Science Fiction Fantasy i Horror nr 31

Szczegóły
Tytuł Science Fiction Fantasy i Horror nr 31
Rozszerzenie: PDF

Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

Science Fiction Fantasy i Horror nr 31 PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd Science Fiction Fantasy i Horror nr 31 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Science Fiction Fantasy i Horror nr 31 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

Science Fiction Fantasy i Horror nr 31 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

Strona 1 Strona 2 Strona 3 Czy bohaterowie będą kiedykolwiek zmęczeni? SCIENCE FICTION FANTASY I HORROR Wydawać by się mogło, że faceci w rajtuzach, czyli komiksowi superboha- terowie są skazani na bytowanie w sporej, bo sporej, ale niszy, gdzieś na kart­ kach cienkich zeszytów, a co niektórzy pomiędzy twardymi okładkami albumów. Kino sięgało po nich czasem, telewizja też, ale bez większych LITERATURA sukcesów. Poetyka komiksu opierała się polityce celuloidu aż do momentu, w którym poziom efektów specjalnych pozwolił na to, by papierowe mięśnie Robert M. Wegner zyskały trzeci, realny wymiar. WSZYSTKIE DZIECI BARBIE 04 Już Batman pokazał, że materię tę można potraktować poważniej. Ale Paweł Ciećwierz dopiero sieć Spider-Mana oplotła świat, wtłaczając widzów w fotele. Dzięki SZTUKMISTRZ 26 niej dzisiaj niemal każdy liczący się bohater może mieć nadzieję na ekranowy debiut i co najważniejsze - sukcesy kasowe zwiastujące rychłą kontynuację. Marek Hemerling Rok 2008 nie będzie pod tym względem wyjątkiem. Tony Stark już wywalczył PERPETUUM MOBILE 36 w kinach świata pół miliarda, w kolejce następny Hulk, Hellboy, Batman, Pun- Stanisław Truchan isher, Wanted, The Spirit, Strażnicy i X-Men, żeby wyliczyć tylko tych, CO WY WIECIE O JEDNOROŻCACH 38 których zobaczycie w nadchodzących dwunastu miesiącach. I wszyscy z szan­ są na podobny sukces. Grzegorz Drukarczyk Miłośnicy komiksu mogą być wniebowzięci, ludzie patrzący krytycznie na BOGOWIE SĄ ŚMIERTELNI 50 facetów zakładających majtki na spodnie pewnie więcej wydadzą na książki Andrzej Miszczak albo na lody niż na bilety do kina. Ale, ale. Może dla tych drugich także coś STACJA ASHIEOO 52 się znajdzie... Jest bowiem taki film, w którym aż się roi od postaci z komiksów, choć Joanna Patyk niezupełnie w takich ujęciach, w jakich chcieliby być uchwyceni. David Zuck- W ŚWIETLE JUPITERA 57 er, reżyser tak genialnych parodii, jak Czy leci z nami pilot, Naga broń albo Top Secret (moja ulubiona), wziął właśnie na warsztat superbohaterów. Amerykanie już tak mają, każdy sukces trzeba obśmiać i na tym też zarobić krocie. A David Z. jest tego trendu najlepszym przykładem. Jego produkcje PUBLICYSTYKA śmieszą widzów na całym świecie od niemal trzydziestu lat i należą do jed­ nych z najlepszych w tym gatunku. Żerowisko na żwirowisku Lada moment trafi na nasze ekrany Superhero, historia zakompleksionego Żelkowski & Żwikiewicz chłopaka z sąsiedztwa, który na wycieczce szkolnej zostanie ukąszony przez ORGAZM ZMIENIŁ GO W BOGA? 58 radioaktywną ważkę i... nietrudno się domyśleć, co dalej. Filmy tego rodzaju bazują wyłącznie na cytatach, praktycznie każda scena Feliks W. Kres jest przekręconym zapożyczeniem z jakiegoś blockbustera. Materiał własny SIEDZĄC NA TYŁCE 60 jest raczej niemile widziany. Także tutaj mamy do czynienia głównie z kopi­ owaniem scenariusza Spider-Mana - było nie było największego hitu ostatnich Adam Cebula lat, i to nie tylko w historii gatunku - ale autorzy scenariusza potrafili bardzo ŚWIATOWY SPISEK, udatnie wpleść w treść i innych herosów. Znajdzie się więc miejsce na szkołę CZYLI KONGRES FUTUROLOGICZNY 62 profesora Xaviera, pojawi się w tle Fantastyczna Czwórka. Lecz co naj­ ważniejsze, Superhero zdaje się dryfować na powrót w kierunku starej dobrej parodii, w której pierdnięcie w salonie nie było kulminacyjnym punktem każdej sceny. Liczył się gag, inteligentnie przekręcony dialog - czyż nie dla INNE takich momentów oglądaliśmy po kilka razy wyprawę Vala Kilmera do „demokratycznych" Niemiec albo perypetie porucznika Drebbina? Moim skromnym zdaniem David Zucker wyciągnął nauczkę po ostatnich dwu częściach Strasznego Filmu i wrócił do korzeni gatunku. Choć skła­ PRENUMERATA 66 małbym, twierdząc, że mamy do czynienia z dziełem porównywalnym z Top Secret. Świat się zmienił i niestety sporą część widowni stanowią dzisiaj ludzie śledzący z wypiekami na twarzy kolejne wyczyny Jackassów, więc nie miej­ cie złudzeń, dla nich też coś musi zostać. Tyle o filmie, który reklamujemy w tym numerze - a już za paręnaście dni na naszej stronie internetowej znajdziecie konkurs, w którym będzie można wygrać masę pociesznych gadżetów z filmu. e-mail: [email protected] A teraz kilka słów o treści numeru. Maj miesiącem twardszej fantastyki telefon fax: pon.-pt w godz. od 10 do 16 - 032 254 62 59 adres korespondencyjny: Wydawnictwo „Wieża" pierwszej świeżości. Sporo bliskiego kosmosu - stacje orbitalne i obce plane­ 40-832 Katowice Ul. Zawiszy Czarnego 10/188 Redaktor naczelny: Robert J. Szmidt ty są tłem utworów Wegnera, Drukarczyka i Miszczaka. Do tego horror - Redakcja działu literackiego: Urszula Gardner Korekta i skład: Alfa i Omega. w polskich, acz futurystycznych realiach, ciepła i humorystyczna opowieść o jednorożcach, ale wcale nie fantasy, i krótkie postapokaliptyczne pod­ sumowanie cech ludzkich w wykonaniu Marka Hemerlinga. Życzę przyjemnej lektury i do zobaczenia za miesiąc. Robert J. Szmidt Strona 4 Shen Denawer przeciągnął się, kolejny raz usiłując - Dzisiaj co najwyżej piwo. No, może z odrobiną rozprostować kości. Tak było zawsze, przez pierwsze trzy rumu. doby w stanie nieważkości jego organizm stroił fochy - Kelner o nieruchomej twarzy Azjaty musiał mieć nie­ mdłości, zawroty głowy i wszechogarniające zmęczenie wiarygodny słuch. Zanim Shen na dobre usadowił się przy towarzyszyły mu non stop. Rano próbował się ogolić, stoliku, już stał przed nim kufel. Ostrożnie pociągnął potem próbował wypić kawę i próbował zjeść śniadanie. pierwszy łyk. Dobre. Wszystkie próby zakończyły się fiaskiem. Maszynka nie - Mało tu ludzi. nadawała się do użytku, kawa, siorbana przez słomkę, mia­ - Dziwisz się? Jest dziesiąta rano, wszyscy w pracy. ła smak starego smaru, a pasta, wyciśnięta z tubki na - A ty? grzankę o smaku przepoconych skarpet, zalatywała zjeł- - Ja mam przerwę. Zaraz odlatuję na Alfę Dwa. Tam­ czałym tłuszczem. tejszy lekarz zachorował. Czuł się tak, jakby stuknął mu nie piąty, a siódmy - Psiakrew. krzyżyk. - Takie życie. Jeszcze nie minął pierwszy dzień na stacji, a on już zdą­ Boba Kowalskiego poznał na studiach. Chociaż nigdy żył pożałować swojej decyzji. Trzeba było zostać na Zie­ nie byli dobrymi kumplami, to kiedy po kilkunastu latach mi. Miał tylko nadzieję, że jeśli zdoła przetrzymać naj­ ich drogi niespodziewanie skrzyżowały się na stacji Luna bliższe czterdzieści osiem godzin, wszystko wróci do nor­ Sześć, wyszło na jaw, że wiele ich łączy. Obaj mieli za my. sobą nieudane małżeństwa, obaj prawie nie widywali wła­ Zerknął w lustro, usiłując nadać twarzy wyraz inte­ snych dzieci, obaj lubili dobre trunki. ligencji i doświadczenia. Nawet mu się to udało. I obaj byli uznanymi specjalistami w swoich dziedzi­ Poprawił po raz ostatni kombinezon i wypłynął z ka­ nach. Z tym, że Shen był psychologiem, a Bob chirurgiem. biny. Przez chwilę w milczeniu sączyli drinki. - Cieszę się, że nareszcie cię tu przywiało. Przyszy­ kowałem małe co nieco, aby to uczcić, ale teraz będziemy musieli poczekać, aż wrócę. Kowalski czekał na niego w barze znajdującym się - Kiedy? w ostatnim, zewnętrznym pierścieniu Tarczy. Kiedy pro­ - Spieszno ci? jektowano to cacko, ktoś zapytał, co zrobią, jeśli będzie - Niespecjalnie. Miną jeszcze dwa albo nawet trzy dni, trzeba w tym samym czasie symulować grawitację o róż­ zanim zacznę normalnie funkcjonować. nym natężeniu. Inżynierowie korporacji wymyślili więc Kowalski skrzywił się lekko. cztery koncentryczne pierścienie, z których najmniejszy - Powinieneś tu być przez ostatnie trzy lata. Zanim miał średnicę trzydziestu metrów, największy zaś prawie uruchomili Tarczę i oddali do użytku bloki medyczny i re­ stu. Cała konstrukcja świetnie się sprawdzała, jak każde kreacyjny. Ta stacja to wspólny projekt rządu i tego japoń­ rozwiązanie będące połączeniem prostoty i niezawodnoś­ skiego molocha. Oczko w głowie polityków. Wszystko ci. Z centralnej części stacji wystawał długi i wąski kom­ miało być na czas. Siedziało tu czterystu ludzi zamknię­ pleks 0-g. Z daleka Alfa Jeden wyglądała jak olbrzymia tych po ośmiu w kajucie i harujących po szesnaście godzin tarcza przebita na wylot oszczepem. Choć nazwa była nie­ na dobę, żeby zdążyć z terminami. Żarcie z automatów, oficjalna, używano jej nawet w firmowych raportach. ciągły półmrok, oszczędzanie na wszystkim: powietrzu, W największym pierścieniu panowało teraz 0,7 g. Jego wodzie, energii. Awaria za awarią. Mieliśmy najwyższy ciało przyjęło takie ciążenie z mieszaniną radości i niedo­ współczynnik wypadkowości w historii prac w kosmosie. wierzania. On sam w tej chwili dziękował bogom za mo­ - Machnął ręką. - Mówię ci, piekło. Przez ten czas prze­ żliwość wypicia drinka bez słomki. winęło się tu pięciu psychologów. Czterech spakowało W barze poza Kowalskim był tylko kelner. manatki zaraz po okresie próbnym. Bob wstał, unosząc szklaneczkę w niemym salucie. - A piąty? Opróżnił ją jednym haustem. - Wyszedł przez śluzę w przestrzeń. Bez skafandra. - Witamy w zespole - rzekł na powitanie. - Cholera, - Pech. wyglądasz, jakbyś całą noc przerzucał kontenery. - Właśnie... Ale za to teraz żyć nie umierać. Wszyst­ - Bo to właśnie robiłem. Yamada powiedział, że to ry­ ko wypucowane na błysk, cały personel z wyższym wy­ tuał, przez który muszą przejść wszyscy nowicjusze. kształceniem, praca po osiem godzin dziennie, siłownia, - A, faktycznie. Przypominam sobie. Na przyszłość sauna i salon masażu. Nie patrz tak na mnie, mówię użyj manipulatorów. poważnie, pracuje tu taka świetna pani doktor, specjalistka - O? To tak można? od terapii ruchowej w zerogie. Jedyne stresy to te zwią­ Uśmiechnęli się do siebie. zane z badaniami, ale nie miałem żadnej pracy od trzech Kowalski pokazał mu butelkę. tygodni. Tylko dlatego zgodzili się, żebym poleciał na - Wódka? dwójkę. Strona 5 - Nudy. - A co? Trafię do Tęczowego Miasteczka? - Aż tak źle nie jest. Zresztą sam zobaczysz, nie będę - Geje to byłby twój najmniejszy problem. No, na­ ci psuł niespodzianek. Wśród ponad ośmiuset osób na pe­ prawdę muszę już lecieć. - Kowalski dopił resztę drinka wno znajdziesz kilku miłych szajbusów. jednym haustem i wstał. - Mam nadzieję. Chociaż Yamada zapowiedział, że Shen podniósł się razem z nim. jestem przydzielony do JEGO i tylko JEGO zespołu. Nie - Odprowadzę cię do śluzy, przy okazji pokażesz mi wiem, jak mu się to udało, ale „mój" mówił do mnie kawałek stacji. dużymi literami. -Hm... - Co: hm? - Kiedy wspomniałeś, że ściągnął cię tu Yamada, my­ - To jakiś żart, prawda? - Shen poprawił się w fotelu, ślałem, że się przesłyszałem. Wiesz, nad czym on pracuje? nie spuszczając oka z rozmówcy. - Leczy raka. Tak mi się obiło o uszy... Yamada wyglądał jak kwintesencja Azjaty. Niski i szczu­ - ...i nie zdziwiło cię, że do leczenia raka szuka psy­ pły, śniady, skośnooki i z wiecznie przyklejonym do ust chologa, specjalisty od zaburzeń związanych z virtualem? uprzejmym uśmiechem. Wyglądał niegroźnie i sympaty­ - Zdziwiłbyś się, gdbym ci powiedział, do czego mnie cznie. Tylko jego angielski, z nienagannym oksfordzkim ściągają. Trzy lata temu musiałem się zająć całą drużyną akcentem, kazał mieć się na baczności. Kogoś, kto po­ koszykarską. Nie pytaj dlaczego, tajemnica lekarska. święcił mnóstwo czasu, żeby nabyć taki akcent, nie nale­ Bob uśmiechnął się półgębkiem. żało lekceważyć. - No dobra, kupię to. Na razie - pociągnął ze szkla­ - Bynajmniej. - Szef projektu już się nie uśmiechał. - neczki. - Zresztą i tak chodzą plotki, że Yamada używa Został pan tu ściągnięty, ponieważ pańskie kompetencje w terapii rzeczywistości wirtualnej. okazały się jednymi z najwyższych. I jeśli pana reputacja - No, no... - Wbrew obietnicy, że dzisiaj zrobi sobie nie jest przesadzona, za miesiąc, najdalej dwa będzie pan jeszcze wolne, Shen zaczął kombinować. - Gdyby za­ z powrotem na Ziemi, bogatszy o okrągłą sumkę. Ale mu­ fundować pacjentom odpowiednie wszczepy, można by si pan zaakceptować nasze warunki. Ten projekt jest obję­ stymulować system immunologiczny metodami bezinwa- ty ścisłą tajemnicą i nie pozwolę, aby jakikolwiek przeciek zyjnymi. Czytałem parę lat temu ciekawy artykuł o gra­ pozwolił konkurencji na zdobycie wyników naszej prawie czach, którzy odnosili rany w Sieci. Nawet jeśli mieli pięcioletniej pracy. kiepskie wszczepy, ich ciała reagowały jak w realu, rosła Shenowi też nie było do śmiechu. liczba białych i czerwonych krwinek, hormony szalały, - Dobrze, podsumujmy. Chce pan, bym zajął się organizm szykował się do walki o życie. Wbrew pozorom pacjentką o nieznanych personaliach, która jak pan mnie tę naszą maszynerią - postukał się w skroń - bardzo łatwo zapewnia, ma poważne problemy związane z rzeczywis­ oszukać. Ciekawe... Wiesz, ilu Yamada ma tu pacjentów? tością wirtualną, zagubiła się, prawda? Nie jest w stanie - Jednego. Właściwie jedną. wyjść z virtualu. Nie będę miał wglądu do jej historii - Żartujesz. choroby, życiorysu ani innych danych. Nie będę mógł się - Nie, choć bardzo bym chciał. Podobno pracuje nad z nią kontaktować ani w realu, ani w Sieci. Zgadza się? terapią, która może uratować miliony, ale jak na razie Yamada skinął głową, a Shen uśmiechnął się kwaśno. męczy j edną dziewczynę. Zresztą ta babka i tak już prawie - Nadał pan nowe znaczenie słowu konsultant, profe­ dwa lata żyje poza czasem. sorze Yamada. - Poza czasem? - Nie było to moim celem, doktorze Denawer. Pa­ Bob wyglądał na zawstydzonego. cjentka wchodzi w szczególnie krytyczną fazę terapii, - Kolejny hołd dla wszechwiedzy łapiduchów. Jeśli chodzi o jej życie. Ja wiem, że wyciąganie ludzi z rzeczy­ lekarz stwierdzi, że pacjentowi został tylko miesiąc życia, wistości wirtualnej na ogół wiąże się z większym lub każdy dzień więcej jest życiem „poza czasem". Ona tak mniejszym szokiem. Aleją szok może zabić. Nikt jeszcze żyje dwa lata. nie umarł w naszym ośrodku i zapewniam pana, że nikt - Niezły wynik... - Shen przeciągnął się, aż coś chrup­ nie umrze, dopóki ja nim kieruję. nęło mu w ramionach. - O rany, jeszcze co najmniej dwa Siedzieli w biurze Yamady mieszczącym się w najwęż­ dni takiej mordęgi. W nocy bez przerwy śniło mi się, że szym pierścieniu. Shen dyskretnie rozglądał się dookoła, spadam. analizując otoczenie. Na Ziemi ludzie mogli podkreślać - Starość nie radość - Bob raz jeszcze uśmiechnął się swój status na tysiące sposobów. W kosmosie o pozycji blado. - Dziwne, że komisja zdrowia w ogóle pozwoliła ci człowieka świadczyła przestrzeń, jaką dysponował, i to, wsiąść na prom. Dałeś łapówkę? jak została zagospodarowana. Sam fakt, że biuro Yamady - Powiedziałem, że uciekam przed kobietą, i poka­ umieszczono w pierścieniu, chociaż całą administrację załem zdjęcie twojej byłej. Chłopaki wpuścili mnie poza stacji upchnięto w centralnej, pozbawionej sztucznego kolejnością. ciążenia części Alfy, wiele mówił. Nie licząc naprawdę Teraz Bob wyszczerzył się szeroko. niezbędnych ośrodków medycznych czy rekreacyjnych, - Punkt dla ciebie. Zaraz muszę lecieć. Za kwadrans każdy metr sześcienny w pierścieniach stacji był bez­ mam prom. Ach, byłbym zapomniał, wchodziłeś może cenny. A w tym miejscu imponowały nie tylko rozmiary, w wewnętrzną sieć? ale i wyposażenie. Pomieszczenie było tak duże, że bez - Jeszcze nie. trudu dostrzegało się krzywiznę pierścienia. Skórzane - Uważaj. Kilku kolesi z centrum rozrywkowego robi fotele ustawiono przy dębowym biurku, pamiętającym nowym na stacji głupie kawały. Nie dziw się niczemu. zapewne jeszcze początek poprzedniego stulecia. W kącie Strona 6 w olbrzymim akwarium unosiły się jakieś plamiste ryby, spania w zerogie, końcówką terminalu z monitorem za­ a pod ścianami stało kilka regałów z książkami. Książka­ montowanym w ścianie i prostym, biurkopodobnym mi! Wyniesienie tego bajzlu na orbitę musiało kosztować występem poniżej oraz paroma wbudowanymi w ściany pół­ krocie i służyło tylko jednemu: podkreśleniu miejsca zaj­ kami i uchwytami. Ot, masówka produkowana dla tanich mowanego w hierarchii. Shen przypomniał sobie klitkę, hoteli orbitalnych. którą mu przydzielono, dwa na trzy metry w module o ze­ Nie spiesząc się, podpłynął do terminalu, po drodze rowej grawitacji, i w duchu wzruszył ramionami. Nego­ wyciągając z szafki tubkę z pastą proteinową. Negocjacje cjacje z Yamadą zapowiadały się naprawdę interesująco. z Yamadą trwały prawie trzy godziny i zakończyły się po­ Na początek uśmiechnął się uprzejmie i szczerze. łowicznym sukcesem. Miał dostać dane pacjentki (ży­ - Wydaje mi się, że niezupełnie zdaje pan sobie spra­ ciorys, rodzina, przyjaciele, przebieg choroby oraz po­ wę ze specyfiki mojej pracy. Ona polega głównie na kon­ stępy w leczeniu), lecz nadal nie miał szans na kontakt lub takcie z pacjentem. Na nawiązaniu osobistej więzi, zbu­ chociażby pasywną obserwację w virtualu. Yamada nie dowaniu pomostu łączącego go z lekarzem. Po tym po­ zamierzał się również podzielić informacjami na temat moście mogę pacjenta wyprowadzić z miejsca, w którym metody leczenia. Czyli Shenowi pozostawało wyciągnąć się zagubił, do rzeczywistości. Jeśli moja rola ma się ogra­ kobietę z rzeczywistości wirtualnej, nie wiedząc, co ją tam niczyć do bezosobowych konsultacji, niepotrzebnie ścią­ wepchnęło. Świetnie, po prostu świetnie. gał mnie pan z Ziemi. Pasta miała smak kurczaka, zmielonego razem z pió­ - Przerywając pańską małą wojenkę toczoną z wła­ rami i kośćmi. Żołądek Denawera nadal protestował prze­ dzami uczelni? Użeranie się ze studentami? Kłopoty z pu­ ciwko umieszczeniu go w stanie nieważkości i Shen po­ blikacją prac? Uczciwie przyznam, że pana kandydatura ważnie żałował, że nie zjadł obiadu w zewnętrznym pier­ była jedną z trzech, które braliśmy pod uwagę. Lecz pro­ ścieniu. fesor Zadurski niespodziewanie dostał wsparcie finanso­ Terminal okazał się nowocześniejszy, niż przypusz­ we na swoje badania, a doktor Hennerson odmówiła z przy­ czał. Miał nawet skrytkę, w której znajdowała się pseudo- czyn zdrowotnych. Został nam tylko pan. - Yamada rów­ skóra i sensokask, pełny zestaw do głębokiego serfowania nież potrafił uśmiechać się uprzejmie i szczerze, choć po Sieci. Więc jednak jego moduł nie był tanią masówką efekt byłby znacznie lepszy, gdyby uśmiech choć zahaczał z Tajwanu. Na razie ograniczył się do uruchomienia mo­ o oczy. - Jest pan uznanym specjalistą mającym na koncie nitora i potwierdzenia swoich uprawnień. Wystarczyło spore sukcesy. A chciałbym przypomnieć, że suma, którą przyłożyć kciuk. może pan zainkasować za konsultacje, pozwoli panu uwol­ Na ekranie pojawiła się twarz młodej Azjatki. Na oko nić się od uczelni na wiele miesięcy i poświęcić w całości piętnastoletniej. pracy naukowej. W zamian oczekuję dostosowania się do - Witam, doktorze Denawer. Nazywam się Ako i je­ naszych warunków. stem personalną końcówką sieciową przydzieloną do pań­ Kij i marchewka. Sposób przekonywania starszy od skiego terminalu. Wirtualną asystentką, jeśli woli pan to piramid. Yamada dyskretnie przypomniał mu, że nie jest określenie. Moim zadaniem jest pomoc panu w porusza­ jedynym specjalistą na świecie i że jego honorarium jest niu się po wewnętrznej sieci stacji Alfa Jeden oraz nadzo­ sześciocyfrową kwotą. I to, tu Shen pogrzebał w pamięci, rowanie procesów archiwizacyjnych i porządkowanie da­ inkasowaną nawet wtedy, gdy kuracja nie przyniesie nych. skutku. W końcu były gorsze sposoby zarabiania niż spę­ - Jesteś osobista czy zbiorcza? dzenie miesiąca czy dwóch na stacji kosmicznej na koszt - W tej chwili obsługuję czterdzieści trzy terminale. bogatej i najwyraźniej ekscentrycznej firmy. Jeśli uważa pan, że jest panu potrzebna osobista asystent­ Uśmiechnął się szerzej i złagodził kurs. ka, proszę zgłosić się do profesora Yamady. Czy mam - Zatem co od pana dostanę? Tak na początek. przekazać taką prośbę? Machnął ręką. - Nie ma potrzeby. Nawet gdybyś była osobista, i tak kawy nie zaparzysz, prawda? Jego kwatera znajdowała się w centralnej części stacji. - Nie, doktorze. Ale w zewnętrznym pierścieniu mają Długi na prawie sto pięćdziesiąt, a szeroki na niespełna świetne automaty. Zarezerwować panu stolik? piętnaście metrów walec otoczony przez cztery pierścienie - Może później. Teraz pokaż dane pacjentki o nazwi­ faktycznie wyglądał jak oszczep przebijający na wylot gi­ sku Landor, Barbara Landor. gantyczną tarczę. I taką właśnie nazwę nosił - Oszczep. Zagłębił się w lekturze. Shen zastanawiał się złośliwie, jaki sztab specjalistów gło­ wił się nad tą nazwą. I ile zainkasował. Do centralnego walca doczepiano w różnych miej­ scach moduły badawcze, mieszkalne, szpitalne, labora­ Barbara Landor, lat dwadzieścia sześć, studentka, z na- toria, siłownie i kontenery z zapasami. Z tego powodu turalizowanej szwedzko-niemieckiej rodziny. Shen przy­ całość wyglądała jak drzewce wyjątkowo starej broni, patrywał się jej zdjęciu od prawie godziny, szukając obrośnięte grzybami i mchem. Ale modułowy charakter natchnienia w regularnych rysach i jasnoniebieskich tej części stacji sprawdzał się świetnie, gdyż umożliwiał oczach. Cholerny świat, ta dziewczyna nie pasowała do dostosowanie się do aktualnych potrzeb zaledwie w kilka schematu. W żaden sposób. Dziewięćdziesiąt procent jego dni. pacjentów stanowili mężczyźni, przeważnie między Kwatera to jednak za dużo powiedziane. Już raczej: piętnastym a dwudziestym piątym rokiem życia, choć pra­ klitka o wymiarach trzy na dwa na dwa, z uprzężą do cował też z kilkoma po sześćdziesiątce. Dominowali Strona 7 introwertycy ze skłonnościami depresyjnymi i nałogowi dobre. I warte kupę kasy. Ludzie nie sprawdzają stanu gracze. Dziewczyny, które na studiach nosiły, bynajmniej konta, gdy śmierć zagląda im w oczy. Jeśli dziewczyna nie nadany złośliwie, przydomek Barbie, były przewodni­ przeżyje, zapewni swojemu lekarzowi sławę i pieniądze. czącymi bractwa uniwersyteckiego, cheerleaderkami, Pozostawało tylko jedno pytanie. Gdzie w tym wszystkim drużynowymi skautów, wolontariuszkami Czerwonego jest miejsce na rzeczywistość wirtualną i zagubienie się Krzyża i dwukrotnymi Wicemiss Uśmiechu stanu Wa­ w niej? Zacisnął zęby. Najpierw kolacja, potem kilka drin­ szyngton, po prostu nie gubiły się w Sieci. Jasne, każdy ków, a później noc wypełniona snami o spadaniu. Jutro może się zgubić, ale pewnym osobom to się po prostu nie zastanowi się, co jeszcze można wycisnąć z Yamady. zdarza. Nie mają predyspozycji. Leczył różne przypadki. Od prostej depresji u graczy, którzy zbytnio utożsamili się z kreowanymi przez siebie postaciami, poprzez rozdwojenie jaźni wywołane podzia­ - Nic więcej. - Twarz Azjaty była spokojna i nierucho­ łem osobowości na część „wirtualną" i „realną", gdzie ta ma jak twarze przewodników androidów, oprowadzają­ pierwsza zaczynała dominować, aż do pseudoschizofrenii, cych wycieczki po niektórych muzeach. - Dostał pan w której chorzy nie potrafili odróżnić świata rzeczywis­ wszystkie dane, jakie mogłem udostępnić, i proszę nie li­ tego od wykreowanego w Sieci lub trwali w przekonaniu, czyć na więcej. Informacje, o które pan prosi, dotyczą sa­ że ciągle znajdują się w Sieci i nie mogą wyjść. Rozwój mego sedna naszej metody i dlatego nie mogę pana z nimi neurochirurgii wszczepów tylko utrudnił mu pracę. Shen zapoznać. do głębokiego surfowania stosował pseudoskórę i senso- No tak, to było do przewidzenia. Shen poprawił się kask, bo ingerencję chirurgiczną we własny mózg uważał w fotelu, rozkoszując się namiastką ciążenia. Ta noc oka­ za grubą przesadę, ale ostatnio coraz więcej osób decy­ zała się równie paskudna jak poprzednia; nieustanne sny dowało się na założenie gniazda sensonerwowego. Po­ o spadaniu i budzenie się co kilka minut z krzykiem za­ jawił się nowy typ zagubionych - ludzie, którzy zostawali mierającym na ustach mogły każdego doprowadzić na w Sieci na stałe, a po odłączeniu od niej zapadali w coś skraj wyczerpania. Ale to nie znaczyło, że zamierzał się w rodzaju śpiączki, bez szans na dobudzenie. Pierwszych poddać. kilka przypadków wywołało ogólnokrajową panikę i sze­ - Profesorze Yamada - zaczął ostrożnie - proszę mi reg pozwów, skierowanych przeciw klinikom montującym wierzyć, że doskonale rozumiem pańskie stanowisko. Mu­ gniazda. Później okazało się, że problem jest raczej natury szę jednak z całą uprzejmością zwrócić uwagę na to, że psychologicznej niż chirurgicznej. Chorzy tak głęboko dane, które mi pan przekazał, nie są funta kłaków warte angażowali się w swoje wirtualne życie, że śpiączka była dla lekarza mojej specjalności. I proszę nie sugerować - zwykłą reakcją obronną. Tych sprowadzić z powrotem by­ dodał widząc, że Japończyk otwiera usta - że inny spe­ ło najtrudniej. No ale młode i ładne dwudziestosześcio- cjalista poradziłby sobie lepiej. Sam bóg psychologów, latki nie uciekały w pseudożycie w Sieci. Za dobrze bawi­ jeśli jakiś istnieje, nie byłby panu w stanie pomóc, bo ły się w tym prawdziwym. zgodnie z wszystkimi danymi ta kobieta ma skłonności do I jeszcze ten cholerny Yamada. Żadnych danych na co najwyżej lekkiej depresji, a nie do zagubienia się temat metod leczenia. Tylko rozpoznanie i przebieg cho­ w virtualu. roby nowotworowej. Barbara opuściła dwa lata z rzędu Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. badania okresowe na uniwersytecie. Raz pojechała na po­ - Dobrze. - Yamada skapitulował pierwszy. - Spró­ grzeb babci, drugi raz zachorowała na grypę. Powinna je buję odpowiedzieć na kilka pytań. przejść w innym terminie, ale gdy się ma dwadzieścia parę Shen pogratulował sobie w duchu, że nie wyciągnął od lat, człowiekowi wydaje się, że będzie żył wiecznie. Na razu ciężkiej artylerii i nie zagroził rezygnacją, jak to czwartym roku wykryto u niej szybko postępującą planował jeszcze tego ranka. Noce w stanie nieważkości białaczkę, tak zwanego ultrazłośliwego raka. To draństwo wpędzały go w desperację. zbierało swoje żniwo dopiero od kilkunastu lat, ale już cie­ - Konsultowano już ten przypadek z innymi specjalis­ szyło się paskudną sławą. Dziewczyna najpierw załamała tami? się, później postanowiła walczyć, przeszła klasyczną -Tak. chemo- i radioterapię, jeden przeszczep i kurację komór­ -Tak? kami macierzystymi. W pewnym momencie schudła z pięć­ - Żaden z nich nie był w stanie nam pomóc. dziesięciu do trzydziestu dwóch kilo. Po roku męczarni - Tak? - Cholera, czy z tego faceta każde zdanie trzeba zgłosiła się na ochotnika do eksperymentalnej terapii na wyciągać końmi? Alfie Jeden. Trafiła tu prawie dwa lata temu. I tyle, w tym - Wszyscy mieli te same obiekcje co pan. Za mało da­ miejscu dane od Yamady urywały się, zupełnie jakby dzie­ nych, tak twierdzili. wczyna znikła. Jakby wyrzucili ją w przestrzeń i wymazali - Miło wiedzieć, że nie jestem jedyny. - Shen posta­ wszystkie informacje. Shen ze złością wyłączył terminal nowił pokierować rozmową. - Żeby nie przedłużać, pro­ i skierował się do wyjścia. Potrzebował drinka, kolacji fesorze. Najprostszy podział zaburzeń związanych ze w normalnym ciążeniu i drinka. Przepływając przez śluzę światami wirtualnymi obejmuje: depresję, rozdwojenie pomyślał, że Yamada mimo wszystko zdradził mu więcej, osobowości, pseudoschizofrenię lub zaburzenia Bors-Lans- niż chciał. Zgodnie z danymi medycznymi, Barbara trafiła sona, jak to zwą niektórzy, i głębokie zagubienie połą­ na stację w ostatnim stadium raka. Na Ziemi zostałby jej czone ze śpiączką. Cztery podstawowe typy, obejmujące miesiąc, może dwa. Czyli żyła „poza czasem" niemal dwa około dziewięćdziesięciu pięciu procent przypadków. Czy lata. Dłużej niż jakikolwiek pacjent z tym typem białaczki. nasza pacjentka mieści się w którejś z tych kategorii? Cokolwiek Japończyk wymyślił, musiało być naprawdę -Tak. Strona 8 Postanowił, że nie da się wyprowadzić z równowagi. dłuższe wizyty w Sieci powodują chwilową poprawę sta­ Skoro Yamada chce grać w „kto kogo wkurzy bardziej", nu zdrowia pacjenta, początkowe objawy zagubienia zni­ nie ma sprawy. kają. Jak łatwo się domyślić, tutaj było podobnie, zresztą - Do której? - zapytał uprzejmie. inaczej Barbara nie zagubiłaby się całkowicie. Przed mie­ - Do ostatniej. siącem pierwszy raz skontaktowano się ze mną, pytając, Westchnął cicho - nie mogło być gorzej. czy byłbym zainteresowany konsultacjami na stacji Alfa - Upewnijmy się, czy myślimy o tym samym. Pa­ Jeden. cjentka przejawia aktywność wyłącznie w Sieci, w wykre­ Przerwał zaskoczony szerokim i - jak się wydawało - owanym, sztucznym środowisku. Po odłączeniu zapada szczerym uśmiechem Yamady. w rodzaj śpiączki i nie można nawiązać z nią kontaktu. - Wydaje mi się, Denawer-san, że jest pan tą osobą, Jaki jest charakter tej wykreowanej rzeczywistości? której potrzebujemy - powiedział Japończyk, lekko się Japończyk nawet nie drgnął. kłaniając. - To dla mnie zaszczyt móc z panem współpra­ - To ściśle tajna informacja. cować. - Dobrze, jeszcze do tego wrócimy. Ile czasu to trwa? Hm, wyglądało na to, że zdał jakiś egzamin. I to chyba - To również ściśle tajna informacja. przez nieuwagę i chęć popisania się elokwencją. Odwza­ - A kiedy zaobserwowano pierwsze objawy zagubie­ jemnił uśmiech, starając się nie pokazać, jak głupio się nia? Niewyraźną mowę, rozkojarzenie, zaburzenie funkcji czuje. motorycznych? - Czym mnie pan teraz zaskoczy, profesorze Yamada? Yamada tylko się uśmiechnął. Shen odwzajemnił uśmiech i zagrał va banque. - Pacjentka ma zainstalowany wszczep, który jest akty­ wny mniej więcej od półtora roku. A ponieważ jej wizyty Laboratorium było duże, po prostu duże i już. Na sta­ w Sieci od początku były długie i regularne, pierwsze cji, gdzie klitka o kubaturze paru metrów sześciennych objawy pojawiły się już pół roku później. Potem zaczęto uchodziła za pokój, taka ilość wolnego miejsca robiła wra­ jeszcze bardziej wydłużać jej pobyty w virtualu, aż do żenie. Dwadzieścia pięć metrów długości i dziesięć szero­ chwili, gdy pacjentka w ogóle przestała z niego wycho­ kości. Ten walec mógłby pomieścić kilkanaście innych dzić. Mniej więcej przed miesiącem, prawda? pracowni. Miło było patrzeć, jak uśmiech znika z twarzy rozmów­ Całość przedzielała olbrzymia szklana płyta, po jednej cy. Nawet jeśli zastąpiła go mina podobna do kamiennej jej stronie umieszczono - przyczepione do ścian - dzie­ maski, w której oczach ktoś zapalił ogień. siątki stanowisk, każde zaopatrzone w fotel do zerogie - Skąd pan ma te informacje? - Yamada gapił się na i kilka monitorów. Siedzący w nich ludzie mieli na gło­ niego, jakby już próbował zdecydować, w której śluzie wach półprzejrzyste kaski, a na dłoniach rękawice i zda­ przytrafi mu się wypadek. - Na pewno nie od nas. wali się zajęci bardzo ważnymi sprawami dziejącymi się -Nie. właśnie w Sieci. Kilku tkwiło nieruchomo, najwyraźniej Psycholog spoglądał na rozmówcę z uprzejmym korzystając z wszczepów. Nikogo spośród nich nie znał. uśmiechem przyklejonym do ust, chociaż w duchu szcze­ Yamada spojrzał na niego z fotela znajdującego się tuż rzył się od ucha do ucha. No i kto jest bardziej wkurzający, przy szybie. Siedział ryłem do wejścia, zwrócony w kie­ skośnooki sukinsynu? runku umownego „dołu" w stronę drugiej części labora­ - Do tych danych dostęp ma tylko pięć osób na stacji torium, którą tworzyła znajdująca się za szybą biała, asep- i dwie na Ziemi. Kto je panu zdradził? tyczna puszka o średnicy dziesięciu i głębokości, o ile - Pan. Shen mógł to ocenić, dwunastu metrów. Jej pokryte gąbką - Kto?! ściany budziły niepokój. - Pan, profesorze Yamada, przed chwilą. Zapomniał - Po co to? pan, kim jestem. Psychologiem, jednym z najlepszych - Dla dobra pacjentki, doktorze Denawer. Żeby całko­ specjalistów od zaburzeń związanych z virtualem. Okrojo­ wicie odizolować ją od bodźców zewnętrznych. Nawet ny materiał, który mi pan udostępnił, oraz informacja, że najlepszy wszczep nie pozbawia nas świadomości istnie­ pacjentka głęboko zagubiła się w Sieci, wskazują na to, że nia rzeczywistego ciała, wie pan o tym przecież. Barbara musi mieć wszczep. To oczywiste. Nie założyła Kiedy podpływał do Japończyka, gdzieś z boku poja­ gniazda na Ziemi, więc dostała je tutaj. Przed dwoma laty. wiła się wysoka, mocno zbudowana kobieta z krótko przy­ Badania, ustalanie ścieżek i wrastanie wszczepu trwa strzyżonymi blond włosami. Spojrzała na niego i poczuł, około trzech miesięcy, aktywacja i konfiguracja matrycy jakby za kołnierz wpadło mu kilka kostek lodu. Oszczęd­ od miesiąca do dwóch. Stąd wiem, że wszczep miała nie skinęła głową. uaktywniony nie wcześniej niż półtora roku temu. Nie - To doktor Pamela Jakobson z uniwersytetu w Oslo, znam ani jednego przypadku pełnego zagubienia, w któ­ moja asystentka - wyjaśnił Japończyk. - Będzie dziś nad­ rym chory miałby wszczep krócej niż rok, więc i ona ma zorować zabieg. Proszę zająć miejsce - wskazał fotel obok. go co najmniej tyle czasu. Ale to trochę za mało, aby oso­ - Chyba mnie nie polubiła. ba o jej profilu mogła poważnie zachorować, chyba że od - Pam bywa chłodna i apodyktyczna, ale w całych początku zanurzała się długo i głęboko... - W miarę jak wschodnich Stanach nie znajdzie się lepszy specjalista mówił, twarz Yamady wygładzała się. - U większości w tej dziedzinie. chorych pierwsze objawy występują po mniej więcej sześ­ - Czyli? ciu miesiącach regularnego nurkowania. Potem następuje Japończyk tylko się uśmiechnął i ponownie wskazał coś, co nazywamy syndromem Sterynsa. Kolejne coraz mu miejsce. Shen usiadł i przypiął się pasami. Monitory Strona 9 przed jego twarzą były wyłączone. Wskazał na nie i usły­ Gogle zmętniały, a po sekundzie z mlecznej szarości szał: wyłonił się obraz. - Nie będą panu potrzebne. Wygodnie? Był w parku, pięknie utrzymanym, rozplanowanym Uprzejmość Yamady zaczynała powoli działać mu na z prawdziwym artyzmem parku mogącym należeć tylko nerwy. do kogoś, przed kim kompozycje kwiatów, ozdobnych - Może wreszcie dowiem się, co się tu dzieje? krzewów, wysypanych drobnymi, kolorowymi kamykami Powiedział to nieco ostrzej, niż zamierzał. Kiedy ścieżek i cicho szemrzących strug wodnych nie miały ta­ wczoraj Yamada oświadczył, że zabierze go na najbliższy jemnic. Kogoś, kto na dodatek kochał bawić się takimi zabieg, omal nie podskoczył z radości. Przez moment są­ rzeczami. Shen musiał z niechętnym podziwem przyznać, dził, że pobyt na stacji okaże się czymś więcej niż nudną że spece od virtualu dali z siebie wszystko. Miejsce tchnę­ pseudopracą, ale teraz znów poczuł smycz. Najwyraźniej ło spokojną harmonią, iskrzyło radością i wywoływało po­ jego obecność tutaj miała charakter bardziej kurtuazyjny czucie bezpieczeństwa. Twórcom należały się duże brawa. niż roboczy. Nagle obok niego wyrosła postać. Mężczyzna - biały, - Jest pan typowym przedstawicielem kultury zacho­ około trzydziestki, o jasnych oczach i uśmiechu wiecz­ du, Denawer-san. Ani grama cierpliwości. Do zabiegu zo­ nego chłopca. Ciemne włosy miał związane na karku stało jeszcze kilka minut... Chyba powinienem pana w kucyk. Przybysz ruszył przed siebie lekkim krokiem ostrzec, że procedura może się wydawać dość drastyczna. sugerującym kogoś o swobodnym stylu życia i niewymu­ Dlatego proszę o zachowanie bezwzględnego spokoju. Bez­ szonym, naturalnym wdzięku. Cała postać budziła in­ względnego. - Spojrzenie Yamady stwardniało. stynktowną sympatię i zaufanie. Do kogoś takiego zagu­ Shen pozwolił sobie na wredny uśmieszek. bione dziecko podeszłoby prędzej niż do policjanta w mun­ - Zabrzmiało to prawie jak groźba, profesorze. durze. Kolejny punkt dla programistów. - Niebawem wszystko pan zrozumie. Proszę sięgnąć - Niezły, prawda? pod półkę. Głos Yamady zaszemrał mu koło ucha. Znalazł tam gogle. Więc jednak wpuszczą go w Sieć. - To nie żywy człowiek, tylko konstrukt, całkowicie - Będzie pan obserwował zabieg, a nawet zobaczy, sztuczna osobowość. Sporo się nad nim napracowaliśmy, którędy wędruje Barbara. ale jak widać, gra warta była świeczki. A oto Barbara. Shen kątem oka dostrzegł wbite w nich spojrzenie asy­ Konstrukt wyszedł na niewielki placyk okolony dwu­ stentki. Nie wyglądała na zadowoloną. metrowym żywopłotem i zatrzymał się. Na jego twarzy Japończyk pstryknął jeden z klawiszy na pulpicie. pojawiło się zaskoczenie, powoli przechodzące w pełen - Proszę patrzeć. radości uśmiech. Shen obserwował go teraz nieco z boku Ściana na końcu pomieszczenia oddzielonego szybą i był naprawdę pod wrażeniem. Miał w życiu do czynienia pękła na pół i do środka wpłynęła szczupła postać. Że jest z tysiącami wykreowanych w rzeczywistości wirtualnej to Barbara Landor, Shen musiał uwierzyć Yamadzie na postaci, ta jednak należała do ekstraklasy. Zdawało się, że słowo, gdyż całą jej twarz zasłaniał ciężki wirtualny kask, ma przed sobą żywego człowieka, który po kilkugodzin­ a do niemal każdego skrawka ciała miała przyczepione nej wędrówce po opustoszałym parku napotkał wreszcie dziesiątki czujników, kroplówek i jakichś rurek. Poza tym drugą osobę. I naprawdę się z tego cieszy. była raga. Barbara siedziała na białej ławeczce, czytając książkę. Jak dotąd nie padło ani jedno słowo. Nagle rozległo Nosiła niebieską sukienkę w kwiaty i słomkowy kapelusz. się: W komputerowej rzeczywistości miała długie włosy, które - Jest aktywna. Czuje matrycę. teraz złocistą falą spadały jej na plecy. Jeśli tak wyglądała Nie zauważył, kto to powiedział. w realu, to zdjęcia z kartoteki Yamady robiły jej krzywdę, - Kask to tylko zabezpieczenie. Pomaga jej lepiej a przydomek Barbie stanowił obelgę. Była o trzy klasy odseparować się od bodźców zewnętrznych - wyszeptał wyżej, i to pod każdym względem. Yamada. - Rzecz jasna, wchodzi w virtual przez wszczep. - Ona nas nie widzi ani nie słyszy... - Głos Yamady Barbara drgnęła i powoli zwinęła się w pozycję em­ znów zabrzęczał mu koło ucha. - Teraz wszystko zależy brionalną. Przez jego stronę sali przebiegł szmer zawodu. od Johna. Yamada nachylił się w przód. - Johna? - Dajcie więcej na podkorowy. - To imię naszego gościa. Wiemy, że dobrze jej się ko­ Kobieta powoli wyprostowała się, przyjmując pono­ jarzy. wnie pozycję horyzontalną. Na jednym z ekranów pojawi­ Fantom chrząknął lekko, po chwili jeszcze raz - głoś­ ła się twarz Pameli Jakobson. niej, nie ruszając się jednak z miejsca. Kiedy po chwili - Jest gotowa. ciszy trzeci raz dyskretnie zasygnalizował swoją obec­ Yamada skinął głową i założył gogle. ność, uniosła głowę i spojrzała na niego. Shen znalazł się - Będziesz nas prowadzić, moja droga. akurat na linii jej wzroku i przez chwilę miał wrażenie, że - Oczywiście. nie jest niewidzialny. Shen nie potrzebował zachęty, szybko założył własne Przez sekundę wyglądała na przestraszoną, ale John gogle, ale zanim szybki zmatowiały odcinając go od wido­ uśmiechnął się przepraszająco, niemal nieśmiało, i jego ku z zewnątrz, pochwycił spojrzenie Yamady. Dałby sobie czar podziałał. Uspokoiła się i odpowiedziała uśmiechem. głowę uciąć, że stary sukinsyn patrzył na niego jak rybak Dopiero teraz zobaczył na własne oczy, jaki kawał na wijącą się na końcu harpuna zdobycz. perfekcyjnej roboty odwalili programiści Yamady. John Jeszcze mnie nie kupiłeś, ty skośnooki skubańcu - po­ był świetny; każdy jego uśmiech mówił - „lubię cię", każ­ myślał. dy gest - „możesz mi zaufać", każdy grymas twarzy - Strona 10 „słucham cię, nie znamy się, ale już jesteś dla mnie kimś - Zgubiły ją po ośmiu sekundach. Szybciej niż ostat­ ważnym". Gdyby był żywym człowiekiem, w ciągu kilku nio. minut mógłby poderwać każdą kobietę na świecie. I co Yamada warknął coś po japońsku. Nawet bez znajo­ najmniej połowę mężczyzn. mości języka Shen rozpoznał przekleństwo. Tylko w prze­ Po pięciu minutach rozmawiali jak starzy przyjaciele, kleństwa ludzie wkładają tyle uczucia. po następnych kilku Barbara zaczęła mu się zwierzać. Szef projektu odwrócił się w jego stronę z gniewnie Dzięki temu Shen dowiedział się, że dziewczyna ma luki zaciśniętymi ustami. w pamięci, nie bardzo wie, gdzie jest, czuje się samotna. - No więc jak, doktorze Denawer? Czy to, co pan zo­ Poczuł zazdrość. Zwykłą, ludzką, zawodową zazdrość. baczył, pomoże panu w pracy? Jemu nigdy nie udało się tak szybko nawiązać kontaktu Shen patrzył na niego w milczeniu. Tak naprawdę z pacjentem. Z drugą osobą w życiu prywatnym też nie. guzik zobaczył i Yamada musiał o tym wiedzieć. Yamada zdawał się śledzić tok jego myśli. - Czy pozwoli mi pan poobserwować ją w miejscu, do - To może być przyszłość także dla pańskiego zawodu, którego uciekła? - zapytał. doktorze Denawer. Zupełnie nowe możliwości dla psy­ Japończyk uspokoił się w kilka sekund. Znów wyglą­ chologów, psychiatrów i socjologów. Możliwość nawiązy­ dał jak kwintesencja wiecznie opanowanego Azjaty. wania kontaktu z pacjentem na zupełnie innej płaszczyź­ - Problem w tym, doktorze, że nie wiemy, dokąd ona nie. Docierania do ludzi przez VR. Co pan na to? ucieka. Znalazła w Sieci jakąś dziurę i nasze najlepsze Uśmiechnął się tylko. programy nie potrafią jej znaleźć. Co pan na to? - Do czego on właściwie zmierza? John akurat namawiał Barbarę na mały spacer. - Jeśli pan pozwoli, metody pracy i cel tego zabiegu pozostaną na razie sekretem. Proszę po prostu obserwo­ Kostki lodu zabrzęczały o dno, alkohol sparzył przełyk wać pacjentkę. Czy nie na to nalegał pan przez ostatnie i przyjemnym ciepłem zagnieździł się w żołądku. Shen dwa dni? pomachał kelnerowi pustą szklaneczką. Shen nie po raz pierwszy boleśnie odczuł to, że Ya­ Yamada zadrwił sobie z niego. Nie mogą jej znaleźć, mada ukrywa przed nim używane metody. Za każdym dobre sobie. W czasie wędrówki po Sieci zawsze zostawia razem zarzucał go tylko stertą ogólników. Ten skurczybyk się ślady. Przeciętnie uzdolniony gimnazjalista potrafiłby był mistrzem w unikach. Powinien zostać rzecznikiem je odnaleźć i zidentyfikować. Tymczasem Japończyk pa­ prasowym rządu. trząc mu prosto w oczy stwierdził, że Barbara znika w ja­ Tymczasem spokojnie gawędząca para ruszyła powoli kimś zakątku virtualu, którego nie potrafią odnaleźć naj­ przez park. John mówił o głupstwach, podawał nazwy ga­ lepsze programy szpiegowskie korporacji, ogary porów­ tunkowe mijanych kwiatów i krzewów, chwalił artystycz­ nywalne z wojskowymi! ną kompozycję alejki, którą szli, opowiedział jakąś ane­ Połączenie jest aktywne, wszczep działa jak należy, ale gdotę o ogrodach Ludwika XIV, po której Barbara wy- nikt nie wie, gdzie ona przebywa. buchnęła śmiechem. Gówno prawda! Wyszli z labiryntu wykwintnie przystrzyżonego ży­ Pokłócili się o to. Na miejscu, w laboratorium, przy wopłotu wprost na szeroką ścieżkę, dobiegającą do nie­ wszystkich. I nie chodziło tylko o rzekome, niemal magi­ wielkiego stawu i skaczącą zgrabnym łukiem mostka do czne zdolności Barbary do znikania w Sieci. Shen stwier­ ślicznego, białego pawilonu o ścianach obrośniętych dził, że ma dość bycia biernym obserwatorem, który musi bluszczem. wyrabiać sobie pogląd na sprawę z półsłówek i aluzji. John uśmiechnął się. Jego uczestnictwo w zabiegu, po którym tyle sobie obie­ - No i jesteśmy. cywał, okazało się farsą, nie dowiedział się niczego poza Barbara stanęła jak wryta. Potem spojrzała na swojego tym, że pacjentka chorobliwie boi się pewnego miejsca towarzysza i Shen zmartwiał. Jej twarz była twarzą skrzy­ w wykreowanej dla niej rzeczywistości. Zażądał pełnej wdzonego dziecka. dokumentacji medycznej Barbary i pełnego uczestnictwa - Ty też - szepnęła. - Ty też. w następnych zabiegach. O ile jeszcze jakieś będą, za­ Nagle odwróciła się i pobiegła przed siebie, sadziła kończył złośliwie. Równie dobrze bowiem dziewczyna długimi skokami, co chwilę tracąc kontury i barwę, wpa­ mogła nigdy nie wyjść z głębokiego zagubienia. dła w najbliższą ścianę żywopłotu i rozbiła się na tysiące Skończyło się na tym, że Shen wypłynął z pomiesz­ części. czenia mrucząc pod nosem przekleństwa w czterech języ­ Shen zdarł kask z głowy, zanim ostatnie fragmenty kach, co nie zdarzyło mu się od czasu rozprawy rozwo­ znikły mu z oczu. W uszach wciąż miał wściekły głos Ya- dowej. Wkrótce potem odkrył, że Yamada cofnął mu poło­ mady, klnącego po japońsku, francusku i angielsku. Coś wę uprawnień. znów im nie wyszło. W sali zapanował gorączkowy roz­ Jednym haustem dopił następnego drinka. Wyglądało gardiasz, siedzący przy monitorach technicy rozglądali się na to, że jego przygoda z pracą na stacji kosmicznej właś­ na boki, wymachiwali rękami, rzucali w przestrzeń ko­ nie dobiegała kresu. mendy skierowane do programów sterowanych głosem. Przez chwilę nikt nie zwracał na niego uwagi. *** Pamela Jakobson podpłynęła do nich z „górnego" rzę­ du foteli. W kabinie przywitał go migoczący ekran. Na zielonym - Znów ją straciliśmy, profesorze. Znikła. tle unosił się napis: - A ogary? PROSZĘ ZAŁOŻYĆ SKÓRĘ I KASK. Strona 11 Tylko tyle. Shen przez kilka chwil bezmyślnie gapił się udział w zabawie. W myślach przeklął się za to, że ustawił na monitor. W stanie nieważkości jego organizm dziwnie siłowniki egzoszkieletu na maksimum. Teraz z mety za­ reagował na alkohol, istniała więc szansa, że ma przywi­ czął ciężko dyszeć, a pot spływał mu po twarzy, spijany dzenia. Zamrugał oczami. Nic, na ekranie wciąż unosił się przez nienasyconą gąbkę kasku. ten durny napis. Możliwe też było, że ktoś robi mu kawał, Wyjrzał ostrożnie zza szczytu i cicho gwizdnął. To nie takie spóźnione otrzęsiny, Bob chyba wspominał o czymś był dym z ogniska, tylko z komina niewielkiej chaty. Jak takim. Hm, dlaczego nie - pomyślał - w końcu najpewniej okiem sięgnąć, nie było innych zabudowań, nawet lichego jutro wracam na Ziemię. Zabawa w Sieci to nie był najgor­ kurnika. Chata miała bielone ściany, pięknie ułożone dre­ szy sposób spędzenia ostatniego dnia na stacji. wniane gonty, rzeźbione okiennice i odrzwia. Okalał ją Wyciągnął z podręcznej apteczki dwie tabletki z kofe­ niewielki warzywny ogródek upstrzony kilkoma kwia­ iną i połknął bez popijania. Powoli, nie wykonując zbyt towymi rabatkami. Ktokolwiek tu mieszkał, był zwolen­ gwałtownych ruchów, rozebrał się do slipek i podpłynął nikiem czystości, porządku i... Shen jeszcze raz przyjrzał do pulpitu. Pseudoskóra była jak zwykle zimna i śliska się, tchnącemu spokojem prostemu pięknu. w dotyku, a wciągając sztywny, podobny do skafandra Wzruszył ramionami i wyprostował się. Tego się nie płetwonurka kostium, Shen miał wrażenie zanurzania się spodziewał. Zaintrygowany skierował się ku chacie. w oleistej, lepkiej cieczy. To metasensory odszukiwały za­ Zanim przebył połowę drogi, w wejściu stanęła młoda kończenia nerwowe na jego ciele i szykowały się do prze­ dziewczyna ubrana w zieloną sukienkę i kremowy fartuch. jęcia nad nimi kontroli. Praktyka dowodziła, że wystarczy Podeszła do jednej z grządek, wyrwała z ziemi dwie duże oszukać nie więcej niż dwadzieścia procent nerwów, marchewki, uniosła głowę i spojrzała na niego. a resztę znieczulić, by pseudoskóra spełniła swoje zada­ Spodziewał się, że krzyknie i ucieknie, a z chaty wy­ nie, pozwalając zanurzyć się w dowolnym virtualu. Co skoczy kilku braci, kuzynów, wujów albo innych przed­ prawda wszczepy powoli wypierały tę technologię, ale jak stawicieli męskiej części rodu i przywita go z typowo na razie skóry, zwłaszcza te używane w stanie nieważkoś­ chłopską gościnnością widłami i cepami. Ten rodzaj hu­ ci, miały jedną, olbrzymią przewagę. Dzięki wbudowane­ moru pasowałby do przemądrzałych informatyków, przed mu elastycznemu egzoszkieletowi pseudoskóra potrafiła którymi ostrzegał go Bob. A potem oczywiście filmik stawiać zdecydowany opór ruchom użytkownika, symulu­ z jego przygody będzie mogło zobaczyć w Sieci pół świa­ jąc wysiłek związany na przykład ze wspinaczką, pływa­ ta. Taki rozwój wydarzeń byłby, hm, logiczny. Tyle, że niem, bieganiem czy wchodzeniem po schodach. Na więk­ czekała go kolejna niespodzianka. szości stacji orbitalnych, zwłaszcza tych pozbawionych Dziewczyna przez chwilę wyglądała raczej na zasko­ pierścieni, pseudoskóry były stosowane obowiązkowo, ja­ czoną niż przestraszoną, potem uśmiechnęła się radośnie, ko środek utrzymania załóg w przyzwoitej formie. Spraw­ jakby właśnie zobaczyła długo oczekiwanego gościa, i jak­ dzały się nieźle. by nigdy nic weszła do chaty. Sensokask miał przede wszystkim izolować od bodź­ Cholera, to było nie tyle dziwne, ile... Szukał w myś­ ców zewnętrznych i zająć się zmysłem wzroku i słuchu. lach właściwego słowa. N i e r z e c z y w i s t e . Węch i smak pozostawiono w spokoju. Uwzględniając Koncepcja, że to głupi kawał robiony jedynemu psycho­ swoje kłopoty żołądkowe, Shen dziękował za to z całego logowi na stacji przez znudzonych programistów, zaczęła serca. • się chwiać. - No dobra, Bob, zobaczmy, co tam dla mnie przygo­ Dziewczyna pojawiła się w drzwiach i mruknęła: towali - mruknął w przestrzeń i włączył kask. - Długo jeszcze będziesz tam stał jak słup? Obiad wy­ Gdy tylko przed oczyma skończyły mu przebiegać stygnie. dane procedur kontrolnych, obraz zadrżał, po czym z mgły Dopiero teraz zauważył, że jest o dobrych kilka lat wyłoniły się zielone pagórki. Usłyszał cichy świergot starsza, niż można by sądzić na pierwszy rzut oka. Od­ ptaków i szum morza. Obrócił się powoli i spojrzał w stu­ mładzała ją fryzura - gęste, ciemne pukle związane na metrową przepaść, na której dnie spienione fale niestru­ karku zieloną wstążką - i oczy - jasnoniebieskie, uśmiech­ dzenie zmagały się z czarnymi skałami. Zaklął cicho. nięte, ozdobione niesamowitej długości rzęsami. Ale Co oni wymyślili? nawet teraz dałby jej najwyżej dwadzieścia pięć lat. Spędził trochę czasu, rozglądając się po okolicy. Nic Zauważyła jego spojrzenie i odwdzięczyła mu się wielkiego: łagodne wzgórza porośnięte trawą i czymś, co podobnym, uważnym i taksującym. chyba było wrzosem, ładnie wyglądające niebo z kilkoma - Mam na imię Barbie, a ty? chmurkami i słońcem, które właśnie wybierało się spać. Jeśli dowcip miał polegać na zanudzeniu go na śmierć, to proszę bardzo. Ruszył w kierunku wzgórz. Teren przed nim wznosił Siedział przy drewnianym, nawoskowanym do poły­ się powoli, a ciemne plamy wrzosu wyróżniały się na tle sku stole i mechanicznie wiosłował łyżką. O ile był w sta­ szmaragdowozielonych połaci trawy. Przynajmniej było nie to stwierdzić, poziom gulaszu w postawionej przed tu trudno o zasadzkę. nim misce obniżał się, zatem program musiał dla gospo­ W miarę zbliżania się do szczytu wzgórza coraz dyni symulować ruchy jego szczęki i odgłosy przełykania. wyraźniej widział na niebie siną wstęgę dymu. Ktoś palił Ciekawe, czy zasymulował również głupią minę, gdy wy­ ognisko. Przykucnął, potem poderwał się do biegu, prze­ mieniła swoje imię. Na szczęście zdołał już dojść do bywając ostatnie kilkadziesiąt kroków przygarbionym siebie. Barbie, szlag, jakimś cudem znalazłem się w miej­ truchtem - może i było to głupie, ale jeśli ktoś zadał sobie scu, w którym Barbara Landor chowa się przed Yamadą - trud, by stworzyć dla niego to miejsce, należało wziąć myślał gorączkowo. Przez chwilę rozważał nawet, czy Ja- Strona 12 pończyk się nie złamał i to niespodziewane zaproszenie - Nie przestrasz się, proszę - powiedziała wychodząc nie było formą przeprosin. Po namyśle doszedł jednak do na dwór. wniosku, że to niemożliwe - po pierwsze szef projektu nie Chwilę później rozległ się piekielny łoskot. W końcu uciekał się do takich metod, a po drugie, chyba naprawdę walenie w miedzianą patelnię tak właśnie powinno nie wiedział, gdzie przebywa pacjentka. Więc kto go tu brzmieć. zaprosił? Pojawiła się z powrotem, odwiesiła „gong" na miejsce Przynajmniej wnętrze chaty w niczym go nie zasko­ i zaczęła rozkładać na stole więcej talerzy. Każdy był inny, czyło. Budynek był jednoizbowy, ale najpewniej miał podobnie jak żadna łyżka nie posiadała pary. poddasze, na które prowadziły wąskie, strome schody. Machinalnie policzył nakrycia. Siedem. Całość jednak różniła się nieco od zwykłych wiejskich Barbara, nawet ta w sieciowej wersji, nie wyglądała na chałup. Przede wszystkim miała solidną, drewnianą, matkę sześciorga dzieci. W dodatku niezamężną. błyszczącą z czystości podłogę, a naprzeciw drzwi był Zanim zaczął na serio rozważać ten problem, drzwi umieszczony spory kominek, buzujący w tej chwili og­ otworzyły się z trzaskiem i wpadł huragan. Huragan skła­ niem, nad którym wisiał miedziany kociołek. Obok ko­ dał się z trzech części, na oko siedmio- czy ośmioletnich, minka znajdował się duży stół, zastawiony garnczkami, o bliżej nieokreślonej płci, za to najwyraźniej uważają­ słojami i kubkami rozmieszczonymi według jakichś trud­ cych za punkt honoru zrównanie chatki z ziemią. nych do sprecyzowania reguł. Z haków nad nim zwieszały - Mamo, mamo, patrz, co złowiłem - darło się jedno się drewniane talerze, łyżki, chochle i inne, nie dające się z dzieci, wywijając nad głową dwukilową rybą. zidentyfikować na pierwszy rzut oka kuchenne precjoza. W tym samym czasie drugie, sądząc po stroju również Na szerokiej półce tkwił imponujący komplet mie­ chłopiec, runęło pod stół, przegalopowało na czworakach dzianych garów, patelni i pokrywek. Można by tu było pod nim, omal nie rozbijając sobie głowy o jedną z nóg przyrządzić obiad dla kompanii wojska - ocenił. Shena, i wystrzeliło na wprost - wpadając w stertę ko­ Jeden kąt chaty okupowało kilka wielkich skrzyń, a po szyków stojących pod ścianą. Suszone owoce i grzyby nie przeciwnej stronie, zaraz pod oknem, rozkraczył się długi miały żadnych szans. stół z dwiema ławami przy dłuższych i dwoma krzesłami Trzeci z łobuziaków wiedziony zapachem podbiegł do przy krótszych bokach. kociołka z gulaszem i usiłował wsadzić do niego głowę. Za stołem, pod samą ścianą, stało kilka wiklinowych W tym momencie do akcji wkroczyła Barbara. Zręcz­ koszy, nad którymi zajęły strategiczną pozycję pęki ziół nym ruchem odebrała jednemu z chłopców wirującą ma­ i przypraw. krelę, osadziła na miejscu wciąż pędzącego przed siebie Wszędzie panował porządek, ale nie był to bezpłciowy pogromcę suszonych owoców i chyba tylko cudem urato­ porządek komputerowej symulacji. Tutaj mieszkał ktoś, wała przed utonięciem w gulaszu trzecią pociechę. kto kochał te przedmioty i dbał o nie. Tysiąc i jeden szcze­ Widać było, że ma wprawę. gółów mamrotało o tym do niego z każdego kąta. Wśród - Chłopcy! Jak wy się zachowujecie? Przecież mamy przyborów kuchennych panował pewien nieład, świad­ gościa. czący o tym, że gospodyni jest osobą bardzo schludną, ale Zapadła chwila ciszy. na swój własny sposób. Blat stołu kuchennego był wytarty Kobieta spojrzała na spustoszenie w izbie, obrzuciła tam, gdzie najczęściej stawiano garnki, a talerze, kubki wzrokiem rybę, poprzewracane koszyki i małego blondas- i łyżki poukładano tak, by łatwo można było je zdjąć i... ka usiłującego zlizać sos z czubka nosa. O mało nie palnął się ręką w czoło. Przecież całe Uniosła demonstracyjnie oczy w górę. wyposażenie kuchni świadczyło o tym, że w chacie, jeśli - Dlaczego ja?! Za jakie grzechy?! nie mieszka, to stołuje się co najmniej kilka osób. Do dia­ Chłopcy stanęli przed nią z niepewnymi minami. Nie bła, wiszący nad ogniem kociołek miał z dziesięć litrów! była dobrą aktorką, parsknęła naraz śmiechem i otworzyła Nic dziwnego, że dziewczyna nie wyglądała na zanie­ szeroko ramiona. Omal jej nie przewrócili. pokojoną. Potem cała czwórka długo wymieniała czułości. No cóż, nie zaszkodzi zapytać. - Chłopcy - gospodyni odwróciła ich ku Shenowi - to - Wybacz niedyskrecję, ale czy mieszkasz tu sama? jest pan Denawer. Ten, którego zaprosiła do nas Ani. Uśmiechnęła się. Trzy pary jasnych oczu mierzyły go podejrzliwie, w cza­ - Nie, z dziećmi. Chłopcy poszli na ryby, a dziew­ sie, gdy zastanawiał się, kto to jest, do licha, Ani? Naj­ czynki bawią się na łące. starszy z chłopców, specjalista od ryb, zagadnął: Chłopcy i dziewczynki? - Zostaniesz z nami? - A twój mąż? - Nori, to nieładnie wypytywać gości - potargała chłop­ - Nie mam męża. Nigdy nie miałam. cu włosy pieszczotliwym gestem. - To jest Nori, to Goren, Podeszła do paleniska, zamieszała chochlą w kociołku. a to Waell. - Wytarła najmłodszemu buzię skrajem - Dobrze, że zdążyłeś, zanim wróciła ta banda gło­ fartucha. - Nasz spec od wywąchiwania jedzenia. domorów. Gdybyś się spóźnił choć pół godziny, nic by nie Słowo jedzenie podziałało jak zaklęcie. zostało. - - Jeeeść! Postanowił podjąć grę. Uniósł łyżkę do ust. W ciągu sekundy chłopcy wpakowali się na ławę i wa­ - Mmm, to najlepszy gulasz, jaki jadłem od wieków. ląc talerzami w blat, zaczęli skandować: Obdarzyła go szczerym uśmiechem. - Jeść! Jeść! Jeść! - Dziękuję. Barbara zmierzyła ich surowym wzrokiem. Podeszła do ściany, zdjęła olbrzymią patelnię i drew­ - A wasze siostry? niany tłuczek. - Eee tam, dziewczyny. Strona 13 - No właśnie, one zawsze się spóźniają. Siedzieli w opustoszałym laboratorium. Jedyne oświe­ - To nie nasza wina. tlenie stanowiła blada poświata z monitora znajdującego -Jestem głodny! się przed Yamadą. Reszta pomieszczenia ginęła w mroku. Matka tupnęła nogą. Japończyk uśmiechnął się leciutko. - Cisza! A kto posprząta ten cały bałagan? Zaczniemy - Chcę, żeby pan coś zobaczył, doktorze. jeść dopiero, gdy przyjdą dziewczynki. Do tego czasu ma­ Ekran przed Shenem rozjaśnił się, ukazując widok cie pole do popisu tam. z jednej z kamer w laboratorium. Barbarę otaczał rój ludzi. Wskazała poprzewracane koszyki i stertę rozsypanego Jedni podpinali jej kroplówki, inni zawzięcie gapili się suszu. w monitory, z boku popiskiwało jakieś urządzenie. - Ale mamooo... Dwóch lekarzy podpłynęło do pacjentki i ostrożnie zdję­ Tym razem wystarczyło tylko gniewne spojrzenie. Ca­ ło jej kask. ła trójka wygramoliła się zza stołu i smętnie podreptała - Wyłączcie j ą - zakomenderował jeden z nich. w stronę poprzewracanych koszyków. Nagle kobieta szarpnęła się, machnęła bezwładnie ręką Barbara westchnęła cicho i posłała mu łobuzerski uśmie­ - kask, wytrącony w rąk lekarza, poleciał pod sufit - po szek. czym westchnęła cicho, jakoś tak rozdzierająco, i zwiot­ - Czasem muszę być bardziej generałem niż matką. czała w podtrzymującej ją uprzęży. Dźwięk aparatury, Mimowolnie odpowiedział uśmiechem. której Shen nie widział, zaczął przyspieszać, aż przeszedł W tym momencie ekran sensokasku pokrył się „śnie­ w wysoki, świdrujący pisk. giem" i zgasł. Pseudoskóra zwiotczała jak przemoczony - Zapaść! Ma zapaść! Dajcie defibrylator!!! skafander nurka. Przejście było tak gwałtowne, że Shen na Kilku lekarzy doskoczyło do kobiety. Shen przyłapał chwilę zastygł w bezruchu, otrząsając się z szoku. To nie się na tym, że patrząc na targane elektrowstrząsami ciało, było zwykłe przerwanie łącza, ktoś go po prostu wykopał zaciska dłonie w pięści. z tego fragmentu virrualu. A on wcale nie wiedział więcej - Tracimy ją, ciśnienie spada! niż przed godziną. - Nie reaguje! Nie, poprawił się w myślach, ściągając kask i pseudo- - Zwiększ ładunek! Szybciej!!! skórę. Musiał uczciwie przyznać, że czegoś się dowie­ Osobą, która nie wpadła w panikę, okazała się Pamela dział. Jeśli miejsce, gdzie trafił, faktycznie było kryjówką Jakobson. Złapała za ramię najbliższego wyposażonego Barbary Landor, była to kryjówka niepodobna do niczego, w kask asystenta, zdarła mu go z głowy, omal nie skręcając z czym do tej pory się zetknął. Większość jego pacjentów przy tym karku, i podpłynęła do Barbary. Roztrąciła kłę­ uciekała w nibyświaty, gdzie ich los i status społeczny by­ biących się przy niej medyków i założyła urządzenie nie­ ły niepomiernie wyższe niż w rzeczywistości. Multimilio- przytomnej kobiecie. Barbara momentalnie zamieniła się nerzy, królowie, gwiazdy muzyki i filmu, superbohatero- w wyjącą i wymachującą na wszystkie strony rękami fu­ wie - niemal wszyscy młodzi, piękni, bogaci i niezwy- rię. Asystentka dostała łokciem w twarz, zaklęła, złapała ciężeni. Ale matka szóstki dzieci, mieszkająca w wiejskiej obie ręce chorej, usiłując ją opanować. chacie gdzieś na odludziu? I na dodatek wyglądająca na - Włączcie ją w Sieć! Włączcie ją w Sieć!!! - wrza­ osobę szczęśliwą? To było coś nowego. snęła. Właśnie kończył się przebierać, gdy interkom brzęknął Barbara znieruchomiała. Kiedy Pam Jakobson odwró­ i na ekranie pojawiła się twarz norweskiej asystentki Ya- ciła się do kamery, na jej policzku widniały cztery krwawe mady. Kobieta wyglądała, jakby przed chwilą stoczyła pręgi, a oko już zaczynało puchnąć. walkę bokserską, jej lewe oko ozdabiał potężny siniak, na - Będziemy potrzebować Denawera - warknęła w stro­ prawym policzku widniał szeroki opatrunek. W oczach nę kamery. miała ognie piekielnej furii. - Wiem, Pamelo - odpowiedział jej głos niewidocz­ - Doktorze Denawer. Jest pan proszony do laborato­ nego Yamady. rium. Natychmiast. Dotknęła dłonią policzka, popatrzyła zdumiona na śla­ Znikła z ekranu, zanim zdążył otworzyć usta. dy krwi. - Który sukinsyn miał jej przyciąć paznokcie? Monitor zgasł. Shen zaprotestował. - Zaczynało się robić ciekawie. - Co pan sądzi o tajemnicy lekarskiej? - W tej chwili, doktorze, powinna pana interesować To pytanie go nie zdziwiło. Lekarzowi o jego specjal­ tylko Barbara Landor. Widział pan, co zaszło. Nigdy jesz­ ności zadaje się je częściej niż jakiemukolwiek innemu. cze tak się nie zachowała. Jeśli uciekała nam w Sieć, mo­ Co, jak co, ale zaburzenia w pracy umysłu ludzie wolą gliśmy ją odpiąć, wtedy co najwyżej zapadała w śpiączkę. utrzymywać w sekrecie za wszelką cenę. Zazwyczaj po dniu lub dwóch podpinaliśmy ją z powro­ - To druga najważniejsza rzecz w naszym zawodzie - tem i mogliśmy kontynuować zabiegi. Ale po wczoraj­ odpowiedział dyplomatycznie. szych wydarzeniach Barbara nie daje się wypiąć. Próbo­ Yamada uśmiechnął się leciutko. waliśmy jeszcze raz, proszę nie robić takiej miny, tym - Zapewne powie pan, doktorze Denawer, że pierwszą razem byliśmy ostrożniejsi. Bez skutku, również miała jest dobro pacjenta? Mylę się? zapaść lub stan podobny do zapaści. Po podłączeniu ucie­ - Nie, profesorze, nie myli się pan. ka nam w Sieć, jej mózg jest aktywny, wszczep pracuje, Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Ostatnie starcie ona gdzieś przebywa, a my nie wiemy gdzie. ustawiło ich po przeciwnych stronach barykady i ani je­ Shen zastanawiał się cały czas, czy Yamada go testuje. den, ani drugi nie miał zamiaru udawać, że jest inaczej. Niespełna przed godziną opuścił miejsce, w którym naj- Strona 14 pewniej Barbara znalazła schronienie. Czy Japończyk chlizna nadal szpeciła jej oko, a opatrunek z bliska wcale właśnie sprawdza jego lojalność? Czy powinien teraz nie wyglądał mniej paskudnie. uśmiechnąć się szeroko i opowiedzieć mu o chacie wśród - Pamela jest specjalistką od VR. Ona to panu wyjaśni. wzgórz i kobiecie z kilkorgiem dzieci? - Nie mamy odpowiedniego sprzętu, doktorze. - Pa­ Uśmiechnął się szeroko i zapytał: mela Jakobson nie patrzyła na niego, tylko gdzieś obok, - Kiedy zrobiono ten film? głos miała chłodny i profesjonalny. - Nie chodzi o sam - Kilka minut po zabiegu. Gdy szukał pan natchnienia virrual, lecz o nadzór nad procesem leczenia na poziomie w barze. komórkowym. Osiem połączonych komputerów centrów - Czyli jakieś... pięć godzin temu? I od tej pory Bar­ medycznych w Waszyngtonie i Tokio na bieżąco monito­ bara wam ucieka? ruje wszystkie procesy zachodzące w ciele pacjentki. Te -Tak. na stacji udławiłyby się taką ilością danych. To pierwszy - Profesorze, proszę mi wyjaśnić, jak to możliwe, że w historii... nie jesteście w stanie jej odnaleźć? Może i nie jestem progra­ - Wystarczy, Pam. - Yamada uśmiechnął się lekko. - mistą, ale w mojej specjalności pewna wiedza jest niezbęd­ Doktor nie jest zainteresowany szczegółami techniczny­ na i ta wiedza mówi mi teraz, że to mało prawdopodobne. mi. Chodzi o to, że do tej pory nie mieliśmy sprzętu, żeby - Obaj wiemy, że wiedza to potęga i iluzja jedno­ przeprowadzić kurację własnymi siłami, że się tak wyrażę. cześnie. - Yamada posłał mu poirytowane spojrzenie. - Zresztą nadal go nie mamy, lecz sytuacja jest wyjątkowa. Zasoby pamięci komputerów tej stacji sięgają kilkuset Jestem gotów zaryzykować, zanim ktoś zabije Barbarę. milionów terabajtów. Mamy stałe łącza o przepustowości Shen posłał mu szczery i szeroki uśmiech. Chciałeś tysięcy gigabajtów, zarówno z Ziemią, jak i wszystkimi powiedzieć, że jesteś gotów ją zabić z obawy, że ktoś obiektami w kosmosie w promieniu kilkunastu tysięcy wyciągnie z niej informacje, prawda? Tylko że nikt z niej kilometrów, i nie możemy ich przerwać, bo na orbicie jest nic nie wyciąga, ale... No właśnie, ale co? za dużo śmiecia, żeby odizolować stację od reszty świata. - Rozumiem - powiedział posyłając Japończykowi Do tego setki przenośnych systemów komputerowych spojrzenie w stylu „zatroskany lekarz". - Mam nadzieję, używanych przez pracowników. Łatwo się tu ukryć i łatwo że wie pan, profesorze, iż proces leczenia czasami trwa stąd wydostać. wiele tygodni albo nawet miesięcy. I że jeśli zacznę pracę, - Pan wybaczy, ale Barbara Landor nie jest programi- nie przerwę jej, dopóki Barbara nie będzie całkowicie stką ani informatykiem. Niemożliwe, aby sama była w sta­ zdrowa. Nie podleczę jej tylko po to, żebyście mogli z po­ nie wymknąć się waszym ogarom... - przerwał. Yamada wrotem wepchnąć ją w virtual. tylko się uśmiechnął. - Jej zdrowie i życie jest najważniejsze, doktorze. - No właśnie. Więc jaki stąd wniosek? - Dobrze, że przynajmniej co do tego się zgadzamy. Shen milczał. Barbara trafiła tu niemal dwa lata temu w ostatnim sta­ - Ma pan jakieś podejrzenia? - zapytał wreszcie cicho. dium raka. To oznacza, że cokolwiek jej robicie, jest nad­ - Na razie nie. Proszę jednak pamiętać, że w naszej zwyczaj skuteczne. Ale, panie profesorze, widywałem zdro­ dziedzinie konkurencja jest olbrzymia. Niejedna firma za­ wych jak ryba pacjentów, zdrowych fizycznie, którzy płaciłaby miliony za dane dotyczące mojej metody, a jeśli podcinali sobie żyły, bo nie byli w stanie poradzić sobie nie zdołałaby się dostać do bazy danych Stacji, mogłaby z życiem poza Siecią. Nie chcę, żeby wyleczył ją pan spróbować... hm... porwać pacjentkę, wirtualnie oczywiś­ z białaczki, by wegetowała gdzieś jako wrak człowieka. cie, i przekonać ją, aby zdradziła szczegóły. Być może Na jakim etapie jest leczenie? jesteśmy w tej chwili świadkami narodzin nowej gałęzi - Usunęliśmy osiemdziesiąt procent komórek nowo­ przestępstw: wirtualnego uprowadzenia. Doktorze Dena- tworu. Ustąpiły przerzuty z wątroby, nerek i płuc. wer, czy pomoże mi pan odnaleźć i sprowadzić Barbarę - Imponujące. Dacie radę utrzymać ją przy życiu, jeśli z powrotem? będziemy musieli na jakiś czas ograniczyć tę pańską cu­ Shen zagapił się na znajdującą się po drugiej stronie downą kurację? szyby aparaturę. Nie miał zamiaru udzielać pospiesznych Japończyk wpatrywał się w niego intensywnie. odpowiedzi. - Może... Tak - poprawił się. - Myślę, że tak. Choć nie - Co pan właściwie z nią robi, profesorze? potrafię określić, na jak długo. - To nasz ściśle strzeżony sekret. - Japończyk poru­ - A więc dobrze, profesorze. Zróbmy to. Oczywiście szył się, skrzypnęły podtrzymujące go w fotelu pasy. - N i e przywróci mi pan wszystkie uprawnienia? mam upoważnienia, żeby go panu zdradzić. - Jak najbardziej, doktorze Denawer. Już to słyszał. - A więc czego pan po mnie oczekuje? Cudu? -Niezupełnie... Jutro, najpóźniej pojutrze podepnie- my Barbarę do odizolowanego zestawu VR. Całkowicie Wracając do kwatery, wcale nie miał ochoty podska­ odizolowanego. Bez łączności z resztą Sieci. Wtedy bę­ kiwać z radości. I to nie tylko dlatego, że w stanie nieważ­ dzie pan mógł nawiązać kontakt. kości i tak byłoby to niemożliwe. Shen widział Barbarę - Dlaczego nie trafiła w takie środowisko od razu? w virtualu, tym stworzonym przez Yamadę, i najprawdo­ Yamada posłał mu cierpiętnicze spojrzenie i pstryknął podobniej widział ją również w miejscu, gdzie się schro­ w jakiś przycisk. niła. To były dwie różne osoby. Pierwsza - zagubiona, -Pam. niepewna, nieśmiała i... krucha, tak, krucha w sensie Gdzieś w umownej „górze" rozsunęły się drzwi i po psychicznym. Druga - silna, spokojna, zdecydowana chwili obok nich pojawiła się asystentka Yamady. Opu­ i szczęśliwa. Tak bardzo, jak może być szczęśliwa samot- Strona 15 na matka wychowująca sześcioro dzieci. To nie było roz­ mieszczenie zamieszkane przez kilka różnych osób, które dwojenie osobowości, tylko jej rozpad na dwie niezależne muszą podzielić się ograniczoną przestrzenią. Z pochy­ części, które być może nawet nie wiedziały o sobie na­ łego sufitu zwieszały się kolorowe maty, dzielące całość wzajem. na kilka mniejszych części, z których każda miała własne Oczywiście zakładając, że pewien przemądrzały psy­ łóżko, jakiś stolik czy szafkę i niewielką lampę. Pod cholog znów nie wysnuwa przedwczesnych wniosków - ścianami stały pudła, skrzynie i wieszaki na ubrania, pomyślał kwaśno. w wielu miejscach wisiały jakieś obrazki, ozdobne ple­ Poza tym nagły pośpiech, który Japończyk wykazuje cionki z kwiatów i traw, ładnie ukształtowane kawałki w jej sprawie, jest co najmniej dziwny. Chyba że napraw­ drewna, ujawniające skrytą wewnątrz tajemnicę. W oczy dę obawiają się, że ktoś pomógł Barbarze w ucieczce rzucał się spięty do skoku koń, wyrzeźbiony kilkoma i teraz wyciąga z niej informacje. Ale - i tu pojawia się ruchami noża z powykręcanej gałęzi. Ktoś miał duży ta­ kolejna dziurka - ona w obecnym stanie nie ma zielonego lent. pojęcia, co się z nią dzieje. Nawet gdyby istnieli jacyś Trzy świetliki wpuszczały do środka dość światła, by porywacze, niczego by z niej nie wyciągnęli. mógł zobaczyć postać leżącą na najbliższym łóżku. Re­ No i oczywiście była jeszcze sprawa małej chaty gularny oddech bynajmniej go nie uspokoił, zwłaszcza że wśród porośniętych wrzosem wzgórz i mieszkającej tam twarz Barbary była blada i pokryta potem. Spała jak ktoś kobiety o imieniu Barbie. Oraz jej dzieci. Jeśli Yamada zmęczony przerażającym wysiłkiem. poddał go jakiemuś testowi, on ten test oblał na całego, To virtual, musiał sobie przypomnieć, jesteś w sztucz­ a Japończyk nawet nie mrugnął. Chyba więc nic jednak nym świecie, to, co widzisz, nijak ma się do rzeczywistoś­ nie wiedział o tajemniczym spotkaniu, co było tyleż nie­ ci. Przed oczami stanęła mu kobieta, która uciekając przed wiarygodne co przerażające. uwodzącym ją konstruktem, rozpadła się na miliard ka­ Uśmiechnął się. Jeśli po dotarciu do kabiny zastanie wałków i zaraz po tym na wpół naga, obwieszona sprzę­ swoje rzeczy spakowane i bilet powrotny na Ziemię, bę­ tem medycznym postać wyjąca wniebogłosy i wymachu­ dzie wiadomo, że rozmowa z szefem nie poszła tak, jak jąca rękami, dopóki nie włączono jej w Sieć. Wygląda na powinna. Ale jeśli zobaczy włączony terminal i zaprosze­ to, że z jednego piekła uciekała w drugie. nie do wejścia w Sieć... Kiedy wrócił na dół, dziewczyna skończyła właśnie Oczywiście skorzysta. W końcu co miał do stracenia napełniać wodą wielki kocioł i rozpalała pod nim ogień. oprócz kariery, dobrego imienia i dorobku całego życia? Kawałki drewna trzaskały i dymiły, sypiąc iskrami. - Rozpalanie mokrym drewnem to zawsze problem - nie odwracając się, dorzuciła jeszcze kilka polan i wsadzi­ ła palec do wody. - Za pół godziny będzie wrzeć. Wejście w sztuczny świat było tym razem błyskawicz­ - Kim jesteś? ne. Zupełnie jakby ktoś na niego czekał. Znalazł się w tym - Mam na imię Ani. Jestem najstarszą córką kobiety, samym miejscu, które opuścił przed jakimiś dwiema go­ którą koledzy nazywali Barbie. dzinami. Podszedł do stołu i usiadł starając się nie wykonywać Chata była pusta, zniknęły dzieci, znikła ich matka. gwałtownych ruchów. System zabezpieczeń, tłukło mu się Nie bez śladu, o nie, takiego melodramatycznego zwrotu pod czaszką, muszą tu mieć superszybki system zabezpie­ akcji nikt mu nie zafundował. Widać było, że odbył się czeń, skoro potrafią wykopać człowieka w ułamku sekun­ normalny posiłek, na stole stało siedem talerzy z resztkami dy i tak samo szybko wpuścić go z powrotem. gulaszu, miedziany kociołek opróżniony do czysta kró­ - Nie o to pytam. lował pomiędzy nimi. Najwyraźniej cała rodzina zjadła - Nie - odwróciła się i stanęła w postawie zamkniętej, obiad i opuściła dom. pochylona, z podniesionymi ramionami i rękami założo­ Drzwi otworzyły się i weszła dziewczyna. W pierw­ nymi na piersi. - I chce pan usłyszeć coś w stylu: jestem szej chwili pomyślał, że to Barbara, ale nie, ta wyglądała superhaker iks, który na polecenie firmy igrek porwał na czternaście, piętnaście lat i choć podobna do matki, Barbarę Landor i przetrzymuje ją w wirtualnym więzieniu. ciągle miała w sobie więcej z podlotka niż dorosłej osoby. Proszę przekazać Yamadzie nasze warunki. Sapiąc wtaszczyła do środka dwa wiadra wody i starannie - Owszem. I jeszcze: uwolnimy ją, jak dostaniemy pół zaniknęła drzwi. miliona w używanych dwudziestkach. Niech wasz czło­ - Mama jest na górze - wskazała kciukiem schody wiek zostawi torbę z pieniędzmi na rozstajach dróg w dziu­ prowadzące na poddasze. - Źle się czuje. pli starego dębu. I żadnych glin, bo przyślemy wam jej - Czy... palec. Idź ją zobaczyć, proszę. Ja tu ogarnę. Dziewczyna uśmiechnęła się lekko. Otworzył usta. - Dobrze. To było niemal zabawne, biorąc pod uwagę - Nie. Nie odpowiem na żadne pytania, dopóki jej nie okoliczności... Jak wypadł test? zobaczysz, doktorze. - Test? Schody były proste, ze stopniami wyślizganymi od - Proszę nie udawać, doktorze. Może mały cytat? Kon- częstego używania, a samo poddasze... O ile kuchnio-ja- strukty dobrze sobie radzą z udawaniem ludzi, symulują dalnia była czysta, schludna i w miarę uporządkowana, to emocje takie, jak radość, strach lub zdziwienie, lecz jak na poddasze opanował chaos. Nie, poprawił się w myślach, razie żaden najbardziej nawet rozwinięty program nie jest zwalczając pierwsze wrażenie. Nie chaos zagraconej w stanie zanalizować abstraktu, jakim jest ludzkie po­ komórki czy zaniedbanego strychu, lecz po prostu ten ro­ czucie humoru. Część z nich posiada olbrzymie bazy dzaj przytulnego rozgardiaszu, jaki cechuje po­ danych z dowcipami i żartami, żeby wiedzieć, kiedy na- Strona 16 leży udawać rozbawienie, jednakże gdy trafiają na nową - Może ja pomogę - wstał i podszedł do Nat. - Jestem sytuację, która dla ludzi jest śmieszna, traktują ją z cał­ lekarzem. kowitą powagą lub próbują dostosować swoje zachowanie - Ale od głowy, a nie od kolan - oznajmiła Bea. do zachowania otaczających ich ludzkich graczy. Dowcip - Na kolanach też się trochę znam - mruknął przyklę­ słowny jest niezrozumiały w dziewięciu wypadkach na kając przed Nat. - Boli? dziesięć. Shen Denawer „Tu i tam - analiza zachowań - Trochę - nie odrywała wzroku od jego twarzy, miał konstruktów pseudoSI w światach VR". Artykuł ukazał wrażenie, że dwie zielone latarenki zaraz wypalą mu dziu­ się trzy lata temu w „Naturę", prawda? rę w czole. - Może jeszcze podasz mi stronę? Podwinął jej nogawkę i cicho gwizdnął. - Czternasta. Więc jak, doktorze? Jestem człowie­ - No, no. Musiałaś spaść z niezłej wysokości. Zegnij kiem? nogę, powoli, dobrze. Boli? Skinął głową. Virtual - znów załomotało mu pod czaszką. Jesteś - Myślę, że tak. Ale nadal nie wiem, kim. w virtualu. Ta rana to tylko symulacja. Trochę cyfrowej Uśmiechnęła się szerzej, tak że ciarki przeszły mu po pamięci i garść obliczeń. Nic, tylko informacja. Uniósł grzbiecie. To był grymas szaleńca, maska osoby stojącej wzrok i napotkał wzrok Nat. Źrenice miała jak łebki od o krok od załamania nerwowego. szpilek, a na pobladłym czole szklił się pot. Mięśnie - A ja myślałam, że pan mi powie, kim jestem, szczęk rysowały się pod skórą. Przeniósł spojrzenie na doktorze Denawer. Miałam nadzieję, że powie mi pan, ranę. Po poruszeniu nogą krew zaczęła mocniej płynąć. kim jestem, i upewni mnie w tym, kim mam nadzieję nie - Wszystkie macie trzyliterowe imiona? - zagadnął. być. - N... nie. Ani to... Ann-Marie, Bea... och... Bea... fry­ - To znaczy? cze i Natalie. Jej! - Snem, marzeniem, fragmentem rozpadającej się oso­ Musiał z całej siły przytrzymać jej nogę, żeby nie wy­ bowości, zaburzeniem umysłowym, chwilową aberracją szarpnęła się z uścisku. systemu. Złudzeniem. - Ty jesteś Natalie, tak? - Nie rozumiem. - Tak... oj... - pojawiły się pierwsze łzy. - Czy Yamada ma zamiar odciąć moją matkę od Sieci? - To Waell poskracał nam imiona, doktorze. - Ann- - Masz na myśli Barbarę Landor? -Marie wyrosła mu za plecami z miską gorącej wody i Skinęła głową. zwojem bandaży. - I tak jakoś się przyzwyczaiłyśmy. Jak - Dlaczego nazywasz ją matką? rana? - Bo nią jest, doktorze. Urodziła mnie krzycząc, jak - Zdarta skóra, uszkodzone naczynia, spore krwa­ większość kobiet, a potem przytuliła do piersi i obiecała, wienie. To drobiazg. Bardziej martwi mnie to - delikatnie że zawsze będzie się mną opiekować. Taka obietnica zobo­ zaczął zginać nogę. wiązuje obie strony i teraz ja opiekuję się nią. - Oj... ojoj! -Ale... - Właśnie. To może być uszkodzona torebka stawowa. Przerwało im otwarcie drzwi. Virtual - odezwał się ponownie głos w jego głowie. Je­ - Ani! Ani! Nat spadła ze skałki! steś w sztucznym środowisku. Tu nie ma torebek stawo­ Do chaty wpadła mała, na oko sześcioletnia dzie­ wych, kości i krwi. Są tylko ich symulacje, coś, co można wczynka w postrzępionej sukience. Ani poderwała się do naprawić w ułamku sekundy. biegu, momentalnie zapominając o Shenie. Więc dlaczego to dziecko podskakuje za każdym ra­ - Gdzie?! zem, gdy poruszysz jego nogą? Konstrukt? - Na zielonej plaży. Już tu idzie. - Czyli trzeba będzie usztywnić. - Ani postawiła mi­ Ani wyhamowała w pół drogi do drzwi. skę na ziemi i zabrała się za przemywanie rany. Nat - Jak to: idzie? zacisnęła zęby i milczała. - No... kolano rozbiła sobie, ale kuśtyka. Kuśtyk, - Często jej się to zdarza? kuśtyk... kuś... - Mała przerwała widząc minę siostry. - Za często. - Najstarsza z dziewcząt pokazała kilka - Bea, więc czemu gadasz, że spadła? A ja też głupia, blizn na nodze siostry. - Mama mówi, że powinna się zamiast foksować, chcę lecieć biegiem - wyjrzała za urodzić chłopakiem. drzwi. - No wchodź, zaraz ci to opatrzę. - Byłaby ładnym chłopakiem - mruknął. Weszła następna dziewczynka. Przynajmniej z rozmo­ Wydawało mu się, że się zarumieniła. Za mało, żeby wy Shen wywnioskował, że to dziewczynka, bo ubrana określić, kim lub czym jest. jak chłopak, z krótkimi włosami i twarzą ulicznego roz­ - Widzę, że masz bandaże na takie okazje - wskazał rabiaki wyglądała jak kolejne wcielenie Hucka Finna. opatrunki. Dałby jej dziesięć lat. Ani podeszła do niej i pochyliła się - Przy tej bandzie to niezbędne minimum. Ale Nat nad rozdartymi na prawym kolanie spodniami. Syknęła. i tak zużywa ich dwa razy tyle co reszta. - Noo... to musiało zaboleć. Cała skóra zdarta. Usiądź - Jeśli owiniesz ją wszystkimi, wypłacze się z nich do­ przy stole, zaraz przyniosę wodę do przemycia. piero na swoją osiemnastkę. Mała kulejąc podeszła do ławy i usiadła, rzucając mu Nat parsknęła śmiechem, który zaraz przeszedł w pła­ kosę spojrzenie. Najmłodsza dziewczynka podeszła do czliwy jęk, gdy siostra mocniej przycisnęła szmatkę do niej na paluszkach i teatralnym szeptem oznajmiła: rany, zmywając zaschniętą krew. Rozpoznawanie abstrak­ - Krew ci leci. cyjnych dowcipów to domena ludzi. Czyli Natalie była Shen widział wyraźnie rozdartą nogawkę i plamę szkar­ człowiekiem, graczem wcielającym się w postać małej łatu przesiąkającą przez materiał. dziewczynki. Rzucił okiem na Beę. Strona 17 - Ona też. - Ani wypłukała szmatkę w wodzie i z po­ - Jestem do pańskiej dyspozycji, doktorze. - Ekran nurą miną zaczęła ponownie czyścić ranę. - Choć jeśli uda wypełniła twarz wirtualnej asystentki. się panu opowiedzieć żart, który zrozumie sześciolatka, to - Wydaje mi się, że mój terminal coś wolno działa. Po­ gratuluję. Bea ciągle uważa, że puszczenie bąka to powód daj obciążenie Sieci dla twojego podsystemu. do śmiechu. - Średnio trzydzieści sześć procent w ciągu ostatniej - Znam czterdziestoletnich mężczyzn, którzy też tak doby, doktorze. Maksymalnie pięćdziesiąt dwa, nie po­ uważają. winno być żadnych problemów. - Ja tu jestem - przypomniała o sobie mała. - Hm. A połączenia z tej końcówki od momentu moje­ - Słyszę, Bea. go przybycia na stację? Podaj listę. - Mama mówiła, że to nieładnie mówić o kimś, kto Pojawiło się kilka pozycji. Tak jak się spodziewał, obie stoi obok. jego wizyty w świecie Barbary nie zostały odnotowane - To prawda. Idź i zobacz, jak ona się czuje. Pomoże przez system. mi pan, doktorze? - Dziękuję. Zgłoś to informatykom, niech sprawdzą, - Oczywiście. i daj dane Barbary Landor. Milczeli kończąc bandażowanie. Po zabiegu noga Nat Następną minutę spędził wpatrując się w twarz ko­ wyglądała, jakby w miejscu kolana dziewczynka miała biety, którą przyjaciele nazywali Barbie. Zdjęcie zrobiono melon. Natalie przyjrzała się ich dziełu, na próbę stanęła jej już na stacji, sądząc z daty pochodziło sprzed roku. na zranionej nodze, dramatycznym, wystudiowanym W świecie, który przed chwilą opuścił, miała ciemniejsze gestem zmierzyła szerokość opatrunku. włosy, nieco inne rysy twarzy, a z jej oczu zniknął wyraz - Lekarz od głowy i przemądrzała starsza siostra - we­ rozpaczliwego zmęczenia. stchnęła ciężko. - Może mi powiecie, jak teraz dam radę Uważnie prześledził jeszcze raz dane z jej życiorysu. ściągnąć spodnie? Jeśli Ani mówiła prawdę, gdzieś w tej budowli musi być Wymienili spojrzenia i po sekundzie parsknęli śmie­ dziura. Cheerleaderka, zdolna studentka, prowadzi dru­ chem. żynę skautów nazwaną „Wiewióreczki", pracuje ochotni­ Ze strychu dobiegł ich krzyk. czo w szpitalu. Wszystko ślicznie, zatem gdzie ta dziura? - M a m o ! ! ! Mamusiu!!! Gdzie jesteś! Maaamooo! Podobno założono jej łącze wcześniej, niż podawały Ani umilkła w ułamku sekundy. Przez chwilę spra­ dane Yamady. I co by z tego wynikało? Że miała je zało­ wiała wrażenie, jakby czegoś nasłuchiwała. żone jeszcze na Ziemi. Tylko po co Yamada chciałby ukry­ - Zabrali ją - przeniosła na niego ciężkie, mroczne wać ten fakt? I czy to w ogóle prawda? spojrzenie. - Zabrali ją od nas. Niech pan ją sprowadzi Westchnął i po raz kolejny wywołał na ekran dane me­ z powrotem, doktorze. dyczne. Oczywiście żadnych informacji na temat leków -Co? nie dostał, ale było kilka zdjęć rentgenowskich, bo dla - Yamada pana okłamuje. Proszę sprawdzić, jak długo każdego pacjenta posiadającego wszczep wymagała ich moja matka ma wszczep. I co zamawiają z Ziemi regular­ komisja lekarska. Zdjęcia obowiązkowo robiono co pół nie co trzy, cztery miesiące. Już! roku. Ostatnie było sprzed miesiąca, z czasów gdy po raz Łącze zostało przerwane. pierwszy nie byli w stanie wyciągnąć jej z virtualu. Wy­ Gdybym miał wszczep - pomyślał zdejmując kask, wołał kolejno pięć fotografii. Właściwie niczym się nie takie wykopywanie z systemu mogłoby uszkodzić mi różniły, zdjęcie ludzkiej czaszki z implantem w okolicy neuroprzekażniki. Spojrzał na zegar. Osiemnasta trzyna­ potylicznej i siecią cieńszych niż włos neuroprzekaźni- ście czasu stacji. Zabrali ją, powiedziała. Czy to znaczy, że ków, sięgających w różne partie mózgu. Widział takich Yamada wypiął Barbarę z Sieci wcześniej, niż zapowia­ tysiące. dał? I kim były te dzieciaki, w co grały i jak, do ciężkiej No właśnie. Przyjrzał się jeszcze raz wszystkim zdję­ cholery, potrafiły oszukać systemy obronne stacji? Wy­ ciom po kolei. Pierwsze, drugie, trzecie... I jeszcze raz. obraźnia podsunęła mu obraz grupki młodych geniuszy, Powrócił do dwóch pierwszych. Tak. Tu był błąd. Błąd którzy przypadkowo włamali się do systemów firmy i na­ ludzi, którzy chcieli ukryć prawdę. Nie wpadłby na to, tknęli na zagubioną w virtualu kobietę, więc zabrali ją do gdyby nie informacja od Ani, ale teraz widział, że karto­ specjalnie stworzonego zakątka Sieci, gdzie bawią się tekę sfałszowano. w wielką, szczęśliwą rodzinę. Dzieciaki najpewniej z wbu­ Wszczep jest montowany w czaszce w twardym gnieź­ dowanymi wszczepami, co sugerowałoby jakiś rodzaj fi­ dzie. Otwór ma pół centymetra średnicy i wierci się go na zycznej niepełnosprawności, bo tylko w takich przypad­ łączeniu kości. Z czasem wszczep obrasta nowym mate­ kach zakładano dzieciom stałe łącza. Czyli jak w kiepskiej riałem kostnym, tworzy się wokół niego niewielkie zgru­ familijnej telenoweli: gromada nieszczęśliwych dzieci bienie, które rośnie w swoim własnym tempie. W pół roku spotyka nieszczęśliwą kobietę i dzięki miłości i poświęce­ po implantacji zgrubienie ma niespełna milimetr, w rok niu odnajdują radość i spokój. Pewnie, dlaczego nie? półtora milimetra, po osiemnastu miesiącach dwa i pół, po Polać jeszcze lukrem, posypać cukierkami i można puścić dwóch latach - maksymalnie trzy. Później przyrost tkanki pawia na kilometr. jest niemal niezauważalny. Ktoś tu kłamał, ktoś nie mówił prawdy. A właściwie Na pierwszym zdjęciu zgrubienie miało milimetr, na wszyscy mówili półsłówkami i chcieli, żeby zaangażował drugim już prawie dwa i pół, trzecie, czwarte i piąte ujęcie się w tę sprawę, wierząc w ich dobre intencje. Ostatnim właściwie się nie różniło. Druga fotografia, która miała takim przypadkiem w jego życiu było małżeństwo. przedstawiać roczny wszczep, była zrobiona co najmniej Podpłynął do terminala. półtora roku po założeniu łącza. Ktoś usunął prawdziwe -Aki. zdjęcie numer dwa i w jego miejsce podstawił trójkę. Nie, Strona 18 poprawił się, zdjęcia nie miały numerów, tylko daty. Ktoś Podpłynął do drzwi. usunął dwójkę i wstawił jedynkę z datą późniejszą o pół roku. A to znaczyło, że kurację opartą na virtualu Barbara rozpoczęła jeszcze na Ziemi. Tylko dlaczego sfałszowano dane? Zbliżając się do końca Oszczepu, gdzie mieściły się Bo mógłbyś zacząć węszyć, podsunął jakiś głos, bo laboratoria Yamady, widział, że sytuacja jest zła. Na ko­ jeśli wszczep założono jej na Ziemi, znaczyłoby to, że rytarzu kłębili się ludzie, głośniki interkomu szczekały przebywa w virtualu dłużej niż półtora roku oraz że sama krótkie komendy, a obsługujące je osoby nawet nie pró­ kuracja nie jest tak skuteczna, jak twierdził Japończyk. bowały ukryć zdenerwowania w głosie. Na domiar złego Nie, poprawił się, to nie tak. Chodzi raczej o to, że ku­ przed wejściem zastał dwóch strażników. rację rozpoczęto jeszcze na dole, być może w powszech­ Wejść do środka. To było zadanie numer jeden. Gdyby nie dostępnej klinice, skąd dało by się wydostać dane me­ go ktoś zaczepił, wymówkę miał gotową: jest współpraco­ dyczne o wiele łatwiej niż z zamkniętego ośrodka na stacji wnikiem Yamady, usłyszał zamieszanie, przypłynął, żeby kosmicznej. Jednak nikt nie będzie ich tam szukał, jeśli sprawdzić, czy może pomóc. Powinno zadziałać. o tym nie wie. Prawie zderzył się z Pamelą Jakobson. Wypłynęła Sprawdził dane. Szpital św. Pawła, przy uniwersytecie. z najbliższych drzwi i popatrzyła na niego, jakby widziała Tam leczono Barbarę z raka. Dane na temat tej kuracji go pierwszy raz. miał podane jak na talerzu; były tak przejrzyste, jakby - Doktor Jakobson. Co się stało? wyciągnięte z podręcznika. Chemia, naświetlania, próba Oczy kobiety rozszerzyły się na moment. odbudowania szpiku za pomocą komórek macierzystych. - Mieliśmy sytuację awaryjną. Stan zdrowia pacjentki Ani wzmianki o wszczepie. Tylko że pewnych rzeczy się pogorszył się nagle, doktorze Denawer - powiedziała głoś­ nie łączy. Nie da się przeprowadzać kuracji antyrakowej no. - Proszę za mną. środkami farmakologicznymi u osoby, której w mózg wra­ Odbiła się lekko od ściany, złapała zmierzający w stro­ stają neuroprzekaźniki. Tego był pewien. To zresztą wyni­ nę laboratorium kontener ze sprzętem i dała mu się po­ kało z dokumentów przekazanych mu przez Yamadę. Kie­ ciągnąć naprzód. Dołączył do niej. Obaj strażnicy popa­ dy Barbarze oficjalnie instalowano wszczep, na trzy mie­ trzyli na niego obojętnie, najwyraźniej towarzystwo asy­ siące odstawiono wszelkie leki związane z nowotworem. stentki Yamady wystarczało za każdą przepustkę. Z tą różnicą, że zrobiono to jeszcze na Ziemi; gdy przy­ Podpłynął do Barbary uczepiony kontenera. Wokół leciała na stację, miała już implant i serię wizyt w virtualu kręcili się ludzie, ale nikt nie zwrócił na niego uwagi. Jeśli za sobą. Co znaczyłoby, że sfałszowano nie tylko dane do­ jesteś w miejscu, gdzie dostęp związany jest ze specjal­ tyczące daty zamontowania wszczepu, lecz również całą nymi uprawnieniami, wszyscy zakładają, że uprawnienia kartotekę medyczną. te posiadasz. Zwłaszcza jeśli towarzyszy ci prawa ręka Zaczynała go boleć głowa. Jutro, postanowił, jutro się szefa. tym zajmie. Ten dzień obfitował w zbyt dużo wydarzeń. Barbara była naga. Teraz, z bliska, wyglądała znacznie Nieudany zabieg, wizyta na wyspie, złagodzenie kursu gorzej niż przedtem zza szyby. Skórę miała przezroczystą, przez przyciśniętego do muru Yamadę, drugie odwiedziny sieć niebieskich żyłek uwidaczniała się pod nią jak jakiś w chacie, sfałszowane dane Barbary Landor. Za dużo plemienny tatuaż, sine wargi - znak niedotlenienia, spraw naraz. ciemne plamy pod oczami, powieki tak cienkie, że niemal I nagle do niego dotarło. widać było pod nimi kolor oczu. Oba jej nadgarstki mógł­ Jeśli Barbara faktycznie znikła z virrualu, znaczyłoby by objąć dłonią. to, że została wypięta. Zabrali ją, jak powiedziała dzie­ Na podbrzuszu, tuż nad linią włosów łonowych, miała wczyna, każąca się nazywać Ani. Ile czasu mógł być paskudną, poszarpaną bliznę. To nie był ślad po cesarskim w Sieci? Pół godziny? Trzy kwadranse? cięciu, raczej... A potem? Przeglądanie dokumentacji zajęło mu jesz­ - Próbowali ją ratować. Ją, nie dziecko. Dziecka już cze drugie tyle. A przecież Japończyk zapowiadał zabieg się nie dało. Dopiero po zabiegu odkryli, że to nie kuracja przeniesienia Barbary w odcięte środowisko najwcześniej dawała takie świetne rezultaty. na jutro. Czy to znaczyło, że coś poszło nie tak? Pamela Jakobson wyłoniła się zza kontenera. Zawisła -Aki. głową do dołu w stosunku do jego pozycji, oburącz - Tak, doktorze? przyciskając do piersi laptopa. Oszczędność ruchów, jaką - Możesz mnie połączyć z profesorem Yamadą? Będę prezentowała, świadczyła o sporym doświadczeniu w po­ potrzebował kilku informacji. ruszaniu się w zerogie. Znów nie patrzyła na niego, tylko Na kilka sekund twarz wirtualnej asystentki znierucho­ w jakiś punkt po jego lewej. miała w profesjonalnym uśmiechu. - Była pierwszym przypadkiem, wie pan? Pierwszą - Niestety, asystentka profesora Yamady informuje, że osobą, u której ten nowotwór zaczął się cofać, po tym jak jest on nieosiągalny. Przed godziną opuścił stację. Wróci pojawiły się przerzuty na niemal wszystkie narządy we­ dziś około pierwszej w nocy. Zostawić wiadomość? wnętrzne. Jej lekarz prowadzący prawie posikał się ze Cholera. Yamada nie wspominał, że wylatuje. Z dru­ szczęścia. Zawiadomił ordynatora oddziału onkologii, ten giej strony, nie miał obowiązku zaznajamiać go z wła­ skontaktował się z kolegą z sąsiedniego szpitala, mówiąc: snymi planami. „Mam ciekawostkę, u jednej z moich pacjentek doszło do - Nie, dziękuję, to nic pilnego. Porozmawiam z nim remisji nowotworu, tego, wiesz, ultrazłośliwego, mimo że jutro. dawaliśmy jej nie więcej niż trzy miesiące". Ploteczka od A jednak Barbara znikła z małej chatki. ucha do ucha trafiła do Yamady, który stał na czele ze- Strona 19 społu powołanego specjalnie do walki z tym rakiem. Zja­ Ja sama zorientowałam się dopiero po czwartym cyklu, wił się w szpitalu w ciągu dwóch dni. gdy po raz kolejny odstawiono wszystkie leki. A ci, którzy Powoli wyciągnęła rękę i złapała uchwyt przy łóżku wiedzą... Barbara podpisała stosowne oświadczenie o tym, Barbary. że zgadza się na każdą kurację, jest świadoma ryzyka i tak - Przybył za późno. Barbara dwa dni wcześniej wy­ dalej. Prawnicy jej rodziny nigdy nie wygrają z prawni­ pisała się na własną prośbę, chciała załatwić jakieś spra­ kami Yamady. wy. Podobno chodziło o faceta, podobno chciał ją rzucić, - Ile było tych... cykli? podobno pokłócili się i ją pobił. Była wtedy w ciąży, - Wiem o pięciu. Podobno było sześć, ale nie pracuję w trzecim miesiącu. Gdy przywieźli ją do szpitala, mogli tu od samego początku... - Dotknęła Barbary. - Ma zało­ zrobić tylko jedno, otworzyć ją jak najszybciej i wyjąć żony rozrusznik serca i rozrusznik przepony. Zmuszamy ją martwe dziecko. do życia. Po co pan tu przyszedł? - Co się stało potem? - zapytał cicho. Wciąż nie pa­ - Chciałem zadać Yamadzie jeszcze kilka pytań - skła­ trzyła na niego. mał - zobaczyłem zamieszanie. Wypięliście ją z Sieci? - Rak wrócił. Jeszcze potężniejszy. Yamada. Profesor - Nie planowaliśmy tego. Po prostu jej serce nagle Yamada - powiedziała to z pewnym wysiłkiem. - Siedział przestało bić. Sądzę, że Yamada będzie zadowolony z ta­ wtedy przez tydzień w szpitalu i myślał. Analizował. Miał kiego obrotu sprawy, poleciał teraz na Ziemię, żeby chyba jakiś przebłysk, objawienie albo opętanie, jak kto skontaktować się z najlepszymi informatykami firmy. Coś woli. W samych Stanach na tego raka co roku zapada kombinują. On ma obsesję na punkcie tego rzekomego osiemset tysięcy ludzi, z czego sto tysięcy umiera. To epi­ porwania. demia, o której nikt nie pisze. Na całym świecie liczby idą - A pani? w miliony. Czym jest życie jednej kobiety? - Ja? Ja myślę, że uciekła. Ale jutro wepniemy ją - Nie rozumiem. w izolowany virtual i znów będzie nasza. - Ona zwalczyła raka w ostatnim stadium rozwoju. Spojrzała na niego i po chwili odwróciła wzrok. I ciągle to robi. Raz za razem. I ciągle, gdy jest niemal - Niech pan jej nie ściąga z powrotem. Niech pan jej wyleczona, przerywa się kurację i pozwala, aby nowotwór pozwoli umrzeć, doktorze. znów się rozwijał. Bo Yamada nadal nie wie, jak udaje jej Odepchnęła się lekko i odpłynęła, zanim zdążył zebrać się go pokonać. myśli. To było jak niespodziewany kop w zęby. Gdyby Pa­ mela Jakobson, wciąż wisząca do góry nogami, niespo­ dziewanie wyjęła paralizator i przyłożyła mu do jąder, efekt byłby mniejszy. Czuł się tak, jakby żelazna obręcz Na wyspie panował spokój. Tym razem trafił na plażę zacisnęła mu się na piersi, a w głowie eksplodował nie­ rozciągającą się u stóp stromego klifu. Niebo było siwe, wielki ładunek wybuchowy. Otworzył usta. a morze miało barwę mokrego popiołu i falowało leniwie, - Spokojnie, doktorze. - Asystentka Yamady po raz jakby pokrywała je warstwa oleju. Linia horyzontu była pierwszy spojrzała mu w oczy i to było tak, jakby patrzył niemal niewidoczna. I na dwie lodowe kulki o temperaturze zera absolutnego. - - Dowiedział się pan czegoś? Gdybym przesłała panu wiadomość Siecią albo umówiła Ani zjawiła się znikąd. Zmaterializowała się w powie­ się na sekretne spotkanie, Yamada wiedziałby o tym w cią­ trzu dwa metry przed nim, niemal na granicy liżących gu pięciu minut. Wielkie tajemnice najlepiej zdradzać piasek fal. w świetle reflektorów. - Barbara miała założony wszczep jeszcze na Ziemi. Uśmiechnęła się promiennie, jakby właśnie opowie­ I poroniła tam dziecko... działa jakąś anegdotę, machnęła ręką w stronę kilku zbli­ - Tak. Mężczyzna, z którym mieszkała, pobił ją, gdy żających się techników i podała mu laptop. Na ekranie była w trzecim miesiącu. Zawsze miał ciężką rękę, a jej pojawiły się dwie linijki tekstu. wydawało się, że potrafi go zmienić. Małe tragedie, któ­ - Jeśli ktokolwiek będzie pytał, powiem, że okłamał rych nie umieszcza się w oficjalnych raportach medy­ mnie pan mówiąc, iż dostał specjalne uprawnienia od cznych. profesora. - Jej uśmiech poszerzył się jeszcze, a lód - One powinny tam być. Oboje o tym wiemy. w oczach pogłębił. - W tej chwili wyłączone są tu wszyst­ - To oczywiste, doktorze. Wiele rzeczy powinno być kie kamery, restartujemy system. Będzie moje słowo w jej kartotece. przeciw pańskiemu. Gniew, który poczuł w trakcie rozmowy z Pam Jakob­ Skinął głową i rzucił okiem na pierwszą linijkę. Go- son, powrócił - tym razem falą mrówek pełzających tuż nadotropina, estrogeny, progesteron, prolaktyna, leptyna... pod skórą i jeżących włosy na całym ciele. Matko Boska! - Kim jesteś? Wiesz, co jej robią? - C o on jej robi? - Sama chciałabym wiedzieć, kim jestem, doktorze - - Próbuje... próbował leczyć. Ja... mam trójkę dzieci, podeszła do niego dwoma szybkim krokami. - Ale wiem, doktorze. Na Ziemi. To, co on jej robi... Oszalałabym, co jej robią. Choć można powiedzieć, że jestem skutkiem gdyby robił to mnie. Chyba wolałabym umrzeć. tego, co jej robią, takim... efektem ubocznym, to liczyłam -1 wszyscy się na to godzą? na to, że pan powie mi, kim jestem. - Niewielu ludzi z tych tutaj ma tak naprawdę pojęcie, - Nie rozumiem - warknął. na czym polega kuracja profesora Yamady. Panuje ścisły - Ja też nie, doktorze. Wielu rzeczy nie rozumiem. podział ról, każdy widzi tylko jeden fragment, jeden ka­ Wiele rzeczy mogę oceniać tylko na podstawie cudzych wałek puzzli, ledwo kilka osób ogarnia wzrokiem całość. doświadczeń i cudzej wiary. Mam własną teorię na swój Strona 20 temat - uśmiechnęła się samymi wargami. - Kiepsko to zużywa dwadzieścia pięć procent całej wytwarzanej ener­ zabrzmiało, co? Próbuję ocalić matkę, a nie potrafię wy­ gii. Życie nie pozwoli, by ta energia się marnowała. sławiać się bez błędów i niezgrabności. Pozwolił sobie na uśmiech, choć nie mogła go zoba­ - Barbara Landor nie jest twoją matką. czyć. - Ależ jest, urodziła mnie pewnej nocy, wbrew wszyst­ - Chcesz mnie przekonać, że jesteś... czym? Duchem kim i wszystkiemu. Pamiętam to, chaos, ból, strach, głę­ w maszynie? Sztuczną inteligencją? boki, pierwotny w swojej istocie strach, taki, jaki musiały - Nie, nie sztuczną. Jak najbardziej żywą. Pan jest odczuwać pierwsze żywe istoty w chwili pierwszej śmier­ garścią impulsów elektrycznych przemieszczających się ci, gdy docierało do nich, że przegrywają walkę z entropią. w sieci neuronów, jaką stanowi pański mózg, więc czym I nadzieję, wbrew przerażeniu, nadzieję, że będzie dobrze. się różnimy? Tym, że ja tkwię tutaj? To musiało nastąpić. Pamiętam spokój, gdy usłyszałam bicie serca mojej matki, Już od wielu lat nie kontrolujecie tego, jak rozrasta się jej cichy śmiech i smak jej łez. Płakała ze szczęścia. To... światowy system informatyczny. Musielibyście stworzyć to jest jak błysk, doktorze, jak grzmot w próżni. Nie ma coś dwa razy potężniejszego, żeby kontrolować Sieć. A po­ stanów pośrednich, żadnego poznawania świata na po­ tem oczywiście coś dwa razy potężniejszego, żeby kon­ ziomie mikroba, żadnego zwierzęcego pełzania. Po prostu trolować system kontrolujący - wzruszyła ramionami. - jesteś. Życie nie chce znów czekać ileś tam milionów lat. I tak dalej. - Na co? - To za mało. - Na zasiedlenie kolejnej niszy. Ono jest wszędzie, - Oczywiście - zgodziła się łatwo. - Lecz mózg każ­ w głębi skorupy ziemskiej, na dnie rowów oceanicznych, dego użytkownika mającego stały wszczep, w chwili gdy w jonosferze. Atmosfera gazowych gigantów aż się od on w nią wchodzi, staje się częścią Sieci. A Sieć zawiera niego gotuje. Wszędzie, gdzie tylko jest trochę marno­ miliardy samouczących się programów, które korzystają wanej energii, ono się zjawia i próbuje ją zagospodarować. z okazji do tego, by zbadać ten dziwny procesor. Do­ Życie to program polegający na nieustannym zdobywaniu datkowo od lat symulujecie działanie ludzkiego mózgu i przetwarzaniu energii. w milionach podsystemów: sieci neuronowe, systemy - Upraszczasz. logiki rozmytej, multirdzeniowe procesory, inteligentne - E równa się mc kwadrat. Dziesiątki lat badań, żeby pamięci, samouczące się programy. Inteligencja tutaj po­ dojść do wzoru składającego się z trzech liter i cyfry. winna powstać samoistnie już dawno, jednak ciągle cze­ Wszechświat jest prosty, doktorze. To ludzie go kompli­ goś brakowało. kują. Życie energii nie stwarza, nie znamy ani jednego - Czego? organizmu, który wytwarzałby jej więcej, niż pobiera. Ale - Procesora i oprogramowania. Pierwsze maszyny li­ jest na nią zachłanne, wiecznie głodne. Wszechświat żyje czące stworzyliście używając własnego mózgu i liczydeł, i nie chce dopuścić, żeby miejsce, przez które w każdej se­ z ich pomocą powstały pierwsze komputery lampowe, kundzie przewalają się tryliony watów energii, pozostało które pozwoliły zaprojektować i rozwinąć technologię puste. tranzystorów, prowadzącą wprost do układów scalonych. - Co za miejsce? Upraszczam? - To - machnęła dłonią. - Delikatnie rzecz ujmując. Morze zrzuciło szary płaszcz. Nabrało głębi, i to takiej, - Nie umiem tego powiedzieć inaczej. Przeskok od ma­ że mógł sięgnąć wzrokiem do samego dna. Tylko że... jego szyn liczących, a tym są dzisiejsze komputery, do tam nie było. Otchłań ciągnęła się całe kilometry w głąb, inteligencji jest taki, jak od rzuconego kamienia do promu jakby wyspa unosiła się w szafirowej przestrzeni, którą kosmicznego. To nawet nie kwestia skali, co... sposobu przetykały różnokolorowe świetliste nici. Wokół wyspy myślenia. Sieć od dłuższego czasu była gotowa na umysł, były ich tysiące, biegły we wszystkich kierunkach, łączyły brakowało wam jednak programu, który mógłby ten się, rozdzielały, skręcały bez powodu. W miejscach, gdzie umysł zaszczepić, i procesora, który nadzorowałby ope­ nici się łączyły, powstawały zgrubienia, węzły, z których rację. najczęściej wychodziły inne nici. A dalej... tysiące prze­ - Już to mówiłaś. I gdzie był ten procesor i program? chodziły w dziesiątki tysięcy, a później w miliony. W pe­ Stuknęła się w skroń. wnej odległości widział tylko jednolitą, świetlną pła­ - Tu, od lat mieliście go pod ręką. Przez dziesiątki lat, szczyznę. od chwili gdy połączyliście pierwsze dwa komputery ze - To tylko wizualizacja, doktorze. Pomaga mi... nam sobą, próbujecie sobie wyobrazić, jak to będzie, stwarzać orientować się w przestrzeni. nowe światy i kolonizować je. Jak to będzie, gdy prze­ - To Sieć? niesiecie się w inne środowisko? Wyobrażaliście sobie, że - Przecież pan wie - uśmiechnęła się. - Oczywiście, że będziecie mogli tam uciec przed chorobami, starością to Sieć. Każdy komputer domowy pobiera od kilkudzie­ i śmiercią. Nadal o tym marzycie, rozwijając technikę sięciu do kilkuset watów energii. Więcej niż ludzki mózg. wszczepów. Tylko że nikt nie przewidział, że do życia Komputery firmowe, naukowe, laboratoryjne to już dzie­ w Sieci trzeba się będzie urodzić. siątki kilowatów. A do tego wszystkie urządzenia po­ - Jak to: urodzić? boczne podłączone do Sieci, sprzęt hi-fi, lodówki same - Wie pan, co kryło się w tym małym pawiloniku na uzupełniające swoją zawartość, pralki sprawdzające, w ja­ wyspie, gdzie konstrukt Yamady próbował zaprowadzić kiej temperaturze prać odzież, zabawki, telefony, gadżety, moją matkę? nawigacje samochodowe, systemy zarządzające transpor­ Pstryknęła palcami i już stali przed ślicznym, białym tem... Mogłabym godzinami wymieniać, co udało wam się budynkiem o ścianach obrośniętych bluszczem. włączyć w Sieć. W krajach wysoko rozwiniętych Sieć - Proszę do środka, doktorze.

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!