Blond Georges - Ocean przygody. Tom 2

Szczegóły
Tytuł Blond Georges - Ocean przygody. Tom 2
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Blond Georges - Ocean przygody. Tom 2 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Blond Georges - Ocean przygody. Tom 2 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Blond Georges - Ocean przygody. Tom 2 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 OCEAN PRZYGODY GEORGES BLOND TOM 2 Strona 2 SPIS TREŚCI TOM II Ocean Indyjski ....................................................................... ......................................................................................... 7 Morza polarne ..................................................................... 231 Mapy ....................................................................................... 445 Indeks ważniejszych osób......................................................... 449 Indeks ważniejszych statków morskich i powietrznych .......... 455 Słowniczek terminów żeglarskich i rodzajów statków ........... 461 W tomie I: Atlantyk Pacyfik Morze Śródziemne Mapy Indeks ważniejszych osób Indeks ważniejszych statków morskich i powietrznych Strona 3 OCEAN INDYJSKI Strona 4 Niniejszy tekst powstał przy współpracy Germaine Blond. Strona 5 1 Wyścig po skarby Mężczyzna nie jest wysoki, nawet jak na swoje czasy. Przysadzisty, brodaty, w ciemnym ubraniu, nazbyt grubym, gdyż w dusznej kajucie obitej drewnem jest ciepło. Czuć, że śmierdzi, jak zresztą wszyscy ludzie na pokładzie. Praktycznie nie mył się od trzech tygodni. Ma 28 lat i na tyle wygląda. Twarz, otoczona koroną czarnych, kręco- nych włosów, jest harmonijna i szlachetna, wzrok zaś posępny i władczy. Znajdujemy się na pełnym morzu, w pobliżu zachodnich wybrzeży Afryki - jest sierpień 1497 roku. Kajuta w niczym nie przypomina dzisiejszych kabin. Mimo ser- wety na stole i ustawionego przy nim fotela wydaje się bardzo prosta, wręcz prymitywna. Brak w niej bulaja. Dzienne światło wnika wy- łącznie przez otwarte drzwi, wychodzące wprost na drabinę, po której można wspiąć się na mostek. Przy złej pogodzie, gdy wszystkie otwory są zamknięte, potrzebna jest lampa. Nocą naturalnie również. Koja, mieszcząca się w swego rodzaju alkowie, wydaje się niewiarygodnie krótka. Pod nią stoi miedziane naczynie, którego przeznaczenie wszyscy znamy. Tutaj to luksus, zarezerwowany wyłącznie dla najwyżej postawionych. Marynarze radzą sobie, jak potrafią, załatwiając swe potrzeby przez burtę. W kajucie znajduje się także biblioteczka. I ona nie jest podobna do mebla, które określamy dziś tym mianem. To długa i płaska skrzynia, przybita gwoździami do ściany. Książki nie stoją w niej, lecz leżą jedna na drugiej. Inaczej by się nie utrzymały. Są to w istocie zwoje pergaminu, a kartki przyszyto do skórzanych grzbietów. Skrzynia zawiera być może pięćdziesiąt takich książek. Mężczyzna bierze jedną z nich, kładzie na Strona 6 stole, siada w fotelu i czyta bardzo uważnie w złym świetle przenika- jącym przez otwarte drzwi. Czyta tę samą książkę co najmniej po raz dziesiąty. Tekst wykaligrafowano pismem charakterystycznym dla ów- czesnej epoki, cudownie regularnym, ozdobnym, dzisiaj czytelnym tylko dla miłośników archiwaliów. Przyjrzyjmy się czytającemu mężczyźnie uważnie. Dwudziestooś-mioletni Vasco da Gama, stojący na czele flotylli złożonej z czterech okrętów, udaje się z Portugalii do Indii. O wyprawie tej wiemy dużo dzięki relacjom Vasco da Gamy i jego towarzyszy. Znamy liczne szczegóły. Niektóre wydarzenia wydają się nam dziwne, mało prawdopodobne lub odrażające, gdyż czternastowieczna mentalność i wrażliwość znacznie różniły się od naszej. Ówcześni ludzie - gdyby przenieść ich we współczesne czasy - z pewnością uznaliby za dziwne, mało prawdopodobne lub odrażające wiele z naszych zachowań. Mimo trudności, jaką sprawia nam stałe stawianie się na ich miejscu, zaokrętujemy się najpierw z Vasco da Gamą, gdyż jego dokonania będą miały równie ważne następstwa jak osiągnięcia Kolumba. „Wyprawa da Gamy - napisał znany brytyjski historyk Arnold Toynbee - stanowiła prawdziwy początek współczesnej historii w ścisłym tego słowa znaczeniu". Ogromny chór, złożony z wielu różnych głosów, opowiada nam dzieje wybrzeży Morza Śródziemnego w czasach starożytnych, które są również historią naszej cywilizacji. Trudność polega na dokonywaniu wyboru spośród licznych opinii i faktów. Jeśli chodzi o Ocean Indyjski, rzecz ma się zupełnie inaczej. Poświęcono mu naprawdę niewiele dzieł, a jego odległa przeszłość kryje wiele niejasności. W odniesieniu do czasów sprzed I tysiąclecia naszej ery źródła mówią jedynie o podróży Egipcjan przez Morze Czerwone ku brzegom Puntu. Wspominałem o tym w części poświęconej Morzu Śródziem- nemu. 1 jeszcze do tego powrócę. Najbardziej precyzyjny z dawnych dokumentów dotyczących żeglugi po Oceanie Indyjskim pochodzi z I wieku naszej ery. Jest to Periplus Morza Erytrejskiego, dzieło nie- znanego żeglarza greckiego z Egiptu. Powrócę jeszcze do tej epoki, gdy przybędziemy wraz Vasco da Gamą na wspomniane powyżej wody. Co czyta Dom Vasco w swej niewygodnej kajucie w chwili, gdy się z nim spotykamy? Jest to zbiór raportów, które z Abisynii przesłał kró- lowi Portugalii, Janowi II, zwanemu Monarchą Doskonałym, podróżnik Strona 7 i jednocześnie szpieg, Pero da Covilhã. Teksty te zawierają informacje o żegludze po Oceanie Indyjskim. Około 1487 roku Jan II zawezwał razem dwie osoby, o których wia- domo, iż mówiły biegle po arabsku: - Zlecam wam misję rozeznania się, czy można dotrzeć drogą morską z Morza Śródziemnego do Indii. Zbierzcie wszelkie informacje o krajach, z których pochodzą drogie kamienie, substancje zapachowe i perły. Spróbujcie też uzyskać dokładniejsze wieści o kapłanie Janie. O kapłanie Janie zaczęto po raz pierwszy mówić w Europie około 1050 roku. Wedle pogłosek nieznanego pochodzenia był to bardzo po- tężny chrześcijański władca, mieszkający w Azji w pałacu z kryształów i złota. Nieco później sądzono, że przebywał w Afryce. Następnie prze- stano stopniowo wierzyć w jego istnienie. Jedynie dla spokoju sumienia Jan II polecił swym wysłannikom przeprowadzić dalsze poszukiwania, dotyczące nie samego kapłana Jana, lecz raczej jego następcy. Pozostałe cele misji - droga do Indii, pachnidła, perły - były o wiele bardziej re- alistyczne. Covilhã i Paiva otrzymali listy uwierzytelniające, które mieli wręczyć dobrze znanym władcom, w tym królowi Abisynii. Dokumenty te, sporządzone w kilku językach, wygrawerowano na mosiężnych tab- liczkach. A zatem w drogę! Barcelona, Rodos, Kair. Covilhã i jego towarzysz mówili tak dobrze po arabsku, że bez większych trudności przyłączali się do kupieckich karawan, które nieprzerwanie przemierzały w tę i z po- wrotem trasę od Kairu po północny kraniec Morza Czerwonego. Rozpy- tywali o kraje, z których pochodziły „drogie kamienie, pachnidła, perły", wysłuchiwali fascynujących historii, w których niekiedy była odrobina prawdy, i rozmyślali o tym przed zaśnięciem. Najciekawsza część po- dróży rozpoczęła się w chwili, gdy dwaj szpiedzy się rozdzielili, praw- dopodobnie w Adenie. - Udam się w stronę Aksum - oznajmił Paiva. - Być może tam znajdę kapłana Jana. Zagłębił się w dżunglę w górach Abisynii i umarł w niewiadomych okolicznościach. Covilhã chciał wypełnić drugą część misji, jaką było znalezienie drogi morskiej do Indii. Z Adenu odpływały codziennie -kierując się na wschód wzdłuż wybrzeża - niewielkie arabskie żaglowce, wypełnione towarami, pielgrzymami i złodziejami. Przesiadając się na Strona 8 kolejne żaglowce, zawijając do kolejnych portów, Covilhâ dotarł do Persji i ujścia Indusu, a potem jeszcze dalej, na południe, wzdłuż zachodniego wybrzeża Indii, zwanego Wybrzeżem Malabarskim, aż do Kalikatu. Bezspornie był pierwszym Portugalczykiem żeglującym po Oceanie Indyjskim. Nieco później, być może już w następnym roku, dał się zauważyć w Kairze, gdzie dowiedział się (jak? od kogo? w jego relacji z podróży jest sporo luk) o śmierci Paivy. Spotkał się z dwoma portugalskimi Żydami, właśnie przybyłymi z Lizbony, którzy skontaktowali się z nim w sposób przypominający działania tajnych agentów z powieści szpiegowskich. - Oto nowa misja - oznajmił jeden z nich. - Trzeba dotrzeć na Ormuz, gdzie można uzyskać informacje o kapłanie Janie. Pojedziemy tam razem. Raporty proszę przekazać mojemu towarzyszowi, który za bierze je do Lizbony. Nowo poznani mężczyźni musieli mieć referencje, znać hasła, gdyż Covilhâ bez słowa protestu wyruszył z jednym z nich w kierunku Ormuzu, niewielkiej wyspy u wejścia do Zatoki Perskiej. Dwa tysiące kilometrów przez piasek, znowu Aden, znowu brudne arabskie żaglowce. Na wyspie Covilhâ zasięgnął języka. Nikt nie słyszał o kapłanie Janie. - No cóż - stwierdził cierpliwy podróżnik - udam się do chrześci jańskiego królestwa Habesh i Abisynii, tak jak uczynił to Paiva. Tak też zrobił i na kilka lat słuch o nim zaginął. Umarł jak Paiva? Ależ skąd. W 1521 roku portugalski szlachcic, Francisco Alvarez, mia- nowany ambasadorem w Aksum, wręczał listy uwierzytelniające negu- sowi i spotkał... Covilhe, zadowolonego, bogatego, szanowanego, w oto- czeniu żony i dzieci. - Cesarz tak dobrze mnie przyjął, że zostałem. W samej rzeczy władca zachwycił się Covilha, inteligentnym, do- brze wykształconym, mającym zawsze coś ciekawego do opowiedzenia. Portugalczyk zaś bardzo szybko zrozumiał, że jeśli chce pozostać przy życiu, lepiej zrobi, jeśli będzie się trzymał negusa, który tak go cenił. - Jestem tutaj bardzo szczęśliwy - wyznał ambasadorowi. Kiedy jednak ten wspomniał o odległej ojczyźnie, Covilhâ zapłakał. Dyskretnie, by nie rozdrażnić panującego. Strona 9 Południe. Vasco opuszcza kajutę, wspina się po drabinie i oto jest już na rufówce karaweli. Z tego najwyższego miejsca widzi rozległą powierzchnię morza otaczającego żaglowiec. Daleko po lewej stronie, nisko przy horyzoncie, majaczy się na tle szaroniebieskiego nieba szary ląd, goły i przygnębiający. To ciągle jeszcze wybrzeża Afryki. Za jego karaką, „Sâo Gabriel", trzy inne statki wchodzące w skład ekspedycji -karaka, karawela oraz jeden większy od nich żaglowiec transportowy o zaokrąglonych kształtach, niebiorący formalnie udziału w wyprawie. Już wkrótce, zanim jeszcze dotrą do Oceanu Indyjskiego, miał on zrobić zwrot i wrócić do Portugalii lub zostać spalony. Vasco trzyma w ręku miedziany przyrząd, przypominający bardzo duży zegarek. To przenośne astrolabium. Zawiesi je na najwyższym maszcie i skieruje jego wskazówkę ku górze, celując w Słońce. Zmierzy jego wysokość nad południkiem, by obliczyć szerokość geograficzną. Wynik nie będzie bardzo ścisły, przede wszystkim ze względu na nie- precyzyjność urządzenia, zaliczanego jednak wówczas do najnowocześ- niejszych. A ponadto da Gama, chcąc poznać współrzędne Słońca na niebie, posługuje się jeszcze tablicami astronomicznymi opracowanymi w Hiszpanii przez grupę arabskich uczonych około 1250 roku. Dyspo- nuje też mapami morskimi, opracowanymi skomplikowaną metodą em- piryczną „drogi i wysokości". Ozdobione rysunkami przedstawiającymi morskie potwory i róże wiatrów, mapy te są niezwykle piękne... ale też bardzo niedokładne. W tym momencie nie jest to jednak ważne. Vasco wie, że ma podążać za karawela, która płynie przed nim. Na pokładzie tego żaglowca znaj- duje się Bartolomeu Dias. To on przed 10 laty otrzymał od króla Jana II następujące zadanie: „Popłyńcie wzdłuż wybrzeży Afryki aż do cypla, gdzie się kończą". Tak też uczynił - opłynął Przylądek Burz, przemiano- wany później przez Jana II na Przylądek Dobrej Nadziei, i powrócił do Portugalii. Jego nowa misja polega na towarzyszeniu wyprawie Vasco da Gamy do Wysp Zielonego Przylądka. Później ma wrócić do Lizbony. Po- lecenie to nie jest pozbawione okrucieństwa. Dlaczego król nie powierzył Diasowi dowództwa najpoważniejszej wyprawy, tej, która miała dotrzeć do Indii Wschodnich? Przyjrzyjmy się działaniom władców i możnych tego świata - jeśli to tylko możliwe, wolą, by nimb sławy za wielki czyn otaczał głowę więcej niż jednego bohatera. Aby wynagrodzić wymuszony brak zainteresowania Diasa ekspedycją, król mianował go gubernatorem Strona 10 Elminy. To zapadła dziura nad Zatoką Gwinejską, w której jednak poja- wiają się z głębi lądu kupcy ze złotonośnym piaskiem. Przygotowania do wyprawy Vasco da Gamy trwały długo. Trzeba też było pokonać opór jej przeciwników na samym dworze: - To ryzykowne i drogie przedsięwzięcie. Dlaczego nie mielibyśmy zadowolić się zbadaniem wybrzeży Gwinei? Zwolennicy tej przygody odpowiadali: - Ależ tu chodzi o coś zupełnie innego! Świat pełen bogactwa, który musimy odkryć, zbadać, nawrócić. Tak właśnie mówili: „nawrócić". Wszyscy odkrywcy ówczesnej epoki używali zawsze właśnie tego słowa. Potrzeba alibi, przykrywki dla za- chłanności? Tak i nie. Nie zawsze, nie stale. Pragnienie ewangelizacji istniało naprawdę, choć wymieszane z żądzą pieniędzy. Gdyby wiara Hiszpanów i Portugalczyków była tylko pozą, maską, nie walczyliby przez wieki, by uwolnić się od islamu, w niektórych aspektach bardzo pociągającego. Auguste Toussaint, autor jednej z trzech lub czterech nadal jeszcze dziś aktualnych prac o historii Oceanu Indyjskiego, zadał takie pytanie: Kto, przed dokonaniami Vasco da Gamy i Magellana, czerpał największe korzyści z przywozu do Europy przypraw i wszystkich innych bogactw Bliskiego i Dalekiego Wschodu? Wenecjanie. Handel ten miał dla nich bardzo istotne znaczenie. Sprowadzali towary bardzo długimi i skom- plikowanymi szlakami. Gdyby udało im się znaleźć drogę morską, od- nieśliby duże korzyści. Czy próbowali? Byli przecież doskonałymi że- glarzami. „Chęć zysku okazała się niewystarczającą pobudką". Powróćmy do długich przygotowań do wyprawy da Gamy, do napot- kanych sprzeciwów. Jan II zastanawiał się, jak postąpić. Nagle, w 1493 ro- ku, wszystko uległo zmianie wraz z odkryciem dokonanym przez Kolumba. Ten Genueńczyk, pozostający w służbie Hiszpanii, dotarł od wschodu do Indii - tak przynajmniej sądzono. Był to tym boleśniejszy cios dla Jana II, że w 1483 roku przyjął, a następnie odprawił Kolumba ze względu na żądania, które uznał za przesadne: tytuł Wielkiego Admirała, władza ustawodawcza na odkrytych ziemiach, jedna dziesiąta zysków. - Powinienem był się zgodzić. Nie, żaden władca tak by nie powiedział, ale z pewnością Jan II tak pomyślał. - Nie mamy już ani chwili do stracenia. Strona 11 Jan II stracił jednak wszystko. Śmierć, nie prosząc o audiencję, po- jawiła się w pałacu. Odszedł nie tylko Jan II, ale i Estevão da Gama, wy- brany na dowódcę planowanej ekspedycji. Manuel II, następca zmarłego króla, ani myślał rezygnować: - Dowództwo obejmie syn Estevãa. Vasco ma 28 lat. W ówczesnych czasach (a także znacznie później: dwudziestoośmioletni Napoleon Bonaparte, naczelny wódz armii we Włoszech, będzie stawiał warunki królom) uważało się, że jest to od- powiedni wiek dla wielkiego dowódcy. Żadnemu z 200 mężczyzn sta- nowiących załogę flotylli ani przez sekundę nie zaświtała myśl, by za- kwestionować władzę absolutną dowódcy ekspedycji, wywodzącego się ze szlacheckiego rodu, mianowanego przez króla. Przyjrzyjmy się bliżej uczestnikom wyprawy. Często przesadzano, podając liczbę recydywistów zmuszonych do udziału w podróżach odkrywczych. Nigdy nie przekroczyła ona sześciu procent. Na okrętach Vasco da Gamy jest około dwunastu skazanych na karę śmierci lub dożywocie, ale uwaga - kilku z nich to zwykli bluź-niercy. Wszyscy inni marynarze znaleźli się tu z własnej woli, zwerbowani starannie przez zmarłego Estevãa: - Chcę tylko najlepszych. Inaczej mówiąc, są już obeznani z morzem, obdarzeni niemal nie- ograniczoną odpornością na zmęczenie i niewygody. Można wśród nich spotkać, jeśli nie regularnych żołnierzy, to mężczyzn umiejących się bić i wystrzelić z działa. Flotylla opuściła ujście Tagu 8 lipca 1497 roku. Po- przedniego dnia wszyscy uczestnicy wyprawy brali udział w mszy i przy- jęli komunię w kościele Najświętszej Marii Panny w Belém. Wiedzą, że czeka ich bardzo trudna i niebezpieczna podróż, ale w nagrodę będą mogli się wzbogacić i sypiać z Indiankami. Na rozbudzenie potrzeb seksualnych na całym Półwyspie Iberyjskim miało z pewnością wpływ przymusowe sąsiedztwo Maurów. Myśli o przyszłych zyskach i rozpuście w niczym nie umniejszają szczerej wiary załogi. Członkowie ekspedycji cieszącej się poparciem króla, płynący na okrętach mających w nazwie imiona świętych, a na wszystkich żaglach krzyże Zakonu Chrystusowego, mogą liczyć na pewne zbawienie. Każdą z dwóch karak, „São Gabriel" i „São Rafael", oraz karawelę „Berrio" wyposażono w dwa rzędy dział. Dwie pierwsze mają wyporność 120 ton, trzecia - 50 ton. Jest też duży statek transportowy o wyporności 200 ton, pozbawiony dział, za to wy- Strona 12 pełniony po brzegi zapasami żywności na trzy lata i tandetnymi towa- rami, mającymi służyć do wymiany na produkty znacznie cenniejsze. Karawele i karaki były w ówczesnej epoce modne i świetnie spraw- dzały się na morzu. Dobrze i szybko wykonywały wszystkie manewry, mogły płynąć blisko lądu, doskonale znosiły nagłe burze morskie i fale uderzające od tyłu. Zaprojektowali je i wykonali budowniczowie statków infanta Henryka Żeglarza. Inspiracją dla nich były najprawdopodobniej przywiezione do Europy rysunki chińskich dżonek. Mija właśnie dwudziesty pierwszy dzień naszej podróży na pokła- dzie „São Gabriela". Vasco da Gama i jego ludzie przyglądają się z bak-burty szarym brzegom Afryki, które oddalają się i powoli znikają za zamglonym horyzontem. Płynąc za karawelą Bartolomeu Diasa, flotylla zmienia lekko kurs, kierując się ku Wyspom Zielonego Przylądka. Do- cieramy tam 29 lub 30 lipca 1497 roku. Z brzegu przygląda się nadpływającym okrętom około dwustu lub trzystu kobiet i mężczyzn. Wielu Murzynów, nieliczni biali oraz Mulaci. Archipelag został odkryty przez wenecjanina na służbie Henryka Że- glarza zaledwie przed 40 laty, a już rozpoczął się proces mieszania ras. Ówcześni Portugalczycy prowadzili handel z Murzynami - jak w przy- szłości wszyscy Europejczycy - a jednocześnie byli antyrasistami. Co ro- bimy w roku 1497 w czasie postoju na Wyspach Zielonego Przylądka? Uzupełniamy zapasy wody pitnej, owoców i warzyw, drobiu i świń. Nie wiadomo, kiedy członkowie ekspedycji ponownie ujrzą stały ląd. Dias daje da Gamie następującą radę: - Ja starałem się płynąć wzdłuż wybrzeży Afryki. Wy przyjmijcie inny kierunek. Udajcie się prosto na południe, by ominąć ciszę morską w Zatoce Gwinejskiej, która tak mnie opóźniła. Weźcie kurs na wschód dopiero wówczas, gdy oddalicie się od równika na taką samą odległość, jaka dzieli nas od niego dzisiaj. Inaczej mówiąc, należy najpierw osiągnąć 30° szerokości geogra- ficznej południowej. Posługując się urządzeniami, jakie ma do dyspo- zycji, Vasco da Gama może w ten sposób żeglować. Krótkie pożegnanie obu podróżników i w drogę. Cztery okręty odbijają od brzegu 3 sierpnia 1497 roku. Dotkną stałego lądu dopiero 4 listopada tego samego roku. Nikt na świecie nie przebywał jeszcze na pełnym morzu przez trzy miesiące. Kolumb pokonał trasę z Las Palmas (Wyspy Kanaryjskie) na Strona 13 wyspę San Salvador (Bahamy) zaledwie w 36 dni, a już niespokojni ma- rynarze szykowali się do buntu. Nic podobnego nie wydarza się w ciągu trzech miesięcy, jakie flotylla da Gamy spędza na morzu. Lepiej dobrano załogę. A ponadto wszyscy myślą, że kierując się na wschód, dotrą do wybrzeży Afryki, które zdążył już poznać Dias. Nie udają się zatem cał- kiem w nieznane. Pogoda jest znośna. Marynarze organizują wyścigi świń, potem je zjadają, podobnie jak drób i warzywa, a z czasem są zmuszeni wrócić do solonego mięsa i suszonej fasoli. Aby zabić czas, śpiewają i tańczą oraz grają w karty i kości. Gama dotarł dokładnie w miejsce, o którym mówił Dias, na 30° szerokości południowej. Cóż za precyzja! - Płynąc przez trzy lub cztery dni na południe wzdłuż wybrzeża - powiedział też Dias - dotrzecie do rozległej, dobrze osłoniętej zatoki, ograniczonej od południa przylądkiem. Tam się zatrzymaliśmy. Vasco da Gama bez trudu rozpoznaje to miejsce i 8 listopada flo- tylla zarzuca kotwicę w Zatoce Świętej Heleny. - Dzicy! Jeśli wierzyć opisowi da Gamy, ludzie o miedzianożółtej cerze, wy- dłużonym kształcie czaszki, normalnym wzroście i bardzo dużych po- śladkach, musieli być Hotentotami. Nadmierny rozwój tkanki tłuszczowej w okolicy lędźwiowo-krzyżowej ma nawet naukową nazwę - steato-pygia. Jest to niewyjaśniona, niepatologiczna cecha charakteryzująca określoną rasę. Vasco da Gama nie pisze nic o stosunkach seksualnych członków załogi z miejscowymi kobietami - być może do nich nie doszło. Postój jest zresztą krótki, zaledwie tygodniowy. W zamian za błyskotki Portugalczycy otrzymują warzywa, owoce i drób. Ze źródła czerpią świeżą wodę. W trakcie tej podróży kontakty z tubylcami przebiegają bardzo różnie. W Zatoce Świętej Heleny wszystko dobrze się zaczyna, ale kończy znacznie gorzej - Vasco da Gama zostaje nawet lekko ranny w trakcie bijatyki. 16 listopada podnoszą kotwicę, 22 listopada mijają Przylądek Dobrej Nadziei, a wydarzenie to obwieszczają salwy z dział. Trzy dni później za- trzymują się w zatoce São Braz (dziś Mossel Bay, 300 km na wschód od Kapsztadu). Vasco da Gama nakazuje wprowadzić na mieliznę i znisz- czyć siekierami duży statek transportowy, który, jako że już prawie pusty, staje się bezużyteczny. Pozostały ładunek dzielą pomiędzy trzy statki, podobnie jak załogę. Prace trwają 13 dni i zwracają uwagę tubylców. Strona 14 Są oni czarni, mają normalnej wielkości pośladki i hodują zwierzęta przypominające woły z garbem. Zgadzają się wymienić je na różnego rodzaju tandetne przedmioty, a po dobiciu targu organizują zabawę ze śpiewami i tańcami. Przy dźwiękach tamburynu pląsa także sam Vasco da Gama. Po przepłynięciu dalszych 300 kilometrów wzdłuż wybrzeża - przy sztormowej pogodzie karawele poruszają się z trudem - zarzucają ko- twicę w głębi pustej zatoki. Tuż za szarą, piaszczystą plażą wznosi się ogromny drewniany krzyż, niezwykły i tragicznie osamotniony. To Dias ustawił go tutaj sześć lat wcześniej, zanim zawrócił w stronę Lizbony, gdyż załoga odmówiła dalszej żeglugi. Nazwał to miejsce - co oczy- wiste - Santa Cruz. - Oto najdalej położony punkt, do którego dotarli Europejczycy. Vasco da Gama mówi to z pełnym przekonaniem i ma prawo tak myśleć, ponieważ w jego epoce uważano za wymyśloną - choć trakto- wano jako prawdziwe zupełnie nieprawdopodobne legendy - opowieść Herodota o podróży wokół Afryki, jaką 600 lat przed naszą erą odbyli feniccy żeglarze będący w służbie faraona Necha II. Dzisiaj większość naukowców wierzy w wyczyn Fenicjan. Vasco da Gama nie jest więc być może pierwszym człowiekiem białej rasy, który minie teraz zatokę Algoa. Nie ma to jednak większego znaczenia. To, czego dokonali feniccy podróżnicy, nie pociągnęło za sobą żadnych skutków w następnych wie- kach. Vasco da Gama przetarł zaś szlak, po którym jeszcze dzisiaj pływa wiele dużych statków. Gdy Portugalczyk modli się przez chwilę u stóp krzyża wzniesionego przez Diasa, o brzeg rozbijają się szare fale oceanu, który jest trzecim pod względem powierzchni obszarem wodnym świata i ma ponad 76 milionów kilometrów kwadratowych, sięgając od Azji na północy po Antarktydę na południu. Flotylla Vasco da Gamy płynie teraz wzdłuż wilgotnych, tropikal- nych brzegów. 25 grudnia załoga schodzi na ląd, by uzupełnić zapasy wody. Nie ma czasu, by ustawić nowy krzyż. Portugalczyk, pragnąc uczcić Boże Narodzenie, nadaje tej - jak mu się wydaje - bezludnej krainie nazwę, którą nosi do dziś, czyli Natal. W Nowy Rok kolejny postój. Tym razem pojawiają się tubylcy. Czarni, wyżsi od wszystkich poprzednio spotykanych, o wspaniałej at- letycznej budowie. W pochwach z kości słoniowej noszą broń. Okazują się weseli i serdeczni. Strona 15 Następne miejsce postoju to Kilimane w północnej części delty rzeki Zambezi. I tutaj miejscowa ludność to pokojowo nastawieni Murzyni. Jest 22 stycznia 1498 roku. Statki żeglują od pięciu miesięcy po ciepłych morzach, a w Oceanie Indyjskim rozwija się niezliczenie wiele żyjątek zagrażających drewnianym kadłubom statków. Vasco da Gama wydaje rozkaz: - Będziemy naprawiać. Marynarze wyciągają statki na brzeg, wywracają je na jedną, a póź- niej na drugą stronę, skrobią, by usunąć żyjątka, muszle i glony. Kształt kadłubów ułatwia pracę. Trzeba, rzecz jasna, opróżnić każdy okręt, a potem z powrotem go załadować. Zajmuje to załodze miesiąc. Zambezi wpada do oceanu kilkoma odnogami, płynącymi po płaskim, bagnistym terenie. Każdego wieczora pojawiają się tam miliony groźnych komarów widliszków. Po kilku dniach większość żeglarzy ma gorączkę, siną i ziemistą cerę, stałe wymioty. To malaria, dziś częściej określana mianem zimnicy. Trzeba wykopać w czasie tej wyprawy pierwsze groby. Vasco da Gama nie podaje ich liczby, ale wydaje się, że zasadne byłoby użycie czasownika „dziesiątkować" w jego dosłownym znaczeniu - umiera co dziesiąty członek załogi. Pozostałym udaje się przeżyć i dokończyć na- prawy kadłubów. Czeka ich jednak niespodzianka. Ukazują się kolejni Murzyni, mniej dzicy niż widziani tuż po przy- biciu do brzegu. Mają na sobie barwne szaty z bawełny i są obładowani pakunkami. Wyjmują bawełniane tkaniny w pięknym odcieniu czerwieni. Czy chcą dokonać wymiany? Oczywiście. Vasco da Gama i jego oficerowie oglądają materiał. Dostrzegają na krajce znak fabryczny. W jednym z ję- zyków Wschodu. Wielu Europejczyków widziało już podobne na towa- rach sprowadzanych przez Wenecjan. Ale zobaczyć je tutaj? Jest w tym coś niepokojącego. Czarni kupcy rozwijają bele czerwonej bawełnianej tkaniny, zachęcają do dotknięcia, pokazując w uśmiechu białe zęby. Ich uprzejmość sprawia, że Vasco da Gama nadaje temu miejscu nazwę „Wy- brzeże Dobrych Ludzi". Pod koniec lutego statki znów wypływają w morze, posuwając się nadal wzdłuż brzegów na północ. Czy Indie są już blisko? Wydaje się teraz niemal pewne, że możliwe jest napotkanie innych ludzi poza tubylcami. Kto był tu już wcześniej? Kiedy? Jaką drogą przybył? Auguste Toussaint napisał: „Historia Oceanu Indyjskiego dopiero się rozpoczyna". A w każdym razie zaczynamy lepiej poznawać jego odległą Strona 16 przeszłość. Jednakże nie jest prawdą, że jedyną częścią tego oceanu, na którą zapuścili się Europejczycy w najbardziej zamierzchłych czasach sta- rożytnych, było Morze Czerwone. Od czasu, gdy na 2000 lat przed naszą erą faraon Senuseret I nakazał wykopanie kanału łączącego Kair z pół- nocnym krańcem tego morza, stanowiło ono swego rodzaju przedłużenie Morza Śródziemnego. W 1490 roku przed Chrystusem okręty królowej Hatszepsut pokonały ten szlak w poszukiwaniu złota, kadzideł i innych cennych towarów z „krainy Punt". Wyprawę tę, jedyną udokumentowaną na piśmie, opisano, posługując się stylem napuszonym i pełnym uwiel- bienia - skrybowie tworzyli tekst na zlecenie. Znajduje się on na słyn- nych płaskorzeźbach w Dajr Al-Bahari, niedaleko Teb w Egipcie. Część historyków zafascynowanych hieroglifami uznało tę podróż - która po części odbyła się po Nilu - za jedno z wielkich dokonań w historii mórz. Idąc tym tropem, zakładali, że w starożytności Egipcjanie prowadzili handel drogą morską z Indiami i Chinami. Gdzie zatem leżał Punt? Była to Erytrea lub Somalia, kraina nad Morzem Czerwonym lub otwartym Oceanem Indyjskim. Wiemy dziś, że egipscy żeglarze udawali się tam na łodziach z trzciny, płynąc przez cały czas blisko brzegu. Ot, zwykła przybrzeżna żegluga. W najodleglejszej starożytności inne jeszcze ludy podróżowały w podobny sposób po zachodniej części Oceanu Indyjskiego, po Morzu Czerwonym i po Zatoce Perskiej. Jest bardzo prawdopodobne, że na długi czas przed wyprawą zleconą przez królową Hatszepsut pływali tu Sumerowie, żeglując - jeśli można tak powiedzieć - łodziami z nadmuchanych bukłaków (w delcie Tygrysu i Eufratu rosło niewiele drzew). Pierwsze pełnomorskie okręty pojawiły się w tym regionie około 950 roku przed naszą erą. Fenicjanie, którzy rozwinęli wiedzę żeglarską odziedziczoną po Kreteńczykach, zbudowali wówczas flotę dla hebrajskiego króla Salomona. Po zaokrętowaniu fenickiej załogi wyruszyła ona z zatoki Akaba w północnej części Morza Czerwonego. Dokąd się udała? Również do Puntu. A najpewniej w 945 roku przed Chrystusem także w stronę krainy określanej w Biblii mianem Ofir. Gdzie się znajdowała? Na wybrzeżu Mozambiku - twierdzi wielu znawców prehistorii. Podstawą do wysunięcia takiej tezy było odkrycie na początku XX wieku kamienia, na którym dostrzeżono litery typu fenickiego. Mogą one pochodzić z X wieku przed Chrystusem. Ile ich jest? Dwie. Inni specjaliści uważają, że są one częścią alfabetu etiop- Strona 17 skiego lub bantu. Dla jeszcze innych te rzekome litery to po prostu ślady erozji. A zatem nic nie jest pewne. Nie sposób wykluczyć, że Fenicjanie przebyli drogę wzdłuż afrykańskich wybrzeży aż do Mozambiku. Można też przyjąć, że okrążyli całą Afrykę, płynąc tuż przy brzegu, jak opisuje to Herodot. Nie ma to jednak nic wspólnego z morskim szlakiem hand- lowym łączącym Egipt z Indiami i Chinami. Uczciwość nakazuje nam nadal mówić jedynie o prawdopodo- bieństwie tych dokonań. Jak się wydaje, pierwszym Europejczykiem żeglującym po Oceanie Indyjskim - a nie tylko po jego zachodnich krańcach - był Grek zwany Kcylaksem. Wedle Herodota wypłynął on w końcu VI wieku przed naszą erą - na zlecenie króla Persji, Dariusza I Wielkiego - z ujścia Indusu w kierunku Egiptu. Po dwóch latach dotarł do Zatoki Sueskiej, również żeglując wzdłuż brzegów. Aleksander III Wielki, podobnie jak Dariusz, organizował wyprawy morskie. Z jego rozkazu Nearch opuścił w 325 roku przed Chrystusem ujście Indusu, stojąc na czele floty liczącej 800 okrętów - jak można przeczytać w dziele greckiego historyka Arriana. Cztery miesiące póź- niej Nearch dotarł do Diridotis w Zatoce Perskiej. Wiadomo też o trzech późniejszych wyprawach w ten sam region, nigdy jednak nie było mowy o przepłynięciu Oceanu Indyjskiego, wyłącznie go okrążano. Na początku tego rozdziału wspomniałem o dziele Periplus Morza Erytrejskiego z I wieku naszej ery, zawierającym mapy rejsów i będącym prawdziwym podręcznikiem nawigacji dla żeglarzy ówczesnej epoki. Z tego punktu widzenia jest ono o wiele bardziej interesujące niż Ody- seja, gdyż zawiera informacje dokładniejsze i pozbawione elementów fikcji literackiej. Opisano w nim dwie drogi z jednego z portów leżą- cych nad Morzem Czerwonym. Pierwsza z nich wiodła wzdłuż wy- brzeży Afryki aż do wielkiego targowiska, zwanego wówczas Rhapta, przypuszczalnie znajdującego się na 2° szerokości geograficznej połu- dniowej. Druga zaś pozwalała dotrzeć wzdłuż wybrzeża Azji do ujścia Gangesu. Niedawne odkrycie nadało nowy charakter informacjom za- wartym w Periplusie. W Arikemadu, niedaleko indyjskiego miasta Pu-duććeri, odnaleziono ślady (monety, ozdoby z karneolu, rozmaite wyroby garncarskie) istnienia dawnej faktorii rzymskiej. Tak więc po Grekach dotarli tam również Rzymianie, pokonując najpewniej całą trasę opisaną w Periplusie. Dopłynęli bez wątpienia jeszcze dalej, nie w ciągu jednej Strona 18 krótkiej podróży, ale zakładając w kolejnych miejscach - zgodnie ze stosowaną metodą - ufortyfikowane osady. Rzym sprowadzał ze Wschodu towary luksusowe - jedwab, per- fumy, przyprawy, perły, kamienie szlachetne, kość słoniową itp. - mogąc zaoferować w zamian jedynie gotówkę. „Nie ma roku - pisał Pliniusz -by Indie nie wydarły Rzymowi pięćdziesięciu milionów sestercji". Rzym i inni klienci Wschodu wydawali krocie, doprowadzając się niekiedy na skraj bankructwa. Vasco da Gama i jego żeglarze płynęli teraz do Indii, by się wzbogacić. Kierując się na północ, portugalska flotylla posuwa się wzdłuż brzegów Afryki śladem starożytnych żeglarzy. Opuściła Kilimane pod koniec lutego, a 1 marca dociera do Mozambiku. W zatoce, głęboko wcinającej się w ląd, blisko płaskiego i bagiennego wybrzeża znajduje się niewielka wysepka koralowa, z rzadka porośnięta roślinnością. Od dwóch miesięcy jednak krajobraz prawie wcale się nie zmienia. Nowością jest coś zupełnie innego - liczne zgromadzone tu okręty. Zupełnie małe, wślizgujące się niemal na brzeg, a także znacznie większe, zakotwiczone na większej głębokości, ze zwiniętymi żaglami. Dwudziestoośmioletni Vasco da Gama jest już na tyle doświadczonym żeglarzem, że rozpo- znaje omasztowanie i olinowanie tych niewielkich okrętów, szybkich i wdzięcznych niczym ptaki - trójkątne arabskie żagle widywane są od dawna na Morzu Śródziemnym. Tutaj jednak budzą zdumienie, pomie- szane ze strachem. Maurowie. Dla mieszkańców Półwyspu Iberyjskiego, a także dla wielu innych Europejczyków słowo to brzmi złowieszczo. Skąd wzięli się tutaj Arabowie? O tym będzie czas pomyśleć później, teraz nie wolno dać się zastraszyć, lepiej - jeśli to tylko możliwe - sprawić jak najgroź- niejsze wrażenie. Na dany znak grzmią działa obu karak i karaweli, a ponad wy- brzeżem unosi się bardzo ciemny dym. Arabowie czekają, aż opadnie i już po krótkiej chwili zbliżają się, otaczając w niewielkich łodziach żaglowych portugalskie okręty. Czy są wrogo nastawieni? Nie, ale też wcale nie okazują onieśmielenia, raczej zaciekawienie. Marynarze Vasco da Gamy dostrzegają śniade twarze, słyszą gardłowe dźwięki, łączące się w liczne, szybko wypowiadane słowa. Czy na pokładzie karaki ktoś zna arabski? W relacji z wyprawy ani razu się o tym nie wspomina, ale Strona 19 wydaje się niemożliwe, by żaden z Portugalczyków nie rozumiał choć trochę tego języka. Bez tłumacza nie zdołano by zresztą wyjaśnić wszyst- kich dalszych wydarzeń. Władzę w Mozambiku sprawuje sułtan, który niedługo później za- prasza do siebie Vasco da Gamę. Ten zaś jest bystrym obserwatorem i nic nie uchodzi jego uwadze, tym bardziej że władca popisuje się przed nim swoim bogactwem. Portugalski żeglarz podziwia perły, wspaniałe tkaniny i przyprawy, zwłaszcza stosy imbiru. A także złoto, wiele przed- miotów ze złota, fest podekscytowany, podobnie jak wcześniej Kolumb. Nie sposób dowiedzieć się, z jakiego regionu Indii pochodzi cenny kru- szec - sułtan daje wymijającą odpowiedź. Dokłada wszelkich starań, by nie powiedzieć, że złota nie wydobywa się w Indiach, ale w centralnej części Afryki. Gdy jednak Vasco da Gama wspomina o kapłanie Janie, władca okazuje się bardzo rozmowny - państwo tego króla znajduje się na kontynencie afrykańskim, niezbyt daleko na północny zachód od Mozambiku. Mieszkający tu Arabowie wierzą w legendę? Czy też jest to chęć wprowadzenia Portugalczyka w błąd? To, co wydarzyło się podczas krótkiego, dziesięciodniowego pobytu portugalskich żeglarzy, nie pozwala wyrobić sobie jednoznacznej opinii. Wkrótce po tej wi- zycie sułtan przybywa na okręt Vasco da Gamy. Pragnie obejrzeć to- wary zgromadzone pod pokładem. Obejrzawszy je, nie kryje zawodu, gdyż miał nadzieję otrzymać w prezencie „wspaniałą purpurową szatę". Mieszkańcy Wschodu często bywają rozczarowani ubóstwem europej- skiej oferty. W Mozambiku zawód ten wpływa na zmianę zachowania sułtana i Arabów. Wcześniej przyjacielscy, nagle stają się nieufni, a chwilę później - wrodzy. Dochodzi nawet do wymiany kilku wystrzałów, zanim karaki i karawela zdążą się oddalić. I tu jedna niepokojąca sprawa. Vasco da Gama zapisał, że Arabowie z Mozambiku wzięli ich początkowo za Turków i dlatego zachowywali się przyjaźnie. Dopiero później mieli zrozumieć, iż rozmawiają z chrześcija- nami. Nie spotkałem się nigdzie z komentarzem do tego „wyjaśnienia", ale czy można mu wierzyć? Czy żaden z Arabów nie był w stanie od- różnić tureckiego, języka dość charakterystycznego, od portugalskiego, którym posługiwali się nowo przybyli? A przede wszystkim, jak mogli ich uznać za Turków, zobaczywszy żagle z wielkimi krzyżami? Inni na- potkani Arabowie nie popełnią takiej pomyłki. Vasco da Gama podał to wytłumaczenie, by ukryć zupełnie inne. Arabowie z Mozambiku stali Strona 20 się nieufni, gdy Portugalczycy zaczęli zadawać za dużo pytań. A wro- gość okazali wówczas, gdy doszło do pewnych wymuszeń. Żaglowce od- płynęły bowiem ze sporym łupem. Jeden zaś z dwóch przewodników zatrudnionych w pierwszych dniach pobytu został wychłostany przez Portugalczyków, co zaogniło jeszcze sytuację. Snując opowieść o historii Oceanu Indyjskiego, kronikarz musi oprzeć się pokusie spisywania dziejów Azji. Celem bowiem jest uka- zanie okrętów, które pływały po tych wodach, a także ludzi przebywa- jących na ich pokładzie. W samych początkach islamu kalif Umar I, teść Mahometa, panu- jący w latach 634-644, mówił: - Morze to olbrzymi stwór, unoszący na swych plecach istoty o wiele słabsze, robaki zgromadzone w kawałkach drewna. Wydał on całkowity zakaz podejmowania jakichkolwiek działań na morzu, obowiązujący przez 30 lat. Wybrzeżem galopowali „jeźdźcy Al-laha", a głowy spadały od cięć szabli. Chodziło o to, by nie rozpraszać zbytnio sił. Niedługo później jednak stałe parcie ku Morzu Śródziemnemu i w kierunku przeciwnym zmusi Arabów do opanowania żeglarstwa. Staną się mistrzami w tej sztuce. Podbiwszy w VII wieku Persję i Egipt, uzyskają panowanie nad Morzem Śródziemnym i Zatoką Perską. Podążając lądem, zdobędą w walce część Indii i założą tam pierwsze faktorie. Kupują tam te same luksusowe towary, które Wenecjanie sprowadzają drogą mieszaną, po części morzem, po części lądem, między innymi jedwab i kamienie szlachetne. Sprzedają zaś to, z czego słynęła ich równie wówczas wspaniała cywilizacja: tkaniny, kobierce, wyroby z koralu i srebra, konie. Ta wymiana handlowa nie przyczynia się do ich zubożenia, gdyż dysponują ponadto dwoma dobrami ogromnej wartości - złotem i niewolnikami. To nie Europejczycy wymyślili handel czarnymi niewolnikami z Afryki. To wynalazek czysto afrykański, znany od niepamiętnych czasów. Godni wzgardy tyrani - władcy małych państewek położonych w głębi lądu - oddawali się stale polowaniu na ludzi. Posępne kolumny skutych mężczyzn, kobiet i dzieci wędrowały od dawna ku targowiskom, a następnie ku portom, gdzie klienci spoza Afryki odkryli towar, który przez wieki będzie równie poszukiwany jak złoto. Jeśli chodzi o Ocean Indyjski, kierowano niewolników do portów Sofala, Kliwa oraz Zan-