Bilenkin Dymitr - Czy istnieje człowiek

Szczegóły
Tytuł Bilenkin Dymitr - Czy istnieje człowiek
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Bilenkin Dymitr - Czy istnieje człowiek PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Bilenkin Dymitr - Czy istnieje człowiek PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Bilenkin Dymitr - Czy istnieje człowiek - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Dymitr Bilenkin Czy istnieje człowiek? Bierzecie państwo najzwyczajniejszy drut, wsuwacie go pomiędzy bieguny magnesu i bez żadnych cudów otrzymujecie elektryczność. Składacie rozmaite cewki, oporniki, tranzystory i cały ten chłam, odchrząknąwszy, nagle informuje was o przebiegu kampanii siewnej, albo o opadach w ciągu najbliższej doby. W czasie pełni księżyca włączacie obok spektrometru mas generator wysokich częstotliwości i... Przed Sanią, przewracając taboret; pojawił się diabeł: Jego oczy płonęły gniewem, rozdwojony koniec ogona kołysał się ze świstem, a lewe kopyto nerwowo stukało o pokrytą kafelkami podłogę. - B~b-bydlę! - telepatycznie oznajmił diabeł. Sania osłupiał nieco i chcąc sprawdzić stan swego umysłu spróbował przypomnieć sobie przekształcenie Lorentza. Udało mu się, ale diabeł nie zniknął. - Co? - z zakłopotaniem zapytał Sania. - Bydle - z jakby mniejszą pewnością siebie powtórzył diabeł. - Załóżmy, że wymyślać to i ja potrafię - cofając się za taboret ostrożnie zaprotestował Sania. - Co pana tu sprowadza? - Dusza... - Bzdura - szybko odpad Bania. - Żadnej duszy nie ma. - Cooo? - diabeł aż się zachłysnął z oburzenia. - Duszy... nie ma? - Oczywiście. - Cóż za bezczelność! Cóż za niesłychana obłuda... Oczywiście, że nie ma! Ale inni choć udawali, że jest! - Nie odpowiadam za średniowiecze. Diabeł zrobił się liliowy i napęczniał jak bańka mydlana. Zapachniało czymś nie z tej ziemi. Sania na wszelki wypadek schwycił ze stołu solidny tom - Biblia? - zapytał podejrzliwie diabeł. - "Wprowadzenie do mechaniki subkwantowej"! A bo co? - I działa? - Jeszcze jaki Nie gorzej niż cegła. - Jak pan sobie życzy, ale kara będzie niechybna. Siły piekielne... - Bardzo proszę, tylko bez demagogii. Lepiej wyjaśnijmy sobie wszystko: Czego pan ode mnie chce? - Ja? To pan chce! - Oczywiście, oczywiście. Wdarł się tu pan nieproszony, zaprzepaścił doświadczenie, wymyśla pan - i to wszystko jest mi, w rzeczy samej, niezbędnie potrzebne. - Ale przecież pan mnie porwał! - Przepraszam, pan sam się tu zjawił. - Ach, wiec to takt Sam się zjawiłem... Najgorszemu wrogowi bym nie życzył tak się zjawić. Hipokryci przeklęci. A ja, dureń, nie wierzyłem. - Przykrył pysk szponiastą łapą i ciągnął dalej, kołysząc się w tył i w przód. Uważałem to za ciemnotę, przesad, którym się straszy dzieci... Wpaść w człowiecze łapy! Nie sen, nie mara, nie wymysł - oto i on, wróg rodu diabelskiego... Na kafelki upadła i zapłoniła ognista łza. Sańce okulary powędrowały na czoło. - Nie zjawił się pan tu w celu nawiązania kontaktu?! palnął ni w pięć ni w dziewięć. - Jestem diabłem - odparł diabeł pochlipując. - Pańskim, niech pan będzie przeklętym więźniem. Sania drżącą ręką dotknął swoją głowę. Okazało się, że głowa jest na swoim miejscu. - Proszę posłuchać... e... mister diabeł! To jakieś nieporozumienie... To pan jest przesądem! To wami straszono dzieci! To pana uważano za wroga rodzaju ludzkiego! - Tak jestem waszym grogiem. - Diabeł niespodziewanie wyprostował się i z jego oczu strzeliła błyskawica. - Teraz i po wieki wieków. - Oj - rzekł Sania. - Proszę tu nie udawać butelki lejdejskiej. Zastanówmy się spokojnie. O ile dobrze zrozumiałem, wy diabły, uważacie, że my ludzie porywamy was... Skąd, jeśli wolno spytać? - Z piekła. Z naszej miłej, przytulnej planety, która... - Wspaniale! Sam fakt pańskiego pojawienia się tutaj świadczy, że w tych bałamuctwach jest racjonalne jądro. Proszę powiedzieć, czy wy nigdy nie porywaliście ludzi? - Nigdy. Jesteśmy pokojowo... - Dobrze, dobrze. Zarysowuje się robocza hipoteza. Przepraszam, kim pan jest z zawodu? - Księgowym. -N-no tak, to może utrudnić porozumienie... Mimo wszystko spróbujemy. Hipoteza brzmi jak następuje. Z pańskiej planety na naszą możliwe jest przejście nadprzestrzenne, inaczej mówiąc, transgresja. Na Ziemi, w dawnych czasach, komuś również udawało się przeprowadzić operację przeniesienia diabłów, która w naszym pojęciu sprawiała wrażenie zbrodniczego występku Oczywiście ludzie uważali was za siłę nieczystą i natychmiast zaczynali sprzedawać swoje dusze za garnki złota, tytuły i temu podobne bzdury. Tak to wyglądało? - To wasza interpretacja - ostrożnie odparł diabeł. Gwałt, niewola i na dodatek oszustwo - tacy są ludzie. - Ale przecież żadnej nieśmiertelności, oczywiście, nie mogliście zapewnić... - Oczywiście, że nie! - I złota również. - A to, dlaczego? Nasza ślina posiada własności katalizujące... - Aaa! To wiele wyjaśnia, No i co pan sądzi o mojej hipotezie? - Żałosna próba samousprawiedliwienia - burknął diabeł. - Albo, co gorsza, kolejne pastwienie się... . - Proszę posłuchać, jest pan przecież inteligentnym diabłem! Jeżeli nie podoba się panu moja hipoteza; proszę przedstawić swoją. Czy też woli się pan stoczyć w bagno mistyki? - Chcę wrócić do domu. - No to wszystkiego najlepszego! Proszę bardzo! Choć w tej chwili! - Co? Nie zażąda pań ode mnie podpisanego krwią cyrografu, który odda mnie panu w poddaństwo, albo złota, albo tytułu barona ? - Jeszcze czego! Szkoda, że nie udała się nam, rozmowa. Zaprzepaszczona taka możliwość! No cóż, nauka poczeka. Zaraz wykatapultuję pana z powrotem. - Bez żadnych warunków?! - Hm, gdyby zechciał pan zatrzymać się jeszcze chwile, byłbym panu niezmiernie wdzięczny. - Aha! Więc jednak przysługa ... - Co też pan! Po prostu zdołałbym przygotować jakąś aparaturę. Zarejestrowanie choćby parametrów pańskiego przejścia do piekła byłoby bardzo interesujące: Przecież sam pan rozumie, to niezwykłe. Zamyślony diabeł zwinął ogon w pętlę Niobiusa. - Zdaje się, że chciał pan wiedzieć, co o tym wszystkim sądzę - rzekł po chwili. - Tak, byłoby ciekawie porównać punkty widzenia, nie rozumiem, gdzie przepadł tester! - Proszę wybaczyć, zdaje się, że na nim usiadłem... - Rzeczywiście! Dziękuję bardzo. Co więc chciał pan powiedzieć? - Niezbyt dobrze orientuję się w fizyce, ale z moralnego punktu widzenia... - Tak, tak, słucham pana - powiedział Sania wyciągając z wysiłkiem spod stołu przenośny psychotensometr. - Nas, ofiary, przedstawiacie jako pomiot piekielny. Można to wyjaśnić tylko w jeden sposób - przenieśliście na nas swoje najgorsze cechy, żeby usprawiedliwić swoje własne akty gwałtu i barbarzyństwa. - Sądzę, że ma pan rację - z roztargnieniem odpad Sania rozglądając się w koło. - Magnetometr, teraz dobrze by było magnetometr... - Zgadza się więc pad z moją oceną? Może jeszcze pan przeprosi? - To przecież zrozumiałe. Słowo honoru, że nie chciałem! Gotów jestem zrekompensować czym tylko mogę. - No proszę. A jeżeli wezmę pana za słowo i zażądam zgody na przeniesienie się wraz ze mną do piekła? - Z przyjemnością. Jak widzę mieszkają tam zupełnie rozsądne diabły. Przepraszam! Przecież miałem wrażenie, że mówił pan jakoby diabły nigdy... - Załóżmy, że nauczyliśmy się. Załóżmy, że wystarczy, bym wysłał telepatycznie, a pana również... jak się to nazywało... transgresują. - Ale to przecież wspaniałe! przyznam się - oznajmia Sania konfidencjonalnym szeptem - że transgresowałem pana przypadkowo. Czysta, wstyd powiedzieć, empiria... No, ale to nic - dodał wesoło - teraz porównamy metodyki, zestawimy teorie i wszystko ruszy! Diabeł nic nie odpowiedział. Jego oczy już od dawna nie płonęły. Ogon spokojnie leżał na ramieniu, a jego rozdwojony koniuszek. pełnym zamyślenia gestem drapał go w policzek. - To dziwne - powiedział wreszcie. - Mam wrażenie, że jest pan nie człowiekiem, lecz moim starym znajomym, magistrem nauk okultystyczno-fizycznych. Ten sam sposób bycia... Nie, nie mogę uwierzyć! Tyle było legend o ludzkiej perfidii... - No, no; niech pan nie przenosi na nas swoich najgorszych cech. My również mamy sporo legend i zwalczanie przesądów, sam pan rozumie, to szlachetny cel: A wiec, jestem gotów! Co prawda, terminal trochę nawala, ale mam wrażenie, że wytrzyma. Sania poprawił okulary i przygładził włosy. Diabeł z jakiegoś powodu odwrócił wzrok. W zapadłej nagle chwili niezręcznego milczenia, ze źle zakręconego kranu do umywalki spadła z trzaskiem kropla wody. Diabeł z irytacją zerknął w bok i jednym ruchem ogona dokręcił kran. - Muszę Pana przeprosić - oznajmił urywanym głosem. - Nie potrafimy przenosić ludzi do piekła, jeszcze się nie nauczyliśmy. Sania achnął. - Po co więc... - Ech, młody człowieku, młody człowieku... Duszę, czy to co ją tam zastępuje, również należy wypróbować. Gdyby pan wiedział, jakiego niebezpieczeństwa pan uniknął, jeszcze by mi pan podziękował! - Co? Proszę pana, czyżby te bajedy o kotłach piekielnych... - Czort z nimi! - Koniuszki rozdwojonego ogona machnęły jednocześnie - Teraz, dzięki Belzebubowi, nie żyjemy w ciemnym średniowieczu, za kogo nas pan uważa? Obecnie - diabeł przyciszył głos - należy się obawiać naukowych uprzedzeń i pośpiechu. Przecież problem trangresji, jak mi to wyjaśnił mój przyjaciel fizyk, rzeczywiście jest bliski rozwiązania: I proszę sobie wyobrazi diabły przekonują się o prawdziwości mitów i... Któż może zaręczyć, że pamięć minionych krzywd nie wywoła nowego zła? Niestety, uczucia tak często biorą górę nad rozumem! - Słusznie - przytaknął ze smutkiem Sania: - Okazuje się więc - jego oczy rozbłysły - okazuje się więc, że spotkaliśmy się w samą porę! - I j a tak sądzę! - Diabeł rozpromienił się. - Nie, nie; nie chce mówić, nic złego o naszych doskonale wykształconych młodych naukowcach, ale zbytnia popędliwość, niedostatek doświadczenia życiowego swego rodzaju, wie pan, pewność siebie... Czy mamy wystarczająco dużo czasu, by przeprowadzić rzeczową i już, mam nadzieje, przyjacielską rozmowę? Sania podskoczył do okna, a następnie spojrzał na przybory. - Tak! Księżyc w odpowiedniej fazie, przyrządy działają normalnie, do kurów... Chociaż, co tu mają do rzeczy kury? Przeleż nawet ich nie ma w mieście. Proszę pana, mamy mnóstwo czasu! - Ach to wspaniale! - Diabeł zatarł łapy i wygodnie skrzyżował kopyta, - Spokojna wymiana informacji, przyjacielska rozmowa po północy z inteligentnym człowiekiem, nawiązany wreszcie kontakt braci w rozumie cóż może być lepszego?! - Otóż to! - z zapałem podchwycił Sania. - Oczywiście, nie jesteśmy aniołami... - Kchrr! - Diabeł wykrzywił się boleśnie. - Co się z panem dzieje?! - Nie. To nic, to nic... Przyjacielu; niech pan nie wzywa aniołów nadaremnie! - A wiec to tak... - wyszeptał Sania. - Okazuje się, że anioły również... - Oczywiście - diabeł wzdrygnął się. - Niech pan posłucha, czy nie znalazłoby się u pana czegoś... hmm... na rozgrzewkę? Jego ogon mimowolnie skręcił się w korkociąg - Nie ma sprawy! - Sania podskoczył do półki. - Dla pana, przypuszczam, siarkowy skoncentrowany? - Proszę wybaczyć - uśmiechnął się diabeł - to już trochę przestarzałe. Gdyby miał pan fluorowy... Fluorowy udało się znaleźć bez trudu. Diabeł (Sania wzdrygnął się) jednym haustem opróżnił tygielek i odzyskał równowagę ducha. - Proszę wybaczyć - powiedział z zakłopotaniem. Nerwy, sam pan rozumie, ale wszystko już w porządku i wreszcie możemy rozpo... Aj ! Ściana nagle wygięła się, pękła jak bańka mydlana i pomiędzy rozmówcami, przewracając ich wraz z taboretami, pojawiła się skrzydlata, śnieżnobiała istota o spojrzeniu, od którego zadymiły kafle. - Dobry sobie - rzekła istota. - Obdzwoniłam już wszystkie zaświaty, biesy na nogi postawiłam, a ten tu sobie siedzi! - Ależ, aniele mój... - wyjąkał diabeł. - Rozumiesz, wynikła taka historia... - A fluorowym od ciebie zajeżdża! - Szponiasty palec przygwoździł diabła. - Obejrzyj się! - wrzasnął diabeł. - Masz przed sobą człowieka. Tu, na podłodze! - A choćby i w niebie. Ja, mój drogi, nie jestem aniołkiem, żeby wierzyć w bajeczki. - Proszę wybaczyć - wymamrotał oszołomiony Sania. - Ja, nawiasem mówiąc, rzeczywiście... eee... istnieję. O, proszę! Zerwał się, otrzepał i nawet nie wiadomo po co stuknął obcasami. - No i co? Przekonałaś się? - z tryumfem w głosie zapytał diabeł. Widzę. Nie jestem ślepa. Zwyczajny hologram, nic szczególnego. - Cco? - diabłowi rozjechały się kopyta, Sania zaś usiadł tam, gdzie stał. - Opamiętaj się. Przecie on jest realny. Żywy! Dotknij go! - Taak - skrzydła załopotały złowieszczo. Zniknął, pił fluorowy, a teraz... Myślisz, że skoro nie mam wykształcenia, to we wszystko uwierzę? Mylisz się, mój drogi. Oglądam wszystkie audycje "Niewiarygodne wokół nas" i dobrze wiem, co w przyrodzie jest realne, a czego w niej być nie może. - Ale przecież to Ziemia! Zrozum, inna cywilizacja, inny ro... - Niezręcznie wymyślasz, przyjacielu, straciłeś kontakt z nauką. Niedawno doktor Mefistofeles udowodnił matematycznie, że jesteśmy samotni we Wszechświecie! Ale ty! Ignorancja nikomu nie przyniosła nic dobrego, ot co! No co, sam przepadniesz, czy mam ci pomóc? - Proszę poczekać! - krzyknął Sania. Było już jednak za późno. Skrzydła machnęły, powietrze zawirowało, strzałki przyrządów oszalały i oboje zniknęli. Nauka ma wiele tajemnic, nie wiadomo czemu zawirowało w głowie Sani. Nauka ma wiele tajemnic... Przełożył Sławomir Kędzierski <abc.htm> powrót