzmiał strzał
z wielkiego działa, upamiętniający chwilę, gdy w 1918 roku umilkły armaty.
Wszyscy pochylili w milczeniu głowy, rozpamiętując straszliwe straty, jakimi
okupione zostało zwycięstwo Brytanii w wielkiej wojnie, względnie, tak jak
David, wspominając jej klęskę w 1940. Po dwóch minutach polowe działo
ustawione na Horse Guards Parade zagrzmiało ponownie, kończąc ciszę. Trębacz
zagrał niewiarygodnie smutny i posępny ostatni capstrzyk. Tłum wysłuchał go
bez słowa z odkrytymi głowami; słychać było tylko ściszone kaszlnięcia. Za
każdym razem, gdy brał udział w tej ceremonii, David dziwił się, że nikt
w tłumie nie wybucha płaczem albo — wspominając niedawną przeszłość — nie
pada z krzykiem na ziemię.
Kiedy ucichła ostatnia nuta trąbki, orkiestra gwardii zaczęła grać Marsza
żałobnego. Młoda królowa wzięła o wiele dla niej za duży wieniec z maków,
złożyła go przy Grobie Nieznanego Żołnierza i skłoniła w hołdzie głowę. Gdy
wróciła na miejsce, w jej ślady poszła królowa matka.
— Została wdową w tak młodym wieku — szepnęła Sarah.
— Tak — mruknął David.