Auel Jean M. - Dzieci Ziemi (2) - Dolina koni
Szczegóły |
Tytuł |
Auel Jean M. - Dzieci Ziemi (2) - Dolina koni |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Auel Jean M. - Dzieci Ziemi (2) - Dolina koni PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Auel Jean M. - Dzieci Ziemi (2) - Dolina koni PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Auel Jean M. - Dzieci Ziemi (2) - Dolina koni - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Spis treści
Karta tytułowa
.1.
.2.
.3.
.4.
.5.
.6.
.7.
.8.
.9.
. 10 .
. 11 .
. 12 .
. 13 .
. 14 .
. 15 .
. 16 .
. 17 .
. 18 .
. 19 .
. 20 .
. 21 .
. 22 .
. 23 .
. 24 .
. 25 .
. 26 .
. 27 .
. 28 .
Strona 3
. 29 .
Strona 4
Strona 5
.1.
Była martwa. Jakie więc miało znaczenie to, że marznący
deszcz lodowymi igiełkami odzierał ją ze skóry. Młoda kobieta
zmrużyła oczy i spojrzała pod wiatr, otulając się szczelniej
kapturem z rosomaka. Gwałtowne podmuchy owijały jej wokół
nóg okrycie z niedźwiedziej skóry.
Czyżby tam z przodu były drzewa? Zdawało się jej, że widziała
wcześniej na horyzoncie poszarpaną linię drzewiastej
roślinności, i żałowała, iż nie zwróciła na nią większej uwagi. –
Szkoda, że nie mam pamięci tak dobrej, jak reszta klanu. – Nadal
myślała o sobie jak o członku klanu, chociaż nigdy nim nie była.
Teraz zaś była martwa.
Kobieta pochyliła się pod wiatr. Burza spadła na nią nagle,
nacierając z łoskotem od północy. Rozpaczliwie potrzebowała
schronienia. Była jednak daleko od jaskini i znanych sobie
terenów. Od czasu gdy odeszła, księżyc zdążył przejść pełny cykl
przemian, a ona nadal nie miała pojęcia, dokąd idzie.
Na północ, na kontynent rozciągający się za półwyspem, to
wszystko, co wiedziała. Iza, w noc swej śmierci, kazała jej odejść.
Powiedziała, że Broud, gdy zostanie przywódcą, znajdzie sposób,
aby ją skrzywdzić. Iza miała rację. Broud skrzywdził ją bardziej,
niż to sobie mogła wyobrazić.
Strona 6
Nie miał dobrego powodu, aby zabierać mi Durca, pomyślała
Ayla. On jest moim synem. Broud nie miał też powodu mnie
wyklinać. To on wywołał gniew duchów. To on jest tym, który
sprowadził trzęsienie ziemi. Tym razem przynajmniej wiedziała,
czego się spodziewać. Jednak wszystko zaszło tak szybko, że
nawet klan potrzebował trochę czasu, aby pogodzić się z jej
usunięciem. Ale choć była martwa dla reszty klanu, to nie mogli
sprawić, żeby Durc przestał ją dostrzegać.
Broud wyklął ją pod wpływem impulsu zrodzonego z gniewu.
Brun przygotował wszystkich, zanim wyklął ją po raz pierwszy.
Miał zresztą powód; wszyscy wiedzieli, że musi to zrobić. On
jednak dał jej szansę.
Uniosła głowę ku następnemu lodowatemu podmuchowi i
spostrzegła, że zmierzchało. Wkrótce będzie ciemno. Nogi miała
zdrętwiałe. Zimna maź przesiąkała przez skórzane okrycia jej
stóp, pomimo izolującej warstwy trawy, którą napchała do
środka. Nagle widok karłowatej i poskręcanej sosny sprawił jej
ulgę.
Drzewa na stepie należały do rzadkości; rosły jedynie tam,
gdzie było dostatecznie wilgotno. Podwójny rząd sosen, brzóz lub
wierzb, rzeźbionych przez wiatr w skarłowaciałe asymetryczne
kształty, zwykle znaczył bieg wody. W krainie, gdzie wody
gruntowe zdarzały się rzadko, ten widok był szczególnie miły.
Drzewa oferowały skąpą, ale jednak osłonę przed burzami
spadającymi z wyciem z wielkiego północnego lodowca na
otwarte równiny.
Kilka następnych kroków przywiodło młodą kobietę nad brzeg
strumienia, lecz pomiędzy skutymi lodem brzegami płynął
jedynie wąski strumyczek wody. Kobieta skierowała się na
zachód, podążając w dół jego biegu i rozglądając się za gęstszymi
Strona 7
zaroślami, które zapewniłyby jej lepsze schronienie niż pobliskie
krzaki.
Wlokła się naprzód z naciągniętym głęboko kapturem, ale gdy
tylko wiatr niespodziewanie na chwilę przycichał, spoglądała w
górę. Po drugiej stronie strumienia niska, prostopadła ściana
broniła przeciwnego brzegu. Trawiasta cibora mająca grzać jej
stopy zdała się na nic, gdy przy przechodzeniu na drugą stronę
lodowata woda wdarła się do środka okryć, ale kobieta się
cieszyła, że ma osłonę przed wiatrem. Błotnista ściana brzegu
zawaliła się w jednym miejscu, pozostawiając nawis z
poplątanych korzeni traw i starych krzaków, a pod nim dość
suche miejsce…
Ayla odwiązała nasiąknięte wodą rzemienie, które
przytrzymywały jej na plecach nosidła i strząsnęła je z siebie,
potem wyciągnęła skórę żubra i mocne kije pozbawione gałązek.
Ustawiła niski, pochyły namiot, obłożyła go kamieniami i
przycisnęła kłodą wyrzuconego przez wodę drewna.
Umieszczone z przodu pałąki tworzyły wejście.
Kobieta rozluźniła zębami rzemyki osłon na dłonie. Były to
niemal okrągłe kawałki podbitej futrem skóry, zebrane w
nadgarstku, z rozcięciem na dłoniach, przez które mogła
wysunąć kciuk lub rękę, gdy chciała coś uchwycić. Okrycia na
stopy były zrobione w ten sam sposób, lecz bez rozcięcia. Z
trudem usiłowała rozwiązać nabrzmiałe paski skóry okręcone
dookoła kostek. Po zdjęciu okryć ze stóp była na tyle ostrożna,
aby zachować mokrą ciborę.
Rozciągnęła wewnątrz namiotu swe okrycie z niedźwiedziej
skóry, mokrą stroną do dołu, rozłożyła trawiastą ciborę, a na
wierzchu położyła okrycia ze stóp i rąk, potem wsunęła się pod
skórę. Okręciła się futrem i wciągnęła nosidła, aby zablokować
Strona 8
otwór. Rozcierała swe zimne stopy, a gdy w wilgotnym futrze
zrobiło się przytulnie ciepło, zwinęła się i zamknęła oczy.
Zima wydawała swe ostatnie mroźne tchnienie, niechętnie
ustępując z drogi wiośnie, ale ta młoda pora roku była kapryśna.
Wśród zimnych pozostałości lodowcowego chłodu zwodne
przebłyski ciepła obiecywały letnie upały. W nocy burza nagle
ucichła.
Ayla obudziła się w oślepiających blaskach słońca odbijanych
od łat śniegu i lodu leżących wzdłuż brzegów, pod błękitnym
niebem. Poszarpane strzępy chmur płynęły daleko na południu.
Wyczołgała się z namiotu i pobiegła boso nad brzeg wody z
workiem na picie. Ignorując lodowaty chłód, napełniła pokryty
skórą pęcherz, pociągnęła solidny łyk i pognała z powrotem. Na
brzegu wypróżniła się i wczołgała do swego futra, aby ponownie
się ogrzać.
Nie została długo. Teraz, gdy burza przeszła, a słońce wróciło,
pilno jej było znaleźć się na zewnątrz. Owinęła nogi okryciami,
które wysuszyła ciepłem swojego ciała, i zawiązała niedźwiedzią
skórę na podbitym futrem, skórzanym okryciu, w którym spała.
Wyjęła z kosza kawałek suszonego mięsa, spakowała namiot,
okrycia na dłonie i ruszyła w drogę, żując mięso.
Strumień płynął lekkim skosem w dół, więc wędrówka była
łatwa. Ayla pomrukiwała sobie monotonnie bezbarwnym
głosem. W zaroślach w pobliżu brzegu spostrzegła plamy zieleni.
Widok małego kwiatka, dzielnie wystawiającego swą
miniaturową twarzyczkę z łaty topniejącego śniegu sprawił, że
się uśmiechnęła. Krok za nią oderwał się kawałek lodu i popłynął
uniesiony rwącym prądem.
Wiosna się zaczęła, gdy opuściła jaskinię, ale na południowym
końcu półwyspu było cieplej i pory roku następowały wcześniej.
Strona 9
Pasmo gór stanowiło barierę dla ostrych lodowcowych wiatrów,
a morskie bryzy znad wewnętrznego morza, które ogrzewały i
nawadniały wąski pas wybrzeża i południowe stoki, zapewniały
klimat umiarkowany.
Stepy były chłodniejsze. Ayla obchodziła wschodni kraniec
górskiego pasma, lecz w miarę jak się posuwała na północ przez
otwarty step, pora roku zdawała się wędrować wraz z nią.
Wydawało się, że nigdy nie będzie cieplej, że wiecznie będzie
wczesna wiosna.
Jej uwagę przyciągnęły zachrypnięte piski rybitwy. Spojrzała
w górę i dostrzegła kilka małych podobnych do mew ptaków
krążących i szybujących bez wysiłku z rozłożonymi skrzydłami.
Morze musi być blisko, pomyślała. Ptaki powinny teraz
gniazdować; a to oznaczało jajka. Przyspieszyła kroku. I może
będą omułki na skałach, mięczaki, czaszołki i odpływowe kałuże
pełne ukwiałów.
Słońce stało w zenicie, gdy dotarła na osłoniętą plażę
uformowaną przez południowe wybrzeże kontynentu i
północno-zachodni bok półwyspu. Znalazła się w końcu w
miejscu, gdzie szerokie gardło łączyło język lądu z kontynentem.
Ayla zrzuciła nosidła i wspięła się na stromą skałę, która
wznosiła się wysoko nad otaczającym ją terenem. Od strony
morza uderzenia wody poznaczyły ją ostrymi występami. Stadko
gołębic i rybitw beształo Aylę pełnymi złości piskami, gdy
zbierała jajka. Rozbiła kilka i wypiła, nadal jeszcze nagrzane
ciepłem gniazda. I nim zeszła na dół, schowała kilka innych w
fałdach swego odzienia.
Zdjęła z nóg okrycia i brodziła w przybrzeżnych falach,
obmywając z piasku omułki, które poodrywała ze skały na
poziomie wody. Podobne kwiatom morskie ukwiały stuliły
Strona 10
czułki, gdy sięgnęła, aby wyciągnąć je z płytkiego stawu
pozostawionego przez odpływ. Jednakże te stworzenia miały
kolor i kształt, których nie znała. Toteż zadowoliła się kilkoma
mięczakami, wyciągniętymi z piasku, w miejscach lekkich
zagłębień, które zdradzały ich kryjówki. Nie rozpaliła ognia,
rozkoszując się jedzonymi na surowo darami morza.
Potem, objedzona jajkami i owocami morskimi, odpoczywała u
podnóża wysokiej skały. Po jakimś czasie wdrapała się na nią
ponownie, aby mieć lepszy widok na wybrzeże i ląd. Usiadła na
szczycie monolitu, objęła kolana i spojrzała na drugą stronę
zatoki. Wiatr owiewający jej twarz niósł z sobą zapach bogatego
w życie morza.
Południowe wybrzeże kontynentu zakręcało łagodnym łukiem
na zachód. Za wąskim pasmem drzew mogła dostrzec rozległą
krainę stepów, różniącą się od zimnej krainy łąk na półwyspie
jedynie brakiem najmniejszych śladów ludzie] egzystencji.
To tam, pomyślała, tam jest kontynent ciągnący się za
półwyspem. – Dokąd mam teraz iść, Izo? Mówiłaś, że Inni tam są,
ale ja nikogo nie widzę. – Patrząc na rozległą pustą krainę, Ayla
powędrowała myślami z powrotem ku straszliwej nocy trzy lata
temu, nocy śmierci Izy.
– Ty nie jesteś członkiem klanu, Ayla. Urodziłaś się wśród
Innych; należysz do nich. Musisz odejść, dziecko, odszukać swój
własny lud.
– Odejść! Dokąd miałabym pójść, Izo? Nie znam Innych, nie
wiedziałabym, gdzie ich szukać.
– Na północy, Ayla. Idź na północ. Na północ stąd, na
kontynencie za półwyspem, jest ich wielu. Nie możesz tu zostać.
Broud znajdzie sposób, aby cię skrzywdzić. Idź i odszukaj ich,
moje dziecko. Znajdź swój własny lud, znajdź sobie towarzysza.
Strona 11
Wtenczas nie odeszła, nie mogła. Teraz nie miała wyboru.
Musi znaleźć Innych, nikogo oprócz nich nie było. Nigdy nie
może wrócić; nigdy nie zobaczy już swego syna.
Po twarzy Ayli popłynęły łzy. Wówczas nie płakała. Gdy
odchodziła, jej życie było zagrożone i nie mogła sobie pozwolić
na luksus żalu. Ale teraz, gdy już raz bariera runęła, nic nie
mogło powstrzymać jej od płaczu.
– Durc… moje dziecko – szlochała, kryjąc twarz w dłoniach. –
Dlaczego Broud mi cię zabrał?
Opłakiwała swego syna, klan, który zostawiła za sobą;
opłakiwała Izę, jedyną matkę, jaką pamiętała; opłakiwała swą
samotność i strach przed czekającym na nią nie znanym
światem. Ale nie Creba, który kochał ją jak własną córkę; jeszcze
nie teraz. Ten smutek był zbyt świeży; nie była gotowa stawić mu
czoło.
Gdy Ayla już się wypłakała, to stwierdziła, że wpatruje się w
przybrzeżne fale rozbijające się daleko w dole. Obserwowała
tryskające w górę strumienie piany, które po spłynięciu w dół
wirowały wokół ostrych kamieni.
To nie będzie zbyt łatwe, pomyślała.
– Nie! – Potrząsnęła głową i wyprostowała się. – Powiedziałam
mu, że może zabrać mego syna, może mnie zmusić do odejścia,
może obłożyć mnie klątwą śmierci, ale nie może sprawić, bym
umarła!
Poczuła smak soli i krzywy uśmiech przebiegł jej po twarzy. Jej
łzy zawsze wzburzały Izę i Creba. Z oczu ludzi klanu, a nawet z
oczu Durca nie płynęły łzy, oni płakali jedynie wtedy, gdy się ich
poważnie zraniło. Durc wiele po niej odziedziczył, potrafił także
wydawać dźwięki w ten sam sposób, co ona, ale jego ogromne,
brązowe oczy były oczami klanu.
Strona 12
Ayla zeszła szybko na dół. Mocując nosidła na plecach
zastanawiała się, czy jej oczy rzeczywiście były słabe, czy też
wszyscy Inni również mieli płaczące oczy. Potem następna myśl
przebiegła jej przez głowę: Znajdź swój własny lud, znajdź swego
towarzysza.
Młoda kobieta podróżowała na zachód wzdłuż wybrzeża,
pokonując wiele strumieni i rzeczułek, które odnalazły drogę do
wewnętrznego morza. W końcu dotarła do dość dużej rzeki. Tu
skręciła na północ, podążając wzdłuż rwącego strumienia wody
w kierunku lądu i rozglądając się za miejscem, w którym
mogłaby przejść na drugą stronę. Szła brzegiem porośniętym
sosnami i modrzewiami, drzewami, które podkreślały swą
wyższość nad skarłowaciałymi kuzynami. W krainie
kontynentalnych stepów do iglastej roślinności porastającej
brzegi rzeki dołączyły wierzby, brzozy i osiki.
Nie ominęła żadnego zakrętu ani zakola płynącej meandrami
wody i z każdym dniem robiła się coraz bardziej niespokojna.
Rzeka wiodła ją z powrotem na wschód, a generalnie rzecz
biorąc w kierunku północno-wschodnim. A ona nie chciała iść na
wschód. Niektóre klany polowały na wschodnich obszarach
kontynentu. Planowała w swej wędrówce na północ skręcić na
zachód. Nie chciała natknąć się na żadnego członka klanu – nie
teraz, gdy była naznaczona klątwą śmierci! Musiała znaleźć
sposób na przebycie rzeki.
Postanowiła zaryzykować przejście w miejscu, gdzie rzeka się
poszerzyła i rozdzieliła na dwa kanały, które opływały małą
żwirową wysepkę o brzegach porośniętych zaroślami
uczepionymi kamieni. W wodzie po drugiej stronie wyspy leżało
kilka dużych otoczaków, co pozwalało przypuszczać, że jest tam
dostatecznie płytko, aby przejść w bród. Dobrze pływała, ale nie
Strona 13
chciała zamoczyć sobie ubrania ani kosza. Ich wyschnięcie
wymagałoby potem zbyt wiele czasu, a noce były nadal zimne.
Chodziła tam i z powrotem po brzegu, przyglądając się rwącej
wodzie. Gdy wybrała najpłytsze miejsce, rozebrała się, ułożyła
wszystko w koszu i trzymając go wysoko nad głową, weszła do
rzeki. Kamienie na dnie były śliskie, a prąd nie pomagał w
zachowaniu równowagi. Na środku pierwszego kanału woda
sięgała jej do pasa, ale szczęśliwie dostała się na wyspę. Drugie
koryto było szersze. Nie wiedziała, czy można je przejść w bród,
ale miała już za sobą prawie pół drogi i nie zamierzała się
poddać.
Jednakże dalej rzeka robiła się coraz głębsza, aż w końcu
kobieta szła na czubkach palców, trzymając kosz wysoko nad
głową, a woda sięgała jej do szyi. Nagle dno opadło. Ayla
odruchowo pochyliła głowę i zachłysnęła się wodą. W następnej
chwili trzymała się już jednak prosto, opierając kosz na głowie.
Przytrzymywała go jedną ręką, usiłując posuwać się w kierunku
przeciwległego brzegu za pomocą drugiej. Prąd porwał ją i
uniósł, ale tylko kawałek. Pod stopami wyczuła kamienie i kilka
chwil później wyszła na ląd.
Ayla znowu wędrowała stepami, zostawiając rzekę za sobą.
Dni słoneczne zaczęły przeważać nad deszczowymi, wreszcie
nastała ciepła pora roku, co pozwoliło kobiecie szybciej
wędrować na północ. Pąki na drzewach i krzewach rozwinęły się
w liście, a na końcach gałązek roślinności iglastej wyrosły
pędzelki miękkich, jasnozielonych igiełek. Zrywała je, aby żuć po
drodze, rozkoszując się ich lekko ostrym sosnowym smakiem.
Zwyczajem się stało, iż wędrowała cały dzień prawie aż do
zmroku, kiedy to odszukiwała jakieś źródło lub strumień, i
rozbijała obóz. Wodę wciąż łatwo znajdowała. Wiosenne deszcze
Strona 14
i topniejące na dalekiej północy pozostałości zimy napełniły
strumienie po brzegi i zalały niecki oraz koryta wyrzeźbione
przez wodę, po których potem zostaną jedynie wyschnięte
parowy lub w najlepszym razie błotniste kanały. Dostatek wody
był okresem przejściowym. Wilgoć szybko wchłonie ziemia, ale
przedtem pozwoli zakwitnąć stepom.
Niemal w ciągu jednej nocy teren pokryły białe, żółte i
purpurowe – rzadziej błękitne czy jaskrawoczerwone – kwiaty
ziół. Z daleka mieszały się z dominującą zielenią młodych traw.
Ayla była zachwycona pięknem tej pory roku; wiosna zawsze
była jej ulubioną porą.
Z czasem, gdy otwarte równiny rozkwitły nowym życiem,
coraz mniej korzystała ze swych skromnych zapasów żywności,
jakie z sobą niosła, i zaczęła się żywić tym, co znajdowała wokół.
Prawie wcale nie zwalniało to jej tempa marszu. Każda kobieta
klanu uczy się zrywać liście, kwiaty, pączki i jagody w czasie
wędrówki nieomal wcale nie przystając przy tym zajęciu. Ayla
oczyściła z liści i gałązek kawał mocnego konaru, zaostrzyła jego
koniec krzemiennym nożem i wykorzystywała go do szybkiego
wydobywania korzeni i bulw. Zbieranie było łatwe. Musiała
wyżywić jedynie siebie.
Ale Ayla posiadała umiejętność, której normalnie nie miały
inne kobiety klanu. Mianowicie potrafiła polować. Co prawda
jedynie z procy, ale nawet mężczyźni przyznali – gdy w końcu
przystali na to, by polowała – że była najzręczniejszym łowcą z
procą w całym klanie. Sama się tego nauczyła i drogo okupiła tę
umiejętność.
Gdy puszczające pędy zioła i trawy skusiły ryjące w ziemi
popielice, chomiki olbrzymie, wielkie skoczki i zające do
opuszczenia zimowych norek, Ayla zaczęła ponownie nosić swą
Strona 15
procę, wsuniętą za rzemień, którym obwiązywała swe futrzane
okrycie. Kij do wygrzebywania również trzymała zatknięty za
rzemień, ale woreczek z lekami miała, jak zawsze, umocowany
do rzemienia opasującego jej wewnętrzne okrycie.
Pożywienia było pod dostatkiem; trochę trudniej było zdobyć
drewno i ogień. Umiała co prawda rozniecić ogień, a i
materiałów do tego nie brakowało, jako że krzakom i drobnym
drzewkom, którym się udało przetrwać nad brzegami
sezonowych strumieni, często towarzyszyła wikłanina powalonej
i suchej roślinności. Zbierała również napotkane po drodze suche
gałęzie i nawóz. Ale nie każdej nocy rozpalała ognisko. Czasami
jednak nie miała pod ręką wystarczająco dużo odpowiednich
gałązek lub też były one zielone albo mokre; a czasami była zbyt
zmęczona, aby zawracać sobie głowę rozniecaniem ognia.
Jednakże nie przepadała za spaniem na otwartym terenie bez
opieki jaką dawał jej ogień. Rozległa kraina traw obfitowała w
duże zwierzęta trawożerne, których szeregi przerzedzali
różnorodni czworonożni myśliwi. Ogień zwykle odstraszał
zwierzęta. Do powszechnych praktyk klanu należało, aby
podczas podróży wysoki rangą mężczyzna nosił żar do
rozpalenia następnego ogniska. Ayli początkowo nie przyszło do
głowy, aby nosić z sobą żar. Gdy już na to wpadła, zastanawiała
się, dlaczego nie uczyniła tego wcześniej.
Świderek i płaski kawałek drewna na niewiele się zdawały,
gdy huba lub drewno było zbyt zielone czy też wilgotne. Dopiero
wtedy, gdy natknęła się na szkielet tura, to pomyślała, że znalazła
sposób na swoje kłopoty.
Księżyc po raz kolejny przeszedł cały cykl przemian i mokra
wiosna się ociepliła, ustępując miejsca wczesnemu latu. Kobieta
nadal wędrowała szeroką nadbrzeżną równiną, która opadała
Strona 16
łagodnie ku wewnętrznemu morzu. Szczeliny wyrzeźbione w
zboczach przez sezonowowe rzeki często tworzyły u ujścia
wielkie rozlewiska, które częściowo zamknięte przez ławice
piasku lub całkowicie odcięte – formowały laguny i stawy.
Ayla wczesnym przedpołudniem zatrzymała się nad małym
stawem, gdzie rozbiła obóz. Woda co prawda wyglądała na
zastałą i nie nadającą się do picia, ale worek Ayli był już prawie
próżny. Zanurzyła więc dłoń, by zaczerpnąć nieco wody,
skosztowała, po czym wypluła słonawy płyn i pociągnęła mały
łyk ze swego worka, aby wypłukać usta.
– Ciekawa jestem, czy ten tur napił się tej wody – pomyślała,
zauważając zbielałe kości i czaszkę z długimi zwężającymi się
rogami. Odeszła od stawu zastałej wody i jego widma śmierci, ale
nie przestawała myśleć o leżących tam kościach. Nadal miała
przed oczyma białą czaszkę i długie rogi, lekko zakręcone, puste
w środku.
Około południa zatrzymała się nad strumieniem i postanowiła
rozniecić ogień, aby upiec zabitego przez siebie zająca. Siedząc w
ciepłych promieniach słońca i obracając w dłoniach świderek
oparty na płaskim kawałku drewna, pragnęła, aby się pojawił
Grod z żarem niesionym w…
Poderwała się na nogi, wrzuciła świderek i podkładkę do
rozniecania ognia do kosza, położyła na wierzch królika i
pospieszyła z powrotem. Po dotarciu do stawu zaczęła rozglądać
się za czaszką. Grod zwykle nosił żar zawinięty w suchym mchu
lub porostach i schowany w długim, pustym w środku, rogu tura.
Ona również mogłaby w nim przenosić ogień.
Poczuła jednak wyrzuty sumienia, gdy zaczęła z wysiłkiem
wyciągać róg. Kobiety klanu nie przenosiły ognia; to było
niedozwolone. Ale kto poniesie go za mnie, jeżeli ja sama tego nie
Strona 17
uczynię, pomyślała, szarpiąc mocno i odrywając w końcu róg.
Pospiesznie opuściła to miejsce, jakby już samo myślenie o tym
zakazanym czynie mogło wyczarować czujne, pełne potępienia
spojrzenia.
Był czas, gdy przeżycie zależało od przystosowania się do
sposobu życia obcego jej naturze. Teraz zależało od umiejętności
przełamania uwarunkowań dzieciństwa i rozpoczęcia
samodzielnego myślenia. Róg tura był początkiem i dobrze jej
wróżył na przyszłość.
Jednakże z przenoszeniem ognia wiązało się więcej
problemów, niż myślała. Rankiem udała się na poszukiwanie
suchego mchu, aby zawinąć w niego żar. Ale mech rosnący w
takiej obfitości w drzewiastym otoczeniu jaskini, nie występował
na suchych równinach. W końcu zadowoliła się trawą. Gdy
jednak zamierzała ponownie rozniecić ogień, to z trwogą
stwierdziła, że drewienka zgasły. Wiedziała już, że niełatwo jest
przenosić żar, i często dokładała do ognia, aby przetrwał noc.
Wiedziała dostatecznie dużo. Trzeba było jednak wielu prób i
błędów, wiele wygasłego żaru, nim odkryła sposób na
przechowywanie odrobiny ognia z jednego ogniska do czasu
rozpalenia następnego. Róg tura również nosiła uczepiony do
rzemienia w pasie.
Ayla zawsze radziła sobie z pokonywaniem w bród strumieni
przecinających jej drogę, lecz gdy dotarła do dużej rzeki,
stwierdziła, że będzie musiała znaleźć inny sposób. Przez kilka
dni szła jej brzegiem. Rzeka zbaczała jednak z powrotem na
północny wschód i nie robiła się wcale węższa.
Choć Ayla wiedziała, że znajduje się poza terenami łowieckimi
klanu, nie chciała iść na wschód. Wędrówka na wschód
oznaczała powrót w stronę klanu. Ona nie mogła wracać i nie
Strona 18
chciała nawet iść w tamtym kierunku. Jednakże tutaj, na
otwartym terenie nad rzeką, również nie mogła pozostać.
Musiała przedostać się na drugą stronę; nie istniał inny wybór.
Miała nadzieję, że sobie poradzi – zawsze była dobrym
pływakiem – martwił ją jedynie kosz z całym dobytkiem na
głowie. Dobytek stanowił problem.
Siedziała przy małym ognisku pod osłoną zwalonych drzew,
których nagie gałęzie znaczyły smugami wodę. Popołudniowe
słońce odbijało się w wartkim prądzie. Co jakiś czas przepływały
obok niesione wodą kawałki drewna. Przypomniał jej się
strumień płynący w pobliżu jaskini i połów łososi oraz jesiotrów
u jego ujścia do wewnętrznego morza. Z wielką ochotą wtedy
pływała, choć niepokoiło to Izę. Alya nie pamięta, aby się uczyła
pływać; zdawało się, że zawsze to potrafiła.
– Dlaczego nikt inny nigdy nie chciał pływać? – dumała.
Uważano mnie za dziwną, ponieważ lubiłam daleko się
wypuszczać… do czasu, gdy Ona niemal się nie utopiła.
Pamiętała, jak wszyscy byli jej wdzięczni za uratowanie
dziecku życia. Brun nawet pomógł jej wyjść z wody. Czuła
wówczas ciepłą akceptację, tak jakby naprawdę do nich należała.
Długie i proste nogi, zbyt szczupłe i zbyt wysokie ciało, jasne
włosy i niebieskie oczy oraz wysokie czoło nie miały znaczenia.
Niektórzy członkowie klanu próbowali się nawet potem nauczyć
pływać, ale nie radzili sobie dobrze i czuli lęk przed głęboką
wodą.
Ciekawa jestem, czy Durc by się nauczył? Nigdy nie był tak
ciężki, jak dzieci innych i nigdy nie będzie tak muskularny, jak
większość mężczyzn. Myślę, że mógłby…
Kto go nauczy? Mnie tam nie będzie, a Uba nie potrafi. Ona się
nim zaopiekuje; kocha go równie mocno jak ja, ale nie potraci
Strona 19
pływać. Brun też nie umie. Brun jednak nauczy go polować i
będzie go bronił. Obiecał, że nie pozwoli, by Broud skrzywdził
mego syna – pomimo tego, że nie wolno mu było mnie widywać.
Brun był dobrym przywódcą, nie to co Broud…
Czy to możliwe, aby to za sprawą Brouda począł się we mnie
Durc? Ayla wzdrygnęła się na wspomnienie tego, jak Broud ją
niewolił. Iza mówiła, że mężczyźni czynią tak z kobietami, które
lubią, ale Broud uczynił to jedynie dlatego, że wiedział, jak
bardzo tego nie cierpiałam. Wszyscy mówili, że to duchy
totemów dawały początek dziecku. Ale żaden z mężczyzn nie
miał dostatecznie silnego totemu, aby pokonać mojego Lwa
Jaskiniowego. Nie zachodziłam w ciążę, dopóki Broud nie zaczął
mnie niewolić, i wszyscy byli tym zaskoczeni. Nikt nie myślał, że
kiedykolwiek będę miała dziecko…
Chciałabym go zobaczyć, gdy urośnie. Już jest wysoki jak na
swój wiek, tak jak i ja. Będzie najwyższym mężczyzną w klanie,
jestem tego pewna…
Nie, nie jestem! Nigdy nie będę tego wiedziała. Nigdy nie
zobaczę już Durca.
Przestań o nim myśleć, poleciła samej sobie, ocierając łzy.
Wstała i podeszła nad brzeg rzeki. Nic dobrego nie przyniesie mi
myślenie o nim. Nie przeniesie mnie to na drugi brzeg!
Była tak zajęta swymi myślami, że nie zauważyła rozwidlonej
kłody dryfującej w pobliżu brzegu. Z obojętnością przyglądała
się, jak wyciągnięte konary zwalonych drzew usidliły ją w swych
splątanych gałęziach i patrzyła, nie widząc, na kłodę, która przez
długą chwilę obijała się i czyniła gwałtowne wysiłki, aby się
uwolnić. Jednakże, gdy tylko Ayla ją w końcu spostrzegła,
natychmiast uświadomiła sobie możliwości, jakie jej dawała.
Ayla weszła na płyciznę i wyciągnęła kłodę na piaszczysty
Strona 20
brzeg. Była to górna część pnia pokaźnych rozmiarów drzewa,
świeżo powalonego przez gwałtowną powódź w górze rzeki i nie
nasiąkniętego jeszcze mocno wodą. Krzemienną siekierką, którą
nosiła w fałdach swego futrzanego okrycia, przycięła dłuższy z
rozwidlonych konarów, wyrównując ich długość. Odrąbała
również przeszkadzające gałęzie, zostawiając jedynie dwa długie
konary.
Rozejrzała się szybko i podeszła do kępy brzóz oplecionych
powojnikami. Ciągnąc z wysiłkiem, oderwała długi kawałek
łodygi pnącza. Wracała na poprzednie miejsce, oczyszczając ją
po drodze z liści: Następnie rozłożyła na ziemi skórę służącą za
namiot i wysypała na nią zawartość kosza. Nadszedł czas, by
przejrzeć zapasy i przepakować rzeczy.
Na dno kosza włożyła futrzane okrycia nóg i rąk, a także
podbite futrem okrycie wierzchnie, ponieważ teraz nosiła letnie
okrycie; nie będzie ich potrzebowała aż do następnej zimy.
Zawahała się na chwilę, zastanawiając się, gdzie będzie
następnej zimy, ale nie przejęła się tym na tyle, aby zbyt długo
nad tym rozmyślać. Ponownie przerwała pracę, gdy podniosła
miękką skórę, w której nosiła na biodrze Durca.
Nie potrzebowała tego kawałka skóry; nie był niezbędny dla
jej przeżycia. Zabrała go jedynie dlatego, że przypominał jej o
synu. Przytuliła skórę do policzka, następnie troskliwie złożyła i
schowała do kosza. Na nim położyła miękkie pasma dobrze
chłonącej skóry, których używała podczas okresu. Potem do
środka powędrowała dodatkowa para okryć na nogi. Co prawda
chodziła teraz boso, ale nadal gdy było mokro lub zimno,
przywdziewała okrycia, a te, niestety, zużywały się. Cieszyła się,
że zabrała zapasową parę.
Następnie sprawdziła swoje zapasy jedzenia. Został jeszcze