Buntownik

Szczegóły
Tytuł Buntownik
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Buntownik PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Buntownik PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Buntownik - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 Julie Kagawa Buntownik Tłumaczenie: Hanna Hessenmüller Strona 3 Dla Laurie i Tashy Strona 4 CZĘŚĆ I ODLICZANIE Strona 5 GARRET Stałem przed milczącym, czujnym stołem, spoza którego spoglądało na mnie sześć par oczu serwujących spojrzenia bardzo różne, od podejrzliwych po taksujące, z tym że wszystkie były jednakowo przenikliwe, bo tak przede wszystkim spoglądali na mnie ci mężczyźni w czarno-szarych mundurach z dumnym emblematem Zakonu na piersiach. Z czerwonym krzyżem na białym tle. Mężczyźni o twarzach surowych, pooranych zmarszczkami, twarzach ludzi, których życie upływa na wojnach i walkach. Niektórych znałem tylko ze słyszenia, niektórych osobiście, ponieważ szkolili mnie, a pod rozkazami niektórych zdarzyło mi się walczyć. Porucznik Gabriel Martin siedział na końcu stołu, spojrzenie jego czarnych oczu było puste, a twarz kamienna. Niczego nie można było z niej wyczytać. Martina znałem prawie od zawsze. To on mnie ukształtował, to dzięki niemu koledzy z drużyny już po pierwszych stoczonych przeze mnie walkach okrzyknęli mnie wzorowym żołnierzem. Choć czasami, gdy któregoś z nich coś ugryzło, dowiadywałem się, że jestem prawdziwym cudem natury, albo też po prostu zwykłym skurczybykiem, co to zawsze ma farta. Większość moich sukcesów zawdzięczałem porucznikowi Martinowi, bo to on wyczuł potencjał w cichym, smutnym chłopcu, który stracił wszystkich bliskich. Mobilizował mnie nieustannie. Wciąż słyszałem, że mam się postarać, mam zrobić jeszcze więcej, o wiele więcej niż inni. Więc starałem się, bardzo się starałem, i w rezultacie pod względem liczby zabitych smoków biłem swoich rówieśników na głowę. Tego lata na pewno wykończyłbym ich jeszcze więcej, gdyby nie wydarzyło się właśnie to. To, czego nikt nigdy by się nie spodziewał po wzorowym żołnierzu, jednym z najlepszych wychowanków porucznika Martina. Sędziego, który zajmował miejsce w środku tego siedzącego szeregu, widziałem po raz pierwszy. Ten kompletnie nieznany mi człowiek, osoba postronna, razem z pozostałymi mężczyznami siedzącymi za tym stołem miał tego dnia zadecydować o moim dalszym losie. Strona 6 Sala, w której toczyła się rozprawa, była niewielka i urządzona po spartańsku. Posadzka wyłożona kafelkami, w niskim suficie lampy sufitowe dające bardzo mocne światło. I żadnych okiem. W tej sali zwykle zbierano się po zakończeniu misji, by złożyć raport, albo i w innym celu, w każdym razie nie była to sala sądowa. Długi stół zawsze stał na środku, a nie tak jak teraz, pod ścianą. Ale salę sądową Zakon posiadał tylko jedną, w kwaterze głównej w Londynie. W komandoriach nie tworzono specjalnych sądowych pomieszczeń, bo nie było takiej potrzeby. Przypadki nagannego zachowania wśród żołnierzy Zakonu zdarzały się bardzo rzadko, przypadki dezercji prawie nigdy. A o zdradzie nikt nigdy dotąd nie słyszał, bo lojalność wobec wspólnej sprawy była dla żołnierzy Świętego Jerzego czymś oczywistym, absolutnie podstawowym i nienaruszalnym. Mężczyzna, który zajmował miejsce w samym środku tego szeregu mężczyzn za lśniącym drewnianym blatem, nazywał się John Fischer, kapitan, cieszący się wielkim szacunkiem w Zakonie. Bohater z wielu pól bitewnych. Lewa strona twarzy pokryta była bliznami, ale on śmiało ukazywał ją światu, jak Medal Honoru. Całą twarz, surową, nieruchomą, zmaltretowaną, teraz też, gdy splatając palce również poznaczonych bliznami dłoni, donośnym głosem wygłaszał krótką mowę oskarżycielską: – Garrecie Xavierze Sebastianie! Za naruszenie reguł Zakonu, za napaść na towarzysza broni, za zbratanie się z wrogiem i umożliwienie ucieczki trzem znanym nam wrogom Zakonu zostajecie oskarżeni o zdradę Zakonu Świętego Jerzego! – Spojrzenie niebieskich oczu, twarde i nieustępliwe, przeszywało mnie na wylot. – Czy rozumiecie, żołnierzu, o co zostaliście oskarżeni? – Tak, rozumiem. – Dobrze. W takim razie zaczynamy. – Spojrzał gdzieś za mnie, czyli na mężczyzn siedzących na krzesłach ustawionych pod przeciwległą ścianą: – Tristanie St. Anthony! Wystąpcie! Krzesło skrzypnęło, potem usłyszałem ciche kroki, kiedy mój partner podchodził do sędziowskiego stołu. Stanął niby obok mnie, ale w sporej odległości. Widziałem go tylko kątem oka, nadal przecież patrzyłem prosto przed siebie. Stanął w identycznej pozie jak ja, Strona 7 wyprostowany, ręce złożone z tyłu. Tristan jest wysokim szczupłym żołnierzem o krótko przystrzyżonych ciemnych włosach, starszym ode mnie o kilka lat. Zwykle jego twarz zdobił charakterystyczny uśmieszek. Teraz twarz ta była nieskończenie ponura. – Proszę zdać sądowi jak najdokładniejszą relację z wydarzeń, które poprzedziły tę nieudaną akcję. Także z tego, co wydarzyło się potem. Tristan wyraźnie zastanawiał się, a ja wiele bym dał, by dowiedzieć się, co myśli w tym właśnie momencie, tuż przed złożeniem zeznań. Chwila namysłu nie trwała długo, sekundę zaledwie, może dwie, i Tristan zaczął mówić, a czynił to głośno i rzeczowo: – Tego lata Sebastian i ja zostaliśmy wysłani jako tajni agenci do Crescent Beach w Kalifornii. Otrzymaliśmy rozkaz inwigilowania miejscowej ludności w celu odszukania uśpionego szpiega i zlikwidowania go. Mężczyzna, ten w samym środku, czyli kapitan John Fischer, podniósł rękę. – Żeby wszystko było jasne… Talon wysłał do Crescent Beach swojego agenta, a wy zostaliście wysłani, by tego agenta odszukać. – Tak jest! – Tristan kiwnął głową. – Wysłano nas, byśmy tego smoka odszukali i zabili. Oczywiście. Od chwili powstania Zakonu sprawa była jasna. Każdy żołnierz Świętego Jerzego wiedział doskonale, o co walczy, czego broni, o co w tym wszystkim chodzi. Nasza wojna, nasza święta misja nie zmieniła się od setek lat. Naturalnie miecze i kopie zastąpiły nowoczesna broń i technologie, ale nadal przyświecał nam ten sam wspólny cel, któremu każdy żołnierz poświęcał całe swoje życie. Całkowita likwidacja smoków, naszych odwiecznych wrogów. O czym wiedzieliśmy tylko my. Inni ludzie nie wiedzieli nic ani o Zakonie, ani o wojnie, którą toczyliśmy. Nie mieli pojęcia, że smoki istnieją, nie mieli też możliwości się dowiedzieć, bo ten fakt trzymany był w najgłębszej tajemnicy zarówno przez Zakon, jak i przez same smoki. Dlatego w dzisiejszym świecie powszechnie uważa się, że smoków nie ma. To tylko wytwór fantazji. Owszem, w ostateczności pewne gatunki jaszczurek można uważać za ich nędzną namiastkę, ale Strona 8 prawdziwe smoki, te ogromne, uskrzydlone i zionące ogniem potwory istnieją tylko w bajkach i legendach. Europejskie smoki są zachłanne, spragnione bogactwa, w krajach Orientu życzliwe ludziom, zsyłające upragniony deszcz. I to było właśnie to, w co ludzie mieli wierzyć. Czego chciały obie strony, i Zakon, i smoki. Z biegiem lat zmiany następowały nie tylko w Zakonie Świętego Jerzego, ale również wśród naszych wrogów. Przede wszystkim, zgodnie z doktryną Świętego Jerzego, smoki, gdy były już bliskie wyginięcia, zawarły pakt z diabłem, dzięki czemu posiadły umiejętność dokonywania Przemiany, czyli przybierania postaci ludzkiej. Niezależnie od tego, czy rzeczywiście paktowały z diabłem, czy nie, faktycznie potrafiły w jednej chwili stać się wierną kopią człowieka. Nie tylko wyglądały, ale zachowywały się jak stuprocentowi ludzie, w związku z czym rozpoznanie smoka po Przemianie wśród zwyczajnych śmiertelników było prawie niemożliwe. Ile smoków egzystowało w dzisiejszym świecie? Nie wiadomo, ponieważ, podobnie jak agenci Zakonu, potrafiły idealnie wręcz wtopić się w otoczenie. Ich głównym celem było całkowite zniewolenie ludzi, uczynienie z nich gatunku podrzędnego. A naszym zadaniem, zadaniem Zakonu Świętego Jerzego, było wyszukiwanie tych potworów i zabijanie. Mamy to robić systematycznie i konsekwentnie, póki liczebność smoków nie spadnie drastycznie, co doprowadzi do całkowitego wyginięcia tego gatunku. Jak każdy żołnierz świętego Jerzego wierzyłem w to po prostu ślepo. Dopóki nie spotkałem Ember. – Czytałem wasz raport, St. Anthony – mówił dalej Fischer. – Z tego raportu wynika, że razem z Sebastianem nawiązaliście kontakt z podejrzaną i rozpoczęliście śledztwo. – Tak jest! – odparł Tristan. – Nawiązaliśmy kontakt z Ember Hill, natomiast Garret zgodnie z rozkazem nawiązał z nią bliższą znajomość, by ustalić, czy Ember Hill naprawdę jest uśpionym szpiegiem, czy nie. Ember… Kiedy usłyszałem jej imię, serce od razu zabiło szybciej. Ember Hill, która cały mój świat wywróciła do góry nogami. Przed przybyciem do Crescent Beach wiedziałem dokładnie i bez żadnych Strona 9 wątpliwości, kim jestem. Żołnierzem Świętego Jerzego, który ma do spełnienia ważną misję. Ma nawiązać kontakt z naszym celem, ustalić, czy ów cel faktycznie jest smokiem, a jeśli jest, to należy go zlikwidować. Czyli wszystko jasne. Niestety jednak nie, ponieważ okazało się, że cel, który ewentualnie mam zlikwidować, jest śliczną zielonooką dziewczyną. Dziewczyną bardzo odważną i pełną temperamentu, uwielbiającą surfing w ekstremalnym wydaniu, a przy tym dziewczyną uroczą i wesołą, która potrafiła mnie rozśmieszyć i czymś mile zaskoczyć podczas każdego naszego spotkania. A ja spodziewałem się, że natrafię na bezlitosną, obłudną kreaturę, która tylko potrafi genialnie udawać, że odczuwa ludzkie emocje. Ember była tego całkowitym przeciwieństwem. – I co zostało ustalone? – pytał dalej Fischer. – Czy dziewczyna faktycznie okazała się uśpionym szpiegiem? – Tak – odparł Tristan, nadal z ponurą miną zapatrzony gdzieś przed siebie. – Ember Hill okazała się smokiem, którego mieliśmy wyeliminować. – Rozumiem… – Fischer pokiwał głową. – A teraz opowiedzcie, co wydarzyło się tamtego wieczoru, kiedy razem z Sebastianem pojechaliście za uśpionym szpiegiem na plażę. Przełknąłem, zebrałem się w sobie, by być psychicznie gotowy na to, co zaraz nastąpi. Całe to szacowne gremium wysłucha szczegółowej relacji o mojej zdradzie. Co zrobiłem i czego się dopuściłem, co w konsekwencji doprowadziło mnie przed sędziowski stół. – Namierzyliśmy kryjówkę naszego celu – zaczął Tristan równym, spokojnym głosem. – Gniazdo smoków. Sądziliśmy, że są tylko dwa, okazało się jednak, że jest ich tam więcej. To była standardowa akcja. Wejść, zlikwidować cele, wyjść. Ale smoki miały wokół domu systemy alarmowe, kiedy więc wkroczyliśmy do środka, były już w trakcie ucieczki. Jednego raniliśmy, ale mimo to też uciekł. I to była moja wina, bez żadnych wątpliwości moja i tylko moja. Nasze cele uciekły, bo kiedy zobaczyłem Ember, zawahałem się. Tak, mimo że zgodnie z rozkazem miałem strzelać do wszystkiego, co się rusza. I do ludzi, i do smoków. A ja stałem jak kołek i gapiłem się na Strona 10 Ember, całkowicie niezdolny nacisnąć na spust. I to właśnie zadecydowało o niepowodzeniu całej akcji, ponieważ Ember, wykorzystując tę moją chwilę wahania, błyskawicznie dokonała Przemiany i zionęła ogniem. W tym ogniu stanął cały pokój. Siłą rzeczy zrobiło się niezłe zamieszanie, dzięki czemu Ember i pozostałym smokom udało się wycofać na tyły domu i uciec na klif. A cały dom spłonął doszczętnie. Nikt nie wiedział, co się wydarzyło w tamtym pokoju, gdy przed sobą, ponad lufą, zobaczyłem Ember. Nikt nie wiedział, że wtedy właśnie wzorowy żołnierz po raz pierwszy w życiu zwątpił. Ale to nic w porównaniu z tym, co wydarzyło się potem. – Czyli atak zakończył się niepowodzeniem – stwierdził oschle Fischer. – Co działo się dalej? I wtedy Tristan po raz pierwszy spojrzał na mnie. Tylko przelotnie, prawie niezauważalnie, ale wystarczyło, by moje serce zabiło jeszcze szybciej. Przecież Tristan wiedział. Może nie wszystko, niemniej coś niecoś wiedział o tym, co wydarzyło się tuż po nieudanym ataku, kiedy to w kwaterze głównej zapadała decyzja, co robić dalej, a ja raptem zniknąłem. Po jakimś czasie Tristan mnie odszukał i ruszyliśmy w pogoń za naszymi celami, ale do tego czasu już stało się to, co się stało. Co dokładnie? O tym nie wiedział nikt. O tym, że jeszcze tego samego dnia wieczorem zadzwoniłem do Ember i poprosiłem, by spotkała się ze mną na samotnym klifie. Po co? Chciałem ją zabić. Tak, przecież była smokiem, a ja żołnierzem Świętego Jerzego, o czym oczywiście nie wiedziała, ponieważ podczas ataku na gniazdo smoków miałem, jak każdy z nas, twarz zasłoniętą maską. W trakcie tej krótkiej rozmowy przez telefon była wyraźnie podminowana, wręcz zdenerwowana. Co mnie nie zdziwiło, byłem przecież pewien, że wszystkie smoki, wiedząc, że jesteśmy w tej w okolicy, gorączkowo szykują się do ucieczki z miasta. Ember oczywiście też, razem ze swoim bratem, niemniej jednak zgodziła się na spotkanie. Prawdopodobnie dlatego, że chciała się ze mną pożegnać. Naprawdę zamierzałem ją zabić, chociażby dlatego, że akcja nie powiodła się z mojej winy, więc chciałem to jakoś naprawić. Niestety, kiedy znów zobaczyłem po drugiej stronie lufy zielonooką dziewczynę, Strona 11 tę właśnie, która nauczyła mnie surfować i tańczyć, tę właśnie, która czasami uśmiechała się tylko do mnie, to cóż… po raz kolejny zawiodłem. Nie, nie mogłem tego zrobić, i to było na pewno coś więcej niż chwila wahania czy zwykły efekt zaskoczenia pod wpływem myśli, że może jednak coś jest nie tak. Z czymś tak nikłym bym sobie poradził w ułamku sekundy, żołnierze Świętego Jerzego już tacy są, natychmiast wracają do pionu i są gotowi do działania. Było jednak inaczej. Po prostu mnie sparaliżowało, gdy znów stanąłem twarzą w twarz z naszym celem. Uroczym, zielonookim, ale przecież naszym śmiertelnym wrogiem! Znów nie byłem w stanie nacisnąć na spust, znów stałem jak kołek, a Ember w tym czasie dokonała błyskawicznej Przemiany. Zielonooka dziewczyna znikła, jej miejsce zajął wydający groźne pomruki smok, który rzucił się na mnie, powalił i przygniótł całym ciężarem niemałego przecież ciała. Smocze szpony były o kilka centymetrów od mojego gardła. Byłem pewien, że zginę rozszarpany tymi szponami albo spalony żywcem ogniem buchającym z paszczy smoka. Zginę dlatego, że raptem zacząłem na smoka reagować całkiem inaczej, niż przystało na żołnierza Świętego Jerzego. Natomiast reakcja Ember, reakcja smoka na żołnierza, była absolutnie uzasadniona, dlatego nie czułem do niej żalu. Może to i trochę dziwne, a jednak tak właśnie było. Po prostu kompletnie już bezbronny leżałem pod smokiem, przygotowując się psychicznie na śmierć. I wtedy zdarzyło się coś nieprawdopodobnego. Ember puściła mnie wolno. Tak! Choć przecież nie musiała, bo co innego, gdyby raptem żołnierze Świętego Jerzego w ostatniej chwili przybyli z odsieczą. Ale nikt się nie pojawił, a my byliśmy sami w odludnym miejscu. Nikt nie usłyszałby mojego krzyku. A ona puściła mnie wolno. Ember, smok, czyli bezlitosna wyrachowana bestia, która gardzi ludźmi i nie posiada ani odrobiny empatii, ani odrobiny człowieczeństwa. Bestia, która ponad wszystko nienawidzi Zakonu Świętego Jerzego. Poza tym ta konkretnie bestia była naszym celem. Zbliżyłem się do niej tylko po to, by ją zniszczyć, a teraz wystarczy, że zionie ogniem albo zada cios, i po prostu odbierze mi życie. Byłem kompletnie bezbronny, zdany na jej łaskę i niełaskę. Nie zabiła mnie, a gdy pozwoliła mi odejść, uprzytomniłem sobie, Strona 12 że Zakon się myli. Zakon, który konsekwentnie wbijał nam do głowy, że smoki to potwory, i dlatego żołnierze Świętego Jerzego zabijają je z zimną krwią, nie stawiając żadnych pytań. Ja oczywiście też ich nie stawiałem, tylko zabijałem, ale Ember, darując mi życie, zachwiała moją wiarą. Mało tego, zacząłem się nawet zastanawiać, czy wśród zabitych przeze mnie smoków, do których strzelałem bez wahania, bo taki był rozkaz Zakonu, nie było smoków podobnych do Ember. Jeśli tak, to w takim razie moje ręce splamione są niewinną krwią. Po prostu nią ociekają. – Po ataku – mówił dalej Tristan, naturalnie patrząc przed siebie, na tych, co za stołem – Garret i ja otrzymaliśmy rozkaz śledzenia Ember Hill, która mogła doprowadzić do pozostałych celów. Pojechaliśmy za nią na plażę, gdzie faktycznie spotkała się z dwoma innymi smokami. Jeden z nich był młody, drugi dorosły. – Smok dorosły… – powtórzył powoli Fischer, a po sali przebiegł cichy szmer. Nie bez powodu komentowano między sobą te słowa, przecież w pełni dojrzałe smoki widywane były bardzo rzadko. Najstarsze smoki przebywały w ukryciu, chronione przez organizację. Zakon wiedział, że przywódcą Talonu jest Elder Wyrm, smok sędziwy, nikt jednak nigdy go na oczy nie widział. – Tak, smok dorosły – potwierdził Tristan. – Mieliśmy rozkaz śledzenia i powiadomienia przełożonych, kiedy cel ukaże się w postaci smoka. Jednak kiedy pojawiliśmy się koło tej plaży, nasz cel już był w pierwotnej postaci, i nie sam, tylko w towarzystwie dwóch innych smoków. Poinformowałem o tym mego dowódcę, St. Francisa, i otrzymałem rozkaz natychmiastowego zlikwidowania każdego smoka, którego będę miał w polu widzenia… Tristan zamilkł, natomiast Fischer odczekał moment, a potem spytał, mrużąc oczy: – Co potem się wydarzyło, żołnierzu? – Nie oddałem ani jednego strzału, ponieważ Garret mi to uniemożliwił. – Czy podał jakiś powody swojego postępowania? – Tak, podał. – Tristan odetchnął głęboko, jakby obawiał się, że to, co ma zamiar wyjawić, z trudem przejdzie mu przez gardło. – Strona 13 Powiedział mi… że Zakon się myli. Zapadła cisza. I ta cisza była oznaką największego szoku, największego z możliwych oburzenia. Taka cisza, od której włos zjeżył mi się na głowie. Zarzucenie Zakonowi, że się myli, było podważeniem kodeksu, który przed wiekami został stworzony przez rycerzy. I nie był to zwykły spis zasad, ale objawienie prawdy. Kodeks Zakonu Świętego Jerzego demaskował smoki jako istoty bezduszne, jako potwory, jako sługi diabła, a ludzie, którzy są poplecznikami smoków, zdemaskowani zostali jako istoty amoralne, zepsute do szpiku kości. – Czy to wszystko? – spytał Fischer, spoglądając lodowato, podobnie zresztą jak pozostali mężczyźni siedzący za stołem. Tristan przez krótką chwilę milczał, potem skinął głową. – Tak. Z tym że powiedział jeszcze, że nie pozwoli mi zabić tych smoków, bo nie wszystkie są złe, i tych właśnie, które tu są, nie wolno zabić. Oczywiście nie miałem najmniejszego zamiaru ustąpić, ale on rzucił się na mnie. Stoczyliśmy krótką walkę i zostałem znokautowany. Mimo woli skrzywiłem się. Przecież znokautowanie partnera wcale nie było moim marzeniem, ale musiałem to zrobić, bo Tristan był strzelcem niezrównanym. Anibym się obejrzał, a już położyłby trupem co najmniej jednego z tych trzech smoków. A ja nie potrafiłbym stać i patrzeć, jak na moich oczach zabijają Ember. – Kiedy się ocknąłem – mówił dalej Tristan – nasze cele już uciekły. Garret poddał się dowódcy naszej drużyny. Został aresztowany, a tych trzech smoków nie udało już się odnaleźć. – I to wszystko? – Tak. Fischer skinął głową, po czym powiedział: – W takim razie dziękuję, St. Anthony. – Gdy Tristan odstąpił, zabójczo lodowate spojrzenie Fischera spoczęło na mnie. – Garrecie Xavierze Sebastianie, słyszeliście, jakie oskarżenia zostały wysunięte przeciwko wam. Czy macie coś do powiedzenia w swojej obronie? Nim zacząłem mówić, najpierw odetchnąłem głęboko. – Tak – oznajmiłem, podnosząc głowę, by dobrze widzieć tych, co siedzieli za stołem. Oczywiście zastanawiałem się, co powiem podczas tego procesu, Strona 14 a także, i to było najważniejsze, czy zbiorę się na odwagę i rzucę Zakonowi prosto w twarz, że mylił się od zawsze. Zdawałem sobie sprawę, że jeśli to zrobię, będę jeszcze bardziej przeklęty, ale czułem, że powinienem tak właśnie postąpić. Bo byłem winien to i Ember, i wszystkim smokom, które zginęły z mojej ręki. – Słuchamy więc – ponaglił mnie Fischer. – Kiedy przyjechałem do Crescent Beach – zacząłem i natychmiast wszystkie ponure, nieruchome spojrzenia spoczęły na mnie – spodziewałem się, że spotkam się z kolejnym smokiem. A tymczasem spotkałem dziewczynę pod wieloma względami podobną do mnie, chociaż miała swoją własną i bardzo wyrazistą osobowość. I nie była to żadna namiastka człowieka, którą wyuczono różnych gestów i udawania emocji. Absolutnie nie. Wszystko, co robiła, było autentyczne. W rezultacie nasza misja przeciągała się, ponieważ nie mogłem dostrzec żadnej różnicy między Ember Hill a zwyczajnym cywilem… Mówiłem i mówiłem, a w całej sali panowała cisza jak makiem zasiał. Cisza wręcz zabójcza. Twarz Gabriela Martina była kamienna, a spojrzenie lodowate. Na Tristana nie odważyłem się spojrzeć, przez cały czas czułem jednak na sobie jego spojrzenie i byłem pewien, że patrzy na mnie z największym niedowierzaniem. W gardle oczywiście poczułem suchość, więc przełknąłem. – Nie proszę o łaskę. To, co wtedy zrobiłem, jest niewybaczalne. Proszę tylko, by Wysoki Sąd wziął pod rozwagę moją sugestię, że nie wszystkie smoki są takie same. Ember Hill być może jest anomalią, jest inna niż pozostałe osobniki jej gatunku. Z tego, co zauważyłem, na pewno nie chce mieć nic do czynienia z wojną. A być może wiele innych smoków myśli podobnie… – Dziękuję, Sebastianie – przerwał mi bardzo zdecydowanym tonem Fischer i odsunąwszy się od stołu razem z krzesłem, wstał. – Sąd udaje się na naradę. Możecie odejść, Sebastianie. Spotykamy się tu ponownie za godzinę. Po powrocie do celi usiadłem na twardym materacu, oparłem się o ścianę i podciągnąłem jedną nogę. I w takiej to pozie czekałem, co sąd zadecyduje o moim losie. Przy tym ciekawiło mnie bardzo, czy moje zeznanie, beznamiętne zeznanie byłego wzorowego żołnierza, da owemu Strona 15 sądowi do myślenia. – Garret? Poderwałem głowę i zobaczyłem za kratami wysoką, sprężystą postać Tristana. Minę miał niby obojętną, kiedy jednak przyjrzałem jej się bliżej, zauważyłem, że wcale nie jest taka kamienna, bo wypisane jest na niej wiele gwałtownych uczuć, a spojrzenie ciemnoniebieskich oczu dalekie jest od łagodnego, bo świdrujące. A ręką wykonał gest świadczący i o gniewie, i o największej desperacji. – Garret, powiedz, co ci strzeliło do głowy?! Co?! Spojrzałem w bok. – Nieważne. – A niech to szlag… – Podszedł bliżej. Było jasne, że gdyby nie kraty, oberwałbym od niego w głowę. – Jesteśmy partnerami od trzech lat. Przez te trzy lata razem walczyliśmy, razem zabijaliśmy. Kilka razy omal nas nie pożarto, a niezliczoną ilość razy ratowałem twój tyłek. Ty mój równie często. I raptem coś takiego! Może mi wyjaśnisz, partnerze, o co w tym wszystkim chodzi? Tylko nie mów żadnych głupot, jakbym był skończonym durniem, jasne? Za odpowiedź miałem jedynie milczenie. Palce Tristana zacisnęły się na żelaznych prętach, teraz mówił prawie błagalnie: – Powiedz, co tak naprawdę wydarzyło się w Crescent Beach. Mów, do cholery, bo muszę to wiedzieć! Bo ja tego wszystkiego naprawdę nie rozumiem. Jesteś przecież wzorowym żołnierzem, kodeks Zakonu znasz na pamięć. Potrafisz przez sen wyrecytować wszystkie zawarte w nim zasady, od początku i od końca. I masz to wszystko teraz za nic? – Szczerze mówiąc, sam tak do końca nie wiem… – No tak! To ta dziewczyna, ten cholerny smok, tak ciebie przerobiła! Że też niczego nie zauważyłem! Spędzałeś z nią tak dużo czasu, a ona po prostu rzuciła na ciebie urok… diabelski urok… – Daj spokój! To na pewno nie tak. Kiedyś, w zamierzchłych czasach, wierzono, że smoki potrafią rzucić urok na człowieka słabego duchem, potrafią zniewolić go, sterując za pomocą czarnej magii jego umysłem. Ta teoria dawno już została Strona 16 oficjalnie obalona, nadal jednak w Zakonie nie brakowało takich, którzy wierzyli w różne przesądy i zabobony. Jednak Tristan do nich nie należał. Podobnie jak ja był zdecydowanym pragmatykiem i między innymi dlatego tak dobrze nam się współpracowało. Ale teraz, w tej konkretnie sytuacji, nie potrafił pogodzić się z faktem, że przyjaciel zdradził i jego, i cały Zakon, dlatego też gotów był zaakceptować fakt, że zły smok po prostu mnie zaczarował, więc trudno mnie za to winić. A Ember przecież niczego takiego nie zrobiła, nie użyła żadnej magii. Wszystko, co się stało, stało się wyłącznie za sprawą jej osobowości. Bo Ember jest po prostu niesamowita. Taka żarliwa i dzielna, tak bardzo kocha życie. Dlatego podczas wykonywania misji najzwyczajniej w świecie zapominałem, że właśnie ta niesamowita Ember jest naszym potencjalnym celem, że może być smokiem, potworem, którego mam zabić. Kiedy byłem razem z Ember, nie widziałem w niej wroga. Widziałem po prostu ją. – W takim razie jak?! – spytał Tristan wciąż ostro i gniewnie. – Może raczysz mi wreszcie wyjaśnić, jak to mogło się stać, że mój partner, żołnierz, który od samego początku zabija tyle smoków, że żaden jego rówieśnik nie może z nim się równać – a takiego przypadku w historii Zakonu jeszcze nie było – raptem podejmuje decyzję, że jakiegoś tam smoka nie wolno zabijać! Sprzeniewierzając się tym samym i swoim bliskim, zabitym przez smoki, i Zakonowi, który go wychował, wykształcił i dał mu życiowy cel. Bardzo chciałbym wiedzieć, dlaczego mój partner raptem stanął po stronie wroga, dlaczego walnął mnie w głowę, by ratować pieprzonego smoka, który… Nagle zamilkł i zbladł gwałtownie, jakby właśnie dotarło do niego coś niepojętego. A ja znów tylko mogłem milczeć. – O nie… – wyszeptał po chwili, odsuwając się od kraty na krok. – Garret! Ty się w niej po prostu zakochałeś! A ja szybko spojrzałem w bok, na tę ścianę, która była najdalej ode mnie. I milczałem. – Garret! Jak mogłeś! Głos Tristana stał się chrapliwy i pełen odrazy, chociaż tak na moje Strona 17 ucho była w nim i odrobina współczucia. – Lepiej nic już nie mów, Tristanie – powiedziałem wreszcie, nie patrząc na niego. – Przecież wiem… Ale on i tak mówił dalej, choć teraz bardzo cicho: – Tak, wiesz… Jak i to, że po tych twoich zeznaniach na pewno wyślą cię pod ścianę. Gdybyś powiedział, że myliłeś się, że to był jakiś obłęd, bo ten smok cię otumanił… cokolwiek w tym stylu, to wtedy Martin mógłby prosić o ułaskawienie. Dlaczego nie skłamałeś, Garret? Może wtedy nie skończyłbyś pod ścianą, jesteś przecież jednym z naszych najlepszych żołnierzy. Ale teraz… – Tristan westchnął. – Zdajesz sobie sprawę, że za zdradę Zakonu zostaniesz rozstrzelany? Pokiwałem głową. Przecież wchodząc do sali sądowej, wiedziałem już, jaki będzie wyrok, jeśli nie pokajam się, nie potępię samego siebie, nie będę błagać o litość. Jeśli nie powiem tego, co chcą usłyszeć. Że okłamano mnie, oszukano, że nawet żołnierza Świętego Jerzego można zmanipulować. Gdybym zrobił z siebie głupka, może i przestałbym być wzorowym żołnierzem, ale miałbym szansę pozostać przy życiu. Ale nie skłamałem. Nie. Bo ja po prostu nie kłamię. Tristan postał jeszcze chwilę i odszedł bez słowa. Kiedy słuchałem jego oddalających się kroków, nagle dotarło do mnie, że najprawdopodobniej rozmawiam z nim po raz ostatni. Poderwałem głowę. – Tristanie! Nie, wcale nie byłem pewien, czy się zatrzyma. Ale zrobił to. Zatrzymał się w pół kroku i spojrzał na mnie. – Wybacz, Tristanie, że tak to jakoś wszystko wyszło nie najlepiej – powiedziałem, patrząc mu prosto w oczy. – W każdym razie chciałem ci podziękować, że przez tyle lat asekurowałeś mnie bardzo skutecznie. Kąciki ust Tristana drgnęły. – Zawsze wiedziałem, że jakiś smok w końcu będzie sprawcą twojej śmierci. Nigdy bym się jednak nie spodziewał, że stanie się to właśnie w taki sposób. Taki… pośredni… – powiedział, a raczej wymamrotał. – No cóż… Wyznaczą mi nowego partnera. Na pewno będzie czuł się nieswojo, zajmując miejsce po wzorowym żołnierzu, więc będę musiał nad nim trochę popracować. Strona 18 – Poradzisz sobie. A że trochę się pomęczysz, to dobrze. Dzięki temu szybciej o mnie zapomnisz! – Co to, to nie! – rzucił z uśmieszkiem. Jednak uśmieszek prawie natychmiast znikł z jego twarzy. Jeszcze przez chwilę patrzyliśmy już tylko na siebie, aż wreszcie Tristan St. Anthony odszedł, rzucając mi na pożegnanie: – Trzymaj się, partnerze! Żadnego „do widzenia” czy „zobaczymy się później”. Obaj wiedzieliśmy aż za dobrze, że o ponownym spotkaniu nie ma mowy. – Ty też się trzymaj – odparłem. Tristan przekroczył próg. – Sąd podjął decyzję. I znów znalazłem się w prowizorycznej sali sądowej, przed sędziowskim stołem, przed sędzią, który wstał i rozpoczął już swoją przemowę. Spojrzałem przelotnie na Martina. Owszem, patrzył w moją stronę, ale idealnie pustym wzrokiem i nie na mnie, tylko wyżej, gdzieś ponad moją głową. – Garrecie Xavierze Sebastianie! – zaczął Fischer dźwięcznym, donośnym głosem. – Na mocy jednomyślnej decyzji zostaliście uznani winnym zdrady Zakonu Świętego Jerzego i skazani na rozstrzelanie. Wyrok zostanie wykonany jutro o świcie. Oby Bóg ulitował się nad twoją duszą. DANTE Piętnaste piętro. I dalej odliczanie. W windzie było zimno. Gdzieś nad głową słychać było niegłośną, ale żwawą melodyjkę, a wszędzie dookoła lustra, a z luster tych patrzyły na nas nasze odbicia. Czyli mężczyzna w szarym garniturze, pod krawatem, i chłopak, a więc ja, również w garniturze. Czarnym, znakomicie skrojonym. Rude włosy ostrzyżone na krótko, perfekcyjnie, czerwony jedwabny krawat zawiązany idealnie. Czarne buty lśniły jak lustro, no i przede wszystkim ten wypas na grubym pasku na ręku, czyli wielki złoty rolex. Podsumowując, w niczym już nie przypominałem beztroskiego chłopaka z Crescent Beach, który najlepiej czuł się Strona 19 w szortach i podkoszulku, z rozwichrzonymi włosami. Ten czas minął bezpowrotnie. Okres asymilacji dobiegł końca i Talon orzekł, że się sprawdziłem. Zaliczyłem wszystkie testy, przeszedłem każdą próbę, udowadniając, że można mi zaufać i że ponad wszystko zależy mi na zachowaniu naszego gatunku. Z całego serca życzyłbym sobie, by moja siostra znalazła się w sytuacji identycznej. Niestety Ember obecnie przebywała w całkiem innej rzeczywistości, i z tego to powodu zarówno jej przyszłość, jak i moja stały pod znakiem zapytania. Również z powodu Ember wezwano mnie tu dzisiaj, nie miałem jednak pojęcia, co będzie przedmiotem rozmowy i czego Talon oczekuje ode mnie. Winda zatrzymała się na trzydziestym piętrze. Posykując cichutko, drzwi rozsunęły się i wszedłem do wspaniałego holu wyłożonego złocistymi i czerwonymi płytkami. Wszedłem, rozejrzałem się i uśmiechnąłem do siebie. Bo było tu właśnie tak, jak to sobie wyobrażałem. Tu, czyli w miejscu bardzo dla mnie kuszącym, z którym wiązałem niejakie plany. Pewnego dnia to ja będę tutaj pociągał za wszystkie sznurki. Mój instruktor – czyli po prostu pan Smith, bo tak właśnie kazał mi się do siebie zwracać od razu na samym początku szkolenia – wprowadził mnie do jednego z pokoi i spojrzał na mnie z uśmiechem. W przeciwieństwie do wielu smoków, których uśmiech był zdecydowanie sztuczny i wymuszony, uśmiech pana Smitha wydawał się bardzo naturalny. Dopóki się nie zauważyło chłodu w jego oczach. – Gotowy? – Naturalnie – odparłem, starając się, by nie zabrzmiało to za bardzo stanowczo. Niestety pan Smith, podobnie jak rekin krew, doskonale wyczuwał moje zdenerwowanie i strach. Na pewno, bo jego uśmiech zdecydowanie poszerzał, a spojrzenie jeszcze bardziej stwardniało. – Spokojnie, Dante. Na pewno dasz radę – powiedział, kładąc dłoń na moim ramieniu. Owszem, był to gest dodający otuchy, w tym przypadku jednak tylko teoretycznie, wiedziałem przecież doskonale, że w wykonaniu pana Smitha nic nie znaczy. Bo to on osobiście wbijał mi do głowy, żebym Strona 20 nigdy nie wierzył cudzym słowom i gestom. Mam tylko udawać, że wierzę, by ci inni właśnie w to uwierzyli. – Proszę się nie martwić o mnie – powiedziałem, zdecydowany jak najlepiej udawać oazę spokoju, chociaż byłem jednym wielkim kłębkiem nerwów. – Doskonale wiem, z jakiego powodu tu się znalazłem, i wiem też doskonale, co mam robić. Pan Smith jeszcze raz ścisnął mnie za ramię, i rzecz dziwna, bo choć zdawałem sobie sprawę, że to tylko pozory, trochę jednak się odprężyłem i zdecydowanie lżejszym krokiem podążyłem za swoim mentorem. Szliśmy wąskim korytarzem, mijając drzwi do gabinetów. Mijaliśmy je, mijaliśmy, aż wreszcie korytarz skręcił i okazało się, że dotarliśmy do jego kresu. Były tam już tylko jedne drzwi, wielkie, na których widniał napis wykonany wielkimi złotymi literami: „A. R. Roth”. I niestety znów poczułem ucisk w dołku. Pan Roth był jednym ze starszych wiceprezesów Talonu, czyli należał do smoków, które co prawda nie były jeszcze tak wysoko w hierarchii Talonu, by osobiście kontaktować się z Elderem Wyrmem, ale na pewno były już tego bardzo bliskie. I to właśnie on, pan Roth, chciał ze mną porozmawiać! Niestety, na pewno o Ember, o tym, jakie kroki zamierzają w jej sprawie podjąć. Ember! Od razu się we mnie zagotowało, ale poczułem też i strach. Moja krnąbrna, szalona siostra, uparta i zuchwała, odwróciła się plecami do organizacji, która ją wychowała, do całego swego gatunku, i nie zważając na konsekwencje, uciekła ze znanym zdrajcą. I tych właśnie konsekwencji bardzo się bałem, bo zwykle w takich przypadkach posyłano za zbiegiem Żmiję, bezlitosną morderczynię, by ze zdrajcą się rozprawiła. Bałem się, choć doskonale wiedziałem, że aż tak radykalne środki są konieczne, ponieważ zbiegłe smoki to osobniki niezrównoważone, bardzo niebezpieczne, zagrażające naszemu gatunkowi. Taki zbieg, przebywając poza strukturą Talonu, mógł mimo woli – a może i specjalnie – zdradzić ludziom fakt naszego istnienia. A to z kolei byłoby dla nas katastrofą, bo ludzie absolutnie nie powinni wiedzieć, że smoki to nie bajka, że żyją wśród nich. Ludzie od stuleci nosili w sobie lęk przed potworami. Gdyby dowiedzieli się o istnieniu