Artefakty (10) _ Brunner John - Ślepe stado

Szczegóły
Tytuł Artefakty (10) _ Brunner John - Ślepe stado
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Artefakty (10) _ Brunner John - Ślepe stado PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Artefakty (10) _ Brunner John - Ślepe stado PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Artefakty (10) _ Brunner John - Ślepe stado - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 Spis treści Karta tytułowa Karta redakcyjna grudzień Przepowiednia Masakra Znaki czasów Nie jest nam pisane Kurza grzęda Przyrośnięci do aut To tylko gaz Przeciwieństwo piekarnika Krwawiące serce to ropiejąca rana Praprzyczyna problemów Deficyt Mimo dobroczynności jest jako miedź brzęcząca To miejsce na reklamę wydawca bezpłatnie oddaje na cele społeczne Od znaku do znaku Morał z XX wieku Nie mieszać Pomoc styczeń Strona 3 Odmaszerować Powyżej prędkości dźwięku Śnieżna lawina Rachunek krzywd Szczury Nie większy niż ludzka dłoń Memento laurae Wyprzedzając wiadomości Można się było spodziewać Przejdź na stronę czystości Kop Najdrobniejszy ślad I dzieje się dalej A poruszę Ziemię Konfrontacja luty Pochwała biocydów To boli mnie bardziej Nieustająca debata Strzelać bez rozkazu Naturalny wygląd Opętanie, 9/10 Stawiam na opór Strona 4 Nieodzowni pomocnicy Odejście od zmysłów Jedzcie na zdrowie Z mocnego wyszło Mam rękę do roślin, ale czasem odpadają palce Podnosi paskudną głowę Niełaska Nie znajdzie się w wiadomościach Apel o pomoc marzec Mnożenie na piśmie Dar owadów Brzytwa dla tonącego Riposta Środki zapobiegawcze Weź się w garść i próbuj jeszcze raz Raport z laboratorium Cuda współczesnej cywilizacji Wystrzępiony rękaw kwiecień Heros niech gra Ofiara I wojny światowej Nie dotykać Strona 5 Próba Zanim się nam niekulturalnie przerwie Błogosławieni o zdrowych kiszkach Testy pozakliniczne maj Bierz, póki jest co brać Od deszczu Brak ojca, jak dotąd Zły wiatr Skutki uboczne Zachmurzenie Z trzewi Ziemi Pieskie czasy Plan: mapa świata Spalić przed sobą mosty Podziemny ruch Nad morzem, martwym czerwiec Pogląd ciągle dosyć powszechnie wyznawany Epoka pary Strzelać do wszystkiego, co się rusza Zająć stanowisko i trzymać Sygnał do startu Strona 6 Dokładnie w tej chwili Towarzysze niedoli Koncentracja sił Krytyczna sytuacja, krytyczne myślenie lipiec Konsumujący i konsumowani Lont Sytuacja krytyczna Wybuchowe konsekwencje Wy, na ulicy, morda w kubeł Czy pan zamawiał trzęsienie? To jeszcze nie koniec świata, co? Urażony Rekordowa oglądalność w szczycie Ostrość wróciła sierpień Ścigany przez harpun z ładunkiem wybuchowym Tam trawa jest bardziej brązowa Przełom wód Ktokolwiek widział któregoś z tych owadów Słabe lato Już nie widać gór Koniec dokarmiania Strona 7 Powrót Naturalna równowaga Koniec długiego, ciemnego tunelu Bezpośrednie trafienie Autentyk Nie poddaje się ścisłej analizie wrzesień Matkogwałt Martwota Za dużo problemów Przesunięcie akcentów Wrogowie sami wchodzą mi w ręce By wymienić zaledwie kilka Przegląd Wizja Skurcze Nagły atak Zstąpienie do piekieł Ból pośredni Wymknęło się spod kontroli październik Nakręcani ludzie Ogłoszenie stanu wojennego Strona 8 Ale im powiedział! Do normy Wstępny projekt Jazda po kwasie W przygotowaniu Powrót do domu Szybki powrót do zdrowia Do pionu Spóźnione wiadomości listopad I skąd weźmiemy na sól? Pseudonim Jest jeszcze nadzieja Uzbrojony Rozpoznał go zdumiony Racjonalna propozycja Dym z tego wielkiego budynku następny rok Ślepe stado Strona 9 Strona 10 Tytuł oryginału: The Sheep Look Up Copyright © 1972 by John Brunner Copyright for the Polish translation © 2016 by Wydawnictwo MAG Redakcja: Joanna Figlewska Korekta: Urszula Okrzeja Projekt typograficzny, skład i łamanie: Tomek Laisar Fruń Projekt graficzny serii, projekt okładki oraz ilustracja na okładce: Dark Crayon Nazwa serii: Vanrad Redaktor serii: Andrzej Miszkurka ISBN 978-83-7480-693-0 Wydanie II Wydawca: Wydawnictwo MAG ul. Krypska 21 m. 63, 04-082 Warszawa tel. 22 813 47 43, fax 22 813 47 60 e-mail [email protected] www.mag.com.pl Wyłączny dystrybutor: Firma Księgarska Jacek Olesiejuk Spółka z ograniczoną odpowiedzialnością S.K.A ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Maz. tel. 22 721 30 00 www.olesiejuk.pl Skład wersji elektronicznej [email protected] Strona 11   grudzień Strona 12   PRZEPOWIEDNIA Nadejdzie dzień taki, że na każdej łące Bezpieczne zobaczymy dziecko igrające, Wilk drapieżny nie skoczy nań niespodziewany, A o lwach się nauczy z ksiąg ilustrowanych. Z żadnego wiekowego drzewa gałąź, co spróchniała, Nie spadnie, aby głowy mu nie zgruchotała, Z puszczy wielkiej zostaną schludne zagajniki, Pustynie się zamienią w zielone trawniki. Dzieci zaś na wyprzódki i sepleniąc srodze, Powiedzą sobie – pierwsze: z Zachodu pochodzę, Gdzie dziadek mój nad groźnym stanął oceanem I zmienił go w jezioro trudem okiełznane. Kolejne zaś odpowie: ja jestem ze Wschodu, Gdzie niegdyś bestia żarłocznego rodu Żyła i kły szczerzyła, jeśli wierzyć matce; Widziałem zresztą taką, lecz zamkniętą w klatce. Podobnie na Północy, dawniej pod śniegami, Teraz wielkie domostwa ciągną się rzędami, Brzmi piękna melodia, to się dziecko śmieje, Są drogi i telegraf, żelazne koleje. Takoż Południe – polarne kipiele spienione – Cóż za cel szlachetny – dziś udomowione. Marzenia te niezawodnie umysł napędzają I dzielnych Anglików do działania pchają... „Christmas in the New Rome” [Święta w Nowym Rzymie], 1862 Strona 13   MASAKRA Ścigany? Przez dzikie zwierzęta? W biały dzień, na autostradzie do Santa Monica? Obłęd! Istny obłęd! Prawdziwy archetypowy koszmar: uwięziony, bez tchu, niezdolny się poruszyć, a olbrzymie, złowrogie potwory zbliżają się coraz bardziej. Korek ciągnie się na ponad milę, trzy pasy próbują wcisnąć się w  zjazd mający tylko dwa, cuchnąc, tłocząc się i  rycząc. Na razie jednak bardziej bał się ucieczki niż pozostania na miejscu. Lśniące kły odbijały szary połysk chmur. Puma. Obnażone, wysunięte pazury. Jaguar. Sprężająca się do skoku. Kobra. Wiszący na niebie. Sokół. Wygłodniała. Barrakuda. Ale gdy w  końcu nerwy nie wytrzymały i  rzucił się do ucieczki, dopadło go coś całkiem innego. Płaszczka. ZNAKI CZASÓW PLAŻA OBJĘTA JEST CAŁKOWITYM ZAKAZEM KĄPIELI WODA NIEZDATNA DO PICIA NIEZDATNE DO SPOŻYCIA PRZEZ LUDZI NALEŻY UMYĆ RĘCE (POD KARĄ GRZYWNY W WYS. 50 DOL.) Strona 14 DOZOWNIK MASEK FILTRUJĄCYCH DO JEDNORAZOWEGO UŻYTKU PRZEZ MAKS. 1 GODZ. TLEN 25 CENTÓW NIE JEST NAM PISANE Radio powiedziało: – Zasługujecie na bezpieczeństwo. Na prawdziwą twierdzę! Wjazd na parking pod firmą był zablokowany przez autobus, ogromny, niemiecki, elektryczny i  przegubowy. Wypluwał pasażerów. Philip Mason, czekając niecierpliwie aż odjedzie, nadstawił uszu. Reklama konkurencyjnej korporacji? Przypochlebny głos ciągnął, wsparty niemelodyjnym dźwiękiem wiolonczeli i skrzypiec. –  Zasługujecie na spokojny sen. Na wyjazdy wakacyjne, najdłuższe, na jakie możecie sobie pozwolić, wolne od trosk o  pozostawione domostwo. Czyż nie mówi się, że mój dom jest moją twierdzą? Czy nie powinniście tak właśnie się czuć? Nie. Nie firma ubezpieczeniowa. Jakaś parszywa firma deweloperska. Co w  ogóle robi tu ten autobus? Oznaczenia ma z  Los Angeles, fakt, odpowiedni kolor, nazwę na boku – ale zamiast tablicy z  numerem i końcowym przystankiem ma napis WYNAJĘTY, a przez brudne szyby nie widać pasażerów zbyt wyraźnie. Nic dziwnego zresztą – jego szyba była tak samo brudna. Już miał zatrąbić, ale zamiast tego wcisnął guzik spryskiwacza do szyb. Chwilę później ucieszył się z  tej decyzji – teraz był w  stanie dostrzec wewnątrz twarze kilkorga znudzonych dzieci – troje czarnych, dwoje żółtych, jedno białe, obok niego kule inwalidzkie. Aha. Radio gadało dalej: Strona 15 –  Zbudowaliśmy więc dla państwa tę twierdzę. W  nocy uzbrojeni ochroniarze pilnują wszystkich bram, przez które można się dostać do osiedla, chronionego zwieńczonym kolcami ogrodzeniem. Osiedle Twierdza zatrudnia najlepiej wyszkoloną ochronę. Nasz personel rekrutuje się z policji, a nasi strzelcy wyborowi – z piechoty morskiej. Której mamy pod dostatkiem, odkąd wykopali nas z  Azji. O, autobus wrzucił kierunkowskaz. Przejeżdżając za jego tyłem, zauważył za tylną szybą tabliczkę z  informacją o  najemcy – Ziemski Fundusz Wspólnotowy, Inc. Mrugnął światłami do następnego auta, prosząc o  zgodę na przejazd przed nim. Zgodę dostał, przyśpieszył – i  moment później znów musiał ostro hamować. Przez wjazd przechodził inwalida, nastoletni chłopak- Azjata, najpewniej Wietnamczyk, z jedną nogą podkurczoną i przygiętą do uda, ręce szeroko rozłożone, żeby utrzymać równowagę w  czymś w rodzaju aluminiowego balkoniku z licznymi paskami. Z Haroldem, dzięki Bogu, nie jest aż tak kiepsko. Wszyscy uzbrojeni strażnicy – czarni. Pot wystąpił mu na czoło na samą myśl, że mógł przejechać chłopaka pod lufami ich karabinów. Żółty to jak honorowy czarny. Dobrze jest mieć towarzyszy w  niedoli. A  skoro mowa o towarzyszach... towarzyszkach? Daj spokój, zamknij się! –  Nie będziecie państwo musieli obawiać się o  dzieci – ciągnęło radio. – Opancerzone autobusy codziennie będą odbierać je spod drzwi i  zawozić do dowolnie wybranej szkoły. Ani przez chwilę nie pozostaną bez opieki odpowiedzialnych i serdecznych dorosłych opiekunów. Chłopak dokuśtykał na drugą stronę chodnika; Philip był wreszcie w  stanie przesunąć się autem do przodu. Ochroniarz zauważył firmową naklejkę na szybie i  podniósł biało-czerwony szlaban. Philip pocił się bardziej niż zwykle, bo był potwornie spóźniony – i  choć nie była to jego wina, przepełniało go abstrakcyjne poczucie winy, przez które miał wrażenie, że dzisiaj wszystko to jego wina, od zamachów w  Baltimore, po komunistyczny przewrót na Bali. Rozejrzał się wokół. Cholera. Wszystko zajęte. Nie było ani jednego miejsca, na którym mógłby zaparkować bez pomocy, chyba że poświęci masę drogocennego czasu, żeby się gdzieś mozolne wcisnąć. Strona 16 – Będą się bawić w klimatyzowanych salach zabaw – obiecywało radio. – A  ewentualna pomoc medyczna będzie na miejscu przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, i to po bardzo niskich, kontraktowych stawkach! W  sam raz dla kogoś zarabiającego sto tysięcy rocznie. Dla większości z  nas nawet kontraktowe stawki są zaporowe – sam dobrze o  tym wiem. Co, żaden z tych ochroniarzy nie pomoże mi zaparkować? Cholera, w życiu – wszyscy wracają na posterunek. Wściekły, opuścił szybę i  zamachał gwałtownie. Powietrze od razu wywołało kaszel, oczy momentalnie zaszły łzami. Po prostu nie był przyzwyczajony do takich warunków. – A teraz informacje policyjne – powiedziało radio. Najbliższy ochroniarz podszedł do niego, bez maski, z miną wyrażającą odrobinę – czego? Zdziwienia? Niechęci? W  każdym razie jakąś opinię o  palancie, który nie potrafi oddychać zewnętrznym powietrzem, żeby się nie rozkaszleć. – Pogłoski, że w Santa Ynez wyszło słońce, są całkowicie bezpodstawne. Powtarzam... – rzekło radio. I  powtórzyło, ledwie słyszalne przez brzęczenie niewidocznego przez chmury samolotu. Philip wygramolił się z auta, wyciągając z kieszeni pięciodolarowy banknot. –  Zajmie się pan moim autem? Jestem Mason, menedżer na Denver. Jestem spóźniony na spotkanie z panem Chalmersem. Tylko tyle zdążył powiedzieć, zanim zgiął się w  kolejnym ataku kaszlu. W  głębi gardła piekło go od gryzącego powietrza; wyobrażał sobie, jak tkanki rogowacieją, twardnieją, stają się nieprzenikliwe. Jeśli ta praca faktycznie będzie wymagać częstych wycieczek do L.A., trzeba będzie kupić maskę filtrującą. I  pieprzyć to, że wygląda się w  niej jak ciota. Sam widziałem po drodze, że już nie tylko dziewczyny je noszą. Radio wymamrotało coś o  ekstremalnych korkach na wszystkich wylotówkach na północ. – Dobra – powiedział ochroniarz, biorąc banknot i zręcznie, jedną ręką, zwijając go w rurkę jak jointa. – Może pan iść. Czekali na pana. Pokazał ręką podświetloną reklamę nad obrotowymi drzwiami, życzącą światu Wesołych Świąt od firmy ubezpieczeniowej Angel City Interstate Strona 17 Mutual. * * * Czekali? No, mam nadzieję, że to nie znaczy, że się poddali i  zaczęli beze mnie! Postawił stopy na znakach Wagi, Skorpiona i Strzelca, a obrotowe drzwi posapywały wokół niego. Obracały się ciężko – widocznie niedawno wymieniano hermetyczne uszczelki. Za nim było chłodne, wyłożone marmurem foyer, także zdobione zodiakalnymi ornamentami. Przekaz reklamowy Miasta Aniołów opierał się na idei ucieczki przed tym, co komu pisane z  urodzenia, i  zarówno ci, co brali astrologię poważnie, jak i  ci sceptyczni zgadzali się, że całkiem poetyckie wychodziły z tego hasła. Tu powietrze było nie tylko oczyszczone ale i  delikatnie naperfumowane. Na ławeczce, ze znudzoną miną siedziała bardzo ładna dziewczyna o  beżowej karnacji, w  obcisłej zielonej sukience z  długim, skromnym rękawem, spódnicą sięgającą eleganckich czółenek na słupku... nie, pardon, na ostrej szpili. Za to z przodu miała rozcięcie prawie do pasa. Co więcej, nosiła łonowe majteczki, z sugerującą włosy kępką futerka w kroczu. Wczorajszy wieczór w  Vegas. Jezus, chyba zdurniałem, wiedziałem, że muszę się wyspać i  być w  dobrej formie na dzisiaj. Ale wczoraj tak to nie wyglądało. Po prostu... Cholera, sam chciałbym wiedzieć. Brawura? Żądza odmiany? Dennie, przysięgam, że cię kocham. Nie zaprzepaszczę tej drogocennej pracy, nawet nie spojrzę na tę dziewczynę! Chalmers siedzi na trzecim, prawda? Gdzie jest tabliczka z  informacją? A, tutaj, za dozownikiem z maskami. (A  z  tym wszystkim mieszała się jednak duma, że pracuje dla takiej firmy, która ma na tyle postępowy wizerunek, że dba, by nawet asystentki były ubrane w najmodniejsze stroje. Bo ta sukienka nie była z poliestru czy nylonu – to była wełna). Mimo wszystko trudno było na nią nie patrzeć. Wstała i  powitała go szerokim uśmiechem. Strona 18 –  Pan Philip Mason! – Głos miała lekko zachrypnięty. Miło słyszeć, że innym ludziom też szkodzi tutejsze powietrze. Gdyby tylko ten timbre nie był aż tak sexy... – Poznaliśmy się, kiedy był tu pan poprzednio, pewnie pan nie pamięta. Jestem asystentką Billa Chalmersa. Felice. – Oczywiście, że pamiętam. Kaszel zwalczony, choć powieki jeszcze delikatnie swędziały. Nie była to pusta uprzejmość – teraz faktycznie ją sobie przypominał, choć ostatni raz był tu latem. Miała wtedy krótką sukienkę i inną fryzurę. –  Czy mógłbym gdzieś umyć ręce? – dodał, unosząc dłonie, żeby pokazać, że naprawdę chodzi mu o mycie. Były aż jakby oślizłe od unoszących się w  powietrzu paskudztw, które prześliznęły się przez osadnik w  samochodzie. Nie był przewidziany, by radzić sobie w Kalifornii. – Jasne! W korytarz i na prawo. Zaczekam na pana. * * * Drzwi do męskiej toalety nosiły znak Wodnika, a damskiej – Panny. Gdy zaczynał pracę, udało mu się rozśmieszyć grupkę kolegów stwierdzeniem, że w imię prawdziwej równości powinny być tylko jedne drzwi, oznaczone symbolem Bliźniąt. Dzisiaj nie było mu do żartów. Pod zamkniętymi drzwiami jednej z  kabin – stopy. Nieufnie, pamiętał bowiem o  zdarzających się w  dzisiejszych czasach napadach w  męskich toaletach, ulżył sobie, wpatrując się jednym okiem w tamte drzwi. Usłyszał delikatne syknięcie, potem szczęknięcie. Jezus, ktoś tam napełnia strzykawkę? Zakradł się tu narkoman o  kosztownym nałogu, żeby mieć święty spokój. Mam wyciągać gazówkę? Prosta droga do paranoi. Buty były elegancko wyglansowane, mało prawdopodobne u  zaniedbanego narkomana. Poza tym ostatni rozbój zdarzył mu się ponad dwa lata temu. Sytuacja się poprawiała. Podszedł do umywalek, choć świadomie wybrał tę, w  której lustrze widać było zajętą kabinę. Strona 19 Nie chcąc zostawiać tłustych plam na jasnych spodniach, ostrożnie poszukał w  kieszeni monety do dozownika wody. Szlag. Zmienili to cholerstwo od ostatniej wizyty. Miał centówki i  ćwierćdolarówki, ale napis mówił, że mogą być tylko dziesiątki. A  nie ma choć jednego bezpłatnego? Nie. Już prawie wychodził, żeby poprosić Felice o  drobne, gdy drzwi kabiny się otworzyły. Wyszedł facet w  ciemnym ubraniu, wkładający marynarkę, w  której prawej bocznej kieszeni kryło się coś ciężkiego. Niewyraźnie go kojarzył. Rozluźnił się. Ani narkoman, ani ktoś obcy. Pewnie cukrzyca albo problemy z  wątrobą. Wygląda przy tym całkiem nieźle, pełne policzki, rumiana twarz. Ale kto to...? –  A, pan pewnie na to spotkanie z  Chalmersem! – Nieobcy podszedł ku niemu, już wyciągając dłoń, by zaraz ze śmiechem ją cofnąć. – Przepraszam, może najpierw umyję ręce. Jestem Halkin, z San Diego. I jaki taktowny do tego. – Ja jestem Mason, z Denver. Hmm... nie ma pan czasem dziesiątki? – Jasne! Proszę bardzo. –  Dziękuję – mruknął Philip i  staranie zatkał umywalkę przed puszczeniem wody. Nie miał pojęcia, ile warta jest dziesiątka, ale jeśli tyle samo, co cent półtora roku temu, to ledwo wystarczało tego, żeby namydlić i  spłukać dłonie. Skóra swędziała, jakby pokrywał ją pył. W  lustrze nie było nic widać, a zaczesane do tyłu brązowe włosy wciąż wyglądały schludnie – więc wszystko w porządku – ale Halkin był ubrany praktycznie, w prawie czarny garnitur, podczas gdy on wbił się w  najnowsze i  najelegantsze ubranie – według standardów z  Kolorado i  pod silnym wpływem elit towarzyskich zjeżdżających się co roku na sporty zimowe. Było bladoniebieskie, bo Denise mówiła, że pasuje mu do oczu. Choć się nie gniotło, na kołnierzu i  mankietach już miało ciemne smugi. Zanotować: następnym razem, jadąc do L.A.... Woda była paskudna, niewarta dziesięciu centów. Mydło – dobrze chociaż, że firma nie oszczędzała i  porozkładała na umywalkach kostki, zamiast żądać kolejnej dziesięciocentówki za nasączoną nim chusteczkę – Strona 20 ledwo się pieniło. Kiedy opłukiwał twarz, woda spłynęła mu do ust. Smakowała solą morską i chlorem. –  Pan pewnie też utknął, tak samo jak ja – powiedział Halkin, odwracając się, by wysuszyć ręce suszarką. Była darmowa. – Co się stało? Ci cholerni trainiści okupują Wilshire? Mycie twarzy było błędem. Nie było ręczników, ani papierowych, ani innych. Nie pomyślał, żeby wcześniej to sprawdzić. Jest jakaś wielka afera o włókna celulozowe w Pacyfiku. Coś czytałem, ale nie skojarzyłem. Czując się zupełnie jak niezręczny nastolatek, spróbował podetknąć twarz pod strumień ciepłego powietrza, mimochodem zastanawiając się, czego używają zamiast papieru toaletowego – okrągłych kamyków, jak muzułmanie? Za wszelką cenę zachować pozory. – Nie, po prostu korek na autostradzie do Santa Monica. –  A, no tak. Słyszałem, że straszne dziś korki. Przez te plotki, że wyszło słońce? –  Nie, po prostu... – powstrzymał absurdalny odruch sprawdzenia, czy nie słyszy go żaden czarny, ani Felice, ani ochroniarze z  parkingu – po prostu jakiś walnięty czarnuch wyskoczył z  auta w  połowie korka i próbował przebiec na drugą stronę. – Co pan mówi? Pewnie nawalony? – Pewnie tak. O, dziękuję... – Halkin uprzejmie przytrzymał mu drzwi. – Samochody musiały go omijać, hamować i  pierdut, pozderzały się, chyba ze czterdzieści. Cudem go ominęły, ale i  tak nic mu to nie dało. W  drugą stronę auta też jechały prawie stówę i  zaraz jak przelazł przez barierkę, wpadł pod sportowy samochód. – Matko Boska. Stanęli oko w  oko z  Felice, która przytrzymywała im windę. Zaprosili ją do środka, a dłoń Halkina zawisła nad przyciskami. – Trzecie, prawda? –  Nie, nie jesteśmy u  Billa w  gabinecie. W  sali konferencyjnej na siódmym. – A samochód cały? – ciągnął Halkin.