Bryan Burrough - Wrogowie publiczni
Szczegóły |
Tytuł |
Bryan Burrough - Wrogowie publiczni |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Bryan Burrough - Wrogowie publiczni PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Bryan Burrough - Wrogowie publiczni PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Bryan Burrough - Wrogowie publiczni - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
WROGOWIE PUBLICZNI
BRYAN BURROUGH
Największa fala przestępczości w Ameryce i narodziny FBI, 1933-
34
OD AUTORA
Nigdy wcześniej zbieranie materiału i pisanie nie sprawiło mi tyle
radości co w przypadku książki, którą trzymacie w rękach. Jeśli czytanie
jej da wam choć połowę przyjemności, z jakąją tworzyłem, będę
zachwycony.
Zamiar napisania tej książki tkwił we mnie od zawsze. Po raz pierwszy
zapragnąłem zostać pisarzem, słuchając opowieści dziadka o Bonnie i
Clydzie. Jako młody funkcjonariusz z biura szeryfa w północno-
zachodnim Arkansas John Vernon Burrough zarządzał blokadami dróg
ustanowionymi w celu schwytania tej pary. W późniejszych latach był
burmistrzem Almy w Arkansas, miasta, gdzie Clyde Barrow został
oskarżony o zamordowanie jednego z jego poprzedników. Opowieści
dziadka brzmiały jak historie z Dzikiego Zachodu; z trudem mieściło mi
się w głowie, że to wszystko zdarzyło się zaledwie przed czterdziestu laty.
Dorastałem w latach siedemdziesiątych i na kształtowanie poglądów
mojego pokolenia największy wpływ miały wojna w Wietnamie, afera
Watergate oraz dramat zakładników przetrzymywanych w Iranie. Nie
mogłem uwierzyć, że Ameryka aż tak bardzo się zmieniła w ciągu jednego
ludzkiego życia.
Później się dowiedziałem, że Clyde Barrow zamordował stryjecznego
Strona 2
dziadka jednego z moich przyjaciół z Tempie w Teksasie, miasta, gdzie się
wychowałem, co jeszcze wzmogło moje zainteresowanie tematem.
Cierpiąc na bezsenność pewnej nocy w 1997 roku, przypadkiem trafiłem w
telewizji kablowej na dokumentalny film o Ma Barker. Byłem ciekaw, czy
gang Barkera działał przed czy po Bonnie i Clydzie. Wszedłem na górę do
swojego gabinetu, zacząłem szperać w Internecie i ku swemu zdumieniu
odkryłem, że oba gangi były na wolności w latach 1933 i 1934.
Zaintrygowany sprawdziłem Johna Dillingera: 1933 i 1934. Potem Pretty
Boy Floyda, Baby Face Nelsona i Machinę Gun Kelly'ego: wszyscy działali
w 1933 lub 1934 roku. Tak wciągnęła mnie historia wojny z
przestępczością.
7
Sięgnąłem po książkę Johna Tolanda Dillinger Days, wydaną w 1963
roku biografię, w której występują również inne postacie ze świata
przestępczego działające w tym samym czasie co tytułowy bohater.
Szukałem dokładniejszego opisu walki FBI z Dillingerem i gangsterami,
ale ku swemu zaskoczeniu nie znalazłem. Wydano mnóstwo książek na
temat poszczególnych bandytów, ale odniosłem wrażenie, że nikt nie
próbował ogarnąć całego zagadnienia. Później się dowiedziałem, że akta
FBI dotyczące wszystkich tych spraw ujawniono dopiero pod koniec lat
dziewięćdziesiątych. Wtedy postanowiłem napisać tę książkę.
Jest to zatem pierwsza wyczerpująca opowieść o wojnie FBI z
przestępczością, trwającej od 1933 do 1936 roku, o czasach powstania i
upadku sześciu głównych gangów: Johna Dillingera, Baby Face Nelsona,
Pretty Boy Floyda, Barkera i Karpisa, Machinę Gun Kelly'ego oraz Bonnie i
Clyde'a. To długa, wielowątkowa historia, pełna strzelaniny i dochodzeń
Strona 3
prowadzonych w dziesiątkach amerykańskich miast, występują w niej
dosłownie setki bardziej i mniej ważnych osób, między innymi cała armia
agentów FBI, szeryfów i zwykłych policjantów. Na następnych stronach
przedstawię główne postacie, by łatwiej je było zidentyfikować.
Złożoność problemu była jednym z powodów, dla których autorzy do tej
pory woleli się skupiać na jednym wybranym wrogu publicznym.
Jednakże te sześć wątków tworzy jedną historię, a czynnikiem spajającym
je w całość jest udział FBI. Samo FBI przedstawiło ocenzurowaną wersję
wojny z przestępczością w kilku książkach, poczynając od sensacyjnych
Ten Thousand Public Enemies z 1935 roku po The FBI Story Dona
Whiteheada z 1956. Wszystkie te pozycje są, mówiąc delikatnie, niepełne,
a mówiąc wprost - przekłamane. Opowiadają o tym, co J. Edgar Hoover
chciał podać do wiadomości publicznej, a nie o tym, co naprawdę się
działo.
Przez lata główną przeszkodę w opisaniu prawdziwych wydarzeń
stanowiła panująca w FBI tendencja do trzymania wszystkiego w tajemnicy;
Hoover niechętnie dzielił się informacjami z osobami, które były
zainteresowane przedstawieniem całej prawdy. To po części tłumaczy,
dlaczego o bandytach, zajmujących znaczące, choć wielce niechlubne
miejsce w amerykańskiej legendzie, powstało zadziwiająco mało wia-
rygodnych książek. Przez dwadzieścia pięć lat o gangsterach z czasów
Wielkiego Kryzysu pisali jedynie reporterzy gazet i autorzy czasopism
8
detektywistycznych; wielu z nich poprzestawało na wymyślaniu drama-
tycznych scen i dialogów. Dopiero pod koniec lat pięćdziesiątych, kiedy w
telewizji nadano cieszący się wielką popularnością serial Nietykalni,
Strona 4
poważni autorzy zaczęli się interesować tematem wojny z przestępczością.
Od tamtego czasu Dillinger i Floyd doczekali się wielu biografii. Bonnie i
Clyde, rozsławieni filmem z 1967 roku, zostali bohaterami kilku książek.
Natomiast pierwsze opracowanie poświęcone Machinę Gun Kelly'emu
ukazało się dopiero w 2003 roku.
Zdecydowanie najlepsząz tych pozycji jest Dillinger Days. Ponieważ od
opisywanych wydarzeń minęło trzydzieści lat, Toland mógł porozmawiać z
wieloma ich uczestnikami, między innymi byłymi agentami FBI. Choć autor
daje wiarę paru wątpliwym historiom podawanym przez Biuro - przede
wszystkim mitowi o przestępczym geniuszu Ma Barker - to jego książka
wyznacza standard, według którego należy oceniać wszystkie pozostałe.
Świeże spojrzenie na wojnę z przestępczością było możliwe dzięki
ujawnieniu akt FBI. Pod naciskiem miejscowych historyków, takich jak
Robert Unger z Kansas City i Paul Maccabee z St. Paul, Federalne Biuro
Śledcze upubliczniło wszystkie swoje akta na temat Dillingera, Floyda,
Nelsona, gangu Barkera, Kelly'ego oraz masakry w Kansas. Całość
obejmuje prawie milion stron codziennych raportów, telegramów i
korespondencji, a także setki zeznań świadków i uczestników, od siostry
Dillingera po krawca Nelsona.
Co zrozumiałe, akta stanowią istną skarbnicę informacji. Zawierają
dziesiątki nigdy wcześniej nieoglądanych zeznań bandytów i ich partnerek,
niepublikowany esej autobiograficzny Kathryn Kelly, ujawnienie łapówek,
dzięki którym Dock Barker wyszedł z więzienia, oraz potwierdzenie, że na
dwa miesiące przed śmiercią Dillinger dopuścił się rabunku, który został
„przeoczony". Poza tym wszystkim akta rzu-cąjąjaskrawe światło na samo
FBI. Stanowią żywą kronikę przemiany Biura z gromady amatorów, bez
Strona 5
broni i doświadczenia w egzekwowaniu prawa, w drużynę profesjonalistów
od zwalczania przestępczości. Hoover wcale nie miał ochoty ujawniać tej
historii. W pierwszych miesiącach wojny z przestępczością widzimy, jak
ludzie Hoovera nieudolnie prowadzą obserwacje, gubią podejrzanych,
zapominająo rozkazach i ciągle aresztują nie te osoby, co trzeba; ich
pomyłki mogłyby się wydawać komiczne, gdyby nie cena płacona przez
niewinnych ludzi. Jednakże w gęstwinie raportów i korespondencji, często
ozdabianej cierpkimi uwagami samego Hoovera, można dostrzec
dojrzewanie FBI.
9
Agenci uczą się, jak używać broni, stosować profesjonalne metody śledcze
i zdobywać informacje. Przede wszystkim jest to historia tego, jak FBI stało
się FBI.
Akta pozwoliły mi wypełnić jeden z moich głównych celów: złożyć hołd
stróżom prawa, którzy toczyli wojnę z przestępczością. Ludzie tacy jak
Charles Winstead i Clarence Hurt, dwaj agenci, którzy zabili Dillingera,
długo pozostawali anonimowi, mimo iż kręcono filmy o mordercach,
których ścigali. FBI wolało zachować taki stan rzeczy. Zdaniem krytyków
dlatego, że Hoover pragnął wziąć na siebie całą chwałę, co może być
prawdą. Jednakże zachowywanie w tajemnicy tożsamości agentów służyło
również innym celom: sprzyjało pracy zespołowej i umożliwiało działanie
w ukryciu. Po raz pierwszy akta FBI pozwalają zrozumieć, którzy agenci
czego dokonali i kto kiedy zawiódł. Nie jest to zbyt piękna historia i trudno
się dziwić, że Hoover chciał ją utrzymać w tajemnicy.
W ciągu czterech lat zbierania materiałów byłem w stanie rozszerzyć
opowieści zaczerpnięte z akt FBI o wiele nowych informacji ujawnionych
Strona 6
przez ostatnie czterdziestolecie. Rękopis odkryty w 1989 roku przez dwóch
nieustraszonych znawców historii Dillingera, Williama Helmera i Thomasa
Smusyna, rzuca nowe światło na ostatnie tygodnie życia legendarnego
bandyty. Innym cennym źródłem były dwa tysiące stron zapisu
niepublikowanego wywiadu udzielonego przed śmiercią przez Alvina
Karpisa z gangu Barkera. Miałem także możliwość zapoznania się z
niepublikowanymi tekstami napisanymi przez kilku agentów FBI.
Wszystkie źródła informacji wymieniłem w przypisach na końcu książki.
Proszę, byście czytając, pamiętali o jednym: ta książka nie została
„wymyślona", stanowi odtworzenie wydarzeń. Rozmowy i dialogi w tej
książce wzięte są słowo w słowo z raportów FBI, z zapisków Karpisa,
ówczesnych artykułów prasowych i wspomnień uczestników opisywanych
wydarzeń. Jeśli zastanowi was, skąd coś wiem, sprawdźcie źródło w
przypisach. Jeśli czegoś nie wiem, przyznaję się. Jeśli istnieje jakaś
tajemnica, której nie potrafię wyjaśnić - a jest ich kilka-jasno stawiam
sprawę. Ja i tylko ja ponoszę winę za ewentualne błędy. Przyjemnej
lektury.
New Jersey, grudzień 2003 Bryan Burrough Summit
PROLOG
Torremolinos w Hiszpanii 26
sierpnia 1979
W jednym z turystycznych miast na rozpalonym słońcem hiszpańskim
wybrzeżu spędzał swe ostatnie lata pewien stary człowiek, amerykański
dziadzio z siwą, przyciętą po żołniersku czupryną i błyskiem w
Strona 7
turkusowych oczach. Mimo siedemdziesiątki na karku wciąż był szczupły
i żwawy, miał wydatne kości policzkowe, ostro zarysowany podbródek i
okulary w przezroczystych oprawkach, nadające mu wygląd pracownika
naukowego niższego szczebla. Większość czasu spędzał zaszyty w swoim
zagraconym mieszkaniu przerobionym z garażu, oglądając BBC na
migoczącym czarno-białym telewizorze, otoczony butelkami jacka
danielsa, pigułkami i własnymi wspomnieniami. Spotkany na plaży
wydałby się wam miłym pogodnym poczciwcem. Raczej na pewno był
najmilszym mordercą, jakiego chcielibyście poznać.
To smutne, ale tylko trochę. Gdy przyjechał do Hiszpanii przed
dziesięciu laty, umiał dobrze się bawić. Była tu stara niechlujna rozwódka
z Chicago, z którą się dawniej spotykał. Jeździli po wybrzeżu jej
sportowym autem, popijali pigułki tequiląi kłócili się zażarcie.
Teraz już jej nie było. Podobnie jak pisarzy, dokumentalistów, tych
wszystkich, co przyjeżdżali, żeby słuchać o dawnych czasach. Ci z
Kanady byli najgorsi, ustawili go na tle kabrioletów i otoczyli aktorami w
staromodnych kapeluszach, trzymającymi w rękach imitacje pistoletów
maszynowych. Zrobił to dla pieniędzy i dla zaspokojenia własnej
próżności, której zawsze miał niemało. A teraz, cóż, teraz popijał. W
barach, po kilku piwach, kiedy słońce zaczynało się chylić ku zachodowi,
opowiadał różne historie. Rzucane przez niego
23
nazwiska dla Hiszpanów znaczyły niewiele. Brytyjczycy i ten dziwny
Amerykanin uważali, że jest stuknięty, ot, staruszek plotący po pijanemu.
Kiedy mówił, że był gangsterem, tylko się uśmiechali. „Jasne, dziadku".
Kiedy mówił, że był wrogiem publicznym numer jeden -zaraz po Johnie
Strona 8
Dillingerze, Pretty Boy Floydzie i jego starym protegowanym Baby Face
Nelsonie - ludzie się odwracali i wymieniali znaczące spojrzenia. Kiedy
mówił, że on i jego kompani sami „stworzyli" J. Edgara Hoovera i
nowoczesne FBI, cóż, wtedy przybierał zgorzkniały ton, a ludzie wstawali
i przenosili się do innego stolika. Byli przekonani, że mają do czynienia z
łgarzem. Bo też jak można było wierzyć komuś, kto twierdził, że jest
jedyną osobą na świecie, która poznała Charlesa Mansona, Ala Capone
oraz Bonnie i Clyde'a?
Niewielu w Torremolinos wiedziało, że to wszystko prawda. Podczas
kilku ostatnich lat spędzonych na Terminal Island, w latach
sześćdziesiątych, nauczył Mansona grać na gitarze stalowej. Wcześniej
przesiedział dwadzieścia jeden wilgotnych zim w Alcatraz, przenosząc się
do Leavenworth na kilka lat przed tym, jak w 1963 zamknęli to więzienie. W
istocie był najdłużej przetrzymywanym więźniem w historii Skały. Znał
Ptasznika i tego gadułę Machinę Gun Kelly'ego, widział, jak Al Capone
powalony atakiem syfilisu miota się na podłodze stołówki niczym
oprawiana ryba na kuchennej desce.
W swoim czasie był sławny. Nie to, że miał swoje piętnaście minut, ale
był naprawdę sławny, występował na pierwszej stronie „New York Timesa"
przed innymi sławami. Przed Neilem Armstrongiem, przed Beatlesami,
przed American Bandstand; przed wojną, kiedy Hitler uchodził za
niepokojącego wariata z paskudnym wąsem, a Franklin Delano Roosevelt
dopiero uczył się trafiać do łazienki w Białym Domu, to on był najlepiej
znanym w kraju kasiarzem. Ludzie dzisiaj nawet nie wiedzą, kto to jest
kasiarz. Dillinger lubił o sobie mówić, że jest najlepszym kasiarzem. Pretty
Boy Floyd był dobrym kasiarzem. Bonnie i Clyde chcieli być.
Strona 9
A dzisiaj? Dzisiaj on i wszyscy jemu podobni są postaciami z kreskówek,
przedstawiani jak własne karykatury w kolejnych filmach gangsterskich.
Można ich oglądać późno w nocy w najróżniejszych zmyślonych
historiach - Warrena Beatty jako jąkającego się utajonego homoseksualistę
Clyde'a Barrowa, Faye Dunaway jako pięknąBonnie Parker (mocno
przesadzili z tą urodą), Richarda Dreyfussa jako papla-
24
jącego bezustannie dupka Baby Face Nelsona (to akurat im wyszło),
Shelley Winters jako dzierżącą pistolet maszynowy Ma Barker i młodego
Roberta De Niro jako jednego z jej synów. Dla niego oni wszyscy byli
śmiesznymi hollywoodzkimi fantazjami, nieprawdziwymi postaciami w
sztucznym świecie.
W tym momencie stary człowiek z rezygnacją potrząsał głową.
Wyciągnięty nocą na kanapie, popijając jacka danielsa i łykając pigułki,
myślał z irytacją, że przecież to wszystko wydarzyło się naprawdę. Nie w
jakimś urojonym świecie, nie w filmach, ale w środku Stanów
Zjednoczonych -w Chicago, w St. Paul, w Dallas, w Cleveland. Prawda
tamtych wydarzeń gdzieś uleciała, została zapomniana, tak jak on.
Dillinger, Floyd, Nelson, Bonnie i Clyde, Ma Barker... Znał ich wszystkich.
Był ostatnim, który pozostał przy życiu. Przeżył nawet samego Hoovera.
Hoovera.
Pieprzonego Hoovera.
Pochylił się, sięgając po buteleczkę z pigułkami.
1 PRELUDIUM DO WOJNY
Wiosna 1933
Strona 10
Waszyngton DI. 4 marca 1933,
sobota
Ranek był równie ponury jak sytuacja panująca w kraju od pewnego czasu.
Szare chmury wisiały nisko nad miastem, szarpane północnym wiatrem i
falami ulewy. Sto tysięcy ludzi stało przed Kapitolem i czekało. Wśród
tłumu panowało przygnębienie i niepokój. Niektórzy wskazywali na
szczyty dachów.
•Co to jest, to co wygląda jak małe klatki? - spytał ktoś.
•Karabiny maszynowe - odpowiedziała jakaś kobieta1. Wrażenie kryzysu
potęgował widok zdenerwowanych młodych
żołnierzy, którzy stali na rogach ulic z bronią gotową do strzału.
„Atmosfera była jak w stolicy udręczonej wojną", pisał Arthur Krock w
„New York Timesie".
Trafne porównanie. Rzeczywiście można się było czuć jak podczas
wojny. Ludzie byli wstrząśnięci do głębi. Kraj, który znali - syta i
szczęśliwa Ameryka epoki jazzu, nielegalnych wyszynków, zabawy i
mieszanych drinków - zniknął, zniszczony tak całkowicie, jakby go zmiotły
z powierzchni ziemi bomby wroga. Kobiety, które dawniej całymi
wieczorami tańczyły charlestona, teraz powłóczyły nogami w kolejkach za
chlebem, brudne i pobawione nadziei. Ojcowie, którzy utopili oszczędności
na giełdzie, teraz przesiadywali w rynsztokach, żebrząc o garść drobnych.
Rozległ się dźwięk trąbki. Wszystkie głowy się odwróciły. Prezydent elekt
niepewnym krokiem wszedł na wyłożony bordowym dywanem podest.
Przewodniczący Sądu Najwyższego Charles Evan Hughes odczytał treść
przysięgi.
27
Strona 11
Kiedy skończył, Franklin Delano Roosevelt wszedł na mównicę i
mocno się jej chwycił. Twarz miał posępną.
- Pozwólcie, że wyrażę swoje głębokie przekonanie, iż jedyną rzeczą,
jakiej musimy się lękać, jest sam strach - zaczął. - Nienazwany,
nieracjonalny, nieuzasadniony, paraliżujący wysiłki, niezbędne, by
porażkę zmienić w postęp. - Rozejrzał się po tłumie. - Ten naród domaga
się działania, i to działania natychmiastowego. Musimy działać jak dobrze
wyszkolona i lojalna armia gotowa do poświęceń dla dobra powszechnej
dyscypliny... Mam zamiar poprosić Kongres o ten jedyny instrument, jaki
pozostał do walki z kryzysem: szeroką władzę wykonawczą, żeby wydać
wojnę zagrożeniu, tak szeroką jak władza, jaką bym otrzymał, gdybyśmy
zostali napadnięci przez wroga z zewnątrz.
Po zakończeniu przemowy, kiedy prezydent z powrotem zniknął w
Kapitolu, mało kto czuł się podniesiony na duchu. Wielu przestraszyła
wzmianka o wojnie. Rozmawiano o stanie wojennym, anarchii, dyktaturze.
Niewielu rozumiało, jaki rodzaj wojny prezydent miał na myśli. Wszystko
wydawało się możliwe.
Tamtego ranka nikt nie mógł wiedzieć, że wojna zapowiadana
metaforycznie przez Roosevelta oznacza prawdziwą strzelaninę, krew i
śmierć na amerykańskiej ziemi. Że będzie się toczyć na wielkim obszarze
środkowej części kraju; zacznie się na stacji kolejowej w Kansas City, a
potem obejmie ulice Chicago, otoczone sosnami domki w północnym
Wisconsin, umęczone burzami piaskowymi farmy w Oklahomie oraz inne
miejsca rozsiane od Atlantic City po Dallas i od St. Paul po Florydę. Będą w
niej walczyć nie żołnierze, lecz inna armia rządu federalnego, mało znane
ramię Departamentu Sprawiedliwości, kierowane przez równie mało
Strona 12
znanego biurokratę Johna Edgara Hoovera. Człowiek ten w ciągu krótkich
dwudziestu miesięcy, zaczynając praktycznie od niczego, wytropił i
upolował całe zastępy bandytów, których wyczyny miały się stać
narodową operą mydlaną, a potem legendą.
Kiedy patrzy się na wydarzenia sprzed siedemdziesięciu lat przez
pryzmat brukowych powieści i nieudanych filmów gangsterskich, można
je postrzegać jako swoisty folklor, nadawać im otoczkę mitu. Dla
pokolenia Amerykanów wychowanych po drugiej wojnie światowej
postacie kryminalistów, takich jak Charles Pretty Boy Floyd, Baby Face
Nelson, Ma Barker, John Dillinger i Clyde Barrow, nie są ani
28
trochę bardziej realne od Luke'a Skywalkera czy Indiany Jonesa. Ich
historie, przez dziesiątki lat mielone w trybach popkultury, zatraciły
wszelki realizm do tego stopnia, że niewielu Amerykanów dzisiaj wie, kim
naprawdę byli ci ludzie, a jeszcze mniej jest takich, którzy wiedzą, że oni
wszyscy zyskali swą mroczną sławę w tym samym czasie.
Istnieli naprawdę. Clyde Barrow, drobny złodziejaszek z Dallas, który z
czasem stał się wielokrotnym mordercą, urodził się w 1909, w tym samym
roku co Barry Goldwater i Ethel Merman. Gdyby żył, miałby sześćdziesiąt
pięć lat, kiedy Richard Nixon zrezygnował z prezydentury, i jako starzejący
się rentier spędzałby wieczory w fotelu z podnóżkiem, śmiejąc się z
Archiego Bunkera. Wdowa po Baby Face Nelsonie zmarła w 1987, po
latach doglądania wnuków zapatrzonych na MTV. Wdowa po Machinę
Gun Kellym zmarła w Tulsie w 1985, przesiedziawszy wcześniej
dwadzieścia pięć lat w więzieniu. Wciąż żyją ludzie, którzy chowali się
pod ladą kasy, kiedy Dillinger rabował ich bank, którzy widzieli, jak
Strona 13
Bonnie i Clyde strzelali do niewinnych szeryfów, czy rzucali piłkami
baseballowymi z Baby Face Nelsonem. Kelly i Floyd spłodzili potomstwo,
które nadal opowiada historię swoich rodziców.
Straszono nimi dzieci, które wyrosły na Greatest Generation. Wiosną
1933, kiedy ludzie tacy jak John Dillinger wkraczali na narodową scenę,
dwudziestodwuletni Ronald Reagan relacjonował międzyuczelniane
rozgrywki baseballowe w radiu WHO w Des Moines, dwudziestoletni
Richard Nixon grał w sztukach wystawianych przez Whittier College w
południowej Kalifornii, a dwóch trzecioklasistów, James Earl Carter w
Plains w Georgii i George Herbert Bush w Greenwich w Connecticut
uczyli się tabliczki mnożenia. Na licealnych wieczorkach w Hoboken w
stanie New Jersey dziewczęta tańczyły do melodii śpiewanych przez
siedemnastoletniego Franka Sinatrę. A w domu przy Hudson Avenue w
Evanston w Illinois wyjątkowo ruchliwy dziewięciolatek Marlon Brando
uczył się boksować.
Jednak ponieważ ci i inni przedstawiciele tamtego pokolenia schodzą ze
sceny, trudno sobie wyobrazić czasy, kiedy znani z nazwisk przestępcy
trzymali w szachu XX-wieczną Amerykę. W świecie telefonów
komórkowych, zakupów przez Internet oraz bomb sterowanych laserem
gangsterzy rabujący banki i siejący grozę w całym kraju wydają się dziwni i
nieprawdziwi, przypominają postacie z opowieści o Dzikim Zachodzie. Ale
to się nie działo na Dzikim Zachodzie. To była
29
Ameryka roku 1933, osiem lat przed Pearl Harbor, dwanaście przed
Hiroszimą, dwadzieścia trzy lata przed Elvisem, trzydzieści trzy przed
Woodstock. Mimo wszystkich powierzchownych kontrastów - nie było
Strona 14
Internetu, telewizji, kamer na podczerwień ani obrazu uzyskiwanego przez
satelitę - Ameryka w 1933 roku nie różniła się aż tak bardzo od dzisiejszej.
Rozmowy międzymiastowe nie stanowiły problemu. Istniały połączenia
lotnicze; zarówno policjantom, jak i gangsterom zdarzało się latać do
pracy. Najbardziej wpływowe publikacje ukazywały się w dzienniku „New
York Times" i tygodniku „Time".
Mężczyźni i kobiety ubierali się mniej więcej tak jak obecnie; jedyną
różnicę stanowiło upodobanie do kapeluszy - panowie nosili filcowe z
rowkiem i wywijanym rondem lub zawsze modne panamy, damy
paradowały w nakryciach głowy bogato zdobionych koronkami, natomiast
zwykłe dziewczyny naciągały nisko na czoło proste obcisłe kapelusiki.
Główny nurt kultury wyznaczały filmy hollywoodzkie; tamtej wiosny
popularnością cieszył się Frankenstein z Borisem Karloffem, pierwszy
Tarzan z Johnnym Weismullerem oraz Dr Jekyll i Mr Hyde. Listę
bestsellerowych książek otwierał Bunt na Bounty. Radio miało się całkiem
dobrze, ale tylko w niespełna połowie domów w kraju znajdował się
odbiornik.
Pierwsze miesiące 1933 roku były szczególne dlatego, że tak wielu
Amerykanów z braku pieniędzy nie mogło korzystać z tych wszystkich
atrakcji. Krach na giełdzie w 1929 doprowadził do zapaści ekonomicznej .
Setki tysięcy ludzi straciło pracę. Z perspektywy czasu można stwierdzić,
że tamtej wiosny recesja osiągnęła dno. Dzielnice slumsów ciągnęły się
wzdłuż Potomaku, pod Riverside Drive w Nowym Jorku, a także w
Chicago, Bostonie i San Francisco. Tysiące rodzin, w tym cały legion
obdartych dzieci, prowadziło wędrowne życie w wagonach kolejowych
przemierzających Środkowy Zachód, szukając w kolejnych miastach
Strona 15
pomyślnego losu, którego jednak nie sposób było nigdzie znaleźć. W
Waszyngtonie odbywały się manifestacje, czasami gwałtowne; zdarzało się,
że używano czołgów i wojska do rozganiania mężczyzn rozpaczliwie
domagających się pracy. Wzbierał gniew. Ludzie obwiniali rząd.
Obwiniali banki.
Kiedy Roosevelt wygłaszał swoją mowę inauguracyjną tamtego
wilgotnego ranka, grupa urzędników rządowych w ciemnych garniturach
słuchała go skupiona wokół radia w biurze na trzecim piętrze
30
na rogu Vermont i K Street w centrum Waszyngtonu. Mało kto poza
najbliższymi rodzinami wiedział, czym się zajmują. Ich zwierzchnikiem
był masywny trzydziestoośmioletni mężczyzna z oczami jak paciorki,
spłaszczonym nosem i workami pod oczyma. Często porównywano go do
buldoga. Tamtego ranka J. Edgar Hoover myślał głównie o tym, żeby
utrzymać posadę.
Obecnie, poprawie czterdziestu latach od jego śmierci w 1972 roku,
trudno pamiętać czasy, kiedy Hoover nie był jeszcze potężnym
człowiekiem, którego tajnych akt obawiali się amerykańscy prezydenci,
który wspierał komisję senatora Josepha McCarthy'ego, który
rozpracowywał różne ważne postacie, od Martina Luthera Kinga przez
Algera Hissa po Rosenbergów. Przez cztery dziesięciolecia Hoover był
najważniejszą figurą w amerykańskich służbach egzekwujących prze-
strzeganie prawa; nikt mu nie dorównał, jako że sam stworzył pierwsze
narodowe siły policyjne. Jego spuściznę ocenia się niejednoznacznie, jego
samego również. Przed Hooverem przestrzeganiem prawa w Ameryce
Strona 16
zajmowała się armia lokalnych szeryfów na prowincji i wydziały policji w
miastach, często skażone korupcją. Hoover wprowadził skuteczność,
profesjonalizm i centralne zarządzanie, zasady, według których system
działa do dzisiaj. Jednakże na jego niewątpliwe zasługi położyły się cieniem
późniejsze nadużycia władzy - szeroko stosowana nielegalna inwigilacja,
włamania i prześladowanie organizacji walczących o przestrzeganie praw
obywatelskich.
Władza Hoovera nie narastała stopniowo. Wybuchła podczas wielkiej fali
zbrodni w latach 1933-34. Wszedł w ten okres jako anonimowy
funkcjonariusz szczebla federalnego, którego biuro próbowało się otrząsnąć
z dawnych skandali. W ciągu dwudziestu miesięcy stał się bohaterem
narodowym, jego nazwisko pojawiało się w filmach, książkach i komiksach.
Obecne FBI powstało w sześćset dni. Ta książka jest o tym, jak to się stało.
Tamtego ranka Hoover był dyrektorem Biura Śledczego Departamentu
Sprawiedliwości. Nie Federalnego Biura Śledczego; tę nazwę miało
otrzymać dopiero dwa lata później*. Piastował swe stanowisko od
dziewięciu lat, od 1924, ale miał wrogów, wielu wrogów, i ludzie
Roosevelta dawali jasno do zrozumienia, że prawdopodobnie zastąpi go
ktoś inny. Ostateczną decyzję miał podjąć nowy proku-
* Dla ułatwienia w całej książce będzie określane jako FBI.
31
rator generalny, zdeklarowany przeciwnik Hoovera, Thomas Walsh.
Tamtego czwartku, dwa dni przed wystąpieniem Roosevelta, Walsh,
siedemdziesięciodwuletni senator z Montany, wsiadł do pociągu relacji
Miami-Waszyngton ze swoją nowo poślubioną młodziutką małżonką. W
Strona 17
piątek rano pani Walsh obudziła się w kolejowym przedziale i stwierdziła,
że jej mąż nie żyje; w stolicy szeptano, że stary senator zszedł na skutek
zbyt intensywnych wysiłków seksualnych.
Dla Hoovera oznaczało to ulgę, ale jedynie tymczasową. Po wszystkim,
co osiągnął przez ostatnie dziewięć lat, wstrętną była mu myśl, że jego los
zależy od zwykłych polityków. Gdyby nie on, Biuro Śledcze mogło zostać
zlikwidowane kilka lat wcześniej. Była to niewielka instytucja,
„biurokratyczny bękart" według określenia jednego z krytyków,
odpowiedzialna za dochodzenia w różnorodnych przestępstwach
federalnych, obejmujących między innymi działalność wywrotową,
międzystanową kradzież samochodów, ucieczki z więzień oraz łamanie
prawa w rezerwatach Indian. Jeden z pisarzy nazwał ją „agencją detek-
tywistyczną od dziwnych zadań, o rozmytych granicach władzy i odpo-
wiedzialności". Agenci Hoovera nie mieli uprawnień do dokonywania
aresztowań; jeśli chcieli zrobić obławę, musieli brać ze sobą miejscowych
policjantów. Nie nosili też broni - wynikało to nie z prawa, lecz z przyjętej
zasady działania, jako że Hoover wzorował się na Scotland Yardzie. Jego
ludzie byli śledczymi, nie policjantami. Jego doradcy używali określenia
„poszukiwacze faktów".
Biuro miało paskudną przeszłość. Utworzone w 1908 roku w celu
zbadania sprawy pogwałcenia ustawy antytrustowej, w ciągu następnych
piętnastu lat stało się siedliskiem nepotyzmu i korupcji. We wczesnych
latach dwudziestych jego agenci, rozsiani po pięćdziesięciu biurach
krajowych, zatrudniani byli głównie na polecenie różnych polityków.
Spośród pracujących tam ludzi największą niesławą okrył się niejaki
Gaston Means, który szantażował kongresmanów, sprzedawał
Strona 18
przemytnikom licencje na alkohol i handlował prezydenckimi
ułaskawieniami. W następstwie dochodzenia przeprowadzonego przez
Kongres w połowie lat dwudziestych Biuro otrzymało złośliwy przydomek
„departamentu łatwych cnót".
W dniu, kiedy powołano go w roku 1924 na stanowisko, żeby
wprowadził porządek w Biurze, Hoover był spokojnym dwudziesto-
dziewięcioletnim prawnikiem w służbie rządowej, nadal mieszkającym z
kochającą matką w domu, w którym się wychował, piętrowym
32
budynku z gzymsami przy Steward Square w sąsiedztwie Wzgórza
Kapitolskiego w Waszyngtonie. Jako chłopiec jąkał się, ale przezwyciężył
tę ułomność, ucząc się szybko mówić, tak szybko, że niejedna
stenotypistka nie mogła za nim nadążyć. Schludny, uważny i zdyscy-
plinowany, dorastał w otoczeniu urzędników państwowych na łonie
waszyngtońskiej biurokracji. Raczej nie było wątpliwości, że idąc śladem
ojca, kreślarza w U.S. Coast and Geodetic Survey (instytucji
przygotowującej mapy), zwiąże swą zawodową przyszłość z rządem.
Studiował wieczorowo w Wyższej Szkole Prawa im. Jerzego
Waszyngtona, gdzie należał do bractwa Kappa Alfa; w dzień pracował jako
goniec w dziale zamówień Biblioteki Kongresu. W 1916 uzyskał tytuł
bakałarza, a rok później magisterium z prawa i w tym samym roku został
przyjęty do stowarzyszenia prawników Dystryktu Kolumbia.
W lipcu 1917 podjął pracę jako urzędnik w Departamencie
Sprawiedliwości. Wielu z pracujących tam młodych obiecujących
prawników odeszło, by wstąpić do wojska. Hoover, zawsze nienagannie
ubrany i diabelnie pedantyczny, wyróżniał się i w ciągu pierwszych sześciu
Strona 19
miesięcy dwukrotnie go awansowano. Zaczął pracować w wydziale do
spraw rejestracji cudzoziemców i szybko piął się w górę; w 1919 roku, w
wieku 24 lat, był już szefem nowo utworzonego General Intelligence
Division, zajmującego się prześladowaniem radykałów związkowych,
anarchistów i komunistów. Został wysoko oceniony (i poproszony o
pierwszy wywiad dla „New York Timesa") jako inicjator i organizator
przeprowadzonych w styczniu 1920, jednocześnie w trzydziestu trzech
miastach, ataków na komunistów, które doprowadziły do aresztowania
ponad trzech tysięcy osób. W sierpniu 1921 otrzymał nowe stanowisko, o
które usilnie zabiegał - zastępcy dyrektora Biura Śledczego.
Po zbadaniu przez Senat działalności Biura w 1924 jego szef złożył
dymisję i został postawiony w stan oskarżenia, podobnie jak prokurator
generalny. Nowy prokurator generalny, Harlan Fiske Stone, nie wiedział,
co zrobić z Biurem. Sporządzał odręczne notatki na temat swojego
problemu: „pełne ludzi o złych notowaniach... wielu skazanych za różne
przestępstwa... ogólne bezprawie... agenci stosują brutalne praktyki i
zachowują się jak tyrani" 2
. Stone nie miał pojęcia, kto mógłby
zreformować tego rodzaju instytucję. Jeden ze znajomych podsunął mu
kandydaturę Hoovera. Hoover był młody, ale uczciwy i pracowity. Stone
zasięgnął języka, spodobało mu się to, co usłyszał,
33
i 10 maja 1924 roku wezwał Hoovera do siebie, żeby powierzyć mu
tymczasowo kierowanie Biurem.
Pierwszym i najważniejszym celem, jaki wyznaczył sobie Hoover, było
przekształcenie zespołu agentów terenowych (których w 1929 roku było
339). Miał jasną wizję: chciał zatrudniać młodych, energicznych białych
Strona 20
mężczyzn pomiędzy dwudziestym piątym a trzydziestym piątym rokiem
życia, z wykształceniem prawniczym, schludnych, wygadanych, bystrych i
pochodzących z porządnych rodzin, czyli takich jak on. I to mu się udało.
Dosłownie w kilka tygodni pozbył się zbędnego balastu, skończył z
protekcją i ustanowił merytokrację. Kandydatów oceniano pod kątem
„ogólnej inteligencji", „zachowania podczas rozmowy o pracę" oraz
„prezencji osobistej". Ta ostatnia mogła być: „schludna", „krzykliwa",
„nędzna" lub „nieporządna".
Hoover sprawował władzę absolutną. Podwładni się go bali. W pla-
cówkach terenowych pojawiały się bez uprzedzenia zespoły kontrolne,
spisujące każdego, kto spóźnił się do pracy choćby minutę. Hoover nie
tolerował lenistwa, niechlujstwa ani żadnych odstępstw od nowych zasad,
które wprowadzano do każdego biura w terenie, dowodzonego przez szefa
agentów specjalnych, SAC (w 1929 było ich dwudziestu pięciu).
Najmniejsze naruszenie przepisów mogło skutkować utratą pracy; kiedy
SAC z Denver zaproponował gościowi coś do picia, został wyrzucony.
- Chcę, żeby opinia publiczna postrzegała Biuro Śledcze i Departament
Sprawiedliwości jako grupę dżentelmenów - oświadczył Hoover
publicznie w 1929 roku. -Ajeśli zatrudnieni tam ludzie nie będą potrafili
temu sprostać, to ich pozwalniam.
Ci, którzy sprostali i zostali zatrudnieni przez Hoovera, byli do siebie
podobni. Wielu z nich pochodziło z Południa. Wielu ukończyło tę samą
uczelnię co Hoover - Wyższą Szkołę Prawa im. Jerzego Waszyngtona - i
należało do bractwa Kappa Alfa. Pomarszczony zastępca Hoovera, jego
prawa ręka, Herold „Pop" Nathan, administrator Biura do 1917 roku, był
członkiem Kappa Alfa; przez lata był też jedynym Żydem w Biurze.